12108381910
12108381910
12108381910
1
2
KSIĘGA JUBILEUSZOWA RZECZNIKA PRAW OBYWATELSKICH
TOM III
Redaktor
Jerzy Zajadło
MCMLXXXVIII – MMVIII
3
Praca zbiorowa
KSIĘGA JUBILEUSZOWA RZECZNIKA PRAW OBYWATELSKICH
Redaktor naukowy serii: prof. UW dr hab. Marek Zubik
Tom III
ANTOLOGIA TEKSTÓW DOTYCZĄCYCH PRAW CZŁOWIEKA
Redaktor naukowy tomu: prof. dr hab. Jerzy Zajadło
Ilustracja na okładce:
„Szkoła ateńska” – fresk namalowany przez Rafaela w latach 1509–1510, na zlecenie
papieża Juliusza II. Rafael ukazał na nim spotkanie wszystkich wielkich filozofów
starożytności. W centrum stoją Platon i Arystoteles. Na malowidle pojawiają się także:
Pitagoras, Sokrates, Euklides, Diogenes i Heraklit.
Tom III
ISBN 978-83-927049-3-5
Wydawca
Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich
00-090 Warszawa, Al. Solidarności 77
4
„WOKÓŁ CZŁOWIEKA ORAZ JEGO WOLNOŚCI,
PRAW I OBOWIĄZKÓW.
OD MOJŻESZA DO BENEDYKTA XVI”
Nie można zrozumieć istoty praw człowieka jako potężnej idei, która prze-
nika współczesne myślenie o prawie, a bywa, że urasta do rangi wiodącej filo-
zofii społecznej, bez zrozumienia samego człowieka. Trzeci tom wydawnictwa
jubileuszowego, po dwóch poprzednich, obrazujących historyczny i aktualny
stan normatywny w dziedzinie praw człowieka, uzupełnia perspektywę praw-
ną o spojrzenie filozoficzne.
Zarysowana w niniejszej księdze, rozległa, historyczna panorama tekstów
rozciąga się od samych źródeł naszej helleńskiej i judeochrześcijańskiej cywi-
lizacji zachodniej, którą tak wymownie symbolizują słowa Platona, Mojżesza
i Jezusa Chrystusa, poprzez dziedzictwo średniowiecza i renesansu, liczne tek-
sty z epoki oświecenia i klasyczne już teksty myślicieli dziewiętnastowiecznych,
aż po trudne do opanowania morze tekstów współczesnych na temat praw
człowieka, pisanych z punktu widzenia komunitaryzmu i libertarianizmu,
utylitaryzmu i jusnaturalizmu, feminizmu, postmodernizmu, relatywizmu
i chrześcijańskiej ortodoksji.
Oprócz tekstów stricte filozoficznych, w niniejszej antologii znalazły się tak-
że wystąpienia mężów stanu, które swym oddziaływaniem wpłynęły na debatę
w sferze idei. Podobnie jak w poprzednich tomach, podjęto próbę ukazania
polskiego wkładu w rozwój idei praw człowieka. Stąd konieczna obecność
tekstów Stanisława ze Skarbimierza, Pawła Włodkowica – patrona dorocznej
nagrody Rzecznika Prawa Obywatelskich, czy wreszcie papieża Jana Pawła II.
W prezentowanym tomie znalazły się więc teksty, które sytuują problem
praw człowieka w szerokiej perspektywie i pokazują, z jednej strony, człowieka
jako autonomiczną osobę ludzką, wyposażoną w przyrodzoną i niezbywalną
godność, z drugiej zaś, jako istotę zdeterminowaną różnego rodzaju zależno-
ściami – społecznymi, politycznymi, ekonomicznymi, religijnymi, płciowymi,
kulturowymi, etc.
Prawa człowieka są najczęściej uznawane za oświeceniowy projekt no-
woczesności. Zdaniem jednych, np. J. Habermasa, projekt ten choć udany,
pozostaje niedokończony. Dla innych, których głosem mógłby być choćby
1
A. Kaufmann, Problemgeschichte der Rechtsphilosophie, [w:] Einführung, s. 118.
5
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
2
Ch. Taylor, Źródła podmiotowości. Narodziny tożsamości nowoczesnej, przekł. M. Gruszczyński
i in., Warszawa 2001, s. 24.
6
Wokół człowieka oraz jego wolności, praw i obowiązków. Od Mojżesza do Benedykta XVI
Janusz Kochanowski
Rzecznik Praw Obywatelskich
3
J. Finnis, Prawo naturalne i uprawnienia naturalne, przekł. K. Lossman, Warszawa 2001,
s. 242–245.
7
8
Mojżesz
DEKALOG
Źródło: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t. 1 Od Mojżesza do Napoleona
(przeł. ks. S. Łach)
9
Jezus z Nazaretu
KAZANIE NA GÓRZE
Źródło: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t 1 Od Mojżesza do Napoleona,
s. 78-83 (przeł. ks. R. Popowski)
10
Jezus z Nazaretu, Kazanie na górze
Zapewniam was, że jeśli wasza sprawiedliwość nie stanie się pełniejsza niż
[sprawiedliwość] uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do króle-
stwa niebieskiego.
Słyszeliście, że powiedziano przodkom: Nie zabijesz, a kto zabije, sądowi
będzie podlegał. A ja wam mówię, że każdy, kto gniewa się na swojego brata,
będzie podlegał sądowi. A kto powie do swojego brata: Raka, będzie podlegał
Sanhedrynowi. A kto powie: Głupi, będzie podlegał [wyrzuceniu] do gehen-
ny ognia. Jeśli więc przyniesiesz swój dar do ołtarza i tam sobie przypomnisz,
że twój brat ma coś przeciw tobie, zostaw przed ołtarzem swój dar i idź, pojed-
naj się najpierw ze swoim bratem, i wtedy dopiero, gdy wrócisz, składaj dar.
Pogódź się od razu ze swoim przeciwnikiem, póki jesteś z nim w drodze, aby
ten przeciwnik nie wydał cię sędziemu, a sędzia strażnikowi, i abyś nie został
wtrącony do więzienia. Tak, zapewniam cię, nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie
oddasz ostatniego grosza.
Słyszeliście, że powiedziano: Nie będziesz cudzołożył. A ja wam mówię, że
każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w sercu swoim dopuścił się z nią
cudzołóstwa. I jeśli twoje prawe oko powoduje twój upadek, wyłup je i odrzuć
od siebie. Bo lepiej dla ciebie, aby zginął jeden z twoich członków, niż żeby
całe twoje ciało zostało wrzucone do piekła. I jeśli twoja prawa ręka powoduje
twój upadek, odrąb ją i odrzuć od siebie. Bo lepiej dla ciebie, by zginął jeden
z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało poszło do piekła.
Powiedziano też: Kto by oddalał swoją żonę, niech jej da dokument roz-
wodowy. A ja wam mówię, że każdy, kto oddala swoją żonę – poza wypadkiem
związku cudzołożnego – czyni z niej cudzołożnicę; a kto z oddaloną się ożeni,
dopuszcza się cudzołóstwa.
Słyszeliście jeszcze, że powiedziano przodkom: Nie będziesz fałszywie
przysięgał, oraz: Dotrzymasz Panu swoich ślubów. A ja wam mówię, by w ogó-
le nie przysięgać: ani na niebo, bo jest tronem Boga; ani na ziemię, bo jest
podnóżkiem Jego stóp; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla;
ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić
białym lub czarnym. Wasza mowa niech będzie: Tak – tak, nie – nie. A co
nadto, z zepsucia jest.
Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko, ząb za ząb. A ja wam mówię, aby
nie występować przeciwko zepsuciu. Lecz jeśli ktoś ciebie uderzy w twój prawy
policzek, nadstaw mu i drugi. A kiedy ktoś chce się z tobą sądzić i zabrać twoją
suknię, oddaj mu i płaszcz. Jeśli ktoś przymusza cię do [przejścia] jednej mili,
przejdź z nim dwie. Daj proszącemu cię i nie odwracaj się od tego, kto chce
od ciebie pożyczyć.
Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował bliźniego swojego, a wro-
ga swojego będziesz nienawidził. A ja wam mówię: miłujcie swoich wrogów
i módlcie się za prześladujących was, abyście się okazali synami waszego Ojca,
który jest w niebie, gdyż On .swojemu słońcu nakazuje wstawać nad zepsu-
11
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
12
Jezus z Nazaretu, Kazanie na górze
Nikt nie może służyć dwom panom, bo jednym gardzić będzie, a drugiego
polubi; o jednego dbał będzie, a drugiego zlekceważy. Nie możecie służyć
Bogu i mamonie.
Dlatego mówię wam: nie martwcie się o swoje życie, co będziecie jeść lub
co pić będziecie; ani o swoje ciało, czym się przyodziejecie. Czy życie nie jest
ważniejsze od pokarmu, a ciało od odzienia? Popatrzcie na ptaki na niebie:
nie sieją, nie żną, nie gromadzą w magazynach, a wasz Ojciec niebieski je
żywi. Czy wy nie znaczycie więcej niż one? Kto z was swoim staraniem jedną
chwilę może dodać do swojego wieku? Dlaczego martwicie się o odzienie?
Przypatrzcie się liliom na polu, jak rosną: nie pracują ciężko ani nie przędą,
a mówię wam, że nawet Salomon w całym swoim przepychu nie był ubrany
tak, jak jedna z nich. Jeśli zatem to ziele na polu, które dziś jest, a jutro do
pieca wrzucają, Bóg tak odziewa, to o wiele bardziej was, małej wiary! A za-
tem nie martwcie się, mówiąc: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić?
albo: Czym się odziejemy? Bo o to wszystko zabiegają poganie. A wasz Ojciec
niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Zabiegajcie najpierw o kró-
lestwo i o jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie mar-
twcie się zatem o jutro, bo jutro samo zatroszczy się o siebie. Starczy dniowi
jego własnej biedy.
Nie osądzajcie, a nie będziecie osądzeni; bo jakim osądem sądzicie, takim
zostaniecie osądzeni, i jaką miarą mierzycie, taką i wam zostanie wymierzone.
Dlaczego patrzysz na ość w oku twojego brata, a w swoim oku drąga nie za-
uważasz? Lub jak możesz swojemu bratu mówić: Pozwól, niech usunę tę ość
z twojego oka, a oto w twoim oku drąg!? Obłudniku, najpierw wyrzuć drąg ze
swojego oka i wtedy w pełni przejrzysz do tego, by usunąć ość z oka twojego
brata.
Nie dajcie tego, co święte, psom, ani nie rzucajcie swych pereł przed
świnie, by ich nie podeptały swoimi nogami i was, obróciwszy się, nie rozszar-
pały.
Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; pukajcie, a zostanie
wam otworzone. Bo każdy, kto prosi, otrzymuje, a kto szuka, znajduje, a puka-
jącemu zostanie otworzone. Czyż jest wśród was taki człowiek, który, gdy syn
o chleb go poprosi, poda mu kamień? Albo gdy o rybę poprosi, czy poda mu
węża? Jeśli zatem wy potraficie, choć zepsuci jesteście, dawać swym dzieciom
dobre dary, to o ileż bardziej Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre,
proszącym Go.
Tak wszystko ludziom czyńcie, jak chcielibyście, aby wam czynili. Bo to jest
właśnie Prawo i Prorocy.
Wchodźcie przez ciasną bramę, bo przestronna brama i szeroka ta droga,
która wiedzie do zguby, a wielu jest tych, którzy przez nią wchodzą. Jakże cia-
sna brama i wąska droga wiodąca do życia! Nieliczni są ci, którzy ją znajdują.
13
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
14
Arystoteles
15
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
16
Arystoteles, Polityka i Etyka Nikomachejska
jąc do tego, co korzystne dla wszystkich albo dla najlepszych albo dla tych,
co dzierżą władzę bądź dzięki swej dzielności, bądź dzięki czemuś innemu
w tym rodzaju; tak że w jednym znaczeniu nazywamy sprawiedliwym to, co
we wspólnocie państwowej jest źródłem szczęśliwości i przyczynia się do jej
utrzymania i do utrzymania wszystkiego, co się na nią składa. Otóż prawo
nakazuje dokonywać zarówno aktów męstwa (np. nie opuszczać szeregu, nie
uciekać, nie porzucać broni), jak aktów umiarkowania (np. nie cudzołożyć,
nie dopuszczać się gwałtów), jak aktów łagodności (np. nie bić i nie lżyć) –
i podobnie w odniesieniu do innych zalet i wad etycznych, pierwsze nakazu-
jąc, drugich zabraniając; a wszystko to czyni prawo dobrze, jeśli jest dobrze
sformułowane, gorzej zaś – jeżeli zostało naprędce byle jak sklecone.
Tak więc pojęta sprawiedliwość jest identyczna z doskonałością etyczną,
jednakże doskonałością etyczną nie samą w sobie, w znaczeniu bezwzględ-
nym, lecz w stosunkach z innymi ludźmi. I dlatego wydaje się czasem, że spra-
wiedliwość jest największą z cnót i że „ni zorza wieczorna, ni poranna tak
podziwu jest godna”; stąd przysłowie: W sprawiedliwości wszystkich cnót zawarty
jest kwiat.
Co więcej, sprawiedliwość jest identyczna z doskonałością etyczną w peł-
nym tego słowa znaczeniu, bo kto ją posiadł, może ją wykonywać nie tylko
w stosunku do siebie samego, lecz także w stosunku do drugich; wiele bo-
wiem ludzi umie postępować we własnych sprawach w myśl nakazów dzielno-
ści etycznej, ale nie umie tego czynić w stosunku do bliźnich. Toteż trafnym
wydaje się powiedzenie Biasa, że władza „ukazuje, jakim jest człowiek”, gdyż
kto ma władzę, pozostaje skutkiem tego w stosunkach z innymi ludźmi i jest
członkiem społeczności. Dlatego właśnie sprawiedliwość, jedyna spomiędzy
cnót, zdaje się być „cudzym dobrem”, ponieważ obejmuje też stosunek do
innych osób, jako że czyni to, co jest pożyteczne dla innych: bądź dla władcy,
bądź dla współobywateli. Najgorszy więc jest ten, kto postępuje źle nie tylko
wobec siebie samego, lecz i wobec przyjaciół; najlepszy zaś nie człowiek, który
objawia swą dzielność etyczną w stosunku do siebie samego, lecz ten, kto to
czyni w stosunku do innych; to bowiem jest trudnym zadaniem.
Tak pojęta sprawiedliwość nie jest częścią dzielności etycznej, lecz jest
całą tą dzielnością; podobnie przeciwna tej sprawiedliwości niesprawiedli-
wość nie jest częścią niegodziwości, lecz całą tą niegodziwością. Czym zaś się
różni dzielność etyczna od sprawiedliwości w tym znaczeniu, to wynika z po-
wyższych wywodów; jest to mianowicie jedna i ta sama trwała dyspozycja, ale
występująca pod inną postacią: rozważana ze względu na stosunek do bliź-
nich, jest sprawiedliwością, rozważana zaś w znaczeniu bezwzględnym, jest
dzielnością etyczną […].
Tu jednak idzie o sprawiedliwość jako o jedną z cnót. Istnieje bowiem,
zdaniem naszym, sprawiedliwość w takim znaczeniu. A podobnie idzie nam
tutaj też o niesprawiedliwość jako o jedną z wad etycznych.
17
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
18
Arystoteles, Polityka i Etyka Nikomachejska
19
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
20
Arystoteles, Polityka i Etyka Nikomachejska
21
Cyceron
O PRAWACH
Źródło: Cyceron, O państwie. O prawach, Wydawnictwo Antyk, Kęty 1999
(przeł. I. Źółtowska)
22
Cyceron, O prawach
się dobrem? Z tego wniosek, że prawo dobre od złego możemy odróżnić wy-
łącznie przez odwołanie się do naturalnego porządku, co umożliwia nie tylko
odróżnienie sprawiedliwości od niesprawiedliwości, lecz także szlachetności
od hańby, zgodnie bowiem z ogólnym przekonaniem, które ułatwia nam oce-
nę faktów i pozwala się w nich rozeznać, czyny szlachetne wynikają z męstwa,
a podłe z wad. Tylko szaleniec mógłby twierdzić, że podstawą tej oceny są
jedynie nasze domysły, nie zaś naturalny porządek. Bo i szlachetność drze-
wa lub konia – świadomie nadużywam pojęcia – ocenia się nie wedle swego
mniemania, lecz stosownie do natury. Skoro tak, naturalny porządek musi
stanowić podstawowe kryterium osądu wszelkiej szlachetności oraz hańby.
Gdyby o męstwie w ogólności wyrokowano jedynie na postawie domysłów, tak
samo oceniano by poszczególne jego przejawy. Któż by uznał, że ten czy ów
zasługuje na miano człowieka mądrego i, że się tak wyrażę, bystrego, nie bio-
rąc pod uwagę charakteru, tylko okoliczności zewnętrzne? Męstwo jest więc
doskonałą roztropnością, opartą na porządku naturalnym, podobnie zresztą
jak wszelkie przejawy szlachetności […].
Zakończę swoje wywody następującym wnioskiem, który sam się nasuwa
po omówieniu całej sprawy: sprawiedliwość oraz wszelkie przejawy uczciwości
same przez się stanowią godny cel. Sprawiedliwość i prawo są wszak szczegól-
nie bliskie wszystkim zacnym ludziom. Ci nie błądzą i cenią jedynie wartości
nie wymagające żadnej rekomendacji. Prawo samo w sobie jest ważne i godne
najwyższego uznania. Skoro tak, zasłużyła na nie również sprawiedliwość. Jeśli
ona, to i wszelkie przejawy męstwa. Przykłady? Czy hojność jest bezintere-
sowna, czy też wynika z wyrachowania? Jeżeli ktoś bez oglądania się na profi-
ty okazuje życzliwość, gest nazwiemy bezinteresownym; gdy liczy na zysk, to
przykład interesowności. Bez wątpienia człowiek zwany hojnym lub życzliwym
ma wzgląd na powinność, a nie na chęć zysku. Sprawiedliwość również nie
żąda ani nagrody, ani odpłaty. Sama przez się warta jest starań […].
A rozwaga, umiarkowanie, powściągliwość, skromność, poczucie god-
ności i obyczajność? Co o nich powiemy? Czy to z lęku przed niesławą lub
z obawy przed sądami i prawem unikamy rozpusty? Myślałby kto, że ludziom
skromnym i powściągliwym zależy tylko na dobrej opinii i z tej samej przyczy-
ny na ich twarzach pojawia się zapewne rumieniec; wstyd nawet wspomnieć
o wstydliwości. Mnie natomiast w zawstydzenie wprawiają obyczaje tych mę-
drców, którzy twierdzą, że kto się nie ustrzegł występku, zachowa twarz, jeśli
zdoła uniknąć osądu. Cóż dalej? Czy możemy nazwać przyzwoitymi tych, co
powstrzymują się od nierządu ze strachu przed niesławą, która jest wszak je-
dynie następstwem ohydnego uczynku? Czy wolno zatem chwalić lub ganić,
jeżeli zatraca się wzgląd na istotę rzeczy, która uchodzi za wartą pochwały
lub nagany? Skoro ułomności cielesne widoczne na pierwszy rzut oka wy-
wołują pewien niesmak, czemu jawne duchowe kalectwo nie miałoby spo-
wodować podobnej reakcji, zwłaszcza że same występki wymownie świadczą
23
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
24
Marek Aureliusz
OBYWATEL ŚWIATA
Źródło: Marek Aureliusz, Rozmyślania, De Agostini - Altaya, Warszawa 2001
(przeł. M. Reiter)
25
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
26
Marek Aureliusz, Obywatel świata
Co dla państwa nie jest szkodliwe, nie przynosi szkody i obywatelowi. Przy
każdym wyobrażeniu szkody trzymaj się następującej zasady: jeżeli to państwu
szkody nie przyniosło, to i mnie nie przyniosło. A jeżeli państwo szkodę pono-
si, nie należy gniewać się na tego, kto przynosi szkodę państwu, lecz wskazać
mu, w czym zbłądził […].
27
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
28
Św. Paweł
NOWY TESTAMENT
Źródła: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t. 1 Od Mojżesza do Napoleona
(przeł. ks. R. Popowski)
29
Św. Augustyn
O PAŃSTWIE BOŻYM
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(przeł. W. Kornatowski)
30
Św. Tomasz z Akwinu
Prawo jest niczym innym jak jakąś wytyczną (dictamen) rozumu praktyczne-
go, a chodzi o rozum głowy państwa sprawującego rządy nad jakąś doskonałą
wspólnotą. Otóż z tego, co w pierwszej części powiedziano, widać jasno, że
światem kieruje Boska opatrzność i że wszystko we wszechświecie jest rządzo-
ne według pomysłu Boga. I dlatego też i sam ów pomysł rządzenia rzeczami,
istniejący w Bogu jako głowie wszechrzeczy, jest w istocie prawem. A ponie-
waż, jak czytamy w Księdze Przysłów, pomysł w Bogu nie powstaje w czasie ale
jest wieczny, dlatego i to prawo trzeba uznać za wieczne […].
A ponieważ dobro jest celem, a zło jest tego przeciwieństwem, dlatego
wszystko to, ku czemu człowiek ma naturalną skłonność, rozum w naturalny
sposób pojmuje dobro, i w następstwie uważa, że należy czynnie ku niemu
dążyć, a przeciwieństwo tego uznaje za zło i każe go unikać. Odpowiednio za-
tem do porządku naturalnych skłonności istnieje porządek przykazań prawa
naturalnego. Tak więc, po pierwsze, istnieje w człowieku skłonność ku dobru
odpowiednio do natury, którą ma wspólnie z wszystkimi jestestwami. Chodzi
mianowicie o to, że każde jestestwo pragnie zachowania swojego bytu odpo-
wiednio do swojej natury. I jeśli chodzi o tę skłonność, do prawa naturalnego
należy to wszystko, co służy utrzymaniu człowieka w istnieniu oraz oddaleniu
tego, co jest temu przeciwne […].
Prawa ustanowione przez ludzi są albo sprawiedliwe, albo niesprawiedli-
we. Jeśli są sprawiedliwe, to z prawa wiecznego, od którego pochodzą, mają
moc obowiązywania w sumieniu. Świadczą o tym słowa Biblii: „Przeze Mnie
królowie panują i prawodawcy uchwalają sprawiedliwe prawa”. Prawa zaś są
sprawiedliwe: albo ze względu na swój cel, kiedy mianowicie mają na uwadze
dobro wspólne; albo z powodu twórcy, kiedy mianowicie wydane prawo nie
przekracza władzy wydającej, albo w reszcie w swojej treści, kiedy mianowicie
według równości proporcjonalnej nakładają podwładnym ciężary na rzecz
dobra wspólnego. Skoro bowiem jeden człowiek jest częścią wielości osób,
każdy człowiek przynależy do całości: zarówno jego osoba, jak i to, co posiada;
podobnie jak i każda część należy do całości tym, czym jest. Toteż i natura
wystawia jakąś część na ucierpienie szkody po to, aby ratować całość. W myśl
tego, takie prawa, które rozkładają proporcjonalnie ciężary, są sprawiedliwe,
obowiązują w sumieniu i są prawami legalnymi.
31
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
32
Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae oraz De regno
szybkość w uciekaniu. Człowiek zaś nie otrzymał od natury żadnej z tych rze-
czy, lecz zamiast tego został obdarzony rozumem, aby mógł zapewnić sobie to
wszystko pracą rąk. Ale jeden człowiek do tego nie wystarczy, gdyż nie zdoła
on samodzielnie przejść przez życie. Jest więc dla niego czymś naturalnym, że
żyje w licznej wspólnocie.
Skoro człowiek musi żyć w społeczności, jako że w pojedynkę nie potrafi
zaradzić życiowym potrzebom, zatem tym doskonalsza jest społeczność, im
bardziej samowystarczalna w zakresie potrzeb życiowych. Wprawdzie pojedyn-
cza rodzina jest już jakoś życiowo samowystarczalna: w zakresie przygotowy-
wania pokarmów, wychowania potomstwa itp.; pojedyncza wieś – w zakresie
jakiegoś działu gospodarki; miasto natomiast, jako społeczność doskonała –
w zakresie wszystkich potrzeb życiowych. Jeszcze bardziej cały kraj – ze względu
na konieczność zwalczania nieprzyjaciół i wzajemnej przeciwko nim pomocy.
Kto więc rządzi społecznością doskonałą czyli miastem lub krajem, nazywa się
królem; kto zaś rządzi domem, nie nazywa się królem, ale gospodarzem, nosi
jednak jakieś podobieństwo króla, toteż niekiedy królów nazywa się ojcami
ludu.
Zatem królem jest ten, kto jako jeden rządzi społecznością miasta lub
kraju, dla jej dobra wspólnego. Jak powiada Salomon: „Król rozkazuje całej
ziemi, która mu służy” […].
Otóż jak rządy króla są najlepsze, tak rządy tyrana są najgorsze. Albowiem
republice przeciwstawia się demokracja, gdyż w obu wypadkach, jak mówili-
śmy, rządy są sprawowane przez wielu; z kolei arystokracji przeciwstawia się
oligarchia, obie bowiem są sprawowane przez nielicznych; królowaniu zaś
– tyrania, gdyż w jednym i drugim wypadku są to rządy jednego. Wykazaliśmy
już, że królestwo jest najlepszym [systemem] rządów. Ponieważ zaś najlepsze-
mu przeciwstawia się najgorsze, wynika stąd, że rządy tyrana są najgorsze.
Dalej, siła zjednoczona skuteczniej osiąga cel, niż kiedy jest rozproszona
lub moc, która działa ku dobru, bardziej się zjednoczyła, żeby z tym większą
siłą czynić dobro, tak samo jest bardziej szkodliwe, kiedy moc czyniąca zło jest
jedna, aniżeli kiedy podzielona. Otóż moc niesprawiedliwego władcy działa
na zło społeczności, gdyż dobro wspólne społeczności odwraca on wyłącznie
dla swojego własnego dobra. W rządach sprawiedliwych, im bardziej władca
jest jeden, tym bardziej korzystne rządy, tak że monarchia jest korzystniej-
sza od arystokracji, arystokracja zaś od republiki. Przeciwnie jest w rządach
niesprawiedliwych: im bardziej władca jest jeden, tym więcej przynoszą one
szkody. Zatem tyrania jest bardziej szkodliwa niż oligarchia, oligarchia zaś niż
demokracja.
Następnie, rządy w ten sposób stają się niesprawiedliwe, że wzgardziwszy
dobrem wspólnym społeczności, władca szuka dobra prywatnego. Im bardziej
zaś odchodzi od dobra wspólnego, tym bardziej niesprawiedliwe są rządy.
Otóż więcej odchodzi się od dobra wspólnego w oligarchii, gdzie szuka się
33
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
dobra nielicznych, aniżeli w demokracji, gdzie szuka się dobra wielu. A jesz-
cze bardziej odchodzi się od dobra wspólnego w tyranii, gdzie szuka się dobra
tylko dla jednego. Dla każdej bowiem całości bliższe jest liczne niż nieliczne,
oraz nieliczne raczej niż pojedyncze. Zatem rządy tyrana są najbardziej nie-
sprawiedliwe […].
Stanie się to również jasne, jeśli rozważyć porządek Bożej opatrzności,
która najlepiej wszystkim kieruje. Albowiem dobro przychodzi do rzeczy
z jakiejś przyczyny doskonałej, gdyż wszystko co może przyczynić się do dobra,
jakby się jednoczy; natomiast zło [przychodzi] oddzielnie z poszczególnych
braków. Nie będzie bowiem ciało piękne, jeżeli wszystkie członki nie będą sto-
sownie ułożone; brzydotę zaś sprawia niestosowne ułożenie jakiegokolwiek
członka. Tak więc brzydota pochodzi ona w różny sposób od różnych przy-
czyn, uroda zaś w jeden sposób od jednej przyczyny doskonałej. I tak jest we
wszystkim, co dobre i złe, jakby Bóg o to się troszczył, żeby dobro pochodzące
od jednej przyczyny było mocniejsze, zaś zło pochodzące z wielu przyczyn
było słabsze. Lepiej więc, żeby rządy sprawiedliwe należały tylko do jednego:
są wówczas mocniejsze. Jeśli zaś rządy odbiegają od sprawiedliwości, lepiej
żeby sprawowali je liczni: są wówczas słabsze, a [rządzący] przeszkadzają so-
bie wzajemnie. Zatem wśród rządów niesprawiedliwych bardziej znośna jest
demokracja – najgorsza zaś tyrania […].
34
Stanisław ze Skarbimierza
KAZANIE 46.
O TYM, ŻE NALEŻY WYŻEJ CENIĆ MĄDROŚĆ
NIŻ ORĘŻ WOJENNY
35
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
36
Stanisław ze Skarbimierza, Kazanie 46
37
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
to wojowali jeszcze razem z jego ojcem i stryjem, tak iż można było sądzić, że
to nie żołnierze doborowi, ale sami mistrzowie sztuki wojennej. Dowodzili
też oddziałami wyłącznie mężowie sześćdziesięcioletni, toteż jeśli się patrzyło
na czoło szyku, można było rzec, że się ma przed oczyma senat jakiejś rze-
czypospolitej. Dlatego nikt podczas bitwy nie myślał o ucieczce, a wszyscy
o zwycięstwie i nikt nie liczył na szybkość nóg, lecz na siłę ramion. Przeciwnie
natomiast było z Dariuszem i jego wojskiem. I dlatego żołnierze Aleksandra
zwyciężyli, a Dariusza zostali pokonani.
Nic w tym dziwnego. Kto bowiem pragnie pomyślnego końca walki, zawie-
rzy sztuce, nie losowi, a nadto mądrości Boga, która ręce przyuczy do bitwy,
a palce do wojny; mądrość ta da nam zwycięstwo nad nieprzyjaciółmi widzial-
nymi i niewidzialnymi, sprowadzi pokój i tycie spokojne i pozwoli nam osiąść
w niebiosach „w piękności pokoju i w odpocznieniu bogatym” – Mądrość
sama, Syn Boży przez wieki i na wieki wysławiony.
38
Paweł Włodkowic
Kiedy dawno temu srożyli się Prusowie, podówczas niewierni, oraz inni
przeciw Polakom chrześcijanom, zostali wpuszczeni do Polski przez książąt
Polski na pomoc Krzyżacy, którzy nazywają się Braćmi Świętej Marii Szpitala
Jerozolimskiego z Domu Niemców, i przez książąt Polski zostały im wyzna-
czone i dane pewne posiadłości nad granicą rzeczonych niewiernych. Z tych
to posiadłości, z pomocą Polaków i innych chrześcijan, z biegiem czasu pod-
bili sobie okrutny naród Prusów, podówczas niewiernych, i zajęli państwo
i dlatego nazywają się panami z Prus. Tam też pobudowano już to poważne
i bardzo obronne miasta, już to bardzo mocne grody, a całe ich państwo
bardzo silnymi obwarowaniami tak zostało umocnione, że stało się nie do
zdobycia nawet dla więcej niż dziesięciokrotnej siły. I choć po podbiciu Pru-
sów pod ich władzę już dawno skończyło się okrucieństwo pogan, przejawiane
w napadaniu na chrześcijan, ci jednak Krzyżacy dotychczas nie przestali na-
padać niewiernych, choć uśmierzonych i spokojnych, i nachodzić ich ziemie
i państwa; przeciwnie, pod pierwotnym pozorem, jakoby zaciekłość pogańska
nadal srożyła się przeciw chrześcijanom, przywołując na pomoc chrześcijan
biorą sobie za regułę nachodzić z silnym wojskiem ziemie niewiernych dwa
razy na rok, mianowicie w następujących dniach i okresach: Wniebowzięcia
i Oczyszczenia Chwalebnej Dziewicy Marii, które to kolejne wyprawy w swym
ludowym języku nazywają rejzami. I tak przechodzi w zwyczaj błąd polegający
na tym, że wierni Chrystusowi w celu pełnienia służby wojennej, wierząc, że
oddają hołd Bogu, schodzą się tam tłumnie i spokojny naród niewiernych
z okazji szerzenia wiary katolickiej jest okrutnie atakowany. Stąd wynikają za-
bójstwa, wierni na równi z niewiernymi są zagrożeni niebezpieczeństwem po-
tępienia, następują rabunki i nieskończone inne niegodziwości. I tak rośnie
sława Zakonu, rosną bogactwa z potęgą, z obu stron zgarniają Krzyżacy do
skarbców i wzbogacają się: kosztem chrześcijan i kosztem pogan. Wyjednują
pisma papieży i cesarza, aby ich były wszelkie okolice, ziemie czy państwa nie-
wiernych, które zdobędą czy zajmą.
Wreszcie duch boży, który tchnie kędy chce, przywołując najpotężniej-
szych książąt pogan z błędu pogaństwa do wyznania prawdziwej wiary, za spra-
39
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
40
Paweł Włodkowic, O władzy papieża i cesarza w stosunku do pogan
41
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
42
Paweł Włodkowic, O władzy papieża i cesarza w stosunku do pogan
43
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
44
Paweł Włodkowic, O władzy papieża i cesarza w stosunku do pogan
inaczej, jeżeli ma wątpliwości albo jest niepewny, naraża się na poważne nie-
bezpieczeństwo. Wszak Ambroży mówi: „Jeżeli nie można komuś pomóc bez
skrzywdzenia drugiego, lepiej jest żadnemu z nich nie pomóc, niż jednego
skrzywdzić”. Albowiem tylko poddany ma usprawiedliwienie, gdy pomaga
swemu panu, jeżeli zachodzi wątpliwość, poparta prawdopodobieństwem, co
do sprawiedliwości wojny: ale tu działa węzeł posłuszeństwa, do którego to
posłuszeństwa jest obowiązany. Inaczej jest, gdyby był pewien, że wojna jest
niesprawiedliwa, albo z prawdopodobieństwem w to wierzył. Ta zaś racja usta-
je, gdy idzie o niepoddanych, których nie wiąże prawo posłuszeństwa, lecz
ich własna swobodna wola. Wedle Ostyjczyka i Rajmunda jest to prawdziwe
co do poddanego, pod warunkiem, że w miarę swej możliwości rzecz zbadał
i poradził się doświadczeńszych, a mimo to wątpliwość mu pozostała; w prze-
ciwnym razie tylko udawałby nieświadomość i przeto byłby karany, jako nie
pozbawiony wiadomości. A nie usprawiedliwia go obawa utraty rzeczy docze-
snych, bo choć obawa zmniejsza winę, to jednak zupełnie jej nie wyklucza.
O tym obszernie Ostyjczyk (w Sumie: De paenitentiis et remissionibus,
§ Quibus et qualiter, wiersz Quid de rapina). Wymagane jest bowiem w tym
upoważnienie przez prawo lub sędziego.
Stąd, dla jaśniejszej oczywistości tego, co powiedziano powyżej i co nastą-
pi, należy wiedzieć, że wymaga się pięciu rzeczy na to, aby wojna była sprawie-
dliwa, wedle Ostyjczyka za Rajmundem. Są to: osoba, przedmiot, przyczyna,
duch i upoważnienie.
Osoba, mianowicie nadająca się do walczenia, to jest świecka, której wol-
no rozlewać krew, bo duchownemu nie wolno, chyba w wypadku nieuniknio-
nej konieczności.
Przedmiot, mianowicie, aby szło o odzyskanie własności albo o obronę
ojczyzny.
Przyczyna, na przykład taka, że się walczy z konieczności albo żeby przez
walkę osiągnąć pokój.
Duch, aby wojna nie była z nienawiści albo zemsty lub z chciwości, lecz dla
poprawienia i dla miłości, sprawiedliwości i posłuszeństwa, gdyż wojować nie
jest grzechem, ale grzechem jest wojować dla łupu.
Upoważnienie, mianowicie, aby to było z upoważnienia Kościoła, gdy się
walczy za wiarę, albo z upoważnienia monarchy.
45
Bartolomé de Las Casas
46
Bartolomé de Las, Krótka relacja o wyniszczeniu Indian
47
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
48
Bartolomé de Las Casas, Krótka relacja o wyniszczeniu Indian
49
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
psy były bardzo duże. A ponieważ zdarzało się, że Indianie czasami zabijali
kilku chrześcijan, zresztą słusznie i sprawiedliwie, przeto ci ustanowili między
sobą prawo, że za jednego chrześcijanina zabitego przez tubylców chrześcija-
nie mieli zabijać stu Indian.
50
Giovanni Pico della Mirandola
O GODNOŚCI CZŁOWIEKA
Źródło: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t. 1 Od Mojżesza do Napoleona
(przeł. H. Lubicz-Trawkowska)
51
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
niu człowieka. Otóż pośród archetypów nie było z czego ukształtować nowej
progenitury, ani pośród skarbów niczego, by nowemu synowi dać dziedzic-
two, ni na ławach całego świata najpośledniejszego choćby miejsca, na któ-
rym ten wszechświata kontemplator mógłby zasiąść. Wszędzie było już pełno,
wszystko rozdzielono między porządek wyższy, pośredni oraz niższy. Nie by-
łoby jednak godne Ojcowskiej Wszechmocy uczynienie niedostatku, jakoby
osłabła w ostatnich chwilach porodu; nie byłoby godne Mądrości używanie
wybiegów, w braku rozwiązania, w tak ważnej sprawie; nie byłoby godne Miło-
ści dobrotliwej, aby istota powołana do wychwalania szczodrości Bożej w po-
zostałym stworzeniu zmuszona była potępiać ją w tym, co się tyczyło jej samej.
Ostatecznie Robotnik najdoskonalszy postanowił, iż dla tego, kto niczego nie
może na własność otrzymać, odpowiednie będzie wszystko to, co w szczegól-
ności zostało dane każdej istocie z osobna. Wziął zatem człowieka, owo dzieło
o niejasnym wizerunku, a umieściwszy je pośrodku świata, ozwał się doń tymi
słowy: „Jeśli nie daliśmy ci, Adamie, ani określonej siedziby, ani własnego ob-
licza, ani żadnego szczególnego daru, to dlatego, byś siedzibę, oblicze, dary
jakie tylko zechcesz, posiadał wedle twego życzenia i pomysłu. Co do pozosta-
łych istot, ich określona natura trzymana jest w ryzach wskutek praw, jakie im
przypisaliśmy – co do ciebie zaś, zawierzyłem cię własnej twej ocenie, która
pozwoli ci określić własną naturę. Jeślim cię postawił w świecie na miejscu po-
średnim, to po to, byś stamtąd łatwiej przepatrywał wszystko, co się znajduje
w świecie dookoła. Jeślim cię nie uczynił ni niebiańskim, ni ziemskim, ni
śmiertelnym, ni nieśmiertelnym, to po to, byś, wyposażony niejako w polu-
bowną i honorową zdolność kształtowania i formowania siebie samego, nadał
sobie kształt dowolny. Będziesz się mógł wyrodzić w formy poślednie, od zwie-
rząt idące; będziesz się mógł, decyzją swojego umysłu, odrodzić w formach
wyższych, które są boskie.”
O, najwyższa dobroci Boga Ojca, o, najwyższa i podziwu godna szczęśliwo-
ści człowieka! Zostało mu dane mieć, co zechce, być, kim zechce. W chwili na-
rodzin zwierzęta przynoszą ze sobą „z brzucha matki” (jako rzecze Lucyliusz)
to, co posiadać będą. Duchy wyższe od początku lub nieco później były tym,
czym miały być na wieki wieków. Ale człowiekowi Ojciec dał przy narodzinach
wszelkiego rodzaju nasiona i wszelkiego gatunku zalążki życia. Te, które każ-
dy będzie kultywował, rozwiną się w nim i wydadzą owoc: roślinne sprawią,
iż stanie się rośliną; zmysłowe uczynią zeń zwierzę; rozumne wyniosą go do
rzędu istoty niebiańskiej; intelektualne uczynią zeń anioła i syna Bożego. Jeśli
zaś, nie zadowalając się losem żadnego stworzenia, skupi się pośrodku swojej
jedyności, tworząc z Bogiem jednego ducha, w nieprzeniknionej samotności
Ojca wyniesionego ponad wszelkie rzeczy, będzie mieć pierwszeństwo przed
wszystkimi.
Któż by nie podziwiał naszego kameleona? Lub, ogólniej rzecz ujmując,
któż miałby więcej podziwu dla czegokolwiek innego? Asklepios z Aten nie
52
Giovanni Pico della Mirandola, O godności człowieka
53
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
54
Giovanni Pico della Mirandola, O godności człowieka
iż jest celem wszelkiej filozofii, taki to pokój, który Bóg uczynił na wysokości
i który aniołowie, zstąpiwszy na ziemię, przyszli ogłosić ludziom dobrej woli,
aby pomógł samym ludziom pójść do nieba i stać się aniołami. [...]
Zwróćmy się także do samego Mojżesza, stojącego całkiem nie opodal try-
skającego źródła pełni najświętszej i niewysłowionej inteligencji, której nek-
tarem upajają się anioły.
Zaprawdę, nie tylko Mojżeszowe czy chrześcijańskie tajemnice, lecz także
teologie pierwszych wieków sprawiają, że widzimy zalety i godność owych sztuk
wyzwolonych, co do których podjąłem dyskusję. Cóż bowiem innego oznacza-
ją stopnie inicjacji stosowane w tajemnych ceremoniach Greków? Wtajem-
niczanym, których wcześniej poddano oczyszczeniu dzięki sztukom niejako
oczyszczającym, o których mówiliśmy – moralności i dialektyce – dozwalano
przystąpić do tajemnic. Na czym to polegać może, jeśli nie na interpretowa-
niu przez filozofię sekretów natury? W tym, i tylko tym stadium zdarzała im
się owa słynna , to jest wewnętrzne widzenie rzeczy boskich poprzez
światło teologii. [...] Dajmy się unieść, Ojcowie, dajmy się unieść sokratycz-
nym furiom, które wiodą nas poza myśl, aż myśl tę i nas samych doprowadzają
do Boga. Furie te poniosą nas jeszcze dalej, gdy najpierw wykonamy to, co
jest w nas. Jeśli bowiem, dzięki moralności z jednej strony, słuszna zgodność
wiedzie ku miarkowaniu siły namiętności, w taki sposób, że obie nawzajem
zestrajają się w trwałą harmonię, nadto jeśli, dzięki dialektyce z drugiej stro-
ny, postęp rozumu wiedzie ją ku liczbie, [to] niesieni furiami Muz pozwolimy
płynąć w naszych wewnętrznych uszach harmonii niebiańskiej. [...]
Święte imiona Apollina, jeśli spróbujemy zgłębić ich znaczenia i tajemnice
w nich zawarte, ukazują dobitnie, iż Bóg jest równie filozofem co prorokiem.
Jako że Ammonios wystarczająco zajmował się tą kwestią, nie ma najmniej-
szego powodu, bym ją tu osobno wykładał; wspomnijmy jednak, Ojcowie, na
[...] delfickie maksymy, absolutnie niezbędne każdemu, kto wejdzie do świę-
tego i dostojnego przybytku, nie tego apollińskiego z bajek, ale prawdziwego,
który oświeca każdą duszę na świat przychodzącą: ujrzycie, iż nie zachęcają
nas one do czegoś innego niż do przylgnięcia z całej siły do trójdzielnej filo-
zofii, przedmiotu dzisiejszej dyskusji.
Słynne bowiem (meden agan), czyli „nic ponad miarę”, zaleca
właśnie normę i regułę cnót wszelakich poprzez obliczenie złotego środka,
o czym mówi moralność. I Następnie (gnothi seauton), czyli
„poznaj samego siebie”, namawia nas i nakłania do studiowania całej
Natury, w której natura człowieka zajmuje miejsce pośrednie i niejako mie-
szane [...].
Poradźmy się także wielkiego mędrca Pitagorasa – mędrca nade wszystko
dlatego, iż nigdy nie uważał się za godnego tego miana. Poradzi nam on
najpierw, byśmy nie siadali na korcu, innymi słowy, nie odmawiali, siedząc
dalej leniwie i bezczynnie, tej rozsądnej części duszy, która pozwala wszystko
55
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
56
Giovanni Pico della Mirandola, O godności człowieka
57
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
58
Giovanni Pico della Mirandola, O godności człowieka
59
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
60
Giovanni Pico della Mirandola, O godności człowieka
61
Andrzej Frycz Modrzewski
O PRAWACH
Źródło: Antologia polskiej myśli politycznej okresu przedrozbiorowego, Wydawnictwo UMK,
Toruń 2005
62
Andrzej Frycz Modrzewski, O prawach
63
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
64
Andrzej Frycz Modrzewski, O prawach
jak kiełzać swe namiętności wędzidłem praw i uczynki swe kierować w szranki
dobrego rządzenia nimi. Może się to wydawać pętami, ale w każdym razie
takimi, które powstrzymują nas od lekkomyślności, wyuzdania, okrucieństwa
i innych wad, a wiodą do roztropności, skromności, ludzkości i powinności
wszystkich cnót.
Nikt nie uważa, że Bóg pozbawiony jest wolności, dlatego że grzeszyć nie
może; dlatego niech nikt nie sądzi, że swoboda jego jest ograniczona, jeśli
prawa i surowe kary odejmują mu wolność grzeszenia. Najszpetniejsza to
bowiem i najniebezpieczniejsza dla rodzaju ludzkiego wolność, gdy ktoś po-
puszcza wodzów namiętnością nieprawym, czyha na cudze, zdradza, krzywo
przysięga, rabuje, co raz sobie zuchwale poczyna z życiem i dolą ludzi niż-
szego stanu, a po tym i temu podobnych sprawkach chełpi się swym rodem
i majętnością, pod których osłoną albo jak najpobłażliwszym karom podpada,
albo ich zgoła uchodzi.
Ale jeśli inni się czegoś wobec niego dopuścili, uważa, że jest to godne
najsurowszej kary. Któż tedy nie widzi, że owa wolność związana jest z naj-
większą niewolą ludu? A i nadmierna niewola i wolność nadmierna jest rzeczą
nienawistną; kiedy natomiast są umiarkowane, mogą być długotrwałe i wedle
mniemania ludzkiego są czymś bardzo dobrym.
Piszą historycy, że jak państwo perskie zniszczało przez zbytnią niewolę,
tak ateńskie przez nadmierną wolność. U nas plebejusze są ponad miarę gnie-
ceni niewolą, a szlachta zbytnio swawoli na skutek wielkiej wolności. Czegóż
tedy dobrego można się spodziewać z tego jaskrawego nadużywania rzeczy
wręcz przeciwnych?
Niechże sobie rozważy, kto chce, obyczaje tych ludzi, których serca opa-
nowane są mamidłami ich przywilejów i tytułów do wolności. Wielu z nich
z jakiejś nienawiści do ludzi, inni z przyrodzonej dzikości, niektórzy z natury
nawet dobrzy i skromni, ale jakby zarażeni towarzystwem złych, wszyscy oni
popełniają wiele czynów bezecnych wobec ludzi niższych stanów, jawnie ich
cnocie zazdroszcząc, zniekształcając ich najznamienitsze uczynki oszczerstwa-
mi i okrutną złośliwością.
Cóż nam mówić o tych, którzy zabijają ludzi, jak im tylko przyjdzie chęt-
ka, zachęceni oczywista tym prawem, co ledwo ich karząc za krzywdy i zabój-
stwa stawia bogaczy ponad ubogimi, szlachtę nad plebejuszami, niby ludzi
nad psami, jak to odczuwają i głośno nazywają rozliczni obrońcy tej wolności.
Ilu tedy szlachciców, tyle królewiąt nad plebejuszami, i ilu możniejszych tyle
królewiąt nad biednymi. Żaden bowiem król, żaden nawet tyran nie może
mieć władzy większej niż władza nad czyimś życiem i śmiercią; że nasze pra-
65
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
66
Andrzej Frycz Modrzewski, O prawach
Jeśliby się tedy miało ustanawiać jakieś różnice w karaniu, to ciężej należy
karać tych, co stoją na wyższym urzędzie, niż tych, co na niższym; surowiej
bogatych niż biednych, szlachtę od plebejuszów, tych, co na urzędach, niż
ludzi prywatnych. Bo ci szczodrzej obdarzeni darami i duszy, i majętności,
więcej mają powodów, by się powstrzymać od grzeszenia, ich zbrodnia przeto
jest cięższa. A choć wystarcza to do ustanowienia dla nich kary cięższej, to
i ten do niej przyłącza się powód, że im wyżej stoi przestępca, tym jego zbrod-
nia widoczniejsza i zwykle licznych znajduje naśladowców. Przestępstwa ludzi
biednych są mniej widoczne, ponieważ żywot ich jest mało widoczny, i dlate-
go nie dają innym tyle przykładu do naśladowania.
Tak tedy, myślę, rozważnie to mogę zakończyć, że dla wszystkich żyjących
w tej samej rzeczypospolitej i winnych tych samych przestępstw ta sama po-
winna być kara. A jeżeli ma się jakąś różność jej ustanowić, to z pewnością nie
taką, aby nią swawolę możnych jeszcze powiększyć, ale taką, która by zmierzała
do ochrony słabych przed krzywdami. Skoro bowiem obowiązkiem praw jest
krzywdom zapobiegać, to z pewnością nie inaczej się to osiągnie jak karząc
gwałcicieli ludzi ubogich srożej niż tych, co krzywdzą bogatych. Bo nie tak
łatwo pokrzywdzić możnych jak ludzi niższego stanu, których krzywdy przeto
surowiej trzeba karać niż krzywdy tamtych. [...]
67
Hugo Grotius
Ale na pogląd, jaki wyraził […] filozof, a za nim poeta: Ani natura nie zdo-
ła oddzielić dobra od zła, w żadnym razie zgodzić się nie można. Człowiek jest
wprawdzie żywą istotą, ale osobliwego rodzaju i znacznie więcej różni się od
wszystkich innych żywych istot niżeli poszczególne ich rodzaje między sobą.
Dowodu na to dostarcza wiele czynności właściwych rodzajowi ludzkiemu.
Jedną z cech właściwych człowiekowi jest popęd społeczny (appetitus societa-
tis), to znaczy popęd do życia wspólnie z innymi ludźmi, i to nie w jaki bądź
sposób, ale w sposób pokojowy i zorganizowany odpowiednio do właściwo-
ści ludzkiego umysłu. Tego rodzaju wspólne życie stoicy nazywali wspólnotą
domową […]. Dlatego nie można zgodzić się na twierdzenie, jakoby natura
skłaniała wszystkie żywe istoty do szukania tylko własnych korzyści, jeśli twier-
dzenie to ujmuje się jako zasadę ogólną […].
Albowiem inne żywe istoty zachowują miarę w dążeniu do własnych korzy-
ści, częściowo przez wzgląd na potomstwo, częściowo zaś z uwagi na pozostałe
istoty tego samego gatunku. Sądzimy, że dzieje się tak na podstawie jakiejś
rozumnej zasady, znajdującej się poza tymi istotami, ponieważ me pojawia się
w nich podobna inteligencja w za kresie innych czynności, bynajmniej dla
nich nie trudniejszych. To samo należy powiedzieć o dzieciach, u których
przed rozpoczęciem wychowania objawia się, jak trafnie zauważył Plutarch,
pewna skłonność do czynienia innym dobrze; tak więc już w tym wieku
samorzutnie ukazuje się litość. Ponieważ człowiek w wieku dojrzałym potra-
fi działać podobnie w podobnych przypadkach, idąc za wyraźnym popędem
społecznym, którego szczególnym narzędziem, właściwym jedynie człowieko-
wi, jest mowa, słusznie przyjmuje się, że posiada on także zdolność (facultas)
poznawania i działania według ogólnych wskazań, a to, co jest zgodne z tą
zdolnością, nie odpowiada bynajmniej naturze wszystkich żywych istot, a tylko
naturze ludzkiej […].
Ta więc troska o zachowanie społeczeństwa, o której pobieżnie już była
mowa, odpowiadająca umysłowi człowieka, jest źródłem prawa natury, które
właściwie oznaczono tą nazwą. W zakres tego prawa wchodzi powstrzymanie
się od tego. co jest własnością innych; dokonanie zwrotu, jeśli mamy co cudze-
go, wraz z zyskiem, jaki osiągnęliśmy; obowiązek dotrzymania przyrzeczeń; na
68
Hugo Grotius, O prawie wojny i pokoju
69
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
70
Hugo Grotius, O prawie wojny i pokoju
71
Prawo naturalne jest do tego stopnia niezmienne, że sam Bóg nie może
go zmienić. Jakkolwiek bowiem potęga boska jest nieograniczona, można jed-
nak wyrazić słowami pewne rzeczy, na które nie rozciąga się ona, ponieważ są
to słowa, które pozostają tylko słowami, nie mają zaś sensownego odpowied-
nika w rzeczywistości. Tak więc nawet Bóg nie może sprawić, by dwa razy dwa
nie było cztery, ani też, by to, co w sobie jest złe, nie było takim […].
Są dwa sposoby, którymi zazwyczaj dowodzi się istnienia prawa natural-
nego, jeden – a priori, drugi – a posteriori. Pierwszy z tych sposobów jest
bardziej subtelny, drugi – bardziej rozpowszechniony. Dowód a priori ma
miejsce wówczas, gdy wykaże się zgodność lub niezgodność jakiejś rzeczy
z rozumną i społeczną naturą człowieka; dowód zaś a posteriori – gdy na pod-
stawie zupełnie pewnych lub bardzo prawdopodobnych wiadomości docho-
dzimy do wniosku, że prawem naturalnym jest to, co za takie prawo uważają
wszystkie narody, lub narody bardziej cywilizowane. Powszechny skutek wy-
maga bowiem powszechnej przyczyny; trudno wyobrazić sobie, by przyczyna
tak powszechnej opinii mogła mieć inne źródło aniżeli powszechne mniema-
nie (communis sensus) […].
Sporną jest […] rzeczą, czy sprawiedliwa jest przyczyna wojny rozpoczętej
w obronie obcych poddanych przed krzywdą ze strony ich władcy. Jest rzeczą
bezsporną, że od czasu utworzenia społeczności państwowych władcy każdej
takiej społeczności nabyli szczególne prawo w stosunku do swych poddanych
[…].
Ale ma to miejsce tylko wówczas, gdy poddani naprawdę dopuszczają się
przestępstw; dodajmy, że także wtedy, gdy sprawa jest wątpliwa; dla tych bo-
wiem celów wprowadzono podział państw między władców. Ale nie wówczas,
gdy krzywda jest oczywista; jeżeli zatem jakiś Buzyrys, Falarys lub Diomedes
z Tracji wyprawia ze swymi poddanymi rzeczy, na które żaden człowiek uczci-
wy nie może się zgodzić, wówczas nie będzie przeszkód, by znalazło tu zasto-
sowanie prawo ludzkiej społeczności.
72
Thomas Hobbes
LEVIATHAN
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(przeł. Cz. Znamierowski)
73
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
74
Thomas Hobbes, Leviathan
nienie przez deklarację lub znak (czy znaki) rozmyślnie dany i wystarczający,
że się zrzeka lub przenosi, albo że już się zrzekł lub przeniósł uprawnienie
na kogoś, kto je przyjął. I znakami tymi są bądź tylko słowa, bądź też tylko
działania; albo (jak to się dzieje najczęściej) i słowa i działania. I te znaki są
zobowiązaniami, które ludzi wiążą i obligują; zobowiązaniami, które mają swą
moc nie z własnej swej natury (niczego bowiem nie łamie się łatwiej niż dane-
go słowa), lecz ze strachu przed pewnymi ujemnymi konsekwencjami, gdyby
zostały złamane.
Gdy człowiek przenosi swe uprawnienie lub się go zrzeka, to czyni to albo
mając na widoku jakieś uprawnienie, które zostaje przeniesione na niego
wzajemnie, albo jakieś inne dobro, które ma nadzieję przez to zdobyć. Jest
to bowiem akt woli, a przedmiotem każdego aktu woli u każdego człowieka
jest jakieś dobro własne. Toteż są pewne uprawnienia, o których nie można
sobie pomyśleć, iżby jakiś człowiek zrzekł się ich lub je przekazał jakimikol-
wiek słowami czy znakami. A więc, po pierwsze, człowiek nie może zrezygno-
wać z uprawnienia do stawiania oporu tym, którzy nastają na niego siłą, by mu
odebrać życie; nie można by bowiem rozumieć, iż taką rezygnacją zmierza on
do jakiegokolwiek dobra własnego. Toż samo można powiedzieć o ranach,
łańcuchach i uwięzieniu; a to zarówno dlatego, że ze znoszenia tego nie wy-
pływałaby żadna taka korzyść, jaka może wypłynąć z tego, iż znosimy, że inny
człowiek cierpi od ran lub że jest uwięziony; jak również dlatego, że człowiek
nie może powiedzieć, gdy widzi, iż inni ludzie nastają na niego, czy chcą go
pozbawić życia, czy też nie. Wreszcie zaś motywem i celem, dla którego czło-
wiek tak zrzeka się i przenosi uprawnienie, nie jest nic innego, niż bezpie-
czeństwo własnej osoby, życia i zabezpieczenia środków do zachowania życia
tak, iżby nie stało się ono uciążliwe. Jeśli więc człowiek słowami lub innymi
znakami zdaje się rezygnować sam z tego celu, któremu miały służyć te znaki,
to nie należy rozumieć, iż on to miał na myśli lub że to była jego wola, lecz że
nie wiedział, jak takie słowa i działania należy interpretować.
Wzajemne przenoszenie uprawnień ludzie nazywają umową.
Z tego prawa natury, wedle którego jesteśmy zobowiązani do przenoszenia
na innych ludzi takich uprawnień, których zatrzymanie stanowi przeszkodę
do ustalenia pokoju w rodzaju ludzkim, płynie prawo trzecie, a mianowicie,
że ludzie winni dopełniać zawartych umów, bez czego umowy te są próżne
i nie są niczym innym niż pustymi słowami; i wówczas uprawnienie wszystkich
ludzi do wszelkich rzeczy pozostaje niezmienne i my znajdujemy się wciąż
w stanie wojny.
To prawo natury jest źródłem i pierwowzorem sprawiedliwości. Gdzie bo-
wiem nie została początkowo zawarta żadna ugoda, tam żadne uprawnienie
nie zostało przeniesione i każdy człowiek ma prawo do każdej rzeczy, i co za
tym idzie, żadne działanie nie może być niesprawiedliwe. Lecz gdy zostanie
zawarta ugoda, wówczas złamać ją jest rzeczą niesprawiedliwą. I definicją nie-
75
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
sprawiedliwości nie jest nic innego niż niedopełnienie ugody. Wszystko zaś,
co nie jest niesprawiedliwe, jest sprawiedliwe.
Ugody, oparte na wzajemnym zaufaniu, gdzie zachodzi po obu stronach
obawa, że nie zostaną dopełnione, są nieważne, a wobec tego, chociaż źró-
dłem sprawiedliwości jest zawieranie ugód, to przecież nie można uczynić
czegoś niesprawiedliwego, póki przyczyna takiej obawy o dopełnienie ugo-
dy nie zostanie usunięta; a tego uczynić nie można, póki ludzie znajdują się
w przyrodzonym stanie wojny. Dlatego też, nim nazwy „sprawiedliwy” i „nie-
sprawiedliwy” będą mogły się zjawić, musi już istnieć jakaś moc, wywierająca
przymus, która by zmuszała ludzi w równym stopniu do dopełnienia ich ugód
strachem przed jakąś karą, większą niż korzyść, jakiej się spodziewają, o ile
złamią swą ugodę; i która by zabezpieczała tę własność, jaką ludzie zdobywają
przez umowę, w zamian za ogólne uprawnienie do wszystkiego, z którego re-
zygnują; ale takiej mocy nie ma, nim powstanie państwo. To samo można rów-
nież wyprowadzić ze zwykłej definicji sprawiedliwości, jaką dają Szkoły. Mówią
one bowiem, że sprawiedliwość jest trwałą wolą dawania każdemu człowiekowi tego,
co mu się należy. Ale tam, gdzie jeszcze do człowieka nic nie należy, to znaczy:
gdzie nie ma własności, nie ma również niesprawiedliwości. I gdzie na mocy,
która wywiera przymus, to znaczy: gdzie nie ma jeszcze państwa, tam nie ma
i własności, jako że tam wszyscy ludzie mają uprawnienie do wszystkich rzeczy.
Stąd więc tam, gdzie nie ma państwa, nic nie jest niesprawiedliwe. Tak więc
istota sprawiedliwości polega na dotrzymywaniu ważnych ugód; ważność zaś
ugód zaczyna się dopiero z ustanowieniem mocy państwowej wystarczającej
do tego, iżby zmuszać ludzi do zachowania ugód; i dopiero wówczas również
zaczyna się własność.
To wszystko [Hobbes wymienia łącznie osiemnaście praw natury – przyp.
red.] może się wydać zbyt subtelnym wywodem praw natury, by go mogli pojąć
wszyscy ludzie, których większa część jest tak pochłonięta zdobywaniem po-
żywienia, a reszta zbyt mało się troszczy, by to rozumieć. Niemniej, by żaden
człowiek nie mógł się tłumaczyć, wszystkie te prawa zostały ściągnięte w jeden
łatwy skrót, zrozumiały nawet dla najmniejszej pojętności; tym skrótem jest:
nie czyń drugiemu tego, czego byś nie chciał, iżby ten drugi czynił tobie. To wskazuje
człowiekowi, że ucząc się praw natury, nie potrzebuje czynić nic więcej, niż
ważąc działania innych ludzi ze swoimi, gdy mu tamte zdają się zbyt ciężkie,
przełożyć je na drugą szalę wagi, a na tę położyć własne swoje czyny tak, iżby
własne uczucia i miłość dla siebie nie dodawały nic do ich wagi; a wówczas nie
będzie prawa natury, które by mu się nie wydawało bardzo rozumne.
Prawa natury obowiązują in foro interno; to znaczy: zobowiązują one do pra-
gnienia, by tak było, jak one mówią; natomiast nie zawsze obowiązują in foro
externo, to znaczy: nie zawsze zobowiązują do tego, by je wprowadzać w czyn.
Człowiek bowiem, który byłby skromny, uprzejmy i który by dopełniał wszyst-
kich swoich przyrzeczeń w takim czasie i miejscu, gdzie żaden inny człowiek
76
Thomas Hobbes, Leviathan
tego nie czyni, wystawiałby się tylko na pastwę innych ludzi i sprowadziłby
pewną swoją zagładę, co by było sprzeczne z podstawą wszelkich praw natury,
które dążą do tego, ażeby zachować to, co jest dane przez naturę. A ten zno-
wu, kto by nie przestrzegał sam praw natury, gdy ma wystarczającą pewność,
że inni będą je przestrzegali w stosunku do niego, dąży nie do pokoju, lecz do
wojny; i co za tym idzie, do zniszczenia swej własnej istoty przez gwałt.
Wszelkie prawa, które obowiązują in foro interno, mogą być naruszone nie
tylko przez fakt niezgodny z prawem, lecz również przez fakt z nim zgodny,
gdy człowiek myśli, że ten fakt jest z prawem niezgodny. Jakkolwiek bowiem
w tym przypadku jego działanie będzie zgodne z prawem, to przecież jego za-
miar był przeciwny prawu, co jest naruszeniem prawa, gdzie ono obowiązuje
in foro interno.
Prawa natury są niezmienne i wieczne, albowiem niesprawiedliwość, nie-
wdzięczność, arogancja, pycha, niesłuszność, stronność i rzeczy podobne nig-
dy nie mogą się stać zgodne z prawem. Nigdy bowiem nie może być tak, iżby
wojna zachowywała życie, a pokój je niszczył.
Te prawa łatwo przestrzegać w życiu, ponieważ zobowiązują one tylko do
tego, by pragnąć pewnych rzeczy i do nich dążyć, przez co rozumiem: dążyć
naprawdę i stale. Nie wymagają one bowiem niczego więcej, niż dążenia: kto
dąży do ich przestrzegania, już je wypełnia; kto zaś wypełnia prawo, jest spra-
wiedliwy.
Znajomość tych praw jest prawdziwą i jedyną filozofią moralną. Filozofia
moralna bowiem nie jest niczym innym, niż wiedzą o tym, co jest dobre i złe
w obcowaniu ludzi i w życiu społecznym. Dobro i zło to nazwy, co oznaczają
nasze apetyty i awersje, które są różne przy różnych usposobieniach, zwycza-
jach i poglądach ludzi. I różni ludzie różnią się między sobą nie tylko w swym
sądzie o tym, co jest przyjemne i nieprzyjemne we wrażeniach smaku, dotyku,
węchu, słuchu i wzroku, lecz również o tym, co jest zgodne czy niezgodne
z rozumem w działaniach życia co dziennego. Co więcej, ten sam człowiek
w różnym czasie jest różny; w jednej chwili ceni, to znaczy: nazywa dobrem to,
co w innej chwili ceni ujemnie i nazywa złem. A stąd powstają spory, dysputy
i wreszcie wojna. Póki więc człowiek pozostaje w pierwotnym stanie natury
(który jest w stanie wojny), jego osobisty apetyt jest miarą dobra i zła. Lecz
wszyscy ludzie zgadzają się co do tego, że pokój jest dobrem, i że, co za tym
idzie, dobre są również drogi czy środki do pokoju, jakimi są (jak już wskaza-
łem powyżej) sprawiedliwość, wdzięczność, skromność, słuszność, łagodność
i inne rzeczy, wskazane przez prawa natury; to znaczy, że są to cnoty moralne,
a ich przeciwstawienia są przywarami i złem. Otóż nauka o cnotach i przywa-
rach jest filozofią moralną; i wobec tego prawdziwa nauka o prawach natury
jest prawdziwą filozofią moralną. Ale pisarze, którzy traktują o filozofii moral-
nej, choć uznają te same cnoty i przywary, to jednak nie wiedzą, na czym po-
lega ich wartość; i nie wiedzą też, że cnoty są cenione jako środki do pokojo-
77
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
78
Thomas Hobbes, Leviathan
jemnie, lecz by mogli wzajemnie sobie pomagać i łączyć się ze sobą przeciw
wspólnemu wrogowi. [...]
Znajduję, że nawet u najbardziej uczonych autorów wyrazy lex civilis i jus
ciuilis, to znaczy: prawo cywilne i uprawnienie cywilne, są używane dla ozna-
czenia tej samej rzeczy, co przecież nie powinno mieć miejsca. Uprawnienie
bowiem jest wolnością, a mianowicie tą wolnością, którą pozostawia prawo
państwowe. Prawo państwowe natomiast jest zobowiązaniem i odejmuje nam
wolność, jaką nam dało prawo natury. Natura dała każdemu człowiekowi
uprawnienie do tego, by stwarzał sobie bezpieczeństwo własną swoją siłą i aby
napadał na podejrzanego sąsiada tytułem prewencji. Prawo państwowe zaś
odejmuje tę wolność we wszystkich przypadkach, gdzie ochrona, jaką daje
prawo, może tę samoobronę zastąpić. Tak więc lex i jus są równie różne od
siebie, jak zobowiązanie i wolność.
Podobnie używa się zamiennie dla oznaczenia tej samej rzeczy wyrazów
prawo i przywilej. A przecież przywileje są darami suwerena; i nie są prawami,
lecz uwolnieniem spod prawa. Zwrotem, jakiego używa prawo, jest jubeo, in-
jungo, rozkazują, zalecam; zwrotem, jakiego używa przywilej, jest dedi, concessi,
dałem, zawarowałem. Co zaś zostało dane czy też zawarowane człowiekowi, to
nie zostało mu narzucone przez prawo. Prawo może wiązać wszystkich pod-
danych państwa; wolność czyli przywilej jest dany tylko jednemu człowiekowi
albo jakiejś jednej części ludności.
Każdemu z praw, wymienianych tu przez Nas i wypływających z natury,
odpowiadają w tym samym człowieku i obowiązki. Prawa te i obowiązki, udzie-
lane czy też nakazywane przez prawo naturalne, z niego biorą swój początek,
treść i bezwzględnie obowiązującą moc.
I tak, aby posłużyć się paroma przykładami, prawo człowieka do życia wią-
że się z obowiązkiem utrzymywania własnego życia; prawo do poziomu ży-
cia godnego człowieka – z obowiązkiem godziwego życia; prawo do wolności
w poszukiwaniu prawdy – z obowiązkiem dalszego pogłębiania i poszerzania
tych poszukiwań.
Z dotychczasowych wywodów wynika również, że w społeczności ludzkiej
każdemu prawu naturalnemu jednego człowieka odpowiada obowiązek in-
nych ludzi, a mianowicie obowiązek uznania i poszanowania tego prawa. Każ-
de bowiem bardziej istotne prawo człowieka czerpie swą moc i siłę z prawa
naturalnego, które je wyznacza i wiąże z odpowiadającym mu obowiązkiem.
Tych więc ludzi, którzy dopominają się o swe własne prawa, a równocześnie
albo całkowicie zapominają o swych obowiązkach, albo wykonują je niedbale,
trzeba porównać z tymi, którzy jedną ręką wznoszą gmach, a drugą go bu-
rzą.
Przez wolność rozumie się zgodnie z właściwym znaczeniem tego słowa,
brak zewnętrznych przeszkód, które często mogą pochłonąć część sił czło-
wieka, jakie by mógł użyć na osiągnięcie swego celu, ale nie mogą mu prze-
79
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
80
Thomas Hobbes, Leviathan
81
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
wszyscy inni ludzie mogliby być panami ich życia. A przecież, choć to jest
tak niedorzeczne, tego właśnie się domagają, nie wiedząc, że prawa nie mają
mocy, by im dawać ochronę, bez miecza w rękach człowieka czy ludzi, którzy
by sprawiali, iż te prawa będą wykonywane. Wolność poddanego leży więc tyl-
ko w tych rzeczach, które suweren pominął milczeniem, regulując działania
ludzi. Taka jest, na przykład, wolność kupowania i sprzedawania oraz zawie-
rania innych umów między sobą; wolność wybierania własnego mieszkania,
obierania sposobu odżywiania, swojego zajęcia zarobkowego, wychowywania
swych dzieci oraz rzeczy temu podobnych według swego uznania.
Niemniej, nie należy rozumieć, iżby taka wolność obalała lub ograniczała
suwerenną władzę nad życiem i śmiercią. Już bowiem pokazaliśmy powyżej, że
żadna rzecz, jaką suwerenna reprezentacja uczyni poddanemu przy jakiejkol-
wiek okazji, nie może być właściwie nazwana niesprawiedliwością czy bezpra-
wiem, albowiem każdy poddany jest mocodawcą każdego aktu, jaki wykonuje
suweren. Tak więc suweren ma uprawnienie zawsze i do każdej rzeczy, z tym
tylko, że jest zobowiązany przestrzegać praw natury, jako że sam jest podda-
nym Boga. [...] to samo odnosi się do suwerennego władcy, który skazuje na
śmierć niewinnego poddanego. Jakkolwiek bowiem działanie jest tu przeciw-
ne prawu natury, jako że jest niezgodne ze słusznością (jak było niesłuszne
to, że Dawid zabił Uriasza), to przecież nie było to bezprawie w stosunku do
Uriasza, lecz w stosunku do Boga. Nie było to bezprawie w stosunku do Uria-
sza, jako że uprawnienie do tego, by Dawid uczynił, co mu się będzie podo-
bało, dał mu sam Uriasz; ale było to bezprawie w stosunku do Boga, jako że
Dawid był poddanym Boga i że zakazywało mu uczynić jakąkolwiek niespra-
wiedliwość prawo natury. To rozróżnienie w oczywisty sposób potwierdził sam
Dawid, gdy kajać się z tego powodu, powiedział: wobec ciebie tylko zgrzeszyłem.
[...]
Wolność, o której wspomina się tak często i z szacunkiem w dziełach hi-
storycznych i filozoficznych Greków starożytnych i Rzymian oraz w pismach
i mowach tych, którzy od nich czerpali całą swoją uczoność w polityce, nie
jest wolnością jednostek ludzkich, lecz wolnością państwa; a to jest ta sama
wolność, jaką by miał każdy człowiek z osobna, gdyby nie było praw państwo-
wych i państwa w ogóle. I skutki tej wolności są te same. Oto bowiem między
ludźmi, nad którymi nie ma władzy, jest nieustannie wojna każdego człowieka
z jego sąsiadami; i nie ma tam dziedziczenia, tak iżby ojciec mógł przekazywać
dobra synowi; syn zaś oczekiwać ich od ojca; nie ma też własności dóbr ani
ziemi, ani bezpieczeństwa; ale pełna i bezwzględna wolność przynależy każde-
mu poszczególnemu człowiekowi. Podobnie, gdy państwa nie zależą zupełnie
jedno od drugiego, każde z nich (nie zaś każdy człowiek z osobna) posiada
wolność absolutną i nie może czynić, co uzna (to znaczy: co uzna człowiek
lub zgromadzenie, które jest jego reprezentantem) za najbardziej korzyst-
ne. Ale z tym żyją te państwa w stanie nieustannej wojny i w stałej gotowości
82
Thomas Hobbes, Leviathan
83
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
84
Thomas Hobbes, Leviathan
należy wnioskować, że to nie było jego wolą, lecz że dał tę gwarancję, nie
wiedząc, iż zachodzi niezgodność między taką wolnością a władzą suwerenną.
I wobec tego zostaje nadal zachowana suwerenność, i co za tym idzie, wszystkie
te moce, które są niezbędne do jej wykonywania, takie, jak moc prowadzenia
wojny i zawierania pokoju, sądzenia, mianowania urzędników i radców, zbie-
rania pieniędzy i innych rzeczy, które zostały wymienione w rozdziale XVIII.
Uważa się, że zobowiązanie poddanych w stosunku do suwerena trwa tak
długo i nie dłużej, niż trwa moc, dzięki której jest on zdolny ich ochraniać.
Uprawnienia bowiem, jakie mają ludzie od natury, by się chronić przed nie-
bezpieczeństwem, gdy ich nikt inny chronić nie może, nie można się zrzec
żadną ugodą. Suwerenność jest duszą państwa; gdy raz opuści ciało, to jego
członki już nie otrzymują ruchu od niej. Celem posłuszeństwa jest ochrona
przed niebezpieczeństwem; i gdziekolwiek człowiek widzi tę ochronę, bądź
we własnym mieczu, bądź w mieczu innych ludzi, tam natura skłania go do
posłuchu i do tego, że stara się on podtrzymywać to, co mu daje ochronę.
I choć suwerenność w intencji tych, którzy ją ustanawiają, jest nieśmiertelna,
to przecież z samej swej natury podlega ona śmierci gwałtownej nie tylko
w wojnie z obcymi, lecz również, wskutek niewiedzy i namiętności ludzkich,
ma ona w sobie od samego jej ustanowienia wiele zarodków naturalnej śmier-
telności wskutek niezgody wewnętrznej.
Mówimy, że państwo jest ustanowione, gdy wielość ludzi godzi się czy za-
wiera ugodę, każdy z każdym, iż skoro jakiemuś człowiekowi czy też zgro-
madzeniu większość tej wielości da uprawnienie do reprezentowania osoby
zbiorowej, obejmującej ich wszystkich (to znaczy: uczyni tego człowieka czy
to zgromadzenie reprezentantem całości), to każdy poszczególny człowiek,
zarówno ten, kto oddał głos za, jak i ten, co głosował przeciw, upoważni do
wszystkich działań i decyzji tego człowieka lub to zgromadzenie zupełnie tak
samo, jak gdyby one były jego własnymi działaniami i decyzjami zmierzający-
mi do tego celu, by mógł żyć w pokoju wśród nich i korzystać z ochrony przed
innymi ludźmi.
Z tego ustanowienia państwa wypływają wszelkie uprawnienia i kompeten-
cje tego, czy tych, na kogo została przeniesiona moc suwerena na podstawie
zgody całego zebranego ludu.
Po pierwsze, skoro ci ludzie zawierają ugodę, to należy rozumieć, że żad-
ną inną wcześniejszą ugodą nie są zobowiązani do żadnej rzeczy niezgodnej
z tą umową. A stąd ci, którzy już ustanowili państwo, skoro już zobowiązali się
na podstawie ugody uznawać działania i decyzje jednego człowieka, nie mogą
prawnie zawrzeć nowej ugody między sobą, że będą posłusznymi komuś inne-
mu w czymkolwiek, bez pozwolenia tamtego człowieka. A więc ci, którzy pod-
dali się monarsze, nie mogą bez jego pozwolenia znieść monarchii i wrócić
do stanu zamieszania, jaki panuje w wielości, w której zerwała się jedność; ani
też nie mogą przenieść swej osobowości zbiorowej z tego monarchy, który ją
85
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
86
Thomas Hobbes, Leviathan
87
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
88
Thomas Hobbes, Leviathan
89
John Locke
Jakkolwiek jest to stan wolności, nie jest to jednak stan, w którym można
czynić, co się komu podoba. Człowiek posiada w tym stanie niemożliwą do
kontrolowania wolność dysponowania swą osobą i majątkiem, nie posiada
jednak wolności unicestwienia samego siebie ani żadnej istoty znajdującej się
w jego posiadaniu, jeżeli nie wymagają tego szlachetniejsze cele niż tylko jego
samozachowanie. W stanie natury ma rządzić obowiązujące każdego prawo
natury. Rozum, który jest tym prawem, uczy cały rodzaj ludzki, jeśli tylko ten
chce się go poradzić, że skoro wszyscy są równi i niezależni, nikt nie powinien
wyrządzać drugiemu szkód na życiu, zdrowiu, wolności czy majątku. Ludzie,
będąc stworzeni przez jednego, wszechmogącego i nieskończenie mądrego
Stwórcę, są wszyscy sługami jednego, suwerennego Pana, zostali przysłani na
świat z Jego rozkazu i na Jego polecenie, są Jego własnością, Jego dziełem,
zostali stworzeni, by istnieć tak długo, jak Jemu, a nie komukolwiek innemu,
będzie się podobać. Wszyscy oni zostali wyposażeni w takie same zdolności
i wszyscy należą do wspólnoty natury. Nie można więc zakładać istnienia
wśród nas takiej podległości, która upoważniałaby do unicestwienia jeden
drugiego tak, jak gdybyśmy zostali stworzeni jeden dla pożytku drugiego, jak
gdyby chodziło tu o stworzone dla nas istoty niższego rzędu. Każdy, tak jak
jest zobowiązany do zachowania siebie samego i niedopuszczania rozmyślnie
swego miejsca, wtedy, kiedy jego własne samozachowanie nie jest wystawione
na szwank, powinien także, według swych możliwości, zachować resztę ro-
dzaju ludzkiego. Nie powinien on ograniczać bądź pozbawiać innego życia
ani niczego, co służy jego zachowaniu, a więc wolności, zdrowia, ciała czy
dóbr, chyba że w ten sposób ma zostać wymierzona sprawiedliwość przestępcy
[…].
A zatem wszyscy ludzie mają powstrzymywać się od naruszania uprawnień
innych, od wyrządzania jeden drugiemu krzywd i przestrzegać postanowienia
prawa natury, które nakazuje pokój i zachowanie całego rodzaju ludzkiego.
W tym stanie wykonywanie prawa natury spoczywa w ręku każdego człowie-
ka, każdy jest uprawniony do ukarania przestępcy wobec tego prawa w takim
stopniu, w jakim może to powstrzymać jego pogwałcenie. Prawo natury, jak
wszystkie inne prawa, które dotyczą człowieka na tym świecie, istniałoby na
próżno, gdyby nie było nikogo, kto w stanie natury nie posiadałby władzy jego
90
John Locke, Dwa traktaty o rządzier
91
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
92
John Locke, Dwa traktaty o rządzier
tak w tym celu, by każdy mógł lepiej zachować siebie samego, swoją wolność
i własność (żadna bowiem myśląca istota nie mogłaby przypuszczać, że ktoś
będzie zmieniał swe położenie z zamiarem pogorszenia go). Nie można więc
sądzić, iż tak ukonstytuowana przez nich władza społeczeństwa bądź legislaty-
wy mogłaby sięgać dalej, niż nakazuje wspólne dobro. Jest ona zobowiązana
tylko do zabezpieczenia własności każdego z nich przed tymi trzema wskaza-
nymi wyżej niedogodnościami, które czynią stan natury tak niebezpiecznym
i trudnym. A więc ten, do kogo należy legislatywa czy najwyższa władza jakiejś
wspólnoty, zobowiązany jest do rządzenia na mocy niezmiennych, stanowio-
nych, ogłaszanych i znanych ludowi praw, a nie w oparciu o sporządzane
na poczekaniu dekrety. Ma on rządzić przy pomocy bezstronnych i prawych
sędziów, którzy muszą według tych praw rozstrzygać spory. Ponadto jest on
zobowiązany do użycia siły wewnątrz wspólnoty tylko w celu wykonania tych
praw, a na zewnątrz, by nie dopuścić do wyrządzania krzywd przez obcych,
karać ich oraz ochraniać wspólnotę przed atakami i napadami. Czyniąc to
wszystko nie może on zmierzać do żadnego innego celu niż pokój, bezpie-
czeństwo i dobro publiczne ludu […].
Skoro wszyscy ludzie są, jak to już zostało powiedziane, wolni, równi i nie-
zależni w stanie natury, nikt nie może bez własnej zgody zostać tego stanu po-
zbawiony i poddany władzy politycznej innego. Jedyny sposób, w jaki można
oddać swą naturalną wolność i nałożyć okowy społeczeństwa obywatelskiego,
jest ugoda z innymi dotycząca połączenia i zjednoczenia się z nimi w spo-
łeczności, zawarta dla zapewnienia im wygody, bezpieczeństwa i pokojowego
współżycia, a także dla zabezpieczenia prawa korzystania z ich własności oraz
lepszej ochrony przed wszystkimi, którzy nie należą do wspólnoty. Taka grupa
ludzi, zawiązując wspólnotę, nie narusza wolności pozostałych, gdyż ci trwają,
jak poprzednio, w wolności stanu natury. Kiedy jakaś grupa ludzi porozumia-
ła się co do zawiązania wspólnoty bądź powołania rządu, wówczas przyłączają
się oni do niej równocześnie i tworzą jedno ciało polityczne, w którym więk-
szość posiada uprawnienie do działania i pociągnięcia za sobą reszty.
Stąd też, kiedy grupa ludzi za zgodą każdej jednostki utworzyła wspólnotę,
to przez tę wspólnotę utworzyli oni jedno ciało z władzą działania jak jedno
ciało, zgodnie z ustaleniami i wolą większości. Konieczne jest, by powstała za
zgodą tworzących ją jednostek wspólnota, która jest jednym ciałem, zmierzała
w działaniach swych w jednym kierunku, czyli tam, gdzie niesie ją większa siła,
jaką jest zgoda większości. Byłoby niemożliwe, by wspólnota mogła działać
i przetrwać jako jedno ciało, jedna społeczność inaczej, niż zostało to po-
stanowione za zgodą wszystkich należących do niej jednostek. W wyniku tej
zgody każdy jest zobowiązany do podlegania większości. I tak widzimy, że tam,
gdzie jakieś zgromadzenie jest upoważnione do działania na podstawie pra-
wa pozytywnego, jak też tam, gdzie żadna grupa ludzi nie została do tego
w ten sposób upoważniona, postanowienia większości oznaczają postanowie-
93
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nia całej wspólnoty, tak jak na mocy prawa natury i rozumu wyrażałyby władzę
całości […].
Tak więc należy założyć, że jednostki łącząc się poza stanem natury w spo-
łeczność odstępują na rzecz większości całą władzę niezbędną do realizacji ce-
lów, dla których połączyły się w społeczeństwo, chyba że w wyraźny sposób ugo-
dziły się z jakąś inną grupą liczniejszą od tej większości. Ma to miejsce w wyniku
udzielenia wyraźnej zgody na zjednoczenie się w społeczeństwie politycznym.
Zgodę tę wyraża niezbędna umowa zawarta między jednostkami, które wchodzą
do wspólnoty bądź powołują ją. Tym, co zapoczątkowuje ukształtowanie społe-
czeństwa politycznego, nie jest nic innego, jak tylko zgoda pewnej grupy wol-
nych ludzi, zdolnych do utworzenia większości mającej na celu zjednoczenie się
i połączenie w takim społeczeństwie. To i tylko to jest tym, co dało lub mogło
dać początek istnieniu jakiegokolwiek prawowitego rządu na świecie […].
94
Stanisław Staszic
95
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
moc większa, rozum doskonalszy w nikim nie będą stałymi ani się udzielać
będą rodem, ale zostaną tylko czasowym przymiotem osoby.
Przeto każdy człowiek będzie się rodził słabym, długo w wieku dziecinnym
będzie na siłach i na rozumie niedołężnym. Z wiekiem dojrzeje w nim moc
i rozum. Ale ten odbierze mu co kilka godzin sen – i wkrótce znowu, jak po-
przednie dzieciństwo, tak dalej starość osłabi […].
Więc ludzie co do praw wszyscy równi, co do sposobu używania tych praw
nie są wszyscy równi. Ta nierówność daje im wspólne potrzeby i każdego
człowieka do życia w towarzystwie koniecznie przymusza. Ta nierówność nie
może rozciągać się nigdy tak dalece, aby jeden wszystkim, aby mniejsza część
większej prawa wydrzeć i na siebie używać mogła. Bo osobista moc i rozum
w każdym człowieku są odmienne z wiekiem, z czasem, z namiętnością, pod-
legają chorobom, co kilkanaście godzin potrzebują spoczynku, niedołężnieją
starością, kończą się śmiercią.
Powszechna zaś moc i rozum towarzystwa lub większej części ludzi są stałe,
niczym nieodmienne, ani wiekowi, ani chorobom niepodległe, zawsze naj-
dzielniejsze. Jak prawa ludzi, tak one są nieśmiertelne. Moc i rozum większej
części ludzi są więc tą nienaruszoną praw człowieczeństwa warownią, którą
Najwyższy tych praw Stwórca sam ustanowił […].
Równość, wolność i własność są najpotrzebniejszym i najprostszym wnio-
skiem z praw człowieka. Nikt nie rodzi się ani z przywilejem nieoddzielnym
próżnowania i bogactwa, ani z przeznaczeniem nieodmiennym pracy i ubó-
stwa. Wszelkie dla ludzi bogactwo znajduje się w ziemi. Nie można bez naj-
większego gwałtu zabronić któremukolwiek człowiekowi nabywania własności
ziemi. Prawo, czyli podług praw używanie własności osobistych, sposobi każ-
demu człowiekowi własność gruntową.
Nikt nie rodzi się z znamieniem poddaństwa, niepoczciwości, wzgardy
i wstydu odebranego życia, jako nikt nie rodzi się z przywilejem szlachetno-
ści, panowania, szacunku i honoru. Tylko użyteczność stanowi między ludźmi
różność […].
Człowiek do towarzystwa stworzony. Końcem towarzyszenia się ludzi jest
ubezpieczenie praw natury. Każdy człowiek w towarzystwie zarzeka się, iż nie
użyje osobistej mocy i rozumu na obronę swojego prawa, ale poświęci tę całą
moc i rozum na obronę towarzystwa.
A towarzystwo nawzajem zabezpiecza każdemu człowiekowi obronę jego
praw i wolność używania wszelkiej własności podług tychże praw. Ustawa
towarzystwa dla ludzi jakiegokolwiek klimatu jest jedna, bo żadne położe-
nie kraju nie odmienia naturalnych praw człowieka, klimat zmniejsza tylko
lub powiększa w człowieku czucie. Taka odmiana wyciąga jedynie odmiany
w ustawie rządu, w prawach cywilnych, w nagrodach i karach […].
Najwyższa moc i wola, czyli najwyższa udzielność, istnieje w narodzie. Taka
moc i wola jest ustawą samego Stwórcy. Przeto tylko ta władza pochodzi od
96
Stanisław Staszic, Przestrogi dla Polski
Boga, którą wyraźnie sam naród udziela. Wolność człowieka zasadza się na
wolnym używaniu swoich własności według prawa. Prawo w towarzystwie jest
wyrokiem woli powszechnej. Wola powszechna jest zbiorem woli wszystkich.
Do ustanowienia prawa każdy obywatel albo przez siebie, albo przez swojego
posła należy.
Prawo, czyli woli powszechnej wyrok, nie powinno zakazywać, tylko czyn-
ności takie, co prawu wszystkich, czyli towarzystwu, są szkodliwe. Najpierw-
szym znakiem woli powszechnej jest jednomyślność. Drugim znakiem woli
powszechnej jest zgoda dwóch trzech części narodu.
Prosta większość może być czasem zawodnym znakiem woli powszechnej.
Gwałt woli powszechnej dzieje się, kiedy tylko trzecia część narodu przeciwko
dwom częściom czyni albo kiedy trzecia część dwom czynić nie pozwala. Im
mniejsza jest ta część trzecia, tym większy dzieje się gwałt.
