Aro Jessikka - Trolle Putina. Prawdziwe Historie Z Frontów Rosyjskiej Wojny Informacyjnej
Aro Jessikka - Trolle Putina. Prawdziwe Historie Z Frontów Rosyjskiej Wojny Informacyjnej
Aro Jessikka - Trolle Putina. Prawdziwe Historie Z Frontów Rosyjskiej Wojny Informacyjnej
WIEJSKI ZABIJAKA
Zanim międzynarodowa armia trolli Putina obrała mnie za cel,
wiodłam uporządkowane życie.
Poświęciłam się pracy dziennikarskiej i pisywałam teksty
o sprawach zarówno krajowych, jak i zagranicznych.
Uczestniczyłam w tworzeniu Yle Kioski – nowego projektu
w mediach społecznościowych, dzięki któremu zamierzaliśmy
dotrzeć do osób nieinteresujących się wiadomościami
dostarczanymi przez Yle w tradycyjnej formie.
Jako dziennikarka chciałam informować Finów o ważnych
sprawach. Przedstawiciele mojej branży są w Finlandii na
uprzywilejowanej pozycji. Rozpieszczano mnie swobodą, o której
większość dziennikarzy na świecie może jedynie pomarzyć.
Prawo karne i prawo pracy Finlandii, surowy kodeks etyczny
zawodu dziennikarza i samoregulacja mediów tworzyły
środowisko, w którym publikowanie artykułów było bezpieczne.
Tak przynajmniej myślałam.
Pod koniec 2013 roku śledziłam i relacjonowałam protesty
Ukraińców przeciwko skorumpowanemu prezydentowi
Wiktorowi Janukowyczowi. Gdy tak zwani prorosyjscy
separatyści wiosną 2014 roku pojawili się na Ukrainie i zaczęli
przejmować budynki organów państwowych oraz stacji
telewizyjnych, przekazywanie sprawdzonych wiadomości stało
się trudne również dla mnie, profesjonalistki w tej dziedzinie.
Obraz sytuacji był zaciemniany przez rosyjskie media i różne
dziwne strony internetowe, które wysuwały pod adresem
Ukrainy oskarżenia o agresywną postawę oraz kolportowały
informacje o rzekomo trwającej tam wojnie domowej.
W trakcie kariery zawodowej pisałam już o innym konflikcie
zniekształcanym przez propagandę – o wojnie rosyjsko-
gruzińskiej z roku 2008. Ale w wypadku Ukrainy w roku 2014
liczba pleniących się w mediach społecznościowych kampanii
dezinformacyjnych o światowym zasięgu była ogromna.
Zawsze interesowały mnie inne niż militarne sposoby nacisku,
wojny psychologiczne i wymierzona w cywilów manipulacja.
Trzecia Rzesza i Związek Radziecki zademonstrowały światu,
jak szybko polityczni przywódcy potrafią ujarzmić świadomość
ludzi i zrobić z nich lojalne sługi reżimu. Żeby pozostać przy
władzy i osiągnąć swoje cele, dyktator w praktyce musiał tylko
przejąć wolne media i zrobić z nich tubę propagandową –
stopniowo lub siłą.
W historii jednym z najskuteczniejszych sposobów uprawiania
propagandy wojennej jest dehumanizacja wroga, ukazywanie go
jako potwora. Skoro wróg został zdemonizowany, wojna
przeciwko niemu jest usprawiedliwiona, a żołnierze są
zmotywowani do walki w imię bezsprzecznie słusznej sprawy.
Badania mózgu pokazują, dlaczego dehumanizacja jest
skuteczna: umysł człowieka ma tendencję do segregowania
i dyskryminowania. Rasistowski język i nienawistne ukazywanie
na przykład Żydów, muzułmanów czy Ukraińców malują
przemawiające do umysłu obrazy i podjudzają do prześladowań.
Badanie mózgu rezonansem magnetycznym dowodzi, że ludzie
zazwyczaj obojętnie reagują na zdjęcia osób, które
charakteryzuje się jako narkomanów, bezdomnych lub
przesiedleńców. Naukowcy zajmujący się dehumanizacją
twierdzą, że powszechne jest odczłowieczanie nawet całych grup.
W badaniu udowodniono również, że im bardziej propaganda
dehumanizuje konkretną grupę, tym prawdopodobniejsza jest
akceptacja nienawistnej polityki wobec konkretnej zbiorowości
lub zbrojnego konfliktu z nią toczonego. Odczłowieczanie
prowadzi także do odmawiania pomocy przedstawicielom danej
grupy lub nawet do popierania wymierzonych w nią
prześladowań.
Ponieważ w historii demonizowanie prowadziło do ludobójstw
oraz zbrodni przeciwko ludzkości, w krajach zachodnich
nawoływanie do nienawiści jest prawnie zabronione.
W roku 2014 rosyjskie media państwowe długo
i konsekwentnie prezentowały Ukrainę jako kraj, którym rządzą
źli, znani z historii wrogowie: faszyści i naziści. Media agitowały,
że trzeba wyzwolić mieszkańców Ukrainy spod ich strasznych
rządów. Wielu rosyjskich żołnierzy, którzy zaciągnęli się do
armii, żeby uwolnić Ukrainę od faszystowskiej tyranii,
rozczarowało się na miejscu – nigdzie nie było widać faszystów.
Gdy badałam rozsiewane w internecie teorie spiskowe na
temat Ukrainy, zaciekawiła mnie rosyjska wojna informacyjna
skierowana przeciwko wspólnocie państw zachodnich.
Jesienią 2014 roku przeprowadziłam wywiad z Andriejem
Iłłarionowem. Niegdyś był on bliskim doradcą prezydenta Putina,
a na konferencji w Tallinnie wystąpił z wiele wyjaśniającą mową
o wojnie informacyjnej Kremla. Iłłarionow w 2005 roku uznał, że
Rosja przestała być krajem demokratycznym, przeprowadził się
do Stanów Zjednoczonych i zajął pracą naukową.
Niegdysiejszy bliski współpracownik Władimira Putina przez
rok udzielał wywiadów, które informowały Zachód o rosyjskiej
aktywności na Ukrainie. Iłłarionow ujawnił na przykład, że Rosja
zaczęła planować operację z ponaddziesięcioletnim
wyprzedzeniem. W Tallinnie opisywał, jak Rosjanie uczą się
prowadzenia wojny informacyjno-psychologicznej w szkołach
i na uniwersytetach oraz jak szkoli się do tego urzędników.
Opowiadał, że rosyjskie media nie są niezależne i stanowią część
machiny propagandowej realizującej interesy Kremla.
„W okresie rewolucji cyfrowej internetowa propaganda jest
łatwa i skuteczna, a ponadto w mgnieniu oka przekracza granice
państw”, podkreślił.
Zapytałam Iłłarionowa, dlaczego władze jego kraju prowadzą
wojnę informacyjną. Przyczyn drugorzędnych było sporo: Kreml
chciał wyjaśnić Rosjanom i zagranicy, dlaczego walczy na
Ukrainie. Ponadto Rosja pragnęła pokazać, kto tu jest szefem.
Ale był też inny powód.
„Dla Kremla najważniejsze jest poczucie, że może prowadzić
wojnę informacyjną. Tak jak wiejski zabijaka Rosja chce pokazać
światu, że może robić to, co tylko jej się spodoba”, powiedział mi
w przeprowadzonym dla Yle wywiadzie.
WSPÓLNY SEKRET
Po publikacji artykułu czas pracy i czas wolny zaczęły mi
upływać na śledzeniu operacji wymierzonych we mnie i w mój
projekt.
Moje kanały komunikacji zatkały się. Otrzymywałam z Rosji,
Kazachstanu i innych zakątków świata, w których mówi się po
rosyjsku, wielojęzyczne wiadomości, w których mnie wyzywano,
obwiniano o przestępstwa i życzono pozbawienia wolności. Ktoś
wykonał połączenie z ukraińskiego numeru telefonu, podczas
którego usłyszałam tylko wystrzał z broni. Nigdy nie przeżyłam
czegoś podobnego, nie doświadczył tego też nikt inny w Finlandii.
Czwartego dnia po publikacji mojego tekstu zaalarmowałam
przełożonego. Uznał, że powinniśmy się skontaktować z działem
bezpieczeństwa Yle.
Zauważyłam, że hejt był skutkiem poważniejszego zjawiska.
Głosiciel propagandy Rosji poza jej granicami, obywatel Finlandii
nazwiskiem Johan Bäckman, szerzył kłamstwa na mój temat na
rosyjskich stronach zawierających fake newsy.
Bäckman pracuje w Moskwie, w Rosyjskim Instytucie Studiów
Strategicznych (RISI) – centrum badawczym będącym częścią
administracji Putina. Instytut informuje, że dostarcza opinie
i ekspertyzy rosyjskiemu prezydentowi, rządowi i parlamentowi.
Przełożeni Bäckmana to mianowani przez Putina oficerowie
byłego KGB i obecnych rosyjskich służb wywiadowczych. W 2014
roku kierownikiem instytutu był generał porucznik Służby
Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej (SVR) Leonid
Rieszetnikow.
W tym samym roku Bäckman, jako przedstawiciel RISI,
zorganizował w Finlandii konferencję i udzielił nawet wywiadu
fińskiemu dziennikowi „Aamulehti”.
Równocześnie na rosyjskich stronach internetowych łgał, że
tworzę nielegalną bazę danych zwolenników Putina –
autentycznych osób mieszkających w Finlandii – oraz dostarczam
zebrane listy nazwisk Stanom Zjednoczonym i w ten sposób
szykanuję tutejszych Rosjan.
Bäckman, pracownik biura do spraw PR-u putinowskich służb
wywiadowczych, oskarżał mnie w praktyce o działalność
przestępczą. W ten sposób pozwolił mi poznać sposób nacisku na
krytyków władzy rodem z czasów ZSRR – publiczne nagonki.
Treść rosyjskich artykułów była niemalże identyczna, więc
wyglądało na to, że Bäckman rozesłał mediom oświadczenie.
Dziennikarze około 10 różnych serwisów internetowych
najprawdopodobniej skopiowali je w całości lub we fragmentach
na własne strony. Na potwierdzenie oczerniających mnie
zarzutów nie przedstawiono żadnych dowodów.
Mimo że część rosyjskich artykułów nie została opatrzona
nazwiskiem autora, szerokie grono czytelników uwierzyło w ich
treść. A ponieważ teksty zawierały moje dane kontaktowe,
napędzani przez kłamstwa wściekli ludzie zaczęli się do mnie
dobijać i mnie nękać.
Życie pokazało mi, dlaczego internetowa dezinformacja nie jest
jedynie abstrakcyjną przeszkodą pomiędzy rzeczywistymi
wydarzeniami a stanem wiedzy otoczenia lub zagrożeniem dla
wolności słowa, o którym mówi się w uroczystych
przemówieniach. Przekonałam się na własnej skórze, jak
wykorzystuje się fałszywe informacje, aby strategicznie
i skutecznie zmobilizować ludzi do nienawistnych czynów.
Ale rosyjska nagonka to był dopiero początek.
Bäckman to szeroko znany manipulator i krzewiciel kłamstw
Kremla. Umieszcza w sieci swoje zdjęcia z moskiewskimi
decydentami i członkami Dumy. Ciągle udziela wywiadów dla
państwowych środków masowego przekazu. Kanałowi
propagandowemu Russia Today (RT) powiedział, że rosyjską
dziennikarkę Annę Politkowską zabiły zachodnie media.
Pracodawcy sowicie wynagradzają Bäckmana. Krąży on po
Rosji i okupowanym Krymie, żeby szkolić żołnierzy, urzędników
i inne osoby „w metodach wojny hybrydowej Zachodu przeciwko
Rosji”.
Bäckman i jego moskiewski pracodawca RISI są zdania, że kraj
jest celem rusofobicznej wojny informacyjnej. Zachodni
dziennikarze to rzekomo propagandziści NATO. Informacja
skutecznie przeniknęła do powszechnej świadomości: według
przeprowadzonej w roku 2014 przez Centrum Lewady ankiety
ponad połowa Rosjan wierzy, że Rosja jest celem ataku
informacyjnego Ukrainy, Stanów Zjednoczonych i krajów
zachodnich. Oprócz tego 59 procent ankietowanych sądzi, że
rosyjskie media państwowe nie prowadzą wojny informacyjnej
przeciwko Ukrainie, i określa jako obiektywny przekazywany
przez nie obraz konfliktu w tym kraju.
W 2014 roku Bäckman ogłosił się fińskim przedstawicielem
ustanowionej przez Rosję na wschodniej Ukrainie nieuznawanej
Donieckiej Republiki Ludowej. Udał się tam, celem dołączenia do
rosyjskich wojsk, Fin Petri Viljakainen, który powiedział
dziennikowi „Helsingin Sanomat”, że Bäckman sfinansował mu
wizę i część kosztów podróży. Ukraińscy aktywiści zaliczają
Bäckmana do grupy zwolenników terroryzmu, ponieważ w 2014
roku w ten sposób zaklasyfikowano w tym kraju rosyjskie
działania wojskowe. W Finlandii przepisy dotyczące terroryzmu
zaostrzono w 2018 roku. Przestępstwem jest podróż na
terytorium jakiegokolwiek innego państwa, aby dopuszczać się
tam aktów terroru. Nielegalna jest również pomoc innym
w odbywaniu takich wypraw. Za tego rodzaju wsparcie można
uznać na przykład kupno biletu albo zaplanowanie trasy
przejazdu.
Bäckman organizuje także „wycieczki turystyczne” na obszary
zajęte przez Rosję i swoje przygody publikuje na YouTubie.
W jego podróżach propagandowych uczestniczyło już wielu
Finów.
Estonia zakazała Bäckmanowi wjazdu na teren swojego
państwa, zapewne dlatego, że w 2007 roku podburzał do
zamieszek w związku z planami przesunięcia tallińskiego
pomnika Armii Czerwonej, nazywanego Brązowym Żołnierzem.
Również w Mołdawii policja usunęła Bäckmana z przestrzeni
publicznej za prowokowanie niepokojów. W Moskwie
zorganizował on protesty przeciwko Norwegii, którą nazwał
krajem Breivika.
Bäckman działał długo również jako przedstawiciel rosyjskiej
grupy Świat bez Nazizmu i utworzył jej fiński oddział o nazwie
Finlandia bez Faszyzmu. Podający się za niezależną organizację
pozarządową Świat bez Nazizmu manipuluje ludźmi, prezentując
siebie jako twór skupiony na obronie praw człowieka, lecz służby
bezpieczeństwa Estonii domniemają, że prawdziwym jego celem
jest rozpowszechnianie rosyjskiej propagandy, w szczególności
niszczenie reputacji konkretnych osób – a więc organizowanie
nagonek. Bäckman powiedział publicznie, że otrzymuje
pieniądze od organizacji z Rosji i że ma nadzieję na więcej.
Krótko mówiąc, jego aktywność można określić jako działanie
lojalnego wobec Kremla agenta wpływu rosyjskiego wywiadu za
granicą.
W Finlandii Bäckman pielęgnuje wizerunek wiejskiego głupka,
którego „nie należy brać poważnie”. Jednocześnie składa
dziesiątki zawiadomień o popełnieniu przestępstwa przez
dziennikarzy i badaczy merytorycznie piszących
i wypowiadających się o Rosji. Bäckman mówi, że pracownicy
mediów są winni między innymi torturowania mieszkających
w Finlandii Rosjan. Wyjaśnianie bezpodstawnych oskarżeń
o przestępstwo wymaga dużo cennego czasu i energii, przez co
w Finlandii Bäckmanowi udało się wytworzyć wokół siebie
atmosferę strachu.
Niektóre fińskie redakcje od lat odrzucają tematy dotyczące
Bäckmana, ponieważ nie chcą mu „pozwolić na obecność
w mediach” – chociaż pozwalanie najróżniejszym zjawiskom „na
obecność w mediach” jest najważniejszym zadaniem
zachodniego dziennikarstwa. Wielu szefów redakcji uważa za
wygodniejsze ignorowanie Bäckmana niż informowanie o nim
i w konsekwencji marnowanie środków na jego prośby
o sprostowanie, nieuzasadnione zawiadomienia o popełnieniu
przestępstwa i odpieranie potencjalnych nagonek.
Również władze unikają Bäckmana oraz mówienia na jego
temat. Z tego powodu na porzuconej przez media i opinię
publiczną ziemi niczyjej ma on od lat przyzwolenie na
balansującą na granicy przestępstwa działalność wspierającą
Putina, schadzki z fińskimi politykami oraz wspieranie skrajnych
organizacji. Aktywność Bäckmana została zdemaskowana przez
dziennik „Ilta-Sanomat” i jego cenioną dziennikarkę Arję
Paananen, która specjalizuje się w sprawach Rosji. Z tego powodu
także ona stała się celem prześladowań.
We wrześniu 2014 roku Bäckman upatrzył sobie mnie jako cel
z czysto zawodowych pobudek: organizacje, które reprezentował,
rozsiewały rosyjską propagandę, również w mediach
społecznościowych, podczas gdy ja ją obnażałam. Mój plan
zdemaskowania rosyjskich trolli zagrażał celom i sukcesowi jego
pracodawcy.
Gdy tylko Bäckman zaczął, natychmiast do niego zadzwoniłam.
Zapytałam, dlaczego rozsiewa kłamstwa na mój temat.
Powiedział: „Taka jest polityka”. Kiedy poprosiłam, żeby
doprecyzował, na czyją rzecz i na czyją szkodę to robi, rozłączył
się i dalej prowadził swoje działania w internecie.
Przez półtora roku zwróciłam się do niego ponad 10 razy
z prośbą, aby sprostował rozpowszechniane przez siebie
fałszywe informacje na mój temat. Ile razy poprosiłam, tyle razy
odmówił.
Zamiast tego bombardował mnie wiadomościami prywatnymi.
Manipulował mną, obrażał mnie, czasem się do mnie przymilał,
zapraszał mnie na swoje konferencje do Moskwy, Petersburga
i na Krym oraz próbował wydobyć ze mnie informacje.
Bäckman obnosił się również z tym, że koordynuje
rozpowszechnianie informacji o morderstwie pewnej Rosjanki
w dzielnicy Laajasalo, i zachęcał mnie do śledzenia efektów jego
pracy. Nie przyjęłam zaproszenia, ale przyglądałam się z boku,
jak historia o odosobnionym przestępstwie we wschodnich
Helsinkach zaczęła krążyć po rosyjskich mediach całkowicie
zmieniona. Informowano w nich, tak jak podyktował Bäckman,
że Koalicja Narodowa, partia ówczesnego premiera Finlandii,
dopuściła się rusofobicznego morderstwa na tle politycznym[2].
Dla Bäckmana nie było świętości. Cynicznie wykorzystał śmierć
osoby prywatnej jako paliwo dla propagandy przeciwko
Finlandii. Upublicznił nazwisko kobiety na wielu platformach.
Niewątpliwie rozkoszuje się wpływami, które posiada
w rosyjskich środkach przekazu. Znaczące w kontekście ciągłej –
i sporej – popularności Bäckmana w tamtejszych mediach jest to,
że w erze Putina prawo do wypowiadania się zarezerwowane jest
tylko dla zaufanych ludzi Kremla, do których grona Bäckman
z pewnością należy.
W latach 2014–2016 próbował mnie złamać. Uparcie żądał ode
mnie spotkania twarzą w twarz. Zachęcał mnie i dawał mi do
zrozumienia, że moja sytuacja znacząco by się poprawiła, jeśli
tylko wyraziłabym na to zgodę. Obiecał skończyć z pisaniem na
mój temat w mediach społecznościowych, gdybym zdecydowała
się z nim zobaczyć. Oprócz tego powiedział, że rozmowa będzie
„naszym wspólnym sekretem”.
To, że chciał to zachować w tajemnicy, pokazało, że Bäckman
jest wyjątkowo świadomy niestosowności swoich działań. Tym
samym odsłonił się ze swoimi planem: dzięki zbliżeniu się do
mnie chciał ingerować w moją pracę. Z jego wiadomości łatwo
można było wywnioskować, że projekt poświęcony rosyjskim
trollom to temat, który szczególnie go martwi i w który chciałby
się wtrącić. Ogarniał mnie paraliż, gdy myślałam, które osoby
publiczne w Finlandii jeszcze wabił i kogo sobie podporządkował.
Kłamanie w mediach publicznych, notoryczne i bez mrugnięcia
okiem, pokazało, że Bäckman dobrze zna zagrywki
psychologiczne. Jeśli spotkałabym się z nim, spróbowałby
nakłonić mnie do współpracy lub zmanipulować tak, że moja
kariera byłaby zagrożona.
Odrzucałam propozycje i przeważnie odpowiadałam na jego
wiadomości milczeniem lub żądaniem sprostowania
rozpowszechnianych przez niego fałszywych informacji. Żadne
z jego kłamstw nie zostało jednak do tej pory zdementowane.
Kilka lat później siedziałam jako poszkodowana przed trójką
sędziów w sądzie rejonowym w Helsinkach. Oskarżyciel określił
proces jako precedensową sprawę dotyczącą nienawistnego
traktowania.
Gdy moja adwokatka zapytała, jak zmieniło się moje życie,
odkąd pojawił się w nim Johan Bäckman, wybuchłam płaczem.
DYPLOMATA – RENATAS JUŠKA
POPIÓŁ NA ZLEWIE
Broniący praw człowieka wizjoner Juška jest z wykształcenia
historykiem. Błyskotliwą karierę w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych rozpoczął już jako dwudziestotrzylatek, w 1995
roku, pięć lat po zakończeniu brutalnej okupacji sowieckiej
i odzyskaniu przez Litwę niepodległości. W Ministerstwie Spraw
Zagranicznych specjalizował się przede wszystkim w sprawach
Białorusi, która znajdowała się pod silnymi wpływami rosyjskimi
nawet po upadku Związku Radzieckiego.
Jako młody dyplomata Juška pracował w Organizacji
Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), a następnie
jako doradca ambasadora Litwy w Mińsku. Wtedy po raz
pierwszy zetknął się z przemocą psychiczną.
Tak jak rosyjski wywiad ma w zwyczaju, ktoś odwiedził dom
Juški w stolicy Białorusi i zostawił popiół z papierosa na
kuchennym zlewie. Nikt z rodziny nie palił.
„Uznałem, że to nieprzyjemne, ale zaakceptowałem jako część
mojej pracy”, mówi Juška.
Na Białorusi był świadkiem niepokojącej politycznej
transformacji kraju. Widział, jak sfałszowano wybory, żeby
ulubieniec Kremla, rządzący autorytarnie od 1994 roku
prezydent Aleksandr Łukaszenka, pozostał przy władzy.
Na początku pozycja Łukaszenki była zagwarantowana dzięki
skorumpowanej administracji, odpowiedzialnej za przebieg
wyborów i zapełnianie urn sfałszowanymi głosami. Potem
konstytucję zmieniono tak, żeby mógł on sprawować stanowisko
prezydenta przez nieograniczoną liczbę kadencji.
Wolne media zostały uciszone. Łukaszenka był pokazywany
w telewizji codziennie i przedstawiał się jako jedyna postać,
której kandydaturę na głowę państwa można rozważać
poważnie. Regularnie krytykował Europę Zachodnią i Stany
Zjednoczone. Już w 1999 roku zaczęli znikać białoruscy
opozycjoniści i krytykujący reżim dziennikarze.
Inaczej niż teraz, jeszcze około 15 lat temu bezpośrednie
i jawne popieranie polityków lub działaczy opozycyjnych krajów
byłego ZSRR w kręgu dyplomatów reprezentujących kraje
zachodnie nie było powszechne. Zachód często maskował swoje
wsparcie, działając poprzez organizacje obywatelskie i fundacje.
Ale Litwa, dopiero co odrodzona demokracja w stylu
zachodnim, w której społeczeństwie pamięć o radzieckim ucisku
wciąż była żywa, wybrała inną linię: zaczęła bezpośrednio
rozmawiać z obrońcami demokracji w krajach byłego ZSRR.
Po tym, jak Juška wrócił z Mińska do Wilna w roku 2003, jego
praca w Ministerstwie Spraw Zagranicznych polegała właśnie na
tym: na wspieraniu opozycjonistów. Utrzymywał kontakty
z kruchą białoruską opozycją, organizacjami pozarządowymi
i politykami oraz udzielał im pomocy. Urzędnicy innych działów
w ministerstwie zajmowali się oficjalnymi kontaktami
z białoruskim rządem.
Juška był na przykład autorem koncepcji (wprowadzonej
w życie przez litewski rząd), by udzielić w Wilnie azylu
Europejskiemu Uniwersytetowi Humanistycznemu. Była to
jedyna działająca kiedykolwiek na Białorusi niezależna od
państwa uczelnia wyższa. Łukaszenka zamknął ją w 2004 roku
z przyczyn politycznych.
Wyjątkowy uniwersytet, który specjalizuje się w naukach
humanistycznych i społecznych, działa w Wilnie do dziś. Wielu
białoruskich studentów uzyskuje na nim dyplomy zgodne
z europejskimi standardami.
„Ministerstwo Spraw Zagranicznych Litwy było jednym
z pierwszych, jeśli nie pierwszym, które nawiązało bezpośrednie
kontakty z białoruską opozycją demokratyczną. To był śmiały
ruch i wszyscy wiedzieliśmy, że może pociągnąć za sobą niemiłe
konsekwencje”, mówi Juška.
Dla każdego, kto z bliska i na bieżąco przyglądał się rozwojowi
sytuacji na Białorusi, było oczywiste, że z błogosławieństwem
Moskwy Łukaszenka zbudował ostatnią wówczas dyktaturę
Europy. On i Kreml działali jak sojusznicy i współpracowali na
wszystkich polach. Białoruś oficjalnie rozpowszechniała
przekazy Rosji oraz broniła własnych i rosyjskich racji na arenie
międzynarodowej.
Ale duża część państw zachodnich nie traciła wiary w Rosję.
Czekały cierpliwie, aż Władimir Putin wprowadzi kraj na drogę
reform i demokracji. Zachód naprawdę chciał stworzyć układ
korzystny zarówno dla siebie, jak i dla władz kontrolowanych
przez byłego szpiega KGB i FSB.
We wczesnych latach sprawowania urzędu Putin
poinformował Zachód o chęci współpracy. Rosja była
strategicznym partnerem Unii Europejskiej i po zamachach
terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych w 2001 roku
przysięgła walczyć przeciwko dżihadystom razem z grupą
zachodnich państw.
Wtedy publiczne rozmowy na temat rosyjskich tajnych operacji
wpływu oraz fake newsów przeciwko tym samym krajom, które
Rosja publicznie i oficjalnie wspierała, były bardzo rzadkie.
Gdyby ktoś wprost wyraził taką tezę, uznano by ją za teorię
spiskową.
Ale Juška i jego koledzy z Ministerstwa Spraw Zagranicznych
Litwy widzieli, w jakim kierunku zmierza Białoruś. Rosja
traktowała ją jako laboratorium i poligon doświadczalny dla
swoich służb wywiadowczych oraz „technologów politycznych”.
Jeśli plan zamknięcia Białorusi powiódłby się i odizolowano by
ją od dopływu informacji z Zachodu oraz od jego świata wartości,
jednocześnie uzależniając trwale ten kraj od Rosji, Kreml mógłby
używać podobnych form nacisku nie tylko u siebie w kraju, ale
również poza jego granicami.
Juška, trzydziestoparoletni wówczas dyplomata, martwił się
o dobro mieszkańców sąsiedniego państwa. Niespełna 40
kilometrów od Wilna naruszane były prawa człowieka, a za nic
miano wolności obywatelskie i demokrację. Kreml wtrącał się
w wewnętrzne sprawy Białorusi na każdym polu. Białorusini
znaleźli się w tarapatach i potrzebowali konkretnego wsparcia,
zarówno gospodarczego, jak i politycznego.
Juška nawiązywał kontakty z aktywistami demokratycznymi
kilku krajów, na przykład z ruchami oporu: gruzińską Khmarą,
ukraińskim pierwszym Majdanem i serbską młodzieżówką
Otpor. Podlegający mu dział pomagał Białorusinom dotrzeć do
darczyńców, organizować zebrania oraz planować kampanie na
rzecz praw człowieka i wartości europejskich.
Nowe wybory prezydenckie szykowano na rok 2006 roku
i najprawdopodobniej władze nosiły się z zamiarem ich
sfałszowania. Łukaszenkę typowano na zwycięzcę. Inni
kandydaci w jego mediach byli zupełnie niewidoczni.
Dzięki otrzymanym od Ministerstwa Spraw Zagranicznych
Litwy szerokim pełnomocnictwom Juška próbował wzmocnić
kruchą opozycję, która chciała skierować Białoruś na drogę
nowoczesnej zachodniej demokracji. Wymieniał pomysły
z demokratycznymi kandydatami na prezydenta Aleksandrem
Milinkiewiczem i Aleksandrem Kazulinem oraz ich sztabami
wyborczymi. W Wilnie dochodziło do regularnych spotkań
organizacji międzynarodowych zdelegalizowanych na Białorusi
i ich zachodnich patronów.
Białorusinów zachęcano do korzystania z wolności słowa
i wyrażania własnych opinii. Zanim doszło do wyborów w ich
kraju, w Gruzji i na Ukrainie, prozachodnio nastawieni
obywatele zorganizowali tak zwane kolorowe rewolucje –
pokojowe, gromadzące tłumy protesty, podczas których głoszono
postulaty zbliżenia się do Unii Europejskiej i Zachodu. Ludzie
chcieli się odciąć od skorumpowanych reżimów, które tkwiły
głęboko w kieszeni Rosji.
„Doradzaliśmy, wymyślaliśmy proeuropejskie slogany
i inicjatywy, pracowaliśmy nad sposobami drukowania
materiałów i kolportowania ich po całym kraju. Wkładaliśmy
dużo trudu, aby głos Białorusinów został usłyszany
w zagranicznych mediach”, mówi Juška.
Zwycięzca nadchodzących wyborów był znany już zawczasu.
Administracja Łukaszenki sama zaprezentowała system
głosowania przedterminowego, dzięki któremu łatwo było
popełnić fałszerstwo wyborcze.
Jeśli białoruska opozycja chciała osiągnąć wymierne rezultaty,
mogła jedynie wyjść na ulice, tak jak podczas kolorowych
rewolucji. Demonstracje były jedynym sposobem na pokazanie,
że w centrum Europy, na oczach wszystkich, przeprowadza się
ustawione wybory.
„Wybory” zostały zorganizowane 19 marca 2006 roku.
Powołana przez Łukaszenkę marionetkowa komisja wyborcza
orzekła, że frekwencja wyniosła 92,6 procent. Według oficjalnych
informacji Łukaszenka wygrał z przygniatającą przewagą
i w pierwszej turze otrzymał 82,6 procent głosów. Kandydat
opozycji Aleksandr Milinkiewicz uzyskał drugi wynik z sześcioma
procentami poparcia.
Opozycja natychmiast podważyła ten wynik. Według
szacunków niezależnego instytutu badawczego Łukaszenka
otrzymał w rzeczywistości tylko 40 procent głosów, co oznaczało,
że konieczna byłaby jeszcze druga tura. Dla samowładnego ojca
narodu, „Batki” Łukaszenki, byłby to najgorszy scenariusz
„kolorowych rewolucji”.
Ku zaskoczeniu wielu i zgrozie reżimu obywatele
zorganizowali masowe demonstracje. Mimo że u schyłku dnia
wyborów panowała ujemna temperatura, na placu
Październikowym w Mińsku zebrało się tysiące ludzi, głównie
studentów. Wdrapywali się na dachy autobusów, przemawiali,
zbudowali małe miasteczko namiotowe i skandowali: „Ojczyzna!
Wolność! Precz z Łuką!”.
Demonstranci spędzili na placu Październikowym pięć nocy
i dni. Dwór Łukaszenki nasłał KGB, żeby filmowało studentów.
Gdy to nie pomogło, przeciwko protestującym wysłano
agresywnych prowokatorów i zorganizowane grupy wściekłych
babuszek, które pomawiały studentów o służbę dla Stanów
Zjednoczonych.
Piątego dnia na plac ciężarówkami wjechały oddziały specjalne
policji, oddzieliły dziennikarzy, wciągnęły demonstrantów do
samochodów i zabrały ich do więzień. Banery, namioty, grille
i garnki protestujących zostały porozjeżdżane i potraktowane jak
śmieci.
Tak się skończyła białoruska „dżinsowa rewolucja”. Według
pogłosek podczas jej trwania prezydent Łukaszenka pozostawał
bezpieczny w bazie wojskowej w Grodnie.
Z powodu demonstracji litewski dyplomata Renatas Juška po
raz pierwszy stał się celem kampanii nienawiści.
PIERWSZE OSKARŻENIA
Skutkiem demonstracji była konferencja prasowa zwołana przez
KGB. Białoruski oddział służb bezpieczeństwa jest jedynym
w krajach byłego ZSRR, który nie zadał sobie trudu reorganizacji
albo zmiany wizerunku po upadku tego państwa.
W transmitowanych w telewizji wywiadach szef KGB Leonid
Jerin twierdził, że Stany Zjednoczone i kraje sąsiednie
przeprowadziły „ataki terrorystyczne” na Białorusi. Utrzymywał,
że białoruskie służby bezpieczeństwa skutecznie je zablokowały,
oraz publicznie wyliczył osoby, które rzekomo stały za
zorganizowaniem spisku. Byli to: litewski dyplomata Renatas
Juška, jego koledzy z Litwy oraz dwóch obywateli Stanów
Zjednoczonych, pracujących w organizacjach finansowo
wspierających działania na rzecz demokracji.
Jerin na konferencji prasowej pokazał nagranie wideo. W ten
sposób chciał przekonać widzów, że zawiązywał się
niebezpieczny antypaństwowy spisek. Na filmie przedstawiona
została dziwna, najwyraźniej wymyślona, wypowiedź młodego
Białorusina, w której ujawniał intrygę obcokrajowców. Według
mężczyzny ich celem było zatrucie białoruskich zbiorników
z wodą poprzez wrzucenie tam martwych szczurów.
Nazwisko Juški, „zwolennika metod terrorystycznych”, krążyło
po mediach Łukaszenki, które bezkrytycznie cytowały
oświadczenia przewodniczącego KGB. Według serwisów
informacyjnych na Litwie Juška i drugi wymieniony przez Jerina
litewski dyplomata „ingerowali w sprawę wyborów na Białorusi”.
To był jednak dopiero początek.
Mińsk wystosował wniosek do Interpolu, by Juškę wpisać na
listę poszukiwanych międzynarodowym listem gończym.
Litewskie służby bezpieczeństwa rozpatrzyły politycznie
motywowane pismo, ale uznały żądanie za bezpodstawne i Juška
nie został zatrzymany. Otrzymał jednak wytyczne, których
przestrzega do dziś: nie wolno mu już więcej wyjechać do Rosji
lub na Białoruś.
W kwietniu 2006 roku, miesiąc po oskarżeniach o terroryzm,
Juška stał się bohaterem kolejnego sterowanego z Rosji
zmyślonego skandalu.
Rosyjska stacja ORT, znana dziś jako Pierwyj Kanał,
opublikowała nagrania, do których „dotarł” jej dziennikarz
Michaił Leontiew. Ogłoszono, że są to autentyczne rozmowy
telefoniczne prowadzone przez Juškę, drugiego litewskiego
dyplomatę oraz przewodniczącego Komisji Obrony
i Bezpieczeństwa Parlamentu Gruzji Giviego Targamadzego.
Rozmowy były nie tylko nagrane, lecz również przerobione.
Według programu wyemitowanego na ORT oraz artykułu
opublikowanego równocześnie na stronie kanału taśmy
„dowodzą”, że Juška i pozostali rozmawiali o zamachu na
Aleksandra Milinkiewicza.
Czyli na tego samego demokratycznego polityka, który uzyskał
drugi wynik w sfałszowanych wyborach i miał poparcie Juški
oraz Ministerstwa Spraw Zagranicznych Litwy.
Jednym z celów rosyjskiej wojny informacyjnej jest
wzbudzenie wzajemnej nieufności pomiędzy osobami, przeciwko
którym jest ona prowadzona, a społeczeństwami, które
reprezentują. Kanał ORT dodał zmanipulowanym nagraniom
wiarygodności, komentując je twierdzeniem, że „nie ma
powodów, aby podważać ich autentyczność”. Telewizja
informowała również, że otrzymała plik ze źródła blisko
związanego z gruzińskimi służbami bezpieczeństwa.
„Nagranie jasno pokazuje, kto i w jaki sposób organizuje
pomarańczowe rewolucje”, łgało ORT.
Ponadto żeby dodać sobie wiarygodności, kanał podał nawet
numery podsłuchanych telefonów oraz dokładne daty powstania
nagrań.
Spreparowane rozmowy telefoniczne można do tej pory
znaleźć na wielu stronach internetowych gruzińskich, rosyjskich
i białoruskich serwisów informacyjnych. Ich rzekomy zapis, czyli
teksty rozpowszechnione w internecie, sugerują, że Juška, jego
kolega i Gruzin Targamadze rozmawiali o szwagrze tego
ostatniego, który miał się zgodzić na zamordowanie
Milinkiewicza za 10 lub 20 tysięcy amerykańskich dolarów.
Według tekstów Targamadze, pracujący nie tylko
w parlamentarnej Komisji Obrony i Bezpieczeństwa, lecz również
w sztabie proeuropejskiego prezydenta Gruzji Michaiła
Saakaszwilego, miał powiedzieć przez telefon, że „przysiągł na
własne dzieci: co noc marzy tylko o morderstwie”.
W swoich programach telewizyjnych Leontiew nazywał
Targamadzego sentymentalistą, a wszystkich trzech rozmówców
określił jako „przeciwników”, którzy nie tylko są przestępcami,
lecz również nie mają sumienia.
Z perspektywy czasu widać, że w transkrypcji nagrań maczała
palce nocna zmiana petersburskiej fabryki trolli. Ale w połowie
pierwszej dekady XXI wieku informacje, również te pochodzące
z Rosji, były traktowane poważniej niż dziś. W roku 2006 kanału
ORT nie postrzegano powszechnie jako tuby propagandowej
rozpowszechniającej fake newsy – inaczej niż obecnie.
Wtedy Leontiew był dziennikarzem z renomą. Dzisiaj
postrzega się go, tak jak wielu innych pracowników mediów
państwowych, jako wykonawcę operacji informacyjnych Kremla.
„ORT było wówczas tym samym, czym są dziś RT oraz Sputnik.
Ale wtedy dla wielu było zbyt wcześnie, żeby uświadomić sobie
ten fakt”, mówi Juška.
Dyplomata faktycznie rozmawiał przez telefon z innymi
wspomnianymi osobami. Tyle że nie powiedzieli niczego, o czym
donosił Leontiew.
„Rozpowszechniają zmyślone historie, najpierw w Rosji, potem
poza jej granicami. Sądzę, że to była jedna z pierwszych
rosyjskich operacji tego typu, przynajmniej w Gruzji i na Litwie.
I ponieważ nikt wcześniej nie zrobił niczego podobnego,
zadziałało to bardzo dobrze”.
Fake news o planach zamordowania Milinkiewicza trafił do
krajowych mediów na Litwie i w Gruzji. Juška i inni musieli
bronić się przed zarzutami i tłumaczyć dziennikarzom, że chodzi
o rosyjską prowokację.
„Jestem przekonany, że żaden normalny człowiek nie weźmie
na poważnie głupot zmyślonych przez Leontiewa. W następnym
swoim programie będzie mnie oskarżał o zamach na
Kennedy’ego i próbę przekopania tunelu z Londynu do Mumbaju.
Sprawa nie zasługuje na żaden poważniejszy komentarz”,
powiedział mediom Targamadze.
Wydarzenia zostały skomentowane przez innych
prominentnych gruzińskich polityków. Co najmniej jeden
z przeciwników Targamadzego wykorzystał sytuację do własnych
celów i zażądał, żeby „udowodnił on swoją niewinność”. Na
Litwie sprawa nie schodziła z pierwszych stron gazet przez kilka
tygodni.
„Chociaż wydawaliśmy oświadczenia dla mediów i mówiliśmy,
że rozmowy zostały sfałszowane i chodzi o rosyjską prowokację,
nie wszyscy nam uwierzyli. Pytali, dlaczego niby Rosja miałaby
wymyślić coś takiego, i uważali, że musi być coś na rzeczy”,
opowiada Juška.
Stało się oczywiste, że rozsiewane na zlecenie Kremla fake
newsy, łącznie z nielegalnie nagranymi i przerobionymi
prywatnymi rozmowami, są wykorzystywane do wzbudzenia
nieufności oraz wywołania burzy medialnych i mało
merytorycznych komentarzy politycznych w starannie
wybranych grupach docelowych. W tym wypadku byli to
gruzińscy i litewscy decydenci oraz media tych krajów, a więc
w praktyce szeroki krąg odbiorców.
Sprawa pociągnęła za sobą również rzeczową medialną analizę
i wywołała pytania o bezpieczeństwo połączeń telefonicznych na
Litwie. Gruzińskie władze podejrzewały, że za podsłuchem stoją
służby bezpieczeństwa Rosji, a dokładniej pracownicy dwóch
rosyjskich baz wojskowych, założonych na terenie Gruzji w 2006
roku. Z tego powodu uzasadnione jest przypuszczenie, że
rosyjskie służby bezpieczeństwa także zmanipulowały nagrania.
Ponieważ Litwa długo znajdowała się pod okupacją sowiecką,
w połowie pierwszej dekady XXI wieku jej władze były
szczególnie świadome rosyjskich dążeń do rozszerzenia
wpływów. Profesjonalne i pełne poświęcenia działania Juški na
rzecz demokracji oczywiście zostały docenione. Traktowano je
jako element trwającej dziesiątki lat litewskiej tradycji oporu.
Skandalizujące doniesienia nie wywołały poważnych tarć ani
nieufności między Jušką a jego przełożonymi. On sam mówi, że
jeszcze wtedy czuł się chroniony przez państwo, które
reprezentuje, chociaż był świadomy ryzyka związanego ze swoją
pracą.
„Z powodu opresji, prześladowań i wyroków więziennych
cierpią zawsze prawdziwi ludzie, działacze opozycji i aktywiści
społeczni, którzy potrzebują prawdziwego wsparcia. I prawdziwi
ludzie, dyplomaci i aktywiści, czyli zwyczajni żołnierze
i bojownicy o wolność, odpowiadają za takie przedsięwzięcia.
Ryzykują, że staną się celem nagonki. Mogą tylko mieć nadzieję,
że dowódcy ich obronią, gdy sprawa się rypnie. Ja byłem takim
żołnierzem”.
W litewskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych czasem
żartobliwie nazywano Juškę rewolucjonistą, ponieważ tak
aktywnie i otwarcie bronił praw obywateli sąsiedniego kraju.
Ale czas płynął i jeden skandal gonił kolejny, więc niektórzy ze
współpracowników Juški zaczęli powątpiewać w jego uczciwość
i kompetencje. Za jego plecami wypytywali, czy zrobił coś, czego
dyplomata nie powinien robić. Część uznała, że naprawdę
przekroczył granice przyzwoitości.
„Teraz mogę się tylko z tego śmiać. Obecnie Unia Europejska,
tak samo jak moja ojczyzna, publicznie organizuje spotkania,
żeby wesprzeć białoruską opozycję. Z całkiem uzasadnionych
powodów”.
Ale anonimowi sprawcy, którzy chcieli zaszkodzić Jušce
i innym obrońcom demokracji, czaili się za rogiem. Juška stał
niezłomnie na drodze, którą poruszał się ich czołg, i ani myślał
się odsunąć.
CYBERCZYSTKA
Litwa irytowała „technologów politycznych” z Kremla
prawdopodobnie od jakiegoś już czasu. Być może nawet od 1990
roku, gdy jako pierwsza republika radziecka ogłosiła
niepodległość i oderwała się od ZSRR. Władimir Putin sam
ujawnił swoje poglądy: rozpad Związku Radzieckiego był jego
zdaniem najgorszą geopolityczną katastrofą w historii.
Po kilku dekadach opóźnionego rozwoju gospodarczego
i społecznego, socjalizmu oraz stalinowskiego terroru Litwini
wybrali zwrot ku Zachodowi. Ponadtrzymilionowe państwo
zadecydowało w referendum o przystąpieniu do Unii
Europejskiej i NATO wiosną 2004 roku.
Pewna chcąca zachować anonimowość osoba, która udzieliła
wywiadu do tej książki, mówi, że litewscy dyplomaci nie bali się
poruszyć problematycznych kwestii polityki rosyjskiej ani na
zebraniach Unii Europejskiej i NATO, ani podczas rozmów
z rosyjskimi partnerami. Podnosili tematy naruszenia granic
państwowych Gruzji i Mołdawii oraz bezpieczeństwa
energetycznego. W 2006 roku Rosja zamknęła rurociąg Drużba
(Przyjaźń), żeby wywrzeć presję na Litwę.
Litewscy dyplomaci nieprzerwanie ponawiali pod adresem
Rosji żądania respektowania procesów demokratycznych, praw
człowieka, Umów o Partnerstwie i Współpracy oraz innych
międzynarodowych aktów prawnych. Dzielili się
z przedstawicielami pozostałych krajów Unii Europejskiej wiedzą
na temat podejrzanej strategii Kremla i pogarszających się
perspektyw bezpieczeństwa w Europie. Naprawdę ciężko
pracowali, żeby otworzyć oczy europejskim dyplomatom na
potencjał agresji Rosji.
W połowie lat dwutysięcznych Litwa była najprawdopodobniej
krajem, który najgłośniej mówił o trudnych tematach na forum
międzynarodowym. I to nie podobało się Rosji. Jej zdaniem
litewscy dyplomaci byli awanturnikami, potrafiącymi wpłynąć
na opinie w Unii Europejskiej i NATO.
Dlatego Kreml uderzył.
Jak to często bywa w wypadku rosyjskich ataków
internetowych, tematy, od których zaczyna się zakłócanie
publicznej wymiany opinii pojawiają się w lokalnych, pozornie
niezwiązanych z Rosją mediach, blogosferze, na profilach
polityków lub aktywistów. Albo pochodzą od zwykłych,
autentycznych i uczciwych obywateli, którzy po prostu wyrażają
swoje zdanie.
Albo biorą się znikąd.
Połączenie operacji z Kremlem jest niemożliwe do zauważenia.
Szczególnie dobrze zakamuflowane są powiązania z FSB i innymi
służbami bezpieczeństwa. Gdy nie ma sprawcy, Kreml może się
schować za oficjalnymi niejasnościami.
Zasadniczy sposób prowadzenia wojny informacyjnej
przedstawił w swojej książce, napisanej już w 1971 roku, Kullervo
Rainio, fiński badacz i członek parlamentu: metoda sprowadzała
się do manipulowania znaczeniem pojęć, co miało
zdezorientować ludzi. Dzięki niej na przykład określenie „ustrój
socjalistyczny” miało definiować demokrację.
Zmienianie sensu wyrażenia „mąż stanu” w języku litewskim
to jedna z operacji, która zaczęła się jakby w próżni.
Najpierw w litewskojęzycznym internecie zaczęły się pojawiać
nowe znaczenia. Potem dostały się one do prasy i publicznego
dyskursu o polityce. Związków z Kremlem lub FSB nie było
widać, ale w praktyce nikt inny nie miał ani interesu, ani sił, aby
rozkręcić tak szeroko zakrojoną i długotrwałą operację.
Pojęcie „mąż stanu” kojarzy się z mającym duże znaczenie dla
historii, cenionym i wpływowym politykiem. Niektórym być
może przyjdzie na myśl ważne dzieło z czasów antycznej Grecji,
słynny dialog Platona Polityk, w którym Sokrates, młodszy
Sokrates, matematyk Teodor z Cyreny oraz filozof rozmawiają
o definicji męża stanu, jego cechach oraz o wiedzy i filozofii.
Według definicji współczesnego słownika Merriam-Webster
„mąż stanu” to „mądry, zdolny i ceniony przywódca polityczny”.
Ale w litewskim internecie „mąż stanu”, valstybininkas, otrzymał
znaczenie przeciwnie: to członek tajnej, niebezpiecznej
i skorumpowanej grupy pochodzących z elit dewiantów
seksualnych.
Skandale z udziałem mężów stanu wybuchły mniej więcej
w 2005 roku, gdy po litewskim internecie zaczęto rozpuszczać
listy nazwisk. Wymieniono na nich wysokich urzędników,
polityków, dziennikarzy krajowych mediów, ówczesnych i byłych
szefów służb bezpieczeństwa oraz dowódców sił zbrojnych. To
właśnie oni byli rzekomymi litewskimi wichrzycielami.
Owym mężom stanu przypięto łatkę niegodnych zaufania
poprzez sianie bezpodstawnych, wulgarnych oskarżeń o próby
korupcji. Według internetowych trolli spora ich część była
homoseksualistami. W konserwatywnym społeczeństwie
najskuteczniejszym sposobem na oplucie drugiej osoby jest
odniesienie się do orientacji seksualnej w obraźliwym kontekście.
To naprawdę działa.
Wraz z upływem czasu historie trolli o „niebieskich mężach
stanu” – niebieski oznacza na Litwie homoseksualistę – nabierały
rozpędu. Twierdzono, że członkowie kliki szybko się wzbogacili,
pociągają za sznurki wszędzie tam, gdzie zapadają decyzje
dotyczące prowadzonej przez kraj polityki, oraz kontrolują każdy
urząd państwowy. Podstawą teorii spiskowej, której
rozpowszechnianiu przysłużyli się w końcu także dziennikarze
tradycyjnych mediów, była koncepcja, że kilku mężów stanu
steruje całym litewskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych.
