Republika Rozszerzonych Umyslow
Republika Rozszerzonych Umyslow
Republika Rozszerzonych Umyslow
Do niedawna pytanie o to, gdzie kończę się ja, a zaczyna reszta świata, musiałoby
jawić się jako absurdalna spekulacja, którą tylko filozofowie gotowi byliby podjąć,
marnując przy tym środki publiczne. I faktycznie podjęli – Andy Clark i David Chalmers
uczynili to w głośnym artykule „Umysł rozszerzony” w roku 1998. Jedno tylko warto
zaznaczyć: w systemie anglosaskim „zmarnowali” w ostatecznym rozrachunku
pieniądze prywatne. Postawili następujący problem: jeśli stosujemy różne narzędzia
wspomagające nasze procesy poznawcze, począwszy od zwykłego notesu, w którym
zapisujemy ważne informacje, by nie musieć ich składować w umyśle, to co stoi na
przeszkodzie, aby uznać te narzędzia za funkcjonalne rozszerzenia samego umysłu?
Wydaje się, że od roku 1998 technologie zmieniły się na tyle, aby docenić
przenikliwość Clarka i Chalmersa. Niewinny notes zastąpiły w tym czasie smartfony,
aplikacje, Chat GPT, Aleksa, internet rzeczy... Stajemy więc przez wyzwaniem
antropologicznym – potrzebą nowego zdefiniowania człowieka, a tym samym
tworzonego przezeń ładu społecznego.
Nowy podmiot?
W tak zdefiniowanej antropologii katastrofą zdaje się każde odkrycie, że schowany w
swej wewnętrznej jaskini człowiek nie zawsze kieruje się niezawodną logiką, zaś jego
sumienie daje się łatwo zmanipulować. Odkrycia te sprawiają perwersyjną
przyjemność naszej oświeceniowej mentalności i obdarzamy szczególną estymą tych,
którzy go dokonują, choćby Nietzschego czy Freuda, a znacznie później np.
psychologa Daniela Kahnemana, któremu nawet przyznano nagrodę Nobla z ekonomii
za „odkrycie” racjonalności ograniczonej (ang. bounded rationality).
Takim „odkryciem” naszej domniemanej nieracjonalności jest dziś biadolenie nad
upadkiem społecznego konsensusu w państwach liberalnej demokracji, co ma się
objawiać proliferacją teorii spiskowych, baniek informacyjnych, nowego trybalizmu i
całego zastępu jeźdźców politycznej apokalipsy.
Trudno zaprzeczyć, że to wszystko się dzieje. Warto się jednak zastanowić, czy
zjawiska te nie wskazują na potrzebę głębokiej reformy naszej domyślnej antropologii.
Być może stajemy naprawdę przed koniecznością ponownego przemyślenia i
przebudowania naszej koncepcji człowieka jako istoty racjonalnej i społecznej – a tym
samym również przed koniecznością reformy naszej koncepcji zaangażowania
politycznego. Być może stajemy wobec świata, w którym głównym aktorem
politycznym nie będzie już „człowiek wewnętrzny”, „wewnętrzne ja” szukające
zewnętrznych reprezentantów politycznych dla swoich interesów i wartości, lecz
podmiot na wskroś usieciowiony i w jakimś sensie rozszerzony. Panowie Clark i
Chalmers uśmiechają się do nas przypominająco. Taki podmiot bowiem w ogóle może
nie potrzebować reprezentantów, Będzie poprzez swoje rozmaite rozszerzenia
bezpośrednio wchodził w proces decyzyjny w jakiejś na nowo zdefiniowanej
wspólnocie.
To oczywiście banał, że wraz z rozwojem internetu sposób przetwarzania informacji
uległ dramatycznej odmianie, ale trzeba go powtarzać już choćby po to aby sam nie
stał się ofiarą nowych czasów i nie zjechał na sam dół naszych wiecznie skrolowanych
ekranów. Zmiana ta ma bowiem charakter porównywalny ze skutkami wynalezienia już
nawet nie prasy drukarskiej, lecz samego pisma. W Polsce mówił o tym niedawno
Jacek Dukaj w książce „Po piśmie”, w kontekście ewentualnego (do dyskusji)
wypierania kultury pisma kulturą obrazu. Nie można jednak tej sprawy oderwać od
innych, nie mniej rewolucyjnych przemian polegających na tym, że nasze
przetwarzanie informacji z konieczności angażuje dziś zewnętrzne nośniki i narzędzia.