Największy gwałt wtenczas, kiedy jedna ziemia, jedno województwo, jeden
człowiek tamuje wolę kilkudziesiąt ziem, województw lub milionów ludzi. To
stanie się najczęściej, kiedy niewiadomość za znak woli powszechnej wyznaczy
tylko samą jednomyślność.
Powszechna moc i wola tak są każdemu narodowi wistoczone, iż wyzuć się
z nich żaden naród nie ma władzy. W towarzystwie każdy wyrok osobistej woli
jednego człowieka, jednej albo kilkudziesiąt familii, nie jest prawem, ale pra-
wa gwałtem. W towarzystwie gwałcicielami praw są te wszystkie stany, familie
albo ta jedna familia, która by utrzymywała, że urodzenie nadaje jej więcej
praw niżeli innym ludziom, że one lub ona jedna tylko ma moc panowania
nad innymi ludźmi, dawania im praw, wyznaczania im własności, szczęścia,
pokoju, sprzedawania ich, ustępowania innemu panu, zamieniania lub dawa-
nia w posagu.
Oszustami politycznymi są te wszystkie familie albo ta jedna familia, która
by wmawiała, że Bóg nadał jej jednej najwyższą moc i rozum nad milionami
ludzi, że jej jednej rozum i wola są nieomylne, nigdy od prawdziwego dobra
tych milionów ludzi nieoddzielne, żadnej osobistości, żadnym namiętnościom
ani ciała słabości podległe. Tylko opinia, to jest tylko fałszywe, a już ogólne
wszystkim ludziom wpojone wyobrażenia, mogą grabież woli powszechnej
w ręku gwałciciela poważnie. Przeto mówić, pisać, drukować, udzielać innym
ludziom swoich wyobrażeń, tak powinno być wolno każdemu człowiekowi,
jak mu jest wolno używać swoich myśli, osobistych własności, dopokąd nie
szkodzi prawu innych ludzi […].
Najwyższa moc i wola narodu są nierozdzielne. Naród z najwyższą wolą
bez najwyższej mocy byłby podobny do człowieka paralityka; naród z najwyż-
szą mocą bez najwyższej woli byłby podobny do człowieka głupiego. Wszelka
magistratura, każdy w kraju urzędnik jest narzędziem nie mającym innej wła-
dzy, tylko tę, którą mu najwyższa moc udziela. Najwyższa moc nie może się
97
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
udzielić cala, a tym bardziej nie może nadać komukolwiek mocy większej od
siebie.
Straszydłem jest polityki, nie dobrym rządem, gdzie urzędnik wykonania
praw strzegący ma więcej mocy niżeli sam prawodawca, gdzie król miewa cza-
sami większą władzę od mocy i woli powszechnej. Moc najwyższa magistratu-
rom prawa wykonywającym tylko taką władzę udzielać powinna, która by się
nigdy ukazać nie mogła groźną towarzystwa wolności; a która zawsze ukazywa-
łaby się groźną partykularnych przemocy …].
Tylko wola powszechna może stanowić magistratury sądownicze, nadać
im władzę i opisać sposoby dochodzenia i rozpoznania, czyli strony żalącej się
dowody są prawdziwe, karę zaś wyznaczy samo prawo. Tam nie ma równości,
wolności ani własności, tam prawa człowieka już wzruszone, gdzie jeden oby-
watel ma władzę wyznaczenia sędziów dla współobywateli swoich.
Tam prawa człowieka są w ustawicznym niebezpieczeństwie, gdzie jedna
magistratura dla całego kraju sędziów obiera. Z równości i z wolności człowie-
ka wypada, aby sędziego obierali tylko ci sami obywatele, których on sądzić
będzie Wyrokiem sądu nic innego być nie może, tylko słowa samego prawa
[…].
Obrona wewnętrzna praw obywatela przeciwko obywatelowi tak być urzą-
dzoną powinna, aby nigdy ukazać się nie mogła groźną towarzystwa wolności,
a ukazywała się. zawsze tak groźną obywatelowi każdemu, aby skrzywdzony
za samym ukazaniem wyroku sądu odbierał nagrodę, swoją własność i pokój.
Obroną zewnętrzną powinna być powszechna moc narodu. Ta nikomu być
udzielaną nie może.
Więc z bezpieczeństwem praw człowieka tylko sami obywatele być swojego
kraju obrońcami powinni. Obrona kraju jest to ubezpieczenie praw ludzi, wol-
ności i własności obywatelskich. Więc obrona kraju nie powinna mieć nawet
podobieństwa możności szkodzenia tym prawom. Ta obrona, która od mocy
całego narodu silniejszą stając się, może być użytą na niewolę tego narodu,
której utrzymywanie nie cierpi wolności człowieka, odbiera mu koniecznie
własność osobistą i niszczy własność gruntową, po których naruszeniu nie ma
już czego bronić, taka, mówię, obrona nie może być czym innym, tylko narzę-
dziem gwałtu a obroną tyraństwa.
Ta obrona towarzystwa gwałci własność osobistą, która rzuca wieczną
niespokojność w dusze rodziców i dzieci kraju całego, która utrzymywać się
nie może bez przymuszenia z największym gwałtem nie wszystkich, ale tylko
niektórych obywateli, do opuszczenia na zawsze domu, rodziców, krewnych
i majątku; do wyrzeczenia się skłonności wrodzonych, obranego sposobu ży-
cia i wolności używania praw człowieka. Ta obrona kraju niszczy własność
gruntową, która niestosownie do powszechnej woli narodu, ale stosownie do
wzrastającej obrony sąsiedzkiego kraju albo do partykularnej ambicji jednej
98
Stanisław Staszic, Przestrogi dla Polski
99
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
100
Hugo Kołłątaj
Kto bierze pióro do rąk wtenczas, kiedy mu go brać każe miłość ludzko-
ści, całość i szczęście własnej Ojczyzny, ten nie jest troskliwy, jakie miejsce ma
zająć w pamięci ludzkiej pomiędzy pisarzami, co im się zdało, że bawić lub
uczyć potrafią. Wypłaca on się jedynie z długu winnego społeczności, w której
się znajduje, do której go los, majątek, wychowanie i powołanie przywiązały,
czyni, co z niego jest, radzi, ile poznaje, ostrzega o niebezpieczeństwie, ile go
mógł dostrzec, przynosi ulgę dla nędzy człowieka, pragnie wyrwać z ucisku
i spod niesprawiedliwego władania rodzaj ludzki, ile jest w siłach, ile w jego
zdolności. Te i ja miałem przed oczyma widoki, biorąc w ręce pióro, poświę-
cając go prawdzie i Ojczyźnie. Te były najpierwszym poruszeniem serca mo-
jego, bez nich nie byłbym nic dla publiczności pisał, z nimi mniej troskliwy
jestem, jaki los czeka to małe dzieło. [...]
Was wszystkich, którzy pisma mojego będziecie sędziami, was, których
naród upoważnił do napisania trwałej i doskonałej formy rządu, was, którzy-
ście byli śmieli wywrócić i zniszczyć prawa od obcej narzucone mocy, wzywam
przed ołtarz prawdy, przed sąd waszego serca, przed którym dziś toczy się
ważna sprawa, sprawa wasza własna, całości waszej Ojczyzny, szczęścia lub nie-
szczęścia tylu milionów ludzi; sprawa, która czy wśród błogosławieństwa, czy
przeklęctwa zostawi odległym pokoleniom pamięć wasze. Prawodawcy ludu
polskiego! Odzywa się do was głos prawdy, ten to gość szanowny, który już
dawno w granicach państw Rzplitej nie był widziany; odzywa się do was głos
za ludem i za powszechną całego narodu szczęśliwością. Zastanówcie się nad
nim. Sąd prawy wyższy jest nierównie nad wasze prawodawczą powagę. Nie
masz katuszy w żywiołach przyrodzonych zamkniętej, która by go zastraszyć
potrafiła; nie masz w rządzie politycznym siły, która by go przytłumić zdołała;
nie masz ani na tronie, ani w zbiorze prawodawców tyle mocy, która by go
zgnębić mogła. Prawda wszystko zwycięża, a uzbrojony nią człowiek mocniej-
szy jest nad ogromne wojsk zastępy. Można wyroki prawdy na ogień skazać,
można jej zwolenników prześladować i niszczyć, ale gdy się raz w sercach ludz-
kich zajmie, żadna moc, żadna potęga wytępić jej nie zdoła.
Przyszedł już czas i dla tej nieszczęśliwej ziemi. Prawda rzuciła na jej miesz-
kańców swoje promienie; prawda zaczęła; prawda swego dzieła dokonać musi.
Naród polski zbyt długim nieszczęść przeciągiem skołatany, niesprawiedliwo-
101
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
102
Hugo Kołłątaj, Prawo polityczne Narodu Polskiego
Dlatego w dziele moim nie oglądam się na zastarzałe przesądy, ale tyl-
ko na dobro i pomyślność całego kraju. Pisałem go dla wszystkich, których
Polska w łonie swoim żywi; w szczęściu i swobodzie powszechnej upatruję
prawdziwą siłę narodu, jego wielkość, jego potęgę, a nade wszystko pewność
rządnej wolności przeciw strasznemu zawsze jednego władaniu. Osoba czło-
wieka, jej beśpieczeństwo jest u mnie zasadą całego Rzeczypospolitej gma-
chu. Rzekłem najpierwej: wszelki człowiek w Polszcze zrodzony, zamieszkały
lub przychodzień wolny jest, pewien swojej osoby i swojego majątku; rzekłszy
raz, swobodę i beśpieczeństwo jego przez insze wszystkie warunki szczęśliwie
i pomyślnie przeprowadzić mogę, bo na tej pierwszej zasadzie ugruntowa-
ny człowiek, jakiekolwiek warunki w społeczności zastanie, z jakimi się spo-
tka prawami, zawsze je odnosić musi do pierwiastkowych reguł przyrodzo-
nej wolności. I tak prawa uważane względem człowieka też same uważają się
i powtarzają względem społeczności ludzkiej, też same względem różnych klas
ludzi w jednej społeczności, czy podziały takowe z natury, czy z konwencyi wy-
pływają. Ktokolwiek człowieka i jego prawa dobrze obejmie, ten nie zbłądzi
w prawodawctwie ani politycznym, ani cywilnym, bo idzie drogą utorowaną,
drogą praw, na których się gruntuje porządek moralny. Dokaże on tego, że
wielorakie stany i ludzie w nich umieszczeni nie ucierpią bynajmniej od kon-
wencyi. Lecz jeżeli przeciwnie, pójdzie za nałogami, w które go fałszywa wpra-
wiła opinia, wyniesie pewną część ludzi nad ich przyrodzoną równość, ale
poniży prawa ludzkości powszechne, unikczemni rodzaj ludzki i zawsze do
dwóch ostateczności w dziele swoim przyjdzie: jednego człowieka lub małą
część innych odurzy, wpoi im w głowę, że są więcej niż ludzie, że w żyłach ich
krew inszym balsamem zaprawiona płynie, a resztę milionów zdegraduje na
los bydląt i, ucisnąwszy ich niewolniczemi opisami, dokaże tego, że człowiek
ogołocony z prawa swego, jak gdyby nowy rodzaj pomiędzy zwierzętami obej-
mie. I w samej rzeczy, zawsze tak być musi, ilekolwiek prawodawca nie od
praw człowieka, lecz od przywilejów z konwencyi pochodzących opis prawo-
dawctwa zaczynać usiłuje.
Przywileje szczególne dla pewnej liczby ludzi mogąż być obszerniejsze nad
prawo natury człowiekowi służące? nad prawa społeczności, którą nam własne
wskazały potrzeby? Nadając szlachcicowi wolność, nie nadaję mu nic więcej,
tylko prawa każdego człowieka. Jeżeli prawa wolności służą tylko szlachcico-
wi, cóż się, proszę, zostanie dla rolnika, rzemieślnika i kupca? W takim przy-
padku reszta ludzi nie będą mieli praw przyrodzonych; muszą więc pozostać
w jednej klasie z bydlęty, okryci nędzą, głupstwem, nałogami, zmierżeniem
życia własnego, muszą być nie ludźmi. Będę się ratował sposobami, arbitralna
moja wola nad niektóre przywileje miastom i ich mieszkańcom. Cóż, pro-
szę, te przywileje znaczyć będą, jeżeli nie osobne swobody mieszczan? Ale
że podług mego układu idąc, całą ich obszerność posiadł szlachcic, przeto
mieszczanin bądź kupiec, bądź rzemieślnik ma ich tylko pewną udzieloną
103
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
104
Hugo Kołłątaj, Prawo polityczne Narodu Polskiego
105
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
106
Hugo Kołłątaj, Prawo polityczne Narodu Polskiego
1. Każdy człowiek ma zupełną należytość swej osoby, czyli jest jej jedynym
właścicielem z daru przyrodzenia.
2. Każdy człowiek, będąc właścicielem swej osoby, jest wraz właścicielem
swych sił, może ich używać jak sądzi dla siebie lepiej, może je doskonalić
i nabywać nimi przez pracę rzeczy potrzebnych.
3. Każdy człowiek nabywający rzeczy przez pracę, nabywa do nich własno-
ści; ma prawo spokojnie posiadać takową własność i onej używać.
4. Każdy człowiek obdarzony jest władzą samowolnego działania, ma wol-
ność czynić podług własnej woli, obioru, i zezwolenia, zgoła ma wolność przy-
rodzoną działania.
5. Każdy człowiek jako właściciel swej osoby i rzeczy, może się z drugim
dobrowolnie umawiać o pracę, zamianę lub odstąpienie rzeczy, byle takowe
umowy były zawarte godziwie i bez krzywdy trzeciego.
6. Każdy człowiek ma należytość bronić się przeciw napaści i odeprzeć
gwałt mocą.
7. Każdy człowiek ma należytość do pomocy wzajemnej lub łaskawej dru-
gich ludzi.
107
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
108
Thomas Paine
PRAWA CZŁOWIEKA
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(przeł. B. Szlachta)
109
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Doktor Price nie mówi, że takie uprawnienia przysługują tej lub innej oso-
bie albo temu lub innemu rodzajowi osób, ale że przysługują one wspólnocie,
że uprawnienia te przysługują Narodowi. Pan Burke, przeciwnie, wątpi, by
takie uprawnienia przysługiwały narodowi jako całości lub by przysługiwały
jego części, a nawet, by przysługiwały komukolwiek; co więcej – a co daleko
bardziej niepokojące i zdumiewające – twierdzi on ponadto, że lud Anglii
w pełni wyrzeka się takiego uprawnienia i oprze się jego praktycznemu za-
stosowaniu swym życiem i swą majętnością. To, że ludzie powinni chwycić
za broń i postradać życie i majątki nie w obronie swych uprawnień, lecz dla
utrzymania stanu ich nie posiadania, jest gatunkiem odkrycia zupełnie no-
wym, pasującym do paradoksalnego geniuszu Pana Burke’a.
Metoda, którą posłużył się Pan Burke chcąc wykazać, że lud Anglii nie
posiada takich uprawnień i że takie uprawnienia nie przysługują Narodowi
ani jako całości ani jego części ani w ogóle komukolwiek jest równie zdumie-
wająca i przerażająca jak to, co już był powiedział; jego teza głosi bowiem,
że jednostki, że pokolenia, do których jednostki te się zaliczały, przeminęły,
a wraz z nimi także uprawnienie przestało istnieć. Dowodząc swą tezę, Pan
Burke przywołuje deklarację parlamentu, który przed ponad wiekiem sfor-
mułował wobec Wilhelma i Marii następujące słowa: Panowie duchowni
i świeccy, a także Izba Gmin, działając w imieniu wyżej wymienionego ludu
[tj. żyjącego wówczas ludu Anglii], najpokorniej i z największym oddaniem
podporządkowują się na ZAWSZE wraz ze swoimi spadkobiercami i następ-
cami. Odwołuje się także do klauzuli zawartej w innym akcie parlamentu
działającego w okresie panowania tych samych władców, która stwierdza, że
wiąże nas [tj. ówczesnych ludzi], naszych spadkobierców i naszych następców
z nimi [Królewskimi Mościami], ich spadkobiercami i następcami aż do koń-
ca czasów. Przywołując wspomniane klauzule, Pan Burke uznał swe stanowi-
sko za dostatecznie uzasadnione, dodatkowo je wzmacniając twierdzeniem,
iż [klauzule te] znoszą na zawsze uprawnienie Narodu. A jednak nie poprze-
stając na tej wciąż powtarzanej deklaracji, nie omieszkał dodać, iż jeśli nawet
lud Anglii posiadał takie uprawnienie przed Rewolucją [co w jego mniema-
niu miało miejsce we wczesnym okresie nie tylko zresztą w Anglii, ale w całej
Europie], to Naród Angielski najuroczyściej porzucił je i wyrzekł się go pod-
czas Rewolucji na zawsze, i to tak w odniesieniu do siebie, jak i wszystkich
swoich następców.
Podczas gdy Pan Burke aplikuje niekiedy jad sączący się z jego wstrętnych
zasad (o ile nie jest profanacją nazywanie tego zasadami) nie tylko Narodowi
Angielskiemu, ale także Rewolucji Francuskiej i Zgromadzeniu Narodowe-
mu, wyzywając od uzurpatorów dostojne, oświecone i oświecające grono lu-
dzi, ja – sans ceremonie – przedstawię inny, przeciwny jego, system zasad.
Parlament angielski uczynił w roku 1688 coś, co – poprzez w nim zasiada-
jących jako takich i z upoważnienia ich wyborców – uprawniony był uczynić
110
Thomas Paine, Prawa człowieka
111
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
112
Thomas Paine, Prawa człowieka
i nie mógł go posiadać, gdyż nikt nie byłby w stanie takiego uprawnienia
mu nadać), było równie tyrańskie i bezpodstawne, jak to, na mocy którego
Jakub uznał, że stoi ponad parlamentem i Narodem, a które stanowiło pod-
stawę złożenia go z urzędu. Jedyna istniejąca między tymi przypadkami róż-
nica (albowiem co do zasady, różnicy między nimi nie znajdujemy) to ta, że
w przypadku pierwszym [króla Jakuba] dochodzi do aktu uzurpacji, wzglę-
dem żyjących, gdy w drugim – względem nienarodzonych; w końcu, jeśli
żaden z wymienionych przypadków nie posiada za sobą większej mocy au-
torytetu, „oba siłą rzeczy muszą być równie puste i próżne, jak pozbawione
skuteczności.
Skąd, z jakiego źródła, wywodzi Pan Burke uprawnienie jakiejkolwiek
ludzkiej władzy, by wiązać potomnych na zawsze? Wprowadza swoje klauzu-
le, ale musi także przywołać dowody wskazujące na to, że takie uprawnienie
istniało i wykazać, jak ono istniało. Jeśli bowiem kiedykolwiek istniało, tedy
istnieć musi także obecnie, ponieważ cokolwiek należy do natury człowieka
nie może zostać przez człowieka unicestwione. Do natury człowieka należy
śmierć: ludzie będą umierać tak długo, jak długo będą się rodzić. A jednak
Pan Burke wprowadza pewien rodzaj politycznego Adama, z którym wszy-
scy potomkowie pozostają na zawsze złączeni; musi jednak wykazać, że jego
Adam posiada tego rodzaju władzę lub tego rodzaju uprawnienie. Im słabszy
sznur tym mniej może być napinany, tym gorsza jest polityka napinania jeżeli
nie jest nakierowana na zerwanie go. Gdyby ktoś próbował obalić stanowisko
Pana Burke’a, tedy powinien dowodzić tak jak on. Winien przeto wyolbrzy-
mić autorytety, by następnie móc je zakwestionować; z chwilą podniesienia
kwestii uprawnienia autorytetów, ich upadek jest niechybny.
Wymaga zgoła niewielkiego przebłysku inteligencji uchwycenie faktu, że
chociaż prawa (laws) ustanowione przez jedno pokolenie obowiązują pokole-
nia następne, to jednak wciąż wywodzą one swoją moc z przyzwolenia żyjących.
Prawo (law) nie uchylone wciąż posiada moc obowiązującą, ale nie dlatego, że
nie mogło być uchylone, ale tylko dlatego, że nie zostało uchylone; nie uchy-
lenie [prawa] uchodzi za przyzwolenie [na jego obowiązywanie]. A jednak
klauzule Pana Burke’a nie mają za sobą nawet tej jakości. Stają się próżne,
gdy próbują stać się nieśmiertelne; ich natura wyklucza przyzwolenie. Niszczą
bowiem uprawnienie, które mogłyby posiadać, opierając się na uprawnieniu,
którego posiadać nie mogą. Nieśmiertelna władza nie jest bowiem upraw-
nieniem ludzkim, a zatem nie może się też stać uprawnieniem parlamentu.
Parlament roku 1688 mógłby był równie dobrze wydać akt upoważniający
jego członków do wiecznego życia, jak wydał akt wiecznego trwania swego
autorytetu. Wszystko tedy, co o jego klauzulach da się powiedzieć to to, że
są one jedynie słownymi formułami, mającymi tyle wagi, co skierowane do
samych siebie gratulacje tych, którzy je ułożyli, wołając w orientalnym duchu
właściwym starożytności: O Parlamencie, obyś żył wiecznie!
113
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Jak wypadki świata wciąż ulegają przemianom, tak opinie ludzi nie są
stałe, skoro rząd jest dla żywych, a nie dla umarłych, przeto jedynie żyjący mają
wobec niego jakiekolwiek uprawnienia. To, co uznane być może za słuszne
(right) i odpowiednie w jednym okresie, w innym może zostać potraktowa-
ne jako błędnie odpowiednie. Któż ma w takich przypadkach decydować:
żywi czy martwi. Blisko sto stron swej książki poświęca Pan Burke owym klau-
zulom; naturalnym następstwem faktu, że owe klauzule same przez się – tak
dalece, jak ustanawiają one uznaną uzurpację władzy nad następcami aż po
wsze czasy – pozbawione są autorytetu, jest to, że pozostają one próżne i pu-
ste; że wobec tego arsenał wniosków Pana Burke’a, stwierdzeń z nich wypro-
wadzanych i na nich wspartych także pozostaje próżny; na tym opieram swoje
rozważania.
Muszę teraz pójść za Panem Burkem przez dzikie ostępy pieśni pochwal-
nych) szczególnego rodzaju peanu na cześć rządów, w którym domaga się
on czego dusz zapragnie, przy założeniu, że wszyscy mu uwierzą nie wymaga-
jąc od niego prezentacji wystarczających dowodów albo przesłanek takiego
postępowania. Zanim cokolwiek może zostać doprowadzone argumentami
do konkluzji, pewne fakty, zasady lub dane, z których wnioskujemy muszą
zostać stwierdzone, przyjęte lub odrzucone. Pan Burke z właściwą sobie gwał-
townością potępia Deklarację Praw Człowieka przyjętą przez Zgromadzenie
Narodowe we Francji jako fundament, na którym wspiera się francuska kon-
stytucja. Akt ten nazywa on lichym i mglistym arkuszem papieru poświęco-
nym uprawnieniom człowieka. Czy Pan Burke przeczy, że człowiek posiada
uprawnienia? Jeśli tak, to musi sądzić, że nigdzie nie istnieje coś takiego, jak
uprawnienia, że wobec tego także on sam ich nie posiada; któż jednak jest
na tym świecie, jąknie człowiek? Lecz jeśli Pan Burke zakłada, że człowiek
uprawnienia posiada, tedy postawić należy pytanie następujące: jakie są owe
uprawnienia i jak człowiek został w nie wyposażony?
Błąd tych, którzy istnienie uprawnień człowieka wywodzą za pomocą pre-
cedensu ze starożytności polega na tym, że nie dość głęboko sięgają w staro-
żytność. Nie przemierzają całej drogi. Zatrzymują się na stadiach pośrednich
co jakieś sto lub tysiąc lat, przyjmując to, co wówczas czyniono jako zasadę
właściwą dla obecnych czasów. Nie jest to jednak żaden autorytet. Jeśli [bo-
wiem] posuwać się będziemy dalej w starożytność, znajdziemy przewagę zu-
pełnie przeciwstawnych opinii i praktyk; jeśli chcielibyśmy przypisać autory-
tet starożytności jako takiej, tedy zważmy, iż podobnych autorytetów wzajem
sprzecznych moglibyśmy odnaleźć tysiące; jeśli jednak posuwać się będziemy
wciąż dalej i dalej, to w końcu dobrze na tym wyjdziemy: dotrzemy bowiem
do dni, gdy człowiek wyszedł z rąk swego Stwórcy. Kim wówczas był? Człowie-
kiem. Człowieczeństwo to jego wielki i jedyny tytuł; żaden wyższy nie może
mu być dany. O tytułach przeto mówić zamierzam dalej. Sięgnęliśmy oto do
początków człowieka i początków jego uprawnienia. Sposób, w jaki świat ten
114
Thomas Paine, Prawa człowieka
był rządzony od tego dnia do czasów nam współczesnych, nie interesuje nas
bardziej niż tylko po to, by zrobić właściwy użytek z błędów i usprawnień po-
jawiających się w historii. Ci, którzy żyli sto lub tysiąc lat temu byli w tym
okresie współczesnymi, jak my jesteśmy nimi obecnie. Mieli oni swoich sta-
rożytnych, ci zaś mieli jeszcze innych, podobnie jak my staniemy się staro-
żytnymi w swoim czasie. Jeśli li tylko pojęcie starożytności jest tym, które ma
kierować sprawami życia, wówczas ludzie, którzy żyć będą za sto lub tysiąc lat
mogą nas traktować jako precedens równie dobrze, jak my traktujemy jako
precedens tych, którzy żyli sto lub tysiąc lat temu. Fragmenty starożytności
używane do tłumaczenia wszystkiego nie ustalają niczego. Przez cały czas au-
torytet staje przeciwko autorytetowi aż dochodzimy do boskich początków
uprawnień człowieka odnajdywanych w akcie stworzenia. Tutaj nasze bada-
nia osiągają kres zaś rozum znajduje swą przystań. Jeśliby dyskusja na temat
uprawnień człowieka prowadzona była po stu latach od dnia stworzenia, trze-
ba by sięgnąć do tego właśnie źródła autorytetu, do którego także my musimy
się obecnie uciekać.
Choć nie zamierzam omawiać żadnej sekciarskiej zasady religijnej, war-
to jednak odnotować, że genealogia Chrystusa sięga Adama. Dlaczegóż tedy
nie wyprowadza się uprawnień człowieka sięgając do aktu jego stworzenia?
Odpowiem na to pytanie. Ponieważ istniały samozwańcze Rządy, działające
arogancko wobec biernego człowieka. Jeśli jakiekolwiek pokolenie ludzi po-
siadało kiedykolwiek uprawnienie do wskazania sposobu, w jaki świat winien
być na zawsze rządzony, to było nim pierwsze pokolenie; jeśli zaś to pokolenie
go nie posiadało, to żadne następne nie mogło ujawnić autorytetu pozwala-
jącego na wskazanie takiego sposobu, a tym bardziej nie mogło żadnego [au-
torytetu] ustanowić. Oświecająca i boska zasada równych uprawnień człowie-
ka (wywodzących się od Stwórcy człowieka) odnosi się nie tylko do żyjących
jednostek, ale także do następujących po sobie pokoleń. Każde pokolenie
jest równe w zakresie uprawnień względem pokoleń je poprzedzających, a to
w oparciu o tę samą zasadę, która sprawia, że każda jednostka rodzi się równą
jej współczesnym w zakresie uprawnień.
Wszelkie dzieje stworzenia i wszystkie tradycyjne relacje znajdowane tak
w kulturach piśmiennych, jak i niepiśmiennych, różnić się mogą co do opinii
i wiary w odniesieniu do pewnych szczegółów, wszystkie jednak zgodne są co
do tego jednego elementu: jedności człowieka; rozumiem przez to, że wszyscy
ludzie są jakościowo jednakowi i – w konsekwencji – wszyscy rodzą się równi,
z jednakowy mi uprawnieniami naturalnymi; tak jakby następstwo trwało
przez kreację, a nie przez generację, albowiem to drugie stanowili tylko spo-
sób, w jaki to pierwsze się odbywa; w rezultacie, każde dziecko przychodzące
na świat musi być traktowane jako biorące swe istnienie od Boga. Świat jest
dla niego tak nowy, jak był dla pierwszego człowieka, a jego naturalne upraw-
nienie jest tego samego rodzaju.
115
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
116
Thomas Paine, Prawa człowieka
117
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
118
Cesare Beccaria
O PRZESTĘPSTWACH I KARACH
Źródło: C. Beccaria, O przestępstwach i karach, Wydawnictwo prawnicze,
Warszawa 1959 (przeł. E. S. Rapaport)
119
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nałom, ktorychby inni, przez nadzieię uniknienia kary dopuścić się mogli.
A ieżeli to prawda, iako o tym wątpić nie można, iż w Narodzie Ludzkim
większa iest liczba tych, co praw całości z boiaźni kary, lub zamiłowania cnoty
przestrzegaią, a niżeli tych, co ie przez pogardę gwałcą, tedy zawsze trafiać się
będzie mogło, że zamiast winnego męczony będzie niewinny, ponieważ po-
zornieysza rzecz iest, ile przy okolicznościach rownych, że obwiniony iest ra-
czey z liczby tych, co prawo zachować, a niżeli tych, co ie pogwałcić chcieli.
Potrzecie, nie iest-że to wstecz iść sentymenttom wrodzoney człowiekowi
ku samemu sobie przychylności, wymagać po nim, ażeby iednegoż czasu,
y oskarżonym był, y sam siebie oskarżał? A przecież to się oczywiście w tortu-
rach dzieie. Prawo albowiem nakazuiące tortury w te niby do człowieka słowa
odzywa się:
120
Cesare Beccaria, O przestępstwach i karach
121
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Procz tego, ieżełi tak iest trudno doyść prawdy, z powierzchowney po-
stawy, z gestu, z twarzy człowieka, zaufaną, y nieulęknioną minę okazuiące-
go, daleko zapewne trudniey będzie można wyczytać ią z człowieka, którego
bol całego zmienił, na którego twarzy znikły owe znaki, przez ktore dobywa
się na wierzch prawda, mimo naywiększą do utaienia iey usilność, zwłaszcza
gdy wszelka sprawa gwałtowna, y stanowi człowieka nienaturalna nie dozwala
widzieć, y miesza drobne te w poruszeniach rożnice, po ktorych częstokroć
prawdę od fałszu rozeznać można.
Lecz co okropnieysze iest, a nieuchronnie wynika z używania tortur, iż
niewinny skazany na nie zawsze nieszczęśliwszemu podpada losowi, niżeli wi-
nowayca. Tamtemu bowiem wszystkie okoliczności są nieprzyiazne, y albo się
przyzna do winy, a tak karę odniesie, albo niewinność iego uznana będzie,
a tak poniosł na torturach męki, na które bynaymniey nie zasłużył. Winowayca
przeciwnie tyle zyskuje, iż powytrzymanych mężnie y walecznie torturach, nie
przyznawszy się do winy, uwolniony bywa; a kara, którą wycierpiał, lżeysza iest,
niżeli ta, która go za zbrodnią, gdyby się był do niey przyznał, czekała. A tak
w torturach niewinny zawsze ukrzywdzony być musi, winowayca często zyskuie.
Poymowali acz nieiaśnie, poymowali Prawodawcy nawet sami niedosta-
teczność sposobu dochodzenia tą drogą prawdy, kiedy za nieważne osądzili
wyznanie na człowieku torturami wymuszone, ieżeliby go potym przysięgą nie
utwierdził; wszakże, ieżeliby się wzbraniał przysięgi, ciągnąć go powtore każą.
Niektórzy Nauczyciele prawni, iako y Narody niektore do trzech tylko razy
ponawiać tortury dozwalaią, inni zaś zdaią to na rozsądek Sędziego.
Ale na coż się przyda w głębsze około tey prawdy wchodzić uwagi, lub
na ich wzmocnie nie przytaczać przykłady tylu niewinnych Osob, ktore po-
122
Cesare Beccaria, O przestępstwach i karach
123
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
124
Cesare Beccaria, O przestępstwach i karach
125
Immanuel Kant
METAFIZYKA MORALNOŚCI
Źródło: I. Kant, Metafizyka moralności, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2005
(przeł. E. Nowak)
126
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
rej pojedyncze istoty ludzkie, a także całe ludy i zgoła państwa nie potrafią
się należycie zabezpieczyć przed wzajemnym gwałtem, dopóki nie ustanowią
publicznego ładu prawnego. (Nie uda im się to nawet wówczas, gdy nie słu-
chając cudzych podszeptów będą one postępować podług własnego prawa,
które wydaje im się słuszne i zgoła najlepsze). Wobec tego najpierwszą rzecz,
jaką muszą one postanowić chcąc położyć kres bezprawiu, wyraża taka oto
zasada: trzeba porzucić stan naturalny, w którym każdy kieruje się własnym
rozumem, i złączyć się z innymi (wszak wzajemna styczność jest rzeczą tak
czy inaczej nieuniknioną), poddając się zewnętrznemu rygorowi publiczne-
go prawa i wstępując w taki stan, gdzie prawo każdemu zapewni to, co uzna
za należne mu, i gdzie władza (nie osobista, lecz zewnętrzna) będzie na tyle
skuteczna, że uczyni owo należne mu dobro jego udziałem; człowiek – nim
podejmie jakiekolwiek kroki – powinien najpierw wkroczyć w stan prawny.
Stan naturalny był siedliskiem niesprawiedliwości (iniustus) nie z tej przy-
czyny, że stosunki między ludźmi oparte tam były na gwałcie i przemocy; był
to przecież stan bezprawia (status iustitia vacuus), w którym – skoro tylko ja-
kieś prawo stawało się źródłem sporu (ius controversum) – nigdzie nie można
było znaleźć sędziego, zdolnego wydać kompetentny wyrok; z takiego porząd-
ku rzeczy wynikało tedy jasno, że konieczne jest przejście do stanu prawnego,
i że każdemu wolno uciec się zgoła do przemocy, aby nakłonić do tego in-
nych. Bo chociaż wedle wszelkich danych prawo dopuszczało tam nabywanie
przedmiotów zewnętrznych w drodze zajęcia bądź umowy, wszystko to miało
jedynie charakter prowizoryczny; utrzymuje się on tak długo, póki akt naby-
cia nie zostanie usankcjonowany przez prawo publiczne. W stanie natural-
nym nie uświadczy się żadnych tego rodzaju zabezpieczeń, albowiem nie ma
tam w ogóle publicznej sprawiedliwości (w szczególności rozjemczej) ani też
władzy, która wykonuje prawo.
Ale gdyby już przed wkroczeniem w stan obywatelski nie uznawano jakie-
goś choćby prowizorycznego aktu nabycia za czynność uprawnioną, to stan
ten nie byłby w ogóle możliwy. Oto bowiem – formalnie rzecz biorąc – już te
prawa, które w stanie naturalnym rozgraniczać mają „Moje” i „Twoje”, po-
siadają tę samą treść, co przepisy stanowione w późniejszym stanie obywa-
telskim, zaprojektowanym wedle pojęć wysuwanych przez czysty rozum: tyle
tylko, że w stanie obywatelskim określone zostają warunki, pod którymi prawa
te mają być wykonywane (zgodnie ze sprawiedliwością rozjemczą respektują
władzę sądowniczą). – Jeśli więc w stanie naturalnym nie mogłoby wystąpić to,
co nazwaliśmy „Moim” i „Twoim” (choćby w formie prowizorycznej), to nie
dałoby się też z niego wywieść żadnych obowiązków prawnych, mających na
celu zabezpieczenie własności, ani w ogóle nijakiego nakazu […]
Państwo (civitas) stanowi zjednoczenie rzeszy ludzi pod panowaniem za-
sad prawnych. W tej mierze, w jakiej nie są one zwykłymi ustawami, lecz zasa-
dami odznaczającymi się koniecznością a priori, które samoistnie wypływają
127
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
128
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
129
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Po pierwsze więc, owe trzy władze w państwie (na wzór trzech osób moral-
nych) znajdują się w stosunku wzajemnej koordynacji (potestates coordinatae),
co oznacza, że każda z nich jest dopełnieniem pozostałych i dopiero wszystkie
razem stworzyć mogą pełny ustrój państwowy (complementum ad sufficientiam);
jednakże – po wtóre – władze te są sobie również nawzajem podporządko-
wane (subordinatae), toteż żadna nie może uzurpować sobie prawa do tego,
aby wkraczać w kompetencje pozostałych, lecz musi się trzymać swego pryn-
cypium, tj. wystosowywać przepisy w taki sposób, jakby była odrębną osobą
moralną, ale zarazem podlegająca woli wyższej instancji; i wreszcie po trzecie
– jedność dwóch pierwszych umożliwia trzeciej przyznawanie każdemu z pod-
danych należnego mu prawa.
Rozpatrując te władze w całej ich godności rzec można, że gdy idzie
o „Moje” i „Twoje” w wymiarze zewnętrznym wolą prawodawcy (legislatoris)
jest nieomylna (irreprehensibel), władza wykonawcza najwyższego zwierzchnika
(summi rectoris) nie znosi sprzeciwu (irresistibel), zaś sentencja wydana przez naj-
wyższą instancję sędziowską (supremi iudicis) jest nieodwołalna (inappellabel).
Zwierzchnik państwa (rex, princepś) jest osobą (moralną bądź fizyczną) peł-
niącą władzę wykonawczą (potestas executoria); jako urzędnik państwowy powo-
łuje on urzędników miejskich, wydaje przepisy dla ludności, według których
wszyscy mogą już to uzyskać, już to zachować to, co im należne (podpadając
ze swym przypadkiem pod stosowny przepis). Traktując go jako osobę moral-
130
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
131
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
132
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
133
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
sobie czegoś takiego za cel badań po to, żeby gwałtem obalić panujący obec-
nie porządek, jest nawet ze wszech miar karygodne. Albowiem zmian takich
musiałby dokonać uzbrojony lud, nie zaś prawodawstwo; rokosz wzniecony
w istniejącym ustroju zrujnowałby wszelkie stosunki prawne tudzież obywatel-
skie, czyli całe prawo jako takie. Ustrój obywatelski nie tylko by się zmienił,
ale zostałby doszczętnie zrujnowany. Przejście do jakiegoś lepszego porządku
nie byłoby już metamorfozą, lecz palingenezą, wymagającą zawarcia całkiem
nowej umowy społecznej, z którą dawny, zniesiony właśnie ustrój nie miałby
nic wspólnego. – Atoli suweren musi zmieniać aktualny porządek rzeczy, jeśli
odbiega on od idei umowy pierwotnej, podtrzymując przy tym jego szkielet
formalny, istotowo przynależny państwu jako wytworowi ludu. Zmiany te nie
mogą wszak polegać na tym, że państwo na drodze konstytucyjnej dokona
raptem przeskoku od aktualnej formy ustrojowej do jednej z dwóch pozosta-
łych; nie do pomyślenia jest, by np. arystokraci jednomyślnie uchwalili pod-
danie się autokracie albo zgoła rozpłynięcie [verschmelzen] w demokracji, lub
na odwrót: jak gdyby to, któremu z ustrojów poddać należy lud, zależeć miało
wyłącznie od samowoli suwerena. Albowiem nawet w takim przypadku, kiedy
on sam zadecydowałby, że należy zmienić status quo na demokrację, byłoby to
posunięcie bezprawne w stosunku do ludu, który mógłby taki ustrój odrzucić,
uznawszy któryś z dwóch pozostałych za bardziej dla siebie odpowiedni.
Formy ustrojowe państwa stanowią tylko literę (littera) prawodawstwa
u źródeł stanu obywatelskiego i mogą się utrzymać dopóty, dopóki uważa się
je za nieodzowny warunek działania mechanizmów ustrojowych, a ponadto
także siłą przyzwyczajenia (co jednak stanowi tutaj kryterium wyłącznie subiek-
tywnie). Lecz duch tamtej pierwotnej umowy (anima pacti originarii) nakłada
na każdą władzę konstytucyjną powiązanie do tego, żeby nie spuszczała ona
z oka harmonii pomiędzy formą rządów a jej (czyli owej umowy) ideą, i jeśli
nie uda się to od razu, to może ją ona z wolna, krok po kroku, zmieniać, aż
do chwili, gdy zacznie ona w swym działaniu przypominać jedyny prawowity
ustrój, jakim jest czysta republika, przez co dawniejsze formy, które służyły co
najwyżej podtrzymaniu ludu przy życiu i nadawane były empirycznie (tj. mocą
zwykłego statutu), rozpłyną się w formie najbardziej pierwotnej i rozum-
nej, albowiem tylko ona uczynić potrafi z wolności najpierwsze przykazanie
w dekalogu polityki, a także podłoże wszelkiego legalnego przymusu, niezbęd-
nego ustrojowi prawa w jego właściwym, czyli państwowym kształcie; może
ona do tego doprowadzić, jeśli pójdzie za przewodem tamtej litery. – Jest to
wszak jedyny stabilny ustrój państwowy, gdzie prawo panuje samowładnie,
będąc niezależnym od jakiejkolwiek poszczególnej osoby; stan taki stanowi
cel ostateczny prawa publicznego i jedynie w nim każdemu peremptorycznie
przyznać można to, co mu się należy. Dopóki jednak owe formy państwowości
trzymają się litery umowy, obierając sobie ochoczo rozmaite osoby moralne
za namiestników najwyższej władzy, dopóty ich wewnętrzne prawo zachowuje
134
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
135
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
ną, czyli jakby rodzinę (gens, natio); wywodzący się z niej ludzie to nieodrodne
dzieci jednej matki albo też macierzystej republiki. Rodacy (jako obywatele
tej ostatniej) są sobie nawzajem równi co do urodzenia i nie muszą się oni
mieszać ani wiązać politycznie z ludami, które wprawdzie żyją w nieodległym
sąsiedztwie, ale tkwią jeszcze w stanie naturalnym; nie powinni tego czynić
nawet wówczas, gdyby jakieś dzikie plemię uważało się za godniejsze od nich,
obrawszy sobie za pryncypium wolność bezprawną, na której niepodobień-
stwem jest posadowić państwo (co zresztą gromady tej w ogóle nie zajmuje).
Z kolei prawo panujące między państwami, które ułożyć ma ich wzajemne
stosunki (nazywane w niemczyźnie całkiem niezasłużenie prawem narodów,
choć raczej powinno się zwać prawem publicznym państw (ius publicum
civitatum), byłoby właśnie czymś takim, co uznać wypada za prawo narodów,
przy czym miano to wydaje się w porównaniu z tamtym daleko bardziej fortun-
ne. Podług tegoż prawa państwo wobec innego państwa posiadać ma status
osoby moralnej, bez względu na to, czy stosunek ten zachodzi w naturalnych
dlań warunkach wolności, czy też w stanie wynaturzenia, czyli wojny; ale i na
tę drugą okoliczność państwo posiada prawo. Jedna jego część uprawnia do
wypowiedzenia wojny, inna reguluje jego działania podczas wojny, a jeszcze
inna pozwala mu naciskać na inne państwa, aby odstąpiły od wojny; do tego
zaś dodać można prawo, które nabiera mocy tuż po zakończeniu wojny, kiedy
to państwo obowiązane jest powołać ustrój gwarantujący zachowanie pokoju.
Prawo takie przynosi ludom coś całkiem odmiennego w porównaniu z upraw-
nieniami, jakie przysługiwały pojedynczym istotom oraz rodom ludzkim
(w ich stosunkach wzajemnych) w stanie naturalnym. Albowiem w prawie
narodów nie chodzi wyłącznie o stosunek jednego państwa do drugiego, roz-
patrywanych jako pewne całości [im Ganzen], lecz także o stosunek poszcze-
gólnych osób cywilnych żyjących w jednym państwie do takich samych osób
żyjących w innym państwie, i wreszcie stosunek tychże do innego państwa
rozumianego jako całość. Dostrzeżenie tej różnicy wymaga, abyśmy jednak
mieli na uwadze pewne określenia związane z prawem jednostek w stanie na-
turalnym, dające się nader łatwo wywieść z tego ostatniego pojęcia […]
Prawo narodów zakłada takie oto podstawowe warunki: 1) że państwa,
rozpatrywane w ich zewnętrznym stosunku do siebie, znajdują się z natury
rzeczy w stanie bezprawnym (podobnie jak nie znający prawa barbarzyńcy);
2) że położenie ich oznacza stan wojny (w którym panuje prawo pięści), na-
wet jeśli w danej chwili działania wojenne ucichły, a przejawy wrogości ustały;
te ostatnie (jeśli obie strony nie myślą polepszyć tego stanu rzeczy) – nawet
jeśli nie wyrządzają nikomu krzywdy – stanowią same przez się wyraz najwyż-
szego bezprawia, które sąsiadujące ze sobą państwa obowiązane są porzucić;
3) że niezbędnie potrzebne jest przymierze narodów odpowiadające tak-
że idei pierwotnej umowy, które nie powinno się jednak mieszać w rodzi-
me sprawy państw, lecz zamiast tego strzec ich przed agresją zewnętrzną;
136
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
137
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
138
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
wojny): jeśli bowiem ktokolwiek szukać chce prawa w stanie wojny, to musi
przedtem złożyć coś na kształt umowy, w której – jak wiadomo – koniecznie
uzyskać trzeba od przeciwnika oświadczenie, że obie strony dochodzić będą
swych praw na takiej właśnie drodze […]
Prawo obowiązujące w czasie wojny zasadza się właśnie na prawie naro-
dów, przy czym największą trudność sprawia przedłożenie sobie jego pojęć
i dopuszczenie do myśli tego, że nawet w tym wyzutym z wszelkiej prawości
stanie (inter arma silent leges) mimo wszystko możliwe jest jakieś prawo, bez po-
padnięcia przy tym w sprzeczność ze sobą samym. A powinno ono być takie:
wojnę prowadzić należy podług takich zasad, które zawsze umożliwiać muszą
porzucenie owego naturalnego stanu między państwami (panującego w ich
wzajemnych stosunkach) i zaprowadzenie stanu prawnego.
Żadna wojna toczona przez niepodległe państwa nie może być wojną od-
wetową (karną) (bellum punitivurn). Kara jest bowiem czymś adekwatnym dla
relacji pomiędzy władcą (imperantis) i poddanym (subditum), co nie ma nic
do rzeczy w przypadku stosunków między państwami. – Nie może ona też
stać się wojną ludobójczą (bellum internecinum) ani wojną imperialną (bellum
subiugatorium), której podboje niosą ze sobą moralne unicestwienie innego
państwa (kiedy to podbity lud wcielony zostaje do ludu zwycięskiego, zanika-
jąc albo dostając się w niewolę). Wszystko to nie dlatego, iżby ten ostateczny
środek, po który sięga państwo (gdy zawiodły wszystkie inne sposoby osią-
gnięcia pokoju), sprzeczny był z prawem państwa, ale dlatego, że – zgodnie
z pryncypium wolności zewnętrznej – idea prawa narodów zawiera w sposób
nieunikniony pojęcie antagonizmu: każdy bowiem chce trwać przy „swoim”
[bei dem Seinen], co jednak nie dopuszcza takiego sposobu wzrastania państw
w siłę, aby stawały się one zagrożeniem dla innych państw.
W zaatakowanym państwie przyjęte są wszelkie środki obronne za wy-
jątkiem takich, których użycie odbierałoby poddanemu status obywatelski;
posługując się nimi ono samo zatraciłoby tytuł osoby, stając się nikim także
w świetle stosunku między państwami, co byłoby znów niezgodne z prawem
narodów (wszak każda osoba musi mieć te same prawa co inne osoby). Do
owych niedopuszczalnych środków należy: szpiegostwo wśród własnych pod-
danych i wykorzystywanie ich (a także cudzoziemców) do aktów skrytobój-
czych, najmowanie trucicieli (do tej kategorii należy też zaliczyć strzelców
wyborowych czyhających w ukryciu na samotne ofiary) albo ludzi rozpusz-
czających fałszywą propagandę; jednym słowem, zabronione jest posługiwa-
nie się takimi zdradzieckimi metodami, które podważają wzajemne zaufanie
państw – rzecz nader cenną, jeśli myśli się o zawarciu w przyszłości trwałego
pokoju.
Podczas wojny wolno natomiast zażądać od pokonanego wroga kontry-
bucji; nie można jednakże łupić ludności cywilnej, zmuszając ją do wydania
wszystkiego aż do ostatniej podszewki (byłaby to wszak bezwstydna grabież;
139
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
bo przecież to nie sam pokonany lud, tylko władające nim państwo wywołało
i prowadziło tę wojnę): wolno to czynić wyłącznie za pokwitowaniem, przy
czym reparacje wojenne, spłacane już w czasie pokoju, muszą być proporcjo-
nalnie rozłożone w stosunku do wielkości prowincji i liczby ludności zamiesz-
kującej kraj […]
Prawo rozpoczynające swe panowanie po wojnie, czyli z chwilą zawarcia
porozumień pokojowych (właśnie z uwagi na ich następstwa), znajduje swe
umocowanie w tym, że strona zwycięska ustala warunki, na których podjęte
zostaną rokowania ze stroną przegraną, przygotowujące do zawarcia traktatu
pokojowego; strona zwycięska czyni to jednak nie na mocy jakiegoś aseku-
racyjnego prawa, które miałoby ją osłaniać przed pretensjami pokrzywdzo-
nego przeciwnika, lecz na mocy swej władzy (skoro już pada takie pytanie).
Zwycięzca nie może więc wnosić o reparacje, ponieważ oskarżyłby w ten spo-
sób stronę przeciwną o prowadzenie wojny niesprawiedliwej: bez względu na
jego widzimisię, nie wolno mu tego argumentu wytoczyć, albowiem byłoby to
jak gdyby wypowiedzenie wojny karnej, krzywdzące dla drugiej strony.
Do tego dodać należy wzajemne oddanie sobie jeńców wojennych, niezależ-
nie od ich liczebności po obu stronach (wykup jeńców nie wchodzi w ra-
chubę).
Podbój ziem innego kraju nie może doprowadzić do tego, że poddani
pokonanego państwa stracą wolność jako obywatele: nie wolno uczynić z nie-
go kolonii ani zniewolić ludność gdyż nadałoby to wojnie znamiona wojny
karnej, co stanowi wewnętrzną sprzeczność. – Kolonia bądź prowincja zawsze
należy do ludu posiadającego własny ustrój, prawodawstwo i terytorium, na
którym nie ma miejsca dla obcych, czyli cudzoziemskiej ludności, aczkolwiek
państwo może sprawować na tym terytorium swoją władzę. Nazywa się ono
wówczas państwem macierzystym [Mutterstaat], które ma pod sobą państwo
– satelitę [Tochterstaaf], podległe wprawdzie jego zwierzchnictwu, ale mogące
mimo to zachować własne rządy (civitas hybrida) (najlepiej parlament, które-
mu przewodziłby konsul). W takim stosunku do swych prowincji rozrzuco-
nych po rozmaitych wyspach znajdowały się starożytne Ateny, współcześnie
zaś przykład na to dają Wielka Brytania oraz Irlandia.
Jeszcze mniejsze uprawnienia nadaje wojna tym, którzy skorzy są zniewa-
lać podbite ludy, gdyż byłaby to wojna karna. Największym nieporozumie-
niem jest zaś niewola dziedziczna, albowiem nie można przejąć po kimś winy
za jego własne postępki.
W skład porozumień pokojowych wpisane jest także pojęcie amnestii
[…]
Prawo pokojowe z kolei nakazuje 1) trwać w pokoju, gdy w sąsiedztwie toczy
się wojna, albo też zachować neutralność; 2) starać się utrzymać zawarty pokój,
stwarzając gwarancje prawne po temu; 3) przyłączyć się do zrzeszenia (związku),
w którym stowarzyszyła się większa liczba państw, aby skutecznie zabezpieczyć
140
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
141
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
142
Immanuel Kant, Metafizyka moralności
nicze, jakie mogła nam ofiarować przyroda (co wychodzi na jaw, skoro tylko
wsiądzie się na pokład statku). Im bardziej zwarte jest ich wybrzeże (weźmy
na przykład Morze Śródziemne), tym gęściej skupia się wokół nich ludność.
Odwiedzenie tych stron naszego globu, a zwłaszcza osiedlenie się w nich (co
w przypadku wyjazdu na prowincję jest o tyle pomyślne, że nie trzeba zrywać
więzi z ojczyzną), nastręcza jednak nie lada trudności, pozwalając na własnej
skórze odczuć tamtejsze barbarzyństwa i gwałty. Zagrożenie to nie jest jednak
w stanie podważyć zasadności prawa, które posiadają (i posiadać powinni)
wszyscy obywatele świata: pozwala ono wchodzić w zażyłość z wszystkimi inny-
mi społecznościami, co naturalnie wymaga odwiedzenia w tym celu rozma-
itych zakątków Ziemi, – atoli prawo to nie upoważnia jeszcze do osiedlania
się na ziemiach należących do innych ludów (ius incolatus); do tego bowiem
konieczne są osobne uzgodnienia.
Można przy tym zapytać o rzecz następującą: czy dany lud, odkrywszy nowe
krainy, może podjąć starania, żeby założyć tam sobie osadę (accolatus) i wejść
w posiadanie ziem leżących w bezpośrednim sąsiedztwie tamtego rdzennego
ludu, bez pytania go o zgodę?
Jeśli czyni on to w takiej odległości od siedzib tubylców, że korzystanie
z własnej ziemi przez każdy z ludów nie czyni drugiemu żadnej szkody, to
wówczas prawo takie nie podlega dyskusji; ale gdy trafią na siebie ludy pa-
sterskie albo łowieckie (jak Hotentoci, Tunguzi i większość plemion amery-
kańskich), których przetrwanie uzależnione jest od dostępu do ogromnych
pustkowi, to nie wolno wtedy działać gwałtem. Należy wówczas przystąpić do
rokowań, unikając przy tym perfidnego żerowania na niewiedzy rdzennych
mieszkańców o tym, jak wielkie żywi się potrzeby. Przemoc niewskazana jest
nawet wówczas, gdy na pozór wszystko przemawia za jej użyciem i nie wi-
dać lepszego rozwiązania. Do podboju skłaniać może po części stan kultury
u tamtych dzikich ludów (od dawna już słychać zarzut, że chrystianizacja
Nowego Świata przypłacona została krwią, za co i w Niemczech biją się dziś
w piersi tacy ludzie, jak Büsching), a po części też chęć oczyszczenia wła-
snego kraju ze złoczyńców, tudzież nadzieja, że ich dzieci – zrodzone w in-
nych stronach świata – okażą się lepsze od swych rodzicieli (przypadek Nowej
Holandii). Jednakże owe wzniosłe cele nie zmyją z ich rzeczników niegodzi-
wości bezprawia i brudu użytych do nich środków. – I nawet jeśli ktoś w tym
miejscu zauważy, że gdyby skrupuły takie powstrzymywały ludzkość przed za-
prowadzeniem stanu prawnego siłą, to Ziemia do dziś świeciłaby pustkami
prawnymi, to uwaga ta podważa fundament prawa nie bardziej niż wymówka
renegata, że skoro ustrój jest nieznośny, to niechaj lud zniesie go siłą, raz
wreszcie dając upust swemu gniewowi. Ale czy sprawiedliwość naprawdę wzra-
stać może na bezprawiu? […].
143
Jean Jacques Rousseau
UMOWA SPOŁECZNA
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(przeł. A. Peretiatkowicz)
Człowiek urodził się wolnym, a wszędzie jest w okowach. Za pana nad in-
nymi uważa się ten, który nie przestaje być większym od nich niewolnikiem.
Jak się ta zmiana dokonała? Nie wiem. Co mogłoby ją uprawnić? Tę kwestię,
jak sądzę, jestem w stanie rozstrzygnąć.
Gdybym uwzględnił tylko siłę i skutek, który stąd wynika, powiedziałbym:
„Dopóki lud jest zmuszony do posłuszeństwa i słucha, czyni dobrze; skoro tyl-
ko może zrzucić jarzmo i zrzuca je, czyni jeszcze lepiej; bo odzyskując wolność
przez to samo prawo, które mu ją odebrało, albo ma rację ją odzyskać, albo
nie było jej przy odbieraniu”. Ale porządek społeczny jest prawem świętym,
które służy za podstawę dla wszystkich innych. Jednakże prawo to nie pocho-
dzi z natury; opiera się więc na układach. Chodzi o to, by wiedzieć jakie są te
układy […].
Powiedzieć, że człowiek oddaje się za darmo, to znaczy mówić rzecz nie-
dorzeczną i niepojętą; akt taki jest nieprawny i nieważny, już choćby dlatego,
że ten, kto go zawiera, nie znajduje się przy zdrowych zmysłach. Powiedzieć to
o całym ludzie, znaczy przypuścić lud wariatów; wariactwo nie tworzy prawa.
Gdyby nawet każdy mógł odstąpić siebie samego, nie mógłby odstąpić
swych dzieci; one rodzą się ludźmi wolnymi, wolność ich do nich należy, tylko
same mogą nią rozporządzać. Zanim dojdą do wieku dojrzałego, ojciec może
w ich imieniu umawiać się o warunki ich utrzymania, ich dobrobytu, ale nie
może odstępować ich nieodwołalnie i bezwarunkowo; bo takie oddanie jest
sprzeczne z celami natury i przekracza prawa rodzicielskie. Ażeby rząd sa-
mowolny stał się prawowitym, trzeba, by lud w każdym pokoleniu decydował
o jego uznaniu lub odrzuceniu; ale wówczas rząd ten przestałby być samowol-
nym.
Zrzec się swej wolności, to znaczy zrzec się swego człowieczeństwa, praw
ludzkości, nawet swych obowiązków. Nie może być żadnego wynagrodzenia
dla tego, kto się zrzeka wszystkiego. Takie zrzeczenie się jest sprzeczne z na-
turą człowieka i oznacza odebranie wszelkiej moralności swoim czynom, odej-
mując wolność swojej woli. Wreszcie jest to układ bezzasadny i sprzeczny, by
z jednej strony istniała władza bezwzględna, z drugiej posłuszeństwo bez gra-
nic. Czyż nie jest jasnym, że się nie ma żadnych zobowiązań względem tego,
od którego ma się prawo wymagać wszystkiego? I sam ten warunek, bez rów-
144
Jean Jacques Rousseau, Umowa społeczna
noważnika, bez zamiany, czyż nie pociąga za sobą nieważności aktu? Bo jakie
prawo miałby wobec mnie mój niewolnik, skoro wszystko, co on posiada, do
mnie należy, a ponieważ jego prawo jest moim, to prawo moje wobec mnie
samego jest wyrazem bez żadnego znaczenia.
Grotius i inni wyprowadzają z wojny jeszcze jedno źródło mniemanego
prawa niewoli. Ponieważ zwycięzca posiada, zdaniem ich, prawo do zabicia
zwyciężonego, ten ostatni może okupić swoje życie kosztem wolności; układ
tym bardziej prawowity, że wychodzi na korzyść obydwóch.
Ale jasnym jest, że owe mniemane prawo do zabijania zwyciężonego nie
wypływa w żaden sposób ze stanu wojny. Już przez to samo, że ludzie, żyjąc
w niepodległości pierwotnej, nie mają między sobą stosunków dość stałych, by
utworzyć stan pokoju lub stan wojny, nie są oni wcale wrogami naturalnymi.
Wojnę wytwarza stosunek wzajemny rzeczy, a nie ludzi; i ponieważ stan wojny
nie może wyniknąć ze zwykłych stosunków osobistych, a tylko ze stosunków
rzeczowych, wojna prywatna, czyli człowieka z człowiekiem, nie może istnieć
ani w stanie natury, gdzie nie ma stałej własności, ani w stanie społecznym,
gdzie wszystko znajduje się pod władzą praw.
Walki prywatne, pojedynki, potyczki są działaniami, które określonego
stanu nie wytwarzają; co się zaś tyczy wojen prywatnych, dozwolonych przez
Postanowienia króla francuskiego Ludwika IX, a zawieszonych przez pokój
boży, są do nadużycia rządów feudalnych, systemu niedorzecznego (jeżeli to
był system), sprzecznego z zasadami prawa naturalnego i z wszelkim dobrym
ustrojem.
Wojna nie jest więc bynajmniej stosunkiem człowieka do człowieka, ale
stosunkiem państwa do państwa, w którym jednostki stają się nieprzyjaciółmi
niejako przypadkowo, niejako ludzie, ani nawet obywatele, tylko jako żołnie-
rze; niejako członkowie ojczyzny, ale jako obrońcy. Wreszcie każde państwo
może mieć jako nieprzyjaciół tylko inne państwa, nie zaś ludzi, zważywszy,
że między rzeczami różnej natury nie można ustalić żadnego prawdziwego
stosunku.
Ten punkt widzenia zgadza się z ustalonymi zasadami wszystkich czasów
i ze stałą praktyką ludów cywilizowanych. Wypowiedzenia wojen są nie tyle
zawiadomieniem mocarstw, co ich poddanych. Cudzoziemiec, czy to król,
czy jednostka prywatna, czy lud, kiedy kradnie, zabija lub więzi poddanych,
bez wypowiedzenia wojny panującemu, nie jest nieprzyjacielem, lecz roz-
bójnikiem. Nawet podczas wojny sprawiedliwy książę zagarnia w kraju nie-
przyjacielskim wszystko, co stanowi własność publiczną, ale szanuje on osoby
i dobra prywatne, szanuje prawa, na których oparte są jego własne. Ponieważ
celem wojny jest zniszczenie państwa nieprzyjacielskiego, wolno zabijać jego
obrońców, dopóki mają broń w ręku; ale jak tylko ją składają i poddają się,
przestają być wrogami lub narzędziem wroga, stają się znowu tylko ludźmi
i nie mamy więcej prawa do ich życia. Niekiedy można zabić państwo, nie
145
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
zabijając ani jednego z jego członków; wojna zatem nie daje żadnego prawa,
które by nie było koniecznym dla jej celu. Zasady te są odmienne, niż Grotiu-
sa; nie opierają się one na autorytecie poetów, ale wypływają z natury rzeczy
i gruntują się na rozumie.
Odnośnie do prawa podboju, jedyną jego podstawą jest prawo silniejsze-
go. Jeżeli wojna nie daje zwycięzcy prawa do mordowania ludów pokonanych,
nie może on ich ujarzmienia opierać na prawie, którego nie posiada. Wolno
zabijać nieprzyjaciela tylko wówczas, jeżeli nie można go zrobić niewolnikiem;
prawo więc brania do niewoli nie wypływa z prawa zabijania; jest to niesłuszna
zamiana kazać mu kosztem wolności okupić swe życie, do którego nie mamy
żadnego prawa. Opierając prawo życia i śmierci na prawie niewoli, a pra-
wo niewoli na prawie życia i śmierci, czyż nie jest oczywistym, że popadamy
w błędne koło?
Przyjmując nawet to straszne prawo zabijania wszystkiego, twierdzę, że
niewolnik wzięty na wojnie, albo lud podbity nie jest zobowiązany do niczego
względem swego pana i musi go słuchać o tyle, o ile jest zniewolony. Biorąc
równoważnik jego życia, zwycięzca nie zrobił mu żadnej łaski; zamiast go za-
bić bez użytku, zabił go z korzyścią, nie tylko więc nie uzyskał nad nim żadnej
władzy dołączonej do siły, ale stan wojny trwa między nimi nadal; sam ich
stosunek jest wynikiem tego, a korzystanie z prawa wojny nie dopuszcza żad-
nego traktatu pokojowego. Zawarli oni układ, zgoda; ale układ ten nie tylko
nie usuwa stanu wojny, ale zapowiada dalsze jego trwanie.
Tak więc, w jakimkolwiek kierunku rozpatrujemy te rzeczy, prawo nie-
woli nie istnieje, nie tylko dla tego, że nie jest prawowite, ale dlatego, że jest
niedorzeczne i niczego nie oznacza. Wyrazy „niewolnik” i „prawo” są sprzecz-
ne i wzajemnie się wykluczają. Czy człowieka do człowieka, czy człowieka do
narodu, zawsze bezsensowną będzie taka mowa: „Zawieram z tobą układ na
twoją wyłączną szkodę, a na moją wyłączną korzyść i będę go dotrzymywał
tak długo, dopóki mi się podoba, a ty będziesz go przestrzegał tak długo, jak
mnie się podoba” […].
To przejście ze stanu natury do stanu społecznego wywołuje w człowie-
ku zmianę bardzo wybitną, zastępuje bowiem w jego postępowaniu instynkt
sprawiedliwością i nadaje jego czynom charakter moralny, którego przedtem
brakło. Wówczas dopiero głos obowiązku zastępuje popęd fizyczny, prawo
zastępuje apetyty, i człowiek, który dotychczas brał pod uwagę tylko samego
siebie, widzi się zmuszonym działać według innych zasad i radzić się rozumu,
zanim posłucha skłonności. Jakkolwiek pozbawia się w tym stanie niektórych
korzyści posiadanych z natury, zyskuje za to inne tak wielkie, zdolności jego
ćwiczą się i rozwijają, pojęcia rozszerzają się, uczucia szlachetnieją, cała dusza
wznosi się do tego stopnia, że, gdyby nadużycia tej nowej sytuacji nie sprowa-
dzały jej często poniżej tej, z której wyszedł, powinien by on błogosławić bez
ustanku tę szczęśliwą chwilę, co wyrwała go z owego stanu na zawsze i ze zwie-
146
Jean Jacques Rousseau, Umowa społeczna
147
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
148
Jean Jacques Rousseau, Umowa społeczna
149
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
150
Jean Jacques Rousseau, Umowa społeczna
i minusy, które się nawzajem znoszą, a pozostanie jako wynik tych różnic wola
powszechna.
Gdyby lud dostatecznie uświadomiony obradował, a obywatele nie mieli
uprzednio żadnego porozumienia między sobą, to z wielkiej liczby drobnych
różnic wynikłaby zawsze wola powszechna i obrady byłyby zawsze odpowied-
nie. Ale kiedy powstają intrygi, zrzeszenia częściowe ze szkodą wielkiego,
wola każdego z tych zrzeszeń staje się powszechną względem jego członków,
a prywatną w stosunku do państwa; wówczas można powiedzieć, że ilość gło-
sujących nie wynosi tyle, ile jest ludzi, tylko ile jest zrzeszeń. Różnice stają
się mniej liczne i dają wynik mniej powszechny. Wreszcie, jeżeli jedno z tych
zrzeszeń staje się tak wielkim, że bierze górę nad wszystkimi innymi, nie mamy
już, jako wyniku, sumy małych różnic, ale różnicę jedyną; wówczas nie istnieje
już wola powszechna i opinia zwycięska jest tylko opinią prywatną.
Jeżeli państwo czyli wspólnota jest tylko osobą moralną, której życie pole-
ga na łączności jej członków i jeżeli najważniejszym jej staraniem jest własne
zachowa nie, potrzebuje ona siły powszechnej zmuszającej, ażeby poruszać
i kierować każdą częścią w sposób najkorzystniejszy dla całości. Jak natura
daje każdemu człowiekowi władzę absolutną nad wszystkimi jego członkami,
tak umowa społeczna daje ciału politycznemu władzę absolutną nad wszyst-
kimi jego członkami; ta właśnie władza, kierowana przez wolę powszechną,
nosi, jak powiedziałem, miano zwierzchnictwa.
Ale, poza osobą publiczną, musimy zająć się osobami prywatnymi, które ją
składają i których życie i wolność są z natury od niej niezależne. Należy więc
dobrze rozróżniać odnośne prawa obywateli i zwierzchnika oraz obowiązki,
jakie mają spełniać pierwsi w charakterze poddanych od prawa naturalnego,
które im przysługuje jako ludziom.
Przyznaję, że z tego, co każdy przez umowę społeczną oddaje, swojej
mocy, swych dóbr, swej wolności, tylko część potrzebna jest wspólnocie;
ale trzeba przyznać również, że tylko zwierzchnik jest sędzią w sprawie tej
potrzeby. [...]
Czymże jest więc właściwie akt zwierzchnictwa? Nie jest to układ przeło-
żonego z podwładnym, ale układ całości z każdym ze swych członków; układ
prawowity, bo opiera się na umowie społecznej; słuszny, bo wspólny jest dla
wszystkich; korzystny, bo przedmiotem jego może być tylko dobro powszech-
ne; i trwały, bo posiada gwarancję w sile publicznej i władzy najwyższej. Dopó-
ki poddani podlegają tylko takim układom, nie słuchają nikogo prócz własnej
woli; i zapytać jak daleko rozciągają się odnośne prawa zwierzchnika i obywa-
teli, znaczy tyleż, co pytać, jak dalece ci ostatni mogą się zobowiązywać wobec
siebie samych, każdy wobec wszystkich i wszyscy wobec każdego.
Widać stąd, że władza zwierzchnicza, jakkolwiek absolutna, uświęcona
jest i nietykalna, nie przekracza i nie może przekroczyć granic układów po-
wszechnych, i każdy człowiek może całkowicie rozporządzać tym, co mu po-
151
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
152
Jean Jacques Rousseau, Umowa społeczna
Jakiż więc lud nadaje się do prawodawstwa? Ten, który już jest połączony
pewną jednością pochodzenia, interesu lub układu, ale nie dźwigał jeszcze
prawdziwego jarzma ustaw; ten, który nie ma silnie zakorzenionych zwycza-
jów ani przesądów; który nie obawia się nawały raptownego najazdu; który,
nie wdając się w spory swych sąsiadów, może każdemu z nich stawić opór,
albo uzyskać pomoc jednego dla odparcia drugiego; ten, w którym wszyscy
mogą znać każdego członka i gdzie nie ma potrzeby obciążać człowieka brze-
mieniem, przekraczającym siły ludzkie; ten, który może obejść się bez innych
ludów i bez którego one obejść się mogą; ten który nie jest ani zbyt bogaty,
ani zbyt biedny, i sam sobie może wystarczyć; ten wreszcie, który łączy stałość
dawnego ludu z pojętnością nowego. Trudność dzieła prawodawcy odnosi
się mniej do tego, co trzeba stworzyć, jak co trzeba zburzyć; a tak rzadkie
powodzenie wynika z niemożności połączenia prostoty natury z potrzebami
społeczeństwa. Wszystkie te warunki, co prawda, rzadko razem się znajdują,
toteż państw dobrze rządzonych widzimy niewiele […].
Człowiek, jako istota naraz moralna i zepsuta, sprawiedliwa w pojęciach,
przewrotna w swej woli, potrzebuje koniecznie ręki, która by nim rządziła;
inaczej, byłby naraz i towarzyskim i nietowarzyskim, a społeczeństwo ludzkie
stałoby się zarazem tyle potrzebnym, ile i niemożebnym do zawiązania.
Widzimy w sądach bezwzględną potrzebę nieograniczonej władzy, bo czło-
wiek powinien być zupełnie tak rządzonym, jak bywa sądzonym, a to głównie
dlatego, iż gdzie nie ma wyroku, tam jest ciągła walka.
Pod tym względem, równie jak pod wieloma innymi, człowiek nic by lep-
szego nie wymyślił, ani zdołał sobie wyobrazić, jak to co dziś istnieje, to jest
tej potęgi, która kieruje ludźmi wedle ogólnych prawideł, zastosowanych nie
do pewnych ludzi, i do pewnych okoliczności, ale dających się stosować do
wszystkich epok, do wszystkich ludzi, i we wszystkich przypadkach.
Człowiek, który z przeczucia niemal wrodzonego, pojmuje rząd głównych
zasad, o ile one osobistej jego woli nie uciskają, przystaje na nie, a stąd spra-
wia tak zawiązanie się społeczeństwa, jak postawienie Najwyższej władzy, moż-
liwymi.
Wypadki, w których by władza pomyliła się w wymiarze sprawiedliwości, są
niezawodnie rzadsze, od dobrodziejstw jakie zaprowadza. Widzimy również,
że i wyroki sądownictwa stronnicze są nieskończenie rzadszymi, od orzeczeń
ugruntowanych na prawie. Gdyby się rzecz miała inaczej, to wymiar sprawie-
dliwości byłby równie niemożliwym, jak władza.
Najrozwiązlejszy Monarcha, nie zabrania ścigać w sądach publicznego
zgorszenia, a gdy sam stoi po nad wszelkiemi sądami, przeto chociażby on
w domowem życiu mniej budujące dawał przykłady, to przecież prawa po-
wszechne niemniej bywają zawsze wykonywane.
Skoro człowiek z praw konieczności żyć w społeczeństwie i rządzonym
być musi, w nim przeto wola jego wcale nie wpływa na ustanowienie rządu.
153
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Jeżeli bowiem ludom nie służy prawo wyboru, co do przyjęcia lub odrzuce-
nia dwóch konieczności to jest życia towarzyskiego i władzy, ale ta ostatnia
wypływa z samej natury zasad dla człowieka przepisanych, a zatem władający
narodami, nie istnieją z łaski lub woli ludu, ale w moc przeważnych zasad
urządzających społeczeństwo.
Pytano często czy król był postanowiony dla narodu, czy naród dla króla.
Pytanie to nie nastręcza pola do szerokich uwag, bo obydwa te przypuszcze-
nia są fałszywe oddzielnie, a prawdziwe w połączeniu. Naród dla króla, król
dla narodu; a obie strony postanowione dlatego, ażeby istniała władza i przez
nią społeczność.
W zegarku wielka sprężyna nie zrobiona jest dla wahadła, ani też wahadło
dla sprężyny: ale każde w szczególności jedno dla drugiego, a oboje razem dla
oznaczenia godziny.
Nie masz władzy bez narodu, nie masz narodu bez władcy. Naród więcej
winien władzy, jak władza narodowi; bo naród zawdzięcza mu byt towarzyski
i wszystko dobre, które zeń wypływa, kiedy tymczasem monarcha przy władzy
ma w korzyści tylko czcze blaski, które nie wpływają na jego osobiste szczęście
a nawet czasem stają mu się ciężarem.
Jakkolwiek władza nie ma wyższego i ogólniejszego pragnienia nad ścisłe
wymierzanie sprawiedliwości, i jakkolwiek wyjątki od tej powszechnej zasady
są nieskończenie mniej liczne, od nieszczęść bezrządu. Przecież nie zaprze-
czę, iż się te wyjątki trafiają, a złe usposobienie niektórych władców, uciążliwo-
ści do tego stopnia może pomnożyć, że aby złe było znośnym, jedyny środek
jest porównać je z tym, które by miało miejsce, gdyby nie było władcy.
154
Edmund Burke
155
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
156
Edmund Burke, Rozważania o rewolucji we Francji
157
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
158
Olympia de Gouges
Mężczyzno, czy jesteś zdolny do tego, aby być sprawiedliwym? Pyta cię
o to kobieta – nie odbierzesz jej tego prawa. Powiedz mi, któż dał ci niezawisłe
prawo, które uciska przedstawicielki mojej płci? Twoja siła? Zdolności? Spójrz
na Stwórcę w jego mądrości, prześledź całe bogactwo natury, do której sam
z siebie zdajesz się pretendować i, jeśli się ośmielisz, podaj mi przykład dru-
giego tak tyranizującego imperium. Zwróć się do świata zwierząt, zbadaj zasa-
dy, przestudiuj rośliny, rzuć okiem na wszystkie modyfikacje materii organicz-
nej i zrozum wreszcie, gdy daję ci po temu sposobność, szukaj, szperaj i jeśli
tylko potrafisz, spróbuj rozróżnić płcie tam, gdzie zarządza natura. Wszędzie
zobaczysz, jak na siebie nachodzą, jak współpracują tworząc zharmonizowaną
całość w tym nieśmiertelnym arcydziele.
Mężczyzna sam podważył podstawę tego, co stanowi o wyjątkowości ro-
dzaju ludzkiego. Dziwaczny, oślepły, napuszony nauką i zdegenerowany,
w tym wieku światła i przenikliwości, a także największej ciemnoty, chce rzą-
dzie z całym despotyzmem płcią, której dano wszystkie możliwości intelek-
tualne – rości sobie prawo, by korzystać z owoców rewolucji i proklamować
swoje prawa do równości, niczego więcej nie dodając […].
159
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
160
Olympia de Gouges, Deklaracja Praw Kobiety i Obywatelki
161
Jeremy Bentham
162
Jeremy Bentham, Wprowadzenie do zasad moralności i prawodawstwa
163
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
sposób: zacząć od jakiejś jednej osoby z tych, na których interesy ono oddzia-
łuje, jak się zdaje, w sposób jak najbardziej bezpośredni, i zdać sprawę:
1) z wartości wszelkiej dającej się odróżnić przyjemności, która zdaje się
być wywołana przez to działanie w pierwszym ego następstwie1,
2) z wartości wszelkiej przykrości, która zdaje się być wywołana przez to
działanie w pierwszym jego następstwie,
3) z wartości wszelkiej przyjemności, która zdaje się być „wywołana przez
nie po pierwszej. To stanowi o płodności pierwszej przyjemności i nieczysto-
ści pierwszej przykrości,
4) z wartości wszelkiej przykrości, która zdaje się być wywołana przez nie
po pierwszej. To stanowi o płodności pierwszej przykrości i nieczystości pierw-
szej przyjemności.
5) Należy teraz zsumować po jednej stronie wszystkie wartości wszystkich
przyjemności, po drugiej zaś wszystkie wartości wszystkich przykrości. Jeżeli
nadwyżka jest po stronie przyjemności, nada ona całemu działaniu dobrą ten-
dencję ze względu na interesy danego osobnika; jeżeli po stronie przykrości,
złą tendencję działania w całości.
6) Należy zdać sprawę z liczby osób, których interesy zdają się wcho-
dzić w grę, i powtórzyć powyższe postępowanie w stosunku do każdej z nich
z osobna. Należy zsumować liczby wyrażające stopnie dobrej tendencji dzia-
łania w stosunku do każdej jednostki, do której jego tendencja w całości jest
dobra; dalej, uczynić to jeszcze w stosunku do każdej jednostki, dla której
jego tendencja jest w całości zła. Należy to zbilansować. Jeżeli nadwyżka bę-
dzie po stronie przyjemności, otrzymamy ogólną dobrą tendencję czynności
w stosunku do całkowitej liczby, czyli zbiorowości branej pod uwagę; jeżeli po
stronie przykrości, ogólną złą tendencję w stosunku do tego samego społe-
czeństwa […].
Trudno się spodziewać, aby można było ściśle przeprowadzić całe to po-
stępowanie przed każdym osądem moralnym albo przed każdą decyzją pra-
wodawczą lub sądową. Zawsze jednak można je mieć na widoku; im bowiem
jakieś postępowanie będzie bliższe wyżej wskazanemu, tym będzie dokładniej-
sze […].
To samo postępowanie można stosować zarówno do przyjemności, jak do
przykrości, niezależnie od tego, w jakiej postaci lub pod jaką nazwą występują.
Do przyjemności, bez względu na to, czy będziemy ją nazywali dobrem (które
jest właściwie przyczyną lub narzędziem przyjemności), czy zyskiem (który
jest odległą przyjemnością albo przyczyną lub narzędziem odległej przyjem-
ności), czy wygodą lub przykrością, dobrodziejstwem, zarobkiem, szczęściem
itd.; do przykrości, bez względu na to, czy będziemy ją nazywali złem (które
odgrywa taką samą rolę jak dobro) czy szkodą, niewygodą, niepowodzeniem,
stratą lub nie szczęściem itd. […]
164
Jeremy Bentham, Wprowadzenie do zasad moralności i prawodawstwa
Nie jest to teoria ani nowa i nie sprawdzona, ani tym bardziej bezużytecz-
na. Wszystko w niej zgadza się zupełnie z praktyką ludzkości, ilekroć ma ona
jasny pogląd na swój własny interes. Tak na przykład, na czym polega wartość
jakiejś własności, np. majątku ziemskiego? Na wszelkiego rodzaju przyjemno-
ściach, które umożliwia, oraz, co na jedno wychodzi na wszelkiego rodzaju
przykrościach, które pozwala odwracać. Jednakże wszyscy wiedzą, że wartość
własności wzrasta lub spada zależnie od okresu czasu, w którym człowiek
z niej korzysta, od pewności lub niepewności, czy wyjdzie z jej posiadania,
wreszcie od bliskości lub dalekości terminu wejścia w posiadanie. Co się tyczy
intensywności przyjemności dających się z niej wydobyć, o tym się na ogół nie
myśli, zależy ona bowiem od tego, jak użyje własności poszczególna osoba
prywatna. Tego zaś nie podobna ocenić, dopóki nie zarysują się poszczególne
przyjemności, które może z niej wydobyć, lub poszczególne przykrości, które
może przy tej pomocy od siebie oddalić. Z tej samej racji nie myśli się na ogół
o płodności lub czystości tych przyjemności […].
165
Benjamin Constant
O WOLNOŚCIACH STAROŻYTNYCH
I NOWOŻYTNYCH
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(przeł. Z. Kosno)
Panowie,
Pragnąłbym poddać panom pod rozwagę parę różnic, dość jeszcze no-
wych, między dwoma rodzajami wolności. Różnice te pozostały do dnia dzi-
siejszego niezauważone, a przynajmniej nie dość dostrzeżone. Jedną z nich
jest wolność, której z takim upodobaniem oddawały się ludy starożytne, dru-
gą zaś wolność szczególnie cenna dla narodów nowożytnych. O ile się nie
mylę, analiza ta będzie interesująca z dwojakich względów.
Po pierwsze, konfuzja tych dwóch rodzajów wolności stała się u nas,
w czasie trwania naszej rewolucji, źródłem wielu nieszczęść. Francja okazała
się zmęczona niepotrzebnymi próbami, których autorzy, poirytowani niewiel-
kim ich sukcesem, usiłowali przymusić ją do cieszenia się dobrem, którego
nie pragnęła wcale, i odmawiali jej tego, którego sobie życzyła.
Po drugie, byłoby interesujące i pożyteczne zastanowić się, dlaczego rząd
reprezentujący społeczeństwo, do którego dobrodziejstw zostaliśmy powołani
przez naszą szczęśliwą rewolucję (nazywam ją szczęśliwą pomimo jej eksce-
sów, ponieważ skupiam wzrok na jej rezultatach), rząd, który jako jedyny dziś
może udzielić schronienia wolności, prawie zupełnie był nieznany narodom
starożytności.
Wiem, że usiłowano odnaleźć jego ślady u niektórych narodów starożyt-
nych, w republice Sparty na przykład oraz wśród naszych przodków Galów,
jednak niesłusznie. [...] System reprezentacyjny jest odkryciem narodów no-
wożytnych i prze konacie się panowie, że stan ludzkości w starożytności nie
pozwalał na powstanie i zakorzenienie się instytucji tego rodzaju. Narody sta-
rożytne nie mogły ani odczuć jej konieczności, ani docenić korzyści z nich
płynących. Właściwa im organizacja społeczna skłaniała ich do pożądania
wolności, zupełnie innej niż ta, jaką wspomniany system nam zapewnia. [...]
Zastanówcie się panowie najpierw, co dzisiaj dla Anglika, Francuza, miesz-
kań ca Stanów Zjednoczonych Ameryki oznacza słowo wolność?
Dla każdego z nich jest to pewność niepodlegania niczemu innemu jak
tylko prawom, niemożność bycia ani zatrzymanym, ani uwięzionym, ani
uśmierconym czy maltretowanym w jakikolwiek sposób na skutek arbitralnej
166
Benjamin Constant, O wolnościach starożytnych i nowożytnych
woli jednego lub wielu osobników. Jest to dla każdego z nich prawo do wy-
rażania swoich poglądów, wyboru zajęcia i wykonywania go; dysponowania
swoją własnością, czy nawet jej nadużywania, poruszania się bez konieczności
proszenia o zezwolenie i zdawania sprawy z motywów i przebiegu podróży.
Jest to dla każdego z nich prawo do gromadzenia się, bądź celem omówienia
interesów, bądź wyznawania wybranego przez siebie kultu, bądź po prostu
spędzanie swoich dni i godzin w sposób bliski swoim inklinacjom i kapry-
som. Jest to wreszcie dla każdego z nich prawo do wywierania wpływu na
sprawowanie rządu, bądź przez mianowanie wszystkich lub części jego funk-
cjonariuszy, bądź przez reprezentacje, petycje, wnioski, które rządzący muszą
w mniejszym lub większym stopniu brać pod uwagę. Porównajcie teraz do tej
wolności wolność starożytnych.
Polegała ona na kolektywnym, lecz bezpośrednim sprawowaniu wielu
części całej władzy, na publicznym obradowaniu w sprawach wojny i poko-
ju, na zawieraniu przymierzy z cudzoziemcami, uchwalaniu praw, ferowaniu
wyroków, badaniu rachunków, rozporządzeń i poczynań urzędników, stawia-
niu ich przed całym narodem, oskarżaniu ich, skazywaniu lub uwalnianiu od
winy; jednocześnie jednak, nazywając to wolnością, starożytni uznawali jako
rzecz całkowicie pogodzenia z ową wolnością kolektywną, zupełne podpo-
rządkowanie jednostki władzy ogółu. Nie znaleźlibyście u nich nic z tego, co
stanowi o wolności u nowożytnych. Wszelkie prywatne poczynania poddane
są surowemu nadzorowi. Nie ma niczego, co by było wyrazem indywidualnej
niezależności, ani pod względem sądów, ani wytwórczości, ani zwłaszcza reli-
gii. Możność wyboru własnego kultu, która dla nas stanowi jedno z najcen-
niejszych naszych praw, w oczach starożytnych byłaby zbrodnią i świętokradz-
twem. W sprawy, które nam się zdają najbardziej błahe, wkracza autorytet
społeczności, krępując wolę jednostki. Terpander nie może u Spartan dodać
struny do swej liry nie obrażając tym Eforów. Władza decyduje o sprawach
najbardziej osobistych. Młody Spartanin nie może swobodnie odwiedzać swo-
jej małżonki. W Rzymie cenzorzy uważnym okiem śledzą życie rodziny. Prawa
rządzą obyczajami, a ponieważ obyczaje dotyczą wszystkiego, nie ma niczego,
o czym by prawa nie stanowiły.
Tak więc jednostka u starożytnych, będąc władcą we wszystkich prawie
sprawach publicznych, w życiu prywatnym jest zawsze niewolnikiem. Jako
obywatel decyduje o wojnie i pokoju; jako osoba prywatna jest ograniczo-
na, obserwowana, dławiona we wszystkich swych poczynaniach; jako cząstka
zbiorowości przesłuchuje, odwołuje z urzędu, wydaje wyroki, pozbawia dóbr,
skazuje na wygnanie lub śmierć swoich urzędników lub zwierzchników, jako
poddana zbiorowości sama może być z kolei pozbawiona swojego stanu, wy-
zbyta z godności, wygnana, skazana na śmierć na skutek nieograniczonej woli
całości, której sama jest częścią. Rzecz ma się przeciwnie u narodów nowo-
żytnych, gdzie jednostka będąc niezależną w życiu prywatnym, nawet w pań-
167
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
168
Benjamin Constant, O wolnościach starożytnych i nowożytnych
169
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
170
Benjamin Constant, O wolnościach starożytnych i nowożytnych
dem, przynależny w starożytności każdemu, nie był, tak jak za naszych czasów,
abstrakcyjnym domniemaniem. Wola każdego obywatela miała realny wpływ;
z praktykowania tej woli czerpał on żywą i częstą przyjemność. W rezultacie,
starożytni byli gotowi do wielu poświęceń dla zachowania swoich praw poli-
tycznych oraz uczestnictwa w zarządzaniu państwem. Każdy z nich, odczu-
wając z dumą, ile wart był jego głos, znajdował w tej świadomości własnego
znaczenia głębokie zadośćuczynienie.
Zadośćuczynienie to dla nas jest już niedostępne. Jednostka zagubiona
w tłumie, prawie nigdy już nie dostrzega wpływu, jaki wywiera. Wola jej nig-
dy nie odciska się na zbiorowości; nic nie stwierdza w jej oczach wartości jej
współdziałania. Praktykowanie praw politycznych daje nam więc tylko część
satysfakcji, jaką czerpali z niego starożytni, a jednocześnie postęp cywiliza-
cji, komercyjne nastawienie epoki, łączność między narodami, zwielokrotniły
i nieskończenie zróżnicowały sposoby osiągnięcia jednostkowego szczęścia.
Wynika stąd, że powinniśmy być o wiele bardziej niż starożytni przywiąza-
ni do naszej osobistej niezależności. Starożytni bowiem, poświęcając tę nieza-
leżność dla praw politycznych, poświęcali mniej, aby osiągnąć więcej, podczas
gdy my, czyniąc to samo poświęcenie, dalibyśmy więcej, aby otrzymać mniej.