W internecie wciąż można znaleźć stare artykuły i podejrzane
blogi, gdzie toczą się na poważnie dyskusje o członkach kliki, ich
rzekomych tajnych kontaktach i zakonspirowanych działaniach.
W połowie pierwszej dekady XXI wieku internet nie pochłaniał
codziennie tyle uwagi człowieka co dziś. Ale sieć miała
wystarczający potencjał, żeby wzbudzić podejrzenie, że z mężami
stanu jest co najmniej coś nie tak. I co najgorsze: niektórzy
uwierzyli, że klan zagraża bezpieczeństwu kraju. Litwę należało
wręcz chronić przed tą niebezpieczną kliką.
Tak naprawdę na liście zostali wymienieni patrioci, którzy
pracowali w administracji państwowej, siłach zbrojnych, na
uczelniach wyższych i w mediach. Wielu z nich już po
odzyskaniu niepodległości przez Litwę reformowało kraj,
działało na rzecz przyjęcia go do Unii Europejskiej i NATO oraz
pomagało przejść przez trudny okres, również wtedy, gdy
u władzy byli głównie postkomuniści i pupil Kremla,
populistyczny prezydent Rolandas Paksas. W 2004 roku został on
oskarżony i skazany, ponieważ przyznał litewskie obywatelstwo
rosyjskiemu biznesmenowi, który finansował jego kampanię.
Liczni mężowie stanu wypowiadali się krytycznie na temat
polityki Putina i Łukaszenki. Reprezentowali też postawy
prozachodnie. Ale na forach internetowych i w komentarzach
pojawiały się nawet opinie, że mężowie stanu „tylko pozorują
walkę przeciwko Rosji”. „W rzeczywistości”, pisały trolle, są
rosyjskimi agentami i pracują na rzecz Putina.
Nagonka wykroczyła poza świat internetu.
Pod koniec lipca 2006 roku ceniony i doświadczony oficer
litewskich służb bezpieczeństwa, który pracował w konsulacie
Litwy w Grodnie, został znaleziony martwy w Brześciu, gdzie
miał przebywać w podróży służbowej. Okoliczności jego śmierci
były niejasne, a pierwsze doniesienia sprzeczne. Według części
źródeł z inicjatywy Rosjan lub Białorusinów zraniono go
śmiertelnie nożem lub zatruto. Inne donosiły, że wypadł z okna
własnego pokoju hotelowego na dziewiątym piętrze, być może
ktoś mu w tym pomógł. Niektórzy są zdania, że prawda o losie
oficera do tej pory pozostaje nieznana.
Nieżyjącego pracownika służb również wprost ośmieszano.
Niektóre środki przekazu oskarżały go o przesadzanie
z używkami i informowały o jego rzekomych problemach w życiu
prywatnym. Pojawiła się także teoria o mężach stanu. Podobno
wysłali oni borykającego się z kłopotami oficera do Grodna, gdzie
według niektórych miał „badać interesy kliki” związane
z rosyjskim gazem.
Krążyły również inne teorie. Według najpopularniejszej
mężczyzna zginął, ponieważ „był w posiadaniu zbyt wielu
informacji o nadużyciach kliki mężów stanu”. Miał prowadzić
własne śledztwo na temat „skradzionych w Wilnie milionów
dolarów amerykańskich, które należały do białoruskiej opozycji”.
Ona tymczasem tak naprawdę nigdy takich sum nie posiadała.
Jednak według autorów fake newsów „mężowie stanu zdołali
ukraść 40 milionów dolarów własnymi siłami lub razem
z białoruską opozycją, więc sprawę należy zbadać”. Bajkę
wałkowano w tej samej formie także na Białorusi, aby oczernić
opozycję jako opłacane pionki Stanów Zjednoczonych.
W roku 2006 na Litwie w ogóle nie mówiło się publicznie
o wojnie informacyjnej Rosji lub o zorganizowanych nagonkach.
Przed obszernym śledztwem Roberta S. Muellera z 2017 roku nikt
systematycznie nie zbierał mogących posłużyć w sądzie
dowodów na udział rosyjskich służb bezpieczeństwa
w szkodliwych operacjach internetowych.
Z tej przyczyny nie ma więc dowodów na to, że wypaczenie
znaczenia terminu „mąż stanu” lub powiązane ze śmiercią
oficera teorie spiskowe pochodziły z Kremla i jego
międzynarodowej machiny propagandowej. Ale służyły celom
Rosji: chodziło o wzbudzenie podejrzliwości, stworzenie
podziałów na Litwie, zniszczenie zaufania obywateli do
prozachodnich decydentów i administracji.
W następnych latach spore grono z zaszufladkowanych jako
mężowie stanu osób zostało powiązane również z innymi
skandalami. Można powiedzieć, że publiczna dyskusja na Litwie
była przynajmniej w części napędzana przez hejterów, gdy
w 2008 roku przeprowadzono wybory parlamentarne, a rok
później wybory prezydenckie. Już wcześniej było wiadomo, że
wielu mężów stanu nie może się ubiegać o kolejną kadencję lub
pracować dalej na dotychczasowym stanowisku.
Wygląda na to, że na Litwie i w Gruzji Rosja testowała
skuteczność trolli i kampanii dezinformacyjnych już w połowie
pierwszej dekady XXI wieku.
Według pewnego dobrze poinformowanego litewskiego
urzędnika, który śledził wydarzenia, liczba kłamstw w internecie
była ogromna. Trudno było je zdemaskować z powodu ich
przytłaczającej masy. Niektórzy spekulowali, że wpisy pochodzą
z ulicy Łotewskiej, czyli z ambasady Rosji w Wilnie.
Wtedy nikt by nawet nie uwierzył, że w ogóle istnieją opłacane,
motywowane politycznie i epatujące nienawiścią państwowe
trolle internetowe. Ale nawet teraz, w 2019 roku, wielu traktuje
historie o nich jak science fiction lub oznakę bujnej wyobraźni.
W Finlandii pionierski raport o opłacanym przez rosyjskie służby
bezpieczeństwa torpedowaniu opinii w internecie oraz wpływie
tych działań na postrzeganie kraju za granicą opublikował
w 2010 roku w czasopiśmie „niin&näin” ekspert do spraw
rosyjskich Jukka Mallinen.
W roku 2006 zaprzyjaźniony dziennikarz z Wyborga
powiedział Mallinenowi o znajomym, który uczył się w szkole
FSB rejonu wyborskiego. Osoba ta ujawniła, że już wtedy
studenci otrzymywali wynagrodzenie za ataki internetowe.
Wyszukiwanie w Google’u pokazało, że identyczne obelżywe
wycieczki osobiste i propagandowe bzdury wymierzone
w opozycjonistów publikowano hurtowo na wielu forach.
Mallinen wspomina, że jeszcze w 2010 roku w Finlandii nie
zdawano sobie sprawy z istnienia takiego zjawiska. Jego
pionierski artykuł nie sprowokował nikogo do rzeczowej dyskusji
ani nie spotkał się z zainteresowaniem.
Zamiast tego Mallinen stał się obiektem obraźliwych
i potencjalnie karalnych prorosyjskich komentarzy, przede
wszystkim dlatego, że wypowiadał się publicznie o łamaniu praw
człowieka podczas wojny w Czeczenii oraz organizował
w Finlandii dyskusje o życiu i publikacjach zamordowanej
w Rosji dziennikarki Anny Politkowskiej. Na dobre trafił na
celownik, gdy jako przewodniczący fińskiego PEN Clubu urządził
przed ambasadą Rosji w Helsinkach demonstrację ze świeczkami
ku pamięci Politkowskiej.
Zarówno w rosyjskich mediach państwowych, jak i w fińskiej
blogosferze Mallinenowi przyklejono łatkę zwolennika
terroryzmu. Pewien Fin, jak się później okazało: mający kontakty
z FSB i otwarcie mówiący o swoich związkach z antysystemową
gazetą „MV”, opublikował nagranie, na którym wyrażał
pragnienie, żeby FSB „zniszczyło Finów”, w tym Mallinena.
Złożone przez poszkodowanego zawiadomienia o przestępstwie
nie poskutkowały postawieniem zarzutów. Później z powodu
nagonki Mallinen musiał zrezygnować ze stanowiska
przewodniczącego fińskiego oddziału PEN Clubu, organizacji
działającej na rzecz wolności słowa. Mallinen ocenia, że Rosja
zaczęła rozwijać swoją strategię opartą na działaniu
internetowych trolli już na początku XXI wieku. W planach miała
także przejęcie władzy nad internetem za granicą.
Przed operacją w wywodzącym się z sanskrytu litewskim,
wyjątkowo pięknym i melodyjnym starym języku, „mąż stanu”,
valstybininkas, był zwykłym pojęciem. Ale obecnie mówienie
o mężach stanu wzbudza w niektórych ludziach na Litwie
skojarzenia ze spiskiem lub defraudacją państwowych pieniędzy.
Z perspektywy czasu szeroko zakrojona operacja zrealizowana
w przestrzeni informacyjnej Litwy zdaje się jedną z najbardziej
niszczycielskich tego typu akcji, przynajmniej spośród
zidentyfikowanych przypadków.
Również pod koniec pierwszej dekady XXI wieku Renatas Juška
miał otrzymać lekcję. Dotyczyła ona wykorzystywania funduszy
państwowych.
DĘBY
Wczesną wiosną 2009 roku prezydent Litwy mianował Juškę
nowym ambasadorem na Węgrzech.
Wtedy Juška był kierownikiem działu Ministerstwa Spraw
Zagranicznych, który zajmował się współpracą rozwojową
i umacnianiem demokracji. Stworzył go w roku 2006, po tym, jak
udało mu się przetrwać skandal z Milinkiewiczem.
„Byłem szczególnie dumny z nazwy działu: »umacnianie
demokracji«. Niektórzy nadal powątpiewali i zastanawiali się, czy
nie posuwamy się zbyt daleko, wpierając ją za granicą, oraz czy
ministerstwo nie stąpa po kruchym lodzie. Ja jednak byłem
przekonany, że nie możemy ustawać w działaniach”.
Ledwo ogłoszono nominację Juški na nowego ambasadora na
Węgrzech, wybuchł kolejny skandal.
I znów nie było sposobu, żeby powiązać go z działem FSB
odpowiedzialnym za rozpowszechnianie fake newsów. Ale
osiągnięcia petersburskiej fabryki trolli schodzą na dalszy plan,
gdy zestawi się je z absurdalnością nowych zarzutów. Skandal
z afgańskim parkiem był dobrze przygotowany, a intrygi
umiejętnie ze sobą połączone.
Sprawa ujrzała światło dzienne w litewskiej telewizji.
Pojawiła się sugestia, że Juška może mieć coś wspólnego ze
złym gospodarowaniem pieniędzmi podatników. W rozmowie
z dziennikarzem niezaprzeczalny ekspert, leśniczy, powiedział
dziennikarzowi, że nie wierzy, aby dęby mogły się przyjąć
w Afganistanie. „Pomysł ich zasadzenia w tym kraju jest bardzo
kiepski”, skomentował.
Materiał podważał sens przedsięwzięcia, którego nie
planowano. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Litwy nigdy nie
zamierzało sadzić dębów w Afganistanie.
„Nie mogłem uwierzyć, gdy zobaczyłem tę wiadomość
w dzienniku”, mówi Juška.
Kierowany przez Juškę dział ministerstwa faktycznie był
odpowiedzialny za odbudowę prowincji Ghor w środkowym
Afganistanie. Częścią przedsięwzięcia było założenie parku
i zasadzenie typowych dla regionu gatunków, które dobrze
czułyby się w tamtejszym klimacie.
W Afganistanie drzewa symbolizują pokój, a Litwa chciała
podarować tamtejszym mieszkańcom spokojne i ciche miejsce
nadające się do spędzania wolnego czasu. W czasie radzieckiej
okupacji Afganistanu drzewa używane były do operacji
wojskowych. Później ludzie palili drewno, aby uzyskać energię.
Duża część drzewostanu uległa zniszczeniu.
Na forum międzynarodowym zakładanie parków
w zniszczonym wojną Afganistanie traktowano powszechnie jako
gest dobrej woli. Oprócz Litwy robiło to też wiele innych krajów.
Dąb stał się bohaterem burzy medialnej nie przez przypadek.
Wybór manipulatorów padł na niego, ponieważ wiedzieli, że
wywoła on emocje odbiorców.
Dla Litwinów ten gatunek ma szczególne znaczenie. Dąb to
drzewo narodowe, symbolizuje siłę i państwo. W czasach
przedchrześcijańskich uchodził za święty. Litwę uważa się za
ostatni kraj w Europie, który przyjął chrześcijaństwo, i wielu jej
mieszkańców odczuwa z tego powodu dumę. Najsławniejszy
litewski dąb to Stelmužė, liczący sobie około półtora tysiąca lat.
Zgodnie z litewskim powiedzeniem mężczyzna jest silny jak dąb
Stelmužė.
Wielu dziennikarzy natychmiast zaczęło cytować fake newsa
o „idiotycznym” sadzeniu dębów przez Litwę w Afganistanie.
Wypytywali Juškę, czy został przekupiony, a decyzję o sadzeniu
świętego drzewa na dalekiej pustyni nazwali nieodpowiedzialną.
Chociaż na pustyni dęby nie zostały nigdy zasadzone,
w mediach wybuchła histeria. Mówiono i pisano, że państwo
wyrzuciło w błoto pieniądze przeznaczone na współpracę
rozwojową.
Część dziennikarzy połączyła oskarżenia o nierozsądne
sadzenie dębów z aferą dotyczącą mężów stanu oraz
skradzionymi milionami białoruskiej opozycji – które również
nigdy nie istniały – i żądała, żeby Juška został pociągnięty do
odpowiedzialności. Według teorii spiskowych był on przecież
zamieszany w oba oszustwa.
Wkrótce zaczęto wysuwać żądania odwołania Juški. Garść
parlamentarzystów wniosła publicznie o wszczęcie śledztwa
w jego jednostce. W tych warunkach – w trakcie trwania
kuriozalnego skandalu – Juška zainicjował dokładną kontrolę
wydatków w całym swoim dziale.
„Gdy człowiek staje się obiektem zarzutów, jedyną prawidłową
reakcją na nie jest porządne śledztwo. Ono odpowiada na każde
pytania. Bo czym innym można by z tym walczyć?”, komentuje.
Prace ruszyły. Parlament zaczął swoje śledztwo, a dział
kontroli wydatków państwa swoje. Stawiano pytania oraz
wertowano dokumenty i wyciągi z okresu ponad czterech
miesięcy. Funkcjonowanie działu Juški zostało sparaliżowane.
Część z jego pracowników niepokoiła się z powodu coraz
ostrzejszej krytyki i obawiała rezultatów śledztwa.
Koordynowanym przez Juškę projektom wspierającym
demokrację poświęcono niebezpiecznie dużo uwagi. Kilku
dziennikarzy i polityków próbowało wykorzystać skandal, żeby
ujawnić wspierane przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych
organizacje z Białorusi i nawet tożsamość niektórych tamtejszych
opozycjonistów. Przyjmowanie pieniędzy z zagranicy na mocy
decyzji reżimu Łukaszenki było przestępstwem. Jeśli lista
nazwisk ujrzałaby światło dzienne, sprowadziłoby to na
białoruskich aktywistów wyroki pozbawienia wolności.
„Niektórzy urzędnicy naciskali na mnie, żebym odtajnił
wszystkie informacje, i żądali dostępu do nich, ponieważ chodziło
o pieniądze publiczne”.
Jušce udało się zapobiec ujawnieniu danych osobowych.
Informacje zostały udostępnione tylko kilku kontrolerom, którzy
zobowiązali się do zachowania tajemnicy. Wymagane przez Juškę
ograniczenia były całkowicie zasadne. Dokładnie dwa lata
później białoruski rząd wystosował oficjalne zapytanie dotyczące
wsparcia finansowego otrzymanego z Litwy przez pewnych
działaczy pracujących dla organizacji na rzecz praw człowieka.
Ponieważ treść odpowiedzi na pismo nie została dobrze
przemyślana, na jej podstawie Białoruś skazała w 2011 roku
obrońcę praw człowieka Alesia Bialackiego na cztery i pół roku
pozbawienia wolności, na podstawie zarzutów, które Unia
Europejska uznała za polityczne. Przyczyną kary były rzekome
oszustwa podatkowe.
„Dla Litwy to wielka porażka na arenie międzynarodowej
i wciąż mam pewne poczucie winy z powodu Alesia. Gdy byłem
odpowiedzialny za koordynowanie takich spraw, udało nam się
zapobiec podobnym wydarzeniom. A potem coś poszło nie tak”,
mówi Juška.
Bialackiego, działacza organizacji broniącej praw człowieka
Wiosna, zwolniono z więzienia w 2014 roku, niedługo przed
odbyciem całego wyroku. Sądzi on, że był to efekt
międzynarodowej presji. Po wyjściu na wolność powiedział, że
będzie dalej walczył przeciwko autorytarnemu rządowi.
W śledztwie w sprawie Afganistanu przeczesano wszystkie
możliwe wątki. Do Czaghczaranu, stolicy prowincji Ghor,
pojechała delegacja parlamentarzystów i innych osób
odpowiedzialnych za badanie sprawy, wraz z grupą
dziennikarzy. Znaleźli sfinansowany przez Litwę park, który
wciąż, tak jak zakładały plany, był w budowie.
Ale nie było tam żadnych dębów.
Zamiast nich w parku rosły afgańskie drzewa, w pełni
dopasowane do klimatu panującego w środkowej części kraju.
„Ci sami politycy, którzy zaatakowali mnie bez powodu, wzięli
udział w oficjalnej ceremonii zasadzenia drzew. Obrócili skandal
we własną kampanię wizerunkową, wykorzystując do tego te
same afgańskie drzewa, które w ich intencji miały doprowadzić
do mojego zwolnienia. Ponieważ sadzenie drzew to w pewnym
sensie nasz pomysł, tamtego dnia, po miesiącach stresu, byłem
w dobrym nastroju”.
Tak jak w Czaghczaranie nie hodowano dębów, tak
i w jednostce Juški nikt nie defraudował pieniędzy podatników.
Presja w dziale opadła i jej urzędnicy mogli wrócić do pracy.
Ponieważ jednostka dysponowała sporym budżetem, a Juška
wiedział, jak to jest być celem wojny informacyjnej, już lata
wcześniej przygotował się na zarzuty o korupcję. Zanim zaczął
urzędowanie w dziale współpracy rozwojowej i wzmacniania
demokracji Ministerstwa Spraw Zagranicznych, poprosił
państwowy urząd antykorupcyjny o zbadanie jego prywatnych
kont bankowych, majątku, pożyczek i dochodów. W czasie
skandalu z drzewami jego finanse przeczesano ponownie
i uwolniono go od wszystkich podejrzeń.
Okres, w którym Juška był podejrzewany o złe
wykorzystywanie środków przeznaczonych na współpracę
rozwojową i umacnianie demokracji, jest przez niego opisywany
jako szczególnie trudny. „Gdy ktoś ci mówi, że jesteś głupi, okej,
to jest jego sprawa. Wtedy po prostu wyjaśniasz, że
w Afganistanie nie ma dębów i nie ma planów zasadzenia ich
tam. Ale gdy mówią, że jesteś skorumpowany… Pamiętam, że
moja matka codziennie płakała. Sprawa bardzo martwiła rodzinę
i przyjaciół”.
Oprócz tego skandal o kilka miesięcy opóźnił nominację Juški
na stanowisko ambasadora na Węgrzech. Ale w końcu śledztwa
się zakończyły, podejrzenia uznano za bezzasadne i wyniki
dochodzeń ogłoszono w mediach. Nadwątlona reputacja Juški
mniej więcej wróciła do stanu poprzedniego, a on sam cieszył się,
że jego jednostka przeszła test pozytywnie.
Trudno powiedzieć, kto wymyślił szaloną historię o dębach,
która zawojowała litewskie media. Być może nawet powstała ona
w kraju. Ale był to tylko jeden szkodliwy epizod w szerszej,
organizowanej w Rosji przez lata kampanii strategicznej zarówno
przeciwko Jušce, jak i całemu litewskiemu Ministerstwu Spraw
Zagranicznych.
W końcu nadeszła chwila, gdy Juška stanął przed ówczesnym
prezydentem Valdasem Adamkusem i odebrał listy
uwierzytelniające ambasadora. Podczas ceremonii
zorganizowanej na początku czerwca ówczesny prezydent
podziękował mu za aktywną i fachową pracę na rzecz wspierania
demokracji na Białorusi i w Gruzji oraz realizowanie projektów
w Afganistanie. „Znam pańską historię. Jest pan tak młody
i doświadczył pan już tak wiele”, powiedział.
„Poczułem się dumny. Szczególnie dlatego, że zostało to
powiedziane w obecności mojej rodziny, która była obecna na
ceremonii”.
Juška miał 37 lat. W ten sposób został najmłodszym
ambasadorem Litwy. W końcu w lipcu 2009 roku rozpoczął pracę
w Budapeszcie.
OSTATNIA KROPLA
Na nowym stanowisku ambasador Renatas Juška starannie
stosował te same środki bezpieczeństwa co wcześniej.
Gdy jeszcze pracował w Mińsku, nie chodził do barów, nie
spotykał się z nieznajomymi ani nie robił niczego takiego, co
mogłoby mu zaszkodzić. Na Białorusi był świadkiem, gdy
łotewski dyplomata został sfilmowany w czasie uprawiania seksu
i zaczęto go publicznie oczerniać jako homoseksualistę. „Już
wtedy tajne służby Białorusi były skrajnie chamskie i brutalne”,
mówi Juška.
Chciał zabezpieczyć nie tylko siebie i swojego pracodawcę, lecz
również własnych współpracowników. Często zmieniał hasła,
używał kilku adresów mailowych i nie logował się na Facebooka
ani Twittera.
Aktywiści, z którymi był w kontakcie, pozostawali pod
obserwacją nienawistnych państwowych agentów. Gdy pracował
na Węgrzech, regularnie kontaktował się lub spotykał ze
znajomymi działaczami demokratycznymi z Serbii, Ukrainy,
Gruzji i Rosji.
Rosyjscy aktywiści chcieli od niego wskazówek dotyczących
organizacji pokojowych demonstracji ulicznych. Juška kilka razy
widział się z nimi twarzą w twarz i im doradzał.
Po sfałszowanych wyborach prezydenckich w Rosji w 2011
roku obywatele w różnych częściach kraju zorganizowali
masowe demonstracje przeciwko Putinowi. Rosyjskie służby
bezpieczeństwa wymieniły osoby, które chciały oskarżyć
o „zamieszki wywołane przez Zachód”.
Juška był jedną z nich. Rosyjskie fake newsy głosiły, że
zorganizował „na Litwie obóz szkoleniowy dla demonstrantów”.
To oczywiście nieprawda.
Nie mogło mu również przyjść na myśl, że w tym samym
okresie, gdy czytywał zmyślone wiadomości o tym, że brał
rzekomo udział w wielkich demonstracjach na placu Bołotnym
w Rosji, ktoś nagrywał jego rozmowy telefoniczne.
Ósmego lipca 2013 roku nieznana osoba o pseudonimie
operacyjnym „Zydrunas Gerintas” wrzuciła na
YouTube’a zmanipulowaną wersję rozmów telefonicznych Juški.
Człowiek o tym nazwisku nigdy wcześniej nie umieścił żadnego
wideo w sieci, nie zrobił tego również później.
Data publikacji została dobrze przemyślana. W lipcu 2013 roku
Litwa rozpoczęła półroczny okres prezydencji w Radzie Unii
Europejskiej.
Dwa dwunastominutowe nagrania noszą tytuły Tak Litwa
naprawdę traktuje Azerbejdżan. Część 1 oraz Tak Litwa naprawdę
traktuje Azerbejdżan. Część 2. Głosowi nie towarzyszy
poruszający się obraz. Zamiast tego widać zdjęcie portretowe
Juški oraz kształt anonimowej postaci męskiej. Zmieniają się
tylko angielskie napisy, których treść również częściowo została
wypaczona.
Oprócz tego słychać głos, który pochodzi z prywatnych rozmów
Juški i jego kolegi z Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Wilnie.
Chociaż część rozmów zmanipulowano, znajdują się tam też
autentyczne fragmenty.
Juška i jego rozmówca, który specjalizował się w tematyce
Wspólnoty Niepodległych Państw, rozmawiają po litewsku,
głównie o sprawach politycznych, jak na przykład
o wydarzeniach w Azerbejdżanie, Armenii, na Litwie i Węgrzech.
Napomykają również o Putinie i Rosji.
Nagrania sprawiają wrażenie jednej ciągłej rozmowy
telefonicznej. W rzeczywistości to kolaż wielu rozmów, odbytych
w różnych terminach. Jedne wypowiedzi pocięto i posklejano,
inne wyjęto z oryginalnego kontekstu.
Osoby mówiące po litewsku zauważają, że angielskie „napisy”
celowo zawierają błędy, a niektóre fragmenty dialogu nie zostały
nimi opatrzone.
Rozmowy telefoniczne zmanipulowano i upubliczniono, żeby
wzbudzić gniew na kilku frontach: na Litwie, w Azerbejdżanie
i Armenii. Litewską opinię publiczną najbardziej zainteresowały
komentarze Juški na temat premiera, które dzięki przerobieniu
nagrań nabrały obraźliwego wydźwięku.
Na nagraniu kolega mówi Jušce, że właśnie organizuje wizytę
premiera Litwy w Petersburgu u swojego ówczesnego rosyjskiego
odpowiednika Dmitrija Miedwiediewa. Juška żartobliwie
odpowiada, że na czas spotkania premierowi Litwy można
włożyć do kieszeni paczkę gum do żucia.
Była to aluzja do poprzedniego incydentu pomiędzy Rosją
i Litwą. W 2010 roku prezydent Litwy spotkała się z Putinem
w Helsinkach na pierwszym od wielu lat tak ważnym szczycie.
Podczas rozmowy Putin przez cały czas żuł gumę i robił to
w bardzo ostentacyjny sposób.
„To było co najmniej niegrzeczne. W rozmowie zażartowałem
więc: »Czemu nie wrzucisz gum do kieszeni naszego premiera,
żeby też mógł być cool?«. W rozmowie zaraz po żarcie
napomknąłem o zachowaniu Putina, ale w wersji z YouTube’a ten
fragment został usunięty”.
W litewskim powiedzeniu „żucie gumy” sugeruje głupotę
i niestosowne zachowanie. Ale ponieważ kontekst został
usunięty, komentarz dał pole do interpretacji. Premier Litwy
odebrał te słowa jako obrazę i krytykę pod swoim adresem,
wbrew intencjom Juški.
W rozmowie został wspomniany także Górski Karabach,
przedmiot długiego sporu między Azerbejdżanem i Armenią.
Juška mówi o nim, posługując się jego pierwotną nazwą –
Arcach – której Ormianie zaczęli oficjalnie używać później,
w 2017 roku. Juška powiedział koledze, że biernie wspiera
Armenię, ponieważ „to Stalin nakreślił granice, więc czemu
mamy bronić decyzji Stalina”.
Minął miesiąc, nim ktokolwiek zauważył nagrania
opublikowane na YouTubie przez Zydrunasa Gerintasa.
Jako pierwsi „znaleźli” je Azerowie. Zrobione metodą wytnij-
wklej nagranie wywołało burzę. Tamtejsi dziennikarze zaczęli
donosić o „wycieku dyplomatycznym” i wydzwaniać do Wilna
z prośbami o komentarz. W tym samym czasie na YouTubie
pojawiły się podsłuchane rozmowy ambasadora Litwy w Baku
z jego kolegami z Wilna. Tytuł drugiej serii nagrań brzmiał: Tak
Litwa naprawdę traktuje Turkmenistan. Również składały się
z dwóch części, w internecie umieścił je użytkownik o azerskim
imieniu i nazwisku Farid Madzhirov.
Długo przygotowywana operacja bazująca na
YouTubie osiągnęła cel. Pozyskane nielegalną drogą zapisy
rozmów telefonicznych stały się w litewskich mediach tematem
numer jeden, bynajmniej nie dlatego, że ktoś dotarł do nich,
łamiąc prawo.
Zamiast tego wiele środków przekazu upowszechniało
nagrania w wersji, w jakiej zostały opublikowane, oraz cytowało
je jako autentyczne i wiarygodne „przecieki”, które odsłaniają
„całkowity brak profesjonalizmu i głupotę” dyplomatów.
Mówiono na przykład, że Juška i jego kolega „nieodpowiedzialnie
plotkują” przez telefon.
Żaden dziennikarz nie poświęcił chwili, żeby zbadać nagrania
przed przygotowaniem o nich materiału. Poprosiłam pewnego
anonimowego specjalistę międzynarodowej klasy, żeby obejrzał
filmiki i ich posłuchał. Zauważył on, że słyszane w tle hałasy się
zmieniają, a zdania wyrwane są z kontekstu.
Na Litwie nagrania prezentowano w telewizyjnych
programach publicystycznych. Wielu dziennikarzy potępiało
dyplomatów i winiło ich za nieodpowiednie zachowanie. Na
początku absolutnie nikt się nie zastanawiał, jak w ogóle udało
się założyć podsłuch na linii telefonicznej używanej przez
dyplomatów.
Niektórzy dziennikarze zaogniali skandal, zmuszając
najważniejszych litewskich polityków do skomentowania nagrań.
Media były zainteresowane zwłaszcza fragmentami o gumie do
żucia. Części opinii publicznej myśl o dyplomatach mówiących
w obraźliwy sposób o premierze wydała się szczególnie
pociągająca.
„Dziennikarze wycięli najbardziej kontrowersyjne fragmenty
i ciągle je puszczali. To dało naprawdę dobry efekt. Ale gdy
przyglądało się temu z wiedzą prawniczą i ze świadomością, że
nie jest to materiał ani autentyczny, ani pozyskany legalnymi
metodami, miało się wrażenie, że do wszystkich mediów trafiły
teksty internetowych trolli. Trwało to trzy tygodnie”, wspomina
Juška.
Na drugi dzień po ukazaniu się wiadomości dziennikarze
podjęli nowy wątek. Pytali, co powinno się zrobić z dyplomatami:
czy należy ich wezwać do kraju, ponieważ „splamili wizerunek
grupy zawodowej”? Atmosfera wokół sprawy gęstniała coraz
bardziej.
Napędzeni przez wieści o skandalu liczni czytelnicy osądzili, że
plotkarzy „trzeba pociągnąć do odpowiedzialności”. Oczywiście
w litewskich mediach pojawiły się również artykuły
i komentarze, które brały dyplomatów w obronę.
Jedna z takich wypowiedzi pochodziła od doktora Nerijusa
Maliukevičiusa, politologa z Uniwersytetu Wileńskiego.
Stwierdził on wprost: „Wyciek informacji pochodzących
z rzekomych rozmów dyplomatów może być na rękę tym, którzy
chcą ukazać litewską służbę zagraniczną w złym świetle. Z tego
powodu dopatruję się w tej historii działań tajnych rosyjskich
służb”.
Ale w publicznych dyskusjach pojawiło się za mało tak
bezpośredniego wsparcia. Powszechna opinia brzmiała:
„dyplomatów trzeba wykopać”.
Rosyjska machina była ewidentnie zamieszana w tę sprawę.
Tamtejsze media opublikowały wiele piętnujących artykułów,
oczywiście z podaniem personaliów dyplomatów. Mała operacja,
która ujawniła zainteresowanie Kremla skandalem, rozpoczęła
się 5 sierpnia, sześć dni po tym, jak wybuchł on na Litwie.
Niemalże równocześnie w 100 procentach identyczny tekst
pojawił się na trzech różnych stronach. Wydawało się, że dwa
mniejsze serwisy informacyjne oraz posługujący się fałszywą
tożsamością bloger LiveJournal, wcześniej publikujący na
przykład informacje wewnętrzne z kręgu rosyjskich służb
bezpieczeństwa, dostali gotowy do opublikowania szablon,
wyglądający jednocześnie jak wpis z bloga i wiadomość z serwisu
informacyjnego. W uzgodnionych tekstach dyplomatów
nazywano nieprofesjonalnymi.
W rosyjskiej narracji dominował przekaz o „skandalu wokół
Partnerstwa Wschodniego”. Wskazuje to na jeden cel operacji:
uniemożliwienie realizacji priorytetów prezydencji Litwy
w Radzie Unii Europejskiej, dotyczących wzmocnienia relacji
pomiędzy wspólnotą i państwami Partnerstwa Wschodniego.
Wszystkie kraje należące do tej grupy – Armenia, Azerbejdżan,
Gruzja, Białoruś, Mołdawia i Ukraina – znajdowały się wówczas
pod silnymi wpływami Kremla. Zerwanie przez nie stosunków
z Unią usatysfakcjonowałoby Rosję.
Śledzący wydarzenia politolog Nerijus Maliukevičius mówi, że
czas przeprowadzenia operacji został dokładnie przemyślany: na
Litwie już za kilka miesięcy miał się odbyć szczyt z udziałem
przedstawicieli krajów Partnerstwa Wschodniego, traktowany
przez nią jako najważniejsze zadanie okresu prezydencji. „Celem
było ośmieszenie litewskich dyplomatów właśnie przed
szczytem”, mówi Maliukevičius.
Juškę i innych przedstawiono jako osoby, które wcale nie
szanują swoich partnerów, lecz paplają o nich przez telefon.
„Skandal dyplomatyczny” omawiano także w mediach na
Węgrzech, w kraju placówki Juški. Niektóre z miejscowych gazet
przewidywały oddalenie ambasadora oraz nazywały jego
i innych dyplomatów „przestępcami”.
Wciągnięte w sprawę zostało również litewskie Ministerstwo
Spraw Zagranicznych. Stosunek do Kremla był przychylniejszy
niż zaledwie rok później, gdy Rosja zaczęła wojnę na Ukrainie.
Litwa nie była jedynym krajem w Unii Europejskiej, który jakby
„zapomniał” o rosyjskiej agresji zbrojnej przeciwko Gruzji w 2008
roku. W 2013 roku w Wilnie, podobnie jak w wielu innych
stolicach europejskich, wyrażano chęć unormowania stosunków
z Rosją. Minister spraw zagranicznych Litwy spotkał się
z Siergiejem Ławrowem i publicznie uzasadniał potrzebę
„zresetowania” relacji z Rosją.
Gdy dziennikarze wydzwaniali i żądali komentarzy, premier
Litwy zaczął wydawać oświadczenia – bez uprzedniego zbadania,
co tak naprawdę się wydarzyło. Zanim wypowiedział się dla
mediów, nie zapytał dyplomatów o ich punkt widzenia. Trolle
z YouTube’a lub spisane naprędce przez dziennikarzy
interpretacje nagrań skutecznie go przekonały, że był
wyśmiewany przez członków służby dyplomatycznej własnego
kraju.
„Nasz ówczesny premier myślał, że mój żart o gumie do żucia
oznacza lekceważący stosunek do niego. Obraził się. Tak działa
manipulacja”, mówi Juška.
Chociaż głos zabrała prezydent Litwy i publicznie nazwała
sprawę prowokacją, również ona określiła rozmowy dyplomatów
jako „nieprofesjonalne”.
Mimo że od pierwszego dnia było jasne, że operację
zorganizowali Rosjanie, wielu czołowym litewskim politykom
przychodziło z trudnością zgodzić się z tym publicznie.
Powtarzali, że „nie wiedzą, kto to zrobił” i że „nie ma dowodów”.
Dużo łatwiej niż Rosję było winić własnych dyplomatów.
Gdy medialny skandal trwał już prawie trzy tygodnie, minister
spraw zagranicznych podjął decyzję. Dyplomaci utracili jego
zaufanie. Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu przedstawił
wniosek, żeby odesłać ambasadorów do domu. I poinformował
o tym również opinię publiczną.
Komisja Spraw Zagranicznych wysłuchała ambasadorów
w Budapeszcie i w Baku. Przeważająca część jej członków
wspierała Juškę i głosowała przeciwko jego odwołaniu. W komisji
przypuszczano, że kolejnym celem może stać się któryś z jej
członków.
Użytkownik YouTube’a, który naruszył prywatność
ambasadorów, odniósł sukces na wielu frontach. Zniszczył
wzajemne zaufanie między dyplomatami i państwowymi
decydentami. Poza tym u wielu czołowych polityków obudził
obawy przed Rosją. Tym sposobem troll „Zydrunas” wbił klin
również między członków komisji parlamentarnej
i najważniejszych ministrów.
Po tym, jak ambasadora w Budapeszcie, Juškę, i ambasadora
w Baku wysłuchano przed komisją, ten drugi postanowił sam
podać się do dymisji.
Dwa dni później, 28 sierpnia 2013 roku, minister spraw
zagranicznych poinformował rząd, że postanowił przedstawić
prezydentowi wniosek o odwołanie Juški – nie uwzględniwszy
zaleceń komisji.
Bitwa zakończyła się porażką.
Juška mówi, że cieszy się, ponieważ mimo wszystko zdążył
zrealizować swój ostatni pomysł, a zarazem ważny projekt
w Budapeszcie. Było to postawienie na terenie zamku w Budzie
pomnika króla Polski i wielkiego księcia Litwy Władysława
Jagiełły oraz jego żony Jadwigi, królowej Polski i córki króla
Węgier. Pomnik odsłonięto oficjalnie w październiku 2013 roku
w obecności ministrów spraw zagranicznych Węgier i Litwy oraz
wiceminister spraw zagranicznych Polski.
Juška wrócił do Wilna i pracował dalej w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych, w dziale planowania. Udzielał mediom
wywiadów, w których próbował bronić swoich poczynań
i krytykował rząd za podjęcie pochopnej decyzji. Z tego powodu
otrzymał oficjalne upomnienie od ministerstwa.
Mimo to nie pozostawił tak tej sprawy. Nikt nie zażądał
dokładnego zbadania tego, kto zaplanował i przeprowadził
niezgodną z prawem operację. Bez odpowiedzi pozostało również
pytanie, jak to w ogóle możliwe, że rozmowy telefoniczne
dyplomatów pomiędzy Litwą i Węgrami, dwoma krajami NATO,
dało się przechwycić. Bezpieczeństwo służbowych połączeń nie
leżało w gestii pojedynczych pracowników.
„Postanowiłem walczyć i dotrzeć do prawdy. Pewnie było to
spowodowane moją buntowniczą i upartą naturą, ale przede
wszystkim tym, że byłem rozczarowany reakcją rządu na
skandal. To ja złożyłem na policji żądanie wszczęcia śledztwa, nie
władze. One tego nie zrobiły, chociaż zaatakowano ich
reprezentantów i ingerowano w pracę Ministerstwa Spraw
Zagranicznych”, mówi Juška.
Kontaktował się z przedstawicielami YouTube’a, wypełniał jego
formularze oraz wiele razy prosił o zablokowanie nielegalnie
pozyskanych i opublikowanych rozmów. Nie doczekał się
odpowiedzi. Wciąż jeszcze można znaleźć je na YouTubie.
Znieważające ambasadora w Baku nagrania usunięto dzień po
tym, jak podał się do dymisji.
Sześć miesięcy po „skandalicznych i niedyplomatycznych”
komentarzach Juški o gumie do żucia Rosja rozpoczęła działania
zbrojne przeciwko Ukrainie. Wśród władz Litwy krytyka
rosyjskiej polityki stawała się coraz powszechniejsza. Także
prezydent zaczęła wypowiadać się wprost i nawet nazywać Rosję
„państwem terroryzmu”, a Putina określać przezwiskiem
„Putler”.
Gdy odpowiedź na pytanie, kto umieścił w internecie nagrania,
była już prawie nieistotna w obliczu skutków skandalu – a więc
gdy kariera Juški leżała w gruzach – litewska policja
bezpieczeństwa w końcu zbadała sprawę. W marcu 2014 roku
w corocznym raporcie Departamentu Bezpieczeństwa Litwy
zawierającym ocenę zagrożeń dla państwa wymieniono sprawcę
operacji z YouTube’a: służby wywiadowcze Rosji.
Raport głosił, że do wycieku rozmów telefonicznych litewskich
dyplomatów w lipcu 2013 roku doszło za sprawą rosyjskich służb
wywiadowczych, których celem było ośmieszenie prezydencji
Litwy w Radzie Unii Europejskiej i Partnerstwie Wschodnim.
Zamierzały one również doprowadzić do tarć w wewnętrznej
polityce kraju.
„Należy zauważyć, że część międzynarodowych połączeń
z Litwy do krajów zachodnich i innych miejsc na świecie
przekierowywana jest przez sieci rosyjskich teleoperatorów.
Tamtejsze służby wywiadowcze mogą więc kontrolować
międzynarodowe rozmowy na Litwę i z Litwy”, pisano
w raporcie.
Wiadomość o kontrolowanych przez Moskwę połączeniach
zaszokowała kraj.
Rozmowy między Litwą i Węgrami, dwoma krajami NATO,
kierowano przez Federację Rosyjską. Chociaż było – albo
przynajmniej powinno być – wiadomo, że FSB nagrywa wszystkie
rozmowy w Rosji i zleca praktykantom spisywanie ich zawartości
oraz raportowanie przełożonym o najważniejszych z nich.
Latem 2014 roku Juška zrezygnował ze stanowiska
w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, udzielił ostatniego
obszernego wywiadu o swoim przypadku, wygłosił krytyczne
opinie o litewskiej dyplomacji i wyprowadził się do Brukseli. Pięć
lat pracował w Parlamencie Europejskim.
„Bruksela to moje dobrowolne wygnanie. Nie było łatwo,
ponieważ bardzo tęskniłem za domem i chciałem być z rodziną”.
Operacje internetowe na YouTubie wymierzone w Juškę i jego
kolegów były pierwszymi znanymi w historii krajów zachodnich
akcjami rosyjskich służb wywiadowczych łączącymi podsłuch
rozmów i ich publikację w internetowym serwisie wideo.
W późniejszym czasie rosyjski wywiad nagrywał, edytował
i udostępniał filmiki dotyczące Majdanu na Ukrainie, żeby
wywołać skandal wokół tamtych wydarzeń.
Już na początku roku 2014 opublikowano część lub części
rozmowy bądź rozmów telefonicznych asystent sekretarza stanu
USA Victorii Nuland, w której mówi ona „jebać UE”.
W światowych mediach odbiło się to szerokim echem,
szczególnie strony z fake newsami wycisnęły z tego, ile się da, ale
najwyraźniej nie doprowadziły do żadnych poważnych
wewnętrznych tarć. Celem takiej samej operacji po Litwie stała
się również Estonia, ale akcja okazała się dla jej organizatora
niewypałem.
Juška czuje dumę, ponieważ w ostatnich latach, szczególnie po
agresji Rosji na Ukrainę, jego ojczyzna jest pionierką i ekspertką
w sprawach demaskowania cyberataków w Unii Europejskiej
oraz NATO.
Specjaliści z dziedziny dezinformacji ostrzegali już
międzynarodową opinię publiczną, żeby przygotować się na tak
zwane materiały deep fake, które będą się upowszechniać
w przyszłości. Mogą to być na przykład nagrania stworzone przez
sztuczną inteligencję, lecz przypominające autentyczne.
Przypadek Renatasa Juški pokazuje, że Rosja jest w stanie siać
zniszczenie dzięki bez wątpienia dobrze obmyślanym, ale
technicznie niezbyt profesjonalnie wykonanym nagraniom
udostępnionym w internecie. Ataki sieciowe mogą się powieść
i bez udziału sztucznej inteligencji. Ale obrona przed nimi
wymaga, żeby cele operacji, którymi są bez wyjątku osoby
prywatne, były chronione i otoczone wsparciem.
WZIĘCIE ZAKŁADNIKÓW
„Doświadczenia dyplomaty Renatasa Juški dużo nas nauczyły”,
mówi ceniony na świecie litewski badacz Nerijus Maliukevičius.
Śledził on wymierzone w Juškę rosyjskie środki aktywne
zarówno w mediach tradycyjnych, jak i internetowych serwisach
społecznościowych już od czasu skandalu z planowanym
zamachem. W operacji na YouTubie doktor Maliukevičius
dopatrywał się intrygi Kremla jeszcze w trakcie jej trwania.
„To są klasyczne środki aktywne. Rosja wykradła tajne
informacje, przeprowadziła operacje psychologiczne
i opublikowała nagrania. Wiadomości przedostały się do mediów
i wzbudziły dyskusję o »braku zdolności dyplomatów do ochrony
swoich dróg komunikacji«. Potem również ministerstwo
przystąpiło do działania”.
Doktor Maliukevičius pracuje w Instytucie Stosunków
Międzynarodowych i Nauk Politycznych Uniwersytetu
Wileńskiego i wykłada na Litewskiej Akademii Wojskowej.
Jednym z jego zainteresowań naukowych jest społeczna
odporność na dezinformację.
Strategia Kremla polega na ciągłym stwarzaniu takich samych
warunków wszystkim tym, którzy działają na jego korzyść. Z tego
powodu na skandale nie wolno nigdy reagować w sposób, który
usatysfakcjonowałby Rosję, lub tak, żeby zrealizować własne cele
polityczne. „To jest jak wzięcie zakładnika. Szantażyście nie
można zapłacić okupu, którego żąda”.
Dla Renatasa Juški i innych dyplomatów skandal
z wykorzystaniem YouTube’a był wyjątkowo trudny, nie mogli
bowiem wypowiadać się o sprawie wprost lub wyrażać
publicznie swoich opinii – ponieważ można to było odebrać jako
działanie niedyplomatyczne. I tak też odbierano.
„Żeby oprzeć się sile takich operacji, państwa muszą robić
wszystko, co w ich mocy, żeby ochronić cele, w które wymierzone
są środki aktywne”, mówi Maliukevičius. I delikatnie zajmować
się przypadkami skomplikowanymi, często wkraczającymi
w sferę intymną. Do przygotowania się na ataki potrzebny jest
również staranny kontrwywiad.
Renatas Juška wolałby, żeby afera youtube’owa nigdy się nie
wydarzyła. Ale ponieważ do niej doszło, chciałby podzielić się
swoimi doświadczeniami i ma nadzieję, że w przyszłości stanie
się drogowskazem dla innych. „Mam cichą nadzieję, że moja
historia pomoże w podejmowaniu właściwych decyzji”.
Juška chce opowiadać o sprawie również z tego powodu, że
dyktatorzy bardzo szybko uczą się od siebie. „Jestem przekonany,
że wszystkie reżimy, a już w szczególności te, które dążą do
zniszczenia Europy, proponując jej swoje partnerstwo
w korupcji, zasługują na surowe traktowanie – nieważne, czy
chodzi o Putina w Rosji, Łukaszenkę na Białorusi czy
kogokolwiek innego”.
OPERACJE PSYCHOLOGICZNE
PRZEMOC PSYCHICZNA
Po moim artykule ktoś założył na Facebooku grupę i nazwał ją
„Rosyjska armia trolli”. Zadeklarowany przez nią cel to
protestowanie przeciwko szafującemu łatką trolli Yle –
uprawianym w sieci „bezpodstawnym piętnowaniu jako
rosyjskich trolli ludzi mających własną opinię” – czego nie
robiłam nigdy ani ja, ani tym bardziej nie zauważyłam, by robił
to mój pracodawca.
Bez pytania zostałam dodana do grupy, w której tagowano
mnie przy agresywnych rozmowach. Wewnętrzna dynamika
forum była pociągająca i wymowna. Jego administratorzy
i zawodowi propagandziści manipulowali mniej aktywnymi
członkami w sposób mający wszelkie znamiona operacji
psychologicznej. Moderatorzy zaprezentowali przykład
pożądanych sposobów prowadzenia rozmów. Krytycy
i nonkonformiści byli blokowani i szyderstwami skłaniani do
opuszczenia grupy.
Najaktywniejszymi dyskutantami były osoby o najwyraźniej
fałszywych tożsamościach, a także Johan Bäckman, Janus
Putkonen i ich prorosyjska sieć: zagorzali komuniści, aktywiści
skrajnej prawicy, czciciele Putina oraz ludzie, którzy mieli
głęboko wpojone tendencje antysystemowe. Zapełniali oni grupę
kremlowskimi fake newsami oraz śmieciowymi treściami,
wymierzonymi we mnie, a także innych dziennikarzy i badaczy.
Wielu ludzi, którzy dołączyli do grupy przypadkowo lub zostali
dodani przez znajomego, podążało za przykładem i poddawało
się w ten sposób jej wpływom.
Gdy śledziłam działanie armii trolli i innych podobnych
społeczności, zrozumiałam, że jedną z najbardziej podatnych na
fake newsy Kremla grup są osoby, które z powodu bezrobocia lub
z innej przyczyny spędzają dużo czasu w mediach
społecznościowych.
Dzięki algorytmom social mediów członkostwo w jednej grupie
hejterów otwiera nieskończone możliwości dołączenia do innych
podobnych. W bańce kłamstw Facebooka radykalizacja jest
w zasadzie dostępna za jednym kliknięciem. I dopóki użytkownik
sam podporządkowuje się ofertom podżegaczy i publikowanym
przez nich treściom, uważa się go za pożytecznego i pozwala na
dalszą przynależność do społeczności.
Na grupie „Rosyjska armia trolli” zachowania antyspołeczne
nagradzano. Jej członkowie, zarówno ci posługujący się
prawdziwymi personaliami, jak i ci używający fałszywych,
spekulowali, w jaki sposób współpracuję z zagranicznymi
służbami wywiadowczymi, wyzywali mnie od kłamców
i rusofobów oraz oskarżali o rozsiewanie nienawiści wobec
Rosjan. Fantazjowali o mojej śmierci, życzyli sobie ataku
atomowego na moje miejsce pracy i podawali w wątpliwość moje
zdrowie psychiczne. Znalazła się też spora porcja niestosownych
komentarzy na temat mojej płci, wyglądu i życia prywatnego.
