Republika Rozszerzonych Umyslow

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 6

Konrad Werner

Republika rozszerzonych umysłów


Dziennik Gazeta Prawna, Magazyn z dn. 15.03.2024

Do niedawna pytanie o to, gdzie kończę się ja, a zaczyna reszta świata, musiałoby
jawić się jako absurdalna spekulacja, którą tylko filozofowie gotowi byliby podjąć,
marnując przy tym środki publiczne. I faktycznie podjęli – Andy Clark i David Chalmers
uczynili to w głośnym artykule „Umysł rozszerzony” w roku 1998. Jedno tylko warto
zaznaczyć: w systemie anglosaskim „zmarnowali” w ostatecznym rozrachunku
pieniądze prywatne. Postawili następujący problem: jeśli stosujemy różne narzędzia
wspomagające nasze procesy poznawcze, począwszy od zwykłego notesu, w którym
zapisujemy ważne informacje, by nie musieć ich składować w umyśle, to co stoi na
przeszkodzie, aby uznać te narzędzia za funkcjonalne rozszerzenia samego umysłu?
Wydaje się, że od roku 1998 technologie zmieniły się na tyle, aby docenić
przenikliwość Clarka i Chalmersa. Niewinny notes zastąpiły w tym czasie smartfony,
aplikacje, Chat GPT, Aleksa, internet rzeczy... Stajemy więc przez wyzwaniem
antropologicznym – potrzebą nowego zdefiniowania człowieka, a tym samym
tworzonego przezeń ładu społecznego.

Racjonalność z wnętrza jaskini


Gdy w pierwszej połowie XX wieku Martin Heidegger ogłosił – mieszając różne
inspiracje, z których nie zawsze uczciwie zdawał sprawę – że człowiek nie jest, lecz
się staje, musiało to brzmieć jak czcza gra słów. Problem w tym, że dziś to po prostu
rzeczywistość, z którą trzeba się zmierzyć, z pozycji konserwatywnych albo liberalnych
– jak kto woli. Wbrew pozorom oba stanowiska są do tego zadania nieprzygotowane i
oba polegają na bardzo tradycyjnej wizji podmiotu: takiego, który niczym tytułowy
kamyk z wiersza Herberta, „pilnuje swych granic” i jest „doskonale wypełniony swym
[podmiotowym] sensem”, parafrazując autora Pana Cogito.
Tradycyjne ujęcie ludzkiej tożsamości ukazuje tzw. „człowieka wewnętrznego”. To
umysł jak jaskinia pustelnika, wewnętrzny świat, w którym każdy z nas może skryć się
przed milionem powiązań ze światem zewnętrznym i wsłuchać w wewnętrzny głos
godnego zaufania sumienia i niezawodnej logiki. To zarazem osobliwy składzik,
graciarnia pełna wspomnień, zwojów lub plików wypełnionych danymi. Mało kto dziś
już dostrzega, że nie jest to obraz konieczny i bezalternatywny. To wytwór określonej
tradycji intelektualnej, moralnej i – o zgrozo – teologicznej. Zawdzięczamy go bowiem
w pierwszej kolejności św. Augustynowi. Pięknie o tym piszą m.in. Charles Taylor i
Phillip Cary.
Postulując „człowieka wewnętrznego”, Augustyn rozwiązywał dobrze określony
problem powstający na gruncie nowej w jego czasie antropologii. Była ona twórczym
połączeniem idei greckich, żydowskich i ewangelicznych. Problem był następujący:
„gdzie” umieścić postulowaną władzę sumienia i „gdzie” znajduje się w nas „miejsce”
gotowe na przyjęcie boskiego objawienia? I objawienie, i sumienie zdają się bowiem
czymś od człowieka niezależnym, a zarazem ich skuteczność, by tak rzec, zależy od
tego, czy człowiek je przyjmie. Sumienie z konieczności nie jest sklejką naszych
zachcianek, lecz wewnętrznym sędzią i doradcą. Jego głos trzeba jednak usłyszeć, a
do tego potrzeba stosownego „środowiska”. Gdy zaś mowa o objawieniu, chodzi w
istocie o wszelką wiedzę – o prawdy wiary, ale także o racjonalną, uporządkowaną
wiedzę o świecie postrzeganym. Ten ostatni jest bowiem poznawalny tylko o tyle, o ile
czyni go takim umysł boski, „oświetlając” materialne przedmioty w taki sposób, iż stają
się dostępne dla racjonalnej myśli, podobnie jak światło słoneczne czynie je
dostępnymi dla wzroku. Znów jednak wymaga to odpowiednich warunków – stosownie
zorganizowanego środowiska.
Idea, że w człowieku znajduje się jakieś „wnętrze” odpowiada na to zapotrzebowanie:
tam można usłyszeć głos Dobra i dojrzeć światło Rozumu. Ten obraz „człowieka
wewnętrznego”, autorefleksyjnie zwracającego się do wewnątrz, wsłuchanego w
siebie i rozważającego racje, został następnie włączony w korpus wiedzy naukowej za
sprawą Kartezjusza, a potem brytyjskich empirystów i psychologii eksperymentalnej
XIX i XX wieku, jak również w korpus ideologicznego projektu Oświecenia. Rozum
oświecony to rozum samodzielny – powiada Kant – a więc taki, który wyszedł z
dzieciństwa i dorósł. Dopowiedzmy: dorósł i wyprowadził się na swoje.

