Polska XIX I XX Wieku W Filozoficznym Zwierciadle

Download as odt, pdf, or txt
Download as odt, pdf, or txt
You are on page 1of 348

Biblioteka

Studiów
Filozofii
Pol

s kiej

Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

Biblioteka
Studiów z Filozofii Polskiej
Joanna Zegzuła-Nowak, Polemiki filozoficzne Henryka Elzenberga
ze szkołą lwowsko-warszawską
Stefan Konstańczak, Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

Stefan Konstańczak

Kraków 2017

Polska XIX i XX wieku


w filozoficznym zwierciadle

Grażynie,
mojej żonie, cierpliwej
towarzyszce mego życia

Redaktorzy serii „Biblioteka Studiów z Filozofii Polskiej”:


Marek Rembierz, Krzysztof Śleziński

Rada Programowa serii „Biblioteka Studiów z Filozofii Polskiej”:


Krzysztof Brzechczyn, Pavol Dancak, Adam Jonkisz, Stefan Konstańczak,
Dariusz Kubok, Dariusz Łukasiewicz, Ryszard Mordarski, Adam Olech,
Włodzimierz Tyburski, Krzysztof Wieczorek, Ryszard Wiśniewski,
Kazimierz Wolsza, Maciej Woźniczka, Wiesław Wójcik
Redaktor tomu:

Recenzja naukowa
Recenzent: prof. dr hab. Barbara Szotek
__________________________________

© Copyright by Stefan Konstańcza, 2017


Wydawnictwo «scriptum», 2017
Publikacja dofinansowana przez Instytut Filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego.
Korekta:
Grażyna Polak-Grydziuszko
Opracowanie graficzne, dtp, projekt okładki
Tomasz Sekunda
Na okładce wykorzystano fotografię
© jayfish, by Fotolia.com
Wydanie I

ISBN 978-83-65432-85-8

Wydawnictwo «scriptum«
Tomasz Sekunda
tel. 604 532 898
e-mail: [email protected]
www.wydawnictwoscriptum.pl

Spis treści

Wstęp _________________________________________________________________7

Praktyczna funkcja filozofii


Etos pracy filozofa. O obowiązkach filozofii względem narodu i nauki __________ 20
1. Filozofia polska (narodowa) i filozofia w Polsce _________________________22
2. W stronę filozofii czynu _____________________________________________30
3. Etos pracy filozofa __________________________________________________37

Wiek XIX
1. ROMANTYZM ______________________________________________________45
1.1. Jak może trwać świadomość narodowa bez istnienia własnego państwa?
Koncepcja rozczłonii Ojczyzny Karola Libelta ___________________________45
1.2. Praca jako wartość moralna w filozofii Karola Libelta __________________59
2. POZYTYWIZM ______________________________________________________74
2.1. Stefana Zachariasza Pawlickiego pierwsze polskie przekłady
dzieł Kartezjusza ___________________________________________________74
2.2. Recepcja teorii Darwina w filozofii polskiej XIX wieku _________________94

Wiek XX
3. NA PRZEŁOMIE WIEKÓW _________________________________________ 121
3.1. Panslawizm w filozofii polskiej ___________________________________ 121
3.2. Dzieje filozofii polskiej w listach zapisane.
Korespondencja Stefana Pawlickiego z Kazimierzem Twardowskim _________133
3.3. W polemicznym zwierciadle Adama Mahrburga ____________________ 153
4. SZKOŁY FILOZOFICZNE ___________________________________________ 174

6
5. SZKOŁA LWOWSKO-WARSZAWSKA ________________________________ 192
5.1. Daniela Gromska (1889–1973) w roli historyka polskiej filozofii ______ 192
5.2. Zygmunta Zawirskiego niedokończony projekt ______________________ 212
6. WOJNA A FILOZOFIA _____________________________________________ 225
6.1. Walka jako problem moralny w twórczości Marii Ossowskiej __________ 225
6.2. Strategie przetrwania.
Filozofowie polscy podczas II wojny światowej ________________________ 238
6.3. Pamiętnik czasu wojny i odbudowy. Lekarska epopeja Adama Wrzoska
1939–1959 ______________________________________________________ 253
7. POMIĘDZY FILOZOFIĄ A IDEOLOGIĄ ______________________________ 274
1.1. Józef Maria Bocheński w roli „sumienia” polskiej filozofii powojennej __ 274
7.2. Józefa Tischnera krytyka marksizmu ______________________________ 293
8. FILOZOFIA NA EMIGRACJI ________________________________________ 317
8.1. Zbigniew Antoni Jordan (1911–1977) – szkic do filozoficznej biografii _ 317
9. FILOZOFIA W CIENIU TOTALITARYZMU ____________________________ 336
9.1. Retoryka dominacji – polityczne sterowanie nauką __________________ 336
9.2. „Ruch Filozoficzny” i wolność badań naukowych w Polsce
w latach 1947–1957 ______________________________________________ 351
10. POZA GŁÓWNĄ LINIĄ SPORÓW __________________________________ 371
10.1. Inspiracje twórczością Fiodora Dostojewskiego w filozofii polskiej ____ 371
10.2. Od formizmu do strefizmu. Ewolucja poglądów estetycznych
Leona Chwistka __________________________________________________ 387
Zakończenie _________________________________________________________ 406
Wybrana bibliografia _________________________________________________ 408
Archiwalia ________________________________________________________ 413
Nota bibliograficzna __________________________________________________ 414
Indeks osobowy ______________________________________________________ 416

Spis treści

Wstęp

Historia każdej nauki odzwierciedla niezatarty obraz kultury, w której


była uprawiana. Wychodząc z tradycyjnego rozumienia nauki jako najwyższe-
go wytworu ludzkiego intelektu, nie powinny mieć znaczenia miejsce i czas,
w którym powstawały jej najwybitniejsze dzieła. Tymczasem okazuje się, że
kultura, której najwyższym wytworem jest właśnie nauka, determinuje jej
treść w stopniu daleko większym, niż by to mogło się wydawać. Nauka staje
się więc nie tylko zwierciadłem epoki, w której powstawała, ale także i cech
ludzi, którzy ją uprawiali.
Idea nauki jako zwierciadła nie jest pomysłem autora. Odnaleźć można ją
także w sztuce, czego wyrazem jest choćby wybitna nowela Edgara Alana Poe
Portret owalny. W oryginale miała tylko dwie strony, ale jej wpływ na kulturę
artystyczną jest przeogromny. Wystarczy tylko przypomnieć, że stała się ona
inspiracją dla głośnej powieści Oscara Wilde’a Portret Doriana Graya, ta zaś
stała się podstawą scenariusza dla wielu filmów fabularnych. W tym przypad-
ku chodziło zaledwie o związek sztuki z życiem, przy którym życie zawsze wy-
wiera nieusuwalne piętno na każdym dziele sztuki. Może to być także suge-
stia, że wraz z przemijaniem życia zmieniają się także kanony, wartości i cała
kultura. Zwierciadło zatem nie musi mieć lustra, w którym coś się odbija, owo
lustro może być jego częścią, ale nie musi.
W filozofii motyw zwierciadła był już także wykorzystywany choćby przy
rozważaniach nad naturą świata i światła. Zwierciadło w pewnym sensie za-
trzymuje niematerialne światło, przechowuje przynajmniej na jakiś czas nie-
siony przez nie obraz świata. Nic zatem dziwnego, że inspirowało filozofów
i teologów, którzy umieszczali je w tytułach swych dzieł. Warto przypomnieć

8 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

tu Wilhelma z Saint Thierry, opata benedyktyńskiego klasztoru w Saint Thier-


ry, który w latach 1119–1120 napisał swe sławne dzieło O kontemplacji Boga:
Zwierciadło wiary1. Można także analogii doszukiwać się jeszcze wcześniej,
w czasach antycznych, w rozważaniach Platona, a nawet Pitagorasa. Niemniej
jednak zwierciadło niczego nie utrwala, ono daje tylko ulotne odbicie, które
każdy może postrzegać inaczej. Nic zatem dziwnego, że znany literat polski
Jerzy Żuławski swojej książce utrwalającej jego stosunkowo nieliczne próby
zmierzenia się z problemami filozoficznymi nadał tytuł Przed zwierciadłem
natury. Szkice filozoficzne2. Niestety, autor ten nie opatrzył swej książki żad-
nym komentarzem, więc nie ma dziś pewności co do jego intencji. W każdym
razie dzieło to zawiera dokonane przez autora omówienie systemu filozofii
Spinozy oraz refleksje nad przeczytanymi lekturami. Autor zastrzega się, że
są to tylko jego refleksje, których inni nie muszą podzielać. Geniusz ludzki
polega na tym właśnie, że jesteśmy w stanie z okruchów informacji stworzyć
jednolity obraz, który tylko w jakimś momencie wydaje się prawdziwy. Takiej
syntezy nikt inny nie powtórzy, gdyż wykorzystane do tego zwierciadło odbija
świat już pod innym kątem.
Człowiek jest jednym stopniem rozwoju świata. Praca twórcza jego myśli
jest usiłowaniem stworzenia nowych rzeczywistości stałych. Ilu ludzi, tyle
ognisk poszczególnych stawania się świata3.
A jednak takiej choćby nietrwałej syntezy wymaga się od każdego i każ-
dy musi ją wykonać. Niektórzy jednak mają przekonanie, że ten zwierciadla-
ny i niedoskonały obraz powinni udostępnić innym. Można w tym zauważyć
odrobinę pychy, przekonania, że się dostrzegło więcej niż inni, ale to przecież
nie jest motyw, który napędza do tworzenia.
Właściwością ludzkiej percepcji jest jej ukierunkowanie na szukanie
sprzeczności, słabych stron, a nie spójnego obrazu całości. „Typowe oko nie
dostrzega 90% dobrego w idei ponieważ nigdy nie zaniedba dostrzec 10%
tego, co w niej jest złe”4. W efekcie możliwa jest sytuacja, w której sam twórca
odrzuca swe dzieło, niczego istotnego w nim nie potrafiąc się doszukać. Ale

1 Wilhelm z Saint Thierry, O kontemplacji Boga: Zwierciadło wiary, przeł. M. Czubak-Scholle,


Kęty 2013.
2 J. Żuławski, Przed zwierciadłem natury. Szkice filozoficzne, Warszawa 1914.
3 Tamże, s. 270.
4 Cyt. za: Z. Cackowski, Myślenie twórcze a myślenie wartościująco-krytyczne, „Studia Filozo-
ficzne” 1971, nr 2, s. 145.

Wstęp 9

zarazem jest możliwa sytuacja odwrotna, gdy autor dostrzega same zalety,
nawet gdy w jego dziele nie ma żadnej z nich. Historia filozofii polskiej to spe-
cyficzna dyscyplina, gdyż na jej powstanie ogromny wpływ wywarła historia.
Aż do XVIII wieku, czyli do okresu Oświecenia, filozofia w Polsce miała wy-
miar głównie praktyczny, to znaczy jej treści były dostosowane do bieżących
potrzeb dydaktycznych. Rozważania na temat istoty bytu czy granic ludzkiego
poznania były podejmowane incydentalnie i w zasadzie tylko jako komen-
tarze do prac powstałych poza granicami Polski. Dopiero okres Oświecenia
przynosi prawdziwy rozkwit filozofii. Ówczesne publikacje filozoficzne miały
jednak charakter ogólny, rozwijały tylko problematykę podjętą wcześniej na
zachodzie Europy. Ale paradoksalnie, to Hugo Kołłątaj, autor reformy stu-
diów dokonanej przez Komisję Edukacji Narodowej, choć sam filozof, zniósł
w ogóle nauczanie filozofii w Polsce. Przez okres od 1780 do 1792 r. w kraju
nie uczono filozofii w ogóle5. Reforma ta kończy oświeceniowy przełom, ale
dorobek uzyskany w tej epoce stał się już trwałym elementem polskiej nauki.
Przywrócenie filozofii na Akademii Krakowskiej zbiega się już z początkiem
nowej epoki w dziejach nauki polskiej, co wiązać należy także z przyswoje-
niem przez nią elementów mesjanizmu. Pojawia się wówczas pytanie – jakiej
filozofii Polacy potrzebują? Filozofia w Polsce jest uprawiana, ale jeszcze nie
mamy wówczas do czynienia z polską filozofią, gdyż po latach przerwy bra-
kowało nawet filozofów, stąd zajęcia z tego przedmiotu prowadzili specjaliści
z innych dziedzin wiedzy. Ówczesna filozofia nie była więc żadnym zwiercia-
dłem tego, co działo się w Polsce, była mniej lub bardziej udaną kalką tego, co
zachodziło u naszych sąsiadów.
Początek wieku XIX przerywa stagnację w polskiej filozofii. Jak trafnie
zauważył Władysław Tatarkiewicz: „Cezura między XVIII a XIX wiekiem była
kompletna: natury filozoficznej, ideologicznej tak samo jak społecznej i poli-
tycznej. Rozbiory, utrata niepodległości, potem wojny napoleońskie stworzyły
w Polsce nowe warunki nie tylko życia, ale i filozofowania”6. W roku 1800 roz-
począł się w polskiej filozofii okres zwany przez Wiktora Wąsika preroman-
tycznym. Jego cechą charakterystyczną były prace krytyczne inspirowane filo-
zofią Kanta7. Trwał on do 1831 r., a taką cezurę wprowadził do podręczników
5 W. Tatarkiewicz, Między Oświeceniem a mesjanizmem, [w:] Jakiej filozofii Polacy potrzebują,
wybór W. Tatarkiewicz, Warszawa 1970, s. VIII.
6 Tamże, s. XII.
7 Zob. W. Wąsik, Preromantycy (krytycyzm), [w:] tenże, Historia filozofii polskiej, t. 2, Warszawa
1966, s. 7–68.

10 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

filozofii Maurycy Straszewski8. Po klęsce Powstania Listopadowego w nauce


polskiej doszło do radykalnych zmian. Na ziemiach polskich funkcjonowały
już tylko dwie uczelnie wyższe a nauczanie filozofii znajdowało się w nich
pod szczególnym nadzorem. W efekcie doszło do swoistego rozszczepienia fi-
lozofii na nurt oficjalny (akademicki) i pozaakademicki. Z dzisiejszej perspek-
tywy nie można nie zauważyć, że żaden z filozofów sytuujących się w nurcie
pierwszym ani nie zawładnął sercami Polaków, ani też nie stał się niekwestio-
nowanym autorytetem dla pozostałych. Przykładem takiego stanu rzeczy jest
zwłaszcza Józef Kremer, którego dorobku i znaczenia nikt nie umniejsza, ale
w historii filozofii polskiej zajmuje miejsce nieomal marginalne. A o tym, że
sytuacja, w której filozofowie z racji zaangażowania społecznego i narodowego
tracili swe stanowiska akademickie i możliwość oddziaływania na młode po-
kolenie, świadczą zwłaszcza losy Józefa Gołuchowskiego. Od tego momentu
filozofia polska zaczęła odzwierciedlać nie tylko to, co się działo w Polsce, ale
także próbować przewidywać to, co dopiero ma nastąpić. Przeszłość była na
tyle istotna, na ile była w stanie kreować stany przyszłe.
To właśnie okres, w którym filozofia przestała tylko odnosić się do prze-
szłości i zaczęła przejawiać ambicje kreowania stanów przyszłych stał się in-
spiracją do powstania poniższej publikacji. Jej celem nie jest pisanie nowej
historii filozofii polskiej XIX wieku ani tym bardziej historii naszego kraju,
bo publikacja ta ma być refleksją nad tym, na ile filozofia może i powinna
wpływać na rzeczywistość. Od tego momentu filozofia przestała być tylko na-
uką uprawiana w zaciszu uniwersyteckich gabinetów. Stała się prawdziwym
zwierciadłem nie tylko tego, co się działo w kraju, ale i postaw oraz oczekiwań
jego mieszkańców. Od tego też okresu rozpoczyna się treść poniższej książki.
Stanowi ona swoiste zaproszenie do podróży nie tyle historycznej, ile prowa-
dzącej poprzez idee, które zrodziły się i rozwijały na terytorium naszego kraju.
To one przecież zadecydowały o tym, że pomimo granic ustanowionych przez
zaborców przetrwała więź duchowa, bez której niemożliwe byłoby odrodzenie
nie tylko państwa, ale i społeczeństwa. Przewodnikiem w tej podróży będzie
filozofia. Zaczyna się ona w momencie, gdy sama filozofia w Polsce była jesz-
cze skierowana w przeszłość, na komentowanie tego, co już było czy też po-
wstało poza granicami naszego kraju. To czas, gdy dopiero zaczął dokonywać
8 Zob. M. Straszewski, Dzieje filozoficznej myśli polskiej w okresie porozbiorowym, t. 1, Od
rozbiorów do roku 1831, Kraków 1912. Trzeba jednak przyznać, że większość historyków
filozofii za datę graniczną przyjmuje 1830 r., czyli moment wybuchu Powstania Listopado-
wego i likwidacji Królestwa Kongresowego.

Wstęp 11

się przełom, w którym filozofowie zaczęli wybiegać myślą w stronę przyszłości


i próbowali formułować wizje tego, co i jak ma być. Nie chodziło tu jednak
o kształt państwa, czyli o jego granice, ale o to, jacy powinni być ludzie, którzy
chcą w nim żyć. Filozofowie bowiem nie byli pokornymi sługami, byli zawsze
uważnymi obserwatorami i bezkompromisowymi krytykami wszelkich niedo-
skonałości epoki im współczesnej. Przykładem takiej postawy był Aleksander
Tyszyński (1811–1880), u którego:
każdy ważniejszy problem dyskutowany na łamach prasy krajowej, znajdo-
wał w nim krytyka, który w ten sposób usiłował przyczynić się do utworzenia
na gruncie polskim warunków, w jakich filozofia narodowa mogłaby uzy-
skać pozycję nauki wyróżnionej w stosunku do innych specjalności, a nawet
więcej – osiągnąć nad nimi panowanie9.
To przecież nie fizyka czy chemia mają decydować o tym, czym się filo-
zofowie mają zajmować, ale oni sami. Dlatego zakończeniem podróży przez
dzieje filozofii polskiej symbolicznie będzie okres, gdy zadanie filozofii było
z góry określane przez decydentów niebędących filozofami. Wówczas zyskała
status dyscypliny usługowej, która jest w stanie uzasadnić wszystko, a to po-
ważnie nadwyrężyło prestiż i wiarygodność ludzi ją uprawiających. Filozofia
wówczas musiała uzasadniać tylko to, co właśnie jest. Było to intelektualne
zniewolenie, którego pozostałe dyscypliny nauki, poza socjologią, nigdy nie
doświadczyły aż w takim stopniu. Dziś trudno jest zrozumieć, jak można było
być filozofem w takich warunkach, a przecież stąd brała się zapewne trwająca
po dzień dzisiejszy dominacja rozważań metodologicznych i logicznych nad
pozostałymi działami filozofii.
Układ całej publikacji jest pomyślany nieskomplikowanie. Przyjęto w niej
układ chronologiczny, co zaowocowało jej podziałem na dwie zasadnicze czę-
ści odzwierciedlające okres dziejów stanowiący obszar zainteresowań autora.
Wiek XIX, który upłynął pod znakiem dwóch wielkich dokonań polskiego
Romantyzmu i Pozytywizmu, dzięki czemu można powiedzieć o filozoficznych
inspiracjach, które doprowadziły do powstania rodzimej filozofii naukowej.
Filozofia jednak nie była traktowana wówczas jako obszar tylko teoretycznych
dociekań, a stąd cały zbiór rozpoczyna opracowanie na temat romantycznego
postrzegania zadań filozofii w służbie narodu, a przede wszystkim na rzecz
odzyskania utraconej niepodległości. Tak jak w polityce, tak i w ówczesnej

9 B. Szotek, Aleksander Tyszyński a polska filozofia narodowa, Katowice 1985, s. 155.

12 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

filozofii sformułowano wiele propozycji dróg wyjścia z niewoli zaborów. Ta-


kie propozycje zawierały nawet stanowiska zajmowane przez przedstawicieli
pozytywizmu. Walka romantyków z pozytywistami ostatecznie dotyczyła nie
tyle celu głównego, ile dróg, na których można go było osiągnąć. Wiek XIX
zamyka symbolicznie idea wyrosła z rozczarowania, nawiązująca wprost do
romantyzmu, którą w polskiej kulturze nazywa się bądź neoromantyzmem,
bądź neomesjanizmem. Owo rozczarowanie często wyrażało się w oczekiwa-
niu na to, że spełnią się prawa historii, które w zasadzie samorzutnie dopro-
wadzą do odrodzenia się własnej państwowości. Ale gdy pojawiła się nadzieja
na odzyskanie niepodległości, w pierwszym szeregu tych, którzy odbudowy-
wali instytucje niepodległego państwa nie zabrakło oczywiście także filozofów.
Wiek XX to początkowo okres jakby wytężonego nadrabiania zaległości
powstałych w epoce zaborów. Trzeba było kilku lat, aby wreszcie zdano sobie
sprawę, że choć Polska nie była forpocztą europejskiej cywilizacji, to jednak
nie ustępowała w sposób widoczny swoim najbliższym sąsiadom. Szczególnie
wyraźnie było to widoczne właśnie w dziedzinie filozofii. To właśnie wów-
czas kształtowała się szkoła uczniów Kazimierza Twardowskiego, która wy-
kreowała wielu wybitnych myślicieli ze wszystkich nieomal dziedzin nauki.
Niestety, zaledwie po dwudziestu latach Polska znowu straciła niepodległość,
choć w gronie jej obrońców nie zabrało także walczących z bronią w ręku
filozofów. Jednak nawet w mrokach okupacji życie naukowe nie zamarło. Po-
wstało wówczas wiele ważnych dzieł filozoficznych, które opublikowano zaraz
po wojnie. Nie wszystkim jednak dane było przeżyć. Filozofia polska poniosła
wielkie straty osobowe nie tylko związane ze śmiercią swoich przedstawicieli,
ale także z emigracją wielu wybitnych postaci, które po wojnie do kraju już
nie powróciły. Nie wszyscy potrafili się odnaleźć w nowej, emigracyjnej sytu-
acji, dokumentując jakby własnym przykładem, jak ważną rolę także w fi-
lozofii odgrywa kontekst kulturowy. Zapewne prawie nikt z przedwojennych
filozofów nie spodziewał się, że będą musieli kontynuować walkę, tym razem
o zachowanie możliwości pracy naukowej. W połowie wieku XX ich wyobra-
żenia o wolności i świetlanej przyszłości całej ludzkości legły nieomal w gru-
zach pod bezwzględnym naporem dwóch totalitaryzmów: faszyzmu i komu-
nizmu. Zapewne jednak rację miał Leszek Kołakowski, gdy doszukiwał się
filozoficznych korzeni totalitaryzmu. Twierdził przecież, że „komunizm był
zdegenerowaną odroślą Oświecenia, nazizm zaś spotworniałym bękartem

Wstęp 13

Romantyzmu”10. Filozofia wówczas była dla totalitarnych władz narzędziem,


dzięki któremu starali się legitymizować swoją władzę. Sprawozdanie z tej
walki zajmuje chyba najwięcej stron tej książki. Nie brakowało niezłomnych,
którzy stracili swoje życie, wolność, a nawet całkowicie zrezygnowali z upra-
wiania filozofii, nie mogąc się pogodzić z własną bezradnością wobec tego, co
się w tym czasie działo. Ale ci, którzy nie zrezygnowali z walki, odnieśli osta-
tecznie zwycięstwo. Przecież ich zasługą stało się to, że najbardziej nieprzejed-
nani wrogowie spośród filozofów marksistowskich sami stali się „rewizjoni-
stami”, którzy walnie przyczynili się, nie orężem, ale piórem, do zakończenia
totalitarnego monopolu. W tym dziele mieli jednak wsparcie ze strony tych,
którzy wcześniej wybrali decyzję o pozostaniu na emigracji. Nie można o tym
zapominać, zwłaszcza w kontekście ciągle trwających sporów o tradycje pol-
skiej filozofii.
Z dzisiejszej perspektywy trudno też zrozumieć, dlaczego polska filozofia
wyjątkowo wstrzemięźliwie przeprowadziła analizy takiego „zamglenia” świa-
domości narodowej przez ideologie totalitarne. Przecież publikacje w rodza-
ju artykułu Leszka Kołakowskiego Antysemici: pięć tez nienowych i przestro-
ga11 nawet dziś są rzadkością. Nie łudźmy się, że problem z punktu widzenia
współczesnych ma pozornie tylko wymiar historyczny, bo przecież Marzec
1968 uświadomił wszystkim, że demony przeszłości ciągle są żywe. Oczy-
wiście kwestia żydowska jest tu tylko swoistym przykładem na to, że pol-
skiej filozofii do dziś nie stać jest na przeprowadzenie rzetelnego rozliczenia
z własną przeszłością. Ciągle czekać trzeba na opracowanie dotyczące genezy
niedawnej przeszłości, w rodzaju znakomitej analizy źródeł faszyzmu pióra
Tadeusza Krońskiego Faszyzm a tradycja europejska12.
Byłoby jednak truizmem uważać, że filozofia musi zawsze być zaangażo-
wana w bieżące sprawy krajowe. W środowisku nie brakowało bowiem i ta-
kich, których jakakolwiek forma angażowania się była nie do pomyślenia.
Jedną z najbezpieczniejszych dziedzin filozofowania była zwłaszcza estetyka.
Hasło „sztuka dla sztuki”13 usprawiedliwiało w ich mniemaniu zajęcie ta-
kiego stanowiska. Czasem trudno zrozumieć ludzi, jeśli przy ich ocenie nie
uwzględnia się kontekstu tego, czym się zajmowali. Być może byłby warto
jeszcze szukać odpowiedzi na dawne pytanie Jarońskiego Jakiej filozofii Pola-
10 L. Kołakowski, Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania, Kraków 2009, s. 192.
11 L. Kołakowski, Antysemici: pięć tez nienowych i przestroga, „Po prostu” 1956, nr 19, s. 1.
12 Zob. T. Kroński, Faszyzm a tradycja europejska, Warszawa 2014.
13 Zob. S. Przybyszewski, Confiteor, „Życie” 1899, nr 1, s. 1.

14 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

cy potrzebują?14 Odpowiedź wydaje się być może dla wielu jednoznaczna – że


nie potrzebują żadnej innej poza taką, która jest uprawiana w każdym miejscu
na świecie. Każda inna odpowiedź na to pytanie prowadzi jednak wprost do
historii kultury własnego narodu. Wszak na żaden problem z tych, jakimi żyją
współcześni Polacy, nie zaradzi ani epistemologia, ani logika, ani tym bardziej
ontologia. Otóż wydaje się, że nam Polakom, potrzeba jakiejś koncepcji filo-
zofii, w której moglibyśmy się przeglądać, tak jak w tytułowym zwierciadle.
Oczywiście jest to przenośnia, ale wszak nie samym chlebem człowiek żyje.
Do takich konstatacji można dojść dopiero, gdy samemu prześledzi się
zmagania filozofów nie tylko z historią, ale i spory wewnątrz uprawianej przez
nich dyscypliny. Autor poświęcił temu wiele lat pracy i wcale nie zyskał prze-
konania, że doszedł do zadowalających wszystkich konkluzji. Dociekania te
materializowały się w dziesiątkach artykułów i opracowań opublikowanych
w wielu czasopismach i wydawnictwach zbiorowych. Niektóre z nich nie
wytrzymały próby czasu i nie weszły w skład niniejszej publikacji. Te, które
taką próbę przeszły choć w części, zostały uporządkowane, niekiedy nieco
poprawione w stosunku do pierwowzorów, aby uniknąć zbędnych powtórzeń
i ewentualnych niespójności. Nie wszystkie jednak prace, które złożyły się na
tę książkę były już opublikowane. Aby uniknąć ewentualnych nieporozumień,
na końcu książki zamieszczono zbiorczy wykaz źródeł, z których pochodzą
zamieszczone w książce opracowania.
Na całą publikację składają się zatem okruchy myśli, niczym kawałki roz-
bitego zwierciadła składane ponownie w jednolitą taflę szkła, upublicznia-
ne na różnych forach i przy różnych okazjach. Było ich tak wiele, że dałoby
się z nich złożyć jeszcze ze dwie podobne księgi. Kryterium doboru tekstów
do tego tomu było zawsze jednakowe – mają one odnosić się lub stanowić
komentarz do najważniejszych wydarzeń w historii Polski. Ponieważ część
z nich miała charakter okazjonalny, w niniejszym tomie takie elementy zostały
usunięte dla zachowania ciągłości narracji. We wszystkich cytatach przyta-
czanych w poszczególnych tekstach zachowano pisownię oryginałów, choćby
przeczyło to zasadom współczesnej pisowni w języku polskim.
W książce poświęconej historii filozofii polskiej nie uniknięto nawiązań
do filozofii światowej, gdyż było to niemożliwe choćby z tej racji, że najwy-
bitniejsi jej przedstawiciele często mieli nauczycieli i promotorów wywodzą-
cych się z ośrodków zagranicznych. Było to nieuniknione także z przyczyny,
14 F. Jaroński, Jakiej filozofji Polacy potrzebują…, s. 3.
Wstęp 15

o której wcześniej wspomniano, z cyklicznej redukcji liczby uczelni wyższych,


a nawet z czasowego zaprzestania nauki filozofii. Książka zatem dotyczy pro-
blemów filozofii polskiej w takim jej rozumieniu, jakie utrwaliło się w wielu
pracach filozoficznych15. Zwierciadło jednak nie ma dna, jego głębia jest nie-
skończona16. Nie można nigdy mieć przekonania, iż wiernie odtworzyło się
skomplikowane dzieje naszego narodu i państwa. Nie jest to również przed-
stawienie tej historii w krzywym zwierciadle, jak to robią tak zwani „odbrą-
zowiacze historii”. Zapewne istnieją na niebie i na ziemi rzeczy, o których nie
śniło się filozofom, ale zrozumieć kulturę, w której się wyrosło, to tak, jakby
stworzyć własną historię. Filozofia jest bowiem zawsze cząstką kultury, z któ-
rej wyrosła, i to tak istotnym elementem, że może stać się jej zwierciadłem.
Jeśli tak się nie dzieje, to znak, że nie spełnia zadania, do którego została po-
wołana. Publikacja ta nie pretenduje też ani do wyłączności, ani nieomylności
głoszonych tez. Wyraża ona stanowisko autora, które także na przestrzeni lat
ewoluowało. Satysfakcja twórcy nie polega bowiem na tym, że coś sam zrobił,
ale na tym, że komuś jego dzieło okaże się potrzebne. Z taką nadzieją przeka-
zuję tę księgę do wydawnictwa, jako kolejny tom w serii Biblioteki czasopisma
„Studia z Filozofii Polskiej”.
Autor składa także podziękowanie wszystkim redakcjom czasopism i wy-
dawnictwom, które wyraziły zgodę na wykorzystanie prac, wcześniej już pu-
blikowanych pod ich auspicjami, a zamieszczonych w tej księdze.