Ta grupa i inne podobne zostały stworzone w tym samym celu:
miały legitymizować rosyjską propagandę, normalizować
przestępstwa, jak na przykład groźby i prześladowania, oraz
podżegać przeciwko tym, którzy krytykują Kreml lub ujawniają
związane z nim fakty. Administratorzy usprawiedliwiali otwartą
przemoc psychiczną wobec mnie argumentem, że bronią
wolności słowa. Według nich to ja jej zagrażałam.
Nikt nigdy nie poinformował członków grupy, że zgodnie
z fińskim prawem duża część ich przypominających pogróżki
komentarzy jest nielegalna, a wolność słowa w żadnym kraju nie
stanowi zasłony dla przestępstw. Im wulgarniej ktoś o mnie pisał,
tym więcej polubień uzyskiwał jego komentarz.
Śledziłam rozwój społeczności. Użytkownicy linkowali strony
z moimi publicznymi wystąpieniami i napisanymi przeze mnie
artykułami, by móc je ostro komentować. Każda moja wypowiedź
była krytykowana i przeinaczana.
Członkowie grupy połączyli siły, żeby znaleźć adresy mailowe
do ponad 260 moich kolegów i koleżanek z pracy oraz
przełożonych. Otrzymali oni wiadomości z informacją, że dążę do
zniszczenia wolności słowa. Celem akcji było wytworzenie
napięcia i wzbudzenie wzajemnej nieufności pomiędzy mną
a moimi pracodawcami oraz przedstawienie mnie nawet
w oczach zarządu jako kogoś, kto sprawia same problemy.
Próbowano zepchnąć mnie na margines nie tylko w dyskusji
publicznej, lecz także w moim własnym miejscu pracy.
Nigdy nie zabrałam głosu w dotyczących mnie wulgarnych
rozmowach. Kiedyś podczas mojego godzinnego występu w radiu
pojawiły się cztery wątki dyskusyjne, w których użytkownicy –
prawdziwi i obsługujący troll konta – pastwili się nad każdym
moim słowem.
Gdy czytałam ich komentarze, nie mogłam powstrzymać łez.
Zrozumiałam, że jeśli robiłabym dalej to, co do tej pory, mogę
równie dobrze sama zacząć wierzyć w ten konsekwentnie
kreowany obraz siebie jako potwora. I w najgorszym przypadku
zaczęłabym się bać udzielania wywiadów i publicznych
wystąpień – czyli zachowywać się tak, jak chciała tego grupa.
Zablokowałam najobrzydliwszych tagujących i zgłosiłam grupę
Facebookowi. Zasady serwisu zakazują tworzenia fałszywych
profili, publikowania nienawistnych treści i dokuczania.
Facebook odpowiedział. Według pracowników serwisu grupa,
w której fantazjowano o otruciu mnie, nie łamała jego zasad.
Zaledwie tydzień po moim apelu do czytelników byłam
wyczerpana. Razem z przełożonymi poszłam na spotkanie
z działem bezpieczeństwa Yle. Gdy omawialiśmy zdarzenia, jego
kierownik zapytał mnie, czy naprawdę chcę kontynuować
śledztwo o wpływie trolli na Finów.
Gdy odpowiedziałam twierdząco, westchnął. „W takim razie –
stwierdził – skontaktujemy się z państwowymi służbami
bezpieczeństwa”.
Kiedy te zapoznały się z sytuacją, przestrzegły mnie, że jeśli
planuję w najbliższej przyszłości podróż do Rosji, będę śledzona,
a moje kontakty z innymi zostaną wzięte pod lupę.
W rzeczy samej, planowałam podróż, tylko nie powiedziałam
o niej służbom.
Zamierzałam jechać do Petersburga badać fabrykę trolli.
DZIELĄCY I RZĄDZĄCY
We wrześniu 2014 roku na Białorusi podpisana została pierwsza
umowa o zawieszeniu broni. Nie poprawiła ona sytuacji, co
doprowadziło do kolejnej – zawarcia protokołu Mińsk II.
Tuż przed drugą próbą, w styczniu 2015 roku, ochotnicy
z InformNapalm jako pierwsi znaleźli i opublikowali pewną
interesującą mapę. Były na niej zaznaczone granice pomiędzy
terenami zajętymi przez armię Rosji, rządzonymi przez milicję
Doniecką i Ługańską Republiką Ludową, oraz obszarami
kontrolowanymi przez wojska rządowe Ukrainy.
Zawieszenie broni było regularnie łamane i InformNapalm
obserwował sytuację. Grupa ujawniała każdą nową rosyjską
dostawę sprzętu na Ukrainę.
Ochotnicy rozpoznali i spisali w raportach około 50 różnych
rodzajów rosyjskiej broni, która została przetransportowana na
Ukrainę. Grupa zauważyła, że Rosja przewozi przez granicę
sporo stosunkowo nowego sprzętu, do którego obsługi potrzeba
dobrze przeszkolonych żołnierzy. Podstawą wyposażenia armii
w Donbasie była jednak, i jest nadal, stara broń z czasów ZSRR.
InformNapalm przez lata ujawniał szczegóły dotyczące
dokładnego rozlokowania sprzętu wojskowego. Grupa
namierzyła miejsca rozmieszczenia różnych modeli
transporterów opancerzonych, czołgów, wojskowych
samochodów ciężarowych, wozów dowodzenia, ciężkich
wyrzutni rakietowych, systemów wyrzutni rakietowych,
systemów rakiet taktycznych ziemia–powietrze, niszczycieli
czołgów i haubic.
Według Kremla niczego takiego nigdy nie przetransportowano
z Rosji na Ukrainę. Było to osobliwe oświadczenie, zważywszy na
fakt, że modeli umieszczonych w bazie danych InformNapalm
nigdy nie produkowano na Ukrainie ani nigdy nie zakupiono ich
od Rosji dla armii ukraińskiej.
Od lipca 2014 roku InformNapalm poświęcił się również
badaniom losu samolotu pasażerskiego linii Malaysia Airlines.
Został on zestrzelony rosyjskim pociskiem rakietowym ziemia–
powietrze, ale Kreml zaprzeczał, że to jego wina. Grupa Burki
zgromadziła dowody na udział Rosji w katastrofie i oficjalnie
przekazała je międzynarodowej komisji badawczej.
Na wschodniej Ukrainie InformNapalm zbierał również ważne
informacje potwierdzające wielkie inwestycje Rosji w wojnę
elektroniczną. Ochotnicy zaobserwowali kilka nowych rodzajów
rosyjskiego sprzętu wojskowego, na przykład zagłuszaczy
radiowych lub systemów, dzięki którym można śledzić sygnały
radiowe, i wiele modeli bezzałogowych samolotów
zwiadowczych.
W uaktualnionej w 2014 roku doktrynie wojskowej Rosji wojna
elektroniczna została zdefiniowana jako forma wojny
informacyjnej. Daje ona Kremlowi podobne korzyści jak
rozsiewanie propagandy i cyberataki: wyśledzenie zakłócania
radarów i kanałów informacyjnych przez wroga jest bardziej
skomplikowane niż namierzenie miejsc, w których
przeprowadził on ataki fizyczne. Dlatego przed metodami walki
elektronicznej trudno się obronić – albo kogokolwiek o nie
oskarżyć przed trybunałem wojskowym.
W 2015 roku InformNapalm zlokalizował w Ługańsku,
w zajętym przez wojsko urzędzie podatkowym, centrum, które
zakłócało fale radiowe w okolicy. Emitowany sygnał był kilka
razy mocniejszy niż ten pochodzący z nadajnika lokalnego
kanału telewizyjnego. Analitycy z InformNapalm doszli do
wniosku, że budynku byłego urzędu używa się jako swoistego
sztabu głównego rosyjskich wojsk prowadzących wojnę
elektroniczną na tym obszarze.
Później ochotnicy znaleźli nagranie wideo, na którym rosyjscy
żołnierze przechwalali się, mówiąc o „zabezpieczaniu tego
pieprzonego gówna”. Mieli na myśli nowoczesny system
Borisoglebsk-2 produkcji rosyjskiej, służący do walki
elektronicznej, który uważany jest za jednostkę centralną w tej
wojnie. Oprócz wielu innych sztuczek umie także zakłócać sieci
komórkowe.
Na przeanalizowanym przez InformNapalm filmie rosyjscy
żołnierze dumnie prezentują sprzęt. Jeden z nich mówi:
„Patrzcie, kurwa, bierzemy Ukry na cel i strzelamy. W ten sposób.
To nasz ukryty człowiek, co wszystko obserwuje. I patrzy na
Ukropię”.
„Ukry” to obraźliwe, potoczne określenie na Ukraińców,
Ukrainę z kolei pogardliwie nazywa się „Ukropią”.
Wydaje się, że Rosja testuje na Ukrainie nowoczesne sposoby
prowadzenia wojny elektronicznej i systemy wywiadu
radiowego, które szpiegują komunikację, przechwytują
wiadomości oraz zakłócają działanie sprzętu sił zbrojnych
Ukrainy.
W roku 2015 dowodzący siłami lądowymi Stanów
Zjednoczonych w Europie Ben Hodges powiedział, że Rosję
cechuje zdumiewająca zdolność prowadzenia wojny
elektronicznej, a armia USA powinna uczyć się od Ukraińców.
W końcu w lutym 2015 roku podpisano drugie zawieszenie
broni. I znów szybko je złamano, i znów pojawiły się raporty
InformNapalm.
Niedługo po tym, jak ochotnicy ujawnili, że rosyjscy żołnierze
zerwali rozejm, i zażądali od Kremla poszanowania dla zawartej
umowy, Rosja zaczęła wywierać naciski.
PATRIOTYCZNI HAKERZY
Atak DDoS, czyli rozproszona odmowa usługi, jest
przeprowadzany na przykład za pomocą przekierowania na
konkretną stronę tak dużego ruchu, że serwer zaczyna odmawiać
dostępu i pada.
Po udanym ataku żaden z internautów nie da rady dostać się
na stronę, ponieważ ta się nie ładuje.
Podczas wielu bezsennych nocy programiści InformNapalm
bronili serwisu przed takimi atakami i naprawiali ich skutki.
Strona główna regularnie była ich celem.
Obecnie grupa używa Cloudflare’a – stworzonego przez
amerykańską firmę oprogramowania, które chroni ich witrynę
i blokuje kolejne ataki.
„Czasami przyprawiają nas o spory ból głowy, ponieważ są
zmasowane. W wielu przypadkach równocześnie przeprowadza
się kilka ataków”, mówi Burko.
Ale ochotnicy analizowali wszystkie wykorzystywane przez
hakerów metody oraz próbowali wyciągnąć z nich wnioski, by
odpowiadać na ataki skuteczniej.
Raz udało im się przekierować atak na serwer, na którym
strony utrzymują rosyjskie służby bezpieczeństwa FSB.
Ucieszyło ich to. Ponownie zdołali zmusić rosyjską machinę
bezpieczeństwa do użycia własnych zasobów najpierw do
odparcia ataków, a potem do zbadania, kto je przypuścił.
„Mamy nadzieję, że odkryli, że zrobiliśmy to my”.
Ukraina to ojczyzna wielu zdolnych hakerów. Część z nich
broni jej ochotniczo w szaleńczej cyberwojnie.
Cztery grupy hakerów, nazywające siebie haktywistami, są
w obronie kraju szczególnie aktywne. Nazywają się Trinity,
CyberHunta, Falcons Flame i RUH8. Gdy łączą siły przeciwko
Kremlowi, działają pod szyldem Ukrainian Cyber Alliance,
Ukraińskiego Cybersojuszu.
Gotowi do obrony ojczyzny haktywiści ufają ochotnikom
z InformNapalm. Dlatego od czasu do czasu wysyłają im dane
zebrane w wirtualnej przestrzeni. Często docierają do tajnych
informacji, na przykład korespondencji rosyjskich oficerów.
W takich przypadkach sieć Burki przetwarza pozyskane
wiadomości, analizuje je i na ich podstawie przygotowuje
raporty.
W kwietniu 2016 roku InformNapalm opublikował artykuły,
których podstawą było 30 gigabajtów maili i zawartości pobranej
z profili w mediach społecznościowych. Dane należały pierwotnie
do centralnych rosyjskich koordynatorów, których zadaniem jest
nadzorować bojówki, najemników i zwykłych poborowych
w Donbasie i w Syrii oraz dawać im instrukcje.
W swoich artykułach InformNapalm prezentuje screenshoty
maili oraz dokładnie objaśnia hierarchię dowodzenia pomiędzy
rosyjskimi koordynatorami i ochotnikami, stojącymi na czele
pozornie niezależnych oddziałów zbrojnych, oraz
administratorami stron z prokremlowską propagandą.
Wykradzione dane odsłoniły rozbudowaną sieć rosyjskich
agentów wpływu, którzy wydają rozkazy i udzielają rad wielu
grupom sabotażystów działających na Ukrainie. W świetle tych
informacji przywódca jednej z pozoru niezależnej organizacji
pozarządowej w Donbasie okazał się byłym oficerem rosyjskiej
FSB.
Materiały pokazały również, że Rosja przyznała wizy wielu
ochotnikom, którzy chcieli dołączyć do wspieranych przez nią
wojsk na wschodniej Ukrainie. Zgodnie z ukraińskim prawem
przekroczenie granicy państwa przez punkt kontroli, którego nie
obsadza armia Ukrainy, jest surowo zabronione.
W mailach znalazły się skany paszportów ochotników
hinduskiego, włoskiego i fińskiego oraz przyznane im przez Rosję
wizy turystyczne i biznesowe. InformNapalm opublikował
pozyskane z nich dane, które dołączył do dowodów
gromadzonych na potwierdzenie udziału tych osób w walkach na
wschodniej Ukrainie. Zeskanowany fiński paszport należał do
wspomnianego już Petriego Viljakainena.
Ukraińscy haktywiści mieli szczególnie dużo pracy w kwietniu
2016 roku. Dwie gotowe do obrony kraju grupy, Falcons Flame
i Trinity, włamały się do systemu informatycznego strony Anna
News, która zajmuje się publikowaniem fake newsów Kremla,
i zniszczyły jej zawartość, łącznie z kopiami zapasowymi.
Potem zamieściły na niej własną treść: linki do śledztw
InformNapalm oraz wiadomość wideo, którą mężczyzna w masce
Guy Fawkesa, symbolu grupy Anonymous, odczytywał wprost do
kamery.
„Jeśli oglądasz to nagranie, to znaczy, że oczyściliśmy
przestrzeń informacyjną z jeszcze jednej strony rosyjskich
terrorystów”.
Zamaskowany mężczyzna zwrócił się również do
administratorów serwisu Anna News i oświadczył, że hakerzy
przejęli wszystkie trzymane w tajemnicy informacje o nich
i o gościach witryny oraz skasowali kopie zapasowe strony.
Haktywiści przekazali te same dane również członkom
InformNapalm oraz ukraińskim służbom bezpieczeństwa.
Zamaskowany mężczyzna z nagrania zachęca widzów do
połączenia sił w walce o zwycięstwo nad Rosją: „Przestańcie
kupować rosyjskie towary, przestańcie wierzyć rosyjskim
mediom”. Mobilizuje ludzi do wspierania ukraińskich sił
zbrojnych oraz siebie nawzajem. „Nasza broń to rozum, wiara
i wolna wola. Każdy z was potrafi zadać wrogowi cios. Pomóżcie
tym, którzy potrzebują pomocy i bezpieczeństwa. Razem
jesteśmy siłą, która wygra wojnę”.
Grupa Romana Burki opublikowała artykuły o losie serwisu
Anna News i poinformowała o wielu nieudanych próbach
administratorów strony, aby przywrócić ją do działania.
„Zazwyczaj gdy strona pada, jej administrator może użyć
gotowego pliku kopii bezpieczeństwa. Ale haktywiści zastąpili go
własnym. Dwukrotnie próbowano przywrócić do życia Anna
News, ale kopia była uszkodzona. Nie dało się ponownie
uruchomić strony”, mówi Burko.
Patriotyczni ukraińscy haktywiści mieli jeszcze jednego asa
w rękawie.
Zrobili i zatrzymali u siebie kopię pierwotnej kopii zapasowej
serwisu Anna News. Według raportów InformNapalm haktywiści
zaproponowali administratorom strony wymianę: oddadzą im
skopiowany przez siebie plik, jeśli w zamian Rosja uwolni
ukraińskich jeńców wojennych.
Pytam Romana, czy działalność niektórych haktywistów może
być uznana za sprzeczną z ukraińskim ustawodawstwem, na
przykład z punktu widzenia ochrony przed cyberprzestępczością.
Burko potwierdza i dodaje: „Z drugiej strony zgodnie z naszą
konstytucją każdy obywatel ma obowiązek obrony niepodległości
Ukrainy i nienaruszalności jej terytorium. Ukraińskie
społeczeństwo obywatelskie zaprotestowałoby, gdyby
patriotyczni hakerzy usłyszeli z tego powodu zarzuty.
Prawdopodobnie wywołałoby to demonstracje”.
W tym samym czasie, gdy ukraińscy haktywiści odgrzebywali
rosyjskie tajemnice, nienawistne siły zafiksowane na punkcie
ujawnienia tożsamości Romana Burki prowadziły dalej własne
„badania”.
ODPOWIEDNI KANDYDACI
Federalnoje Agentstwo Nowostej, czyli RIA FAN, jest stroną
prowadzoną rzekomo z Ukrainy, ale tak naprawdę kieruje nią
petersburska fabryka trolli. Uderzyła w Romana Burkę we
wrześniu 2016 roku.
Autorzy rosyjskojęzycznego artykułu atakującego Romana
Burkę powołują się na źródło, którym miała być wymiana
korespondencji „pomiędzy personelem wojskowym ukraińskich
jednostek specjalnych a Ministerstwem Obrony Ukrainy”.
Materiał rzekomo pochodzi od grupy hakerek z Ukrainy
o nazwie Beregini. Zapytałam o nią wysokiego rangą
ukraińskiego dyplomatę, ale odpowiedział, że nigdy o niej nie
słyszał.
Opublikowany przez RIA FAN materiał wygląda, jakby składał
się ze zrzutów ekranu, które prezentują rzekomą rozmowę
grupową prowadzoną w aplikacji Messenger przez Burkę
i jakichś innych użytkowników Facebooka.
Ale wiadomości na czacie, które zdaniem fabryki trolli
„dowodzą powiązań Burki” z władzami, są pod względem treści
niezrozumiałe, przypuszczalnie wyrwane z pierwotnego
kontekstu i opatrzone komentarzem trolli. Być może zostały
również przerobione.
Mimo to RIA FAN oskarża wspomnianego z nazwiska
ukraińskiego kapitana o posługiwanie się pseudonimem Roman
Burko.
„Osoba, którą w artykule identyfikuje się jako mnie, nie jest
mną. Nadal wszędzie używa się tych samych, dobrze znanych
z radzieckich czasów sztuczek”, mówi Burko.
Również stacja telewizyjna Ministerstwa Obrony Federacji
Rosyjskiej, Zwiezda (Gwiazda), zaatakowała zarówno
InformNapalm, jak i brytyjskich dziennikarzy śledczych z grupy
Bellingcat, cytując słowa szefa resortu.
Ale ukraińscy ochotnicy byli zbyt zajęci przygotowywaniem
raportów i nie zwracali większej uwagi na obrzucanie ich błotem.
Jesienią 2016 roku Ukrainian Cyber Alliance włamał się do
skrzynek mailowych biura doradcy politycznego prezydenta
Władisława Surkowa oraz jego asystenta. Haktywiści przekazali
zdobyte dane wyłącznie członkom InformNapalm w celu ich
analizy i opublikowania.
Ochotnicy przeczesali zawartość służbowej poczty Surkowa
i stwierdzili jej autentyczność.
W opublikowanych artykułach przedstawili znaleziska jako
dowody na to, w jaki sposób krąg otaczający Putina uczestniczył
w planowaniu konfliktu przeciwko Ukrainie i jego inicjowaniu.
Maile pokazywały, że Surkow wspierał rosyjskie interesy w obu
marionetkowych państwach, które zostały utworzone na
wschodnich rubieżach kraju.
InformNapalm odkrył, że rosyjscy agenci i najważniejsi
dowódcy odpowiadający za najemników w Doniecku i Ługańsku
raportowali Surkowowi o przeprowadzonych sabotażach.
Opisywali w mailach, jak postępowały próby zdestabilizowania
sytuacji na okupowanych obszarach Ukrainy i co chcą
zrealizować w przyszłości.
W wiadomościach dyskutowano też o szczegółach operacji
w mediach i wyliczano odpowiednich kandydatów na nowych
wysokich urzędników w Ługańsku.
Włamanie i wyciek danych nazwany Surkow Leaks stał się
ważną wiadomością w światowych mediach. Niektórzy
dziennikarze nie wierzyli, że to naprawdę ukraińscy haktywiści
są odpowiedzialni za tak profesjonalny atak, więc podejrzewali
o niego służby wywiadowcze Stanów Zjednoczonych.
„Jestem bardzo szczęśliwy, że nasza organizacja mogła pomóc
w rozpowszechnianiu ważnych informacji, które zostały
pozyskane przez Ukrainian Cyber Alliance. To przybliża nas do
zwycięstwa”.
Kreml zaprzeczył jakiemukolwiek włamaniu i oznajmił, że
Surkow nie używał nawet poczty elektronicznej. Jakkolwiek by
było, jego doradca, na którego konto hakerzy również się dostali,
został zwolniony na początku 2017 roku.
Niedługo po sprawie Surkowa InformNapalm padł ofiarą
kolejnego ataku internetowego.
Tym razem chodziło o stronę, której założycielem
i właścicielem jest Aleksandr Dugin, nazywany okultystą-faszystą
człowiek uważany za najważniejszego doradcę Putina.
Dugin jest znany z wyjątkowo przemyślanych słownych ataków
na zachodni liberalizm i demokrację oraz z lansowania koncepcji
Eurazji – oznaczającej w zasadzie były Związek Radziecki.
Prowadził wykłady na nastawionych na dezinformację
międzynarodowych konferencjach organizowanych przez
prokremlowskich aktywistów oraz cieszących się silną pozycją
pracowników administracji państwowej, takich jak Johan
Bäckman. To właśnie on sprowadził Dugina do Finlandii, żeby
głosił swoje nauki.
Publikująca rosyjskojęzyczną propagandę Jewrazija, mała
i według mierników ruchu rzadko przyciągająca czytelników
strona Dugina, nazwała dwóch członków InformNapalm
„propagandzistami kijowskiej junty”.
W tym samym artykule zdyskredytowano innych
zagranicznych badaczy i ekspertów do spraw bezpieczeństwa.
Całą grupę nazwano „kadrami NATO szkolonymi w celu zajęcia
Rosji”.
Ale międzynarodowa opinia publiczna zareagowała
entuzjastycznie na odkrycia InformNapalm. Zarówno Rada
Europejska, jak i NATO używały analiz jako źródeł informacji do
przygotowania oświadczenia w odpowiedzi na rosyjską agresję.
DOWODY
Od czasu do czasu zdarza się tak, że zdemaskowane przez
InformNapalm i hakerów organizacje oraz osoby wpadają
w histerię. Powodem jest jedynie to, że ich tajna i nielegalna
działalność polityczna została wyciągnięta na światło dzienne.
Burko podaje przykład. Jeden z najbardziej wpływowych
kremlowskich ideologów na okupowanych obszarach Ukrainy
przez nieuwagę pozwolił haktywistom zalogować się na własny
profil w mediach społecznościowych.
Oni, naśladując styl pisania propagandzisty, opublikowali
z jego konta post: „Chodźmy na Moskwę, atakujmy, powstańmy
przeciwko Putinowi!”.
Wpis rozprzestrzenił się jak pożar, wywołał panikę i trafił do
rosyjskich mediów. Propagandzista Kremla musiał poświęcić czas
na dementowanie fake newsa, który zrodził się dzięki operacji
ukraińskich haktywistów.
„A to nawet nic nie kosztowało. Najważniejszy wniosek jest
taki, że Rosja nie spodziewa się kontrataku. Spodziewa się, że się
przestraszysz i uciekniesz. A jeśli zaczynasz się przeciwstawiać
i uderzasz w jej ludzi, są zdezorientowani i nie wiedzą, co się
dzieje”.
Wywoływanie presji psychologicznej, na przykład wzbudzanie
strachu, nie jest zazwyczaj celem InformNapalm. Ale Burko
mówi, że ma świadomość również takich skutków.
„W idealnym świecie wróg po przeczytaniu informacji
odłożyłby broń i powrócił do zwyczajnego trybu życia. Albo
zrobiłby obrót o 180 stopni i zaczął walczyć przeciwko samemu
sobie”.
W czasie istnienia grupy jej członkowie przedstawiali swoje
odkrycia służbom bezpieczeństwa Ukrainy, najważniejszym
krajowym politykom, ukraińskim i zagranicznym dziennikarzom
oraz dyplomatom różnych państw.
Tylko w 2017 roku ochotnicy opublikowali 313 raportów, które
mają łącznie prawie 2500 wersji w innych językach,
zidentyfikowali 11 nowych modeli rosyjskiego sprzętu
wojskowego na Ukrainie, edukowali na konferencjach w Europie
i Stanach Zjednoczonych, a także spotkali się z ponad 120
dziennikarzami, ekspertami i dyplomatami.
Grupa Burki miała znaczący wpływ na to, jak Ukraińcy i cała
społeczność międzynarodowa zareagowali na rosyjską agresję.
Ukraina wniosła oskarżenie do Europejskiego Trybunału Praw
Człowieka z powodu rosyjskich działań zbrojnych i naruszania
praw człowieka na terenie kraju. Rosja potwierdza oficjalnie
swoją obecność i władzę na Krymie, ale w Donbasie już nie.
Dlatego Ukraina musi odsłonić prawdę i przedstawić dowody
na rosyjską obecność w Doniecku i Ługańsku – sterowanych
z Kremla „republikach ludowych”. Do oskarżenia dołączone
zostały informacje, które zebrał i zbadał InformNapalm.
Władze Ukrainy zgromadziły dowody od naocznych świadków,
strażników granicznych, rosyjskich żołnierzy, ukraińskich
ekspertów do spraw wojskowych i prokuratorów.
W lutym 2018 roku Iwan Liszczyna, zastępca ministra
sprawiedliwości Ukrainy i jej pełnomocnik w Europejskim
Trybunale Praw Człowieka, oficjalnie potwierdził, że część
wiadomości o rosyjskim sprzęcie wojskowym wraz z jego
lokalizacją oraz wykonane mu zdjęcia pochodzą od
InformNapalm.
Liszczyna sądzi, że w procesie istotne jest pokazanie
ewidentnych powiązań między systemem wprowadzonym
w Donbasie a armią Rosji.
Nieoficjalnie, nie podczas ciągnących się spraw sądowych, lecz
na stronach InformNapalm, zostały one już potwierdzone. Było to
możliwe dzięki działalności patriotów-ochotników, którzy
poświęcili się zbieraniu dowodów już w 2014 roku.
W kwietniu 2018 roku InformNapalm udostępnił wielki bank
informacji, w którym umieścił wszystkie swoje odkrycia
z ponadczteroletniego okresu prowadzenia badań. Według
ukraińskich mediów to największa istniejąca baza danych
dotycząca niewypowiedzianej przez Rosję wojny.
Tak jak to było w przypadku innych publikacji ochotników,
również te zasoby zostały przetłumaczone oraz są dostępne dla
wszystkich. Mogą być rozpowszechniane w mediach
społecznościowych i w mgnieniu oka rozchodzić się po świecie,
pokonując granice językowe, kulturowe i państwowe.
I właśnie z tego powodu trolle cały czas chcą uciszyć grupę
rozpowszechniającą informacje.
DONOSICIELE
Wiosną 2018 roku Roman Burko i inni ochotnicy zostali
zmuszeni, by stawić czoła prawdopodobnie najpoważniejszemu
atakowi, jaki kiedykolwiek przeciwko nim skierowano. Stawia on
pod znakiem zapytania dalszą pracę oraz zagraża misji
rozpowszechniania informacji.
Niewidzialni agresorzy wykorzystali zmyślone raporty
użytkownika dla administratorów Facebooka. Na portalu każdy
może zgłosić osobę lub stronę za złamanie zasad społeczności,
czyli za naruszenie regulaminu serwisu, według którego nie
wolno używać platformy na przykład do krzewienia mowy
nienawiści lub do nękania.
Chociaż ochotnicy nie wykorzystywali serwisu do żadnego ze
wspomnianych celów czy do publikowania innego rodzaju
zakazanej zawartości, ktoś słał Facebookowi donosy na nich.
Początkowo profile trzech ochotników zostały zamknięte na
miesiąc. Na wiele dni zablokowano również Burkę. Dla
właściciela konta oznacza to, że nie może publikować żadnych
informacji ani korzystać z aplikacji Messenger. Z punktu
widzenia grupy sytuacja była krytyczna.
Okazało się, że członkowie InformNapalm zostali zgłoszeni
przez innych użytkowników, a moderatorzy zablokowali ich
z powodu komentarzy umieszczonych przez nich wiele lat
wcześniej.
Według Burki zmasowane zgłaszanie członków InformNapalm
zostało przeprowadzone jak kampania. Sądzi on, że jest to skutek
działania botów Kremla lub stoją za tym członkowie grup
popierających władze Rosji. Trudno jest zapobiegać takim
atakom, a jeszcze trudniej je odpierać.
„Najwidoczniej rosyjskie farmy botów stworzyły program,
który automatycznie wyszukuje konkretne słowa we wszystkich
najpopularniejszych tekstach ukraińskich dziennikarzy
i blogerów, po czym zgłasza je administratorom Facebooka”.
Gdy zaczęto notorycznie zamrażać konta, ochotnicy robili
wszystko, co w ich mocy, żeby odnaleźć stare komentarze i inne
opublikowane przez siebie wpisy, a następnie usunąć popełnione
lata wcześniej wpisy mogące naruszać regulamin.
Ale problem w tym, że nie da się znaleźć komentarzy ani
poprzez zwykłe wyszukiwanie, ani za pomocą zaawansowanej,
używanej wówczas przez portal wyszukiwarki Graph.
A ponieważ Facebook nie udostępnia porządnych narzędzi
wyszukiwania, użytkownik nie jest w stanie znaleźć oraz usunąć
zgłoszonej zawartości.
Roman Burko napisał do obsługi użytkownika Facebooka, żeby
wyjaśnić sprawę, ale nie dostał zadowalającej odpowiedzi. Potem
grupa postanowiła zwrócić się publicznie do Facebooka
i poprosić o pomoc w sytuacji, gdy prawdopodobnie jest uciszana
przez majstrujące przy algorytmach rosyjskie boty.
„Obecna strategia Facebooka stawia w uprzywilejowanej
pozycji autorytarne władze Rosji i ich propagandę”.
Burko nie otrzymał odpowiedzi.
Po tym, jak trolle wykorzystały narzędzia Facebooka do
ingerowania w amerykańskie wybory prezydenckie,
przedstawiciele serwisu wielokrotnie powtarzali publiczne
oświadczenia, w których podkreślali, jak chronią „grupy
najbardziej narażone na atak”.
Przypadek InformNapalm pokazuje, że jednak muszą one
nadal walczyć o przetrwanie na platformie.
Od czasu do czasu przedstawione w wypaczonym kontekście
kłamstwa o ochotnikach pojawiają się w rosyjskich środkach
przekazu i na różnych prokremlowskich stronach internetowych:
RT, Sputnik i News Front oraz wielu innych.
Ale nawet rosyjskie fake newsy nie są w stanie zakłócić pracy
ochotników tak skutecznie jak kampania zgłaszania postów,
która doprowadziła do zamrażania kont na Facebooku.
***
W 2017 roku ukraińskie organizacje ochrony praw człowieka
poinformowały, że od momentu zajęcia Krymu na jego terenie
odnotowano 44 przypadki wymuszonego zaginięcia.
Najwięcej zdarzyło się pomiędzy marcem i majem 2014 roku.
Zaginionymi są osoby, które przez władze rosyjskie i grupy
udzielające im wsparcia zostały zaklasyfikowane jako
niebezpieczne. Jewhenija Zakrewska, ukraińska prawniczka
zajmująca się prawami człowieka, powiedziała prasie, że
Rosjanie szczególnie boją się złej sławy i tego, że ich działalność
zostanie wyciągnięta na światło dzienne.
Zaginieni to przede wszystkim Tatarzy krymscy, dziennikarze
tacy jak Roman Burko, aktywiści i osoby przybyłe z innych części
kraju.
Część zaginionych została wtrącona za kraty, część odnaleziono
martwą, część jest nadal poszukiwana. Lektura opowieści
więzionych osób jest przerażająca.
Można tylko przypuszczać, co przytrafiłoby się Burce, gdyby
nie opuścił Krymu po tym, jak odnalazł go radar rosyjskich
„oddziałów samoobrony”.
Co Roman Burko, który ledwo co uszedł z życiem, chciałby
powiedzieć ludziom nadal podważającym prawo Rosji do
nieusprawiedliwionej agresji? A tym, którzy wciąż nie wierzą
nawet w rosyjską wojnę informacyjną?
„Nie ma jednej odpowiedzi, ponieważ wszystko zależy od
człowieka. Najważniejsze to skupić się na potwierdzonych
faktach, analizować je i porównywać. Być może trafisz kiedyś na
celownik rosyjskiego żołnierza i dopiero wtedy uwierzysz, że
rzeczy, o których wcześniej czytałeś, są prawdą. Ja trafiłem.
Bardzo mnie to zmieniło, najprawdopodobniej na zawsze”.
W przyszłości InformNapalm chce działać w ten sam sposób co
teraz. Czy grupa zamierza publikować informacje prywatne
dotyczące prezydenta Rosji, które stawiają go w złym świetle?
Roman Burko przypuszcza, że Putin nie korzysta
z elektronicznych środków komunikacji i prawdopodobnie czyta
tylko prasę papierową.
I chociażby dotarło się do jego prywatnych wiadomości albo
w ogóle udało się go zastąpić kimś innym, według Burki problem
polega na tym, że nie przyniesie to żadnej większej zmiany. Rosja
nadal będzie prowadziła agresywną ekspansję.
W rosyjskim systemie kierownictwo zachęca podległych sobie
ludzi do wypełniania niezgodnych z prawem instrukcji, chociaż
wie, że jest to złe, a podwładni wykonują zadania bez specjalnego
rozkazu, ponieważ znają cele swoich panów.
„W Rosji jest tak wielu Putinów, że nic się nie zmieni, jeśli ten
zejdzie ze sceny. Zostanie zastąpiony nowym. Myślenie
imperialistyczne było głęboko zakorzenione w rosyjskim
społeczeństwie na długo przed Putinem. Ukraina walczy
o niepodległość od setek lat, więc to pewnie nie jest nasza
ostatnia wojna”.
Gdy Burko i jego grupa spotykają się z zagranicznymi
dziennikarzami przygotowującymi artykuły o tajnej wojnie Rosji,
muszą wciąż i wciąż wyjaśniać tę samą rzecz: świat się zmienił,
sprawy międzynarodowego bezpieczeństwa się zmieniły
i zmieniły się reguły gry. Na razie Rosja wyprzedza Zachód,
ponieważ to ona je wymyśliła.
„Rosjanie w tym momencie wygrywają tylko dlatego, że znają
zaktualizowane zasady. Europa próbuje jeszcze grać według
starych reguł. W wojnie hybrydowej musimy się zjednoczyć
i odeprzeć razem atak oraz odpłacić się Rosji pięknym za
nadobne”.
Mówiąc inaczej: zdaniem Burki trzeba odpowiadać Kremlowi
trollingiem, ponieważ on trolluje resztę świata.
I jeśli nowi ochotnicy chcą dołączyć do walki, Burko i jego
przyjaciele przyjmą ich serdecznie, żeby prowadzili własne
badania i publikowali je na stronie InformNapalm.
Burko ma też plan, jak zwyciężyć w tej grze. Trzeba dokopywać
się do nowych informacji i nadal je rozpowszechniać wśród
szerokiego grona odbiorców.
„Wygramy, jeśli liczni uczciwi dziennikarze będą przekazywali
całą zdobytą wiedzę międzynarodowej opinii publicznej. Przez to
rządy nie będą miały innego wyjścia niż zmobilizować się
i dyplomatycznymi sposobami zacząć wywierać presję na Rosję.
Na jej akcje po prostu nie wolno pozwolić. Być może myślisz, że
jestem rusofobem, ale to nieprawda. Jestem w połowie
Rosjaninem. Lecz cała moja dusza należy do Ukrainy i ona żąda
sprawiedliwości”.
MILIONY WYŚWIETLEŃ
Chociaż zimą 2014 roku nadal byłam nękana, moja praca
postępowała w dobrym tempie. Internauci wysyłali mi namiary
na trolle rozpowszechniające rosyjską propagandę w mediach
społecznościowych. Na przykład na Twitterze fałszywe konta
udostępniały brutalne filmy z YouTube’a, na których wspierana
przez Rosję milicja bije ukraińskich żołnierzy, a więc być może
dopuszcza się zbrodni wojennej. Rosyjskie akcje były chwalone
przez trolle.
Pozujący na zwykłą stację telewizyjną kanał RT, narzędzie
wykorzystywane w wojnie informacyjnej Rosji, używał
YouTube’a do rozpowszechniania nagrań, na których jego
dziennikarz okazuje radość, gdy rosyjscy żołnierze wystrzeliwują
rakiety w kierunku Ukrainy.
Niektóre z najpopularniejszych virali propagandowych
z YouTube’a zostały profesjonalnie wyreżyserowane, niczym
zachodnie teledyski muzyczne. Jedno z najbardziej poruszających
nagrań przedstawia ukraińskich żołnierzy idących na śmierć
oraz tracących kończyny z winy prezydenta i jego złej oceny
sytuacji. W praktyce wideo miało obniżyć morale sił zbrojnych
Ukrainy.
Rosyjska teoria spiskowa, wedle której Stany Zjednoczone
przyczyniły się do wybuchu konfliktu na Ukrainie, zyskała sporą
popularność. Na wspomnianym nagraniu amerykański oficer
przyznaje odznaczenie cierpiącemu w szpitalu rannemu
ukraińskiemu żołnierzowi.
Pomiędzy scenami pokazane są krótkie i wymowne
wiadomości, które określają Ukrainę jako „prawdziwego
agresora”. Widziałam, jak dzięki pracowitym trollom z Twittera
takie filmiki zbierały w ciągu kilku dni miliony odsłon.
Profesjonalnie przygotowane filmy przypominały te, które
analizowałam w moich wcześniejszych artykułach, gdy
zajmowałam się wykorzystywaniem mediów społecznościowych
do propagandy dżihadystów. W 2008 roku, podczas wojen
w Iraku i Afganistanie, pracowałam jako dziennikarka w dziale
zagranicznym największego fińskiego dziennika.
Wtedy z pomocą ekspertów analizowałam materiały, których
al-Kaida używała do prowadzenia werbunku w internecie. Już
w tamtym okresie mobilizowanie ludzi za pomocą mediów
społecznościowych do globalnej świętej wojny lub lokalnego
konfliktu przychodziło terrorystom bez trudu.
W zasadzie wystarczyło umieścić na YouTubie nagrane za
niewielkie pieniądze ekstremistyczne przemówienie lub
trzymające w napięciu propagandowe wideo wzbogacone
o chwytliwe pieśni bojowe. Gdy takie treści trafią do internetu,
stają się dostępne dla każdego użytkownika. Być może widz
zradykalizuje się za ich sprawą i dołączy do walki.
Analiza propagandy i celów stawianych jej przez dżihadystów
pokazała, że autorzy w pełni opanowali wykorzystanie symboli,
języka, muzyki i ilustracji w taki sposób, aby pozostawiły trwały
ślad w umyśle odbiorcy i trafiły do jego uczuć – taki sam cel mają
filmy rozpowszechniane przez rosyjskie boty na Twitterze.
Zastosowano techniki obrazowania dobrze pasujące do telewizji
i filmów, przemawiające do wielu zmysłów i mające zwabić
również widzów, którzy nie umieją czytać.
W historii właśnie ruchomy obraz i film były ważnymi
narzędziami używanymi do ustanawiania reżimów i ich
utrzymywania, tak było na przykład w przypadku nazistowskich
Niemiec lub Związku Radzieckiego.
Wygląda na to, że prowadzący kanał RT zrozumieli znacznie
wcześniej niż inne tradycyjne zagraniczne media, jak ważne są
filmy viralowe. To oni zaczęli udostępniać własne materiały
telewizyjne na Facebooku i YouTubie.
Poza tym RT umiejętnie lansował swoje nowe projekty
społecznościowe, na przykład In the Now, który żeby zwabić
widza, oferuje materiały z tej samej półki co filmiki z kotkami,
czyli lekkie i wyglądające na niezwiązane z polityką.
Fałszywe informacje rozprzestrzeniane dzięki kanałom
cyfrowym to tania i groźna broń. W sferze jej niebezpiecznego
oddziaływania znajdują się ludzie narażeni na omamienie
propagandą, którzy mają poczucie, że zostali porzuceni przez
społeczeństwo. Internetowe wspólnoty krzewiące nienawiść
oferują im przestrzeń, w której mogą bez skrępowania wyrażać
siebie i swój żal. Specjaliści od propagandy zbierają
zawiedzionych razem i dają im przekonanie, że ich frustracja jest
zasadna.
Im dłużej trwało dziennikarskie śledztwo, tym bardziej było
widoczne, że dżihadyści, kremlowscy propagandziści internetowi
i neonaziści grają według tych samych zasad na tych samych
boiskach: ich ostatecznym celem jest osłabienie
demokratycznych systemów Zachodu, doprowadzenie do
wymiany władz, wywołanie konfliktów i stworzenie zagrożenia
dla cywili, a przynajmniej zbudowanie atmosfery sprzyjającej ich
skrajnej polityce.
Zarówno dżihadyści, jak i Kreml oraz neonaziści wykorzystują
do swoich celów Facebooka, Twittera i YouTube’a.
Można wyraźnie dostrzec ważny powód, dla którego Kreml
z powodzeniem działa w sieci: sposoby korzystania
z poszczególnych serwisów nie zostały uregulowane przez spółki
internetowe, one z kolei nie są kontrolowane przez
amerykańskich polityków.
Część najbardziej agresywnych kanałów popierających Rosję
oraz tych należących do skrajnej prawicy została
skomercjalizowana – twórcy zarabiają na ich prowadzeniu.
Pieniądze za reklamy pochodzą niekiedy od amerykańskich firm.
Facebook czerpie korzyści z ekstremistów i trolli, ponieważ
sprzedaje im reklamy i widoczność.
Z tego powodu łatwo jest dojść do wniosku, że firmy z branży
mediów społecznościowych, łącznie z Google’em, umożliwiają
trolling oraz propagandę i są gotowe patrzeć przez palce, skąd
pochodzą pieniądze za reklamy.
BIZNESMEN – BILL BROWDER
GODZINA I 18 MINUT
W listopadzie 2008 roku policja wtargnęła do domu Siergieja
Magnickiego i dokonała aresztowania. Ministerstwo Spraw
Wewnętrznych oskarżyło prawnika o udział – razem z firmą
Hermitage Browdera – w spisku polegającym na unikaniu
płacenia podatków.
Magnicki trafił do więzienia. Strażnicy naciskali na niego, żeby
zmienił zeznania złożone przed Komitetem Śledczym, w których
wskazał rosyjskie władze jako podejrzane o popełnienie
przestępstwa.
Ponieważ Magnicki nie odwołał tego, co powiedział, strażnicy
zaczęli gnębić go bardziej. Nie dawano mu jedzenia i nie
pozwolono na odpoczynek w nocy. W celi tłoczyło się zbyt wiele
osób, było bardzo zimno i nie działała kanalizacja.
Magnicki zachorował i jego stan szybko się pogorszył. Raz
udało mu się dostać na dyżur więziennego lekarza, ale ten
stwierdził: „Trzeba było iść się leczyć na wolności”.
Siergiej Magnicki, audytor i prawnik, pisał do śledczych
i kierownictwa więzienia liczne skargi na nieludzkie traktowanie.
Bez skutku.
Po prawie rocznej udręce w więzieniu ponownie trafił do
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i przed sąd. Jeszcze raz
złożył zeznania przeciwko tym samym funkcjonariuszom
i jeszcze raz potwierdził ich udział w intrydze, której skutkiem
była defraudacja pieniędzy rosyjskich podatników.
Trzy dni po przesłuchaniu przed sądem, 16 listopada 2009
roku, Magnicki został tak brutalnie skatowany w więzieniu, że
wkrótce zmarł. Śledztwo wszczęte wskutek starań rodziny
wykazało, że został pobity przez strażników gumowymi pałkami.
Zdjęcia wykonane przez patologa policyjnego ujawniają
spowodowane uderzeniami obrażenia na ramionach, kłykciach,
nadgarstkach i kolanach. Lektura oficjalnych wyników badania
przyczyn śmierci jest przygnębiająca: Magnicki doznał
poważnych uszkodzeń mózgu.
Śledztwo wykazało, że strażnicy więzienni celowo trzymali
personel ambulansu na zewnątrz tak długo, aż Magnicki zmarł
na podłodze celi: trwało to godzinę i 18 minut.
Siergieja Magnickiego zabił ten sam skorumpowany rosyjski
układ, który był przez niego demaskowany.
Gdy w Londynie spotkałam się z Billem Browderem po raz
pierwszy, powiedział mi, że postawił sobie za życiowy cel
pociągnięcie morderców Magnickiego do odpowiedzialności.
„Na początku próbowaliśmy dojść sprawiedliwości w Rosji,
ponieważ wydarzenia zostały dobrze udokumentowane. Ale nie
udało nam się”.
Przestępcy, którzy zaplanowali operację – zdemaskowani przez
Magnickiego przedstawiciele władzy państwowej – mimo
wysiłków Browdera nigdy nie ponieśli odpowiedzialności za
swoje czyny. Zamiast tego niektórych nagrodzono awansem.
Gdy Browder zrozumiał, że w Rosji nie dojdzie sprawiedliwości
dla Magnickiego, zaczął wymyślać sposoby na ukaranie
sprawców przestępstwa poza jej granicami.
Biznesmen stworzył koncepcję nowej ustawy, która nosiłaby
imię odważnego prawnika Magnickiego. Na jej mocy można by
nałożyć zakaz wjazdu na funkcjonariuszy organów
państwowych, którzy zamordowali Magnickiego oraz byli
odpowiedzialni za łamanie praw człowieka, i zamrozić ich
środki. Ukaranym sankcjami można by zakazać podróżowania na
przykład do Stanów Zjednoczonych i uniemożliwić korzystanie
z ich zagranicznego majątku.
„To pojawiło się jako nieśmiały pomysł, który potem się
rozwijał”, mówi Browder.
Zaczął przedstawiać swoją koncepcję innym.
W Stanach Zjednoczonych spotykał się z politykami, między
innymi z senatorami Johnem McCainem i Benem Cardinem,
opowiadał im o własnych doświadczeniach w Rosji oraz o losie
Magnickiego i referował swoje pomysły zmian ustawodawczych
wymierzonych wprost w przestępców.
Równocześnie Browder i jego pracownicy dalej prowadzili
śledztwa w Rosji.
Jedno ze źródeł tajnych informacji, Aleksandr Pierieplicznyj,
przekazał Browderowi twarde dowody: dokumenty bankowe,
które dowodziły udziału w spisku najwyższych rosyjskich
urzędników podatkowych.
Dwa lata później Pierieplicznyj zmarł w niewyjaśnionych
okolicznościach w wieku 44 lat. Browder sądzi, że został otruty,
tak jak bardzo wielu innych ludzi, których Kreml uznał za
„zdrajców”.
Na podstawie przeprowadzonych badań Browder i jego zespół
uruchomili powiązane z przypadkiem Magnickiego śledztwa
dotyczące prania brudnych pieniędzy w ponad 10 krajach na
całym świecie.
Z inicjatywy Browdera policja zaczęła badać los pieniędzy
wykradzionych rosyjskiemu skarbowi państwa na Cyprze,
w Szwajcarii, Estonii, na Łotwie, w Mołdawii, na Litwie, w Polsce,
Hiszpanii, Francji, Luksemburgu i Stanach Zjednoczonych.
W 2018 roku wniosek o wszczęcie śledztwa otrzymała od
Browdera również Centralna Policja Kryminalna Finlandii.
„Chcemy, żeby policja odebrała przestępcom pieniądze. To
naprawdę będzie dla nich nokaut”, mówi Browder.
Amerykański Departament Spraw Zagranicznych, Departament
Skarbu i Departament Sprawiedliwości oraz Rada
Bezpieczeństwa Narodowego zaczęły własne gruntowne śledztwa
w sprawach badanych przez Magnickiego. W swoich działaniach
wyjaśniających doszły do takich samych wniosków co on.
Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych Barack Obama 14
grudnia 2012 roku podpisał ustawę noszącą imię Magnickiego.
Dokument o nazwie „Magnitsky Act” zabrania wstępu na teren
Stanów Zjednoczonych tym funkcjonariuszom rosyjskich służb
państwowych, którzy byli odpowiedzialni za uwięzienie
Magnickiego i znęcanie się nad nim lub czerpali z tego korzyści
finansowe.
Na mocy ustawy w Stanach Zjednoczonych można również
zamrozić majątek osób, na które nałożono sankcje, oraz
zablokować ich operacje finansowe. Istnieje ponadto możliwość
ograniczenia możliwości przemieszczania się i korzystania
z zasobów finansowych przedstawicielom rosyjskich organów
państwowych, którzy odpowiadają za łamanie praw człowieka
także w przypadkach niezwiązanych z Magnickim.