Celem starożytnych był podział władzy pomiędzy wszystkich obywateli tej
samej ojczyzny i to właśnie nazywali oni wolnością. Celem nowożytnych jest
niczym nie zmącone korzystanie z dobrodziejstw indywidualnej niezależno-
ści, a wolnością są dla nich gwarancje, zapewnione im w tym celu przez insty-
tucje. [...]
Stwierdziłem na początku, że ludzie o dobrych zresztą intencjach, nie do-
strzegłszy tych różnic, przyczynili się do niezmierzonego zła w czasie naszej
długiej i burzliwej rewolucji. Ludzie ci czerpali jednak wiele swoich teorii
z dzieł filozofów, którzy nie podejrzewali nawet, jakim modyfikacjom uległy
przez dwa tysiące lat dyspozycje ludzkości. Spróbuję poddać analizie system
najznakomitszego z nich, Jana Jakuba Rousseau, i wykazać, że przenosząc
w czasy współczesne zakres kolektywnej zwierzchności przynależnej innym
wiekom, ten wzniosły geniusz poruszany najczystszym umiłowaniem wolności
dostarczył niemniej zgubnych pretekstów niejednej tyranii. Oczywiście, odsła-
niając to, co uważam za ważką pomyłkę, zachowam oględność w krytyce i po-
ważanie w potępieniu. Prawda powinna jednak wziąć górę nad rozważaniami
czerpiącymi swą potęgę z blasku niezwykłego talentu i autorytetu ogromnej sła-
wy. Zresztą, jak się o tym przekonamy, pomyłki, z którą mam zamiar się rozpra-
wić nie należy przypisywać głównie Rousseau: jest ona o wiele bardziej dziełem
jednego z jej sukcesorów, mniej elokwentnego, lecz nie mniej surowego i po
tysiąckroć bardziej skłonnego do przesady. Jest nim ksiądz de Mably, mogący
uchodzić za reprezentanta systemu, w którym, zgodnie z maksymą wolnością
starożytnej, obywatele winni być całkowicie zniewoleni, aby naród mógł być
suwerennym, a jednostka winna być niewolnikiem, aby lud był wolny.
171
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
172
Benjamin Constant, O wolnościach starożytnych i nowożytnych
173
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
174
Benjamin Constant, O wolnościach starożytnych i nowożytnych
175
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
176
Benjamin Constant, O wolnościach starożytnych i nowożytnych
177
Karol Marks
W KWESTII ŻYDOWSKIEJ
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(tłumacz nieznany)
178
Karol Marks, W kwestii żydowskiej
179
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Zgoła zagadkowy jest fakt, że naród, który dopiero zaczyna się wyzwalać,
zaczyna zrywać wszelkie bariery między różnymi stanami i budować wspól-
notę polityczną, że taki naród proklamuje uroczyście uprawnienia człowieka
egoistycznego, odgrodzonego od innych ludzi i od wspólnoty (Deklaracja
praw itd. z 1791 r.); co więcej, powtarza tę proklamację w chwili, kiedy tylko
najbardziej heroiczna ofiara może naród uratować i wymaga się jej jak najbar-
dziej stanowczo, kiedy poświęcenie wszystkich interesów społeczeństwa oby-
watelskiego musi stać się nakazem chwili, a egoizm jako przestępstwo pod-
legać karze (Deklaracja praw itd. z 1793). Jeszcze bardziej zagadkowy staje
się ten fakt, gdy stwierdzamy, że emancypatorzy polityczni degradują nawet
obywatelstwo państwowe, wspólnotę polityczną, do roli środka służącego wy-
łącznie zachowaniu tych tak zwanych praw człowieka – wobec czego citoyen
staje się sługą egoistycznego homme – że sferę, w której człowiek zachowuje
się jak istota pospólna, stawiają oni niżej sfery, w której zachowuje się on jak
istota prywatna, że w końcu nie człowieka jako citoyen, lecz człowieka jako
bourgeois uważają za właściwego i prawdziwego człowieka.
„Celem wszelkiego zrzeszenia politycznego jest zachowanie naturalnych
i nie ulegających przedawnieniu praw człowieka”. (Deklaracja praw itd.
z 1791 r., art. 2) „Rząd został ustanowiony, aby gwarantować człowiekowi
możność korzystania z praw naturalnych i nie ulegających przedawnieniu”
(Deklaracja praw itd. z 1793 r., art. 1)
A więc nawet w chwilach swego jeszcze młodzieńczego entuzjazmu, kiedy
entuzjazm ten pod naporem okoliczności dochodzi do szczytu – nawet wte-
dy życie polityczne uznaje siebie jedynie za środek, którego celem jest życie
społeczeństwa obywatelskiego. Co prawda, jego rewolucyjna praktyka pozo-
staje w jaskrawym przeciwieństwie do jego teorii. Ogłasza się np. bezpieczeń-
stwo za prawo człowieka, a jednocześnie oficjalnie uznaje się naruszanie ta-
jemnicy listów za potrzebę chwili. Konstytucja zawarowała „nieograniczoną
wolność prasy” (Konstytucja z 1973 r., art. 122) jako konsekwencję jednego
z praw człowieka – prawo wolności osobistej – a tymczasem niszczy się całko-
wicie wolność prasy, gdyż „wolność prasy nie powinna być dozwolona, jeżeli
zagraża ona wolności publicznej” (Robespierre młodszy) oznacza to więc, że
prawo człowieka do wolności przestaje być prawem, kiedy popada ono w kon-
flikt z życiem politycznym, gdy tymczasem według teorii życie polityczne jest
tylko gwarancją praw człowieka, praw indywidualnego człowieka, powinno
więc być zaniechane, gdy staje w sprzeczności ze swym celem, z prawami czło-
wieka. Ale praktyka jest tylko wyjątkiem, teoria zaś – regułą. Jeżeli jednak
zechcemy nawet uznać rewolucyjną praktykę za właściwe postawienie sprawy,
to i wtedy pozostaje do rozwiązania zagadka, dlaczego w świadomości eman-
cypatorów politycznych sprawa uległa odwróceniu, dlaczego cel wydaje im się
środkiem, a środek – celem. To optyczne złudzenie ich świadomości byłoby
180
Karol Marks, W kwestii żydowskiej
181
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nostki do całości państwa. Sprawy publiczne jako takie stały się raczej sprawą
ogólną każdej jednostki, a funkcja polityczna - ogólną funkcją jednostki.
Lecz dojrzewanie idealizmu państwa było jednocześnie dojrzewaniem
materializmu społeczeństwa obywatelskiego. Zrzucenie jarzma politycznego
było jednocześnie zrzuceniem pęt, które trzymały na uwięzi egoistycznego
ducha społeczeństwa obywatelskiego. Emancypacja polityczna była zarazem
emancypacją społeczeństwa obywatelskiego od polityki, od pozoru nawet ja-
kiejś ogólnej treści.
Społeczeństwo feudalne zostało sprowadzone do swej podstawy, do czło-
wieka, ale do człowieka takiego, jaki rzeczywiście stanowił podstawę tego spo-
łeczeństwa, do człowieka egoistycznego.
Ten człowiek, członek społeczeństwa obywatelskiego, jest teraz bazą, prze-
słanką państwa politycznego. W tym charakterze państwo polityczne uznało
go w „prawach człowieka”.
Lecz wolność egoistycznego człowieka i uznanie tej wolności – to raczej
uznanie niczym nie krępowanego ruchu duchowych i materialnych elemen-
tów, które stanowią treść jego życia.
A zatem człowiek nie wyzwolił się od religii, lecz uzyskał wolność wyzna-
wania religii. Nie wyzwolił się od własności, lecz uzyskał wolność posiadania.
Nie wyzwolił się od egoizmu rzemiosła, lecz uzyskał wolność wykonywania
rzemiosła.
Ukonstytuowanie się państwa politycznego i rozszczepienie się społeczeń-
stwa obywatelskiego na niezależne jednostki – których stosunki określa pra-
wo, tak jak stosunki członków stanu i cechu określał przywilej – dokonuje się
w jednym i tym samym akcie. Lecz człowiek, taki jakim jest jako członek spo-
łeczeństwa obywatelskiego, a więc człowiek niepolityczny, jest siłą rzeczy czło-
wiekiem naturalnym. Droits de l’homme stanowią droits naturels, jako że świado-
ma działalność koncentruje się w akcie politycznym. Człowiek egoistyczny jest
biernym, tylko zastanym produktem rozkładu społeczeństwa, przedmiotem
bezpośredniej oczywistości, a więc przedmiotem naturalnym. Rewolucja po-
lityczna rozkłada życie obywatelskie na jego części składowe, nie rewolucjoni-
zuje jednak tych części składowych i nie poddaje ich krytyce. Odnosi się ona
do społeczeństwa obywatelskiego, do świata potrzeb, pracy, interesów prywat-
nych, prawa prywatnego jako do podstawy swego istnienia, jako do przesłan-
ki nie wymagającej dalszego uzasadnienia, a więc do swej naturalnej bazy.
A wreszcie człowiek, taki jakim jest jako członek społeczeństwa obywatelskie-
go, uchodzi za tego właściwego człowieka, za tego homme w odróżnieniu od
citoyen, ponieważ jest człowiekiem w swym konkretnym, indywidualnym,
bezpośrednim bycie, podczas gdy człowiek. polityczny jest tylko wyabstraho-
wanym, sztucznym człowiekiem, jest osobą alegoryczną, osobą prawną. Rze-
czywistego człowieka uznano dopiero w postaci egoistycznej jednostki, praw-
dziwego zaś człowieka w postaci abstrakcyjnego citoyen.
182
Karol Marks, W kwestii żydowskiej
183
John Stuart Mill
O WOLNOŚCI
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(przeł. A. Kurlandzka)
184
John Stuart Mill, O wolności
jak nad wszelką inną, lecz musimy ją tolerować. Jeśli chrześcijanie chcą uczyć
niewierzących sprawiedliwości dla chrześcijaństwa, powinni sami oddawać
sprawiedliwość ich niewierze. Nie przysłużymy się prawdzie, zamykając oczy
na wiadomy wszystkim choćby powierzchownie obeznanym z historią literatu-
ry fakt, że duża część najszlachetniejszych i najcenniejszych nauk moralnych
była dziełem nie tylko ludzi, którzy nie znali chrześcijańskiej wiary, ale i ludzi,
którzy ją znali i odrzucili.
Uznaliśmy zatem, że wolność opinii i jej wyrażania jest konieczna dla du-
chowego szczęścia ludzkości (od którego wszelka inna jej pomyślność zależy)
z czterech odrębnych powodów, które teraz w krótkości streścimy.
Po pierwsze, jeśli zmuszamy jakąś opinię do milczenia, nie możemy być
pewni, że nie jest ona prawdziwa. Zaprzeczać temu oznacza zakładać swoją
własną nieomylność.
Po drugie, choćby opinia, której kazano zamilknąć, była błędem, może
ona zawierać i zwykle zawiera cząstkę prawdy. Ponieważ ogólna lub panująca
opinia w jakimkolwiek przedmiocie rzadko lub nigdy nie jest całą prawdą,
reszta prawdy może do nas dotrzeć tylko dzięki kolizji między przeciwnymi
opiniami.
Po trzecie, nawet jeśli przyjęta opinia jest całkowicie prawdziwa, lecz nie
może ścierpieć, by ktoś ją mocno i poważnie zwalczał, będzie wyznawana
przez większość tych, którzy ją przyjmują, podobnie jak przesąd, bez głębo-
kiego zrozumienia lub odczucia jej uzasadnienia. I nie koniec na tym, lecz po
czwarte, znaczenie samej doktryny zaginie lub osłabnie i utraci swój żywotny
wpływ na postępowanie i charakter; dogmat stanie się czczą formalnością i za-
miast skłaniać do dobrego, będzie tylko zajmować miejsce, nie dopuszczając
do rozwijania się rzeczywistych i gorących przekonań wyrosłych z rozumu lub
osobistego doświadczenia […].
Przedstawiliśmy powody nakazujące dbać o to, by ludzie mogli swobodnie
wyrabiać sobie poglądy i wyrażać je bez niedomówień, oraz zgubne skutki
wynikające dla intelektualnej, a przez to i moralnej natury człowieka gdy ta
swoboda nie jest zapewniona lub, gdy walczy się o nią wbrew istniejącym za-
kazom. Zbadajmy teraz, czy te same powody nie wymagają, by ludzie mogli
działać zgodnie ze swymi opiniami – wprowadzać je w życie bez przeszkody
moralnej lub fizycznej ze strony swoich bliźnich, dopóki robią to na własne ry-
zyko. To ostatnie zastrzeżenie jest naturalnie niezbędne. Nikt nie utrzymuje,
że czyny powinny korzystać z tej samej swobody, co opinie. Przeciwnie, nawet
opinie tracą swoje przywileje, gdy są wyrażane w takich okolicznościach, że
stają się zachętą do szkodliwego czynu. Opinia, że handlarze zbożem ogładza-
ją biedaków lub że własność prywatna jest kradzieżą, nie powinna być szyka-
nowana, gdy jest tylko ogłaszana drukiem, lecz może zasługiwać na karę, gdy
się ją wypowiada ustnie wobec podnieconego tłumu zgromadzonego przed
domem handlarza zbożem lub gdy ktoś rozrzuca ją wśród tego tłumu w posta-
185
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
186
John Stuart Mill, O wolności
187
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
188
John Stuart Mill, O wolności
189
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
naród powinien być do tego zdolny; a naród mający tę zdolność jest pewny
swej wolności; nie da się nigdy ujarzmić żadnemu człowiekowi lub grupie
ludzi dlatego tylko, że mogą oni uchwycić i ściągać cugle rządów centralnych.
Żadna biurokracja nie może mieć nadziei, że skłoni taki naród do wykonania
lub znoszenia czegoś, co mu jest niemiłe. Ale tam, gdzie wszystko się robi za
pośrednictwem biurokracji, nie można przeprowadzić niczego, czemu ona
jest naprawdę przeciwna. Konstytucją takich krajów jest zorganizowanie z lu-
dzi doświadczonych i praktycznych zdyscyplinowanej grupy w celu sprawo-
wania rządów nad resztą narodu; a im doskonalsza jest ta organizacja, im
lepiej się jej uda przyciągnąć i wychować w swoim duchu najzdolniejszych
ludzi ze wszystkich warstw społecznych, tym większą jest niewola wszystkich,
nie wyłączając biurokratów. Rządzący są bowiem tak samo niewolnikami swo-
jej , dyscypliny i organizacji, jak rządzeni niewolnikami władców. Mandaryn
chiński jest tak samo narzędziem i tworem despotyzmu, jak prosty wieśniak.
Każdy jezuita jest niewolnikiem swego zakonu, który go w najwyższym stopniu
poniża, choć sam zakon służy do zwiększenia zbiorowej potęgi i znaczenia
swych członków.
190
Leon XIII
LIBERTAS PRAESTANTISSIMUS
Źródło: Władza. Wolność. Prawo, Wydawnictwo Aureus, Kraków 1994
(tłumacz nieznany)
191
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
192
Leon XIII, Libertas praestantissimus
a każdy obywatel będzie miał praw swych poręczenie; żadna rodzina i wszyst-
kie członki pospolitej rzeczy o swoje prawa lękać się nie potrzebują, [albo-
wiem] wszystkim zapewniona będzie wolność, która na tym polega [...], by
każdy mógł żyć wedle praw i wedle zdrowego rozumu.
Gdyby ci, co rozprawiają o wolności rozumieli tę wolność sprawiedliwą
i uczciwą, tę wolność, którą dopiero co określiliśmy, nikt nie ważyłby się czy-
nić Kościołowi tego zarzutu, który wielu w największej niesprawiedliwości mu
czyni, jakoby był on nieprzyjacielem wolności indywidualnej lub wolności
państw. Jak wielki jest jednak zastęp tych, którzy – za przykładem Lucypera
wypowiadającego owe grzeszne słowa „nie będę służył” – przez wolność nie
rozumieją nic innego, jak otwartą i nierozumną swawolę. Takimi są należący
do owej szkoły tak rozgałęzionej i potężnej, którzy biorąc swoją nazwę od na-
zwy wolności (libertas), chcą aby ich nazywano wolnomyślicielami (liberałami).
I rzeczywiście, czym są stronnicy racjonalizmu i naturalizmu w filozofii, tym
są obrońcy liberalizmu w sferze moralnej i cywilnej, ponieważ wprowadzają
w krainę obyczaju i życia praktycznego zasady przyjęte przez wyznawców na-
turalizmu. Zaś zasadą wszelkiego racjonalizmu jest bezwzględne panowanie
rozumu ludzkiego, który odrzucając posłuszeństwo winne rozumowi Bożemu
i wiecznemu i twierdząc, że sam od siebie tylko zależy, sam siebie uważa za
najwyższą zasadę, za źródło i sędziego prawdy. Takie są uroszczenia wyznaw-
ców liberalizmu, o których mówiliśmy; podług nich nie ma w życiu praktycz-
nym żadnej Boskiej potęgi, której należałoby być posłusznym, lecz każdy jest
sam dla siebie własnym prawem. Stąd pochodzi ta nauka moralności, którą
nazywają niezależną i która pod pozorem wolności, odwracając wolę od za-
chowywania przykazań Bożych, prowadzi człowieka do swawoli bez granic.
Jakie tego są ostateczne skutki łatwo można dostrzec. Bo kiedy w duchu ludz-
kim utwierdzi się przekonanie, że nikt nie ma władzy nad człowiekiem, na-
stępstwem tego będzie, że przyczyny wytwarzającej społeczności cywilne i spo-
łeczeństwa nie należy szukać w jakimś zewnętrznym lub wyższym od człowieka
principium, lecz w wolnej woli każdego, i że władza publiczna pochodzi od
ogółu, który jest jej pierwszym źródłem: oprócz tego, czym rozum osobisty
jest dla każdego człowieka z osobna, to jest jedynym prawem i regułą życia
prywatnego, tym rozum zbiorowy powinien być dla ogółu w dziedzinie spraw
publicznych; stąd władza należąca do mnóstwa i większości, sama tworząca
prawo i obowiązek. Jednak sprzeczność tego wszystkiego z rozumem ujawnia
to, co powiedzieliśmy dotychczas. Rzeczywiście, chcieć, aby nie było żadnego
związku pomiędzy człowiekiem lub społeczeństwem a Bogiem-Stworzycielem,
a przez to samo najwyższym Prawodawcą, to jest bezwzględnie przeciwne na-
turze, i to nie tylko naturze człowieka, ale i naturze wszelkiego stworzenia:
wszystko bowiem koniecznie zostaje w jakimś związku z przyczyną, od której
pochodzi i każdemu stworzeniu przystoi to i należy do jego doskonałości, aże-
by pozostawało na tym miejscu i na tym stopniu, który mu wskazuje porządek
193
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
przyrodzony, to jest iżby stworzenie niższe było poddane i należało temu, któ-
re jest od niego wyższe. Ale prócz tego takie doktryny przynoszą największą
szkodę tak każdemu człowiekowi z osobna, jak i społeczeństwu. I w rzeczy sa-
mej, jeżeli uczynimy zależnym od sądu samego rozumu ludzkiego złe i dobre,
znosimy tym samym właściwą różnicę pomiędzy złem i dobrem; to, co jest
podłe i co jest szlachetne, nie różni się już niczym w rzeczywistości, lecz tyl-
ko przez odmienne pojmowanie i sądzenie każdego człowieka: to, co się bę-
dzie podobało, będzie dozwolonym; odkąd przypuścimy podobną doktrynę,
nie wystarczającą do odparcia lub uciszenia nieporządnych poruszeń duszy,
otwieramy drzwi wszelkiemu zepsuciu w życiu. W sprawach publicznych wła-
dza rozkazywania oddziela się od prawdziwego i naturalnego principium, od
którego odbiera wszelką swoją moc, by szerzyć dobro publiczne. Prawo, które
ma oznaczać, co godzi się czynić, a czego unikać, oddane zostanie kaprysowi
tych, którzy są większą liczbą, a to będzie przygotowaniem drogi dla panowa-
nia tyrańskiego. Od chwili, kiedy odrzucimy władzę Boga nad człowiekiem
i nad społeczeństwem ludzkim, naturalną stanie się rzeczą, że społeczeństwo
nie będzie miało religii, a wszystko, co się do niej odnosi stanie się przed-
miotem najzupełniejszej obojętności. Ogół – mając świadomość, że posiada
najwyższą władzę – posunie się łatwo do buntu i niepokojów, a ponieważ nie
będzie już wędzidła obowiązku i sumienia, przeto nie pozostanie nic więcej
nad siłę, siłę, która jest zbyt mała, by sama przez się utrzymała w karbach
namiętności pospólstwa. Mamy tego dowody w tej codziennej prawie walce
toczonej z socjalistami i innymi sektami buntowniczymi, które tak dawno już
pracują nad zachwianiem państwem aż w jego fundamentach. Niech więc
każdy sądzi i powie, byle tylko miał choć trochę zdrowego sądu o rzeczach,
czy takie doktryny mogą być pożyteczne prawdziwej wolności, czy są godne
człowieka i czy raczej nie są one wywróceniem wolności i jej zupełnym znisz-
czeniem.
Bez wątpienia takie nauki przerażają swoją grozą i swoim jawnym przeci-
wieństwem prawdzie, a wraz z bezmiernością złego, którego – jak widzieliśmy
– są przyczyną, nie pozwalają stronnikom liberalizmu zupełnie na nie się zgo-
dzić. Wielu z nich, zniewolonych nawet siłą prawdy, nie waha się przyznać
i dobrowolnie nawet głosi, że przystając na takie wybryki z pogardą prawdy
i sprawiedliwości, wolność upada i wyradza się otwarcie w samowolę. Trze-
ba wiec, by [wolność] była kierowaną i rządzoną zdrowym rozumem i – co
jest słusznym następstwem – by była poddaną prawu naturalnemu, prawu
bożemu i wiecznemu. Lecz ich zdaniem w tym miejscu należy się zatrzymać,
nie dopuszczają [bowiem], by człowiek wolny miał się poddać prawom, któ-
rym Bogu podobałoby się dać inną drogę niż drogę przyrodzonego rozumu.
W tym jednak sami z sobą popadają oni w bezwzględną sprzeczność. Jeże-
li bowiem trzeba, jak to sami przyznają ci któryż człowiek rozumny tego by
nie przyznał być posłusznym woli Boga jako Prawodawcy, ponieważ człowiek
194
Leon XIII, Libertas praestantissimus
195
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
szej Unii zdąża i nie tą samą drogą kroczy, co władza duchowna, to jednakże
w wykonaniu swego zadania z konieczności jedna z drugą spotykać się musi
[...]. O zgodności działań dwu władz bardzo słusznie i trafnie powiedziano,
że podobną jest do połączenia zachodzącego między ciałem i duszą, i to na
korzyść jednej i drugiej strony; rozerwanie tego połączenia jest szczególnie
szkodliwe dla ciała, ponieważ przez nie ciało traci życie.
Aby wykazać to jeszcze wyraźniej, dobrze i z osobna rozważyć należy rozrost
różnych swobód i wolności, które mają być właściwością i zdobyczą naszego
wieku. Przypatrzmy się najpierw temu, co tak bardzo sprzeciwia się potędze
religii, to jest tak zwanej wolności wyznania, opierającej się na tej zasadzie, że
każdemu wolno jest wyznawać religię, która mu się podoba albo w ogóle – jak
to mówią – być bezwyznaniowym. Tymczasem wprost przeciwnie, ze wszyst-
kich obowiązków człowieka ten jest niewątpliwie największy i najświętszy, który
nam nakazuje z dziecięcym przywiązaniem i religijnym uczuciem Boga czcić
i miłować, co stanowi konieczną konsekwencję faktu, iż ciągle i nieustannie
znajdujemy się w mocy Pana Boga, że jesteśmy pod rozkazami Bożej potęgi
i Boskiej Opatrzności, i że od Niego wyszedłszy do Niego też powrócić powin-
niśmy. Dodać do tego należy, że bez religii człowiek żadną miarą nie może
się zdobyć na cnotę [...]. Cnota bowiem jest natury moralnej, a obowiązki jej
wprost nas prowadzą do Boga, który dla człowieka jest najwyższym i najwznio-
ślejszym dobrem. Dlatego też religia, która – jak mówi św. Tomasz (S.Th.,
II-II, q. 81, a. 6) – sprawia to, co wprost skierowane jest ku chwale Boga, jest
panią i kierowniczką cnót wszystkich. Jeśli zaś w tym razie, gdy istnieć będzie
kilka między sobą sprzecznych religii, jeśli w tym razie pytać będziemy, której
spośród wszystkich koniecznie trzymać się należy, wtedy rozum i istota rzeczy
niewątpliwie odpowiedzą nam, że tę, którą Bóg każe, którą ludzie sami łatwo
za taką uznają z pewnych znaków zewnętrznych, jakimi Opatrzność Boża od
innych ją odznaczyła, ponieważ w rzeczach takiej doniosłości możliwość błę-
du pociągałaby za sobą największe klęski i ruiny. Dlatego też człowiek wraz
z wolnością, o której mówimy otrzymał możność, iż najświętszy obowiązek
obalić lub bezkarnie od niego odwrócić się może, i że odwróciwszy się od
niezmiennego dobra do złego zwrócić się może, co jednakże – jako już wyżej
powiedziano – nie jest wolnością, lecz zepsuciem wolności i niewolą ducha do
grzechu się skłaniającego.
Ta sama wolność w odniesieniu do państwa nie zmierza bynajmniej do
tego, by państwo nie miało jednej religii albo iżby jej publicznie wyznawać nie
nakazywało, iżby żadnej religii nad drugą nie przedkładało, lecz iżby wszystkie
jedną mierzyło miarą nie zważając wcale na lud. Gdyby tak być miało, wtedy
prawdą musiało by się stać, że obowiązki świeckiej społeczności względem
Boga albo w ogóle są żadne albo też bezkarnie przekraczane być mogą, co
jedno i drugie wyraźnie jest fałszywym. Nie należy bowiem wątpić, że społecz-
ności państwowe stworzone zostały między ludźmi z woli Bożej, czy rozważać
196
Leon XIII, Libertas praestantissimus
będziemy jej części czyjej formę, i że ta wola Boża powinna być kierującą po-
wagą w tej społeczności, czy to ze względu na przyczynę czy też ze względu na
źródło wielkich korzyści, jakim się staje dla państwa [...].
Prasa jest zdolnością moralną [...], byłoby [zatem] rzeczą nierozsądną
mnie mać, że ta zdolność moralna tak samo prawdzie, jak i kłamstwu, za-
cności i brzydocie bez różnicy i ogólnikowo od natury przyznana została. To,
co jest prawdą oczywistą, to wolno jest rozsądnie w państwie rozszerzać, aby
się stało własnością jak największej liczby osób; natomiast fałszywe i kłamliwe
opinie, ponad które nie masz zgubniejszej dla rozumu zarazy, dalej błędy
przyczyniające się do korupcji duszy i obyczajów, powinno państwo publicz-
ną swoją powagą trzymać w należy tych karbach, aby się na szkodę Rzeczy-
pospolitej szerzyć nie mogły [...]. [W przeciwnym wypadku], pozostawiwszy
każdemu nieograniczoną wolność mówienia i pisania co mu się podoba,
nie pozostanie nam nic świętego i nietykalnego, nawet one wielkie i święte
prawdy przyrodzone, które za wspólną i najszlachetniejszą ojcowiznę rodzaju
ludzkiego uważać należy oszczędzone nie będą. Tak tedy, gdy prawda powoli
chmurnymi cieniami powleczoną zostanie [...], zgubne i rozliczne błędy ła-
two na świecie zapanują. Z tego stanu rzeczy tylko korzystać będzie swawola,
a prawdziwa wolność chyba na szwank narażona zostanie, tym większą bo-
wiem i pewniejszą będzie prawdziwa wolność im silniejsze wędzidła na swawo-
lę nałożone zostaną [...].
Z tego, co się wyżej powiedziało, jasno widać jaką jest owa wolność, którą
głoszą i której się domagają zwolennicy liberalizmu. Z jednej strony wyma-
gają oni dla siebie i dla państwa nadzwyczaj wielkiej swobody tak, iż każdej
przewrotnej nauce na oścież drzwi otwierają, z drugiej zaś strony wielorakie
na Kościół nakładają więzy i wolność jego o ile możności ścieśniają, chociaż
z nauki Kościoła nie tylko żadnego niebezpieczeństwa obawiać się nie należy,
lecz nadto zewsząd wielkich się korzyści spodziewać można. Wielkiego też
pomiędzy nimi miru zażywa tak zwana wolność sumienia, która – jeśli ją tak
rozumieć będziemy, że każdemu wolno według swego widzimisię Pana Boga
chwalić albo zgoła wcale Go nie chwalić – już dostatecznie zbitą jest argu-
mentami przytoczonymi powyżej. Atoli można ową wolność sumienia i tak
rozumieć, iż człowiekowi z poczucia obowiązku ma być wolno w państwie bez
wszelkiej przeszkody wykonywać wolę Bożą i rozkazy Boga pełnić. Taka wol-
ność sumienia jest dobra i godna synów Bożych, ponieważ ona w godny uzna-
nia sposób broni godności człowieka i większą jest ponad wszelką przemoc
i ponad wszelką niesprawiedliwość. Jest ona też Kościołowi zawsze pożądana
i ponad wszystko droga. [...]
[Dlatego] władza ludzka tylko o tyle ma prawo rozkazywać i rozkazy wyko-
nywać, o ile te rozkazy z władzą samego Boga nie stoją w sprzeczności, o ile
taż władza trzyma się w granicach przez Boga nakreślonych. Jeśli natomiast
wydaje jakie rozkazy, które z wolą Bożą w wyraźnej stoją sprzeczności, wtedy
197
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
owe granice przekracza i w wyraźny zatarg z wolą Bożą wchodzi, a wtedy naj-
słuszniej w świecie obowiązek posłuszeństwa ustaje. Przeciwnie, zwolennicy li-
beralizmu, którzy władzę państwową chcieliby uczynić nadzwyczaj samowład-
ną i potężną, i którzy twierdzą, że człowiek w życiu swoim wcale się o Pana
Boga troszczyć nie powinien, nie chcą wcale uznać, iżby ta wolność sumienia,
o której mówimy, miała jakikolwiek związek z uczciwością i religią, i twier-
dzą, że cokolwiek czynimy, aby taką wolność sumienia utrzymać, to wszystko
z krzywdą i ze szkodą państwa się dzieje. Gdyby to miało być prawdą, tedy za-
iste należałoby człowiekowi ugiąć karku przed każdym – choćby najdzikszym
i najsroższym – panowaniem [...].
Z tego powodu, aczkolwiek Kościół nie uznaje za prawne i za słuszne nic
innego, tylko to, co jest prawdziwym i zacnym, to jednakże nie sprzeciwia się
temu, aby publiczna władza nie tolerowała tego lub owego, co się z prawdą
i sprawiedliwością nie zgadza, a to w tym celu, aby albo uniknąć większego zła,
albo też aby większe zyskać dobro. Sam Bóg, który wszystko jak najlepiej urzą-
dził, aczkolwiek jest nie skończoną dobrocią i samą wszechmocą – pozwala
jednak na to, aby na świecie było złe, po części dlatego, by nie przeszkadzać
wzrostowi dobrego, po części zaś by większe zło stąd nie wynikło. W zarządzie
państw należy naśladować Boga, który jest władcą wszechświata, i dlatego, gdy
władza nie może przeszkodzić temu lub owemu złu między ludźmi, winna
w niejednym ustąpić i bezkarnie puścić to, co Opatrzność Boża pomści i to
słusznie [św. Augustyn, De libero arbitrio, ks. I, rozdz. VI, nr 14]. Atoli jeśli
w takich okolicznościach ze względu na wspólne dobro (i to tylko i wyłącznie
z tego względu) prawo ludzkie może, a nawet powinno z cierpliwością znosić
to, co jest złe, to jednak nie może tego pochwalać albo wprost samo przez
się zadać, ponieważ złe samo przez się, będąc negacją dobrego, sprzeciwia
się wspólnemu dobru, do którego zdążać i którego wedle sił bronić jest obo-
wiązkiem prawodawcy. I tutaj potrzeba, aby prawo ludzkie wzięło sobie za
wzór Boga, który pozwalając na istnienie zła na świecie ani nie chce, by zło
się działo, ani też nie chce, by się nie działo, lecz chce pozwolić na to, by się
zło działo, i to jest dobrem [św. Tomasz, Summa theologiae, I-I, q. 19, a. 9,
ad. 3]. To zdanie Anielskiego Doktora zawiera w najkrótszym streszczeniu
całą naukę o tolerowaniu zła.
Trzeba jednakże w imię prawdy przyznać, że im więcej zła w państwie
tolerować koniecznie potrzeba, tym więcej oddala się ono od ideału dobrego
państwa, i że tolerowanie rzeczy złych, należąc do zasad politycznej mądrości,
powinno być takimi granicami określone, których wymaga dobro publicz-
ne. Dlatego też gdyby taka tolerancja zła publicznemu dobru miała szkodzić
i jeszcze większe zło na państwa sprowadzać, słusznym jest by ją usunąć, po-
nieważ w takich okolicznościach brak właściwej, słusznej i dobrej przyczyny
[dla tolerowania zła]. Gdyby zaś z powodu nadzwyczajnych stosunków pań-
stwowych zdarzyć się miało, iżby się Kościół godzić miał na te lub owe nowo-
198
Leon XIII, Libertas praestantissimus
czesne swobody lub wolność, nie dlatego, aby sam przez się ich sobie życzył,
lecz dlatego, że sądzi, iż lepiej jest na nie pozwolić – to gdyby się stosunki po-
lepszyć miały, wtedy powinienby praw i wolności swoich dochodzić i radząc,
napominając, błagając i zaklinając powinienby się starać o to, aby spełnił obo-
wiązek przez Pana Boga mu powierzony, to jest troskę i pieczę o wieczne ludzi
zbawienie. To jednakże zawsze pozostanie prawdą, ze nie należy owej wolno-
ści wykraczającej poza właściwe granice (libertas omnium et ad omnia), sobie
życzyć samo przez się, ponieważ sprzeciwiałoby się to rozumowi, iżby jedna
i ta sama rzecz miała być zarazem prawdziwą i fałszywą [...].
Nigdy żaden okres życia ludzkiego bez religii, prawdy i sprawiedliwości
obyć się nie może; są to rzeczy najświętsze, które Bóg opiece Kościoła powie-
rzyć raczył; dlatego byłoby rzeczą najbardziej nierozsądną domagać się, by
sam Kościół w niegodny sposób tolerował to, co jest fałszywym lub niespra-
wiedliwym albo potakiwał temu, co szkodzi religii. Z tego co się powiedzia-
ło, jasną jest rzeczą, że nie wolno żądać, bronić, udzielać wolności myślenia,
pisania, nauczania ani wolności religijnej jako tyluż praw człowiekowi przez
naturę przyznanych. Albowiem gdyby natura człowiekowi takie prawo rzeczy-
wiście była przyznała, mielibyśmy [wówczas] prawo uwłaczać najwyższej wła-
dzy Pana Boga, a wolność ludzka nie znałaby i nie cierpiała żadnych w ogóle
granic. Wynika z tego również i to, że owe rodzaje wolności mogą z ważnych
przyczyn być tolerowane, z tym wszelako zastrzeżeniem, iżby się nie wyradzały
w namiętność lub zuchwałość. Gdzie zaś te wolności są w zwyczajnym uży-
waniu, tam niechaj obywatele z nich korzystają do dobrych uczynków, a co
o nich Kościół sądzi, to samo niech i oni o nich sądzą. Każda bowiem wolność
uważana być winna za prawowitą o tyle, o ile daje większą możność osiągnię-
cia rzeczy zacnych i uczciwych, w pozostałym zaś zakresie – nigdy.
Gdzie władza państwowa uciska albo grozi w ten sposób, że państwo znaj-
duje się pod wpływem gwałtu niesprawiedliwej przemocy albo też pozbawia
Kościół należnej wolności, tam wolno jest szukać innego ukształtowania
Rzeczypospolitej, w której wolno byłoby działać w imię zasad wolności. Wtedy
bowiem nie dąży się do owej niepomiernej i szkodliwej wolności, lecz tylko
szuka jakiejś ulgi dla wspólnego wszystkich dobra – i o to jedynie chodzi, aby
tam, gdzie wolno jest czynić źle, aby tam przynajmniej nie zabraniano czynić
dobrze i działać uczciwie.
199
David Thoreau
OBYWATELSKIE NIEPOSŁUSZEŃSTWO
Źródło: H. D. Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo, Rebis, Poznań 2006
(przeł. H. Cieplińska)
200
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
201
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Człowiek, który bez reszty oddaje się swoim towarzyszom, uważany jest
przez nich za nieuczynnego samoluba. Ten jednak, kto poświęca się im tylko
częściowo, ma opinię dobroczyńcy i filantropa.
202
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
203
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
204
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
205
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
umyć od tego zła ręce i nie wspierać go w praktyce, skoro nie chce poświęcać
mu uwagi. Jeżeli oddaję się swoim zajęciom i rozważaniom, muszę przynajm-
niej sprawdzić, czy nie robię tego, siedząc innemu człowiekowi na karku.
Muszę wpierw zleźć mu z karku, aby i on mógł się oddać swoim rozmyśla-
niom. Przytoczę tu przykład wielkiej, aczkolwiek tolerowanej niekonsekwen-
cji. Otóż niektórzy mieszkańcy naszego miasta tak oto mówią: „Chciałbym
dostać powołanie do wojska teraz, kiedy tłumią powstanie niewolników albo
maszerują na Meksyk – przekonalibyście się, czybym poszedł”. A jednak tacy
właśnie ludzie dostarczyli środków zastępczych – albo bezpośrednio, to znaczy
okazując swe posłuszeństwo, albo przynajmniej pośrednio, to znaczy oferując
swoje pieniądze. Żołnierz odmawiający służby w niesprawiedliwej wojnie zdo-
bywa poklask wśród tych, którzy nie odmawiają poparcia niesprawiedliwemu
rządowi prowadzącemu ową wojnę, zdobywa poklask wśród tych, których po-
stępowaniem i władzą gardzi, a ich samych lekceważy. Wygląda to wszystko
tak, jak gdyby państwo w tak wielkim stopniu okazywało skruchę, że wynajęło
kogoś, aby je biczował, gdy zgrzeszy, ale nie w tak wielkim stopniu, żeby choć
przez chwilę przestało grzeszyć. Tedy w imię Ładu i Rządu Obywatelskiego
zmusza się nas w końcu do tego, abyśmy byli wierni własnej nikczemności
i popierali ją wytrwale. Po pierwszym rumieńcu wstydu wywołanego grzechem
przychodzi zobojętnienie i grzech z niemoralnego staje się jakby amoralny
i nie całkiem do uniknięcia w tym życiu, jakie sobie urządziliśmy.
Błądzenie, które zatacza szerokie kręgi i jest najbardziej powszechne,
może ponieść klęskę jedynie z rąk najbardziej bezinteresownej cnoty. Ludzie
szlachetni jednak liczą się z tym, że cnota patriotyzmu narażona jest na różne
drobne zarzuty. Ci, którzy nie aprobują charakteru i przedsięwzięć rządu,
a mimo wszystko są mu posłuszni i go popierają, należą bez wątpienia do jego
najbardziej zagorzałych popleczników i jakże często do największych prze-
ciwników reform. Niektórzy wzywają rząd do rozwiązania Unii i ignorowa-
nia rozkazów prezydenta. Dlaczego nie rozwiążą jej sami – unii między sobą
a rządem – i nie odmówią wpłacenia do skarbu państwa wyznaczonej im sumy
podatków? Czyż ich związki z rządem nie są takie same jak rządu z Unią?
I czyż nie te same powody powstrzymały rząd od występowania przeciwko
Unii, co powstrzymały ich samych od występowania przeciwko rządowi?
Jak człowiek może się czuć usatysfakcjonowany tylko tym, że cieszy się ja-
kąś opinią, i jak może ją aprobować? Czyż potrafi znaleźć w niej jakieś zado-
wolenie, jeśli sam uważa się za człowieka skrzywdzonego? Jeśli sąsiad wyłudzi
od niego jednego dolara, nie poprzestaje zadowolony na tym, że wie o oszu-
stwie, ani na mówieniu o nim, ani nawet na proszeniu sąsiada, aby oddał
należne pieniądze, lecz natychmiast podejmuje skuteczne kroki mające na
celu odzyskanie pełnej sumy i upewnienie się, że już nigdy więcej nie zostanie
oszukany. Postępowanie według zasad, uświadomienie sobie, że może istnieć
sprawiedliwość i kierowanie się nią, zmienia rzeczy i stosunki, posiada nade
206
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
207
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
lecz po to, aby żyć na nim, niezależnie od tego, czy jest dobry czy zły. Czło-
wiek nie może się zajmować wszystkim, może się zająć czymś jednym, a skoro
nie może robić wszystkiego, nie musi też koniecznie robić czegoś złego. Nie
uważam, że wnoszenie petycji do gubernatora albo Izby Prawodawczej leży
bardziej w moim interesie aniżeli w ich interesie wnoszenie petycji do mnie;
a jeśli oni nie zechcą wysłuchać moich próśb, co mam robić? Tutaj jednak
państwo nie zapewnia żadnego rozwiązania, źródłem zła bowiem jest jego
Konstytucja. Może się wydawać surowa, stanowcza i nieustępliwa, ale istocie,
która będzie wysoko ją ceniła albo jej się przysłuży, okaże największą uprzej-
mość i względy. Tak oto wygląda cała zmiana na lepsze, podobnie do naro-
dzin i śmierci wstrząsających ciałem.
Nie waham się twierdzić, że ludzie mianujący się abolicjonistami powin-
ni natychmiast przestać popierać rząd Massachusetts, zarówno osobiście, jak
i finansowo, i nie czekać, aż uda im się zwyciężyć jednym głosem, czyli stwo-
rzyć jednoosobową większość, zanim podporządkują się prawu, które dzięki
nim zatriumfuje. Myślę, że wystarczy im obecność Boga po ich stronie i że nie
muszą czekać na inny decydujący głos. Nadto każdy człowiek bardziej prawo-
rządny od swoich bliźnich już ma decydujący głos jednoosobowej większości.
Raz do roku – nie częściej – spotykam się bezpośrednio twarzą w twarz
z obecnym rządem amerykańskim albo z jego przedstawicielem – rządem sta-
nowym. Zjawia się w osobie poborcy podatków i jedyna to okoliczność, kiedy
człowiek w takiej jak ja sytuacji musi się z nim spotkać. Mówi wtedy dobitnie:
„Uznaj mnie”. I wówczas najprostszym, najbardziej skutecznym i, w obecnym
stanie rzeczy, nieodzownym sposobem pokazania mu, jak niewiele mam dla
niego sympatii i miłości, jest nie uznać go. Owym urzędnikiem i poborcą po-
datków jest akurat mój sąsiad i muszę mieć z nim do czynienia, mimo wszystko
bowiem kłócę się z ludźmi, nie z pergaminem. Przedstawicielem rządu został
dobrowolnie. Skąd on ma wiedzieć, kim jest i co należy do jego obowiązków
jako urzędnika państwowego albo człowieka, dopóki się nie zastanowi, czy
powinien traktować mnie – swojego sąsiada, człowieka szanowanego – jako
sąsiada i jednostkę prawomyślną czy jako maniaka i burzyciela spokoju pu-
blicznego. Skąd może wiedzieć, czy jeśli nie przemówi do mnie gwałtownie
i grubiańsko – czyli tak jak to zwykle robią urzędnicy – potrafi w inny sposób
pokonać dystans, jaki się między nami, sąsiadami, w tej sytuacji wytwarza. Do-
skonale wiem, że gdyby w naszym stanie Massachusetts znalazło się tysiąc albo
stu, albo dziesięciu ludzi, których nazwiska ogłoszono by publicznie – gdyby
znalazło się choć dziesięciu uczciwych łudzi – ba, gdyby znalazł się choć jeden
uczciwy człowiek, który dałby wolność swoim niewolnikom i tym samym wy-
cofałby się z tej całej spółki, a zamknięto by go za to w więzieniu okręgowym,
zniósłby tym samym niewolnictwo w całej Ameryce. Wystarczy bowiem zrobić
pierwszy krok, aby rzecz raz dobrze zrobiona pozostała taką na zawsze. My
jednak wolimy, niestety, tylko rozprawiać na ten temat, co zresztą nazywamy
208
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
swoją misją. Dziesiątki gazet służą reformom, ale nie służy im żaden człowiek.
Gdyby mój ceniony sąsiad, ambasador państwa, ten, który poświęci swoje ży-
cie rozwiązaniu problemu praw człowieka na obradach Izby, nie był zagro-
żony więzieniem w Karolinie, ale siedział w więzieniu w Massachusetts, czyli
w stanie, który aż się pali, aby obarczyć swój bratni stan grzechem niewolnic-
twa – chociaż obecnie jedyną dostrzegalną podstawą niezgody między nimi
jest niegościnność okazywana przez Massachusetts – Izba Prawodawcza roz-
prawiałaby nad tym bezproduktywnie aż do następnej zimy.
W takim państwie, w którym rząd niesprawiedliwie więzi ludzi, jedynym
miejscem odpowiednim dla sprawiedliwego człowieka jest też więzienie.
Obecnie jedynym odpowiednim miejscem, a właściwie w ogóle jedynym miej-
scem, które Massachusetts zapewnia bardziej niezależnym i wytrwałym oby-
watelom, jest również więzienie. Ma ono na podstawie ustawy wydanej przez
państwo wyeliminować ich z życia państwowego i odgrodzić od jego spraw,
ale przecież oni, dzięki swoim zasadom, sami już się od nich odgrodzili. Tylko
tam powinien szukać ich zbiegły niewolnik, więzień meksykański zwolniony
warunkowo i Indianin – wszyscy, którzy przybywają, aby wystąpić w obronie
swoich skrzywdzonych nacji. Tam właśnie ich znajdzie, w tym miejscu od se-
parowanym, lecz dającym tym większe poczucie wolności i większy zaszczyt,
w miejscu, w którym państwo umieszcza osoby nie będące jego zwolennika-
mi, ale przeciwnikami – w tym jedynym budynku dającym godne schronie-
nie człowiekowi wolnemu w naszym państwie systemu niewolniczego. Jeśli
ktokolwiek z nich myśli, że przebywając tam, traci swoje wpływy, że głos jego
nie będzie docierał do uszu państwa, że w więziennych murach nie będzie już
uważany za wroga, nie uświadamia sobie tego, o ile prawda silniejsza jest od
fałszu, ani tego, że człowiek, który sam na własnej skórze doświadczył niespra-
wiedliwości, może walczyć z nią dużo wymowniej i skuteczniej. Należy oddać
cały swój głos, a nie jedynie skrawek papieru, użyć całego swojego wpływu.
Kiedy mniejszość dostosowuje się do większości, jest bezsilna; nie stanowi wte-
dy nawet mniejszości. Wówczas jednak, gdy się rzuca jak kłoda całym swoim
ciężarem, nikt jej nie pokona. Kiedy państwo ma do wyboru: albo trzymać
wszystkich sprawiedliwych ludzi w więzieniu, albo przerwać wojnę i znieść nie-
wolnictwo, wiadomo, jakiego wyboru nie zawaha się dokonać. Gdyby tysiąc
osób nie zapłaciło w tym roku podatków, nie popełniłoby tak krwawego gwał-
tu jak wtedy, gdyby je zapłaciło, ułatwiając państwu dopuszczanie się gwałtu
i przelewu krwi niewinnych ludzi. Powyższe zdanie stanowi w zasadzie defi-
nicję bezkrwawej rewolucji, jeżeli przeprowadzenie jej jest w ogóle możliwe.
Kiedy poborca podatków albo jakiś inny urzędnik państwowy pyta mnie, jak
to zresztą już jeden zrobił: „Ale co ja mogę poradzić?” – odpowiadam na to:
„Doprawdy, jeżeli chcesz coś poradzić – zrezygnuj z posady”. Kiedy obywatel
odmawia posłuszeństwa, a urzędnik rezygnuje z posady, wówczas dokonuje
się rewolucja.
209
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
I choćby nawet polała się krew, to czyż nie leje się ona wtedy, gdy się zada-
je ciosy świadomości? Przez ranę w niej wypływają prawdziwe człowieczeństwo
i nieśmiertelność człowieka, który krwawi, dopokąd nie zawładnie nim wieku-
ista śmierć. Tę krew właśnie teraz się przelewa.
Rozpatrywałem powyżej przypadek uwięzienia przestępcy, a nie konfiska-
ty jego majątku – chociaż obie sytuacje wchodzą w rachubę – ponieważ ci,
którzy domagają się najdoskonalszych praw i tym samym stanowią najbardziej
niebezpieczną grupę dla skorumpowanego rządu, nie spędzają na ogół wiele
czasu na akumulowaniu dóbr. Państwo świadczy im stosunkowo małe usługi
i nawet niski podatek okazuje się wygórowany, szczególnie wtedy, gdy zmu-
szeni są zarobić na niego pracą własnych rąk. Gdyby się zdarzyło, że ktoś pro-
wadziłby życie, zupełnie nie posługując się pieniądzem, państwo wahałoby się
domagać od niego należności. Lecz człowiek bogaty – by nie użyć jakiegoś
ubliżającego porównania – zawsze zaprzedaje się instytucji, dzięki której jest
bogaty. Ujmując rzecz skrajnie – im więcej mamy pieniędzy, tym mniej w nas
prawości, gdyż pieniądze wkraczają między człowieka a przedmioty i zdobywa-
ją je dla niego. Nadto zdobycie pieniędzy z pewnością nie jest wielką zasługą.
Posiadając je, nie trzeba odpowiadać na wiele pytań, na które w innym wypad-
ku trzeba by było odpowiedzieć. Natomiast jedynym nowym pytaniem stawia-
nym przez pieniądze jest pytanie trudne, ale zbyteczne: „Jak je wydać?” Tedy
moralna podstawa bogacza usuwa mu się spod stóp. Możliwość prowadzenia
prawdziwego życia zmniejsza się proporcjonalnie do zwiększania się zasobów
tak zwanych „środków”. Najlepsza rzecz, jaką może zrobić bogaty człowiek
dla kultury swego wnętrza, to usiłować wprowadzić w życie zamiary z czasów,
kiedy był ubogi. Oto, jak odpowiedział Chrystus Herodianom na temat ich
położenia: „«Pokażcie mi pieniądz podatkowy». Przynieśli mu denara. On
ich zapytał: «Czyj jest ten obraz i napis?» Odpowiedzieli: «Cezara». Wówczas
rzekł do nich: «Oddajcie więc Cezarowi to, co do Cezara należy, a Bogu to,
co do Boga należy». Gdy to usłyszeli, zdziwili się i zostawiwszy Go, odeszli”.
Odeszli tak samo mądrzy jak przedtem, jeśli idzie o to, co jest jednym, a co
drugim, albowiem nie chcieli tego wiedzieć.
Rozmawiając ze swoimi najbardziej wolnymi bliźnimi, wyczuwam, że nie-
zależnie od tego, co mówią na temat wielkości i powagi problemu i jak się
martwią o spokój społeczeństwa, nade wszystko nie mogą się obyć bez opieki
istniejącego rządu i boją się skutków, do których nieposłuszeństwo rządowi
mogłoby doprowadzić ich majątki i rodziny. Ja osobiście nie chciałbym żyć
w świadomości, że choć przez chwilę zdaję się na opiekę państwa. Jeśli jed-
nak nie uznam jego władzy, gdy przedstawi mi kwit podatkowy, odbierze mi
majątek i doprowadzi go do ruiny, nękając w ten sposób bez końca mnie
i moje dzieci. To zaś daje się człowiekowi we znaki i nie pozwala żyć uczciwie
i zarazem wygodnie w otaczającym świecie. Nie warto będzie gromadzić ma-
jątku, z pewnością bowiem znowu zostanie odebrany. Lepiej nająć się jako
210
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
robotnik albo osiedlić na obcym czy bezpańskim gruncie i zbierać tylko małe
plony, aby szybko je zjadać. Trzeba być samowystarczalnym i zawsze polegać
na samym sobie. Należy, zakasawszy rękawy, zawsze być w pogotowiu i nie
można się zajmować wieloma sprawami. Nawet w Turcji człowiek może się
wzbogacić, jeśli będzie pod każdym względem dobrym obywatelem państwa
tureckiego. Konfucjusz powiedział: „Jeżeli państwem rządzi zasada rozsądku,
bieda i niedole są hańbiące; jeśli państwem nie rządzi zasada rozsądku, hań-
bą są bogactwa i honory”. Nie – dopokąd pragnę, aby Massachusetts rozta-
czało nade mną opiekę w jakimś odległym południowym porcie, w którym
coś zagraża mojej wolności, albo też dopokąd spokojnie zajmuję się w swojej
rodzinnej okolicy wyłącznie gromadzeniem majątku, mogę sobie pozwolić
na to, aby odmówić posłuszeństwa stanowi Massachusetts i nie uznawać jego
praw do mojej własności i do mojego życia. Mniej kosztuje mnie, pod każdym
względem, narażanie się na karę za nieposłuszeństwo rządowi, aniżeli koszto-
wałoby mnie posłuszeństwo. Gdybym je okazał, czułbym się tak, jak gdybym
stracił na wartości.
Z państwem zetknąłem się kilka lat temu, kiedy w imieniu Kościoła naka-
zało mi zapłacić pewną sumę na pomoc dla kaznodziei, którego kazań słu-
chał mój ojciec, ja zaś nigdy. „Zapłać – powiedziano – w przeciwnym razie
bowiem pójdziesz do więzienia”. Zapłaty odmówiłem. Okazało się jednak, że
niestety ktoś inny zgłosił gotowość uiszczenia za mnie tej kwoty. Nie rozu-
miałem, dlaczego należy opodatkować nauczyciela na rzecz księdza, a nie
księdza na rzecz nauczyciela; nie byłem wówczas nauczycielem na państwowej
pensji, lecz utrzymywałem się z dobrowolnych składek. Nie rozumiałem, dla-
czego liceum nie miałoby przedstawiać zestawień podatkowych państwu, aby
wspierało jego potrzeby, podobnie jak potrzeby Kościoła. Wszelako na proś-
bę radnego poniżyłem się do tego stopnia, że napisałem takie mniej więcej
oświadczenie: „Oświadczam wszem i wobec, że ja, Henry Thoreau, nie życzę
sobie, aby uważano mnie za członka jakiejś kongregacji, do której nigdy nie
wstępowałem”. Wręczyłem je urzędnikowi rady miejskiej, a on przechowuje je
do dnia dzisiejszego. Dowiedziawszy się naówczas, że nie chcę, aby uważano
mnie za członka tego Kościoła, państwo przestało mnie nękać podobnymi
żądania mi, chociaż twierdziło, że musi się trzymać swoich pierwotnych zało-
żeń. Gdybym tylko wiedział, jak się nazywają, wypisałbym się skrupulatnie ze
wszystkich stowarzyszeń, do których nigdy nie wstępowałem. Nie wiem jed-
nak, gdzie można znaleźć pełną ich listę.
Od sześciu lat nie płacę podatku jako wyborca. Z tego powodu wsadzo-
no mnie raz do więzienia, w którym spędziłem jedną noc. Kiedy tak stałem,
przyglądając się solidnym kamiennym murom grubym na dwie lub trzy stopy,
drewnianym drzwiom wzmocnionym żelazem i grubym na stopę oraz żela-
znym kratom, sączące się światło skłoniło mnie do rozmyślań o głupocie tej
instytucji, która zamykając mnie tutaj, traktowała mnie tak, jakbym był tyl-
211
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
ko samym ciałem, krwią i kośćmi. Ciekaw byłem, czy państwo właśnie doszło
wreszcie do przekonania, że to najlepszy sposób, w jaki może mnie wykorzy-
stać, że uprzytomniło sobie, iż nigdy przedtem nie po myślało, aby jakoś mną
się posłużyć. Zrozumiałem, że niezależnie od kamiennego muru między mną
a innymi obywatelami istniał też inny mur, przez który jeszcze trudniej było
im przeskoczyć albo się przedrzeć, nie uważali się bowiem za tak wolnych jak
ja. Ani przez chwilę nie czułem się więźniem, mury zatem stały niby wielkie
marnotrawstwo kamieni i cementu. Czułem się tak, jak gdybym jako jedyny
mieszkaniec tego miasta zapłacił podatek. Nie wiedzieli oczywiście, jak mają
mnie traktować, i postępowali jak ludzie niewychowani. Zarówno wtedy, gdy
mi grozili, jak i wtedy, gdy spokojnie się do mnie zwracali, popełniali gafy,
ponieważ w ich pojęciu jedynym moim pragnieniem było się znaleźć po dru-
giej stronie tego kamiennego muru. Mogłem się tylko uśmiechać, patrząc,
jak starannie zamykają drzwi, kiedy ja spokojnie sobie siedziałem i rozmyśla-
łem, moje myśli zaś swobodnie goniły za nimi. Tylko one były naprawdę nie-
bezpieczne. Skoro nie mogli dosięgnąć mnie, postanowili ukarać moje ciało
- tak jak chłopcy, którzy nie mogąc przydybać kogoś, do kogo czują urazę,
obrzucają obelgami jego psa. Zrozumiałem, że państwo to głupkowata insty-
tucja, bojaźliwa niczym samotna kobieta ze swoimi srebrnymi łyżkami, i że
nie potrafi odróżnić przyjaciół od wrogów. Straciłem zatem dla niego resztki
szacunku i tylko się nad nim litowałem.
Tedy państwo nigdy celowo nie staje twarzą w twarz z ludzkim umysłem
– ani z intelektem, ani z moralnością – ale tylko z ciałem i ze zmysłami. Nie
jest uzbrojone w rozum ani w uczciwość wyższego rzędu, lecz w większą siłę fi-
zyczną. Nie urodziłem się po to, aby ktoś mnie zniewalał. Będę oddychał tak,
jak mnie się podoba. Zobaczymy, kto jest silniejszy. Jaką siłę ma tłum? Tylko
ci mogą mnie zniewolić, którzy posłuszni są prawom wyższym aniżeli respek-
towane przeze mnie. Oni skłaniają mnie, abym się stał podobny do nich. Nie
słyszę o ludziach zmuszanych do życia w taki a nie inny sposób przez masy
innych ludzi. Cóż to byłoby za życie? Kiedy stoję przed rządem, który do mnie
mówi: „Pieniądze albo życie”, dlaczegoż miałbym mu pospiesznie dawać pie-
niądze? Może ma poważne kłopoty finansowe i nie wie, jak się z nimi uporać.
Ja mu nie pomogę. Sam musi sobie radzić, podobnie jak ja. Nie warto się nad
nim rozczulać. Nie ja odpowiadam za pomyślne działanie społecznej machi-
ny. Nie jestem synem inżyniera. Wiem, że kiedy żołądź i kasztan upadną obok
siebie, żaden z nich nie leży nieruchomo i nie ustępuje miejsca drugiemu,
lecz oba zachowują się zgodnie ze swoimi własnymi prawami: puszczają pąki,
rosną i najpiękniej rozkwitają, aż, być może, jeden z nich stłamsi cieniem
i zniszczy drugiego. Jeżeli roślina nie może żyć zgodnie ze swoją naturą, umie-
ra, i podobnie dzieje się z człowiekiem.
Noc w więzieniu była dla mnie czymś nowym i dość interesującym. Kiedy
wszedłem, więźniowie, ubrani tylko w spodnie i koszule, miło sobie gawędzili
212
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
213
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
214
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
215
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
216
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
217
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
218
Dawid Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo
219
Woodrow Wilson
14 PUNKTÓW
Źródło: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t. 2 Od Lincolna do Stalina
(przeł. E. Żelazna)
Panowie kongresmani,
nie po raz pierwszy już rzecznik mocarstw centralnych wyraża chęć omó-
wienia tła tej wojny i możliwości znalezienia płaszczyzny porozumienia w spra-
wie osiągnięcia ogólno światowego pokoju. W Brześciu Litewskim toczą się
rokowania między przedstawicielami Rosji i państw centralnych, a towarzyszy
temu zainteresowanie wszystkich walczących w tej wojnie stron, które w brze-
skich rozmowach szukają szansy przeistoczenia ich w ogólno światową konfe-
rencję poświęconą warunkom pokoju i ustaleniom powojennym.
Reprezentanci Rosji przedstawili nie tylko swoje precyzyjnie sformułowa-
ne stanowisko w sprawie zasad, w myśl których gotowi są wyrazić wolę zawar-
cia pokoju, ale równie jasno sprecyzowany program konkretnego zastosowa-
nia tych zasad. Ze swej strony reprezentanci państw centralnych przedstawili
własną, już nie tak ścisłą koncepcję ustaleń powojennych, na pierwszy rzut
oka dopuszczającą jej dość liberalną interpretację, co jednak okazało się wra-
żeniem złudnym, gdy do koncepcji tej państwa centralne dołączyły szczegóło-
wy program rozwiązań praktycznych. Program ten nie przewidywał żadnych
odstępstw w kwestii tak co do suwerenności Rosji, jak do preferencji ludności,
której losem rozporządzał, natomiast wyraźnie zakreślał granice wojennych
zdobyczy tych państw – krótko mówiąc – miałyby one zatrzymać każdą piędź
ziemi, którą ich siły zbrojne okupowały – każdą prowincję, każde miasto, każ-
dy punkt przewagi – jako stały dodatek do ich terytoriów i stałą domenę ich
władzy.
Wszystko wskazuje na to, że autorstwo samej koncepcji traktatu pokojo-
wego można przypisać bardziej liberalnie nastawionym osobistościom Nie-
miec i Austrii, czyli ludziom, którzy zaczęli liczyć się z siłą pragnień i celów
swoich narodów, natomiast skonkretyzowane warunki pokoju pochodzą od
przywódców wojskowych, owładniętych tylko jedną myślą – za wszelką cenę
utrzymać wojenne łupy. Ich arogancji zawdzięczamy zerwanie rokowań.
Rosjanie zachowali się bowiem twardo i z całą powagą. Nie przypadła im do
gustu proponowana przez drugą stronę polityka podboju i dominacji.
Za tym budzącym mieszane uczucia incydentem kryją się wieloznaczne
podteksty. Rosjanie chcieliby wiedzieć, z kim właściwie mają do czynienia?
220
Woodrow Wilson, 14 punktów
221
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
222
Woodrow Wilson, 14 punktów
223
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
w 1871 r., w tym co dotyczy Alzacji i Lotaryngii, a która zakłócała pokój świata
przez blisko pięćdziesiąt lat, powinna zostać naprawiona tak, aby w interesie
wszystkich raz na zawsze przywrócić pokój.
IX. Należy dokonać stosownej korekty granic włoskich wzdłuż dającej się
wyraźnie oznaczyć linii podziału etnicznego.
X. Co do ludów Austro-Węgier, którym pragniemy zapewnić należne im
miejsce wśród narodów świata, należy w możliwie najkrótszym czasie stworzyć
im warunki autonomicznego rozwoju.
XI. Z Rumunii, Serbii i Czarnogóry należy wycofać wojska, a także należy
im zwrócić ich terytoria. Serbii zostanie przyznany wolny dostęp do morza,
a stosunki między państwami bałkańskimi powinny być oparte na przyjaciel-
skich porozumieniach, uwzględniających linie podziału wspólnot i narodo-
wości w ich historycznie przyjętych granicach.
XII. Co do tureckich części obecnego Imperium Osmańskiego, to zosta-
nie im zapewniona pełna suwerenność i bezpieczeństwo, natomiast innym
narodowościom pozostającym pod rządami Imperium należy zapewnić trwa-
łość istnienia i możliwość bezpiecznego rozwoju w warunkach organizacyjnej
autonomii. Dardanele zostaną bezterminowo otwarte dla wszystkich okrętów
wojennych i statków handlowych, stanowiąc przejście wolne, gwarantowane
umową międzynarodową.
XIII. Powinno powstać niezawisłe państwo polskie obejmujące terytoria
zamieszkane przez ludność niezaprzeczalnie polską, któremu powinno się
zapewnić wolny dostęp do morza; niezawisłość polityczna, gospodarcza oraz
integralność terytoriów zamieszkanych przez tę ludność będą zagwarantowa-
ne mocą konwencji międzynarodowej.
XIV. Na podstawie formalnych konwencji musi zostać utworzona po-
wszechna Liga Narodów, której celem będzie zapewnienie wzajemnych gwa-
rancji niezawisłości politycznej i integracji terytorialnej tak mniejszym, jak
i większym państwom.
W kontekście tych ważnych posunięć, mających na celu eliminowanie
nieprawidłowości i umacnianie tego, co słuszne i prawidłowe, czujemy się
bliskimi partnerami wszystkich rządów i narodów sprzymierzonych w walce
z imperialistami. Nie mogą nas dzielić partykularne interesy i cele. Będziemy
razem do końca. Dla osiągnięcia takich rozwiązań i porozumień jesteśmy go-
towi walczyć i kontynuować walkę do skutku; ale tylko dlatego, że pragniemy,
aby zwyciężyła praworządność i ziściło się pragnienie sprawiedliwego i trwałe-
go pokoju, który można zapewnić tylko w drodze wyeliminowania głównych
czynników będących zarzewiem wojny, co znajduje pełny wyraz w przedstawio-
nym przeze mnie programie. Nie ma w nas krztyny zawiści o potęgę Niemiec,
a w naszym programie nie ma niczego godzącego w wielkość tego kraju. Nie
zazdrościmy Niemcom ich osiągnięć, czy profesjonalizmu, albo pokojowego
rozwoju gospodarczego, które uczyniły z nich kraj wspaniały i budzący po-
224
Woodrow Wilson, 14 punktów
dziw. Nie jest naszym zamiarem ich skrzywdzić ani też stawiać jakiejkolwiek
tamy ich prawnie uzasadnionym wpływom lub uprawnieniom. Nie chcemy
ich pokonać ani zbrojnie, ani w drodze nakładania embarga na handel, pod
warunkiem jednak, że i one wykażą wolę współpracy z nami i z innymi miłu-
jącymi pokój krajami świata, jako sygnatariuszami konwencji gwarantujących
sprawiedliwość, poszanowanie prawa i uczciwe stosunki między narodami.
Życzymy im, by na zasadach równości, a nie dominacji, zajęły swoje miejsce
wśród narodów świata – tego nowego świata, w którym żyjemy.
Nie ośmielamy się też sugerować im zmiany bądź modyfikacji ich struktu-
ry instytucjonalnej. Niemniej – szczerze mówiąc – konieczne jest, i to koniecz-
ne bezzwłocznie z punktu widzenia jakichkolwiek naszych z nimi interesów –
byśmy wiedzieli, w czyim imieniu ich rzecznicy przemawiają, kiedy zwraca-
ją się do nas – czy w imieniu większości w Reichstagu, czy w imieniu partii
wojskowych i ludzi, którzy dominację imperialną przyjęli za swoje polityczne
credo.
Z pewnością przemawiamy dzisiaj w kategoriach zbyt świeżych jeszcze za-
szłości, by później nie pojawiły się jakieś wątpliwości bądź zastrzeżenia. Jednak
nakreślonemu tu programowi przyświeca jedna wyraźnie określona zasada.
To zasada sprawiedliwości dla wszystkich narodów i mniejszości etnicznych
i ich prawa do współżycia na równych zasadach wolności i bezpieczeństwa
niezależnie od tego, czy zamieszkują kraje potężne, czy słabe.
I dopóki na gruncie międzynarodowym zasada ta nie zostanie ustalona,
żadna ze struktur międzynarodowej sprawiedliwości nie będzie trwała i sku-
teczna. Narodowi amerykańskiemu żadna inna zasada nie zastąpi tej jednej,
gdyż tylko ona zapewnia mu podstawy funkcjonowania; i w obronie tej zasady
jest on gotów poświęcić życie, honor i wszystko, co posiada. W tej zmierzającej
do końca, ostatniej wojnie o wolność człowieka nastał dla niego czas ciężkiej
próby – czas pełnego poświęcenia rzucenia na szalę jego morale, jego siły,
jego losu i jego nienaruszalności.
225
Mohandas Karamchand Ghandi
226
Mohandas Karamchand Ghandi, Powstrzymanie się od gwałtu
wymierzyć mi najsurowszą z kar. Nie oczekuję tego rodzaju rozmowy. Ale nim
skończę czytanie oświadczenia, sąd będzie miał pogląd na to, co w moim wnę-
trzu skłania mnie do podejmowania największego ryzyka, jakie może podjąć
człowiek świadomy,
A teraz odczytam pisemne oświadczenie: By złagodzić oskarżenie tu wysu-
nięte, jestem winny narodowi hinduskiemu oraz brytyjskiemu wytłumaczenie
się, dlaczego z zagorzałego lojalisty i współpracownika stałem się bezkompro-
misowym przeciwnikiem systemu, odmawiającym z nim współpracy. Również
sądowi powinienem wyjaśnić, dlaczego przyznaję się do zarzucanego mi pod-
żegania przeciwko rządowi, ustanowionemu przez prawo w Indiach.
Moje życie publiczne rozpoczęło się w Afryce Południowej w 1893 roku
w mało sprzyjających okolicznościach. Mój pierwszy kontakt z władzą brytyj-
ską w tym kraju nie był budujący. Odkryłem, że jako człowiek i jako Hindus
nie posiadam żadnych praw. Dokładniej rzecz biorąc, odkryłem, że nie mam
praw jako człowiek, ponieważ jestem Hindusem.
Lecz nie byłem rozczarowany. Myślałem, że takie traktowanie Hindusów
to tylko wyjątek w systemie, który ogólnie jest słuszny. Podjąłem z władzami
dobrowolną i serdeczną współpracę, krytykując rząd, kiedy według mnie po-
pełniał błędy, lecz nigdy nie pragnąc jego obalenia.
Zatem kiedy istnienie Imperium zostało zagrożone w 1899 roku sprze-
ciwem Burów, zaoferowałem się, utworzyłem oddziały medyczne i służyłem
w wielu akcjach dążących do odbicia Ladysmith. Podobnie w 1906 r., w czasie
„buntu” Zulusów, zorganizowałem oddział sanitariuszy i służyłem w nim aż do
końca „rebelii”. W obu przypadkach zostałem odznaczony medalami i wymie-
niono nawet moje nazwisko w komunikatach wojskowych. Za moje działania
w Afryce Południowej lord Hardinge wręczył mi złoty medal Kaisari Hind.
Kiedy w 1914 roku wybuchła wojna między Anglią i Niemcami, zorganizo-
wałem w Londynie ochotnicze ambulansy, prowadzone przez mieszkających
tam Hindusów, głównie studentów. To działanie zostało ocenione przez wła-
dze jako cenne. W końcu, w Indiach, kiedy na konferencji wojennej w Delhi
w 1918 roku lord Chelmsford ogłosił specjalny apel do rekrutów, narażając
swoje zdrowie, stworzyłem oddziały w Khedzie, odpowiedzią – kiedy ustały
wrogie działania – było wydanie rozkazów, że nie potrzeba więcej rekrutów.
We wszystkich tych wysiłkach w służbie działałem pod wpływem wiary, że przez
tego rodzaju pomoc możliwe jest uzyskanie w Imperium pełnej równości dla
moich rodaków.
Pierwszy wstrząs nadszedł w postaci ustawy Rowlatta – prawa stworzonego
po to, by całkowicie pozbawić ludzi prawdziwej wolności. Czułem się zobo-
wiązany prowadzić przeciw tej ustawie intensywną agitację. Potem nastąpiły
okropności w Pendżabie, poczynając od masakry w Jallianwalla Bagh, a na
kulminacji w formie rozkazów czołgania się, publicznych chłost i innych nie
do opisania upokorzeniach kończąc. Odkryłem również, że przyrzeczenie
227
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
228
Mohandas Karamchand Ghandi, Powstrzymanie się od gwałtu
sów przeciwko Europejczykom sprawiedliwości nie stało się zadość. Nie jest to
wyolbrzymiona wizja. To doświadczenie prawie każdego Hindusa, który miał
do czynienia z takimi sprawami. W mojej opinii stosowane prawo jest, świado-
mie lub nieświadomie, wykorzystywane dla korzyści wyzyskiwacza.
Jeszcze większym nieszczęściem jest to, że Anglicy oraz ich hinduscy współ-
pracownicy działający w administracji tego kraju nie wiedzą, że są zaangażo-
wani w zbrodnie, które tu opisałem. Cieszy mnie, że wielu z nich szczerze wie-
rzy w systemy powstałe w świecie i że Indie odnotowują miarowy, choć wolny,
postęp. Nie są świadomi, że subtelny, lecz efektywny system terroru i zorgani-
zowany pokaz siły z jednej strony, a pozbawienie wszelkich środków odwetu
lub samoobrony z drugiej doprowadziło do wypalenia ludzi oraz skłoniło do
nawyku udawania. Ten ohydny nawyk wspomaga ignorancję i oszukiwanie
ich samych. Artykuł 124A, na podstawie którego jestem oskarżony, jest para-
grafem koronnym pośród politycznych praw w indyjskim kodeksie karnym,
stworzonych w celu zlikwidowania wolności obywatelskich. Uczucie nie może
być ani wytworzone, ani kontrolowane prawem. Jeśli ktoś nie darzy uczuciem
osoby lub systemu, ale nie planuje, nie zachęca ani nie podżega do przemocy,
powinien mieć prawo do wyrażenia tej niechęci. Lecz wspomniany tu artykuł
124A stwierdza, że już sama niechęć jest przestępstwem. Studiowałem sprawy
oskarżonych z tego paragrafu i wiem, że niektórzy z najbardziej poważanych
hinduskich patriotów byli z tej racji skazani. Z tego powodu czuję się zaszczy-
cony, że dołączam do oskarżonych z tego samego powodu. W jak najkrótszej
formie usiłowałem przedstawić powody mojej niechęci. Nie mam żadnych
osobistych uprzedzeń w stosunku do jakiegokolwiek urzędnika, tym bardziej
nie czuję niechęci do króla. Lecz niechęć do rządu, który wyrządził Indiom
krzywdę większą niż jakikolwiek wcześniejszy system, uważam za cnotę. Indie
pod władzą brytyjską są słabsze niż kiedykolwiek. Mając takie przekonania,
byłoby grzechem darzyć szacunkiem ten rząd. Możliwość wyrażenia moich
poglądów w różnych artykułach wymienionych jako dowody przeciwko mnie
była dla mnie cennym przywilejem.
Właściwie uważam, że wyświadczyłem przysługę Indiom i Anglii, pokazu-
jąc, że brak współpracy może być wyjściem ze stanu wynaturzenia, w którym
trwają oba państwa. Według mnie odmowa współdziałania ze złem jest takim
samym obowiązkiem jak współdziałanie z dobrem. Jednak w przeszłości nie-
chęć do współpracy była wyrażana przemocą w stosunku do czyniącego zło.
Staram się pokazać moim rodakom, że przemoc tylko potęguje i podtrzymuje
zło, wycofanie zaś poparcia dla zła wymaga całkowitego wstrzymania się od
gwałtu. Brak współpracy zakłada dobrowolne poddanie się karze za niechęć
do współdziałania. Dlatego też jestem tutaj, by z chęcią poddać się najwyż-
szej możliwej karze za czyny prawnie uznane za przestępstwo z premedytacją,
a w moim przekonaniu za najważniejszy obowiązek obywatela. Jedyne, co sąd
może uczynić, to zrezygnować z urzędu i odżegnać się od zła, jeśli czuje, że
229
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
230
Pius XI
231
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
232
Franklin Delano Roosevelt
CZTERY WOLNOŚCI
Źródło: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t. 3 Od Hitlera do Eisenhowera
(przeł. P. Rączka)
233
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
234
Franklin Delano Roosevelt, Cztery wolności
235
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
236
Franklin Delano Roosevelt, Cztery wolności
237
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nia, ile tych materiałów należy zatrzymać w kraju, a ile wysłać za granicę na-
szym przyjaciołom, którzy przez swój zdeterminowany i heroiczny opór dają
nam czas na przygotowanie naszej własnej obrony. Za to, co wyślemy za grani-
cę, uzyskamy zapłatę, zapłatę przekazaną w rozsądnym czasie po zakończeniu
walk, zapłatę w postaci dostaw podobnego materiału lub – jeśli sobie tego za
życzymy – dostaw innych dóbr różnego typu, które te państwa mogą produ-
kować i których my potrzebujemy.
Powiedzmy krajom demokratycznym: „My, Amerykanie, jesteśmy żywot-
nie zainteresowani waszą walką w obronie wolności. Oferujemy wam naszą
energię, nasze zasoby, nasze możliwości organizacyjne, aby dać wam siłę
w walce o zachowanie wolnego świata. Będziemy wam wysyłać w coraz więk-
szych ilościach okręty, samoloty, czołgi i działa. Taki jest nasz cel i to wam
przyrzekamy”.
Dążąc do tego celu, nie damy się zastraszyć groźbami dyktatorów, że naszą
pomoc krajom demokratycznym, które odważyły się stawić opór ich agresji, po-
traktują jako złamanie prawa międzynarodowego lub jako akt wojny. Taka po-
moc nie jest aktem wojny, nawet gdyby dyktator jednostronnie głosił, iż jest.
Kiedy dyktatorzy będą gotowi do wszczęcia z nami wojny, nie będą czekali,
aż sami dopuścimy się aktu wojny.
Nie czekali na akty wojny ze strony Norwegii, Belgii ani Holandii. Inte-
resuje ich jedynie nowe, jednostronne prawo międzynarodowe, w którego
przestrzeganiu nie obowiązuje zasada wzajemności i które przez to staje się
narzędziem ucisku. Bardzo możliwe, że szczęście przyszłych pokoleń Ame-
rykanów zależy od tego, jak skutecznie i jak szybko uda nam się sprawić, by
nasza pomoc dała odczuwalne skutki. Nikt nie może przewidzieć dokładnego
charakteru sytuacji kryzysowych, którym będziemy musieli stawić czoło. Ręce
narodu nie mogą być związane, kiedy jego życiu zagraża niebezpieczeństwo.
Musimy się też przygotować, wszyscy musimy się przygotować, do poczy-
nienia wyrzeczeń, których wymaga obecna sytuacja kryzysowa, niemal tak
poważna jak sama wojna. Każda bariera przeszkadzająca wszelkiego rodzaju
przygotowaniom obronnym musi być usunięta z korzyścią dla potrzeb naro-
du w tym zakresie.
Wolny naród ma prawo oczekiwać pełnej współpracy ze strony wszyst-
kich grup. Wolny naród ma prawo oczekiwać od liderów biznesu, związków
zawodowych i rolnictwa, że będą przewodzić w stymulowaniu wysiłków, nie
w innych grupach, ale w obrębie własnej grupy.
Najlepszym sposobem radzenia sobie z nielicznymi obibokami lub wi-
chrzycielami wśród nas będzie, po pierwsze, zawstydzanie ich patriotycznym
przykładem, a jeśli to zawiedzie, skorzystanie z suwerennego prawa rządu do
ratowania rządu.
Tak jak ludzie nie żyją samym chlebem, tak też nie walczą jedynie samą
bronią. Załogi naszych urządzeń obronnych, a także ci stojący za nimi, którzy
238
Franklin Delano Roosevelt, Cztery wolności
budują te urządzenia obronne, muszą mieć siłę i odwagę, której źródłem jest
niezachwiana wiara w styl życia, w którego obronie występują. Potężne dzia-
łania, do których wzywamy, nie mogą opierać się na braku szacunku dla tych
wszystkich wartości, o które warto walczyć.
Naród czerpie wielką satysfakcję i wiele siły z działań, które podjęto, aby
uświadomić obywatelom ich indywidualny interes w zachowaniu demokra-
tycznego życia w Ameryce. Te działania umocniły postawę naszych obywateli,
odnowiły ich wiarę i wzmogły ich oddanie instytucjom, których jesteśmy go-
towi bronić.
Z pewnością ten czas nie zwalnia nikogo z nas z myślenia o problemach
społecznych i ekonomicznych, które są główną przyczyną socjalnej rewolucji,
będącej dziś dominującym czynnikiem w świecie. Nie ma bowiem nic tajem-
niczego w fundamentach zdrowej i silnej demokracji.
Podstawowe wymagania stawiane przez obywateli naszemu systemowi po-
litycznemu i gospodarczemu są proste. Oto one:
Równość szans, przede wszystkim dla ludzi młodych.
Praca dla tych, którzy mogą pracować.
Bezpieczeństwo dla tych, którzy go potrzebują.
Zlikwidowanie specjalnych przywilejów dla nielicznych.
Ochrona swobód obywatelskich wszystkich obywateli.
Prawo do cieszenia się owocami postępu naukowego w warunkach stale
rosnącej stopy życiowej.
To są proste, podstawowe wymagania, których nigdy nie wolno stracić
z oczu w zamęcie i niewiarygodnej złożoności współczesnego świata. Potężna
siła naszego systemu gospodarczego i politycznego zależy od stopnia, w jakim
spełniają one te oczekiwania.
Wiele dziedzin naszej polityki społecznej wymaga natychmiastowej popra-
wy. Oto przykłady:
Powinniśmy zwiększyć liczbę obywateli objętych systemem emerytalnym
i ubezpieczeniem od bezrobocia.
Powinniśmy poszerzyć dostęp do należytej opieki medycznej.
Powinniśmy zaprojektować lepszy system, w którym osoby zasługujące na
pracę lub potrzebujące pracy zarobkowej będą mogły ją znaleźć.
Wezwałem do osobistych poświęceń i jestem pewien, że niemal wszyscy
Amerykanie z ochotą odpowiedzą na to wezwanie. To poświęcenie wiązać
się będzie częściowo z koniecznością płacenia wyższych podatków. W moim
memorandum w sprawie budżetu będę zalecał, aby z podatków była opłacana
większa część tego wielkiego programu obronnego, niż to ma miejsce obec-
nie. Nikt nie powinien próbować wzbogacić się na tym programie obronnym.
Absolutnie nie można na to pozwolić. Zasadę płacenia podatków w proporcji
239
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
240
Gustav Radbruch
Pierwsza minuta
Rozkaz jest rozkazem – mówi się żołnierzowi; ustawa jest ustawą – twierdzi
prawnik. Podczas jednak gdy żołnierz ma obowiązek i, prawo wypowiedzenia
posłuszeństwa, jeśli wie, że rozkaz prowadzi do przestępstwa, to prawnik, od
kiedy przed około stu laty wymarli wśród prawników ostatni zwolennicy prawa
natury, nie zna żadnych takich wyjątków od obowiązywania ustawy i posłu-
szeństwa osób podporządkowanych ustawie. Ustawa obowiązuje, ponieważ
jest ustawą, a jest ustawą, ponieważ z reguły posiada moc samorealizacji.
Takie ujęcie ustawy i jej obowiązywania /nazywamy je pozytywizmem/
uczyniło zarówno prawników, jak i naród, bezbronnymi wobec ustaw despo-
tycznych, okrutnych i przestępczych. Utożsamia ono ostatecznie prawo z siłą
– tylko tam gdzie jest siła, jest prawo.
Druga minuta
Chciano to zdanie uzupełnić lub zastąpić innym: prawem jest to, co służy
narodowi.
To oznacza: despotyzm, samowola, łamanie ustaw, są, o ile służą naro-
dowi, prawem. A w praktyce oznacza: to co władza uważa za służące dobru
powszechnemu, każdy wymysł i kaprys despoty, kara bez ustawy i wyroku,
bezprawne mordowanie chorych, są prawem. To może też oznaczać: korzyść
własną panujących widzi się jako korzyść powszechną. I tak oto utożsamianie
prawa z rzekomą lub domniemaną korzyścią narodu zmieniło państwo praw-
ne w państwo bezprawia.
Nie, nie może tak być: wszystko, co służy narodowi, jest prawem; raczej
odwrotnie: tylko to jest prawem, co służy narodowi.
Trzecia minuta
Celem prawa jest sprawiedliwość. Sprawiedliwość natomiast oznacza: kie-
rować się wzglądami osoby, wszystkich mierzyć tą samą miarą.
Jeśli zabójstwo przeciwników politycznych nobilituje, nakazuje się mor-
dować inne rasy, a jednocześnie za taki sam czyn popełniony w stosunku do
własnych stronników przewidziane są najstraszniejsze, hańbiące kary – to nie
jest to ani sprawiedliwość, ani prawo.
241
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Czwarta minuta
Z pewnością celem prawa jest, obok sprawiedliwości, także dobro po-
wszechne. Z pewnością ustawa jako taka, nawet ustawa zła, posiada pewną
wartość – wartość przeciwstawienia prawa niepewności. Z pewnością ludzka
niedoskonałość nie zawsze pozwala na harmonijne połączenie wszystkich trzech
wartości prawa: powszechnej korzyści, bezpieczeństwa prawnego i sprawiedli-
wości; i wówczas pozostaje tylko zdobyć się na odwagą i albo uznać obowiązy-
wanie ustaw złych, szkodliwych lub niesprawiedliwych w imię bezpieczeństwa
prawnego, albo też z powodu ich powszechnej szkodliwości i niesprawiedli-
wości odmówić im mocy obowiązującej. Jedno musi jednak utkwić głęboko
w świadomości narodu i prawników: mogą istnieć ustawy o ta kim stopniu
niesprawiedliwości i szkodliwości, że należy odmówić im charakteru prawa.
Piąta minuta
Istnieją takie zasady prawne, które silniejsze są od każdego przepisu praw-
nego i w konsekwencji ustawa, która jest z nimi sprzeczna, pozbawiona jest
mocy obowiązującej. Zasady te określa się jako prawo natury lub prawo rozu-
mu. Z pewnością niektóre z nich otoczone są wątpliwościami, ale z drugiej
strony przez wieki wypracowano ich tak trwały stan i skodyfikowano w Dekla-
racjach Praw człowieka i Obywatela w oparciu o tak powszechne porozumie-
nie, że w odniesieniu do niektórych z nich tylko z trudem można zachować
sceptycyzm.
W języku wiary podobne myśli zawarte są w Biblii. Z jednej bowiem stro-
ny pisze się: Będziecie posłuszni władzy, którą macie ponad sobą. Z drugiej
natomiast strony stwierdza się: Winniście posłuszeństwo bardziej Bogu niż
ludziom – i nie jest to jedynie pobożne życzenie, lecz obowiązująca zasada
prawna. Konfliktu pomiędzy tymi dwoma stwierdzeniami nie można rozwią-
zać przy pomocy jakiejś trzeciej sentencji, np.: Oddajcie Cesarzowi, co cesar-
skie, i Bogu, co boskie, ponieważ również i to stwierdzenie budzi wątpliwo-
ści. Daleko bardziej: pozostawmy rozwiązanie głosowi Boga, który w obliczu
szczególnych wypadków przetrawia do sumienia jednostki.
242
Karl Jaspers
PROBLEM WINY
Źródło: „Gazeta Wyborcza” z 30-31 sierpnia 2003 r.
243
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
244
Karl Jaspers, Problem winy
wiodła dalej aż po rok 1945, kończąc się straszliwą ruiną całej naszej rzeczywi-
stości fizycznej i moralnej.
Ale nie wszyscy pogląd ten podzielają. Oprócz ludzi, którzy w narodowym
socjalizmie widzieli, a nawet wciąż jeszcze widzą wiek złoty, byli też przeciwni-
cy narodowego socjalizmu, przekonani, że zwycięstwo Niemiec hitlerowskich
bynajmniej nie pociągnie za sobą zniszczenia duszy niemieckiej. W zwycię-
stwie takim widzieli raczej podwaliny przyszłej wielkości Niemiec, sądzili bo-
wiem, że Niemcy zwycięskie pozbędą się partii [NSDAP – red.] bądź natych-
miast, bądź w chwili śmierci Hitlera. Nie wierzyli, że po zwycięstwie terror
z natury rzeczy będzie nie do obalenia, że po zwycięstwie i po rozpuszczeniu
armii SS będzie trzymało Niemcy w szachu jako naród niewolników celem
sprawowania jałowych, zgubnych rządów nad światem pozbawionym wolno-
ści, w którym zdławione zostanie wszystko, co niemieckie.
Różne bywają też dziś rodzaje nieszczęść i ich szczególne przejawy. Oczy-
wiście, każdy ma swe troski, w wielu sprawach się ogranicza, cierpi fizycznie.