15 Zob. T. Mróz, Selected Issues in the History of Polish Philosophy, Vilnius 2016, s. 13–36.
16 Gwoli sprawiedliwości trzeba jednak dodać, że w literaturze polskiej motyw zwierciadła
jest przywoływany w nieco innym znaczeniu, jako element utrwalający jakiś ideał, który
w niezmienionej treści jest dostępny dla każdego czytelnika. W takim znaczeniu zwier-
ciadło staje się elementem literatury parenetycznej, jej centralnym punktem. Przekazuje
więc ideał, wzór osobowy, niejako ponad czasem czy ponad konkretnym wydarzeniem.
Zob. W. Wąsik, Piśmiennictwo staropolskie w przedmiocie zagadnień etycznych (Ze studiów
na historją filozofji w Polsce i dziejami arystotelizmu), „Przegląd Filozoficzny” 1919, z. 1–2,
s. 73–78.

Praktyczna funkcja filozofii

Każda nauka dlatego jest uprawiana, ponieważ jej wyniki służą ludziom.
Filozofia nie jest tu wyjątkiem. Kwestionowanie jej użyteczności to wynalazek
współczesny, a u genezy takich postaw leżą usiłowania pogrupowania nauk
na bardziej i mniej użyteczne dla człowieka, a więc naukowe i nienaukowe.
Dopiero dwa wieki temu postawiono pytanie, do której z tych grup zaliczyć
filozofię. Problemem ówczesnym było to, że był to pomysł samych filozofów,
którzy obmyślali różne warianty unaukowienia filozofii. Paradoksalnym było
wówczas, że im bardziej wymyślne były to próby, tym mniej naukową wyda-
wała się filozofia.
Historia przedstawiana w niniejszej książce rozpoczyna się jednak w mo-
mencie, w którym w naukowość filozofii nie zwątpiono. To moment, w którym
oczekiwano, że dostarczy ona narzędzi, za pomocą których zostaną rozwiąza-
ne wszystkie problemy nękające Polaków pozbawionych możliwości egzysten-
cji we własnym państwie. Z tego zadania filozofia wywiązywała się na miarę
swoich możliwości. Trzeba pamiętać bowiem, że oświeceniowi reformatorzy
państwa dostrzegali potrzebę podniesienia poziomu oświaty w całym społe-
czeństwie, ale samą filozofię postrzegali jako do niczego nieprzydatną fana-
berię, której uprawianie i nauczanie jest pozbawione sensu. Z dzisiejszego
punktu widzenia przyniosło to zanik realistycznej wizji odrodzenia własnej
państwowości. Reformy bowiem zostały przeprowadzone, ale nie uchroniły
one przed utratą niepodległości, choć zapewne reformatorzy byli przekonani,
że im się to uda. Moment, w którym Polska straciła niepodległość był zatem
wielką traumą nie tylko dla społeczeństwa, ale i dla ówczesnych ludzi nauki,
zupełnie bezradnych w starciu z realiami geopolitycznymi. Cóż zatem się sta-
ło, gdy taka próba dziejowa nastąpiła? Otóż zwrócono się do pogardzanej do-
tąd filozofii z pytaniem, co należy zrobić w takiej sytuacji. Filozofowie od tego
zadania się nie uchylili i prawdę powiedziawszy dopiero wówczas zaczęła się
historia polskiej filozofii, z której dziś możemy być słusznie dumni. Oświe-
ceniowe próby filozoficzne w Polsce były bowiem wtórne względem tego, co
powstawało na Zachodzie Europy. Od epoki romantycznej mamy zupełnie
inną sytuację, gdyż filozofia odpowiadać zaczęła na zapotrzebowanie własne-
go społeczeństwa. Nikomu zatem nie było obojętne, jakimi byli ci, którym
powierzono rząd dusz w kraju rozdartym zaborami.

Etos pracy filozofa.


O obowiązkach filozofii względem narodu i nauki

Do momentu utraty niepodległości na skutek rozbiorów polska myśl filo-


zoficzna nie dostrzegała potrzeby artykułowania własnego stanowiska w sto-
sunku do nauk uprawianych w państwach sąsiednich. Można w tym okresie
mówić nawet o wtórności polskiej myśli względem zachodnioeuropejskiej,
gdyż przemyślenia Kartezjusza, francuskich encyklopedystów czy też prekur-
sorów niemieckiego romantyzmu nadawały kierunek rozważaniom ówcze-
snych polskich filozofów. Nawet wybitni myśliciele polscy, jak bracia Śnia-
deccy, Staszic czy Kołłątaj kontynuowali przemyślenia znane już wcześniej
z pism francuskich fizjokratów i encyklopedystów czy też przedstawicieli kla-
sycznej filozofii niemieckiej. Utrata niepodległości była swego rodzaju szo-
kiem dla polskich intelektualistów, którzy zgodnie z duchem oświeceniowym
byli przekonani o bezwzględnym charakterze procesu dziejowego zmierzają-
cego do formowania się coraz doskonalszego świata. Dlatego też nie potrafili
oni przez wiele lat znaleźć odpowiedzi co do przyczyn, dla których upadła
Polska. Można to tylko częściowo przypisać słabej i nieukształtowanej jeszcze
w tym czasie świadomości narodowej, czego dowodem miało być to, że jeszcze
w XVIII wieku nie brakowało w Polsce uczonych traktatów filozoficznych pi-
sanych po łacinie. Wydaje się jednak, że znacznie istotniejsze znaczenie miało
przekonanie, że filozofia zajmuje się tylko myśleniem, a nie ludzkimi działa-
niami. W efekcie porozbiorowa filozofia początkowo praktycznie niczym się
nie różniła do tej przed rozbiorami. Inaczej mówiąc, filozofowie nie mieli nic
do zaoferowania tym grupom społecznym, które dążyły do odzyskania nie-
podległości. Musiało upłynąć wiele lat, zanim pośród samych filozofów za-
częły pojawiać się próby naukowego zinterpretowania sytuacji powstałej po
rozbiorach. Najczęściej zrzucano winę na całe społeczeństwo, jak to spotyka-
my choćby w Dziejach filozoficznej myśli polskiej Maurycego Straszewskiego:
Duszom polskim zbywa na wytrwałości, na zamiłowaniu do ciągłości w pra-
cy, natura polska jest jakaś jak gdyby niedokończona, gruntowność nie na-
leży do naszych przymiotów17.
17 M. Straszewski, Dzieje filozoficznej myśli polskiej w okresie porozbiorowym, Kraków 1912,
s. 49.

Etos pracy filozofa… 21

Z drugiej zaś strony eksponowano moralną wyższość Polaków nad zabor-


cami, a nawet starano się znajdywać dobre strony utraty niepodległości:
We wszystkich wstrętnych czynach i obrzydliwościach polityki współczesnej,
w wszystkich jej szacherkach i krętactwach, spełnianych z miną świętosz-
ka, żadnego nie bierzemy udziału. Wszelkie podłości i nikczemności wieku
– naszych nie obciążają sumień. Kto wie czy byłoby tak, gdybyśmy jako
samoistny organizm państwowy musieli brać udział w tej całej dzisiejszej
tak wstrętnej robocie politycznej. A więc w górę serca! Polska nie upadła!
Ona żyje. Żywot wprawdzie ciężki i twardy, ale niespożyty, bo wewnętrzny,
a skutkiem tego może nawet trwalszy i bardziej wartościowy od wegetowa-
nia w zewnętrznym dobrobycie18.
Przyjmując takie założenia, łatwo można było usprawiedliwić brak jakiej-
kolwiek działalności na rzecz odzyskania wolności. Taki bierny stosunek do
rzeczywistości środowisk naukowych spowodował, że w pierwszych latach po
utracie niepodległości w polskiej nauce nie pojawił się nikt o autorytecie zbli-
żonym do tego, jakim cieszyli się w epoce Oświecenia Staszic czy Kołłątaj.
W rezultacie tego stanu rzeczy filozofia przedromantyczna była tylko teo-
retyczną, a wedle słów Franciszka Krupińskiego była scholastyczną, gdyż tak
jak w średniowieczu:
żaden z filozofów nie obierał sobie pewnego stanowiska, by zeń całą dzie-
dzinę teorji i praktyki ogarnąć i pewien organicznie powiązany system
utworzyć, lecz obrabiał najczęściej komentarze nad Aristotelesem lub snuł
prawidła i maxymy dla życia praktycznego, bez związku i ładu, ot tak, jak to
przyszło do głowy19.
Zapewne też poprawnie ten autor interpretował jej stan ówczesny: „filo-
zofja przed wystąpieniem Trentowskiego, Kremera i innych była tylko bawi-
dełkiem szkolnym”20. Warto zatem podjąć próbę określenia przyczyn, dla
których filozofia romantyczna stanowi przełom w dziejach polskiej myśli na-
ukowej, a przede wszystkim wykazać, na czym ten przełom miałby polegać.

18 Tamże, s. 47.
19 F. Krupiński, Filozofia w Polsce, [w:] A. Schwegler, Historia filozofji w zarysie, przeł. F.K.,
Warszawa 1863, s. 384.
20 Tamże.
22 Praktyczna funkcja filozofii

1. Filozofia polska (narodowa) i filozofia w Polsce


Ewolucja polskiej myśli filozoficznej po utracie niepodległości przez Pol-
skę w 1795 r. nie wzbudzała dotąd większego zainteresowania wśród history-
ków filozofii. A przecież można zauważyć ogromną przemianę sposobu my-
ślenia ówczesnych elit intelektualnych. Za największych przeciwników, którzy
doprowadzili do upadku Polski arbitralnie uznano Rosję i Niemcy, a stąd rów-
nież w pewnym sensie nie wypadało kontynuować przemyśleń naukowców
działających w tych państwach.
Nic zatem dziwnego, że po utracie niepodległości polskie elity intelektu-
alne, poczuwając się do pełnienia funkcji strażników wartości narodowych
zaczęły wyraźnie podkreślać swą odrębność od kultury i nauki państw zabor-
ców. W sztukach plastycznych i literaturze zaczęto sięgać po inspiracje do hi-
storii narodowej i elementów kultury ludowej, natomiast w nauce nie dawało
się przeprowadzić takiego zabiegu. Pojawił się wówczas problem możliwości
uprawiania filozofii narodowej, czyli specyficznie polskiej. Rodziło to nawet
poważne spory wśród filozofów, gdyż wielu z nich w przekonaniu, że prawdy
naukowe nie zależą ani od miejsca ich odkrywania, ani też od ludzi, którzy je
odkrywają, uważało taki zabieg za niemożliwy. Prawda naukowa ma bowiem
z założenia charakter obiektywny, jest wartością uniwersalną, niezależną od
ludzkich chęci i oczekiwań. Z jednej więc strony filozofia w Polsce tego okresu
jest uprawiana w duchu uniwersalizmu, w zgodzie z hasłami oświeceniowy-
mi, a z drugiej mamy do czynienia z próbami podkreślania jej narodowego
charakteru, przede wszystkim dlatego, aby nie stanowiła ona odbicia koncep-
cji zrodzonych w państwach zaborczych. Można więc mówić o dwóch nur-
tach w polskiej filozofii tego okresu, w literaturze rozróżnianych jako filozofia
polska i filozofia w Polsce. Pierwszy z nich eksponuje odmienność polskiej
filozofii od koncepcji zrodzonych w innych kulturach, drugi zaś uznaje filo-
zofię niejako za wspólne dziedzictwo i dorobek ludzkości, a więc kwestionuje
możliwość istnienia jakiejkolwiek filozofii narodowej21.
Początkowo jednak filozofia polska u progu Romantyzmu rozwijała się
przede wszystkim jako odbicie ogólnych trendów w filozofii niemieckiej, i to
powodowało jej wtórność względem dominujących wówczas koncepcji: Schel-
lingiańskiej i Heglowskiej. Jednak nawet polscy uczniowie Hegla uważali za
21 O sporach na ten temat w historii filozofii polskiej zob. T. Mróz, Filozofia polska czy filozofia
w Polsce? Opinie pierwszych polskich historyków filozofii, [w:] Filozofia jako mądrość bycia,
pod red. S. Konstańczaka i T. Turowskiego, Zielona Góra 2009, s. 35–44.

Etos pracy filozofa… 23

obowiązek reinterpretować tezy swego nauczyciela i eksponować odrębność


własnych koncepcji. Takie poszukiwania doprowadziły do sformułowania
oryginalnej koncepcji filozofii narodowej, która jak żaden z dotychczasowych
systemów filozoficznych stanowi jedność z pozostałymi składowymi polskiej
kultury. Wydaje się, że trafnie ujął później takie zabiegi Stanisław Garfein-
Garski, wedle którego:
Specyfika narodowa filozofii może jednak […] wiązać się z podejmowanymi
problemami filozoficznymi, które zmieniają się wraz ze zmianą sytuacji na-
rodu, czy ogólnoświatowych prądów kulturalnych. Filozofia może być naro-
dową jako jeden z przejawów narodowej kultury. Narodowość filozofii poj-
mowana w ten sposób nie różni się od ‘narodowości’ literatury, czy innych
dziedzin kultury. Istnieje jednak […] pewna dziedzina refleksji filozoficznej,
dzięki której filozofia zyskuje istotnie narodowy charakter, jest to filozofia
historii, historiozofia. Historiozofia nie poprzestaje bowiem na wyjaśnianiu
przeszłości, lecz wyznacza przyszłość, cele i zadania dla narodu22.
Nic zatem dziwnego, że specyficzną cechą polskiej filozofii romantycznej
było toczenie rozważań zgodnie z inspiracjami pochodzącymi z innych dzie-
dzin kultury, w tym zwłaszcza literatury. Doprowadziło to nawet do pewnego
upodobnienia się literatury i filozofii, gdyż niektóre dzieła literackie były za-
razem także traktatami filozoficznymi, a dzieła filozoficzne niejednokrotnie
dziełami literackimi, jak np. prace z estetyki Józefa Kremera (Listy z Krakowa
czy też Podróż do Włoch). Podkreślał to także jeden z najwybitniejszych histo-
ryków filozofii polskiej, Maurycy Straszewski:
Myśl filozoficzna tego okresu, zrodzona z wielkiego bólu narodowego i roz-
czarowań najokropniejszych a zasilona potężnym rozmachem z czasów prze-
dlistopadowych, wydała przeważnie na tułactwie owoce wprost wspaniałe.
Zewnętrznie przybrała ona w wielu tworach postać poezji, albo prozy po-
etyckiej, bez względu na formę przenika ją do głębi duch wielkiej i głębokiej
filozofji. Nie zbywa nam atoli w tym okresie także na wszechstronnie opra-
cowanych systemach filozoficznych przy zastosowaniu metod rozumowania
naukowych23.

22 Tamże, s. 38.
23 M. Straszewski, Historja filozofji w Polsce, przerobił i uzupełnił ks. F. Kwiatkowski, Kraków
1930, s. 40.

24 Praktyczna funkcja filozofii

Zwrócenie uwagi na narodowy wymiar filozofowania Straszewski przypisy-


wał Staszicowi i Kołłątajowi, których przesłanie duchowe określił następująco:
Etyka osobista to za mało. Etyki narodowej i społecznej nam potrzeba, jeżeli
chcemy utrzymać się jako naród, przy życiu. Drogą do tego najodpowied-
niejszą, ba jedyną możliwą to narodowe wychowanie24.
Hasło niesienia „kaganka oświaty pod strzechy” było więc konsekwen-
cją takiego sposobu rozumowania. Polskie środowiska artystyczne i naukowe
w pewnych okresach fascynowały się tymi hasłami, traktując je jako substytut
realnej działalności na rzecz odzyskania niepodległości. Hasło to było o tyle
pojemne, że mogli je realizować zarówno lojaliści, jak i autentyczni działa-
cze ruchów niepodległościowych. W taki oto sposób w ramach jednej forma-
cji intelektualnej obok siebie mogły funkcjonować osoby mające całkowicie
odmienne stanowiska co do celów prowadzenia działalności politycznej oraz
zadań, jakie ma do spełnienia filozofia. Stwarza to pewne problemy podczas
podejmowania prób oceny pod względem politycznym czy choćby tylko mo-
ralnym przedstawicieli ówczesnych polskich elit.
Antoni Molicki swego czasu podjął próbę określenia cech charakterystycz-
nych dla polskiej filozofii narodowej. Wedle tego autora takimi cechami były:
1. związek z filozofią Hegla, którego koncepcje poddane zostały krytycz-
nej analizie zmierzającej w tym kierunku, aby rozbudzić zaintereso-
wanie Polaków filozofią. Filozofowie narodowi próbowali zatem do-
konać syntezy Heglowskiej historiozofii z „kolorytem miejscowym”,
z lokalnymi tradycjami i religijnością;
2. religijny charakter – w odróżnieniu od panteistycznego systemu Hegla
w filozofii narodowej podjęto „obronę osobowości Boga i nieśmiertel-
ności żywota wedle religii chrześcijańskiej pojmowanych”25;
3. podobieństwo źródeł i celów, do których odwoływali się i zmierzali
poszczególni filozofowie, co zarazem stanowiło podstawę włączenia
ich filozofii do nurtu narodowego. Owo podobieństwo polegało jednak
głównie na wzięciu na siebie obowiązku podtrzymania ducha narodo-
wego, ale niekoniecznie oznaczało aprobatę dla rewolucyjnych działań
na rzecz odzyskania niepodległości. Można nawet zauważyć rosnące
obawy przed zrywem rewolucyjnym, co powodowało, że hasła zrywów
24 M. Straszewski, Dzieje filozoficznej myśli polskiej w okresie porozbiorowym…, s. 164.
25 A. Molicki, Stanowisko filozofji Karola Libelta i stosunek jego do innych współczesnych
filozofów polskich, Lwów 1875, s. 7.

Etos pracy filozofa… 25

niepodległościowych nie cieszyły się takim poparciem ze strony elit,


jak oczekiwali ich organizatorzy.
Molicki oprócz Karola Libelta zaliczał do tego nurtu Józefa Kremera, Fer-
dynanda Trentowskiego, Józefa Gołuchowskiego oraz Augusta Cieszkowskie-
go. Wszyscy ci filozofowie byli uczniami Schellinga bądź Hegla i w znacznym
stopniu ich koncepcje odzwierciedlały poglądy nauczycieli. Ale o charakte-
rze narodowym uprawianej przez nich filozofii zadecydowało przejmowanie
treści rodzimej mesjanistycznej literatury romantycznej oraz przyjęcie za cel
„podniesienie upadłego kraju podźwignięciem oświaty narodowej”26.
W zasadzie to dopiero Karol Libelt zaczął eksponować odmienność ro-
dzimej filozofii od tej uprawianej w krajach zaborców. Franciszek Krupiński
w swej Filozofii w Polsce, mimo że sam był heglistą, wskazywał na czym ta
różnica polegała. Otóż filozofia niemiecka była w swej istocie filozofią speku-
latywną, skrajnie racjonalistyczną, natomiast Libelt i Gołuchowski w swych
pracach, pomyślanych jako prezentacja narodowego systemu filozoficznego,
krytykują bezpłodny charakter takiego filozofowania. Ich zasługą jest więc:
okazanie na filozofii niemieckiej negatywnej strony rozumu, który nic trwałe-
go zbudować nie może, wszystko burzy, krytykuje a nic organicznego sam nie
sprawia. Smutna to rzecz, kiedy filozof z powołania, sam grób kopie filozofii,
obudzając nieufność do rozumu27.
Do tego nurtu należałoby dodać jeszcze samego Franciszka Krupińskiego
(1836-1898), który otwarcie przyznawał się do swego heglizmu, a na dodatek
uważał, że w myśli Hegla dopełniła się filozofia. Było to stanowisko aprobo-
wane przez większość polskich uczniów niemieckiego filozofa, Krupiński je
tylko wyraził jednoznacznie:
Teorya filozoficzna dawno już skończona – nie wiele dzisiaj dodać można; ale
praktyka szeroka i niewyczerpana, do niej więc, do stosowania prawd osią-
gniętych […] rękę przyłożyć należy, a wówczas filozofowie staną się dobroczyń-
cami ludzkości28.
Rozum ludzki zatem w systemie Heglowskim osiągnął granice ludzkich
możliwości. Z drugiej zaś strony powszechnym u polskich heglistów było prze-
konanie, że skrajnie racjonalistyczny i panteistyczny charakter filozofii Heglow-
26 Tamże, s. 9.
27 F. Krupiński, Filozofia w Polsce…, s. 468.
28 Cyt. za: H. Struve, Ks. Franciszek Krupiński jako filozof, Warszawa 1898, s. 7.

26 Praktyczna funkcja filozofii

skiej nie pozwalał na zrozumienie świata dostępnego człowiekowi. Wiązało się


to bowiem z podkreślanym przez Molickiego religijnym charakterem filozofii
narodowej. Wychowanym na katolicyzmie polskim filozofom nie wydawało się
bowiem możliwe poznanie wszystkiego, bo w deterministycznej, wyjaśnianej
i opisywanej w kategoriach dialektycznych rzeczywistości nie było miejsca dla
Boga sprawiedliwego. Przyjęcie rozwiązania Heglowskiego musiało przecież
oznaczać, że rozbiór Polski był zgodny z porządkiem świata opisywanego przez
dialektykę. Wydaje się zatem, że była to główna przyczyna mesjanistycznego
charakteru filozofii polskiej, gdyż wiązało się z tym także przekonanie, że ist-
nieje sprawiedliwość dziejowa niezależna od działań ludzkich.
Trzeba także podkreślić fakt, że bierne stanowisko części ówczesnych elit
intelektualnych sprzyjało postawom lojalistycznym i ugodowym ludzi nauki
wobec administracji zaborców. W ślad za Herderem i jego filozofią dziejów
pojawiały się stanowiska zakładające istnienie czegoś na kształt sprawiedli-
wości historycznej, a zatem przekonania, że nadejdzie czas, w którym wszel-
kie niedogodności i cierpienia związane z utratą bytu państwowego zostaną
samoistnie zrekompensowane. Tym też można wytłumaczyć silny związek
ówczesnych koncepcji filozoficznych z religią, bo to Bóg, jako nieomylny sę-
dzia i strażnik sprawiedliwości dziejowej miał wynagrodzić Polsce i Polakom
cierpienia wynikające z niewoli. Tylko niektórzy filozofowie w rodzaju Hoe-
ne-Wrońskiego w swych poszukiwaniach podążali dalej, dostrzegając potrze-
bę aktywności intelektualnej, mającej doprowadzić do odkrycia absolutnych
praw, które rządzą całą rzeczywistością i pozwolą ostatecznie dziejom doko-
nać się w zgodzie z tak pojmowaną sprawiedliwością dziejową. Dlatego też
filozofię Hoene-Wrońskiego należy uznać za moment graniczny, w którym
skrajnie racjonalistyczna filozofia, nastawiona na bierne kontemplowanie rze-
czywistości, osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Podkreślić trzeba także to,
że tak pasywnie zadania filozofii pojmowali praktycznie wszyscy myśliciele
polscy okresu porozbiorowego ukształtowani w epoce Oświecenia. Wiązało
się to przede wszystkim z przekonaniem właściwym intelektualistom tej epoki
o linearnym postępie dziejowym, który prowadzi nieuchronnie do powstawa-
nia coraz doskonalszych struktur społecznych oraz o tym, że niezależnie od
działań człowieka dzieje toczą się z nieubłaganą koniecznością i konsekwen-
cją. Zdarzenia w świecie społecznym miały przebiegać wedle takich samych
bezwzględnie obowiązujących praw, jak w przyrodzie. Dlatego w historiozofii
tego okresu jest pełno analogii do świata przyrody, dotyczących tego, że każda
Etos pracy filozofa… 27

struktura czy też zbiorowość uznana za podmiot dziejowy rodzi się (powstaje),
osiąga młodość, wiek dojrzały, ale potem nieuchronnie przychodzi starość, aż
wreszcie jej śmierć (upadek). A wszystko to po to, aby zrobić miejsce kolej-
nym, bardziej dynamicznym podmiotom, które szybciej i z większą determi-
nacją doprowadzą do urzeczywistnienia ideału społeczeństwa doskonałego.
W taki sposób w niemieckiej filozofii klasycznej historia została zunifor-
mizowana, nie było w niej miejsca na przypadek i nieciągłość. Filozofia ta
z założenia zatem dążyła do generalizacji wszystkiego, nie tylko historii, ale
zwłaszcza nauki. Istniała jedna droga progresywnego postępu, a nauka nią
także podążała i ilustrowała postępy na niej dokonywane. Ale już wówczas
zauważano, że człowiek jest władny przyspieszać bieg historii, a przykładem
tego była rewolucja francuska. Maurycy Straszewski w zgodzie z duchem
konserwatywnego środowiska krakowskiego twierdził nawet, że:
W Polsce jednak rewolucyi nie było, tutaj dokonało się zupełne jej prze-
ciwieństwo. Myśmy się odrodzili nie przez rewolucyę, ale przez ewolucyę.
W tem tkwi właśnie nasza wielka chwała i zasługa, ale znowu także i jedna
z przyczyn naszej klęski ostatecznej29.
Straszewski w swych Dziejach filozoficznej myśli polskiej zaproponował
także podział dziejów historii porozbiorowej filozofii polskiej, który w ogól-
nym zarysie utrzymał się do dnia dzisiejszego. Otóż wyodrębnił w tej historii
trzy etapy, z których pierwszy związany był z Oświeceniem, gdyż o jego kształ-
cie stanowili myśliciele ukształtowani w tej epoce. Etap ten nazwał wileńskim,
gdyż właśnie w Wilnie skoncentrowali się najwybitniejsi polscy filozofowie.
Zauważył też, że etap ten charakteryzował się:
duchem pseudoklasycyzmu w literaturze, - duchem empiryzmu i idealizmu
w nauce i filozofii, - zaś duchem legalności, trzeźwości, tudzież chęcią dosto-
sowania się do nowych warunków bytu w polityce30.
Drugim etapem, zapoczątkowanym rozczarowaniem po klęsce Powstania
Listopadowego, miało być wystąpienie polskich romantyków „idealistyczne
w zakresie filozofii, w polityce zaś pełnym wiary w przyszłość Polski, ale Pol-
ski nowej wywalczonej ofiarą i poświęceniem utrwalonej znojem i pracą”31.