Prezydent Władimir Putin zemścił się za wprowadzenie nowej
ustawy.
Amerykańskie rodziny od długiego czasu adoptowały
niepełnosprawne, będące nosicielami wirusa HIV lub cierpiące
na inne poważne choroby dzieci z rosyjskich sierocińców. Jako
kontruderzenie za ustawę Magnickiego Putin przerwał tego
rodzaju procedury adopcyjne i zabronił kolejnych. Gdy
w styczniu 2013 roku zakaz wszedł w życie, prawie sto tysięcy
Rosjan zaprotestowało przeciwko temu absurdowi, maszerując
ulicami Moskwy.
„Ustawa Magnickiego rozwścieczyła Putina. Nic nie dotyka go
tak bardzo jak myśl, że to, co przywłaszczył sobie w Rosji, można
zamrozić poza jej granicami. Ustawa fundamentalnie zagraża
temu, dlaczego Putin pozostaje przy władzy – kradzieży
pieniędzy”, mówi Browder.
Premier Rosji Dmitrij Miedwiediew był tak wściekły, że groził
Browderowi na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos
w Szwajcarii.
Dziennikarze zapytali go o śmierć Magnickiego.
Premier odpowiedział:
„To przykre, że Siergiej Magnicki zmarł, ale Bill Browder nadal
żyje i jest wolny”.
Wkrótce zaczęły się też zmasowane działania Kremla
wymierzone wprost w Billa Browdera i jego dobre imię.
Pierwszy propagandowy rosyjskojęzyczny program telewizyjny
o Browderze wyemitowano w Rosji w marcu 2013 roku. Nadał go
kanał NTV, którego właścicielem jest Gazprom, koncern skarbu
państwa z branży energetycznej.
W filmie Bill Browder został oskarżony o kradzież miliardów
z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Historia ta ma
swoje korzenie w czasach rosyjskiego kryzysu gospodarczego
w 1998 roku, gdy państwo pożyczyło z Funduszu cztery i pół
miliarda dolarów. Pieniądze te naprawdę zniknęły.
Zgodnie z przesłaniem długiego filmu pseudodokumentalnego
rosyjską pożyczkę przywłaszczył sobie Browder.
Ponadto oskarżano w nim Browdera o to, że był największym
beneficjentem śmierci miliardera Edmonda Safry,
niegdysiejszego partnera w interesach. Oprócz tego Browder miał
odnieść osobiste korzyści ze śmierci Siergieja Magnickiego, który
nie tylko nie ujawnił żadnych przestępstw, ale i sam był czarnym
charakterem.
Pięć dni po wyemitowaniu filmu władze Rosji zaocznie
wytoczyły sprawę Browderowi i pośmiertnie przeciwko
Siergiejowi Magnickiemu.
W rosyjskich mediach zaroiło się od obrazów pustej klatki na
sali sądowej. Międzynarodowe organizacje broniące praw
człowieka, na przykład Amnesty International, oraz szefowie
Unii Europejskiej skrytykowały proces, będący „znamiennym
przykładem stanu praworządności w Rosji”.
Po wszczęciu postępowania przeciwko zmarłemu kilka lat
wcześniej Magnickiemu Zgromadzenie Parlamentarne Rady
Europy powołało specjalnego śledczego do zbadania sprawy
zabójstwa współpracownika Browdera.
Na podstawie raportu śledczego Zgromadzenie doszło do
wniosku, że Rosja zleciła znęcanie się nad Magnickim, i potępiło
działanie jej władz.
„Kreml nienawidzi takich raportów, tak samo jak nienawidzi
wszystkich projektów polegających na wielostronnej współpracy
rządowej, na przykład ONZ i Rady Europy”, mówi Browder.
Potem również Parlament Europejski zalecił nałożenie sankcji
na 32 przedstawicieli rosyjskiej władzy państwowej
zamieszanych w sprawę Magnickiego. Rezolucję przyjęto
jednogłośnie.
W lipcu 2013 roku, ponad trzy lata po tym, jak Magnicki został
skatowany na śmierć, rosyjski sąd skazał go za obchodzenie
podatków.
W tym samym czasie Bill Browder wciąż popularyzował
historię Magnickiego wśród opinii publicznej i przed
decydentami. Jego następnym celem było ukrócenie działań ludzi
łamiących prawa człowieka nie tylko w Rosji, lecz i na całym
świecie.
BENEFICJENT
Departament Skarbu Stanów Zjednoczonych opublikował
w kwietniu 2013 roku pierwszą listę osób obciążonych sankcjami
na mocy ustawy Magnickiego. Znalazło się na niej 18 nazwisk.
Wśród nich byli moskiewscy urzędnicy podatkowi, którzy
zaakceptowali nieuzasadnione zwroty podatków, śledczy
odpowiadający za nielegalne zarekwirowanie własności
Hermitage’a, kierownik więzienia na Butyrkach, w którym
przebywał Magnicki, oraz wielu sędziów uczestniczących
w przygotowaniu sfałszowanego procesu.
Kreml zareagował tego samego dnia.
Opublikował własną, najwyraźniej przygotowaną zawczasu,
listę osób objętych sankcjami.
Trafili na nią amerykańcy urzędnicy, którzy według Rosji „dali
przyzwolenie na znęcanie się i nieuregulowane zatrzymywanie
więźniów”. Na przykład emerytowany amerykański generał, były
kierownik więzienia Guantanamo. Kreml wymienił też
amerykańskich prawników, którzy według niego uczestniczyli
w procesie Wiktora Buta, owianego złą sławą rosyjskiego
przemytnika broni.
Rok później, w maju 2014, Stany Zjednoczone dodały do listy
Magnickiego 12 nowych nazwisk. W tym gronie znaleźli się
członkowie służby więziennej, urzędnicy podatkowi i skazany
zabójca z południowej Rosji, który na drodze oszustwa został
właścicielem jednej z firm należących do Hermitage’a i otrzymał
na swoje konto bezzasadny zwrot podatku.
W tym samym czasie amerykańscy ustawodawcy szykowali się
do następnego kroku.
Komisja Spraw Zagranicznych Senatu Stanów Zjednoczonych
zaakceptowała globalną ustawę Magnickiego, na podstawie
której rząd amerykański mógł nałożyć sankcje na przedstawicieli
władzy łamiących prawa człowieka nie tylko w Rosji, lecz także
w każdym innym kraju na świecie.
Ponieważ nazwisko Magnickiego wciąż krążyło
i kompromitowało reżim Putina, w listopadzie 2014 roku
wyemitowano kolejną wstrętną audycję uderzającą w Billa
Browdera.
Film pod tytułem Litera M został nadany na kanale NTV – tym
samym, który puścił pierwszy pseudodokument dotyczący
biznesmena. Produkcja prezentowała go jako agenta zarówno
amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej CIA, jak
i wywiadu zagranicznego Wielkiej Brytanii MI6.
Chałtura znów zdobyła milionową widownię.
Według twórców filmu Browder rzekomo realizował tajną
misję o nazwie Quake, której celem było zdestabilizowanie Rosji
i Ukrainy.
Znów padły stare oskarżenia, że Browder ukradł miliardy
z Międzynarodowego Funduszu Walutowego i odpowiadał za
morderstwo partnera biznesowego. Oprócz tego pomówiono go
o to, że stał za morderstwem rosyjskiego oligarchy Borisa
Bieriezowskiego w Wielkiej Brytanii. Na potwierdzenie
fałszywych tez zaprezentowano szeroki wachlarz podrobionych
dokumentów.
Jedno z tych pism, rzekomo pochodzące z CIA, „potwierdziło”,
że Browder to agent, który działał pod kryptonimem „Solomon”.
Na potrzeby filmu wywiadu udzielił fałszywy specjalista, były
agent francuskiego wywiadu wojskowego i walczący w Afryce
żołnierz najemny. Mężczyzna powiedział, że „jest w 100
procentach pewny, że Browder pracuje dla CIA i ma powiązania
ze śmiercią Bieriezowskiego”.
Na początku 2015 roku Browder opublikował wspomnienia
zatytułowane Red Notice. How I Became Putin’s No. 1 Enemy
(Czerwony alert. Jak zostałem wrogiem numer jeden Putina).
W książce Browder opowiada o tym, jak stał się celem ataków
putinowskich władz, opisuje własne biznesowe sukcesy
i katastrofę oraz prezentuje losy Siergieja Magnickiego.
Publikacja zdobyła uznanie recenzentów i w wielu krajach
uzyskała status bestsellera. Dzięki niej świat stał się bardziej
świadomy skali skorumpowania rosyjskich władz.
W grudniu 2015 roku ruszyła następna poważna operacja
przeciwko Browderowi, zainicjowana przez prokuratora
generalnego Jurija Czajkę.
Jako najwyższy oskarżyciel Czajka odpowiadał za wiele spraw
i za jego wiedzą oraz zgodą popełniono przestępstwa przeciwko
Hermitage’owi.
Zanim Czajka niespodziewanie zaatakował Browdera, rosyjski
działacz opozycyjny Aleksiej Nawalny wypuścił na YouTubie
ciekawy film dokumentalny na temat udziału prokuratora i jego
dwóch synów w mającej globalny zasięg aferze dotyczącej
luksusowych apartamentów.
Dokument śledczy Nawalnego opowiada również szerzej
o nalotach na firmy i ich przejęciach, przeprowadzonych pod
zwierzchnictwem Czajki i za jego akceptacją. Wnikliwy
i zawodowo przygotowany film doczekał się miliona wyświetleń.
Dwa tygodnie po opublikowaniu wideo Nawalnego telefon
Browdera zaczął dzwonić i wściekle wibrować. Rosyjscy
dziennikarze kontaktowali się z nim i pytali: czy naprawdę to
wszystko zrobił?
Gdy biznesmen próbował wyjaśnić, o co tym razem jest
oskarżany, okazało się, że Czajka napisał list otwarty do dużego
rosyjskiego dziennika „Kommiersant”.
W tekście, którym zapełnione były dwie strony gazety,
Browder został oskarżony o sfinansowanie dokumentu
Nawalnego dotyczącego Czajki. Oprócz tego autor twierdził, że
śledztwo przeprowadzone przez opozycjonistę to spisek CIA
mający na celu oczernienie rosyjskich służb bezpieczeństwa.
Obwiniał też Browdera o morderstwo i inne przestępstwa.
„Moja odpowiedź była taka, że film Nawalnego jest świetnym
przykładem dziennikarstwa śledczego. To spory komplement, że
posądzono mnie o jego wyprodukowanie, ale niestety to w całości
zasługa Aleksieja Nawalnego”, mówi Browder.
Niedługo potem rosyjski kanał NTV nadał trzeci film
obrażający Billa Browdera. Za Czajką powtórzono w nim tezę, że
biznesmen odpowiada za produkcję Nawalnego, rzekomo
nakręconą we współpracy „z kontaktami Browdera pracującymi
dla CIA i MI6”. Browder został również oskarżony o zamiar
zmanipulowania właściciela Gazpromu i NTV za pomocą
własnego majątku.
W tym samym czasie amerykański senat opracował projekt
ustawy Magnickiego o globalnym zasięgu, który dotarł do izby
niższej parlamentu, gdzie miał poczekać na omówienie w Komisji
Spraw Zagranicznych. Departament Skarbu USA dodał do
istniejącej już listy objętych sankcjami osób nazwiska pięciu
kolejnych rosyjskich urzędników.
W kwietniu 2016 roku międzynarodowa sieć dziennikarzy
śledczych opublikowała raport o rajach podatkowych, oparty na
wielkim wycieku tajnych danych. Teksty znane jako „Panama
Papers” ujawniły nowe informacje o obchodzeniu podatków
i praniu brudnych pieniędzy w różnych krajach.
Dzięki „Panama Papers” światło dzienne ujrzały też nowe
szczegóły dotyczące gospodarczych układów prezydenta
Władimira Putina.
Najobszerniejsze badania na temat beneficjentów odkrytego
przez Magnickiego układu, za pomocą którego prano brudne
pieniądze, przygotował Ośrodek Raportowania Zorganizowanej
Przestępczości i Korupcji (Organized Crime and Corruption
Reporting Project, OCCRP). Okazało się, że najlepszy przyjaciel
Putina z dzieciństwa, Siergiej Roldugin, z zawodu wiolonczelista,
otrzymał pożyczkę w wysokości dwóch miliardów dolarów i jej
spłata została umorzona.
„Innymi słowy, jestem przekonany, że Roldugin to tylko
właściciel konta, na którym Putin trzyma pieniądze, ponieważ
nie może ich trzymać na własnym rachunku. Sądzę, że Roldugin
to zaufany człowiek Putina, jeden z wielu”, mówi Browder.
Co najmniej 800 tysięcy dolarów będących w posiadaniu
przestępczej siatki, którą zdemaskował Siergiej Magnicki, zostało
wpłacone wprost na konto Roldugina w Szwajcarii.
Ta informacja okazała się przełomowa.
„Faktycznie Putin był beneficjentem przestępstwa, które
doprowadziło do śmierci Magnickiego. To dlatego Rosja jest tak
zainteresowana tym przypadkiem”.
To również powód, dla którego rosyjska policja nigdy nie
wzięła go pod lupę. Ale policjanci w wielu innych krajach badali
konta bankowe i zagmatwane powiązania firm widmo oraz
dotarli do nazwisk tych, którzy odnieśli korzyści z przestępstw.
Niezależne od Rosji europejskie organy sprawiedliwości
znalazły i zamroziły łącznie przynajmniej 10 milionów dolarów
związanych z przestępstwami ujawnionymi przez Magnickiego.
Na pieniądze natrafiły w Szwajcarii, Francji, Monako
i Luksemburgu.
Część z nich znajdowała się na koncie bankowym żony
wicemera Moskwy. Inne znalazły się na koncie męża
kierowniczki jednego z urzędów skarbowych w stolicy. Była ona
odpowiedzialna za wypłatę zwrotu podatku dla firm, który został
nielegalnie przechwycony.
Departamentowi Spraw Zagranicznych USA udało się wyśledzić
jedną szczególnie interesującą odnogę procederu. Chodzi o 14
milionów dolarów, które trafiły do Nowego Jorku, na Manhattan.
Niecałe trzy miesiące po fałszerstwie ze zwrotem podatku
znaczna część skradzionej sumy, po długiej drodze, dotarła na
szwajcarskie konto bankowe założone na firmę Prevezon
Holdings.
Właścicielem Prevezonu jest rosyjski biznesmen Denis Kacyw,
który dzięki więzom rodzinnym ma bezpośrednie kontakty
z najwyższymi władzami państwowymi. Jego ojciec, Piotr, to były
minister transportu obwodu moskiewskiego i prawdopodobnie
jeden z najbogatszych wysokich urzędników w Rosji.
Zanim pieniądze wylądowały na należącym do Kacywa juniora
rachunku Prevezonu, zostały przepuszczone przez konta różnych
firm widm i trafiły do Estonii, na Litwę i do Mołdawii. W 2012
roku szwajcarska policja zamroziła na tamtejszym koncie
Kacywa siedem milionów dolarów.
Amerykańska policja aresztowała Denisa Kacywa jako
podejrzanego o pranie brudnych pieniędzy, gdy miał kupić
luksusowe mieszkanie na Manhattanie. We wrześniu 2013 roku
amerykański Departament Sprawiedliwości zamroził środki
Kacywa powiązane z Hermitage’em.
Prawną pełnomocniczką Denisa Kacywa w Moskwie jest
Natalia Weselnicka, która pomaga rodzinie Kacywów od wielu
lat. Znanym faktem jest, że prawniczka reprezentowała również
wiele rosyjskich przedsiębiorstw państwowych.
Na początku kariery Weselnicka pracowała w prokuraturze
okręgowej w Moskwie, gdzie szybko awansowała.
Jej bliskie związki z rosyjską władzą mają charakter prywatny.
Była żoną wiceministra transportu okręgu moskiewskiego
Aleksandra Mitusowa, który jako przełożonego miał z kolei Piotra
Kacywa, ojca Denisa.
Oprócz tego, że Prevezon korzysta z pomocy Weselnickiej, płaci
za usługi również amerykańskiej kancelarii prawniczej o nazwie
Baker & Hostetler.
Denis Kacyw, wspierany przez Bakera & Hostetlera oraz
Weselnicką, zaprzeczył zarzutom dotyczącym ujawnionego przez
Magnickiego prania brudnych pieniędzy. Proces zakończył się
ugodą i sąd nakazał Kacywowi zapłacić w Stanach Zjednoczonych
karę w wysokości ponad sześciu milionów dolarów. Wtedy
nazwisko Weselnickiej nie było jeszcze szeroko znane, więc
media nie interesowały się ani nią, ani jej przedsięwzięciami.
Ale wkrótce miało się to zmienić.
PREMIERA
Niedługo po tym, jak międzynarodowa siatka dziennikarzy
opublikowała wiele ujawniające „Panama Papers”, ataki Kremla
na Billa Browdera przybrały na sile.
Rosyjski Pierwyj Kanał nadał dokument, w którym
przedstawiono sfałszowane dowody na rzekomy spisek
zawiązany przez Browdera z CIA i rosyjską opozycją. Według
filmu Amerykanie zwerbowali Browdera w 1986 roku, a także
namówili polityka opozycji Aleksieja Nawalnego do udziału
w charakterze agenta w tym samym projekcie: niszczeniu
rosyjskiej władzy.
W filmie najważniejszym „dowodem” był rzekomo komputer
znaleziony na Ukrainie, który, po złamaniu zabezpieczeń,
odsłonił łańcuch instrukcji od CIA dla Browdera i dalej od
Browdera dla Aleksieja Nawalnego.
Browder uważa, że w dokumencie najciekawsze były
spreparowane wiadomości z chatu, które jakoby wymieniał
z Nawalnym.
Sfałszowane rozmowy ułożono bezmyślnie, ponieważ na
podstawie dat ich wysłania Browder rzekomo przekazał
„instrukcje” Nawalnemu trzy lata po tym, jak Nawalny
poinformował, że odebrał te same wiadomości.
Po premierze filmu oglądający go w sposób krytyczny
widzowie odszukali kadry z kłamstwami i opublikowali je
w internecie. Część drobniejszych błędów poprawiono
w powtórce audycji. „Ale obraźliwe oskarżenia nie zostały
sprostowane”, mówi Browder.
Według filmu nadanego w stacji Pierwyj Kanał jedyna osoba,
która miała motyw do zabicia Magnickiego, to nikt inny jak
Browder, rzekomo wspierany przez CIA. Audycja kłamliwie
podawała, że tuż przed śmiercią prawnik planował świadczyć
przeciwko Browderowi i ujawnić jego oszustwa podatkowe.
Najważniejszy fałszywy dowód przedstawiony w dokumencie
stanowi „wykradziona z komputerów CIA” wymiana maili, która
„dowodzi”, że amerykańskie służby zaaranżowały śmierć
Magnickiego w więzieniu.
W programie Browder był oskarżany o kradzież państwu
rosyjskiemu 230 milionów dolarów za sprawą oszustwa przy
zwrocie podatków.
Film przedstawia również zmyślone przykłady przypisanych
Browderowi i Magnickiemu oszustw podatkowych oraz głosi
tezę, że na stanowiska dyrektorów firm
Hermiatage’u zatrudniano osoby z niepełnosprawnościami.
Ekipa filmowa postarała się również o dodatkowy dramatyczny
wątek: pojechała do Londynu sfilmować biuro
Hermitage’a i udawała ofiary, gdy tamtejszy personel wezwał na
miejsce policję.
W związku z emisją programu Pierwyj Kanał urządził
półtoragodzinną debatę w studiu.
Większość gości była zgodna co do tego, że przedstawiony
w filmie Browder jest bez wątpienia aferzystą. Jedną
z zaproszonych do studia osób był zastępca przewodniczącego
Dumy Państwowej, który określił biznesmena mianem pasożyta
przewodu pokarmowego.
„Goście w studiu prześcigali się w oczernianiu mnie. Połowa
mówiła, że Browder to dupek, a druga połowa, że Browder to
dupek do kwadratu”, wspomina biznesmen.
Rosyjskie państwowe kanały telewizyjne często nadają
wiadomości o rzekomych przestępstwach popełnionych przez
opozycjonistów, na przykład Pussy Riot czy Nawalnego,
„przypadkowo” tuż przed rozpoczęciem przez policję śledztwa
przeciwko nim.
Tym razem, wkrótce po emisji pełnego kłamliwych oskarżeń
filmu stacji Pierwyj Kanał, w Moskwie zaczęło się dochodzenie,
w którym badano „rzekomy udział Browdera w zamordowaniu
Magnickiego”.
Ponadto zaczęła się zwyczajowa nagonka. Do budynku
znajdującego się przy ambasadzie amerykańskiej w Moskwie
przyczepiono wielką planszę przedstawiającą Browdera, który
prowadzi na smyczy psa o twarzy Aleksieja Nawalnego.
Drugi olbrzymi plakat został rozpostarty na ścianie w pobliżu
biura opozycjonisty. Na nim Browder podtrzymuje Nawalnego na
pokładzie statku, tak że przypominają Leonarda DiCaprio i Kate
Winslet ze sławnej sceny z filmu Titanic.
Pod koniec tego samego miesiąca zaczęła się starannie
przygotowana międzynarodowa operacja, której celem było
zniszczenie dobrego imienia Browdera i przerwanie procesu
legislacji globalnej ustawy Magnickiego w Stanach
Zjednoczonych.
Kampania obracała się wokół mocnego filmu rosyjskiego
reżysera Andrieja Niekrasowa. Obraz pierwotnie został
zaprezentowany norweskiemu sponsorowi jako „projekt
dotyczący wolności słowa”. Nosił tytuł The Magnitsky Act – Behind
the Scenes (Za kurtyną Ustawy Magnickiego).
Na początku procesu jego realizacji Browder ufał
Niekrasowowi i udzielił mu wywiadu. Ale rezultat był inny, niż
reżyser dał do zrozumienia.
Na 27 kwietnia 2016 roku zaplanowano premierę filmu
Niekrasowa w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Zaproszono
wpływowych europarlamentarzystów, a projekcja miała zostać
zwieńczona debatą panelową i przyjęciem koktajlowym.
Organizatorką projekcji i gospodynią wieczoru była fińska
europarlamentarzystka, bliska przyjaciółka Niekrasowa, Heidi
Hautala.
Rodziny Magnickiego nie zaproszono.
Tuż przed premierą Browder otrzymał informację o treści
filmu.
Według informatora, który widział film Niekrasowa,
udramatyzowana produkcja przytaczała jako fakty dokładnie te
same kłamstwa, które głosiły od lat zamieszane w morderstwo
Magnickiego rosyjskie władze i kremlowskie media.
Zgodnie z tezą filmu Magnicki nie został pobity w więzieniu,
nie był prawnikiem i nie raportował o działaniach
funkcjonariuszy Kuzniecowa i Karpowa ani nie przedstawiał
przeciwko nim dowodów. Browder i Magnicki rzekomo ukradli
Rosjanom 230 milionów dolarów, firmy Hermitage’a zostały
sprzedane legalnie, a nie przejęte wbrew prawu, w Radzie
Europy, Stanach Zjednoczonych czy w innym miejscu natomiast
nikt nie przygotował niezależnych badań o przypadku
Magnickiego.
Ponadto Niekrasow w filmie twierdził, że gruntownie zbadał
sprawę i że udowadnia tą produkcją, iż Browder jest łotrem,
a cała historia o pobiciu i zamordowaniu Magnickiego to tak
naprawdę kompletne oszustwo.
„W ten sposób Niekrasow obrócił kota ogonem. Użył
udzielonego przeze mnie wywiadu, żeby w pierwszej godzinie
filmu zbudować zaufanie, a potem stwierdza: »Ponieważ jestem
tak genialnym badaczem, znalazłem luki w opowieści, cała ta
historia to jedna wielka luka, a Browder publicznie kłamie«.
Z tych składników złożył do kupy film z zamiarem pokazania go
w Parlamencie Europejskim”.
Browder skontaktował się z dystrybutorami, przekazał im
prawdziwe informacje i zagroził wniesieniem sprawy
o zniesławienie, jeśli pokażą film.
Matka Siergieja Magnickiego wysłała do Parlamentu
Europejskiego list, w którym napisała, że każdy fragment filmu,
w którym Niekrasow minął się z prawdą, może być łatwo
zdemaskowany jako oszustwo na podstawie dziesiątków
autentycznych dokumentów.
Na premierę do Brukseli nie przyjechało zbyt wielu
europarlamentarzystów. Ale dwie osoby wspomniane przez
Magnickiego znalazły się na miejscu: Paweł Karpow, który był
jednym z policjantów biorących udział w intrydze, oraz Andriej
Pawłow, pełnomocnik właściciela banku USB Dmitrija Klujewa
w okresie, gdy popełniono przestępstwa badane przez
Magnickiego. Klujew został skazany za przestępstwa gospodarcze
i jest prawdopodobnie jedną z osób, które planowały intrygę.
Na miejscu pojawili się dziennikarze sześciu największych
rosyjskich stacji telewizyjnych w pełnej gotowości do
przygotowania materiałów o treści filmu Niekrasowa i reakcjach
parlamentarzystów.
Tuż przed projekcją całą galę odwołano.
Rosyjskie media rozkręciły skandal z powodu odwołania
premiery i uznały, że godziło to w wolność słowa i było dowodem
na cenzurę panującą na Zachodzie.
Rosyjscy dziennikarze przeprowadzili wywiady z kilkoma
osobami w prawie pustej sali. Jedną z nich była Natalia
Weselnicka, adwokatka Denisa Kacywa, podejrzanego
o ujawnione przez Magnickiego pranie brudnych pieniędzy.
Według artykułu rosyjskiej agencji prasowej Tass Weselnicka
należała do grona organizatorów imprezy. W ich imieniu
powiedziała rosyjskim mediom, że otrzymali oni od Billa
Browdera list, w którym groził im procesem, ponieważ, słowami
prawniczki, film ukazywał „drugą stronę historii, która różniła
się od wersji przedstawionej Zachodowi przez Browdera”.
Rosyjska stacja TV5 dowiedziała się nawet, że Weselnicka to
jedna z osób, które przekazały Niekrasowowi będące podstawą
filmu „prawdziwe dowody i potwierdzone opinie”.
Już po wszystkim Weselnicka napisała na Facebooku, że
Browder „napluł na wartości Unii Europejskiej i to uderzy
w niego jak tsunami”. W kolejnym poście ujawniła, że na
premierę udała się z delegacją, w skład której wchodził również
Paweł Karpow, jeden z podejrzanych o przestępstwo.
Zachodnie media poinformowały, że premiera się nie odbyła.
Wielu dziennikarzy, którzy nie mieli wcześniej pojęcia o aferze
Magnickiego, określiło odwołanie projekcji jako „spór o wolność
słowa w sercu Unii Europejskiej”.
W Norwegii operacja Niekrasowa odniosła duży sukces.
Tamtejsza prasa chwyciła się narracji o Browderze jako
bogatym biznesmenie, który wykorzystywał znajomości oraz
majątek, żeby „ograniczyć wolność słowa”. Film został
sfinansowany przez działającą na rzecz tejże norweską fundację,
a Niekrasow użył własnych kontaktów w Norwegii, aby
w wywiadach zmieszać Browdera z błotem.
„Pewien norweski aktywista powiedział mi, że ludzie lubią
opowieści, w których zły bogaty typek okłamuje wszystkich,
a potem godny zaufania szpakowaty artysta w średnim wieku
demaskuje jego oszustwa. A przecież w rzeczywistości
próbowałem zapobiec oczernianiu nieżyjącej osoby. To było dla
mnie najbardziej szokujące”.
Po tym, jak Niekrasow i jego norweski producent, firma Piraya
Film, stworzyli nienawistną atmosferę medialną wokół Browdera
oraz Magnickiego, wielu polityków z Norwegii zaczęło się bać, że
zostaną powiązani z biznesmenem, i zdystansowało się od niego.
„Nie mogłem lobbować na rzecz ustawy Magnickiego
w Norwegii. To przykre. Norwegia to jedyne miejsce, gdzie
rosyjska propaganda odniosła skutek”.
Wdowa po Siergieju Magnickim napisała listy do europejskich
stacji telewizyjnych, które zamierzały nadać film Niekrasowa.
Wkrótce nadawcy w Niemczech i Francji odwołali plany, a wiele
innych kanałów poprosiło Niekrasowa o dodatkowe wyjaśnienia.
Później, gdy film pokazano w Waszyngtonie i Moskwie,
Niekrasow ruszył w tournée i sprzedał „swoje badania”
Sputnikowi, RT i innym rosyjskim kanałom propagandowym.
Kilka razy przeprowadzono z nim wywiad, traktując go jako
specjalistę od sprawy Magnickiego, taka rozmowa ukazała się
również w dziale kulturalnym fińskiego dziennika „Helsingin
Sanomat”. W Finlandii film wyświetlano podczas festiwalu
Rakkautta ja Anarkiaa4] oraz Festiwalu Filmów
Krótkometrażowych w Tampere. Niekrasow powtórzył
w „Helsingin Sanomat” te same rzeczy, które mówił w rosyjskich
mediach państwowych – dumał, czy „Unia Europejska jest
obecnie jak Korea Północna, ponieważ tam też nie ma wolności
słowa ani możliwości wyświetlenia tego dokumentu”.
Później „Helsingin Sanomat”, cytując europarlamentarzystkę
Heidi Hautalę, donosił: „Hautala nie słyszała o rzekomych
powiązaniach Weselnickiej z Kremlem, mimo że znajduje się ona
pod obserwacją znanego zwolennika rosyjskiej opozycji Billa
Browdera”.
Takie powiązania faktycznie jednak istniały.
NIEZAREJESTROWANI AGENCI
W tym samym czasie operacja przeciwko Billowi Browderowi
i ustawie Magnickiego zataczała coraz szersze kręgi
w Waszyngtonie. Najnowszy projekt nowego prawodawstwa
został przyjęty przez senat w grudniu 2015 roku i miał być
poddany obradom w Komisji Spraw Zagranicznych Izby
Reprezentantów.
„Putinowi sen z powiek spędzało to, że nazwisko Magnickiego
zostało umieszczone w globalnej ustawie. Rosyjskich decydentów
obraża, że stał się on symbolem zamrażania ich środków. Dlatego
wymyślili bardzo drogi lobbing w Waszyngtonie”.
Film Niekrasowa, który był częścią kampanii, został stworzony
tak, aby zbić widzów z tropu i zmusić do zastanowienia się, co
naprawdę stało się Magnickiemu i kto naprawdę jest przestępcą.
Każdy, kto obejrzał go bez wcześniejszej wiedzy na temat sprawy,
padł ofiarą dużej manipulacji.
Dlatego produkcję próbowano pokazać również Kongresowi
Stanów Zjednoczonych, strategicznie wybrawszy na projekcję
okres tuż przed momentem mającym zadecydować o losach
globalnej ustawy Magnickiego.
Za przeprowadzeniem operacji wpływów stali prawnicy,
lobbyści i firmy z branży medialnej, którzy kontaktowali się
z ustawodawcami i próbowali przekonać ich do sprzeciwiania się
ustawie lub przynajmniej usunięcia nazwiska Magnickiego z jej
nazwy. Kampania była prowadzona przez założoną
w Waszyngtonie organizację zajmującą się lobbingiem o nazwie
Human Rights Accountability Global Initiative Foundation,
w skrócie HRAGI, która została zarejestrowana w lutym tego
samego, 2016, roku.
Celem była wymiana: jeśli ustawa Magnickiego zostałaby
anulowana, amerykańskim rodzinom można by przywrócić
prawo do adoptowania rosyjskich dzieci.
Strona HRAGI już nie działa, ale nadal można ją znaleźć
w internetowym archiwum. W 2016 roku znalazło się na niej
zapewnienie, że ma za zadanie wzmocnić relacje pomiędzy
Stanami Zjednoczonymi i Rosją. Wygląda też na to, że za
pośrednictwem witryny organizacja przyjmowała darowizny.
Późniejsze śledztwa pokazały, że HRAGI została założona przez
Rosjanina, który otrzymał pieniądze odebrane Hermitage’owi –
Denisa Kacywa. Jego pełnomocniczka Natalia Weselnicka
reprezentowała organizację co najmniej raz.
Zespół Browdera dowiedział się, że jeden z lobbystów HRAGI to
Rinat Akhmetshin – obywatel Stanów Zjednoczonych i Rosji,
który według amerykańskich władz służył swego czasu
w wywiadzie wojskowym ZSRR.
Podwójne obywatelstwo w rosyjskim kontekście to ciekawe
zagadnienie z dziedziny bezpieczeństwa. Współczesne przepisy
państwowe Rosji zobowiązują każdego obywatela kraju do
posłuszeństwa wobec prawa i wykonywania rozkazów służb
odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Dotyczy to też osób
z podwójnym obywatelstwem.
W kwietniu 2016 roku organizacja HRAGI zapłaciła
Akhmetshinowi 10 tysięcy dolarów, po czym zaczął on lobbować
w Waszyngtonie przeciwko ustawie Magnickiego.
Jedną z ważniejszych osób, na których skupiała się kampania
lobbingowa Akhmetshina, był amerykański kongresmen Dana
Rohrabacher, przewodniczący podkomisji Izby Reprezentantów,
która zajmowała się tematami Europy, Eurazji i nowych
zagrożeń, a także znany zwolennik prezydenta Putina.
W maju Akhmetshin i drugi lobbysta odwiedzili Kongres.
Poprosili Danę Rohrabachera, żeby opóźnił procedowanie
globalnej ustawy Magnickiego oraz usunął z projektu jego
nazwisko.
W kwietniu na deputowanego Rohrabachera podziałały bodźce
wprost z Moskwy i otrzymał on materiały oczerniające
Browdera. Spotkał się tam z przedstawicielstwem rosyjskiej
administracji, którego co najmniej jeden członek, bliski doradca
Putina, był objęty sankcjami na mocy ustawy Magnickiego.
Przekazane Rohrabacherowi w Moskwie materiały na temat
Browdera zostały zaklasyfikowane jako tajne. Pochodziły
z prokuratury generalnej, czyli faktycznie od Jurija Czajki.
Amerykańska gazeta dotarła do owych materiałów. Zawierały
te same fałszywe oskarżenia, które zawarto w dokumencie
Niekrasowa, wielu innych rosyjskich filmach oraz długim liście
Czajki.
Zgodnie z treścią dokumentów „zmiana nastawienia do ustawy
Magnickiego w Kongresie może mieć korzystne skutki po stronie
rosyjskiej”. W Moskwie Rohrabacherowi pokazano również film
Niekrasowa.
Po spotkaniu z przedstawicielami rosyjskich władz
i z Akhmetshinem Rohrabacher zaczął w końcu opóźniać prace
nad globalną ustawą Magnickiego oraz, tak jak go poproszono,
zaproponował usunięcie nazwiska prawnika z tytułu ustawy.
Ponadto chciał pokazać film Niekrasowa Kongresowi Stanów
Zjednoczonych i urządzić przesłuchanie Browdera. Wnioski
odrzucono, więc pracownicy biura Rohrabachera zaczęli
organizować projekcję gdzie indziej i mailowo zaprosili na
uroczystość kongresmenów wraz z ich asystentami.
W połowie czerwca film Niekrasowa został wyświetlony
w muzeum mediów Newseum w Waszyngtonie, rzut kamieniem
od Wzgórza Kapitolińskiego.
Według medialnych doniesień w gronie widzów było kilku
asystentów kongresmenów oraz dwie osoby reprezentujące
Departament Spraw Międzynarodowych. Akhmetshin przybył
razem z Natalią Weselnicką.
Radio Wolna Europa zapytało Akhmetshina o finansowanie
wydarzenia, którego organizację wyceniło na przynajmniej 12,5
tysiąca dolarów. Akhmetshin powiedział, że rachunek pokryła
zajmująca się lobbingiem organizacja Kacywa HRAGI.
Faktycznie w sercu stolicy Stanów Zjednoczonych trwała
operacja, której celem było zatrzymanie amerykańskiego procesu
legislacyjnego. Rachunek zapłacił Denis Kacyw, który prał
pieniądze ukradzione rosyjskim podatnikom.
Po projekcji filmu Niekrasowa najwyższe rosyjskie władze
zaktywizowały się, żeby prowadzić grupową nagonkę na
Browdera. Siergiej Ławrow, minister spraw zagranicznych,
powiedział w rosyjskich mediach, że „morderstwo Siergieja
Magnickiego było skutkiem wielkiego oszustwa popełnionego
przez Browdera”. Prokurator generalny Czajka stwierdził, że film
Niekrasowa to „wyrok skazujący dla Browdera”.
Natalia Weselnicka oraz firma Kacywa Prevezon zatrudnili do
kampanii również amerykańskich prawników, specjalistów od
PR-u i byłych dziennikarzy mających rozbudowane sieci
kontaktów. Zadaniem tych osób było rozpowszechnianie
w Kongresie i w mediach fałszywych informacji zarówno
o Browderze, jak i Magnickim.
Jednym z zatrudnionych był Glenn Simpson, założyciel firmy
Fusion GPS, która przygotowała również głośne dossier
o zachowaniu Donalda Trumpa w hotelu w Rosji. Dokumenty
zawierały też szczegółowe informacje o jego życiu intymnym.
Simpson dotarł do mediów i rozpuścił na temat Browdera
fałszywe informacje o negatywnym wydźwięku.
„To dla Rosjan całkowicie akceptowalne: wypróbowują 99
różne sposoby i nie przeszkadza im, jeśli żaden nie zadziała.
W Rosji nadzór funduszy nie jest traktowany przez parlament
poważnie i nikt nie pyta, czy pieniądze zostały dobrze wydane”,
mówi Browder.
Odpowiednie amerykańskie przepisy prawne zobowiązują
zagranicznych agentów oraz lobbystów do zgłoszenia się
władzom i zarejestrowania się.
Bill Browder zauważył, że na prace nad ustawą próbowała
wpłynąć cała grupa powiązanych z Rosją lobbystów, ale żaden
z nich nie był zarejestrowany jako zagraniczny agent, tak jak
wymaga tego prawo.
W lipcu 2016 roku firma Browdera przygotowała skargę,
ponieważ podejrzewała, że zostało złamane prawo o lobbingu.
Zwróciła uwagę amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości
na organizację HRAGI, Akhmetshina, Simpsona, Weselnicką
i sześć innych osób.
„Tak jak zauważyliśmy w Waszyngtonie, Rosjanie znajdują
ludzi, którzy są gotowi do naginania prawa, i wykorzystują ich”.
W tym samym czasie, gdy na Wzgórzu Kapitolińskim Rosja
prowadziła operację wpływu przeciwko ustawie Magnickiego,
uaktywniły się rosyjskie trolle.
Administracja prezydenta Baracka Obamy stworzyła stronę
internetową wspierającą inicjatywę obywatelską o nazwie We
The People, dzięki której obywatele mogą przedstawić ważne
według nich pomysły zmian w prawodawstwie i zbierać listy
poparcia. Wiele z zaprezentowanych petycji ewoluowało
w ustawę.
Ktoś umieścił na stronie projekt, który żądał od Kongresu
anulowania ustawy Magnickiego.
Według petycji została ona przyjęta „pod wpływem lobbingu
dwóch oszustów (Browdera i Chodorkowskiego) i ośmiesza
amerykańskie ustawodawstwo”. Inicjatywa zebrała szybko
ponad 200 tysięcy podpisów.
„Jestem pewien, że akcję od początku do końca zorganizowano
w Rosji”, mówi Browder.
Inicjatywa nie przeszła.
Wcześniej, w czerwcu 2016 roku, zaraz po tym, jak Donald
Trump został kandydatem republikanów w wyborach
prezydenckich, Natalia Weselnicka i Akhmetshin spotkali się
w Trump Tower z Donaldem Trumpem juniorem oraz Paulem
Manafortem, kierownikiem kampanii wyborczej przyszłego
prezydenta.
Nikt nie wiedział o tym spotkaniu. Do czasu.
ZLECENIE
W 2017 roku ustawę Magnickiego przyjęto w Wielkiej Brytanii,
na Litwie i w Kanadzie. Po tym, jak została jednogłośnie przyjęta
w październiku w Kanadzie, Rosja znów zgłosiła Browdera
Interpolowi.
W sierpniu 2017 roku Departament Sprawiedliwości Senatu
Stanów Zjednoczonych przesłuchał Glenna Simpsona w związku
z jego zleceniem w Fusion GPS dotyczącym Browdera
i Magnickiego oraz jego kontaktami z Natalią Weselnicką,
Rinatem Akhmetshinem i innymi, którzy próbowali jako
niezarejestrowani zagraniczni agenci uniemożliwić
procedowanie ustawy Magnickiego w USA.
Przesłuchanie potwierdziło dwie sprawy: Simpson dostawał
wynagrodzenie za to, że profesjonalnie i systematycznie
poszukiwał materiałów stawiających Browdera w złym świetle.
Pensję wypłacała mu ta sama kancelaria prawna, która broniła
firmy Prevezon Denisa Kacywa w trakcie procesu dotyczącego
zdemaskowanego przez Magnickiego prania milionów dolarów.
Podczas przesłuchania okazało się również, że Simpson nie
zatroszczył się o sprawdzenie, kim dokładnie jest jego
zleceniodawca.
Lobbysta powiedział komisji, że jego firma Fusion GPS
wykonywała zlecenia dla kancelarii Baker & Hostetler, która
z kolei pracowała dla Prevezonu, klienta Weselnickiej.
Oficjalnie zadaniem Simpsona z polecenia Prevezonu było
wsparcie prawne. Powiedział, że nie znał motywów Denisa
Kacywa ani tym bardziej nie wiedział, kim jest jego ojciec.
Zgodnie z tym, co zeznał Simpson, kancelaria prawna Baker &
Hostetler zapłaciła mu za zbadanie interesów Browdera i jego
wcześniejszej działalności w Rosji oraz za przyjrzenie się jego
doświadczeniom „w obchodzeniu podatków”.
Simpson wypełniał swoje zadania głównie poprzez
analizowanie dokumentów otrzymanych z Baker & Hostetler
oraz publicznie dostępnych baz danych. Powiedział, że
współpracował z wieloma prawnikami.
Simpson powiedział komisji, że znalazł dowody na rzekome
obchodzenie podatków w Rosji przez Browdera. Zeznał, że
poprosił o dodatkowe informacje samego zainteresowanego. Ale
gdy ten odmówił, w 2014 roku Simpson zaczął składać na niego
doniesienia. W sumie trzy miały doprowadzić w jego intencji do
tego, że Browder pod przysięgą w Stanach Zjednoczonych
opowiedziałby więcej o swoich interesach.
Elementem zlecenia Simpsona było przekazanie tych
wiadomości o „osobie Browdera” mediom. Przyznał, że część
z udzielonych prasie informacji nie stawiała biznesmena
w dobrym świetle. Ponadto Simpson zarekomendował jakichś
dziennikarzy, których warto zaprosić do Newseum na projekcję
filmu Niekrasowa.
Simpson zaprzeczył, jakoby działał z polecenia kancelarii
Baker & Hostetler przeciwko Browderowi, żeby powstrzymać
procedowanie ustawy Magnickiego. Przyznał jednakże, że
kancelaria poleciła mu przekazać wyniki śledztwa Rinatowi
Akhmetshinowi, który z kolei lobbował przeciwko ustawie
w Kongresie. On sam podobno nie wiedział, że Akhmetshin to
lobbysta HRAGI.
Według Simpsona firma Fusion GPS nie mogła złamać
amerykańskiego prawa nakazującego rejestrację zagranicznych
agentów, ponieważ jej zleceniodawcą była amerykańska
kancelaria prawna.
Simpson podzielił się również opinią o Weselnickiej. Jego
zdaniem nie była ważną figurą na Kremlu, a ewentualne związki
z rosyjskimi służbami bezpieczeństwa „są w trakcie wyjaśnień”.
Simpson powiedział, że był zdumiony, gdy czytał informacje
o spotkaniu z Trumpem juniorem.
Zdaniem lobbysty dostarczenie pozwów Browderowi było
trudne. Ostatnia próba celowo została nagrana i umieszczona na
YouTubie. Na filmiku widać, jak wynajęty goniec zbliża się do
Browdera, mówi coś w nieprzyjazny sposób, idzie za nim do
samochodu i zmusza do ucieczki.
Podczas przesłuchania Simpson dumnie stwierdził, że ślad jego
pracy widać w papierach sądowych, chociaż nazwisko nigdzie
nie zostało wymienione.
Ale nie wspomniał o najważniejszym: składanie pozwów
przeciwko Browderowi nic nie dało.
Wszystkie zostały odrzucone przez sąd.
Browder poczynił ciekawą obserwację dotyczącą rosyjskich
umiejętności manipulowania wynikami wyszukiwania
w Google’u.
Na przykład amerykańskie czasopismo „New Republic”
opublikowało bazujący na fałszywych informacjach artykuł,
który przedstawia Browdera jako osobę niegodną zaufania,
podaje błędne informacje o zarzutach wysuniętych pod jego
adresem oraz odnosi się do zdobytego przez Glenna Simpsona
nieprzyjemnego filmu z YouTube’a przedstawiającego próbę
dostarczenia pozwu.
Artykuł „New Republic” długo wisiał na pierwszej stronie
wyników wyszukiwania Google’a, chociaż Browderowi
poświęcono tysiące innych tekstów.
„Jedna z taktyk Rosjan polega na umieszczeniu co najmniej
jednego krytycznego artykułu we w miarę dobrze ocenianym
tytule. Gdy im się to uda, wykorzystują technologię, żeby trafił on
na pierwszą stronę w rezultatach wyszukiwania i tam pozostał”.
Bill Browder wiele razy kontaktował się w tej sprawie
z amerykańskim Google’em, ale na próżno.
W grudniu 2017 roku prokuratorowi specjalnemu Robertowi S.
Muellerowi przydzielono zadanie zbadania działalności HRAGI.
Również agencja prasowa Bloomberg analizowała finansowanie
organizacji i odkryła, że Denis Kacyw podarował jej 150 tysięcy
dolarów oraz przekonał znajomych rosyjskich biznesmenów,
żeby przekazali jej znaczne sumy.
INTERESUJĄCA PROPOZYCJA
Wnioski amerykańskiego prokuratora specjalnego Roberta S.
Muellera stały się przyczynkiem do postawienia w połowie lipca
2018 roku nowych aktów oskarżenia.
Dwunastu oficerów rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU
pozwano jako podejrzanych o działanie w tajnym porozumieniu
i zhakowanie sieci danych, komputerów i kanałów
komunikacyjnych Partii Demokratycznej podczas kampanii
prezydenckiej w 2016 roku.
Trzy dni po wniesieniu oskarżenia prezydenci Władimir Putin
i Donald Trump spotkali się na szczycie w Helsinkach.
Rozmawiali w cztery oczy, bez doradców.
Szczyt doprowadził do wybuchu międzynarodowego skandalu.
Trump, który wcześniej nazwał śledztwo Muellera dotyczące
Rosji „oszustwem demokratów”, powiedział na konferencji
prasowej, że wierzy Putinowi, który zaprzeczył, jakoby Rosjanie
ingerowali w wybory w Stanach Zjednoczonych.
Ale Putin wykorzystał tę okazję, by w obecności przedstawicieli
najważniejszych mediów całego świata nadających z Helsinek
zaatakować Billa Browdera.
Na początku, żeby odpowiedzieć na dopiero co ogłoszone
publicznie oskarżenie Muellera wysunięte przeciwko 12 oficerom
rosyjskiego wywiadu wojskowego, odniósł się do umowy między
Stanami Zjednoczonymi i Rosją z 1999 roku. Reguluje ona
wymianę między oboma krajami osób podejrzanych
o przestępstwa.
Putin powiedział, że Muellerowi przysługuje prawo do
wysłania władzom rosyjskim oficjalnego pisma. Następnie mogą
one przesłuchać osoby, które prokurator specjalny podejrzewa
o złamanie prawa. Według prezydenta Rosja może pozwolić
przedstawicielom Stanów Zjednoczonych na obecność przy
przesłuchaniu.
Ale Putin postawił warunek: Rosji powinno się umożliwić
przesłuchanie amerykańskich urzędników, łącznie
z funkcjonariuszami wywiadu, którzy są podejrzewani
o nielegalną działalność na terenie Federacji Rosyjskiej.
Na konferencji prasowej, która skupiała uwagę całego
zachodniego świata, Putin wymienił jako przykład Billa
Browdera.
„Według naszych informacji partnerzy biznesowi Browdera
nielegalne zarobili w Rosji ponad półtora miliarda dolarów i nie
odprowadzili podatków ani do rosyjskiego, ani do
amerykańskiego skarbu państwa”, zażartował Putin w sali
balowej Pałacu Prezydenckiego.
W ten sposób prezydent Rosji wykorzystał swoją pozycję, żeby
jeszcze raz wytoczyć zarzuty od lat powtarzane przez
prokuratora generalnego Rosji, rosyjskie media, Natalię
Weselnicką, Andrieja Niekrasowa i Rinata Akhmetshina.
Według Putina Browder nielegalnymi sposobami zarobił
półtora miliarda dolarów. Oprócz tego Rosja ma silne podstawy
sądzić, że przelewy były obsługiwane przez oficerów wywiadu,
więc w jej interesie leży przesłuchanie wszystkich zamieszanych
w sprawę.
Wykorzystując to, co powiedziała Weselnicka Trumpowi
juniorowi, dodał, że „ogromna suma, 400 milionów dolarów,
trafiła do Stanów Zjednoczonych jako wsparcie dla kampanii
wyborczej Hillary Clinton” – tak jakby zadaniem prezydenta Rosji
było śledzenie wszelkich możliwych darowizn na amerykańską
kampanię wyborczą i informowanie o nich opinii publicznej.