Ale zupełnie co innego, czy ktoś ma jeszcze dach nad głową i swoje sprzęty,
czy też wszystko zniszczyły mu bomby, czy cierpiał i poniósł straty na froncie,
w domu, czy w obozie koncentracyjnym, czy był prześladowany przez gestapo,
czy też korzystał z reżimu, nawet jeśli żył w strachu. Prawie każdy stracił bli-
skich przyjaciół i krewnych, ale okoliczności, w jakich ich stracił – na froncie,
podczas bombardowań, w obozach koncentracyjnych czy w masowych eks-
terminacjach dokonywanych przez reżim – pociągają za sobą bardzo rozma-
ite postawy wewnętrzne. Nieszczęście ma wiele odmian. A większość rozumie
naprawdę tylko własne. Każdy ma skłonność do interpretacji wielkich strat
i cierpień jako ofiar, ale ofiar w imię czego? – tutaj możliwe są tak zawrotnie
odmienne interpretacje, że z początku powodują tylko nowy rozdźwięk mię-
dzy ludźmi. [...]
Niemal cały świat oskarża Niemcy i Niemców. Winę naszą roztrząsa się
z oburzeniem, przerażeniem, nienawiścią, pogardą. Żąda się kary i pomsty.
Nie tylko zwycięzcy, lecz także niektórzy z emigrantów niemieckich, a nawet
obywatele państw neutralnych biorą w tym udział. W Niemczech bywają lu-
dzie, którzy uznają winę i do siebie też ją odnoszą; wielu jednak ma przeświad-
czenie o własnej niewinności, winę zaś przypisują innym.
Kusi nas uchylenie się od problemu. Żyjemy w biedzie, znaczna część
w biedzie tak wielkiej, tak dotkliwej, że może wydawać się niedostępna ta-
kim rozważaniom. Interesuje ludzi to, co łagodzi biedę, co daje pracę, chleb,
dach nad głową, ciepło. Horyzonty się ścieśniły. Ludzie nie chcą słyszeć o wi-
nie, o przeszłości, dzieje powszechne ich nie obchodzą. Chcieliby po prostu
nie cierpieć, chcieliby wybrnąć z nieszczęść, żyć, a nie myśleć. Panują raczej
nastroje, że po tak straszliwych cierpieniach należy im się jakaś nagroda lub
co najmniej pociecha, zamiast obarczania ponadto brzemieniem winy.
245
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
246
Karl Jaspers, Problem winy
247
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
rzy dzielą Niemcy na kawałki, ograniczają możliwość ich odbudowy, nie zawie-
rają pokoju z nimi, zawieszając nas między życiem a śmiercią. W tej kwestii po-
litycznej nie my decydujemy i me my mamy na nią istotny wpływ – nawet jeśli
będziemy się zachowywali nienagannie. Można pytać, czy z punktu widzenia
polityki ma to sens, czy jest rzeczą celową, bezpieczną, słuszną przekształcić
cały naród w naród panasów, zepchnąć go niżej poziomu innych narodów,
pozbawić dodatkowo czci po tym, gdy sam się jej wyzbył? Nie podejmujemy
tu tego pytania ani też innego problemu politycznego: Czy i w jakim sensie
niezbędne i celowe są wyznania winy? Być może wyrok na naród niemiecki
utrzymany zostanie w mocy. Pociągnęłoby to dla nas straszliwe skutki. Jeszcze
żywimy nadzieję, że kiedyś decyzje mężów stanu i opinia międzynarodowa
ulegną rewizji Ale nie nam przystoi skarga, trzeba przyjąć los bez szemrania.
Całkowita bezsilność, do jakiej przywiódł nas narodowy socjalizm, a z której
w obecnej sytuacji świata, uwarunkowanej przez stan techniki, me ma wyjścia,
zmusza nas do tego.
Ale o wiele ważniejsze jeszcze jest, w jakim świetle sami siebie widzimy, jak
się oceniamy i oczyszczamy. Oskarżenia zewnętrzne – to już nie nasza sprawa.
Natomiast oskarżenia wewnętrzne, które co najmniej co jakiś czas podnosiły
się wyraźnie lub niewyraźnie od 12 lat, jeszcze teraz mogą posłużyć jako źródło
naszej samowiedzy, a to przez sposób, w jaki my, starzy lub młodzi, zmienimy
się sami pod ich wpływem. Trzeba wyjaśnić sobie problem winy niemieckiej.
Nasza to sprawa. I to niezależnie od zarzutów zewnętrznych, chociaż mogą
być bardzo pomocne, jeśli posłużą nam za zwierciadło.
Zdanie: „To wasza wina” może znaczyć:
Odpowiadacie za postępki reżimu, któryście tolerowali – chodzi tu o na-
szą winę polityczną.
Jest nadto waszą winą, że udzielaliście temu reżimowi poparcia i współ-
działaliście z nim – na tym polega nasza wina moralna
Waszą winą jest bezczynność, kiedy dokonywano zbrodni – tu pojawia się
wina metafizyczna.
Uważam, że te trzy zdania są prawdziwe, chociaż tylko pierwsze, dotyczące
odpowiedzialności politycznej, słuszne jest po prostu i bez zastrzeżeń, nato-
miast drugie i trzecie, dotyczące winy moralnej i metafizycznej, stają się nie-
prawdziwe, kiedy nabierają postaci prawnej, bo brak im wówczas miłości.
„To wasza wina” może dalej znaczyć:
Uczestniczyliście w owych zbrodniach, zatem jesteście zbrodniarzami –
w stosunku do większości Niemców jest to jawny fałsz.
Wreszcie może znaczyć – jesteście narodem mało wartym, niegodnym,
zbrodniczym, wyrzutkiem ludzkości różnym od wszystkich narodów Jest to
myślenie i ocena w kategoriach zbiorowości, a takie rozumowanie, w którym
każda jednostka podporządkowana zostaje ogólności, jest z gruntu błędne
i ono z kolei jest nieludzkie.
248
Karl Jaspers, Problem winy
[…] Oto mamy dziś nowe zupełnie zjawisko w dziejach świata. Zwycięzcy
zwołują sąd. Przedmiotem procesu norymberskiego są przestępstwa.
Wynikają stąd przede wszystkim wyraźne ograniczenia w dwóch kierun-
kach.
1. Przed sądem staje nie naród niemiecki, lecz pojedynczy Niemcy oskar-
żeni o zbrodnie, w zasadzie jednak wszyscy przywódcy reżimu nazistowskiego.
Ograniczenia tego dokonał zaraz na wstępie prokurator amerykański. Precy-
zując zasady procesu, [Robert H.] Jackson rzekł: „Chcemy stwierdzić jasno, że
nie zamierzamy obwiniać całego narodu niemieckiego”.
2. Podsądni oskarżeni są nie w ogóle, lecz o określone przestępstwa.
[...]
Ustalony też zostaje zakres odpowiedzialności. Kierownicy, organizatorzy,
podżegacze i pomocnicy biorący udział w opracowaniu lub wykonaniu wspól-
nego planu lub też w zmowie mającej na celu dokonanie którejś z powyższych
zbrodni odpowiadają za wszystkie czyny dokonane przez jakąkolwiek osobę
biorącą udział w ich wykonaniu. Oskarżenie skierowane jest więc nie tylko
przeciw poszczególnym jednostkom, lecz także przeciw organizacjom, które
uznać należy za zbrodnicze jako takie rząd Rzeszy, korpus przywódców poli-
tycznych NSDAP, SS, SD, gestapo, SA, sztab generalny, dowództwo naczelne
niemieckiego Wehrmachtu.
My, Niemcy, jesteśmy w tym procesie biernymi obserwatorami. Nie my-
śmy go spowodowali, nie my go prowadzimy, chociaż na ławie oskarżonych
siedzą ludzie, którzy nas wpędzili w nieszczęście. […].
Niejednego Niemca boli ten proces. Jest to uczucie zrozumiałe, powód
jest taki sam jak ten, który sprawia, że druga strona oskarża całą ludność nie-
miecką o reżim hitlerowski i jego uczynki. Każdy obywatel odpowiada za to,
co czyni jego państwo, i odczuwa ciosy, które w nie godzą. Państwo zbrodni-
cze ciąży na całym narodzie. Obywatel czuje więc, że i jego dotyczy traktowa-
nie przywódców jego państwa, nawet jeśli są to zbrodniarze. Razem z nimi
potępiony zostaje naród Dlatego poniżenie i zniewagi doznane przez przy-
wódców państwa naród odczuwa jako własne poniżenie i własną zniewagę.
Stąd instynktowne, na początku bezmyślne jeszcze odrzucenie procesu
W rzeczywistości przychodzi nam tu ponieść bolesną odpowiedzialność
polityczną. Musimy doznać poniżenia, bo wymaga tego odpowiedzialność
polityczna. W doświadczeniu tym dana nam jest nasza kompletna bezsilność
polityczna i wyeliminowanie nas jako czynnika politycznego.
Teraz wszystko zależy jednak od tego, jak potraktujemy, jak zinterpretu-
jemy, jak przyswoimy sobie i w co przetworzymy cios instynktownie odczuty,
który w nas ugodził.
Można zniewagę odrzucić bezwarunkowo. Poszukuje się wtedy podstaw,
by zakwestionować cały proces, jego prawomocność, rzetelność, celowość:
249
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
1. Snuje się rozważania ogólne: całe dzieje pełne są wojen, będą one
też w przyszłości. Przecież to nie naród winien jest wojny. To natura ludz-
ka, obarczona winą uniwersalną, doprowadza do wojen. Oto sumienie po-
wierzchowne, co samo się rozgrzesza od winy. Oddanie sobie sprawiedliwości
w ten sposób właśnie przez dzisiejsze zachowanie sprzyja przyszłym wojnom.
Na to należy odrzec: tym razem nie ma wątpliwości, że to Niemcy planowo
przygotowały wojnę i rozpoczęły ją bez prowokacji z drugiej strony. Sytuacja
jest zupełnie inna niż w roku 1914 Niemiec nie obarcza się winą za wojnę,
lecz za tę wojnę. Ta wojna zaś jest zjawiskiem innym, nowym w dziejach świa-
ta, który znalazł się w sytuacji bez precedensu.
Ten sam zarzut pod adresem procesu norymberskiego formułuje się też
inaczej jakaś nierozwiązalna zagadka tkwi w kondycji ludzkiej; sprawy, które
należałoby załatwić przez „odwołanie do nieba”, prą nieustannie w kierunku
rozstrzygnięcia ich drogą przemocy. Żołnierz ma duszę rycerską i nawet po-
konany ma prawo czuć się obrażony nierycerskim traktowaniem.
Na to należy odrzec: Niemcy popełniły liczne czyny sprzeczne z wszel-
ką rycerskością i z prawem narodów. Skutkiem tego było wytępienie całych
ludów oraz inne potworności. Postępowanie Hitlera zmierzało do tego, aby
od początku uniemożliwić jakiekolwiek pojednanie. Możliwe było tylko zwy-
cięstwo lub zguba. Teraz mamy skutki. Próżno domagać się rycerskości, bo
choć wielu pojedynczych żołnierzy, a nawet całe oddziały są bez winy i zawsze
zachowywały się po rycersku, armia, będąc narzędziem Hitlera, przejęła wy-
konywanie zbrodniczych rozkazów Skoro wyrzeczone się rycerskości i wiel-
koduszności, nie można potem domagać się ich dla siebie. Ta wojna była
zbrodniczym podstępem, a toczona była bez skrupułów i z wolą totalnego
zniszczenia przeciwnika [...]
2. Powiada się: proces jest hańbą narodową dla ogółu Niemców. Gdyby
zaś Niemcy zasiadali w sądzie, wówczas przynajmniej Niemcy sądziliby Niem-
ców.
Na to należy odrzec: hańbą narodową jest nie sąd, lecz to, co do niego
doprowadziło, ów fakt, jakim był reżim i jego działanie. Świadomości hańby
narodowej Niemiec nie uniknie. Kieruje się ona w złą stronę, jeśli obraca się
przeciw procesowi, a nie jego przyczynom. [...]
3. Jedno z zastrzeżeń brzmi: jakże można w ramach suwerenności poli-
tycznej mówić o zbrodni? Znaczyłoby to, że zwycięzca może ogłosić zwyciężo-
nego zbrodniarzem – a wtedy traci sens i kończy się misterium zwierzchności
pochodzącej od Boga.
Na to należy odrzec: idzie o nawyk myślowy, który w europejskim życiu po-
litycznym ma długą tradycję, a najdłużej przetrwał w Niemczech Dziś jednak
głów państwa nie otacza już aureola. Toteż ludzie ponoszą odpowiedzialność
za swe czyny. Odkąd narody europejskie wytoczyły procesy swym monarchom,
250
Karl Jaspers, Problem winy
251
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
252
Karl Jaspers, Problem winy
253
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
254
Karl Jaspers, Problem winy
255
Jacques Maritain
PRAWA CZŁOWIEKA
Źródło: J. Maritain, Człowiek i państwo, Znak, Kraków 1993 (przeł. A. Grobler)
256
Jacques Maritain, Prawa człowieka
257
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
258
Jacques Maritain, Prawa człowieka
259
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
260
Jacques Maritain, Prawa człowieka
261
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
262
Jacques Maritain, Prawa człowieka
263
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Weźmy pod uwagę całkowicie nowy przypadek czy nową sytuację, nie zna-
ną ludzkiej historii: załóżmy, na przykład, że zjawisko zwane obecnie przez
nas ludobójstwem jest równie nowe, jak sama jego nazwa. W sposób dopiero
co wyłożony owo ewentualne działanie staje wobec ludzkiej istoty jako nie-
zgodne z jej ogólnymi celami i najbardziej podstawową strukturą dynamicz-
ną: to znaczy, jako zakazane przez prawo naturalne. Potępienie ludobójstwa
przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych usankcjonowało wy-
nikający z prawa naturalnego zakaz tej zbrodni – co nie znaczy, że ów zakaz
wchodził w skład istoty człowieka, jako że nie wiem, jakie cechy metazyficzne
są w nią wpisane na wieczność – tak samo jak nie wiem, czy pojęcie, o którym
tu mowa, było od samego początku znane sumieniu ludzkości.
Gwoli podsumowania niech nam będzie wolno powiedzieć, że prawo natu-
ralne jest czymś zarówno ontologicznym jak i idealnym. Jest czymś idealnym,
ponieważ jest ugruntowane w istocie człowieka i jej niezmiennej strukturze
oraz tkwiących w niej inteligibilnych koniecznościach. Prawo naturalne jest
czymś ontologicznym, ponieważ istota człowieka jest tworem ontologicznym,
który w dodatku nie ma odrębnego istnienia, lecz istnieje w każdym ludzkim
jestestwie, tym samym więc prawo naturalne przebywa, jako idealny porzą-
dek, w samym jestestwie każdego istniejącego człowieka.
Biorąc pod uwagę tę pierwszą okoliczność, czy też ów podstawowy skład-
nik ontologiczny w niej założony, prawo naturalne jest współzakresowe z całą
dziedziną naturalnych uregulowań moralnych, całą dziedziną naturalnej
moralności. Nie tylko pierwotne i fundamentalne reguły, ale najdrobniejsze
uregulowania etyki naturalnej sprowadzają się do przestrzegania prawa natu-
ralnego – powiedzmy, naturalnych obowiązków czy praw, o których może nie
mamy na razie pojęcia, ale które ludzie rozpoznają w odległej przyszłości.
Anioł, który swoim anielskim sposobem znałby istotę człowieka i wszystkie
możliwe sytuacje egzystencjalne człowieka, znałby zarazem prawo natural-
ne w jego nieskończonym przedłużeniu. My jednak nie znamy. Aczkolwiek
osiemnastowieczni teoretycy sądzili, że tak […].
Doszliśmy więc do drugiego podstawowego aspektu prawa naturalnego,
jaki należy rozpoznać, mianowicie prawa naturalnego takiego, jakie jest zna-
ne, a zatem takiego, jakie jest rzeczywiście stosowaną miarą ludzkiego rozu-
mu praktycznego, miarą ludzkich czynów.
Prawo naturalne nie jest prawem pisanym. Ludzie poznają je z mniejszym
lub większym trudem, w różnym stopniu, narażając się przy tym na ryzyko błę-
du, jak we wszystkich innych sprawach. Cała praktyczna wiedza, którą wszyscy
ludzie w sposób naturalny i nieomylny wspólnie posiadają, postrzegając ją
intelektualnie jako zasadę oczywistą z racji występujących w niej pojęć, mówi,
że należy czynić dobro a unikać zła. To jest preambuła i zasada prawa natu-
ralnego; nie samo prawo naturalne. Prawo naturalne jest zespołem wskazań,
co robić, i przeciwwskazań, czego nie należy robić, które w sposób konieczny
264
Jacques Maritain, Prawa człowieka
265
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
266
Jacques Maritain, Prawa człowieka
267
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
268
Jacques Maritain, Prawa człowieka
podstawy tego idealnego porządku, tak jak podstawy samych istot i prawd
wieczystych, nie istniały u odrębnego Ducha, w nadrzędnym wobec świata
Absolucie, w czymś, co nigdy me przebrzmiała filozofia nazywa Prawem
Odwiecznym.
Dla filozofii uznającej tylko Fakt, pojęcie Wartości – mam na myśli obiek-
tywnie prawdziwą Wartość samą w sobie – jest nie do przyjęcia. Jak można
zatem rościć sobie prawa, jeżeli się nie wierzy w wartości? Jeżeli uznawanie
należącej do istoty rzeczy wartości oraz godności ludzkiej jest niedorzeczne,
uznawanie naturalnych praw człowieka jest takoż pozbawione sensu […].
Niech nam będzie wolno następnie omówić pewne problemy dotyczące
praw człowieka w ogólności. Pierwsza uwaga będzie związana z rozróżnie-
niem między Prawem Naturalnym a Prawem Pozytywnym. Jednym z głów-
nych błędów racjonalistycznej filozofii praw człowieka jest traktowanie prawa
pozytywnego jako zwykłej transkrypcji naśladującej prawo naturalne, które
rzekomo nakazuje w imię Natury wszystko to, co prawo pozytywne nakazuje
w imię społeczeństwa. Zapomina się o bezmiarze ludzkich spraw zależnych
od zmiennych warunków życia społecznego i swobodnej inicjatywy ludzkiego
rozumu, których prawo naturalne nie reguluje.
Jak stwierdziłem wcześniej, prawo naturalne dotyczy praw i obowiązków
w sposób konieczny związanych z naczelną zasadą: „Czyń dobro a unikaj zła”.
Oto dlaczego przykazania niepisanego prawa są same w sobie lub z natury
rzeczy (nie twierdzę, że w ludzkim poznaniu) powszechne i niezmienne.
Jus gentium czyli Prawo Narodów jest trudne do ścisłego zdefiniowania,
ponieważ jest czymś pośrednim między prawem naturalnym a prawem po-
zytywnym. Po wiedzmy, że w swoim najgłębszym i najbardziej autentycznym
znaczeniu, tak jak zostało sformułowane przez Tomasza z Akwinu, prawo na-
rodów, lub dokładniej, powszechne prawo cywilizacji różni się od prawa natu-
ralnego, ponieważ jest poznawane nie przez skłonności, ale przez pojęciowa
pracę rozumu, czyli drogą racjonalnego poznania; w tym sensie wchodzi ono
w zakres prawa pozytywnego i formalnie stanowi pewien porządek prawny
(aczkolwiek niekoniecznie spisany w jakimś kodeksie). Co się jednak tyczy
jego zawartości, jus gentium obejmuje zarówno to, co należy także do prawa
naturalnego (w tej mierze, w jakiej jest poznawane nie tylko na drodze ra-
cjonalnego wyprowadzenia, ale także przez skłonności), jak i to, co – aczkol-
wiek powszechnie obowiązujące, skoro wywnioskowane z jakiejś zasady prawa
naturalne go – nie mieści się w zakresie prawa naturalnego (ponieważ jest
wyprowadzone czysto racjonalnie, a nie poznane przez skłonności). W obu
przypadkach im gentium, czyli powszechne prawo cywilizacji, dotyczy praw
i obowiązków połączonych z zasadą naczelną związkiem koniecznym. I wła-
śnie dlatego, że jest poznawane na drodze poznania racjonalnego i samo
jest dziełem rozumu, dotyczy ono zwłaszcza takich praw i obowiązków, jakie
269
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
270
Jacques Maritain, Prawa człowieka
271
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
272
Jacques Maritain, Prawa człowieka
273
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
274
Jacques Maritain, Prawa człowieka
275
Albert Einstein
Zebrali się państwo dzisiaj, aby poświęcić uwagę prawom człowieka. Przy-
znali mi państwo z tej okazji odznaczenie. Gdy usłyszałem o tym, poczułem
się właściwie całkiem zdeprymowany. Jaka musi być bowiem sytuacja społe-
czeństwa, które, jak się zdaje, nie potrafi wskazać odpowiedniejszego kandy-
data zasługującego na takie uznanie
Ja bowiem w długim życiu wszystkie swoje skromne siły poświęciłem temu,
aby podpatrzeć coś z tajemnic przyrody. Nigdy nie pracowałem systematycz-
nie nad tym, aby polepszać los ludzi, zwalczać niesprawiedliwość i ucisk, po-
lepszać tradycyjne formy współżycia ludzkiego. Jedyną rzeczą, którą robiłem
było to, że dość rzadko wypowiadałem publicznie pogląd na temat stosunków,
jeśli wydawały mi się tak niedobre i pozbawione smaku, że wstydziłem się, iż
milcząc będę współ winnym takiego stanu rzeczy. To, iż powody takie poja-
wiały się w ostatnich latach coraz częściej, naprawdę nie ode mnie zależało.
Istnienie i obowiązywanie praw człowieka nie jest zapisane w gwiazdach.
Z biegiem historii, oświecone jednostki dostrzegały ideały dotyczące wzajem-
nego postępowania ludzi względem siebie oraz pożądanego kształtowania
społeczności i nauczały o nich. Owe ideały i przekonania, wypływające z hi-
storycznego doświadczenia, wczuwania się oraz potrzeby piękna i harmonii,
najczęściej są chętnie uznawane przez ludzi i we wszystkich epokach są przez
tych samych ludzi deptane w proch pod wpływem ich zwierzęcych instynk-
tów. Historia jest w znacznym stopniu wypełniona walką o te prawa człowieka,
wieczną walką, w której nie może być ostatecznego zwycięstwa, a osłabienie jej
oznaczałoby ruinę społeczeństwa.
Gdy mówimy dzisiaj o prawach człowieka, to mamy na myśli przede wszyst-
kim następujące żądania. Zabezpieczenie jednostki przed samowolą innych
jednostek albo państwa. Prawo do pracy i do adekwatnego wynagrodzenia.
Wolność dyskusji i nauczania. Adekwatny udział jednostki w tworzeniu rzą-
du. Te prawa człowieka są obecnie teoretycznie uznawane, nawet jeśli przy
szerokim zastosowaniu kruczków formalno-prawnych są w znacznie większym
stopniu łamane, niż w poprzednim pokoleniu. Istnieje jednak jeszcze jedno
prawo człowieka, o którym mało się mówi, które jednak wydaje się prede-
stynowane do uzyskania ważnego znaczenia: prawo (względnie obowiązek)
jednostki do wyłączenia siebie z uczestnictwa w przedsięwzięciach, które
276
Albert Einstein, Przesłanie na temat praw człowieka
odczuwa ona jako niesłuszne i szkodliwe. Zalicza się do tego przede wszyst-
kim odmowa służby wojskowej. Widziałem, jak jednostki o nadzwyczajnej sile
i czystości moralnej wchodziły w związku z tym w konflikt z organami pań-
stwowymi. Proces norymberski przeciw niemieckim przestępcom wojennym
doprowadził do milczącego uznania zasady, iż rozkaz władzy nie po ciąga za
sobą zwolnienia od odpowiedzialności za zbrodnicze działanie; sumienie stoi
ponad prawem państwowym.
Obecnie walka toczy się przede wszystkim o wolność przekonań politycz-
nych, dyskusji politycznej, badań i nauczania. Strach przed komunistami
przybrał u nas formy wystawiające nasze państwo na pośmiewisko pozostałej
cywilizowanej ludzkości. Jak długo będziemy znosić to, iż żądni władzy poli-
tycy na tej podstawie załatwiają swoje polityczne interesy. Czasem wydaje się,
że nasze czasy do tego stopnia postradały poczucie humoru, że powiedzenie
„śmieszność zabija” straciło już swoją siłę.
277
Herbert L. A. Hart
278
Herbert L.A. Hart, Czy istnieją prawa naturalne?
279
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
280
Herbert L.A. Hart, Czy istnieją prawa naturalne?
użyto słowa „uprawnienie” jest przydatny do opisu tych przestrzeni życia spo-
łecznego, gdzie współzawodnictwo nie jest moralnie niedopuszczalne. Dwie
osoby idące ulicą spostrzegają w odległości dwudziestu jardów banknot dzie-
sięciodolarowy, nie wiedząc kim jest właściciel. Żadna z nich nie ma „obowiąz-
ku”, by pozwolić drugiej na podniesienie pieniędzy: każda ma w omawianym
sensie prawo do podniesienia ich. Oczywiście, może być wiele rzeczy, któ-
rych każda z nich ma „obowiązek” nie czynić w wyścigu do pieniędzy – żadna
z nich nie może zabić ani zranić drugiej – a „obowiązkom” tym odpowiadają
prawa do powstrzymania się drugiej osoby od wskazanych działań. Moralna
właściwość wszelkiego współ zawodnictwa ekonomicznego zakłada taki mi-
nimalny sens słowa „uprawnienie”, zgodnie z którym powiedzieć, iż „X ma
uprawnienie” oznacza jedynie, iż X nie ma „obowiązku” nieczynienia. Hob-
bes dostrzegał taki właśnie sens „uprawnienia”, mylił się jednak, sądząc, iż nie
ma takiego sensu, w którym z posiadania przez X-a uprawnienia wynikałby
obowiązek, a w każdym razie zobowiązanie Y-a.
(C) Z punktu widzenia celu naszych rozważań ważniejsze jest pytanie
o to, czy dla wszystkich „obowiązków” moralnych występują skorelowane
z nimi uprawnienia moralne, gdyż ci, którzy udzielali na to pytanie odpowie-
dzi twierdzącej zakładali zwykle bez należytej dokładności, że mieć upraw-
nienie jest po prostu równoznaczne z byciem zdolnym do czerpania korzyści
z wykonania „obowiązku”; tymczasem w rzeczywistości nie jest to warunek
wystarczający (ani zapewne warunek konieczny) posiadania uprawnienia.
Powiada się zatem o zwierzętach i niemowlętach, mających czerpać korzyść
z naszego wykonywania „obowiązku” nieczynienia im zła, iż posiadają tym
samym uprawnienie do odpowiedniego traktowania. Nie wyprowadza się
zwykle pełnej konsekwencji takiego rozumowania; większość cofa się przed
twierdzeniem o posiadaniu przez nas praw przeciwko samym sobie, ponieważ
możemy czerpać korzyść z wykonywania przez nas naszego „obowiązku” pod-
trzymywania własnego życia czy też rozwoju własnych talentów. Sytuacja mo-
ralna powstająca w wyniku przyrzeczenia (gdzie prawniczo brzmiąca termino-
logia uprawnień i obowiązków jest najodpowiedniejsza) najdobitniej ukazuje
brak tożsamości między pojęciem posiadania uprawnienia a pojęciem czer-
pania korzyści z wy konania „obowiązku”. W zamian za jakąś przysługę X przy-
rzeka Y-owi opiekę nad wiekową matką Y-a pod jego nieobecność. W wyniku
tej transakcji powstają uprawnienia, z pewnością jednak ich posiadaczem jest
Y, nie zaś jego matka. Oczywiście matka A jest osobą, której dotyczy zobowią-
zanie X-a i czerpała będzie korzyść z jego wy konania, jednak to Y jest osobą,
wobec której ma on zobowiązanie do opieki nad nią. Jest to należne lub winne
Owi; zatem nie przeciwko matce, lecz przeciw Owi wykroczy X nie dotrzymu-
jąc przyrzeczenia, choć to matka byłaby fizycznie poszkodowana. To wreszcie
Y ma moralne roszczenie względem X-a; posiada tytuł do opieki nad swą matką
i może zrzec się roszczenia i zwolnić A ze zobowiązania. Innymi słowy, Y znaj-
281
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
282
Herbert L.A. Hart, Czy istnieją prawa naturalne?
283
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
udaje się ująć tej cechy sytuacji, zarówno w jej prostej wersji (przyjmującej
istnienie zobowiązania dlatego i tylko wtedy gdy bezpośrednie konsekwen-
cje jednostkowego aktu nieposłuszeństwa są gorsze niż posłuszeństwo), jak
i w wersji bardziej złożonej (przyjmującej istnienie zobowiązania nawet wtedy,
gdy tak nie jest, wtedy gdy nieposłuszeństwo zwiększa prawdopodobieństwo,
iż kwestionowane prawo albo inne prawa nie będą przestrzegane przy innych
okazjach, gdy bezpośrednie konsekwencje posłuszeństwa będą lepsze od kon-
sekwencji nieposłuszeństwa).
Oczywiście, uznanie istnienia takiego zobowiązania moralnego po stronie
czerpiących korzyści z uległości innych członków społeczeństwa do tego, by
sami przestrzegali tych reguł nie pociąga za sobą ani tego, by była to jedyna
moralna racja posłuszeństwa, ani też nie wyłącza innych przypadków, w któ-
rych nieposłuszeństwo byłoby moralnie uzasadnione. Nie ma sprzeczności,
czy innej niezgodności, gdy mówi się: „Mam zobowiązanie do czynienia X,
ktoś ma uprawnienie do domagania się tego ode mnie, widzę jednak, iż nie
powinienem tego czynić”. W trudnych sytuacjach lekceważenie czyichś rze-
czywistych uprawnień i nie wykonywanie naszych zobowiązań względem nich
będzie czasami mniejszym moralnym złem. Szczególnie oczywiste wydaje mi
się to w przypadku przyrzeczeń: mogę przyrzec zrobienie czegoś, zaciągając
tym samym zobowiązanie, dlatego tylko, że jest to jedyny sposób tworzenia
zobowiązań (odmiennych od innych postaci moralnych racji działania); re-
fleksja mogłaby wykazać, iż w pewnych okolicznościach niewłaściwe byłoby
dotrzymanie tego przyrzeczenia ze względu na cierpienie, jakie mogłoby po-
wodować, co można wyrazić stwierdzeniem: „Nie powinienem tego robić, choć
mam względem niego zobowiązanie, by to czynić”, ponieważ zapisane kursywą
wyrażenia nie są synonimami, lecz pochodzą z odmiennych wymiarów mo-
ralności. Próba wyjaśnienia tej sytuacji stwierdzeniem, iż nasze prawdziwe zo-
bowiązanie dotyczy unikania cierpienia i że mamy do czynienia ze zobowią-
zaniem do dotrzymania przyrzeczenia jedynie prima faje wydaje się mieszać
dwa całkiem odmienne rodzaje racji moralnych, w praktyce zaś terminologia
taka zaciemnia ścisły sens tego, w czym rzecz, gdy „dla większego dobra” na-
ruszamy uprawnienia innych albo nie wy wiązujemy się z naszych zobowiązań
wobec nich.
Teoretycy umowy społecznej słusznie koncentrowali się na tym, że zobo-
wiązanie do przestrzegania prawa nie jest jedynie szczególnym przypadkiem
dobrej woli (pośredniej albo bezpośredniej), lecz powstaje między członkami
danej społeczności politycznej w wyniku ich wzajemnej relacji. Ich błąd pole-
gał na utożsamieniu tej sytuacji tworzącej uprawnienie z paradygmatycznym
przypadkiem przyrzeczenia; nie brak oczywiście istotnych podobieństw, na-
leżą one zresztą do właściwości wspólnych wszelkim uprawnieniom, wynikają
mianowicie ze szczególnych relacji miedzy ludźmi, a nie z charakteru działa-
nia, które ma zostać zrealizowane albo z jego skutków.
284
Herbert L.A. Hart, Czy istnieją prawa naturalne?
285
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
relacji czy transakcji między ludźmi. (2) Nie są one szczególnymi uprawnie-
niami ich posiadaczy, są bowiem uprawnieniami posiadanymi przez wszyst-
kich ludzi zdolnych do dokonywania wyboru w braku owych szczególnych
warunków sprawiających powstawanie uprawnień specjalnych. (3) Odpo-
wiednikami uprawnień ogólnych są zobowiązania do nieingerencji, których
podmiotem jest każdy, a nie tylko strony jakiejś specjalnej relacji czy transak-
cji, choć oczywiście często do uznania ich dojdzie w sytuacji moralnego sprze-
ciwu wobec groźby ingerencji ze strony jakichś konkretnych osób. Uznanie
uprawnienia ogólnego oznacza żądanie w związku z jakimś określonym po-
stępowaniem równego prawa wszystkich ludzi w sytuacji braku jakichkolwiek
specjalnych warunków tworzących specjalne uprawnienie do ograniczenia
wolności innej osoby; uznanie specjalne go uprawnienia oznacza uznanie
uprawnienia tworzonego przez specjalne warunki ograniczenia wolności in-
nej osoby w związku z jakimś określonym działaniem. Uznanie uprawnień
ogólnych bezpośrednio powołuje się na zasadę równego uprawnienia wszyst-
kich ludzi do bycia wolnymi; uznanie uprawnienia specjalnego (co próbuję
wykazać w części III) powołuje się na nią pośrednio.
Oczywiste jest, mam nadzieję, iż o ile nie uzna się ingerencji w czyjąś wol-
ność za wymagającą uzasadnienia moralnego, pojęcie uprawnienia traci swe
miejsce w moralności; uznać bowiem uprawnienie to znaczy uznać, że istnieje
takie uzasadnienie. Charakterystyczna funkcja tych wypowiedzi dyskursu mo-
ralnego, z których można od czytać znaczenie pojęcia „uprawnienie” – „Mam
uprawnienie do ...”, „Nie masz uprawnienia do ...”, „Jakie masz uprawnie-
nie do ...?” – polega na odniesieniu do ingerencji w czyjąś wolność (lub do
roszczeń o takową ingerencję) swego rodzaju oceny moralnej czy też krytyki,
szczególnie odpowiedniej w sytuacji ingerencji w wolność i znamiennie róż-
niącej się od krytyki moralnej działań, dokonywanej przy użyciu słów „właści-
we”, „niewłaściwe”, „dobre” i „złe”. I jest to tylko jedna spośród wielu innych
moralnych podstaw wypowiedzi „Powinieneś...” lub „Nie powinieneś...”. Uży-
cie wypowiedzi „Jakie masz uprawnie nie do...?” ukazuje to chyba dobitniej
niż inne; używamy jej bowiem w momencie rzeczywistej albo grożącej inge-
rencji, by poznać moralny tytuł osoby wezwanej do ingerencji; często czynimy
tak bez żadnej sugestii, że kroki, jakie osoba ta zamierza podjąć byłyby w innej
sytuacji niewłaściwe, czasami zaś domyślnie przyjmując, iż taka sama ingeren-
cja ze strony innej osoby byłaby do przyjęcia.
Choć używanie przez nas w dyskursie moralnym pojęcia „uprawnienie”
zakłada uznanie, że ingerencja w wolność innej osoby wymaga uzasadnienia
moralnego, nie wystarczy przyjąć (chyba że w sensie wielce podatnym na try-
wializację), iż w uznaniu uprawnień moralnych zawiera się uznanie równego
prawa wszystkich ludzi do wolności; jeśli bowiem nie będzie w samym zna-
czeniu pojęcia „uprawnienie” jakiegoś ograniczenia co do typu moralnego
uzasadnienia ingerencji konstytuującej uprawnienie, sama zasada może stać
286
Herbert L.A. Hart, Czy istnieją prawa naturalne?
się całkowicie pozbawiona treści. [...] Z drugiej strony jest dla mnie jasne,
że moralne uzasadnienie ingerencji, mające ukonstytuować uprawnienie do
niej (w odróżnieniu od wykazania, iż z moralnego punktu widzenia ingeren-
cja byłaby dobra lub pożądana) ogranicza się do pewnych specjalnych warun-
ków i zawiera się w znaczeniu słowa „uprawnienie” (o ile nie jest ono używane
w sensie tak szerokim, by dawało się zastąpić innymi wspomnianymi wyraże-
niami moralnymi). Żądania ingerencji w wolność innych opar te na ogólnym
charakterze działań, w które się ingeruje (np. głupota albo okrucieństwo ja-
kichś „rdzennych” praktyk) lub ogólny charakter stron („My jesteśmy Niem-
cami. Oni są Żydami”), nawet jeśli są dobrze ugruntowane, nie składają się na
materię moralnych uprawnień i zobowiązań. W takich przypadkach uległość
– choćby właściwa – nie jest należna czy winna jednostkom ingerującym i by-
łaby równie właściwa wobec każdego podmiotu z tej samej klasy osób. Zatem
inne składniki naszego słownika moralnego wystarczą, by opisać ten przypa-
dek i mówienie o uprawnieniach wydaje się tu mylące. Widzieliśmy w części
II, że typy uzasadnienia ingerencji w przypadku uprawnień specjalnych były
niezależne od charakteru działań, do których realizacji przysługiwało upraw-
nienie, lecz zależały od pewnych wcześniejszych transakcji i relacji między
jednostkami (takich jak przyrzeczenie, ugoda, autoryzacja, poddanie się wza-
jemnym ograniczeniom). W tym miejscu narzucają się dwa pytania:
(1) Na jakiej poznawalnej zasadzie te nagie formy przyrzeczenia, ugody,
autoryzacji i poddania się wzajemnym ograniczeniom mogą być konieczne
albo wystarczające (bez względu na ich konkretną treść), by uzasadnić inge-
rencję w wolność innej osoby?
(2) Jakie są wspólne cechy tych typów transakcji czy relacji? Moim zda-
niem, odpowiedź na obydwa pytania jest następująca: jeśli uzasadniamy
ingerencję na takiej podstawie, jaką podajemy żądając uprawnienia moral-
nego, wówczas faktycznie pośrednio przywołujemy jako uzasadnienie zasa-
dę posiadania przez wszystkich ludzi równego prawa do bycia wolnymi. Fak-
tycznie bowiem w przypadku przyrzeczenia, ugody, autoryzacji powiadamy,
że dane roszczenie o ingerencję w wolność innej osoby jest uzasadnione,
gdyż przy wykonywaniu swego równego prawa do bycia wolną wybrała ona
w wolny sposób stworzenie takiego roszczenia; w przypadku zaś poddania
się wzajemnym ograniczeniom powiadamy, że faktycznie uznajemy dane
roszczenie o ingerencję w wolność innej osoby za uzasadnione jako uczciwe
i jest ono takim, gdyż tylko wówczas może mieć miejsce rów na dystrybucja
ograniczeń, a tym samym wolności, w danej grupie ludzi. Tak więc zarówno
w przypadku uprawnień specjalnych, jak i w przypadku uprawnień ogólnych
uznanie ich pociąga za sobą uzna nie równego prawa wszystkich ludzi do
bycia wolnymi.
287
Alan Gewirth
288
Alan Gewirth, Czy istnieją prawa absolutne?
289
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
290
Alan Gewirth, Czy istnieją prawa absolutne?
291
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
292
Alan Gewirth, Czy istnieją prawa absolutne?
293
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nie do życia, może wystąpić lub wystąpi jako skutek rozpoznawalny fenomen
jakiejś wielkiej katastrofy. Natomiast w drugim argumencie „to” oznacza zwią-
zek moralno-pojęciowy: uderzające zło nie jest przyczynowym następstwem
zamęczenia matki na śmierć przez własnego syna; stanowi raczej jego cen-
tralny, moralnie konstytutywny element. Drugi argument nie jest więc konse-
kwencjalistyczny (jak pierwszy) mimo logicznej formy poprzednika i następ-
nika w każdej z pierwszych przesłanek.
Podobna uwaga odnosi się do zawartego w drugim argumencie uszcze-
gółowienia badanego uprawnienia jako uprawnienia matki do tego, by nie
być zamęczoną na śmierć przez własnego syna. Uszczegółowienie to nie wy-
kracza poza sformułowany wyżej trzeci wymóg dla dopuszczalności uszczegó-
łowień, by w sformułowaniu uprawnienia nie zawierać odniesienia do kata-
strofalnych następstw. Zamęczenie na śmierć nie jest bowiem katastrofalnym
następstwem przyczynowym naruszenia uprawnienia, lecz jest naruszeniem
samego uprawnienia, podobnie jak to, by nie zostać zamęczoną na śmierć
przez własnego syna nie jest następstwem realizacji uprawnienia, lecz jest
uprawnieniem. Rozróżnienie to może wydać się jaśniejsze w mniej skrajnym
przypadku uprawnienia do tego, by nie być okłamywanym. Bycie okłamanym
nie jest przyczynowym następstwem naruszenia tego uprawnienia; jest to ra-
czej naruszenie uprawnienia. Co więcej, w każdym przypadku dwa pierwsze
wymogi dla dopuszczalności uszczegółowień uprawnień moralnych również
zostają zrealizowane: ich treść jest rozpoznawalna w zwyczajnym myśleniu
praktycznym oraz uzasadnia je obowiązująca zasada moralna. [...]
Przypuśćmy, że tajemnicza grupa politycznych ekstremistów weszła w po-
siadanie arsenału broni atomowej; by dowieść, że posiadają broń i wiedzą jak
jej użyć porwali znanego naukowca, pokazali mu broń i następnie zwolnili, by
potwierdził to w publicznym oświadczeniu. Następnie terroryści ogłosili za-
miar użycia broni przeciwko wybranemu odległemu miastu, chyba że pewien
prominentny mieszkaniec miasta, młody, zaangażowany politycznie prawnik
o nazwisku Abrams zamęczy swą matkę na śmierć i uczyni to publicznie w tym
mieście, w określony sposób, we wskazanym miejscu i czasie. Jako że człon-
kowie gangu zamordowali już kilku innych prominentnych obywateli miasta,
ich groźba wydaje się wiarygodna. Deklarowane przez nich motywy obejmują
promocję ich sprawy poprzez pokaz siły oraz zdemaskowanie moralizator-
skich pretensji ich przeciwników politycznych.
Czy Abrams powinien zamęczyć swą matkę na śmierć, by zapobiec groź-
bie katastrofy nuklearnej? Może mógłby tylko udawać torturowanie matki,
następnie bezpiecznie ukrytej na czas poszukiwania członków gangu? Abstra-
hując od tego, że gang mógłby z łatwością rozpoznać mistyfikację, sprzeciw
wobec tak postawionych pytań ma przede wszystkim charakter moralny, gdyż
wydają się one pozostawiać otwartą perspektywę możliwości przyzwolenia
i uczestnictwa w rażąco złym przedsięwzięciu. Sprowadzenie na własną matkę
294
Alan Gewirth, Czy istnieją prawa absolutne?
295
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
296
Alan Gewirth, Czy istnieją prawa absolutne?
297
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
298
Alan Gewirth, Czy istnieją prawa absolutne?
i działać zgodnie z nią, kara zaś nie może być okrutna ani arbitralna. Inne
szczegółowe uprawnienia absolutne również mogą zostać wywiedzione z tej
zasady. Ponieważ zasada wymaga, by każdy podmiot działający działał stosow-
nie do rodzajowych uprawnień recypientów i swoich własnych, szczegółowe
uprawnienia są absolutne, o ile służą ochronie podstawowych założeń obo-
wiązującej zasady moralnej w jej równym zastosowaniu do wszystkich osób.
299
Lon L. Fuller
PROBLEM DONOSICIELA
Źródło: L. L. Fuller, Moralność prawa, Dom Wydawniczy ABC, Warszawa 2004,
s. 211-218 (przeł. S. Amsterdamski)
300
Lon L. Fuller, Problem donosiciela
301
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
302
Lon L. Fuller, Problem donosiciela
303
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
304
Lon L. Fuller, Problem donosiciela
305
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
306
Hannah Arendt
BANALNOŚĆ ZŁA
Źródło: H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, Wydawnictwo Znak,
Kraków 2004 (przeł. A. Szostkiewicz)
307
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
308
Hannah Arendt, Banalność zła
309
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
310
Hannah Arendt, Banalność zła
ków zarówno przed sądem okręgowym, jak i apelacyjnym Zvi Tohara, główne-
go pilota samolotu E1-A1, którym przewieziono Eichmanna do Izraela oraz
Yad Shimoniego, przedstawiciela tejże linii lotniczej w Argentynie – przypo-
mniał owo oświadczenie Ben Guriona; prokurator generalny odpowiedział
replikując, że premier „stwierdził tylko tyle, iż Eichmann został odszukany
przez służby tajne”, nie przyznał jednak, że został on również porwany przez
agentów rządowych. Cóż, w rzeczywistości było chyba na odwrót: pracownicy
tajnych służb nie „znaleźli” go, tylko go zgarnęli, przeprowadziwszy najpierw
kilka wstępnych sprawdzianów, które pozwoliły im nabrać pewności, że otrzy-
mane przez nich informacje były prawdziwe. Ale nawet tego nie wykonano
z wielką wprawą, bo Eichmann dobrze wiedział, że jest śledzony: „Powiedzia-
łem to już, chyba kilka miesięcy temu, gdy zapytano mnie, czy wiedziałem,
że mnie odszukano, przedstawiłem także dokładnie powody [mianowicie
w tych fragmentach zeznań złożonych podczas śledztwa, które nie zostały
udostępnione prasie], dla których tak uważałem [...]. Dowiedziałem się, że
pewni ludzie wypytywali w miejscu mego zamieszkania o możliwość nabycia
nieruchomości itd., itp. w celu założenia fabryki maszyn do szycia – było to
całkiem niemożliwe, gdyż nie było tam elektryczności ani wody. Poinformo-
wano mnie także, że ludźmi tymi byli Żydzi z Ameryki Północnej. Mogłem bez
trudu się ulotnić, ale nie uczyniłem tego. Żyłem tak samo jak dotąd, zdając
się na bieg wydarzeń. Z moimi dokumentami i referencjami mogłem bez
żadnych trudności znaleźć zatrudnienie. Ale nie chciałem.
Dowodów na to, że pragnął on znaleźć się w Izraelu i stanąć tam przed
sądem, było więcej niż ich ujawniono w Jerozolimie. Adwokat Eichmanna
musiał naturalnie podkreślić fakt, że koniec końców jego klient został porwa-
ny i „sprowadzony do Izraela w sprzeczności z zasadami prawa międzynarodo-
wego”, gdyż umożliwiło to obronie zakwestionowanie prawa sądu do ścigania
oskarżonego i choć ani oskarżyciele, ani sędziowie nie przyznali nigdy, że
porwanie było „aktem państwowym”, to równocześnie nigdy temu nie zaprze-
czyli. Argumentowali w ten sposób, że pogwałcenie prawa międzynarodowe-
go odnosiło się jedynie do Argentyny i Izraela, a nie do praw podsądnego.
Pogwałcenie owo zostało „naprawione” we wspólnym oświadczeniu obu rzą-
dów, wydanym 3 sierpnia 1960 roku i stwierdzającym, że „postanowiły one
uznać za załatwiony incydent wywołany w następstwie działania obywateli
izraelskich, stanowiącego pogwałcenie podstawowych praw państwa argen-
tyńskiego”. Sąd doszedł do wniosku, że nie miało znaczenia, czy owi Izraelczycy
działali na zlecenie rządu czy też jako osoby prywatne. Obrona ani sąd nie
wspomniały jednak o tym, że Argentyna nie zrezygnowałaby tak usłużnie ze
swych praw, gdyby Eichmann był obywatelem argentyńskim. Żył on tam pod
przybranym nazwiskiem, a zatem pozbawił się prawa do ochrony rządowej,
w każdym razie jako Ricardo Klement (urodzony 23 maja 1913 w Bolzano,
w południowym Tyrolu, jak stwierdzała jego argentyńska karta tożsamości),
311
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
mimo że określił się jako osoba „narodowości niemieckiej”. Nigdy też nie wy-
stąpił o wątpliwe prawo azylu – co z pewnością niewiele by mu pomogło – gdyż
Argentyna, jakkolwiek w istocie przyznała azyl wielu znanym zbrodniarzom
nazistowskim, przystąpiła jednak do konwencji międzynarodowej, stwierdza-
jącej, że sprawcom zbrodni przeciwko ludzkości „nie przysługuje miano prze-
stępców politycznych”. Wszystko to nie czyniło Eichmanna bezpaństwowcem,
nie pozbawiało go w sensie prawnym obywatelstwa niemieckiego, dostarczało
jednak Republice Federalnej Niemiec dogodnego pretekstu do uchylenia
się od ochrony przysługującej normalnie jej obywatelom za granicą. Innymi
słowy, pomimo wielu stronic prawniczych wywodów, opartych na tylu prece-
densach że w końcu odnosiło się wrażenie, iż jednym z najczęstszych sposo-
bów dokonania aresztowania jest porwanie, nic innego jak tylko faktyczna
bezpaństwowość Eichmanna pozwoliła postawić go przed sądem jerozolim-
skim. Choć Eichmann nie był ekspertem w dziedzinie prawa, powinien był to
dostrzec, wiedział bowiem z własnego doświadczenia zawodowego, że robić,
co się komu żywnie podoba, można tylko z bezpaństwowcami – Żydów trzeba
było najpierw pozbawić obywatelstwa, dopiero potem można ich było wymor-
dować. A jeśli nie miał wcale ochoty zastanawiać się nad takimi subtelnościa-
mi – gdyż było fikcją, że na swój proces przybył do Izraela dobrowolnie – to
stworzył mniej trudności niż ktokolwiek przewidywał. Właściwie żadnych.
Dnia 11 maja 1960 roku, o godzinie 18.30, Eichmann wyskoczył jak co
dzień z autobusu, którym wracał z pracy; wówczas to został schwytany przez
trzech mężczyzn, w niecałą minutę wtłoczony do czekającego auta, które za-
wiozło go do wcześniej wynajętego domu na odległym przedmieściu Buenos
Aires. Nie skorzystano z narkotyków, sznura ani kajdanek. Eichmann zorien-
tował się natychmiast, że ma do czynienia z zawodowcami, jako że nie zasto-
sowano wobec niego żadnej zbędnej przemocy – nie doznał najmniejszego
szwanku. Na pytanie, kim jest, odpowiedział błyskawicznie: Ich bin Adolf
Eichmann, dodając niespodzianie: „Wiem, że znajduję się w rękach Izraelczy-
ków”. (Wyjaśnił później, że przeczytał w jakiejś gazecie, iż Ben Gurion wydał
rozkaz, by go odnaleźć i schwytać). W ciągu ośmiu dni, przez które Izrael-
czycy oczekiwali na samolot linii El-Al, mający zawieźć ich wraz z więźniem
do Izraela, Eichmann pozostawał przywiązany do łóżka, co stanowiło jedyny
aspekt całej sprawy, na który się uskarżał, drugiego zaś dnia swej niewoli został
poproszony o stwierdzenie na piśmie, że nie ma nic przeciwko temu, by sądził
go sąd izraelski. Oświadczenie takie było już, rzecz jasna, przygotowane, on
miał je tylko podpisać. Jednakże, ku zaskoczeniu wszystkich, nalegał, że napi-
sze własny tekst, w którym – jak można wywnioskować z następnych linijek –
wykorzystał prawdopodobnie pierwsze zdanie przygotowanego oświadczenia:
,Ja, niżej podpisany Adolf Eichmann, oświadczam niniejszym z własnej i nie-
przymuszonej woli, że ponieważ ujawniona została moja prawdziwa tożsamość,
rozumiem całkowicie, że nie mają już sensu dalsze próby uniknięcia kary.
312
Hannah Arendt, Banalność zła
313
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
314
Hannah Arendt, Banalność zła
315
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
316
Hannah Arendt, Banalność zła
zaś nigdy nie do puścił się żadnej z nich. Z wielką ulgą stwierdzamy, że w orze-
czeniu przyznano, iż oskarżyciele nie zdołali mu dowieść, że w tej kwestii się
mylił. Była to bowiem kwestia o zasadniczym znaczeniu: dotykała ona samej
istoty tej zbrodni, nie będącej bynajmniej pospolitą, oraz najgłębszej natu-
ry owego zbrodniarza, nie będącego bynajmniej zwykłym przestępcą. Przez
implikację wynikało stąd także przyjęcie do wiadomości owego niesamowi-
tego faktu, że w obozach śmierci „narzędzia zagłady” znajdowały się zwykle
w rękach samych więźniów i ofiar. Dotyczące tej kwestii sformułowania, ja-
kie odnajdujemy w orzeczeniu, są więcej niż poprawne – zawierają prawdę:
„Określając działalność oskarżonego w kategoriach XXIII Rozdziału naszego
kodeksu karnego, należy stwierdzić, że wyczerpuje ona znamiona przestęp-
stwa, jakiego dopuszcza się osoba namawiająca poprzez udzielanie innym
rady lub wsparcia i stwarzająca innym możliwość lub udzielająca pomocy
w popełnieniu czynu (przestępczego)”. Jednakże „w wypadku przestępstwa na
tak wielką skalę i o tak skomplikowanym charakterze, w którym uczestniczyło
wielu ludzi, wykonujących różne i w różny sposób swoje funkcje – chodzi tu
o osoby planujące, organizujące, a także popełniające owe czyny, stosownie
do zajmowanego przez siebie szczebla – mija się właściwie z celem użycie
zwykłych pojęć doradzania i namawiania do popełnienia przestępstwa. Albo-
wiem te przestępstwa popełnione zostały w skali masowej, nie tylko jeśli chodzi
o liczbę ofiar, lecz także jeśli chodzi o liczbę ich sprawców, tak że stopień,
w jakim którykolwiek z licznych przestępców był lub nie był rzeczywistym za-
bójcą, nie ma żadnego znaczenia o tyle, o ile nie wpływa on na rozmiary
ponoszonej odpowiedzialności. Przeciwnie, ogólnie biorąc, stopień odpo-
wiedzialności wzrasta, w miarę jak oddalamy się od człowieka własnoręcznie
wykorzystującego narzędzia zagłady” [moje podkreślenie – H. A.].
Czynności po odczytaniu orzeczenia miały przebieg rutynowy. Raz jesz-
cze powstał oskarżyciel, by wygłosić dość rozwlekłą mowę zawierającą żądanie
kary śmierci, która – w braku okoliczności łagodzących – była obligatoryj-
na, natomiast dr Servatius wygłosił jeszcze krótszą niż zwykle replikę: oskar-
żony wykonywał „akty państwowe”, a to, co przydarzyło się jemu, może się
w przyszłości przydarzyć każdemu, cały cywilizowany świat stanął w obliczu
tego problemu. Eichmann był „kozłem ofiarnym”, którego obecny rząd nie-
miecki wydał na pastwę sądowi w Jerozolimie – w sprzeczności z prawem mię-
dzynarodowym – aby uwolnić się od odpowiedzialności. Kompetencje sądu,
których dr Servatius nigdy nie uznał, można było interpretować tylko w takim
sensie, że sądził on oskarżonego „zastępczo, reprezentując niejako prawo-
mocny sąd niemiecki”, i tak też pewien prokurator niemiecki sformułował
faktyczne zadanie sądu jerozolimskiego. Dr Servatius dowodził wcześniej,
że sąd powinien uniewinnić oskarżonego, gdyż zgodnie z obowiązującymi
w Argentynie zasadami przedawnienia, termin sądowego ścigania go wygasł
w dniu 5 maja 1960 roku, „tuż przed porwaniem”, teraz zaś dr Servatius dowo-
317
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
dził na tej samej zasadzie, że Eichmannowi nie można wymierzyć kary śmier-
ci, bo została ona bezwarunkowo zniesiona w Niemczech.
Następnie ostatnie słowo wygłosił Eichmann: jego nadzieje na sprawiedli-
we potraktowanie zostały zawiedzione; sąd nie dał mu wiary, mimo że zawsze
starał się, najlepiej jak umiał, mówić prawdę. Sąd go nie zrozumiał: nigdy nie
był żydożercą, nigdy też nie pragnął śmierci istot ludzkich. Jego wina brała
się stąd, że był posłuszny, a posłuszeństwo ceni się przecież jako zaletę. Zalety,
jakie posiadał, zostały nadużyte przez przywódców nazistowskich. Nie należał
wszakże do kliki rządzącej, padł jej ofiarą, i to jedynie przywódcom należy się
kara. (Nie posunął się tak daleko, jak uczyniło to wielu innych zbrodniarzy
wojennych niskiego szczebla, którzy użalali się, iż mówiono im zawsze, by się
nie przejmowali „odpowiedzialnością”, a teraz nie mogą zażądać od autorów
tych słów wytłumaczenia się, bo „uciekli i ich porzucili”, odbierając sobie
w różny sposób życie). „Nie jestem potworem, jakiego ze mnie uczyniono”,
powiedział Eichmann. „Padłem ofiarą oszustwa”. Nie użył słów „kozioł ofiar-
ny”, lecz potwierdził słowa Servatiusa: „był głęboko przekonany, że musi cier-
pieć za czyny popełnione przez innych”. Po upływie dwóch kolejnych dni,
w piątek 15 grudnia 1961 roku, o 9 rano sąd ogłosił wyrok śmierci.
W trzy miesiące później, 22 marca 1962 roku, przed sądem apelacyjnym
– był nim izraelski Sąd Najwyższy – rozpoczęło się postępowanie rewizyjne.
Pięciu sędziom wchodzącym w skład zespołu orzekającego przewodniczył Ic-
chak Olshan. Oskarżenie reprezentował ponownie pan Hausner w asyście
czterech pomocników, obronę – dr Servatius, któremu nie towarzyszył nikt.
Obrońca powtórzył wszystkie dawne argumenty podważające kompetencje
sądu izraelskiego, a ponieważ wszelkie wysiłki doktora Servatiusa, by nakłonić
władze zachodnioniemieckie do wszczęcia procedury ekstradycyjnej, spełzły
na niczym – zażądał teraz, by to Izrael wystąpił z propozycją ekstradycji. Przed-
stawił także nową listę świadków, nie znajdował się jednak na niej nikt, kto
mógłby złożyć zeznania zawierające jakiekolwiek „nowe dowody”. Na liście
tej znalazł się dr Hans Globke, którego Eichmann nie widział nigdy w życiu
i o którym po raz pierwszy usłyszał przypuszczalnie dopiero w Jerozolimie.
Co dziwniejsze, lista zawierała także nazwisko Chaima Weizmana, nieżyjącego
od dziesięciu już lat. Wniosek rewizyjny obrony roił się od błędów (w jed-
nym wypadku obrona przedstawiła w charakterze nowego dowodu francuski
przekład dokumentu dostarczonego uprzednio przez oskarżenie, w dwu in-
nych dokonała po prostu błędnej interpretacji dokumentów itd.); panujący
w nim bałagan kontrastował ostro z dość starannym wprowadzaniem sfor-
mułowań, które musiały być obraźliwe dla sądu: gazowanie stało się znowu
„kwestią medyczną”, sąd żydowski nie miał prawa wydawać wyroku w sprawie
dzieci z Lidie, bo nie były to dzieci żydowskie. Izraelska procedura prawna
różniła się od procedury obowiązującej w Europie – Eichmann zaś, z racji
swojego pochodzenia, miał do niej prawo – tym, że wymagała od podsądnego,
318
Hannah Arendt, Banalność zła
319
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
320
Hannah Arendt, Banalność zła
inteligentny, nie dostrzegł, jak nieautentyczne musi być owo poczucie winy,
któremu nadaje się tak wielki rozgłos. To takie miłe – odczuwać winę, jeśli
nie zrobiło się nic złego: jakież to szlachetne! Za to dość trudną i z pewnością
przygnębiającą rzeczą jest wyznać winę i odpokutować. Młodzież niemiecka
żyje wśród ludzi cieszących się autorytetem i pełniących funkcje publiczne,
działających we wszystkich sferach życia społecznego, których wina jest istot-
nie wielka, a którzy nie odczuwają z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.
Moralną reakcją na taki stan rzeczy powinno być oburzenie, lecz oburzenie
wiązałoby się ze sporym ryzykiem – nie w sensie fizycznego zagrożenia życia,
ale na pewno w sensie przeszkody w zrobieniu kariery. Owi młodzi Niemcy
i młode Niemki serwujący nam przy każdej okazji – w rodzaju wrzawy wywoła-
nej przez Dziennik Anny Frank lub proces Eichmanna – histeryczne wybuchy
uczuć winy, nie uginają się pod brzemieniem przeszłości i winy swych ojców,
ale raczej usiłują uciec przed presją bardzo aktualnych i rzeczywistych pro-
blemów w tani sentymentalizm). Profesor Buber posunął się do stwierdze-
nia, że Eichmann nie wywołuje w nim „wcale uczucia litości”, litość bowiem
„może on odczuwać jedynie wobec tych ludzi, których działanie zrozumie
w swym sercu”; podkreślił przy tym to, co wiele lat wcześniej powiedział
w Niemczech: że mianowicie jedynie w formalnym sensie łączy go człowie-
czeństwo z tymi, którzy uczestniczyli” w działaniach Trzeciej Rzeszy. Zajęcie
tak wyniosłej postawy było naturalnie luksusem, na który sędziowie Eichman-
na nie mogli sobie pozwolić, jako że prawo zakłada właśnie istnienie wspól-
nej płaszczyzny człowieczeństwa łączącego nas z ludźmi, których oskarżamy,
których sądzimy i na których wydajemy wyrok. O ile mi wiadomo, Buber jako
jedyny z filozofów zabrał publicznie głos w sprawie egzekucji Eichmanna
(na krótko przed rozpoczęciem procesu radiu bazylejskiemu udzielił wywia-
du na ten temat Karl Jaspers; wywiad ogłosiło później pismo „Der Monat”.
Jaspers opowiedział się za powołaniem trybunału międzynarodowego); spo-
sób w jaki unikał on – na najwyższym możliwie poziomie – podjęcia proble-
mu, jaki przedstawiał Eichmann i jego czyny, budził rozczarowanie.
Najsłabiej słychać było głos tych, którzy z zasady przeciwni byli karze
śmierci, nie dopuszczając żadnych wyjątków. Ich argumenty musiałyby zacho-
wać swoją ważność, gdyż rzecznicy tego stanowiska nie potrzebowali wyliczać
ich przy okazji tej konkretnej sprawy. Można było odnieść wrażenie – chyba
słuszne – że uznali oni, iż w tym przypadku walka nie zapowiadała się zbyt
obiecująco.
Adolf Eichmann szedł na szafot z wielką godnością. Poprosił o butelkę
czerwonego wina i wypił połowę. Odmówił skorzystania z pomocy duchow-
nego protestanckiego, wielebnego Williama Hulla, który zaproponował mu
wspólną lekturę Biblii: miał przed sobą jeszcze tylko dwie godziny życia, nie
chciał, przeto „marnować czasu”. Dystans 50 jardów dzielącego celę od ko-
mory straceń przeszedł wyprostowany i spokojny, założywszy ręce do tyłu. Gdy
321
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
322
Jan XXIII
PACEM IN TERRIS
Źródło: Internet
323
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
324
Jan XXIII, Pacem in terris
325
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
I tak, aby posłużyć się paroma przykładami, prawo człowieka do życia wią-
że się z obowiązkiem utrzymywania własnego życia; prawo do poziomu ży-
cia godnego człowieka – z obowiązkiem godziwego życia; prawo do wolności
w poszukiwaniu prawdy – z obowiązkiem dalszego pogłębiania i poszerzania
tych poszukiwań […].
Z dotychczasowych wywodów wynika również, że w społeczności ludzkiej
każdemu prawu naturalnemu jednego człowieka odpowiada obowiązek in-
nych ludzi, a mianowicie obowiązek uznania i poszanowania tego prawa. Każ-
de bowiem bardziej istotne prawo człowieka czerpie swą moc i siłę z prawa
naturalnego, które je wyznacza i wiąże z odpowiadającym mu obowiązkiem.
Tych więc ludzi, którzy dopominają się o swe własne prawa, a równocześnie
albo całkowicie zapominając swych obowiązkach, albo wykonują je niedbale,
trzeba porównać z tymi, którzy jedną ręką wznoszą gmach, a drugą go burzą
[…].
Ponieważ ludzie mają naturalną skłonność do zrzeszania się, powinni ze
sobą współżyć i starać się wzajemnie o dobro innych. Dlatego właściwie uło-
żono współżycie ludzi wymaga, aby w równej mierze uznawali oni wzajemnie
swe prawa i wypełniali swe obowiązki. Z tego również wynika, że każdy musi
wielkodusznie starać się przyczynić do wytworzenia takich stosunków społecz-
nych, aby prawa i obowiązki były coraz staranniej i coraz skuteczniej realizo-
wane […].
I tak na przykład: nie wystarcza przyznawać człowiekowi prawa do rzeczy
dla życia koniecznych, jeśli jednocześnie nie staramy się w miarę sił o to, aby
rzeczywiście posiadał środki potrzebne do utrzymania […].
Ponadto społeczność ludzka ma nie tylko być zorganizowana, lecz również
przynosić ludziom liczne korzyści. To zaś wymaga, by uznawali oni wzajemne
swe prawa i obowiązki, i wypełniali je wobec siebie, a nawet, aby wszyscy zespo-
łowo współuczestniczyli w różnorakich poczynaniach, które współczesna nam
cywilizacja czy to dopuszcza, czy też zaleca, czy wreszcie się ich domaga […].
Godność osoby ludzkiej wymaga ponadto, aby człowiek w działaniu po-
stępował według własnej rozwagi i z zachowaniem wolności osobistej. Dlate-
go we wszelkiej społeczności politycznej człowiek powinien przede wszystkim
z własnej inicjatywy i wyboru zachowywać prawa, wypełniać obowiązki i współ-
działać z nimi w rozmaitych pracach i dziełach. Każdy więc ma działać zgod-
nie z własną inicjatywą, poglądami i poczuciem obowiązku, a nie – jak to
często bywa – pod przymusem lub za namową z zewnątrz. Jeśli bowiem jakaś
społeczność ludzka opiera się tylko na przemocy, to nie ma ona w sobie żad-
nych cech ludzkich. Pozbawia się bowiem ludzi wolności, zamiast zachęcać
ich do rozwoju i dążenia do doskonałości […].
Dlatego społeczność posiada prawidłowy ustrój, działa skutecznie i od-
powiada człowieczej godności wówczas, gdy rządzi się prawdą, jak napomina
św. Paweł Apostoł: „Dlatego odrzuciwszy kłamstwo: niech każdy z was mówi
326
Jan XXIII, Pacem in terris
327
Isaah Berlin
Gdyby ludzie zgadzali się zawsze co do celów życia i gdyby naszych przod-
ków pozostawiono w spokoju w rajskim ogrodzie, badania, z powodu któ-
rych powołano ufundowaną przez p. Chichele Katedrę Teorii Społecznej
i Politycznej, byłyby nie do pomyślenia. Zawdzięczają one bowiem swój byt
i rozkwit niezgodzie. Stwierdzenie takie mógłby ktoś zakwestionować z tego
względu, że nawet w społeczeństwie świątobliwych anarchistów, całkowicie
jednomyślnych w sprawie celu ostatecznego, mogą się jednak rodzić proble-
my polityczne na przykład w kwestiach ustroju czy prawodawstwa. Ale zastrze-
żenie to wynika z błędnego rozumowania. Tam, gdzie cele są uzgodnione,
do rozwiązania pozostaje jedynie problem środków, ten zaś ma charakter
techniczny, nie polityczny, to znaczy że – podobnie jak spory inżynierów
lub lekarzy – może zostać rozstrzygnięty przez ekspertów lub maszyny. Oto
dlaczego ludzie oczekujący z ufnością jakiegoś wielkiego, przeobrażającego
świat wydarzenia w rodzaju ostatecznego zwycięstwa rozumu albo rewolucji
proletariackiej muszą wierzyć, że z tą chwilą wszystkie problemy polityczne
moralne dadzą się sprowadzić do czysto technicznych. Taki sens ma słynna
formuła Saint-Simona, mówiąca, że „rządzenie ludźmi zostanie zastąpione
zarządzaniem rzeczami” oraz Marksowskie proroctwo na temat obumierania
państwa i początku prawdziwej historii ludzkości. Światopogląd ten nazywany
jest utopijnym przez tych, którzy rozważania o warunkach doskonałej harmo-
nii społecznej uważają za jałową rozrywkę wyobraźni. Niemniej gość z Marsa
odwiedzający dziś któryktolwiek z brytyjskich czy amerykańskich uniwersy-
tetów mógłby łatwo odnieść wrażenie, że społeczność akademicka żyje już
w warunkach bardzo przypominających taki niewinny, idylliczny stan i to po-
mimo powagi, z jaką zawodowi filozofowie traktują fundamentalne problemy
polityczne.
Jest to jednak sytuacja tyleż zaskakująca, co niebezpieczna. Zaskakująca,
ponieważ nie było chyba w historii nowożytnej drugiego okresu, w którym
głoszone z fanatyzmem doktryny społeczne i polityczne dokonałyby tak głę-
bokich przeobrażeń, a niekiedy gwałtownego przewrotu w poglądach oraz
w życiu tak wielkiej liczby ludzi, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie.
Niebezpieczna, ponieważ idee zaniedbywane przez ludzi, którzy powinni się
nimi zajmować – to znaczy wyćwiczonych w sztuce krytycznej analizy idei –
328
Isaah Berlin, Dwie koncepcje wolności
wymykają się czasem spod kontroli i zdobywają tak przemożną władzę nad
rozgorączkowanymi masami ludzkimi, że przestają do nich docierać racjonal-
ne argumenty. Ponad sto lat temu poeta niemiecki Heine przestrzegł Francu-
zów przed niedocenianiem potęgi idei: koncepcje filozoficzne pielęgnowane
w zaciszu profesorskich gabinetów mogą zniszczyć cywilizacje. Mówił o Krytyce
czystego rozumu Kanta jako o mieczu, którym ścięto głowę europejskiemu de-
izmowi, a dzieła Rousseau opisał jako splamioną krwią broń, która posłużyła
Robespierre’owi do zniszczenia starego porządku; przepowiedział, że roman-
tyczna wiara Fichtego i Schellinga – ze straszliwym skutkiem za sprawą ich
fanatycznych niemieckich uczniów – zwróci się któregoś dnia przeciwko libe-
ralnej kulturze Zachodu. Fakty nie w pełni obaliły tę przepowiednię; lecz jeśli
profesorowie naprawdę dzierżą tak porażającą władzę, czyż nie oznacza to,
że tylko inni profesorowie lub przynajmniej inni myśliciele (a nie rządy czy
komisje parlamentarne) są w stanie ich rozbroić?
Nasi filozofowie wydają się dziwnie nieświadomi tych niszczących skutków
swojej działalności. Być może najlepsi z nich, upojeni swoimi wspaniałymi
osiągnięciami w dziedzinach bardziej abstrakcyjnych, spoglądają z pogardą na
dziedzinę, w której trudno się spodziewać rewolucyjnych odkryć, a talent do
drobiazgowej analizy rzadziej bywa wynagrodzony. Mimo to, wbrew próbom
separacji podejmowanym przez ślepych scholastycznych pedantów, polityka
pozostała nierozerwalnie powiązana z wszystkimi innymi formami dociekań
filozoficznych. Zaniedbywanie dziedziny myśli politycznej z tego względu, że
jej nie dość wyraźnie określony przedmiot o rozmazanych konturach jest nie-
uchwytny dla sztywnych, abstrakcyjnych modeli oraz precyzyjnych narzędzi
przydatnych w analizie logicznej lub językowej – domaganie się jednolitej
metody w filozofii i odrzucanie wszystkiego, z czym metoda ta nie daje sobie
rady – prowadzi jedynie do sytuacji, w której zdani jesteśmy na łaskę pry-
mitywnych i bezkrytycznych przekonań politycznych. Tylko bardzo wulgarny
materializm historyczny zaprzecza potędze idei, głosząc, że ideały są jedynie
maską interesów materialnych. Być może, iż bez nacisku sił społecznych idee
polityczne rodzą się martwe: pewne natomiast jest to, że bez przyobleczenia
w idee siły te pozostają ślepe i rozproszone.
Wie o tym każdy oksfordzki wykładowca, nawet w naszych czasach. Pierw-
szy kierownik tej Katedry właśnie dlatego, iż rozumiał znaczenie idei poli-
tycznych w teorii i praktyce, poświęcając swoje życie ich analizie oraz propa-
gowaniu, tak wielki wywarł wpływ na świat, w którym żył. Nazwisko Douglasa
Cole’a znane jest wszędzie tam, gdzie ludzie biorą sobie do serca idee spo-
łeczne i polityczne. Jego sława sięga daleko poza granice tego uniwersyte-
tu i kraju. Odważny, uczciwy i w pełni niezależny myśliciel polityczny, pisarz
i mówca o nadzwyczajnej jasności i elokwencji, poeta i powieściopisarz, wyjąt-
kowo utalentowany nauczyciel i animateur des idées jest przede wszystkim czło-
wiekiem, który poświęcił swoje życie nieustraszonemu wspieraniu zasad nie
329
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
330
Isaah Berlin, Dwie koncepcje wolności
331
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
332
Isaah Berlin, Dwie koncepcje wolności
333
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nym sumieniem. Jeśli wolność moja, mojej klasy lub narodu uzależniona jest
od nędzy wielu innych ludzi, to system, który ją zapewnia, jest niemoralny
i niesprawiedliwy. Lecz jeśli ograniczam bądź tracę swoją wolność, aby zmniej-
szyć hańbę takiej nierówności i tym samym nie powiększam realnie indywidu-
alnej wolności innych, to ogólna ilość wolności ulega zmniejszeniu. Rekom-
pensatą może być przyrost sprawiedliwości, szczęścia lub spokoju, ale strata
jest stratą i mylą wartości ci, którzy twierdzą, że choć moja „liberalna” wolność
jednostki poszła za burtę, zwiększył się jakiś inny rodzaj wolności – „społecz-
nej” czy też „ekonomicznej”. Pozostaje jednak prawdą, że wolność jednych
musi być czasem ograniczona, aby zapewnić wolność innym. Jakimi zasadami
powinniśmy się przy tym kierować? Jeśli wolność jest świętą, nietykalną war-
tością, nie może być takich zasad. Któraś ze sprzecznych ze sobą reguł czy też
zasad musi, przynajmniej w praktyce, ustąpić: nie zawsze z powodów, które
można jasno wyrazić, cóż dopiero ująć w formę sztywnych przepisów lub mak-
sym o powszechnym zastosowaniu. A mimo to jakiś praktyczny kompromis
musi się znaleźć.
Filozofowie mający optymistyczne zdanie o naturze ludzkiej i wierzący
w możliwość zharmonizowania interesów ludzkich, tacy jak Locke czy Adam
Smith i, chwilami, Mill, byli przekonani, że można pogodzić społeczną har-
monię i postęp z wydzieleniem szerokiej sfery dla życia prywatnego, której ani
państwu, ani żadnej innej władzy nie wolno naruszyć. Hobbes oraz ci, którzy
się z nim zgadzali, zwłaszcza myśliciele konserwatywni i reakcyjni, dowodzi-
li, że muszą być wprowadzone silniejsze zabezpieczenia utrzymujące ludzi
w karbach, jeśli chce się zapobiec ich wzajemnemu niszczeniu się i czynieniu
z życia społecznego dżungli lub pustyni. Hobbes chciał również, kosztem wol-
ności jednostki, powiększyć obszar podlegający kontroli ośrodka władzy. Ale
obie strony zgadzały się, że jakaś cząstka egzystencji ludzkiej musi pozostać
poza sferą kontroli społecznej. Jakiekolwiek naruszenie tej maleńkiej enklawy
byłoby despotyzmem. Benjamin Constant, najbardziej elokwentny spośród
wszystkich obrońców wolności i prywatności, pamiętając o jakobińskiej dyk-
taturze stwierdził, że minimalnym zabezpieczeniem przeciwko arbitralności
władzy musi być zagwarantowana wolność sumienia, słowa, opinii i własno-
ści. Jefferson, Burke, Paine i Mill układali różne katalogi swobód jednostko-
wych, ale argumentacja na rzecz trzymania władzy na dystans jest u wszystkich
zasadniczo zbieżna. Musimy zachować minimalny obszar wolności ludzkiej,
jeśli nie chcemy „znikczemnieć albo zaprzeczyć własnej naturze”. Nie może-
my być absolutnie wolni; musimy zrezygnować z części naszej wolności chcąc
zachować resztę. Ale całkowita kapitulacja byłaby samobójstwem. Jakie więc
powinno być to minimum? To, z czego nie można zrezygnować nie narusza-
jąc samej istoty człowieczeństwa. Co jest tą istotą? Jakie kryteria musi spełniać?
Problem ten był, jest i chyba zawsze będzie przedmiotem nie kończących się
debat. Ale niezależnie od zasad, według których wyznacza się granice nie-
334
Isaah Berlin, Dwie koncepcje wolności
335
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
czymś z natury złym, skoro niweczy pragnienia ludzkie, chociaż bywa koniecz-
ny do zapobieżenia innemu, większemu złu; podczas gdy niemieszanie się,
stanowiąc przeciwieństwo przymusu, jest z natury dobre, aczkolwiek nie jest
to dobro jedyne. Tak wygląda „negatywna” koncepcja wolności w jej formie
klasycznej. Drugi pogląd zakłada, że ludzie powinni dążyć do prawdy czy też
rozwijać pewne cechy charakteru, które Mill aprobuje – krytycyzm, oryginal-
ność, wyobraźnię, niezależność, nonkonformizm do granic ekscentryczności
itp. – oraz że cele te można osiągnąć wyłącznie w warunkach wolności. Oba
poglądy są liberalne, ale nie identyczne, a związek między nimi jest w najlep-
szym razie empiryczny. Nikt nie będzie się spierał o to, że prawda czy swoboda
manifestowania własnego Ja mogą kwitnąć tam, gdzie dogmat niszczy wszel-
ką myśl. Ale świadectwo historii pokazuje (jak w samej rzeczy argumentował
James Stephen w swoim bezpardonowym ataku na Milla, przeprowadzonym
w książce Liberty, Equality, Fraternity), że prawość, umiłowanie prawdy i pło-
mienny indywidualizm rodzą się przynajmniej równie często w społeczno-
ściach o surowej dyscyplinie – na przykład wśród purytańskich kalwinów
Szkocji lub Nowej Anglii czy poddanych wojskowemu drylowi – jak w bardziej
tolerancyjnych albo obojętnych społeczeństwach. Obala to wysunięty przez
Milla argument, że wolność jest niezbędnym warunkiem rozwoju geniuszu
ludzkiego. Gdyby oba te cele okazały się niemożliwe do pogodzenia, Mill sta-
nąłby przed okrutnym dylematem, całkiem niezależnie od dalszych trudności
spowodowanych niespójnością jego doktryny z zasadami utylitaryzmu, nawet
w jego własnej, zhumanizowanej wersji.
Po drugie, jest to doktryna względnie nowa. Wydaje się, że w starożytności
nie było w ogóle mowy o wolności jednostki jako świadomym ideale politycz-
nym (w przeciwieństwie do rzeczywistej wolności). Już Condorcet zauważył,
że w prawniczych koncepcjach Greków i Rzymian nieobecne było pojęcie
praw jednostki; dotyczy to chyba również Żydów, Chińczyków i wszystkich
innych dawnych cywilizacji, które później zostały odkryte. Dominacja tego
ideału była raczej wyjątkiem niż regułą nawet w niedawnej historii Zachodu.
Rzadko też masy domagały się tak pojmowanej wolności. Pragnienie auto-
nomii i samodzielności było oznaką wysokiej kultury zarówno jednostek, jak
i społeczności. Samo pojęcie prywatności, uznanie sfery spraw osobistych za
świętą i nienaruszalną, wywodzi się z koncepcji wolności, która, pomimo reli-
gijnych korzeni, w swej rozwiniętej postaci nie jest starsza niż renesans lub re-
formacja. Jednakże jej schyłek oznaczałby śmierć cywilizacji wraz z systemem
moralnym, na którym się wspiera.
Większe znaczenie ma trzecia cecha tego pojęcia wolności. Oto wolność
tak pojmowaną można pogodzić z pewnymi rodzajami rządów i autokratycz-
nych, a w każdym razie z brakiem samorządu; istotny jest dla niej obszar kon-
troli, a nie jej źródło. Jak demokracja może w praktyce pozbawiać obywatela
wielu swobód, którymi cieszyłby się w inaczej zorganizowanym społeczeństwie,
336
Isaah Berlin, Dwie koncepcje wolności
337
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Czuję się wolny o tyle, o ile wierzę, że jest to prawda, a zniewolonym o tyle,
o ile muszę w to wątpić.
Wolność polegająca na tym, że jestem sam sobie panem oraz wolność po-
legająca na tym, że inni mi nie przeszkadzają czynić, co chcę, mogą się na po-
zór wydawać niezbyt odległymi logicznie koncepcjami – nie bardziej różnymi
niż wypowiedzenie tej samej myśli raz zdaniem twierdzącym, raz za pomocą
zaprzeczenia. A jednak „pozytywne” i „negatywne” pojęcia wolności rozwijały
się historycznie w rozbieżnych kierunkach, nie zawsze przy tym respektując
zasady logiki, aż wreszcie znalazły się w bezpośrednim ze sobą konflikcie.
Można to próbować wyjaśnić tym, że całkiem nieszkodliwa zrazu meta-
fora o rządzeniu samym sobą zaczyna żyć własnym życiem. „Jestem panem
samego siebie”; „nie jestem niczyim niewolnikiem”; lecz czy nie mogę być
niewolnikiem natury (jak skłonni są uważać wyznawcy Hegla i Platona)? Albo
moich własnych „nieokiełznanych” namiętności? Czyż nie są to liczne odmia-
ny tego samego gatunku „niewolnictwa” – jedne polityczne czy prawne, inne
moralne albo duchowe? Czyż ludzie nie przeżywają nieraz wyzwolenia się
z niewoli duchowej lub ze ślepej podległości naturze i czy w trakcie tego pro-
cesu nie uświadamiają sobie jakby rozszczepienia jaźni na panującą i uległą?
Ta panująca część naszej osobowości bywa rozmaicie identyfikowana: z rozu-
mem, z „wyższą naturą”, z racjonalnym dążeniem do celów odległych, z moją
„prawdziwą”, „idealną” bądź „autonomiczną” osobowością albo z tym, „co we
mnie najlepsze”. Przeciwstawia się temu irracjonalne impulsy, nie kontrolo-
wane pragnienia, „niższą naturę”, dążenie do natychmiastowych przyjemno-
ści, „empiryczną” albo „heteronomiczną” osobowość poddającą się każdemu
porywowi pragnienia i namiętności, wymagającą surowej dyscypliny, jeśli kie-
dykolwiek ma dorosnąć do swej „prawdziwej” natury. Dziś te dwie osobowości
można przedstawiać jako jeszcze bardziej rozdzielone; prawdziwe Ja można
pojmować jako coś szerszego niż jednostka (w zwykłym znaczeniu tego sło-
wa), jako społeczną „całość”, której elementem bądź aspektem jest jednost-
ka: może to być plemię, rasa, wspólnota wyznaniowa, państwo, wielkie społe-
czeństwo żywych, umarłych i jeszcze nie narodzonych. Ten byt uznaje się za
„prawdziwe” Ja, które, narzucając swoją kolektywną czy też „organiczną”, jed-
nolitą wolę krnąbrnym „członkom”, osiąga własną, a tym samym i ich „wyższą”
wolność. Często wykazywano niebezpieczeństwo posługiwania się metaforą
organizmu dla usprawiedliwienia przymusu wywieranego przez jednych ludzi
na drugich, aby się wznieśli na „wyższy” poziom wolności. Język tego rodzaju
zyskuje na wiarygodności, skoro uznajemy za możliwe, a czasem za usprawie-
dliwione stosowanie wobec ludzi przymusu w imię jakiegoś celu (powiedzmy
sprawiedliwości albo zdrowia psychicznego), do którego dążyliby sami, gdyby
byli bardziej uświadomieni; niestety, przeszkadza im w tym ślepota, ignoran-
cja lub zepsucie. Łatwo mi dzięki temu wyobrazić sobie, że stosuję wobec in-
nych przymus dla ich własnego dobra, w ich, a nie moim interesie. Twierdzę
338
Isaah Berlin, Dwie koncepcje wolności
339
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
340
Friedrich August von Hayek
341
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
342
Friedrich August von Hayek, Gwarancje wolności indywidualnej
343
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
są właśnie sprawy, które nigdy nie trafiły do sądu, a nie te, które tam kończą.
Dzisiejsza skłonność do wyolbrzymiania tej niepewności jest elementem kam-
panii przeciw rządom prawa, którą zajmiemy się później.
Istotne jest to, żeby wyroki sądów można było przewidzieć, a nie to, żeby
wszystkie zasady, które je determinują, można było sformułować w słowach.
Postulowanie, żeby działalność sądów była zgodna z ugruntowanymi zasada-
mi, nie jest równoznaczne z domaganiem się, żeby wszystkie te zasady były
wyartykułowane, spisane uprzednio w wielu słowach. Domaganie się tego
oznaczałoby w istocie dążenie do nieosiągalnego ideału. Są „zasady”, których
nigdy nie da się wyrazić w sprecyzowanej formie. Wiele z nich jest zauważal-
nych tylko dlatego, że prowadzą do spójnych i możliwych do przewidzenia
rozstrzygnięć, a ci, którzy się nimi kierują, będą je sobie uświadamiali naj-
wyżej jako przejawy „poczucia sprawiedliwości”. Z psychologicznego punktu
widzenia rozumowanie prawnicze oczywiście nie opiera się wyłącznie na czy-
stych sylogizmach, a jego główne przesłanki są często domyślne. Wiele ogól-
nych zasad, od których zależą konkluzje, będzie tylko implicite zawartych
w zbiorze skodyfikowanych praw i sądy muszą je odsłaniać. Nie jest to jednak
osobliwość myślenia prawniczego. Prawdopodobnie wszystkie uogólnienia,
jakie potrafimy sformułować, opierają się na uogólnieniach jeszcze wyższego
stopnia, których sobie nie uświadamiamy wyraźnie, lecz które minio to kie-
rują pracą naszego umysłu. Chociaż zawsze będziemy próbowali odkrywać te
bardziej ogólne zasady, które leżą u podstaw naszych decyzji, jest to zapewne
proces z natury nieustający, który nie może być zakończony.
Trzecim wymogiem prawdziwego prawa jest równość. Zdefiniowanie jej
jest równie ważne, ale znacznie trudniejsze niż pozostałych. Stwierdzenie, że
każde prawo powinno na równi obowiązywać wszystkich, znaczy coś więcej niż
to, że powinno być ogólne w sensie, który zdefiniowaliśmy. Prawo może być
absolutnie ogólne w tym znaczeniu, że określa jedynie formalne cechy osób,
których dotyczy, a jednak zawierać różne warunki dla różnych kategorii ludzi.
Pewne takie klasyfikacje, nawet w grupie w pełni odpowiedzialnych obywateli,
są oczywiście nieuniknione. Lecz klasyfikacja w kategoriach abstrakcyjnych
zawsze może być doprowadzona do punktu, w którym wyróżniona klasa bę-
dzie praktycznie składać się tylko z konkretnych znanych osób lub nawet jed-
nej osoby. Trzeba przyznać, że mimo wielu pomysłowych prób rozwiązania
tego problemu, nie zostało znalezione żadne w pełni zadowalające kryterium,
które zawsze wskazywałoby nam, jaki rodzaj klasyfikacji jest zgodny z zasadą
równości wobec prawa. Bardzo często się mówi, że prawo nie może doko-
nywać nieistotnych rozróżnień ani dzielić osób z powodów, które nie mają
związku z jego celami, ale stwierdzenie takie oznacza właściwie tylko unikanie
problemu.
Chociaż równość wobec prawa może więc być tutaj jednym z ideałów
wskazujących kierunek bez bliższego określenia celu i dlatego zawsze dla nas
344
Friedrich August von Hayek, Gwarancje wolności indywidualnej
345
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
346
Friedrich August von Hayek, Gwarancje wolności indywidualnej
347
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
348
Friedrich August von Hayek, Gwarancje wolności indywidualnej
349
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
350
Friedrich August von Hayek, Gwarancje wolności indywidualnej
351
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
352
Friedrich August von Hayek, Gwarancje wolności indywidualnej
353
John F. Kennedy
JESTEM BERLIŃCZYKIEM!
Źródło: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t. 4 Od Kennedy’ego do
Ratzingera (przeł. J. Bokłażec)
354
John F.Kennedy, Jestem Berlińczykiem!
355
Martin Luter King
356
Martin Luter King, Marzę, że któregoś dnia
357
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
358
Martin Luter King, Marzę, że któregoś dnia
złapać się za ręce ze swymi białymi rówieśnikami jak siostry i bracia. Marzę
o tym [już] dziś!