29 M. Straszewski, Dzieje filozoficznej myśli polskiej w okresie porozbiorowym…, s. 36.


30 Tamże, s. 51.
31 Tamże, s. 51–52.

28 Praktyczna funkcja filozofii

Autor dostrzegał w tej epoce swoiste zlanie się poezji z filozofią, która przez to
nabrała znamion natchnionej. Zauważył w niej rys specyficzny:
Jak przystało dla narodu nie mogącego się zadowolić rzeczywistością, zwró-
ciła się myśl polska głównie ku przyszłości. Zagadnienie przyszłości stało
się dla niej – podobnie jak niegdyś dla proroków Izraela – najważniejszym
z zagadnień32.
W świetle przemyśleń Straszewskiego temu zwróceniu się ku przyszłości
nie towarzyszyło jednak żadne działanie. Faza ta zakończyć się miała po Po-
wstaniu Styczniowym, ponosząc klęskę w obliczu intensyfikacji polityki ru-
syfikacji i germanizacji oraz przede wszystkim po zakończeniu wojny francu-
sko-pruskiej w 1870 r., która położyła ostateczny kres emigracji do Francji.
Początek fazy trzeciej Straszewski wiązał z nadaniem narodowego cha-
rakteru Akademii Nauk w Krakowie oraz wszechnicy lwowskiej. Straszewski
zauważał, że po tej dacie filozofia polska stała się przez to jakby mniej naro-
dową, gdyż nauka polska została w większym stopniu włączona w nurt świa-
towy. Dlatego apelował:
My wydziedziczeni i wykolejeni, my na własnym prześladowani zagonie, my
z taką miłością i tęsknotą zapatrzeni w wielką naszą przeszłość, jesteśmy
jakgdyby powołani przez Opatrzność do pracy na rzecz ideałów przyszłości.
Ale praca ta musi czuć grunt pod stopami, z ojczystego więc niechaj wyrasta
podłoża33.
Straszewski nie dał jednak żadnej wskazówki, na czym ta praca miałaby
polegać, choć w samej dziedzinie filozofii wskazał na różnicę pomiędzy fazą
trzecią a drugą. Otóż w drugiej filozofia była skoncentrowana na szczegółach,
a teraz nadszedł czas dokonywania syntez, a stąd swoje Dzieje filozoficznej
myśli polskiej także zaliczył do wykonywania takiej pracy.
Dopiero późny Romantyzm polski wypracował nie tyle nową filozofię, ile
przydał jej konkretne zadania praktyczne. Ten pragmatyczny kształt filozofii
wynikał nie tylko z potrzeby podtrzymywania i ożywienia ducha narodowe-
go, do którego to zadania filozofia miała być szczególnie predestynowana, ale
zwłaszcza z potrzeby przygotowania społeczeństwa do życia w niepodległym
kraju. Nic zatem dziwnego, że w filozofii polskiej tego okresu nie tyle mówi

32 Tamże, s. 53.
33 Tamże, s. 55.

Etos pracy filozofa… 29

się o świetlanej przeszłości, ile próbuje się przede wszystkim roztaczać wizje
pożądanej przyszłości. Różnice pomiędzy tymi dwoma sposobami uprawia-
nia filozofii wynikały także z tego, że filozofię romantyczną rozwijali myśli-
ciele, którzy nie pamiętali już czasów I Rzeczypospolitej, a znając świadectwa
historyczne, w ogóle nie pragnęli restauracji państwa wedle wzoru znanego
z przeszłości. Nie oznacza to jednak, że romantycy całkowicie odrzucali hasła
oświeceniowej historiozofii, gdyż bez zastrzeżeń akceptowali choćby założenie
o progresywnym postępie dziejowym.
Obraz teraźniejszości kreowany przez polskich romantyków to zatem nie
tylko żale nad straconą niepodległością, ale zwłaszcza przypisanie istnieją-
cemu status quo akcentu chwilowości, niestabilności i dysharmonii. Stany
przeszłe były lepsze od obecnych, ale to nie one stanowić miały o przyszło-
ści, która miała być wykreowana niejako od nowa. Romantycy prześcigali się
w tym, aby ową nieciągłość czasową jakoś wytłumaczyć. Filozofia Heglowska
dawała taka możliwość, z której chętnie skorzystali. „Kawałkowanie dziejów”
na mniejszą lub większą liczbę epok było właśnie jednym z wyjaśnień. Teraź-
niejszość musiała taką być, gdyż zawsze stanowiła arenę zmagań tezy mającej
swe źródła w przeszłości i antytezy przez siebie zrodzonej. Nowa przyszłość,
to nowe społeczeństwo, w którym duchowość ludzka ma odgrywać decydu-
jącą rolę. Polscy romantycy zawiedzeni obojętnością Zachodu wobec spraw
polskich zgodnie odrzucali wszelkie wizje przyszłości tam zrodzone. Kreowali
więc wizje własne, które osadzali mocno w rodzimych realiach. Nowa era
w dziejach myśli ludzkiej miała być słowiańska, choć otwarta na propozy-
cje zrodzone w filozofii Zachodu. Łączyli więc myśl filozoficzną z politycz-
ną, co spowodowało, że byli mocno zaangażowani w działalność społeczną.
W Prolegomenach Cieszkowski pisał więc „w każdej teraźniejszości pojawia
się skupienie przeszłości i przyszłości”34, gdyż jest ona pomostem do powsta-
nia w przyszłości nowej jakości – syntezy.
Nie wydaje się zatem zasadne przekonanie, że o rysie narodowym polskiej
filozofii zadecydował pierwiastek mesjanistyczny. Józef Ujejski podkreślał, że
uogólnienie, jakoby mesjanizm narodowy był koniecznie „filozofją narodu
podbitego”, utrzymać się istotnie nie da35,

34 A. Cieszkowski, Prolegomena do historiozofii, Warszawa 1972, s. 26.


35 J. Ujejski, Dzieje polskiego mesjanizmu od powstania listopadowego włącznie, Lwów 1931,
s. 24.

30 Praktyczna funkcja filozofii

gdyż znany jest także mesjanizm francuski czy niemiecki. Narody podbite
tylko chętniej odwołują się do mesjanizmu żydowskiego, który zrodził kon-
cepcję „tryumfu mesjasza cierpiącego i poniżonego”36. Ujejski cytuje Johanna
Gottlieba Fichtego Reden an die deutsche Nation, w którym to dziele zawarł
on tezę, że narody podbite zasadniczo tracą przede wszystkim samodzielność
i możliwość wpływania na losy świata, przez co pozostaje im tylko „sława
posłuszeństwa”. Istnieje jednak możliwość zmiany tego stanu rzeczy, a więc
podniesienia narodu z upadku, „jedynie pod tym warunkiem, że mu się nowy
świat objawi, przez którego stworzenie rozpocznie nowy, sobie właściwy okres
czasu i wypełni ten okres jego kształtowaniem”37. Ten nowy i pożądany stan
rzeczy nie pojawi się jednak sam – wymaga bowiem wysiłku i praktycznego
zaangażowania na rzecz swego urzeczywistnienia.
2. W stronę filozofii czynu
Maurycy Straszewski, opisując przyczyny upadku I Rzeczypospolitej winił
za to przede wszystkim obywateli, a w zasadzie stan szlachecki, który przez
wzgląd na swoje egoistyczne interesy osobiste i klasowe doprowadził do roz-
padu całości, blokując konieczne reformy. Stwierdził wówczas: „Dla takich
żywiołów zastój, bezczynność, bierność są stanami najbardziej upragniony-
mi”38. Ten stan rzeczy, choć był w zasadzie zjawiskiem powierzchownym, bo
pozostałe warstwy społeczne stanowiące o trwaniu narodu parły do zmian,
to jednak zamroził istniejącą sytuację. Ze słów Straszewskiego można wnio-
skować, że w jego opinii fakt, iż w Polsce nie było rewolucji niejako zatrzymał
historię. Zdrowa część społeczeństwa jednak była gotowa do podjęcia cięż-
kiej pracy na rzecz koniecznych zmian. Obrazowo swoje stanowisko ilustruje
przytoczonymi słowami Maurycego Mochnackiego, który pisał: „rozbiór Pol-
ski nie był sekcyą trupa, albo obumierającego ciała, lecz żywej istoty, odradza-
jącej się w samej katastrofie politycznego zgonu”39.
Biskup Jan Chrzciciel Albertrandi (Albertrandy), prezes Towarzystwa
Warszawskiego Przyjaciół Nauk (TWPN) był pierwszym znanym z przeka-
zów historycznych naukowcem, który wypowiedział się na temat zadań nauki
36 Tamże, s. 24-25.
37 Cyt. za: J. Ujejski, Dzieje polskiego mesjanizmu od powstania listopadowego włącznie…,
s. 25.
38 M. Straszewski, Dzieje filozoficznej myśli polskiej w okresie porozbiorowym…, s. 36.
39 Tamże, s. 37.

Etos pracy filozofa… 31

w dziele odrodzenia państwa polskiego. W jednym ze swoich przemówień na


zebraniu towarzystwa podkreślił potrzebę praktycznego pożytku z uprawia-
nia nauk:
Towarzystwo przyjaciół nauk powinno […] upatrywać, utrzymywać i wspie-
rać wszelką usilność, co powszechna wyciąga potrzeba, co do wydoskona-
lenia towarzystwa ludzkiego najbardziej dopomaga, co do uszczęśliwienia
współziomków, ojczyzny, świata całego najbardziej i niezawodnie służy40.
W konkluzji zaś proroczo podkreślił, że jeśli nauka tego zadania nie speł-
ni, to nie tylko państwo niepodległości nie odzyska, ale naród utraci nawet
swoją tożsamość:
Jeśli zaniedbacie wsparcia nauk narodowych, jeżeli nie przyłożycie usilnej do
tego pracy, to inni zastąpią was, obmyślą nauczycielów, naznaczą wzory, prze-
piszą nauki, ale ci nauczyciele, te wzory, te nauki – narodowemi nie będą41.
To zalecenie co prawda dotyczyło wszystkich nauk, ale zadanie to spoczęło
przede wszystkim na filozofii, której teoretyczny charakter jeszcze wówczas
powodował, że jej uprawianie nie wzbudzało niepokoju u zaborców.
Jak już wspomniano, ówczesne elity odbierały fakt rozbioru kraju jako
wielką niesprawiedliwość dziejową. Ten stan rzeczy rodził oczywisty sprzeciw
wobec istniejącej sytuacji, który w filozofii przybrał szczególny wymiar. Otóż
w pewnym sensie ówczesne elity intelektualne obwiniały filozofię o przyczy-
nienie się do takiego stanu rzeczy. Szczególną dezaprobatę wzbudzały ścisłe
jej związki z filozofią niemiecką i rosyjską. Niektórzy odbierali to nieomal jako
przejaw zdrady duchowej. Przyczyn niepowodzeń i utraty niepodległości upa-
trywano zatem nie w sferze materialnej, ale na płaszczyźnie duchowej, której
kształtowanie uważano za domenę filozofii.
W polskiej nauce okresu porozbiorowego nie było zatem filozofa, który
by nie podejmował rozważań na ten temat, aby niejako usprawiedliwić upra-
wianą przez siebie naukę. Klasyczny tekst Jarońskiego (1777–1827) Jakiej
filozofji Polacy potrzebują (1810) filozofię traktuje jako praktyczną dziedzinę
poprawiania ludzkiego charakteru:

40 Cyt. za: tamże, s. 68.


41 Tamże.
32 Praktyczna funkcja filozofii

Filozofia, czyli umiejętność wstępna, jest wykład porządny wspólnych


wszystkim umiejętnościom wiadomości, jakich rozum ludzki tylko dojść
może, pozbieranych dla czynienia człowieka lepszym i szczęśliwszym42.
Stąd też bierze się jego postulat kierowany do wszystkich filozofów: „Nie filo-
zofujmy dla szkoły, filozofujmy dla potrzeb społecznego życia”43. Nie mniejszą
uwagę poświęcił wówczas potrzebie rozwijania praktycznej strony uprawiania
filozofii: „praktyka jest tylko zastosowaniem wiadomości nabytych do pew-
nych zamiarów”, a tym zamiarem było oczywiście przyczynienie się do przy-
szłego odrodzenia państwa polskiego. Polska szkoła filozofii czynu nie zrodzi-
ła się zatem dopiero w Pozytywizmie, bo jej źródeł zasadnie można upatrywać
już w momencie utraty niepodległości przez Polskę.
Jaroński nie był w swych oczekiwaniach odosobniony, bo podobnie za-
danie dla filozofii postrzegali również przedstawiciele innych ośrodków aka-
demickich. Feliks Kozłowski (1803–1872) w swej pracy Początki filozofji
chrześcijańskiej krytykuje nie tylko uniwersalistyczne założenia filozofii Fer-
dynanda Trentowskiego, której był zagorzałym przeciwnikiem i krytykiem, ale
również odnosi się do współczesnej mu kondycji polskiej filozofii. Zauważa
więc, że pod wpływem filozofii niemieckiej polska filozofia oderwała się od
życia i zaczęła posługiwać się skomplikowanym językiem niemającym żad-
nego zastosowania w rozwiązywaniu problemów życiowych. Sam zapowiada
więc, że pisał swoją książkę jakby w opozycji do głównego nurtu filozofii: „jest
najgorętszem mojem życzeniem, ażeby niniejsze pismo każdy, kto je tylko do
ręki weźmie, nisko czy wysoko wykształcony, bez trudności rozumiał”44. Ko-
złowski zamiast terminu „elita władzy” stosował jego ówczesny odpowiednik
„panowie wpływu”. W świetle lektury książki można odnieść wrażenie, że
nadając temu terminowi wyłącznie pejoratywne znaczenie rozumiał przez to
wszystkie grupy społeczne, które przyczyniły się do upadku Rzeczypospolitej
i utrzymywania jej w stanie zapaści, starając się zapobiec odrodzeniu naro-
dowemu i ograniczyć dążenia niepodległościowe narodu. Wedle tego autora
nauka jest właśnie od tego, aby zapobiec takiemu stanowi rzeczy i choćby
z tej racji nie może być uniwersalną, a musi być narodową, czyli oddawać in-
teres narodu, w którym jest tworzona. Tłumaczy to skądinąd jego niechęć do

42 F. Jaroński, Jakiej filozofji Polacy potrzebują, [w:] Jakiej filozofii Polacy potrzebują..., s. 16.
43 Tamże, s. 6.
44 F. Kozłowski, Początki filozofii chrześcijańskiej włącznie z krytyką filozofii Bronisława Ferd.
Trentowskiego, t. 1, Poznań 1845, s. III.

Etos pracy filozofa… 33

filozofii Trentowskiego a także eksponuje zasadniczy rys filozofii narodowej,


którym jest jakby odwrócenie biegu historii i odtworzenie stanu uprzednio
istniejącego. Nic zatem dziwnego, że historia jest tak eksponowana w polskiej
nauce tego okresu, to ona właśnie ma za zadanie utrwalić obraz przeszłości,
do której naród powinien wrócić. Nie ma to być oczywiście mechaniczna ko-
pia stanu przeszłego, ale winna być oczyszczona z błędów przeszłości i nieja-
ko adaptować to wszystko, co służy poprawie kondycji moralnej i materialnej
narodu polskiego.
Nauka w ogóle ma więc do spełnienia praktyczne zadania i filozofia nie
jest tu żadnym wyjątkiem. Zadaniem filozofii jest także powstrzymywanie
obcych wpływów, które pod płaszczykiem uniwersalizmu, jak choćby – zda-
niem tego autora – filozofia Trentowskiego, osłabiają poczucie tożsamości na-
rodowej, wystawiając społeczeństwo polskie na destrukcyjne wpływy nauki
uprawianej w państwach zaborczych. Nie istnieje bowiem żadna nauka uni-
wersalna, istnieje tylko narodowa, którą „panowie wpływu” upowszechniają
pod płaszczykiem rzekomego uniwersalizmu, a tak naprawdę w ten sposób
przemycają wartości obce, pozbawiając narody podporządkowane niezbędnej
inicjatywy i zdolności do samostanowienia. Kozłowski nie zauważył jednak,
że oderwanie się od nauki światowej i ograniczanie się tylko do kultywowania
przeszłości tak naprawdę zubaża naród i tym bardziej pozbawia go zdolności
przeciwstawiania się negatywnym wpływom zewnętrznym.
To właśnie Kozłowski wyartykułował potrzebę odrębności filozofii narodo-
wej od filozofii mieniącej się uniwersalistyczną. W tym celu odróżnia dwa spo-
soby uprawiania tej nauki, z których pierwszy opiera się na przekonaniu, iż:
duch człowieka tyle ma w sobie mocy, a nawet że to jest jego przezna-
czeniem, bez niczyjego pośrednictwa, zatem bezpośrednio, z siebie samego
wysnuwać myśli lub idee, te idee nazywać prawdami, te prawdy nazywać
mądrością – filozofią45.
Taka ma być właśnie filozofia racjonalistyczna charakterystyczna dla mo-
ralnie zepsutego Zachodu, a więc również dla państw zaborczych. W swym
założeniu opierać się miała na przekonaniu o potędze ludzkiego rozumu,
zdolnego przezwyciężyć wszelkie ograniczenia poznawcze i zawsze prowadzić
do poznania obiektywnej prawdy. I tak zresztą czyniła, o czym Kozłowski miał
szansę się przekonać, będąc przez piętnaście lat bibliotekarzem Uniwersytetu

45 Tamże, s. 3.

34 Praktyczna funkcja filozofii

Fryburskiego. To przecież Fichte, Schelling czy też sam Hegel uznając wyłącz-
nie państwa za podmioty dziejów, pozbawiali Polaków nadziei na odzyskanie
niepodległości, tłumacząc jej utratę wyłącznie działaniem obiektywnych (uni-
wersalnych) praw historii. Walka z uniwersalizmem filozofii Zachodu stała się
zatem jak gdyby walką za racjami uzasadniającymi prawo do istnienia pań-
stwa polskiego. I to zadanie z konieczności spoczywało na filozofach. Dlatego
polska filozofia musiała być narodową, partykularną, odzwierciedlać żywotne
interesy narodu. To ona właśnie podążać miała drugą drogą, stanowić nie tyl-
ko alternatywę, ale wyjaśniać świat przez pryzmat zupełnie innych kategorii.
Zwolennicy drugiego kierunku oprócz uznania tejże mocy w duchu ludzkim,
wyznają nadto, że i przedmioty, które podmiot poznaje i nad któremi myśli,
przyczyniają się również do wyrabiania idei, do wyrabiania prawd, do ukła-
dania filozofii, że więc duch ludzki oprócz własnej mocy, poznaje nadto za
pośrednictwem przedmiotów, zaczem poznaje pośrednio46.
Różnica pomiędzy tymi dwoma sposobami uprawiania filozofii zasygnali-
zowanymi przez Kozłowskiego być może wydaje się banalną, ale właśnie ten
drugi kierunek on sam aprobował, gdyż pośrednio odrzucał możliwość ist-
nienia obiektywnych praw historii. Wskazywał tym samym, że pewne praw-
dy dopiero mogą być odkryte, a więc finalizm filozofii Heglowskiej może być
uważany co najwyżej za próbę „konserwacji” korzystnego dla Niemców ist-
niejącego stanu rzeczy, a nie za jakąś ostateczną prawdę. Tym samym kieru-
nek uprawiania filozofii narodowej został jednoznacznie określony, filozofia
miała stać się nauką empiryczną, która na podstawie obserwacji życia i jego
przejawów, w tym także wszelkich form aktywności duchowej, miała określać
ciągle na nowo prawdy i budować obraz wszechświata. Koncentracja tylko
na spekulacji intelektualnej pozbawia filozofów tej zdolności. Konsekwencją
tego stanu rzeczy jest aprobowanie aktywistycznego sposobu uprawiania filo-
zofii, a zatem czynnego podejścia do otaczającej rzeczywistości. Zapewne wła-
śnie dlatego w polskiej filozofii okresu Romantyzmu obok czysto spekulatyw-
nej rozwija się dynamicznie filozofia praktyczna, a stąd Karol Libelt, August
Cieszkowski czy nawet Józef Kremer tak wiele uwagi poświęcają śledzeniu
najnowszych trendów w literaturze, sztuce, ekonomii czy też w nauce. Inspi-
racji szukali nie tylko w kraju, ale także poza jego granicami.
Przypomnieć należy, że to Józef Maria Hoene-Wroński w swym Prodro-
mie mesjanizmu wykazał, że rozbiory z punktu widzenia filozofii to stan pato-
46 Tamże.

Etos pracy filozofa… 35

logiczny, objaw przejściowej choroby nękającej ludzkość. Utrata niepodległo-


ści jest więc czymś na kształt kulminacji ten choroby, przesileniem, po czym
musi nastąpić wyzdrowienie. Wedle Krupińskiego to Wroński:
okazuje historycznie i filozoficznie zbliżające się przesilenie tej choroby,
przedstawia antynomją społeczną, czyli walkę dwu przeciwnych, przenika-
jących całe życie tegoczesne stronnictw, wykrywa antynomji tej pierwiastki,
wywodzi na scenę idące za nią skutki okropne, objawia mesjanistycznie bieg
i ostateczne cele człowieczeństwa47.
Tym samym można uznać jego koncepcję za przełomową dla narodzin pol-
skiej filozofii narodowej, która jakby rezerwowała dla siebie poszukiwanie
rozwiązań odpowiadających praktycznym potrzebom narodu, rezygnując tym
samym z pretendowania do uniwersalnych rozstrzygnięć.
Krupiński zadanie filozofii postrzegał zatem w upowszechnianiu i popu-
laryzowaniu wiedzy wśród społeczeństwa.
Dążeniem naszego wieku jest, popularyzować wszystkie nauki; bo na cóż
się przydadzą, jeżeli tylko kilku wybranych jak skąpcy między sobą dzielić
się będą skarbami wiedzy? A więc wykład przystępny, język jasny, nie su-
chy i pedancki, nie przemawiać z pism czasowych i książek uczonych; niech
wszystkie prawdy staną się własnością maluczkich i na nas pracujących braci
młodszych. Filozofia raz przecie powinna szkołę porzucić a życie społecz-
ne przedmiotem swoim uczynić; szkoła nie wszystkim dostępna a prawda
wszystkim potrzebna. Szerzenie więc prawdy we wszystkich kierunkach środ-
kami jakie są pod ręką, dążenie do istotnego oświecenia zgarbionych pod
nawałem pracy rzesz ludu, emancypacja jego z pod ojczymskiej ręki och-
mistrzów, oto zdaniem naszem cel filozofji nietylko polskiej, ale wszelkiej48.
Trzeba także zwrócić uwagę na pewien rozdźwięk pomiędzy filozofią
uprawianą w kraju i na emigracji. Polskie elity intelektualne, które wybrały
emigrację po klęsce Powstania Listopadowego, obrały Francję jako miejsce
swego pobytu. Wybór ten przyniósł określone skutki, w tym także negatyw-
ne. Osłabiona politycznie i militarnie po wojnach napoleońskich Francja nie
miała dobrych stosunków z państwami zaborczymi, stąd jej możliwość wy-
wierania realnego wpływu na losy Polski była ograniczona. Wydaje się zatem,
że emigranci, pozbawieni możliwości skutecznego działania, pogrążali się co-

47 F. Krupiński, Filozofia w Polsce…, s. 472.


48 Tamże, s. 479.

36 Praktyczna funkcja filozofii

raz bardziej w mistycyzmie w rodzaju Koła Sprawy Bożej Andrzeja Towiań-


skiego, gdy tymczasem w kraju miało miejsce zjawisko dokładnie odwrotne.
Co prawda polscy filozofowie romantyczni także byli mesjanistami, ale był to
mesjanizm zupełnie innego rodzaju, przede wszystkim nie uległ wpływom
mistycyzmu i zachował zdroworozsądkowe spojrzenie na ówczesną rzeczy-
wistość geopolityczną. W dalszym ciągu na piedestale stawiano Mickiewicza
i Słowackiego, ale przecież odgrywali oni w zasadzie tylko rolę swoistych „po-
mników intelektualnych”. Zaczytywano się w ich dziełach, ale nie znajdywano
w nich inspiracji do zmiany istniejącego stanu rzeczy. Z tej racji zaczęto przed
filozofią stawiać zadanie utrzymania „stanu posiadania”, a zatem niejako
utrzymania narodu w gotowości do podjęcia realnych i skutecznych działań
na rzecz odzyskania niepodległości. Nie należy jednak owego „czuwania” my-
lić z oczekiwaniem na samoistne spełnienie sensu dziejów, w którym historia
miała się samorzutnie dopełnić. Owo „czuwanie” miało mieć charakter ak-
tywny, było wyczekiwaniem właściwego i korzystnego momentu historyczne-
go, dlatego w ówczesnych rozważaniach na temat przyszłości łączono element
moralny z doskonaleniem praktycznych umiejętności.
Pisał o tym w organie liberalnej inteligencji warszawskiej „Bibliotece War-
szawskiej”49 Fryderyk Skarbek (1792–1866) w swym artykule O wpływie jaki
postęp i zamiłowanie dobrego bytu wywiera na moralność ludu. Co interesu-
jące, autor był co prawda do wybuchu Powstania Listopadowego zatrudniony
na stanowisku profesora ekonomii na Uniwersytecie Warszawskim, ale zaj-
mował się tam szeroko pojętą pomocą społeczną, a na dodatek jako absol-
went Collège de France znał z autopsji atmosferę życia duchowego we Francji.
W swoim tekście analizował mentalność, która doprowadziła do upadku dwie
potęgi europejskie – najpierw Polskę a później napoleońską Francję. Dlatego
też moralność w swym artykule wiązał z religijnością, dostrzegając w religii
narzędzie korzystnie wspomagające konieczne zmiany w gospodarce i spo-
łeczeństwie polskim. Charakterystyczne dla tego artykułu było odejście od
49 „Biblioteka Warszawska”, czasopismo wydawane w latach 1841–1915 przez konserwatyw-
ne kręgi liberalnej inteligencji pochodzenia szlacheckiego i mieszczańskiego. Ideowo stało
na pozycjach lojalizmu wobec zaborców, co nie oznaczało jednak rezygnacji z dążenia do
odzyskania niepodległości, ale miało się to odbyć na drodze ewolucyjnej a nie rewolu-
cji. Powstało z inicjatywy zbiorowej i posiadało zbiorowe kierownictwo. Programowo było
poświęcone „naukom, sztukom i przemysłowi”, co podkreślał podtytuł. Celem działalno-
ści czasopisma było ukształtowanie ośrodka „przebudowy społecznej i narzędzia rozwoju
gospodarczego kraju” (zob. J.R. Błachnio, Biblioteka Warszawska: forum polskiej filozofii
w latach 1841–1915, Bydgoszcz 1999, s. 6).

Etos pracy filozofa… 37

mesjanistycznego lokowania nadziei na postęp i poprawę egzystencji narodu


w bliżej niesprecyzowanej przyszłości, na rzecz pracy „tu i teraz”, czyli wyku-
wania przyszłej pomyślności pracą w teraźniejszości. Dla filozofii i elit intelek-
tualnych rodziło to zadanie kultywowania ducha religijności w narodzie oraz
podtrzymywania naturalnych więzów społecznych oraz kształtowania kultu
pracy, w tym zwłaszcza „ducha oszczędności i przezorności”. Jednocześnie
wskazywał, że nie należy tracić energii na bezsensowną walkę zbrojną, a kon-
centrować się na poprawie bytu własnego i swojego środowiska. Program mo-
ralnego odrodzenia wiązał więc z lojalizmem, posłuszeństwem wobec pra-
wa i władzy oraz kształtowaniem cech, które sprzyjają budowie dobrobytu,
do których zaliczał obok cnoty oszczędności także poszanowanie własności,
pracowitość i szacunek dla cudzej pracy oraz „wstrzemięźliwość”. Wyraźnie
w programie Skarbka przebija się przekonanie, iż należy wzorować się na
protestantyzmie, który dzięki współgraniu moralności i religijności osiągnął
dobrobyt daleko większy od narodów, w których tego związku nie było50.
3. Etos pracy filozofa
Kategoria czynu w rozumieniu polskich romantyków nie miała charak-
teru pracy przekształcającej zewnętrzny świat materialny. Czyn był rozumia-
ny wówczas jako forma aktywności ludzkiej, „dla jednych rozumowym, dla
innych zaś uczuciowym wyrażeniem wolnej woli człowieka”51. W przekona-
niu polskich filozofów romantycznych czyn był wyrazem praktycznej, ale nie
wymuszonej egzystencjalnymi potrzebami, aktywności ludzkich jednostek
i całych narodów. Nie można zatem kategorii czynu utożsamiać z determi-
nowaną potrzebami biologicznymi człowieka pracą fizyczną. W nim bowiem
dochodzi do połączenia statycznego rozumu z gorącym uczuciem zmienia-
jącym świat. W pewnym sensie łączy on romantyczne porywy ze statyczną
i chłodną oświeceniową racjonalnością, a więc jednoczy także wiarę i rozum.
W pracach zarówno Libelta, jak i Cieszkowskiego człowiek poprzez swój czyn
naśladuje dzieło Stworzenia, niejako staje się jego kontynuatorem, przez co
ludzkie intencje uczestniczą w Boskim zamierzeniu. Czyn jednostkowy nie
zmienia świata, dlatego aktywność jednostek w skali narodu jednoczy się we
50 F. Skarbek, O wpływie jaki postęp i zamiłowanie dobrego bytu wywiera na moralność ludu
(Praca napisana na konkurs Akademii Paryskiej w 1844), „Biblioteka Warszawska” 1848,
t. 1, s. 1–32.
51 M. Adamkiewicz, Wartość pracy w polskiej tradycji moralnej, Warszawa 2008, s. 44.