Szczególnie że wspomnianych przezeń pieniędzy nigdy nie
przekazano.
Następnego dnia rosyjscy prokuratorzy opublikowali
sprostowanie do wypowiedzi Putina i stwierdzili, że Browder
darował na kampanię Clinton 400 tysięcy dolarów, a nie 400
milionów, jak powiedział prezydent. W rzeczywistości biznesmen
nie przekazał na ten cel ani centa. Prokuratorzy ogłosili również
listę amerykańskich przedstawicieli aparatu państwowego i osób
prywatnych, które ich zdaniem powinny być przesłuchane
w kwestii „powiązań z przestępstwem Billa Browdera”.
Ci, którzy figurowali na liście, w rzeczywistości pracowali jako
urzędnicy państwowi lub byli niezwiązani z administracją.
Wspierali prace nad ustawą Magnickiego w Stanach
Zjednoczonych lub badali klienta Weselnickiej pod kątem
związanego ze sprawą Magnickiego prania brudnych pieniędzy.
Na rosyjskiej liście znaleźli się były ambasador Stanów
Zjednoczonych w Moskwie, urzędnik Departamentu
Bezpieczeństwa Krajowego oraz były i obecny pracownik
Departamentu Spraw Zagranicznych. Jeden z nich pomógł
Browderowi forsować ustawę Magnickiego w latach 2011–2012,
gdy pełnił funkcję prezydenta organizacji praw człowieka
Freedom House.
Rosyjska prokuratura generalna ogłosiła, że przygotowuje się
do złożenia oficjalnego wezwania do przesłuchania osób
umieszczonych na liście.
Trump zareagował na propozycję, określając ją jako ciekawą.
Rzecznik prasowy Białego Domu powiedział, że prezydent
rozważy dopuszczenie rosyjskich śledczych do przesłuchania
tych osób. Senat za to odrzucił wniosek jednogłośnie.
Na temat ataku ze strony prezydenta Rosji wywiady z Billem
Browderem przeprowadziło wiele mediów. Biznesmen
powiedział Fox News, że Władimir Putin szczerze go nienawidzi,
ponieważ jest jedną z głównych postaci stojących za ustawą
Magnickiego, wymierzoną w majątki ludzi podobnych do
prezydenta Rosji – kleptokratów, przestępców i tych, którzy
występują przeciwko prawom człowieka.
„Putin rzuca oskarżeniami na prawo i lewo, ponieważ
odkryłem jego piętę achillesową, czyli pieniądze przechowywane
na Zachodzie. Dzięki ustawie Magnickiego dobierzemy się do
nich”.
Oprócz tego Putin popełnił kardynalny błąd.
Bill Browder nie jest obywatelem Stanów Zjednoczonych, lecz
Wielkiej Brytanii, więc Rosjanie nie mogą go przesłuchać,
powołując się na umowę amerykańsko-rosyjską.
W 2018 roku biznesmen nadal pracował nad wprowadzeniem
ustawy Magnickiego w Niemczech, Holandii, Danii, RPA, Szwecji,
Australii i na Ukrainie.
PRZYNĘTA
W lipcu 2018 roku Browder uruchomił śledztwo w sprawie
prania brudnych pieniędzy w estońskim Danske Banku. Odkryta
przez Magnickiego suma w wysokości trzech i pół miliona
dolarów doprowadziła go do australijskiego konta.
Serwis BuzzFeed opublikował w lutym 2019 roku reportaż
o podejrzanych przelewach Rinata Akhmetshina. Według
dokumentów otrzymał on „na konto i gotówką” ponad 400
tysięcy dolarów przed spotkaniem z zespołem Trumpa i po nim.
Duże sumy pochodziły zarówno od Denisa Kacywa, jak i od
innych bogatych Rosjan, którzy byli przeciwnikami ustawy
Magnickiego. Nie dla każdego przelewu znalazły się uzasadnienia
i nie wszystkie zostały uwzględnione przez Akhmetshina
w rejestrze lobbystów.
Śledczy zajmujący się sprawami bankowymi przekazali te dane
Departamentowi Skarbu i zespołowi Muellera.
Dziennikarze próbowali zdobyć komentarz Akhmetshina, ale
nie odpowiedział. Gdy pojawili się pod jego domem, zwrócił się
do nich: „Spierdalajcie stąd, OK?”.
Natalia Weselnicka powiedziała, że artykuł BuzzFeeda został
z góry opłacony.
W Stanach Zjednoczonych oczekiwano raportu końcowego
prokuratora specjalnego Roberta S. Muellera. Badał on rosyjską
ingerencję w wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych
w 2016 roku oraz wyjaśniał, czy Trump lub ktoś z jego
najbliższego kręgu świadomie współpracował z Rosją.
Mueller przez wiele lat pełnił funkcję dyrektora FBI, był
prokuratorem i śledczym, zasłużył się podczas wojny
w Wietnamie. Stanął na czele Federalnego Biura Śledczego
niedługo przed tym, jak dżihadyści rozbili samoloty o wieże WTC
i Pentagon, siedzibę Departamentu Obrony Stanów
Zjednoczonych. W konsekwencji ataków skupił siły FBI na
zwalczaniu terroryzmu. Na przewodniczącego zespołu do
badania sprawy rosyjskiej, która zahaczała o prezydenta, został
powołany na emeryturze.
Media, politycy obu obozów i zwolennicy teorii spiskowych
niecierpliwie czekali na wyniki. Wiele osób powiązanych
z prezydentem Trumpem lub Rosją zostało oskarżonych o inne
przestępstwa wyłącznie dzięki informacjom zebranym na etapie
śledztwa. Część z nich, na przykład Paul Manafort, skazano.
Bez odpowiedzi pozostawało jeszcze ważne pytanie: czy
prezydent niezgodnie z prawem współpracował z władzami
obcego państwa, co można by nazwać spiskiem? W marcu 2019
roku Mueller przedłożył tajny raport końcowy Departamentowi
Sprawiedliwości USA oraz prokuratorowi generalnemu
Williamowi Barrowi, aby na jego podstawie prowadzili dalsze
prace.
Barr przygotował streszczenie raportu, które w atmosferze
skandalu obiegło media w całych Stanach Zjednoczonych.
Według niego z podsumowania śledztwa Muellera wynikało, że
kampania prezydencka Trumpa nie była inspirowana przez
zorganizowaną działalność rosyjskiej administracji, ale takie
operacje niewątpliwie miały miejsce.
Trump był sprawdzany również pod kątem utrudniania
postępowania prawnego. Według streszczenia Barra w raporcie
„nie stwierdzono, że prezydent popełnił przestępstwo, ale nie
można go również całkowicie uwolnić od podejrzeń”.
Zwolennicy Trumpa i republikanie ucieszyli się, a wielu
demokratów nie uwierzyło w te wnioski. Prezydent opublikował
na Twitterze własną interpretację streszczenia, według której
został całkowicie uwolniony od wszelkich podejrzeń.
Media analizowały streszczenie Barra, starając się czytać
między wierszami, roztrząsały poszczególne słowa i żądały
natychmiastowego opublikowania całego raportu. Prokurator
specjalny razem ze swoim zespołem pozostał na uboczu tej
dyskusji.
Opinia publiczna poznała Rinata Akhmetshina dwa dni po
opublikowaniu streszczenia, chociaż jego nazwisko nawet się
w nim nie pojawiło. Lobbysta udzielił wywiadu, w którym
powiedział, że śledztwo Muellera było dla niego finansowym
ciosem w plecy, doprowadziło do wielu bezzasadnych ataków na
niego i wyrządziło mu wiele innych szkód.
Powiedział, że jest szczęśliwy, że śledztwo wreszcie dobiegło
końca, i czuje ulgę.
Z oświadczenia Akhmetshina można by wywnioskować, że
w kontekście jego osoby wszystkie działania śledczych już się
skończyły, przesłuchania były niepotrzebne, a podejrzenie
popełnienia oszustwa, zgłoszone Muellerowi i departamentowi
przez banki – bezpodstawne.
Liczący 448 stron raport końcowy prokuratora specjalnego
Roberta S. Muellera opublikowano 18 kwietnia 2019 roku, lecz
oczywiście nadal pozostaje częściowo utajniony. Dzieli się na
dwie części.
W pierwszej szeroko opisano rosyjskie aktywne
środki,активные мероприятия, czyli działalność służb
wywiadowczych przed wyborami prezydenckimi prowadzoną
w sieci, w tym w mediach społecznościowych. Prześwietlono
również korespondencję mailową oraz inne drogi, którymi
rosyjscy dyplomaci, szpiedzy i wabiki próbowali się
skontaktować z członkami zespołu odpowiedzialnego za
kampanię Trumpa, a także ich reakcje na propozycje z Rosji.
Mnogość podjętych przez Kreml prób wpłynięcia na wybór
prezydenta jedynego supermocarstwa świata pokazuje, że reżim
Putina bez zająknięcia realizował zza kulis swoje zadania. Zespół
Trumpa sprawiał wrażenie chciwego władzy i nieudolnego.
Wygląda na to, że tym ludziom było wszystko jedno, kim jest
osoba opowiadająca się za ich kandydatem, z jakiego kraju
pochodzi i jakie kierują nią motywy. Grunt, że popiera Trumpa.
Śledczy Muellera przesłuchali licznych świadków, którzy
uczestniczyli w spotkaniach z Rosjanami. Źródło części
pozyskanych wiadomości nie zostało podane, inna partia
informacji pochodzi prawdopodobnie od amerykańskiego
kontrwywiadu.
Dowodów na to, że kandydat Trump lub prezydent Trump ze
swoim zapleczem miał się dopuścić świadomej i celowej lub
skoordynowanej nielegalnej współpracy z Kremlem, ewentualnie
z jego poplecznikami, Mueller nie odnalazł.
A przynajmniej nie doszukał się na to twardych dowodów.
W połowie pierwszej części raportu pojawiły się znajome
nazwiska. Dzięki zeznaniom świadków i na podstawie
dokumentów Mueller podał jako przykład spotkanie sztabu
wyborczego z Weselnicką i Akhmetshinem w Trump Tower 9
czerwca 2016 roku.
Wszystko zaczęło się od maila wysłanego do Donalda Trumpa
juniora przez rosyjskiego znajomego rodziny, z którym
Trumpowie prowadzili interesy.
„Prokurator generalny Rosji (…) zaoferował, że przekaże na
cele kampanii Trumpa jakieś oficjalne dokumenty, które
wzbudziłyby podejrzenia wobec Hillary i jej postępowania wobec
Rosji oraz byłyby bardzo pożyteczne dla twojego ojca. Chodzi
oczywiście o pochodzącą z góry wrażliwą informację, to część
wsparcia, którego Rosja i jej rząd udzielają panu Trumpowi”.
Trump junior odpowiedział po kilku minutach.
„Jeśli jest tak, jak mówisz, to świetnie”.
Trump junior był więc świadomy, że „wrażliwe informacje
z góry” zostaną podane jego ojcu przez rosyjską władzę na tacy.
Według tego, co mu powiedziano, wiadomości miały być
przekazane przez prawnika przybyłego z Moskwy.
Z taką wiedzą zaprosił ludzi ze swojego najbliższego kręgu,
czyli męża siostry Ivanki Jareda Kushnera oraz szefa kampanii
wyborczej Paula Manaforta, żeby wysłuchali „informacji”
z Moskwy.
Trump młodszy chciał coś ukryć. Wymieniał maile dotyczące
sprawy, opatrzone tematem: „FW: Rosja – Clinton – prywatne
i poufne”.
Osoby aranżujące spotkanie w imieniu Weselnickiej podały
Muellerowi sprzeczne informacje na temat agendy.
Według jednego świadka celem miała być rozmowa z zespołem
Trumpa o ustawie Magnickiego, według drugiego przekazanie
przez Weselnicką „niekorzystnych informacji o Hillary Clinton”.
Zostało udowodnione, że na spotkaniu oskarżano Billa
Browdera o przestępstwa, których się nie dopuścił, i lobbowano
przeciwko ustawie Magnickiego.
Zmyślona historia o udziale Hillary Clinton w zmyślonych
przestępstwach wyglądała jak przynęta. Za jej pomocą chciano
skłonić żądny zwycięstwa sztab wyborczy Trumpa do otwarcia
drzwi Trump Tower.
PRZEMÓWIENIE KONSULA
Niecały miesiąc po nielegalnej aneksji Półwyspu Krymskiego
przez Rosję Thomas Nilsen opublikował poprzedzony rzetelnymi
badaniami artykuł pod tytułem Współpraca w regionie Morza
Barentsa w nowej groźnej epoce Putina.
Przeanalizował negatywne skutki niedawnej i przyszłej
rosyjskiej agresji na obszarze wokół Morza Barentsa. Wyliczył
starannie najświeższe wrogie działania władz wymierzone
w społeczeństwo obywatelskie Rosji, blogerów opozycyjnych
i media.
Nilsen pisze, że agresja Kremla obudzi strach, który z kolei
podsunie na myśl zakończenie współpracy z Rosją przez
instytucje, firmy, administrację państwową i obywateli Szwecji,
Norwegii i Finlandii.
Rosyjski atak być może zepsuje też relacje międzyludzkie, które
budowane były w regionie Morza Barentsa przez ponad 20 lat.
Według Nilsena wypowiedzi Putina nie zachęcają ludzi do
lokalnej współpracy, w której z zasady i zgodnie z podpisaną
w latach 90. umową może wziąć udział każdy.
Nilsen wspomina inwazję Rosji na Krym dwukrotnie. Wielu
ludzi w Europie uznało ją za zwrot w rosyjskiej polityce, ale ci,
którzy pracowali w Rosji, zauważyli, że zmiana zaczęła się już
wcześniej.
„Putin zniszczył media i społeczeństwo obywatelskie oraz
zamknął w więzieniach tych, którzy sprzeciwiali się jego
reelekcji. Przedstawił również nowe regulacje dotyczące
zagranicznych agentów. Krym to kolejny etap w długotrwałym
procesie”.
Pod koniec kwietnia 2014 roku, mniej więcej trzy tygodnie po
opublikowaniu artykułu Nilsena, ponad setka dziennikarzy ze
Szwecji, Norwegii, Rosji i Finlandii przyjechała do Kirkenes na
konferencję, której tematem była wolność słowa.
Wspólnota dziennikarzy regionu arktycznego, powstała jeszcze
w czasach ZSRR, zbiera się co roku w celu przedyskutowania
lokalnych spraw. Zapraszani są również prelegenci spoza
mediów, aby podzielili się swoją wiedzą i przedstawili inne
spojrzenie.
Na konferencji dotyczącej wolności słowa rosyjski fotograf
opowiedział o swoich doświadczeniach z aresztowania najpierw
w Murmańsku, a potem w Moskwie.
Policja z Kirkenes oraz przedstawiciele norweskich okręgów
administracyjnych mówili o sprawach bieżących. Panowała
dobra i budująca atmosfera.
Uległa jednak zmianie, gdy zaczął przemawiać przedstawiciel
dyplomatyczny Rosji w Kirkenes, konsul generalny Michaił
Noskow.
Konsul ostro zaatakował serwis Barents Observer. Jego uwaga
skupiła się na artykułach dotyczących zajęcia Krymu. Z pychą
ogłosił: „Wszyscy powinniśmy mieć świadomość, że absolutnie
nie chodzi o aneksję, lecz o ponowne zjednoczenie”.
Ponadto stwierdził, że podawane przez Barents Observer
informacje „szkodzą stosunkom rosyjsko-norweskim”. Jego
zdaniem artykuły na stronie „reprezentują stanowisko
norweskiego rządu i tak można je traktować”.
„Ponieważ Barents Observer należy do Sekretariatu Barentsa,
który wykłada pieniądze na jego działalność, wpływ właściciela
oraz źródło finansowania odbijają się w treści gazety”, oznajmił
Noskow.
Na ponad pół godziny skupił na sobie uwagę wszystkich
dziennikarzy obecnych w sali. Tapani Leisti, który reprezentował
na miejscu fińską agencję informacyjną Yle, wysłuchał przemowy
konsula i napisał artykuł o oskarżeniach Rosjanina.
Zgodnie z relacją Leistiego Noskow powiedział, że Barents
Observer nie może używać, pisząc o prezydencie Putinie, takiego
języka, jakim się posłużył.
„Według konsula do serwisu lepiej pasowałaby nazwa »Russia
Observer«, ponieważ innymi krajami regionu Morza Barentsa
zajmuje się on zdecydowanie rzadziej niż Rosją. Noskow nie
sprecyzował tych zarzutów, gdy publiczność, która zebrała się, by
dyskutować o wolności słowa, poprosiła o uzasadnienie”, napisał
Leisti na stronie Yle Uutiset.
Przemówienie zaszokowało słuchaczy. Gdy tylko konsul
skończył, wstał rosyjski dziennikarz i podważył jego opinię.
Noskow dolał oliwy do ognia, oświadczając, że uznaje pytania
Rosjanina za „prowokację, na którą nie będzie reagował”.
Głos zabrał redaktor naczelny Barents Observer Thomas
Nilsen. Ponownie wyłożył konsulowi podstawowe zasady
zachodniej wolności słowa i dostarczania odbiorcom informacji
oraz doprecyzował sprawę struktury własności portalu.
„Powiedziałem, że redakcja może swobodnie wybierać tematy
i ani konsul, ani nikt inny nie ma na to żadnego wpływu.
Zaproponowałem również, żeby udzielił nam wywiadu lub sam
napisał swoją opinię. Nigdy nie odpowiedział”, mówi Nilsen.
Później Nilsen i Staalesen drobiazgowo przeanalizowali
wypowiedź dyplomaty. Nie wszystko udało się dokładnie
zanotować na bieżąco przy porannej kawie. Dobór słów,
przedmiot krytyki i miejsce wygłoszenia mowy zostały dokładnie
zaplanowane.
Było jasne, że dyplomata nie działał na własną rękę, lecz
wspierali go przełożeni pracujący w Ministerstwie Spraw
Zagranicznych. Prawdopodobnie co najmniej przeczytali
zawczasu i zaakceptowali przemowę – a być może sami ją
napisali.
Niesławne wystąpienie konsula uruchomiło szybko eskalującą
i całkowicie niespotykaną w historii nordyckich mediów serię
wypadków, która doprowadziła do jednostronnego
wypowiedzenia umowy Thomasa Nilsena dotyczącej
sprawowania przez niego funkcji redaktora naczelnego
i pogrzebania pierwszej wersji Barents Observer.
Miesiąc po przemowie konsula Thomas Nilsen i Atle Staalesen
wzięli udział w kolejnym z regularnie organizowanych zebrań
z właścicielem Barents Observer, czyli Sekretariatem Barentsa.
Zauważyli, że jego członkowie stali się ostrożni. Zaczęli
podważać dziennikarską niezależność serwisu, a więc w praktyce
powtórzyli przedstawione przez konsula na konferencji niejasne
zarzuty.
Właściciele zażądali od redakcji gwarancji. Orzekli, że Barents
Observer nie może „nigdy więcej” opublikować niczego, co
„mogłoby zaszkodzić współpracy norwesko-rosyjskiej”.
„To było alarmujące. Właściciele poinformowali nas, że nie
powinniśmy pisać na pewne tematy”.
Na spotkaniu nie zapadła decyzja. Ale bezpośrednim skutkiem
wypowiedzi rosyjskiego dyplomaty, wedle którego Barents
Observer reprezentuje oficjalne stanowisko Norwegii, było
dążenie właścicieli do reorganizacji.
Wydali Nilsenowi i Staalesenowi polecenie służbowe: muszą
zebrać propozycje zorganizowania Barents Observer na nowo,
tak żeby portal bardziej uniezależnił się od lokalnej
administracji. Dzięki temu miała się rzekomo wzmocnić pozycja
strony jako wolnego medium.
Newsroom zaczął działać zgodnie z poleceniem i wymyślać
rozwiązania.
KURSK
Wielu obcokrajowców, którym bez rozsądnego
uargumentowania zakazuje się wjazdu na terytorium Rosji, godzi
się z losem i nie wnosi sprawy do sądu. Ale Thomas Nilsen chce
wykonywać swoje obowiązki: podróżować, spotykać się z ludźmi
i informować.
„Żeby pracować, muszę mieć możliwość wyjazdu do Rosji.
Nigdy nie zostałem skazany za przestępstwo. No, zostałem
wydalony ze Związku Radzieckiego w 1990 i 1991 roku, ale to
było inne państwo i tamto postanowienie już nie obowiązuje”.
To nie jest pierwszy raz, gdy Nilsen walczy z FSB o wolność
słowa. Wpadł w tarapaty już w 1995 roku, gdy razem
z organizacją ekologiczną Bellona badał odpady radioaktywne
rosyjskiej Floty Północnej, a zagrożenia z nimi związane zostały
opisane w raporcie.
FSB, wówczas kierowana przez Władimira Putina, najechała
biuro Bellony w Murmańsku i skonfiskowała dokumenty oraz
komputery. Kilka miesięcy później służba bezpieczeństwa
zatrzymała jednego z badaczy, Aleksandra Nikitina, i zamknęła
go w areszcie na tyłach siedziby FSB w Petersburgu – Wielkiego
Domu.
Nikitin został oskarżony o szpiegostwo i był przetrzymywany
w zamknięciu 10 miesięcy. Nilsen i trzeci z badaczy, Igor Kudrik,
musieli udowodnić, że nie są szpiegami.
Obszerny raport o tym, jak rosyjska flota nieodpowiedzialnie
pozbywa się odpadów radioaktywnych, opublikowano na
szczycie grupy G8 w Moskwie. Pisały o nim media o globalnym
zasięgu.
Chociaż rosyjska konstytucja nie pozwala na utajnianie
informacji dotyczących środowiska, FSB zdelegalizowała raport,
przez co stał się pierwszą zakazaną publikacją
w postkomunistycznej Rosji. Ponieważ z powodu tej decyzji jego
rozpowszechnianie stało się trudne, Nilsen i koledzy postanowili
opublikować go w internecie jako medium wolnym od obostrzeń.
Uwięzionego Nikitina ułaskawiono trzy dni przed tym, jak
Władimir Putin został prezydentem Rosji. Ale obecnie
organizacja ekologiczna uznawana jest za „zagranicznego
agenta”, musiała więc zamknąć rosyjskie biuro.
Opłaceni przez Kreml użytkownicy mediów
społecznościowych, część rosyjskich polityków i osoby, które
poddały się wpływowi kremlowskich operacji psychologicznych,
być może uważają decyzję Thomasa Nielsena o wytoczeniu
procesu Rosji i jej służbom bezpieczeństwa za prowokację.
Nilsen mówi, że oczywiście istnieją też tacy ludzie, którzy
sądzą, że zwyczajne dziennikarstwo to prowokacja. Nie jest to
jednak zachodni sposób myślenia.
„To nie jest prowokacja, tylko próba umożliwienia naszemu
serwisowi pracy. Jestem dziennikarzem, mam prawa. Rozumiem,
że to, co mnie spotkało, powiązane jest ze światową polityką, ale
wspierają mnie koledzy oraz norweskie i międzynarodowe
organizacje zrzeszające dziennikarzy”.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Norwegii jest świadome
kłopotów Nilsena. Nie wiadomo, czy podniosło ten temat – albo
czy zamierza podnieść w przyszłości – w rozmowach ze stroną
rosyjską.
Nilsena wcale nie interesuje, czy norweskie Ministerstwo
Spraw Zagranicznych zamierza wpłynąć na zakaz wjazdu dla
Rosjan. Nie chce, żeby wydarzenie zostało upolitycznione.
„Robię to całkiem sam i wyłącznie we własnym imieniu.
Prosiłem ministerstwo, żeby pozostało na uboczu. Ponadto nie
wierzę, żeby zdołało cokolwiek zdziałać”.
Czasem nawet długie procesy zapędzonych w ślepą uliczkę
rosyjskich dziennikarzy kończą się sprawiedliwym wyrokiem.
W październiku 2017 roku Europejski Trybunał Praw Człowieka
skazał Federację Rosyjską za prześladowanie dziennikarza.
Wysłannik czasopisma „Nowaja Gazieta” przeprowadził
wywiad z rodzinami ofiar katastrofy okrętu podwodnego Kursk
z 2000 roku. Skrytykowały one ówczesnego ministra obrony za
zatajanie informacji o wypadku. Rosyjski sąd skazał autora
artykułu i redaktora naczelnego za zniesławienie. Gazeta
odwołała się do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i po 12
latach doczekała się wyroku skazującego Rosję na wypłatę
odszkodowań zarówno dziennikarzowi, jak i jego pracodawcy.
Propagandziści Kremla często próbują skompromitować
zachodnie systemy prawne. Ale jeśli można je wykorzystać do
osiągnięcia własnych celów, wydają się one całkiem dobre.
Dmitrij Kisielow, objęty sankcjami Unii Europejskiej szef agencji
propagandowej „Rossija Siewodnia”, przetestował w Europejskim
Trybunale Praw Człowieka, jak działa jego zakaz wjazdu.
Sędziom zaprezentowano dowody na jego przestępstwa oraz
przykłady mowy nienawiści z jego mediów wymierzonej
w Ukrainę. Sankcje zostały utrzymane.
Według Nilsena wypadek okrętu podwodnego Kursk na Morzu
Barentsa był dla rządów Putina kamieniem milowym. Wyglądało
to tak, jakby prezydent po raz pierwszy zrozumiał, jak ważna jest
totalna kontrola nad mediami w kraju i za granicą.
Rosyjskie władze przez 48 godzin zatajały wiadomości
o katastrofie Kurska, na którego pokładzie przebywało 118
członków załogi. Potem poinformowały opinię publiczną, że
faktycznie odnalazły okręt podwodny, ale nie ma to żadnego
znaczenia.
Wówczas rosyjskie media były jeszcze częściowo wolne.
Telewizja NTV nadawała relacje wprost z miejsca zdarzeń
i informowała o całkowitej dezorganizacji działań ratunkowych.
„W telewizji było widać, że władze nie są w stanie
przeprowadzić tej operacji. Mieli jeden ratunkowy pojazd
podwodny, który ledwo utrzymywał się na powierzchni i nie
zanurzał się pod wodę”.
Gdy media podały wiadomość o jałowej akcji, zarówno
Norwegia, jak i Wielka Brytania zaoferowały pomoc. Brytyjczycy
zaproponowali wysłanie okrętu ratowniczego na miejsce
wypadku, ale Putin odrzucił wsparcie i oznajmił, że Rosja poradzi
sobie sama.
Po tygodniu Rosjanie przyjęli propozycję, ale było już za późno.
Gdy brytyjscy i norwescy nurkowie dotarli do okrętu, aby
sprawdzić sytuację, wypełniała go woda. Późniejsze badania
dowiodły, że część załogi przeżyła niecały dzień. Okazało się, że
wiadomości rozpowszechniane przez rosyjskie media są
zmyślone.
Gdy Kursk tonął, Putin był na wakacjach nad Morzem
Czarnym. Nilsen pamięta, jak rodziny ofiar zastanawiały się
w mediach, dlaczego prezydent nie pojawił się na miejscu. Putin
pojechał do Murmańska dopiero tydzień później.
W rosyjskiej telewizji można było zobaczyć załamanych
członków rodzin ofiar, którzy obwiniali prezydenta o to, że nie
skorzystał z zagranicznej pomocy. Na YouTubie nadal znajduje
się wideo, na którym matka jednego ze zmarłych członków
załogi, płacząc, krzyczy na Putina i dowództwo floty podczas
konferencji prasowej.
Na nagraniu widać, jak dwóch mężczyzn zbliża się do niej.
Potem lekarka lub sanitariuszka wbija kobiecie strzykawkę,
a ona upada.
„Myślę, że w tym momencie Putin zaczął się bać mediów
i postanowił, że już nigdy nie pozwoli im na swobodne
dokazywanie”, mówi Nilsen.
Niedługo po tym, jak NTV poinformowała o wypadku, kontrolę
nad nią przejęli FSB i rząd. Według doniesień władz katastrofa
została spowodowana przez amerykański okręt podwodny, który
uderzył w rosyjski – chociaż śledztwo pokazało, że wybuchła
jedna z torped Kurska.
ANTI-EUROMAIDAN SWEDEN
Anti-Euromaidan Sweden to szwedzkojęzyczna część
międzynarodowej, pod względem treści jednolitej, sieci grup na
Facebooku. Nazwa odnosi się do demonstracji, które Ukraińcy
zorganizowali w Kijowie na placu Niepodległości (Majdan
Nezałeżnosti) na przełomie roku 2013 i 2014, aby zaprotestować
przeciwko prorosyjskiemu prezydentowi Wiktorowi
Janukowyczowi. Ruch społeczny nazwano Euromajdanem,
a nazwa grupy na Facebooku została wybrana tak, aby go
zdeprecjonować.
Prokremlowski Janukowycz odpowiedział na protesty
obywateli siłą. Rozkazał oddziałom specjalnym policji rozpędzić
ludzi, którzy żądali demokratyzacji Ukrainy i wyjścia ze strefy
wpływów Kremla. Demonstranci, mimo przemocy sił zbrojnych
i ofiar śmiertelnych, nie poddali się. W końcu Janukowycz podał
się do dymisji i uciekł do Rosji.
W nazwanej Antyeuromajdanem międzynarodowej sieci na
Facebooku profesjonalni i działający globalnie propagandziści
Kremla oraz osoby używające fałszywej tożsamości organizują
operacje psychologiczne i rozpowszechniają przesłanie
rosyjskich władz. Szwedzka grupa pod względem metod
działania jest jak Rosyjska armia trolli na fińskim Facebooku –
służy jako arena mobilizacji krajowych wyznawców teorii
spiskowych i pożytecznych idiotów. Pakuje się w nich rosyjską
propagandę, żeby klikali „lubię to” i udostępniali obrażające
zachodnich polityków memy, fake newsy oraz wychwalające
Kreml, choć udające neutralne, treści z blogów.
Gdy pisałam tę książkę, szwedzkojęzyczna grupa Anti-
Euromaidan Sweden liczyła trochę ponad 1100 członków.
Znamienna dla jej wewnętrznej komunikacji jest rozmowa, której
uczestnicy wychwalają Władimira Żirinowskiego, jednego
z najczęściej uciekających się do postprawdy rosyjskich
polityków, jako „głosiciela faktów”. Członkowie grupy dzielą się
również viralowymi filmikami, przedstawiającymi Ukrainę jako
państwo nazistowskie, oraz linkami do treści z serwisu wideo RT
o nazwie Ruptly.
W prorosyjskich grupach mediów społecznościowych jedną
z najaktywniejszych postaci jest reżyserka Maj Wechselmann,
która pisywała analizy o Rosji i Ukrainie dla działu kulturalnego
„Aftonbladet” i jest znana na przykład z ochotniczej pracy
w przypochlebiającej się Kremlowi fałszywej organizacji
pozarządowej Szwedzcy Lekarze na Rzecz Praw Człowieka
(SWEDHR).
Organizacja ściągnęła na siebie uwagę w 2015 roku, gdy
rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zacytowało jej
raport w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Według dokumentu
syryjski dyktator Baszszar al-Asad nie użył broni chemicznej
przeciwko rodakom. Żaden z przedstawicieli SWEDHR nie miał
adekwatnej wiedzy na ten temat, a w wielu niezależnych
raportach ONZ udowodniono, że wspierany przez Rosję al-Asad
wykorzystywał broń chemiczną, zwłaszcza sarin, żeby uśmiercać
cywilów.
Wechselmann zmieszała Kragha z błotem w wielu artykułach
w cenionych szwedzkich gazetach, na przykład w „Göteborgs-
Tidningen” i „Upsala Nya Tidning”.
Tak jak fińskojęzyczna grupa Rosyjska armia trolli, również
szwedzki Anti-Euromaidan Sweden był wykorzystywany jako
platforma służąca do koordynowania nagonek na poszczególne
osoby. Tamtejsza społeczność systematycznie oczerniała na
przykład dziennikarkę szwedzkiego radia państwowego Marię
Persson Löfgren i piszącego o wojnie informacyjnej Kremla
dziennikarza Patrika Oksanena.
Na początku 2017 roku członkowie grupy dzielili się radami,
jak złożyć skargę na Martina Kragha jego drugiemu pracodawcy,
Uniwersytetowi w Uppsali. W tym samym czasie w dziale
kulturalnym „Aftonbladet” pisano – jak w wielu poprzednich
tygodniach – o nic niewartym artykule badacza.
A skrzynka mailowa Uniwersytetu w Uppsali zaczęła się
zapychać. W potoku skarg powtarzało się żądanie: Kragha i jego
tekst na temat narzędzi wpływów rosyjskich w Szwecji należy
prześwietlić pod kątem podejrzenia o naukowe nadużycia.
W Szwecji, gdzie nauka i etyka badaczy stoją na wysokim
poziomie, takie oskarżenia traktowane są poważnie. Gdy do
uniwersyteckiej komisji wyjaśniającej potencjalne oszustwa
trafia skarga, na przykład podejrzenie o plagiat lub sfałszowanie
źródeł, zaczyna się szczegółowe wyjaśnianie sprawy.
Zazwyczaj oskarżenia o oszustwo naukowe pochodzą ze
środowiska akademickiego, które przedstawia przykłady
i dowody na popełnione przestępstwo.
Wystosowałam do uniwersytetu zapytanie o skargi wniesione
przeciwko Kraghowi. Ewidentnie nie zostały złożone przez
innych naukowców. Wiele z pism było politycznymi opiniami,
w części pojawiły się osobiste wycieczki, część podpisano
fałszywymi nazwiskami. W żadnym nie wskazano konkretnie
i naukowo, w jaki sposób Kragh popełnił rzekome oszustwo.
Zgodnie z zasadami komisja etyki uniwersytetu musi zbadać
również skargi, które pochodzą od osób posługujących się
fałszywą tożsamością – chociaż z punktu widzenia prawa
problematyczne jest to, że oskarżony o oszustwo nie otrzyma
informacji o oskarżającym.
Jeden z autorów skargi wysłał komisji życiorys redaktora
naczelnego „Journal of Strategic Studies” jako dowód na
„stronniczość publikacji”. Inny napisał, że artykuł Kragha nie jest
w ogóle naukowy, lecz stanowi rusofobiczną propagandę
i podżega do wojny zachodnie służby bezpieczeństwa.
„Ludzie pisali do uniwersytetu na przykład: »Nie lubię Martina
Kragha«, »Martin Kragh to agent Pentagonu« czy »Martin Kragh
zagraża bezpieczeństwu narodowemu Szwecji«. I w rzeczy samej
być może zagrażam bezpieczeństwu narodowemu, ale to nie jest
mimo wszystko oszustwo naukowe”, żartuje Kragh.
Jedną ze skarżących była Maj Wechselmann, aktywna
w mediach społecznościowych autorka tekstów dla działu
kulturalnego „Aftonbladet” i zwolenniczka syryjskiego dyktatora
Baszszara al-Asada. Inny skarżący został zdemaskowany przez
szwedzkie media jako posługujący się fałszywą tożsamością. Pod
pseudonimem „Jegor Putiłow” ukrywała się osoba, która
przeprowadziła się z Rosji do Szwecji, gdzie pracowała dla
prawicowej populistycznej partii Szwedzcy Demokraci.
Jednocześnie, używając innej tożsamości, pisywała artykuły do
szwedzkich gazet.
Putiłow działał w Szwecji przynajmniej pod pięcioma różnym
pseudonimami. Według szwedzkich ekspertów do spraw
bezpieczeństwa został zakwalifikowany jako „zagrożenie dla
bezpieczeństwa”. Tak samo jak Åsa Linderborg żądał usunięcia
tekstu Kragha ze swobodnego dostępu. Ponadto zatrudnił
kancelarię prawną z Londynu, aby nękała kierownictwo „Journal
of Strategic Studies”, które zdecydowało o opublikowaniu tekstu.
Prawnicy fałszywego autora skargi grozili redakcji pozwem do
sądu.
Jedno pismo do uniwersyteckiej komisji pochodziło od
biznesmena Carla Meurlinga, który wcześniej próbował działać
w radykalnym skrzydle młodzieżówki Szwedzkich Demokratów
i prowadził interesy z rosyjskim przedsiębiorstwem
państwowym Gazprom. Meurling nie miał żadnego
wykształcenia akademickiego.
Dziewięć miesięcy po opublikowaniu artykułu Kragha do
Uniwersytetu w Uppsali wciąż napływały skargi.
Z powodu ich niestosownej treści stało się jasne, że autorzy
mieli motywy polityczne i chodziło o zorganizowaną kampanię.
Zarzuty oszustwa miały się przysłużyć oczernieniu Kragha
pośród członków szwedzkiej wspólnoty akademickiej i w jego
własnym miejscu pracy.
Informacja, jakoby Kragh miał być badany pod zarzutem
naukowego oszustwa, szybko rozeszła się po szwedzkich mediach
i wśród aktywistów skrajnej lewicy. Również członek parlamentu
z ramienia Partii Zielonych, Carl Schlyter, udostępnił wiadomość
na Twitterze, tak samo jak jeden dziennikarz najbardziej
cenionego w szwedzkim radiu serwisu informacyjnego Medierna.
Chociaż Uniwersytet w Uppsali uwolnił Kragha od podejrzeń,
wiadomość o „naukowym oszustwie” zdążyła się już
rozprzestrzenić i gdzieniegdzie została wzięta za prawdę. Kragh
przeznaczał czas pracy i energię głównie na wyjaśnianie
insynuacji i naprawianie szkód wyrządzonych przez fałszywe
pogłoski. Jego dobre imię zostało splamione.
Dziennikarze, którzy donosili o naukowym oszustwie, nie
prześledzili sprawy do końca. Informacje o bezzasadności skarg
ani tym bardziej ich nienaukowej zawartości nie zostały
opublikowane.
Kragh był obserwowany również przez skrajną prawicę.
PSEUDO-ANONYMOUS
„Anonymous” to nazwa, którą określa siebie międzynarodowa
grupa hakerów. Dla opinii publicznej są oni bardziej neutralni
niż na przykład rosyjski wywiad wojskowy GRU, który został
całkowicie skompromitowany z powodu oskarżeń wniesionych
na podstawie śledztwa prokuratora specjalnego Roberta S.
Muellera.
Ale niepodpisane wiadomości, które pojawiły się na starej
stronie hakerów, nie wyglądały na neutralne. Sprawiały
wrażenie, jakby ich autor miał polityczny cel. Przy
umieszczonych tam dokumentach pojawiły się na przykład
teksty, w których ostrymi epitetami obrzucano, bez rozsądnego
umotywowania, wymienionych z nazwiska brytyjskich
polityków. Pojawiały się twierdzenia, że Wielka Brytania
„prowadzi wojnę informacyjną przeciwko wszystkim”.
Równie dziwaczne były umieszczone tam dokumenty. Znalazła
się wśród nich na przykład strona paszportu zawierająca dane
personalne osoby prywatnej z Wielkiej Brytanii oraz adresy
zwykłych ludzi. A oprócz nich ogromna liczba papierów, które
rzekomo należały do brytyjskiego think tanku Institute for
Statecraft i pochodziły z prowadzonych przez niego projektów.
Institute for Statecraft to ulokowany w Londynie ośrodek
badawczy, który skupia się między innymi na analizowaniu
rosyjskich operacji wpływu i wielu innych bieżących tematów,
wydawaniu publikacji oraz organizowaniu konferencji. Jednym
ze znaczących źródeł finansowania dla niego jest Ministerstwo
Spraw Zagranicznych Wielkiej Brytanii, a w gronie jego
założycieli znajduje się były pracownik brytyjskiego Ministerstwa
Obrony Christopher Donnelly.
Instytut organizuje również różne przedsięwzięcia, z których
jedno dotyczy w szczególności demaskowania
rozpowszechnianej przez Rosję dezinformacji i obrony przed nią.
Projekt nosi miano Integrity Initiative i w jego ramach Instytut
próbuje stworzyć międzynarodową sieć naukowców i innych
działaczy z różnych części Europy, którzy zajmują się tym
problemem.
Hakerzy włamali się do baz danych Instytutu, pozyskali
stamtąd dokumenty, być może je edytowali i uporządkowali,
a następnie wrzucili do internetu. Część trafiła do sieci
w listopadzie 2018 roku, później dodano jeszcze kilka kolejnych
partii.
Pierwsze informacje o umieszczonych w internecie
dokumentach – których autentyczności nie da się w żaden sposób
stwierdzić – opublikowały rosyjskie media państwowe. RT
i Sputnik trąbiły o sprawie w wielu różnych językach, a trolle
rozprowadzały informacje po mediach społecznościowych.
DEMOKRATYCZNY PROBLEM
Martin Kragh skontaktował się ze mną przed Bożym
Narodzeniem w 2018 roku. „W ostatnich tygodniach ataki
przeciwko mnie znacząco się nasiliły. RT i Sputnik opublikowały
informacje wykradzione brytyjskiemu think tankowi. Podobno
jestem kierownikiem nordyckiej grupy w Integrity Initiative,
które prowadzi MI6”, powiedział.
MI6 to brytyjski wywiad zagraniczny, według RT i Sputnika
kierujący think tankiem. Tym razem Kragh został połączony
z dwoma teoriami spiskowymi naraz.
W Szwecji gazety reprezentujące skrajne polityczne poglądy
zdążyły już podchwycić tę historię i napisać artykuły na jej temat.
Pierwszy był „Internationalen”, który także wcześniej ciężko
pracował nad sprawą Kragha, nie zadając sobie trudu, żeby
prosić go o komentarz. Według gazety badacz był trybikiem
w brytyjskiej fabryce trolli, mającej powiązanie ze Szwecją. Przy
artykule umieszczono zdjęcie Kragha i zasugerowano jego
związki również z wywiadem wojskowym Wielkiej Brytanii.
Zaczęła się kolejna runda walki z badaczem. Zresztą nie tylko
z nim, lecz także z wieloma innymi ludźmi z rozmaitych części
Europy – z tymi, których nazwiska zostały w jakimś kontekście
wspomniane w wykradzionych lub za takie uznanych
dokumentach.
Tym razem Martin Kragh zaczął dokładnie śledzić operację.
Analizował jej rozprzestrzenianie się w wymiarze krajowym,
a potem światowym, pod względem zaadaptowania jej
w poszczególnych państwach i w wersji celowo oderwanej od
rosyjskiego kontekstu.
Rosyjskie media państwowe w ciągu jednego dnia
opublikowały na temat wycieku danych 62 artykuły w różnych
europejskich językach. Według analizy przeprowadzonej przez
Kragha oznacza to, że operacja była zawczasu dobrze
przygotowana, a więc RT i Sputnik być może otrzymały „skądś”
i we właściwym czasie wiadomość o włamaniu. Tego samego
wieczoru podchwyciła temat również agencja informacyjna RIA
Novosti.
RT i Sputnik gorliwie publikowały też tweety o tej sprawie.
W swoich tekstach kremlowskie media propagandowe
twierdziły, że „wykradzione dokumenty” zawierają wiele
sensacyjnych treści, jak na przykład plany Integrity Initiative,
żeby w marcu 2014 roku zaminować tereny wokół Sewastopola,
co uniemożliwiłoby „ponowne zjednoczenie” Krymu z Rosją.
W artykułach rozważano również wersję wydarzeń, jakoby
Integrity Initiative uczestniczyło w próbie zamordowania
Siergieja Skripala.
Materiały, które nazwano wykradzionymi, wyglądają w dużej
mierze jak szkice i plany Instytutu. Zawierają ponadto dane
osobowe, ale według spostrzeżeń Kragha nie ma żadnych
informacji o tym, jakoby wymienieni byli zatrudnieni przy
projekcie lub działali na jego rzecz w inny sposób.
W jednym z dokumentów naprawdę podano, że Kragh
prowadzi „grupę nordycką”, chociaż w rzeczywistości niczego
takiego nie robił ani nie był z nią związany w żaden inny sposób.
Z początkiem 2019 pojawiły się kolejne teorie spiskowe na
temat Martina Kragha rozpowszechniane przez
„Internationalen” i trolle internetowe. Jego strona została
zaatakowana i zdjęta. Potem w sieci rozeszły się pogłoski, jakoby
brał on udział w planowaniu antydemokratycznego przewrotu.
Posługujący się fałszywym nazwiskiem Jegor Putiłow, który
wcześniej żądał ocenzurowania badania Kragha na temat Rosji,
wrócił do dyskusji i napisał tekst na bloga Kenta Ekerotha, byłego
parlamentarzysty z ramienia Szwedzkich Demokratów, na temat
działalności Kragha w brytyjskiej organizacji „prowadzącej
w krajach Unii Europejskiej medialne nagonki, żeby
dyskryminować niechcianych polityków i urzędników”.
W lutym innym, znanym już wcześniej autorom atakujących
Kragha tekstów, Aleksiejowi Sachninowi i Johannesowi
Wahlströmowi, udało się opublikować oczerniający badacza
artykuł w czasopiśmie „Nowaja Gazieta”. Wkrótce Israel Szamir
napisał na Facebooku, że badacz to drugi największy wróg Rosji
w Europie Północnej.
Martin Kragh policzył, że między listopadem 2018 a lutym 2019
roku rosyjskie media opublikowały ponad 600 artykułów
dotyczących włamania do komputerów, mieszając przy tym
z błotem brytyjski instytut. Treść tych tekstów to wciąż na nowo
powtarzane te same teorie spiskowe. Kreml dążył do tego, żeby
sprawa dostała się do krajowych mediów i do sieci, i chciał, żeby
artykuły były wiarygodne.
W lutym dział kulturalny „Aftonbladet”, największej
popołudniówki krajów nordyckich, uderzył ponownie. Według
tekstów napisanych przez jego szefową, Åsę Linderborg, Kragh to
zagrożenie dla demokracji i polityczny wróg, który służy
interesom innych państw, pracuje w tajnej państwowej służbie
bezpieczeństwa Wielkiej Brytanii i pod pozorem prowadzenia
badań stygmatyzuje krytykujący NATO ruch pacyfistyczny.
„Z tego powodu szwedzkie media oraz Policja Bezpieczeństwa
powinny zbadać Kragha”, napisała Linderborg.
Parę dni później autor z działu kulturalnego „Aftonbladet”
twierdził, że „zgodnie z wykradzionymi dokumentami (…) Kragh
podejrzewany jest o służenie w przeszłości obcemu krajowi,
konkretnie brytyjskiemu wywiadowi” oraz że „sprzedaje (błędne)
informacje o rodakach”. Nie przedstawiono żadnych dowodów
na potwierdzenie tych tez.
Stopniowo rzetelniejsze szwedzkie media zaczęły zwracać
uwagę na traktowanie Martina Kragha. Dziennik „Svenska
Dagbladet” oraz wiele innych ważniejszych gazet ruszyło
z artykułami o wyjątkowej kampanii i w końcu poproszono
Kragha wprost o komentarze.
Doniesienia wzbudziły w Szwecji duże zainteresowanie
i sprowokowały do rozmów. Rozmach, z jakim prorosyjscy
aktywiści prowadzili nagonkę w kraju, był dla wielu całkowitą
niespodzianką, chociaż trwała ona już trzeci rok.
Martin Kragh zaskarżył dział kulturalny „Aftonbladet” również
do rady nadzorującej etykę pracy szwedzkich dziennikarzy.
Znów nie został poproszony o komentarz na temat
oczerniających go i zwierających kłamstwa artykułów.
Nienawistna kampania wpływów przeciwko badaczowi trwa
w sieci nadal. W 2019 roku próbował zainteresować sprawą
wymiar sprawiedliwości. Prokuratura nie zajęła się nią, chociaż
w świetle szwedzkiego prawa wiele osobistych wycieczek
i przedstawionych publicznie, lecz niepopartych dowodami
twierdzeń zdaje się nosić znamiona przestępstwa.
W lipcu zakres obowiązków Åsy Linderborg w „Aftonbladet”
uległ zmianie i została zwykłą reporterką. Już nie prowadzi
działu kulturalnego.
Mimo kłamstw Martin Kragh wciąż pracuje, wykłada, szkoli na
konferencjach i udziela mediom wywiadów.
W najczarniejszych scenariuszach ofiara nienawistnych
kampanii zaczyna się bać, że ataki nigdy się nie skończą, a ktoś
zechce zrealizować groźby śmierci. Kragh ma żonę i dwójkę
małych dzieci, więc należało przedsięwziąć środki
bezpieczeństwa.
Mimo to zdaniem badacza nikt nie powinien się bać
przynajmniej tego, że olbrzymie grono odbiorców – w kraju z co
najmniej dobrze rozwiniętą edukacją – weźmie obraźliwe
kłamstwa i teorie spiskowe za prawdę. „Każdy, kto potencjalnie
może stać się celem nagonki, powinien zrozumieć, że poważni
ludzie, którzy rozumieją to zjawisko, umieją odróżnić obrzucanie
błotem od faktów”.
TROLLE W AKCJI
DZIENNIKARSKI PAJAC
Pierwszy artykuł MV nazwał mnie pajacem dziennikarstwa
śledczego i wystawił na pośmiewisko moje badania na temat
fabryki trolli w Petersburgu. Według zaburzonego pojmowania
rzeczywistości autorów tekstów na stronę nazwałam ich
„rosyjskimi trollami, ponieważ krytykują zachodnie elity
i iluminatów”. Ponadto serwis doniósł kłamliwie, że przeciwko
mnie złożono już wiele zawiadomień o popełnieniu przestępstwa,
i przytoczył oczerniający mnie wpis z bloga, którego prowadził
były poseł partii socjaldemokratycznej Mikko Elo.
Tekst został dołączony do mema, który składał się z mojego
zdjęcia portretowego i angielskiego tekstu: JESSIKKA ARO FAKE
NEWS JOURNALIST DEBUNKED. Opublikowano również numer
mojego telefonu służbowego, kolejny już raz.