Marzę, że pewnego dnia każda dolina będzie rozbrzmiewać radością; że
każde wzgórze i łańcuch górski staną się łagodne; rozpadliny zostaną zasypa-
ne, kręte ścieżki – wyprostowane, że objawi się chwała Pana i ujrzy ją wszelkie
żywe stworzenie.
Taka jest nasza nadzieja. Taka jest nasza wiara, z którą wrócę na Południe.
Dzięki tej wierze będziemy potrafili wyciosać z góry rozpaczy kamień węgielny
nadziei. Dzięki tej wierze będziemy potrafili przemienić zgrzyty i dysonanse,
którymi dziś pobrzmiewa nasz naród, w symfonię braterstwa. Za sprawą tej
wiary będziemy potrafili wspólnie pracować, modlić się, walczyć, wspólnie iść
do więzień, wspólnie zabierać głos w obronie wolności, wiedząc, że pewne-
go dnia staniemy się wolni. Ten dzień nadejdzie, dzień, w którym wszystkie
dzieci Boga będą mogły znów zaśpiewać starą pieśń – „Moja ziemia, właśnie
ona / słodka ziemia wolności / to o niej śpiewam. / Ziemia, gdzie leżą ojco-
wie / ziemia, marzenie Pielgrzymów / niech dziś brzmi dzwon wolności /
z każdego drzewa!” – która zyska nowe znaczenie. Jeśli Amerykanie mają być
największym z narodów – ta nadzieja musi się spełnić.
Niech zatem brzmi dzwon wolności.
Z wyniosłych szczytów New Hampshire.
Niech zabrzmi z dostojnych wzgórz stanu Nowy Jork.
Niech zabrzmi z łańcucha Alleghenies w Pensylwanii.
Niech zabrzmi z pokrytych wiecznym śniegiem Rockies w Colorado.
Niech zabrzmi z pofałdowanych stoków Kalifornii.
I nie tylko tam.
Niech zabrzmi ze Stone Mountain w Georgii.
Niech zabrzmi z Lookout Mountain w Tennessee.
Niech zabrzmi z każdego wzgórka, z każdego kretowiska w Missisipi, niech
odbije się od każdego stoku.
Niech zabrzmi dzwon! A gdy to się stanie, gdy pozwolimy rozbrzmiewać
wolności, kiedy usłyszymy, jak brzmi z każdej kamienicy czynszowej i przy-
siółka, z każdego stanu i każdego miasta, okaże się, że możemy przyspieszyć
nadejście tego dnia, gdy wszystkie dzieci Boga: ludzie biali i czarni, Żydzi
i poganie, protestanci i katolicy, będą potrafiły wziąć się za ręce i sięgnąć po
słowa dawnego negro spirituals: „Wolni, wolni, nareszcie wolni. Podziękujmy
Najwyższemu, nareszcie wolni”.
359
Lech Wałęsa
MY NARÓD!
Źródło: Wielkie Mowy Historii, Polityka, Warszawa 2006, t. 4 Od Kennedy’ego do
Ratzingera
360
Lech Wałęsa, My naród!
Panie i panowie!
Oto fakt podstawowy i najważniejszy. Chcę tu powiedzieć, że zrodzony
przez naród polski ruch społeczny o pięknej nazwie „Solidarność” jest ru-
chem skutecznym. Jego walka przyniosła po długich latach owoce, które
dzisiaj każdy może sam na własne oczy zobaczyć. Wskazała ona kierunek
i sposób działania, które obecnie mają wpływ na miliony ludzi mówiących
różnymi językami. Naruszyła monopole, a wiele z nich przełamała, otworzyła
zupełnie nowe horyzonty, a przecież i to trzeba z całą mocą podkreślić, była
to walka prowadzona przy całkowitym wyrzeczeniu się przemocy. Wtrącono
nas do więzień, wyrzucono z pracy, czasem zabijano, a my nigdy nikogo nie
uderzyliśmy, niczego nie zburzyliśmy, nie wybiliśmy nawet jednej szyby, ale
byliśmy uparci, bardzo uparci, gotowi do poświęceń, zdolni do ofiar, wiedzie-
liśmy, czego chcemy, i nasza siła okazała się większa. Ruch o nazwie „Solidar-
ność”, dlatego uzyskał masowe poparcie, dlatego odniósł sukcesy, że zawsze
i w każdej sprawie opowiadał się za rozwiązaniami lepszymi, bardziej ludzki-
mi, godniejszymi, a przeciw brutalności i nienawiści. Był to zarazem ruch kon-
sekwentny, uparty, nigdy nie rezygnujący. Właśnie, dlatego po tylu ciężkich
latach, w których było tak wiele tragicznych momentów dzisiaj odnosi sukcesy
i wskazuje drogę milionom ludzi w Polsce i w innych krajach.
Panie i panowie!
Dziesięć lat temu w sierpniu roku 1980 rozpoczął się w gdańskiej stoczni
słynny strajk, który doprowadził do powstania pierwszego w krajach komuni-
stycznych niezależnego związku zawodowego, który wkrótce stał się wielkim
ruchem społecznym popieranym przez naród polski. Byłem wtedy o dziesięć
lat młodszy, byłem nikomu poza kolegami w stoczni nieznany, byłem też
trochę szczuplejszy. Miało, przyznam, to znaczenie. Otóż, wyrzucony wtedy
z pracy za wcześniejsze próby zorganizowania robotników do walki o ich pra-
wa przeskoczyłem płot i wróciłem do stoczni. Tak to się zaczęło. Kiedy myślę
o drodze, jaką przeszliśmy, często wspominam, jak przeskakiwałem przez ten
płot. Teraz inni przeskakują płoty i burzą mury, czynią tak, bo wolność jest
prawem człowieka. Jest też druga myśl, która nachodzi mnie, kiedy patrzę na
tę drogę, jaka jest już za nami. Wtedy na początku z różnych stron świata od-
zywały się głosy przestrzegające nas, pouczające, nawet potępiające. Mówio-
no: „Czego się tym Polakom zachciewa, oni są szaleńcami, narażają na szwank
pokój światowy i stabilizację europejską, powinni być cicho i nikogo nie
denerwować”. Wynikało z tych głosów, że wszystkie inne narody mają prawo
do życia w dobrobycie i pomyślności, mają prawo do demokracji i swobody,
tylko Polacy powinni z tych praw zrezygnować, by nie zakłócać innym spoko-
ju. Przed II wojną światową było na zachodzie niemało ludzi, którzy pytali,
dlaczego mamy umierać za Gdańsk, czy nie lepiej zostać w domu, ale wojna
sama przyszła do nich z wizytą. Trzeba było umierać za Paryż, za Londyn, za
361
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Hawaje, teraz też wielu mówiło: „znowu ten Gdańsk chce nam zakłócić nasz
spokój”. Jednak to, co teraz zaczęło się w Gdańsku, ma inne znaczenie, to jest
początek ery lepszego, nowego, demokratycznego świata. Teraz nie chodzi
o to, by umierać za Gdańsk, ale o to, by dla niego żyć. Dziś patrząc na to, co
się wokół nas dzieje możemy z całą stanowczością powiedzieć: polska dro-
ga walki o ludzkie prawa, walka bez użycia przemocy, polski upór i konse-
kwencja na drodze do pluralizmu i demokracji, wskazują dziś wielu ludziom,
a nawet narodom sposób uniknięcia największych niebezpieczeństw. Jeżeli
dzisiaj coś grozi stabilizacji europejskiej, to nie jest to Polska. Stosowana przez
Polaków droga przemian bardzo głębokich, ale pokojowych, ewolucyjnych,
negocjowanych przez wszystkie strony, pozwala na uniknięcie największych
niebezpieczeństw i może być wzorem dla wielu innych regionów. Wiadomo,
że nie wszędzie zmiany przebiegają w sposób równie pokojowy.
Spokojnie i w sposób rozważny, licząc się z niebezpieczeństwami, ale
nie rezygnując z tego, co słuszne i niezbędne, Polacy torują powoli drogę
historycznym przemianom. Na tej drodze znajdują się razem z nami, choć
w różnych stadiach zaawansowania również inni: Węgrzy, Rosjanie, Ukraińcy
i mieszkańcy krajów bałtyckich, Ormianie i Gruzini, a ostatnio wkroczyły na
nią również wschodnie Niemcy. Z pewnością wkroczą na tę drogę również
pozostali, ponieważ nie ma innego wyboru. Dziś jakikolwiek myślący człowiek
rozumie, co się na świecie dzieje, ale może jeszcze powiedzieć, żeby lepiej
Polacy siedzieli cicho, bo narażają na niebezpieczeństwo pokój świata. Czy
nie jest raczej tak, że Polacy robią dla zachowania i utrwalenia pokoju więcej
niż wielu pośród tych zaślepionych doradców. Czy nie jest tak, że stabilizacji
i pokojowi częściej grożą te państwa, które nie zdobyły się dotąd na daleko-
siężne i wszechstronne reformy i które starają się za wszelką cenę wbrew wła-
snym społeczeństwom uratować stary i skompromitowany sposób rządzenia.
Inaczej jest w Polsce, trzeba to widzieć, że dziś znajdujemy się w tym dzie-
le z wyrozumienia naszego wschodniego sąsiada i jego przywódcy Michaiła
Gorbaczowa. To zrozumienie, które tam znajdujemy, tworzy podstawę do no-
wego, o wiele lepszego niż dotąd ułożenia stosunków między Polską i ZSRR.
Takie zaś lepsze ułożenie wzajemnych stosunków będzie również działało na
rzecz stabilizacji pokoju w Europie, usunie dawne nikomu nie potrzebne na-
pięcia. Polacy mają za sobą długą i trudną historię i nikt nie jest tak jak my
zainteresowani w pokojowym współżyciu i przyjaźni ze wszystkimi narodami
i państwami, a szczególnie właśnie ze Związkiem Radzieckim. Uważamy, że
teraz dopiero powstają właściwe i korzystne warunki dla takiego dobrego
współżycia i przyjaźni. Polska wznosi dziś ważny wkład do lepszej przyszło-
ści Europy, do europejskiego pojednania, w tym również do tak ważnego
pojednania polsko-niemieckiego, do przezwyciężania dawnych podziałów
i umocnienia praw człowieka na naszym kontynencie. Wszystko to jednak nie
przychodzi łatwo. Podczas II wojny światowej Polska była pierwszym krajem,
362
Lech Wałęsa, My naród!
który padł ofiarą agresji, poniosła największe straty w ludziach i majątku naro-
dowym, walczyła najdłużej i przez cały czas była ofiarnym członkiem koalicji.
Jej żołnierze uczestniczyli w bojach na wszystkich frontach, jakie tylko istniały.
W roku 1945 teoretycznie znaleźliśmy się wśród zwycięzców, ale teoria miała
mało wspólnego z praktyką. W rzeczywistości, przy milczącej zgodzie sojuszni-
ków, zostały narzucone nieznane polskim tradycjom, nieakceptowane przez
naród: obcy system rządów, obcy system gospodarowania, obce prawa, obca
filozofia stosunków społecznych. Legalny i uznawany przez naród rząd polski,
który przez cały czas wojny kierował walką całego społeczeństwa, został potę-
piony, a wierni mu ludzie poddani najostrzejszym represjom. Wielu zamordo-
wano, tysiące zginęło gdzieś na Wschodzie czy Północy. Takim samym repre-
sjom poddano walczących przeciw hitleryzmowi żołnierzy armii podziemnej.
Ich szczątki znajdujemy dopiero teraz w bezimiennych grobach rozsianych
po lasach. Potem przystąpiono do prześladowania wszystkich, którzy zacho-
wali niezależne myślenie. Wszelkie zobowiązania podjęte uroczyście w Jałcie,
a dotyczące wolnych wyborów w Polsce, zostały złamane. Była to druga po
roku 1939 wielka katastrofa narodowa. Kiedy inne narody radośnie święto-
wały zwycięstwo, Polska ponownie pogrążyła się w żałobie. Świadomość tej
tragedii była szczególnie gorzka, ponieważ Polacy wiedzieli, że zostali porzuce-
ni przez sojuszników. U wielu ludzi pamięć o tym trwa jeszcze nadal. Mimo to
Polacy przystąpili do odbudowy zniszczonego kraju i w pierwszych latach osią-
gnęli w tym dziele duże sukcesy. Ale wkrótce wprowadzono system gospodarczy,
w którym indywidualna przedsiębiorczość przestała istnieć, a całość gospodarki
znalazła się w rękach państwa, rządzonego przez ludzi, których społeczeństwo
nie wybierało. Stalin zakazał Polsce skorzystania z planu Marshalla, z którego
w zachodniej Europie korzystali wszyscy, włącznie z krajami, które przegrały
wojnę. Warto przypomnieć o tym wielkim planie amerykańskim, który wspo-
mógł Europę Zachodnią w obronie wolności i pokojowego ładu. Teraz właśnie
nastała pora, kiedy wschodnia Europa oczekuje takiej inwestycji w wolność,
w demokrację i pokój na miarę wielkości narodu amerykańskiego.
Polacy przeszli długą drogę. Warto, aby ci wszyscy, którzy zabierają głos na
temat Polski, którzy często nas krytykują, pamiętali, że to, co Polska osiągnęła,
zostało wywalczone własnym wysiłkiem, własnym uporem, własną nieugięto-
ścią. Wszystko to zostało osiągnięte dzięki niezachwianej wierze naszego naro-
du w godność człowieka i w to, co się określa jako wartości kultury i cywilizacji
Zachodu. Nasz naród dobrze wie, jaka jest tego cena.
Panie i panowie!
Przez pięćdziesiąt ostatnich lat naród polski toczył trudną i ciężką bitwę.
Najpierw, aby obronić swoje istnienie biologiczne, później, by ocalić swoją
tożsamość narodową. I w jednym i w drugim przypadku polska determinacja
została uwieńczona sukcesem. Dziś Polska powraca do rodziny krajów demo-
363
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
364
Lech Wałęsa, My naród!
365
Robert Nozick
PAŃSTWO
Źródło: R. Nozick, Anarchia, państwo, utopia, Fundacja ALETHEIA, Warszawa 1999
(przeł. P. Maciejko i M. Szczubiałka)
366
Robert Nozick, Państwo
praw ani nowej władzy; każde z praw stowarzyszenia da się bez reszty rozłożyć
na jednostkowe prawa, które przysługują odrębnym jednostkom działającym
pojedynczo w stanie natury. Grupa jednostek może mieć prawo podjąć dzia-
łanie C, do podjęcia którego nie ma prawa żadna z tych jednostek osobno,
jeśli C jest tożsame z D i E, a osoby, które pojedynczo mają prawo do D
i prawo do E, należą do tej grupy. Grupa jednostek miałaby prawo zrobienia,
nawet jeśli żadna z nich nie ma tego prawa z osobna, gdyby pewne prawa
jednostek miały formę „Masz prawo do zrobienia A pod warunkiem, że 51 czy
85, czy jakiś inny procent pozostałych jednostek zgadza się na to”. Ale żadne
prawa jednostki nie mają tej formy. Żadna osoba ani grupa nie ma prawa de-
cydować, komu spośród wszystkich pozwoli się działać dalej. Wszystkie nieza-
leżne jednostki mogłyby zebrać się i o tym zdecydować. Mogłyby na przykład
zastosować jakąś procedurę losową w celu alokowania (przenośnych?) praw
do dalszego prywatnego egzekwowania sprawiedliwości, tak żeby całkowite
zagrożenie spadło poniżej wartości progowej. Trudność polega na tym, że
jeśli duża grupa jednostek idzie na to, to w interesie każdej innej jednostki
będzie odmowa przystąpienia do umowy. W interesie kogoś takiego będzie
kontynuacja jego ryzykownych działań wedle własnego uznania, podczas gdy
inni dopóty nawzajem ograniczają swoje działania, dopóki suma tych działań,
włącznie z jego działaniami, nie znajdzie się poniżej progu zagrożenia. Albo-
wiem ci inni powściągnęliby się zapewne tak dalece, by trzymać się w pewnej
odległości od progu za grożenia, co pozostawi miejsce na to, aby i on się
zmieścił. A choćby nawet powściągnęli się jedynie do tego progu, tak, że jego
działania sprawiłyby, że suma działań próg ten przekroczy, to z jakiej racji wła-
śnie jego działania można by wskazać jako te, których powinno się zakazać?
Podobnie w warunkach stanu natury w interesie każdej jednostki będzie od-
mowa przystąpienia do umów, które w przeciwnym razie byłyby jednomyślne:
na przykład, umowy o ustanowieniu państwa. Wszystko, co jednostka może
zyskać dzięki takiej jednomyślnej umowie, może też zyskać poprzez odrębne
umowy dwustronne. Każdy kontrakt, który rzeczywiście wymaga niemal peł-
nej jednomyślności, każdy kontrakt, który jest z istoty zbiorowy, spełni swe
przeznaczenie niezależnie od tego, czy dana jednostka bierze w nim udział;
tym samym w jej interesie będzie nie wiązać się przez uczestnictwo [...].
Pomocna tu, gdyby była adekwatna, byłaby pewna zasada za propono-
wana przez Herberta Harta, którą (za Johnem Rawlsem) nazywać będziemy
zasadą uczciwości. Zasada ta mówi, że gdy jakaś liczba osób zgodnie z okre-
ślonymi regułami angażuje się w sprawiedliwe, wzajemnie korzystne, wspólne
przedsięwzięcie, a tym samym ogranicza swoją wolność w sposób niezbędny
do uzyskania korzyści przez wszystkich, to ci, którzy poddali się owym ogra-
niczeniom, mają prawo oczekiwać takiej samej przychylności od tych, którzy
zyskali na ich podporządkowaniu się. Przyjęcie korzyści (nawet, jeśli nie ozna-
cza otwartej ani milczącej zgody na współpracę) wystarcza, według tej zasady,
367
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
368
Robert Nozick, Państwo
369
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
dała Q specjalne prawo do takich działań. Ale pod „A” nie da się podstawić
każdego czynu; ludzie mają ogólne prawa spełniania jedynie działań okre-
ślonych typów. Tym samym, można by argumentować, jeśli posiadanie praw
ogólnych, posiadanie praw do podejmowania szczególnego typu działań A,
oraz to, że inni są zobowiązani do niezmuszania cię do robienia A, ma mieć
sens, to sens ów musi pojawić się na kontrastowym tle sytuacji, w której ludzie
nie są zobowiązani do powstrzymywania się od zmuszania cię do robienia czy
nierobienia czegoś, to znaczy na tle sytuacji, w której ludzie nie mają ogól-
nego prawa do podejmowania działań. Jeśli Hart może zakaz przymuszania
wyprowadzać z tego, że szczególne prawa mają sens, to wydaje się, że równie
dobrze brak takiego zakazu może wywodzić stąd, że istnienie praw ogólnych
też ma jakiś sens.
Argument na rzecz egzekwowalności danego zobowiązania ma dwa eta-
py: pierwszy prowadzi do zaistnienia zobowiązania, zaś drugi do jego egze-
kwowalności. Skoro uniemożliwiliśmy krok drugi (przynajmniej o tyle, o ile
powszechnie uchodzi za wynikający z pierwszego), przejdźmy do owego za-
kładanego zobowiązania do współpracy w stosunku do zbiorowych postano-
wień innych o ograniczeniu własnych działań. Zasada uczciwości, tak jak ją
sformułowaliśmy za Hartem i Rawlsem, budzi zastrzeżenia i jest nie do przy-
jęcia. Załóżmy, że pewni ludzie w twoim sąsiedztwie (mieszka tam poza tobą
364 dorosłych ludzi) rozwiesili megafony i podjęli decyzję o uruchomieniu
programu publicznej rozrywki. Ogłaszają listę nazwisk, na której znajduje się
też i twoje nazwisko. W wyznaczonym dniu (można łatwo zmieniać terminy)
dana osoba ma zasiadać za mikrofonem tej osiedlowej rozgłośni, puszczać
płyty, czytać serwisy informacyjne, opowiadać zasłyszane anegdoty itd. Po 138
dniach, w czasie których każda z wyznaczonych osób wykonała swoje obowiąz-
ki, nadchodzi twoja kolej. Czy masz obowiązek się stawić? Czerpałeś korzyści
z tego systemu, otwierając czasem okno, aby posłuchać, ciesząc się muzyką
albo śmiejąc z zabawnej historyjki. Inni ludzie stawili się. Ale czy musisz od-
powiedzieć na wezwanie, gdy przychodzi twoja kolej? W tym stanie rzeczy
z pewnością nie. Mimo że czerpałeś korzyści z tego systemu, możesz zara-
zem sądzić, że 364 dni rozrywki zapewnianej przez innych nie jest wartych
poświęcenia przez ciebie jednego dnia. Wolałbyś raczej nie mieć żadnych
z tego korzyści i nie tracić jednego dnia, niż mieć je wszystkie i stracić je-
den dzień. Jeśli masz takie preferencje, to jak można wymagać, abyś włączył
się w to przedsięwzięcie, gdy nadejdzie wyznaczony czas? Byłoby miło, gdyby
w radiu czytano dzieła filozoficzne i można by tego posłuchać o każdej porze,
najlepiej późno w nocy, gdy człowiek jest zmęczony. Ale mogłoby to nie być
dla ciebie na tyle miłe, abyś chciał poświęcić cały swój dzień, pracując jako
lektor w takim programie. Czy inni mają prawo zobligować cię do tego, two-
rząc taki program, bez względu na twoje życzenia? W tym przypadku możesz
zrezygnować z korzyści, nie włączając radia; w innych przypadkach korzyści
370
Robert Nozick, Państwo
mogą być nie do uniknięcia. Czy jeśli każdy mieszkaniec z twojej ulicy zamiata
określonego dnia całą ulicę, to musisz to zrobić, gdy nadejdzie twoja kolej?
Czy żeby jako wolny strzelec nie odnosić korzyści, musisz myśleć o brudzie,
kiedy idziesz tą ulicą? Czy musisz powstrzymywać się przed włączaniem radia
po to, aby słuchać tych audycji filozoficznych? Czy musisz kosić trawnik przed
twoim domem tak często jak twoi sąsiedzi?
W zasadę uczciwości chce się wbudować przynajmniej taki warunek, że
korzyści, jakie człowiek odnosi z działań innych, muszą być większe niż kosz-
ty, jakie ponosi wykonując swoją część pracy. Jak mamy to rozumieć? Czy
warunek ten jest spełniony, jeśli codzienne audycje w tej lokalnej rozgłośni
w twoim sąsiedztwie w istocie sprawiają ci przyjemność, ale wolałbyś dzień
pieszej wycieczki zamiast słuchania tych audycji przez cały rok? Czy po to,
abyś był zobligowany do poświęcenia dnia na prowadzenie audycji, prawdą
nie musi być przynajmniej to, że nie masz żadnego pomysłu na spędzenie jed-
nego dnia (tego dnia, uwzględniając korzyści każdego innego dnia płynące
z przełożenia działań na ten dzień) w taki sposób, że wolałbyś to niż słucha-
nie audycji przez cały rok? Gdyby jedynym sposobem na korzystanie z tych
audycji było poświęcenie dnia na współudział w tym przedsięwzięciu, to dla
spełnienia takiego warunku, że korzyści przewyższają koszty, musiałbyś woleć
spędzić dzień na prowadzeniu audycji niż zdobyć w tym czasie jakąkolwiek
inną dostępną rzecz.
Gdyby zasada uczciwości została zmodyfikowana tak, że zawierałaby ten
bardzo mocny warunek, to i tak wciąż byłaby wystawiona na zarzuty. Korzy-
ści mogłyby jedynie ledwie przewyższać koszty, które ponosisz, wnosząc swój
udział, natomiast inni mogliby czerpać z tej instytucji znacznie więcej niż ty;
wszyscy oni wysoko cenią słuchanie tych publicznych audycji. Czy jako osoba
zyskująca najmniej na tej praktyce byłbyś zobligowany do wnoszenia w nią ta-
kiego samego wkładu? A może wolałbyś, aby wszyscy współpracowali w innym
przedsięwzięciu, ograniczając swe działania i poświęcając się na jego rzecz.
Powiedzmy, że prawdą jest, chociaż nie działają oni wedle twojego planu
(a tym samym ograniczają zakres innych twoich możliwości), że korzyści
z ich przedsięwzięcia są dla ciebie warte kosztów współpracy. Mimo to posta-
nawiasz nie współpracować, chcąc zwrócić ich uwagę na własną alternatywną
propozycję, którą zignorowali albo której nie potraktowali, przynajmniej two-
im zdaniem, tak jak na to zasługuje. (Chcesz na przykład, aby w radio czytali
Talmud zamiast filozofii.) Jeśli wesprzesz tę instytucję (ich instytucję) swoją
współpracą, tym trudniej będzie ją zmienić czy przekształcić.
W obliczu tego egzekwowanie zasady uczciwości budzi obiekcje. Nie mo-
żesz postanowić dać mi coś, na przykład książkę, a następnie zabrać mi pie-
niądze jako zapłatę za nią, nawet jeśli nie mam na widoku nic lepszego, na co
mógłbym je wydać. Jeśli twoje działanie, w wyniku którego ja dostaję książkę,
jest korzystne także dla ciebie, to masz jeszcze wątlejszą, jeśli w ogóle jakąś,
371
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
rację, żeby domagać się zapłaty; przypuśćmy, że najlepsze dla ciebie ćwiczenie
polega na wrzucaniu książek do cudzych domów, albo też wrzucanie książek
do cudzych domów jest nieuniknionym skutkiem ubocznym jakiegoś innego
z twoich działań. Sytuacja nie ulega zmianie w przypadku, jeśli to, że nie jesteś
w stanie zebrać pieniędzy czy opłat za książki, które w sposób nieunikniony
trafiają do cudzych domów, sprawia, że kontynuacja działania o tym skutku
ubocznym staje się nierozsądna czy zbyt kosztowna. Nie można, bez względu
na to, czemu to służy, działać w taki sposób, że najpierw daje się komuś ko-
rzyści, a potem domaga się zapłaty (albo ją ściąga). Grupa osób też nie ma
do tego prawa. Jeśli nie wolno ci nakładać i pobierać opłat z tytułu korzyści,
które zapewniasz bez wcześniejszej umowy, to z pewnością nie wolno ci ro-
bić tego w stosunku do korzyści, których zapewnienie nic cię nie kosztuje,
a już całkiem na pewno , ludzie nie muszą ci płacić za pozbawione kosztów
własnych korzyści, które zapewniają im inni. Tak, więc fakt, że jesteśmy czę-
ściowo „wytworami społecznymi” w tym sensie, że jesteśmy beneficjentami
istniejących struktur i form stworzonych przez niezliczone działania długiego
łańcucha od dawna zapomnianych ludzi, które to formy obejmują instytucje,
sposoby postępowania język, (którego społeczna natura może sprawiać, że
posługiwanie się nim dzisiaj przez nas może zależeć od Wittgensteinowskiego
dostosowywania się do mowy innych), nie obciąża każdego z nas odłożonym
długiem, który współczesne społeczeństwo może ściągnąć i wykorzystać wedle
swej woli.
Niewykluczone, że zasadę uczciwości da się tak zmodyfikować, że będzie
wolna od tych i podobnych trudności. Jednakże wydaje się pewne, że każda
taka zasada, jeśli jakaś w ogóle jest możliwa, byłaby tak złożona i zawiła, że
nie dałaby się powiązać z jakąkolwiek szczególną zasadą uprawomocniającą
egzekwowanie w warunkach stanu natury zobowiązań powstających na mocy
zasady uczciwości. Tym samym nawet, jeśli udałoby się sformułować tę zasadę
w taki sposób, że nie byłaby już wystawiona na zarzuty, to i tak nie pozwalałaby
uchylić potrzeby uzyskania zgody innej osoby na współpracę i ograniczenie
przez nią własnych działań […].
Wróćmy do jednostki niezależnej. Zostawiając na boku kwestię strachu
innych, nie niezależnych (być może nie obawialiby się oni aż tak bardzo),
czy człowiek, który ma zostać ukarany, nie ma prawa się bronić? Czy musi
pozwolić na wykonanie kary, ściągając później zadośćuczynienie, jeśli potrafi
dowieść, że kara była niesłuszna? Lecz komu ma tego dowieść? Jeśli wie, że
jest niewinny, to czy może natychmiast domagać się zadośćuczynienia i egze-
kwować swoje prawo do jego ściągnięcia? I tak dalej. Pojęcia praw procedural-
nych, publicznego udowodnienia winy i im podobne mają bardzo niejasny
status w obrębie teorii stanu natury.
Można by powiedzieć, że każda osoba ma prawo, by jej wina została do-
wiedziona za pomocą najmniej niebezpiecznej ze znanych procedur wykazy-
372
Robert Nozick, Państwo
373
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
374
Robert Nozick, Państwo
375
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
376
Ronald Dworkin
377
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
znaje tym samym, że ludzie mają tylko takie prawa, jakie przyzna im rząd,
z czego wynika, że nie mają w ogóle żadnych praw moralnych.
Klarowność tego rozróżnienia jest niekiedy w Stanach Zjednoczonych
przyćmiona przez charakter systemu konstytucyjnego. Amerykańska konsty-
tucja gwarantuje indywidualnym obywatelom – w I Poprawce, klauzuli właści-
wego procesu, klauzuli równej ochrony i podobnych – pewne prawne upraw-
nienia. Obecna praktyka prawna w Stanach Zjednoczonych pozwala Sądowi
Najwyższemu na stwierdzanie nieważności aktów ustawodawczych Kongresu,
czy legislatur stanowych, jeśli Sąd uzna, ze naruszają one powyższe gwarancje.
Praktyka ta spowodowała, że niektórzy twierdzą, iż istniejący system prawny
w pełni chroni moralne prawa jednostek. Tak jednak nie jest, ani być w isto-
cie nie może.
Konstytucja wiąże zagadnienia prawne z moralnymi uznając, że ważność
ustaw i przepisów zależy od rozstrzygnięć złożonych problemów moralnych,
takich jak to, czy pewna konkretna ustawa nie narusza zasady, że wszyscy ludzie
są z zasady równi. Powiązanie to ma pewne ważne konsekwencje dla dyskusji
o obywatelskim nieposłuszeństwie – szczegółowo analizuję je w innym miej-
scu – i będę się jeszcze do nich odwoływał. Dwa zasadnicze pytania pozostają
tu jednak bez odpowiedzi. Po pierwsze, czy Konstytucja, nawet odpowiednio
zinterpretowana, zawiera wszystkie moralne prawa obywateli. Po drugie, czy
–jak wielu uważa – obywatele mają obowiązek przestrzegać przepisów prawa
nawet wtedy, gdy narusza to ich prawa moralne.
Oba pytania stają się niezmiernie ważne, gdy jakaś mniejszość domaga się
uznania pewnego moralnego prawa, którego prawo stanowione nie uznaje,
na przykład prawa do posiadania własnego systemu szkół, którego – według
zgodnej opinii prawników – Konstytucja nie gwarantuje. Drugie pytanie staje
się istotne wtedy, gdy większość jest na tyle poruszona, że pojawiają się propo-
zycje poprawek do konstytucji ograniczających prawa jednostek, na przykład
prawo do samooskarżania. Jest ono także ważne w krajach nie posiadających
ustawy zasadniczej, takich jak Wielka Brytania.
Nawet gdyby konstytucja była doskonała, a większość zostawiła ją bez zmia-
ny, nie wynikałoby stąd, że Sąd Najwyższy mógłby gwarantować jednostkowe
prawa obywateli. Orzeczenie Sądu Najwyższego jest również pewną decyzją
natury prawnej, a więc musi brać pod uwagę precedensy i kwestie instytucjo-
nalne, takie jak relacje między Sądem a Kongresem, a nie tylko kwestie moral-
ne. Żadna zaś decyzja prawna nie jest z konieczności słuszna. Sędziowie wyzna-
ją różne poglądy na kontrowersyjne kwestie prawa i moralności, a – jak tego
dowiodły gorące dyskusje nad Nixonowskimi nominacjami na sędziów Sądu
Najwyższego – prezydent ma prawo do mianowania takich sędziów, jakich uzna
za stosowne, jeżeli tylko spełniają oni warunki uczciwości i kompetencji.
Tak wiec, choć system konstytucyjny jest pewnym dodatkowym czynni-
kiem chroniącym moralne prawa obywateli względem rządu, to nie można
378
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
379
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
380
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
381
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
z hazardem, i przeciwnie, może być tak, że nie ma się prawa – w tym sensie,
że nie byłoby niesłuszne, gdyby ktoś w tym przeszkadzał – do robienia czegoś
słusznego. Jeśli nasz oddział wziął do niewoli nieprzyjacielskiego żołnierza, to
można by powiedzieć, że jest rzeczą słuszną, by próbował on ucieczki, ale nie
wynika z tego, że jest rzeczą niesłuszną zapobieganie temu. Moglibyśmy go
podziwiać za próbę ucieczki, a może nawet nieco nim pogardzać, gdyby jej
nie spróbował. Nie pociąga to jednakże za sobą tego, że próba przeszkodze-
nia w tej ucieczce byłaby złem. Wprost przeciwnie, jeśli sądzimy, że walczymy
w słusznej sprawie, uważamy za uzasadnione dołożenie wszystkich sił w celu
uniemożliwienia mu ucieczki.
W normalnych okolicznościach rozróżnienie między tym, co ktoś ma pra-
wo robić, a tym, co jest dla niego rzeczą słuszną do zrobienia, nie powoduje
żadnych trudności. Czasami jednak trudności się pojawiają, ponieważ mó-
wiąc, że ktoś ma prawo coś robić, chcemy jedynie powiedzieć, że nie jest dla
niego rzeczą niesłuszną to robić. W ten właśnie sposób powiemy, że schwyta-
ny żołnierz ma „prawo” próbować ucieczki, mając na myśli nie to, że starając
się go powstrzymać robimy coś niesłusznego, ale to, że nie ma on obowiązku
niepodejmowania próby ucieczki. Używamy słowa „prawo” w tym sensie mó-
wiąc, że ktoś ma „prawo” postępować zgodnie ze swoimi zasadami, czy zgodnie
ze swoim sumieniem. Mamy tu na myśli, że nie robi on nic niesłusznego po-
stępując według swoich szczerych przekonań, choćbyśmy się nawet z nimi się
niezgadzali, a nawet gdyby – z powodów politycznych czy innych – okazało się
konieczne zmuszenie go do postępowania sprzecznego z tymi przekonaniami.
Załóżmy, że ktoś uważa, iż zasiłki dla biednych są głęboko niesłuszne, po-
nieważ dławią przedsiębiorczość. Wpisuje on całe swoje dochody do deklara-
cji podatkowej, ale odmawia zapłacenia połowy podatku dochodowego. Mo-
glibyśmy powiedzieć, że ma prawo odmawiać płacenia, jeśli chce, ale że rząd
ma prawo wyegzekwować od niego pełną kwotę podatku i nałożyć grzywnę,
lub nawet posłać go do więzienia, za opóźnienia w zapłacie, jeśli okaże się to
konieczne, by utrzymać skuteczność systemu poboru podatków. Nie powie-
dzielibyśmy tak w innych przypadkach; nie mówimy, że zwykły złodziej ma
prawo kraść, jeśli chce, jeśli tylko ponosi karę. Powiemy, że ktoś ma prawo
łamać przepisy, mimo że państwo ma prawo go za to karać, tylko wtedy, gdy
ze względu na jego przekonania uważamy, że łamiąc przepis nie robi przez to
nic niewłaściwego.
Rozróżnienia te pozwalają dostrzec pewną dwuznaczność w wyjściowym
pytaniu: Czy kiedykolwiek ktoś ma prawo łamać przepisy? Czy pytamy tu
o łamanie przepisów w sensie mocnym, a więc o to, czy rząd robiłby coś nie-
słusznego, gdyby próbował go powstrzymać przez aresztowanie i oskarżenie?
Czy też pytamy o to, czy kiedykolwiek łamanie przepisów może być dla kogoś
czymś słusznym, a więc czy powinniśmy go nadal darzyć szacunkiem, mimo że
rząd powinien go posłać do więzienia?
382
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
383
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
tele nie robią nic niesłusznego wypowiadając się swobodnie na różne tematy,
mimo że rząd rezerwuje sobie prawo powstrzymywania ich przed tym.
Jest to podstawowa kwestia i chcę ją tutaj nieco rozwinąć. Oczywiste jest,
że odpowiedzialny rząd musi umieć uzasadnić swoje postępowanie, w szcze-
gólności jeśli zmierza ono do ograniczenia wolności obywateli. Zwykle jed-
nak wystarczającym uzasadnieniem, nawet działań ograniczających wolność,
jest to, że działania takie są obliczone na powiększanie tego, co filozofowie
nazywają ogólną użytecznością – czyli na wytworzenie większej ilości ogólnej
korzyści niż szkody. Tak więc, chociaż rada miejska Nowego Jorku potrze-
buje jakiegoś uzasadnienia dla wprowadzenia ruchu jednokierunkowego
na Lexington Avenue, to wystarczającym uzasadnieniem jest to, że stosowni
urzędnicy uważają na podstawie rozsądnych przesłanek, że przyniesie to ta-
kie korzyści dla wielu, które prze ważą szkody poniesione przez nielicznych.
Kiedy jednak mówi się, że obywatele mają prawa względem rządu, takie jak
prawo do swobody wypowiedzi, to ten rodzaj uzasadnienia nie wystarcza.
W przeciwnym razie stwierdzenie to nie oznaczałoby, że obywatele są w szcze-
gólny sposób chronieni przed ustawowymi przepisami, w przypadku, gdy
w grę wchodzą ich prawa, a to właśnie stanowi sedno owego stwierdzenia.
Nie wszystkie uprawnienia prawne, nawet te zawarte w Konstytucji, wyra-
żają moralne prawa obywateli względem rządu. Mam prawo jeździć 57 ulicą
w obie strony, ale rada miejska nie zrobiłaby nic niesłusznego, gdyby zmieniła
ruch na jedno kierunkowy uważając, że taka zmiana leży w ogólnym intere-
sie. Mam konstytucyjnie zagwarantowane prawo wybierania przedstawicieli
do Kongresu co dwa lata, ale rząd centralny i rządy stanowe nie zrobiłyby nic
niesłusznego, gdyby, postępując zgodnie ze stosowną procedurą, wprowadzi-
ły poprawkę do Konstytucji zmieniającą czas trwania kadencji kongresmana
z dwóch do czterech lat, znów na podstawie tego, że służyłoby to dobru po-
wszechnemu.
Jednakże niektóre uprawnienia konstytucyjne – te, które nazywamy fun-
damentalnymi, jak prawo do swobody wypowiedzi – wyrażają prawa względem
rządu w sensie mocnym; stąd bierze się przechwałka, że amerykański system
prawny respektuje fundamentalne prawa obywateli. Jeśli obywatele mają mo-
ralne prawo do swobody wypowiedzi, to rząd robiłby coś niesłusznego, gdyby
próbował znieść gwarantującą je I Poprawkę, nawet gdyby uważał, że ograni-
czenie wolności słowa przyniesie korzyść większości obywateli.
Nie powinniśmy jednak posuwać się zbyt daleko. Ktoś, kto twierdzi, że
obywatele mają prawa względem rządu, nie musi wcale twierdzić, że rząd nig-
dy nie może w uzasadniony sposób uchylić takiego prawa. Mógłby na przy-
kład powiedzieć, że chociaż obywatele mają prawo do wolności słowa, to rząd
może uchylić to prawo, gdy jest to konieczne dla ochrony praw innych ludzi,
w celu zapobieżenia katastrofie, czy nawet by osiągnąć wyraźne, znaczne ko-
rzyści społeczne, (choć gdyby ten ktoś uznawał to ostatnie uzasadnienie za
384
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
385
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
386
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
387
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nić „prawa” większości jako takiej, które nie mogą uzasadniać uchylania praw
jednostki, od osobistych praw poszczególnych członków tej większości, które
mogą takich uzasadnień dostarczać. Kryterium odróżniania jest następują-
ce. Ktoś ma konkurencyjne prawo do ochrony, potencjalnie skonfliktowane
z prawem innej osoby do działania, wtedy, gdy ta osoba mogłaby się domagać
ochrony indywidualnie, jako jednostka, niezależnie od tego, czy większość
współobywateli podzielałaby jej żądania.
Według tego kryterium, nie może więc być tak, żeby ktoś miał prawo do-
magać się egzekwowania wszystkich przepisów prawa. Ma prawo domagać się
egzekwowania tylko tych przepisów, na przykład prawa karnego, których eg-
zekwowania miałby prawo się domagać nawet wtedy, gdyby nie były obowiązu-
jącym prawem. Do tej kategorii należą zapewne przepisy dotyczące pobicia.
Gdyby słabi fizycznie członkowie społeczności – ci, którzy potrzebują ochrony
policji przed przemocą fizyczną – stanowili tylko nieznaczną mniejszość, to
i tak powiedzielibyśmy, że są uprawnieni do takiej ochrony. Jednakże o prze-
pisach zapewniających spokój w miejscach publicznych, czy uzasadniających
prowadzenie za pieniądze podatnika wojny za granicą, nie można powie-
dzieć, że opierają się na prawach jednostek. Nieśmiała pani w cichym zakątku
Chicago nie ma wcale prawa do takiego akurat spokoju, jaki panuje tam teraz,
nie ma też prawa do tego, by chłopaków brano do wojska i wysyłano na wojnę,
którą ona aprobuje. Istnieją przepisy – być może pożądane – które zapewniają
jej obie te rzeczy, ale uzasadnieniem ich, jeśli da się je w ogóle uzasadnić, jest
powszechna wola większości, a nie osobiste prawa tej pani. Jeśli więc przepisy
te ograniczają czyjeś osobiste moralne prawo do protestu, czy do osobistego
bezpieczeństwa, nasza przykładowa pani z Chicago nie może się powoływać
na własne konkurencyjne prawa, by uzasadnić to ograniczenie. Nie ma ona
osobistego prawa do domagania się, by wprowadzono takie przepisy, nie ma
też konkurencyjnego prawa do domagania się, by je egzekwowano.
Konserwatysta nie może więc wiele zyskać przez odwołanie się do praw
konkurencyjnych, może jednak próbować jeszcze innego argumentu. Mógł-
by powiedzieć, że rządowi wolno ograniczać osobiste prawa obywateli w przy-
padku stanu wyjątkowego, lub by przeciwdziałać jakiejś wielkiej społecznej
szkodzie, lub też – być może – by uzyskać jakąś wielką społeczną korzyść.
Wprowadzenie cenzury może być uzasadnione w czasie wojny, mimo że naru-
sza prawo do swobodnego wypowiadania się w sprawach polityki. Zagrożenie
musi jednak być rzeczywiste. Musi zachodzić sytuacja opisywana przez Olivera
Wendella Holmesa jako bezpośrednie i realne niebezpieczeństwo, i to nie-
bezpieczeństwo poważne.
Czy konserwatysta może twierdzić, że zawsze, gdy uchwalone zostaną ja-
kieś przepisy, nawet niesłuszne, da się użyć takiej argumentacji, by uzasadnić
ich egzekwowanie? Konserwatysta mógłby argumentować następująco. Gdyby
rząd przyznał, że się w czymś omylił – że organ ustawodawczy uchwalił, wyko-
388
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
389
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
390
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
391
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
392
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
393
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
394
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
nieszczerych – lecz te argumenty nie mają żadnej wagi, ponieważ nie mogą
uzasadnić ograniczania praw.
A jak ma się rzecz z ustawą antyzamieszkową, na którą powołał się sąd
w procesie chicagowskim? Czy ustawa ta była niesłusznym ograniczeniem pra-
wa do swobody wypowiedzi gwarantowanego przez I Poprawkę? Gdybyśmy
zastosowali do tego przypadku nasz pierwszy model, to argumenty za ustawą
antyzamieszkową wydawałyby się mocne. Jeśli jednak odrzucimy argument
dotyczący równoważenia, to pozostałe stają się dużo słabsze. Pierwotne pra-
wo do swobody wypowiedzi musi zakładać, że zabranianie komuś wyrażania
tego, o czym jest szczerze przekonany, stanowi pogwałcenie jego osobowości.
Naruszenie to jest nawet większe – a nie mniejsze – wtedy, gdy zabrania mu
się wyrażania opinii dotyczących tych zasad moralności politycznej, które są
mu najdroższe, i to w sytuacji, którą uważa on za rażące pogwałcenie tych
zasad.
Można by powiedzieć, że ustawa antyzamieszkową pozostawia mu wolność
wyrażania takich opinii w spokojny sposób. Lekceważyłoby to jednak związek
między sposobem wyrażania opinii a godnością. Człowiek nie może wyrażać
swych opinii w sposób wolny, gdy nie wolno mu używać retoryki dorównującej
oburzeniu, lub gdy musi łagodzić wypowiedzi w celu respektowania wartości
uznawanych przez niego za mało ważne w porównaniu z tymi, w imię których
się wypowiada. Prawdą jest, że niektórzy z protestujących przemawiają w spo-
sób dla większości szokujący, ale arogancją byłoby przyjmować, że ortodoksyj-
ny sposób przemawiania jest jedynym właściwym środkiem wyrażania opinii,
ponieważ negowałoby to zasadę równej troski i poszanowania. Jeżeli prawo do
swobody wypowiedzi ma chronić godność protestujących, to właściwy sposób
przemawiania należy oceniać biorąc pod uwagę osobowość protestujących,
a nie osobowość ludzi z „milczącej” większości, dla której ustawa antyzamiesz-
kową nie stanowi żadnego ograniczenia.
Odpada więc argument głoszący, że wartości osobiste chronione przez
pierwotne prawo nie są zagrożone w rozważanym granicznym przypadku.
Musimy teraz rozstrzygnąć, czy nie istnieją jakieś konkurencyjne prawa lub
prawdopodobne zagrożenia, które jednak uzasadniałyby wprowadzenie usta-
wy antyzamieszkowej. Możemy rozważyć te dwie sprawy łącznie, ponieważ je-
dyne konkurencyjne prawo mogące tu wchodzić w grę to prawo do ochrony
przed przemocą, a jedyne możliwe w tym kontekście zagrożenie dla społe-
czeństwa to zagrożenie przemocą.
Nie mam prawa podpalać cudzych domów, obrzucać ludzi i samochodów
kamieniami, ani przyłożyć komuś w głowę łańcuchem rowerowym, nawet jeśli
wydaje mi się to naturalnym sposobem wyrażania opinii. Jednak oskarżonym
w chicagowskim procesie nie zarzucano stosowania przemocy bezpośrednio;
argumentowano tylko, że przemówienia, które zamierzali wygłosić, mogły
z dużym prawdopodobieństwem doprowadzić do aktów przemocy ze strony
395
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
innych, czy to dla poparcia treści przemówień, czy też z wrogości wobec nich.
Czy stanowi to jakieś uzasadnienie?
Sprawy miałyby się inaczej, gdyby można było z rozsądnym stopniem pew-
ności powiedzieć, jakiego natężenia przemocy i jakiego jej rodzaju pozwoli-
łaby uniknąć ustawa antyzamieszkowa. Czy ocaliłaby dwa ludzkie istnienia na
rok, czy dwieście, czy dwa tysiące? Pozwoliłaby uniknąć strat prywatnej wła-
sności wielkości dwóch tysięcy dolarów, dwustu tysięcy, czy dwóch milionów?
Nie da się tego powiedzieć, nie tylko dlatego, że przewidywania takie są tech-
nicznie prawie niemożliwe, lecz dlatego, że nie rozumiemy dobrze procesów
przeradzania się spokojnej demonstracji w zamieszki, a w szczególności nie
wiemy, jaką rolę w tym odgrywają zapalczywe przemówienia, w odróżnieniu
od biedy, brutalności policji, żądzy krwi i innych ludzkich niedostatków oraz
ekonomicznej nędzy. Rząd musi oczywiście dążyć do minimalizacji strat życia
i własności wynikających z przemocy, ale musi też rozumieć, że każda próba
lokalizacji i usunięcia przyczyn zamieszek, która nie pretenduje do przekon-
struowania całości społeczeństwa, musi posługiwać się metodą prób i błędów.
Decyzje muszą być podejmowane w warunkach znacznej niepewności, a insty-
tucja praw, brana poważnie, ogranicza możliwości dowolnego eksperymento-
wania w takich przypadkach.
Zmusza to rząd do brania pod uwagę tego, że zabranianie komuś wygła-
szania przemówień lub demonstrowania stanowi dla niego głęboką obrazę,
a uzyskane korzyści są jedynie spekulatywne i mogłyby zapewne być osiągnię-
te w inny – być może kosztowniejszy finansowo – sposób. Gdy prawnicy mó-
wią, że prawa mogą być ograniczane w celu ochrony innych praw lub zapo-
bieżenia katastrofie, to mają na myśli przypadki, w których przyczyna i skutek
są względnie jasne, jak w znanym przykładzie z człowiekiem, który – kłamiąc
– krzyknął: „Pali się!” w zatłoczonym teatrze.
Jednakże proces chicagowski pokazuje, jak zagmatwane mogą być związki
przyczynowo-skutkowe. Czy przemówienia Hoffmana i Rubina były koniecz-
nymi warunkami zamieszek? Czy też tysiące ludzi przybyłych do Chicago mia-
ło i tak zamiar wdania się w zamieszki, jak również utrzymuje rząd? Czy prze-
mówienia były warunkiem wystarczającym? Czy policja mogła powstrzymać
akty przemocy, gdyby nie zajmowała się tak intensywnie ich wywoływaniem,
jak twierdzą członkowie prezydenckiej Komisji do Spraw Przemocy?
Nie są to łatwe pytania, lecz jeśli prawa mają jakiekolwiek znaczenie, to
rząd nie może po prostu wybrać sobie odpowiedzi usprawiedliwiających jego
postępowanie. Jeśli ktoś ma prawo do swobody wypowiedzi, jeśli powody ist-
nienia tego prawa rozciągają się również na prowokacyjne przemówienia
polityczne, i jeśli wpływ takich przemówień na akty przemocy nie jest jasny,
to rządowi nie wolno radzić sobie z tym problemem zaczynając od odbiera-
nia tego prawa. Możliwe, że ograniczenie wolności radzi sobie z problemem
najtaniej, lub w sposób najmniej destrukcyjny dla morale policji, lub wreszcie
396
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
397
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
lub ich prywatnej własności, a nie istnieje żadna inna metoda zapobieżenia
tej szkodzie, tak jak w przypadku człowieka krzyczącego: „Pali się!” w teatrze.
Nie możemy jednak przyjąć zasady głoszącej, że rząd może ignorować prawo
do swobody wypowiedzi zawsze wtedy, gdy życie i własność innych wchodzą
w grę. Dopóki wpływ czyichś wypowiedzi na konkurencyjne prawa innych jest
czysto spekulatywny i – nawet jeśli istnieje – nieznaczny, dopóty rząd musi
sięgać do innych metod.
Na początku tego eseju powiedziałem, że chcę pokazać, co musi robić
rząd głoszący, że jego intencją jest uznawanie praw jednostki. Musi on po-
rzucić ideę, że obywatele nigdy nie mają prawa do łamania przepisów, i nie
może definiować praw obywateli tak, żeby stawiać kogoś poza obrębem tych
praw tylko ze względu na rzekome dobro ogólne. Każde ostre przeciw dzia-
łanie obywatelskiemu nieposłuszeństwu, czy każdą kampanię przeciw swobo-
dzie protestowania można zatem traktować jako sprawdzian szczerości tych
intencji.
Ktoś mógłby jednak spytać, czy rozsądne jest branie praw aż tak poważnie.
Geniusz Ameryki, a przynajmniej jego legenda, polega przecież na niedo-
prowadzaniu żadnej abstrakcyjnej doktryny do jej logicznej skrajności. Może
wiec czas dać sobie spokój z abstrakcjami i skoncentrować się na zapewnieniu
większości obywateli poczucia, że rząd troszczy się o ich dobro byt, i rozumie,
że to w ich imieniu rządzi.
Tak mniej więcej uważał, jak się wydaje, wiceprezydent Agnew. W prze-
mówieniu wyjaśniającym politykę rządu wobec „dziwaków” i nieprzystoso-
wanych społecznie stwierdził on, że troska liberałów o prawa jednostki to
przeciwny wiatr wiejący w dziób nawy państwowej. Marna to metafora, ale
dobrze wyraża pewną filozofię. Wiceprezydent dostrzegł to, czego nie do-
strzega wielu liberałów, mianowicie, że większość nie może posuwać się
w obranym przez siebie kierunku tak szybko, jak by mogła czy chciała się
posuwać, gdyby nie uznawała praw jednostek do robienia tego, co – według
niej – jest rzeczą niesłuszną.
Spiro Agnew uznał, że owe prawa powodują podziały społeczne, a więc że
byłoby z pożytkiem dla jedności narodu i poszanowania prawa, gdyby trak-
tować je nieco bardziej sceptycznie. Nie miał racji. Amerykańskie społeczeń-
stwo będzie podzielone w kwestiach polityki społecznej i zagranicznej, a jeśli
nadejdzie kryzys gospodarczy te podziały jeszcze się pogłębią. Jeśli chcemy,
żeby nasze prawa i instytucje prawne stanowiły wspólną podstawę dyskusji
nad takimi kwestiami, to te podstawowe reguły nie mogą być prawami zdo-
bywców narzucanymi słabym przez klasę dominującą, jak w marksistowskiej
wizji kapitalizmu. Zasadniczy zrąb prawa – ta jego część, która definiuje
i realizuje politykę społeczną, gospodarczą i zagraniczną – nie może być
neutralny. Musi wyrażać, w największej części, poglądy większości na to, co
jest wspólnym dobrem. Instytucja praw jest wobec tego zasadnicza, ponieważ
398
Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie
399
John Finnis
UPRAWNIENIA
Źródło: J. Finnis, Prawo naturalne i uprawnienia naturalne, Dom Wydawniczy ABC,
Warszawa 2001 (przeł. K. Lossman)
400
John Finnis, Uprawnienia
401
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
402
John Finnis, Uprawnienia
403
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
404
John Finnis, Uprawnienia
405
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
406
John Finnis, Uprawnienia
407
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
408
John Finnis, Uprawnienia
409
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
410
John Finnis, Uprawnienia
411
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
412
John Finnis, Uprawnienia
413
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
414
John Finnis, Uprawnienia
415
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
416
Steven Lukes
417
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
utopii, ani antyutopii, ale które mogą być pod innymi względami atrakcyjne,
w których wszelako nie występuje ta konkretna zasada, której szczególne ce-
chy uda nam się być może poznać w ten sposób lepiej.
Wyobraźmy sobie społeczeństwo nazywające się Utylitaria. Utylitarianie
są ludźmi aktywnymi publicznie i wykazują silne poczucie kolektywnego celu:
ich jedyny i wyłączny cel, nadrzędny wobec wszystkich innych, polega na mak-
symalizacji ogólnej użyteczności wszystkich ludzi. W tradycyjnym ujęciu ozna-
czało to „Największe Szczęście dla Największej Liczby Ludzi” (co stanowi ich
narodowe motto), ale od niedawna zaczęto dyskutować nad naturą użytecz-
ności. Niektórzy twierdzą, iż jest ona tożsama z dobrobytem, wyznaczonym
obiektywnymi wskaźnikami dochodu, dostępu do usług medycznych, budow-
nictwa mieszkaniowego i tak dalej. Inni – o bardziej mistycznym nastawieniu
– widzą w niej raczej szczególny wewnętrzny blask, niedefiniowalny subiek-
tywny stan, do którego dąży każdy człowiek. Jeszcze inni sądzą, iż użyteczność
stanowi po prostu zaspokojenie wszelkich pragnień, jakie można żywić. Inni
mówią, że jest ona zaspokojeniem tych pragnień, które ludzie powinni żywić
lub tych, które żywiliby, gdyby mieli większą wiedzę i rozsądek. Są jeszcze tacy
– o usposobieniu raczej ponurym – którzy utrzymują, że użyteczność ozna-
cza jedynie unikanie cierpienia: dla nich „największe szczęście” oznacza „naj-
mniejsze nieszczęście”. Utylitarianie są wyjątkowo kołtuńskim narodem, któ-
rych odstręcza ujmowanie użyteczności w wysokiej kulturze i prześcigają się
w cytowaniu powiedzenia, że „jeśli gra towarzyska daje tyleż przyjemności, co
poezja, to jest tyleż warta, co ona”. Istnieje jednak wśród nich wąska tradycja,
która usiłuje wzbogacić ideę użyteczności o bardziej twórcze aspekty życia.
Mimo tych różnic, wszyscy Utylitarianie zgadzają się co do jednej zasady: Liczy
się to, co można policzyć. Najważniejszą własnością każdego Utylitarianina
jest kieszonkowy kalkulator. Gdy zadać im pytanie: „Co należy zrobić?” nie-
odmiennie przełożą je na pytanie „Która opcja przyniesie największą sumę
użyteczności?”. Kalkulowanie jest ich narodową obsesją.
Technokraci, biurokraci i sędziowie stanowią najpotężniejszą grupę
w Utylitarii i cieszą się wielkim poważaniem. Są oni wyjątkowo biegli w kal-
kulowaniu, obliczaniu, używaniu najnowocześniejszych komputerów o co-
raz większej mocy. Są dwie partie polityczne, rywalizujące o władzę – Partia
Działania i Partia Rządzenia. Partia Działania (Działacze) zachęca do uży-
wania kalkulatorów przy każdej możliwej okazji, natomiast Partia Rządzenia
(Rządzący) zniechęca ludzi do używania kalkulatorów na co dzień. Według
Rządzących ludzie powinni żyć według konwencji czy zasad praktycznych
obmyślanych i interpretowanych przez technokratów, biurokratów i sędziów
w świetle ich wyższych metod kalkulacji.
Życie w Utylitarii niesie z sobą pewne zagrożenia. Innym bowiem naro-
dowym przysłowiem jest „utilitas populi suprema lex est.” Problem polega wsze-
lako na tym, że nikt nigdy nie wie na pewno, jak być może będzie musiał się
418
Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka
419
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
420
Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka
421
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
bogów człowieka i zamienia ich w towar” oraz „pozbawił (...) cały świat – tak
świat ludzi, jak i przyrodę – właściwej wartości.” Obecnie zanikła również wy-
miana gotówkowa. Również, w końcu, jak to przewidziano, „miłość możesz
wymienić tylko na miłość, zaufanie tylko na zaufanie”, wpływ na innych ludzi
może wywierać tylko ten, który rzeczywiście inspiruje i wiedzie naprzód innych
ludzi, a każdy stosunek do człowieka i do przyrody jest przejawem rzeczywiste-
go indywidualnego życia. Istnieje arkadyjska obfitość: wszyscy produkują tyle,
ile potrafią i otrzymują tyle, ile potrzebują. Ludzie identyfikują się ze sobą,
tak jak u Komunitarian, ale nie ze względu na to, że należą do tej lub tamtej
wspólnoty lub podwspólnoty, lecz dlatego, że są w równy i pełny sposób ludź-
mi. Związki między płciami są w pełni wzajemne, a prostytucja jest zjawiskiem
nieznanym. W Proletarii nie ma żadnej pojedynczej dominującej obsesji lub
stylu życia: każdy rozwija swoją bogatą indywidualność, jako wszechstronną
w swojej produkcji i konsumpcji, wolną od zewnętrznych przeszkód. Nie ma
już sprzeczności pomiędzy interesem oddzielnej jednostki lub pojedynczej
rodziny a interesem wszystkich jednostek, które ze sobą obcują.
Jedynym problemem Proletarii jest brak problemów. Jest tak, ponieważ
komunizm, jak przewidział to Marks, „stanowi prawdziwe rozwiązanie kon-
fliktu między człowiekiem a przyrodą oraz między człowiekiem a człowiekiem,
prawdziwe rozwiązanie konfliktu między istnieniem a istotą, między uprzed-
miotowieniem a samostanowieniem, między wolnością a koniecznością, mię-
dzy osobnikiem a gatunkiem. Stanowi on rozwiązanie zagadki historii i jest
świadomy tego.”
Jednak odwiedzający Proletarię (pochodzący z innych planet) nie mogą
czasem uwierzyć w to, co widzą. Z trudnością przychodzi im uwierzyć, że moż-
na osiągnąć i, co więcej, utrzymać taką doskonałość bez konfliktu. Jak – zasta-
nawiają się – planowanie produkcji może przebiegać tak płynnie bez rynków,
dostarczających, przez kształtowanie się cen, informacji o popycie? Dlaczego
nie dochodzi do konfliktów przy rozdzielaniu środków? Czy odmienne style
życia nie przeszkadzają sobie nawzajem? Czy nie dochodzi do osobistych kon-
fliktów pomiędzy, powiedzmy, ojcami a synami lub pomiędzy kochankami?
Czy Proletarianie odczuwają wewnętrzny niepokój? Nie ma widocznych żad-
nych oznak takiego odczucia. Wydaje się, że potrafią oni łączyć swoją bogatą
indywidualność, rozwijając swoje talenty we wszystkich kierunkach, z prawdzi-
wie wspólnotowymi społecznymi relacjami. Tylko bardzo rzadko zdarza się,
aby pozaziemscy turyści gubili się gdzieś w drodze i lądowali na jakiejś innej
planecie niż Ziemia, ale wtedy powyższy opis już wcale nie dotyczy ludzi.
Prawa człowieka są nieznane w tych trzech miejscach, które właśnie od-
wiedziliśmy – ale w każdym przypadku z innych powodów. Utylitarianie nie
potrzebują ich, ponieważ ci, którzy w te prawa wierzą są, z definicji, skłon-
ni kwestionować użycie utylitariańskich kalkulacji we wszelkich okoliczno-
ściach. Jak w znanych słowach ujął to założyciel Utylitarii, Jeremy Bentham,
422
Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka
sama idea takich praw jest nie tylko nonsensem, ale również „nonsensem
na szczudłach”, nie ma bowiem „takiego prawa, które, jeśli jego zniesienie
byłoby korzystne dla społeczeństwa, nie powinno być zniesione.” Komunita-
rianie zawsze odrzucali takie prawa ze względu na ich wyabstrahowanie od
rzeczywistych, autentycznych, konkretnych lokalnych stylów życia. Edmund
Burke, błyskotliwy Komunitariański mówca, stwierdził to w następujących sło-
wach: ich „abstrakcyjna doskonałość” stanowi ich „praktyczną wadę”, ponie-
waż „prawa i ograniczenia zmieniają się stosownie do czasów i okoliczności,
dopuszczają również rozmaite modyfikacje, które nie mogą być rozstrzygnię-
te przez żadną abstrakcyjną zasadę.” Nie mniej błyskotliwy Komunitarianin,
Alasdair MacIntyre, wzmocnił ten atak, mówiąc, że prawa naturalne lub pra-
wa człowieka są „fikcjami – tak jak fikcją jest użyteczność.” Są one jak „cza-
rownice i jednorożce”, ponieważ każda próba podania racji dla wiary, iż takie
prawa istnieją, zakończona była niepowodzeniem.” (...) Jeśli zaś chodzi o Pro-
letarian, to odrzucenie przez nich praw człowieka zapoczątkował już Karol
Marks, który opisał te prawa jako „ideologiczną blagę” i „składankę wyświech-
tanych frazesów” z dwóch powodów. Po pierwsze, łagodzą serca w gorączce
walki klas (a chodzi wszak o to, by zwyciężyć, a nie współczuć wrogom klaso-
wym). W grę wchodzi tutaj, jak pisał Trocki, „nasza moralność” kontra „ich
moralność”. Lenin natomiast zauważył, że „nasza moralność jest całkowicie
podporządkowana interesowi walki klas proletariatu (...) Dla komunisty mo-
ralność znajduje się w owej zjednoczonej dyscyplinie oraz świadomej walce
mas przeciwko wyzyskiwaczom. Nie wierzymy w wieczną moralność i dema-
skujemy fałsz wszystkie bajki na temat moralności.” Po drugie, Marks uznawał
prawa człowieka za anachroniczne, ponieważ były one niezbędne w czasach
prehistorycznych, gdy jednostki potrzebowały ochrony przeciwko krzywdom
i niebezpieczeństwom grożącym im ze strony niedoskonałego, wypełnionego
konfliktami, podzielonego klasowo świata. Z chwilą przekształcenia tego świa-
ta i narodzin nowego, wyemancypowani ludzie mogą rozkwitać wolni od po-
trzeby praw, kształtując swoje związki wspólnotowe oraz prawdziwą wolność
do realizowania swoich rozlicznych ludzkich umiejętności.
Do czego jak dotąd doprowadził nas nasz eksperyment myślowy; co ta-
kiego akceptujemy, gdy akceptujemy zasadę obrony praw człowieka? Po
pierwsze, że stanowią one ograniczenia dla dążenia do tego, co uznaje się za
„korzystne dla społeczeństwa”, niezależnie od tego, jak szlachetne czy oświe-
cone będzie owe dążenie. Po drugie, że skutkują one pewnym rodzajem wy-
abstrahowania od „konkretnych i społecznie lokalnych” praktyk. Łączą się
z ujmowaniem ludzi poza ich identyfikującymi (nawet samoidentyfikujący-
mi) określeniami oraz z zapewnianiem im chronionej przestrzeni, w obrębie
której mogą prowadzić swoje życie – czy to w zgodzie, czy w sprzeczności ze
stylem życia, którego wymaga lub który narzuca im ich wspólnota. Po trzecie
wreszcie, że prawa człowieka zakładają pewien zestaw trwałych egzystencjal-
423
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
424
Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka
Jednym z miejsc, gdzie, jak sądzą niektórzy, prawa rozkwitają jest Liberta-
ria. Życie Libertarian toczy się wyłącznie i całkowicie na zasadach rynku. Pań-
stwo to znajduje się gdzieś w Europie Wschodniej lub może nawet w Chinach
w niedalekiej przyszłości. Wszystko w Libertarii może być przedmiotem kup-
na lub sprzedaży; wszystko, co ma wartość, może mieć i cenę, a tym samym
jest przedmiotem narodowej obsesji Libertarian: analizy kosztów i zysków.
Najbardziej podstawowym i cenionym spośród innych jest prawo do własno-
ści, która zaczyna się od własności samego siebie, a rozciąga się (jak lubią
ujmować to Libertarianie) na wszystko, co nabywa się swoją pracą. Własnością
Libertarian są ich talenty i zdolności, przez ich rozwój i ulokowanie, także
prawo do zysków, które przyniesie im z tego tytułu rynek. Libertarianie uwiel-
biają historię Wilta Chamberlaina, słynnego koszykarza, za którego oglądanie
tysiące ludzi chce płacić. Czy byłoby to sprawiedliwe – pytają – gdyby pozba-
wić go tych zysków, tylko po to, by skorzystać mieli inni?
Libertarianie wielką wagę przywiązują również do prawa do angażowania
się w dobrowolne transfery tego, co słusznie posiadają – transakcje darowania,
otrzymywania i wymiany, których używają dla korzyści swych rodzin, poprzez
prywatną edukację i dziedziczenie majątków. W Libertarii jest bardzo niski
poziom podatku regresywnego, którego używa się jedynie do utrzymania li-
bertariańskiego systemu wolnej wymiany, infrastruktury ekonomii, armii,
policji oraz systemu sprawiedliwości, który ma zapewniać wolne kontrakty.
Obowiązkowa redystrybucja jest zabroniona, ponieważ naruszałaby ona nie-
ograniczone prawa obywateli do wszystkiego, co chcieliby zarobić. Nierów-
ności są olbrzymie i ciągle się zwiększają, oparte są na klasach społecznych,
jak również odmiennych talentach i wysiłkach. Nie ma państwowej edukacji,
publicznego systemu opieki zdrowotnej, państwowego wsparcia dla sztuki czy
rekreacji, nie ma bibliotek publicznych, publicznego transportu, państwo-
wych dróg, parków czy plaż. Woda, benzyna, elektryczność, energetyka jądro-
wa, wywóz śmieci, usługi pocztowe i telekomunikacja znajdują się w rękach
prywatnych, podobnie jak więzienia. Biedni, chorzy, upośledzeni, pokrzyw-
dzeni przez los, czy pozbawieni talentów otoczeni są pewną dozą współczucia
i drobnym wsparciem charytatywnym, jednak Libertarianie nie uważają, iżby
pogarszający się los tych nieszczęśników stanowił jakąkolwiek niesprawiedli-
wość, ponieważ nie wynika on z pogwałcenia czyjegokolwiek prawa.
W Libertarii nie stosuje się tortur. Wszyscy mają prawo głosu, rozpo-
wszechnione są rządy prawa, panuje swoboda wypowiedzi (w mediach kon-
trolowanych przez bogatych) oraz stowarzyszeń (chociaż związki handlowe
nie mogłyby doprowadzić do zamknięcia sklepów lub ogłosić strajku, ponie-
waż naruszyłoby to prawo innych). Są równe szanse dla wszystkich w takim
sensie, że czynna dyskryminacja wymierzona w jednostki i grupy jest zabro-
niona, niemniej nie wszyscy startują z równego pułapu: jednostki społecznie
uprzywilejowane mają znaczną przewagę z racji swojego społecznego pocho-
425
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
426
Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka
427
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
428
Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka
gać każdego, włącznie z samymi sobą, bezstronnie, ujmując każde życie jako
równie wartościowe oraz pomyślność i wolność każdego człowieka jako rów-
nie cenne. Profesor Rawls wyobraził taki punkt widzenia w swojej koncepcji
„Sytuacji Pierwotnej”, gdzie jednostki rozumują ukryte za „zasłoną niewie-
dzy”; inni myśliciele próbowali ująć to na rozmaite inne sposoby.
Niemniej Egalitarianie muszą przyznać, iż nie jest to naturalna postawa
w świecie, w którym żyjemy i że wydaje się coraz mniej naturalna w wielu miej-
scach na ziemi. Jugosłowianie niemal w jedną noc przeobrazili się w Serbów
i Chorwatów. Ogromne znaczenie miał dla niektórych Czechosłowaków fakt,
że są Słowakami. A niektórzy Kanadyjczycy czują się w głębi serca mieszkańca-
mi Quebeku. Nawet czarnoskórzy, latynoscy czy azjatyccy Amerykanie upie-
rają się, by określano ich w duchu poprawności politycznej. Wydaje się, że
przynależność do określonych rodzajów grup, identyfikowanie i bycie identy-
fikowanym jako należącego do tych grup, staje się coraz ważniejsze dla szczę-
ścia wielu ludzi. Jeśli tak jest, to „polityka równej godności”, która wszystkie
jednostki traktuje równo, niezależnie od ich grupowych przynależności, jest
zagrożona.
Weźmy ideę braterstwa. W przeciwieństwie do wolności i równości, które
są warunkami do osiągnięcia, to, kim są nasi bracia, zdeterminowane jest
przeszłością. My i nasi bracia tworzymy zbiór, silnie skontrastowany z resztą
ludzkości, a szczególnie z tą częścią ludzkości, w której upatrujemy źródła za-
grożenia, przedmiotów zawiści lub niechęci. Historia braterstwa podczas wy-
darzeń rewolucji francuskiej jest tu pouczająca. Rewolucja rozpoczęła się od
obietnicy uniwersalnego zbratania; wkrótce później oznaczało to patriotyzm;
ostatecznie idei użyto do usprawiedliwienia bojowego nastawienia względem
wrogów zewnętrznych i czystek wśród wrogów wewnętrznych. Rewolucyjne
hasło „la fraternité ou la mort” zyskało w ten sposób nowe, złowieszcze znacze-
nie, zwiastujące przemoc najpierw wobec nie-braci, a następnie wobec braci
fałszywych. Kolektywna lub wspólnotowa tożsamość zawsze wymaga, jak mó-
wią, „innego”; każde stwierdzenie o przynależności zawiera, wyrażoną wprost
lub nie-wprost, klauzulę o wykluczeniu. Zadanie Egalitarian polega na uniesz-
kodliwieniu takich wykluczeń.
Problemem jest osiągnięcie ogólnego przyzwolenia dla mnogich tożsamo-
ści, które nie wchodzą ze sobą w konflikt. Jednak ile sytuacji we współczesnym
świecie sprzyja takiemu celowi? Sytuacją najmniej obiecującą, najbardziej wy-
buchową, wydaje się ta, w której znalazły się federalne państwa byłego ko-
munistycznego bloku, zamieszkane przez ludzi, czujących wobec siebie histo-
ryczną wrogość, a których poziomy rozwoju ekonomicznego znacznie się od
siebie różnią. Najmniej nieobiecującym przykładem są być może polietniczne
społeczeństwa, składające się głównie z rozmaitych grup imigantów, które do-
magają się prawa do swobodnego wyrażania swojej tożsamości w obrębie eko-
nomicznych i politycznych instytucji dominującej kultury. Jednakowoż i tutaj,
429
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
430
Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka
431
Judith Shklar
432
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
433
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
stwo budzi w nim gwałtowną awersję. Była to totalnie negatywna reakcja, gdyż,
jak o tym mówi: „ohyda okrucieństwa bardziej mnie zaprawia do łagodności,
niżby to jakikolwiek rzecznik łagodności zdołał osiągnąć”. W istocie, litość
często powodowana jest małodusznymi pobudkami. Nie zawiera w sobie ni-
czego pozytywnego, ani specjalnej aprobaty dla miłosierdzia, ani dla ludzkich
uczuć. Litość służy jedynie powściąganiu odruchów naszego okrucieństwa.
Montaigne nie miał zaufania do ludzi słabych, bowiem uważał ich za ludzi
chwiejnych, którzy łatwo stają się okrutnikami. Okrucieństwo, podobnie jak
i kłamstwo, budzi odruchowy wstręt, gdyż jest takie „brzydkie”. Jest także
przywarą wypaczającą ludzki charakter, a nie przekroczeniem boskich czy
ludzkich praw. Powinniśmy wierzyć słowom Montaigne’a, kiedy mówi, że
najzwyczajniej nienawidził okrucieństwa: „to bowiem, czego się nienawidzi,
uważa się za coś”. I chociaż jego wstręt do okrucieństwa wynikał z jego prywat-
nej decyzji, to nie był to wybór przypadkowy ani też wybór, który pojawił się
w historycznej i intelektualnej próżni […].
Jest rzeczą oczywistą, że Montaigne już przed rozpoczęciem pisania swych
Prób właściwie utracił wiarę w zinstytucjonalizowane chrześcijaństwo, chociaż,
zdaje się, nie utracił wiary w Boga. Następnym krokiem, który uczynił on
i jemu współcześni, było zwrócenie się do klasycznych, starożytnych filozo-
fów. Montaigne zresztą zawsze pozostał dłużnikiem ich mądrości. Istniało
jednakże w tym neopoganizmie niebezpieczeństwo, którego Montaigne nie
mógł był zignorować. Albowiem przy swojej wrażliwości musiał stwierdzić,
że Machiavelli także nie przestrzegał chrześcijańskich norm i że ten jawny
wróg religii objawionej był głównym nauczycielem okrucieństwa oraz że jego
własna mizantropia stanowiła stałe moralne zagrożenie. Montaigne’owi mu-
siało się zdawać, że okrucieństwo jest wszędzie, że jest to wszechobecna choro-
ba moralna Europy. Umieścił też okrucieństwo na pierwszym miejscu wśród
przywar, gdyż było to zło najbardziej rzucające się w oczy i najmniej dające
się zmienić, zwłaszcza w trakcie ówczesnych wojen religijnych. Zatem pierwsze
trzy Próby, co nie budzi zdziwienia, wymierzone są przeciwko Machiavellemu.
W pierwszym eseju poglądy Machiavellego zostają wywrócone na nice. W Księciu
Machiavelli zadał pytanie, czy bardziej skuteczne dla władcy, który sam siłą
zdobył władzę, są rządy okrutne czy też łagodne i uznał, iż w sumie okrucień-
stwo działa skuteczniej. Montaigne zaś podjął pytanie, które mogłyby zadać
ofiary takiego księcia – czy lepiej błagać o litość czy też w obliczu okrucień-
stwa podjąć wyzwanie? Doszedł jednak do wniosku, że na to pytanie nie ma
oczywistej odpowiedzi. Ofiary nigdy nie mają żadnej pewności. Muszą radzić
sobie bez pomocy przewodnika. Druga z Prób dotyczy smutku tych, którym
zmarły dzieci i przyjaciele. Trzecia zaś podsuwa środki ostrożności, jakie moż-
na przedsięwziąć przeciwko terrorowi książąt. Gdyby, zaraz po śmierci wład-
ców, sporządzano listę ich czynów, to może pragnienie pośmiertnej chwały
powstrzymywałoby ich od okrucieństwa już za życia. I rzeczywiście Machiavelli
434
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
zauważa, że bezwzględny oprawca nie będzie cieszył się dobrą reputacją w hi-
storii, nawet jeżeli będzie skuteczny we wszystkich swych działaniach. Zostanie
pozbawiony udziału w sławie. Machiavelli nie wspomina, czy to ostrzeżenie
będzie skuteczne. Jednakże, jeśli rozważymy przypadek Tamerlana, bohatera
Marlowe’a, ogarniętego pasją sławy, która wiedzie go od jednej rzezi do dru-
giej, to zaczynamy wątpić, czy obawa przed pośmiertną niesławą mogłaby go
powstrzymać od okrucieństwa. Montaigne zbyt dobrze zdawał sobie sprawę
z tego, czym jest okrucieństwo ambitnego księcia owładniętego pasją sławy, by
pokładać zbyt wiele nadziei w jakichkolwiek sposobach powstrzymania owego
okrucieństwa. Jednak, odczytując Księcia w taki sposób, w jaki mogłaby czytać
go ofiara książęcego okrucieństwa, Montaigne mocno zaznacza odmienny
charakter swojego klasycyzmu od klasycyzmu Machiavellego. Postawienie
okrucieństwa na pierwszym miejscu było natychmiastową reakcją na nową
wiedzę o polityce. Nic pogodziło to Montaigne’a z religią objawioną. W isto-
cie zaś umocniło jego przekonanie, że chrześcijaństwo nie uczyniło niczego,
aby pohamować okrucieństwo. Nie chciał nawet przyznać, czy jego własna
nienawiść do okrucieństwa jest jakąś formą czy może pozostałością moralno-
ści chrześcijańskiej. Przeciwnie, umieszczenie okrucieństwa na czele przywar
rozjątrzyło jego niechęć w stosunku do instytucjonalnej religijności, którą
w najlepszym przypadku traktował jako hipokrytyczną, a w najgorszym – jako
aktywnie okrutną.
Zarówno dla Montaigne’a, jak i później dla Monteskiusza, moralne
niepowodzenie chrześcijaństwa najmocniej przejawiło się w poczynaniach
Hiszpanów w Nowym Świecie. Konkwistadorzy nie byli jedynie postaciami
historycznymi, byli aktorami w ponadczasowym moralitecie. Montaigne wi-
dział w nich najwyrazistszy przykład niepowodzenia chrześcijaństwa, które,
choć przechowywało bardziej czystą postać doktryny niż pozostałe religie, to
miało znacznie mniejszy wpływ na ludzkie postępowanie. Mahometanie i po-
ganie postępowali często lepiej niż chrześcijanie. Jaką to możliwość utracono
przez to, że Nowy Świat odkryli Hiszpanie! Jakże wspaniale mógłby rozwinąć
się ten Nowy Świat, gdyby jego mieszkańcom zaszczepiono greckie i rzym-
skie cnoty! Zamiast tego nastąpiła bezprzykładna rzeź w pogoni za złotem,
połączona z hipokrytycznymi deklaracjami o nawracaniu pogan na chrześci-
jaństwo. Albowiem hipokryzja i okrucieństwo idą zawsze w parze ożywione
jednakową gorliwością. Gorliwość zastąpiła religię i filozofię, zaś jej działanie
„czyni cuda, gdy sekunduje popędom naszym do nienawiści, okrucieństwa,
ambicji, chciwości, oszczerstwa i buntu” i temu podobnych. Tego rodzaju
oskarżenie wykraczało daleko poza tradycję chrześcijańskich reformatorów,
którzy, zawsze karcąc błądzący Kościół, przywoływali przykład Chrystusa
i Apostołów. Według Montaigne’a dystans pomiędzy wiarą a postępowa-
niem był nie do pokonania. Monteskiusz posłużył się obrazem miłosiernego
Chrystusa, który zawstydza okrutnego Inkwizytora, ale uczynił to w spo-
435
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
436
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
437
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
438
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
439
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
440
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
441
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
442
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
443
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
444
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
445
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
446
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
ale nigdy nie mylił go z fizyczną brutalnością. Starał się nie poniżać ani nie
zdradzać innych i nie pozwalać na to, żeby go obrażano. Jego argumentacja,
broniąca osobistej autonomii i dokładnego samopoznania, stanowiła zarazem
plan moralnej samoobrony. Montaigne nie wnikał w głąb siebie, jak to czynili
później mocarze introspekcji, jak na przykład Rousseau, po to, żeby się obro-
nić pozując na uniwersalny model moralnej ofiary. Montaigne zbyt dobrze
znał i lubił samego siebie. Chroniło go to przed moralnym okrucieństwem.
Podobny do Montaigne’a i pod tym względem Monteskiusz unikał wszelkich
planów, które mogłyby doprowadzić do rekonstrukcji moralnego okrucień-
stwa i upokorzenia, jakie wiązał z religią objawioną. Wszelako to właśnie pi-
sarzom protestanckim przypadła funkcja rozwodzenia się nad pomniejszy-
mi okrucieństwami chrześcijańskich praktyk oraz nad samoudręką związaną
z uwewnętrznioną chrześcijańską moralnością. Montaigne i Monteskiusz sto-
sunkowo niewiele wiedzieli o torturach, jakie powoduje okrucieństwo sumie-
nia. W końcu nie byli mieszkańcami Nowej Anglii […].
Kiedy okrucieństwo skrywamy wewnątrz, zarazem przekształcamy fizyczne
okrucieństwo w moralne prześladowanie innych ludzi Nie zawsze tak było.
Okrucieństwo niegdyś miało cel. Według Nietzschego żadna religia ani żad-
na sztuka nie mogłyby zaistnieć bez okrucieństwa. Bóg Starego Testamentu
domagał się ofiar, zsyłał plagi, wybuchał gniewem, był wystarczająco okrut-
ny, chociaż usprawiedliwiony w tym okrucieństwie. Jakże można zapomnieć
o niewymownych okrucieństwach przedstawianych w greckich dramatach?
Nietzsche utrzymywał, że chodziło tu o dostarczenie rozrywki bogom, których
bawił spektakl ludzkiego cierpienia. Nie może istnieć święto, uroczystość, praw-
dziwe zdrowie, sztuka, prawdziwa kultura i wielcy, podobni bogom ludzie bez
otwartego, zdrowego okrucieństwa. W istocie przed ludzkością stoją tylko dwie
możliwości: okrucieństwo samoniszczącego się sumienia, które rządzi impe-
rium słabeuszy albo bezwzględny egotyzm, kiedy to mocne jednostki w sposób
okrutny rządzą niższymi od siebie. Pozostaje nam jedynie wybór między okru-
cieństwem fizycznym i moralnym. Wizja ta ukazuje świat widziany zupełnie na
odwrót. Słabi są potężnymi, dzięki swemu sprytowi i liczbie, zaś naprawdę silne
indywidualności są w istocie ofiarami. Oto w jaki sposób Nietzschemu udało się
nauczyć przedstawicieli obdarzonych władzą klas społecznych w okresie mię-
dzy wojennym, a także rozmaitych megalomanów, że trzeba bać się słabych.
Bieda czy fizyczna słabość nie miały być jedynie obiektem nienawiści, biedny
i słaby stawali się usprawiedliwionym celem okrucieństwa. W okresie między-
wojennym najbujniej rozwijały się nie te ideologie, które gwałtownie atakowa-
ły socjalizm. Faszyzm rzeczywiście nienawidził słabych. Zapewne nie było to
intencją Nietzschego, ale okrutna nienawiść moralnego okrucieństwa uspra-
wiedliwiała fizyczną brutalność. Zarówno pod tym, jak i pod innymi względa-
mi, Machlavelli i Nietzsche byli sobie bliscy. Obydwaj odnaleźli w gloryfikacji
okrucieństwa własny sposób zemsty na religii, filantropii i współczuciu. Pierw-
447
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
448
Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu
tęga jednolitej władzy politycznej. Tu wreszcie znalazło się miejsce dla mizan-
tropii. Bo przecież nienawiść wobec okrucieństwa i stawianie go na pierwszym
miejscu pozostało mocnym i trwałym elementem świadomości liberalnej. Jed-
nak że jest to znacznie bardziej skomplikowana postawa niż sądzą ci, którzy
odruchowo mówią” „najbardziej nienawidzę okrucieństwa”. Taka hierarchi-
zacja przywar ma konsekwencje, z których być może tylko Montaigne w pełni
zdawał sobie sprawę. Polityczna działalność przekracza ludzkie możliwości,
przyćmiona zostaje nasza zdolność sądzenia, zepchnięci do ogłupiającej mi-
zantropii możemy nawet sięgnąć po moralne okrucieństwo. Pułapek tych
można uniknąć dzięki sceptycyzmowi i rezerwie. Taką postawę umie przyjąć
jednak tylko niewielu z nas, a może ona nawet być poniżej naszej godności,
jak uważał Montaigne, kiedy został burmistrzem. Zwłaszcza mizantropia jest
tym, czego powinniśmy obawiać się tak jak Montaigne. Przywykliśmy już wzru-
szać ramionami na wieść o zbrodniach, zwłaszcza jeśli dotyczą one ludzi, któ-
rymi okrutnie gardzimy jako niższymi rasowo czy kulturowo, jednakże nadal
reagujemy na rzezie, które wydarzają się w naszej cywilizacji. Zbrodnie te,
podobnie jak wojny religijne w Europie na początku nowożytności, ujawnia-
ją nie tylko nasze skłonności do okrucieństwa, ale również bezmiar złudzeń
i hipokryzji. Zaś to właśnie hipokryzja, a nie okrucieństwo, które jest zamasko-
wane, pobudza skłonność do aktywnej publicznej cenzury.
Takie skoncentrowanie uwagi na okrucieństwie, jak u Montaigne’a, jest
oczywiście trudne do zniesienia. Stąd też jesteśmy równie mało konkretni,
kiedy mówimy o okrucieństwie, jak nasi filozoficzni poprzednicy. Kiedy tylko
wspomniane zostaje okrucieństwo, to od razu mówimy „sadyzm”, który jest
stanem patologicznym, podobnym temu, co Arystoteles analizował jako be-
stialstwo. Jeszcze częściej omijamy problem okrucieństwa i poważnie roztrzą-
samy czy ludzka agresja jest wrodzona i dziedziczona, bądź czy uczymy się jej
i jest ona uwarunkowana przez otoczenie. Zakładamy, że jedna z tych ewen-
tualności może dać nam odrobinę nadziei na to, że w końcu okrucieństwo
osłabnie, ale dlaczego tak zakładamy - bliżej nie wiadomo. Jak podejrzewam,
dlatego snujemy ogródkami rozważania wokół okrucieństwa, ponieważ nie
chcemy o nim mówić wprost. Może jest to jedynie intelektualne tchórzostwo,
jednak nie sądzę, by tak było. Wydaje mi się, że liberalni i humanitarni lu-
dzie, których jest przecież wielu pośród nas, zapytani o przywary, na pierw-
szym miejscu postawiliby okrucieństwo. Intuicyjnie wybraliby okrucieństwo
jako najgorszą z rzeczy, którą czynimy. Jednakże natychmiast potem stanęliby
przed paradoksami i zagadkami, wobec których znalazł się Montaigne. One
nie znikną. Czekają na nas, to my tylko staramy się ich nie dostrzec, co było-
by niemożliwe, gdybyśmy mówili o tym, co dobrze wiemy. Bezustannie nato-
miast rozprawiamy o hipokryzji i to nie dlatego, że skrywa ona tchórzostwo,
okrucieństwo oraz inne straszne rzeczy, ale dlatego, że porażki uczciwości
i szczerości ogromnie nas poruszają. Poza tym są to przywary, które możemy
449
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
450
John Rawls
TEORIA NIEIDEALNA
Źródło: J. Rawls, Prawo ludów, Fundacja ALETHEIA, Warszawa 2001, s. 131-174
(przeł. M. Kozłowski)
451
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
452
John Rawls, Teoria nieidealna
453
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
454
John Rawls, Teoria nieidealna
455
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
przyszłej wojny lub przeciwnie, zapobiec jej. Obowiązkiem męża stanu jest
zawsze przyjmować tę dłuższą perspektywę.