Nowy podmiot?
W tak zdefiniowanej antropologii katastrofą zdaje się każde odkrycie, że schowany w
swej wewnętrznej jaskini człowiek nie zawsze kieruje się niezawodną logiką, zaś jego
sumienie daje się łatwo zmanipulować. Odkrycia te sprawiają perwersyjną
przyjemność naszej oświeceniowej mentalności i obdarzamy szczególną estymą tych,
którzy go dokonują, choćby Nietzschego czy Freuda, a znacznie później np.
psychologa Daniela Kahnemana, któremu nawet przyznano nagrodę Nobla z ekonomii
za „odkrycie” racjonalności ograniczonej (ang. bounded rationality).
Takim „odkryciem” naszej domniemanej nieracjonalności jest dziś biadolenie nad
upadkiem społecznego konsensusu w państwach liberalnej demokracji, co ma się
objawiać proliferacją teorii spiskowych, baniek informacyjnych, nowego trybalizmu i
całego zastępu jeźdźców politycznej apokalipsy.
Trudno zaprzeczyć, że to wszystko się dzieje. Warto się jednak zastanowić, czy
zjawiska te nie wskazują na potrzebę głębokiej reformy naszej domyślnej antropologii.
Być może stajemy naprawdę przed koniecznością ponownego przemyślenia i
przebudowania naszej koncepcji człowieka jako istoty racjonalnej i społecznej – a tym
samym również przed koniecznością reformy naszej koncepcji zaangażowania
politycznego. Być może stajemy wobec świata, w którym głównym aktorem
politycznym nie będzie już „człowiek wewnętrzny”, „wewnętrzne ja” szukające
zewnętrznych reprezentantów politycznych dla swoich interesów i wartości, lecz
podmiot na wskroś usieciowiony i w jakimś sensie rozszerzony. Panowie Clark i
Chalmers uśmiechają się do nas przypominająco. Taki podmiot bowiem w ogóle może
nie potrzebować reprezentantów, Będzie poprzez swoje rozmaite rozszerzenia
bezpośrednio wchodził w proces decyzyjny w jakiejś na nowo zdefiniowanej
wspólnocie.
To oczywiście banał, że wraz z rozwojem internetu sposób przetwarzania informacji
uległ dramatycznej odmianie, ale trzeba go powtarzać już choćby po to aby sam nie
stał się ofiarą nowych czasów i nie zjechał na sam dół naszych wiecznie skrolowanych
ekranów. Zmiana ta ma bowiem charakter porównywalny ze skutkami wynalezienia już
nawet nie prasy drukarskiej, lecz samego pisma. W Polsce mówił o tym niedawno
Jacek Dukaj w książce „Po piśmie”, w kontekście ewentualnego (do dyskusji)
wypierania kultury pisma kulturą obrazu. Nie można jednak tej sprawy oderwać od
innych, nie mniej rewolucyjnych przemian polegających na tym, że nasze
przetwarzanie informacji z konieczności angażuje dziś zewnętrzne nośniki i narzędzia.
Już nie (sam) umysł. Co ciekawe, to w jakimś sensie kontynuacja zjawiska znanego
biologom i antropologom bardzo dobrze, mianowicie konstrukcji niszy. Mamy więc