Wcześniej widziałam, że ten sam obraźliwy mem był wysyłany
mailowo do kierowników krajowych mediów i ministrów rządu
Finlandii.
Gdy przyglądałam się temu, w jaki sposób MV rozpuszcza
historyjkę na facebookowej grupie, zauważyłam, jak naturalnie
wywiera wpływ na członków tej prawdziwie nienawistnej
wspólnoty. Wśród komentujących znalazł się mój stary znajomy
z Tampere. Nawet jego, rozsądnego człowieka, który mnie zna, za
pomocą agresywnego artykułu udało się skłonić do publicznego
wypisywania bzdur na mój temat: „to moja stara znajoma. była
kiedyś całkiem do rzeczy. nie wiem co jej odjebało że uwierzyła
w to gówno. myślałem że jest mądrzejsza”.
Ponownie zostałam naocznym świadkiem błyskawicznej
zmiany poglądów, jaka zaszła u konkretnej osoby pod wpływem
kłamstwa. W tym przypadku udało się zmanipulować mojego
starego znajomego. W jednej chwili.
W nadchodzących dniach podobne atakujące mnie artykuły
ukazały się na powiązanej z MV stronie uberuutiset.fi oraz
blogach publikujących teorie spiskowe.
Autorzy historii z MV ślepo podążali za przykładem opłacanego
przez Kreml Johana Bäckmana.
W fabryce trolli przełożeni regularnie dawali pracownikom
instrukcje, co danego dnia należy wypisywać w internecie.
Wydaje się, że anonimowi w dużej mierze autorzy tekstów MV
otrzymali następujące wskazówki, jak pisać o mnie: Jessikka Aro
to propagandzistka NATO i oszustka, Jessikka Aro wytrzasnęła
rosyjskie trolle z własnej głowy, Jessikka Aro stygmatyzuje
prawdziwych ludzi jako opłacone trolle i popełnia przestępstwa.
Żadne z tych twierdzeń nie było prawdą.
Sieć fińskich fanatyków Putina, Johan Bäckman i inni
prorosyjscy ekstremiści znów jak za dotknięciem czarodziejskiej
różdżki przystąpili do ataku i publikowali o mnie zdumiewające
rzeczy w mediach społecznościowych, podżegając przy tym
naśladowców i fałszywych użytkowników do kontunuowania
pisaniny na mój temat.
Bäckman reklamował MV na Facebooku i Twitterze. Był
szczególnie zainteresowany publikowanymi na portalu
artykułami na mój temat. Później wystąpił również w nagraniu
na kanale YouTube’a należącym do Katechonu, think tanku
głównego ideologa Kremla Aleksandra Dugina. Na wideo
Bäckman kłamał, że MV to najpopularniejszy środek masowego
przekazu w Finlandii.
W tamtym momencie, gdy kampania nienawiści przeciwko
mnie trwała dziewięć miesięcy, zastanawiałam się nad złożeniem
zawiadomienia o przestępstwie. Z mojego punktu widzenia
twierdzenia rozpowszechniane w mediach społecznościowych
można było określić jako szkalowanie, ponieważ były nieprawdą,
a także wzbudzały w odbiorcach pogardę wobec mnie.
Zniesławienie w Finlandii jest przestępstwem i wyglądało na to,
że śledzące każdy mój ruch nienawistne trolle z mediów
społecznościowych próbowały normalizować bezprawną
pisaninę, gdy twierdziły mętnie, że to „element wolności słowa”
oraz „zwykła informacja zwrotna dla dziennikarza o jego pracy”.
Zaczęłam dokumentować hejt i zebrane materiały pokazałam
prawnikom. Ich komentarze potwierdziły moje przypuszczenia:
najprawdopodobniej policja wszczęłaby śledztwo, a w sądzie
udałoby mi się wygrać. Jeden ze specjalistów zauważył, że
działalność dręczycieli nosiła znamiona przestępczości
zorganizowanej, co być może podwyższyłoby wyrok.
Ale miałam wątpliwości. Walki w sądzie trwają latami. Nie
zostałam dziennikarką po to, żeby się kłócić z ekstremistami
przed wymiarem sprawiedliwości. Zdobyłam umiejętności
niezbędne dla specjalisty, którego praca polega na pisaniu
artykułów i dostarczaniu odbiorcom informacji, a nie zabieganiu
o obecność w rubrykach kryminalnych.
I mówiąc wprost, byłam pewna, że jeśli przekazałabym
materiały policji i ta uruchomiłaby śledztwo, moi dręczyciele
uderzyliby bardziej agresywnie niż wcześniej.
Postanowiłam żyć dalej tak normalnie, jak tylko się da, jakby
nagonki w ogóle nie było. Chciałam się skupić na licznych
interesujących tematach. Walka przed sądem ograniczyłaby mi
możliwość wykonywania ukochanej pracy. Z drugiej strony w ten
sam sposób wpływała na mnie również nagonka.
Chociaż nie złożyłam zawiadomienia o przestępstwie, w ciągu
kolejnego półrocza kampania przeciwko mnie stała się ostrzejsza.
Próbowałam się opierać jej wpływowi, ale groźby śmierci
i wylewane na mnie pomyje towarzyszyły mi w drodze z pracy
do domu, na urlopie, wieczorami i nocami.
W styczniu 2016 roku, po tym, jak jedna z grup trolli
z Facebooka znów opublikowała naruszające moją prywatność
kłamstwa, a MV stalkowała mnie podczas urlopu w Tajlandii,
skrytykowała moją szminkę, nazwała mnie trollem NATO
w bikini i pozwoliła fałszywym użytkownikom, by ci używali
rasistowskiego języka, nazywając mnie „wiadrem na spermę
czarnuchów”, i fantazjowali o zgwałceniu mnie w barowej
toalecie, złożyłam obszerne zawiadomienie o przestępstwie.
Bałam się przebywać sama poza domem. Powiedziałam policji,
że podżegający do nienawiści internetowi dręczyciele
sprowadzili na mnie faktyczne niebezpieczeństwo. Dostałam tak
dużo wiadomości z bezpośrednio wyrażonymi groźbami, że
uznałam za kwestię czasu, aż jakaś osoba sprowokowana przez
MV zaatakuje mnie fizycznie.
Wydawało się, że policja potraktowała moje zawiadomienie
poważnie. Ale już szykowała się kolejna kampania. Na
umożliwiającą dzielenie się plikami audio stronę SoundCloud
wrzucono ośmieszającą mnie profesjonalnie nagraną piosenkę.
W „zabawnym” utworze kolejny raz zostałam nazwana
propagandzistką NATO i Stanów Zjednoczonych, powtórzyły się
w nim także twierdzenia, jakobym sama wymyśliła rosyjską
armię trolli.
Opatrzone angielskimi napisami wideo pojawiło się również na
YouTubie. Na filmiku pod tytułem Jessikka Aron trollijahti
(Polowanie na trolle Jessikki Aro) aktorka ubrana w obcisły
kostium superbohaterki, z nałożoną blond peruką, udaje mnie
i tropi nieistniejące trolle Putina, wymachując przy tym flagami
NATO oraz Stanów Zjednoczonych.
Na filmiku moja postać szaleje w redakcji Yle i z bronią w ręku
pod Kremlem, na moskiewskim placu Czerwonym. „Ja” jestem
zestawiana z Mary Goodnight, bohaterką filmu o Bondzie
Człowiek ze złotym pistoletem, którą straszą różne potwory. Moje
doświadczenia zostały zdewaluowane, a ze mnie, ofiary
potencjalnych przestępstw, zrobiono wariatkę.
Pod koniec filmiku grająca mnie aktorka wpada pod samochód.
Zawodowo zorganizowano również rozpowszechnianie
teledysku i piosenki. Anonimowe trolle z Twittera udostępniały
linki do utworu prawdziwym użytkownikom platformy
i koncernom medialnym, również w Rosji, oraz żądały
puszczania go w stacjach radiowych.
Kiedy akcja na Twitterze, mimo upływu miesięcy, nie tylko nie
słabła, lecz spowodowała dalsze rozpowszechnianie wulgarnych
artykułów z MV, zgłosiłam platformie społecznościowej jedno
z kont. Automatyczna odpowiedź głosiła, że użytkownik nie
naruszył regulaminu, chociaż wyraźnie wskazałam, że
przynajmniej dwie zasady zostały złamane: konto było
anonimowe i udostępniało treści sprzeczne z prawem.
W odpowiedzi wysłałam Twitterowi przykłady potencjalnych
przestępstw popełnionych przez użytkownika konta i napisałam,
że będę musiała zwrócić się do policji, żeby zamknęła profil, jeśli
serwis nie podejmie odpowiednich kroków.
Twitter odpowiedział tą samą automatyczną wiadomością.
Wygląda na to, że dba o prawo anonimowych hejterów do
rozpowszechniania na platformie kłamstw i poniżających treści
na temat innych ludzi.
W tym samym czasie znajomi z Facebooka informowali mnie,
że ich profile zostały zaśmiecone opłaconymi reklamami strony
trolli. Sponsorowany post zawierał kłamstwa na temat mojej
działalności, rozpowszechniał link do piosenki i kierował ludzi na
anonimową stronę, żeby drwili ze mnie razem z innymi
internautami.
Dzięki temu już wiosną 2016 roku w Finlandii okazało się, że
Facebook osiąga spore zyski ze sprzedaży widoczności twórcom
nienawistnych, anonimowych, prorosyjskich i potencjalnie
nielegalnych treści. Patrząc przez pryzmat skutków, było
wszystko jedno, czy materiał ten został wypuszczony w mediach
społecznościowych przez petersburskie biuro, czy przez
opłaconych prywatnych fińskich przedsiębiorców – jego zasięg
nie pozostawiał wątpliwości, że musiało to sporo kosztować.
Ponownie zaatakowano także mojego pracodawcę. Ktoś
skopiował wiadomości o mnie z intranetu Yle, czyli wewnętrznej
sieci komunikacji używanej przez pracowników, dołączył link do
piosenki i informacje o niej, a następnie wysłał to wszystko
z fałszywego adresu mailowego do moich kolegów
i przełożonych. W intranecie było podane, że szkolę dziennikarzy
Yle w zakresie działań trolli i cyberataków. Jednocześnie
zachęcano, by nie rozpowszechniać tej wiadomości dalej.
W tym samym czasie Johan Bäckman, pijąc do kampanii
z piosenką, nadal naśmiewał się ze mnie na Messengerze.
Zapytał: „jak leci Mary Goodnight widać zajęłaś drugie miejsce
w wojnie informacyjnej ;)”.
W tym momencie byłam całkowicie wykończona. Zrobiłam
zrzuty ekranu każdej z ponad 100 manipulatorskich wiadomości
Bäckmana i dostarczyłam je policji.
On natomiast przekazał naszą wymianę wiadomości lub jej
część rosyjskiej stronie z fake newsami o nazwie Russia Beyond
the Headlines, która zacytowała dostarczone źródło w swoich
artykułach.
Znów byłam całkowicie bezsilna wobec rozwoju wydarzeń. Już
wcześniej przyjęłam kontrstrategię: mówiłam publicznie i przy
każdej możliwej okazji o wyjątkowej kampanii, której celem się
stałam, a także o tym, w jaki sposób próbuje się mnie ośmieszyć
i uciszyć. Sama pisałam na ten temat posty w mediach
społecznościowych i udzielałam wywiadów.
Do pewnego momentu moja strategia była skuteczna. Kiedy
informacje na temat tego, co mnie spotkało, się rozeszły,
zaczęłam dostawać wiadomości od ludzi, którzy stali się celami
podobnych kampanii.
W Finlandii obiektem ataków zostali Saara Jantunen, badaczka
pracująca dla sił zbrojnych, ekspertka w sprawach wojny
informacyjnej, oraz Jukka Mallinen, pisarz i tłumacz.
Johan Bäckman, trolle i ekstremiści oczerniali również piszącą
o Związku Radzieckim w negatywnym tonie Imbi Paju oraz
interesującą się wojną informacyjną Kremla Sofi Oksanen. Celem
hejtu stała się także była minister z Partii Zielonych, obecna
europarlamentarzystka Heidi Hautala, ponieważ poruszyła temat
łamania przez Kreml praw człowieka.
Na początku myślałam, że jest to tylko operacja nacisku
wymierzona w Finlandię i fińską debatę publiczną, ale potem
skontaktował się ze mną szwedzki dziennikarz Patrik Oksanen,
żeby opowiedzieć swoją historię.
On również napisał artykuł o rosyjskiej wojnie informacyjnej
i natychmiast stał się celem drwin trolli z Facebooka oraz ataków
neonazistów i ekstremistów z YouTube’a, zaczęły go także
poniżać prorosyjskie fałszywe organizacje pozarządowe.
Pojawiły się niesmaczne memy i prześmiewcze obrazki na jego
temat. Gdy na grupie trolli zaczęto szerzyć kłamstwa, że jest
pedofilem, dziennikarz wytoczył ich autorowi sprawę w sądzie
i wygrał.
Po tym, jak Oksanen i wielu innych skontaktowało się ze mną,
zaczęłam rozumieć, że atakowanie krytyków to kremlowska
strategia stosowana na całym świecie.
I ponieważ była ona szkodliwa, zagrażała wolności słowa,
demokracji i bezpieczeństwu narodowemu w wielu państwach,
trzeba było ją zdemaskować. Zaczęłam planować tę książkę.
ANALITYCZKA – JELENA MILIĆ
LISTA ZDRAJCÓW
Pierwszą podejrzaną i w istocie putinowską organizacją, która
jawnie obrała sobie jako cel Milić, czym być może złamała prawo,
był prawicowy Serbski Narodowy Ruch Naši.
Grupa, która głosiła prokremlowskie i antyunijne postulaty,
powstała w Serbii w 2006 roku – rok po tym, jak jeden
z głównych ideologów Kremla, Władisław Surkow, założył
w Rosji podobną, nacjonalistyczną i hołubiącą Putina organizację
Naszi, sprawiającą wrażenie, jakby została zrodzona z potrzeb
prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego.
„Naši” znaczy po serbsku to samo co „naszi” po rosyjsku.
Serbowie rozpowszechniają ekstremistyczną ideologię i putinizm
odziane w szaty patriotyzmu. Tak jak kremlowska organizacja
Naši atakuje obrońców praw człowieka, naukowców
i prozachodnich polityków.
Grupa cieszy się w Serbii akceptacją, o czym świadczy fakt, że
jej przywódca Ivan Ivanović publikuje gościnnie teksty w wielu
serbskich mediach.
W roku 2014 grupa Naši przeprowadziło atak internetowy.
Opublikowało w sieci listę 30 znanych w kraju osób
publicznych o liberalnych poglądach i nazwała je zdrajcami.
Na liście znaleźli się ówczesny premier Serbii, sympatyzujący
z Zachodem aktorzy, pisarze, badacze i dziennikarze
z niezależnych mediów. Członkowie ruchu Naši napiętnowali ich
wszystkich, bez uzasadnienia, jako tych, którzy najbardziej
nienawidzą Serbii. Na liście widniało również nazwisko Jeleny
Milić.
Serbska prokuratura generalna wszczęła proces sądowy
przeciwko podejrzewanej o dyskryminację organizacji. Milić
i pozostałe osoby okrzyknięte zdrajcami wezwano na świadków.
W 2017 roku Milić wraz z resztą oczernianych przesłuchano
przed sądem. Ona i dwóch innych świadków powiedzieli
wymiarowi sprawiedliwości, że wciągnięcie na listę uważają za
dręczenie.
Ale inne osoby z listy nie uznały łatki oszusta za uciążliwą.
Przewodniczący organizacji Naši powiedział przed sądem, że
grupa wymieniła w internecie każdego, kogo uważa za
działającego wbrew serbskiej konstytucji.
Sąd uchylił wszystkie zarzuty.
Lista to był jednak dopiero początek.
W 2016 roku szturm przeciwko Jelenie Milić przypuszczono
z całą siłą. Kampania ruszyła niedługo po tym, jak CEAS
opublikował dwa anglojęzyczne raporty o wpływie Rosji na
Bałkanach.
W tekstach dokładnie przeanalizowano ciepłe
i wielowymiarowe stosunki między Kremlem a Serbią.
Przedstawione zostały dwustronne spotkania najważniejszych
polityków obu krajów w drugiej dekadzie XXI wieku oraz listy
poruszanych przez nich spraw.
Raporty CEAS prześwietlają również przedsięwzięcia Kremla,
którymi ten przywiązuje Serbię do siebie: umowy w sprawie
handlu naftą i gazem, wspólne ćwiczenia wojskowe oraz
rosyjskie „prezenty”, takie jak warte krocie myśliwce MiG, które
miały się przyczynić do „uratowania i zmodernizowania”
serbskich sił powietrznych.
„Serbski rząd otwiera drzwi rosyjskim złowrogim wpływom”,
mówi Milić.
Badania szczegółowo opisują również korumpowanie
serbskich polityków i kierowników mediów przez Rosję.
Poruszają także temat kremlowskich prób odizolowania Serbii od
świata zachodniego i uniemożliwienia jej dołączenia do Unii
Europejskiej i NATO. Ponadto jest mowa o wsparciu Rosji dla
totalitarnych działaczy politycznych w Czarnogórze i Kosowie
oraz o jej sympatiach dla skrajnej prawicy.
Oprócz tego raporty think tanku Milić wymieniają ponad setkę
mediów rozpowszechniających kremlowską propagandę.
Ogromna część z nich nie ma nawet wymaganych w Serbii
licencji na działanie, ale mimo to kształtują opinię publiczną.
Takim środkiem masowego przekazu jest serbski oddział
rosyjskiego Sputnika. W uroczystościach z okazji pierwszej
rocznicy jego powstania uczestniczył nawet ówczesny prezydent
Serbii.
Za zgodą prezydenta czy bez niej, Sputnik stał się dość
popularnym źródłem informacji w Serbii. Podaje wiele
wiadomości jako pierwszy i w ten sposób wygrywa zawody
z innymi mediami, które go cytują.
W lutym 2016 roku Milić i jej pracownicy urządzili pierwszą
konferencję, na której przedstawili wyniki swoich raportów
o wpływie Rosji. Publiczne deprecjonowanie tekstów zaczęło się
jeszcze przed ich opublikowaniem. Jedna z tub propagandowych
Kremla, strona internetowa Pravda, wprost zażądała odwołania
konferencji.
Sputnik jako jeden z pierwszych poinformował o raportach.
Narracja serwisu polegała na ich krytykowaniu. Oprócz tego
poświęcił uwagę żakietowi, który Milić miała na sobie podczas
konferencji. Według autora Sputnika jej strój był „stalinowski”.
Serwis z radością donosił również o prorosyjskiej
i antynatowskiej demonstracji, która tego samego dnia odbyła się
w Belgradzie.
W tym samym czasie ekstremiści i internauci o fałszywych
tożsamościach utworzyli w mediach społecznościowych drugi
front. Fantazje o śmierci Milić, obrzydliwe zniesławienia, które
w Finlandii mogłyby zostać uznane za przestępstwo, czyli
obraźliwe i kłamliwe informacje oraz szczegółowe opisy aktów
przemocy wymierzonych w dyrektorkę CEAS, zaczęły masowo
pojawiać się na jej kontach w mediach społecznościowych.
Wybrano cel i trolle przeprowadziły atak, taki sam jak w moim
przypadku. Po tym, jak pojawiły się fake newsy o Milić
i mieszające ją z błotem komentarze, zgraja postronnych
obserwatorów spędzających czas w internecie podchwyciła temat
i zaczęła rozpowszechniać kłamstwa w swoich sieciach
kontaktów.
Hejt skierowany na Milić bardzo przypominał ten, którego
ofiarą padłam ja. Miał na celu zastraszyć ją, uciszyć, osłabić
moralnie i poniżyć seksualnie. Według internautów Milić to na
przykład „opłacana przez NATO dziwka, a partyzanci będą jebać
jej neoliberalną, faszystowską matkę”, „dziwka, która ssie
amerykańskie chuje i powinna skończyć w klinice aborcyjnej”,
„sterta gówna” oraz „agentka zagranicy, która, mam nadzieję,
wyda wszystko, co od nich zarobi, na leczenie”.
Ponadto hejterzy pisali w wiadomościach, że Milić „skończy na
dnie rowu” oraz „powinna się powiesić i umrzeć”.
Zwróciły się do niej również postacie powiązane bezpośrednio
z Kremlem. Jedną z nich był obywatel Serbii Nemanja Ristić,
przypochlebiający się Kremlowi aktywista skrajnej prawicy
i założyciel popularnego serwisu informacyjnego B92.
W przeszłości o Risticiu mówiono i pisano między innymi po
tym, jak zagroził ambasadorowi Stanów Zjednoczonych w Serbii.
Zamieszcza on w mediach społecznościowych rosyjską
propagandę i popularyzuje logo niesławnej FSB.
W marcu 2016 roku Ristić wysłał do biura Milić mail, w którym
oskarżał ją o to, że pracuje dla NATO i otrzymuje za to pieniądze,
co jego zdaniem zakończy jej karierę błyskawicznym procesem
sądowym i możliwie najsurowszym wyrokiem. Sam sojusz został
przez niego opisany w przedziwny sposób: miała to być
„organizacja przestępcza, która produkuje i dystrybuuje heroinę,
zabija cywili i kradnie”.
Ristić nie odpuścił Milić. W następnym miesiącu udostępnił na
Facebooku fake newsa, jakoby dyrektorka CEAS była uzależniona
od kokainy i alkoholu.
Ristić nie jest żółtodziobem. W latach 90. był członkiem
organizacji przestępczej i odsiedział wyrok dziewięciu lat
pozbawienia wolności za zamordowanie konkurującego z nim
członka gangu. Po tym został wiele razy skazany za nielegalne
posiadanie broni.
Oprócz tego wydano za nim międzynarodowy list gończy,
ponieważ podejrzewano go o udział we wspieranym przez Rosję
zamachu stanu w Czarnogórze w 2016 roku.
Celem wywrotowców było wdarcie się do parlamentu w dniu
wyborów, zamordowanie premiera i powołanie rządu, który nie
dopuściłby do dołączenia kraju do NATO.
Służby bezpieczeństwa Czarnogóry i grupa dziennikarzy
śledczych Bellingcat poinformowały, że w spisku brali udział
rosyjscy agenci wpływu oraz osoby opłacane przez Rosję. Zza
kulis sterował nim przede wszystkim rosyjski Instytut Studiów
Strategicznych (RISI) – pracodawca Johana Bäckmana.
Prokuratura podejrzewa, że Ristić rekrutował demonstrantów,
których zadaniem było zaatakowanie budynku parlamentu.
Poszukiwały go zarówno Czarnogóra, jak i Interpol.
Na razie serbski wymiar sprawiedliwości nie wydał go sądowi
w Czarnogórze, który prowadzi sprawę, więc Ristić został
skazany zaocznie na siedem lat pozbawienia wolności.
Tego, w jakich kręgach obraca się Serb, można się dowiedzieć
z rozpowszechnionego w mediach społecznościowych zdjęcia, na
którym towarzyszy ministrowi spraw zagranicznych Rosji
Siergiejowi Ławrowowi oraz rosyjskim oficerom.
Mimo wszystko część serbskich środków masowego przekazu
traktuje Risticia jako specjalistę. W wywiadzie w jednym talk-
show poruszył wątek dotyczący kotów dyrektorki CEAS, chociaż
to nie one były głównym tematem programu.
Najwyraźniej Risticiowi zależało, by Milić dowiedziała się, że
jej życie prywatne jest pod obserwacją.
Prawnik think tanku złożył na policji zawiadomienie
o przestępstwie popełnionym przez Risticia. Dokument przepadł,
chociaż autor próbował dowiadywać się o jego losy.
„Mój prawnik powiedział, że zrobiliśmy wszystko, żeby pchnąć
sprawę do przodu. Ale nic się nie stało. Państwo serbskie nie chce
posłać Risticia do więzienia”.
POŻYCZKA Z BANKU
Wskutek kampanii ucierpiały zdolność Jeleny Milić do pracy oraz
jej życie prywatne. Twórcom nagonki udało się również zaburzyć
funkcjonowanie think tanku.
W lipcu 2016 roku, cztery miesiące po opublikowaniu raportu
na temat rosyjskich operacji wpływu, biuro CEAS w Belgradzie
straciło doświadczoną pracowniczkę. Gdy odebrała telefon,
usłyszała od nieznajomego groźbę. „Pracowniczka przestraszyła
się i postanowiła zakończyć pracę. W takiej sytuacji nie jest łatwo
znaleźć nowe osoby lub zatrzymać zatrudnione”, mówi Milić.
Również poszukiwania prawnika, który zgodziłby się zająć
sprawami zgłaszanymi na policję przez Milić, były trudne
i wymagały czasu. Wielu bało się, że hejt wymierzony w Milić,
uderzy również w nich.
Oprócz tego ludzie mieszkający w sąsiedztwie siedziby think
tanku zaczęli skarżyć się właścicielowi lokalu, który
wynajmowała Milić. Przed uruchomieniem fali hejtu byli mili.
Ale kiedy do opinii publicznej dotarły pierwsze fałszywe
oskarżenia, zaczęli natarczywie wypytywać, dlaczego pozwolił
wprowadzić się do swoich pomieszczeń organizacji o tak złej
opinii.
Problemy się piętrzyły.
Późnym latem 2016 roku córka Milić wróciła do domu
i z niedowierzaniem popatrzyła na matkę. Okazało się, że
znajomi dziewczyny przeczytali w internetowej gazecie
plotkarskiej „Tračara”, że analityczka wzięła kredyt na operację
powiększenia biustu, żeby „zadowolić swojego amerykańskiego
chłopaka”.
Milić była wstrząśnięta. Tak samo jak wiele innych dotyczących
jej fake newsów, również ten zawierał ziarnko prawdy. Istotnie
wzięła kredyt, lecz nie na operację plastyczną, tylko na leczenie
zębów.
W artykule zacytowano nieznanego Milić urzędnika z banku,
którego klientką wcale nie była. Oprócz tego wypowiedział się
fałszywy policjant, który potwierdził, że kobieta poddała się
operacji powiększenia biustu, ponieważ ma młodszego chłopaka.
Milić wyciągnęła wnioski. Tylko ktoś, kto miał dostęp do jej
prywatnych danych bankowych, mógł udostępnić je gazetom,
które następnie zajęły się przekręcaniem faktów.
Na dodatek jej córka zastanawiała się, czy ta „wiadomość” to
prawda.
„To mnie przeraziło. Zaczęłam się martwić o rzetelność
informacji, które docierają do naszych dzieci. Nie jest miło, gdy
człowiek zda sobie sprawę, że wielu młodych ludzi czyta takie coś
i wypytuje córki: »Co twoja matka w ogóle odpierdala?«”.
FAKE-CEAS
W lipcu 2017 roku pracownicy think tanku zauważyli, że Jelena
Milić prawdopodobnie jest obserwowana. Ktoś próbował wejść
do biura siłą i dyrektorka znów musiała zawiadomić policję.
Pracownicy think tanku zbadali sprawę dokładniej. Okazało
się, że na Facebooku powstała strona podszywającej się pod CEAS
organizacji SEAS, a jej czołowe postacie śledziły działalność
prawdziwego CEAS.
SEAS to skrót od serbskiej nazwy oznaczającej Centrum
Współpracy Euroazjatyckiej. Pseudoorganizacja pojawiła się na
Facebooku w tym samym czasie, w którym CEAS opublikował
raporty o wpływach Rosji.
Nieznana osoba ściągnęła logo think tanku oraz skrót nazwy
i umieściła je jako znaki rozpoznawcze na nowo utworzonej na
Facebooku stronie. Prowadzi się tam dziwaczne dyskusje o NATO
i Serbii, jak również porusza inne tematy polityczne oraz
udostępnia materiały do złudzenia przypominające te, których
autorem było CEAS.
Administratorzy strony także zarejestrowali fundację. SEAS
podaje, że jest socjo-konserwatywnym think tankiem, podczas
gdy CEAS określa swój profil jako socjo-liberalny. Milić i jej
pracownicy zauważyli ponadto podejrzane zbieżności w sloganie
fałszywej organizacji i adresie jej strony internetowej.
Później think tank SEAS zorganizował konferencję dotyczącą
NATO. Jej termin wypadał podejrzanie blisko Belgradzkiego
Tygodnia NATO, będącego kongresem organizowanym przez
CEAS Milić już siódmy rok.
Założycielem organizacji i jej oficjalnym przedstawicielem jest
mieszkający na Białorusi Vencislav Bujić. Korzysta on aktywnie
z mediów społecznościowych, opublikował na przykład
świadczące o przyjaznych stosunkach zdjęcie przedstawiające
jego i osoby prywatne z Serbii, które walczyły na wschodniej
Ukrainie po stronie Rosji.
Wiadomo o nim też, że utrzymywał kontakt z nękającym
wcześniej Milić Nemanją Risticiem, który w momencie pisania
tego rozdziału ogłaszał otwarcie na swoim profilu na Facebooku,
że pracuje dla rosyjskiej FSB.
Okazało się również, że Bujić prowadził szczegółowe rozmowy
o planowanym w Czarnogórze zamachu z osobą podejrzewaną
o bycie jego wykonawcą.
Według Milić niektórym serbskim dziennikarzom wydaje się,
że Bujić jest prawdziwym specjalistą od spraw NATO i Rosji, więc
publikują rozmowy z nim w swoich gazetach. „W wywiadach
Bujić bezczelnie kłamał, że CEAS i SEAS to ta sama organizacja”.
Ponadto nawiązał on bezpośredni kontakt ze sponsorami think
tanku Milić i publikował ośmieszające ją posty z fałszywego
konta.
Dwudziestego szóstego lipca 2017 roku Bujić wrzucił do
mediów społecznościowych zaskakujące zdjęcie. Stoi na nim we
władczej pozycji z drugim członkiem założycielem fałszywej
organizacji przed belgradzkim biurem prawdziwego CEAS.
Prawnik Milić wyjaśnił sprawę. Okazało się, że nie ma
legalnych sposobów na powstrzymanie zakłócającej pracę think
tanku fałszywej organizacji. Z tego powodu CEAS obrał jako
strategię badanie i demaskowanie jej działalności.
W 2018 roku Komisja Spraw Zagranicznych Senatu Stanów
Zjednoczonych opublikowała raport o wojnie informacyjnej
Kremla pod tytułem Putin’s Asymmetric Assault on Democracy in
Russia and Europe: Implications for U.S. National Security
(Asymetryczny atak Putina na demokrację w Rosji i Europie:
implikacje dla bezpieczeństwa narodowego USA). Zacytowano
w nim analizę Milić i prawdziwego CEAS.
SEAS zaatakował w mediach społecznościowych natychmiast.
Obrzucił Milić obraźliwymi epitetami i wystawił ją na kolejne
groźby. Oprócz tego fałszywy think tank udostępniał badania
CEAS opatrzone złośliwymi wstępami.
Facebook, który wysyła swoich przedstawicieli na
międzynarodowe konferencje, by przekonywali widownię, że
serwis naprawdę wykonuje ciężką pracę, by ukrócić nienawistne
operacje wpływu i „chronić narażone na ataki społeczności
i użytkowników”, pozwala prześladowcom działać dalej. Tym
sposobem umożliwia prowadzenie często ewidentnie łamiących
prawo nagonek na Milić i jej osiągnięcia.
We wrześniu 2018 roku zgłosiłam Facebookowi Nemanję
Risticia, założyciela pseudo-CEAS Vencislava Bujicia i stronę jego
organizacji, która miała ponad 1300 niczego niedomyślających
się obserwujących.
Facebook szybko odpowiedział na mój raport dotyczący strony.
Poinformował, że „być może nie przestrzega regulaminu
serwisu”, więc platforma zajmie się badaniem jej treści i usunie
wszystko, co nie jest zgodne z jej standardami.
Ale strony nie usunął.
Na dwa pozostałe raporty Facebook do sierpnia 2019 roku nie
zareagował w żaden sposób.
PARLAMENTARZYSTA
W tym samym czasie, latem 2016 roku, moje życie w Finlandii
zaczęło być uciążliwe.
Wzięłam udział w dyskusji panelowej podczas festiwalu
Maailma Kylässä (Świat w wiosce), prezentującego kultury całego
świata. Jej tematem była mowa nienawiści jako zagrożenie dla
wolności słowa. Organizator debaty reklamował ją i umieścił listę
uczestników, w tym również moje nazwisko, na Twitterze
i w mailowych zaproszeniach rozesłanych do członków
parlamentu.
Na platformie natychmiast uaktywniły się trolle udostępniające
artykuły MV, ponadto głos zabrał parlamentarzysta z ramienia
Partii Finów Mika Raatikainen. Fałszywi użytkownicy otagowali
w swoich wpisach dotyczących MV organizatora debaty, a polityk
podziękował mu za zaproszenie i dodał: „Chętniej niż tych figur
słucham mediów obiektywnych i stroniących od narkotyków.
A więc takich osób, które naprawdę popierają wolność słowa.
Dziesięć lat na Bliskim Wschodzie i drugie dziesięć w policji
narkotykowej w pewien sposób rozszerzyło moje horyzonty”.
W ślad za podejrzewaną o przestępstwo MV parlamentarzysta
z Partii Finów sugerował więc, że albo ja zażywam narkotyki
i sprzeciwiam się wolności słowa, albo robi to jakiś inni panelista.
Oba zarzuty były niedającymi mi spokoju plotkami
z anonimowych i podejrzanych o łamanie prawa stron
internetowych. Uznałam za niepokojące, że członek parlamentu
używa swojego autorytetu do rozsiewania opinii będących
poniżej poziomu wszelkiej krytyki.
Ponieważ debata była otwarta dla wszystkich, sądziłam, że na
widownię mogą chcieć się dostać agresywni natręci. Razem
z organizatorem przygotowaliśmy się na wypadek prób
zakłócenia porządku.
Mimo tego, gdy siedziałam na scenie, zauważyłam Juhę
Molariego, jednego z aktywnych pomocników Gazety MV, który
wpatrywał się we mnie z uśmieszkiem mającym oznaczać
groźbę. Wyciągnął kamerę i nagrywał wszystko, co mówiłam.
Molari nękał mnie w sieci od czasów opublikowania mojego
pierwszego artykułu o trollach i napisał do MV pod własnym
nazwiskiem dziesiątki artykułów, których wymowa była zawsze
taka sama: jestem narkomanką, kryminalistką, kłamię i cierpię
na choroby psychiczne. Profesjonalnie mieszał z błotem również
wielu innych, na przykład Saarę Jantunen, badaczkę pracującą
dla Fińskich Sił Zbrojnych, i Torstiego Siréna, specjalizującego się
w wojnie informacyjnej docenta Wyższej Szkoły Obrony
Narodowej.
Sytuacja stała się patowa. Chociaż na miejscu byli ochroniarze,
nikt nie mógł zrobić nic, żeby zatrzymać stalking, który
z perspektywy osoby postronnej wyglądał na normalne
nagrywanie debaty.
Po zakończeniu dyskusji drugi panelista, dziennikarz i polityk
samorządowy Abdirahim „Husu” Hussein, powiedział, że
zachowanie Molariego i nagrywanie tego, co mówiłam, również
mu przeszkadzało. Gdy wychodziłam, musiałam się rozglądać
dookoła, żeby się upewnić, czy stalker nie ma zamiaru śledzić
mnie w drodze do domu.
Następnego dnia Molari użył nagrań jako podstawy do
spekulowania na swoim blogu, czy zażywam narkotyki, czy nie,
co MV oczywiście zacytowała. Złożyłam w tej sprawie
zawiadomienie o przestępstwie. Policja podejrzewa go
o prześladowanie, poważne zniesławianie i naruszanie
prywatności. W momencie pisania tej książki w jego sprawie
toczyło się śledztwo.
Postanowiłam, że nie będę się więcej narażać na tak niezdrowe
sytuacje. Ograniczyłam udział w wydarzeniach publicznych,
chociaż byłam na nie ciągle zapraszana. Tak zrealizowało się
podstępne zagrożenie, o którym dyskutowaliśmy podczas panelu:
zorganizowany gniew ograniczył mi w Finlandii swobodę
wypowiedzi i trybu życia, a także zmusił do zmiany miejsca
zamieszkania.
Kiedy poinformowałam o tym policję, dowiedziałam się, że nie
chroni ona osób prywatnych. Zażądałam podjęcia środków od
wielu państwowych organów bezpieczeństwa i zawsze słyszałam
to samo: „Fińskie prawo nie pozwala na ingerencję inaczej niż
przez złożenie zawiadomienia o przestępstwie”.
Moje poprzednie zawiadomienie stało się pretekstem do
zemsty na mnie.
Przekazałam fińskim służbom pozdrowienia z zagranicy:
pewien wysoki urzędnik do spraw bezpieczeństwa, który za
pomocą mediów śledził moją sytuację, poinformował mnie, że
u niego w kraju prorosyjscy propagandziści są obserwowani i ma
się ich pod kontrolą. Jego zdaniem moje położenie stało się nie do
zniesienia, a działania fińskiej policji nie wyglądały mu na
przekonujące.
Chociaż śledztwo posuwało się naprzód i decydowano się na
kolejne kroki wobec sprawców, z tego, co wiem, raczej nie
podjęto żadnych środków zapobiegawczych.
Fińska policja była więźniem słabego systemu prawnego.
A ja byłam więźniem prześladowców oraz pseudomediów,
które z każdego mojego otwarcia ust robiły wielką sprawę, w ślad
za czym kolejni ludzie wysyłali mi złośliwe wiadomości i życzyli
śmierci. W najgorszym okresie publikowano o mnie trzy fake
newsy dziennie.
Poinformowałam policję, że rozważam wyprowadzkę,
ponieważ dobrze znani funkcjonariuszom prorosyjscy
ekstremiści robią ze mną, co tylko chcą, a także z tego powodu, że
w mojej ojczyźnie nie mogę korzystać z gwarantowanego mi
przez konstytucję prawa do nietykalności.
Policjanci mnie wysłuchali, ale nie mogli zrobić nic więcej.
KRET
W październiku 2016 roku policja poinformowała prasę, że
podejrzewa, że ktoś pracujący w Yle pomógł Johanowi
Bäckmanowi mnie gnębić. Według służb ta osoba miała
przekazywać informacje o mojej pracy i miejscu mojego pobytu.
Gdy wiadomość rozeszła się po gazetach, koledzy byli zszokowani
i próbowali się dowiedzieć, o kogo z załogi chodzi.
Nie mogłam tego powiedzieć, dlatego że zgodnie z prawem
w czasie trwania śledztwa takie rzeczy trzeba zachować
w tajemnicy. I ponieważ chodziło o osobę prywatną, ujawnianie
jej nazwiska nie byłoby uzasadnione etyką dziennikarską.
Również prasa nie podawała, kim jest ten człowiek.
Kret został wydalony z Yle.
Próbowałam przekierować uwagę kolegów na szersze zjawisko
i odpowiadałam im zawsze: „Nie pytajcie kto, lecz pytajcie, gdzie
jeszcze. Wiadome jest, że rosyjskie służby wywiadowcze
wychowywały agentów i donosicieli w wielu różnych
organizacjach, co czasem trwało dekady”.
Było jasne, że sabotażyści, w języku potocznym krety,
pracowali w Yle, ale nie tylko tam. Pewien fiński badacz
opowiedział mi, jak rosyjscy szpiedzy, wykorzystując
dyplomatyczną przykrywkę, kontaktowali się z nim, zapraszali
na lunch i proponowali współpracę. Fałszywi dyplomaci chcieli
wygłosić wykłady na jego uniwersytecie oraz razem z nim
„budować wspólny front, żeby odeprzeć islamizację Europy”.
Naukowiec odmówił.
Ciekawe odkrycie skłoniło mnie, żeby spojrzeć z nowej
perspektywy na zawartość strony MV oraz, szerzej, na
antyislamską histerię rozpowszechnianą na całym świecie przez
strony z fake newsami. Budowanie frontu przeciwko
muzułmanom oraz dopieszczanie wszelkiej maści rasistów,
neonazistów i islamofobów było rdzeniem działalności MV.
Ale coraz więcej czasu pochłaniało mi ocenianie, jak poważnie
zagrożone jest moje bezpieczeństwo, i reakcje na ataki.
Utwierdzałam się w przekonaniu, że mogłabym żyć bezpiecznie
tylko w innym kraju, takim, gdzie nie wypuszcza się na mój temat
dwóch fake newsów dziennie, które docierają do dziesiątków
tysięcy odbiorców.
Janitskin dalej ukrywał się za granicą. Był podejrzewany
o wiele różnych przestępstw, na przykład o naruszenie praw
autorskich z powodu kopiowania przez MV setek artykułów
z mediów tradycyjnych, oszustwa przy zbiórce publicznej,
poważne zniesławienia i nawoływanie do nienawiści. Pod koniec
października 2016 roku hiszpańska policja aresztowała go
i przekazała sądowi w Madrycie.
Wymiar sprawiedliwości Hiszpanii zwolnił Janitskina i nałożył
na niego zakaz opuszczania miejsca pobytu w oczekiwaniu na
proces ekstradycyjny. Gdy dotarł do domu w Barcelonie,
przeprowadził na Facebooku relację na żywo, podczas której
razem z mężczyznami nazywanymi po rosyjsku przyjaciółmi
opróżnił mieszkanie i zniszczył dowody.
Potem zniknął.
Kampania nienawiści przeciwko mnie trwała od dwóch lat
i poszukiwany przez władze główny sprawca był nadal na
wolności. Hejt, który lał się na mnie ze strony czytelników MV,
przekroczył granice mojej wytrzymałości. Obcy ludzie
wypytywali, gdzie mieszkam, mówili, że zrobią mi z życia piekło,
nazywali mnie dziwką na spidzie, podawali się za
zaniepokojonych moją działalnością dilerską ojców rodzin,
oskarżali mnie o poświęcanie nadmiernej uwagi ciapatym
i czarnym, kłamstwa oraz trolling, a także przekazywali kolejnym
internautom obrażające mnie artkuły z MV.
Zaczęłam szukać okazji do wyjazdu z Finlandii. Gdy
odpowiednia się nadarzyła, w lutym 2017 roku po cichu
zniknęłam.
BADACZ – ELIOT HIGGINS
RZETELNE I BEZSTRONNE
Eliot Higgins, niegdysiejszy maniak gier komputerowych i były
pracownik ośrodka dla uchodźców, nie zaczął interesować się
lotem MH17 przez przypadek.
Jeszcze przed założeniem Bellingcata miał nietypowe hobby:
codziennie przeczesywał 600 kanałów na YouTubie, wybierał
perełki, po czym analizował i publikował odkrycia na blogu,
cenionym przez dziennikarzy i ekspertów do spraw konfliktów.
Przez wiele lat Higgins dzięki nagraniom
z YouTube’a demaskował okrucieństwa i terroryzm w Syrii,
Egipcie i Libii. Jako pierwszy ujawnił przed międzynarodową
opinią publiczną, że syryjski dyktator Baszszar al-Asad i jego
administracja w 2013 roku używali przeciwko swoim rodakom
broni chemicznej. Higgins dowiedział się tego z nagrań, które na
YouTubie umieścili mieszkańcy Syrii. Wykorzystywał swoje
umiejętności również po to, żeby pomóc Human Rights Watch,
międzynarodowej organizacji zajmującej się prawami człowieka,
w badaniu zbrodni przeciwko ludzkości.
Na początku Higgins blogował, ponieważ nie znalazł
w mediach tradycyjnych wystarczająco dużo rzetelnych
informacji na temat wydarzeń w Libii, Syrii i Egipcie.
„Śledziłem konflikty i widziałem, co się o nich postuje
w mediach społecznościowych. Widziałem też, że dziennikarze
nie korzystają z tych materiałów. Pomyślałem, że chcę sam pisać
o ciekawych rzeczach, o których nie pisze nikt inny”, wspomina.
Gdy Higgins publikował, dziennikarze chwalili go za znajomość
tematu i cytowali jego odkrycia w artykułach. Ale otrzymywał
również wrogie opinie. Kiedy raz po raz prezentował kolejne
dowody na przestępstwa władz Syrii, internetowa siatka
wspierająca dyktatora al-Asada i jego sojusznika, prezydenta
Putina, przystępowała do ataku.
„Wyhodowałem sobie grupę, która naprawdę mnie nienawidzi.
Trolle są ze mną dłużej, niż mam dzieci”.
Duże doświadczenie Higginsa i gotowość do spędzania długich
godzin w sieci przygotowały go do kontrataków, które władze
Rosji i tamtejsza machina propagandowa uruchomiły z powodu
jego badań nad lotem MH17.
Oprócz tego RT, narzędzie rosyjskiej wojny informacyjnej,
zajęła się Higginsem jeszcze przed katastrofą: we wrześniu 2013
roku, gdy badacz ujawnił, że al-Asad używał w Syrii broni
chemicznej, w porannym programie na RT London podano,
niezgodnie z prawdą, że bloger oskarżył o takie metody walki
syryjską opozycję i rebeliantów.
Higgins złożył skargę na audycję RT do regulującego
działalność mediów brytyjskiego urzędu o nazwie Office of
Communications (OfCom) i poprosił o zbadanie, czy
przekazywane przez kanał informacje na jego temat były
rzetelne i bezstronne.
RT odpowiedziała na skargę obszernym dokumentem
przygotowanym przez zarabiającą miliony kancelarię prawną
Harbottle & Lewis, według którego informacje podawane przez
stację były zgodne z prawdą. Nie na miejscu było to, że w celu
jego napisania przetrząśnięto media społecznościowe Higginsa,
a znalezisk użyto, by zrobić z niego „rusofoba”. Tego piętnującego
terminu rosyjskie władze używają, gdy próbują przedstawić
zagranicznych specjalistów prezentujących uzasadnioną krytykę
jako rasistów, przeciwników Rosji lub ludzi mających wobec niej
uprzedzenia.
Odpowiedź RT odniosła zamierzony skutek: OfCom ogłosił, że
informacje RT na temat Higginsa są „rzetelne i bezstronne”.
Chociaż nie były one zgodne z prawdą.
Zaskakujące orzeczenie dodało Higginsowi siły do podjęcia
decyzji. Postanowił, że jeśli kiedykolwiek jeszcze stanie się
obiektem fake newsów RT, jego następna skarga do OfComu
będzie bardziej szczegółowa niż pierwsza.
Gdy badacz zaczął odsłaniać informacje o roli rosyjskich sił
zbrojnych w zniszczeniu samolotu pasażerskiego na Ukrainie,
stał się celem regularnej nagonki RT.
A także stałym gościem na niemal wszystkich rosyjskich
stronach z fake newsami.
„ZDJĘCIA SATELITARNE”
Nieustannie rosnąca międzynarodowa wspólnota internetowa
Bellingcat nie tylko badała los samolotu pasażerskiego, lecz
również zaczęła szerzej zajmować się rosyjskimi działaniami
zbrojnymi przeciw Ukrainie. W związku ze śledztwem w sprawie
lotu MH17 zainaugurowana została seria artykułów
analizujących prowadzące do katastrofy utajnione i nielegalne
wojskowe operacje Rosji.
Grupa wygrzebała więcej postów z mediów społecznościowych,
filmów i zdjęć, dzięki którym można było dokładniej wyznaczyć
drogę lawety z rakietami. Bellingcat opublikował wszystkie
dowody, które zdołał zweryfikować.
Wrzucone do sieci fotografie i inne materiały dowodziły
niezaprzeczalnie, że na znalezionej przez Higginsa lawecie
brakuje przynajmniej jednej rakiety. Znajdowała się więc gdzieś
indziej, być może została wystrzelona w niebo.
Badanie katastrofy było utrudniane przez wysiłki Kremla oraz
mediów służących jego interesom, za pomocą których tuszowano
prawdę o wydarzeniach. Rozsiewały one fałszywe teorie
i spychały winę za katastrofę na wszystkich innych, tylko nie na
po cichu wspieranych i uzbrajanych przez Rosję dowódców
wojskowych na terytorium Ukrainy.
Rozsiewanie kłamstw i obwinianie Ukrainy zaczęło się zaraz po
katastrofie. Według największych rosyjskich gazet oraz stacji
telewizyjnych sprawa lotu MH17 to „ukraińska prowokacja” i być
może „spisek, który ma doprowadzić do zamordowania
Władimira Putina”.
Ministerstwo Obrony Rosji opublikowało zdjęcia satelitarne,
które Bellingcat przestudiował i uznał za fałszerstwo. Rosyjski
resort wpuścił do mediów również nieprawdziwe informacje na
temat trasy samolotu oraz przekłamane dane z radarów.
Państwowy Pierwyj Kanał pokazał rzekomo autentyczne „zdjęcia
satelitarne”, na których w Photoshopie dodano ukraińskiego
myśliwca strzelającego w powietrzu w stronę malezyjskiego
samolotu.
Jeśli władze Rosji mogłyby zadecydować, ich teorie
zawładnęłyby światowymi mediami i zmanipulowały opinię
publiczną.
Oficjalne śledztwo potrwa latami, więc zweryfikowane
informacje na temat katastrofy będą dostępne dopiero po jego
zakończeniu. Tę pustkę informacyjną chciała zapełnić Rosja – ale
aktywne badania Bellingcata raz po raz udaremniały jej próby.
Dzięki pracy grupy publiczna dyskusja o locie MH17 bazowała
na zweryfikowanych dowodach i faktach, a to w znacznym
stopniu wpłynęło na zrozumienie przyczyn katastrofy przez
odbiorców z całego świata.
Z tego powodu Rosja odczuwa wobec Bellingcata gorzką
nienawiść.
W 2014 roku pracę rozpoczął również Międzynarodowy Zespół
Śledczy (Joint Investigation Team). Prowadzi on oficjalne
śledztwo i stawia przed sądem odpowiedzialnych za katastrofę.