38 Praktyczna funkcja filozofii

wspólnym celu i zmienia się w czyn przeobrażający świat cały. Tylko dzięki ta-
kiemu zlaniu się jednostkowego wymiaru czynu ze społecznym człowiek może
osiągnąć szczęście. Nie można zatem być szczęśliwym, jeśli się nie uczestni-
czy w przebudowie świata zgodnej z porządkiem Boskim. Stąd miłość Boga
w ziemskim wymiarze przekłada się na miłość bliźniego i swojego narodu.
Ludzi doskonali proces uspołecznienia się, w którym te trzy objawy miłości
urzeczywistniają się w czynie. Cel, do którego ludzkość jako całość dąży też
jest jednoznacznie określony – urzeczywistnienie Królestwa Bożego na Ziemi.
Każdy prawy człowiek uczestniczy w tym dziele, a przez to staje się nie tylko
czynnym wykonawcą dzieła zapoczątkowanego Aktem Stworzenia, ale rów-
nież uszlachetnia pozostałych. Dzięki czynowi realizowanemu w wymiarze
jednostkowym oraz społecznym ilość zła w świecie zmniejsza się, a ludzkość
zmierza ku powszechnej szczęśliwości.
Człowiek jest więc łącznikiem pomiędzy Bogiem a materialnym światem,
co zarazem warunkuje jego wielkość i nędzę przemijania. Tym samym jest on
potencjalnym twórcą, który przyobleka wartości swego ducha w materialne
kształty. W tym wyraża się transgresyjna rola człowieka, który, kreując własną
przyszłość, zawsze wykracza poza swoją materialną doczesność.
Ponieważ działanie wspólne ludzi muszą być spontaniczne, czyli wypły-
wać wprost z samej natury człowieka, powinny być oddolną inicjatywą i w lu-
dziach znajdować siłę do działania na rzecz dobra wspólnego. Karol Libelt
sformułował nawet konieczne wskazówki, które w narodzie powinny być wia-
dome wszystkim i w ten sposób motywować do aktywnego działania:
1) że nie siłą jednego, by też najpotężniejszą, się nie zdziała, ale, że tylko
zmnożonemi siłami wielu, wielkich rzeczy dokazać można;
2) że dobro pojedynczych osób, nie da się pojąć, ani urzeczywistnić bez
dobra ogólnego;
3) że zatem pracując gorliwie w interesie dobra publicznego, pracujemy
najrzeczywiściej dla naszego dobra52.
Dlatego zadaniem postulowanej przez niego filozofii narodowej miało być
uświadamianie rodakom, że:
I Polska równie, jak każdy naród ma swe posłannictwo w ludzkości, którego
nie wolno jej odstąpić, zaniedbać pod karą śmierci. Dopełnienie tej missyi

52 K. Libelt, O stowarzyszeniach, [w:] tenże, Pisma pomniejsze, t. VI, Pisma różne, Poznań 1851,
s. 170–171.

Etos pracy filozofa… 39

wtenczas tylko będzie rzeczywistem, kiedy w samym zarodzie założy kamień


węgielny przyszłości naszego społeczeństwa – kiedy mając na nieustającej
baczności przyszłość, do jakiej jest powołana, utoruje […] drogę wiodącą do
tej przyszłości – jednem słowem, kiedy zapewni swym pierwszym czynem
stopniowe rozwijanie się myśli, która jest treścią narodowego posłannictwa.
– I rzeczywiście w niedopełnieniu tylko tych żywotnych warunków szukajmy
przyczyny zmarnowania tylokrotnych poświęceń naszych przodków i upad-
ku zeszłych usiłowań53.
Filozof zatem usilnie pracuje nad sobą i nad zadaniem, które na niego historia
nakłada. Jest to ważna konstatacja, bo filozof nie jest tylko kimś wyuczonym
i wykształconym, erudytą – on ma do spełnienia posłannictwo, czyli posiada-
ną wiedzę musi wykorzystać do pozytywnego przekształcania świata i świa-
domości współobywateli. Jest on z realizacji tego zadania jakby podwójnie
rozliczany, bo jeśli ze swego zadania nie wywiąże się, to Libeltowski „żywot
narodu” zgaśnie, a wszyscy będą mieli świadomość tego, że swą postawą przy-
czynił się do tego upadku. Jeśli zaś wywiąże się ze swego zadania, to nie może
od kogokolwiek oczekiwać podziękowania, bo jego praca będzie niewymierna,
gdyż jej efekty wyrażać się będą tylko w sferze ducha. Dylemat filozofa naro-
du znajdującego się w niewoli jest zatem dokładnie taki sam jak Anhellego
Słowackiego, który nie wie, czy zmierza dobrą drogą, czy spełnia swe zada-
nia. Obarcza się nawet odpowiedzialnością za to, że nie podołał swemu zada-
niu. Wie jednakże, że jego posłannictwo wymaga wypełnienia swego zadania
z całkowitą bezinteresownością, bez zwątpienia w swą misję. Co istotne, nigdy
nie będzie wiedział, czy jego starania nie poszły na marne.
W świetle przytoczonych rozważań, to postęp dziejowy tworzy zapotrze-
bowanie na ludzi potrafiących się poświęcić dla dobra ogółu: „Wielkie czasy
tworzą wielkich ludzi”54. Libelt sugerował jednak, że owi „wielcy ludzie” mu-
szą w jakiś sposób być świadomi biegu dziejów. Ich wielkość pozwala im wi-
dzieć wizjonersko więcej niż innym. Takimi mogą być tylko filozofowie. Dla-
tego, pisząc o wybitnych postaciach z historii Polski, które były świadkami
upadku Rzeczypospolitej, nie dostrzega w nich rozpaczy, ale pewność przeko-
nania, że kiedyś koło historii się obróci. Nadzieja ta nigdy nie wygasła mimo
klęsk kolejnych powstań narodowych, bo wielkie postacie odcisnęły niezatar-
te piętno na świadomości narodowej:

53 K. Libelt, Demokracya XIX wieku, [w:] tenże, Pisma krytyczne, t. 2, Poznań 1851, s. 270–271.
54 K. Libelt, Dwaj bracia Śniadeccy, Poznań 1866, s. 4.

40 Praktyczna funkcja filozofii

i zawsze z pomroku owych minionych prac i dziejów przyświecać będą na-


stępnym pokoleniom słynne imiona owych pracowników, nie tylko ku chwa-
le upadłego narodu, ale i ku nauce potomnym, aby w pracy i oświacie,
jak oni, szukali kotwicy dla narodowości, ilekroć na nią miotać będą burze
i nawałnice55.
Skoro jednak Polska ma do wypełnienia historyczne zadanie, to wymaga ono,
aby najlepsi jej synowie poświęcili się bez reszty służbie narodowi: „Wielkie
dzieła wielkiem poświęceniem dokonane tylko być mogą”56. Dlatego filozof
musi pogodzić abstrakcyjny charakter filozofii z możliwością jej praktyczne-
go zastosowania, sama zaś filozofia nie może zatem być tylko teorią, zawiera
ona w sobie wiedzę o zadaniu narodu, jakie ma on dopełnienia oraz o sposo-
bie jego realizacji. Wiedza o dziejowym posłannictwie i przeznaczeniu świata
nie powinna zatem być udziałem tylko samych filozofów. Konieczne jest jej
upowszechnienie, aby uaktywnić i ożywić treści, jakie zawiera w sobie po-
słannictwo historyczne. Filozofowie starali się wypełnić swe zadanie na różne
sposoby, nawet jeśli hołdowali odmiennemu sposobowi uprawiania filozofii.
Istotnym rysem tych starań w okresie późniejszym były usiłowania unauko-
wienia dyscypliny, którą uprawiali, bo zajmowanie się wyłącznie abstrakcjami
powodowało, że odmawiano jej statusu naukowości. Wyrazicielem takiego po-
dejścia był między innymi Marian Massonius, który sam siebie klasyfikował
jako przedstawiciela „pozytywnego typu myślenia polskiego”57.
Na ile się z tego zadania polska filozofia wywiązała, możemy ocenić na
podstawie nie tak dawnej historii naszego narodu. Choć filozofia narodowa
nie wydała w tym czasie myślicieli, którzy by zmienili kształt współczesnej
im filozofii, to przecież jednak, gdy w 1918 r. Polska odzyskała niepodległość,
społeczeństwo było na nią przygotowane, dlatego odbudowa państwowości
odbyła się nieomal błyskawicznie. Metafizyczny byt polityczny, który tkwił
w koncepcjach historiozoficznych, został w taki sposób przybleczony w mate-
rialne kształty instytucji państwa. Historia dopełniła się, a zatem polska filo-
zofia czynu spełniła swe zadanie dziejowe.
W dyskusjach nad kondycją moralną społeczeństwa polskiego często po-
jawia się argument, że jej niezadawalający poziom jest powodowany przez po-
zostałości romantyzmu, które nie przystają do realiów współczesności. Wini
55 Tamże, s. 6.
56 K. Libelt, Dziewica Orleańska. Ustęp z dziejów Francyi, Poznań 1852, s. 33.
57 B. Szotek, Marian Massonius a polska filozofia nowokrytyczna, Katowice 2001, s. 178.

Etos pracy filozofa… 41

się tym samym romantyzm za wszelkie wady i przywary narodowe. Dla od-
miany mówi się, że Polakom brak pozytywistycznego realizmu przy rozwią-
zywaniu problemów życiowych, co skutkuje cywilizacyjnym zapóźnieniem
w stosunku do Europy Zachodniej, którą rzekomo ów realizm miał ukształ-
tować. Takie stanowisko jest jednak trudne do utrzymania, gdyż wszystkie
ważne wydarzenia, jakie miały wówczas miejsce w Europie, ze stosunkowo
niewielkim opóźnieniem miały swoje odzwierciedlenie w polskich dyskusjach
naukowych. Gdyby jednak trzeba było postawić diagnozę, dlaczego dystans
w rozwoju nauki i techniki w stosunku do innych państw zaczął się w XIX
wieku powiększać, to trafniejszą byłaby odpowiedź, że stało się tak dlatego,
iż zagarnięte przez zaborców ziemie polskie w ich imperiach były głęboką
prowincją. W zaborze pruskim nie było na przykład uniwersytetu, a uczelnie
zaboru rosyjskiego zostały właściwie zdegradowane do roli wyższych szkół
zawodowych. Paradoksem historii było to, że włączone do zaboru austriackie-
go najbardziej zacofane cywilizacyjnie ziemie Królestwa Polskiego, za sprawą
Uniwersytetu Lwowskiego zaczęły zyskiwać najwyższą rangę w naszej nauce.
To właśnie tam rodziła się nowoczesna polska nauka i tam zdobywała ostro-
gi naukowe przyszła elita intelektualna. Było to także rezultatem świadomej
polityki austriackiej, która starała się pomniejszyć polityczne znaczenie Kra-
kowa i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać,
że równie wielu przedstawicieli owej elity zdobywało te ostrogi na studiach
w stolicach zaborców.
Nie znajduje zatem potwierdzenia w faktach rzekomo destrukcyjny wpływ
Romantyzmu na świadomość polskiego społeczeństwa. W tym bowiem okre-
sie powstało wiele wartościowych osiągnięć naszej nauki i kultury. Nie moż-
na zatem mówić, że wówczas istniało jakiekolwiek zapóźnienie cywilizacyjne,
gdyż zaczęło ono narastać dopiero od gloryfikowanego niekiedy Pozytywizmu.
To właśnie wówczas zaczęły się rwać więzy łączące polskie elity mieszkają-
ce w poszczególnych zaborach. Niektóre dyskusje, bez istotnego pożytku dla
nauki i kultury polskiej, powtarzano w nieskończoność. Możliwe zatem, że
uważane przez pozytywistów za bezsensowne romantyczne zrywy niepodle-
głościowe przyniosły więcej Polsce pożytku niż mała stabilizacja epoki Po-
zytywizmu. O tym, że można inaczej spojrzeć na historię własnego narodu
świadczyć mogą załączone przykłady dyskusji naukowych toczonych w tym
czasie na ziemiach polskich.

Wiek XIX

1. ROMANTYZM

1.1. Jak może trwać świadomość narodowa


bez istnienia własnego państwa?
Koncepcja rozczłonii Ojczyzny Karola Libelta
W chwilach zagrożenia pojęcie „ojczyzna” nabiera wielkiego znaczenia
politycznego. Zdolność uzasadnienia tego, że dany obszar jest czyjąś ojczyzną,
zgodnie z zasadą samostanowienia, daje przecież zawsze pewne prawo do
stworzenia własnego państwa. Teoretyczne rozważania o państwach, naro-
dach, ojczyznach nieoczekiwanie nabierają wówczas praktycznego znaczenia.
W filozofii pojęcie „ojczyzna” występuje rzadko, a jeśli już to przy okazji
rozważań z zakresu etyki społecznej. „Ojczyzna” wówczas pojawia się jako
pojęcie o dużym ładunku emocjonalnym, a przez to uzewnętrznianym w po-
stawach i zachowaniach ludzkich. Jeśli jednak staramy się potraktować je jako
kategorię naukową, to okazuje się, że mamy problem z określeniem fragmentu
rzeczywistości, którego ono dotyczy. Czy możemy powiedzieć, że „ojczyzna”
jest czymś realnie istniejącym? A jeśli odpowiemy twierdząco na to pytanie,
to zaraz nasuwa się następne jak trwa w naszej świadomości, skoro nie ist-
nieje żaden materialny obiekt, z którym można byłoby ją utożsamiać. Trwanie
w czasie obiektów materialnych nie wymaga uzasadnienia, bo jest oczywiste
samo przez się. Jak jednak może trwać coś, co materialnie nie istnieje? Dlatego
też punktem wyjścia do teoretycznych rozważań na ten temat jest określenie
tego, co należy rozumieć pod nazwą „ojczyzna” oraz tego momentu, w którym
ojczyzna utożsamiana jest z państwem. Konieczne jest tu również wskazania
racji, które uzasadniają takie ich utożsamianie. W tym przeobrażeniu decydu-
jące znaczenie ma istnienie narodu jako czynnika pośredniczącego.
Interesującą propozycją jest zwłaszcza koncepcja podmiotowości politycz-
nej zrodzona w XIX wieku, której autorem jest wybitny polski filozof Karol

46 Wiek XIX

Libelt (1807–1875). Można przyjąć, że „podmiotowość polityczna” w wymia-


rze międzynarodowym to zdolność do suwerennego prowadzenia polityki,
a w wymiarze wewnętrznym zdolność do realnego wpływania na decyzje poli-
tyczne. Tego typu zdolność jest stopniowalna i może mieć charakter nietrwały,
gdyż można ją nabywać lub tracić. Na ogół uważa się jednak, że podmioto-
wość polityczną mają państwa lub instytucje ponadpaństwowe. Karol Libelt
jest jednak autorem koncepcji, w której taką podmiotowość ma także naród
świadomy swego zadania dziejowego, jakie ma wypełniać.
Naród w filozofii Libelta
Karol Libelt był przekonany o tym, że istnienie narodów i państw nie jest
czymś przypadkowym, ale odzwierciedla pewne konieczności dziejowe. Od-
kryciu tych konieczności poświęcił wiele prac filozoficznych. W swoich kon-
cepcjach historiozoficznych centralne miejsce przyznał narodom, gdyż uwa-
żał je za nośniki sił duchowych niezbędnych do dokonywania przeobrażeń
społecznych. Wspólnota narodowa jest wspólnotą naturalną a jej istnienie nie
wymaga ponadto posiadania własnego państwa. Filozof tu przedstawia także,
na długo przed Zmierzchem Zachodu Spenglera, ideę ewolucji narodów na
kształt organizmu biologicznego:
W narodowościach złożone więc zarodki przyszłego rozwoju ducha, zarodki
uróżnicowane różnością ich plemienną i na odwrót, stanowiące ową różność
plemienną. Jedne z nich są embriony dla odległej jeszcze zachowane prze-
szłości; inne się wyłaniają do życia; podrastają inne; inne już w młodzień-
czych lub męskich siłach wyrabiają olbrzymią pracę ducha i wydają jego
płody światu i dlatego u nich hegemonia świata; inne wreszcie ustępują
z teatru działania – starzeją i konają58.
Narody więc mają do spełnienia swoją misję dziejową i próżno się temu
sprzeciwiać, bo nie dość, że jest to występek przeciwko prawom boskim, ale
także jest to niemożliwe, gdyż wpierw trzeba byłoby naród fizycznie lub du-
chowo unicestwić.
Libelt definiuje naród i narodowość następująco:
Narodowość […] będzie zatem właściwością ludu, ród jeden tworzącego,
zamieniającą go w naród, a którą to właściwością jeden naród od drugiego
się wyróżnia. Właściwość ta przyrodzona jest narodowością w najściślejszym
58 K. Libelt, Samowładztwo rozumu i objawy filozofii słowiańskiej, Warszawa 1967, s. 228.

1. Romantyzm 47

znaczeniu; są to zatem przyrodzone usposobienia i skłonności narodu, wa-


runkujące jego sposób życia, jego charakter; następnie to wszystko w czym
się te skłonności objawiają, urzeczywistniają i ustalają. […] Wszakże gdy nic
tak czystym i bezpośrednim nie jest tej właściwości narodowej wypływem,
jak obyczaje i zwyczaje – do nich szczególnie przywiązujemy i na nich ogra-
niczamy znaczenie narodowości59.
Trwałość wspólnot zależy od ogólniejszej idei, która je wiąże. Dzieje wiążą
narody w jedną całość, a zadania dziejowe im przeznaczone stanowią o ich od-
rębności i trwałości. W rezultacie w ramach ludzkości ścierają się dwie siły:
pierwsza – odśrodkowa, związana z ludzką indywidualnością i egoizmem,
atomizuje wszelkie zbiorowości, natomiast druga – dośrodkowa, spaja je siłą
idei narodowej. Dlatego Libelt pisał:
Z powodu zindywidualizowania się ducha ludzkiego, które tem jest silniej-
sze, im on jest potężniejszy, wielkie gromady plemienne rozpadłyby się na
coraz mniejsze indywidualności, na osobne ludy, pokolenia, rody; a w tem
rozdrobnieniu znikłaby idea narodowa, nie znajdująca już dość silnej pod-
stawy, aby na niej oparta podjąć mogła myśl posłanniczą, do pewnej naro-
dowości przywiązaną60.
W taki sposób tłumaczy, jak wspólnoty mniejsze tworzą większe całości,
a tym samym słabo zintegrowana pojedyncza narodowość może zostać wchło-
nięta przez większą, spojoną trwalszym duchem narodowym. Istnieje więc
możliwość, że zatomizowany naród zatraci swoją tożsamość duchową i zosta-
nie zasymilowany przez inny, bardziej wewnętrznie skonsolidowany.
Libelt zakładał, że swe historyczne zadanie jest w stanie wypełnić tyl-
ko oświecony naród. Ludzkość zapewne także osiągnie stan powszechnego
oświecenia, choć jest on w zasadzie możliwy dopiero u schyłku dziejów. Bez
osiągnięcia stanu powszechnego oświecenia nie jest możliwe stworzenie jed-
nolitego społeczeństwa, co zdają się potwierdzać słowa myśliciela: „Ani więc
z góry na dół, ani z dołu do góry iść ma oświecenie, ale z całego narodu
odrazu wydobywać się i świecić”61. Wskazywał także na przykłady z histo-
rii, gdy w państwach tworzono uniwersytety, ale szkół niższych nie było, po-

59 K. Libelt, O miłości ojczyzny, [w:] tenże, Samowładztwo rozumu i objawy filozofii słowiańskiej…,
s. 38–39.
60 K. Libelt, Wcielające się idee czasu, Kraków 1869, s. 3.
61 K. Libelt, Pomysły o wychowaniu ludów, [w:] tenże, Wybór pism, cz. I, Warszawa–Kraków
1908, s. 37.

48 Wiek XIX

dobnie w odniesieniu do kultury technicznej, gdy były wielkie fabryki a nie


było rzemieślników. W taki sposób powstaje pozór oświecenia powszechnego,
który nie prowadzi do żadnej przyszłości, bowiem nic się nie zmienia – cią-
gle te same warstwy są wykształcone a ciemnota jest udziałem upośledzo-
nych warstw społecznych. „Oświeceniem mas jest uszlachetnienie plemienia
ludzkiego”62, ale nie wszyscy muszą być przecież uczonymi. Oświata powinna
spowodować, że ludzie poczują własną godność i stanie się ona dla nich war-
tością. Poprzez oświatę zostać miały upowszechnione także zasady postulo-
wanej przez niego filozofii narodowej, w której wymiar teoretyczny (wiedza
o misji dziejowej) przeplata się z wymiarem praktycznym, czyli z dążeniem jej
do spełniania tej misji.
Celem ostatecznym ma być bowiem urzeczywistnienie Królestwa Bożego
na ziemi, zatem proces ten musi przebiegać na kształt praw przyrody, gdyż
podobnie jak one został wyznaczony przez Boga. Dlatego Libelt twierdził:
Bóg prowadzi ludy wedle praw odwiecznych, postępowych, i wiedzie je do
celów swoich, które z natury Boga nie mogą być czymś innym, jak tylko
uszlachetnieniem rodzaju ludzkiego63.
Tym samym Bóg jest pierwszym nauczycielem ludzkości, a oświata powszech-
na jest nakazem boskim.
Tego typu zbiorowości narodowe muszą powstawać oddolnie i znajdować
w sobie siłę do działania na rzecz dobra wspólnego. Libelt starał się sfor-
mułować zatem warunki, które w takich społecznościach powinny być znane
wszystkim i w ten sposób motywować do aktywnego działania.
1. że nie siłą jednego, by też najpotężniejszą, się nie zdziała, ale, że tylko
zmnożonemi siłami wielu, wielkich rzeczy dokazać można;
2. że dobro pojedynczych osób, nie da się pojąć, ani urzeczywistnić bez
dobra ogólnego;
3. że zatem pracując gorliwie w interesie dobra publicznego, pracujemy
najrzeczywiściej dla naszego dobra64.
Libelt uważa, że trwałe związki społeczne mogą powstać tylko na podsta-
wie wspólnie aprobowanej moralności. Sądzi też, że taką wspólną płaszczy-
zną dla narodu polskiego jest moralność chrześcijańska. Nie odżegnuje się
62 Tamże, s. 38.
63 K. Libelt, O miłości ojczyzny…, s. 53.
64 K. Libelt, Pomysły o wychowaniu ludów…, s. 170–171.

1. Romantyzm 49

całkiem od dziedzictwa Oświecenia, uznając, że powszechna edukacja jest


koniecznym warunkiem postępu, w tym także warunkiem odrodzenia pań-
stwowości polskiej:
silnie jesteśmy przekonani, że Polska powróci do tej jedności, jedynie przez
instytucye narodowe i przez zupełną wolność rozwijania się umysłowego,
w którem miłość ojczyzny górując po nadewszystko, zwycięży uprzedzenia
i połączy dzieci jednej matki w jednej myśli, zapewniającej urzeczywistnienie
narodowego posłannictwa65.
Jedność taka kształtuje się na bazie tradycji i wymaga jednak tolerancji, także
religijnej (choć nadrzędność chrześcijaństwa jest dla niego oczywista), a po-
nadto wymaga współpracy ponadstanowej, wolności słowa i sumienia, a także
wspólnie wyznawanych wartości. Demokracja jawi mu się więc jako zgodne
współdziałanie wszystkich przedstawicieli narodu, niezależnie od urodzenia,
majątku i wykształcenia. Naród zatem sam kształtuje swoją historię. Tym sa-
mym Libelt dowartościowuje naród, obdarzając go podmiotowością polityczną.
Naród jest więc jak organizm wspólnotą naturalną, która jest nośnikiem
swego dziejowego przeznaczenia. Taką jedność duchową, uosabianą w świa-
domości misji dziejowej z fizycznym trwaniem narodu, nazywa jego żywotem.
Cel tej misji określają odwieczne prawa boskie odzwierciedlone w religii. Fi-
lozofia tworzona przez dany naród zawsze przechowuje to przeznaczenie, stąd
przekonanie, że np. filozofia Hegla nie wywarła znaczącego wpływu na narody
romańskie czy tez słowiańskie. Naród nie tworzy się zatem na bazie jakichś
sztucznych związków, lecz na podstawie wspólnoty duchowego wyposażenia:
Tam jest narodowość w umiejętności, gdzie jest rzeczywisty objaw żywota
ducha wiekuistego, to jest, gdzie duch rozwija się w sobie, przez pojęcie peł-
ni siebie, przez wiedzę intensywną, a zatem w filozofii, w religii, w prawie,
w sztukach pięknych, w literaturze, w instytucjach społecznych. Albowiem
takie rozwijanie się ducha dzieje się stopniowo, za pomocą różnych pierwot-
nych usposobień narodowych66.

Praktyczny wymiar filozofii narodowej Karola Libelta


W opracowaniach na temat mesjanizmu polskiego wskazuje się na in-
spiracje ze strony niemieckiego filozofa Johanna Gottfrieda von Herdera
65 K. Libelt K., Demokracya XIX wieku, [w:] tenże, Pisma krytyczne, t. 2, Poznań 1851, s. 278.
66 K. Libelt, Samowładztwo rozumu i objawy filozofii słowiańskiej…, s. 229.

50 Wiek XIX

(1744–1803). Herder swych Myślach o filozofii dziejów pisał o Słowianach


następująco:
wy, ludy obecnie tak głęboko pogrążone w niedoli, a niegdyś pracowite
i szczęśliwe, będziecie mogły obudzone z długiego, ciężkiego snu, uwolniw-
szy się z łańcuchów niewoli, korzystać – jako ze swej własności – z waszych
pięknych obszarów od Morza Adriatyckiego do gór karpackich, od Donu do
Mołdawy, i obchodzić tam swe dawne święta spokojnej pracy i prowadzić
swą wymianę handlową67.
Dzieło Herdera powstawało w latach 1784–1791, a więc było dostępne dla
wszystkich polskich myślicieli, a zważywszy na fakt, iż znaczna części z nich
pobierała wykształcenie w Niemczech, to okazji do zaznajomienia się z tymi
koncepcjami nie brakowało. Intuicja Herdera dla polskich myślicieli stawała
się jednak dziejową koniecznością.
Do spełnienia tego dziejowego zadania predysponowani byli Słowianie
z racji charakteryzującej ich specyficznej duchowości. O charakterze naro-
dowym Polaków stanowić miały typowo słowiańskie cechy, takie jak siel-
skość i zamiłowanie do rolnictwa, które powodowały, że narody wywodzące
się z tego kręgu cechowało przywiązanie do równości oraz przyzwyczajenie
do wspólnej pracy. Praca dla narodów słowiańskich miała być także nie ko-
niecznością, ale czymś przyjemnym, w czym każdy uczestniczył chętnie, choć
stosownie do swoich możliwości. Ale by naród polski mógł być podmiotem
dziejów, aby mógł tworzyć epokę prowadzącą do spełnienia historii, niezbęd-
ne było najpierw przyjęcie chrześcijaństwa, które następnie ukształtowało go
wraz z innymi narodami słowiańskimi stosownie do wielkości zadania, jakie
mu przeznaczyła historia.
W powszechnym mniemaniu filozofia Libelta propagowała więc postęp
dziejowy. Zauważył on bowiem na przykład, że niedoceniany dotąd lud jest
potencjalnym kreatorem przeobrażeń cywilizacji. Powiada więc przy anali-
zie wykładów paryskich Mickiewicza, że „w pierwiastkowych wyobrażeniach
ludu złożone są nasienniki tych wszystkich umiejętności, które stanowią
rozwój i postęp ducha”68. Właśnie dlatego swą potencjalność dziejotwórczą
Słowiańszczyzna ciągle ma w uśpieniu, z którego wyrwać musi ją filozofia
odpowiadająca jej duchowości. Nie może to być w tym momencie filozofia

67 J.G. Herder, Myśli o filozofii dziejów, t. 2, przeł. J. Gałecki, Warszawa 1962, s. 327–328.
68 K. Libelt, Samowładztwo rozumu i objawy filozofii słowiańskiej…, s. 405.

1. Romantyzm 51

Zachodu, który swoje zadanie historyczne wcześniej wykonał i dlatego nie jest
już w stanie kreować przyszłości. Dlatego w innym miejscu zauważa:
Kiedy zachodnia Europa przyjęła za zasadę nieograniczone panowanie czło-
wieka nad własnością i despotyzm nad naturą – przechowało się w ludach
słowiańskich […] wyobrażenie posiadania ziemi jako lenności od Boga i reli-
gijnego przymierza pomiędzy człowiekiem a naturą69.
Wskazywał więc dalej, czym się postulowana nowa filozofia musi odróżniać
od zachodnioeuropejskiej: „Do teorii na materializmie opartych słowiańskie
pojęcia przydać muszą duchowy pierwiastek i zmienić zupełnie zasady eko-
nomii politycznej”70.
Tymczasem w filozofii to państwo a nie naród jest bytem politycznym,
czyli – jak się często mówi – podmiotem dziejów. Państwa bowiem, a nie oj-
czyzny przecież, funkcjonują w określonych ramach prawnych przez siebie
kształtowanych, mają obywateli i terytorium, którym muszą zapewnić bezpie-
czeństwo, zawierają umowy, prowadzą wojny i, wreszcie, zapewniają material-
ne podstawy własnej ciągłości historycznej. Ale czy tak jest zawsze? Nie jest
to pytanie retoryczne, zważywszy na fakt, że Polska przez 123 lata zaborów
nie istniała jako państwo, a przecież realny wpływ na historię świata Polacy
w tym czasie wywierali. W tradycji europejskiej dominuje Heglowskie prze-
konanie wyrażone w jego Zasadach filozofii prawa, w myśl którego tylko pań-
stwom przyznawał sprawstwo dziejowe, czyli uznawał je za podmiot historii.
Tym samym w koncepcji Heglowskiej Polska nie tylko nie istniała jako pań-
stwo, ale również jej przyszłe odrodzenie, zdaniem tego filozofa, było nawet
czymś przeciwnym obiektywnym prawom dziejowym. Narody dla Hegla nie
były podmiotami dziejów, bo nie mogły stanowić prawa ani zmieniać porząd-
ku świata, gdyż to było zarezerwowane dla państwa.
Dlatego Libelt nie zaakceptował, bo nie mógł bez szkody dla spójności
swej koncepcji filozofii narodowej, założeń Heglowskich Zasad filozofii pra-
wa. Przyczyną tej opozycji był po prostu fakt, iż Hegel w ogóle nie zajmował
się w swym dziele narodami pozbawionymi własnej państwowości i nie prze-
widywał dla nich żadnego dziejowego przeznaczenia. Filozofia Hegla była po
prostu „próbą konceptualizacji stosunków polityczno-prawnych powstałych
w Europie (w szczególności w Niemczech) jako skutek rewolucji francuskiej

69 Tamże, s. 406.
70 Tamże.

52 Wiek XIX

i wojen napoleońskich”71. Jej konserwatyzm oznaczał zarazem pełną akcep-


tację i niezgodę na zmianę istniejącego status quo. Libelt zaś głosił poglądy
zupełnie odmienne, zakładając konieczność jego zmiany. Koncepcja Hegla
zakładała także nierozerwalny związek pomiędzy wolnością państwa a wol-
nością myśli, zatem każda zmiana istniejącego status quo wpływa na jego
filozoficzną konceptualizację. Trzymając się takiej wykładni, filozofia Libelta
nie miałaby w ogóle racji bytu ani żadnego uzasadnienia. Dlatego też w całej
twórczości polskiego filozofa rozprawa O miłości Ojczyzny zajmuje szczegól-
ne miejsce nie tyle jako polemika z Heglem, ile jako zachowanie nadziei na
to, że mimo utraty państwowości naród polski jest jeszcze podmiotem dzie-
jów i ma do spełnienia niezwykle ważne dla świata zadania. Stąd ojczyzna
jest w tej koncepcji ważniejsza od państwa, które jest tylko jednym z jej ele-
mentów. Przy okazji takie założenie pozwoliło Libeltowi zająć się problemem
istnienia i funkcjonowania zbiorowości wchodzących w skład narodowości.
Państwo jest „żywotem”, urzeczywistnieniem woli narodu. Rozbiór Polski był
więc zbiorowym zabójstwem „żywota narodu”. Nie oznacza to jednak, że na-
ród ginie bezpowrotnie, bo może on odrodzić się siłą swego ducha, ponieważ
trwają nadal materialne podstawy jego funkcjonowania.
Urzeczywistnianie Królestwa Bożego na Ziemi jest więc zadaniem ludów
słowiańskich, które Libelt chce traktować jako jeden naród. Stwierdza także
jednoznacznie, że cała historia zmierza właśnie w tym kierunku, zatem nie
można mówić, że „przyszedł czas jego urzeczywistnienia się [Królestwa Boże-
go – przyp. SK]”, bo: „Czas ten był zawsze, jest i będzie zawsze; bo ludzkość
nie ma innego celu, i słuszna jest, aby wedle sił i środków do niego zbliżała
się”72. Aby pojąć własne posłannictwo dziejowe, trzeba jednak mieć oświe-
conych ludzi, zdolnych zrozumieć i upowszechniać filozofię narodową, czyli
pojąć prawa odwieczne pochodzące od Boga i tworzyć zmienne przestrzennie
i czasowo prawa, które „pośredniczą pomiędzy odwiecznymi ideałami […]
a zmiennymi czynami, na które się ostatecznie, jako na pojedynkowe jednost-
ki swoje, ogół ideału rozstrzela”73. Prawa bowiem z konieczności muszą od-
powiadać „warunkom oświaty narodu”, nie można ich tworzyć w oderwaniu

71 M.N. Jakubowski, „O miłości Ojczyzny” Libelta jako odpowiedź na Heglowskie „Zasady filozo-
fii prawa” (aspekt wojny), [w:] Oblicza polskości, pod red. A. Kłoskowskiej, Warszawa 1990,
s. 78.
72 K. Libelt, System umnictwa czyli filozofii umysłowej, cz. I, Poznań 1857, s. 115.
73 Tamże, s. 112.