Już nie (sam) umysł. Co ciekawe, to w jakimś sensie kontynuacja zjawiska znanego
biologom i antropologom bardzo dobrze, mianowicie konstrukcji niszy. Mamy więc
teraz nisze i całe środowiska poznawcze o zasięgu globalnym. Pisze o tym m.in.
wpływowy informatyk i teoretyk nowych technologii Paul Smart. O niszach
poznawczych piszą z kolei m.in. Steven Pinker czy Richard Heersmink.
W interesującym nas kontekście zwróciłbym uwagę na to, że mając do dyspozycji te
„sieciowe rozszerzenia umysłu” (ang. web-extended minds), możemy dokonać, jak to
się z angielska mówi, outsourcingu informacji. I to w zasadzie bez kosztów. Oczywiście
biblioteki przechowują dla nas informacje od czasów starożytnej Aleksandrii, a
komputery je dla nas przetwarzają od lat kilkudziesięciu, ale pomijając nawet kwestię
samej ilości informacji, istotne jest to, że dziś mamy do niej dostęp w czasie
rzeczywistym i praktycznie bez żadnej energochłonnej czynności (takiej jak pójście do
biblioteki). W czasie rozmowy, np. negocjacji biznesowych, możemy na bieżąco
przywoływać niezbędne dane ze stosownych baz – których nie mamy w głowach! – i
aplikować modele AI celem ich przetworzenia (np. wygenerować wizualizację lub
symulację jakiegoś rozwiązania).
W tych sieciowo rozszerzonych umysłach kreuje się też nasza tożsamość. Do znanych
dobrze czynników tożsamościowych, a więc zasobu informacji zgromadzonej w
pamięci oraz czynników społecznych (domu rodzinnego, rówieśników, klasy
społecznej, szkoły) trzeba zatem co najmniej dołączyć także owe czynniki
usieciowione, w tym rozszerzone mechanizmy pamięci autobiograficznej, o których
piszą m.in. John Sutton oraz wspomniany już Heersmink. One również decydują o tym,
kim jesteśmy jako jednostki, a więc również z kim poczuwamy się do wspólnoty. One
i sposób korzystania z nich, w tym choćby nasze interakcje ze społecznością online. A
ta nie dzieli się już na tradycyjne klasy. Ma nowe kryteria podziału.
Z tej perspektywy trudno sobie wyobrazić, że tożsamość Polaka ukształtowana przez
z reguły podstawową i hasłową, ale zgromadzoną z pamięci „wiedzę” o Mieszku i
Chrobrym, o potopie szwedzkim i powstaniu warszawskim, będzie identyczna z
tożsamością Polaka wygenerowaną przez wprawdzie bardzo szczegółową i w czasie
rzeczywistym osiągalną, lecz zewnętrzną wiedzę o wymienionych historycznych
faktach – taką, która zjawia się „w głowie” tylko na wyraźne zapotrzebowanie i
pozostawia po sobie co najwyżej ślad, jak odcisk palca. Ten usieciowiony Polak chyba
jeszcze nie istnieje – poznamy go za jakiś czas, gdy dojrzałość osiągną pokolenia
podłączone non-stop do smartfonów. A może jeszcze później – gdy kolejne pokolenie
nauczy się w ogóle jakkolwiek gospodarować i zarządzać własnymi usieciowionymi
umysłami (kłania się kwestia reformy systemu edukacyjnego).
Co dalej?
Różni teoretycy stawiają tezę o upadku cnót obywatelskich w dobie neoplemiennych
baniek informacyjnych i takiejże polaryzacji. Diagnoza ta nie jest zupełnie chybiona,
niemniej postawiłbym na koniec następującą tezę, pozostawiając jej rozwinięcie na
inną okazję: te wszystkie negatywne zjawiska są rezultatem próby zastosowania
starych narzędzi kreowania wspólnoty i polityki w sytuacji, w której tworzący je podmiot
uległ zasadniczej zmianie i nie jest już augustiańskim „człowiekiem wewnętrznym”.
Mamy więc karykatury poglądów politycznych bo trwa w nas swoisty odruch, nieomal
poczucie obowiązku, aby je sobie w swoim „wnętrzu” wytworzyć. Bo przecież „po
obywatelsku” jest mieć wyrobiony pogląd na to czy owo. Neoplemienność jest zaś
karykaturą nowożytnej tożsamości politycznej, zrodzoną z nieumiejętności
zarządzania własnym sieciowo rozszerzonym umysłem. To minie.