teraz nisze i całe środowiska poznawcze o zasięgu globalnym. Pisze o tym m.in.
wpływowy informatyk i teoretyk nowych technologii Paul Smart. O niszach
poznawczych piszą z kolei m.in. Steven Pinker czy Richard Heersmink.
W interesującym nas kontekście zwróciłbym uwagę na to, że mając do dyspozycji te
„sieciowe rozszerzenia umysłu” (ang. web-extended minds), możemy dokonać, jak to
się z angielska mówi, outsourcingu informacji. I to w zasadzie bez kosztów. Oczywiście
biblioteki przechowują dla nas informacje od czasów starożytnej Aleksandrii, a
komputery je dla nas przetwarzają od lat kilkudziesięciu, ale pomijając nawet kwestię
samej ilości informacji, istotne jest to, że dziś mamy do niej dostęp w czasie
rzeczywistym i praktycznie bez żadnej energochłonnej czynności (takiej jak pójście do
biblioteki). W czasie rozmowy, np. negocjacji biznesowych, możemy na bieżąco
przywoływać niezbędne dane ze stosownych baz – których nie mamy w głowach! – i
aplikować modele AI celem ich przetworzenia (np. wygenerować wizualizację lub
symulację jakiegoś rozwiązania).
W tych sieciowo rozszerzonych umysłach kreuje się też nasza tożsamość. Do znanych
dobrze czynników tożsamościowych, a więc zasobu informacji zgromadzonej w
pamięci oraz czynników społecznych (domu rodzinnego, rówieśników, klasy
społecznej, szkoły) trzeba zatem co najmniej dołączyć także owe czynniki
usieciowione, w tym rozszerzone mechanizmy pamięci autobiograficznej, o których
piszą m.in. John Sutton oraz wspomniany już Heersmink. One również decydują o tym,
kim jesteśmy jako jednostki, a więc również z kim poczuwamy się do wspólnoty. One
i sposób korzystania z nich, w tym choćby nasze interakcje ze społecznością online. A
ta nie dzieli się już na tradycyjne klasy. Ma nowe kryteria podziału.
Z tej perspektywy trudno sobie wyobrazić, że tożsamość Polaka ukształtowana przez
z reguły podstawową i hasłową, ale zgromadzoną z pamięci „wiedzę” o Mieszku i
Chrobrym, o potopie szwedzkim i powstaniu warszawskim, będzie identyczna z
tożsamością Polaka wygenerowaną przez wprawdzie bardzo szczegółową i w czasie
rzeczywistym osiągalną, lecz zewnętrzną wiedzę o wymienionych historycznych
faktach – taką, która zjawia się „w głowie” tylko na wyraźne zapotrzebowanie i
pozostawia po sobie co najwyżej ślad, jak odcisk palca. Ten usieciowiony Polak chyba
jeszcze nie istnieje – poznamy go za jakiś czas, gdy dojrzałość osiągną pokolenia
podłączone non-stop do smartfonów. A może jeszcze później – gdy kolejne pokolenie
nauczy się w ogóle jakkolwiek gospodarować i zarządzać własnymi usieciowionymi
umysłami (kłania się kwestia reformy systemu edukacyjnego).