1. Romantyzm 53

od możliwości pojmowania praw odwiecznych, co wymaga ludzi światłych,


zdolnych do filozoficznego ujmowania rzeczywistości.
Koncepcja Ojczyzny bez państwa Karola Libelta
Każda społeczność jest więc pod wieloma względami zunifikowana. Libelt
wprowadza pojęcie „żywota Ojczyzny” i „rozczłonii” (składników, elementów)
bytu politycznego, jakim jest Ojczyzna.
Żywot Ojczyzny:
Państwo + Kościół } Posłannictwo
Rozczłonia Ojczyzny:
1) materialne: Ziemia + Lud } Prawa
2) duchowe: Narodowość + Język } Piśmiennictwo
3) żywotne: Byt polityczny + Religia } Dzieje74.
Libelt uważał, że narodowość i język zajmują tu miejsce centralne:
Narodowość jest sercem, język jest krwią, ojczyste ciało narodu opływającą.
[…] Wytocz z człowieka krew, a ubiegnie z nią i życie jego – wytocz z narodu
język, a ubiegnie z nim żywot jego. Naród żyje dopóki język jego żyje, bez
języka narodowego nie ma narodu75.
W tej koncepcji wszystkie elementy dla istnienia Ojczyzny są niezbęd-
ne z wyjątkiem bytu politycznego. Można więc wywnioskować z tego, że byt
polityczny może zostać przywołany w dowolnej chwili, ale pod warunkiem,
że pozostałe „rozczłonie” nie ulegną zatraceniu. Tym samym filozofia Libel-
ta umożliwiała zachowanie nadziei na ponowne zjednoczenie ziem polskich
znajdujących się pod trzema różnymi zaborami, a nadto pozwalała na doko-
nywanie stratyfikacji społecznej i opis każdej z tak wyodrębnionych grup. Nic
dziwnego, że pisał w innym miejscu:
Ludy nawet długo uciemiężone i słabe, przechowują niezatarte narodowości
swej uczucie, w niej się ostatecznie ich koncentruje życie. Przyjazne okolicz-

74 K. Libelt, O miłości ojczyzny…, s. 104. W wydaniach wcześniejszych tej publikacji punktor


„}” był zastępowany po prostu znakiem „=” (zob. np.: Wybór pism pomniejszych Karola
Libelta, cz. III, O miłości ojczyzny, Warszawa 1909. s. 214).
75 Tamże, s. 48–49.

54 Wiek XIX

ności nieraz je rozniecą, i zatli się nowym bytem, choć niekiedy nie długo-
trwałym76.
Za przykład takiego odrodzenia podaje Grecję, która odzyskała niepodległość
dopiero po kilku wiekach tureckiej niewoli.
Brak własnego organizmu państwowego z konieczności zakłada jednak
potrzebę wzmacniania wszelkich form istnienia narodu. Niektóre formy dzia-
łalności na rzecz Ojczyzny, o ile nie istnieją własne instytucje państwowe, są
możliwe tylko i wyłącznie w warunkach trwania wspólnoty narodowej. Zada-
niem takiej wspólnoty jest więc:
Podniesienie oświaty, sztuk pięknych i wynalazków, tudzież moralnego sta-
nu mieszkańców, oto zawód, który prywatnemu interesowi zostawionym
być nie może77.
Idea rozczłonii Ojczyzny miała więc stanowić konieczną wskazówkę dla
wszystkich Polaków, aby zachowali wiarę w możliwość odrodzenia się pań-
stwa polskiego, a droga do tego wcale nie musi prowadzić przez kolejne zbroj-
ne zrywy, a poprzez pielęgnowanie ducha narodowego i zachowanie mate-
rialnej podstawy istnienia i trwania narodu. Można w tym także upatrywać
zakamuflowanego nawoływania do niewyzbywania się ziemi i nieulegania
przymusowym procesom asymilacyjnym realizowanym przez zaborców (rusy-
fikacji i germanizacji). Posiadając ziemię, utrzymuje się możliwość polityczne-
go współdecydowania choćby poprzez korzystanie z praw wyborczych. Libelt
wskazuje, że zarządzać można tylko tym, co się posiada. Utrata materialnych
podstaw trwania narodu pozbawia bowiem możliwości określania reguł tego
zarządzania, czyli tworzenia prawa i decydowania. Jeśli natomiast zostanie
to wszystko zachowane, to prędzej czy później nadejdzie dzień, w którym na-
stąpi odrodzenie państwowości polskiej. Na materialnej podstawie bowiem
kształtuje się swoiste dla każdego narodu wyposażenie duchowe.
Nic zatem dziwnego, że dla Libelta:
Ojczyzna jest naprzód ciałem, materią i ma materialną swoją stronę; dlate-
go korzyści które przynosi, tudzież fizyczne jej wpływy są jedną z podniet
miłości do niej. – Ojczyzna jest to naprzód ta ziemia, na której mieszkamy,
76 K. Libelt, Europa im Jahre 1840 von Wolfgang Menzel, [w:] tenże, Pisma krytyczne, t. 1,
Poznań 1851, s. 199.
77 K. Libelt, Du crédit et de la circulation par Auguste Cieszkowski, [w:] tenże, Pisma kryty-
czne..., t. 2, s. 38.

1. Romantyzm 55

z całą rozmaitością okolic, rozlicznością płodów, z całym osobnym typem,


charakterem kraju tego; jest to klimat, niebo, powietrze i woda z wszystkimi
miejscowymi własnościami; po wtóre jest to jeden lud, jeden ród, jedno ple-
mię, z którego wyszli nasi rodzice, którego sami jesteśmy cząstką; na koniec
jest to państwo z wszystkimi swobodami i korzyściami moralnymi78.
Nie przypadkiem państwo jest wymienione na końcu, organizm państwo-
wy bowiem jest jakby uwieńczeniem istnienia i trwania wszystkich elementów
rozczłonii Ojczyzny. Dlatego Libelt pisał:
Państwo wedle nas, jest połączeniem się materialnej i duchowej ojczyzny;
zlaniem i wykształceniem się wszystkich funkcji ciała i ducha narodowego,
w jeden żyjący, bytujący, działający naród. […] Państwo będąc żywotem oj-
czyzny jest jej teraźniejszością, jej obecnością. Państwo jest to obecna chwila
życia narodu. […] Państwo więc jest nieustannym przechodzeniem z prze-
szłości w przyszłość narodu, aż wypełnią się dni jego żywota79.
Harmonia pomiędzy elementami rozczłonii jest więc konieczna dla trwania
tak rozumianego państwa, wtedy bowiem trwa ojczyzna. Taką harmonię wią-
że z wolnością, a dysharmonię z chorobą, trwaniem niewoli i utratą nadziei.
Filozofia niemiecka w rozumieniu Libelta była jednostronna, gdyż opiera-
ła się wyłącznie na rozumowych kalkulacjach. Ewolucja Heglowskiego ducha
nie uwzględnia bowiem jednostek. Przedmiotem dziejów nie są ludzie, ale
konstrukty idealne w rodzaju państwa. Znane stwierdzenie Hegla pochodzą-
ce z przedmowy do jego Zasad filozofii prawa: „Co jest rozumne, jest rzeczy-
wiste; a co jest rzeczywiste jest rozumne”80 zainspirowało zatem Libelta do
sformułowania takiej koncepcji historiozoficznej, w której ową rzeczywisto-
ścią będą narody a nie państwa. Inaczej budowany przez niego system filozofii
narodowej nie miałby racji bytu. Nie mógł oczywiście zakwestionować wielko-
ści systemu filozoficznego Hegla i dlatego sformułował własny, który zarazem
zakwestionował system Hegla, jak i stanowił jego kontynuację.
Filozofia narodowa autorstwa Libelta zakładała więc, że system Heglow-
ski jest już przeszłością, odnosił się do stanów przeszłych, a obecna rzeczy-
wistość wymaga nowego systemu, który właśnie został sformułowany. Skoro
intelekt nie jest w stanie opisać rzeczywistości, to trzeba doszukiwać się innej
78 K. Libelt, O miłości ojczyzny..., s. 9.
79 Tamże, s. 70–71.
80 G.W.F. Hegel, Zasady filozofii prawa, przeł. A. Landman, Warszawa 1969, s. 17.

56 Wiek XIX

władzy poznawczej, która jest to w stanie uczynić. W miejsce intelektu wpro-


wadza więc wyobraźnię, za pomocą której da się zastosować zmodyfikowany
system Heglowski w istniejącej rzeczywistości. Stąd w filozofii Libelta nad-
rzędne znaczenie miała wyobraźnia. Doceniał oczywiście także rolę intelektu,
ale to właśnie wyobraźnia stwarza możliwość poznania tego, co przed zmysła-
mi zakryte. Ograniczenia rozumu na to nie pozwalają. Dzięki przeżyciom mi-
stycznym, poprzez które duch ludzki zespala się Bogiem, istnieje możliwość
poznania nie tylko tego, co jest, ale także tego, co będzie. Niezbędne do tego
jest odpowiednie przygotowanie etyczne, którego podstawą jest niewzruszona
wiara w oddziaływanie świata duchowego na świat widzialny, którą zawie-
ra religia chrześcijańska. Jest to droga w zamierzeniu tego filozofa mająca
doprowadzić do odkrycia szczególnego rysu Polaków, który wykazałby wyż-
szość naszego narodu nad wszystkimi innymi. Ten rys odnalazł w specyfice
ducha narodów słowiańskich, które dotąd żyjąc na uboczu głównego nurtu
cywilizacji uniknęły szczęśliwie degeneracji przez nią sprowadzanych. Można
dostrzec w tym aprobatę poglądów Jeana Jacquesa Rousseau o demoralizują-
cym wpływie cywilizacji na człowieka. Rozumowe dokonania w rodzaju syste-
mu filozoficznego Hegla nie są więc szczytowym osiągnięciem ludzkim, a tyl-
ko szczytowym osiągnięciem rozumu. Rozum jest wedle Libelta narzędziem
analizy a nie syntezy, czyli jest niezdolny do stworzenia całościowego poglądu
na świat. Do wytworzenia takiego syntetycznego poglądu na świat niezbędna
jest niewykorzystywana dotąd siła ducha, którą jest właśnie wyobraźnia. To
ona jest właśnie siłą ducha, która buduje i tworzy. Sama myśl nie jest w sta-
nie niczego nowego wytworzyć. Dzięki istnieniu wyobraźni na kształt Boskiej
człowiek może przejawiać siłę podmiotową zdolną stwarzać coś nowego.
Aktualność myśli politycznej Karola Libelta
Libelt zdawał sobie sprawę z tego, że każdy proces przebiega wedle pew-
nych reguł i prawidłowości stąd w jego koncepcji filozofii narodowej jest
niemało oświeceniowych idei. Filozofia ta jednak ze swego ducha była ro-
mantyczną i wiele z jej założeń poniekąd stało się elementem potocznych wy-
obrażeń Polaków na temat swego państwa i narodu.
W bliżej nieokreślonej przyszłości, gdy zakończy się etap formowania na-
rodowości, Libelt przewidywał zaczątek procesów globalizacyjnych:
i nie może być inaczej, jak że dotychczasowy charakter dziejów zaborczy
zamieni się na federacyjny, unijny, międzynarodowy; – że państwa zamienią

1. Romantyzm 57

się na narody albo związki narodowości autonomicznych, jednym wspólnym


interesem bezpieczeństwa i dobrobytu połączonych, – że w dziejach zrobi
się wielki zwrot od uciemiężenia do wolności ludów; – od zawiści do brater-
stwa – od stanu wojennego do pokoju81.
Tym samym rozpad wielkiego narodu na wspólnoty gminne jest początkiem
jego końca, poznański filozof przytacza tu przykład upadku Cesarstwa Rzym-
skiego. Nie wiązał swej analizy z upadkiem Rzeczypospolitej, gdyż jej duch
wraz z upadkiem państwa nie zaniknął. Jak w przeszłości demokracja szla-
checka była najwyższym wyrazem wolności na świecie, tak i teraz rozdarty
na poszczególne zabory naród polski przechowuje w ramach swoich wspól-
not lokalnych idee wolności, równości i braterstwa ludów, czemu dał wyraz,
składając ofiarę z własnego bytu politycznego. To właśnie Polska, „która na
chorągwiach swoich zapisała pamiętny napis: «za naszą i waszą wolność»”82,
jego zdaniem, będzie zaczynem procesów globalizacyjnych i urzeczywistni
wspólnotę narodów scalonych ideami chrześcijaństwa. Uważał zwłaszcza, że
każdy naród ma do wypełnienia swoje posłannictwo na drodze do powsta-
nia jednolitego, zglobalizowanego społeczeństwa światowego. W ten sposób
naród, urzeczywistniając swe historyczne powołanie miał inicjować procesy
globalizacyjne w skali ponadnarodowej.
Należy więc zauważyć, że proces tworzenia się zintegrowanych zbiorowo-
ści ludzkich był dla Karola Libelta dziejową koniecznością, gdyż cel rozwoju
ludzkości (urzeczywistnienie Królestwa Bożego na Ziemi) stanowić miał naj-
wyższą formę uspołecznienia ludzi. Sam Libelt uważał, że dotychczasowa hi-
storia nie mogła się potoczyć inaczej, a zatem ludzkość wypełniała swe zada-
nia na kształt mechanicznego wykonawcy, dotąd nie znając celu, ku któremu
podąża. Dopiero uświadomienie sobie prawidłowości biegu historycznego za
sprawą filozofii powoduje, że człowiek z biernego wykonawcy staje się pod-
miotem dziejów, który dysponuje możliwością realnego wpływania na kształt
teraźniejszości, a przez to i przyszłości. Zatem filozofia musi dostosować się do
potrzeb wynikających z nowej sytuacji i z czysto spekulatywnej stać się filozo-
fią czynu, stając się wyrazem możliwości wynikających z ludzkiej twórczości.
Tego typu zmiany nie są jednak przypadkowe, ale mają przybliżać ludzkość do
celu, ku któremu zmierza. Jak sam pisał: „celem ludzkości jest realizowanie

81 Tamże, s. 4.
82 Tamże, s. 19.

58 Wiek XIX

królestwa Bożego na ziemi”83. Zadaniem postulowanej przez niego filozofii


narodowej miało być uświadamianie rodakom, że Polska ma w historii świata
do wypełnienia zadanie, swoiste posłannictwo, którego musi wypełnić, bo ina-
czej zostanie unicestwiona w odmętach procesu dziejowego84.
Jakkolwiek o filozofii Libelta można pisać wiele, w tym także zarzucać
mu niekonsekwencje i sprzeczności pojawiające się w różnych jego pracach,
to nie ma podręcznika z historii filozofii w Polsce, w którym by nie omawia-
no jego koncepcji filozoficznych. Jest ona bowiem z ducha polska i może być
właściwie zrozumiana tylko w polskich realiach. Przyjmuje się często, że hi-
storia filozofii jest historią ludzkich błędów. Ten zarzut jednak nie dotyczy
filozofii Libelta, bo tak często okazuje się, że jego przewidywania się ziściły.
Nawet koncepcja rozczłonii Ojczyzny, przewidująca, że jeśli Polacy nie stracą
swej Ojczyzny w wymiarze materialnym i duchowym, to w końcu dojdzie do
odrodzenia państwowości okazała się proroczą. Historia dobitnie wykazała
słuszność przewidywań Libelta. Jego analizy dotyczące ewolucji społeczeństw
w kierunku globalnej wspólnoty dziś są właśnie na naszych oczach urzeczy-
wistniane. Dyskusyjne jest tutaj jego przekonanie, że misja dziejowa naro-
dów słowiańskich pod przywództwem Polski będzie ostatnim etapem na tej
drodze. Na pewno schlebia to próżności naszego narodu, który zawsze lubił
uważać się za wyjątkowy. Ale czyż można to wykluczyć? Przypomnieć tutaj
też należy, że potrzeba powszechnej edukacji postulowana w jego licznych
pracach pedagogicznych od dawna jest praktyką rozwiniętych społeczeństw.
W XIX wieku były to poglądy rewolucyjne, a dziś są dla nas czymś oczywi-
stym. Jeśli odniesiemy te rozważania do współczesnych aspiracji państwo-
wych poszczególnych narodowości, to także dostrzegamy słuszność analiz
Libelta. Zauważyć jednak należy, że w jego koncepcji nie występuje rozdział
pomiędzy „małą” a „dużą” Ojczyzną. Jak długo istnieje zbiorowość pielęgnu-
jąca wartości narodowe, tak długo zapewnione jest trwanie „żywota Ojczy-
zny”. W tym kontekście można sobie zadać pytanie, czy dzisiejszy stan rzeczy
byłby możliwy bez wcześniejszego romantycznego entuzjazmu narodowego,
w którym myśl Karol Libelta odgrywała istotną rolę.

83 K. Libelt, Samowładztwo rozumu i objawy filozofii słowiańskiej…, s. 431.


84 K. Libelt, Demokracya XIX wieku…, s. 270–271.

1. Romantyzm 59

1.2. Praca jako wartość moralna w filozofii Karola Libelta


Karol Libelt swoje poglądy na istotę pracy ludzkiej przedstawiał przede
wszystkim w ramach krytyki systemu filozofii Hegla. W odróżnieniu od po-
zostałych polskich uczniów niemieckiego filozofa, przypisywał pracy ludzkiej
ważne miejsce w procesie samostanowienia człowieka. To właśnie praca była
tym elementem, który jego zdaniem pozwalał przezwyciężyć przepaść pomię-
dzy światem idei a materią. Poznański filozof nie traktował jej zatem jako kary
za grzechy przodków ani też jako egzystencjalnego przymusu, ale jako instru-
ment procesu doskonalenia gatunku ludzkiego. Poprzez pracę człowiek nie-
jako naśladował dzieło Stworzenia i uczestniczył w boskim porządku świata.
Nabierała ona zatem nie tylko egzystencjalnego ale także eschatologicznego
znaczenia. Tym samym powołaniem człowieka była realizacja boskiego zamy-
słu, którym było urzeczywistnienie „Królestwa Bożego na ziemi”. Tylko czło-
wiek mógł w tym uczestniczyć właśnie dzięki wykonywaniu pracy. „Praca i jej
doskonalenie, uszlachetnianie, miała być tym, co nieodłącznie towarzyszyło
postępowi społecznemu, czyli dziejom ludzkim”85. Praca zatem wyzwala w lu-
dziach ich kreacyjny potencjał, dzięki któremu są w stanie przekształcić świat
i odczytywać boskie zamysły. Człowiek bowiem, jako istota stworzona przez
Boga na swój wzór i podobieństwo, cechuje się boskimi predyspozycjami, któ-
re pozwalają mu zmieniać świat wedle swojego upodobania i swoich potrzeb.
Ale tylko człowiek pracuje, bo praca jest elementem pośredniczącym pomię-
dzy duchem a materią. Bóg stwarzając świat jednak nie wykonywał pracy, bo
materii, którą mógłby operować, po prostu jeszcze nie było. W myśl tej samej
zasady, analogicznie, nie jest pracą zmiana form organicznych pod wpływem
ewolucji, gdyż ma ona charakter nieświadomy, całkowicie przedmiotowy, bo-
wiem przebiega wyłącznie w świecie materii. Zdolność do wykonywania pracy
daje więc ludzkiemu gatunkowi niezwykłą możliwość pośredniczenia pomię-
dzy Bogiem-Stwórcą a jego dziełem, czyli rzeczywistością materialną.
Takie potraktowanie pracy wynikało z Libeltowskiej interpretacji aktu
Stworzenia. W zgodzie z Heglowskim panteizmem założył on bowiem, że
stworzenie materialnego świata nie było dziełem przypadku, bo „Bóg stwa-
rzający świat jest absolutnie zdeterminowany przez swą własną istotę: musi
stwarzać świat i nie ma wyboru między takim albo innym światem”86. Prze-
85 M. Adamkiewicz, Wartość pracy w polskiej tradycji moralnej, Warszawa 2008, s. 45.
86 A. Walicki, Karola Libelta „filozofia słowiańska”, [w:] K. Libelt, Samowładztwo rozumu i obja-
wy filozofii słowiańskiej, Warszawa 1967, s. LXIII.

60 Wiek XIX

konanie to jest konsekwencją rozumowania starającego się rozwiązać pro-


blem ludzkiej wolności i twórczości. Wedle Libelta człowiek może być wolny
tylko w przypadku, gdy dzieło Stworzenia nie jest statyczne, czyli świat nie
jest ustanowiony raz na zawsze. Tym samym akt Stworzenia ciągle trwa, jest
kategorią dynamiczną, a świat nigdy nie staje się czymś zewnętrznym wobec
Boga. Podobnie i człowiek, dysponując cząstką bożej mocy może, na wzór
swego Stwórcy, nieustannie tworzyć i przekształcać świat. Bóg zatem także
pracuje doskonaląc swoje dzieło – materialny świat: „Jego żywot objawia się
w nieustającej pracy stwarzania świata tak materialnego, jak duchowego”87.
Na takiej drodze rozumowania Libelt wypracował oryginalną koncepcję
wyobraźni, będącą zarazem twórczym rozwinięciem skrajnie racjonalistycz-
nej koncepcji Hegla, w której jedynym czynnikiem sprawczym jest czysty
rozum. W koncepcji Libelta wyobraźnia jest czynnikiem tworzącym, inicju-
jącym przywoływanie do istnienia nowych bytów. Przez analogię można to
odnieść do formuły Kartezjusza „myślę więc jestem”, jako „wyobrażam sobie,
więc jestem”. Człowiek jest więc zarazem istotą myślącą i wyobrażającą sobie.
Władza wyobraźni przejawia się w dwóch formach, z których pierwsza do-
tyczy wyobrażania sobie czegoś, a druga wyobrażania samego siebie. Pierw-
sza ma charakter czynny, gdyż jest skierowana na zewnątrz człowieka, druga
zaś zaimkowy, gdyż tworzy wyobrażenie samego siebie88. Proces tworzenia nie
jest zatem bezsensowny, gdyż zawsze wiąże się z nim pewien zamysł, czynnik
świadomościowy. Zgodnie z Heglowską dialektyką Libelt wyróżnił ponadto
trzy siły ujawniające się w twórczej wyobraźni, z których pierwsza przynależ-
na Bogu ma charakter bezwzględny, gdyż niczym nie jest uwarunkowana ani
nie wymaga jakiejś przyczyny. Druga ma charakter podmiotowy i jest przy-
należna ludziom, natomiast trzecia, przekształcając samą przyrodę, ma cha-
rakter przedmiotowy. Te „potęgi” nazwał odpowiednio obraźnią, wyobraźnią
i przeobraźnią. Tym trzem siłom odpowiadają trzy formy istnienia:
1. pierwotne formy Boskie,
2. pochodne formy ludzkie (ideały, prawa, czyny),
3. przechodnie formy przyrodnicze (siły, gatunki, itd.)89.

87 K. Libelt, Filozofja i krytyka, t. 3, Poznań 1874, s. 278.


88 K. Libelt, Filozofja i krytyka, t. 2, Poznań 1874, s. 8.
89 Sam Libelt charakteryzuje ten stan rzeczy następująco: „wszelka potęga działająca aniby
mogła działać […] gdyby nie miała przedmiotu, w któryby działała. […] Z tego względu
duch […], aby tę przymiotowość swą ubytnił i urzeczywiścił, musi się oblec w materyę, któ-
rą na to, czym sam jest urabia, siebie w niej uzewnętrznia. Tym sposobem świat jest odbla-

1. Romantyzm 61

Nie oznaczało to bynajmniej, że ludzie automatycznie dysponują określony-


mi dyspozycjami, a przez to uosobieniem istoty człowieka jest artysta, z uwagi
na zdolność do kreowania nowych bytów. Libelt zgodnie z duchem romantyzmu
nazwał go geniuszem. Każdy człowiek zawiera w sobie potencję do przyobleka-
nia tworów wyobraźni w materię, ale tylko niektórzy taki stan osiągają:
Genjusz jak każdy duch jednostkowy i ciałem uwarunkowany jest tylko po-
tencją, możnością tego, czem stać się może; aby stał się genjuszem rzeczy-
wistym, przeszedł z możności do istoty, trzeba mu na to nieustającej pracy
i niezłomnej woli90.
Przez wykonywanie pracy intelektualnej człowiek zyskuje zdolność poznawa-
nia świata duchowego, a dzięki temu jego wyobraźnia staje się kreatywna,
niejako „podpowiada” sposób materialnego urzeczywistnienia form w niej się
pojawiających. Dzięki wyobraźni zatem człowiek jest w stanie zapanować nad
siłami natury wielokroć od niego potężniejszymi. Nie jest też tak, że idee po-
chodzące z ludzkiej wyobraźni wcielają się w cokolwiek bądź na drodze przy-
padku: „Idea wciela się nie w pierwszy lepszy, ale w odpowiedni sobie mate-
riał”91. Dzięki tej zdolności wyobraźnia zdolna jest utrwalać i rozwijać formy
w czasie, ale nie jest władna zapewnić im trwania wiecznego, co przynależne
jest tylko obraźni. Przeobraźnia zaś niczego nie tworzy – charakteryzuje ją
tylko przemienność kształtów, a więc niczego nowego nie tworzy, przejawia
się tylko w nieświadomej, mechanicznej przemienności form. Jest to ważna
konstatacja, gdyż rozgranicza to, co powstaje bez udziału człowieka, od tego,
co zostało przez niego wytworzone. Można powiedzieć, że w ten sposób Libelt
rozgranicza naturę i kulturę, która jest wyłącznym dziełem człowieka.
Wedle Libelta ludzka wyobraźnia przejawia swą twórczą moc w trzech for-
mach (ideały, prawa, czyny). Samo rozumienie formy przez Libelta nastręcza
sporo kłopotów interpretatorom. Niewątpliwie jednak formy, stanowiąc owoc
wyobraźni ludzkiej, mają charakter zewnętrzny względem człowieka, abstrak-
cyjny i przejściowy. W odróżnieniu od Arystotelesa i scholastyków przyjmu-
je więc ich czasową przemijalność, co pozwala przypisać ludziom zdolność
tworzenia nowych bytów. Maria Rymarkiewiczówna dostrzegała także Platoń-
skiem mądrości ducha boskiego […] i dlatego człowieka stworzył na obraz i podobieństwo
swoje” – K. Libelt, Filozofja i krytyka, t. I, Poznań 1845, s. 123. Zob. także: M. Straszewski,
Historja filozofji w Polsce, Kraków 1930, s. 50.
90 K. Libelt, Filozofia i krytyka, t. 4, Poznań 1875, s. 455.
91 K. Libelt, Wcielające się idee czasu…, s. 18.