VI. Wreszcie rozumowanie praktyczne w kategoriach środków i celów
musi zawsze odgrywać ograniczoną rolę w osądzie właściwości określonego
działania lub określonej polityki. Ten sposób myślenia – czy będzie to rozu-
mowanie utylitarne, czy analiza kosztów i korzyści, czy też ważenie interesu
narodowego lub jakikolwiek inny namysł – musi zawsze zawierać się w po-
wyższych zasadach i założeniach i być ściśle przez nie ograniczony. Normy
prowadzenia wojny ustanawiają pewne granice, których nie wolno nam prze-
kraczać, tak, że plany wojenne, strategie i prowadzenie walk muszą mieścić
się w tych granicach. Jedyny wyjątek stanowią sytuacje wyższej konieczności,
które omawiam poniżej […].
Zanotowałem już, że czwarta i piąta zasada prowadzenia wojny dotyczą
przede wszystkim mężów stanu jako wielkich przywódców ludów. Znajdują się
oni w sytuacji, w której najskuteczniej reprezentować mogą cele i obowiązki
swych ludów. Kim jednak jest mąż stanu? Nie istnieje urząd męża stanu na
podobieństwo urzędu prezydenta, premiera lub kanclerza. Mąż stanu jest ra-
czej ideałem, takim jak ideał prawdomównej lub cnotliwej jednostki. Mężowie
stanu są prezydentami, premierami lub wysokimi urzędnikami, którzy przez
swe wzorowe zachowanie i sprawowanie urzędu demonstrują siłę, odwagę i mą-
drość. Przewodzą swojemu ludowi w czasie zawirowań i niebezpieczeństw.
Ideał męża stanu przywołuje na myśl powiedzenie: polityk myśli o następ-
nych wyborach, mąż stanu o następnym pokoleniu. Zadaniem adepta filozo-
fii jest wyartykułować i wyrazić niezmienne warunki oraz rzeczywiste interesy
społeczeństwa dobrze urządzonego. Zadaniem męża stanu zaś jest dostrzegać
te warunki i interesy w praktyce. Mąż stanu jest bardziej przenikliwy i patrzy
dalej niż większość, uchwytuje to, co powinno być zrobione. Mąż stanu musi
ujmować to trafnie lub do statecznie trafnie, a następnie zdecydowanie wy-
korzystywać tę przewagę. Waszyngton i Lincoln byli mężami stanu, ale nie
był nim Bismarck. Mężowie stanu mogą mieć własne interesy w czasie pia-
stowania urzędu, muszą jednak być bezstronni w ocenie i szacowaniu funda-
mentalnych interesów swego społeczeństwa; nie wolno im ulegać, szczególnie
w toku wojny, żądzy zemsty.
Nade wszystko mężowie stanu powinni być mocno przywiązani do idei
osiągnięcia sprawiedliwego pokoju i unikać wszystkiego, co może utrudnić jej
realizację. Dlatego też muszą być gwarantami deklaracji składanych w imie-
niu ich ludu, deklaracji głoszących, że kiedy już trwały pokój zostanie przy-
wrócony społeczeństwu wroga, zapewni mu się własny, autonomiczny, dobrze
urządzony ustrój. (Na jakiś czas jednak mogą zostać słusznie nałożone ogra-
niczenia na politykę zagraniczna pokonanego społeczeństwa.)
Członkowie wrogiego ludu nie powinni być po kapitulacji przetrzymywani
jako niewolnicy albo słudzy i nie powinno się w stosownym czasie odmawiać
456
John Rawls, Teoria nieidealna
im pełnej wolności. Tak, więc ideał męża stanu reprezentuje pewne wartości
moralne. Samo działanie na sposób „powszechnodziejowy” nie czyni jeszcze
z człowieka męża stanu. Napoleon i Hitler zmienili bieg historii i ludzkiego
życia, zdecydowanie nie byli jednak mężami stanu […].
Wyjątek ten pozwala nam odsunąć na bok – w pewnych szczególnych sy-
tuacjach – ścisły status cywilów, który zwykłe chroni ich przed bezpośrednim
atakiem w czasie wojny. Musimy tu poruszać się ostrożnie. Czy podczas II wojny
światowej istniały okoliczności, w których Wielka Brytania mogła uznać ścisły
status cywilów za zawieszony i bombardować Hamburg lub Berlin? Jest to
możliwe, ale tylko w takiej sytuacji, gdy nie było żadnych wątpliwości co do
tego, że bombardowanie przyniesie jakąś istotną korzyść; działanie takie nie
może być usprawiedliwione niepewnym marginalnym pożytkiem. Gdy Wielka
Brytania była osamotniona i nie miała innych środków, by złamać przeważa-
jącą siłę Niemiec, bombardowania niemieckich miast były prawdopodobnie
usprawiedliwione. Okres ten trwał co najmniej od upadku Francji w czerwcu
1940 roku do momentu, gdy Rosja ostatecznie odparła pierwszy niemiecki
atak w lecie i na jesieni 1941 roku i pokazała, że będzie w stanie walczyć
z Niemcami aż do końca. Można argumentować, że okres ten trwał do lata
i jesieni 1942 roku lub nawet do bitwy pod Stalingradem (która zakończyła
się niemiecką kapitulacją w lutym 1943 roku). Bombardowanie Drezna w lu-
tym 1945 roku miało miejsce bez wątpienia zbyt późno.
To, czy wyjątek najwyższej konieczności ma za stosowanie, zależy od pew-
nych okoliczności, których oceny będą niekiedy rozbieżne. Brytyjskie bom-
bardowanie Niemiec do końca roku 1941 lub 1942 może być usprawiedliwio-
ne tym, że Niemcom nie można było pozwolić na zwycięstwo w tej wojnie, a to
z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze, zwiastowało ono nieobliczalne
zło moralne i polityczne dla całej cywilizacji. Po drugie, stawką była natura
i historia demokracji konstytucyjnej oraz jej miejsce w historii Europy.
Churchill nie przesadzał, mówiąc w Izbie Gmin w dniu kapitulacji Francji:
„Jeśli nie uda nam się [powstrzymać Hitlera], cały świat, włącznie ze Stanami
Zjednoczonymi, zanurzy się w wieku mroku”. Zagrożenie tego rodzaju uza-
sadnia powoływanie się na ów wyjątek nie tylko w imieniu demokracji konsty-
tucyjnych, ale wszystkich ludów dobrze urządzonych.
Szczególny zły charakter nazizmu winien być zrozumiany. Cechą charak-
terystyczną Hitlera było to, że nie uznawał on możliwości nawiązania poli-
tycznych stosunków ze swymi wrogami. Musiały być one zawsze oparte na za-
straszeniu przez terror i brutalność, a zaprowadzone siłą. Kampania przeciw
Rosji od początku miała być wojną zniszczenia, nawet aż po eksterminację
lądów słowiańskich. Ludność miejscowa przetrwać miała – jeśli w ogóle – jako
niewolnicy. Kiedy Goebels i inni protestowali, twierdząc, że w ten sposób nie
da się wygrać wojny, Hitler nie chciał przyjąć tego do wiadomości […].
457
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Jasne jest jednak, że wyjątek najwyższej konieczności nie stosował się nig-
dy do wojny Stanów Zjednoczonych z Japonią. Nie było usprawiedliwienia dla
bombardowania japońskich miast przez Stany Zjednoczone. Podczas dyskusji
przywódców państw sprzymierzonych w czerwcu i lipcu 1945 roku, poprze-
dzającej użycie bomby atomowej w Hiroszimie i Nagasaki, prymat rozumo-
wania praktycznego, w kategoriach środków i celów, przyćmił niepokój tych,
którzy przeczuwali, że zostaną przekroczone granice.
Zrzucenie bomb, twierdzono, było usprawiedliwione dążeniem do przy-
spieszenia końca wojny. Jasne jest, że Truman i większość innych przywód-
ców sprzymierzonych byli przekonani, że odniesie taki właśnie skutek i tym
samym ocali życie amerykańskich żołnierzy. Życie japońskich żołnierzy i cy-
wilów miało przypuszczalnie mniejszą wartość. Co więcej, wnioskowano, że
zrzucenie bomb da cesarzowi i przywódcom japońskim możliwość ocalenia
twarzy, rzecz ważna w kontekście japońskiej wojskowej kultury samurajskiej.
Niektórzy uczeni sądzą także, że bomby zostały zrzucone, aby amerykańska
potęga zrobiła wrażenie na Rosji i by jej przywódcy stali się bardziej ulegli
wobec żądań amerykańskich.
Niemożność zadowalającego uzasadnienia tymi wszystkim racjami tego,
że złamano zasady prowadzenia wojny, jest ewidentna. Co spowodowało ten
upadek męstwa stanu po stronie liderów sprzymierzonych? Truman nazwał
kiedyś Japończyków bestiami i powiedział, że tak też powinno się ich trak-
tować; niezależnie od tego jakże dziwnie brzmi dzisiaj określenie Niemców
i Japończyków mianem barbarzyńców i bestii. Naziści i militaryści Tojo za-
pewne na to zasługują, lecz nie Niemcy i Japończycy jako narody. Churchill
tłumaczył swój błąd w ocenie sytuacji w czasie bombardowania Drezna pa-
sją i siłą konfliktu. Obowiązkiem męża stanu jest jednak nie ulegać takim
uczuciom – jakkolwiek byłyby one naturalne i nieuniknione – aby lud dobrze
urządzony nie zboczył z właściwej drogi w zmaganiach o pokój. Mąż stanu
rozumie, że stosunki z aktualnym wrogiem mają szczególne znaczenie: wojna
musi być otwarcie i publicznie prowadzona w taki sposób, by przygotować
wroga na to, jak będzie traktowany po jej zakończeniu, co pozwoli uzyskać
trwały i przyjazny pokój. Lęki ludu wroga, że stanie się obiektem zemsty, mu-
szą zostać rozwiane. Chociaż może to być trudne, aktualny wróg postrzegany
być musi jako przyszły towarzysz wspólnego i sprawiedliwego pokoju.
Inną porażką męstwa stanu było zaniechanie negocjacji z Japończykami
przed podjęciem drastycznych kroków, takich jak bombardowanie japońskich
miast wiosną 1945 roku oraz zrzucenie bomb na Hiroszimę i Nagasaki. Sądzę,
że droga ta mogła być skuteczna i pozwoliłaby uniknąć dalszych ofiar. Inwazja
nie była konieczna po 6 sierpnia, kiedy to wojna właściwie się skończyła. Roz-
strzygnięcie tego nie ma jednak znaczenia. Jako demokratyczny lud liberalny
Stany Zjednoczone winne były ludowi japońskiemu ofertę negocjacji w celu
zakończenia wojny. Japoński rząd i wojskowi otrzymali 26 czerwca – a być
458
John Rawls, Teoria nieidealna
459
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
460
John Rawls, Teoria nieidealna
Mąż stanu […] jest figurą centralną dla kwestii prowadzenia wojny i musi
być przygotowany na wypowiedzenie wojny w obronie liberalnych ustrojów
demokratycznych. Istotnie, obywatele oczekują od tych, którzy ubiegają
się o urząd prezydenta lub premiera, takich decyzji i odmowa ich podjęcia
z pobudek religijnych, moralnych lub filozoficznych byłaby pogwałceniem
fundamentalnego rozumienia polityki, z wyjątkiem sytuacji, gdy przed wybo-
rami została wygłoszona publiczna deklaracja. Kwakrzy, którzy przeciwstawiają
się każdej wojnie, dołączyć mogą do powszechnego częściowego konsensusu
co do ustroju konstytucyjnego, lecz nie mogą za każdym razem akceptować
partykularnych decyzji demokratycznych – na przykład prowadzenia wojny
obronnej – nawet gdy te decyzje są rozsądne w świetle wartości politycznych.
Wskazuje to na fakt, że nie mogą oni w dobrej wierze, jeśli nie zachodzą jakieś
szczególne okoliczności, ubiegać się o najwyższe urzędy w ustroju liberalno-
demokratycznym. Mąż stanu musi mieć wzgląd na świat polityczny, musi też,
w skrajnych wypadkach, rozróżniać interesy dobrze urządzonego ludu, który
reprezentuje, i wymagania, które stawia przed nim religijna, filozoficzna lub
moralna doktryna, którą sam wyznaje […].
W teorii niezgodności zobaczyliśmy, że długoterminowym celem (względ-
nie) dobrze urządzonych społeczeństw jest doprowadzenie w jakiś sposób do
tego, by państwa bezprawia stały się członkami społeczności ludów dobrze
urządzonych. Państwa bezprawia nowożytnej Europy w jej wczesnym okresie
– Hiszpania, Francja i monarchia habsburska czy też nieco później Niem-
cy – próbowały w którymś momencie podporządkować swej woli dużą część
Europy. Zamierzały rozprzestrzenić swą religię i kulturę, marzyły o dominacji
i chwale, nie wspominając o powiększeniu bogactwa i terytorium. Państwa
te należały do najsprawniej zorganizowanych i najbardziej zaawansowanych
ekonomicznie społeczeństw swego czasu. Ich wina tkwi w politycznych tra-
dycjach i instytucjach prawnych, własnościowych, w strukturze klasowej, pa-
nującej religii, przekonaniach moralnych oraz w warunkującej je kulturze.
To wszystko kształtuje wolę polityczną społeczeństwa; są to elementy, które
muszą ulec zmianie, zanim społeczeństwo będzie mogło poprzeć rozumne
prawo ludów.
Poniżej opisuję drugi rodzaj teorii nieidealnej, czyli kwestię społeczeństw
obciążonych niekorzystnymi warunkami (a więc społeczeństw obciążonych).
Społeczeństwom obciążonym, choć nie są ekspansywne czy agresywne, brak
politycznej i kulturalnej tradycji, kapitału ludzkiego i know-how oraz często
materiałów, a także zasobów technologicznych niezbędnych do dobrego
urządzenia. Długoterminowym celem (względnie) dobrze urządzonych spo-
łeczeństw powinno być doprowadzenie do tego, by społeczeństwa obciążo-
ne, podobnie jak państwa bezprawia, stały się członkami społeczności ludów
dobrze urządzonych. Ludy dobrze urządzone mają obowiązek pomagać
społeczeństwom obciążonym. Nie wynika z tego jednak, że jedynym czy też
461
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
462
John Rawls, Teoria nieidealna
463
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
464
John Rawls, Teoria nieidealna
465
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
466
John Rawls, Teoria nieidealna
Istnieją na ten temat dwa poglądy. Jeden głosi, że równość jest sprawie-
dliwa lub dobra sama w sobie. Z drugiej strony prawo ludów utrzymuje, że
nierówności nie zawsze są niesprawiedliwe, a kiedy już są, to z powodu swych
niesprawiedliwych skutków w podstawowej strukturze społeczności ludów,
w stosunkach między ludami oraz między ich członkami. Wielką uwagę tej
struktury ujrzeliśmy przy omawianiu potrzeby tolerancji dla przyzwoitych lu-
dów nieliberalnych […].
Wyróżniam trzy powody troski o nierówności w społeczeństwie wewnętrz-
nym i rozważam, w jaki sposób każdy z nich stosuje się do społeczności ludów.
Jednym powodem redukowania nierówności w społeczeństwie wewnętrznym
jest niesienie ulgi w cierpieniach biednych. Nie jest tu konieczne, by wszyst-
kie osoby były równe pod względem majątku. Różnica dzieląca boga tych
i biednych jest, sama w sobie, bez znaczenia. Liczą się jej konsekwencje.
W społeczeństwie liberalnym różnica ta nie może być większa, niż wymaga tego
kryterium wzajemności, tak żeby najgorzej uposażeni (jak wymaga tego trze-
cia zasada liberalna) posiadali wystarczające wszechstronne środki, aby uczynić
inteligentny i skuteczny użytek ze swych wolności oraz by prowadzić rozumne
i godne życie. Kiedy mamy do czynienia z taką sytuacją, nie ma już potrzeby dal-
szego zmniejszania różnicy. Podobnie w podstawowej strukturze społeczności
ludów, kiedy spełniony zostaje obowiązek pomocy i wszystkie ludy mają funk-
cjonujący liberalny lub przyzwoity rząd, nie ma już powodu do zmniejszania
różnicy między średnim poziomem zamożności różnych ludów.
Drugim powodem redukowania różnic między bogatymi i biednymi
w obrębie społeczeństwa wewnętrznego jest fakt, że takie różnice często pro-
wadzą do stygmatyzacji niektórych obywateli i gorszego ich traktowania. Jest
to niesprawiedliwe. Tak więc w liberalnym lub przyzwoitym społeczeństwie
różnicujące konwencje ustanawiające pozycję, która ma być źródłem społecz-
nego uznania, muszą znajdować się pod nadzorem. Mogą one niesłusznie
godzić w poczucie własnej wartości tych, którym nie okazuje się podobnego
uznania. To samo będzie dotyczyć struktury podstawowej społeczności ludów,
gdzie obywatele jakiegoś kraju mogą czuć się gorsi od obywateli innego ludu
z powodu jego większego bogactwa, o ile odczucia takie są uzasadnione. Kie-
dy jednak obowiązek pomocy zostanie spełniony, a każdy lud ma własny libe-
ralny bądź przyzwoity rząd, uczucie tego rodzaju jest nieuzasadnione. Niech
więc każdy lud sam ustala znaczenie i wagę zamożności w swoim społeczeń-
stwie. Jeśli nie jest on usatysfakcjonowany, może dalej gromadzić oszczędno-
ści lub też – jeśli to nie jest możliwe – zaciągać pożyczki u innych członków
społeczności ludów.
Trzeci powód zainteresowania problemem nierówności między luda-
mi dotyczy ważnej roli, jaką w procesie politycznym podstawowej struktury
społeczności ludów odgrywa bezstronność. W przypadku wewnętrznym tro-
ska ta ujawnia się w dbałości o bezstronność wyborów i szans politycznych
467
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
468
John Rawls, Teoria nieidealna
469
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
470
John Rawls, Teoria nieidealna
471
Charles Taylor
472
Charles Taylor, Światowy konsensus w zakresie praw człowieka?
473
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
474
Charles Taylor, Światowy konsensus w zakresie praw człowieka?
kiej, jednostki i społeczeństwa. Działa ono zarówno jako norma prawna i jako
jej uzasadnienie.
Co więcej, obydwa te poziomy są powiązane. Siła filozofii doprowadziła
do trwałej promocji owej normy prawnej w naszych systemach polityczno-
prawnych, tak że obecnie zajmuje ona poczesne miejsce w wielu współcze-
snych zbiorowościach. Karty praw włącza się do konstytucji poszczególnych
państw, a nawet Unii Europejskiej. Stają się one podstawą sądowej kontroli
prawodawstwa zwykłego na różnych szczeblach władzy i mogą służyć do unie-
ważniania aktów niezgodnych z prawami podstawowymi.
Tak więc współczesny zachodni dyskurs praw obejmuje z jednej strony ze-
spół form prawnych, za pomocą których immunitety i wolności przypisywane
są jednostkom jako ich prawa, z konsekwencją w postaci możliwości dyspono-
wania nimi oraz gwarancjami ich ochrony – czy to poprzez działania władz,
czy też za sprawą wpisania ich do konstytucji.
Z drugiej strony na ów dyskurs składa się filozofia człowieka i społeczeń-
stwa, przypisująca jednostce wielkie znaczenie i uzależniająca ważkie kwestie
od jej zgody. W obydwu aspektach przejawia się odmienność w stosunku do
wielu innych kultur, w tym przednowożytnej kultury Zachodu: choć pewne
formy ochrony pojawiały się już wcześniej, inna była ich podstawa.
Gdy protestuje się przeciwko zachodniemu modelowi praw człowieka,
wszystko to ma się zapewne na myśli. Widać więc, że opór wobec zachod-
niego dyskursu praw może pojawiać się na różnych poziomach. Niektóre
rządy mogą opierać się wdrażaniu szeroko przyjmowanych norm, ponieważ
ich program polityczny obejmuje ich naruszanie (na przykład współczesne
ludowe Chiny). Inne zaś chętnie przyjmują uniwersalne normy, choć nie od-
powiada im leżąca u ich podstaw filozofia człowieka i społeczeństwa. Zdaje się
ona przyznawać pierwszoplanowe miejsce autonomicznej jednostce, zdecy-
dowanej egzekwować swe prawa, nawet (czy zwłaszcza) w obliczu szerokiego
konsensusu społecznego. Jak to się ma do Konfucjańskiego nacisku na bliskie
związki międzyludzkie, nie tylko jako wartości same w sobie, ale wręcz jako
model dla społeczeństwa? Czy ludzie, którzy przyjmują w pełni zachodni etos
praw człowieka, osiągający (przynajmniej w jednej z wersji) swój najwyższy
wyraz w samotnej walce jednostki o prawa przeciwko siłom konformizmu spo-
łecznego, mogą być dobrymi członkami „Konfucjańskiego” społeczeństwa?
A jak taka etyka żądania tego, co nam się należy ma się do buddyjskiego zatra-
cenia siebie, dawania siebie i dana (hojności)?
Patrzenie na prawa jako na pewną jedność jest pomyłką nie tylko dlate-
go, że filozofia jest oczywistą częścią wielkiej popularności tej formy prawnej.
Zastrzeżenia podniesione wyżej, których nie da się łatwo obalić, ukazuje
potencjalne korzyści z odróżnienia poszczególnych elementów i osłabienia
związku między kulturą prawną egzekwowania praw a filozoficznymi koncep-
cjami życia ludzkiego, które były jej źródłem.
475
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
476
Charles Taylor, Światowy konsensus w zakresie praw człowieka?
pozostają pod jego wpływem. Jednakże ten ruch reformatorski pragnie stwo-
rzyć buddyjską wizję demokratycznego społeczeństwa. Może to wydawać się
paradoksem, że ów surowy reformizm jest udziałem elit, odległych od maso-
wych poglądów religijnych. Jednak poświęcenie niektórych członków tej elity
zasługuje na szacunek.
Podejście Phutthathaty było przeciwieństwem niezaangażowanej religii,
nie interesującej się światem. On i jego zwolennicy zawsze kładli nacisk na
fakt, że ścieżka prowadząca do oświecenia jest nierozdzielnie związana z tro-
ską o wszystkie stworzenia: metta (miłująca dobroć) i karuna (współczucie).
Nie możemy tak naprawdę troszczyć się o własne wyzwolenie bez pożądania
go dla innych, a każdy akt niesprawiedliwości względem innych przyczynia
się do naszego uwięzienia w iluzji. Saneh Chamarik cytuje Buddę: „Mnisi,
troska o siebie oznacza troskę o innych. Troska o innych oznacza także troskę
o siebie”. Pogląd ten prowadzi do aktywnego zainteresowania sprawiedliwo-
ścią społeczną i dobrobytem. Phutthathat mówił o „dammicznym socjaliźmie”.
Zbitka ta odnosi się do wyższych standardów osobistego zaangażowania i od-
powiedzialności, solidności i oddania się pracy, a nawet ofiary z siebie i po-
święcenia dla biednych i odrzucanych. Zgodnie z analogią Obeyesekere, moż-
na by powiedzieć, że w tym względzie przypomina się Weberowski „ascetyzm”,
prowadzący do odpowiedzialnej i uporządkowanej działalności społecznej.
Troska ta nie musi koniecznie być demokratyczna. […] Co jednak szcze-
gólnie wymusza w tym przypadku demokratyzm, wizję ludzi biorących odpo-
wiedzialność za własne życie, a nie beneficjentów szczodrobliwej władzy? […]
Na pierwszym miejscu pojawia się zasadnicze dla buddyzmu przekonanie,
że ostatecznie każda jednostka jest odpowiedzialna za własne Oświecenie.
Drugim czynnikiem jest doktryna powstrzymania się od przemocy w swym
nowym zastosowaniu, wzywająca do poszanowania autonomii każdej osoby
i minimalny przymus w ludzkich sprawach. Bardzo nas to oddala od polityki
opartej na narzuconym porządku, zadekretowanym przez mądrą mniejszość,
zwykle stanowiącym podstawę różnych form władzy wojskowej. Jasne jest rów-
nież, że takie umocowanie demokracji wspiera prawodawstwo w dziedzinie
praw człowieka. […] Odmienne jednak niż na Zachodzie są w tym przypadku
uzasadnienia. Podstawą nie jest doktryna godności ludzkiej jako przedmio-
tu szacunku. Wezwanie do szacunku wynika raczej z podstawowej wartości
braku przemocy, z czego z kolei wynika wiele innych konsekwencji (w tym
zrównoważonego ekologicznego rozwoju i ograniczeń wzrostu). Prawa czło-
wieka nie jawią się, jak często bywa na Zachodzie, jako roszczenia niezależne
od naszych innych zobowiązań moralnych, a czasem wręcz pozostające z nimi
w konflikcie.
Co ciekawe, koncepcja buddyjska jest alternatywnym połączeniem pro-
gramów praw człowieka i demokratycznego rozwoju. O ile na zachodzie oby-
dwa programy uważane są za warunki godności ludzkiej, a w rzeczy samej tak-
477
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
478
Alisdair MacIntyre
479
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Bentham rozumiał jako nazwę dla pewnego rodzaju doznania; podobnie poj-
mował „cierpienie”. Poszczególne doznania obu tych typów różnią się jedy-
nie pod względem ilościowym, intensywności i trwania. Warto zwrócić uwagę
na tę fałszywą koncepcję przyjemności choćby tylko dlatego, że bezpośred-
ni utylitarystyczni następcy Benthama uznali, że jest ona głównym źródłem
trudności, jakie stoją przed utylitaryzmem. Z tej racji nie zawsze przykładali
dostateczną uwagę do tego, w jaki sposób dokonywał on przejścia od swojej
tezy psychologicznej, że ludzie kierują się dwoma i tylko dwoma motywami,
do tezy moralnej, że spośród wielu alternatywnych sposobów postępowania
lub projektów działania, jakie mamy do wyboru, powinniśmy zawsze dokony-
wać takich czynów, lub realizować taki plan, który w konsekwencji przyniesie
największe szczęście – to znaczy największą możliwą ilość przyjemności przy
możliwie najmniejszej ilości cierpienia największej liczbie ludzi. Oczywiście
według Benthama tylko i wyłącznie umysł oświecony oraz wykształcony będzie
w stanie zrozumieć, że dążenie do własnego indywidualnego szczęścia, które
jest podyktowane psychologią dążenia do własnej przyjemności i unikania
cierpienia, oraz, dążenie do największego szczęścia największej liczby ludzi –
to dwa dążenia faktycznie współbieżne. Ale cel reformatora społecznego po-
lega na takiej rekonstrukcji porządku społecznego, aby dążenie do szczęścia
nawet przez ludzi nieoświeconych przynosiło możliwie największe szczęście
możliwie największej liczbie ludzi. W tym właśnie celu Bentham propono-
wał liczne reformy w dziedzinie prawa i więziennictwa. Zauważmy, że według
niego reformator społeczny nie byłby w stanie znaleźć w sobie bodźca do
realizacji tych celów, gdyby nie to, że oświecone dążenie do własnego szczę-
ścia tu i teraz – nawet w tak niereformowalnym pod względem prawnym
i społecznym porządku, jaki panował wówczas, tj. w XVIII i w początkach
XIX wieku w Anglii – w nieunikniony sposób skłania do dążenia do najwięk-
szego szczęścia. Jest to twierdzenie empiryczne. Czy jest ono jednak praw-
dziwe?
John Stuart Mill, pierwsze dziecko wychowane według przykazań Bentha-
ma i z pewnością najwybitniejszy umysł i charakter, jaki kiedykolwiek zaak-
ceptował benthamizm, popadł w załamanie nerwowe, gdy uświadomił sobie,
że twierdzenie to nie jest prawdziwe. Mill doszedł do wniosku, że trzeba ra-
czej zrewidować Benthamowską koncepcję szczęścia, ale udało mu się jedynie
zakwestionować procedurę wyprowadzania moralności z psychologii. Jednak
ta procedura wyprowadzania moralności z psychologii stanowiła całe racjo-
nalne zaplecze Benthamowskiego projektu nowej teleologii naturalistycznej.
Nic więc dziwnego, iż w miarę narastania wśród benthamistów świadomości,
że ten projekt się nie powiódł, jego teologiczna treść stawała się coraz wątlej-
sza.
John Stuart Mill miał oczywiście rację, że Benthamowskie pojęcie szczę-
ścia wymaga poszerzenia; w Utylitaryzmie starał się wprowadzić fundamen-
480
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
481
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
482
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
483
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
484
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
485
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
aby inni nas nie traktowali jako przedmioty stosunków manipulacyjnych; dą-
żąc do realizacji własnych zasad i punktów widzenia w świecie praktyki, nie
umiemy znaleźć innego sposobu na to, z wyjątkiem tych właśnie manipulacyj-
nych stosunków społecznych, których my sami chcemy uniknąć. Niekoheren-
cja pomiędzy naszymi skłonnościami i naszymi doświadczeniami ma źródło
w niekoherencji struktury pojęciowej, którą odziedziczyliśmy.
Zrozumiawszy to potrafimy także zrozumieć fundamentalną rolę, jaką
w nowoczesnym schemacie moralnym odgrywają trzy inne pojęcia, tj. pojęcie
praw, pojęcie protestu oraz pojęcie zdemaskowania. Mówiąc o prawach nie mam
na myśli praw nadawanych określonym grupom społecznym przez kodeks
praw pozytywnych lub obyczaj; chodzi mi o prawa, które rzekomo przysługują
ludzkim istotom jako takim i które przywołuje się jako racje dla twierdzeń, że
ludziom nie należy przeszkadzać w ich dążeniu do realizacji celów życiowych,
wolności i szczęścia. Są to prawa, o których mówiono w osiemnastym wieku
jako o prawach naturalnych lub prawach człowieka. Rzeczą istotną jest, że
w tamtym okresie definiowano je negatywnie, właśnie jako prawa do tego,
aby postępować w sposób wolny od wpływów zewnętrznych. Jednakże czasami
w ówczesnej epoce – coraz częściej zaś w naszych czasach – do tej listy doda-
je się prawa pozytywne, na przykład prawo do sprawiedliwego procesu, do
wykształcenia lub do pracy. Wyrażenie „prawa człowieka” jest teraz znacznie
bardziej rozpowszechnione niż którekolwiek z innych pojęć ukutych w osiem-
nastym wieku. Ale bez względu na to, czy są to prawa negatywne czy pozytyw-
ne oraz jakkolwiek się nazywają, sądzi się powszechnie, że przysługują one
wszystkim jednostkom, niezależnie od ich płci, uzdolnień i zasług i że stano-
wią podstawę dla wielu różnorodnych stanowisk moralnych.
W świetle faktu, o którym wspomniałem omawiając argument Gewirtha,
że w żadnym starożytnym ani średnio wiecznym języku nie ma wyrażenia, któ-
re można poprawnie przełożyć na nasz współczesny termin „prawo”, byłoby
rzeczą nieco dziwną, gdyby takie prawa przysługiwały ludzkim istotom z tej
tylko racji, że są one istotami ludzkimi; termin taki pojawia się dopiero pod
koniec średniowiecza. Pojęcie to nie ma odpowiednika ani w hebrajskim, ani
w greckim, łacińskim czy arabskim (w odmianach klasycznych i średniowiecz-
nych), nie mówiąc już o staroangielskim czy japońskim, aż do początków
XV wieku; w językach tych pojawia się dopiero w połowie XIX wieku. Nie
wynika stąd, że prawa naturalne czy prawa człowieka nie istnieją; wynika stąd
jednak, że nikt nie mógł wiedzieć, iż istniały, co wzbudza przynajmniej pew-
ne co do nich wątpliwości. Nie musimy jednak zaprzątać sobie nimi głowy,
ponieważ jedna rzecz jest już oczywista: takich praw nie ma, a wiarę, w nie
można porównać do wiary w czarownice i jednorożce.
Najsilniejszą racją do sformułowania tak stanowczej tezy, że nie ma takich
praw, jest ta sama racja, która skłania nas, aby twierdzić, że czarownice i jed-
norożce nie istnieją: jak dotąd bowiem nie powiodła się żadna próba podania
486
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
487
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
488
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
test nie może być skuteczny; znaczy to jednak, że nie może być skuteczny
w racjonalny sposób i że najczęstsze sposoby wyrażania protestu świadczą
o tym, że ludzie – przynajmniej nieświadomie – zdają sobie z tego sprawę.
Nie ma nic oryginalnego w twierdzeniu, że najpotężniejsi rzecznicy typo-
wo nowoczesnych racji moralnych nowoczesnego świata – nie mam tu jednak
na myśli ludzi dążących do zachowania dawnych tradycji, które jakoś zdoła-
ły przetrwać w swoistej koegzystencji z nowoczesnością – oferują retorykę,
która, stwarzając pozory moralności, służy skrywaniu tego, co w istocie jest
kaprysem arbitralnej woli i pożądania. Każdy bowiem z rywalizujących pro-
tagonistów nowoczesności, którzy z oczywistych powodów nie chcą uznać, że
twierdzenie to odnosi się również i do nich, chętnie przyznaje, że odnosi się
ono do tych, przeciwko którym on sam występuje. I tak na przykład ewan-
gelicy z sekty w Clapham pojmowali moralność Oświecenia jako racjonalną
i racjonalistyczną przykrywkę dla egoizmu i grzechu; z kolei wyemancypowane
wnuki ewangelistów i ich wiktoriańscy następcy uznawali pobożność ewange-
licką za zwyczajną hipokryzję; jeszcze później członkowie grupy Bloomsbury,
wyzwoleni przez G. E. Moore’a, uznawali półoficjalne parafernalia kulturo-
we epoki wiktoriańskiej za pompatyczną szaradę służącą jako przykrywka dla
aroganckiej samowoli nie tylko duchowieństwa i kleru, ale również Arnolda,
Ruskina i Spencera; w ten sam sposób z kolei D. H. Lawrence „przejrzał na
wylot” członków grupy Bloomsbury. Gdy emotywizm wreszcie został uznany
za ogólną tezę o naturze wypowiedzi moralnych, nie dokonało się tym samym
nic więcej, jak tylko uogólnienie tego, co każda strona kulturowej rewolty
nowoczesnego świata już wypowiedziała w częściowy sposób o swoich poszcze-
gólnych poprzednikach moralnych. Demaskowanie ukrywanych motywów arbi-
tralnej woli i pożądania, ukrywających się za moralną maską nowoczesności,
samo należy do typowo nowoczesnych zajęć.
Freud odkrył, że ujawnienie arbitralności u innych zawsze może być obro-
ną przed ujawnieniem takiej arbitralności w nas samych. Na początku XX
wieku autobiografie takich pisarzy jak Samuel Butler wywoływały gorące re-
akcje ze strony tych, którzy na własnej skórze odczuwali opresyjny ciężar pa-
ternalistycznej samowoli ukrywającej się za formami kulturowymi, w których
zostali ukształtowani. Siła tej reakcji miała z pewnością swoje źródło w tym,
jak dalece wykształceni ludzie zinternalizowali to, co chcieli później odrzucić.
Stąd tak wielkie znaczenie miały dla nich drwiny z wiktorian, w jakich celo-
wał Lytton Strachey. Szyderstwa te stanowiły fragment procesu wyzwalania
się członków grupy Bloomsbury; takie też było źródło przesadzonej, retorycz-
nej reakcji Stracheya na etykę Moore’a. Ale jeszcze większe znaczenie miało
uznanie przez Freuda sumienia, w które zostaliśmy wyposażeni, za superego,
za irracjonalną część naszej jaźni, od której nakazów musimy się dla własnego
zdrowia psychicznego wyzwolić. Freud myślał, że dokonał odkrycia odnoszą-
cego się do moralności jako takiej, nie zaś do pewnej koncepcji moralności
489
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
490
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
491
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
492
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
daczem tej fachowości. Co jednak by się stało, gdyby kontrola społeczna była
rzeczywiście tylko i wyłącznie maskaradą? Przypuśćmy na przykład, że w rze-
czywistości jesteśmy uciskani nie przez silną władzę, ale przez jej impotencję;
że najistotniejszym powodem, dla którego szefowie wielkich korporacji fak-
tycznie nie sprawują władzy w Stanach Zjednoczonych (jak głoszą niektórzy
radykalni krytycy) jest to, że nie są one w stanie zapanować nawet nad swoimi
własnymi korporacjami; że kiedy obserwujemy za stosowanie umiejętności
organizacyjnych oraz następujące po tym zajście oczekiwanych skutków, to
w istocie zaobserwowaliśmy następstwo mniej więcej tego samego typu, jak
w przypadku modłów czarownika o deszcz, które szczęśliwym trafem przypa-
dają tuż przed niespodziewanym końcem okresu suszy; że narzędzia władzy
– jedna z kluczowych metafor samego eksperta w dziedzinie zarządzania –
przynoszą oczekiwane skutki w sposób wielce niesystematyczny i są tylko przy-
padkowo powiązane z nimi ze skutkami, którymi chełpią się ich użytkownicy.
Gdyby tak rzeczywiście było, rzeczą ważną i pożądaną byłoby wówczas ukrycie
tego faktu ze względów społecznych i politycznych; w takiej sytuacji również
posługiwanie się pojęciami skuteczności menedżerskiej – które są faktycznie
używane przez samych menedżerów i autorów piszących na temat zarządza-
nia – stanowiłoby istotny element całej tej maskarady. Na szczęście jednak nie
muszę tutaj dokładnie analizować tego, co właściwie ulega zamaskowaniu po
to, aby wykazać, że pojęcie skuteczności funkcjonuje jako kolejna fikcja mo-
ralna; wystarczy jedynie wykazać, że posługiwanie się tym terminem zakłada
określone przekonania o świecie, których nie można uzasadnić, i ze różnica
między użyciem tego pojęcia a znaczeniem twierdzeń zawierających to poję-
cie jest bardzo podobna do różnic ujawnianych przez teorię emotywistyczną
w przypadku innych pojęć moralnych.
Wzmianka o emotywizmie jest w tym kontekście bardzo istotna, teza bo-
wiem dotycząca wiary w skuteczność menedżerską, którą tu przedstawiam,
jest w pewnym stopniu zgodna z tezą głoszoną przez niektórych emotywi-
stycznych filozofów moralności – Carnapa i Ayera – w odniesieniu do wiary
w Boga. Carnap i Ayer rozszerzyli zakres obowiązywania teorii emotywistycz-
nej poza dziedzinę sądów moralnych i argumentowali, że wypowiedzi meta-
fizyczne w ogóle, a twierdzenia religii w szczególności – choć mają w zamyśle
przekazywać informacje o transcendentnej rzeczywistości – w istocie wyraża-
ją jedynie uczucia i skłonności ludzi, którzy je wygłaszają. Wypowiedzi takie
ukrywają w formie religijnych sposobów wyrazu określone treści psychiczne.
Carnap i Ayer umożliwiają w ten sposób formułowanie socjologicznych wyja-
śnień dla występowania takich religijnych iluzji, chociaż sami nie podejmują
tego zadania.
Chcę powiedzieć, że pojęcie „skuteczności menedżera” funkcjonuje tak
samo, jak według Carnapa i Ayera funkcjonuje pojęcie „Boga”. Jest to nazwa
dla fikcyjnej, lecz uznawanej za istniejącą rzeczy; odwołanie do niej natomiast
493
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
maskuje pewne inne sprawy. Użycie tej nazwy ma jedynie funkcję ekspresyj-
ną. Carnap i Ayer doszli do takiego wniosku biorąc od uwagę nie kwestio-
nowany przez siebie fakt, że nie istnieje racjonalne uzasadnienie dla wiary
w Boga; sednem mojego rozumowania jest więc – analogicznie – twierdzenie,
że różnorodne interpretacje skuteczności menedżera również nie mają racjo-
nalnego uzasadnienia.
Jeżeli mam rację, to nasza charakterystyka współczesnej sceny moralnej
posunie się o jeszcze jeden krok. Otrzymujemy bowiem uzasadnienie dla
wniosku, że koncepcja emotywistyczna faktycznie uzyskuje swoje potwierdze-
nie i wyraz w przytłaczającej części naszych wypowiedzi i praktyk moralnych
oraz że zdecydowana większość naszych wypowiedzi i praktyk opiera się na
fikcjach (takich jak użyteczność i prawa naturalne). Ale będziemy musieli wycią-
gnąć również wniosek, że kolejna fikcja moralna – być może kulturowo najsil-
niejsza z nich – znajduje swój wyraz w twierdzeniach o skuteczności, a przez
to roszczeniach do władzy, zgłaszanych przez główną postać nowoczesnego
dramatu społecznego, czyli biurokratycznego menedżera. Okaże się więc, że
nasza moralność to w niepokojąco wielkiej mierze theatrum ułudy.
Twierdzenia menedżera o własnej skuteczności opierają się oczywiście na
jego przekonaniu, że posiada on określoną wiedzę, za pomocą której można
kształtować organizacje i struktury społeczne. Taka wiedza musiałaby obej-
mować zespół uogólnień faktualnych o charakterze prawopodobnym, które
miałyby menedżerowi umożliwić przewidywanie skutków własnego działania;
zgodnie z takim przewidywaniem, jeżeli wystąpił określony stan rzeczy lub
zdarzenie, to wyniknie stąd określony skutek. Tylko takie prawopodobne
uogólnienia umożliwiają konkretne wyjaśnianie i przewidywanie przyczyno-
we, za pomocą których menedżer jest w stanie kontrolować i kształtować oto-
czenie społeczne oraz wpływać na nie.
Roszczenia menedżera do uzasadnionego autorytetu składają się zatem
z dwóch elementów. Jeden dotyczy istnienia pewnej dziedziny moralnie obo-
jętnych faktów, co do których menedżer jest rzekomo ekspertem. Drugi do-
tyczy uogólnień o charakterze prawopodobnym oraz ich zastosowań do po-
szczególnych przypadków, zaczerpniętych z badań nad tą dziedziną. Oba te
roszczenia są lustrzanym odbiciem twierdzeń nauk przyrodniczych, nic więc
dziwnego, że uchodzi to za dostateczne usprawiedliwienie dla konstruowania
takich wyrażeń jak „nauka o zarządzaniu”. Twierdzenie menedżera o własnej
neutralności moralnej, które jest ważnym elementem jego autoprezentacji
i funkcjonowania w świecie społecznym i moralnym, jest więc podobne do
deklaracji o własnej neutralności, wygłaszanych przez wielu przedstawicieli
nauk fizycznych. Sens tych pretensji zrozumiemy analizując, w jaki sposób
pojęcie „faktu” uzyskało status społeczny oraz w jakim kontekście zostało po
raz pierwszy użyte przez siedemnasto i osiemnastowiecznych intelektualnych
poprzedników biurokratycznego menedżera. Okaże się, że historia ta jest
494
Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego
ściśle związana z już opowiedzianą historią o tym, jak w filozofii moralności po-
jawiło się pojęcie autonomicznego podmiotu moralnego. Ukształtowanie się
tego pojęcia wiązało się z odrzuceniem wszystkich arystotelesowskich i quasi-
arystotelesowskich poglądów na świat, w których perspektywa teleologiczna
stanowiła kontekst dla twierdzeń wartościujących jako twierdzeń faktual-
nych określonego typu. Wraz z odrzuceniem tego kontekstu pojęcia wartości
i faktu uzyskały nowe znaczenie.
Nie jest więc ponadczasową prawdą, że moralne i inne wartościujące
wnioski nie mogą wynikać z przesłanek aktualnych; jest jednak prawdą, że
znaczenie przypisywane moralnym, a w istocie innym podstawowym wyra-
żeniom wartościującym uległo tak daleko idącej zmianie pod koniec XVII
i w XVIII wieku, że to, co wówczas uznawano na przesłanki faktualne, nie
mogło już implikować tego, co uznawano za wnioski wartościujące lub mo-
ralne. Inauguracja tego wyraźnego podziału na fakty i wartości, dokonana
w pewnym momencie naszej historii, nie sprowadzała się jednak wyłącznie do
przemian w sposobie pojmowania wartości i moralności; podział ten został
wzmocniony przez zmienioną i ulegającą stałym dalszym zmianom koncepcję
faktu. Analiza tej właśnie koncepcji faktu musi więc poprzedzać jakąkolwiek
ocenę twierdzeń współczesnego menedżera o własnej wiedzy, mającej stano-
wić uzasadnienie dla jego autorytetu.
495
Vittorio Possenti
496
Vittorio Possenti, Prawa człowieka w tradycji europejskiej
497
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
przepisów takiej adoracji. „Nie będziesz zabijał”: życie ludzkie posiada niezby-
walną wartość. „Nie będziesz kradł”: nie podnoś ręki na własność prywatną
dóbr materialnych. „Nie będziesz cudzołożył”, „Nie będziesz pożądał żony
bliźniego twego”: stosunki seksualne podlegają kontroli, a instytucja małżeń-
stwa ma być chroniona. Zakazy Dekalogu stanowią jedną z dwu stron medalu.
Na jednej z nich zapisano: prawo do wolności religijnej, do wyboru własnego
losu i do zmierzania do własnego ostatecznego dobra bez przeszkód ze stro-
ny władz cywilnych; prawo do życia i nienaruszalności cielesnej; prawo do
własności prywatnej dóbr materialnych (lecz bez ich nadużywania, a z zabez-
pieczeniem ich społecznego użycia); prawo małżeństwa i rodziny do ochrony
ich nienaruszalności. W Dekalogu znajdują swój wyraz najbardziej podstawowe
prawa osoby, wcześniejsze i bardziej podstawowe od praw cywilnych i politycz-
nych.
Znaczna część tradycji europejskiej (lub, być może lepiej, atlantyckiej)
praw człowieka, jakkolwiek uzyskała większą świadomość, że ich znajomość
wzrasta, nie uważa ich ani za historyczne, ani zmienne, ani za wytworzone
przez społeczności, lecz za niezbywalne, nie podlegające przedawnieniu i sto-
jące ponad społeczeństwem i ponad historią. Tak je rozumie także sponta-
niczny rozum moralny, działający we wspólnej świadomości. Są one prawami
z natury wpisanymi w ludzką osobę, „wrodzonymi”, uprzednimi i wyższymi
od praw pisanych i od umów państwowych oraz uznanymi, nie zaś udzielony-
mi, przez władze cywilne. Jako właściwe dla ludzkiej natury, należą w równej
mierze do każdego nowo narodzonego. Nie wyrażają reguł społecznych, lecz
uprawnienia, czyli to, co należy się osobie. Są podstawowym elementem spra-
wiedliwości politycznej, ponieważ mówią, co należy się człowiekowi, stanowiąc
tamę dla dowolności władzy. Z faktu, że podstawowe prawa człowieka są wro-
dzone, nie wynika jednak, że ich katalog może zostać sporządzony całkowicie
a priori, niezależnie od stosunków społecznych i od konkretnego życia.
Europejska tradycja praw człowieka odnotowuje we własnym wnętrzu nurt
transcendentalistyczny, który wywodzi je wprost od Boga, Twórcy i Gwaranta
prawa naturalnego oraz nurty racjonalistyczne, historycystyczne, ateistyczne,
według których prawa człowieka nie potrzebują podstaw teologicznych.
Prawa człowieka są wzajemnie zależne od siebie i niepodzielne, jakkol-
wiek należałoby rozróżnić w nich więcej „pięter”: klasyczne prawa liberalne;
prawa uczestnictwa demokratycznego; prawa ekonomiczne, społeczne i kul-
turalne (prawo do pracy, do uczciwego wynagrodzenia, do zabezpieczenia
społecznego, do wypoczynku, do wykształcenia itd.). Niektórzy dołączają tak-
że czwarte piętro, praw solidarnościowych (do rozwoju i do pokoju), podczas
gdy przybiera na sile filozoficzna i prawna debata na temat treści przypisywa-
nych nowej klasie praw: prawu do życia w nieskażonym środowisku, prawu
do prywatności i wreszcie prawu do nienaruszalności własnego dziedzictwa
genetycznego. To ostatnie wykracza poza prawo do nienaruszalności fizycz-
498
Vittorio Possenti, Prawa człowieka w tradycji europejskiej
nej osoby i zakłada w oczywisty sposób wizję ludzkiej natury. Poza tym pra-
wa człowieka, na mocy ich niewidzialnego charakteru, dotyczą także ludów
i narodów, a nie tylko jednostek: „Naruszanie praw człowieka idzie w parze
z gwałceniem praw narodu”.
Z etyczno-politycznego punktu widzenia deklaracje praw człowieka są
wyrazem moralnego sumienia ludzkiego, postawionego w specyficznych mo-
mentach w obliczu ciężkich sytuacji społecznych: nadużyć absolutystycznej
władzy politycznej w XVII i XVIII wieku; proletariackiej nędzy i wyzysku, wy-
wołanych przez rodzący się kapitalizm w XIX wieku; zamachem na ludzkie ży-
cie oraz na wolność polityczną i religijną w XX wieku. Każda deklaracja praw
ujawnia praktyczny konsensus co do wartości zagrożonych i odczuwanych
jako szczególnie ważne. Deklaracje praw człowieka, będąc wyrazem sumienia
moralnego, przyczyniają się także do jego rozwoju.
Znaczące były we współczesnej epoce nurty przeciwne prawom człowieka
i odnoszącym się do nich deklaracjom. Wśród ich przeciwników pojawiają
się takie nazwiska, jak: De Maistre, De Bonald, Burke, Proudhon, Marks i in.
Według tego ostatniego (por. esej Kwestia żydowska) rewolucja francuska do-
konała niewystarczającej emancypacji politycznej; prawa człowieka są wyra-
zem nie człowieka powszechnego, lecz „człowieka egoisty”, człowieka-człon-
ka społeczeństwa burżuazyjnego lub cywilnego i oddzielonego od wspólnoty
(należy przypomnieć, że według Hegla w społeczeństwie cywilnym każda jed-
nostka żyje wyłącznie dla samej siebie i każda inna jest dla niej niczym), co od-
powiada koncepcji monady, oddzielonej i zamkniętej na samej sobie. Także
w naszym wieku nie brak filozofów wątpiących lub negatywnie nastawionych
do idei praw człowieka. Benedetto Croce, odpowiadając na ankietę, rozpisa-
ną w 1947 roku przez UNESCO, twierdził, że teoria praw naturalnych, rozwi-
nięta w XVI i XVII wieku, stała się filozoficznie i historycznie nie do obronie-
nia. Croce odrzucał ideę niezbywalnych praw naturalnych i zastępował ją ideą
praw historycznie zmiennych, perspektywą jednorodną z jego absolutnym hi-
storycyzmem. Natomiast co do przyszłej Powszechnej deklaracji praw człowieka,
przygotowywanej przez ONZ, Croce nie krył swego całkowitego sceptycyzmu
co do faktu, że może dojść do ugody pomiędzy dwoma frontami, określonymi
przez niego jako nurt liberalny i nurt autorytarno-totalitarny.
Jednakże najbardziej długotrwały i podstępny atak przeciw prawom czło-
wieka został przypuszczony przez ideologie nacjonalistyczne i totalitarne,
przez rasizm, antysemityzm, przez kierunki uprawiające kult instytucji pań-
stwa (statolatria), jak również przez absolutny pozytywizm prawny, wrogi samej
idei praw naturalnych, ponadpozytywnych, wrodzonych i niechętny prawu
naturalnemu jako wyższemu od pozytywnego. Pomimo swych demokratycz-
nych przekonań, Hans Kelsen był najwyższym kapłanem tego ostatniego ze
stanowisk, które obiektywnie pozbawiło zabezpieczeń tezy w obronie autory-
tarnych reżimów, a przeciw któremu zareagowało sumienie narodów zarówno
499
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
500
Vittorio Possenti, Prawa człowieka w tradycji europejskiej
501
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
a tym, „co Boże”. Tradycja ta sięga samego Chrystusa i może być rozumiana
bądź jako nieingerencją Kościoła w politykę, bądź jako osąd na temat struk-
turalnej niekompetencji państwa do wypowiadania się w kwestiach religij-
nych lub do narzucania ideologii (religijnej albo ateistycznej). Rozróżnienie
pomiędzy Bogiem a cezarem, które odzwierciedla „podwójną regułę” Boga,
na mocy której kieruje On w pewien sposób Kościołem, a w inny sposób spo-
łecznością polityczną, zakreśla zbawienną granicę możliwym przeniewier-
czym zakusom zarówno państwa jak i duchowieństwa, by utożsamiać Kościół
z państwem. Odcina się ono, jako podstawowy element filozofii publicznej,
także od oczywistych związków z kwestią wolności religijnej. Wolność ta ozna-
cza, że mamy do czynienia z prawem nienaruszalnym i ponadpozytywnym,
na mocy którego osoba, w obliczu państwa i władzy doczesnej, musi cieszyć
się swobodą w wyborze i w praktykowaniu własnej wiary religijnej w ramach
społeczności […].
Prawa człowieka wymagają uznania przez prawo pozytywne, aby nie za-
trzymać się na etapie postulatów moralnych. Ich paradoksalnym warunkiem
jest, by były one prawdziwe i by posiadały treść, niezależną od jej prawne-
go potwierdzenia, ale także, by potrzebowały tego prawnego potwierdzenia,
aby mogły być „mocne”: ich prawdziwość nie powoduje mocy sama z siebie;
ich moc musi być najpierw prawdziwa. Są zatem prawa moralne, które wraz
z uznaniem ich przez prawo pozytywne stają się także prawami pozytywnymi;
ich zabezpieczenie prawne stanowi podstawowy obowiązek każdej społeczno-
ści politycznej.
Także do praw człowieka odnosi się zasada, najlepszym pośrednikiem po-
między polityką, a moralnością, aby mianowicie pierwsza kierowała się drugą,
jest prawo. Ich tradycja jest zatem nierozwiązalnie i filozoficzna i prawna, zaś
prawo spełnia opatrznościową rolę, jeśli jest nastawione na uszanowanie kon-
stytucji życia, jak to określił G. Capograssi.
Kto mówi „prawo pozytywne”, mówi „państwo”. Jeszcze dziś pozostaje
dwuznaczny stosunek pomiędzy prawami człowieka a państwem, ponieważ
największe naruszenia praw człowieka dokonują się przez zastosowanie praw
państwowych: wytworzenie prawa cywilnego oznacza w takich przypadkach
zniszczenie prawa naturalnego. To okazuje się szczególnie prawdziwe w pań-
stwach totalitarnych, lecz nie tylko w nich. Z drugiej strony obserwujemy
zmianę stosunku pomiędzy prawami człowieka a państwem: po fazie, w któ-
rej prawa człowieka służyły przede wszystkim przyznaniu prawnego zabezpie-
czenia obywatelowi w obliczu nadużyć ze strony państwa, obecnie państwo
bierze na siebie obowiązek ich promocji, przyjmując je za normę własnego
działania. Równolegle zabezpieczenie praw człowieka, które przez długi czas
było uważane za wewnętrzną sprawę danego państwa i na nie nakładane, od
pewnego czasu przybrało znaczenie ponad państwowe, zmierzając do ochro-
ny jednostek i narodów wobec wspólnoty międzynarodowej, która stopniowo
502
Vittorio Possenti, Prawa człowieka w tradycji europejskiej
503
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
504
Vittorio Possenti, Prawa człowieka w tradycji europejskiej
505
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
506
Vittorio Possenti, Prawa człowieka w tradycji europejskiej
507
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
508
Maria Ossowska
509
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
510
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
511
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
wstecz, ale wiem, że każda społeczność nie ma prawa cywilizować siłą drugiej”
– znamienne słowa w dobie rosnącego angielskiego imperializmu. Ogółem
mniej zła płynie ze swobód dawanych ludziom niż z ucisku.
Jeżeli idzie o swobodę działania w sprawach ekonomicznych, jak np.
o wolność handlu, Mill zastrzegał się wprawdzie, że i tu obowiązuje zasada,
iż ta swoboda jest tak długo dopuszczalna, dopóki nie krzywdzi innych, ale
niebezpieczeństw krzywdzenia innych nie dostrzegał, motywacja w postaci
chęci zysku była dlań zupełnie naturalna, a jakość i taniość dóbr była – jego
zdaniem – najskuteczniej przez wolność zapewniona.
Wolności, których Mill każe strzec przede wszystkim, to wolność myśli
i uczuć, wolność wypowiadania się i publikowania swoich opinii, wolność gu-
stów, wolność zrzeszeń i wolność od presji opinii publicznej. „Nikt nie może
być wielkim myślicielem, kto nie uznaje, że jako myśliciel musi poczytywać
za swój pierwszy obowiązek iść za głosem intelektu bez względu na konse-
kwencje, do których to może prowadzić”. Za tym obowiązkiem, który trzeba
zaliczyć do obowiązków moralnego rzędu, przemawiają u Milla dodatkowo
trzy argumenty:
1. Opinia, którą dławimy, może być prawdziwa, a to dławienie może sta-
nowić nieusprawiedliwiony wyraz przekonania o własnej nieomylności.
2. Tylko przez zderzanie się opinii prawda może wyjść na jaw. „Czy po-
dobna rozwiązywać zagadnienia wedle prawdy, jeżeli się je rozwiązuje wedle
rozkazu?” – wątpliwość wyrażona przez Kotarbińskiego.
3. Nawet jeżeli oficjalnie uznana opinia okaże się prawdziwa, degene-
ruje się, gdy ataki w jej stronę są niemożliwe. Traci ona swoją dynamiczność
i moc pobudzania ludzi do działań.
Państwo może pilnować wykonywania obowiązku nauczania, ale nie może
wglądać w jego treść. Musi dopuszczać znaczną różnorodność w tym zakresie
i przestrzegać, by egzaminy państwowe nie obejmowały spraw światopoglądo-
wych.
Osobliwością Milla w stosunku do jego poprzedników jest akcent położony
na walkę z despotyzmem opinii publicznej. W Anglii działa ona z wielką siłą, co
powoduje konieczność właściwego przy stosowania niezależności indywidum
i społecznej kontroli. Mili wypowiada się jako gorący przeciwnik konformizmu
i standaryzacji. Walczy oprawo do bycia innym, bo ludzie inni to wszak sól zie-
mi. Państwo, które prowadzi do skarlenia obywateli, by móc nimi łatwiej kie-
rować, zmierza do katastrofy. Trudno wątpić, że to akcentowanie prawa do
bycia innym było związane z biografią Milla, który niemało wycierpiał z powodu
presji opinii publicznej, przyglądającej się ze zgorszeniem sprawie jego długo-
letniego związku z kobietą zamężną, a później żyjącą z mężem w separacji.
Warto przy okazji zaznaczyć, że ten sam Mill, który walczył z presją więk-
szości terroryzującej jakąś mniejszość albo jednostkę, w Utylitaryzmie niejed-
no rozstrzygnięcie powierzał większości. O wyższości jednej przyjemności
512
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
i o niższości drugiej mieli w zasadzie rozstrzygać ci, którzy znali obie, ale gdy
ich głos był niepewny, miała decydować o właściwej hierarchii większość.
Podczas gdy Mill życie gospodarcze spokojnie oddawał swobodnej grze
sił, a chęć zysku nie budziła w nim żadnych zastrzeżeń, inaczej – jak wiadomo
– rzecz tę ujmował Marks, który dostrzegał krzywdę tam, gdzie Mill jej nie
widział. Społeczeństwo wolne od środków przymusu mogło zaistnieć tylko po
takich przemianach, które tę krzywdę czyniły niemożliwą. Ale walki o wolność
słowa nie było powodu odkładać na daleką przyszłość. „Opozycja w ogóle
jest wskaźnikiem poziomu społeczeństwa [...]”. „Naród [...] który tylko bła-
znom nadwornym przyznaje prawo myślenia i mówienia prawdy – taki naród
może być tylko narodem zależnym i pozbawionym wszelkiej osobowości [...]”.
„Iluzoryczne – pisał Marks – stają się wszystkie inne wolności, jeżeli nie ma
wolności prasy”. „Wolno mi pokazać moje oblicze duchowe – szydzi! – ale
przedtem muszę mu nadać przepisowy wyraz”.
Słowo należy się tu jeszcze doktrynie, która uchodzi za wykluczającą
wszelki przymus przybierający postać gwałtu, nawet w stosunku do wroga. Jak
łatwo się domyśleć, mamy tu na względzie ahimsę, czyli bezgwałt, głoszony
w Indiach, a, jak twierdzi Nehru w swojej autobiografii, po raz pierwszy zasto-
sowany przez Gandhiego do walki politycznej.
Gwałt Gandhi rozumiał przede wszystkim jako odwoływanie się do uży-
cia broni, a jego nawoływanie do bezgwałtu było przede wszystkim hasłem
zdobywania pożądanych koncesji od przeciwnika w sposób pokojowy, inaczej
mówiąc, było głosem pacyfisty. Do takich pokojowych metod należało zaliczyć
bojkot manchesterskich perkalików, którymi Anglia zalewała Indie, milczą-
cy protest przeciw monopolowi na sól, protest w postaci masowego marszu
do morza w celu warzenia soli z wody morskiej. Natomiast najbardziej kla-
syczną formą bezkrwawej walki było wyjednywanie koncesji przez głodówkę.
Gandhi głodował, by uzyskać w Kongresie reprezentację niedotykalnych,
głodował, by zmusić hinduistów, muzułmanów i sikhich do pojednania. Gdy
chciał przezwyciężyć zakaz przechodzenia przez niedotykalnych wsi zamiesz-
kałych przez braminów, podjął się sam przeprowadzić niedotykalnych przez
taką wieś. Wojska angielskie zatarasowały mu drogę. Wrogie grupy stanęły
naprzeciw siebie i pojedynek stał się dla Gandhiego i jego towarzyszy poje-
dynkiem wytrzymałości i cierpliwości. Przyszedł sezon deszczów. Gandhi i nie-
dotykalni stali w miejscu. Wreszcie Anglicy ustąpili.
Cytuję tutaj ten ostatni przykład, bo unaocznia on ze szczególną wyrazi-
stością, że – jak to nieraz już wskazywano – taką metodę można stosować tylko
w stosunku do przeciwnika szanującego partnera i jego walory moralne. Hitler
pozwoliłby Gandhiemu pościć aż do śmierci, a wojska hitlerowskie zmiotły-
by karabinem maszynowym bezbronną grupę pragnącą przedostać się przez
wieś braminów. Przywilejem tej metody, jak to podkreślał Nehru, jest jednak
513
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
514
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
515
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
516
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
517
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
518
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
szyła się między 1951 a 1967 rokiem o dalsze pięćdziesiąt siedem krajów.
Natomiast w Ameryce Łacińskiej np. kobieta zamężna angażując się do pracy
musi mieć zgodę męża i nie ma prawa decydować o sprawie przyszłości dzieci.
Nawet we współczesnej Francji debata nad przyznaniem kobiecie zamężnej
prawa do posiadania własnego konta bankowego nie przebiegała bynajm-
niej w atmosferze jednomyślności. Mniej oczywiste są osiągnięcia w zakre-
sie przymusów stosowanych przez przywilej ekonomiczny, władzę polityczną
i presję opinii publicznej na jednostkę. Eksploatacja w różnych krajach trwa
nadal. Władza polityczna ogranicza na różne sposoby wolność słowa, wolność
zrzeszeń, swobodne poruszanie się po świecie. Żak średniowieczny mógł wę-
drować z Polski do Padwy nie molestowany o paszport zagraniczny czy wizy.
Planowanie stało się koniecznością, która musi pociągnąć za sobą przymusy
zagrażające np. wolnemu wyborowi zawodów. Nauka lada moment uczyni
możliwym wyznaczanie płci noworodków, a wtedy polityka demograficzna,
licząca się z właściwą proporcją płci, może zabronić komuś posiadania córki,
jeżeli kontyngent na dany rok został już wyczerpany. Jeszcze w XVIII stuleciu
można było chorych psychicznie przykutych do ściany drażnić dla przyjem-
ności. Kara śmierci – przemoc najjaskrawsza, jest dziś przedmiotem licznych
dyskusji i w większości krajów zachodniej Europy jest uznana za karę nie-
dopuszczalną, ale w różnych krajach Europy i północnej Afryki stosowano
i stosuje się nadal w naszym stuleciu wymyślne tortury. Rozwój motoryzacji
dał człowiekowi pewne poczucie niezależności, ale ten sam rozwój ograniczył
poruszanie się pieszego na ulicy, który może przejść na drugą stronę tylko
w określonych punktach.
Uwolnienie jednych od przymusu pociąga za sobą często przymus w od-
niesieniu do innych. Tak dzieje się w prawie, które uciska jednych po to, żeby
innych od ucisku uwolnić. „Prawdą jest – jak pisze Rapoport – że wolność
działania może przysługiwać człowiekowi tylko z narzuconymi przez społe-
czeństwo ograniczeniami, których nie można uniknąć. Ale wolność jednostki
myślenia i odczuwania może być absolutna”.
Presja opinii publicznej na jednostkę zmniejsza się wraz z urbanizacją
i z ograniczaniem wolności słowa. Przynosi to czasem zyski, a czasem straty.
Ograniczanie wolności słowa nie pozwala dać publicznego wyrazu potępie-
niom zasłużonym. W rozdziale szóstym Deonthology or the Science of Morality
Bentham pisał: „Wolność prasy stanowi najpotężniejszą dźwignię, którą roz-
porządza sankcja moralna” […].
We wszystkich naszych dotychczasowych rozważaniach zakładaliśmy za
cytowanymi autorami i dokumentami, będącymi rezultatem zespołowego wy-
siłku, iż przymus jest rzeczą złą z dwóch względów. Jest rzeczą złą dlatego, że
ludzie źle znoszą przymus, co uczynnia zasadę zabraniającą przysparzania lu-
dziom cierpienia. Jest rzeczą złą, bo jak mówił Locke: „Nikt nie może drugim
przewodzić”. W tym wypadku chodzi o wspomniane już poszanowanie auto-
519
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
520
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
521
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
522
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
523
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
524
Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności
ne i uchylając pytanie, czy były one z intencją ochrony tych dóbr tworzone.
Jeżeli przez dobro rozumieć coś, co stanowi przedmiot ludzkich pragnień,
to trzeba od razu zaznaczyć, że idzie tu tylko o te dobra, które z pewną po-
wszechnością uznawane są w danej grupie za takie. Choć niejeden poczytuje
żądzę władzy za powszechną, nie jest ona w kulturze euro-amerykańskiej do-
statecznie aprobowana, by władza stanowiła jakiś przedmiot ochrony. Wręcz
przeciwnie, zapoznaliśmy się już z postulatami stanowiącymi jej ograniczenie.
Wolność, bezpieczeństwo i godność ludzka – to były te główne dobra, które
znajdowały w cytowanych przez nas postulatach ochronę. Dwa pierwsze z tych
dóbr niektórzy poczytują za dobra podstawowe, ponieważ ich posiadanie sta-
nowi warunek niezbędny cieszenia się wszelkimi innymi – pozamoralnymi
dobrami. „Wolność – jak pisze Bay – jest glebą potrzebną do pełnego rozkwi-
tu innych wartości”. W tej samej sytuacji znajduje się, jego zdaniem, bezpie-
czeństwo, które daje nam przekonanie, że będziemy mogli naszymi dobrami
cieszyć się nadal. Pogląd Baya zawiera sugestię jakiejś ogólno-aksjologicznej
stratyfikacji dóbr […].
525
Francis Fukuyama
526
Francis Fukuyama, Uniwersalne państwo homogeniczne
wybieramy życie w demokracji liberalnej, stawką jest coś więcej niż fakt, że
zyskujemy wolność do zarobkowania i zaspokajania pożądliwych części du-
szy. Ważniejszą i w ostateczności bardziej satysfakcjonującą rzeczą, którą za-
pewnia nam demokracja liberalna, jest uznanie naszej godności. Demokra-
cja liberalna potencjalnie stanowi metodę osiągnięcia wielkiej obfitości dóbr
materialnych, lecz wskazuje nam także drogę do całkowicie niematerialnego
celu, jakim jest nasza wolność. Państwo liberalno-demokratyczne ceni nas
współmiernie do naszego poczucia własnej wartości, dzięki czemu prócz czę-
ści pożądliwej także część tymotejska duszy znaj duje zaspokojenie.
Powszechne uznanie usuwa poważną usterkę, którą z punktu widzenia
thymos obarczone były społeczeństwa niewolnicze w swych licznych warian-
tach. Niemal wszystkie społeczeństwa sprzed rewolucji francuskiej były albo
monarchiami, albo arystokracjami, czyli ustrojami, w których uznaniem cie-
szyła się jedna osoba (król) lub nieliczna grupa („klasa rządząca” czy elita)
Zaspokojenie ich uznania odbywało się kosztem szerokich mas, których czło-
wieczeństwo nie uzyskiwało wzajemnego potwierdzenia. Uznanie można było
zracjonalizować tylko przez oparcie go na powszechnych i równych podsta-
wach. Immanentna „sprzeczność” relacji pana i niewolnika została rozwiąza-
na w państwie, które dokonało skutecznej syntezy moralności pana i moral-
ności niewolnika. Samo rozróżnienie między panami i niewolnikami zostało
zniesione, a dawni niewolnicy przeobrazili się w panów – nie nad innymi
niewolnikami, lecz nad sobą. Takie znaczenie miał „duch roku 1776” – nie
było to zwycięstwo kolejnej grupy panów ani powstanie nowej świadomości
niewolniczej, lecz osiągnięcie samoopanowania w formie rządów demokra-
tycznych. W tej nowej syntezie zachowały się elementy zarówno hegemonii,
jak i poddaństwa – zaspokojenie uznania u pana i praca niewolnika.
Łatwiej nam będzie zrozumieć racjonalność powszechnego uznania, kie-
dy skontrastujemy je z innymi formami uznania, które nie są racjonalne. Na
przykład, państwo nacjonalistyczne, czyli takie, w którym obywatelstwo przy-
sługuje tylko członkom określonej grupy narodowej, etnicznej lub rasowej,
stanowi nieracjonalną formę uznania. Nacjonalizm jest bez wątpienia prze-
jawem pragnienia uznania, które bierze się z thymos. Nacjonaliście leży na
sercu przede wszystkim uznanie i godność, a nie korzyść ekonomiczna. Naro-
dowość nie jest cechą przyrodzoną: ma sieją tylko wtedy, kiedy uznają ją inni
ludzie. Jednakże dąży się wtedy nie do uznania dla siebie jako jednostki, lecz
dla grupy, do której się należy. W pewnym sensie nacjonalizm jest megaloty-
mią dawniejszych epok, przekształconą w bardziej nowożytną i demokratycz-
ną formę. Zamiast pojedynczych książąt ubiegających się o osobistą chwałę,
mamy teraz całe narody żądające uznania swego narodowego bytu. Podobnie
jak arystokratyczny pan, narody te wykazały gotowość do poniesienia gwałtow-
nej śmierci w imię uznania, w imię „swego miejsca pod słońcem”.
527
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Jednak pragnienie uznania z powodu narodowości czy rasy nie jest ra-
cjonalne. Rozróżnienie między człowiekiem i nieczłowiekiem jest w pełni ra-
cjonalne: tylko istoty ludzkie są wolne, czyli zdolne walczyć o uznanie w boju
o prestiż. Rozróżnienie to znajduje oparcie w naturze, a raczej w ostrym roz-
graniczeniu między królestwem natury i królestwem wolności. Natomiast roz-
różnienie między jedną grupą ludzką a drugą jest przypadkowym i arbitral-
nym produktem ubocznym ludzkiej historii. Walka między różnymi grupami
narodowościowymi o uznanie ich godności narodowej prowadzi – na skalę
międzynarodową – do sytuacji równie patowej, co walka o prestiż między ary-
stokratycznymi panami: jedna z nacji zostaje panem, druga niewolnikiem.
Uznanie, jakie może uzyskać każda z nich, jest nie doskonałe z tych samych
powodów, dla których niezadowalająca była pierwotna relacja hegemonii
i poddaństwa.
Państwo liberalne cechuje się natomiast racjonalnością, ponieważ godzi te
kolidujące ze sobą żądania uznania na jedynej podstawie, którą mogą przyjąć
obie strony, czyli na podstawie tożsamości jednostki jako osoby. Państwo libe-
ralne musi być uniwersalne, czyli przyznawać uznanie wszystkim obywatelom
ze względu na ich człowieczeństwo, a nie ze względu na członkostwo w jakiejś
grupie narodowościowej, etnicznej lub rasowej. Musi też być homogeniczne,
tzn. kreować społeczeństwo oparte na zniesieniu rozróżnienia między pana-
mi i niewolnikami. Racjonalność uniwersalnego państwa homogenicznego
przejawia się również w tym, że jest ono świadomie ufundowane na jawnych
i upublicznionych zasadach, jak to miało miejsce podczas konwencji konsty-
tucyjnej, która doprowadziła do powstania republiki amerykańskiej. Inaczej
mówiąc, autorytet państwa nie wyrasta z zamierzchłej tradycji czy mrocznych
głębin wiary religijnej, lecz bierze się z publicznej debaty, w której obywate-
le państwa wzajemnie i wprost uzgadniają warunki współżycia. Uniwersalne
państwo homogeniczne stanowi formę racjonalnej samoświadomości, ponie-
waż – po raz pierwszy w dziejach – ludzie tworzący społeczeństwo świadomi
są swych prawdziwych natur i potrafią zbudować wspólnotę polityczną, która
istnieje w zgodzie z tymi naturami.
W jakim sensie możemy powiedzieć, że nowożytna demokracja liberalna
uniwersalnie „uznaje” wszystkie istoty ludzkie?
Czyni to przez przyznanie im uprawnień i ich ochronę. Innymi słowy, każ-
de dziecko urodzone na terytorium Stanów Zjednoczonych, Francji lub inne-
go państwa liberalnego jest tym samym obdarzone pewnymi uprawnieniami
obywatelskimi. Nie zależnie od tego, czy dziecko jest biedne czy bogate, czar-
ne czy białe, nikt nie może nastawać na jego życie bez zgodnej z kodeksem
karnym procedury sądowej. Z czasem dziecko nabędzie prawa do posiadania
własności, które musi być uszanowane przez państwo i przez innych obywa-
teli. Będzie miało prawo do tymotejskich poglądów (czyli opinii dotyczących
wartości) na każdy temat, jaki mu przyjdzie do głowy, będzie miało też prawo
528
Francis Fukuyama, Uniwersalne państwo homogeniczne
529
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
530
Francis Fukuyama, Uniwersalne państwo homogeniczne
531
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
532
Francis Fukuyama, Uniwersalne państwo homogeniczne
533
Samuel P. Huntington
CYWILIZACJA UNIWERSALNA?
Źródło: S. P. Huntington, Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego,
Wydawnictwo MUZA, Warszawa 2001 (przeł. H. Jankowska)
534
Samuel P. Huntington, Cywilizacja uniwersalna?
535
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
536
Samuel P. Huntington, Cywilizacja uniwersalna?
537
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
538
Samuel P. Huntington, Cywilizacja uniwersalna?
539
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
540
Samuel P. Huntington, Cywilizacja uniwersalna?
było inaczej. Żyzna gleba i dobry klimat tworzą warunki do rozwoju wielkich
plantacji, a co za tym idzie, powstania nielicznej klasy bogatych właścicieli
ziemskich i bardzo licznej klasy chłopów, niewolników lub chłopów pańsz-
czyźnianych pracujących na plantacjach. Warunki niedogodne dla rozwoju
rolnictwa w takiej postaci mogą sprzyjać powstaniu społeczności niezależ-
nych farmerów. Krótko mówiąc, w społeczeństwach rolniczych strukturę spo-
łeczeństwa kształtuje geografia. Przemysł o wiele mniej zależy od środowi-
ska naturalnego. Różnice w organizacji przemysłowej biorą raczej początek
w zróżnicowaniu kultur i struktury społecznej, te zaś mogą upodabniać się do
siebie, co o geografii raczej trudno powiedzieć.
Nowoczesne społeczeństwa mają więc wiele cech wspólnych, ale czy ozna-
cza to, że ich homogenizacja jest nieuchronna? Zwolennicy takiego poglądu
wychodzą z założenia, że nowoczesne społeczeństwo zbliża się z konieczno-
ści do jednego, zachodniego typu, że nowoczesna cywilizacja to cywilizacja
Zachodu i vice versa. Jest to jednak utożsamienie z gruntu fałszywe. Cywilizacja
Zachodu wyłoniła się w VII i IX wieku n.e., przez następne stulecia kształtowa-
ły się jej szczególne cechy. Zaczęła się modernizować dopiero w wieku XVII
i XVIII. Zachód był Zachodem na długo przedtem, zanim stał się nowocze-
sny. Jego główne cechy, odróżniające cywilizację zachodnią od pozostałych,
wytworzyły się przed modernizacją Zachodu. Jakie były te szczególne cechy
zachodniego społeczeństwa, które istniały w ciągu wieków poprzedzających
modernizację? Różni badacze rozmaicie na to pytanie odpowiadali. Odpo-
wiedzi różnią się co do szczegółów, ale zgodne są, jeśli chodzi o główne in-
stytucje, zwyczaje i przekonania, które zasadnie dają się utożsamić z sednem
zachodniej cywilizacji. Należą do nich:
Dziedzictwo starożytności klasycznej. Będąc cywilizacją trzeciej generacji,
Zachód przejął wiele elementów od swych poprzedniczek, zwłaszcza cywili-
zacji klasycznej: grecką filozofię i racjonalizm, prawo rzymskie, język łaciński
i chrześcijaństwo. Cywilizacje islamu i prawosławia są też spadkobierczyniami
cywilizacji klasycznej, ale nie w takim stopniu jak Zachód.
Katolicyzm i protestantyzm. Zachodnie chrześcijaństwo, najpierw katolicyzm,
następnie zaś katolicyzm i protestantyzm, jest pod względem historycznym
najważniejszą cechą cywilizacji zachodniej. Przez większość swego pierwsze-
go tysiąclecia nosiła ona zresztą miano Zachodniego Chrześcijaństwa. Wśród
narodów tego obszaru istniało silnie rozwinięte poczucie wspólnoty i świa-
domości odrębności od Turków, Maurów, Bizantyjczyków i innych. Ludzie
Zachodu wyruszali w XVI wieku na podbój świata zarówno w imię Boga, jak
i po złoto. Do szczególnych zjawisk i cech właściwych cywilizacji zachodniej
należy także reformacja i kontrreformacja oraz podział na protestancką pół-
noc i katolickie południe. Nic takiego nie zaszło we wschodnim prawosławiu,
nie zna też tych podziałów Ameryka Łacińska.
541
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
542
Samuel P. Huntington, Cywilizacja uniwersalna?
543
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nic sobie nie robili z rządów prawa i zawieszali ciała przedstawicielskie. Nie
znaczy to również, iż żadne z tych cech nie pojawiały się w innych kręgach
kulturowych. Społeczeństwa muzułmańskie mają swój system prawny: Koran
i szariat. W Japonii i Indiach wytworzył się system klasowy podobny do zachod-
niego (i może właśnie dlatego są to jedyne dwa wielkie kraje niezachodnie,
w których mogą się utrzymać demokratyczne rządy). Żaden z tych elementów
oddzielnie wzięty nie był wyłączną domeną Zachodu, ich połączenie jednak
takie było, i to ono stanowi o wyjątkowości tej cywilizacji.
Wymienione tutaj koncepcje, zwyczaje i instytucje miały po prostu na
Zachodzie większe znaczenie niż w innych kręgach kulturowych. Stanowią
przynajmniej część trwałego jądra zachodniej cywilizacji. To one przesądzają
o tożsamości Zachodu, ale nie są tym, co w nim nowo czesne. To one w znacz-
nej mierze zapewniły Zachodowi przywódczą pozycję w procesie moderniza-
cji samego siebie oraz świata […].
544
Bassam Tibi
545
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
546
Basam Tibi, Co to jest fundamentalizm religijny?
547
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
548
Basam Tibi, Co to jest fundamentalizm religijny?
549
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
550
Ernst-Wolfgang Böckenförde
551
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
cel dążeń, działań i rozwoju wielu ludzi. Wynikać stąd może nie tylko wspólne
działanie i harmonia, ale równie dobrze konkurencja i konflikty. Wolność
napotyka zatem strukturę prawną jako konieczną strukturę świata zewnętrz-
nego, będącą warunkiem samej wolności. Jeżeli zasięg wolnego działania
i jego rozwój nie mają zależeć od indywidualnych, naturalnych zdolności do
zewnętrznego umocnienia swej pozycji, to potrzebne jest normatywne ure-
gulowanie, które określi granicę i zakres indywidualnego urzeczywistnienia
wolności. Naturalna, nieograniczona wolność oznacza walkę naturalnych sił
i ostatecznie władzę silniejszego. Dopiero w ramach porządku prawnego –
i dzięki niemu – wolność staje się wolnością utrwaloną, zabezpieczoną i możli-
wą dla wszystkich. Wolność ma i znajduje w prawie formę, która ją umożliwia
i zapośrednicza. Na tym polega wolnościowe znaczenie szerokich zakresów
prawa cywilnego i karnego, prawa administracyjnego, a także praw podsta-
wowych. Chodzi niezmiennie o to, by wolność jednego pogodzić z wolnością
drugiego człowieka, aby określić granice tego, co wolno, co powinno się, a co
można w stosunkach między ludźmi oraz w ich relacji do państwa.
Nie tylko sama wolność, ale także korzystanie z niej i wolne współdziałanie
staje się możliwe i zapośredniczone dzięki prawu. Dla wspólnego porządku
ludzkich wysiłków, a także dla regulowania powstającej przy tym sytuacji kon-
kurencji i konfliktów istnieją wiążące zasady normatywne i dopiero dzięki
nim zostaje zagwarantowane i zabezpieczone wielokierunkowe lub wspólne
działanie. Może ono wówczas prowadzić do czegoś więcej niż chwilowe powo-
dzenie – do trwałego wyniku. Temu służą: prawo o stowarzyszeniach, prawo
o spółkach, prawo procesowe, a także prawo konstytucyjne, jeżeli organizują
one proces tworzenia woli politycznej […].
O ile wolność jest w sposób konieczny odniesiona do prawa, jako do swej
formy i zapośredniczenia, o tyle sama faktyczna obecność prawa nie wystarcza
do urzeczywistnienia wolności. Prawo może również – w jakiejś swojej aktu-
alnej empirycznej postaci – negować i gwałcić wolność, zamiast zabezpieczać
ją i chronić. Dlatego dla urzeczywistnienia wolności istotne jest, ażeby samo
prawo było na nią ukierunkowane i uznawało ją za swój cel. Prawo musi za-
wierać w sobie wolność („To właśnie, że istnienie w ogóle okazuje się istnie-
niem wolnej woli, jest [tym, co nazywamy] prawem” – G.W.F. Hegel, Zasady
filozofii prawa, § 29). To jest właściwe (filozoficzne) pojęcie prawa. Dopiero
gdy odpowiada mu prawo empiryczne, wówczas staje się ono koniecznym
i wystarczającym warunkiem wolności […].
Podwójne wzajemne odniesienie wolności i prawa – polegające na tym, że
prawo, jakkolwiek będące warunkiem wolności, zarazem odnosi się do wolno-
ści jako wewnętrznego celu porządku prawnego – sprawia, że w relacji prawa
i wolności pojęcie wolności zajmuje miejsce nadrzędne. W związku z tym po-
jęcie wolności rozstrzyga o funkcji i treści, jaka przysługuje prawu, ze względu
na umożliwienie i zagwarantowanie wolności […].
552
Ernst-Wolfgang Böckenförde, Wolność i prawo, wolność i państwo
553
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
554
Ernst-Wolfgang Böckenförde, Wolność i prawo, wolność i państwo
555
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
556
Ernst-Wolfgang Böckenförde, Wolność i prawo, wolność i państwo
557
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
558
Ernst-Wolfgang Böckenförde, Wolność i prawo, wolność i państwo
559
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
560
Ernst-Wolfgang Böckenförde, Wolność i prawo, wolność i państwo
561
Michael Walzer
562
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
563
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
564
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
565
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
566
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
567
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
568
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
569
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
570
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
571
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
572
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
rantem ich praw była Liga Narodów, zaś owe gwarancje zostały zapisane
w licznych traktatach narodowościowych i mniejszościowych. Jest rzeczą zna-
mienną, że owe traktaty przypisywały prawa nie grupom, lecz szablonowo ro-
zumianym jednostkom. I tak polski traktat mniejszościowy dotyczy „polskich
obywateli, którzy należą do rasowych, religijnych lub językowych mniejszo-
ści”. Z takiego sformułowania nie wynikają żadne konsekwencje dla autono-
mii grup mniejszościowych; nie ma tu mowy o przekazaniu części uprawnień
miejscowej administracji czy mniejszościowym szkolnictwie. W rzeczywistości
nawet gwarancje praw jednostki okazały się iluzoryczne: większość nowych
państw potwierdzała swą suwerenność, ignorując (lub unieważniając) owe
traktaty, a Liga Narodów nie była w stanie wyegzekwować ich respektowania.
Jednak te nieudane próby zasługują z pewnością na kontynuowanie, przy
czym powinny one zapewne wyraźniej uwzględniać wszystko to, co łączy prze-
ciętnego członka mniejszości z innymi członkami tej grupy. ONZ-owski Pakt
Praw Obywatelskich i Politycznych (1966) czyni dalszy krok w tym kierunku:
osoby należące do tych grup mniejszościowych „nie mogą być pozbawione
prawa do własnego życia kulturalnego, wyznawania i praktykowania własnej
religii oraz posługiwania się własnym językiem wraz z innymi członkami danej
grupy”. Warto zwrócić uwagę, że sformułowanie to pozostaje nadal w zgodzie
z zasadą państwa narodowego: grupa mniejszościowa jako ciało zbiorowe nie
uzyskuje żadnego statusu prawnego; jednostki działają wraz z innymi członka-
mi danej grupy, a tylko większość narodowa może działać jako wspólnota.
W czasie wojny lojalność mniejszości narodowych wobec państwa naro-
dowego, niezależnie od tego, czy zamieszkują one zwarte obszary i czy są
uznawane przez społeczność międzynarodową, łatwo może zostać podana
w wątpliwość – nawet wbrew wszelkim dostępnym świadectwom, jak to było
w przypadku antynazistowskich uchodźców niemieckich we Francji w pierw-
szych miesiącach drugiej wojny światowej. Także w tym wypadku tolerancja
załamuje się, gdy inni wydają się nieść zagrożenie albo gdy nacjonalistyczni
demagodzy stwarzają ich groźny wizerunek. Los Amerykanów pochodzenia
japońskiego w kilka lat później jest kolejnym potwierdzeniem tej tezy – ich
amerykańscy współobywatele naśladowali niejako społeczeństwa klasycznych
państw narodowych. W rzeczywistości Japończycy nie byli jednak, i nie są,
przynajmniej w zwykłym rozumieniu tego słowa, mniejszością narodową
w Stanach Zjednoczonych: kto miałby bowiem stanowić nację większościową.
Większości w społeczeństwie amerykańskim mają tymczasowy charakter; two-
rzą się wedle rozmaitych kryteriów dla różnych celów i w różnorodnych oko-
licznościach (mniejszości są również tymczasowe, choć pochodzenie rasowe
w połączeniu z niewolnictwem stanowi tu pewien wyjątek; rozważę ten wyjąt-
kowy przypadek nieco później). W przeciwieństwie do tego najistotniejszą
cechą państwa narodowego jest występowanie trwałej większości. Tolerancja
w państwach narodowych ma tylko jedno źródło i może promieniować, albo
573
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
574
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
575
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
576
Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji
577
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
578
Amartya Sen
579
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
580
Amartya Sen, Kultura i prawa człowieka
581
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
582
Amartya Sen, Kultura i prawa człowieka
by się zaszczepiać tam, elementy wyrosłe na zupełnie innej glebie. Cała reszta
świata powinna przystąpić do klubu zwolenników „demokracji zachodniej”,
aby delektować się tradycyjnymi „wartościami Zachodu”.
Dla takiego rozumowania charakterystyczne jest bezceremonialne rzu-
towanie stanu teraźniejszego w przeszłość. Niepodobna twierdzić, jakoby
Zachód przez tysiąclecia pielęgnował wartości, które powszechne stały się na
jego obszarze dopiero w czasach oświecenia. U klasycznych pisarzy Zacho-
du (np. u Arystotelesa) można znaleźć jedynie pojedyncze składniki tego, co
tworzy współczesną ideę wolności politycznej, ale takie elementy widzimy też
w klasycznej tradycji azjatyckiej.