Nowy podmiot i stara polityka


Ma wszystko to istotne konsekwencje dla naszego rozumienia ładu społecznego,
umowy społecznej – tego, jak identyfikujemy się jako obywatele. W konsekwencji ma
kluczowe znaczenia dla legitymizacji władzy, jak również samej idei władzy. Bo co w
zasadzie znaczy sprawować władzę nad taką zbiorowością rozszerzonych umysłów?
W państwie nowożytnym władza to mechanizm zachęcania lub – jak twierdził Hobbes
– de facto wymuszania kooperacji w systemie społecznym. Ten system składa się zaś
z indywidualnych agentów – graczy obierających stosowne dla siebie strategie. Gra
wymagała tego, aby agent rozpoznawał swoje interesy i manifestował swoje
preferencje w działaniu. Wraz z rozwojem piśmiennictwa i prasy, i rozszerzoną w
odpowiedzi na niepewność co do własnej ścieżki życiowej w epoce przemysłowej
alfabetyzacją, powstał w końcu taki niezwykły artefakt jak pogląd polityczny. Warto się
nad nim przez chwilę zastanowić.
Feudalny chłop i feudalny pan byli równi w tym jednym względzie – każdy był
przypisany do określonej funkcji w zbiorowości i nie zadawał sobie pytania „co chcę w
życiu robić”. Wobec braku wyboru funkcja definiowała ewentualną reprezentację
polityczną. Ktoś odpowiednio sytuowany mógł być stronnikiem tego czy owego, ale
zupełnie jałowe byłoby przypisywanie temu jakichś faktycznych poglądów
politycznych.
Jesteśmy przyzwyczajeni, że nic bardziej oczywistego niż poglądy polityczne –
wszyscy je mamy i jesteśmy gotowi wszcząć z ich powodu niejedną wigilijną albo
imieninową awanturę. Pogląd polityczny to jednak późna ekspresja owego
augustiańskiego „człowieka wewnętrznego”, logiczny wytwór jego ewolucji. Nie byłoby
więc nic dziwnego w tym, gdyby ten historyczny i antropologiczny fenomen zniknął.
Więcej – sądzę, że umiera na naszych oczach i czas najwyższy złożyć go do grobu,
odprawić nabożeństwo, odbyć (krótką, bo nie mamy za wiele czasu) żałobę, a
następnie zastanowić się, co dalej.
Pogląd polityczny wyewoluował, gdy ludzie byli dość uczeni, aby wyartykułować
samym sobie własne interesy i wyznawane wartości (co wymagało wiedzy już choćby
o istnieniu innych interesów i wartości), ale nie dość uczeni, aby znać faktyczne środki
ich realizacji. Potrzeba istnienia poglądu politycznego była więc rezultatem asymetrii
informacji na co najmniej dwóch płaszczyznach. Wpierw, pomiędzy jednostką
rozpoznającą swoje interesy i wartości a tymi wszystkimi, od których ich realizacja
zależy – królów, prezydentów, książąt, księży, ministrów, itp. Ten pierwszy musiał
bowiem jakoś wyjaśnić sobie zachowanie i perspektywę tych drugich, wytłumaczyć
sobie ich racje i jakoś się doń odnieść. Do tego potrzebował jakiejś reprezentacji tego,
co tamci wiedzą, a on nie. Zwykle był to obraz o małej rozdzielczości, a więc właśnie
pogląd.
Bardziej zasadnicza była jednak inna dramatyczna asymetria informacji: pomiędzy
dowolnym realnym człowiekiem mierzącym się z jakimiś problem a idealnie
racjonalnym podmiotem posiadającym całość informacji niezbędnej do rozwiązania
tegoż problemu. Ten drugi oczywiście nie istniał nigdy realnie, niemniej stanowi
przydatny teoretyczny punkt odniesienia. Bo dla każdego problemu można sobie
przynajmniej pomyśleć stan doskonałego poinformowania i optymalne rozwiązanie.
Faktycznie jednak zarówno pańszczyźniany chłop jak i jego pan byli tu na przegranej
pozycji. Tymczasem trzeba było jakoś podejmować decyzje; rządzący musieli
decydować o sprawach państwa, zwykli ludzie o swoim życiu; i wreszcie – co dla nas
kluczowe – w pewnym momencie coraz szersze grono zwykłych ludzi zaczęło
decydować o doborze grona rządzących. To z kolei znów tworzy zapotrzebowanie na
jakieś, choćby o dramatycznie małej rozdzielczości, reprezentacje. Tworzy więc
zapotrzebowanie na poglądy.
Tak oto powstał poglądy np. na temat tego, jakie powinny być podatki, czy kraj
powinien z tym czy tamtym sąsiadem toczyć wojnę itp. Pogląd stał się swoistym
ersatzem idealnej, ale realnie nieosiągalnej wiedzy.
Pogląd polityczny to ersatz szczególnie mało wiarygodny, bo ma reprezentować
zarówno wielką mnogość złożonych problemów, przed którymi stoi dana społeczność,
jak i dodatkowy problem doboru kadry zarządzającej. W demokratyzujących się
społeczeństwach był to jednak ersatz konieczny i w rywalizacji z innymi modelami
społeczno-politycznymi okazał się całkiem funkcjonalny. Z pomocą w ogarnięciu całej