62 Wiek XIX

ską proweniencję tych form: „każdy kształt czyli forma indywidualnego tworu
zawiera […] zawsze swój prototyp, do którego jednak tylko mniej więcej się
zbliża”92. Forma jest nieodzownym, choć biernym warunkiem zaistnienia bytu
oraz fundamentem, na którym pojawić się może treść, ale też niczym więcej.
To treść jest warunkiem ruchu i aktywności, „żywotnością formy, świeci z niej
życiem swoim, dając jej wyraz swój na zewnątrz”93. W każdej formie musi
ponadto ujawniać się żywot i ruch, co najwyżej może nie być dostrzegany. To
treść ma władzę nad formą, poprzez którą tylko się ujawnia. Ponieważ Libelt
zakłada „ustawicznie czynną, stwórczą wszechmoc bożą, nie może nie uznać
form za stworzone”94, przez co popada w sprzeczność nie tylko z metafizyką
Arystotelesa, ale i swego nauczyciela, Hegla. Z konieczności zakłada więc, że
to właśnie treść stanowi pierwiastek idealny, który utożsamia z „myślą Bożą”.
Konsekwencją takiego potraktowania ludzkich form jest wypełnienie ich tre-
ścią dopiero wówczas, gdy są zgodne z owym „planem Bożym”. Czyn nie
jest więc kategorią przypisaną tylko do jednostek, bo zamysł boski realizują
zwłaszcza ludzkie zbiorowości.
Zadaniem ogólnym całej ludzkości jest natomiast urzeczywistnianie „Kró-
lestwa Bożego na ziemi”. Ma ono wymiar zarazem metafizyczny, historiozo-
ficzny, bo ludzkość realizuje „plan Boży”, jak i społeczny, gdyż nieustannie
doskonalą się zarówno struktury społeczne, jak i poszczególne osoby. W tym
dziele brali i biorą udział wszyscy ludzie bez wyjątku, jak też wszelkie narody,
które w rozumieniu Libelta mają podmiotowość polityczną.
Libeltowska kategoria czynu
Ważną konsekwencją przemyśleń Libelta było przekonanie o linearnym
biegu dziejów wedle kryterium postępu. Ponieważ człowiek po popełnieniu
grzechu pierworodnego znalazł się w obcym świecie natury niejako z przymu-
su, to początkowo traktował ją jako środowisko nieprzyjazne.
Jego pierwsze stanowisko do natury było zatem nieprzyjacielskie i korzyścio-
we, szukał tylko łupu z natury. Z tego stanowiska rozwinęły się trzy stany:
łowców, pasterzy i rolników. Stan rolniczy dwa rozwija kierunki: religijny,
do Boga, aby błogosławił zasiewowi; przemysłowy, aby ułatwić pracę rąk95.
92 M. Rymarkiewiczówna, Filozofja Libelta. Epistemologia – filozofia przyrody, Poznań 1933,
s. 74.
93 K. Libelt, Filozofja i krytyka…, t. 2, s. 33.
94 M. Rymarkiewiczówna, Filozofja Libelta…, s. 76.
95 K. Libelt, Prelekcye w Poznaniu, [w:] tenże, Pisma różne, Poznań 1851, s. 91.

1. Romantyzm 63

Pierwotny podział pracy wedle Libelta był więc niejako wymuszony ówczesną
relacją pomiędzy człowiekiem a nieprzyjazną człowiekowi naturą. Relacje te
zmieniły się szybko, gdy ludzie nauczyli się racjonalnie korzystać z zasobów
przyrody:
Bo kiedy natura nie dała człowiekowi dostatecznych środków obrony, ni do-
statecznych narzędzi, któremiby potrzebom swoim zaradzić potrafił, dać mu
musiała instynkt, który tam prowadzi go bez namysłu na wynalazek, gdzie
chodzi albo osłonić życie, albo je utrzymać. […] Przez wynalazki i przemysł
wyszedł człowiek ze stanu natury, ze stanu zwierzęcości, i podniósł się do
oświaty, i zmienił ziemię na godne siedlisko siebie, i ujarzmił całą naturę,
i najpotężniejsze jej siły i żywioły wziął w posługi96.
Ta droga nie jest przypadkowa, gdyż wedle Libelta pierwiastek duchowy, który
Bóg tchnął w człowieka podczas aktu Stworzenia powoduje, że człowiek z na-
tury swej zmierza z powrotem do Boga, co przejawia się w zmysłach, uczu-
ciach i rozumie. W tym też upatrywał źródeł sztuk pięknych, religii i filozofii
jako trzech najwyższych przejawów ducha ludzkiego.
Każda chwila obecna jest tylko przejściem z przeszłości do przyszłości,
i wszelki czyn, wszelki ruch poczęty w tej chwili, jest ogniwem spajającym
przeszłość z przyszłością97.
Czyny nie są więc czymś przypadkowym, ale wynikają z boskiego porząd-
ku świata. Człowiek jest wolnym ich twórcą, ale są one inspirowane czymś, co
Libelt nazwał natchnieniem.
Natchnienie, czyli inspiracja, jest bezpośrednim związkiem ideałów boskich,
rozwijających się do rzeczywistości przez ludzkość, z członkami tejże ludz-
kości; jest bezpośrednim zstąpieniem światła bożego w ciemności ducha
ludzkiego98.
Postęp ludzkości jest więc dokonywany na drodze natchnienia, czyli dokonują
go geniusze odczytujący wprost boskie zamysły. Wszelacy reformatorzy, twór-
cy i wynalazcy są właśnie owymi geniuszami.
Temu przekonaniu jest podporządkowana zaproponowana przez niego
filozofia słowiańska jako zaprzeczenie a zarazem i kontynuacja spekulatywnej
96 Tamże.
97 K. Libelt, Demokracya XIX wieku…, s. 277.
98 K. Libelt, Filozofja i krytyka…, t. 3, s. 183.

64 Wiek XIX

filozofii niemieckiej, uosabianej zwłaszcza przez system filozoficzny Hegla.


Jak sam pisał:
Będzie to filozofia postępu, nieprzyjaciółka wszelkiej stagnacji, pociągająca
przechodem swoim ociężałych, a tych co chwytają za koła jej potężnego,
toczącego się naprzód rydwanu, aby go zatrzymać lub na wstecz cofnąć – po-
walająca o ziemię i gruchocąca na miazgę. Będzie to filozofja żywota i czynu,
a zatem rzeczywista zatracicielka zastarzałych przesądów, wszelkich pieśni
czasu i blichtru, utrzymującego się dotąd sztucznym i fałszywym żywotem99.
Za kolejne jej cechy uznał koncentrację na duchu w jednostce. „Filozofja pod
tym względem będzie nieustanną inkarnacją myśli, nieustannym poczyna-
niem z ducha”. A praktyczna jej strona wyrażać się miała w tym, „że jest to
filozofją wychodzącą z siebie do pojawu – że jest twórczą, działającą – że jest
filozofją czynu100. Krytycy takiego ujęcia filozofii słowiańskiej, w osobie np.
Antoniego Molickiego, wskazywali, że owo nowatorstwo tej filozofii czynu jest
pozorne, gdyż każda filozofia taką jest z konieczności.
Szczególne zadanie w tym ma do spełnienia filozofia, gdyż:
Umiejętność, a w szczególności filozofja […] odtąd powinna być popularną,
tj. ludową, kojarząc się z myślą bożą, która jest w ludzie i rozwijając takową
przez czyn101.
Wiedza tego typu miała być niezbędna, aby ludzie byli w stanie odkrywać
i wcielać w życie boskie idee. Zdolność do tworzenia i przekształcania świata
jest więc pożądaną cnotą u każdego człowieka.
Cnota to własność moralna takiego postępowania, którego rezultatem są
świadome czyny. Dlatego też cnota nie jest „siłą, ale czynem dokonanym,
zwycięstwem rozumu nad namiętnością”102.
Jeśli za sprawą moralnego upadku duch w narodzie słabnie, ujawniają się
w nim pierwiastki zwierzęce, a ludzie nurzają się tylko w przyjemnościach,
zapominając o swym rozwoju i obowiązkach.

99 K. Libelt, Filozofja i krytyka…, t. 1, s. 124-124.


100 Tamże.
101 K. Libelt, Samowładztwo rozumu i objawy filozofii słowiańskiej…, s. 185.
102 S. Dziamski, Poglądy społeczne, [w:] Karol Libelt 1807–1875, pod red. Z. Grota, Warszawa-
Poznań 1976, s. 236.

1. Romantyzm 65

Coraz mniej ludzi czynu […] Najprzód kończyny politycznego ciała, a potem
i żywotne członki coraz bardziej niemocy i nieuczynności podpadają. Siła
duchowa ustępuje z narodu, będąca jego jędrnością i sprężystością, a samo
następuje panowanie materii103.

Świat materialny jako arena ludzkiej pracy i twórczości


Libelt zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie reprezentują odmienne dys-
pozycje i umiejętności, a stąd przypisywał wielkie znaczenie procesowi wy-
chowania przez pracę, które miało czynić ludzi zdolnymi do samodzielnego
zabiegania zarówno o własną pomyślność, jak i dobro innych.
Jeśli chodzi o samą możliwość przekształcania rzeczywistości społecz-
nej, to taką zdolnością dysponuje również rodzaj ludzki. Człowieka bowiem
cechuje rozum zmysłowy, który wraz z wyobraźnią stanowi umysł ludzki,
„umysł jednostkowego ducha”. Choć tylko Bóg dysponuje władzą stwarza-
nia, człowiek może przetwarzać to, co już zostało stworzone, zatem dyspo-
nuje władzą przeobrażania rzeczywistości, przyoblekania jej w coraz to nowe
kształty. Ale to życie polityczne przebiega wedle zasady godzenia sprzecznych
ze sobą interesów, w wyniku czego dokonuje się postęp dziejowy. Postęp ten
jednak nie musi obejmować wszystkich. To sami ludzie muszą zadbać o to,
aby znaleźć się na głównej drodze dokonujących się przeobrażeń.
Poznański filozof nie podzielał wielu historiozoficznych przekonań swe-
go nauczyciela Georga Hegla, jakkolwiek nigdy nie potrafił się wyrwać spod
przemożnego wpływu jego filozofii. Zauważył na przykład, że niedoceniany
dotąd lud jest potencjalnym kreatorem przeobrażeń cywilizacji.
Zdaniem Karola Libelta społeczeństwo stanowi organiczną jedność, po-
wiązaną wspólnie wyznawaną religią, obyczajami, tradycją, językiem i zajmo-
wanym terytorium. Podmiotowość dana zbiorowość uzyskuje jednak dopiero
wówczas, gdy potrafi wyartykułować swoją odrębność. Z tej racji wielką wagę
przywiązywał do jednostek wchodzących w skład ludzkich zbiorowości. Za
najważniejsze uważał uaktywnienie ich twórczego potencjału, który dotąd
znajdował się w uśpieniu bądź był marnotrawiony w rozgadanym sejmiko-
waniu. Twierdził więc: „To pewna, że żadne stowarzyszenia nie dadzą się na-
rzucić, ani w życie wprowadzić, jeśli w pojęciach i w gorliwości mieszkańców

103 K. Libelt, O posłannictwie dziejowym narodów, [w:] tenże, Pisma polityczne: Oddział II,
Poznań 1850, s. 359.

66 Wiek XIX

sił żywotnych nie znajdą”104. To właśnie wyobraźnia jest źródłem owych „sił
żywotnych”, które wynikają z idei przez nią nabytych. Libelt, zachowując kon-
sekwencję swego wywodu, zauważył także, że ludzkość nie tworzy idei, gdyż
tego rodzaju możność ma tylko Bóg, może zatem je tylko „zdobywać”. Ludzka
zdolność do tworzenia ma więc ograniczonych charakter i w zasadzie sprowa-
dza się do zdolności przenoszenia do świata zewnętrznego przyobleczonych
w materialne kształty idei, które człowiek jest zdolny rozwinąć i przeobrażać
stosownie do swoich potrzeb. Antoni Molicki zauważył trafnie, że:
Utrwalenie form zewnętrznych tych idei, czyli ich upostaciowanie się w świe-
cie społecznym i ludzkim, jest zatem koniecznością z samej zewnętrznej na-
tury idei płynącą105.
Aby jednak skutecznie przeobrażać świat, ludzkość musi być połączona jedną
wspólnie realizowaną ideą. Nie powinno więc dziwić, że Libelt tej idei doszu-
kiwał się w religii, jako najbardziej rozpowszechnionej więzi duchowej łączą-
cej ludzi. Dlatego też tak wielką wagę przywiązywał do duchowej jedności
narodu osiąganej na bazie wspólnie wyznawanej religii i podzielanych przez
ogół ideałów.
Libelt z rzadka posługiwał się terminem praca, chętniej używając skom-
plikowanych form, za pomocą których starał się uwypuklić podmiotowy cha-
rakter ludzkich działań. Spotykamy zatem u niego raczej sformułowania
mówiące o „wysadzaniu kształtu wyobraźni z podmiotu w przedmiotowość,
dokonanym za pomocą sił natury”106 czy też opisy ludzkich zdolności do two-
rzenia coraz to doskonalszych kształtów. Praca to dla niego:
najogólniejsza forma pochodna siły i niejako macierz wszystkich innych
form tego rodzaju. Czym siła w naturze, tym praca w ludzkości. I praca ni-
czym innym nie jest jeno nieustannym i powtarzanym doświadczeniem. Pra-
ca jest przeznaczeniem człowieka107.
Aby jednak odróżnić rezultaty pracy ludzkiej od bezdusznego działania sił
natury, precyzował to określenie: „Praca jest rzeczywiście siłą natury w czło-

104 K. Libelt, O stowarzyszeniach, [w:] tenże, Pisma różne…, s. 171.


105 A. Molicki, Stanowisko filozofji Karola Libelta i stosunek jego do innych współczesnych filo-
zofów polskich…, s. 51.
106 K. Libelt, Filozofja i krytyka…, t. 2, s. 278.
107 Tamże.

1. Romantyzm 67

wieku, ale idealizowaną, i dlatego pochodną; jest siłą przemysłową, wiedzącą,


rozumiejącą, czym jest siła natury”108.
Zgodnie z romantycznym duchem podmiotowość dziejową przypisywał
dopiero narodom, które jego zdaniem miały zdolność określania biegu histo-
rii. Każdy naród ma zatem do wypełnienia swoje posłannictwo, od którego nie
może się uchylić pod groźbą unicestwienia. Ponieważ idee są wieczne i nie-
możliwe do unicestwienia, to od takiego zadania naród nie może się uchylić.
Można je tylko rozwijać w kierunku ustanowionym przez ich twórcę – Boga.
Ostatecznym celem ludzkości jest więc urzeczywistnienie „Królestwa Bożego
na ziemi”, a zatem realizacja boskiego zamysłu.
Wartość moralna pracy w filozofii Libelta
Aksjologia nie była jeszcze za czasów Libelta wydzielonym działem filo-
zofii. Proces jej wyodrębniania zapoczątkował bowiem dopiero neokantyzm.
Termin aksjologia został wprowadzony w 1902 r. przez Paula Lapie w Logique
de la volonté. Mówienie zatem o rozumieniu przez Libelta pracy jako warto-
ści moralnej w dzisiejszym sensie nie jest zasadne. Poprawniejsze jest zatem
mówienie o przypisywaniu przez Karola Libelta moralnego znaczenia pracy.
Ponieważ praca jest związana z oblekaniem idei w kształty materialne, jest
zawsze działaniem nakierowanym na świat zewnętrzny. Nie rozróżnia więc
ten filozof pracy nad sobą od pracy w ogóle, gdyż są to dwie strony jednego
procesu. Tworzenie form (idei) poprzedzać zatem musi pracę fizyczną w świe-
cie materialnym. Wszyscy ludzie są równi w swej pracy, gdyż to, co mają do
dyspozycji jest jednakowe dla wszystkich:
Ziemia i świat jest dziedzictwem wszystkich. […] Tak podobno i to, na co lud
jeden, człowiek jeden, z uszczerbkiem innych ludów i braci swoich, prawo
wyłącznej własności położył, ziemię i jej owoce, i wszystko, co natura bez
dołożenia się pracy człowieka wydaje, było zrazu wspólnem dziedzictwem
ludów109.
Praca jest i była więc wykonywana przez wszystkich, ale sposób jej wyko-
nywania i jej rezultaty są nieuchronną przyczyną różnic.

108 Tamże.
109 K. Libelt, Rozprawy: O odwadze cywilnej, Miłości Ojczyzny, Wychowaniu ludów. Na rzecz
pomnika dla Adama Mickiewicza, Zygmunta Krasińskiego i Juliusza Słowackiego, Kraków
1869, s. 179.

68 Wiek XIX

Pierwszem prawem przyrodzonym ludów jest własność tego wszystkiego,


co Bóg stworzył, używają wszystkiego tem prawem, jakiem dzieci domagają
się od rodziców tego, czego potrzebują. Ale to prawo wczas bywa ukrócone
koniecznem następstwem rozdziału własności przez pracę. Praca wspólność
własności zniosła, i prawo przyrodzone zamieniła na osobiste. W raju tyl-
ko wyobrazić sobie można wspólność ziemi i jej owoców. Po wypędzeniu
z tego ogrodu szczęśliwości plemienia ludzkiego, na własność zapracować
trzeba110.
Podstawy prawa własności wynikają więc z efektywności wykonywanej pracy,
a zatem wynika ono także z korelacji z prawidłowościami postępu dziejowego.
Trudności w jednoznacznej analizie poglądów Libelta co do moralnych
aspektów pracy wynikają jeszcze z dwóch innych powodów. Pierwszy z nich
dotyczy tego, że pojedynczy człowiek bardzo rzadko był przedmiotem jego
analiz, co wynikało z faktu, że, jak już wspomniano, podmiotowość dziejową
miały dopiero zbiorowości ludzkie, począwszy od narodu aż po całą ludzkość.
Drugi zaś powód był rezultatem trudności teoretycznych wynikłych z jego
założeń metafizycznych. Skoro bowiem istnieje zbiorowy podmiot w posta-
ci narodu, to niezwykle trudno jest wyjaśnić fakt indywidualnych i często
sprzecznych działań jednostek. Z tej racji i praca jednostek rzadko bywała
przedmiotem jego analiz. Nawet jeśli pisał o polskich wieszczach, to traktował
ich jako część narodu, przejaw pewnych tendencji w nim się ujawniających,
a nie jako osoby wykonujące jakąś indywidualną pracę. W swych pracach
jednak zawsze konsekwentnie przypisywał pracy znaczenie moralne. Niewąt-
pliwie dostrzegał także degradację moralną ludzi pozbawionych możliwości
podjęcia społecznie pożytecznej i zarobkowej pracy widząc możliwość chwi-
lowego zażegnywania zagrożeń z tego wynikających głównie poprzez działal-
ność charytatywną.
Nim radykalna nastąpi reforma, oświata ludu i ztąd podniesiona jego mo-
ralność, bractwa wstrzemięźliwości i kasy oszczędności zaradzić mogą złe-
mu. Gdzie kraj stara się o to, aby każdy człowiek mógł znaleźć zatrudnienie,
tam ubóstwo szerzyć się nie może111.
Likwidacji deprawującej ludzi nędzy i bezrobocia nie upatrywał zatem w in-
cydentalnych działaniach dobroczynnych, ale postulował przeprowadzenie

110 Tamże, s. 181.


111 K. Libelt, Pauperyzm, [w:] tenże, Pisma polityczne. Odział I, Poznań 1849, s. 350.

1. Romantyzm 69

systemowych reform społecznych. Dlatego w swoich pismach chętnie odwo-


ływał się do poglądów socjalistów utopijnych, upatrując w nich drogi uchro-
nienia ludzi przed wykluczeniem społecznym. Brak pracy i możliwości wy-
kazania przydatności dla społeczeństwa uważał jednak zawsze za największe
zagrożenie nie tylko dla jednostek, ale i dla kondycji moralnej narodu.
Problem deprawacji moralnej społeczeństwa Libelt wyjaśniał następująco:
Co więc się dzieje w narodzie i w świecie w ogólności, z ludzkiej woli przez
nią się dzieje, jest następstwem koniecznem cnót i wad osób u steru sto-
jących, ich pochopności lub niedołęstwa, ich zaborczego lub spokojnego
usposobienia, nareszcie skutkiem tysięcznych okoliczności i wpływów nie-
przewidywalnych zewsząd na działania ludzkie wnikających112.
Filozof w ten sposób wyraźnie stanął na stanowisku intelektualizmu etyczne-
go, wiążąc poziom moralności z poziomem wykształcenia. Usprawiedliwiał
w ten sposób skłonność do popadania w zło ludzi niewykształconych i żyją-
cych na marginesie społeczeństwa. Z tej racji w pracy produkcyjnej upatrywał
jednego z narzędzi do poprawy kondycji moralnej jednostek. Człowiek zwią-
zany ze społeczeństwem licznymi więzami poprzez wykonywaną pracę i jej
wytwory jest skłonny do refleksji nad swoim postępowaniem. Jest to o tyle
łatwiejsze, że wedle Libelta:
w sumieniu człowieka jest głos ostrzegający go, że źle działa, a w narodzie
jest tym głosem opinia publiczna, któryby jego sumieniem nazwać można;
wszakże wolno człowiekowi i narodowi nie słuchać tego głosu i przygłuszać
go gwałtem113.
Praca jest więc też wyrazem wartości człowieka, przez co także zmusza
go do uczestniczenia w czynnym urzeczywistnianiu postępu dziejowego. Dla-
tego niemożność wykonywania pracy jest złem, a człowiek powinien być od
dzieciństwa wdrażany do wykonywania pożytecznych zajęć, w których rozwi-
jałaby się także jego wyobraźnia. Z tej przyczyny Libelt tak ostro występował
przeciwko lekkoduchom i ludziom pozbawionym wrażliwości społecznej:
Zło społeczne na które dziś narody chorują, to jest niestosownego wynagro-
dzenia pracy, doszło w fabrykach do wysokiego stopnia. Przewaga kapitału
nakładowego pieniężnego nad kapitał łożonej pracy jest tak wielka, że do

112 K. Libelt, Dziewica Orleańska. Ustęp z dziejów Francyi, Poznań 1852, s. 6.


113 Tamże, s. 7.

70 Wiek XIX

reakcji, a tym samym do reformy stosunków przyjść musi. Stan taki rzeczy,
że gdzie kapitaliści bez innego dołożenia się, bogacą pracą wyrobnika,
gdzie chybione spekulacje pozbawiają chleba kilka tysięcy robotni-
ków; gdzie więc dla pracy nie ma udziału w zysku, a jest udział klęski cały
zakład trafiający, taki stan rzeczy na długo utrzymać się nie może114.
Propozycje Libelta były zatem konsekwencją bardzo krytycznej oceny cy-
wilizacji. Wskazywał na to, że dawna arystokracja urodzenia została zastą-
piona „potworną arystokracyą pieniędzy”, która uznawał za nieszczęście dla
społeczeństwa.
Zamiast równości i braterstwa napotykamy exploatacyę człowieka przez
człowieka, którą jeden z dzisiejszych znakomitych pisarzy słusznie nazwał
niewolą nowoczesną: – miejsce zaś dawnej spólnej wiary w lepszą przy-
szłość, która jest jedyną dla ludzi pobudką do działania, a tem samem
i warunkiem postępu, zastąpiło powszechne zwątpienie, a ztąd powszechny
egoizm stał się jedyną podstawą postępowania wszystkich115.
Wyrównania szans życiowych upatrywał przede wszystkim w edukacji
i samokształceniu. Podkreślał to zarówno w swoich pracach naukowych, jak
i w życiu codziennym. Świadczy o tym choćby jego list do Józefa Chociszew-
skiego, późniejszego znanego publicysty, któremu u progu dorosłości radził:
„Staraj się naprzód o naukę, o złożenie popisu dojrzałości, o wyjście na uni-
wersytet, złożenie znowu popisu i objęcie wskutek tego jakiejś posady”116.
Chociszewski jako syn nauczyciela nie mógł bowiem liczyć na hojne wsparcie
rodziców ani na znajomości w obrębie ówczesnych elit. Sądzić należy, że Li-
belt w pewnym stopniu odwoływał się do własnych doświadczeń, gdyż jako
syn ubogiego szewca na tej drodze osiągnął sukcesy również w swoim życiu.
W tym kierunku zmierzały też działania Towarzystwa Naukowej Pomo-
cy (TNP), które podejmowało starania, aby „wydobywać z mas ludu zdatną
młodzież, a wykrywszy jej talenta, obrócić ją na pożytek kraju, dając pomoc
i stosowny kierunek jej wykształceniu”117. Credo tego działania wyłożył swego
czasu Orędownik Naukowy:
114 K. Libelt, O organizacji stosunków rolniczych we Francji ze względu na reformy dzisiejsze, [w:]
tenże, Pisma pomniejsze, t. 2, Poznań 1849, s. 16.
115 K. Libelt, Demokracya XIX wieku…, s. 271.
116 K. Libelt, Listy, oprac. Z. Grot, Warszawa 1978, s. 320.
117 K. Libelt, Towarzystwo Naukowej Pomocy, [w:] tenże, Pisma pomniejsze, t. 6, Poznań 1851,
s. 204.

1. Romantyzm 71
Jeśli pragniemy narodowość naszą utrzymać i lepszych się czasów doczekać,
musimy się zupełnie zmienić, […] musimy pracować. […] Niechaj szlachcic
pilnuje swojej wioski, niechaj dzień i noc przemyśla nad tym, jakby ziemię,
matkę dla pilnych, macochę dla próżniaków do stukrotnego plonu znie-
wolić, niech wznosi w każdym względzie, choć w najszczuplejszym zakresie
swoim, kulturę narodową, niechaj korzysta z doświadczeń i postrzeżeń agro-
nomów zagranicznych, niech sam udziela drukiem postrzeżeń swoich innym,
niech chłopka poucza, dzieci jego do nauki zachęca118.
Analfabetyzm i zniewolenie ludu były stąd traktowane jako przyczyny klęsk
narodowych i ekonomicznych Polski oraz niepowodzeń w zabiegach o odzy-
skanie niepodległości. Pisał o tym wprost: „Ciemnota i niewola, w której lud
nasz wiejski pogrążon, to plagi naszego położenia”119.
W to przekonanie wpisuje się teza Libelta, że ludzie wykształceni są bio-
logicznie lepiej wyposażeni od prostego ludu. Należy jeszcze podkreślić jego
pogląd o wyższości pracy intelektualnej, gdy twierdził: „Jest to też filozoficzne
spostrzeżenie, że człowiek tem dłużej żyje, im więcej dla idei jakiejś żyje, a że
przeciwnie materyalne życie prędko się zużywa”120, ale trudno pojąć dlacze-
go nie dostrzegał aktywności intelektualnej u przedstawicieli ludu. Twierdził
bowiem, że „Lud nie rozumuje, ale czuje głęboko, i w tem czuciu bywa ja-
snowidzącym”121. Zatem danie mu możliwości pełnego wykorzystania swoich
zdolności jest swego rodzaju nakazem nie tyle poczucia sprawiedliwości spo-
łecznej, ile historyczną koniecznością.
Nie ma nic straszliwszego dla narodu, jak ciemnota, bo ciemność jest nie-
wolą, jest materią bez ducha, siłą bez władzy, czasem bez postępu, żywotem
ludu bez historii. Rozpędzać tę ciemność, jest pierwszym zadaniem społe-
czeństwa, bez rzucenia tych fundamentów, budujesz dom od dachu122.
Nie znaczy to jednak, że Libelt był przekonany o równych zdolnościach i moż-
liwościach wszystkich ludzi. Podkreślał bowiem, że zadaniem oświaty jest
podnoszenie poziomu cywilizacyjnego szerokich mas społecznych poprzez
edukację wszystkich jednostek, które będą potrafiły nabytą wiedzę przekazać
później pozostałym.
118 Tamże, s. 43.
119 K. Libelt, Listy…, s. 390.
120 K. Libelt, Dziewica Orleańska…, s. 45.
121 Tamże, s. 127.
122 K. Libelt, O stowarzyszeniach, [w:] tenże, Pisma różne, Poznań 1851, s. 190–191.

72 Wiek XIX

Inną interesującą sugestią Libelta jest wskazanie na moralną wyższość


kobiet nad mężczyznami w pracy i w momentach trudnych dla rodziny i dla
siebie:
Kobiety szczególnie, w swobodzie płoche i lekkie, miewają więcej wytrwa-
łości i męstwa w nieszczęściu. Nie obliczając, ale czując głęboko, wiernemi
pozostają obowiązkom, z tego czucia płynącym, czy to w domowych, czy
w krajowych klęskach. Nie znajdziesz między niemi, tak jak między męż-
czyznami, zdrajców kraju, obmierzłych wyrodków ojczyzny. […] Na gruncie
uczuć ludowych złożona była wiedza tego rzetelnego przywiązania kobiet
do kraju i do swoich, i w miarę, jak wiara w siły męskie, jako zwyczajne
środki ludzkie ku niesieniu pomocy zanikała, nabierało owo kobiece uczucie
znaczenia i stawało się talizmanem, potęgą nieba wspartym123.
Przemyślenia Libelta odnośnie do moralnego znaczenia pracy dziś wydają
się anachroniczne. O takim przekonaniu decyduje jednak ich metafizyczne
uzasadnianie, którego nie podzielali zwłaszcza filozofowie pozytywistyczni.
Filozofia Libelta jest bowiem jeszcze przesiąknięta romantycznym duchem,
ale poprzez eksponowanie kategorii postępu i znaczenia pracy ludzkiej jest
także zapowiedzią Pozytywizmu w Polsce. Takie powiązanie owocuje wieloma
niekonsekwencjami w jego filozofii, a przede wszystkim trudnościami w jej
interpretacji.
Trzeba też przywołać fakt z życia Libelta, który w lipcu 1850 r. objął go-
spodarstwo rolne w Czeszewie. Przez okres zarządzania wsią nie osiągnął suk-
cesów w gospodarowaniu i wielokrotnie stawał w obliczu bankructwa, choć
do zarządzania przystąpił z wielką energią i zapałem. Bywało nawet tak źle,
że nosił się z zamiarem sprzedaży posiadłości choćby nawet Niemcom, mimo
iż sam był wielkim przeciwnikiem przekazywania polskiej ziemi w obce ręce.
W listach do przyjaciół usprawiedliwiał swoje niepowodzenia w gospodaro-
waniu na roli niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi lub nieurodzajem.
Nie potrafił się przyznać sam przed sobą że brak mu do tej pracy talentów,
dostrzegając jednak te wady u Polaków, którzy sprzedawali ziemię Niemcom:
lekkomyślność w wydatkach i życiu nad dochody, nieuctwo i nieznajomość
gospodarstwa, brak dozoru i pilności, niedołęstwo różnego gatunku124.