Przewodniczy mu holenderska prokuratura generalna oraz
policja. Grupa współpracuje ze służbami policyjnymi w wielu
różnych krajach.
Już we wrześniu, dwa miesiące po wypadku, badacze
z międzynarodowego zespołu skontaktowali się z Higginsem
i poprosili go o przedstawienie krok po kroku wszystkich odkryć
Bellingcata, ponieważ mogą one pomóc w śledztwie. Bloger
spotkał się z nimi w Londynie i przekazał im informacje.
Bellingcat regularnie publikował zbiorcze raporty o tym, co
udało się znaleźć, i porządkował zebrane materiały dotyczące
katastrofy – w tym te propagandowe, pochodzące z rosyjskiego
Ministerstwa Obrony. Jeden z najważniejszych członków grupy,
Aric Toler, przedstawił analizę teorii spiskowych, które rozeszły
się na temat lotu MH17. Teksty były często cytowane
w światowych mediach i dzięki nim obraz przyczyn tragedii stał
się dokładniejszy.
Mniej więcej rok po założeniu Bellingcata spotkałam Higginsa
po raz pierwszy. Wtedy na własne oczy zobaczyłam, jak wielki
wpływ on i jego grupa mają ma światowe dziennikarstwo.
Około 900 dziennikarzy zebrało się w norweskim Lillehammer,
żeby uczyć się najlepszych praktyk i poznawać najnowsze trendy
dziennikarstwa śledczego. W największej sali konferencyjnej
Higgins szczegółowo przedstawił metody Bellingcata użyte do
badania katastrofy i osiągnięte dzięki nim rezultaty.
Dziennikarze śledczy to niełatwa i sceptyczna widownia. Ale
gdy Higgins skończył prezentację, otoczyli go rozentuzjazmowani
słuchacze. Filmowano go, robiono mu zdjęcia i nagrywano z nim
wywiady – tak natarczywie, że Higgins musiał się wypowiadać
niemalże przyciśnięty plecami do ściany.
Stało się jasne, że umiejętności w badaniu otwartych źródeł –
a więc w dziedzinie, której wielu dziennikarzy nie ma
opanowanej – dały Higginsowi status międzynarodowej
supergwiazdy w gronie pracowników mediów tradycyjnych.
W środowisku informacyjnym ukształtowanym przez
kremlowskich agentów propagandy stosunek do niego był zgoła
przeciwny.
ANTY-BELLINGCAT
W lipcu 2016 roku Bellingcat opublikował nowy raport.
Podsumował swoje ustalenia z dwóch pierwszych lat badań
i przedstawił dokładną oś czasu prezentującą operacje rosyjskich
wojsk na wschodniej Ukrainie. Znajdowały się na niej
szczegółowe informacje o ruchach konkretnych brygad
i zadaniach poszczególnych żołnierzy w eskorcie, w asyście której
laweta z systemem Buk została doprowadzona na rosyjsko-
ukraińską granicę.
W raporcie opisano reakcje Kremla na katastrofę MH17 oraz
przedstawiono i obalono wymyślone przez rosyjskich
decydentów dowody, na przykład dane o trasie lotów, informacje
z radarów, zdjęcia satelitarne. Ponadto podważono publiczne
oświadczenia wysokich polityków i Ministerstwa Spraw
Zagranicznych.
Czterdziestodwustronicowy raport, tak jak poprzednie, był
często cytowany w profesjonalnych mediach na całym świecie.
I tak jak wcześniej Bellingcat stał się tematem produkowanych
w Rosji fake newsów.
Rosyjski serwis o nazwie Siewodnia, określający się jako
„strona informacyjno-analityczna”, opublikował
czterdziestotrzystronicowy raport pod tytułem AntiBellingcat.
Oprócz wymierzonej w grupę krytyki witryna publikuje również
propagandę Kremla po rosyjsku. Od czasu do czasu uzupełnia
ofertę profesjonalnie przygotowanymi artykułami na temat
spraw bieżących, żeby sprawiać wrażenie wiarygodnego
medium. Według Jukki Mallinena, fińskiego badacza spraw
rosyjskich, treść wskazuje na to, że Kreml finansuje stronę lub ją
wspiera. Autorzy piszą jak zawodowcy, język stoi na dobrym
poziomie, a demagogia przybiera stosunkowo inteligentną formę,
co nie jest oczywiste w mediach przypochlebiających się
Kremlowi.
Opublikowany przez stronę raport AntyBellingcat nie zawiera
informacji o jego autorach. Zamiast tego informuje się w nim, że
„pokazuje opinie i oceny faktycznie niezależnych ekspertów,
specjalistów, dziennikarzy i zwyczajnych internautów, których
łączy pragnienie zdemaskowania kłamców z Bellingcata”.
Autorzy raportu zasługują na pochwałę z powodu swojej
nieustępliwości. Ale mimo ambitnych założeń bardzo w nim
„namącili”. W tekście pojawiają się nieprawdziwe informacje na
temat odkryć Bellingcata, a samą grupę oskarża się o oszustwa.
Prawie wszystkie dostarczone przez nią dowody zostały
podważone. Tekst kończy się butną obietnicą dalszego
ujawniania „kłamstw kanapowych specjalistów z Bellingcata
i innych podobnych grup”.
Brak autorów i podejrzana treść nie powstrzymały
kontrolowanych przez państwo rosyjskich mediów od cytowania
raportu. Kilka miesięcy później opublikowano jego ciąg dalszy
pod tytułem AntiBellingcat 2. Raport szybko znalazł się
w nagłówkach anglojęzycznych RT i Sputnika. Nadal, lata później,
jego fragmentów używa się przy pisaniu wymierzonych
w Bellingcata artykułów, chociaż wszystkie zawarte w nich
twierdzenia zostały zdemaskowane jako nieprawdziwe.
W tym samym czasie Higgins zauważył kolejne ciekawe
zjawisko. Około 30 podobnych do siebie rosyjskojęzycznych
obraźliwych artykułów rozeszło się po internecie w ciągu mniej
więcej 30 godzin. Część pojawiła się na platformie blogowej
LiveJournal, część w centralnych mediach rosyjskich, ale każdy
z tekstów zawierał ten sam główny przekaz.
„To były te same stare bzdury. Na przykład, że niemiecka
gazeta »Spiegel Online« musiała przeprosić, ponieważ opierała
się na naszych badaniach, biorąc nas za ekspertów”.
Ochotnicy zbadali serię osobliwych wpisów i zorientowali się,
że ktoś najprawdopodobniej porozsyłał przekłamany tekst
o Eliocie Higginsie, którego części zostały następnie
opublikowane przez dziennikarzy i blogerów. W niektórych
mediach dodano grafikę lub informacje o tle wydarzeń, ale
w każdym przypadku podstawa była ta sama.
Dalsze badanie pokazało, że teksty zostały opublikowane na
powiązanych ze sobą stronach internetowych i blogach, z których
część była bezpośrednio związana z Centrum Analiz
Internetowych, słynną rosyjską fabryką trolli.
Według Higginsa wymierzone w niego operacje fabryki trolli
kończą się fiaskiem. Ta konkretna była nieskuteczna, ponieważ
teksty opublikowano tylko po rosyjsku i przez to podstawowe
grono odbiorców było ograniczone. Bloger otrzymuje „od wielu
szalonych ludzi” dziwaczne materiały wszelakiego typu na
własny temat, więc 30 artykułów trolli nie zrobiło na nim
większego wrażenia.
„Jeśli w internecie pojawiają się prorosyjskie komentarze,
wszyscy myślą, że pochodzą od rosyjskich opłaconych trolli. Więc
jedyna rzecz, która się trollom udała, to utwierdzenie wszystkich
w przekonaniu, że jakakolwiek przychylna Rosji osoba to
opłacony rosyjski troll. To jest dopiero genialna kampania”, mówi
Higgins.
We wrześniu 2016 roku kierowany przez władze Holandii
zespół badawczy zajmujący się katastrofą MH17 zorganizował
międzynarodową konferencję prasową. Zazwyczaj wyniki
śledztw upubliczniane są dopiero podczas procesu, ale z powodu
dużego międzynarodowego znaczenia sprawy członkowie
komisji postanowili podzielić się wstępnymi ustaleniami, jeszcze
zanim trafiła ona do sądu.
W czasie dwóch lat śledztwa zespół przebadał tysiące
kawałków wraku samolotu, przetestował 20 systemów broni,
przeanalizował pięć miliardów stron internetowych oraz zbadał
pół miliona nagrań wideo i zdjęć.
Przesłuchano ponad 200 świadków, odsłuchano ponad
150 tysięcy przechwyconych połączeń telefonicznych
i przeanalizowano trzy i pół tysiąca podsłuchanych rozmów.
Wszystko zostało udokumentowane w sześciu tysiącach
oficjalnych raportów. Śledczy wysłali 60 oficjalnych próśb do 20
różnych krajów i otrzymali zagraniczną pomoc. W specjalnie
przygotowanych warunkach zespół odpalił rakietę
i przeprowadził test wyrzutni rakiet.
Dziennik „Helsingin Sanomat” poinformował w 2017 roku, że
eksperyment z systemem Buk został przeprowadzony rok
wcześniej w Finlandii. Na potrzeby śledztwa testowo wystrzelono
rakietę kupioną niegdyś od Rosji. Prezydent Sauli Niinistö
powiedział w rozmowie z dziennikiem „Iltalehti”, że zadanie
wykonały fińskie siły zbrojne, a na miejscu byli też holenderscy
urzędnicy.
Wstępne wyniki śledztwa potwierdziły wcześniejsze ustalenia
Bellingcata.
Tego samego dnia brytyjska RT znów zaatakowała. Telewizja
nazwała Higginsa kanapowym blogerem oraz stworzyła
kompilację dramatycznych klipów, których część była wycięta
z prezentacji Higginsa, a część z filmów o Rambo.
RT podała te same ubliżające informacje o Higginsie, które
rozsiewała od lat: bloger „został zwolniony z pracy
w administracji, wyrobił sobie nazwisko dzięki analizowaniu
broni użytej w konflikcie w Syrii, ale nie miał zaplecza ani
wykształcenia związanego z militariami, nigdy nie był w Syrii ani
nie zna słowa po arabsku”.
RT jako materiał wykorzystała bardzo stary wywiad
z Higginsem, odniosła się do wypocin zwartych w AntiBellingcat,
a ponadto oparła na informacjach od blogera, w rzeczywistości
kierownika PR-u w think tanku Putina, a jednocześnie
pracownika produkujących systemy Buk zakładów Ałmaz-Antiej,
które od momentu katastrofy przedstawiały fałszywe
świadectwa.
Nowe wideo RT to podręcznikowy przykład wymierzonej
w Higginsa obraźliwej propagandy. Zazwyczaj zachodnie środki
masowego przekazu nie publikują treści takich jak te, ponieważ
dziennikarstwo, przynajmniej według naukowej definicji,
powinno bazować na faktach, zajmować bieżącymi sprawami
oraz cechować się niezależnością oraz reprezentatywnością.
W nagraniu na przykład nie pojawiła się informacja, że Higgins
to znany na świecie specjalista i pomocnik międzynarodowych
organizacji walczących o prawa człowieka. RT specjalnie
pominęła również współpracę blogera z uniwersytetami, na
przykład z King’s College, oraz niezliczone odkrycia Bellingcata.
Wideo zostało pocięte tak, żeby Higgins sprawiał wrażenie
możliwie głupiego i niewiarygodnego.
„Wiele rzeczy w klipie jest niezgodnych z prawdą. To fake
news. Nie da się nie zorientować podczas jego oglądania, że
nagranie jest nieuczciwe i naprawdę poniżej poziomu.
Wykorzystanie moich starych wypowiedzi to sposób na
zaatakowanie mnie. Telewizji nie interesuje, jeśli 100
specjalistów mówi, że mam rację: dziennikarze wybiorą tego
jedynego, który mówi, że jestem w błędzie”.
Higgins postanowił ponownie złożyć skargę na RT do
nadzorującego brytyjskie media OfComu. Uznał przypadek za tak
oczywisty, że był pewien swojej wygranej i sądził, że RT będzie
musiała co najmniej go przeprosić.
W Wielkiej Brytanii OfCom przyznaje licencje wszystkim
komercyjnym stacjom telewizyjnym i radiowym oraz wyznacza
etyczne standardy obowiązujące nadawców. Gdy ich nie
przestrzegają, mogą stracić pozwolenie na działalność. Zasady
zakładają uczciwe traktowanie ludzi w programach. Jeśli
sugeruje się, że wskazana osoba winna jest nadużycia, powinno
się zaoferować jej możliwość skomentowania sprawy oraz
przedstawienia własnej perspektywy.
Doniesienia RT o Higginsie były dalekie od uczciwości
i zgodności z zasadami. Bloger wierzył, że jego skarga przyniesie
pożądany skutek. Postanowił czekać na rozstrzygnięcie.
OSKARŻENIA
W czerwcu 2019 roku Międzynarodowy Zespół Badawczy zwołał
konferencję prasową. Ogłosił, że czterem osobom zostaną
postawione zarzuty w związku z ich udziałem w zestrzeleniu
samolotu pasażerskiego na wschodniej Ukrainie. Są to Igor
Girkin, znany również jako Igor Striełkow, Siergiej Dubinski, Oleg
Pułatow i Leonid Charczenko. Ten ostatni jest Ukraińcem, reszta
to Rosjanie. Girkin to były oficer FSB, który w momencie
katastrofy sprawował funkcję ministra obrony „Donieckiej
Republiki Ludowej”. Dubinski to oficer wywiadu wojskowego
GRU.
Badacze potwierdzili opublikowane już wcześniej przez
Bellingcata informacje, według których osoby te pełniły służbę
dla Rosji. Według śledczych między Rosjanami a ukraińskimi
separatystami istniały wojskowe zależności.
Osoby, przeciwko którym wysunięto oskarżenia, odpowiadały
za transport wyprodukowanej w ZSRR wyrzutni rakiet Buk
z Rosji na Ukrainę – tej samej, w której brakowało jednej rakiety
i której istnienie oraz trasę Eliot Higgins ustalił już wieczorem
w dniu katastrofy.
Całą czwórkę oskarża się o zamordowanie 298 osób. Pierwszy
proces odbędzie się w Holandii w marcu 2020 roku.
Rosja nie wsparła dochodzenia. Międzynarodowy zespół
ponownie zwrócił się do niej o pomoc. Oficjalne śledztwo trwa.
PROCES
ULUBIENIEC PRASY
RT America przyglądała się wyborom prezydenckim w Stanach
Zjednoczonych już w 2012 roku. Stacja trąbiła o swoim ulubieńcu
Ronie Paulu z Teksasu, kandydacie w prawyborach w Partii
Republikańskiej. Polityk zaczął się ubiegać o elekcję w 2011 roku,
gdy Wahl była nadal nową pracowniczką.
Dziennikarze RT zostali poinformowani, że gdy podają
informacje o Paulu, pozwalają na obecność w mediach
kandydatowi, którego mainstreamowe środki masowego
przekazu „uciszają”, a prasa traktuje nieodpowiednio.
Późniejsze badania profesjonalnych dziennikarzy pokazały, że
Paul faktycznie był pokazywany w mediach rzadziej niż inni
kandydaci.
Ale dla RT był on w praktyce jedynym kandydatem.
Gdy Wahl zapoznała się z politycznymi poglądami Paula,
zrozumiała, skąd bierze się obsesja stacji na jego punkcie. Opinie
kandydata na temat polityki zagranicznej państw zachodnich
były najkrytyczniejsze. Sprzeciwiał się interwencji Stanów
Zjednoczonych na arenach międzynarodowych.
Tym samym oddawał przysługę Kremlowi, już wtedy
planującemu operację na Ukrainie, w które zdecydowanie
wtrąciła się światowa opinia publiczna.
Później Ron Paul ustąpił miejsca Mittowi Romneyowi, który
został kandydatem republikanów na prezydenta. On z kolei
przegrał z wybranym po raz drugi Obamą.
RT miała także inne polityczne zadania do zrealizowania,
ewidentnie mające przynieść korzyści Rosji. Lobbowała
przeciwko ustawie Magnickiego, na rzecz której działał Bill
Browder. Jako odwet za sankcje nałożone na jej mocy Kreml
zakazał amerykańskim rodzinom adopcji chorych rosyjskich
dzieci. Wahl miała za zadanie przygotować materiał o rosyjskim
chłopcu, nad którym znęcali się amerykańscy rodzice adopcyjni.
„Niestety to były fakty, ale ponieważ Kreml w tym samym
czasie wprowadzał zakaz adopcji, materiał miał konkretny cel:
pokazać na konkretnym przykładzie, jak okropnie rosyjskie
dzieci są traktowane w Stanach Zjednoczonych”.
W rzeczywistości większość zaadoptowanych z Rosji dzieci
miała się dobrze i była odpowiednio traktowana. Ale tak jak to
w RT często bywało, materiałów nie przygotowywano, mając na
uwadze zasady etyczne.
Z czasem opowieść stworzona przez kanał z wielu
pojedynczych wątków uformowała obraz Stanów Zjednoczonych
opinię, który był przekłamany i nie miał odbicia
w rzeczywistości.
Jeśli amerykański wyborca kształtowałby swoje poglądy tylko
na podstawie doniesień RT i na tej podstawie podjął decyzję, na
kogo zagłosować, miałaby ona słabe uzasadnienie.
VIRALOWA MANIPULACJA
Jednym z obszarów szczególnego zainteresowania rosyjskiej
telewizji działającej na terytorium Stanów Zjednoczonych
i skierowanej zarówno do Amerykanów, jak i do szerszej
publiczności, była tak zwana krytyka medialna.
Według RT nie jest to jednak kulturalna, formułowana zgodnie
z akademickimi zwyczajami, dobrze uargumentowana rozmowa
na temat praktyk dziennikarskich czy kryteriów stawianych
serwisom informacyjnym albo innych elementów nowoczesnego
przekazywania informacji. Stacja za nic ma metody wykładane
na uniwersytetach, rozważane na codziennych spotkaniach
wewnętrznych redakcji lub badane w różnych częściach świata.
Zamiast tego „krytyka medialna” według RT była i jest nadal
monotonnym, powtarzającym się i niewymagającym wysiłku
umysłowego obrażaniem mediów tradycyjnych. Stacja regularnie
oskarża je o to, co robi sama, czyli o zatajanie prawdy,
rozpowszechnianie propagandy, przekłamywanie wiadomości
i spychanie winy na innych.
RT z pogardą wyraża się o „zachodnich mediach
korporacyjnych”, które dążą do zysków ekonomicznych kosztem
poszukiwania prawdy.
I jako receptę na wymyślony przez siebie problem, czyli
propagandę rozpowszechnianą przez zachodnie media, stacja
zaoferowała siebie.
„Ponieważ telewizji nie krępowała konieczność przynoszenia
zysków, a jej najwyższy cel stanowi prawda, według własnej
opinii była jedynym środkiem przekazu, który mógł
nieskrępowanie pisać prawdę. To był jeden sposób na pokazanie,
dlaczego RT jest lepsza niż media zachodnie”.
Wewnętrzne debaty redakcyjne o relacji z widzami sporo
ujawniały. Pracownicy RT nigdy nie otrzymali informacji
o liczbie widzów programów, nie było to również przedmiotem
analizy. W zwyczajnych mediach tradycyjnych producenci śledzą
wskaźniki popularności i rozmawiają o nich ze swoim zespołem.
Wahl miała wrażenie, że liczba widzów kanału nie jest istotna.
Zamiast tego wiele uwagi poświęcano aktywności w mediach
społecznościowych. Wszystkie odcinki programów telewizyjnych
trafiały na YouTube’a. Sukces wyznaczało to, jak chętnie
widzowie rozpowszechniali treści z RT.
„Priorytetem było wyjście z wiadomościami na zewnątrz
i uzyskanie dużego ruchu w internecie. Liczby wyświetleń na
YouTubie to »ważna sprawa«”.
RT America umie dobrze wykorzystywać media
społecznościowe. Ma ponad milion obserwatorów na Facebooku
i chociaż część z nich to bez wątpienia opłacone trolle, stację
śledzi również mnóstwo autentycznych ludzi z różnych zakątków
świata, którzy w dobrej wierze udostępniają jej treści i dają im
lajki – nie wiedząc, jak szczelnej cenzurze są one poddawane i jak
bardzo ukierunkowane są politycznie.
Kanały na YouTubie należące do RT oraz innych mediów
koncernu są prowadzone przez zawodowców i oferują dużą
paletę wpływu politycznego przedstawionego w formie rozrywki
i newsów.
RT, tak jak autorzy rosyjskojęzycznych stron z dezinformacją
oraz trolle utrzymujące własne witryny, wie, jak przyciągnąć
użytkowników mediów społecznościowych. Wabikami są seks,
przemoc, urocze filmiki ze zwierzętami, strach, nienawiść
i materiały manipulujące uczuciami.
Niedotyczące polityki viralowe hity są przynętą, która
przyciąga niczego nieprzeczuwającą widownię do propagandy.
Gdy widz otwiera jedno interesujące nagranie RT, algorytm
YouTube’a podsuwa mu mnóstwo podobnych.
Nie trwa długo, nim za pomocą algorytmu widza udaje się
wciągnąć w odmęty ekstremistycznego myślenia, teorii
spiskowych i treści takich jak świętowanie rosyjskich żołnierzy
popełniających zbrodnie wojenne na Ukrainie.
Wśród najpopularniejszych filmików RT jest na przykład
nagranie zarejestrowane przez wzburzonego i do głębi
wstrząśniętego mężczyznę. Widać na nim policjanta z Salt Lake
City, który według relacji autora nagrania zastrzelił jego psa
przebywającego na własnym podwórku.
Na wideo, które na YouTubie ma ponad 20 milionów odsłon,
mężczyzna rozpacza po psie i krzyczy na policjanta.
Z nagrania nie wynika, co się stało oprócz tego albo czy wersja
wydarzeń zaprezentowana przez mężczyznę w ogóle jest zgodna
z prawdą. Ale fragment wzbudza nieodparte wrażenie, że to, co
przeżywa mężczyzna, zasługuje na udostępnienie i jest
zaprezentowane w sposób dokładny i odpowiadający
rzeczywistości.
Drugi popularny filmik dotyczy australijskiej pary, która
uprawiała seks na poboczu drogi i trafiła na zdjęcia serwisu
Google Street View. Wideo przypominające pod względem formy
newsa wyświetlono ponad trzy miliony razy.
Niewielu widzom przychodzi na myśl, że nagrania te
umieszczono za rosyjskie pieniądze na kanale, którego zadaniem
jest służyć rosyjskiemu bezpieczeństwu w sferze informacyjnej.
I o to właśnie w tym wszystkim chodzi.
RT potrafi umiejętnie obchodzić się z różnymi grupami
docelowymi. Aby przyciągnąć mężczyzn, wiadomości na kanale
są komentowane przez gwiazdę porno.
POWRÓT
Ośmielona wyrokiem sądu rejonowego w Helsinkach i na
życzenie mojego pracodawcy Yle zaczęłam planować powrót do
Finlandii na końcówkę 2018 roku. Mimo to obawiałam się
o własne bezpieczeństwo tak samo jak wtedy, gdy wyjeżdżałam,
ponieważ wyrok nie położył kresu przestępstwom przeciwko
mnie.
Z mojego spokojnego azylu za granicą śledziłam, jak czołowi
działacze Partii Finów krytykują decyzję sądu. Populistycznie
porównywali wyrok wypłaty odszkodowania do kary, na którą
wymiar sprawiedliwości skazał obcokrajowców gwałcących
i seksualnie molestujących dzieci w Finlandii.
„Trwające siedem lat wykorzystywanie dziecka.
Odszkodowania za straty moralne 10 tysięcy euro. Wpędzenie
dziennikarki Yle w zły nastrój. Odszkodowania za straty moralne
80 tysięcy euro. Ponieważ sankcje za popełnione przestępstwa są
ceną, którą społeczeństwo wyznacza za krzywdę chronionej
prawem osoby, można powiedzieć, że hierarchia wartości
naszego nie jest zbyt dobrze uporządkowana”, napisał na
Facebooku przewodniczący partii Jussi Halla-aho.
Laura Huhtasaari, występująca publicznie jako kandydatka na
stanowisko prezydenta, napisała na Twitterze, że dostałam
„35 tysięcy euro za straty moralne spowodowane zniesławianiem
mnie”. Polityczka pytała: „Kiedy będziemy mieć rząd, który
traktuje poważnie gwałty na dzieciach?”.
Przewodniczący parlamentarnego Komitetu Zarządzającego,
Juho Eerola z Partii Finów, podważał zasadność kary
wymierzonej Janitskinowi i skomentował w mediach
społecznościowych: „Spróbuj zestawić wyrok, który dostał ten
Irakijczyk, z wyrokiem pewnego faceta, który napisał w swojej
gazecie internetowej, że tacy są ci ludzie z Bliskiego Wschodu. No
k.rw.!”.
To, co Halla-aho napisał w sprawie przyznanego mi
odszkodowania za straty moralne w wysokości 80 tysięcy euro,
miało najmniej wspólnego z prawdą. Sąd zasądził dla mnie
również inne odszkodowania i zwroty z powodu strat
finansowych, wydatków poniesionych na leczenie szpitalne
i utraty dochodu, a więc kwota odszkodowania, które polityk
miał na myśli, nie zbliżyła się nawet do 80 tysięcy euro. Wpis
o „wpędzeniu dziennikarki Yle w zły nastrój” był celowym
umniejszaniem przestępstwa, które sąd uznał za skrajne
i niespotykane.
Również wpis Eeroli na temat „internetowej gazety” nie mówił
prawdy. MV podżegała do nienawiści, opisywała Żydów jako
szczury, zachęcała do spuszczania psów w miejscach, gdzie
mieszkają muzułmanie, oraz kłamała, że wymieniona z nazwiska
osoba prywatna „w mokrych majtkach dogadza intruzom
z zagranicy”.
Wolność słowa gwarantuje wszystkim prawo do krytykowania
odszkodowań nałożonych przez sąd na Janitskina, Bäckmana
i Tuominen. Ale nieoparte na faktach komentarze pokazały, że
czołowi działacze Partii Finów lepiej rozumieją skazanych
z Gazety MV niż ofiary.
Debata w mediach społecznościowych wyglądała jak część
kampanii rozpoczętej wiosną 2018 roku w internetowej gazecie
partyjnej Suomen Uutiset (Fińskie Wiadomości), której
redaktorem naczelnym był Matias Turkkila. Ilja Janitskin, po tym,
jak prawie dwa lata uciekał przed policją, siedział wtedy
w areszcie śledczym w Vancie.
W opublikowanym w gazecie anonimowym tekście podano, że
według Janitskina nie znaleziono żadnych dowodów na
finansowanie jego działalności rublami lub na jego powiązania
z Rosją. Były redaktor naczelny jako największe swoje
przestępstwo wskazał w tekście to, że „zdobył zbyt wielu
czytelników”, a w więzieniu był we własnym mniemaniu z tego
powodu, że MV „pisała krytyczne artykuły o NATO i EU”.
Żadne z tych zdań nie było prawdą. Mimo to Turkkila
opublikował artykuł tuż przed rozprawą przeciwko Janitskinowi,
w którym oprócz mnie było wielu innych pokrzywdzonych.
Wyglądało na to, że gazeta Partii Finów próbowała wpłynąć na
sąd – albo przynajmniej dać możliwość wpływania Janitskinowi.
Artykuł wprost oczyszczał go z oskarżeń o poważne
przestępstwa, czyli działał tak samo jak MV już od dłuższego
czasu.
Reakcje tych, którzy przeczytali tekst, pokazywały, jak działają
próby kształtowania opinii. Czytelnicy gazety Partii Finów
twierdzili, że Janitskin jest niewinny, zapowiadali wyroki dla
„anarchistów” z administracji państwowej, świata polityki
i mediów, określali policję obraźliwym epitetem „polityczna”
oraz postulowali uwolnienie aktywisty MV.
Część czytelników przywoływała w komentarzach
muzułmańskich gwałcicieli dzieci i innych „wyrządzających
szkodę emigrantów”. Niektórzy dochodzili do wniosku, że Stany
Zjednoczone i Unia Europejska próbowały wpłynąć na wynik
wyborów w Finlandii, ale MV na pewno nie dostawała pieniędzy
z Rosji. To, z jakim zaangażowaniem toczono tę dyskusję,
przywodziło na myśl sektę, która wytworzyła się wokół
Janitskina wśród obserwatorów jego serwisu. Czytelnicy Suomen
Uutiset chwalili serwis za mówienie prawdy.
Każdy ma prawo do przeprowadzenia wywiadu z osobą
osadzoną w areszcie śledczym. Ale ta rozmowa została
opublikowana w gazecie partyjnej, więc jej jedynym celem było
wspieranie polityki Partii Finów. Zatem w interesie partii leżało
pomaganie MV. Gazeta zaś w zorganizowany sposób niszczyła
fińskie społeczeństwo i system prawny, a także publikowała
obraźliwe artykuły o najnowszym dowódcy wywiadu fińskich sił
zbrojnych oraz wielu innych oficerach.
Fake newsy, które potęgowały gniew wyborców i umacniały
ich uprzedzenia, przeradzały się w poparcie dla Partii Finów
i wywoływały popyt na ich antyemigracyjną politykę. Ale
wspólne prowadzenie kampanii przez kierownictwo partii i jej
dział komunikacji w obronie publikującego kremlowski hejt szefa
MV to jak na fińskie standardy wyjątkowa brudna gra
i niepatriotyczna działalność. Zwłaszcza że serwis Suomen
Uutiset jest finansowany z dotacji państwowej na komunikację,
a więc z pieniędzy podatników.
Podczas śledztwa, dzięki analizie sprzętu elektronicznego,
policja zapoznała się z wewnętrzną komunikacją zespołu MV
oraz obowiązującym w nim podziałem pracy. Zadania były
przydzielane autorom zamieszczanych treści za pomocą
grupowej rozmowy w aplikacji WhatsApp.
W styczniu 2016 roku Janitskin podesłał współrozmówcom link
do artykułu o ośrodkach dla uchodźców oraz „kłamstwach,
praniu mózgów, szlamie” Yle. Tekst zawierał również sugestię, że
dziennikarze mojego pracodawcy popierają przemoc. Na stronie
umieszczono go już wcześniej, ale Janitskin uznał, że czegoś
w nim brakuje, ponieważ zapytał grupę: „Czy ktoś da radę to
sprawdzić?”. Odpowiedź od pomocników przyszła szybko.
„Ilja, na pewno lepiej, żebyś nie publikował takiego gówna –
w sensie, zanim to nie będzie poprawione”
„Ja mogę”
„tytuł też był do dupy :)”
„jest napisany w całkowicie gówniany sposób”
W opublikowanym tekście poprawiono język. Ale sugestia,
jakoby pracownicy Yle byli zwolennikami przemocy, nie została
skorygowana. Artykuł nadal znajduje się na stronie i przeczytało
go 16 tysięcy ludzi.
Śledztwo policyjne ujawniło również szczegóły operacji
wymierzonych w innych dziennikarzy. Jeden z krytyków MV
został w wewnętrznej grupie na WhatsAppie nazwany przez
Janitskina „natoszczakiem” i „konkretnym chujem”. Niebawem
po sypnięciu wyzwiskami naczelny udostępnił kompanom link
do gotowego i opublikowanego już tekstu o tej osobie.
W artykule profesjonalny dziennikarz, określony przez
Janitskina podczas dyskusji mianem „konkretnego chuja”, jest
obraźliwie nazywany „lewakiem”, „wariatem”, „natoszczakiem”
i „trollem”. Tekst, zawierający również zdjęcie tej osoby, nadal
znajduje się w internecie.
„Gazetę internetową” prowadzoną według tych zasad
solidarnie wspierają członkowie Partii Finów. W wielu innych
zachodnich krajach otwarte poparcie polityków szczebla
krajowego dla prorosyjskiego serwisu trolli, obrzucającego
błotem osoby prywatne, sprowokowałoby opinię publiczną do
merytorycznej debaty. Albo miałoby poważniejsze skutki.
WSPÓLNY MIANOWNIK
Wróciłam do pracy w Yle w styczniu 2019 roku. Zapoznawałam
się z rutyną, nowymi obowiązkami i współpracownikami.
Fińskie Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, Ministerstwo
Sprawiedliwości oraz Ministerstwo Nauki i Kultury już wcześniej
rozpoczęły wdrażanie projektu służącego skuteczniejszemu
zwalczaniu prawnie karalnej mowy nienawiści oraz
prześladowania i chciały wysłuchać osób związanych z tym
zagadnieniem.
Na zaproszenie wzięłam udział w spotkaniu prowadzonym
przez arcybiskupa Kariego Mäkinena. Przekazałam grupie
roboczej swoje propozycje zaostrzenia kar, które w 2017 roku
przedstawiłam Komitetowi Zarządzającemu parlamentu. Według
mojego sprawozdania zorganizowane kampanie oparte na
próbach zniesławienia i groźbach, nękanie oraz inne
przestępstwa już od dłuższego czasu były popełniane nie tylko
względem dziennikarzy, lecz również duchownych, policjantów,
oficerów, prokuratorów i sędziów. Raz jeszcze przedstawiłam
swoją koncepcję, według której to prokuratura generalna
podejmowałaby decyzję o ściganiu za te czyny, aby nie składać
zbyt dużego ciężaru na barki ofiary.
Przy stole siedzieli też inni dziennikarze, przedstawiciele
wspólnoty muzułmańskiej, Romowie i nie biali Finowie.
W obecności urzędników wszyscy podzielili się tym samym
doświadczeniem: mowa nienawiści jest powszechna, a ludzie
o innym kolorze skóry muszą jej słuchać codziennie, gdy
poruszają się po mieście.
Jeden z przedstawicieli władz powiedział, że pierwotnie projekt
nie dążył do zmian prawnych. Ale podczas spotkania okazało się,
że mogą być one potrzebne.
Zaczęłam śledzić odzew na moje propozycje. Dwa lata
wcześniej, gdy Juho Eerola z Partii Finów sprawował funkcję
przewodniczącego Komitetu Zarządzającego, moje pomysły były
jak głos wołającego na puszczy. Lecz po mojej wypowiedzi
również inne grupy, które wymieniłam jako ofiary mowy
nienawiści i prześladowań, na przykład policjanci, prokuratorzy,
a później także sędziowie, zażądali zmian w prawie, żeby
zapanować nad nagonkami i prześladowaniami.
Niszczenie mojej reputacji trwało dalej, tak jakby żaden wyrok
nigdy nie zapadł.
Pod koniec stycznia policzyłam, że począwszy od okresu, na
który przypadła rozprawa, tylko w Gazecie MV opublikowano
o mnie co najmniej 13 nowych artykułów. Całkowita liczba
tekstów szkalujących mnie bez podawania dowodów zaczęła
wynosić już około 230.
Nowe artykuły przedstawiały mnie w ten sam sposób co
wcześniejsze: kłamię, mam problemy ze zdrowiem psychicznym
i przywidzenia, jestem uzależniona od narkotyków, ograniczam
wolność słowa, prześladuję innych i prowadzę za pieniądze
wojnę informacyjną dla zagranicznych służb bezpieczeństwa.
Pojawiło się też kilka nowych bezpodstawnych oskarżeń:
rzekomo stawałam w obronie ludobójcy oraz spędzałam czas
w towarzystwie terrorysty. W jednym z tekstów zostałam
poniżona seksualnie. Świeże artykuły miały według liczników
łącznie ponad 250 tysięcy odsłon.
Tymi tekstami znów udało się skłonić zwyczajnych Finów do
obrażania mnie. Autentyczni czytelnicy i właściciele fałszywych
kont snuli przypuszczenia, że potrzebuję pieniędzy na
amfetaminę; wciągnęłam nosem fundusze zebrane od sponsorów
na wydanie książki, a projekt, który rzekomo realizuję, to
oszustwo; dawałam dupy w nadziei na otrzymanie prochów
i mam żółtaczkę typu C, która często występuje u narkomanów.
Niektórzy dyskutowali o pieprzeniu mnie i możliwości kupczenia
mną.
Jeden użytkownik publicznie rozważał, czy powinno się mnie
załatwić uderzeniem bejsbola w potylicę tak mocno, że odpadnie
mi głowa.
Miałam powód przypuszczać, że wiele z komentarzy pod tymi
artykułami to podlegające na mocy fińskiego prawa karze
zniesławienia i groźby. Ale w uniwersum MV, gdzie nie ma
takiego zjawiska jak mowa nienawiści, sprawa wyglądała inaczej
i to ja byłam kryminalistką.
Pod koniec stycznia MV opublikowała główną wiadomość
opatrzoną nagłówkiem YLE:n Jessikka Arosta jatetty rikosilmoitus
poliisille (Zawiadomienie na policję w sprawie Jessikki Aro).
Według artykułu miałam zniesławić autora z serwisu, który brał
udział w protestach pod hasłem „Uwolnić Janitskina”.
W rzeczywistości nie wiedziałam nic o tej osobie. Mimo to
w tekście podano, jakobym stała za wyrządzeniem jej oraz
reprezentowanej przez nią skrajnie prawicowej organizacji
Suomi Ensin (Najpierw Finlandia) „wielkiej szkody”.
Artykuł informował, że również autor z MV złożył na mnie
doniesienie. Aby ułatwić czytelnikom nawigację w internecie,
w tekście umieszczono link do strony o nazwie Materiały do
pozwu wzajemnego przeciwko Jessikce Aro. Celem było
zmobilizowanie ludzi do składania w mojej sprawie kolejnych
doniesień. Artykuł, w którym nazwano mnie kryminalistką, miał
ponad 20 tysięcy wyświetleń.
Według tego, co ogłaszał Ilja Janitskin, co najmniej od grudnia
2018 roku znów był on redaktorem naczelnym MV. W wywiadzie
wideo, który przeprowadził z nim były gangster Eikka
Lehtosaari, powiedział, że odświeża stronę i będzie na niej
prowadził swoją kampanię przed wyborami do parlamentu.
Również inni aktywiści serwisu zgłosili swoje kandydatury.
Rozpowszechniający w mediach społecznościowych skrajnie
prawicową i czasem prokremlowską propagandę Junes Lokka
i Tiina Wiik próbowali dostać się do parlamentu z okręgu
wyborczego Oulu. Owa dwójka znana jest z tego, że organizowała
w Finlandii międzynarodowe spotkanie integracyjne skrajnej
prawicy o nazwie Awakening. Lokka nęka dziennikarzy
telefonami, nagrywa rozmowy i publikuje je na YouTubie, skąd
trafiają dalej na stronę MV.
Lokka razem z Wiik regularnie przygotowują również
profesjonalnie wykonane nagrania wideo, których celem jest
obrażanie ludzi i prowokowanie innych, aby prowadzili na temat
ofiar wulgarną publiczną dyskusję. Czasem w takich debatach
uczestniczą tysiące internautów. Pod względem metod
prowadzenia działalności przypomina to zdemaskowaną
w Szwecji dziwną fabrykę trolli, której ofiarą padł badacz Rosji
Martin Kragh.
Dziennik „Iltalehti” zbadał przeszłość kryminalną kandydatów
do parlamentu. Okazało się, że Lokka był w latach 2016–2018
skazywany za nieposłuszeństwo wobec policji, dwa przestępstwa
narkotykowe i nawoływanie do nienawiści. Wiosną 2019 roku
postawiono mu kolejne zarzuty, między innymi w sprawie
rozpowszechniania obraźliwych informacji dotyczących życia
prywatnego różnych osób.
Z ramienia małych partii kandydowali również
przedstawicielka Janitskina Tiina Keskimäki, youtuber z Suomen
Kansa Ensin (Najpierw Naród Finlandii) Marco de Wit oraz Jenni
Uotila. De Wit był skazany za wyrządzenie szkody
przedstawicielowi aparatu państwowego i poważne oszustwa
kredytowe, a Uotila miała na koncie przestępstwo z bronią palną,
napaść, nieposłuszeństwo wobec przedstawiciela aparatu
państwowego, prowadzenie samochodu pod silnym wpływem
alkoholu oraz dwa zniesławienia.
Tych ludzi z MV, oprócz kandydowania w wyborach i wyroków
za przestępstwa, łączył jeszcze ktoś: Johan Bäckman, specjalista
od PR-u rosyjskich służb wywiadowczych, który w Rosji był
przedstawiany jako wydawca MV.
Jenni Uotila pozowała do wspólnych zdjęć i występowała na
nagraniach zarówno z Bäckmanem, jak i z Janitskinem, Lokka
dzięki Bäckmanowi kandydował w wyborach, a de Wit
podróżował po zajętych przez Rosję obszarach wschodniej
Ukrainy w towarzystwie Bäckmana i Janusa Putkonena, żeby
nadawać stamtąd propagandę.
Był jeszcze jeden wspólny mianownik. Ja.
Lokka razem z Tiiną Wiik przygotował obraźliwe nagrania
o mnie jako „dziwce na spidzie”. Wspólnie śledzili mnie, gdy
wybierałam się na prezentację na Uniwersytet w Oulu. De Wit
opublikował na YouTubie wiele filmików, w których nazywał
mnie trollem NATO, a jeszcze gorzej wyzywał mnie na stronie
internetowej Laiton lehti (Nielegalna gazeta), w pełni świadomy,
że jego wpisy są poniżej poziomu krytyki. Cała trójka przez lata
upierała się, że nie ma żadnych rosyjskich trolli.
Uotila przed rozpoczęciem procesu groziła zaatakowaniem
mnie na schodach sądu rejonowego. Według informacji
„Helsingin Sanomat” trafiła z tego powodu na policyjne
przesłuchanie.
Rozpowszechnianie mowy nienawiści przez skazanych za
wiele przestępstw kumpli Bäckmana wyglądało na bardziej lub
mniej zorganizowane. A ja nie byłam ich jedynym celem.
W KLUBIE OFICERSKIM
Johan Bäckman prowadzi wojnę informacyjną na wielu frontach.
Regularnie publikuje treści, w których opowiada o niej ze
szczegółami. Występuje w miejscach i rolach świadczących o jego
bliskich relacjach z najważniejszymi osobami w Rosji.
Jedną z podróży na Krym odbył tuż przed wydaniem wyroku.
W jej trakcie zaprezentował się w poście w mediach
społecznościowych, a jego do tej pory jasna broda była
przefarbowana na kolor ciemnobrązowy.
Ministerstwo Spraw Zagranicznych Finlandii klasyfikuje Syrię
jako kraj, który ze względów bezpieczeństwa „powinno się
bezzwłocznie opuścić”. Jesienią 2018 roku jedyni Finowie, którzy
tam przebywali, to kilku bojowników Państwa Islamskiego wraz
z rodzinami.
Tymczasem w październiku 2018 roku w Syrii pojawił się
ubrany w orientalny strój Fin z ciemną brodą – Johan Bäckman.
Wiele razy w ciągu dnia na filmikach nagranych z użyciem kijka
do selfie raportował o udanych spotkaniach „jego rosyjskiej
delegacji” w Damaszku i Aleppo. Unikał filmowania rosyjskich
członków grupy, ale na pewno były to ważne osoby, ponieważ
w harmonogramie podróży znalazła na przykład rozmowa
o kryzysie uchodźczym z rządem Syrii.
„Rosyjska delegacja została serdecznie przyjęta w Syrii,
ponieważ stosunki obu państw są w tym momencie szczególnie
ciepłe. (…) Minister spraw socjalnych i pracy Syrii otrzymała
Medal Honoru Eurazji i złoty pamiątkowy medal Za Wyzwolenie
Palmyry”, relacjonował Bäckman.
Ponadto donosił, że fontanna w damasceńskim klubie
oficerskim miło bulgotała, gdy czekano na przybycie syryjskich
generałów. Po spotkaniu opublikował wspólne zdjęcie
z syryjskim „naczelnym dowódcą armii”.
Tematami rozmów ze wspierającym syryjskiego przywódcę al-
Asada wielkim muftim były rzekomo kwestie polityczne
i zachodnie pseudomedia. Według Bäckmana w kraju panował
spokój, chociaż podróż była gorączkowa.
Niedługo po tej wyprawie Bäckman usłyszał wyrok. Już dzień
później w nadawanym na kanale Rossija magazynie twierdził, że
„nie można w ogóle krytykować Jessikki Aro, ponieważ traktuje
to jako prześladowanie i zniesławienie, w związku z czym złożyła
wiele zawiadomień o przestępstwie przeciwko osobom
negatywnie ją oceniającym”.
W drugim wywiadzie Bäckman opisał mnie jako hiperaktywną
pronatowską działaczkę i udostępnił blog, na którym twierdzono,
że Yle gromadzi tajny rejestr, a ja odbyłam szkolenie w bunkrze,
z którego państwa bałtyckie prowadzą wojnę informacyjną.
Chociaż został właśnie skazany za prześladowanie mnie,
poważne zniesławienie i podżeganie do poważnego
zniesławienia – i chociaż miał świadomość, jaką krzywdę
wyrządziły mi takie opinie – powtórzył oszczerstwa
rozpowszechniane na mój temat już od czterech lat.
ZAPAMIĘTAJCIE TO
Nadeszła wiosna i wybory.
Śledziłam, jak Johan Bäckman wpływa na debatę w Finlandii
i zaszczepia w mediach społecznościowych poglądy Kremla.
Równocześnie własne operacje, czasem zbieżne pod względem
treści z tą Bäckmana, prowadziła cały czas Gazeta MV i sieć wielu
podobnych do niej stron.
Johan Bäckman ma długie międzynarodowe doświadczenie
w ingerowaniu w wybory i obracanie ich wyników na korzyść
Kremla. W listopadzie 2018 roku w głosowaniu urządzonym
w Doniecku zadecydowano o głowie państwa i członkach rady
ludowej fikcyjnego państwa. Bäckman pokazał dokumenty, które
udowadniały, że razem z Janusem Putkonenem w czasie
„wyborów” działali jako „zagraniczni obserwatorzy
reprezentujący Republikę Finlandii”. Papiery wystawiła doniecka
marionetkowa administracja.
Później okazało się, że głową państwa został „wybrany”
faworyt Bäckmana, Denis Puszylin. Podczas uroczystości objęcia
urzędu Fin pozował do wspólnego zdjęcia razem z nim oraz
z premierem Krymu, Siergiejem Aksionowem. Jako zagraniczny
obserwator wyborów Bäckman utrzymywał, że objeżdżał różnie
lokale wyborcze, i potwierdził, że wszystko przebiegło zgodnie
z prawem.
Rada Europejska była innego zdania. Jednomyślnie uznała
wybory za nielegalne i bezprawne. Według Unii Europejskiej
złamały one umowy międzynarodowe, osłabiły znaczenie
postanowień z Mińska i naruszyły prawo Ukrainy do
samostanowienia oraz obowiązujące w tym kraju przepisy.
Wynik wyborów uznano za nieważny.
Już przed głosowaniem Rada Europejska przewidywała, że
Rosja w pełni wykorzysta swoje szerokie wpływy uzyskane dzięki
wspieranym przez siebie ekstremistom. Pracujący w Moskwie
pod zwierzchnictwem oficerów rosyjskiego wywiadu Johan
Bäckman był żywym przykładem tych wpływów.
Bäckman zaczął ingerować w fińskie wybory już lata temu.
W listopadzie 2016 roku napisał złowróżbnie na Facebooku:
„Wybory w Finlandii zostaną rozstrzygnięte przez MV. Czyta ją
750 tysięcy osób tygodniowo.
Zapamiętajcie to!
Nic dziwnego, że za naczelnym jest wydany nakaz
aresztowania.
Stoją za tym lewaki”.
Na swoich licznych profilach w mediach społecznościowych
promował Gazetę MV, RT, posty działaczy MV i inne źródła fake
newsów, na przykład radio internetowe AD należące do zastępcy
redaktora naczelnego MV Juhy Korhonena oraz teksty ze strony
Nettiuutiset.
Jedną ze strategii wojny informacyjnej Kremla w krajach
zachodnich jest wspieranie skrajnej prawicy i grup
nacjonalistycznych oraz aranżowanie kontaktów między nimi.
Johan Bäckman zgromadził w Finlandii wiele z nich, a wśród
znajomych na jednym z dwóch należących do niego kont na
Facebooku jest sporo ekstremistów.
Od dłuższego czasu w mediach społecznościowych było widać
wsparcie Bäckmana i MV dla polityczki Partii Finów Laury
Huhtasaari. Aktywista wprost reklamował kandydaturę do
parlamentu Junesa Lokki, ale gwarantował także widoczność
innym członkom Partii Finów. Chociaż czasami pozornie
krytykuje przewodniczącego Jussiego Halla-aha, to w ogólnym
rozrachunku swoją aktywnością w internecie wspiera partię.
Ważnym tematem jest dla niego rzekome sfałszowanie fińskich
wyborów. Bäckman wmawia swoim obserwatorom, że były one
tak skrajnie nieuczciwe, że tylko „chory psychicznie” może uznać
je za przejrzyste i zgodne z prawem. Rzekome oszustwo ma
uderzać szczególnie w grupę wyborców, która jest „ważna dla
Partii Finów”.
Bäckman publicznie rozpowszechniał dowód na to, że
próbował kupić na Facebooku polityczne reklamy wspierające
partię. Na zrzucie ekranu widać, jak próbuje zapłacić za
widoczność artykułu, który według niego „mówił o ingerencji
Unii Europejskiej i NATO w wybory w Finlandii”.
Była to angielskojęzyczna wersja tekstu, który ukazał się na
zawierającej fake newsy stronie Nettiuutiset. Tytuł brzmiał:
Finnish Politicians Accuse EU and NATO of Meddling in Finnish
Elections (Fińscy politycy oskarżają Unię Europejską i NATO
o wtrącanie się w wybory w kraju).