tej złożoności przyszły bowiem przeróżne czynniki pośredniczące o charakterze
klasowym, branżowym, ale także – niestety – ideologicznym. Tak oto, jeśli ktoś był
przykładowo członkiem związku zawodowego w zachodnich Niemczech, to wiadomo
było, że w olbrzymiej swej masie będzie za SPD.
Pytanie tylko, czy funkcjonalność tego historycznie i antropologicznie
uwarunkowanego artefaktu, poglądu politycznego, nie wyczerpuje się na naszych
oczach właśnie w postaci poglądów karykaturalnych, bańkowych, spiskowych, czy jak
je tam będziemy nazywać?
Skoro była mowa o podatkach, to rozważmy przykład. Do niedawna było czymś
zupełnie nie do wyobrażenia zabranie danych o milionach gospodarstw domowych w
całej Polsce i zestawienie ich w ciągu sekundy z odpowiednimi danymi z innych
państw. Nie mówiąc o tym, co przykładowo oferuje system Euromod, który pozwala na
tworzenie symulacji skutków określonej reformy podatków lub świadczeń dla
gospodarstw domowych – symulacji na danych rzeczywistych! My tymczasem do dziś,
trochę z przyzwyczajenia, tworzymy sobie na ten temat – i podobne – poglądy. Żywimy
takie wrzeszczące na imieninach potworki i gardłujemy na temat owych podatków i
świadczeń, na temat sensowności CPK, źródeł pandemii albo o wpływie 500+ na
spożycie wódki. Jaki sens ma jednak teraz posiadanie poglądów na temat stawek
podatkowych i głoszenie ich, skoro mamy całe morze danych i dobre opracowania na
temat tego, jakie skutki w jakich warunkach wywołałyby i faktycznie wywoływały takie
czy inne reformy?
Nieprzydatność poglądu politycznego bierze się przede wszystkim stąd, że asymetria
informacji między każdym z nas a idealnym podmiotem uległa znaczącemu,
aczkolwiek potencjalnemu zmniejszeniu. Oczywiście wciąż nie osiągnęliśmy i nigdy
nie osiągniemy ideału, niemniej mamy do dyspozycji niewyobrażalną ilość wysokiej
jakości informacji wraz ze skrzynką z narzędziami, którymi moglibyśmy je obrobić, tzn.
posiadamy modele matematyczne, oprogramowanie, algorytmy uczące się itd.
Informacje te nie znajdują się w naszych głowach (tam, gdzie rezydują poglądy), lecz
są osiągalne w ramach umysłu sieciowo rozszerzonego, w zewnętrznych nośnikach
treści, które nie są znów tak bardzo zewnętrzne – tworzą z nami nowe całości
systemowe.
Nie znaczy to oczywiście, że tzw. czynnik ludzki lub subiektywny nie ma znaczenia.
Ale to, co dawniej było pełnokrwistym poglądem, przeistacza się w skromniejszą,
bardzo specjalistyczną funkcję polegającą na łączeniu celów, preferencji, wartości itp.
ze stosownymi politykami, a następnie optymalizowanie. Ktoś powie, że każdy dobór
celów czy wartości jest również czyimś poglądem lub poglądem szerszej społeczności.
Zgoda, ale także tutaj tradycyjnie pojęty pogląd polityczny, manifestujący się w
rodzinnych awanturach i przy urnach wyborczych, nie ma zastosowania i owe
preferencje czy wartości raczej wymagałby dobrze przeprowadzonych badań
społecznych. Takich o wiążącym dla rządzącej elity charakterze. Zauważmy bowiem,
że, przykładowo, ludzie głosujący na PiS i Koalicję Polską mają nierzadko podobne
zdanie w niektórych kwestiach światopoglądowych. Ci pierwsi zgodzą się też z
niejednym postulatem socjalnym lewicy z Razem. W demokratycznym społeczeństwie
należałoby więc ustalić te preferencje społeczne, ale – o zgrozo – nie na drodze
wyborów w znanym nam sensie, bo te funkcjonalnie zależą od poglądów politycznych
(tych starych artefaktów!), a następnie dobrać i zoptymalizować stosowne, osadzone
w danych polityki (ang. data driven policy).

Co dalej?
Różni teoretycy stawiają tezę o upadku cnót obywatelskich w dobie neoplemiennych
baniek informacyjnych i takiejże polaryzacji. Diagnoza ta nie jest zupełnie chybiona,
niemniej postawiłbym na koniec następującą tezę, pozostawiając jej rozwinięcie na
inną okazję: te wszystkie negatywne zjawiska są rezultatem próby zastosowania
starych narzędzi kreowania wspólnoty i polityki w sytuacji, w której tworzący je podmiot
uległ zasadniczej zmianie i nie jest już augustiańskim „człowiekiem wewnętrznym”.
Mamy więc karykatury poglądów politycznych bo trwa w nas swoisty odruch, nieomal
poczucie obowiązku, aby je sobie w swoim „wnętrzu” wytworzyć. Bo przecież „po
obywatelsku” jest mieć wyrobiony pogląd na to czy owo. Neoplemienność jest zaś
karykaturą nowożytnej tożsamości politycznej, zrodzoną z nieumiejętności
zarządzania własnym sieciowo rozszerzonym umysłem. To minie.

You might also like