123 K. Libelt, Dziewica Orleańska..., s. 156.


124 Cyt. za: Z. Grot, Życie i działalność Karola Libelta, Warszawa–Poznań 1977, s. 158.

1. Romantyzm 73

Na podkreślenie jednak zasługuje konsekwencja przemyśleń Libelta oraz


przenikliwość jego obserwacji dokonywanych przy okazji analiz polskiego
społeczeństwa. Można się z nich przekonać o ponadczasowych bolączkach
polskiego społeczeństwa, których źródła zapewne ciągle mają swe miejsce
w niedoskonałościach i patologiach funkcjonowania współczesnego rynku
pracy w Polsce. Nic zatem dziwnego, że do poglądów Libelta chętnie sięga-
ją dziś zarówno zwolennicy idei socjalistycznych, jak i konserwatywnych,
a przez to jego filozofia ciągle zachowuje aktualność.

2. POZYTYWIZM

2.1. Stefana Zachariasza Pawlickiego pierwsze polskie


przekłady dzieł Kartezjusza
Filozofia René Descartesa aż do XIX wieku nie zyskała w Polsce uznania,
a nawet nie przetłumaczono na język polski żadnej z jego książek. Największe
zainteresowanie jego filozofią przejawiali przedstawiciele polskiej reformacji,
którzy w swoich pracach często odwoływali się do jego poglądów. Wiktor Wą-
sik w swym bardzo szczegółowym opracowaniu na temat wczesnej recepcji
kartezjanizmu w Polsce odnotował, że pierwszy ślad recepcji myśli znaleźć
można w Akademii Rakowskiej już w 1630 r.125 Wskazał też drogę, którą
wówczas ta myśl trafiła do naszego kraju – z Francji poprzez Holandię i dalej
przez Niemcy. Kartezjanizm zyskał już w momencie narodzin zwolenników,
jak też zdeklarowanych przeciwników. Podział ten przebiegał niemalże do-
kładnie wzdłuż linii wyznaniowej, gdyż o Kartezjuszu rozprawiano głównie
w środowiskach innowierców, a jego przeciwnikami byli myśliciele związani
z katolicką większością. Wąsik w swoim zestawieniu polskich prac o Kar-
tezjuszu zasygnalizował, że początkowe, i tak zresztą niezbyt duże, zainte-
resowanie jego filozofią było jednak krótkotrwałe. Analizując skalę recepcji
filozofii Kartezjusza w Polsce, wskazał na jej jedną zasadniczą cechę aktualną
prawie do połowy XIX wieku:
Właściwie już w pierwszej połowie, a tym bardziej w drugiej XVIII stulecia
filozofia Kartezjusza […] była historyzmem, a nie żywym kierunkiem nauko-
wym. Raczej interesowano się bardziej tymi systematami, które w atmos-
ferze polemicznej z biegiem czasu z Descartesa wyrosły, a więc Locke’m,
Condillakiem, Wolfem, Rousseau, encyklopedystami i innymi nowszymi126.
Do XIX wieku zainteresowanie filozofią Kartezjusza wykazywali więc
w zasadzie tylko z obowiązku zachowania kronikarskiej rzetelności historycy
filozofii, którzy i tak więcej uwagi poświęcali jego krytykom aniżeli poglądom
tego filozofa. Nic zatem dziwnego, że w naszym kraju po upadku reformacji
nastąpiło długie milczenie na jego temat i dopiero wiek XIX zmienia tę sy-
125 W. Wąsik, Kartezjusz w Polsce, „Przegląd Filozoficzny” 1937, z. 2, s. 207.
126 W. Wąsik, Kartezjusz w Polsce, „Przegląd Filozoficzny” 1937, z. 4, s. 430.

2. Pozytywizm 75

tuację. Ta druga fala zainteresowania Kartezjuszem miała początkowo nadal


wymiar typowo kronikarski, głównie chodziło bowiem nie o założenia jego fi-
lozofii, a o uwzględnienie jego osoby w powstających wówczas opracowaniach
o charakterze historycznym. Taka sytuacja trwała praktycznie aż do schyłku
romantyzmu. Wąsik podkreślał także, że poza oczywistym przełomem w filo-
zofii związanym z zanegowaniem filozofii scholastycznej Kartezjusz próbował
też uzgodnić w swych założeniach teologię z filozofią, a więc w pewnym sensie
był także ideowym kontynuatorem zwalczanych przez siebie koncepcji. Z tej
racji wielu teologów sięgających do tradycji swej dyscypliny musiało odwo-
ływać się do przemyśleń Kartezjusza, co czyniło z jego poglądów wdzięczny
przedmiot krytyki. Tym chętniej zatem jego rozważania traktowano jako swo-
isty folklor filozoficzny. Dopiero zainteresowanie epistemologią Kartezjusza
w Polsce zmieniło istniejący stan rzeczy, gdyż wiązało się z marginalizowa-
niem jego dociekań filozoficzno-teologicznych i jednoczesnym podkreślaniem
jego przełomowego znaczenia dla filozofii światowej.
Trudno jednak podzielać sugestię W. Wąsika, jakoby Kartezjusza moż-
na było zaliczyć do prekursorów polskiego Oświecenia, gdyż renesans zain-
teresowania poglądami tego filozofa zaobserwowany w Polsce na początku
XIX wieku dość przypadkowo zbiegł się z próbami zreformowania instytucji
państwa, w tym także z próbami ożywienia intelektualnego poprzez otwarcie
się na naukę światową. Przy takim założeniu XIX-wieczny wzrost zaintere-
sowania Kartezjuszem w Polsce byłby konsekwencją kolejnych fal emigracji
polskich elit intelektualnych i kulturalnych, będących pokłosiem utraty nie-
podległości przez Polskę, a następnie militarnych niepowodzeń kolejnych pro-
jektów niepodległościowych. Kierunek emigracji był zawsze ściśle określony –
Francja. To polscy emigranci we Francji, podejmując zatrudnienie w różnego
rodzaju redakcjach, wydawnictwach, szkołach, uczelniach, próbowali dołożyć
własną cegiełkę do podniesienia poziomu polskiej kultury, uprzystępniając
rodakom najcelniejsze osiągnięcia nauki i sztuki światowej. Elementem tego
dziedzictwa była niewątpliwie także filozofia Kartezjusza. Zatem odwrotnie,
niż to uczynił Wiktor Wąsik, należałoby odczytywać proces, który do tego re-
nesansu doprowadził. Autor ten twierdził przecież:
można uważać pośrednio Descartesa za inicjatora i twórcę naszego oświe-
cenia, a raczej oświecenia umysłowego, które rozpoczęło się na dobre za

76 Wiek XIX

Stanisława Augusta – w takim ujęciu wpływ jego na polską myśl filozoficzną


i naukową był bardzo wielki127.

Kartezjanizm w Polsce
Wiktor Wąsik w swym opracowaniu na temat recepcji Kartezjusza w Pol-
sce skoncentrował się jednak na odległej przeszłości, marginalizując znacze-
nie bliskich własnej epoce edycji niektórych jego dzieł w Polsce. Jego prace
zostały jednak udostępnione dla polskiej filozofii dopiero na rosnącej fali za-
interesowania pozytywizmem, który chętnie nawiązywał do dziedzictwa Ba-
cona i właśnie Kartezjusza. Niemniej jednak to nie pozytywiści odkryli Kar-
tezjusza dla polskiej filozofii.
Pierwszy znany tekst w języku polskim, w którym mowa jest o Kartezju-
szu to rozprawka Pierre’a Hourcastremé (1742–1815) Zapytania i wątpliwo-
ści, czyli rozmowa ucznia filozofa z Newtonem i Kartezjuszem. Zawiera ona
cytaty z pracy Essais d’un apprenti philosophe128. Była to oczywista wówczas
otwarta krytyka Kartezjusza i jego koncepcji, ale przy tej okazji całkowicie
pomijająca istotę jego filozofii. Można zasadnie sądzić, że sam autor nie zadał
sobie nawet trudu lektury tej pracy.
Niewiele lat później anonimowy autor biogramu Kartezjusza jako zapew-
ne pierwszy w polszczyźnie kompetentnie wypowiedział się na temat postulo-
wanej przez tego myśliciela metody filozofowania:
Oto są główne prawidła metody, którą wprowadził do filozofii. Zawierzać
samej tylko oczywistości, to jest porzucić podania i formy szkolne. Rozdzie-
lać, to jest rozbierać przedmioty ile tylko można. Czynić podziały tak liczne,
tak rozmaite, tak rozciągłe ile się tylko dadzą, to jest wyczerpać uwagę
przed wyprowadzeniem jakiegobądź wniosku, co jest łatwiej doradzać ani-
żeli w praktyce wykonać”.
W konkluzji zaś swego biogramu stwierdził ponadto:
Kartezyusz jest twórcą nauki psychologii. Mimo nieuchronnych sprzeczno-
ści które mieściła w sobie jego filozofia i sprzeczności które byłyby wyszły
u niego na jaw, tak jak wyszły u jego następców, gdyby był przystąpił do
127 Tamże.
128 P. Hourcastremé, Zapytania i wątpliwości, czyli rozmowa ucznia filozofa z Newtonem i Kar-
tezjuszem, „Pamiętnik Magnetyczny Wileński” 1817, s. 145–147.

2. Pozytywizm 77

kwestyj moralnych, nie można odmówić mu tej chwały, że jego systemat


silnie zachęcił do samodzielnego myślenia129.
Bronisław Trentowski (1808–1869) był natomiast jednym z pierwszych
filozofów polskich, którzy w poważnym opracowaniu naukowym sięgnęli do
prac Kartezjusza. W swojej pracy z 1842 r., poświęconej krytycznej analizie
koncepcji filozoficznych rozważających związek duszy z ciałem, sprowadził
koncepcję Kartezjusza na ten temat do absurdu zarzucając, że prowadzi ona
do oczywistej sprzeczności:
Ja jestem niewolnikiem Boga, a wolność moja marzeniem, Bóg jest niewolni-
kiem moim; a wolność jego jest marzeniem. Te dwa sprzeczne z sobą i niedo-
rzeczne zdania są z nauki twej koniecznym rezultatem. Wedle tej nauki musi
Bóg brać bezpośredni udział we wszystkich nierozumnych, wszczetecznych
i zbrodniczych działaniach człowieka, musi bluźnić przeciw sobie samemu
przez usta bezbożników, musi łupić własne ołtarze ręką świętokradcy130.
Skonkludował tam przemyślenia francuskiego filozofa następująco: „Z nauki
twej wytryska tyle niedorzeczności; że można by rejestr ich prowadzić bez
końca!”131. Jak można zauważyć, nawet wybitny erudyta Trentowski nie zadał
sobie trudu, aby przestudiować dzieła Kartezjusza, a zapewne ograniczył się
tylko do przestudiowania krytycznych opracowań niektórych teologów.
Niemalże w tym samym czasie w „Przeglądzie Naukowym” w 1844 r. uka-
zał się przedruk pracy Leibniza Nie znane dotąd uwagi nad zasadami De-
scarta w tłumaczeniu i ze wstępem Feliksa Jezierskiego132. Nie jest to jednak
opracowanie pióra polskiego filozofa, z tej racji nie będzie tu bliżej omawiane.
Niemniej jednak autor przekładu był polskim myślicielem w swoim czasie naj-
częściej wypowiadającym się na temat Kartezjusza. Praca ta zawierała jednak
wiele krytycznych uwag Leibniza względem poglądów francuskiego filozofa
i chętnie była przywoływana w późniejszych opracowaniach z historii filozofii.
Sprzeczność wewnętrzną filozofii kartezjańskiej podnosił także jeszcze
w 1845 r. Karol Libelt. Zarzucał, że „Ten ostateczny wypadek filozofii Kar-

129 Kartezyusz (Descartes), „Muzeum Domowe albo Czytelnia Wieczorna” 1837, nr 36 i 37,
s. 285.
130 B. Trentowski, Związek duszy z ciałem, „Biblioteka Warszawska” 1842, t. 4, s. 47.
131 Tamże, s. 49.
132 G.W. Leibniz, Nie znane dotąd uwagi nad zasadami Descarta, przeł. F. Jezierski, „Przegląd
Naukowy” 1844, t. 3, s. 293–310.

78 Wiek XIX

tezyusza, że tylko w Bogu jest wszelka prawda sprzeczny jest z tej filozofii
początkiem”133. Dlatego w swej konkluzji stwierdził:
Kartezyusza stanowisko dało zatym początek filozofii rozumu ale jej jeszcze
nie przeprowadziło. Był on pod wpływem dogmatów religijnych i kwestye
osobowości Boga i nieśmiertelności duszy były dlań, jako artykuły
wiary, nietykalne. Na wielu miejscach w listach swoich uręcza, że w niczym
dogmatów wiary, którą wyznawa, naruszać nie myślał134.
Wystąpienie Libelta było jednak świadectwem tego, że wówczas Kartezjuszo-
wi przyznawano już należne mu miejsce w historii myśli filozoficznej.
Fakt, że Kartezjuszem w aspekcie historycznym zainteresowali się przed-
stawiciele polskiej filozofii narodowej wynikał zwłaszcza z tego, iż wszyscy
doktoryzowali się poza granicami Polski, na ogół byli uczniami Hegla. Z Berli-
na niektórzy z nich udali się do Paryża, gdzie kontynuowali studia, zapoznając
się z historią filozofii francuskiej. Przypadek sprawił, że wybitny filozof fran-
cuski, Victor Cousin (1792–1867), wydał w tym okresie w jedenastu tomach
dzieła zebrane Kartezjusza (1824–1826). Tą drogą podążył np. Józef Kremer.
Dawni studenci uczelni niemieckich i francuskich po powrocie do Polski za-
częli wykładać także o filozofii kartezjańskiej.
Wybitny lekarz, pionier polskiej kardiologii a także polskiej filozofii me-
dycyny, Ferdynand Karol Dworzaczek (1804–1877) był przedstawicielem ta-
kiego właśnie środowiska. Głosił on, że:
Ze względu że człowiek jest istotą cieleśnie duchową, że będąc podwój-
nej tej natury, podwójne ma potrzeby, podwójnie się doskonaląc, nauka na
dwie główne rozdziela się gałęzie: jedna mająca za cel doskonalenie ciała,
druga udoskonalenie i uświęcenie ducha. Pierwszą jest nauka lekarska, ści-
śle mówiąc Hygiena, a drugą Religia135.
W swym artykule poświęconym filozofii medycyny nader często odwoły-
wał się do filozofii Kartezjusza, upatrując w niej ideologicznej podstawy do
unaukowienia sztuki medycznej.

133 K. Libelt, Filozofia i krytyka, t. I, Poznań 1874, s. 30.


134 Tamże, s. 30–31.
135 F.K. Dworzaczek, Rzecz dotycząca filozofii medycyny, „Pamiętnik Towarzystwa Lekarskiego
Warszawskiego” 1857, t. XIII, Serya II, s. 148.

2. Pozytywizm 79

W takiej właśnie atmosferze intelektualnej Stefan Pawlicki (1839–1916)


rozpoczynał swoją pracę naukową, której częścią były także przygotowania do
redakcji pierwszych polskich przekładów dzieł tego filozofa.
Stefan Zachariasz Pawlicki w roli tłumacza Kartezjusza
Translatorskie próby Pawlickiego zachowały się w rękopisach przechowy-
wanych w Bibliotece Jagiellońskiej, gdzie można zapoznać się także z nigdy
dotąd niepublikowanymi przekładami dzieł Kartezjusza136. Ich wartość moż-
na ocenić dopiero porównując te przekłady z utrwalonymi w polskiej tradycji
filozoficznej tłumaczeniami Rozprawy o metodzie dokonanymi przez Wojcie-
cha Dobrzyckiego (1878) oraz Tadeusza Boya-Żeleńskiego (1918). Analogicz-
nie porównać warto także przekład Pawlickiego Kartezjuszowskich Medytacji
z tłumaczeniami tego dzieła dokonanymi w 1885 r. przez Ignacego Karola
Dworzaczka oraz Marię Ajdukiewiczową (1948). Pawlicki dokonywał swo-
ich przekładów w okresie przejściowym pomiędzy romantyzmem a pozytywi-
zmem, gdy twórczość Kartezjusza w Polsce była odbierana na ogół negatyw-
nie. Porównanie treści tych tłumaczeń oraz komentarzy do nich z przekładami
późniejszymi, dokonanymi w okresie przez Wiktora Wąsika nazwanym „kry-
tycznym”, powinno umożliwić uchwycenie niektórych tendencji rozwojowych
w XIX-wiecznej filozofii polskiej.
Pawlicki skrupulatnie odnotował moment, w którym rozpoczął swoje tłu-
maczenie Medytacyi Kartezyusza. Jest to okres, w którym jako świeżo upie-
czony doktor filozofii (19 sierpnia 1865 r. za rozprawę napisaną w klasycznej
łacinie o filozofii Schopenhauera), rozpoczął intensywne prace nad rozprawą
habilitacyjną. Nie ma jednak pewności, co skłoniło go do studiów właśnie nad
Kartezjuszem, gdyż jego rozprawa habilitacyjna, poświęcona starogreckiej
szkole eleatów, była duchem i treściami bardzo odległa od tematyki podjętego
przekładu. To za namową Wojciecha Cybulskiego (1808–1867), ówczesnego
profesora Katedry Slawistyki na Uniwersytecie Wrocławskim, zaczął praco-
wać nad rozprawą habilitacyjną nieomal natychmiast po obronie doktoratu.
Pracę nad nią ukończył bardzo szybko i opublikował ją w 1866 r. w „Bibliotece
Warszawskiej”. Publikacja ta stanowi wyraz wielkiej erudycji Pawlickiego oraz
doskonałej znajomości historii i kultury greckiej. Poświęcona została w zasa-
dzie tylko czterem głównym postaciom szkoły eleackiej: Ksenofanesowi, Par-
136 Medytacye Kartezyusza; Rozprawa o prawdziwej metodzie, przeł. S. Pawlicki, Czytelnia Ręko-
pisów Biblioteki Jagiellońskiej, 8375 IV.

80 Wiek XIX

menidesowi, Zenonowi z Elei oraz Melissosowi, ale przy okazji zawiera wiele
cennych odniesień do pitagorejczyków a nawet orfików. O jego wszechstron-
nym przygotowaniu do pracy naukowej świadczy zwłaszcza fakt, że zasadnicze
zręby swojej rozprawy habilitacyjnej miał już gotowe w momencie obrony dok-
toratu137 i dlatego prawie natychmiast po jej opublikowaniu rozpoczął starania
o zatrudnienie w roli wykładowcy w Szkole Głównej w Warszawie.
W wyniku pomyślnie przeprowadzonego przewodu habilitacyjnego pismem
z dnia 15/27 października 1866 roku Komisja Rządowa Oświecenia Publicz-
nego mianowała Pawlickiego docentem filozofii w Szkole Głównej w War-
szawie138.
W trakcie oczekiwania na przeprowadzenie przewodu habilitacyjnego
w sierpniu 1866 r. rozpoczął prace translatorskie w Kotowiecku (dziś powiat
Ostrów Wlkp.) a zakończył bardzo szybko, bo 8 września tegoż roku, choć już
w Poznaniu. Cały przekład liczy 36 stron drobno zapisanego rękopisu, z du-
żym marginesem na ewentualne poprawki. Korekty autorskie zamieszczo-
ne są tylko na pierwszych czterech stronach, dalej jednak próżno ich szukać
w treściach przekładu. Sugeruje to zatem, że autor z niewiadomych względów
zrezygnował nagle z dalszych prac nad tym tłumaczeniem.
Szybkość przekładu była zatem imponująca. Zachowała się tylko treść
translacji, w której nie ma żadnych informacji na temat oryginału, z które-
go przekład został dokonany. Pawlicki był poliglotą i biegle znał kilka języ-
ków, korzystał także z francuskich tłumaczeń dzieł Darwina139, co świadczy
o biegłej znajomości tego języka, jednak podobieństwa semantyczne do póź-
niejszych przekładów Medytacji, dokonanych zarówno przez Ignacego Karo-
la Dworzaczka z 1885 r., jak i Marię Ajdukiewiczową z 1948 r. wskazują,
że w swym tłumaczeniu korzystał z łacińskiego oryginału, być może z do-
konanej w tym samym czasie wiedeńskiej edycji tego dzieła w opracowaniu
S. Baracha140. Zastanawiające jest jednak co innego. Pawlicki, który uzyskał
137 S. Pawlicki, Szkoła eleatów, „Biblioteka Warszawska” 1866, z. 2, s. 325–362. Na ostatniej
stronie autor zamieścił notkę z datą zakończenia pracy nad rozprawą: „Wrocław w wrześniu
1865 r.”
138 S. Mylik, Stefan Pawlicki: jeden z prekursorów nauki polskiej, Warszawa 2005, s. 45.
139 Zob. S. Konstańczak, Recepcja teorii Darwina w filozofii polskiej XIX wieku, [w:] Filozofia –
nauka – religia. Księga jubileuszowa dedykowana Profesorowi Kazimierzowi Jodkowskiemu
z okazji 40-lecia pracy naukowej, Zielona Góra 2015, s. 422.
140 René Descartes’ Meditationes de prima philosophia, Zum akademischen Gebrauche neu
herausgegeben und eingeleitet von Dr. C. Sigmund Barach, Wien 1866.

2. Pozytywizm 81

już stopień doktora i oczekiwał na zatwierdzenie swej habilitacji w Szkole


Głównej tłumaczył tylko sam tekst główny Medytacji, pomijając niezmiernie
ważne elementy, Przedmowę do czytelnika oraz Przegląd treści sześciu po-
niższych medytacji. Przekład nie zawiera również części Appendix: Rationes
Dei existentiam et animae a corpore distinctionem probantes more geometrico
dispositae, co sugeruje, że Pawlicki inspirował się tłumaczeniem z jakiegoś
wcześniejszego skróconego wydania popularnego, przeznaczonego zapewne
tylko do użytku szkolnego. Wszystkie naukowe opracowania dzieł Kartezju-
sza zawierają bowiem dodatki pominięte w tłumaczeniu polskiego filozofa.
Niezrozumiały inaczej byłoby bowiem „okrojony” przekład, jaki zostawił po
sobie Pawlicki znajdujący się w przededniu wielkiej kariery naukowej.
W celu uchwycenia istoty i logiki przekładu dokonanego przez Stefa-
na Pawlickiego warto porównać jego treść z tłumaczeniami Ignacego Karo-
la Dworzaczka141 oraz Marii Ajdukiewiczowej, które ukazały się później142.
Medytacja pierwsza różni się w tych przekładach w zasadzie tylko na pozio-
mie stylistycznym, czego dowodzą poniższe przykłady. Świadczy to zwłaszcza
o tym, że nauczanie języków klasycznych stało wówczas na wysokim pozio-
mie i być może było prowadzone wedle zbliżonej metodyki we wszystkich za-
borach. W przypadku pierwszej medytacji Kartezjusza istniała jednak teore-
tyczna możliwość uzgodnienia wszystkich tłumaczeń. Otóż z chwilą wydania
w 1885 r. w Warszawie Medytacji w tłumaczeniu Dworzaczka Pawlicki teo-
retycznie mógł sięgnąć do tej publikacji i dokonać korekty swego przekładu.
Poprawki naniesione jednak zostały tylko w przypadku medytacji pierwszej
i dlatego zostały wyróżnione celem dokonania porównania. Również Maria
Ajdukiewiczowa mogła bez kłopotów skorzystać z tłumaczenia Dworzaczka,
choć ani słowem o tym nie wspomina w swym dodatku Od tłumacza w edy-
cji dzieła Kartezjusza z 1948 r. Niemniej podobieństwo stylistyczne jest ude-
rzające.

141 Kartezyusz, Rozmyślania nad zasadami filozofii dowodzące istnienia Boga i różnicy pomiędzy
duszą ludzką i ciałem, tłum. I.K. Dworzaczek, Warszawa 1885.
142 R. Descartes, Medytacje o pierwszej filozofii, przeł. M. Ajdukiewiczowa, Kraków 1948.

82 Wiek XIX

fragment Pawlicki Dworzaczek Ajdukiewiczowa


Medytacja I
(tytuł)

O rzeczach, które
mogą w wątpliwość być
poddane

O rzeczach, o których
wątpić można

O czym można wątpić

9
(numery
stron
z oryginału)

Wszystko, co tylko
dotąd za prawdziwe
i pewne miałem, albo
od zmysłów albo za
pomocą zmysłów mnie
się dostało (k. 2a).

Wszystko to, co do
dziś dnia uważałem za
najpewniejszą prawdę,
otrzymywałem od
zmysłów czyli przez
zmysły (s. 8).

Otóż wszystko,
co dotychczas
za najbardziej
prawdziwe uważałem,
otrzymywałem od
zmysłów lub przez
zmysły (s. 16)

12 Jest jednak pewne


dawne mniemanie
w umyśle moim, że
jest jakiś bóg, który
wszystko może i który
mnie takim jakim
jestem, stworzył (k. 3).

Od dawna również
tkwi w moim umyśle
przekonanie, że jest Bóg
wszechmogący, który
mnie stworzył takim,
jakim jestem (s. 11).

Jednakowoż znajduje
się w moim umyśle
pewne dawne,
silnie zakorzenione
mniemanie, że istnieje
Bóg, który wszystko
może i który stworzył
mnie takim, jakim
jestem (s. 17).

15–16 Przypomnę więc, że nie


Bóg najlepszy, źródło
prawdy, lecz zły duch
jakiś i to nadzwyczaj
możny i przebiegły
całe staranie swoje na
zwodzenie mnie obraca,
i przypomnę, że niebo,
powietrze, ziemia,
kolory, kształty, głosy
i wszystko zewnątrz
nas niczem nie jest
ino znów złudzeniem,
które duch ów jakoby
na łatwowierność moją
zastawił, przypomnę
o sobie samym, że nie
mam rąk ani oczu
ani ciała ani krwi
ani zmysłu żadnego;
wierząc jednakże
fałszywie, że wszystko

Przypuszczam więc,
że nie jest dla mnie
źródłem prawdy
najdobrotliwszy Bóg,
jakiś złośliwy, podstępny
i wszechpotężny
zarazem geniusz
zużytkował całą swą
przemyślność, aby mię
oszukać. Będę myślał, że
niebo, powietrze, ziemia,
barwy, kształty, dźwięki
i wszystkie przedmioty
obiektywne są tylko
igraszką sennych
marzeń, za pomocą
których ów geniusz
podszedł zdradziecko
moją łatwowierność.
Wyobrażę sobie, że nie
mam rąk, oczu, mięsa,
krwi i żadnego

Przyjmuję więc, że nie


najlepszy Bóg, źródło
prawdy, lecz jakiś zły
duch, bardzo potężny
i przebiegły wszystkie
swe siły wytężył w tym
kierunku, by mnie
zwodzić. Będę uważał,
że niebo, powietrze,
ziemia, barwy,
kształty i dźwięki
i wszystkie inne rzeczy
zewnętrzne są tylko
zwodniczą grą snów,
przy pomocy których
zastawił on sidła na mą
łatwowierność. Będę
uważał, że ja sam nie
mam rąk, ani oczu,
ani ciała, ani krwi ani
żadnego zmysłu, lecz że
mylnie sądziłem, iż

2. Pozytywizm 83

to mam, uprę się przy


tej wierze mojej, a choć
tym sposobem i żadnej
prawdy poznać nie
mogę, przynajmniej
w mocy mojej, sąd mój
zawiesić. Dlatego mieć
się będę na baczności,
abym w fałsz żaden
nie uwierzył i obwaruję
umysł mój tak, dzielnie
na przeciw podstępom
wielkiego zwodziciela,
że ten, choć możny
bardzo i przebiegły,
w niczem podejść mnie
nie będzie mógł (k. 3b).

ze zmysłów, i że mi
się tylko zdaje, iż to
wszystko posiadam.
Pozostanę stale wierny
temu przypuszczeniu,
i jeśli nie w mojej
mocy poznać coś
prawdziwego i pewnego,
to przynajmniej
umocniwszy się na
duchu, strzedz się będę
według sił moich, aby
mię nie mógł w błąd
wprowadzić ów oszust,
pomimo swej potęgi
i przebiegłości (s. 13).

to wszystko posiadam.
Będę trwać uparcie
przy tym rozmyślaniu
i w ten sposób, choć
może nie w mojej
mocy poznać żadnej
prawdy, to jednak będę
się miał na baczności,
żebym nie uznawał,
o ile to możliwe, rzeczy
fałszywych i żeby mi ten
zwodziciel, chociażby
nie wiem jak potężny
i przebiegły nie mógł
niczego narzucić (s. 19).

