Ludwik Jerzy Kern
Ludwik Jerzy Kern
Ludwik Jerzy Kern
Któregoś dnia,
A była akurat niedziela,
Psy ogłosiły konkurs na
Najładniejszego właściciela.
A właściciele, właściciele
Tworzyli wielce różne modele,
Od grubego
Poprzez chudego
Aż do takiego, co Fafik jego.
Trochę kaszy,
trochę mięsa,
Trochę stuku w rurze-
I już możesz się poświęcać
Sztuce lub kulturze.
Nie naruszy twych funduszów
Złodziej żaden, bo go -
Cztery łapy,
Para uszu,
Oczy,
Nos
I ogon.
Coś zacznie...
Coś rozgrzebie...
Nie skończy...
Nie zasypie...
Nie sprzątnie...
Nie dokręci...
Mnie też się tego wiersza nie chce porządnie dokończ - yć,
Pewien jastrząb,
co życie całe spędził w górze,
podczas jakiejś wyprawy zakochał się w kurze.
Jemu
jedno szczególnie przypadło do smaku,
to, że kura jest inna od znanych mu ptaków,
że spokojna,
że cicha,
że nigdzie nie lata,
że poza swym podwórkiem już nie widzi świata...
I to były, jak sądzę, te powody główne,
że jastrząb wybrał kurę, a nie jastrzębównę.
Jej z kolei
ogromnie podobało w nim się,
że każdej chwili usiąść może gdzieś na gzymsie,
i na wieży,
i wyżej,
wiele wyżej jeszcze,
gdzieś na chmurach, co w sobie kryją zimne deszcze,
a mimo to,
wbrew swojej jastrzębiej naturze,
woli dreptać po ziemi
przy niej,
przy swej kurze.
Dziś,
po latach,
gdy kura całkiem mu obrzydła,
opuścić jej nie może, bo nie niosą skrzydła.
Odwykły.
Nic mu na to już pomóc nie mogę...
Jastrzębie inne z tego niech mają przestrogę.
Ludwik Jerzy Kern „W Telefonowie”
- Halo, to ty?
- To ja.
- Jak się masz 331- 23!
- Witam cię 544 – 22!
- Co nowego u ciebie, kochanie?
- Źle się czuję,
Coś mnie łupie w membranie.
- A ja, wyobraź sobie, chrypię znów,
Coś dzieje się z moim przewodem…
- To wiesz co? Mało mów
I pij na noc mleko z miodem.
A najlepiej, to się wyłącz na parę dni,
Wtedy przejdzie ci chrypka i szmery…
- Właśnie 627 – 64 zadzwonił mi,
Że na chorobowym jest już 239 – 64.
- Trudno, telefony też muszą o zdrowie dbać,
Muszą leczyć się i brać kuracje,
Bo inaczej coś złego może im się stać…
- Zgadzam się, zgadzam się z tobą,
Masz rację.
Inaczej może być tak, jak z tym 358 – 35,
Od naczelnika Ogórka.
- A co mu się stało?
- Nie wiesz? Mówił mi 436 – 02, jego zięć,
Że z przemęczenia po prostu spadł z biurka.
Naczelnik Ogórek schował go do szuflady
I wezwał technika, żeby go złożył…
Ale technik, niestety, nie dał już rady,
Biedny 358 – 35 długo nie pożył.
- No i co zrobili?
- Nic, w magazynie rzucili na jakąś szmelcu kupkę.
- Szkoda, miał takie ładne widełki…
- I taką śliczną tubkę…
- Przestań, bo z żalu już się zbiera mi
Czarna ebonitowa łza…
- No to do widzenia 331 – 23!
- Żegnaj 544 – 22!
Ludwik Jerzy Kern „Znałem kiedyś pewną kawkę…”
No to zarzucamy koc
I robimy sztuczną noc.
Potem na rogu,
W barze „Murzynek”,
Kupuje dziesięć deka landrynek
I wraca.
Wraca okrężną drogą.
Jaką?
A cóż to obchodzi kogo.
Nie wierzcie.
Ludwik Jerzy Kern „Jeśli jest niebo psie”
A psy przybiegną i
Gębę położą mi.
Niech liżą, bo jak duch mój mniema,
Bakterii chyba w niebie nie ma…
Czyż duch mój w błędzie byłby-li?
Pewna pchła
(Jej nazwisko otoczymy mgłą)
Wniosła skargę do sądu
Przeciw pięciu psom.