Jednym z wymienionych polityków był Olli Immonen z Partii
Finów, którego zarzuty o rzekome wpływanie Unii Europejskiej
na krajowe wybory oraz uciszanie osób o innych poglądach były
cytowane również w serwisie partii Suomen Uutiset.
Strona Nettiuutiset przestała działać w marcu 2019 roku. Ale
link do artykułu widać na opublikowanym przez Bäckmana
zrzucie ekranu, który pokazuje również, że Facebook żąda od
niego „potwierdzenia tożsamości” w celu dokończenia zakupu.
Aktywista napisał, że platforma społecznościowa ogranicza
reklamę polityczną w Stanach Zjednoczonych, ale nie
w Finlandii. Jest więc możliwe, że chciał kupić od Facebooka
więcej skierowanych do Finów lub mieszkańców innych krajów
politycznych przesłań.
Teorie mówiące, że Unia Europejska i Facebook ingerują
w wybory, a media mainstreamowe uprawiają „cenzurę”,
rozsiewali również inni działacze z Partii Finów. Wiosną Jussi
Halla-aho twierdził, że Yle usunęło ze swojego serwisu wideo jego
odpowiedzi udzielone w czasie debaty wyborczej.
W rzeczywistości ten program, tak samo jak wiele innych,
zniknął z sieci z powodu błędu technicznego. Ale widownia, którą
Halla-aho i Partia Finów uczulili na to, by nie ufać
„mainstreamowym mediom”, uwierzyła w jego wersję.
Ilja Janitskin próbował zwerbować kogoś, kto będzie wywierał
wpływ w mediach społecznościowych. Późnym wieczorem 26
marca 2019 roku napisał na swoim koncie na WKontaktie, że
„szuka płatnego trolla na Facebooka”.
„Potrzebuję kilku aktywnych osób. Kontakt przez wiadomość
prywatną”, ogłosił.
Pracodawca miał zorganizować trollom również narzędzia,
ponieważ Janitskin podał w poście, że bierze na siebie miesięczny
abonament za programy o nazwie Crave i Hootsuite. Ten drugi
służy do zarządzania kampaniami marketingowymi w mediach
społecznościowych, można dzięki niemu prowadzić wiele profili
i planować publikacje treści na różnych platformach. A więc jest
to praktyczne narzędzie do skutecznego trollowania.
Następnego dnia Dmitrij Gurbanow, aktywista działający
w mediach społecznościowych i zajmujący się demaskowaniem
skrajnej prawicy, opublikował ogłoszenie Janitskina, po czym ten
usunął swój post.
Nie wiem, jakie zadania miały być przydzielone trollom ani czy
te w ogóle już pracowały. Ale Janitskin sam pod własnym
nazwiskiem wypisywał w mediach społecznościowych różne
rzeczy na mój temat i twierdził, że według tego, co mówię, mam
tajnego pomocnika lub agenta. Sugerował również, że zataiłam
prawdę przed sądem.
Tym samym dawał do zrozumienia, że popełniłam
przestępstwo, ponieważ złożyłam fałszywe zeznania.
NAGRODA
Jako przeciwwaga do łatki kryminalistki przytrafiła mi się
przyjemna rzecz.
Ambasada Stanów Zjednoczonych w Helsinkach zapytała, czy
przyjmę przyznaną mi przez Departament Stanu nagrodę
International Women of Courage Award. Uroczystość jej
wręczenia miała się odbyć w Waszyngtonie.
Co roku najważniejsi dyplomaci przyznają wyróżnienie
dziesięciu kobietom, które z poświęceniem działają na rzecz
praw człowieka i zdradzają zdolności przywódcze. Nagrodę
ustanowiła była sekretarz stanu Condoleezza Rice w 2007 roku.
Odpowiedziałam: „Oczywiście!”.
Według uzasadnienia na decyzję jury złożyły się moje
dokonania od 2014 roku, a więc opublikowane artykuły,
aktywność w mediach społecznościowych pod hasztagiem
#StopKremlinTrolls, wykłady, ta książka i wszczęte przeze mnie
procesy sądowe.
Wysłano mi oficjalne zaproszenie, które podpisał nominowany
przez Donalda Trumpa sekretarz stanu Mike Pompeo. On miał
przemawiać na ceremonii, a pierwsza dama Melania Trump
miała wręczyć nagrodę mnie i dziewięciu innym kobietom.
Otrzymałam plan ponaddwutygodniowej, skrojonej specjalnie
pode mnie podróży. Miałam poznać rząd Stanów Zjednoczonych,
poprowadzić wykłady, spotkać się z organizacjami
dziennikarskimi i studentami Uniwersytetu Północno-
Zachodniego oraz odwiedzić redakcję gazety „Chicago Tribune”.
Z największą niecierpliwością oczekiwałam na spotkanie
z innymi inspirującymi kobietami.
Pomyślałam, że możliwość przedstawienia w Stanach
Zjednoczonych mojego badania nad trollami jest bardzo cenna.
Szczególnie w momencie, gdy wciąż trwało tam oficjalne
śledztwo dotyczące tego, jak kremlowscy trolle i agenci załatwili
Trumpowi wygraną w wyborach.
Jeszcze nie wolno było nikomu powiedzieć o nagrodzie,
informacja o niej miała zostać ujawniona dopiero podczas
ceremonii na początku marca. W oczekiwaniu na podróż
pracowałam dalej w Yle oraz szkoliłam ludzi na temat
niebezpieczeństw związanych z propagandą.
W lutym opublikowałam na Facebooku nową obrażającą mnie
grafikę, która rozchodziła się po mediach społecznościowych, aby
zobaczyli ją moi znajomi. Celem pochodzącego z MV mema miało
być ośmieszenie mnie jako narkomanki.
Znajomi dodawali mi otuchy i zachęcali do dalszej pracy bez
zwracania uwagi na nękanie.
Ale jedna osoba weszła na moją tablicę, żeby rozsiewać
kłamstwa. Nieznany mi do tamtej pory „Angus Gallagher”
napisał, mając mnie na myśli, że nikt nie powinien dać się
oszukać, ponieważ „ta dziewczyna nie jest dziennikarką, tylko
trollem NATO, który dostaje pieniądze na prowadzenie kampanii
dezinformacyjnej przeciwko Finlandii. Integrity Initiative to
lalkarz, który pociąga tę marionetkę za sznurki”.
Znajomi bronili mojego honoru, ale Gallagher ciągnął dalej.
Jego zdaniem ludziom z mojego otoczenia nakłamano i powinni
się oni dowiedzieć, co to Integrity Initiative. Ja rzekomo aktywnie
uczestniczyłam w akcjach destabilizowania regionu
i próbowałam zniszczyć zaufanie do fińskiej demokracji.
Gdy zaprzeczałam, Gallagher wrzucał coraz wyższe biegi.
Podobno amerykański think tank Atlantic Council „płaci” mi za
pośrednictwem swojego „helsińskiego oddziału”, nie ma więc nic
zaskakującego w tym, że temat mnie tak irytuje. Moje działania
są rzekomo sponsorowaną przez państwo kampanią
dezinformacyjną i efektem zagranicznych ingerencji. Finowie
powinni być „wdzięczni” Gallagherowi za informacje.
Przypomniałam mu o karach za zniesławienie, a moi koledzy
wyśmiali go tak, że opuścił rozmowę.
Jeden znajomy znalazł link: Gallagher był anglojęzycznym
autorem Sputnika, który w latach 2016–2017 napisał dla tego
serwisu co najmniej 38 tekstów. Zastanawiał się w nich, czy
liberalne media wzniecą trzecią wojnę światową, oceniał, że
tylko Rosja przetrwa apokalipsę zombie, krytykował tych, którzy
ostrzegali przed kampaniami dezinformacyjnymi Kremla oraz
opowiadał historie o „kobietach, które zyskały opinię
europejskich dziwek i kłamczyń”, a także o „cybertrollach” NATO
i Unii Europejskiej.
Według szefa Sputnika, z którym dziennikarze BBC
przeprowadzili wywiad w 2017 roku, Gallagher udzielał się
ochotniczo i publikował w serwisie swoje opinie, które podzielała
„duża część odbiorców”. Poproszony o komentarz profesor
uniwersytecki dostrzegł w jego tekstach typowy dla autorów
Sputnika „paranoiczny punkt widzenia”.
A teraz Gallagher uznał moją ścianę na Facebooku za istotne
forum rozpowszechniania bzdur Kremla i kłamstw o mnie.
Sprawa pokazała, że nie wszyscy, którzy służyli rosyjskiej
propagandzie, pracowali w fabryce przy ulicy Sawuszkina.
Globalne trollowanie w mediach społecznościowych zapewne
również należało do zakresu obowiązków „ochotników” ze
Sputnika.
Facebook krótko przed tym poinformował, że usunął wykryte
skoordynowane nieautentyczne działania, przez co rozumiał
trolling. Z Rosji kierowano operacją, w której udział brało 364
fałszywych stron oraz profili oddziałujących w krajach
bałtyckich, Azji Środkowej, na Kaukazie oraz w Europie
Środkowej i Wschodniej.
Na usuniętych niby niezależnych stronach i profilach
dyskutowano o pogodzie, podróżach, sporcie, gospodarce lub
polityce. Niektóre sprzeciwiały się NATO, inne lansowały ruch
protestów, jeszcze inne dotyczyły zapobiegania korupcji. Liczba
obserwatorów była spora: około 790 tysięcy użytkowników
śledziło jedną lub więcej stron. Trolle kupiły również reklamy za
około 135 tysięcy dolarów, a pierwsza z nich pochodzi już z 2013
roku. Ponadto z pomocą owych stron próbowano zorganizować
w realnym świecie prawie 200 wydarzeń.
Według dyrektora Facebooka do spraw cyberbezpieczeństwa
zlikwidowane strony i profile były powiązane z moskiewskimi
pracownikami agencji prasowej Sputnik. W moim rozumieniu
oświadczenie to znaczyło, że obok innych zadań personel
Sputnika utrzymywał również sieć kont trolli i stron z fake
newsami.
Na sugestię amerykańskiej policji Facebook usunął również 107
prowadzonych z Rosji stron, grup i kont na Facebooku oraz 41
profili na Instagramie, których właściciele podawali się za
Ukraińców i rozpowszechniali informacje na przykład o „sytuacji
zdrowotnej w szkołach”.
Według Facebooka od strony technicznej aktywność
przypominała czasem to, co działo się w internecie w okresie
wyborów uzupełniających w Stanach Zjednoczonych w 2018
roku. Z kolei tamte zachowania były podobne do zbadanych już
akcji fabryki trolli w Petersburgu.
Konto Angusa Gallaghera ze Sputnika nie wpadło jeszcze
w sieci Facebooka.
GÓWNOBURZA
Osiem dni przed wyruszeniem w podróż, aby odebrać nagrodę
przyznaną przez Departament Stanu Stanów Zjednoczonych,
otrzymałam ustną wiadomość z ambasady amerykańskiej
w Helsinkach. Poinformowano mnie, że wyróżnienie
International Women of Courage nie zostanie mi wręczone,
podróż nie dojdzie więc do skutku
Po długich przygotowaniach nie mogłam zrozumieć, dlaczego
wszystko odwołano. Nie otrzymałam żadnej pisemnej informacji
ani tym bardziej uzasadnienia decyzji.
Żeby móc polecieć do Stanów Zjednoczonych, zrezygnowałam
ze szkoleń w Brukseli oraz w różnych zakątkach Finlandii.
Ponieważ nagrodę cofnięto zaledwie kilka dni przed wyjazdem,
nie zdołałam ich już przeprowadzić.
Poprosiłyśmy z moją prawniczką o pisemną informację, kto
dokładnie uchylił decyzję o przyznaniu mi nagrody i dlaczego.
Siódmego marca, podczas ceremonii w Waszyngtonie,
sekretarz stanu Mike Pompeo podziękował dziesiątce kobiet za
ich doniosłą pracę. Z małym wyprzedzeniem czasowym na moje
miejsce został wybrany ktoś inny.
W tym samym okresie skupiający się na polityce zagranicznej
magazyn „Foreign Policy” opublikował w internecie artykuł,
który opowiadał o mojej pracy dotyczącej trolli oraz
o przestępstwach, których padłam ofiarą. Wspomniano w nim
również, że brałam udział w organizowaniu demonstracji, gdy
Trump i Putin spotkali się na szczycie w Helsinkach w 2018 roku.
Gazeta dokonała odkrycia: amerykańscy urzędnicy, którzy
udzielili wywiadu, powiedzieli, że przyczyną nieprzyznania mi
nagrody był mój tweet krytykujący prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Dyplomaci uznali to za błąd i według jednego
z nich sprawa wywołała „gównoburzę”.
Ale w artykule rzecznik Departamentu Stanu mówił o mnie
jako o kandydatce, co sugerowało, że nagroda nigdy nie została
mi przyznana, i stwierdził, że chodziło o „problem ze
skoordynowaniem komunikacji między ambasadami
i kandydatkami”.
W Stanach Zjednoczonych artykuł wywołał mały skandal.
Robert Menendez z Partii Demokratycznej, człowiek numer dwa
Komisji Spraw Zagranicznych Senatu, która nadzorowała
Departament Stanu, udostępnił artykuł na Twitterze i napisał:
„Stany Zjednoczone przyznają tę nagrodę kobietom, które tak jak
Jessikka powstają przeciwko dyktatorom i ryzykują życie dla
podstawowych praw człowieka, również dla wolności prasy.
Powinniśmy traktować dziennikarzy lepiej niż Rosja”.
O awanturze w ślad za „Foreign Policy” informowały również
inne media o globalnym zasięgu, a ja zostałam poproszona
o wywiady na żywo dla amerykańskich kanałów telewizji
informacyjnych.
Nie uznałam jednak za stosowne, żeby udzielać wywiadów. Nie
chciałam być elementem amerykańskich wewnętrznych napięć
związanych z polityką administracji prezydenta Trumpa. Podczas
transmisji musiałabym samodzielnie udowodnić prawdziwość
historii i sama oskarżać rzecznika Departamentu Stanu
o rozsiewanie błędnych informacji.
Nawet bez tego cofnięcie przyznania mi nagrody wyglądało na
sprzeczne z zasadami dobrej i transparentnej administracji
państwowej Stanów Zjednoczonych. Wątpliwości budziło
również to, że nadal nie otrzymałam żadnej pisemnej informacji.
Anulowanie nagrody stało się dla mnie również przyczyną strat
materialnych z powodu odwołanych szkoleń. I dlatego nie
chciałam spekulować o niezakończonej jeszcze sprawie przed
amerykańską widownią.
Dziennikarze w Finlandii potraktowali skandal jak
profesjonaliści, a ja udzieliłam im wielu wywiadów.
Następnego ranka po opublikowaniu artykułu oglądałam
poranne wiadomości na kanale mojego pracodawcy.
W Dystrykcie Kolumbii urządzono konferencję prasową, na
której wypowiadał się Robert Palladino, rzecznik Departamentu
Stanu, doświadczony urzędnik państwowy wysokiego szczebla.
W nadawanym w całej Finlandii serwisie informacyjnym
mojego pracodawcy twierdził z miną pokerzysty, że nigdy nie
przyznano mi żadnej nagrody.
„Błędnie poinformowaliśmy tę osobę, że została finalistką. To
była pomyłka i nasza wina”.
„A więc ona nie była finalistką?”
„Nie. Przykro nam z powodu pomyłki”, paplał Palladino.
Dziennikarze oczywiście nie zostawili na nim suchej nitki,
mimo to powtórzył błędne informacje. Sprowokowani
kłamstwami rzecznika trolle, skrajna prawica i złośliwi ludzie
zaczęli szydzić ze mnie w mediach społecznościowych.
Moderatorka MV Asta Tuominen, która za zniesławienie mnie
otrzymała już jeden wyrok, w nowym artykule w serwisie
nazwała mnie manekinem NATO, który nie dostał nagrody
obrończyni praw człowieka po tym, jak skrytykował Trumpa.
W tym samym tekście napisała, że łkałam w czasie procesu,
i spekulowała na temat procedur w sądzie rejonowym. W drugim
prześmiewczym artykule na MV stwierdzono, że fantazjuję
i wytrzasnęłam rosyjskie trolle z głowy. Ponownie wspomniana
została moja grzywna za narkotyki.
Tego było już za wiele.
Fakt, że w ostatniej chwili cofnięto przyznaną mi nagrodę,
o którą nie prosiłam, to jedno. Nie zostałam dziennikarką, żeby
otrzymywać laury, chciałam jedynie informować ludzi
o ważnych rzeczach. Napisałam serię artykułów o trollach,
ponieważ miałam nadzieję, że dzięki temu ludzie, również
w Stanach Zjednoczonych i innych krajach na świecie, dowiedzą
się, jak rozpoznawać propagandę w mediach społecznościowych.
Ale to, że rzecznik Departamentu Stanu rozpowszechniał
błędne informacje na temat wycofania nagrody i w ten sposób
napędzał hejt wokół mnie, było już poniżej wszelkiego poziomu.
Słowa rzecznika zacytował na przykład „The New York Times”.
W 2017 roku dziennik otrzymał Nagrodę Pulitzera za serię
artykułów, do których przeprowadził wywiad ze mną
i z badaczką Saarą Jantunen o trollach, nagonce oraz wojnie
informacyjnej.
Następnego dnia Eliot L. Engel, przewodniczący Komisji Spraw
Zagranicznych Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych,
opublikował oświadczenie. Tym razem fakty się zgadzały.
Kongresmen z Partii Demokratycznej napisał na stronie
internetowej komisji, że anulowanie nagrody jest w jego opinii
skandaliczne, oraz wyraził zaniepokojenie informacją, jakoby
wynikało to z mojej krytyki Trumpa.
„Jednym z najważniejszych znaków rozpoznawczych Stanów
Zjednoczonych jest zawarte w pierwszej poprawce prawo do
wolności słowa, które znajduje się pośród najistotniejszych zasad
demokratycznych, a Departament Stanu wspiera je za granicą.
To, że Departament Stanu cofnął nagrodę za pracę na rzecz tego
prawa, jest naprawdę haniebne”, napisał Engel.
Owszem, pisałam na Twitterze o Trumpie i odpowiadałam na
jego wpisy, w których przed dziesiątkami milionów swoich
obserwatorów bez żadnego logicznego uzasadnienia krytykował
„skorumpowane media jako wroga narodu”. Udostępniałam
również artykuły z gazet, w których podliczono przeprowadzone
w czasie kadencji Trumpa ataki na śledztwo Muellera.
Ale nikt nie wiedział, co dokładnie zdarzyło się przed moim
planowanym przyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Na prośbę
o informację od mojej pełnomocniczki do tej pory nie
odpowiedziano.
Uważam za prawdopodobne, że jakaś wysoko postawiona
w administracji Stanów Zjednoczonych osoba uznała cały temat
rosyjskich trolli za zbyt delikatny i moje tweety stały się
pretekstem do anulowania podróży. Dzięki temu trolling Kremla
pozostałby przemilczany w Waszyngtonie, gdzie właśnie
w marcu oczekiwano z niecierpliwością na raport Muellera
mający zdemaskować fabrykę trolli oraz operacje rosyjskich
agentów i ich możliwe powiązania z prezydentem.
Magazyn „Foreign Policy” ocenił, że administracja Trumpa
uskutecznia autocenzurę. W praktyce ktoś się bał, na przykład
zemsty, jeśli nagroda zostałaby przyznana właśnie mnie. Z tego
powodu ktoś postanowił na wszelki wypadek usunąć moje
nazwisko z listy nagrodzonych.
Trump i jego zespół robili również dziwniejsze rzeczy, żeby
ukryć własne powiązania z Rosją. W marcu 2019 roku, gdy
wybuchł skandal z nagrodą, prezydent był badany przez
prokuratora specjalnego pod kątem zwolnienia lub prób
zwolnienia osób demaskujących te powiązania i utrudniania
postępowania.
Obudziła się też wschodnia Ukraina. Profesjonalny
propagandzista Janus Putkonen drwił z anulowania nagrody,
pisał, że jestem zawodową kłamczynią i w interesie Zachodu
prowadzę wojnę informacyjną. Jego zdaniem zostałam poniżona
przez „moich mistrzów”.
Potem zaatakowała mnie fabryka trolli razem ze swoimi
agentami wpływu.
Należąca do niej agencja fake newsów RIA FAN opublikowała
artykuł, według którego „wyrobiłam sobie nazwisko głośnymi
tekstami”. Ponadto autor twierdził, że moje dziennikarskie
śledztwa „były zawsze oceniane jako tendencyjna i selektywna
interpretacja faktów, że to seria błędów logicznych oraz
wykorzystywanie ewidentnych zachodnich klisz
propagandowych do celów osobistych”.
Rzekomo zrobiłam z Rosji „własnego wroga numer jeden” dużo
wcześniej, niż stało się to powszechne, a także zanim
establishment Stanów Zjednoczonych zaczął polowanie na
czarownice z powodu rzekomej ingerencji Rosjan w wybory
prezydenckie w 2016 roku. Trolle zacytowały Palladina
i przypisały mi wypowiedź, w której miałam obwiniać
najważniejszych dyplomatów Stanów Zjednoczonych
o polityczną cenzurę.
Fabryka znalazła odpowiedniego komentatora do artykułu.
Aleksandr Malkiewicz, podający się za dziennikarza uczestnik
różnych projektów Kremla, powiedział, że zasługuję „na jakąś
nagrodę pocieszenia i możliwe jest, że my jej taką przygotujemy.
W ten sposób damy do zrozumienia, że Rosja nie obraża się za
krytykę”.
Anulowaniem nagrody delektowano się też w innych
rosyjskich mediach, ponieważ za sprawą jednego skandalu
można było ośmieszyć zarówno mnie, jak i Stany Zjednoczone.
Ożywiło się mnóstwo rosyjskojęzycznych użytkowników
Twittera.
I wiele było jeszcze przede mną.
Aleksandr Malkiewicz wysłał do mnie wiadomość prywatną na
Messengerze, w której poinformował, że chciałby się spotkać ze
mną osobiście i w imieniu wszystkich profesjonalnych
dziennikarzy w Rosji wręczyć mi nagrodę za oddanie, z jakim
bronię wolności słowa.
Nie odpowiedziałam na tę wiadomość.
Malkiewicz był wcześniej redaktorem naczelnym skierowanej
do Amerykanów strony USA Really?, która powiązana jest
z fabryką trolli. Pod względem zawartości serwis wygląda jak
anglojęzyczna Gazeta MV, lecz ma zielony layout zapożyczony od
RIA FAN. Specjalizuje się w budzących strach artykułach
„o gwałcących nielegalnych emigrantach” i tak dalej.
Według informacji medialnych Malkiewicz próbował urządzić
demonstrację pod Białym Domem. A gdy chciał się dostać do
Stanów Zjednoczonych, został zatrzymany i przesłuchany przez
FBI, ponieważ nie zarejestrował się jako zagraniczny agent,
mimo że prowadził nastawioną na obywateli Stanów
Zjednoczonych rosyjską operację informacyjną USA Really?
Napisałam na LinkedIn artykuł o Malkiewiczu i ogłosiłam, że
nie przyjmę zaproponowanej przez niego nagrody pocieszenia,
którą uznaję za ohydną operację wpływu. Poinformowałam
również, że dla jego kampanii fake newsów w ogóle nie powinno
być miejsca w cywilizowanych społeczeństwach.
Jest mi wszystko jedno, czy Malkiewicz czyta LinkedIn. Od 2014
roku albo publikuję, albo przekazuję policji do zbadania
wszystkie niestosowne próby wpływu wymierzone we mnie
i w moją pracę.
Oglądałam w internecie, jak podczas uroczystej gali Melania
Trump wręcza szklane rzeźby kobietom wykonującym wspaniałą
pracę na rzecz praw człowieka w różnych zakątkach świata.
Cieszyłam się z powodu każdej z nich, lecz żałowałam, że nie
było mi dane z nimi porozmawiać.
NAGRODA POCIESZENIA
Byłam w Szwajcarii na konferencji radiowej, na którą
wydelegowało mnie Yle, gdy któregoś dnia o 23.00 czasu
lokalnego zaczęłam dostawać dziwne wiadomości na Twitterze.
Nadawcą był Samppa Granlund, kandydat z ramienia Partii
Finów w wyborach samorządowych z 2017 roku, który przysłał
mi zrzut ekranu z artykułem MV i twierdził, że powinnam się
wstydzić. Otworzyłam wiadomość udostępnioną przez
Granlunda. To nie było przyjemne doświadczenie.
„Skończyły się teorie spiskowe i zagadki. Prawda o szopkach
Jessikki Aro” – ogłaszały artykuły MV. Czytelników zachęcano do
przyjrzenia się szkicowi struktury, według którego
w międzynarodowej organizacji sprawowałam funkcję
konsultantki oraz wykonywałam zadania operacyjne.
Artykuły nazywały mnie trollem NATO i podawały, że pracuję
dla zachodniej fabryki trolli oraz mam własną, a oprócz tego
odgrywam podwójną rolę. Liczba czytelników: ponad 55 tysięcy.
Tak jak w przypadku Martina Kragha informacje wykorzystane
w artykułach były albo faktycznie, albo tylko rzekomo
wykradzione ulokowanemu w Wielkiej Brytanii think tankowi
i rozrzucone po internecie, podobno przez grupę Anonymous. Na
Wyspach sprawą zajęła się specjalizująca się w poważnych
przestępstwach National Crime Agency. Przypadek został uznany
za pierwszą znaną operację hack and leak przeciwko Wielkiej
Brytanii.
Brytyjski Institute of Statecraft, który stał się celem ataku
komputerowego, podał, że podejrzewa o jego przeprowadzenie
rosyjski wywiad wojskowy. Szwedzki badacz Martin Kragh,
o którym również twierdzono, że jest pracownikiem wywiadu
Wielkiej Brytanii, odkrył, że wykradzione materiały najpierw
długo krążyły po RT i Sputniku, skąd stopniowo przeciekały do
mediów z fake newsami funkcjonujących w różnych krajach
i w różnych językach.
W Finlandii tymi mediami były strony internetowe Vastavalkea
i Gazeta MV. W mediach społecznościowych z wykradzionych
materiałów wyciskali co się dało między innymi Janus Putkonen,
Ilja Janitskin, pracujący dla MV oraz radia AD Juha Korhonen,
działacze Partii Finów i wielu innych.
Gdy MV rozpowszechniała artykuły na WKontaktie, czytelnicy
wraz z internautami o fałszywych personaliach życzyli mi
więzienia i nazywali „dziwką od amfy” oraz „starą babą, która
ma luźną pizdę”.
Artykuły były podsyłane moim przełożonym, czym próbowano
zniszczyć nasze wzajemne zaufanie. Po tym, jak jeszcze dwóch
fińskich dziennikarzy zapytało mnie o te informacje, po raz
kolejny uświadomiłam sobie, jaki jest cel przygotowywania przez
trolle anonimowych treści: przekazywane przez nich teorie miały
być udostępnione szerszemu gronu odbiorców za pośrednictwem
mediów tradycyjnych.
Sytuacje, w których musiałam odpowiadać na pytania
dotyczące twierdzeń pochodzących z pseudomediów, były
absurdalne. Twierdzono, że jestem chorą psychicznie i cierpiącą
na psychozy dilerką narkotyków, kłamczynią, agentką
brytyjskich służb wywiadowczych oraz trollem NATO, chodzę po
domach za tysiąc euro, być może występuję w telewizji pod
wpływem narkotyków i daję dupy.
Tego typu stwierdzenia skomentowałabym chętnie, ale tylko
w sądzie, w obecności sędziów i mojej adwokatki.
Dwudziestego siódmego marca 2019 roku, tuż przed
opublikowaniem artykułów bazujących na wykradzionych
danych, Ilja Janitskin napisał na WKontaktie znaczący
komentarz: „W sprawie MV najbardziej wkurwia, że wyroki
dostali niewłaściwi ludzie. Ale ponieważ nie puściłem pary z ust,
sędziowie się pomylili… Tak twierdzę, to napisałem ja”.
Miał na myśli przesłuchania przez policję i rozprawę
z ubiegłego roku, kiedy to zeznawał wyłącznie na swój temat,
w dodatku w oszczędny sposób.
Komentarz potwierdził moją teorię: za pośrednictwem
Janitskina wpływać na opinię publiczną próbowały ważne osoby.
Od początku przypuszczałam, że redaktor naczelny jest tylko
przynętą, lepem na muchy, który skupiał na sobie uwagę aparatu
państwowego, żeby chronić innych. Janitskin sprawiał wrażenie,
że żałuje swojej roli jako tego, których musi odbyć karę
w więzieniu, i w praktyce potwierdził istnienie szerszej
działalności przestępczej MV. Wyroki dostaliby również inni, jeśli
tylko podałby nazwiska.
Pracujący w Moskwie Bäckman, który pisał pod pseudonimem
Ilja J., oraz Asta Tuominen, czyli T2, zostali już zdemaskowani.
Ale przeważająca część autorów, programistów i innych osób
działających na rzecz strony była wciąż nieznana. Zaczęły się
pojawiać coraz liczniejsze pytania, kto jeszcze spośród
bezpośrednio lub pośrednio wspieranych przez Kreml autorów,
neonazistów, nacjonalistów lub nawet aktualnych polityków
Partii Finów ukrywa się pod pseudonimami.
Ponieważ nazwiska są ukryte, cień podejrzeń pada na wielu.
Ukrywanie tożsamości autorów publicznie dostępnych tekstów
nie jest normalną praktyką dziennikarską. W ten sposób próbuje
się tylko uciec od odpowiedzialności albo trafienia w wir
krytycznej debaty publicznej. Toteż MV powinna ujawnić
nazwiska wszystkich osób działających za kulisami.
W kwietniu doszło do kolejnej, co najmniej pozornej, zmiany
warty. Funkcja redaktora naczelnego została z wielkimi
honorami przeniesiona na wschodnią Ukrainę, na teren działań
wojennych Rosji. Janus Putkonen, nowy szef serwisu,
przechwalał się w powitalnym artykule, że „niosąca
odpowiedzialność na swoich barkach” redakcja Nowej Gazety MV
jest tam, gdzie jest on.
„A więc tutaj, w Donbasie. Jeśli władze mają jakąś sprawę, to –
trzeba to podkreślić – tutaj wezwania do sądu nie dojdą za
pomocą zwykłej poczty z Zachodu; niech więc wysyłają maile
albo przybiegną tutaj ponad liniami frontów i granicami (…)”.
Johan Bäckman przeprowadził z Putkonenem wywiad do
mediów społecznościowych i wylewnie pogratulował mu nowej
pozycji.
WYBORY
W kwietniu występowałam w Waszyngtonie na otwartym
seminarium gazety „Washington Post” oraz organizacji
Reporterzy bez Granic. Tego samego dnia, gdy ukazał się
coroczny ranking wolności prasy, opowiadałam o trollach, fake
newsach i nękaniu dziennikarzy, do którego obecnie oprócz
Kremla przyczyniał się również prezydent Trump.
Finlandia awansowała w rankingu na drugie miejsce na
świecie. Jedną z przyczyn były wyroki sądu rejonowego wydane
na moich prześladowców. Stany Zjednoczone, z powodu
podsycających nienawiść do mediów wypowiedzi prezydenta
Trumpa oraz wynikającego z nich zagrożenia dla bezpieczeństwa
dziennikarzy, spadły na 48. miejsce, do grupy państw
z zauważalnymi problemami. Rosja była na 149. miejscu.
Na świecie było jeszcze tylko kilka krajów przypominających
pod względem wolności prasy Norwegię, Finlandię i Szwecję. To
dziwne, że według fińskich trolli i skrajnej prawicy wolność
słowa w kraju jest ograniczana.
Tak się złożyło, że w tym samym czasie, gdy odbywał się nasz
panel, opublikowano raport Muellera. Z radością zauważyłam, że
20 początkowych stron jego pierwszej części było poświęconych
tylko badaniu operacji prowadzonych przez fabrykę trolli
w Stanach Zjednoczonych.
Raport zaczyna się od ujawnienia działalności petersburskiego
Centrum Analiz Internetowych, czyli fabryki trolli. Przed
wyborami, z odpowiednim wyprzedzeniem, zaczęła ona
prowadzić ostrożne działania w „fioletowych”, czyli
niezdecydowanych stanach, żeby przekonać niezdecydowanych
wyborców do poparcia Trumpa. Był on właśnie faworytem
Kremla, a Putin publicznie opisał go w 2015 roku jako
„bezsprzecznie utalentowanego, wręcz jedynego w swojej klasie”.
Najpierw rosyjscy szpiedzy podczas podróży do Stanów
Zjednoczonych stworzyli mapę nastrojów wyborczych – bez
wymaganej wobec agentów rejestracji. Potem fałszywi
internauci, podający się za obywateli Stanów Zjednoczonych,
stworzyli na Facebooku epatujące nienawiścią do
obcokrajowców, zajmujące się trollingiem i publikowaniem fake
newsów strony, na które zwabili prawdziwych Amerykanów.
W sterowanej z Petersburga wirtualnej wspólnocie dzielono się
memami dehumanizującymi Hillary Clinton, muzułmanów czy
Meksykanów oraz innymi agresywnymi treściami.
W grupach, tak samo jak w fińskich mediach
społecznościowych i w Gazecie MV, wzniecano strach
i podżegano do nienawiści wobec obcokrajowców. Logika stojąca
za takim działaniem trolli była jasna: ludzi bojących się
obcokrajowców łatwiej jest skłonić do głosowania na kandydata
sprzeciwiającego się zagranicy albo przynajmniej takiego, który
może być nazwany konserwatywnym i ostrożnym w polityce
emigracyjnej.
Trump był właśnie takim kandydatem.
W raporcie opisano również działania hakerów rosyjskiego
wywiadu wojskowego i ludzi z WikiLeaks na korzyść Trumpa,
a przeciwko Patrii Demokratycznej oraz Hillary Clinton.
Ale Johan Bäckman – którego moskiewski pracodawca RISI już
w 2017 roku został zdemaskowany po zaplanowaniu trollingu
i cyberoperacji mających wynieść Trumpa na prezydenta –
wyśmiał w mediach społecznościowych śledztwo Muellera jako
„kryminalną próbę przejęcia władzy”.
W Finlandii Marco de Wit, aktywista z MV, „prowadził
kampanię wyborczą” i w centrum Helsinek wykrzykiwał skrajne
hasła o „intruzach”. Dookoła zebrała się młodzież, aby go
wybuczeć, doszło do bijatyki. W zajściach uczestniczył również
były ławnik sądu rejonowego Miki Sileoni, który został odwołany
z funkcji po tym, jak próbował w sądzie prowadzić kampanię na
rzecz Janitskina oraz rozpowszechniał w mediach
społecznościowych niestosowne materiały o mnie i o sędzim.
Gdy opublikowałam tweeta na temat tych wydarzeń, znów
zaczęli gnębić mnie neonaziści. Aktywiści z Narodowego Ruchu
Oporu już wcześniej napisali o mnie sporo niecenzuralnych
artykułów i tak też zrobili tym razem. Pod tekstem komentator
o pseudonimie hh1488 zapytał, „czy można będzie niebawem
powiedzieć, że Aro spowodowała własną śmierć swoimi głupimi
antyfińskimi opiniami”. Komentarz potem usunięto ze strony, ale
serię oczerniających mnie artykułów już nie.
Zanim Finowie ruszyli do urn, udzieliłam wielu wywiadów,
w których opisywałam rosyjskie ataki na wybory w krajach
zachodnich. Przypominałam, że nie wszystkie próby wywarcia
wpływu mają charakter punktowy i przypadają tuż przed
głosowaniem lub w jego trakcie. Ingerencja jest długim i ciągłym
nadmiernym podkreślaniem pewnych punktów widzenia.
Jednym ze sposobów wywarcia wpływu jest normalizacja mowy
nienawiści i stworzenie poparcia dla skrajnej prawicy.
Na przykład długa i wymierzona w szerokie grono odbiorców
operacja w stylu MV nie mogła nie wpłynąć także na ludzi, którzy
pierwotnie nie popierali Partii Finów. Tych wyborców udało się
przestraszyć „groźnymi intruzami, którzy gwałcą i popełniają
przestępstwa”.
Według liczników kliknięć ze strony MV do lata 2019 roku
artykuły, w których pojawia się rasistowskie słowo matu (intruz),
były czytane ponad cztery miliony razy. Tekstów zawierających
to określenie opublikowano ponad 430.
MV mową nienawiści zaszczepiła w umysłach wyborców
strach, który wyleczyć miałoby głosowanie na Partię Finów i ich
agresywną politykę emigracyjną.
Teuvo Hakkarainen, ubiegający się o reelekcję kandydat
z ramienia Partii Finów, który już przed laty reklamował Gazetę
MV w mediach społecznościowych i pozował na wspólnych
zdjęciach z trzymającym rękę na jego ramieniu Johanem
Bäckmanem, prowadził swoją kampanię za pomocą samochodu.
Do jego boków przykleił napisy: „Intruzie, skąd przychodzisz –
tam wracasz” oraz „Azylanci-turyści wszyscy precz”.
Ludzie, którzy rozpowszechniali i czytali treści MV,
przyczyniali się również do łamania ciszy wyborczej. Szczególnie
kandydaci Sojuszu Lewicy i Zielonych oraz ci, którzy nie mieli
fińskich korzeni, w mediach społecznościowych spotkali się
z brutalną mową nienawiści i groźbami.
W Helsinkach fizycznie zaatakowano kolportującego materiały
wyborcze kandydata o niefińskim pochodzeniu. Timo Soini,
minister spraw zagranicznych, jeszcze do niedawna członek
Partii Finów, został zaatakowany na targach w Vancie, chociaż
nie kandydował w wyborach. Napastnik miał na sobie kurtkę
rasistowskich patroli ulicznych Soldiers of Odin. MV od 2015 roku
bębniła o organizacji i wspierała jej rozwój.
Przed dniem głosowania Gazeta MV nie dobiła do wyniku ze
swojego najlepszego okresu – 750 tysięcy czytelników
tygodniowo – ani, jak życzył sobie Bäckman, nie rozstrzygnęła
wyniku wiosennych wyborów w 2019 roku.
Ale pokazały one, że poprzez tłumaczenie na fiński
kremlowskich narzędzi wojny informacyjnej oraz podżeganie do
nienawiści wobec obcokrajowców Gazeta MV mocno przysłużyła
się Partii Finów, która oparła kampanię na sprzeciwie wobec
emigracji.
Uzyskała ona poparcie wyższe o prawie 10 punktów
procentowych, niż pokazywały sondaże. Był to drugi wynik.
Przegrała z Socjaldemokratyczną Partią Finlandii tylko
nieznacznie – o 0,2 punktu procentowego.
Z list Partii Finów wybrani zostali kolejni podżegacze skazani
za mowę nienawiści. Jeden próby podpalenia ośrodków dla
uchodźców nazwał „eliminacją”, a drugi mówił w parlamencie
o walce z obcymi gatunkami, mając na myśli emigrantów.
Mandat poselski otrzymał również Sebastian Tynkkynen, który
był skazany za nawoływanie do nienawiści oraz uczestniczył
w obozie „Seliger” organizowanym przez putinowską organizację
młodzieżową.
Johan Bäckman ubolewał nad przegraną Partii Finów o 0,2
punktu procentowego. Porażka była jego zdaniem skutkiem
„mediopolu”, czyli wojny hybrydowej fińskich środków przekazu
i oszustwa. „Rzeczywiste poparcie” partii w uczciwych wyborach
wynosiłoby jego zdaniem co najmniej 25 procent.
Według zagranicznych obserwatorów wybory w Finlandii były
wolne i uczciwe.
Pracodawca Bäckmana, moskiewski ośrodek RISI, już jakiś czas
wcześniej zaplanował, że będzie rozpowszechniał wśród
Amerykanów teorię spiskową o sfałszowanych wyborach.
W Stanach Zjednoczonych szeroko rozeszła się także opinia,
zgodnie z którą „nielegalni emigranci” mieli oddać milion
bezprawnych głosów.
Jedną z części składowych strategicznego ataku Kremla
przeciwko zachodnim mediom, ich polityce i demokracji jest też
zniechęcanie pewnych grup wyborców. Jeśli na przykład
liberałowie nie idą na wybory, ponieważ głosowanie „się nie
opłaca” albo „jest fałszowane”, Rosja na tym korzysta.
Wiosną w ramach obowiązków służbowych zbierałam
informacje do mojego obszernego artykułu na temat
nienawistnych operacji wpływu wymierzonych w wybory. Ale
znów zostałam zmuszona, żeby wykorzystywać czas pracy i czas
wolny do pisania zawiadomień o przestępstwie, a nie do
zajmowania się dziennikarstwem.
Pupsu.
Renatas, Bill, Liz, Eliot, Martin, Jelena, Thomas, Atle, Roman
Patrik Oksanen, Jukka Mallinen, Arja Paananen, Saara Jantunen,
Imbi Paju
Ben Nimmo
Rosa Guevara
Christina Försgård
Janne Huuskonen
Atte Jääskeläinen
Timo Kämäräinen
Kari Nissinen
Mika Rahkonen
Kjetil Stormark
Pasi Eronen
Jarno Limnéll
Alex King
Janne „Rysky” Riiheläinen
Aki Heikkinen
Antti Hirvonen
Timo Knuutila
Tomi Huhtanen
Heikki Aittokoski
Paul Hacker
Pekka Virkki
Jakub Janda
Jakub Kalenský
Markku Mantila
Marko Enqvist
Jyri Rantala
Jussi Tuovinen
Jarmo Mäkelä
Torsti Sirén
Aki-Mauri Huhtinen
Kari, Jussi, Jukka, Virve
CC
Saleem Khan
Aki Kuosmanen
Sam Kingsley
Thomas, Miikka, Satjiv
Antti Suhonen
Jaakko Vuorinen
Teri Schulz
Marjaana Toiviainen
Juho Pylvänäinen
Mika Mäkeläinen
Irina Tumakowa
Rebekka Härkönen
Laura Saarikoski
Nanne Husman
Juha-Antero Puistola
James Mashiri
Ana Mitrunen
Jaakko Pietiläinen
Timo Ernamo
Timo Julkunen
Marko Lavikkala i wszyscy inni z Yle
Kai Kotiranta
Seppo, Mikko, Harri, Ari
Martina Kronström
Katleena Kortesuo
Niko
Anna
Specjalne podziękowania dla superodważnych rosyjskich
dziennikarzy.
Dziękuję wszystkim znajomym i nieznajomym, którzy
dopingowali mnie swoimi wiadomościami.
Dziękuję również organizatorom konferencji i szkoleń oraz
mojemu Uniwersytetowi.
Za granty dziękuję:
Ministerstwu Nauki i Kultury Finlandii,
Fundacji Koneen Säätiö.
Dziękuję tym, którzy zamówili moją książkę w przedsprzedaży,
w szczególności są to: Harri Susi, Peter Forsgård, Andrew
Weisburd, Janne Niemensivu, Ari Valtanen, Jyrki Kasvi, Mikko
Laakso, Matti Vanhanen, Vesa-Pekka Grönfors, Mika Ollikainen,
Juho Mikkonen, Timo Knuutila, Juha Teraväinen, Yrjö Lipasti,
Tuomas Kontinen, Christina Otero, Markus Montola, Timo
Ruohomäki.
Źródła i dalsze lektury
Ja
Operacje psychologiczne
Even less than the „30 pieces of silver” is more, mister Chepurin,
it is a pity that you do not understand. CEAS 18.10.2013.
https://www.ceas-serbia.org/en/announcements/1691-less-is-also-
more-than-the-30-pieces-of-silvermister-chepurin-it-is-a-pity-that-
you-do-not-understand
NATO demokrate u Staljinovom šinjelu (video). Sputnik News
22.2.2016, dostęp 9.8.2019. https://rs-
lat.sputniknews.com/autori/201602221103452465-nato-ceas-
srbija-staljin/.
Zapadna Lobistkinja Načisto Prolupala: Jelena Milić kao
mafijašica, preti batinama kritičarima NATO! „Informer” 3.3.2016,
dostęp 9.8.2019. https://informer.rs/vesti/politika/256810/zapadna-
lobistkinjanacisto-prolupala-jelena-milic-kao-mafijasica-preti-
batinama-kriticarimanato
„Tražim pomilovanje…” za Jelenu Milić. Sputnik News 29.3.2016,
dostęp 9.8.2019. https://rs-
lat.sputniknews.com/autori/201603291104435696-jelena-milic-
pomilovanje/
Eyes Wide Shut - Strengthening of the Russian Soft Power in
Serbia – Goals, Instruments and Effects. CEAS, 6.7.2016.
https://www.ceas-serbia.org/en/ceas-publications/study-eyes-
wide-shut
Jelena Milić organizuje konferenciju za samu sebe. Sputnik News
24.8.2016, dostęp 9.8.2019. https://rs-
lat.sputniknews.com/drustvo/201608241107879946-Jelena-Milic-
konferencija-Sputnjik/
(Foto/Video) Lice Nato Zla! Jelena Milić izgubila kontrolu:
Psovala, Vređala pravdajući zločinačku agresiju na Srbiju!
„Informer” 14.9.2016, dostęp 9.8.2019.
https://informer.rs/vesti/politika/289090/foto-video-licenato-zla-
jelena-milic-izgubila-kontrolu-psovala-vredjala-
pravdajucizlocinacku-agresiju-srbiju
Svi Šokirani Ponašanjem Takozvane Nato Lobistkinje: Jelena
Milić u stvari radi za Ruse?! „Informer” 15.9.2016, dostęp 9.8.2019.
http://informer.rs/vesti/politika/289258/svi-sokirani-ponasanjem-
takozvane-nato-lobistkinjejelena-milic-stvari-radi-ruse
Suspect In Alleged Montenegrin Coup Plot Pictured With Lavrov
In Belgrade. RFE/RL. 14.12.2016, dostęp 9.8.2019.
https://www.rferl.org/a/montenegrocoup-plot-suspect-instagram-
lavrov-ristic/28176472.html
Balkan Gambit: Part 2. The Montenegro Zugzwang. Bellingcat
25.3.2017, dostęp 9.8.2019. https://www.bellingcat.com/news/uk-
and-europe/2017/03/25/balkan-gambit-part-2-montenegro-
zugzwang/
Vilify and Amplify. CEAS 20.12.2017. https://www.ceas-
serbia.org/en/ceaspublications/7443-vilify-and-amplify-2
Jelena Milić osporava pogubne posledice NATO bombardovanja.
Sputnik News 24.3.2017, dostęp 9.8.2019. https://rs-
lat.sputniknews.com/drustvo/201703241110509899-CEAS-NATO-
bombardovanje-posledice/
Montenegrin Court Confirms Charges Against Alleged Coup
Plotters. RFE/RL, 8.6.2017, dostęp 9.8.2019.
https://www.rferl.org/a/montenegro-coupcharges-
confirmed/28535744.html
Vencislav The Virgin-From fake CEAS through pro-Kremlin
mercenaries in Ukraine and accused of attempted terrorism in
Montenegro to the movement Do not drown Belgrade - hostile
operation by Vencislav Bujić, SEAS Foundation and its network of
collaborators. CEAS, 26.3.2018. https://www.ceas-
serbia.org/en/ceas-publications/6977-vencislav-the-virgin-from-
fake-ceas-throughpro-kremlin-mercenaries-in-ukraine-and-
accused-of-attempted-terrorismin-montenegro-to-the-movement-
do-not-drown-belgrade-hostile-operation-by-vencislav-bujic-seas-
foundation-and-its-network-of-collaborators
Jelena Milić Pljunula Na Srpske Žrtve: CEAS osporava podatke o
broju poginulih i posledicama Nato Agresije. „Informer” 24.3.2017,
dostęp 9.8.2019. https://informer.rs/vesti/politika/322381/jelena-
milic-pljunula-srpskezrtve-ceas-osporava-podatke-broju-
poginulih-posledicama-nato-agresije
Dokazano! Jelena Milić Radi Za Britanske Službe: „Anonimusi”
objavili dokumenta sa imenima britanskih agenata”! „Informer”
4.12.2018, dostęp 9.8.2019.
https://informer.rs/vesti/politika/410828/dokazano-jelenamilic-
radi-britanske-sluzbe-anonimusi-objavili-dokumenta-
imenimabritanskih-agenata
Crooked Jelena Milic Beating Dead Horse – Helping Almost
Defunct Serbian Pro-Kremlin Group. SEAS 19.5.2018, dostęp
9.8.2019. https://seas.foundation/en/2018/05/19/183
Serbs Convicted in Montenegro Returns Home Awaiting Appeals.
Balkan Insight 13.5.2019, dostęp 9.8.2019.
https://balkaninsight.com/2019/05/13/serbs-convicted-in-
montenegro-return-home-awaiting-appeals/
Strona fałszywego CEAS na Facebooku, dostęp 9.8.2019.
https://www.facebook.com/seasfoundation/
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i
zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Tomasz Czernich
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś
Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Płuska, Honorata Nicpoń, Ewa Koza
Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Płuska, Honorata Nicpoń, Ewa Koza
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl
Spis treści
Okładka
Strona tytułowa
Ja
Dyplomata – Renatas Juška
Operacje psychologiczne
Biznesmen – Bill Browder
Moskiewski Uniwersytet Państwowy
Dziennikarze – Thomas Nilsen, Atle Staalesen i Trude Pettersen
Sawuszkina 55
Naukowiec – Martin Kragh
Trolle w akcji
Analityczka – Jelena Milić
Co, kurwa??!!
Badacz – Eliot Higgins
Proces
Człowiek ścisłego kręgu – Liz Wahl
Podziękowania
Źródła i dalsze lektury
Strona redakcyjna