W celu zilustrowania tej kwestii zastanówmy się nad tezą, że ważnym skład-
nikiem dobrego społeczeństwa jest osobista wolność wszystkich jego uczest-
ników. Splatają się tu ze sobą dwa składniki: wartość przydawana osobistej
wolności oraz równość owej wolności: winna ona przysługiwać wszystkim
należącym do danej wspólnoty. Wynika stąd, że osobista wolność winna być
zagwarantowana dla wszystkich. Arystoteles opowiadał się za tym pierwszym
elementem, ale wolności odmawiał kobietom i niewolnikom; uznanie wolno-
ści za wartość uniwersalną pojawia się całkiem niedawno. W społeczeństwach
opartych na zasadzie stratyfikacji klasowej czy kastowej wolność jest najczę-
ściej uważana za przywilej nielicznej elity (np. mandarynów czy braminów),
co nader jest podobne do greckiej wizji sprawiedliwego społeczeństwa.
Warto też odróżnić tolerancję jako wartość, z czego wynika potrzeba tole-
rowania odmiennych opinii, zobowiązań i poczynań, od równości owej wartość
i, co znaczy, że z tolerancji przyznanej jednej osobie powinni korzystać wszyscy
(z wyjątkiem tych, którzy domagają się nietolerancji wobec innych). I znowu
możemy znaleźć sporo argumentów za tolerancją w dawnej literaturze Zacho-
du, ale nigdy nie są to argumenty domagające się tolerancji powszechnej. Gdy
w przeszłości szukamy korzeni współczesnych idei demokratycznych i liberal-
nych, odnajdujemy tylko ich poszczególne elementy, a nie gotowe całości.
Nasuwa się pytanie, czy podobnie nie jest w Azji. Przede wszystkim nie nale-
ży oczekiwać, że jeśli odnajdziemy takie składowe, to nie natkniemy się na ele-
menty im przeciwstawne, tzn. na idee i doktryny, które nie przywiązują wagi do
wolności i tolerancji. Zresztą także u klasycznych autorów zachodnich bez tru-
du doszukamy się pochwał ładu i dyscypliny. Natomiast wcale nie jest oczywiste,
że Konfucjusz jest bardziej autorytarny od Platona czy św. Augustyna. Problem
polega nie na tym, czy są w tradycjach azjatyckich stanowiska niechętne wolno-
ści, lecz na tym, czy w ogóle nie istnieją w niej stanowiska ceniące wolność.
Tutaj wielkiej wagi nabiera zróżnicowanie azjatyckich systemów warto-
ści. Oczywistym przykładem jest rola odgrywana przez buddyzm. W tradycji
buddyzmu znaczną wagę przywiązuje się do wolności, a te wątki wcześniejszej
myśli hinduskiej, do których buddyzm nawiązuje, wiele miejsca poświęcają
woli i swobodnemu wyborowi. Godne czyny spełniane są w sposób wolny,
583
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
584
Amartya Sen, Kultura i prawa człowieka
585
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
586
Amartya Sen, Kultura i prawa człowieka
587
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
588
Amartya Sen, Kultura i prawa człowieka
kosztów, ważne jest jednak, aby w społecznych decyzjach brało udział jak naj-
więcej ludzi. To jest z kolei następnym argumentem za znaczeniem takich
możliwości, jak umiejętność czytania i pisania, obfita informacja (za sprawą
wolnych mediów), możliwość swobodnego uczestniczenia w społecznych de-
cyzjach (dzięki wyborom, referendom i korzystaniu z praw obywatelskich) –
a wszystko to jest przedmiotem praw obywatelskich […].
Biorąc pod uwagę wszystko, co wyżej powiedziano, trzeba jednocześnie pa-
miętać, że krzyżowanie się wpływów kulturowych ma też bardzo ważne aspek-
ty pozytywne. Dzięki niemu mamy możliwość podziwiania tego, co powstało
gdzie indziej, a kulturalny szowinizm ogromnie zubaża podejście do życia.
Wymownie skomentował to wielki bengalski poeta, Rabindranath Tagore:
Wszystko, co pojmujemy ze świata ludzkich dzieł, natychmiast staje się
nasze, niezależnie od miejsca i czasu powstania. Dumny jestem ze swego czło-
wieczeństwa, które pozwala mi podziwiać poetów i artystów z krajów innych
niż mój. Z nie słabnącym zachwytem myślę, że wszystkie wielkie skarby czło-
wieka także i do mnie należą.
Z taką postawą wiąże się bez wątpienia pewne niebezpieczeństwo, gdyż
może ona prowadzić do lekceważenia swoistości konkretnych kultur, ale prze-
cież zachodzi też możliwość traktowania każdej kultury jak samotnej wyspy.
W rzeczy samej można uznać, że jest w świecie o wiele więcej krzyżowych
oddziaływań międzykulturowych, niż gotowi są przyznać ci, którzy tak bar-
dzo trapią się zagrożeniem lokalnych kultur. Ich lęk wyrasta z niewiary, iż
bez utraty własnej osobowości możemy się uczyć z doświadczeń innych. Cała
retoryka „narodowych tradycji” najczęściej odwraca się od historii zewnętrz-
nych wpływów współkształtujących każdą tradycję. Na przykład, bardzo ważną
przyprawą w kuchni indyjskiej jest chili, jednak paprykę tę Hindusi pozna-
li dopiero dzięki Portugalczykom (owi dawni mieszkańcy Indii używali pie-
przu), ale z tej przyczyny dzisiejsze wielorakie odmiany curry nie przestają
być „indyjskie”.
Jeśli zważyć na długotrwałość związków Wielkiej Brytanii z Indiami i po-
pularność w niej kuchni indyjskiej, trudno się dziwić, że Brytyjska Rada Tu-
rystyki określa curry mianem potrawy prawdziwie brytyjskiej. Kilka lat temu
usłyszałem w Londynie zachwycające porównania, mające podkreślić niezby-
walną „angielskość” pewnej osoby: „Jest tak angielska jak lilia wodna i jak
kurczę tikka masala”.
Głęboko zwodnicza jest myśl, jakoby pojedyncza kultura była całkowi-
cie wystarczalna, natomiast obrona tradycji, która miałaby polegać na pury-
stycznej ochronie jej składników czysto rodzimych, jest niewykonalna. Owe
zewnętrzne oddziaływania mają najczęściej charakter wielostronny i pośred-
ni. Niektórzy z indyjskich szowinistów krytykują posługiwanie się – szczególnie
w szkołach – zachodnią terminologią, na przykład w matematyce, atoli w świe-
cie matematyki bardzo trudno ustalić, co jest „zachodnie”, a co nie. Weźmy
589
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
590
Amartya Sen, Kultura i prawa człowieka
591
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Kwestie te nie są w Azji mniej ważne niż gdziekolwiek indziej i żadne prze-
czące temu argumenty, odwołujące się do rzekomej specyfiki azjatyckiej, nie
wytrzymują krytycznej analizy.
Tak się jakoś zdarza, że o swoiście proautorytarnym charakterze warto-
ści azjatyckich mówią rzecznicy autorytarnych rządów (czego dopełnieniem
stają się w istocie formułowane na Zachodzie tezy, iż wszyscy powszechnie
winni sobie przyswoić „zachodnie wartości liberalne”). Wyraźnie trzeba jed-
nak powiedzieć, że żaden z ministrów, oficjalnych propagandzistów czy przy-
wódców politycznych nie ma monopolu na interpretację kultur i wartości.
W każdej społeczności z uwagą winny być wysłuchiwane głosy niezgody. Aung
San Suu Kyi ma nie mniejsze – a w istocie większe – prawo mówić, czego chcą
Birmańczycy, niż wojskowi władcy Myanmaru, których kandydatów pokonała
w wolnych wyborach, potem jednak została uwięziona.
We współczesnym świecie bardzo ważne jest dostrzeganie zróżnicowania
poszczególnych kultur, czemu zagrażają, nieustannie powtarzane generali-
zacje: „zachodnia cywilizacja”, „azjatyckie wartości”, „afrykańskie kultury”.
W niektórych kontekstach są świadectwem płytkości intelektualnej, a zarazem
przyczyniają się do umacniania podziałów w obrębie współczesnego świata.
Tymczasem faktem jest, że w obrębie każdej kultury ludzie są skłonni do dys-
kusji i bardzo często ją podejmują, jeśli tylko mają po temu możliwości. Gdzie
istnieje różnica zdań, tam też trudno o dziarskie wypowiedzi na temat „praw-
dziwej natury” lokalnych wartości, a dysydenci istnieją w każdej społeczności –
częstokroć bardzo liczni – i nie cofają się przed znacznym nawet ryzykiem. Gdy-
by ich nie było, rządy autorytarne nie musiałyby sięgać do tak zdecydowanych
środków represyjnych, aby tylko zabezpieczyć swe nietolerancyjne przeświad-
czenia. Sama obecność dysydentów skłania autorytarnych władców do uznania
lokalnych kultur za represyjne, a zarazem podważa intelektualną zasadność tak
jednoznacznych interpretacji.
Poglądy Zachodu na niezachodnie kultury aż nazbyt często mają za pod-
stawę oficjalne autorytety: prezydentów, ministrów, junty wojskowe, przywód-
ców politycznych. Bardzo temu sprzyja fakt, że na międzynarodowych spo-
tkaniach kraje zachodnie często reprezentują oficjele rządowi, którzy nader
skwapliwie uznają opinie swych odpowiedników za kompetentne i wiążące.
Tymczasem nie można procesów rozwoju oceniać przez pryzmat tych, którzy
sprawują władzę. Trzeba patrzeć szerzej, a sam rozwój nie może się dokony-
wać bez powszechnego uczestnictwa w życiu publicznym.
Jeśli chodzi o tzw. azjatyckie wartości, to trzeba podkreślić, że wartości,
które cieszyły się szacunkiem w Azji – nie tylko Wschodniej – zawsze były
ogromnie zróżnicowane, co pod wieloma względami przypomina historię
idei na Zachodzie. Gdy z owej wielorakości wydobywa się tylko elementy pro-
autorytarne, jest to bardzo niesprawiedliwe dla bogactwa intelektualnych tra-
dycji Azji. Wątpliwa historia nie powinna wspierać wątpliwej polityki.
592
Richard Rorty
W swoim reportażu z Bośni David Rieff pisze: Dla Serbów Muzułmanie nie
są już ludźmi. (...) Muzułmańskich jeńców, leżących na ziemi w rzędach i czekają-
cych na przesłuchanie, serbski strażnik przejechał małym wozem dostawczym. („New
Yorker”, 23.XI.1992). Temat odczłowieczenia powraca w słowach Rieffa:
W. Bonsansi Petrovac pewnego Muzułmanina (...) zmuszono do odgryzienia penisa
innemu Muzułmaninowi. Jeśli twierdzisz, że ktoś nie jest człowiekiem, choć wygląda
jak ty, i że jedynym sposobem rozpoznania tego diabła jest kazać mu ściągnąć spodnie
– w przeciwieństwie do Serbów, Muzułmanie są obrzezani – to, psychologicznie rzecz
biorąc, stąd już niewielki krok do tego, by oddać mu członek. Nigdy nie było czystki
etnicznej, która obyłaby się bez seksualnego sadyzmu.
Z opowiadań Rieffa wynika taki morał: serbscy mordercy i gwałciciele nie
uważają się za kogoś, kto narusza prawa człowieka. Bowiem wszystkich tych
rzeczy nie robią istotom ludzkim, ale Muzułmanom. Nie są nieludzcy, lecz po
prostu prawdziwych ludzi odróżniają od pseudo-ludzi. Czynią tego samego
rodzaju rozróżnienie, jakie krzyżowcy przeprowadzali między ludźmi i nie-
wiernymi psami, a jakie Czarni Muzułmanie przeprowadzają między ludźmi
i niebieskookimi diabłami. Założyciel mojego uniwersytetu mógł jednocze-
śnie posiadać niewolników i uważać za oczywiste, że wszyscy ludzie zostali ob-
darzeni przez stwórcę pewnymi niezbywalnymi prawami. Było tak dlatego, że
sam siebie przekonał, iż świadomość czarnych, podobnie jak zwierząt, polega
raczej na odczuwaniu niż na refleksji. Tak jak Serbowie, Jefferson nie uważał
się za kogoś, kto narusza prawa człowieka.
Serbowie uważają, że oczyszczając świat z pseudo-ludzi, działają na rzecz
prawdziwej ludzkości. Pod tym względem ich wyobrażenie o sobie przypomina
własny wizerunek etyków pragnących oczyścić świat z uprzedzeń i przesądów.
Takie oczyszczenie pozwoliłoby nam wznieść się ponad naszą zwierzęcą natu-
rę dzięki temu, że wreszcie stalibyśmy się istotami w pełni rozumnymi, zatem
w pełni ludźmi. Zarówno Serbowie, etycy, Jefferson, jak i Czarni Muzułma-
nie, używając słowa „człowiek”, mają na myśli „tacy jak my”. Sądzą, że różnica
pomiędzy zwierzętami i ludźmi nie jest tylko różnicą między nieopierzonymi
dwunogami i resztą istot. Jest to raczej odróżnienie pewnych nieopierzonych
dwunogów od innych: są przecież i takie zwierzęta, które z wyglądu przypomi-
nają człowieka. My sami i tacy jak my stanowimy paradygmatyczne przypadki
593
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
ludzi, ale ci, którzy zbyt różnią się od nas swym zachowaniem albo zwyczaja-
mi, są w najlepszym razie przypadkami granicznymi. (...)
My tutaj, w bogatych, bezpiecznych demokracjach, czujemy wobec serb-
skich oprawców i gwałcicieli to, co oni czują wobec swoich ofiar – Muzuł-
manów: że są bardziej podobni do zwierząt niż do nas. Nie robimy jednak
niczego, aby pomóc grupowo gwałconym muzułmańskim kobietom albo
kastrowanym muzułmańskim mężczyznom. Tak samo jak nie zrobiliśmy nic
w latach trzydziestych, kiedy naziści zabawiali się, dręcząc i torturując Żydów.
U siebie, w bezpiecznych krajach, często mówimy: „Tak zawsze było na Bałka-
nach”, bezwiednie sugerując, że w odróżnieniu od nas ludzie ci są przyzwycza-
jeni do tego, że się ich gwałci i kastruje. Pogarda, jaką zawsze czujemy wobec
przegranych – Żydów w latach trzydziestych, a teraz Muzułmanów – łączy się
z odrazą wobec postępowania zwycięzców, wytwarzając w nas półświadome
nastawienie: „trąd w obydwu waszych domach”. Uważamy Serbów i nazistów
za zwierzęta, bo wściekłe, drapieżne bestie to zwierzęta. Uważamy Muzułma-
nów i Żydów spędzanych do obozów koncentracyjnych za zwierzęta, bo bydło
to zwierzęta. Żaden z rodzajów zwierząt nie jest podobny do nas i wydaje się
nie mieć sensu, aby istoty ludzkie miały się wikłać w waśnie między zwierzę-
tami.
Jednakże rozróżnienie na ludzi i zwierzęta to tylko jeden z trzech głów-
nych sposobów, w jaki my, paradygmatyczni ludzie, odróżniamy siebie od
tych, którzy stanowią przypadki graniczne. Drugim jest rozróżnienie pomię-
dzy dorosłymi i dziećmi. Mówimy: niewykształceni i przesądni ludzie są jak
dzieci; prawdziwe człowieczeństwo osiągną tylko pod wpływem odpowiedniej
edukacji. Jeśli wydają się niezdolni do takiej edukacji, dowodzi to, że w rze-
czywistości nie są takimi samy mi istotami jak my, których można wykształcić.
Murzyni, jak mówili biali mieszkańcy Stanów Zjednoczonych i południowej
Afryki są jak dzieci; dlatego do czarnego mężczyzny w dowolnym wieku należy
zwracać się „chłopcze”. Kobiety, jak twierdzili mężczyźni, są przez całe życie
jak dzieci; dlatego równie słuszną rzeczą jest nie wydawać pieniędzy na ich
kształcenie i odmawiać im dostępu do władzy.
Jeśli jednak chodzi o kobiety, to są łatwiejsze sposoby pozbawiania ich
prawdziwego człowieczeństwa: choćby używając słowa „mężczyzna” [man]
jako synonimu „istoty ludzkiej” [human being]. Feministki zauważają, że takie
zwroty językowe wzmacniają zarówno wdzięczność przeciętnego mężczyzny
za to, że nie urodził się kobietą, jak i jego strach przed totalną degeneracją:
feminizacją. Powszechności i siły tego strachu dowodzą owe szczególne przy-
padki seksualnego sadyzmu, które opisuje Rieff. Jego uwaga, że taki sadyzm
jest zawsze obecny przy próbach oczyszczania gatunku czy terytorium, po-
twierdza tezę Catharine McKinnon, że dla większości mężczyzn bycie kobietą
nie oznacza bycia istotą ludzką. Bycie nie-mężczyzną jest zatem trzecim spo-
sobem bycia nie-człowiekiem.
594
Richard Rotry, Prawa człowieka, rozum i uczucia
595
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
596
Richard Rotry, Prawa człowieka, rozum i uczucia
597
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
598
Richard Rotry, Prawa człowieka, rozum i uczucia
599
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
600
Richard Rotry, Prawa człowieka, rozum i uczucia
601
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
602
Richard Rotry, Prawa człowieka, rozum i uczucia
603
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
604
Richard Rotry, Prawa człowieka, rozum i uczucia
605
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
606
Michael Ignatieff
607
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
608
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
609
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
610
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
611
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
612
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
613
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
614
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
615
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
616
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
ale również lokalne – ponieważ dają władzę bezbronnym, oddają głos tym,
którzy głosu nie mają […].
Test zasadności praw człowieka to ofiary, ci, którzy są na dnie. Zamiast
przepraszać za indywidualizm zachodnich standardów praw człowieka, dzia-
łacze powinni zająć się innym problemem. Jak stworzyć warunki, w których
jednostki byłyby autentycznie wolne, by korzystać z takich praw, z jakich chcą.
Zwiększanie wolności ludzi, którzy korzystają ze swoich praw polega na zro-
zumieniu kulturowych ram, które ograniczają wybór. To, co może wydać się
okaleczeniem w oczach Zachodu jest po prostu ceną za plemienną i rodziną
przynależność kobiet. Jeśli odmówią udziału w rytuale, nie ma już dla nich
miejsca w ich świecie. Wybór, aby korzystać ze swoich praw zatem może skut-
kować społecznym ostracyzmem, który nie zostawi im żadnej innej opcji poza
opuszczeniem swojego plemienia i udaniem się do miasta. Obrońcy praw
człowieka muszą być świadomi, czym dla kobiety będzie porzucenie jej tra-
dycyjnych praktyk. Ale jednocześnie działacze mają obowiązek informować
kobiety o medycznych kosztach i konsekwencjach tych praktyk i próbować
uczynić je mniej niebezpiecznymi dla kobiet, które pragną je przejść. W koń-
cu wybór, jak rozstrzygnąć pomiędzy mądrością plemienia a mądrością Za-
chodu, należy do kobiet. (...) Rolą działaczy nie jest podejmowanie wyborów
zamiast kobiet, ale to zwiększenia ich poczucia tego, co pociąga za sobą wy-
bór. W tradycyjnych społeczeństwach, szkodliwe praktyki mogą być zaprzesta-
ne, gdy cała społeczność tak postanowi. W przeciwnym razie jednostki, które
same podejmują decyzję muszą stawić czoła ostracyzmowi lub czemuś gorsze-
mu. Zgoda w tych przypadkach oznacza zgodę kolektywną lub zgodę grupy.
Wrażliwość na prawdziwe ograniczenia, które ograniczają wolność indy-
widualną w różnych kulturach nie jest tym samym co uleganie tym kulturom.
Nie oznacza rezygnacji z uniwersalizmu. Oznacza tylko stawienie czoła wy-
magającemu dialogowi międzykulturowemu, w którym wszystkie strony za-
siadają przy jednym stole ze wspólnym oczekiwaniem, że będą traktowani jak
moralnie równi uczestnicy. Tradycyjne społeczeństwo jest opresywne wobec
jednostek nie dlatego, że nie stać go na zapewnienie zachodniego stylu życia,
lecz dlatego że nie zapewnia jednostkom prawa do wypowiadania się i bycia
wysłuchanym. Zachodni działacze nie mają prawa obalać tradycyjnych prak-
tyk kulturowych, o ile praktyka ta spotyka się ze zgodą swoich członków. Obcy
mają prawo się spierać – ale nie nalegać – że wszystkie jednostki w obrębie
grupy mają prawo do wyrażania swojej opinii na temat trwania tradycji lub do
opuszczenia jej, jeśli nie mogą na nią przystać. (...)
Dyskurs praw człowieka jest uniwersalny dokładnie dlatego, że zakłada, iż
istnieje wiele różnych wizji dobrego życia, że wizja zachodnia jest tylko jedną
z nich oraz że – o ile podmioty mają zakres wolności w wyborze takiego ży-
cia – powinno się im pozwolić zawrzeć w nim to, co zgadza się z ich historią
i tradycją.
617
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
618
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
619
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
620
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
621
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
622
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
Idea świętości – idea, że istnieje jakaś dziedzina, która jest poza poznaniem
i przedstawieniem ludzkim, jakaś góra Synaj na zawsze ukryta przed wzrokiem
ludzi – ma narzucić ograniczenia na ludzką wolę władzy. Nawet jako metafora
– oddzielona od jakiegokolwiek twierdzenia metafizycznego – świętość kono-
tuje ideę, że musi istnieć moralna granica, której żaden człowiek nie może
przekroczyć. Ideologia praw człowieka jest najwyraźniej próbą zdefiniowania
tej granicy. Ale, z religijnego punktu widzenia, jakakolwiek próba stworzenia
jakiegoś ściśle ludzkiego ograniczenia na wykonywanie ludzkiej władzy musi
być autodestrukcyjna. Bez idei boskości, bez idei świętości i idei nieprzekra-
czalnych granic, tak dla rozumu, jak i władzy, nie może być żadnej trwałej
ochrony naszego gatunku przed nami samymi. Spór ogranicza się do tego:
religijna strona wierzy, że tylko jeśli ludzie upadną na kolana, mogą ocalić się
od własnej destrukcyjności; humanista natomiast wierzy, że będą mogli się
uchronić, jeśli staną na własnych nogach.
To jest stara dyskusja, a każda strona ma silne historyczne argumenty.
Najsilniejszym aspektem strony religijnej jest empiryczne świadectwo, iż
mężczyźni i kobiety, powodowani wiarą religijną, byli zdolni przeciwstawić
się tyranii, gdy, ci którzy takich przekonań nie mieli, nie byli w stanie. W so-
wieckich obozach pracy, ludzie wierzący, należący do rozmaitych wyznań, dali
inspirujące przykłady niezniszczalnej godności. Podobnie, to religijne prze-
konanie natchnęło niektórych księży katolickich i świeckich do ukrywania
Żydów w czasie wojny w Polsce. Wreszcie, ruch na rzecz praw obywatelskich
dla czarnoskórych mieszkańców Stanów Zjednoczonych jest niezrozumiały,
o ile nie będziemy pamiętać o roli religijnego przywództwa, metaforach i ję-
zyku inspirujących jednostek, które ryzykowały swoje życie za prawo głosu. Te
przykłady mają większą wagę niż argument metafizyczny. Ale sekularyzm rów-
nież ma swoich bohaterów. Poetka Anna Achmatowa dała wyraz cierpieniom
wszystkich podobnych do niej kobiet, które straciły mężów i dzieci w Guła-
gu. Primo Levi, świecki Żyd i naukowiec (więzień i ofiara Auschwitz) napisał
pracę, która jest wyjątkowym świadectwem zdolności świeckiego rozumu do
opisania monstrualności zła. Moralna odwaga czerpie skąd może, i zarówno
źródła świeckie jak i religijne natchnęły bohaterów.
Jeśli pominąć źródła heroizmu i źródła podłości, wierzący nie może twier-
dzić, że bojaźń Boża nie pozwoliła ludziom czynić najgorszego. Idea, iż po-
czucie świętości jest niezbędna do utrzymania ludzkiej moralności, opiera
się – najdelikatniej mówiąc – na słabych empirycznych podstawach. Faktycz-
nie uświęcone cele były często na służbie niesprawiedliwości. Poza wszystkim,
religia jest fundacjonistyczną doktryną, formułującą twierdzenia, które uważa
za bezsporne. Przekonanie, iż posiadam nieobalalne podstawy wiary było jed-
nym z najsilniejszych uzasadnień dla tortur, wymuszonego nawrócenia, potę-
pienia herezji oraz palenia heretyków. Fundacjonistyczne przekonania, zmie-
szane z pokorą, stanowiły długotrwałą groźbę dla praw zwykłych jednostek.
623
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
624
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
625
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
626
Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz
627
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
628
Ken Booth
TRZY TYRANIE
Źródło: K. Booth, Three tyrannies,[w:] T. Dunne, N. J. Wheeler (red.),
Human Rights in Global Politics, Cambridge University Press, Cambridge 1999
(przeł. Alicja Legutko-Dybowska)
629
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
630
Ken Booth, Trzy tyranie
631
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
632
Ken Booth, Trzy tyranie
633
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Tyrania kultur
Tyrania kultur wyraża się w formie kulturalizmu, który rozumiem jako
sprowadzanie społecznych i politycznych interpretacji jedynie do kultury
oraz przypisując kulturom rolę „czarnych skrzynek” jako wyłącznym punk-
tom odniesienia dla tożsamości. Wiele czynników złożyło się na tę tendencję,
zarówno w sferze polityki, jak i rozważań akademickich. Jeśli chodzi o ten
drugi przypadek, to antropologia zajęła, z historycznego punktu widzenia,
pozycję przeciwną do idei uniwersalnych wartości. Stało się tak, ponieważ an-
tropologia przyjęła metodologiczny lokalizm – to, co Richard Wilson nazwał
„przedłużającym się romansem z lokalną kulturą”, a Jack Donnelly określa
mianem „radykalnego relatywizmu kulturowego”, gdzie „kultura” staje się
najwyższą wartością etyczną „jedynym źródłem uzasadnienia moralnej słusz-
ności czy władzy”. Narzuca się oczywiste porównanie pomiędzy tym kulturo-
centrycznym poglądem oraz państwowo-centrycznymi perspektywami w sferze
stosunków międzynarodowych. Kulturalizm stanowi silną formę powiązanych
ze sobą stanowisk kulturowego esencjalizmu (czy redukcjonizmu), kulturo-
wego determinizmu oraz kulturowego relatywizmu. Sprawia on, iż kultura
– lub kultury – stają się kartą atutową w każdej debacie poświęconej prawom
człowieka lub nawet światowej polityki.
Kulturalizm kładzie nacisk na niepowtarzalność i wyjątkowość każdej kul-
tury. Kultury są poddane, mniej lub bardziej, uważnym badaniom – z per-
spektywy holistycznej – pod kątem ich szczególnej logiki społecznej, kultu-
rowych rytmów i podejścia do świata. Jako przeciwieństwo etnocentrycznych
uogólnień, relatywizm kulturowy wydawał się stanowić postęp w antropologii.
Rozwinął się mocny argument, wedle którego każda kultura charakteryzo-
wała się tym, że „jej” wartości i sposoby postępowania (cudzysłów sugeruje,
jak niedaleka droga dzieli nas od reifikacji kultur) winny być interpretowane
jedynie w świetle konkretnych wartości, przekonań czy racjonalności tej wła-
śnie kultury. Celem takiego podejścia była próba zrozumienia każdej kultury
„od środka”, aby ci, którzy należą do konkretnych kultur byli postrzegani
634
Ken Booth, Trzy tyranie
w taki sam sposób, w jaki postrzegają sami siebie lub, w jaki chcieliby być po-
strzegani. Relatywizm kulturowy dowodzi, że każda kultura lub społeczność
posiada swoją własną racjonalność, spójność oraz zestaw wartości, i jedynie
w ich świetle możemy właściwie zinterpretować organizację, zwyczaje i prze-
konania (włączając w to przekonania odnośnie praw człowieka) tej kultury
lub społeczności.
Jeśli chodzi o antropologię praw człowieka – czyli także szerszego projek-
tu rozwinięcia kultury praw człowieka – kulturalizm stwarza trzy główne pro-
blemy. Po pierwsze, odbiera podstawę do porównania kultur i społeczności,
co ma filozoficzne i etyczne konsekwencje. Po drugie, przecenia samodziel-
ną naturę społeczeństw – szczególnie współczesnych społeczeństw i kultur –
w których ich wyjątkowe społeczne i etyczne wartości mają być ugruntowane.
Po trzecie wreszcie, daje on tradycjonalizmowi uprzywilejowaną pozycję, któ-
ra nierzadko stanowi narzędzie dla elit do utrzymywania przywilejów. Rozwi-
nę teraz drugi i trzeci problem, pierwszy zostawiając do analizy w końcowej
części niniejszej pracy.
Kulturalizm, przedstawiając pełen obraz konkretnych kultur, tworzy fałszy-
wy pogląd świata. Wymyślanie jednostek analizy stanowiło trudność, do której
skłonność wykazywali zarówno specjaliści od stosunków międzynarodowych,
jak i antropolodzy. Socjologowie historii próbowali pokazywać specjalistom
od stosunków międzynarodowych, że „państwo” jest konstruktem historycz-
nym, a nie gotową podręcznikową jednostką, jak wielu przypuszcza. Podobnie
wielu antropologów ujmowało i opisywało społeczeństwa jako „niezmienne
i tradycyjne”, przyjmując jednocześnie założenia odnośnie przeszłości, które
okazywały się fałszywe. Carrithers twierdzi, iż powinniśmy „ponownie zebrać”
nasze obrazy społeczności ludzkiej „bez ostrych granic i niezmienialnych tra-
dycji”. Ludzie mają zdolność przystosowania się do tradycji, wszelako jako
„stworzenia żyjące w historii” są oni „twórczymi i bardzo wyraźnie towarzy-
skimi stworzeniami, które żyją w i poprzez swoje wzajemne relacje, działając
i reagując na siebie, tym samym tworząc nowe relacje i nowe formy życia.”
Jeśli zatem tak jest, to co będzie stanowić konstytutywny element „kulturo-
wej autentyczności”, do której winny się odnosić wszystkie wartości, włącznie
z prawami człowieka? Kulturalizm jest kuszącym podejściem – podobnie jak
państwowo-centryczne stosunki międzynarodowe – ponieważ upraszcza i uła-
twia radzenie sobie ze złożonością. Zamiast wgłębiać się w biurokratyczną
politykę stojącą, na przykład, za frazą „Francja zdecydowała...”, idziemy na
skróty i uznajemy Francję za jakiś pojedynczy niepodzielny byt. Takie skróty
są jeszcze mniej uprawnione w przypadku „kultur”, ponieważ nikt nie jest
rzecznikiem kultur, analogicznie do rządów będących rzecznikami państw.
Słyszymy o „stanowisku islamskim” czy „azjatyckich wartościach”, ale kto jest
rzecznikiem islamu czy Azji? Nikt. Jednocześnie jednak wielu ludzi, wiele
organizacji i państw stawia się w takiej roli. Gdy mowa jest o kulturach, to
635
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
636
Ken Booth, Trzy tyranie
637
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
638
Ken Booth, Trzy tyranie
639
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
640
Ken Booth, Trzy tyranie
641
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
642
Ken Booth, Trzy tyranie
643
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
644
Ken Booth, Trzy tyranie
645
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Uniwersalizm praw człowieka jest ideologią, która jest przykrywką dla narzucenia
zachodnich wartości
Nie powinno dziwić pod koniec dwudziestego wieku, że myślenie uni-
wersalistyczne czy kosmopolityczne w odniesieniu do praw człowieka wydaje
się próbą przeszmuglowania zachodniego stylu życia. Część siły relatywizmu
wiąże się z wrażliwością na sukces i nadmiar imperializmu Zachodniego. Na-
leży pamiętać tę historię, niemniej nie możemy pozwolić, aby poczucie winy
spowodowane historycznymi niesprawiedliwościami (za które nie ponosimy
bezpośredniej odpowiedzialności) i emocje wywołane kulturowym brakiem
wrażliwości, doprowadziły nas do sporów i pogorszenia się polityki – co może
się dołożyć dodatkowo do sumy ludzkich nieszczęść.
Najbardziej trywialną myślą, jaką można wygłosić na temat praw człowieka,
jest ta, według której prawa pochodzą „skądś tam”. Oczywiście, że tak jest. Ale
czy z takiego stanowiska wynika wniosek, iż powinniśmy uznawać geografię za
przeznaczenie? Jeśli tak, to do jakiego stopnia? Do którego poziomu lokalne-
go? Jeśli, dla przykładu, mamy do czynienia z konfliktem wartości rodzinnych
i religijnych lub pomiędzy wartościami państwowymi a etnicznymi, które warto-
ści „skądś tam” powinny przeważyć? Znowu pojawia się w tym miejscu problem
wielu niepewnych punktów odniesienia. Tak zwane kultury i wspólnoty mogą
być połączone, ale wartości każdej z nich mają prawo głosu. Wszystkie grupy,
jak sądzę, posiadają pojęcie gościnności. Gościnności nie odrzuca się, ponie-
waż, powstała gdzieś w odległej jaskini, o której nic nie wiemy. Także miłość,
we wszystkich swoich odmianach, można odnaleźć we wszystkich społeczeń-
stwach i kulturach, chociaż sposoby jej wyrażania są różne; wszyscy potrafimy
ją rozpoznać, gdy ją widzimy, lub powinniśmy potrafić. Nie odrzucamy miłości
tylko dlatego, że została wynaleziona „gdzieś”, w procesie ewolucyjnych zma-
gań człowieka. Faktycznie wielu ludzi uznaje miłość we wszystkich jej formach
za najwyższy cel życiowy. Analogicznie, tortury również „gdzieś” wymyślono –
a obecnie, przeważnie, choć nie zawsze, potępia się je równie powszechnie,
co ceni miłość. Świat z miłością jest lepszy od świata bez miłości, a miłość jest
lepsza od tortur – to kulturowe uniwersalia. Jak się wyrażają w szczegółach, za-
leży od czasu i miejsca. Mówiąc zatem, iż prawa człowieka „skądś” się wywodzą
– a nie tylko Zachód uznaje je za swoje dziecko – nie powinno nigdy stanowić
końca dyskusji: wręcz odwrotnie, to początkowy punkt debaty odnośnie tego,
jak powinniśmy żyć jako ludzie, na skalę globalną. (…)
646
Ken Booth, Trzy tyranie
647
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
można twierdzić, że każda praca na temat Szekspira będzie taka sama. Jeśli
chodzi o wartości, argumenty ujęte były z reguły w formę negatywnych naka-
zów – „Nie będziesz…” Cała seria takich nakazów nadal umożliwia znaczną
wolność, w obrębie której ludzie mogą się wyrażać. Istnieje zakres zróżnico-
wania w obrębie standardów. Taka, na przykład, jest natura demokracji.
Co więcej, uniwersalne standardy mogą faktycznie podtrzymać zróżnico-
wanie, a nie odwrotnie. Rozprzestrzeniania się feminizmu oraz praw homo-
seksualistów przełamuje uniwersalną transkulturową obecność patriarchatu.
(…) Uniwersalny feminizm umożliwił rozwój praw kobiet w rozmaitych kra-
jach znacznie prędzej niż gdyby nie istniała żadna ponadnarodowa i transkul-
turowa solidarność kobiet. (…)
Politykę relatywizmu kulturowego można wyrazić jako „tolerancję dla róż-
norodności”. Niewielu ludzi sprzeciwiłoby się różnorodności co do zasady –
za wyjątkiem tych, być może, którzy uważają, że Disneyland stanowi najlepszy
ze światów. Kluczowe pytanie brzmi jednak: jak wiele różnorodności można
tolerować? Jeśli rozumiemy wszystko, czy oznacza to, że powinniśmy wszyst-
ko przebaczać? Relatywiści kulturowi i postmoderniści formułowaliby w tym
miejscu argumenty przeciw ideom uniwersalnym – „meta-narracjom” – z jed-
noczesnym przyznaniem wartości tolerancji jako uniwersalium. Wynika stąd,
że nie istnieją nie-uniwersaliści. Nawet całkowite odrzucenie uniwersalnych
praw człowieka świadczy o uniwersalistycznym stanowisku w kwestii praw czło-
wieka. Jeśli przyjmiemy argument, wedle którego idee i wartości są właściwe
dla każdej kultury, wówczas najprawdopodobniej idee postmodernistyczne
nie mogłyby się przenieść poza swoją Zachodnią uprzywilejowaną ojczyznę
– lub może argument ten jest kolejną przeszmuglowaną przez postmoder-
nizm meta-narracją? W każdym razie, ich idee nie wydają się słuszne dla ofiar
polityki światowej, którzy często poszukują wybawienia w uniwersalistycznych
ideach takich jak prawa człowieka. W sytuacji, gdy po prostu nie ma żadne-
go ostatecznego argumentu filozoficznego, przy pomocy którego można by
ustalić, czy konkretne uniwersalia są wsteczne czy emancypacyjne, dobrze jest
zacząć myślenie o polityce od konsultacji z ofiarami. Ogólnie rzecz biorąc,
ofiary upatrują w solidarności więcej nadziei niż zagrożenia w upodobnieniu.
(…)
Idee uniwersalistyczne, jak emancypacja, są niekiedy krytykowane za pod-
ważanie „inności innego”. Jeśli homogenizacja stanowi strach, to doświadcze-
nie uczy nas, że bardziej powinniśmy się martwić nim na szczeblu lokalnym,
niż globalnym. Dlaczego wymazanie różnic w obliczu (lokalnej) komunitar-
nej władzy jest mniej warte zachodu niż jakiekolwiek wymazanie różnic, jako
wyniku zewnętrznego „imperializmu”? Ludobójstwo, na przykład, jest ludz-
kim błędem, które ma miejsce raczej w suwerennym bycie, a nie pomiędzy
suwerennymi bytami. Podejście do polityki światowej zdominowanej przez
imperialne lokalne pojęcia „nas” i Innego (dominujące państwo w wielonaro-
648
Ken Booth, Trzy tyranie
Uniwersalność praw człowieka jest naznaczona skazą, ponieważ nie istnieją uniwer-
salne wartości
Jak wspomniałem wcześniej jednym z najmocniejszych zarzutów wobec
uniwersalnych praw człowieka jest argument, wedle którego idee odnośnie
praw wywodzą się, i są ugruntowane w, konkretnych etnicznych wspólnotach;
a ponieważ nie istnieje żadna uniwersalna etyczna wspólnota, idea uniwersal-
nych praw człowieka musi stać się etnocentrycznym twierdzeniem, impulsem
zmieniającym to, co lokalne w to, co globalne. Wniosek, który zazwyczaj wy-
ciąga się z tego argumentu jest albo taki, że poszukiwanie ludzkiej godności
musi przyjąć inny kierunek, mianowicie kierunek praw, albo że uniwersalizm
musi być rozumiany bardzo wąsko, zapewniając kulturom lokalnym miejsce
do interpretowania praw na swój sposób. Chciałbym sformułować pięć argu-
649
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
650
Ken Booth, Trzy tyranie
651
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
się w takiej sytuacji – będąc daleko od domu, wśród obcych’ lub ‘Ponieważ
ona może stać się twoją synową’ lub ‘Ponieważ jej matka będzie cierpieć po jej
stracie’”. Takie historie są najlepszym narzędziem rozwoju transkulturowych
solidarności. Istnieje rzeczywiście przestrzeń dla „sentymentalnej edukacji”,
tego, co Annette Baier nazywa „postępem sentymentów”. Wielu ludzi potrafi
zrozumieć opowieści o odległych ludziach w odległych miejscach. Faktycznie
wielu uważa takie badania nie za obcą aktywność, lecz za sposób na otwarcie
swoich własnych mentalnych krajobrazów, a w ten sposób na poznanie sa-
mych siebie. Ważne jest, aby rozpoznać uniwersalizm ludzkich sentymentów,
jednak nie jest to raczej wystarczająco mocne stanowisko, na którym można
by oprzeć całą teorię i praktykę polityki światowej. Może ono stanowić jedynie
jej część. (…)
Podsumowując, argument na rzecz uniwersalistycznego podejścia do
praw człowieka opiera się na uniwersalizmie ludzkich błędów; błędy te stano-
wią uniwersalne społeczne fakty, które wywodzą się z naszej zwierzęcej natury
i społecznego charakteru. Ten argument jest następnie wzmocniony przez
dwa inne: istnienie uniwersalizmu etycznych wspólnot – szczególnie wspólnot
ofiar – oraz faktem, że kiedy mamy do czynienie z ludzkim błędem – czy jest
to głodne dziecko, więzień sumienia, pobity człowiek na ulicy, ofiara tortur,
wygłodzenia, upokorzenia czy cierpiąca – nie ma żadnej zrozumiałej racji dla
stwierdzenia „To nie moja sprawa”. Wobec naszych wszystkich wielorakich
tożsamości, relatywizm, partykularyzm czy form komunitaryzmu okazują się
ostatecznie niespójne. Nawet jeśli istnieją możliwe racje dla braku działania,
nie ma żadnych racji dla poczucia czy bycia niezwiązanym […].
Powszechną Deklarację Praw Człowieka z roku 1948 można ujmować
jako jeden z kroków w kierunku początku końca okresu triumfalistycznego
etatyzmu w historii świata, okresu identyfikowanego z westfalskim systemem
rozpoczętym dokładnie 300 lat wcześniej. System ten, w swoim czasie, repre-
zentował rodzaj zakotwiczenia, po okropieństwach wojen religijnych. Jednak
gramatyka systemu państwowej suwerenności i etatyzmu skonstruowanych od
siedemnastego do dwudziestego wieku prowadziły nieubłaganie do Holocau-
stu i stanu wojny atomowej. Te skutki, oczywiste dla wszystkich w roku 1945,
nie były przypadkowymi czynnikami w historii, ale logicznymi punktami kul-
minacyjnymi systemu międzynarodowego opartego na idei, iż państwo suwe-
renne powinno reprezentować najwyższe umiejscowienie władzy decyzyjnej
oraz najwyższy punkt lojalności. (…)
W 1948 roku wraz z Powszechną Deklaracją Praw Człowieka, jednostka
została potencjalnie znowu umieszczona w centrum. Położono kamień pod
możliwy rozwój kosmopolitycznej demokracji w świecie post-suwerennych
państw, w sposób, który obiecywał – lecz z pewnością nie gwarantował – pogo-
dzenie partykularnych i uniwersalnych pojęć ludzkość w uniwersalnie – jeśli
nie totalnie – satysfakcjonujący sposób. Rok 1948, oraz to co Powszechna
652
Ken Booth, Trzy tyranie
653
Jack Donnelly
654
Jack Donnelly, Relatywizm kulturowy i uniwersalne prawa człowieka
waniem, ale dopuszcza na tyle szeroki zakres zmienności, aby dwa w pełni
uprawnione zestawy praw mogły się pokrywać jedynie w niewielkim stopniu.
Słaby relatywizm kulturowy, który można określić jako silny uniwersalizm,
uznaje kulturę za drugorzędne źródło ważności prawa czy zasady. Uniwersa-
lizm jest wstępnym założeniem, jednak względność natury ludzkiej, wspólnot
i zasad stoi na straży potencjalnego nadmiaru zuniwersalizowania. W najbar-
dziej radykalnej wersji słaby relatywizm kulturowy uznaje zrozumiały zestaw
prima facie uniwersalnych praw człowieka, ale dopuszcza ograniczone waria-
cje na szczeblu lokalnym.
Możemy również odróżnić wartościujący wymiar relatywistycznych tez.
Uprawnionych kulturowych odmienności w stosunku do norm międzynaro-
dowych praw człowieka można bronić w odniesieniu do substancji list praw
człowieka, interpretacji konkretnych praw oraz formy, w jakiej te prawa są
realizowane. Będę bronił stanowiska słabego relatywizmu kulturowego (silne-
go uniwersalizmu), które dopuszcza odchylenia od norm międzynarodowych
praw człowieka przede wszystkim na poziomie formy lub realizacji […].
Poza oczywistymi zagrożeniami moralnego imperializmu, radykalny uni-
wersalizm wymaga sztywnego hierarchicznego uporządkowania rozlicznych
wspólnot moralnych, do których przynależymy. Radykalny uniwersalista na
bezwzględnie pierwszym miejscu postawi żądania kosmopolitycznej moralnej
wspólnoty, znajdującej się ponad („niższymi”) wspólnotami. Jednakowoż ta-
kie całkowite odrzucenie narodowej i wewnątrznarodowej etycznej autono-
mii jest rzadkie i mało prawdopodobne. Nie ma żadnej przekonującej racji
moralnej, dla której ludzie nie mieliby przyjmować, powiedzmy, państwa na-
rodowego jako głównego przedmiotu pozarodzinnej moralnej i politycznej
tożsamości. Przynajmniej niektóre wybory spośród różnorodnych moralnych
wspólnot wymagają szacunku ze strony zewnętrznych obserwatorów – nie tyle
bezkrytycznej akceptacji, nie wspominając już o naśladowaniu, ile, przynajm-
niej w niektórych wypadkach, tolerancji.
Jeśli jednak prawa człowieka oparte są na naturze ludzkiej, na fakcie, że
każdy z nas jest człowiekiem, jak można relatywizować je w jakikolwiek fun-
damentalny sposób? Prostą odpowiedzią na to pytanie, jest stwierdzenie, że
sama natura ludzka jest względna. W pewnym sensie jest to nawet prawdzi-
we, z biologicznego punktu widzenia. Na przykład, jeśli małżeństwo zosta-
ło dobrane na podstawie kulturowych preferencji dla określonych cech fi-
zycznych, pula genowa wspólnoty może ulec zmianie. Co ważniejsze, kultura
może w istotny sposób wpłynąć na obecność i wyrażanie wielu aspektów na-
tury ludzkiej poprzez wspieranie lub powstrzymywanie rozwoju lub utrzymy-
wania się pewnych cech i typów osobowościowych. Niezależnie od tego, czy
nacisk kładziemy na „niezmienny” rdzeń, czy na zmienność wokół rdzenia –
i niezależnie od tego, jak oceniamy jej względny rozmiar i ważność – „natura
655
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
656
Jack Donnelly, Relatywizm kulturowy i uniwersalne prawa człowieka
657
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
658
Jack Donnelly, Relatywizm kulturowy i uniwersalne prawa człowieka
659
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
660
Jack Donnelly, Relatywizm kulturowy i uniwersalne prawa człowieka
661
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
662
Jack Donnelly, Relatywizm kulturowy i uniwersalne prawa człowieka
663
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
664
Jack Donnelly, Relatywizm kulturowy i uniwersalne prawa człowieka
665
Otfried Höffe
666
Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka
Nie ulega wątpliwości, że roszczenie to jest tylko wtedy zasadne, gdy prawa
człowieka nie są tym, czego dopatrują się w nich inne kultury: czymś party-
kularnym. Oczywiście partykularne są warunki powstania. A zatem przede
wszystkim od nich trzeba odejść i wykazać, że zasadność instytucji prawnej
wykształconej – oczywiście nie bez zna historycznych oporów – na Zachodzie
nie jest zależna od warunków historycznych. By prawa człowieka wolno nam
było odnosić do innych kultur, musimy abstrahować od dobrze nam znanych,
zarówno intelektualnych, jak i pojęciowych dziejów praw człowieka, także od
ich historii prawnej i społecznej, oraz rozwinąć takie ich uzasadnienie, które
wolne będzie od tych uwikłań i w tym sensie ahistoryczne czy lepiej: auten-
tycznie systematyczne.
Argumentacja na ich rzecz może kierować się względem strategicznym:
by zdobyć dla praw człowieka kultury, którym ta instytucja prawna jest na ra-
zie obca, będzie się poszukiwać takiego ich usprawiedliwienia, które nie jest
wrażliwe na zróżnicowanie kultur prawnych. Inny argument też ważny strate-
gicznie, tym razem dydaktyczny: by ideę praw człowieka uczynić dla innych
kultur zrozumiałą, trzeba ideę tę wyrazić, jeśli już nie w języku tych kultur, to
przynajmniej w języku neutralnym.
Rozstrzygająca jest jednak inna jeszcze racja, już nie strategiczna, nie po-
lityczna, a legitymizacyjna. Sposób argumentacji kulturowo neutralny jest po-
trzebny nie dlatego dopiero, że inne kultury domagają się równouprawnie-
nia, lecz już z powodu owego roszczenia, które podnosi rozważana instytucja
prawna. Jeżeli rzeczywiście człowiek jako człowiek ma posiadać pewne prawa,
to charakterystyczne dla Zachodu doświadczenia mogą mieć co prawda zna-
czenie heurystyczne, siła uzasadnienia przysługuje jednak nie tym doświad-
czeniom, a jedynie argumentom kulturowo inwariantnym.
Na rzecz legitymizacji neutralnej kulturowo przemawia pewien argument
pomocniczy, który da się wywieść z idei praw człowieka, jeśli się antycypują-
ce przyjmie to, do czego zmierza dowód. Argument ten podnosi najpierw
okoliczność, że każdy człowiek rodzi się w określonej kulturze albo „mieszan-
ce kultur”, która wywiera nań głęboki wpływ. Jeśliby więc miało być tak, jak
postulują prawa człowieka: że wszyscy ludzie są fundamentaliter równoupraw-
nieni, wówczas postulat ten musiałby swym zasięgiem objąć także te kultury.
Skoro bez określonej kultury istnieją tylko abstrakcyjne indywidua, ale nie ma
konkretnych ludzi, przeto, o ile wszyscy ludzie mają być równouprawnieni,
również kulturom należne jest pewne równouprawnienie, którego sens nale-
ży oczywiście bliżej określić.
Żądanie argumentacji neutralnej kulturowo wypowiada się łatwo, ma ono
jednak daleko idące konsekwencje. Argumentacja legitymizująca nie może
się na przykład wiązać z debatą dotyczącą podstaw ustroju ekonomicznego.
Jeśli mają istnieć prawa człowieka, to nie mogą istnieć dopiero dlatego, że no-
wożytna forma gospodarowania, kapitalizm, potrzebuje uniwersalnie obowią-
667
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
668
Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka
669
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
670
Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka
671
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
672
Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka
673
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
i to nawet dla zdrowia i życia – nie zaprzeczy nawet ten, kto idąc za Rousseau
przyjmuje „impulsion interieure de la commiseration”, a więc naturalne współczu-
cie z nieszczęściem drugiego (Discours sur l’inegalite, przedmowa et passim).
Że do natury człowieka należy nie tylko skłonność do kooperacji, jest
z pewnością tezą trafną niezależnie od kultury. Podobnie kulturowo neutral-
ne jest przekonanie, że konfliktowość jako rys ludzkiej natury zagraża nie
tylko warunkom osiągnięcia ludzkiej doskonałości, ale też – warunkom naj-
bardziej początkowym, interesom przyrodzonym. Jeżeli więc dochodzi do
związanego z poszczególnymi kulturami zawężenia, to musi ono wystąpić
gdzie indziej. Jedną możliwość zdołaliśmy już wykluczyć – zbyt wąskie pojmo-
wanie wyrażenia „sprawca”. Inna możliwość polegałaby na przyjęciu opcji:
prawa człowieka, miast uwzględnić obie „strony medalu”, preferują negatyw-
ną antropologię społeczną.
I faktycznie wyróżnienie tego rodzaju ma miejsce; jest ono wszakże zasad-
ne. Zasadność tę traci natomiast, gdy przyjmuje formę pieśni pochwalnej na
cześć konfliktu. Jak wiadomo, Dahrendorf (1974, rozdz. 11) dostrzegł w kon-
fliktach siłę napędową rozwoju społecznego. „Neutralna” teoria konfliktów
musiałaby jednak dojrzeć też stronę odwrotną. W konfliktach ukryte są nie
tylko szansę, ale i niebezpieczeństwa; przede wszystkim zaś trzeba by, przeciw-
stawiając się tendencji do ich bagatelizowania, uwzględnić też radykalne for-
my konfliktów, takie, które niosą z sobą bądź indywidualne, bądź kolektywne
zagrożenie zdrowia i życia.
Antropologia praw człowieka nawiązuje do tego właśnie egzystencjalnego
zagrożenia. Poza tym powstrzymuje się od osądu konfliktów ości, zarówno
od pozytywnej, jak i negatywnej jej oceny. Zagrożenie konfliktem przyjmuje
jako antropologiczny fakt, wyróżniany wyłącznie dlatego, że tylko on, tylko
owa konfliktowość ludzkiej natury sprawia, że potrzebne są prawa człowieka.
Tam mianowicie, gdzie istotą stosunków społecznych jest wzajemna pomoc,
okazywana spontanicznie, pomoc, na którą ponadto można liczyć, krótko,
gdzie przejawia się pozytywna strona społecznej natury człowieka – tam prawa
człowieka tracą pole działania.
Oto trzecia teza: od tego, że tłem dla praw człowieka jest negatywna an-
tropologia społeczna, nie ma logicznego przejścia do pesymistycznego ob-
razu człowieka, takiego obrazu człowieka, który wiązałby się ewentualnie ze
specyficznie zachodnimi doświadczeniami, z traumatycznymi doświadczenia-
mi wojen domowych u progu epoki nowożytnej na przykład, dodatkowo zaś
może z kapitalistyczną formą gospodarki. Negatywna antropologia społecz-
na zachowuje wagę antropologii częściowej; jest elementem conditio humana,
a zarazem warunkiem tego, że taka instytucja prawna jak prawa człowieka ma
w ogóle sens […].
Z powodu tkwiącej w naturze człowieka konfliktowości rozwój instytucji
społecznych nie może już uchodzić za wykwit z góry danych impulsów spo-
674
Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka
łecznych. Człowiek, choć jest istotą społeczną, musi sam siebie jako istotę
społeczną ustanowić: społeczeństwo powstaje dopiero wskutek wzajemnego
uznania. Prawa człowieka wydobywają małą cząstkę tego uznania, to, co doty-
czy elementarnej warstwy przyrodzonych interesów.
To, że w grę wchodzą warunki podstawowe człowieczeństwa, sprawia, że
zrozumiała staje się egzystencjalna powaga praw człowieka. Nie wyjaśnia to
jednak owego patosu, który towarzyszy protestom przeciw naruszeniom praw
człowieka i który wypływa z ich roszczeniowego charakteru. W różnych rozwa-
żaniach przeoczą się ten punkt; dochodzi do przeskoku, do argumentacyjne-
go salta, które pozostawia bez wyjaśnienia kwestię, dlaczego z pewnej danej
antropologicznej – zagrożenia przyrodzonych interesów – wyrasta prawno-
moralne zadanie: jakże na uznaniu przyrodzonych interesów – przynajmniej
ich części – opiera się podmiotowe roszczenie i skorelowany z nim obowią-
zek? Dlaczego ludzie, tylko z tego powodu, że są ludźmi, mają obowiązek
wzajemnego uznawania pewnych przyrodzonych interesów?
Nie chcę twierdzić, że potrafię uzasadnić każdy rodzaj praw człowieka;
przedkładam jednak pewną propozycję, która uzasadnia przynajmniej kilka
praw człowieka: za przyjęciem pewnego działania, zresztą dotyczącego nie
tylko przyrodzonych interesów, idzie w ślad moralne roszczenie wtedy, gdy
to działanie zostało podjęte z zastrzeżeniem: pod warunkiem podjęcia odpo-
wiedniego działania odwzajemniającego. Prawa człowieka, jako że ustanawia-
ją roszczenie, nie są podarunkami, które ludzie sobie nawzajem ofiarują, lecz
czymś danym pod warunkiem uzyskania świadczenia wzajemnego. Polegają
one na wzajemności, można też powiedzieć: na wymianie. Tylko wtedy ciąży
na mnie obowiązek człowieka, gdy przyjmuję od innych świadczenia, którym
towarzyszy wymóg świadczeń wzajemnych. Na odwrót, posiadam prawo czło-
wieka, gdy z mojej strony rzeczywiście dochodzi do świadczenia, któremu to-
warzyszy wymóg świadczenia wzajemnego.
Sytuacja taka występuje tam, gdzie istnieje interes, którego niepodobna
się wyrzec, który można zrealizować tylko obopólnym wysiłkiem. Nie ma się
już wówczas swobody powiedzenia, czy przyjmuje się wymianę czy też nie. Gdy
interesy wykluczają rezygnację i są poza tym zdane na współdziałanie, wów-
czas niemożność rezygnacji przenosi się na współdziałanie; od odpowiedniej
wymiany również nie można odstąpić.
W propozycji tej zawarty jest pewien element czysto moralny, co prawda
bardzo skromny. Strategię skromności, odkrytą już na terenie antropologii,
odnajdujemy też, gdy do głosu dochodzi moment normatywny; pozbawione
tej podwójnej skromności uzasadnienie praw człowieka okazałoby się w ogó-
le niemożliwe. Moralność stanowiąca podstawę praw człowieka znajduje się
poza obszarem zwykłych sporów na temat etyki; oto więc czwarta teza: moral-
ność jako sprawiedliwość wymienna. Prawa człowieka istnieją nie dlatego, że
jeden daje, a drugi bierze, lecz dlatego, że dawanie i branie ma miejsce po
675
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
676
Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka
677
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
678
Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka
679
Jürgen Habermas
680
Jürgen Habermas, Przyszłość natury ludzkiej
681
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
682
Jürgen Habermas, Przyszłość natury ludzkiej
683
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
684
Jürgen Habermas, Przyszłość natury ludzkiej
685
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
686
Jürgen Habermas, Przyszłość natury ludzkiej
687
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
688
Jürgen Habermas, Przyszłość natury ludzkiej
689
Peter Singer
JEDNO PRAWO
Źródło: P. Singer, Jeden świat. Etyka globalizacji, Książka i Wiedza, Warszawa 2006
(przeł. C. Cieśliński)
Ludobójstwo nie jest nowym zjawiskiem. Wie o tym każdy czytelnik Biblii.
Księga Liczb opowiada o czasach, kiedy Izraelici ulegli urokowi kobiet z są-
siedniego plemienia Madianitów. Co gorsza, wydaje się, że te kobiety namó-
wiły swych izraelskich kochanków do przyjęcia madianickiej religii:
Rzekł Pan do Mojżesza: Pomścij Izraelitów na Madianitach [...]. Rzekł więc
Mojżesz do ludu: Przygotujcie spośród siebie mężów na wyprawę wojenną,
przeciw Madianitom; mają im wymierzyć pomstę Pana. Poślijcie na wypra-
wę wojenną po tysiącu ludzi z każdego pokolenia izraelskiego. I zostało wy-
branych po tysiącu z każdego pokolenia, czyli dwanaście tysięcy zdolnych do
walki. [...] Według rozkazu, jaki otrzymał Mojżesz od Pana, wyruszyli przeciw
Madianitom i pozabijali wszystkich mężczyzn. [...] Następnie uprowadzili
w niewolę kobiety i dzieci madianickie oraz zagarnęli jako łup wszystko ich
bydło, stada i cały majątek. Spalili wszystkie miasta, które tamci zamieszkiwali,
i wszystkie obozowiska namiotów. Zabrawszy następnie całą zdobycz, cały lup
złożony z ludzi i zwierząt, przyprowadzili jeńców, zdobycz i łup do Mojżesza,
kapłana Eleazara i całej społeczności Izraelitów, do obozu, który się znajdował
na równinach Moabu, położonych nad Jordanem naprzeciw Jerycha. Mojżesz,
kapłan Eleazar i wszyscy książęta społeczności wyszli z obozu naprzeciw nich.
I rozgniewał się Mojżesz na dowódców wojska, na tysiączników i setników, któ-
rzy wracali z wyprawy wojennej. Rzekł do nich: Jakże mogliście zostawić przy
życiu wszystkie kobiety? One to [...] spowodowały, że Izraelici [...] dopuścili się
niewierności wobec Pana. Sprowadziło to plagę na społeczność Pana. Zabije-
cie więc spośród dzieci wszystkich chłopców, a spośród kobiet te, które już ob-
cowały z mężczyzną. Jedynie wszystkie dziewczęta, które jeszcze nie obcowały
z mężczyzną, zostawicie dla siebie przy życiu.
690
Peter Singer, Jedno prawo
691
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
692
Peter Singer, Jedno prawo
Jedna z metod polega na tym, aby tworzyć udane, wzajemnie korzystne związ-
ki kooperacyjne. Co zadziwiające, ludzie potrafią to robić nawet wtedy, gdy
są podzieleni na wojujące narody, gdy grzęzną w okopach, mają w rękach
karabiny i otrzymali rozkaz zabijania wrogów. Taka strategia częściej przynosi
nam zyski niż ludobójstwo. Moglibyśmy zatem stwierdzić, że wszyscy jesteśmy
potencjalnymi kooperantami. Jednakże w świetle danych etnologicznych,
antropologicznych i historycznych wydaje się wiarygodne, że znaczna liczba
mężczyzn to potencjalni ludobójcy. Wydaje się również, że choć ten potencjał
ma większą szansę na realizację w warunkach biedy, niesprawiedliwości, wyzy-
sku i braku edukacji, to może się również zrealizować bez tych czynników.
Jeśli zostawimy czasy biblijne i przyjrzymy się wydarzeniom rozgrywającym
się w ubiegłym stuleciu, znajdziemy straszliwe potwierdzenie tego ponurego
poglądu. W latach 1915–1917 Turcy wymordowali około 1,5 miliona Ormian.
W latach trzydziestych Stalin skazał na śmierć od 7 do 10 milionów ludzi.
Liczbę żydowskich ofiar nazistów szacuje się zwykle na 6 milionów. Później
nastąpiły masakry w Kambodży i Rundzie, a pod koniec stulecia – w Bośni,
Kosowi i Wschodnim Timorze. Niektóre z tych mordów popełnili ludzie bied-
ni i niewykształceni, ale nie wszystkie. Niemcy w latach dwudziestych były jed-
nym z najlepiej wykształconych narodów świata. Z kolei Jugosławia od 1918
roku starała się tak wyedukować swoich obywateli, aby uznawali się przede
wszystkim za Jugosłowian, a nie za Chorwatów, Serbów lub członków innych
narodowości czy grup etnicznych. W książce History of the Present Timothy
Garton Ash zapytał, czego nauczyły nas wydarzenia rozgrywające się w tym
regionie w ostatnich dziesięcioleciach dwudziestego wieku. Odpowiedział:
„Dowiedzieliśmy się, że natura ludzka się nie zmieniła. Europa pod koniec
dwudziestego wieku okazała się równie zdolna do barbarzyństwa jak w cza-
sach holokaustu”. Mógłby również stwierdzić: jak w ciągu ostatnich tysiącleci,
i to nie tylko w Europie.
Choć więc pokonanie biedy, wyeliminowanie niesprawiedliwości i rozwój
edukacji może uczynić ludobójstwo mniej prawdopodobnym, nie powinni-
śmy polegać wyłącznie na tych strategiach. Cóż więcej moglibyśmy zrobić?
Ważne byłoby zbudowanie mechanizmów promujących pokój i zmniejszają-
cych ryzyko wojny między narodami. Wojenna mentalność przełamuje bo-
wiem bariery i sprawia, że mężczyźni skłonni są zabijać nie tylko żołnierzy
wroga, ale również cywili. Jednakże na koniec powinniśmy zadbać również
o to, by potencjalni sprawcy ludobójstwa bali się konsekwencji własnych czy-
nów. W obrębie kraju skuteczne prawo stanowi ostatnią linię obrony przed
jednostkowymi przestępstwami, takimi jak morderstwo, gwałt i napaść. Rów-
nież na poziomie globalnym ostatnią linią obrony przed ludobójstwem i in-
nymi zbrodniami tego typu winno się stać skuteczne prawo. Jeśli zaś wszystko
inne zawiedzie, naszą ostateczną metodą będzie zbrojna interwencja […].
693
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
694
Peter Singer, Jedno prawo
695
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
696
Peter Singer, Jedno prawo
697
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
698
Peter Singer, Jedno prawo
699
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
700
Peter Singer, Jedno prawo
701
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
702
Peter Singer, Jedno prawo
703
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nie grozi nam, że takie interwencje podważą niedoskonały, lecz prężny system
bezpieczeństwa, stworzony po drugiej wojnie światowej, i że w ten sposób po-
wstaną niebezpieczne precedensy bez wyraźnego kryterium rozstrzygania, kto
i w jakich okolicznościach ma prawo się na nie powoływać?
Annan jasno sformułował swoje stanowisko, kiedy zauważył, że samo po-
jęcie suwerenności państwowej zmieniło się pod wpływem sił globalizacji
i międzynarodowej współpracy: „Obecnie uznaje się powszechnie, że to pań-
stwo służy obywatelom, a nie na odwrót”. Jak widzieliśmy, jego zdaniem Karta
Narodów Zjednoczonych upoważnia społeczność międzynarodową do inter-
wencji w celu ochrony poszczególnych istot ludzkich, a nie ich krzywdzicieli.
Wypowiadając te słowa, Annan mógł mieć na myśli artykuł 55(c), który mówi
o „powszechnym szanowaniu i przestrzeganiu praw człowieka i podstawo-
wych wolności dla wszystkich”, a także artykuł 56 o następującej treści: „Wszy-
scy członkowie zobowiązują się współpracować z Organizacją indywidualnie
i zbiorowo nad osiągnięciem celów wskazanych w artykule 55”. Problem z
interpretacją tych artykułów jako usprawiedliwieniem interwencji humani-
tarnej w celu ochrony poszczególnych istot ludzkich, których prawa narusza
jakieś suwerenne państwo, polega na tym, że w artykule 2(7) tej samej Karty
czytamy:
Żadne postanowienie niniejszej Karty nie upoważnia Narodów Zjednoczonych
do ingerencji w sprawy, które z istoty swej należą do wewnętrznej kompetencji
któregokolwiek państwa, i nie zobowiązuje członków, aby przekazywali takie
sprawy do załatwienia w trybie przewidzianym niniejszą Kartą. Jednakże zasada
ta nie będzie stała na przeszkodzie za stosowaniu środków przymusu przewi-
dzianych w rozdziale VII.
Rozdział VII nie dotyczy praw człowieka, lecz jedynie „zagrożenia pokoju,
naruszenia pokoju i aktów agresji”. Jeśli odczytamy dosłownie te sformułowa-
nia, to wydaje się, że Narody Zjednoczone nie mogą ustanowić procedur au-
toryzujących interwencje humanitarne, ponieważ na ruszyłyby postanowienia
swej własnej karty.
W jaki sposób można by pogodzić ze sobą te różne fragmenty karty? Do-
kument ten nakłada na kraje członkowskie dwa zestawy obowiązków: posza-
nowanie praw człowieka oraz niewtrącanie się w sprawy wewnętrzne innych
państw. Jak ujął Brad Roth: „Organizacja i jej członkowie mają szanować
i promować zdrowe praktyki wewnętrzne, ale nie powinni ich nikomu na-
rzucać”. Deklaracja zasad prawa międzynarodowego dotyczących przyjaznych
stosunków i współdziałania państw zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych,
przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne w 1979 roku w dwudziestą piątą rocz-
nicę powstania ONZ, wspiera w pewnym stopniu ten pogląd. Wspomniana
deklaracja w następujący sposób rozwija postanowienia artykułu 2(7) karty:
interwencja zbrojna oraz wszelkie inne formy wtrącania się lub wysuwania
gróźb pod adresem osobowości państwa albo jego politycznym, gospodarczym
704
Peter Singer, Jedno prawo
705
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
z góry. Choć niektórzy z nas mogą się okazać zdolni do popełniania strasz-
liwych zbrodni, to liczni ludzie mają również zmysł moralny, tzn. zdolność
do oceniania własnych postępków, a także czynów naszych przywódców,
w kategoriach dobra i zła. Wspomniana zdolność pojawia się także na are-
nie publicznej. Mała grupa ludzi może planować ludobójstwo i tak zainspiro-
wać lub przerazić swoich zwolenników, że będą skłonni realizować te plany.
Gdyby jednak ludobójstwa należało bronić w telewizji w najlepszym czasie
antenowym, to stałoby się naprawdę rzadkie. Nawet naziści po ośmiu latach
sprawowania władzy, mimo pokonania opozycji i wszelkich środków propa-
gandowych wymyślonych przez Goebbelsa, nie odważyli się mówić otwarcie
o tym, co robią z Żydami. Himmler powiedział grupie przywódców SS, że ich
praca przy eksterminacji Żydów stanowi „niezapisaną, wspaniałą kartę naszej
historii, która nigdy nie zostanie wypełniona”. Gdyby każda karta nazistow-
skiej historii natychmiast zostawała zapisana i poddana pod dyskusję narodu
niemieckiego, to trudno uwierzyć, że doszłoby do holokaustu. Kiedy na pro-
cesie norymberskim prokuratorzy wyświetlili film nakręcony przez aliantów
w obozach koncentracyjnych, niektórzy z oskarżonych wydawali się wyraźnie
wstrząśnięci. Nawet oni mogli nie zdawać sobie sprawy, jak z bliska będą wy-
glądać rezultaty ich polityki. Choć otwarte procedury i publiczna dyskusja nie
stanowią doskonałego zabezpieczenia przed ludobójstwem, to niewątpliwie
okazują się pomocne […].
Demokratyczna koncepcja prawowitego rządu implikuje, że pojecie suwe-
renności narodowej nie ma żadnej mocy, jeśli władza opiera się wyłącznie na
sile. Wydaje się, że w takim razie łatwo można by usprawiedliwić interwencje
w krajach rządzonych przy użyciu siły. Czy jednak ta łatwość nie doprowadzi
do nadużyć?
To zastrzeżenie opiera się na pomieszaniu uzasadnienia prawnego z uspra-
wiedliwieniem etycznym. Nawet gdyby interwencja przeciwko tyrańskiemu
reżymowi popełniającemu zbrodnie przeciwko ludzkości nie naruszała prawa
międzynarodowego ani Karty Narodów Zjednoczonych, to wciąż mogłaby być
niewłaściwa. Jak ujął to Michael Doyle, „rozpoczynanie trzeciej wojny świato-
wej w celu uratowania wioski albo niszczenie wioski po to, by ją uratować, nie
ma żadnego sensu moralnego”. Musimy stworzyć reguły i procedury, dzięki
który m interwencja stanie się trudna do usprawiedliwienia, ponieważ (jak
już zauważyłem) niektóre kraje mogą same się oszukiwać i pomylić pragnie-
nie rozszerzenia własnych wpływów z altruistyczną troską o obronę demokra-
cji i praw człowieka. Jednakże nawet gdy postąpimy zgodnie z tymi regułami
i procedurami, kluczowe pytanie musi brzmieć: czy interwencja przyniesie
więcej pożytku niż szkody?
Cwietan Todorow sugerował, że to nie tyranię, lecz anarchię należy uznać
za największe zło. Rozważając załamanie się byłych reżymów komunistycznych
w Europie Wschodniej, stwierdził, że w niektórych wypadkach po upadku
706
Peter Singer, Jedno prawo
707
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
dla kultury innych ludów. Jeśli więc przypadkiem żyjemy w kulturze propagu-
jącej podporządkowywanie sobie innych społeczności i dławienie ich kultur
(a obrońcy relatywizmu moralnego twierdzą często, że na tym właśnie polega
tradycja zachodnia), to taką właśnie mamy moralność i relatywista nie może
przedstawić przeciwko niej żadnego spójnego argumentu.
Należy odrzucić relatywizm moralny. Jeśli dopuścimy możliwość argu-
mentacji moralnej wykraczającej poza granice własnej kultury, będziemy
w stanie zbudować znacznie lepszy argument przeciwko imperializmowi kultu-
rowemu. Możemy wówczas twierdzić, że różne kultury stanowią ucieleśnienie
sposobów życia rozwijanych przez niezliczone pokolenia. Jeśli je zniszczymy,
stracimy zgromadzoną przez nie mądrość; z drugiej zaś strony, obserwacja
i docenienie różnorodności kultur wzbogaci nas wszystkich. Możemy także
zauważyć, że zachodnia kultura nie ma monopolu na mądrość – często uczyła
się od innych kultur i wciąż powinna się wiele nauczyć. Możemy propagować
wrażliwość na wartości innych ludów i starać się zrozumieć, czemu zawdzię-
czają szacunek dla samych siebie i poczucie tożsamości. Z tego punktu widze-
nia krytykowalibyśmy dziewiętnastowiecznych misjonarzy za niewrażliwość na
kulturowe różnice i obsesję na punkcie zachowań seksualnych – dziedziny,
w której ludzkie związki mogą przybierać rozmaite formy, a żaden wzorzec
nie jest wyraźnie lepszy od innych. Możemy również twierdzić, że powinni-
śmy zrobić znacznie więcej w celu zachowania różnorodności kultur, zwłasz-
cza kultur rodzimych, którym grozi zagłada. Kiedy jednak przyznamy, że
w etyce istnieje miejsce dla racjonalnej dyskusji niezależnie od jakiejkolwiek
konkretnej kultury, możemy także zapytać, czy uznawane przez nas wartości
są rzetelne – czy nadają się do obrony i usprawiedliwienia. Choć rozsądni lu-
dzie mogą zajmować rozbieżne stanowiska w wielu dziedzinach etyki, o czym
często przesądzają różnice kulturowe, to niekiedy rzekoma praktyka kultu-
rowa służy w rzeczywistości interesom małej części populacji, a nie ogółowi.
Może się również zdarzyć, że dana praktyka nikomu w rzeczywistości nie służy
przetrwała tylko dlatego, że kojarzy się z jakąś doktryną religijną lub praktyką
odporną na zmiany. Zbrodnie nazistów na Żydach, Cyganach i homoseksuali-
stach, ataki Czerwonych Khmerów przeciwko rodakom uznanym za wrogów
klasowych, masakra Tutsich w Ruandzie, praktyka obrzezania dziewczynek
albo zakaz edukacji kobiet nie są składnikami szczególnej, wartej zachowa-
nia kultury. Żadne imperialistyczne podteksty nie kryją się w twierdzeniu, że
brakuje w nich elementu liczenia się z innymi ludźmi, którego wymagamy od
każdej przyzwoitej etyki.
Można twierdzić, że niektóre aspekty etyki mają uniwersalny lub niemal
uniwersalny charakter. Wydaje się, że zasada wzajemności to wspólny element
wszystkich systemów etycznych. Niewykluczone, że koncepcja wzajemności
leży u podstaw złotej reguły – traktuj innych tak, jak chciałbyś, żeby ciebie
traktowali – która nadaje idei wzajemności status wyróżnionej zasady, nie od-
708
Peter Singer, Jedno prawo
wołującej się koniecznie do tego, jak dotychczas traktowano nas samych. Zło-
tą regułę odnajdujemy w różnych sformułowaniach w wielu rozmaitych kultu-
rach i naukach religijnych, w tym (z grubsza w porządku chronologicznym)
u Zoroastra, Konfucjusza, Mahawiry (założyciela dżinizmu), Buddy, w hindu-
skiej epopei Mahabharata, w Księdze Kapłańskiej, u Hillela, Jezusa, Mahome-
ta, Kanta i wielu innych. W ciągu ostatniej dekady podjęto próby opracowa-
nia Deklaracji globalnej etyki – zbioru zasad uniwersalnie akceptowanych we
wszystkich kulturach. Projekt rozpoczął się od posiedzenia tzw. Parlamentu
Religii Świata – ściśle biorąc, Drugiego Parlamentu Religii Świata, spotkanie
odbyło się bowiem w Chicago w 1993 roku, sto lat po posiedzeniu pierwszego
parlamentu. Krążą obecnie różne wersje takiej deklaracji. Jedną z nich opra-
cował teolog Hans Küng i zaakceptował Drugi Parlament Religii Świata. Na
początku znajdujemy tam fundamentalny wymóg, zgodnie z którym „każdą
istotę ludzką trzeba traktować jak człowieka”. Doprecyzowując ten postulat,
deklaracja powołuje się na złotą regułę jako na „nieodwołalną, bezwarunko-
wą normę, obowiązującą we wszystkich dziedzinach życia”. Leonard Swidler,
stojący na czele Ośrodka Etyki Globalnej na Uniwersytecie Tempie w Filadel-
fii, opublikował zrewidowaną wersję deklaracji, w której sama złota reguła
uzyskała status fundamentalnej zasady etycznej.
Terrorystyczne ataki z września 2001 roku wydają się przeczyć idei wspól-
nych, międzykulturowych standardów etycznych, sugerują bowiem, że zabi-
janie „niewiernych” obywateli krajów uważanych za zagrożenie dla islamu
jest zgodne z wiarą muzułmańską, a być może sta nowi nawet obowiązek mu-
zułmanina. Jednakże przeważająca większość duchownych i uczonych islam-
skich odrzuca ten pogląd. Poparcie okazywane terrorystom przez niektórych
radykalnych muzułmanów sugeruje, że nawet zakaz rozmyślnego zabijania
cywili nie ma całkiem uniwersalnego charakteru, wydaje się on jednak nie-
mal powszechny. Dlatego poszukiwanie etyki globalnej, tj. odwołującej się
do zasad moralnych wspólnych wszystkim lub niemal wszystkim społeczno-
ściom ludzkim, może się zakończyć sukcesem. (Rzecz jasna, łatwiej by nam
było uzgodnić wspólne zasady etyczne, gdybyśmy najpierw pogodzili się co
do faktów i ustalili, czy istnieje Bóg lub bogowie, a jeśli tak, to czy on, ona
lub oni wyrazili swą wolę w którymkolwiek z rozlicznych tekstów powstałych
rzekomo za boską inspiracją. Niestety porozumienie w powyższych punktach
okazuje się jeszcze trudniejsze niż w kwestii podstawowych zasad etycznych.).
Nie wydaje się jednak prawdopodobne, by próba zbudowania wspólnej ety-
ki miała zaowocować czymś więcej niż kilkoma bardzo ogólnymi zasadami.
Wygląda więc na to, że te powszechnie akceptowane standardy etyczne (jeśli
w ogóle istnieją) nie pomogą przywódcom politycznym starającym się wyka-
zać, że mogą zasadnie interweniować w sprawy innych krajów.
Rozważmy dla przykładu kraj zamieszkany przez ludzi konserwatywnych
i żarliwie pobożnych, którzy popierają dziedzicznego monarchę sprawujące-
709
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
710
Peter Singer, Jedno prawo
sugestii zakrawa jednak na ironię: sama ONZ nie jest, bowiem modelową in-
stytucją demokratyczną. Organizację założono po II wojnie światowej, alianci
zadbali zaś o to, by sprawować nad nią silną kontrolę. Wydaje się to najbar-
dziej oczywiste w odniesieniu do Rady Bezpieczeństwa – organu decydującego
o sprawach bezpieczeństwa, między innymi o tym, czy społeczność międzyna-
rodowa powinna się wtrącać w lokalne spory, organizować interwencje wojsko-
we albo nakładać sankcje. Rada Bezpieczeństwa ma pięciu stałych członków
– Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Francję, Chiny i Rosję – najważniejsze
mocarstwa, które zwyciężyły w 1945 roku. Zgromadzenie Ogólne wybiera do
Rady Bezpieczeństwa dziesięć dodatkowych krajów na dwuletnią kadencję,
jednakże Rada nie może podjąć żadnej poważniejszej decyzji przy sprzeciwie
któregokolwiek z pięciu stałych członków. Właśnie prawo weta przysługujące
stałym członkom, z którego w okresie zimnej wojny często korzystał zarówno
Związek Radziecki, jak i Stany Zjednoczone, wyjaśnia, dlaczego w latach sześć-
dziesiątych i siedem dziesiątych Rada Bezpieczeństwa zignorowała dominują-
cy konflikt tam tych czasów – wojnę wietnamską.
Nie da się usprawiedliwić uprzywilejowanego statusu państw, które były
wielkimi mocarstwami w 1945 roku, ale nie obecnie. Dlaczego to Francja albo
Wielka Brytania, a nie Niemcy lub Brazylia powinny mieć prawo weta? Czemu
stałym członkiem rady są Chiny, a nie Indie albo Japonia? Dlaczego wśród
pięciu stałych członków rady są cztery kraje europejskie (lub europejskiego
pochodzenia), nie ma zaś żadnego państwa z Afryki, Ameryki Łacińskiej, po-
łudniowej lub południowo-wschodniej Azji ani w ogóle z półkuli południo-
wej? Jeżeli stoimy w obliczu perspektywy „zderzenia cywilizacji”, to czy rzeczy-
wiście jest pożądane, by czterech z pięciu stałych członków miało korzenie
chrześcijańskie i żaden nie był krajem murmańskim?
Co powinniśmy zatem począć? Rozszerzenie liczby stałych członków dys-
ponujących prawem weta niosłoby ze sobą ryzyko sparaliżowania Rady Bez-
pieczeństwa. Lepszy byłby pomysł, by zamiast weta wprowadzić wymóg podej-
mowania ważnych decyzji kwalifikowaną większością głosów przekształconej
Rady Bezpieczeństwa – dwóch trzecich albo trzech czwartych. Krytycy zaopo-
nowaliby, że istniejąca Rada Bezpieczeństwa radzi sobie całkiem dobrze i nie
widać powodu, dla którego bardziej sprawiedliwa rada miałaby sprawniej
funkcjonować. Jeśli jednak uważamy za ważne i pożądane usprawnienie glo-
balnego zarządzania w wielu dziedzinach (takich jak handel i ochrona śro-
dowiska, a także pokój i ochrona praw człowieka), to musimy zrozumieć, że
obecna struktura Rady Bezpieczeństwa uczyni ten cel trudnym do osiągnię-
cia, nieustannie przypomina nam bowiem, że najbogatsze i najpotężniejsze
państwa zdominowały instytucje globalnej władzy. Wydaje się niewiarygodne,
aby nadanie specjalnych przywilejów małej grupie państw miało się okazać na
dłuższą metę najlepszą metodą podtrzymania autorytetu Organizacji Naro-
dów Zjednoczonych i zapewnienia pokoju światowego.
711
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
712
Peter Singer, Jedno prawo
713
Leszek Kołakowski
714
Leszek Kołakowski, Po co nam prawa człowieka?
Deklaracji niepodległości – a jest ich tylko trzy – mają ważność, ponieważ dał
nam je Stwórca, jesteśmy więc, każdy z nas, nosicielami tych praw (do życia,
do wolności, do zabiegania o szczęście) na mocy boskiego dekretu, którego
kwestionować niepodobna. Że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami tych praw,
jest to stwierdzenie faktyczne, jak faktem jest także, że jestem na mocy prawa
właścicielem tego oto ołówka. Deklaracja ONZ nie mówi jednak nic o tym, że
Bóg dał nam prawa, które ona wylicza, ani że natura je dała. Cóż więc znaczy
powiedzenie, że ja mam np. prawo do godziwego wynagrodzenia za pracę?
Czy jest to twierdzenie o pewnym fakcie, ale zarazem twierdzenie metafizycz-
ne przypisujące mi niezbywalnie pewną cechę, którą tak samo noszę jak tę
oto cechę, że mam dwoje uszu? Jeśliby o to chodziło autorom tego sławnego
dokumentu, jeśliby rzeczywiście ustalali oni jakąś okoliczność faktyczną, to
powinni powiedzieć, skąd oni wiedzą, że ja jako uczestnik gatunku ludzkie-
go jestem nosicielem tych 30 cech, podobnie jak nosicielami są wszyscy inni
ludzie, i to zapewne – choć dokument tego wprost nie mówi – nie tylko dziś
żyjący, ale wszyscy od początku świata do końca.
Jeśli jednak lista praw człowieka nie da się interpretować jako twierdzenie
metafizyczne tak śmiało, to cóż ona znaczy? Możemy przypuszczać, że jest
to tekst normatywny, wyrażający opinię autorów, wedle której byłoby lepiej,
gdybyśmy ja i inni dostawali godziwe wynagrodzenie za swoją pracę, albo że
świat w ogólności byłby lepszy, gdyby ludzie nigdzie nie podlegali arbitralnym
aresztom lub torturom. Jeśli tak, to Deklaracja jest po prostu spisem życzeń
jej autorów i jeśli ja nawet dzielę te życzenia, jeśli wolałbym, aby świat był
raczej lepszy niż gorszy w sensie, jaki Deklaracja sugeruje, to nie mogę się
upierać przy tym, że moje lub innych ludzi życzenia są prawdami, a tym mniej
prawdami wiecznymi, jak podpowiada interpretacja „praw” jako wypowiedzi
metafizycznych. Najbardziej empirystycznie czy scjentystycznie usposobiony
człowiek nie może mieć nic przeciw temu, by ludzie wyrażali swoje życzenia
i choćby sam był gotów swoje własne życzenia wyrażać, nie będzie jednak
twierdził, że głosi w ten sposób prawdy.
Jest jednak jeszcze trzecia możliwa interpretacja „praw człowieka”. Ważne
z historii znane dokumenty, które uważamy za antecedencje tych praw, jak
Magna Charta, a później Habeas Corpus w Anglii, jak neminem captivabi-
mus w Polsce czy edykt nantejski we Francji, są to po prostu ograniczenia,
jakie państwo czy raczej monarcha godzi się uznać, restrykcje narzucone na
władzę, czy to pod naciskiem bezpośrednim, czy nawet bez przymusu, a z roz-
maitych powodów przyjęte przez króla. Są to zatem ustawy, którymi poddani,
głównie szlachta, bronią się przed samowolą i przemocą panujących, a także
przed podatkami. Nie mają być czymś takim jak w kamieniu wyryte tablice
Mojżeszowe, ważne na wieczność, a tak chyba są pomyślane prawa człowieka
w naszej Deklaracji.
715
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Skoro chodziło o koncesje mniej czy bardziej chętnie przez władców czy-
nione, było jasne, że można je poprawiać, zmieniać czy unieważniać, jak też
się stało z wymienionymi właśnie i z innymi ustawami tego rodzaju. Magna
Charta podlegała zmianom już przez pierwsze dziesięciolecie po jej uchwale-
niu w 1215 r., wiele z jej ustaleń straciło ważność w wyniku przemian politycz-
nych i społecznych, a w co najmniej jednym wypadku obiecane swobody nie
mają dzisiaj ważności (mianowicie zasada, iż każdemu wolno w czasie pokoju
osiedlać się w Anglii); obietnica neminem captivabimus nie była niezmien-
nie obowiązującym prawem w dziejach polskich, a edykt nantejski został od-
wołany po kilkudziesięciu latach. Wszystkie te ustawy czy dekrety nie minęły
jednak bez śladu, zostały jakoś zakodowane w pamięci zbiorowej i posłużyły
za punkt wyjścia dla późniejszych ustaleń, jak np. Magna Charta dla amery-
kańskiej Deklaracji niepodległości. Niektóre zresztą odegrały rolę zgubną,
jak przywileje polskiej szlachty.
Nie ma zniewalających racji, by treść tego, czego domaga się Deklaracja
praw człowieka, była zapisana w postaci praw właśnie, a nawet są racje, by z tej
formy zapisu zrezygnować.
Jeżeli rzecz taka jak prawa człowieka istnieje, to muszą te prawa spełniać
kilka warunków.
Po pierwsze, są to uprawnienia, których nosicielem jest jednostka ludzka,
każda jednostka, nie zaś zbiorowości, narody, plemiona czy cała ludzkość.
Oczywiście, wszystkie konflikty między plemionami, wszystkie roszczenia czy
pretensje opisywane są teraz w kategoriach praw człowieka. Oczywiście, to
terytorium do nas należy na mocy historycznych zaszłości, odbierać je nam to
gwałcić prawa człowieka – to samo słyszymy od wszystkich stron konfliktu. Ale
i życzenia jednostek, które, jak to widzimy codziennie, zderzają się ze sobą,
także są w tych kategoriach wyrażane. Czyż młodzi ludzie nie mają prawa, aby
posłuchać, jeśli lubią, muzyki rockowej A czy ich sąsiedzi nie mają prawa, by
spać w ciszy nocnej, niewystawiem na wrzaski i hałasy Moje własne potrzeby
i życzenia mogą się także wzajem kłócić. Czyż nie jest moim prawem ludzkim
żyć w niezanieczyszczonym środowisku naturalnym. Z pewnością. A czyż nie
jest także moim prawem być właścicielem samochodu i używać go, kiedy chcę,
korzystać z komunikacji lotniczej oraz mieć pod dostatkiem energii elektrycz-
nej produkowanej przez spalanie węgla czy ropy naftowej. Ale przecież to
wszystko – samochód, samolot, elektrownie – zanieczyszcza środowisko, gwał-
cąc tym samym moje prawa Na te kłopoty jest prosta recepta: niech rząd zrobi
coś takiego, żebym ja miał te wszystkie wygody, ale żeby środowisko naturalne
nie doznało przy tym uszczerbku. Rząd nie chce tego zrobić? A więc rząd nie
liczy się z prawami człowieka.