Że te psy – jak podała – wciąż się chuliganią,
Że wszystkie (po kolei) napadają na nią,
Że wszystkie (bez wyjątku) groźne są szalenie,
Że strasząc ją zębami, grożą pogryzieniem,
Że w związku z tym naprawdę, naprawdę jest biedna,
Bo psów jest cała masa,
A ona jest jedna
I
Żeby sąd, to wszystko biorąc pod uwagę,
Zlikwidował natychmiast tę groźną psią plagę.
Sąd,
By całą tę sprawę załatwić formalnie,
Zebrał się w pełnym składzie,
Po roku naturalnie,
Wezwawszy z jednej strony
Pięciu oskarżonych,
Różnej rasy i wieku
(Karnie przystrzyżonych),
Z drugiej strony wezwawszy czerniawą, niewielką
Pchłę,
Co była i świadkiem,
I oskarżycielką.
MORAŁ:
Kto to chrapie
Na kanapie?
Kto się w ucho
Przez sen drapie?
Kto, gdy zły,
To szczerzy kły?
Kogo czasem
Gryzą pchły?
Komu w głowie
Figle?
Psoty?
Kto gołębie goni?
Koty?
Kto pantofle
Gryzie pana?
Na mleczarkę
Szczeka z rana?
Kto się z dziećmi
Bawi zgodnie?
A złodzieja, cap!
Za spodnie?
Z przodu, na koźle,
W cylindrze w groszki,
Siedział właściciel tej dorożki,
Krzyczał na konia:
„Wio, Agata!”
I cmokał śmiesznie,
I strzelał z bata.
A w całym mieście,
Przy niedzieli,
Wszyscy w otwartych oknach siedzieli.
„Patrzcie – mówiono – z jaką paradą
Nosorożce
W dorożce
Jadą!”
I wszyscy im się z okien kłaniali,
A oni sobie dalej jechali.
Nawet
Tato Maćka z mamą
Oznajmili mi to samo.
Teraz
Każde z nas Maćkowi
Niech się przyjrzy, tak jak umie.
Dzięki temu portretowi
Poznacie go
Nawet w tłumie.
Na przystanek.
Jedzie tramwaj,
Jedzie,
Jedzie,
A gdy jedzie, dobrze siedzieć.
Jedno wolne miejsce tylko
Było w cały tym tramwaju...
Właśnie zajął je przed chwilką...
Wszystkie drzewa
z liści poomiatał
Spadły liście,
Posnęły wiewiórki,
Ciała drzew
Najpierw deszczyk,
Potem krzyż
I głowa
A w łóżeczku
Całkiem miło:
Książeczka,
Gazetka,
A dawniej?
Ta drobna okoliczność,
Że śpiewaczka wyje.
EineechteForelle.
Podszedł do fortepianu,
W klawisze uderzył
I nietknięte widelce
I do sosu łyżka -
A pstrąg?
Każda babcia -
sto pieluszek,
Każdy wuj -
sto kilo gruszek,
Każda ciocia -
sto majteczek,
Każdy dziadek -
sto piłeczek,
Każdy stryj -
sto kaftaników,
A stryjenka -
sto bucików.
Potem jeszcze na dodatek
Każda babcia,
Każdy dziadek,
Każdy stryjek
I stryjenka
Każdy wujek
I wujenka
Dali jej po sto czekolad
I śpiewali głośno “sto lat !”
Każdy matołek
Musi wiedzieć, co to STOłek
Każda trzpiotka
Musi wiedzieć, co to STOkrotka.
Każde lenisko
Musi wiedzieć, co to STOisko.
Każda uczennica
Musi wiedzieć, co to STOlnica.
I w ogóle przez cały rok
Nic, tylko STOnka,
STOp, STOs, STOk.
Pan ją pytał:
- Powiedz, duszko,
Ile nóżek masz, Stonóżko?
Ona na to:
- Zdaje się,
Że mam ich czterdzieści dwie…
Czasem,
Kiedy była chora,
Iść musiała do doktora.
Biedny doktor –
Puku, puk,
Musiał badać aż sto nóg.
Kiedyś
Poszła po sprawunki,
No i znowu te rachunki!
Miała kupić torcik jeden,
A kupiła trzysta siedem.
Albo
(Mówiąc między nami)
Ta historia z pończoszkami…
Co, nie znacie jej?
Nie wierzę.