Nie wystarcza zatem, by tylko jednostki były nosicielami praw, trzeba
ponadto rzeczy tak opisać, by prawa jednostki takiej jak ja nie zderzały się
z prawami jednostki takiej jak ty. Jak to zrobić? Żeby kolizji w ogóle nie było,
716
Leszek Kołakowski, Po co nam prawa człowieka?
na to jest jeden tylko sposób: ja mam decydować o moich prawach, tym sa-
mym roszczenia wszystkich innych ludzi, które mogłyby się z moimi zderzać,
są nieważne. Na to wystarczy, żebym ja był ustanowiony królem świata.
Zważywszy, że szansę na tak doskonałe urządzenie świata są nieduże, musi-
my pogodzić się z tym, że roszczenia poszczególnych ludzi wyrażane w języku
praw człowieka są nieuchronnie sprzeczne, i korzystać ze wszystkich instytucji
prawa, by kolizje tych roszczeń załatwiać przez kompromisy, bez przemocy.
Następny warunek, by idea praw człowieka była w ogóle stosowalna, jest
taki: trzeba w wypadku, gdy czyjeś prawa są gwałcone albo ktoś uważa, że są
gwałcone, móc ustalić, kto mianowicie jest sprawcą tych pogwałceń. W nie-
których przypadkach jest to możliwe. Jeśli ktoś jest torturowany czy bezpraw-
nie aresztowany, są określone osoby albo urzędy i agenci tych urzędów, którzy
dopuszczają się takich gwałtów. Podobnie, jeśli np. prawo państwowe karze
mnie śmiercią za to, że zmieniłem wyznanie – jak to bywa w krajach islamu
– można wskazać osoby i urzędy, które są autorami i wykonawcami tego pra-
wodawstwa, na mocy którego prawa człowieka są gwałcone.
Inaczej jednak, gdy zostałem bezrobotnym, co na mocy omawianej Dekla-
racji gwałci prawa człowieka, mianowicie prawo do pracy. Wiemy, że bezro-
bocie znacznych rozmiarów jest współcześnie dramatyczną i bolesną zmorą
wszystkich niemal krajów. Gdyby jednak miało istnieć niezbywalne prawo do
pracy, trzeba by ustalić, kto mianowicie jest sprawcą bezrobocia w każdym po-
szczególnym przypadku i zmusić tego sprawcę do przywrócenia bezrobotne-
mu jego miejsca. Bezrobocie jednak jest wynikiem różnych procesów ekono-
micznych i społecznych, nad którymi nikt poszczególny i żadna poszczególna
instytucja nie ma władzy takiej, by je znieść dekretem. Wolno nam i trzeba
domagać się od rządów wykonalnych kroków, które bezrobocie zmniejsza-
ją i zapewniają bezrobotnym minimalne świadczenia socjalne, ale sytuacja,
w której nikt nigdy nie poszukiwałby pracy, jest możliwa tylko w totalitarnym
systemie. Prawo do wynagrodzenia, które jest zgodne z ludzką godnością
i zapewnia znośny byt pracującemu i jego rodzinie, nie budziłoby doprawdy
niczyjego sprzeciwu, gdybyśmy tylko wiedzieli, jak je egzekwować tam, gdzie
są ogromne obszary nędzy, zwłaszcza w Afryce, Ameryce Łacińskiej i Azji. Na-
sze marzenia o świecie bez nędzy i głodu, bez nieszczęść i niewoli, o ludzkości
żyjącej w braterstwie i solidarności, bez walk i przemocy są nam z pewnością
nieodzownie potrzebne i prawomocne, nie jest jednak rozsądne nazywanie
prawami człowieka wszystkich – bez zróżnicowania – dóbr, jakich życzylibyśmy
sobie i innym, przy czym takie, które może zapewnić prawo państwowe, poja-
wiają się na tej liście w sąsiedztwie tych, które albo są możliwe tylko w wyniku
długotrwałych i trudnych procesów historycznych, albo zgoła niemożliwe.
Jeszcze innym warunkiem, bez którego prawa człowieka sens tracą, jest
ten oto, by beneficjanci tych praw byli świadomi, że je mają. Sprawę tę nieraz
podnoszono w związku z tzw. prawami zwierząt. Argument, że szczury i kara-
717
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
luchy nie mają praw, bo nie mogą być świadome, iż są ich posiadaczami, daje
się na pozór odeprzeć uwagą, że w takim razie również małe dzieci nie mają
praw. Istotnie, małe dzieci nie mają praw, z czego nie wynika wszelako, że
wolno je nam zabijać lub dręczyć – one nie mają praw, ale my, dorośli, mamy
względem nich obowiązki: mamy je żywić, chronić przed niebezpieczeństwem
i cierpieniem, wychowywać do uczestnictwa w kulturze. To są nasze obowiązki
moralne, nie zaś prawa dzieci; nie ma tu żadnej symetrii powinności i rosz-
czeń. Język obowiązków w normatywnym opisie stosunków międzyludzkich
jest o wiele precyzyjniejszy, jaśniejszy i tworzy o wiele mniej okazji do nadużyć
aniżeli język uprawnień.
Czy mamy obowiązki moralne względem zwierząt, jest to kwestia osobna,
którą można tutaj pominąć oprócz oczywistej, jak się zdaje, uwagi, że ludzkość
nie przetrwałaby długo, gdyby nie wolno jej było niszczyć różnych szkodli-
wych dla niej gatunków, że wegetarianizm nie jest moralnym obowiązkiem, że
próba narzucenia ludzkości przymusem wegetariańskiej diety spowodowała-
by głody i wojny, a wreszcie, że nie powinniśmy zadawać zwierzętom cierpień
niepotrzebnych ani wypróbowywać na nich naszego okrucieństwa Żadnych
zaś praw zwierząt nie znamy i one ich nie znają.
Warto przy sposobności zauważyć, że wbrew temu, co czasem teologowie
nam mówią, nie można również Bogu przypisywać żadnych praw, a to z tego
powodu, że nie można Mu wyrządzić żadnej szkody albo krzywdy, jest prze-
cież nieporuszony w swoim bycie, wydaje nam polecenia, których słuchamy
albo nie słuchamy, ale gdy nie słuchamy, sobie tylko czynimy uszczerbek, nie
zaś Bogu.
W odróżnieniu od języka obowiązków język praw ludzkich jest niejasny
i rzadko jesteśmy pewni, jak daleko rozciąga się ważność danego prawa, czyli
jaka jest dokładnie jego treść. Czy prawo do życia oznacza automatycznie, że
kara śmierci jest niedozwolona? I czy oznacza, co gorsza, że nikomu nie wol-
no uczestniczyć w wojnie, że kto zatem prawa człowieka uznaje, musi też być
pacyfistą totalnym i w wypadku np. gdy kraj demokratyczny jest atakowany
przez barbarzyńców, powinien bez sprzeciwu barbarzyńcom się poddać?
Każdy ma prawo do uczestnictwa w rządzeniu swoim krajem i wszyscy
mają równy dostęp do służby publicznej, dowiadujemy się z artykułu 21. Czy
„równy dostęp” zakłada automatycznie, że monarchia dziedziczna jest niepra-
womocna i trzeba ją obalić, nawet jeśli ludność w większości woli, by nadal ist-
niała? Iluż politycznych przewrotów i groźnych zaburzeń trzeba by oczekiwać,
gdyby należało gwałtownie zmieniać ustroje państwowe, by je dostosować do
abstrakcji praw człowieka? (Może ktoś chciałby bronić polskiej monarchii
elekcyjnej, która, choć nie całkiem demokratyczna wedle dzisiejszych zale-
ceń, mogłaby uchodzić za duży krok ku demokracji? Fakt, że przyniosła ona
naszemu krajowi same nieszczęścia, powinien wtedy uchodzić za nieznaczący:
postęp zawsze nastąpił! Brytyjską Izbę Lordów też trzeba by znieść).
718
Leszek Kołakowski, Po co nam prawa człowieka?
719
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
720
Leszek Kołakowski, Po co nam prawa człowieka?
tyranów będą poruszone tą lekturą, a sam spis praw człowieka nie podsuwa
żadnych rad, jak zwalczać tyranów i oprawców.
Ustanowienia prawne, które mają chronić ludzi przed przemocą i dyskry-
minacją, nie muszą wcale odwoływać się do praw człowieka, a nawet są bez
tego bardziej precyzyjne. Konstytucja Stanów Zjednoczonych, gdzie wolność
wyznania jest całkowita, a oddzielenie religii od państwa rygorystycznie prze-
strzegane, nie powiada, że wolność religijna jest prawem człowieka, mówi tylko
w pierwszej poprawce, że Kongres nie będzie uchwalał żadnych praw ustana-
wiających religię albo zakazujących jej swobodnego praktykowania, powiada
też (poprawka 13.), że niewolnictwo nie będzie istniało w Stanach Zjednoczo-
nych ani w jakimkolwiek miejscu poddanym ich jurysdykcji Są to ustanowienia
prawne zwięzłe i przejrzyste, które pod żadnym względem nie byłyby lepsze,
gdyby ustawodawcy dodali przy tej okazji, że chodzi tu o prawa człowieka.
Frazeologia praw człowieka wcale przy tym nie ma takiej mocy ideolo-
gicznej, by nie mogła służyć jako usprawiedliwienie prześladowań i terroru.
Terror Francji rewolucyjnej niekoniecznie był sprzeczny z jej Deklaracją. Bę-
dziemy mieli wolność, kiedy się pozbędziemy wrogów wolności, rzekł Adolf
Hitler, naśladując chyba Samt-Justa. Istotnie, ludzie mają prawo do równości,
dlaczego by w imię tej zasady nie wyrżnąć arystokratów albo bogaczy? A czy
łagry sowieckie nie były narzędziem sprawiedliwości społecznej i wcieleniem
ludzkiego prawa do pracy, wolności od bezrobocia?
Sama treść doktryny o prawach człowieka nie zawiera wprawdzie nic, co
należy zwalczać. Ale bieg spraw świata, powiada Hegel w „Fenomenologu”,
odnosi zwycięstwo „nad pompatycznymi deklaracjami o dobru ludzkości i jej
uciemiężeniu, o poświęceniu się dla dobra i o czynieniu złego użytku z talen-
tów. Tego rodzaju idealne istoty i cele kruszą się jako puste słowa, które pod-
noszą serca, ale pozostawiają rozum pustym, które są budujące, ale nic nie
budują. Są to deklaracje, których jedyną treścią jest to, że jednostka twierdzą-
ca, iż działa w imię tych szlachetnych celów i mająca na ustach takie wzniosłe
frazesy, uchodzi we własnych oczach za istotę doskonałą puszy się, napełnia
głowę sobie i innym, ale nadętością pustą”.
Doktryna praw człowieka, prócz tego, że można ją łatwo zatrudnić, jak
wszystkie dobre zasady, do celów najgorszych, ma jeszcze osobliwą stronę
niebezpieczną. Upowszechniła ona w naszej cywilizacji atmosferę nieskoń-
czonych roszczeń ubranych w język tych praw. Czegokolwiek sobie życzę,
czegokolwiek bym chciał, mniemam, że mi się to należy na mocy praw czło-
wieka. Wystarczy czytać o procesach, które ludzie wytaczają innym ludziom
albo instytucjom, domagając się spełnienia ich praw, czyli roszczeń. Człowiek
żyjący ze świadczeń socjalnych twierdzi, że ma dostawać afrodyzjaki darmo,
bo przecież ma prawo do przyjemności seksualnych. Mam prawo do informa-
cji, a prawo to jest pogwałcone, kiedy mi się każe płacić za używanie telewizji.
Oto alkoholicy skarżą przed sądami producentów napojów alkoholowych,
721
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
722
Leszek Kołakowski, Po co nam prawa człowieka?
Jest w tej krytyce jakaś racja istotna, nie jest jednak pewne, jak daleko ta
racja się rozciąga. Taki człowiek w rzeczy samej nie istnieje, nie wiemy jednak,
jak blisko może do niego zaprowadzić proces tzw. globalizacji. Na razie na
pewno daleko nam do tej istoty, wcielonej może przez pewną – dość znaczną
– liczbę europejskich i północnoamerykańskich akademików. Mamy w an-
gielszczyźnie globalną namiastkę języka, który jako praktyczny instrument
jest łatwy do wyuczenia dla innojęzycznych, ale nie wystarczy do twórczości
kulturalnej.
Mimo wszystkich synkretyzmów i ekumenizmów jedność wiary religijnej
nie wydaje się dziś bliższa, niż była lat temu 200, a może i dalsza. Narodowe
i plemienne zróżnicowania i samoidentyfikacje nie są w zaniku, a nieraz zdają
się w siłę porastać i groźne katastrofy powodować.
Krytyka ta jednak łatwo podpowiadała taką oto zniechęcającą konkluzję:
a więc zostawmy w spokoju wszystkie, jakiekolwiek by były, tradycje cywiliza-
cyjne, nie próbujmy im zaszczepiać naszych europejskich schematów ustro-
jowych, które tam nie pasują z racji kulturowych, a jeśli się przyjmują, to
w formach chorobliwie zniekształconych czy karłowatych. Stąd zaś następny
wniosek: tam gdzie rządzą tyrani, którzy masowo stosują mordy i tortury, nie-
chaj to nadal robią, widocznie taka jest tradycja cywilizacyjna tych obszarów,
nie ruszajmy zwyczaju, na mocy którego rodzice umawiają się co do małżeń-
stwa ich dzieci, a dzieci, gdy dorosną, muszą te umowy honorować; gdzie
kobiety nie mają pełnych praw cywilnych, niech nie mają nadal; pozwólmy
okrutnie okaleczać małe dziewczynki, pozwólmy kamienować za cudzołó-
stwo, bo to część tradycyjnego obyczaju.
Ale takie wnioski z poszanowania cudzych tradycji wydają się nam czy więk-
szości z nas, w cywilizacji europejskiej wykształconych, trudne do przełknię-
cia. Może więc jednak trzeba nam wykrzykiwać nieustannie naszą Deklarację
i zmuszać barbarzyńców, by się poprawili? Może trzeba sobie zrobić katalog
sukcesów i porażek w działaniu tej naszej nadzwyczajnie aktywnej i hałaśliwej
fabryki ideologicznej, jaką są prawa człowieka, i rozważyć, co jest albo nie jest
skuteczne. Jak we wszystkich sprawach ludzkich, tam gdzie są sprzeczne racje,
najlepiej szukać rozstrzygnięć kompromisowych, o ile są na nie widoki. Świat
nadal jest pełen krzywd i okrucieństw i pouczenia nasze często są bezskuteczne.
Różne tyrańskie ustroje zostały obalone przemocą, inne poprawiły się pod
pewnymi względami ku pożytkowi mieszkańców, ale poprawiły się nie przez
medytację nad Deklaracją praw człowieka, ale przez to, że poprzednie formy
tyranii wpędzały kraje w stagnację gospodarczą i osłabiały politycznie. Dobrze
jest uprawiać propagandę na rzecz równych praw kobiet i zniesienia tortur,
w nadziei, że jeśli barbarzyńcy się nie ucywilizują, to przynajmniej powstydzą się
swego barbarzyństwa w pewnych sprawach najbardziej dla ludzi dotkliwych.
Niektóre instytucje, chociaż niezgodne z naszą listą praw, są jednak war-
te zachowania albo dlatego, że pełnią dobre funkcje, albo dlatego, że ich
723
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
724
Leszek Kołakowski, Po co nam prawa człowieka?
725
Martha Nussbaum
726
Martha Nussbaum, Kiedy kobiety staną ludźmi?
727
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
jakiś świr, przecież mężczyźni wcale tacy nie są. Czy jednak wobec skali tego
zjawiska nie wypadałoby zadać paru dodatkowych pytań?
Mamy też koncepcję wojny i wydaje nam się, że wiemy, czym jest wojna:
ludzie zadają sobie rany i śmierć, walcząc o terytorium lub władzę. Ale kiedy
mężczyźni gwałcą kobiety, by sprawować nad nimi władzę, nie zwracamy na
to uwagi „Trudno oprzeć się wrażeniu, że wojną nazywamy to, co robią sobie
nawzajem mężczyźni, a to, co robią kobietom, uchodzi za element życia co-
dziennego”.
MacKinnon bezlitośnie odsłania szkodliwość tradycyjnego liberalnego
rozróżnienia „sfery publicznej” i „sfery prywatnej”, które osłania gwałt mał-
żeński i przemoc domową przed wzrokiem opinii publicznej i wpaja ludziom
przekonanie, że są to zjawiska pozapolityczne. „Dlaczego pozapolityczne? (...)
To, że być może znamy naszego prześladowcę, nie oznacza, że nasza przyna-
leżność do grupy wybranej jako obiekt przemocy nie ma znaczenia dla naszej
sytuacji. Tak czy inaczej idzie o przemoc systematyczną i opartą na przynależ-
ności do grupy, zdefiniowaną (...) przez społeczną dystrybucję władzy”.
Dwa najbardziej poruszające artykuły w tym zbiorze to „Seksualność
ludobójstwa” i „Kobiecy 11 września”, gdzie MacKinnon przygląda się po-
wszechnie przyjętym na forum międzynarodowym definicjom ludobójstwa
i terroryzmu i twierdzi, że wiele męskich działań skierowanych przeciw kobie-
tom mieści się przynajmniej w jednej z tych definicji. Zgodnie z ONZ-owską
konwencją o ludobójstwie oznacza ono zabijanie członków danej grupy lub
zadawanie im poważnych obrażeń fizycznych bądź psychicznych z zamiarem
całkowitego bądź częściowego wyniszczenia. Wymieniane są tu grupy „na-
rodowościowe, etniczne, rasowe lub wyznaniowe”, toteż przemoc wobec ko-
biet ewidentnie nie spełnia warunków tej definicji. Jednak przecież znaczna
część aktów przemocy wobec kobiet również polega na zadawaniu im „po-
ważnych obrażeń” z tej racji, że są kobietami, i można powiedzieć, że ma na
celu „częściowe” zniszczenie, jeżeli bowiem dręczenie psychiczne wystarcza,
by mówić o ludobójstwie, to „zniszczenie” nie musi oznaczać „zabijania”, ale
„wykluczenie z kręgu pełnego człowieczeństwa” – a tego kobiety doświadcza-
ją regularnie.
Na podstawie licznych przypadków gwałtów dokonanych w kontekście
działań uznanych za ludobójstwo (w tym zarówno Holocaustu, jak i konfliktu
bośniackiego) MacKinnon twierdzi, że nie chodzi tu o jakąś szczególną od-
mianę gwałtu. „W tym sensie gwałt dokonany w ramach ludobójstwa ma takie
same skutki jak każdy inny rozbija tożsamość, naznacza nas jako podrzędne,
jako uszkodzone, tym samym zaś niszczy poczucie wspólnoty będące spoiwem
grupy”. Wygodnie jest nie dostrzegać ludobójstwa tak bardzo rozproszonego,
wielonarodowego i trwałego MacKinnon wzywa społeczność międzynarodo-
wą, by zmierzyła się z pytaniem, jak awansować przemoc wobec kobiet do ran-
gi potworności w pełnym tego słowa znaczeniu. „Gdyby kobiety postrzegano
728
Martha Nussbaum, Kiedy kobiety staną ludźmi?
jako grupę, którą naprawdę można zniszczyć, przemoc wobec nich również
kwalifikowałaby się jako ludobójstwo. Ale to oczywiście tylko gdybanie”.
Również „terroryzm” to zdaniem MacKinnon pojęcie, które z perspek-
tywy kobiecej wymagałoby przeformułowania. Po 11 września społeczność
międzynarodowa musiała stworzyć nową formułę opisu i potępienia dla no-
wego typu zorganizowanej przemocy, który nie mieścił się w dotychczasowych
definicjach wojny. Formułę znaleziono, ale znów przeoczono konsekwencje
tych nowych pojęć dla życia kobiet. Terroryzm różni się od wojny, bo jego
sprawcy nie są związani z państwem i nie biorą udziału w oficjalnie ogłoszo-
nym konflikcie. „Elementy wspólne to premedytacja zamiast spontaniczno-
ści, ideologiczny i polityczny, a nie kryminalny charakter motywacji, agresja
wobec ludności cywilnej (zwanej niekiedy »niewinnymi ofiarami«) oraz gru-
py subnarodowe jako sprawcy. Jakich kryteriów nie spełnia przemoc wobec
kobiet?” Znaczna jej część – gwałty zbiorowe, prześladowanie i molestowanie
na tle seksualnym, handel żywym towarem – odbywa się w sposób planowany.
Ofiary są przecież „niewinne”, a status kobiet wobec mężczyzn jest kwestią
„polityczną”, nieprawdaż? A motywacje mężczyzn nie są tylko motywacjami
jakiegoś izolowanego przestępcy czy świra. Często mają charakter ideologicz-
ny, wyrażają przekonanie, że kobiety są dla mężczyzn i powinny być im pod-
porządkowane. Jak powinny wyglądać prawne konsekwencje rozpoznania
tych podobieństw, nie zostało jeszcze dokładnie przemyślane. Jedno wszakże
jest jasne. Państwo, które z wielką emfazą ogłasza, że zrobi to czy owo innym
państwom, ponieważ „służą terrorystom za schronienie”, a zarazem nie wykazu-
je najmniejszego zainteresowania państwami, które nie chcą zakazać przemocy
wobec kobiet, po prostu uprawia hipokryzję. MacKinnon obnaża tę hipokryzję
i zachęca ludzi, aby rozejrzeli się za skutecznymi środkami zaradczymi o cha-
rakterze prawnym, skoro uważają kobiety za pełnowartościowe istoty ludzkie
zasługujące na prawną ochronę” kiedy kobiety staną się ludźmi? Kiedy?”.
MacKinnon nieustannie broni koncepcji równości. Podobne traktowanie
– podkreśla – to za mało, by zapewnić rzeczywiście „równą ochronę” prawną.
Równość formalna często maskuje, a nawet umacnia podskórne nierówno-
ści. Musimy nastawie się na ideę wolności od hierarchii, dominacji i podpo-
rządkowania. Ta myśl odegrała ważną rolę jeszcze przed książką MacKinnon,
mianowicie w sferze prawa rasowego. Obrońcy przepisów zakazujących mał-
żeństw mieszanych podkreślali, że analogicznie traktuje ono Murzynów
i białych. Murzyni nie mogą zawierać małżeństw z białymi, a biali z Murzynami.
Sąd najwyższy unieważnił te przepisy, odwołując się do równej ochrony praw-
nej zagwarantowanej w czternastej poprawce, ponieważ uznał, że podtrzymują
reżim „supremacji białych”. MacKinnon przeprowadza analogiczne rozumo-
wanie w sferze płci. Odmawiając kobietom przywilejów niezbędnych, by mogły
funkcjonować na równych zasadach (np. ubezpieczeń zdrowotnych dla cię-
żarnych), naruszamy zasadę równej ochrony, nawet gdy mężczyźni traktowani
729
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
730
Martha Nussbaum, Kiedy kobiety staną ludźmi?
z nich jest choćby nierówność płci, która albo istnieje, albo nie. (...) Jeśli już
wykryliśmy, że istnieje, trzeba by stwierdzić, że jej nie ma; na przykład wykazać,
że okaleczanie kobiecych narządów rodnych jest zbiorowym złudzeniem albo
że jest nieszkodliwe, albo że ma charakter równościowy. (...) O ile rozumiem,
postmodermstom nie podoba się myśl, że kobiety wszędzie są traktowane go-
rzej. Ano cóż, nam też nie sprawia to przyjemności”.
Na temat postmodernistycznej krytyki uniwersalizmu MacKinnon pisze:
„Również atak postmodernistów na uniwersalizm posuwa się odrobinę za
daleko. Bardzo mi przykro, ale śmierć jest faktem uniwersalnym – jej sku-
teczność zbliża się do stu procent. (. .) Niemały to ambaras dla antyesencjali-
stów, którzy przedkładają wzloty fantazji nad brutalną rzeczywistość, ale życie
i śmierć to całkiem podstawowa opozycja binarna, i to niezbyt zniuansowana,
zwłaszcza od strony śmierci – przynajmniej, jak się zdaje, z punktu widzenia
żyjących. Ba, pod pewnymi względami ma ona wręcz charakter biologiczny.
Pogląd, że nie ma nic zasadniczego, tj. że nie istnieją żadne kategorie ogólno-
ludzkie, jest poglądem cokolwiek dogmatycznym. Wystarczy spytać człowieka,
który o świcie ma zostać rozstrzelany”.
Niektóre twierdzenia autorki „Are Women Human?” budzą jednak moje
wątpliwości. Nie jestem pewna, czyjej przekonanie o wyższości prawa cywilnego
nad karnym jako narzędzia walki o równość płci nie jest przesadne i czy nie
wynika z konkretnych sukcesów jej strategii w sprawie „Kadić kontra Karadżić”.
MacKinnon niewątpliwie ma rację, twierdząc, że przepisy karne często nie są
egzekwowane w dostatecznym stopniu i że tam, gdzie postępowanie karne jest
niemożliwe, jedynym sposobem na dochodzenie sprawiedliwości bywa dla ofia-
ry proces cywilny. Nie oznacza to jednak, że metody cywilne powinny być jakoś
ogólnie „preferowane”, z całą też pewnością życie kobiet nie ulegnie znaczącej
poprawie, dopóki przepisy prawa karnego nie zostaną odpowiednio dostoso-
wane (chodzi m.in. o adekwatną definicję gwałtu i uznanie, że może on mieć
miejsce również w małżeństwie) i nie będą odpowiednio egzekwowane.
Jeszcze bardziej niepokoi mnie przekonanie MacKinnon, że kobiety po-
winny skupić swoją aktywność raczej na sferze międzynarodowej niż na we-
wnątrzpaństwowej. Oczywiście krzywdy kobiet są we wszystkich krajach przy-
gnębiająco podobne. Dlatego właśnie międzynarodowy ruch kobiet potrafił
rozpoznać analogiczne problemy w różnych krajach i energicznie starał się
znaleźć dla nich twórcze rozwiązanie Oczywiście, że kiedy państwo nie robi
nic, kobiety mogą skłonić je do działania, wszczynając hałas na arenie mię-
dzynarodowej – ta strategia wielokrotnie przyniosła efekty. I oczywiście, że
pewne zagadnienia faktycznie wymagają międzynarodowych rozwiązań. Na
przykład handlu żywym towarem, jak słusznie zauważa MacKinnon, nie da się
zwalczyć bez międzynarodowych sankcji. To samo dotyczy porozumień pra-
cowniczych – rozwiązanie musi mieć charakter międzynarodowy, ponieważ
półśrodki spowodują jedynie, że problem będzie się przemieszczał.
731
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
732
Kofi A. Annan
733
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
734
Kofi A. Annan, Dwie koncepcje suwerenności
735
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
736
Gareth Evans
737
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
738
Gareth Evans, Obowiązek zapewnienia ochrony
739
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
740
Gareth Evans, Obowiązek zapewnienia ochrony
Właściwe intencje
Zasadniczym i podstawowym celem interwencji, niezależnie od motywów, jakimi
może kierować się państwo interweniujące, musi być powstrzymanie lub uniknięcie
ludzkiego cierpienia.
Jest wiele metod, które pomagają zapewnić przestrzeganie tego kryte-
rium. Jedną z nich jest zasada, że wojskowe interwencje zawsze mają cha-
rakter zbiorowy lub wielostronny, a nie są dziełem jednego państwa. Innym
741
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Działanie w ostateczności
Interwencja wojskowa może być uzasadniona wyłącznie wtedy, gdy zbadane zostały
wszystkie pozawojskowe opcje zapobieżenia lub pokojowego rozwiązania konfliktu oraz
istnieje uzasadnione domniemanie, iż mniej drastyczne środki me przyniosłyby skutku
Zobowiązanie do reagowania – z użyciem przymusu wojskowego – może
jedynie być uzasadnione jeżeli w pełni wywiązano się z obowiązku zapobiega-
nia. Nie oznacza to konieczności faktycznego wypróbowania i porażki każdej
takiej opcji: często po prostu nie będzie czasu na wykonanie tej procedury.
Oznacza to jednak, że muszą istnieć uzasadnione podstawy do tego, aby przy-
puszczać, że – uwzględniając wszystkie okoliczności, gdyby dany środek został
podjęty, nie przyniósłby oczekiwanych skutków.
Proporcjonalne środki
Skala, czas trwania oraz intensywność planowanej interwencji wojskowej powinny
być ograniczone do minimum niezbędnego do zapewnienia określonych celów w zakresie
ochrony humanitarnej.
Podjęte działanie musi być proporcjonalne do przedstawionego celu oraz
zgodne ze skalą zdarzenia, które pierwotnie go sprowokowało. Oddziaływanie
na system polityczny kraju, który będzie celem interwencji powinno być ogra-
niczone do tego, co jest ściśle niezbędne do osiągnięcia celu interwencji.
Rozsądne perspektywy
Musi istnieć rozsądna szansa na sukces w zakresie powstrzymania lub zapobieże-
nia cierpieniom, które uzasadniły interwencję, tak aby nie istniało znaczące prawdo-
podobieństwo, iż skutki działania będą gorsze niż konsekwencje powstrzymania się od
czynu.
Wojskowe działanie może być uzasadnione wyłącznie wtedy, gdy istnieje
rozsądna szansa na jego powodzenie, a nie ma ryzyka, iż doprowadzi ono do
jeszcze większego zaognienia sytuacji. Stosowanie tej zapobiegawczej zasady
742
Gareth Evans, Obowiązek zapewnienia ochrony
Właściwe upoważnienie
Nie ma lepszego lub bardziej stosownego ciała, niż Rada Bezpieczeństwa Narodów
Zjednoczonych, które mogłoby udzielić upoważnienia do przeprowadzenia interwencji
wojskowej ze względu na cele humanitarne. Zadanie nie polega na tym, aby znaleźć
alternatywę dla Rady Bezpieczeństwa, jako podmiotu zdolnego do udzielenia takiego
upoważnienia, ale aby sprawie, że Rada Bezpieczeństwa będzie działać lepiej niż do-
tychczas.
W kwestii upoważnienia do przeprowadzenia interwencji wojskowej
ze względów humanitarnych, nadrzędnym argumentem jest to, że ONZ,
a w szczególności Rada Bezpieczeństwa powinny być pierwszą instancją. Trud-
ne pytanie – w jaskrawy sposób postawione w związku z Kosowem – brzmi „czy
powinny być ostatnią”.
W oczach Komisji, kwestia zasady pozostawała poza dyskusją Narody Zjed-
noczone są niewątpliwie główną instytucją upoważnioną do budowania, kon-
solidacji i wykorzystania uprawnień wspólnoty międzynarodowej. Ci, którzy
w niektórych przypadkach podważają lub uchylają się od władzy ONZ jako je-
dynego prawomocnego strażnika pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowe-
go, ponoszą ryzyko prowadzenia do ogólnej erozji tej władzy oraz podważają
zasadę ładu światowego opartego na prawie międzynarodowym i uniwersal-
nych normach.
Jeżeli z jakiegoś powodu Rada Bezpieczeństwa jest niezdolna lub nie wy-
raża chęci do podjęcia działania w kwestii, która jednoznacznie domaga się
interwencji, zdaniem Komisji możliwe są tylko dwa rozwiązania instytucjonal-
ne. Jednym z nich jest poddanie tej kwestii pod rozwagę Ogólnemu Zgroma-
dzeniu na Sesji Specjalnej w Sytuacji Nadzwyczajnej ramach formuły „Zjed-
noczeni w imię pokoju” (zastosowanej jako podstawa do podjęcia działań
w Korei w roku 1950, w Egipcie w roku 1956 oraz w Kongo w roku 1960).
W ten sposób można było, i to szybko, uzyskać rekomendację większości Zgro-
madzenia do podjęcia działań w przypadku Rwandy, a szczególnie Kosowa.
Inny sposób to podjęcie działań za pośrednictwem organizacji regionalnych
lub subregionalnych, zgodnie z Rozdziałem VII Karty, w obrębie ich jurysdyk-
743
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
744
Gareth Evans, Obowiązek zapewnienia ochrony
745
Michael Freeman
PRAWA CZŁOWIEKA
W DWUDZIESTYM PIERWSZYM WIEKU
Źródło: M. Freeman, Prawa człowieka, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2007
(przeł. M. Fronia)
Pojecie praw człowieka jest obecnie tak dobrze znane, że łatwo zapo-
mnieć, jak niedawno się ono pojawiło. Prawdą jest, że – jak twierdzą niektó-
rzy badacze – pojęcie praw by to ukryto w kulturach starożytnych: na przy-
kład przykazanie „nie kradnij” daje się wywnioskować z prawa do własności.
Inni badacze utrzymują natomiast, że spory prawne w klasycznej Grecji były
rozstrzygane raczej przez odwołanie do pojęcia powszechnego dobra niż do
praw określonych grup. Fred Miller znalazł pomimo to poważne argumen-
ty przemawiające za tym, że pojęcie praw obywatelskich, szczególnie praw do
udziału w politycznym życiu państwa oraz praw do własności, obecne jest
w filozofii po litycznej Arystotelesa. Stoicy stosowali pojęcie powszechnego
prawa naturalnego, ale nie praw naturalnych. Aż do średniowiecza było tak,
że w ramach teologii chrześcijańskiej nie mogło się pojawić pojęcie powszech-
nych praw naturalnych.
W innych kulturach istnieje odmienny sposób myślenia o historii pojęcia
praw człowieka. Jądrem naszej koncepcji praw człowieka jest idea ochrony
jednostek (i być może grup) przed nadużyciami ze strony władzy. Wszystkie
ludzkie społeczeństwa posiadają struktury władzy, zaś wiele z nich miało na
przestrzeni rozwoju historycznego pewne koncepcje nadużycia ze strony wła-
dzy. Koncepcje praw naturalnych oraz praw człowieka posiadają określone
sposoby wyrażania zainteresowania nadużyciami ze strony władzy.
Często mówi się, że źródło koncepcji praw człowieka można odnaleźć
w ideologii, poprzez którą burżuazja w siedemnastowiecznej Anglii broni-
ła swoich interesów majątkowych przed klasą feudałów i/lub monarchami
absolutnymi. Wyjaśnienie to jest jednakże niedokładne, gdyż – jak wykazał
Tierney – koncepcję praw naturalnych można odnaleźć kilka stuleci wcze-
śniej, w myśli średniowiecznej. Średniowieczne prawo z pewnością bardziej
zajmowało się własnością, ale bardziej chodziło mu o własność ziemską niż
o taką, jak rozumiała ją burżuazja. Również nie wszystkie średniowieczne kon-
cepcje praw były bezpośrednio połączone z własnością. Wielka Karta Swobód,
na przykład, gwarantowała prawo do sprawiedliwego procesu. Średniowiecz-
na teoria chrześcijańskich praw naturalnych dotyczyła między innymi prawa
do możliwości utrzymania się przy życiu. Średniowieczne spory prowadzono
746
Michael Freeman, Prawa człowieka w dwudziestym pierwszym wieku
po łacinie, zaś pojęcie ,,własności” odnosi się w tym języku do tego, co stano-
wi czyjąś własność, i może obejmować czyjeś życie i wolność. Znajdujemy tę
późnośredniowieczną koncepcję praw w filozofii politycznej Johna Locke’a,
pierwszego nowożytnego myśliciela, który zajmował się prawami naturalny-
mi, ale był jeszcze pod wpływem ich średniowiecznych koncepcji. Ta bardziej
skomplikowana historia pochodzenia nowożytnej teorii praw człowieka jest
ważna dla toczonych po dzień dzisiejszy sporów wokół praw człowieka, po-
nieważ dowodzi, że koncepcja „trzech generacji” praw jest ahistoryczna i że
rozróżnienie pomiędzy prawami obywatelskimi i politycznymi z jednej strony,
a prawami ekonomicznymi i społecznymi z drugiej nie może być wywodzone
z historii tego pojęcia, które pierwotnie odnosiło się do prawa do przeżycia
i utrzymania się oraz innych (ekonomicznych) praw własności, a dopiero
potem do praw obywatelskich i politycznych, ponieważ uważano je za ko-
nieczne dla zapewnienia podstawowych praw do przetrwania i własności.
Współcześnie istnieją analityczne argumenty za i przeciwko odróżnianiu od
siebie tych dwóch rodzajów praw człowieka, ale historyczne odwołanie do
trzech generacji praw jest fałszywe.
Aż do siedemnastego stulecia nie istniała natomiast żadna systematyczna
teoria praw naturalnych. Pytanie, czy owo pojecie było pojęciem „burżuazyj-
nym”, budzi kontrowersje, gdyż samo pojęcie „burżuazji” nie jest precyzyjne;
fakty są skomplikowane, a wokół interpretacji teorii takich jak teoria Locke’a,
nadal toczą się spory. Pewniejsze jest to, że pojęcie praw naturalnych w sie-
demnastym i osiemnastym stuleciu było związane z: (1) sprzeciwem wobec
monarchii absolutnej; (2) wyłanianiem się kapitalizmu; i (3) dysydenckim
protestantyzmem czy też laicyzacją myśli politycznej. Te tematy pojawiły się
na scenie historii światowej w czasie angielskiej rewolucji w latach 1642-49,
a następnie rewolucji amerykańskiej i francuskiej w końcu osiemnastego stu-
lecia.
Oparty na przemocy porządek Rewolucji Francuskiej wywołał silna reak-
cję filozoficzną, która wzięła na cel koncepcję praw naturalnych jako (a) wy-
wrotową i (b) nienaukową. Koncepcja praw naturalnych wywodziła naturalne
prawa jednostek z domniemanej woli Boga oraz z przekonania, że rozum
może podpowiedzieć nam, co jest dobre, a co złe. Filozofia naukowa osiem-
nastego i dziewiętnastego stulecia podważyła koncepcję praw naturalnych
jednostek i zastąpiła ją nauką o społeczeństwie (socjologią). Saint-Simon,
Comte, Marks, Weber i Durkheim byli liderami rozwoju tej dyscypliny. Prawa
nie były już dłużej podstawowymi ideami moralnymi, niezbędnymi do regulo-
wania życia politycznego, ale ideologicznymi wytworami walki społecznej lub
też moralności społecznej. Nauki społeczne odsunęły na margines koncepcję
praw. Kiedy Organizacja Narodów Zjednoczonych po II Wojnie Światowej
wskrzesiła osiemnastowieczną koncepcję Praw Człowieka, aby wyrazić swój
liberalno-demokratyczny sprzeciw wobec faszyzmu, zignorowano tę tradycję
747
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
748
Michael Freeman, Prawa człowieka w dwudziestym pierwszym wieku
749
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
jak ONZ. Słabość podejścia strukturalnego polega na tym, że nie potrafi ono
odkryć źródeł możliwej zmiany. Mocną strona podejścia zaangażowanego jest
to, iż akcentuje ono fakt, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za struktury, któ-
re popieramy. Aktywiści praw człowieka zaczęli sobie jednak radzić ze struk-
turalnymi źródłami łamania praw człowieka (wielonarodowymi korporacjami
i międzynarodowymi instytucjami finansowymi), tak więc w pewnym punkcie
ujęcia idealistyczne i strukturalistyczne mogą się ze sobą zbiegać.
Historia koncepcji praw człowieka wspiera współczesną tezę o „niepo-
dzielności” praw człowieka, w których podstawowe ludzkie interesy material-
ne są blisko związane z wolnością polityczną. Mimo że historia tego pojęcia
związana jest z Zachodem, samo pojęcie jest uniwersalne. Historia pokazuje
także, że pojęcie to sięga zasadniczych warunków ludzkiej pomyślności, kiedy
ewoluuje w odpowiedzi na zmieniające się warunki społeczne. Teoria spo-
łecznej konstrukcji praw człowieka, popierana przez Donnelly’ego, akcentuje
zmieniającą się naturę praw człowieka. Nauki społeczne mogą wyjaśniać te
zmiany, mimo że ich osiągnięcia w tej kwestii były jak dotąd rozczarowujące.
Natomiast społeczny konstruktywizm nie daje nam żadnego kryterium do do-
konania oceny tych zmian. Spuścizną historii koncepcji praw człowieka pozo-
staje niepewność odnośnie tego, w jaki sposób można ze sobą razem połączyć
podejście etyczne, analityczne i wyjaśniające. Historycznie, nauki społeczne
próbowały zastąpić podejście etyczne do praw człowieka, ale im się to nie
udało. Pogodzenie etyki i nauk społecznych o prawach człowieka jest podsta-
wowym wyzwaniem na przyszłość […]
Historia praw człowieka uczy nas nie tylko tego, że koncepcja ta jest kon-
trowersyjna, ale także dość precyzyjnie pokazuje, dlaczego taka jest. Najpo-
ważniejsze zarzuty dotyczące Praw Człowieka zostały sformułowane w końcu
osiemnastego i na początku dziewiętnastego stulecia i także dzisiaj są trud-
ne do odparcia. Burke pisał, że pojęcie to zignorowało wartość narodowych
tradycji. Bentham dowodził, że pomijało społeczną naturę pojęć moralnych
i prawnych. Marks narzekał, że skrywało i sankcjonowało wyzyskujące i opre-
syjne struktury społeczne. Takie argumenty padają do dzisiaj. Istnieje niebez-
pieczeństwo, że sukces tej koncepcji może wywołać zadowolenie z siebie i do-
gmatyzm. W obliczu relatywistycznych zastrzeżeń wobec uniwersalizm praw
człowieka, przypisujących im „imperializm”, zwolennicy tych praw zrobiliby
lepiej, pamiętając o tym, że koncepcja ta zrodziła się z odrazy do nazizmu.
Zrobiliby lepiej, gdyby pamiętali ofiary ludobójstwa w Kambodży i Ruandzie.
Zrobiliby lepiej, gdyby pamiętali Lal Jamille Mandokhel. Jest to odpowiedzial-
ne i pożyteczne przy poddawaniu koncepcji praw człowieka filozoficznej i prak-
tycznej krytyce. Współczesne odwołanie do tej koncepcji i jej wpływ dostarcza
powodów do stosowania wobec niej rygorów krytycznej analizy. W tej książce
próbowałem przedstawić zarówno moralną siłę tej koncepcji, jak i trudność
teoretycznych i praktycznych problemów, które są z nią związane.
750
Michael Freeman, Prawa człowieka w dwudziestym pierwszym wieku
Nie możemy znać przyszłości praw człowieka, ale nauki społeczne mogą
rzucić nieco światła na ciemności, które się przed nami roztaczają. Risse i jego
współpracownicy dowodzili na przykład, że postęp w dziedzinie praw człowie-
ka jest spowodowany mieszaniną zewnętrznych i wewnętrznych nacisków na
państwa łamiące te praw. Konferencja w Wiedniu w 1993 roku wzmocniła
zaangażowanie wspólnoty międzynarodowej w powszechne prawa człowieka.
Większość rządów jest formalnie w nie zaangażowana, a ilość i skuteczność or-
ganizacji pozarządowych zajmujących się tą kwestią ogromnie wzrosła w ciągu
ostatnich lat. Państw bezwstydnie łamiących prawa człowieka jest teraz mniej
niż jeszcze dwadzieścia lat temu. Jednak poważne łamanie tych praw wciąż
ma miejsce, szczególnie w stosunku do grup najbardziej na to narażonych,
takich jak kobiety, dzieci, ludność rodzima, mniejszości, osoby migrujące
w poszukiwaniu pracy czy osoby ubiegające się o azyl. W tym przypadku ogra-
niczenia prawa i zapotrzebowanie na nauki społeczne jest wyraźne. Dyskurs
praw człowieka nie traktuje na przykład dostatecznie poważnie kapitalizmu.
Potrzebujemy ekonomii politycznej praw człowieka.
Socjalistyczna krytyka kapitalizmu została zastąpiona bardziej rozproszo-
nym zainteresowaniem ,,globalizacją”. Głobalizacja jest zjawiskiem złożonym
i spornym, którego skutki dla praw człowieka są również skomplikowane.
Z jednej strony pojęcie praw człowieka jest zarówno uniwersalne na poziomie
teoretycznym, jak i zglobalizowane na poziomie praktycznym. Aktywiści po-
winni być ostrożni, krytykując globalizację, ponieważ sami ją promują. Z dru-
giej strony, najpotężniejszymi siłami globalizacji są państwa i wielkie, prywatne
organizacje gospodarcze (wielonarodowe korporacje) wraz z międzynarodo-
wymi instytucjami finansowymi. Wiedzieliśmy, że osoby zaangażowane w dzia-
łalność na rzecz praw człowieka mogą przebijać się do tego systemu, ale jedy-
nie z dużą trudnością i osiągając ograniczone rezultaty. Donnelly podkreśla,
że utrzymywanie się zasady suwerenności państwowej tworzy barierę dla dal-
szego rozwoju praw człowieka. Jest to prawda, jednak nie cała, przynajmniej
z dwóch względów. Po pierwsze, nie tylko państwa naruszają prawa człowieka:
dotyczy to także wielonarodowych korporacji i międzynarodowych instytucji
finansowych, które są częściowo niezależne od państw.
Po drugie, państwa robią to, co niegdyś postanowiono, że powinno być
ich zadaniem, tak więc stosunki pomiędzy suwerennością a prawami czło-
wieka mogą zostać w przyszłości zmienione, podobnie jak to miało miejsce
w przeszłości […].
Suwerenność państwowa utrudnia wdrażanie praw człowieka, częściowo
dlatego, że przywódcy państw mają pewien interes w tłumieniu praw człowie-
ka, częściowo zaś dlatego, że zwykli ludzie wyrażają ograniczoną gwałtowność
do poświęcania się dla obrony praw człowieka innych ludzi. Jednakże, nawet
jeśli potrafimy zdobyć się na obronę praw człowieka, może być bardzo trudno
to zrobić. Interwencja NATO w Jugosławii w 1999 roku obnażyła to w sposób
751
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
dramatyczny. Rząd Jugosławii był przez wiele lat zaangażowany w poważne ła-
manie praw człowieka Albańczyków mieszkających na terenie Kosowa. Spro-
wokowało to opór zbrojny ze strony Albańczyków. Rząd Jugosławii odpowie-
dział brutalnymi represjami, wikłając się w coraz bardziej i bardziej poważne
łamanie praw człowieka. Istniały obawy, że doszłoby do czystek etnicznych,
a nawet ludobójstwa, oparte częściowo na pamięci niedawnych masowych
zbrodni, które miały miejsce w innej części byłej Jugosławii, szczególnie w Bo-
śni. Po tym, jak zawiodły negocjacje, NATO zbombardowało Jugosławię, od-
suwając niebezpieczeństwo poważnych czystek etnicznych, zabijając przy tym
wielu obywateli Jugosławii, jak i powodując masowe zniszczenia w gospodarce
wszystko to prawdopodobnie z naruszeniem prawa międzynarodowego, po-
nieważ Rada Bezpieczeństwa nie wezwała do podjęcia działań. Jugosłowiań-
ski rząd Slobodana Miloszevicia został pokonany; Albańczycy powrócili do
swoich domów; Miloszević został obalony i aresztowany, zgodnie z nakazem
trybunału międzynarodowego; Jugosławia stała się państwem demokratycz-
nym, podczas gdy sytuacja w Kosowie nie jest ani stabilna, ani nie stanowi
zrealizowanej utopii praw człowieka. Akcja NATO najprawdopodobniej przy-
czyniła się do destabilizacji sytuacji w sąsiedniej Macedonii, której przyszłość
jest obecnie niepewna.
Koncepcji praw człowieka jest trudno w odpowiedni sposób zrozumieć tę
polityczną złożoność. Jest ona pomocna w określeniu problemu, ale raczej
niewiele mówi na temat rozwiązań. Legalizm nowoczesnej koncepcji praw
człowieka nie zamierza zająć się tą kwestią. Może on pomóc powiedzieć, że in-
wazja Iraku na Kuwejt w 1991 była nielegalna i że rząd Iraku poważnie łamie
prawa człowieka, ale może to zostawić nas moralnie nieprzekonanych, kiedy
słyszymy, że sankcje ekonomiczne wobec Iraku mogą być odpowiedzialne (co
jest sporne), za śmierć wielu tysięcy irackich dzieci. Nawet jeśli te interwencje
z zewnątrz są w stanie powstrzymać łamanie praw człowieka w krótkim okre-
sie, to problemy dotyczące stworzenia gospodarczych, społecznych i politycz-
nych warunków dla sprawiedliwej i stabilnej odbudowy są ogromne.
Dylemat interwencji w imię praw człowieka polega na tym, że brak inter-
wencji wydaje się ośmieszać idealistyczne deklaracje na temat praw człowie-
ka, ale same interwencje mogą powodować olbrzymie koszty, a nawet mieć
negatywne skutki. To wyjaśnia bieżące, niezobowiązujące reakcje wspólno-
ty międzynarodowej na katastrofalne naruszanie praw człowieka, takie jak
w Ruandzie, Bośni czy Kosowie: jej zaangażowanie w prawa człowieka ozna-
cza, że chce coś zrobić, podczas gdy zasada ograniczonego poświęcenia ozna-
cza, że nie chce zrobić zbyt wiele. A zatem, zwykle robi coś zbyt późno i jest to
niezbyt wiele. Po katastrofach humanitarnych takich jak w Kosowie „wspólno-
ta międzynarodowa”, a szczególnie rządy bogatych i potężnych państw zazwy-
czaj szybko i wspaniałomyślnie „składają ślubowania” odnośnie pomocy przy
społecznej odbudowie, lecz o wiele wolniej i mniej szczodrze jej dostarczają.
752
Michael Freeman, Prawa człowieka w dwudziestym pierwszym wieku
753
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
754
Michael Freeman, Prawa człowieka w dwudziestym pierwszym wieku
755
Dalajlama XIV
Dziś, gdy nasz świat staje się coraz mniejszy i coraz więcej w nim wzajem-
nych zależności, gdy gwałtownie rośnie liczba ludności, gdy zacieśniają się
kontakty między narodami i ich rządami, powinniśmy zrewidować nasze po-
glądy na temat sytuacji, praw i zobowiązań jednostek, państw oraz narodów
wobec bliźnich i całej planety.
Obecność tu, w Strasburgu tylu osób zainteresowanych prawami i swobo-
dami ich braci i sióstr w różnych, często bardzo odległych częściach świata
jest oznaką nowej bliskości, która zawiązuje się między nami. Wynika ona
z coraz powszechniejszego przekonania, że nadzieje wszystkich ludzi są w isto-
cie takie same: niezależnie od miejsca urodzenia, rasy, religii, płci czy sytuacji
politycznej, wszyscy szukamy szczęścia i staramy się unikać cierpienia.
Mówię dziś do was jako człowiek, współmieszkaniec planety, którą przy-
szło nam dzielić. Mówię też do was jako zwykły mnich buddyjski, który wierzy
w wartość i moc miłości i współczucia, będących istotą mojej wiary. Istoty ludz-
kie, więcej, wszystkie czujące istoty, ludzie i zwierzęta, mają prawo do szukania
szczęścia i życia w pokoju. Z drugiej strony, nikt nie ma prawa do zadawania
innym bólu i cierpień.
Wydaje mi się, że główną przyczyną krzywdzenia innych jest brak zrozu-
mienia prawdziwej natury szczęścia. Ludziom wydaje się, iż cierpienia innych
mogą w jakiś sposób przynieść im szczęście, lub też sądzą, że ich szczęście liczy
się najbardziej, niezależnie od tego, ile bólu może kosztować innych. Jest to
jednak bardzo krótkowzroczne – nikt nie może odnieść prawdziwej korzyści
ze skrzywdzenia innej czującej istoty. Wszelkie zyski uzyskane kosztem innych
są li tylko chwilowe. Unieszczęśliwianie, ograniczanie prawa innych istot do
pokoju i szczęścia musi przynieść z czasem niepokój, strach i podejrzliwość.
Uczucia te podkopują spokój umysłu i poczucie zadowolenia, które są ozna-
kami szczęścia.
Prawdziwe szczęście nie rodzi się z wąskiej troski o siebie samego lub tych,
których uznaje się za bliskich, lecz z rozwijania miłości i współczucia wobec
wszystkich czujących istot. Miłość oznacza tu pragnienie, by wszystkie istoty
znalazły szczęście, współczucie zaś życzenie, by były one wolne od cierpienia.
Dzięki rozwijaniu takiej postawy rodzi się w nas poczucie otwartości i zaufa-
nia, które są fundamentem pokoju.
756
Dalajlama XIV, Prawa człowieka i odpowiedzialność powszechna
Kiedy domagamy się tak ważnych dla nas praw i swobód, powinniśmy pa-
miętać również o spoczywającej na nas odpowiedzialności. Czy uznanie, że
inni mają takie samo prawo do pokoju i szczęścia, jak my, nie zobowiązuje nas
do niesienia pomocy potrzebującym, a przynajmniej – do unikania czynienia
im krzywdy? Zamykanie oczu na cierpienia sąsiada, by nic nie przeszkodziło
nam w zrywaniu owoców własnej wolności i powodzenia, jest owej odpowie-
dzialności odrzuceniem. Musimy rozwijać w sobie zainteresowanie problema-
mi innych – tak jednostek, jak całych narodów.
We współczesnym świecie, tak pełnym wzajemnych zależności, jednost-
ki i narody nie są już w stanie samodzielnie rozwiązywać własnych proble-
mów. Potrzebujemy się nawzajem. Musimy więc rozwinąć w sobie poczucie
odpowiedzialności powszechnej. Mówię o tym od czasu pierwszej wizyty na
Zachodzie w 1973 roku. Otuchy dodaje mi fakt, że coraz więcej osób zdaje się
podzielać ten pogląd. Jesteśmy coraz bardziej świadomi odpowiedzialności za
siebie nawzajem i za planetę, którą przyszło nam dzielić. Choć i jednostkom,
i całym narodom wciąż zadaje się niewyobrażalne cierpienia w imię ideologii,
religii, historii czy postępu, uciskanym świta nowa nadzieja. Wielu ludzi go-
towych jest poświęcić własny dobrobyt, czy wręcz własne życie, za prawa i wol-
ności innych. Do ostatnich zwycięstw w walce o prawa człowieka i demokrację
w wielu państwach Azji nie doszłoby bez sympatii, wsparcia i troski ludzi takich
jak wy, ludzi, którzy czują się odpowiedzialni za niesienie pomocy innym.
Na naszych oczach rośnie ogromny, powszechny ruch, który stawia sobie
za cel promowanie praw człowieka i swobód demokratycznych na całym świe-
cie. Ruch ten ma taką moralną siłę, że stłumić go nie potrafią nawet rządy
i armie. Zapowiada to zwycięstwo ducha wolności i budzi wielkie nadzieje.
Rozwój demokratycznych swobód jednostki oraz rosnąca świadomość
praw ludów i narodów – niezależnie od ich statusu politycznego – daje wielu
z nas odwagę i budzi wielkie nadzieje na przyszłość. Domaganie się posza-
nowania praw i swobód, walka z represjami, rasizmem, okupacją, różnymi
formami kolonializmu i ucisku – jest rzeczą naturalną, sprawiedliwą i słusz-
ną. Aktywne i konsekwentne poparcie tej walki powinno zastąpić puste słowa
i deklaracje wszystkich rządów.
Świta epoka, w której skrajne koncepcje polityczne i dogmaty mogą prze-
stać wyznaczać bieg historii ludzkości. Musimy wykorzystać tę niezwykłą spo-
sobność, by ideologie te zostały zastąpione przez uniwersalne humanitarne
i duchowe wartości i aby owe wartości stały się fundamentem rodzącej się
globalnej rodziny.
Wspieranie i chronienie tej rodziny jest naszym indywidualnym i zbio-
rowym obowiązkiem – a zwłaszcza niesienie pomocy jej słabszym członkom
i chronienie środowiska, w którym wszyscy żyjemy.
Naród tybetański chce mieć w to swój wkład i spełnić swoje zobowiązania.
Nie jesteśmy narodem wielkim ani potężnym, niemniej nasza kultura i tra-
757
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
758
Norman Davies i inni
PREAMBUŁA
Osoba ludzka, niezależnie od wieku, płci, rasy i wyznania jest podmiotem
zarówno praw, jak i powinności. Niezbywalne prawa każdego człowieka do-
magają się ich respektowania przez innych ludzi. Nakłada to na nas określo-
ne zobowiązania i odpowiedzialność za losy świata. Powinności sformułowane
jako kodeks etyczny, wspólny dla całej społeczności globu, nie przymuszają
żadnego człowieka do ich wypełniania, lecz są impulsem moralnym odwołu-
jącym się do poczucia solidarności ze wszystkim, co współtworzy dobro tego
świata. Solidarność jest postawą fundamentalną w tworzeniu lepszego ładu na
ziemi, gdyż stanowi wewnętrzny imperatyw działania na rzecz innych, mobili-
zuje do umiaru i samoograniczenia oraz otwiera na dobro wspólne.
759
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
RESPEKTOWANIE SPRAWIEDLIWOŚCI
Naczelną zasadą, którą trzeba respektować w dziedzinie sprawiedliwości,
jest: Oddaj każdemu, co mu się należy. Nikt nie powinien wyzyskiwać pracy
innego człowieka, przysparzając mu trudów, które nie wynikają z samej jej
natury. Powinnością wynikającą z poczucia sprawiedliwości jest przeciwsta-
wianie się wszelkim formom korupcji materialnej i politycznej. Obojętność
wobec krzywdy dziejącej się człowiekowi w naszej przytomności jest zaniedba-
niem naruszającym powinność solidarności.
ODPOWIEDZIALNOŚĆ ZA SŁOWO
Wolność słowa, swobodny dostęp do mediów i prawo do publikacji po-
glądów zobowiązują do prawdomówności. Kryterium doboru informacji
w międzyludzkim komunikowaniu się powinna być prawda, a nie ich atrakcyj-
ność medialna, ideologiczna, polityczna lub komercyjna. Sfera prywatności
związana z godnością osoby i tajemnice zawodowe powinny być respektowane
w życiu publicznym. Granicą wolności słowa, wytyczoną przez sumienie, jest
dobre imię innych.
760
Norman Davies i inni, Gdański Areopag - Karta Powinności Człowieka
RODZINA
Powinnością ojca i matki jest nie tylko przekazanie życia i dbanie o jego
rozwój od chwili poczęcia, ale także podtrzymywanie rodzinnej godności
i odpowiedzialności za losy narodu, grupy etnicznej oraz całej rodziny ludz-
kiej. Odpowiedzialność za etos rodziny spoczywa na wszystkich tworzących ją
pokoleniach. Solidarny wysiłek dla dobra rodziny jest najlepszym gwarantem
jej trwałości. Szczególną troską powinno się otaczać nie tylko dzieci i ludzi
w podeszłym wieku, ale i tych, którzy potrzebują pomocy w związku z okre-
sami przełomowymi w ich życiu, kryzysami życiowymi bądź utratą sprawno-
ści. Wzywamy zatem wszystkich w tym roku Wielkiego Jubileuszu, który dla
chrześcijan jest czasem szczególnej radości i wysiłku, a dla ludzi dobrej woli
na całym świecie może być symbolicznym progiem przełomu ku lepszemu,
aby podjęli trud tworzenia dobra wspólnego w duchu Powszechnej Deklaracji
Praw Człowieka i tego kodeksu powinności, który podpisujemy w Gdańsku
dnia drugiego września roku dwutysięcznego.
SYGNATARIUSZE:
Prof. Norman Davies – historyk i publicysta,
Ks. prof. Bruno Forte – członek watykańskiej Międzynarodowej Komisji
Teologicznej,
współautor dokumentu „Pamięć i pojednanie”, „Kościół i winy przeszłości”,
Abp Tadeusz Gocłowski – metropolita gdański i krajowy duszpasterz ludzi
pracy,
Józefa Hennelowa – publicystka,
Agnieszka Holland – reżyser,
Jan Nowak-Jeziorański – „Kurier z Warszawy”, publicysta,
Siergiej Kowaliow – rosyjski działacz na rzecz praw człowieka,
Janina Ochojska – prezes Polskiej Akcji Humanitarnej,
Krzysztof Piesiewicz – prawnik, senator i scenarzysta,
Andrzej Wajda – reżyser,
Krzysztof Zanussi – reżyser i scenarzysta.
Prof. Andrzej Zoll – rzecznik praw obywatelskich
761
Jan Paweł II
762
Jan Paweł II, Poszanowanie praw człowieka warunkiem prawdziwego pokoju
763
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Prawo do życia
4. Pierwszym wśród nich jest fundamentalne prawo do życia. Życie ludz-
kie jest święte i nienaruszalne od momentu poczęcia aż do naturalnego kre-
su. Boże przykazanie „nie zabijaj” wyznacza granicę, której nigdy nie wolno
przekraczać. „Bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest
zawsze aktem głęboko niemoralnym” (Encyklika Evangelium vitae, 57).
Prawo do życia jest nienaruszalne. Skłania to do dokonania wyboru po-
zytywnego, wyboru życia. Rozwój kultury kierującej się tą zasadą, obejmuje
wszystkie dziedziny życia i zapewnia ochronę ludzkiej godności w każdej sytu-
acji. Prawdziwa kultura życia gwarantuje nie narodzonym prawo do przyjścia
na świat i zarazem broni nowo narodzonych, zwłaszcza dziewczynki, przed
zbrodnią dzieciobójstwa. Podobnie też zapewnia niepełnosprawnym możli-
wość rozwijania ich potencjału, a chorym i starszym odpowiednią opiekę.
Najnowsze zdobycze inżynierii genetycznej stawiają nas wobec wyzwań,
które budzą głęboki niepokój. Aby badania naukowe w tej dziedzinie służyły
dobru człowieka, na każdym etapie musi im towarzyszyć wnikliwa refleksja
etyczna, która znajdzie wyraz w stosownych przepisach prawa, strzegących
nienaruszalności życia ludzkiego. Życia nigdy nie wolno zdegradować do po-
ziomu przedmiotu.
Opowiedzieć się za życiem znaczy także odrzucić wszelkie formy przemo-
cy; wszelką nędzę i głód, które nękają tak wielu ludzi; wszelkie konflikty zbroj-
ne; zbrodniczy handel narkotykami i przemyt broni; bezmyślne niszczenie
środowiska naturalnego (por. Encyklika Evangelium vitae, 10). We wszelkich
okolicznościach należy zabezpieczać prawo do życia stosownymi gwarancjami
prawnymi i politycznymi, nie wolno bowiem lekceważyć żadnego wykrocze-
nia przeciw prawu do życia i przeciw godności każdej poszczególnej osoby.
764
Jan Paweł II, Poszanowanie praw człowieka warunkiem prawdziwego pokoju
Prawo do uczestnictwa
6. Każdy obywatel ma prawo uczestniczyć w życiu swojej społeczności: to
przekonanie jest dziś powszechne. Prawo to jednak traci sens, gdy procesy de-
mokratyczne zostają pozbawione skuteczności przez różnego rodzaju protek-
cje i zjawiska korupcji, które nie tylko utrudniają legalny udział w sprawowaniu
władzy, ale uniemożliwiają wręcz równoprawne korzystanie ze wspólnych dóbr
i usług społecznych. Może dochodzić nawet do manipulacji wyborczych, które
mają zapewnić zwycięstwo określonym partiom czy kandydatom. Jest to obraza
demokracji, która pociąga za sobą poważne konsekwencje, ponieważ obywatele
mają nie tylko prawo, ale są również odpowiedzialni za uczestniczenie w życiu
publicznym, gdy im się na to nie pozwala, tracą wiarę w możliwość skutecznego
oddziaływania i przyjmują postawę biernej rezygnacji. Rozwój zdrowego syste-
mu demokratycznego staje się wówczas praktycznie niemożliwy.
W ostatnim czasie podjęto wiele różnych działań, aby zapewnić legalność
wyborów w krajach, w których dokonuje się trudny proces przejścia od ja-
kiejś formy totalitaryzmu do systemu demokratycznego. Jakkolwiek przydat-
765
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
Prawo do samorealizacji
8. Każda ludzka istota ma pewne wrodzone zdolności, które powinny
być rozwijane. Jest to warunkiem pełnej realizacji jej osobowości, a także na-
leżytej integracji ze środowiskiem społecznym, w którym żyje. Dlatego należy
przede wszystkim zapewnić odpowiednie wykształcenie tym, którzy stoją na
progu życia: od tego bowiem zależy ich przyszła pomyślność.
W tej perspektywie zrozumiały niepokój budzi fakt, że w niektórych regio-
nach, należących do najuboższych na świecie, zdobycie wykształcenia staje się
w rzeczywistości coraz trudniejsze, zwłaszcza na szczeblu szkolnictwa podsta-
wowego. Wynika to czasem z sytuacji gospodarczej kraju, która nie pozwala
766
Jan Paweł II, Poszanowanie praw człowieka warunkiem prawdziwego pokoju
767
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
liła im żywić pewne nadzieje na przyszłość. Bez żadnej winy z ich strony na-
dzieje te zostały brutalnie zniszczone, co ma tragiczne konsekwencje dla nich
samych i dla ich dzieci. A czyż można lekceważyć skutki gwałtownych załamań
na rynkach finansowych? Pilnie potrzebna jest nowa wizja całościowego po-
stępu zgodnego z zasadą solidarności, wizja integralnego i zrównoważonego
rozwoju społeczeństwa, który pozwoli wszystkim jego członkom realizować
swój potencjał.
W tym kontekście zwracam się z naglącym apelem do wszystkich, którzy są
odpowiedzialni za relacje finansowe na skalę światową, aby usilnie starali się
rozwiązać niepokojący problem międzynarodowego zadłużenia krajów uboż-
szych. Międzynarodowe instytucje finansowe podjęły już w tym kierunku kon-
kretną inicjatywę godną uznania. Apeluję do tych wszystkich, którzy zajmują
się tą sprawą, zwłaszcza do narodów zamożniejszych, aby udzielając tej inicja-
tywie niezbędnego wsparcia, zapewniły jej pełne powodzenie. Potrzebne jest
szybkie i zdecydowane działanie, aby w perspektywie roku 2000 jak najwięcej
krajów mogło wyjść z sytuacji, której nie można dłużej tolerować. Jestem prze-
konany, że jeśli zainteresowane instytucje podejmą dialog, dążąc do porozu-
mienia, zdołają znaleźć zadowalające i ostateczne rozwiązanie. Umożliwi to
długofalowy rozwój krajom mniej uprzywilejowanym, aby bliskie już trzecie
tysiąclecie także dla nich stało się czasem nowej nadziei.
768
Jan Paweł II, Poszanowanie praw człowieka warunkiem prawdziwego pokoju
Prawo do pokoju
11. Ochrona prawa do pokoju jest w pewien sposób gwarancją posza-
nowania wszystkich innych praw, ponieważ sprzyja budowie społeczeństwa,
w którym relacje oparte na sile ustępują miejsca współpracy służącej dobru
wspólnemu. We współczesnym świecie nie brak dowodów na to, że przemoc
jako środek rozwiązywania problemów politycznych i społecznych jest nie-
skuteczna. Wojna niszczy zamiast budować; podkopuje moralne fundamenty
społeczeństwa, tworzy nowe podziały i trwałe napięcia. Mimo to nieustannie
docierają do nas informacje o wojnach i konfliktach zbrojnych, pociągających
niezliczone ofiary w ludziach. Ileż razy moi Poprzednicy i ja sam wzywaliśmy
do położenia kresu tym okropnościom! Będę to czynił nadal, dopóki wszyscy
nie zrozumieją, że wojna jest klęską wszelkiego autentycznego humanizmu
(Katechizm Kościoła Katolickiego, nr 2307-2317).
Dzięki Bogu w niektórych regionach powzięto liczne działania w celu
umocnienia pokoju. Należy uznać wielkie zasługi odważnych polityków, któ-
rzy nie lękają się kontynuować negocjacji nawet wówczas, gdy sytuacja czyni
to niemożliwym. Zarazem jednak nie wolno milczeć wobec zbrodni nadal po-
pełnianych w innych regionach, gdzie całe narody są wypędzane ze swojej zie-
mi, a ich domy i uprawy zostają zniszczone. Mając przed oczyma niezliczone
ofiary, apeluję do przywódców państw i do ludzi dobrej woli, aby pospieszyli
na ratunek tym, którzy – zwłaszcza w Afryce – wciągnięci są w wir krwawych
konfliktów, czasem podsycanych przez obce interesy ekonomiczne, i pomo-
gli im je zakończyć. Konkretnym działaniem w tym kierunku jest z pewno-
ścią zniesienie dostaw broni do krajów prowadzących wojnę oraz wsparcie
przywódców tych państw w poszukiwaniu dróg dialogu. Oto jest droga godna
człowieka, oto jest droga pokoju!
Z bólem myślę tutaj o tych, którzy żyjąc i dorastając w warunkach wo-
jennych, nie zaznali niczego, prócz konfliktów i przemocy. Jeśli przeżyją,
przez resztę życia nosić będą rany zadane przez te straszliwe doświadczenia.
A cóż powiedzieć o dzieciach-żołnierzach? Czyż można pogodzić się z takim
niszczeniem życia, które dopiero zaczyna się rozwijać? Dzieci te, wyszkolone
w zabijaniu i często przymuszane do zabijania, z pewnością napotkają ogrom-
ne trudności, gdy będą kiedyś chciały włączyć się w życie cywilnego społeczeń-
stwa. Przerywa się ich edukację i nie rozwija ich zdolności do pracy; jakież
konsekwencje będzie to miało dla ich przyszłości? Dzieci potrzebują pokoju
i mają do niego prawo.
Myśląc o tych dzieciach, pragnę zarazem wspomnieć o młodocianych ofia-
rach min i innych środków niszczenia, pozostawionych przez wojnę. Mimo
podjętych już wysiłków w celu usunięcia min, jesteśmy dziś świadkami niewia-
rygodnego i okrutnego paradoksu: wbrew wyraźnej woli rządów i narodów,
które pragną położyć kres stosowaniu tej jakże podstępnej broni, nadal roz-
siewa się miny, i to nawet na terenach, skąd wcześniej je usunięto. Plaga woj-
769
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
770
Jan Paweł II, Poszanowanie praw człowieka warunkiem prawdziwego pokoju
lią jako regułą życia: bądźcie orędownikami godności człowieka! Wiara uczy
nas, że każda osoba została stworzona na obraz i podobieństwo Boże. Miłość
Ojca Niebieskiego pozostaje wierna nawet wówczas, gdy człowiek ją odrzu-
ca; jest to miłość bez granic. Ojciec zesłał swego Syna Jezusa Chrystusa, aby
odkupił każdego człowieka, przywracając mu pełną godność (por. Encyklika
Redemptor hominis, 13-14). Czy w obliczu takiej postawy możemy pozostawić
kogokolwiek poza zasięgiem naszej troski? Przeciwnie, musimy dostrzegać
Chrystusa w najuboższych i najbardziej pokrzywdzonych, bo do służenia im
zobowiązuje nas Eucharystia – zjednoczenie w Ciele i Krwi Chrystusa, któ-
re za nas zostały złożone w ofierze (por. Katechizm Kościoła Katolickiego,
nr 1397). Jak ukazuje wyraźnie przypowieść o bogaczu, który na zawsze po-
zostanie bezimienny, i o nędzarzu imieniem Łazarz, „w sytuacji jaskrawego
kontrastu między nieczułymi bogaczami a nędzarzami pozbawionymi wszyst-
kiego, Bóg stoi po stronie tych ostatnich” (Jan Paweł II, rozważanie przed mo-
dlitwą „Anioł Pański” 27.09.1998). My także musimy stanąć po ich stronie.
Trzeci i ostatni rok przygotowań do Jubileuszu przeżywamy jako duchową
pielgrzymkę ku Ojcu: każdy zostaje wezwany, by przejść drogę autentycznego
nawrócenia, które oznacza odrzucenie zła i świadomy wybór dobra. Stając
już na progu roku 2000, mamy obowiązek z nową energią bronić godności
ubogich i odrzuconych oraz przez konkretne działania okazywać szacunek
dla praw tych, którzy zostali ich pozbawieni.
Razem podnieśmy głos w ich obronie, realizując w pełni misję, którą
Chrystus powierzył swoim uczniom! Taki jest duch bliskiego już Jubileuszu
(por. Tertio millennio adveniente, 49-51). Jezus nauczył nas, że mamy nazywać
Boga naszym Ojcem, Abba, przez co objawił nam głębię naszej relacji z Nim.
Nieskończona i wieczna jest Jego miłość do każdego człowieka i do całej ludz-
kości. Wymownie świadcząc tym słowa Boga w Księdze proroka Izajasza:
„Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha
syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.
Oto wyryłem cię na obu dłoniach” (Iz 49, 15-16).
Przyjmijmy zaproszenie do udziału w tej miłości! W niej kryje się tajemni-
ca poszanowania praw każdej kobiety i każdego mężczyzny. Dzięki temu, gdy
wzejdzie świt nowego tysiąclecia, będziemy lepiej przygotowani, by wspólnie
budować pokój.
Watykan, 8 grudnia 1998 roku
771
Benedykt XVI
772
Benedykt XVI, Osoba ludzka sercem pokoju
773
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
774
Benedykt XVI, Osoba ludzka sercem pokoju
poważne skutki będące zagrożeniem dla pokoju. Wielka nędza, jaką cierpią
liczne populacje, szczególnie na kontynencie afrykańskim, prowadzi do gwał-
townego wyrażania roszczeń, co stanowi straszliwą ranę zadaną pokojowi.
7. Również niedostateczne poświęcanie uwagi sytuacji kobiety wpro-
wadza do porządku społecznego elementy niestabilności. Mam na myśli wy-
korzystanie kobiet, traktowanych jak przedmioty, a także wielorakie formy
braku poszanowania ich godności; mam na myśli również – w innym kontek-
ście – rozmaite wizje antropologiczne utrzymujące się w niektórych kulturach,
w których pozycja kobiety jest mocno podporządkowana woli mężczyzny, czego
konsekwencją są sytuacje krzywdzące dla jej osobowej godności i stanowią prze-
szkodę w korzystaniu z podstawowej wolności. Nie można się łudzić, że będzie
zagwarantowany pokój, dopóki nie zostaną przezwyciężone również te formy
dyskryminacji, które godzą w godność osobistą, wpisaną przez Stwórcę w każdą
istotę ludzką (por. List do biskupów Kościoła katolickiego na temat współpracy
mężczyzny i kobiety w Kościele i świecie, 31 maja 2004 r., nr 15-16).
„Ekologia pokoju”
8. Jan Paweł II pisze w Encyklice Centesimus annus: „Nie tylko ziemia
została dana człowiekowi przez Boga, aby używał jej z poszanowaniem pier-
wotnie zamierzonego dobra, dla którego została mu ona dana, ale rów-
nież człowiek jest dla siebie samego darem otrzymanym od Boga i dlatego
musi respektować naturalną i moralną strukturę, w jaką został wyposażony”
(nr 38). W odpowiedzi na ten dar, powierzony mu przez Stwórcę, człowiek,
wraz z sobie podobnymi, może kształtować świat pokoju. Obok ekologii natu-
ry istnieje zatem ekologia, którą moglibyśmy nazwać „ludzką”, a która z kolei
domaga się „ekologii społecznej”. Oznacza to, że ludzkość, jeśli zależy jej na
pokoju, powinna zwracać coraz większą uwagę na związki, jakie istnieją mię-
dzy ekologią naturalną, czyli poszanowaniem przyrody, a ekologią ludzką.
Doświadczenie pokazuje, że każda postawa braku poszanowania środowiska
szkodzi współżyciu ludzkiemu, i odwrotnie. Coraz wyraźniej jawi się nieroze-
rwalny związek między pokojem ze światem stworzonym i pokojem pomiędzy
ludźmi. Jeden i drugi zakładają pokój z Bogiem. Wiersz-modlitwa św. Fran-
ciszka, znany jako „Hymn do brata Słońca”, stanowi wspaniały przykład – za-
wsze aktualny – tej wielokształtnej ekologii pokoju.
9. Jak ścisły jest związek między jedną a drugą ekologią pomaga nam
zrozumieć narastający z każdym dniem problem zaopatrzenia w energię.
W tych latach nowe kraje rozwinęły dynamicznie produkcję przemysłową,
zwiększając zapotrzebowanie na energię. To powoduje wyścig do jej istnieją-
cych źródeł, nie do porównania z sytuacją w przeszłości Jednocześnie w róż-
nych regionach świata wciąż panuje wielkie zacofanie, a rozwój jest praktycz-
nie zahamowany, między innymi z powodu wzrostu cen energii. Co stanie
się z tymi społecznościami? Jaki typ rozwoju, czy tez niedorozwoju zostanie
775
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
776
Benedykt XVI, Osoba ludzka sercem pokoju
styczna koncepcja osoby, kiedy ma ona uzasadnić jej prawa i ich bronić. Dy-
lemat pojawiający się w tym przypadku jest oczywisty: prawa są przedstawiane
jako absolutne, ale ich fundament jest tylko relatywny. Czy zatem można się
dziwić, jeśli wobec „niewygodnych” wymagań stawianych przez takie czy inne
prawo, ktoś poda je w wątpliwość albo zadecyduje o jego zawieszeniu. Tylko
wówczas, gdy prawa człowieka są zakorzenione w obiektywnych wymogach
natury danej mu przez Stwórcę, można wykazać słuszność przyznawanych mu
praw, bez obawy, że zostaną zanegowane. Jest zrozumiałe, że prawa człowie-
ka wiążą się z jego obowiązkami. Słusznie na ten temat powiedział mahatma
Gandi: „Ganges praw wypływa z Himalajów obowiązków”. Jedynie wtedy, gdy
stanie się jasne to fundamentalne założenie, będzie można odpowiednio bro-
nić nieustannie dziś atakowanych praw człowieka. Gdy brak owej jasności, to
samo wyrażenie „prawa człowieka” używane jest w odniesieniu do podmio-
tów, które różnią się bardzo między sobą: dla jednych osoba ludzka ma trwałą
godność i prawa obowiązujące zawsze, wszędzie i każdego; dla innych będzie
to osoba, której godność zmienia się, a jej prawa zawsze podlegają dyskusji:
co do treści, czasu i miejsca.
13. Do ochrony praw ludzkich stale nawiązują organizmy międzynarodo-
we, a w szczególności Organizacja Narodów Zjednoczonych, która ogłaszając
w 1948 roku Powszechną Deklarację Praw Człowieka uznała za swoje podsta-
wowe zadanie ich promocję. Tę deklarację uważa się za swego rodzaju zobo-
wiązanie moralne przyjęte przez całą ludzkość. Jest w tym głęboka prawda,
zwłaszcza gdy przyjmuje się, że prawa opisane w Deklaracji mają podstawę
nie w zwyczajnej decyzji zgromadzenia, które je uchwaliło, ale w samej na-
turze człowieka i jego niezbywalnej godności osoby stworzonej przez Boga.
Jest zatem ważne, aby organizmy międzynarodowe nie traciły z pola widzenia
naturalnego fundamentu praw człowieka. Pozwoli im to uniknąć ryzyka, nie-
stety wciąż istniejącego, że przyjmą tylko pozytywistyczną interpretację owych
praw. Ta ewentualność wystawiłaby na szwank autorytet Organizmów mię-
dzynarodowych, niezbędny by pełnić rolę obrońcy fundamentalnych praw
osoby i narodów, co jest głównym uzasadnieniem ich istnienia i działania
(w odniesieniu do tej kwestii Katechizm Kościoła Katolickiego precyzuje su-
rowe i precyzyjne kryteria: por nr 2307-2317).
777
Antologia tekstów dotyczących praw człowieka
nia ludności cywilnej w dużej mierze nie został dopełniony. Bolesna historia
Libanu i nowa konfiguracja konfliktów, zwłaszcza od czasu, gdy niebezpie-
czeństwo terroryzmu przybrało nieznane dotąd formy przemocy, przynaglają
wspólnotę międzynarodową, by potwierdziła na nowo międzynarodowe pra-
wo humanitarne i odniosła je do wszystkich sytuacji, w których dziś dochodzi
do konfliktów zbrojnych, również nieprzewidzianych przez aktualne prawo
międzynarodowe, aby jak najbardziej ograniczyć straty spowodowane przez
wojny, którym nie udaje się zapobiec. Ponadto, plaga terroryzmu wymaga
pogłębionej refleksji na temat etycznych granic w tym, co dotyczy użycia
dzisiejszych środków ochrony bezpieczeństwa państwowego. Coraz częściej
bowiem nie deklaruje się wypowiedzenia wojny, zwłaszcza, gdy konflikt wy-
wołują grupy terrorystyczne zdecydowane osiągać swoje cele za wszelką cenę.
Nie jest możliwe, by wobec wstrząsających perspektyw ostatnich lat, państwa
nie dostrzegały konieczności ustalenia bardziej klarownych reguł, by prze-
ciwstawić się skutecznie dramatycznemu biegowi rzeczy, którego jesteśmy
świadkami. Wojna jest zawsze porażką wspólnoty międzynarodowej i poważną
przegraną ludzkości. Kiedy mimo wszystko do niej dochodzi, trzeba chronić
przynajmniej istotne zasady humanitarne i podstawowe wartości wszelkiego
cywilizowanego współżycia, ustanawiając normy postępowania ograniczające
jak najbardziej powodowane przez nią straty i sprzyjające łagodzeniu cierpień
ludności cywilnej i wszystkich ofiar konfliktów.
15. Inną kwestią budzącą wielki niepokój jest wyrażana ostatnio przez
niektóre państwa wola posiadania broni nuklearnej. Pogłębiło to jeszcze
bardziej rozpowszechniony klimat niepewności i lęku przed potencjalną ka-
tastrofą atomową. Powracają na myśl minione czasy wyczerpujących napięć
tak zwanej „zimnej wojny”. W późniejszym okresie zapanowała nadzieja, że
niebezpieczeństwo atomowe zostało definitywnie zażegnane, a ludzkość mo-
gła wreszcie głęboko odetchnąć z ulgą. Jakże aktualne wydaje się dziś ostrze-
żenie Soboru Watykańskiego II: „Wszelkie działania wojenne, zmierzające
bez żadnej różnicy do zniszczenia całych miast lub tez większych połaci kraju
z ich mieszkańcami, są zbrodnią przeciw Bogu i samemu człowiekowi, zasłu-
gującą na stanowcze i natychmiastowe potępienie” (konstytucja duszpasterska
Gaudium et spes, nr 80). Niestety groźne cienie wciąż gromadzą się na hory-
zoncie ludzkości. Drogą do zapewnienia wszystkim pokojowej przyszłości są
nie tylko umowy międzynarodowe o nierozpowszechnianiu broni nuklear-
nej, ale także zobowiązanie się do tego, by zdecydowanie dążyć do jej ogra-
niczania, aż po ostateczne opróżnienie arsenałów. Nie należy rezygnować
z żadnej możliwości, aby drogą pertraktacji zostały osiągnięte te cele! Stawką
w tej grze jest los całej rodziny ludzkiej!
778
Benedykt XVI, Osoba ludzka sercem pokoju
779
780
Spis treści
Wstęp . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 5
1. Mojżesz, Dekalog . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 9
2. Jezus z Nazaretu, Kazanie na górze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10
3. Arystoteles, Polityka i Etyka Nikomachejska . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 15
4. Cyceron, O prawach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 22
5. Marek Aureliusz, Obywatel świata . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25
6. Św. Paweł, Nowy Testament . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29
7. Św. Augustyn, O państwie Bożym . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 30
8. Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae oraz De regno . . . . . . . . . . . . . . . . . . 31
9. Stanisław ze Skarbimierza, Kazanie 46 . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 35
10. Paweł Włodkowic, O władzy papieża i cesarza w stosunku do pogan . . . . . . . . . 39
11. Bartolomé de Las Casas, Krótka relacja o wyniszczeniu Indian . . . . . . . . . . . . . 46
12. Giovanni Pico della Mirandola, O godności człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51
13. Andrzej Frycz Modrzewski, O prawach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 62
14. Hugo Grotius, O prawie wojny i pokoju . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 68
15. Thomas Hobbes, Leviathan . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73
16. John Locke, Dwa traktaty o rządzie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 90
17. Stanisław Staszic, Przestrogi dla Polski . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95
18. Hugo Kołłątaj, Prawo polityczne Narodu Polskiego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 101
19. Thomas Paine, Prawa człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 109
20. Cesare Beccaria, O przestępstwach i karach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 119
21. Immanuel Kant, Metafizyka moralności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 126
22. Jean Jacques Rousseau, Umowa społeczna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 144
23. Edmund Burke, Rozważania o rewolucji we Francji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 155
24. Olympia de Gouges, Deklaracja Praw Kobiety i Obywatelki . . . . . . . . . . . . . . . 159
25. Jeremy Bentham, Wprowadzenie do zasad moralności i prawodawstwa . . . . . 162
26. Benjamin Constant, O wolnościach starożytnych i nowożytnych . . . . . . . . . . 166
27. Karol Marks, W kwestii żydowskiej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 178
28. John Stuart Mill, O wolności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 184
29. Leon XIII, Libertas praestantissimus . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 191
30. David Thoreau, Obywatelskie nieposłuszeństwo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 200
781
31. Woodrow Wilson, 14 punktów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 220
32. Mohandas Karamchand Ghandi, Powstrzymanie się od gwałtu . . . . . . . . . . . . 226
33. Pius XI, Mit brennender Sorge . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 231
34. Franklin Delano Roosevelt, Cztery wolności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 233
35. Gustav Radbruch, Pięć minut filozofii prawa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 241
36. KarI Jaspers, Problem winy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 243
37. Jacques Maritain, Prawa człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 256
38. Albert Einstein, Przesłanie na temat praw człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 276
39. Herbert L. A. Hart, Czy istnieją prawa naturalne? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 277
40. Alan Gewirth, Czy istnieją prawa absolutne? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 287
41. Lon L. Fuller, Problem donosiciela . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 300
42. Hannah Arendt, Banalność zła . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 307
43. Jan XXIII, Pacem in terris . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 323
44. Isaah Berlin, Dwie koncepcje wolności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 328
45. Friedrich August von Hayek, Gwarancje wolności indywidualnej . . . . . . . . . . . 341
46. John F. Kennedy, Jestem Berlińczykiem! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 354
47. Martin Luter King, Marzę, że któregoś dnia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 356
48. Lech Wałęsa, My naród! . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 360
49. Robert Nozick, Państwo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 366
50. Ronald Dworkin, Biorąc prawa poważnie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 377
51. John Finnis, Uprawnienia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 400
52. Steven Lukes, Cztery bajki o prawach człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 417
53. Judith Shklar, Okrucieństwo na pierwszym miejscu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 432
54. John Rawls, Teoria nieidealna . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 451
55. Charles Taylor, Światowy konsensus z zakresie praw człowieka? . . . . . . . . . . . 472
56. Alisdair MacIntyre, Skutki niepowodzenia projektu oświeceniowego . . . . . . 479
57. Vittorio Possenti, Prawa człowieka w tradycji europejskiej . . . . . . . . . . . . . . . . 496
58. Maria Ossowska, Normy moralne w obronie niezależności . . . . . . . . . . . . . . 509
59. Francis Fukuyama, Uniwersalne państwo homogeniczne . . . . . . . . . . . . . . . . 526
60. Samuel P. Huntington, Cywilizacja uniwersalna? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 534
61. Bassam Tibi, Co to jest fundamentalizm religijny? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 545
62. Ernst-Wolfgang Böckenförde, Wolność i prawo, wolność i państwo . . . . . . . . . . 551
63. Michael Walzer, Pięć form rządów tolerancji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 562
64. Amartya Sen, Kultura i prawa człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 579
782
65. Richard Rorty, Prawa człowieka, rozum i uczucia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 593
66. Michael Ignatieff, Prawa człowieka jako fetysz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 607
67. Ken Booth, Trzy tyranie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 629
68. Jack Donnelly, Relatywizm kulturowy i uniwersalne prawa człowieka . . . . . . . 654
69. Otfried Höffe, O antropologii praw człowieka . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 666
70. Jürgen Habermas, Przyszłość natury ludzkiej . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 680
71. Peter Singer, Jedno prawo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 690
72. Leszek Kołakowski, Po co nam prawa człowieka? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 714
73. Martha Nussbaum, Kiedy kobiety staną się ludźmi? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 726
74. Kofi Annan, Dwie koncepcje suwerenności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 733
75. Gareth Evans, Obowiązek zapewnienia ochrony . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 737
76. Michael Freeman, Prawa człowieka w dwudziestym pierwszym wieku . . . . . . 746
77. Dalajlama XIV, Prawa człowieka i odpowiedzialność powszechna . . . . . . . . . 756
78. Norman Davies i inni, Gdański Areopag - Karta Powinności Człowieka . . . . . 759
79. Jan Paweł II, Poszanowanie praw człowieka warunkiem
prawdziwego pokoju . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 762
80. Benedykt XVI, Osoba ludzka sercem pokoju . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 772
783
784