Warto przyjrzeć się, jak wygląda sprawa w przypadku kluczowych słów


Kartezjusza zawartych w kolejnej medytacji. W treściach tej medytacji róż-
nice są jednak już zauważalne. Wynika to zapewne z faktu, że Pawlicki był
naukowcem, a więc starał się wyrażać prosto i jasno. Jego tłumaczenie jest
wyraźnie krótsze, bez szkody dla przekazanych treści. Niemniej jednak po-
dobieństwo przekładów dalej jest na tyle duże, że różnice nie mają znaczenia
dla przedstawionych treści, a oddają w zasadzie głównie odmienność tempe-
ramentów i doświadczeń ich autorów. Dotyczy to nawet przekładu trudnych
kwestii dotyczących rozważań Kartezjusza nad relacjami bytu do myśli.

fragment Pawlicki Dworzaczek Ajdukiewiczowa


Medytacja II
(tytuł)

O istocie ducha
ludzkiego i o tem, że
więcej znanym jest niż
ciało

O naturze umysłu
ludzkiego, który
dostępniejszym jest dla
poznania, aniżeli ciało

O naturze umysłu
ludzkiego. Że jest on
bardziej znany, niż
ciało

18 Ale może jaki


uwodziciel, nadzwyczaj
potężny, nadzwyczaj
przebiegły umyślnie
mnie uwodzi
nieustannie, bez
wątpienia i ja jestem,

Wprawdzie istnieje
ów nieznany oszust,
najpotężniejszy
i najprzebieglejszy,
który z całą gorliwością
zawsze mię oszukuje.
Nie ulega jednak

Lecz istnieje zwodziciel


– nie wiem, kto nim
jest – wszechpotężny
i najprzebieglejszy,
który zawsze rozmyślnie
mnie łudzi. Nie ma więc
wątpliwości, że
84 Wiek XIX

18 skoro mnie zwodzi;


i niech mnie zwodzi
podług możności swojej,
nigdy przecież nie
dokaże, abym niczem
nie był jak długo myśleć
będę, że czemś jestem,
tak iż po dokładnem
wszech rzeczy
rozważeniu stanowić
wypada, że zdanie:
ja jestem, ja istnieję,
ile razy przezemnie
wymawianem lub
pomyślanem bywa,
koniecznie jest
prawdziwe (k. 4a).

wątpliwości, że ja
istnieję i wtedy, gdy on
mię oszukuje. I niech
mnie oszukuje, jak
chce, nigdy jednak nie
zdoła uczynić, abym ja
był niczem, póki będę
myślał, że jestem czemś.
Tak więc, rozważywszy
wszystko dostatecznie
i pilnie, należy
koniecznie uznać za
prawdziwe następujące
stwierdzenie: ja jestem,
ja istnieję, ile razy coś
wypowiem, lub ile razy
coś pomyślę (s. 16).

istnieję, skoro mnie


łudzi. I niechajże mnie
łudzi, ile tylko potrafi,
tego jednak nigdy nie
dokaże, abym był
niczym, tak długo
dopóki myślę sam, że
czymś jestem. Tak więc
po wystarczającym
i wyczerpującym
rozważeniu wszystkiego,
należy na koniec
stwierdzić, że to
powiedzenie: «Ja
jestem, ja istnieję»
musi być prawdą,
ilekroć je wypowiadam
lub w duchu pomyślę
(s. 21)

21 A myślenie? Znajduję
to: myśl jest, ona
sama odemnie
odłączoną być nie
może; pewno, że
jestem, że istnieję. Ale
jak długo?(k. 4b).

A myślenie? Oto
odkryłem! Myślenie
istnieje; ono jedno
odemnie odłączonem
być nie może. Ja
jestem, istnieję, oto
rzecz pewna! Od
jak dawna jednak?
(s. 19).

A jak jest
z myśleniem? Teraz
znalazłem! Tak: to
myślenie. Ono jedno
nie daje się ode mnie
oddzielić. Ja jestem,
ja istnieję; to jest
pewne. Jak długo
jednak? (s. 22).
W medytacji trzeciej różnice w tłumaczeniach najwyraźniej się ujawniają
w przypadku prób oddania Kartezjańskiego sformułowania istoty Boga. Cha-
rakterystyczna dla Pawlickiego w tym okresie twórczości była pisownia słowa
„Bóg” z małej litery.
fragment Pawlicki Dworzaczek Ajdukiewiczowa
Medytacja III
(tytuł)

O Bogu, że istnieje O istnieniu Boga O Bogu, że istnieje


48 I tak samo pojęcie boga
pozostaje, w którem
rozważyć trzeba, czy
w niem coś jest co
odemnie samego

Pozostaje tedy tylko


jednak idea Boga, którą
rozpatrzeć należy,
w celu orzeczenia, czy
mogła ona pochodzić

Pozostaje więc jedynie


idea Boga, nad którą
należy się zastanowić,
czy nie ma w niej czegoś
takiego, co by

2. Pozytywizm 85

pochodzić nie może.


Przez nazwisko boga
rozumiem substancyę
jakąś nieskończoną,
niezależną, najwięcej
wiedzącą, najwięcej
mogącą i od której tak
ja, jak wszystko inne,
jeżeli coś innego istnieje,
cokolwiek istnieje,
stworzonem zostało
(k. 9–10).

ode mnie samego.


Przez słowo Bóg
pojmuję substancyę
nieskończoną,
niezależną,
najrozumniejszą,
wszechpotężną, która
stworzyła zarówno mnie
samego jak i wszystko,
jeśli coś innego prócz
mnie istnieje, i jeśli
cokolwiek w ogóle
istnieje (s. 41).

nie mogło pochodzić


ode mnie samego. Pod
nazwą Boga rozumiem
pewną substancję
nieskończoną,
niezależną,
o najwyższym rozumie
i mocy, która stworzyła
mnie samego i wszystko
inne co istnieje, o ile
istnieje (s. 38).

Sens medytacji czwartej, piątej i szóstej został oddany przez tłumaczy


wiernie, z niewielkimi różnicami stylistycznymi, które po części wynikają
z praktyki językowej stosowanej w czasach, w których funkcjonowali. Pawlic-
ki, ułatwiając sobie zadanie translatorskie, do podziału Kartezjusza naniósł
równolegle własną numerację kart z już dokonanym przekładem. Jest to czy-
sto techniczny zabieg tłumacza, który ułatwił sobie zadanie, aby nie pogubić
się w kolejności luźnych kart dokonanego przekładu143. Ponieważ do każde-
go numeru porządkującego dołączono dla konkretyzacji wskazania pierw-
szy wyraz tłumaczonego dzieła, powstaje mylne wyobrażenie, jakby Pawlic-
ki wprowadził własną numerację poszczególnych medytacji, niezależną od
oryginalnego oznaczenia dokonanego przez samego Kartezjusza. Taki zabieg
świadczy jednak o tym, że Pawlicki pracom translatorskim poświęcał w tym
czasie dużo uwagi i zapewne w niedługim okresie pracował nad co najmniej
kilkoma przekładami, bo tylko w tej sytuacji taki zabieg byłby sensowny. Nie-
jasne są natomiast motywy zarzucenia prac nad „wygładzeniem” przekładu.
Skorygowana została tylko pierwsza medytacja, a pozostałe jednak nie. Nale-
ży wiązać ten fakt z ukazaniem się drukiem Medytacji w tłumaczeniu Dwo-
rzaczka, co stało się asumptem do powrotu do dawnego tłumaczenia. Korekty
od wersji początkowej dzieliłoby więc ok. 20 lat. Być może Pawlicki, zaanga-
żowany wówczas w redakcję dzieła swego życia Historii filozofii greckiej144,
143 Medytacye Kartezyusza, k. 6. Numeracja porządkująca rękopis wprowadzona przez samego
Pawlickiego znajduje się na następujących stronach: 8; 10; 12; 14; 16; 20; 22; 24.
144 Za życia Pawlickiego ukazał się tom I wydany w 1890 r. w Krakowie nakładem księgarni
Gebethner i Ska oraz w tym samym wydawnictwie część I tomu 2 w 1903 r. Część druga
staraniem Tadeusza Sinko ukazała się w 1917 r. już po śmierci Pawlickiego.

86 Wiek XIX

której tom pierwszy ukazał się w 1890 r., nie znalazł już czasu na dalsze prace
nad swoim przekładem.
Podobne wrażenia wynieść można wynieść z lektury Kartezyusza Roz-
prawa o prawdziwej metodzie, czyli kolejnego tłumaczenia dokonanego przez
Pawlickiego. Została ona oprawą introligatorską połączona w całość z jego tłu-
maczeniem Medytacji. Skrupulatny Pawlicki odnotował dokładnie moment,
w którym przetłumaczył to dzieło: „przełożył Stefan Pawlicki w Warszawie
podczas zimy 1866/67”145. Wyprzedził więc w tym względzie pozostałych tłu-
maczy o co najmniej kilkanaście lat. Pierwszy oficjalny polski opublikowany
przekład Rozprawy o metodzie w tłumaczeniu Wojciecha Dobrzyckiego uka-
zał się bowiem w 1878 r., inaugurując wydawanie Biblioteki Filozoficznej.
Henryk Struve we wstępie redaktora Biblioteki napisał:
Na czele naszego wydawnictwa stawiamy Kartezyusza, którego imię nie-
tylko w filozofii jest głośnem, ale także w fizyce, w matematyce zaś słynie
jako twórca nowej gałęzi geometryi. Takiemu myślicielowi ufać można. To
też dzieło filozoficzne, które podajemy, pierwsze przełamało lody, jest fun-
damentem całej nowej filozofii146.
Jednak najbardziej znany i popularny polski przekład Rozprawy o me-
todzie zawdzięczamy Tadeuszowi Boyowi-Żeleńskiemu. Został on opubliko-
wany po raz pierwszy w 1918 r., a wydawca na sugestię tłumacza opatrzył
książeczkę opaską z napisem „Tylko dla dorosłych”. Był to oczywisty chwyt
marketingowy, czego nie zmienią zaprzeczenia Boya zawarte w posłowiu.
A zatem i w tym przypadku mamy trzy podstawowe tłumaczenia tego samego
dzieła, obecne w polskiej kulturze. Jedno dokonane przez filozofa (Pawlic-
kiego), drugie przez filologa (Dobrzyckiego147) oraz trzecie przez zawodowego
tłumacza i literata (Boya-Żeleńskiego).
145 Kartezyusza Rozprawa o prawdziwej metodzie, k. 27.
146 Renata Kartezyusza Rozprawa o metodzie: Jak dobrze kierować swoim rozumem i szukać
prawdy w naukach przytem List do księdza Picot oraz Reguły do kierowania umysłem, przeł.
W. Dobrzycki, Lwów 1878, s. 6.
147 Ponieważ osoba o takim nazwisku i imieniu, dysponująca możliwościami przekładu trud-
nego tekstu naukowego, nie występuje w żadnych słownikach i encyklopediach wypada
przyjąć sugestię Wiktora Wąsika, że najprawdopodobniej był to pseudonim, pod którym
ukrywał się Maksymilian Kawczyński (1842–1906) profesor filologii romańskiej na UJ,
który mógł wykorzystać do tego nazwisko panieńskie swej matki Magdaleny Dobrzyckiej
(zob. W. Wąsik, Kartezjusz w Polsce, „Przegląd Filozoficzny” 1937, z. 4, s. 434, przypis 112).
W przekonaniu tym utwierdza zwłaszcza obszerne i kompetentne wprowadzenie tłumacza
O życiu i pismach Kartezyusza, liczące sobie aż 75 stron.

2. Pozytywizm 87

Pawlicki Dobrzycki Boy-Żeleński


Kartezyusza Rozprawa
o prawdziwej metodzie

Rozprawa o metodzie: Jak


dobrze kierować swoim
rozumem i szukać prawdy
w naukach przytem List do
księdza Picot oraz Reguły do
kierowania umysłem

Rozprawa o metodzie
dobrego powodowania swoim
rozumem i szukania prawdy
w naukach.

Zdrowy rozsądek jest


rzeczą w świecie najlepiej
podzieloną, albowiem każdy
myśli, że tak dobrze weń jest
zaopatrzony, iż ci nawet,
których w każdej innej rzeczy
bardzo trudno zadowolić,
zwykle więcej go sobie nie
życzą, jak mają (k. 28).

Zdrowy rozum jest rzeczą


najlepiej na świecie
rozdzieloną, każdy
bowiem tak się weń dobrze
zaopatrzonym mniema,
że ci nawet, których we
wszystkiem innem najtrudniej
zadowolić, nie zwykli żądać
go więcej, niż mają
(s. 111–112).

Zdrowy rozum jest to rzecz,


ze wszystkich na świecie
najlepiej podzielona, każdy
bowiem sądzi, iż jest w nią
tak dobrze zaopatrzony,
iż nawet ci, których we
wszystkiem innem najtrudniej
jest zadowolić nie zwykli
pragnąć go więcej niźli
posiadają (s. 18).

Ponieważ krew ta z ramienia


wychodzi przez otwór
w jednej z weń uczyniony,
koniecznie niżej od
przewiązki, to j. ku końcowi
ramienia, przejścia jakieś
być powinny, któremi
tam dotąd z arterii krew
przybyć może. Trafnie także
mniemania swego o ruchu
krwi dowodzi istnieniem
pewnych skóreczek, które tu
i ówdzie na kształt drzwiczek
wzdłuż weń się mieszczą, że
nie dozwalają krwi przejścia
do środka ciała, do kończyn
jego, lecz tylko od kończyn
wracać do serca; prócz tego,
że cała w ciele będąca krew
w bardzo krótkim czasie zeń
wyjść może, po przecięciu
jednej tylko arterii, chociażby
najmocniej blizko serca była
podwiązaną i między niem
a przewiązką przecięta, tak

ponieważ zaś krew ta


wypływa przez nacięcie
żyły, musi być przeto
poniżej przewiązania jakieś
połączenie; przez które
z tętnic do żył przechodzi.
Na poparcie tego, co mówi
o biegu krwi, przytacza
fakt, że w żyłach są w kilku
miejscach umieszczone małe
skóreczki, które zapobiegają,
aby krew z tułowia nie
wracała do kończyn ciała,
tylko z kończyn wracała do
serca; i to także na poparcie
swego odkrycia przytacza, że
z naciętej w jednem miejscu
tętnicy wszystka krew z ciała
w krótkim czasie wypłynąć
może, chociażby tętnica była
mocno związaną w bliskości
serca i przecięta pomiędzy
sercem a przewiązaniem,
tak że nie ma podstawy, aby
przypuszczać, żeby

a ponieważ zaś krew ta


wypływa przez otwór
mieszczący się w jednej z żył,
muszą być konieczne jakieś
przejścia poniżej ramienia;
to znaczy ku kończynie
ramienia, któremi może
przepływać z tętnic. Dowodzi
również bardzo dobrze
tego, co powiada o krążeniu
krwi, za pomocą pewnych
małych błonek, które są
tak ustawione w różnych
miejscach wzdłuż biegu
żył, iż nie pozwalają krwi
wracać od środka ciała ku
kończynom; ale tylko z serca,
z większą siłą dąży, aby
dostać się ku ręce biegnąc od
kończyn ku sercu. Co więcej,
wykazuje doświadczeniem,
że wszystka krew jaka jest
w ciele, może zeń wyjść
w bardzo krótkim czasie
przez jedną tętnicę,

88 Wiek XIX

iż żadnej nie ma wątpliwości,


że wychodząca krew z nikąd
indziej ino z serca przychodzi
(k. 44b).

[W tym miejscu Pawlicki


zakończył swój przekład –
przyp. S.K.].

krew wypływająca z tętnicy


zkądinąd, nie zaś z serca
wychodziła (s. 158).

skoro ta jest przecięta,


nawet gdyby ta była ciasno
podwiązaną bardzo blisko
serca i przecięta między
niem a podwiązką, tak iż
nie ma żadnej możności
przypuszczać, iżby krew
wypływająca miała
pochodzić skądinąd (s. 70).

Inną rzeczą uwagi godną


jest to, że chociaż niektóre
zwierzęta w pewnych
czynnościach okazują
więcej przemysłu, aniżeli
my, to znów w wielu innych
czynnościach wcale go nie
pokazują. Z tego wynika, że
wszystko, co czynią lepiej,
aniżeli my, nie świadczy o ich
rozumie, miałyby go bowiem
więcej, aniżeli my i wszystko
lepiejby od nas robiły, lecz
dowodzi tego, że w nich
natura działa stosownie
do budowy ich narzędzi
na podobieństwo zegara,
złożonego z kółek i sprężyn,
który mimo to lepiej liczy
i mierzy godziny, aniżeli my
z całym naszym rozsądkiem
(s. 164–165).

Rzeczą również bardzo


godną uwagi jest to, że mimo
iż wiele zwierząt objawia
większą od nas przemyślność
w niektórych uczynkach,
widzimy, iż te same nie
objawiają jej wcale w wielu
innych sprawach. To zatem,
co robią lepiej od nas, nie
dowodzi, że mają rozum,
w ten sposób miałyby go
więcej, niż którykolwiek
z nas i poczynałyby sobie
lepiej w każdej innej rzeczy;
ale raczej, że go nie mają,
i że to natura w nich działa
wedle ukształtowania ich
organizmów. Podobnie
widzimy, iż zegar, który
składa się jeno z kółek
i sprężyn, może liczyć
godziny i mierzyć czas
bardziej trafnie, niż my
z całą naszą roztropnością
(s. 87–88).
Niedokończony przekład Pawlickiego Rozprawy o metodzie zdaje się
wskazywać, że z chwilą przejścia Kartezjusza do rozważań z zakresu nauk
przyrodniczych, zwłaszcza biologii, zaczął napotykać trudności językowe, któ-
re być może skłoniły go do zaniechania dalszych prac translatorskich. Z dru-
giej zaś strony można usprawiedliwić tłumacza faktem rozpoczęcia w tym
samym czasie pracy wykładowcy w Szkole Głównej w Warszawie. Zapewne

2. Pozytywizm 89

nowe zajęcie młodego wykładowcę na tyle absorbowało, że nie pozostawi-


ło mu wiele czasu na inne formy aktywności naukowej. Być może Pawlic-
ki przeliczył się z siłami i swoimi możliwościami czasowymi, gdyż pomyślne
przeprowadzenie przewodu habilitacyjnego w dniu 15 października i jego za-
twierdzenie niecałe dwa tygodnie później (27) przez Komisję Rządową Oświe-
cenia Publicznego było podstawą do wyznaczenia go na stanowisko docenta
w Szkole Głównej w Warszawie. Objęcie stanowiska zbiegło się więc w czasie
z tłumaczeniem Rozprawy o metodzie. Niemniej jednak należy sądzić, że za-
sadniczy wpływ na przerwanie prac nad przekładem miała skala trudności
językowych związanych z archaicznymi pojęciami medycznymi, biologiczny-
mi oraz technicznymi występującymi w tej publikacji Kartezjusza. O tym, że
Pawlicki nie miał wówczas zbyt wiele czasu przekonują nas także jego wspo-
mnienia z czasów pobytu w Szkole Głównej:
Otóż Warszawy wcale nie znałem, gdy w jesieni w roku 1866 pojechałem
tam, aby habilitować się na wydziale filozoficznym. […] Niedługo potem
zacząłem wykłady trzy razy tygodniowo, o filozofii średniowiecznej, a w na-
stępnym półroczu o nowożytnej. […] W następnym roku 1867/68 na ży-
czenie profesora Struvego wykładałem przeważnie historię filozofii greckiej,
a gdy w czerwcu 1868 r. zamknąłem moje wykłady przed końcem semestru,
porzuciłem Warszawę na zawsze. […] Bawiłem tedy przy Szkole Głównej
niespełna cztery półrocza i to na stanowisku początkującego prelegenta148.
Wielość wykładanych po raz pierwszy przedmiotów tłumaczy nie tylko za-
niechanie kontynuacji tłumaczenia Rozprawy o metodzie, ale także zabiegów
o wydanie już przetłumaczonych Rozmyślań. Odejście Pawlickiego z Warsza-
wy było związane z brakiem aprobaty rosyjskich władz oświatowych dla jego
kandydatury jako wykładowcy w powstającym na bazie Szkoły Głównej uni-
wersytecie rosyjskim. Drugim powodem odejścia z tej uczelni była przeżyta
przemiana duchowa, która spowodowała, że ostatecznie wybrał karierę du-
chownego i wstąpił do zakonu Zmartwychwstańców.
Nie można także wykluczyć, że dla Pawlickiego podjęte prace translator-
skie były tylko wprawką językową, rzeczą doskonaląca wyłącznie jego warsz-
tat naukowy. Niewiele jednak dałoby się odnaleźć argumentów świadczących
na rzecz takiej tezy, gdyż zachowany rękopis zapisywany był specjalnie w taki
sposób, aby móc wprowadzać poprawki. Połowa każdej kartki jest zapisana
tekstem tłumaczenia, a druga połowa była pozostawiona czystą dla wprowa-
148 S. Pawlicki, O Szkole Głównej, „Głos Narodu” 1915, nr 599, s. 1.

90 Wiek XIX

dzania korekt i własnych sugestii. Podział ten został przeprowadzony w ukła-


dzie pionowym. Niezależnie jednak od tego, za jaką opcją będziemy się wy-
powiadać nie można zapominać, że dopiero w czasach Pawlickiego zmieniła
się percepcja dorobku Kartezjusza w Polsce. Jak to już podkreślono, do epoki
Wielkiej Emigracji był on w zasadzie w Polsce nieznany, a nawet w obiegu
naukowym krążyły tylko wyrwane z kontekstu jego wypowiedzi, które były
przedmiotem drwin i powodem deprecjacji całej jego filozofii. Świadczy o tym
także treść recenzji Feliksa Jezierskiego (ukrył się pod inicjałami F.J.) z 1879
r. zamieszczonej w „Bibliotece Warszawskiej”, gdzie przytacza zarzuty o pla-
giat stawiane Kartezjuszowi przez jego przeciwników z całej Europy149. Ogól-
nie jednak recenzja jest pełna wyrazów uznania zarówno wobec tłumacza,
jak i redaktorów Biblioteki Filozoficznej, którą inicjowała właśnie Kartezjusza
Rozprawa o metodzie. Jezierski, jako zwolennik heglizmu, nie omieszkał jed-
nak wystąpić z postulatem, aby Biblioteka zamieszczała w kolejnych tomach
prace innych filozofów, w tym oczywiście i Hegla. Nie przeszkodziło to mu
jednak uznać Kartezjusza za zwolennika głębokiego idealizmu, choć żadne
zasadne argumenty na rzecz takiego stanowiska nie padły.
Zarzut o pominięciu Hegla w Bibliotece Filozoficznej wynikał z zapowie-
dzi jej redakcji, która wyszczególniając nazwiska autorów dzieł, które zamie-
rza zaprezentować polskiemu czytelnikowi, poza Kantem pominęła zupełnie
niemiecką filozofię, która przecież wydała nie mniej wybitnych filozofów niż
francuska. Henryk Goldberg w swej recenzji Rozprawy o metodzie także pi-
sał, że trudno zrozumieć motywację redakcji, która pomija tak wybitne na-
zwiska, jak np. Hegel, a zapowiada druk pracy postaci, których zasługi dla
filozofii światowej są żadne lub co najwyżej mierne, jak np. Addison, Möser
czy też La Bruyer150. Co istotne, obaj recenzenci nie tyle recenzowali książkę
Kartezjusza, ile sam zamysł wydawania „Biblioteki Filozoficznej”. Goldberg

149 Jezierski przywołuje poglądy głoszące, że słynna metafora Kartezjusza przyrównująca zwie-
rzęta do zegara została pierwszy raz sformułowana przez hiszpańskiego lekarza o nazwi-
sku Gomez Pereira. Podobnie zarzucano mu, że jego autorstwa nie są odkrycia w optyce
(prawo odbicia), w astronomii oraz koncepcja filozofii Boga (F[eliks] J[ezierski], Renata
Kartezyusza rozprawa o metodzie, jak dobrze kierować swym rozumem i szukać prawdy w na-
ukach. Przytem list do księdza Picot, oraz reguły do kierowania umysłem, przetłómaczone
przez Wojciecha Dobrzyckiego. Lwów, nakładem I Związkowej drukarni 1878 r., „Biblioteka
Warszawska” 1879, nr 1, s. 472.
150 H. Goldberg, Biblioteka filozoficzna. Tom I-szy. Renata Kartezyusza: Rozprawa o metodzie
etc., przetłómaczone przez Wojciecha Dobrzyckiego. Lwów 1878, „Ateneum” 1879, z. 3–4,
s. 580.

2. Pozytywizm 91

zakwestionował nawet wprost sens rozpoczęcia edytowania tej serii właśnie


rozprawą Kartezjusza:
Zdaniem naszem, zrobiła redakcja najniefortunniejszy wybór z dzieł Karte-
zyusza, dając do tłumaczenia jego rozprawę o metodzie. Znaczenie bowiem
tego dzieła zarówno dla specyalnego poznania filozofii Kartezyusza, jako
też dla celu ogólniejszego zaznajomienia się u źródła z temi myślami, które
umysł ludzki w badaniach filozoficznych na nowożytne pchnęły tory, jest
bardzo małe151.
Recenzent dalej prezentuje przekonanie o wyłącznie historycznym znacze-
niu dzieł Kartezjusza, upatrując w nich jedynie krytycznej reakcji skierowanej
przeciwko scholastyce. Cała wartość przekładu Dworzaczka sprowadzałaby
się tylko do tego, że sama Rozprawa o metodzie jest pomocna do zrozumienia
filozofii kartezjańskiej, natomiast jej znaczenie dla filozofii w ogóle jest w za-
sadzie nieistotne. Na koniec recenzent zakwestionował kompetencje tłuma-
cza, sugerując wręcz jego filozoficzne dyletanctwo. Wskazał także na istotne
nieścisłości w tłumaczeniu przez Dobrzyckiego z łaciny zasadniczych tez Roz-
prawy o metodzie. Stanowisko Goldberga wobec filozofii kartezjańskiej było
jednak typowe dla ówczesnych polskich filozofów i dlatego nie powinna dzi-
wić wstrzemięźliwość Pawlickiego z upublicznianiem swoich tłumaczeń prac
Kartezjusza.
Ten kontekst historyczny może tłumaczyć wahania tłumaczy przed upu-
blicznianiem efektów swoich zabiegów translatorskich. Stefan Pawlicki do
czasu swego duchowego nawrócenia i poświęcenia się stanowi duchownemu
mógł być uważany za umiarkowanego zwolennika Pozytywizmu152. W swoim
wykładzie wstępnym do zajęć z filozofii wygłoszonym w Szkole Głównej na-
zwał Kartezjusza (w wykładzie nazwanego Dekartem) „wielkim duchem”153,
uznając go pośrednio, obok filozofów starożytnych, Bacona, Leibniza, Spinozy
i Kanta za najbardziej znaczącego filozofa w historii. Zapowiedział też, że swo-
je wykłady z filozofii będzie prowadził, wykorzystując metodologię właśnie
151 Tamże, s. 581.
152 Świadczą o tym jego pierwsze prace inspirowane darwinizmem, jak też studia nad Pozyty-
wizmem. Zob. S. Pawlicki, Przemiany człowieka, „Dziennik Literacki” 1866, nr 34–40 oraz
Materyalizm wobec nauki, „Przegląd Polski” 1869–1870, t. 3 i t. 4.
153 S. Pawlicki, Lekcya wstępna Dra. Stefana Pawlickiego powołanego do wykładu historii filo-
zofii w Warszawskiej Szkole Głównej (miana 1 listopada 1866), „Gazeta Warszawska” 1866,
nr 273, s. 3. Wszystkie części tego wykładu opublikowano w pięciu numerach tego czaso-
pisma – w nr 269(1); 270(2); 273(3); 274(4); 275 (5).

92 Wiek XIX

Kartezjusza a także Kanta154. Po roku pobytu w Warszawie opublikował długi


i nader krytyczny nekrolog o Victorze Cousin, w którym tylko jednym zda-
niem wspomina o redagowanej przez niego edycji dzieł zebranych Kartezju-
sza. Zasugerował w nim także, że tak naprawdę inspiracja wyszła od kogoś
innego: „Maine de Biran wywołał z zapomnienia wielkie imię Dekarta, o któ-
rym mało co wiedziano podówczas we Francyi”155. Trudno zgodzić się jednak
z taką opinią Pawlickiego, gdyż Kartezjusz już od czasu powstania swych wiel-
kich dzieł stał się częścią francuskiego dziedzictwa kulturowego, nie można
też zapominać o jego nie mniej istotnych dokonaniach w dziedzinie matema-
tyki. Trzeba tu też zaznaczyć, że Pawlicki przed rozpoczęciem pracy naukowej
przez kilka tygodni bawił w Paryżu. Miał więc okazję naocznie zapoznać się
z atmosferą w środowiskach naukowych Francji, a także z pielęgnowanymi
przez nie tradycjami.
Przy okazji studiów z historii filozofii, wymuszonych tematyką podjętą
w doktoracie a później także w habilitacji, Pawlicki musiał jednak zauważyć,
że rodzący się pozytywizm w Polsce pozbawiony był fundamentów filozoficz-
nych, które dla niego stanowić powinny prace Bacona i Kartezjusza. Bez przy-
swojenia sobie ich treści pozytywizm nie mógł być atrakcyjną ofertą dla pol-
skich elit intelektualnych. Sądzić należy, że takie właśnie przekonanie mogło
stać się jedną z inspiracji dla młodego i ambitnego naukowca do podjęcia prac
translatorskich. Decydującą rolę należy przypisać jednak Henrykowi Struve-
mu, naukowemu przełożonemu w Szkole Głównej, którego zamiarem było
dokonanie syntezy całej tradycji filozoficznej w jeden uniwersalny system.
Zapewne już wówczas nosił się z chęcią opublikowania, na wzór pomysłu
Comte’a, kanonu dzieł filozoficznych. Możliwe zatem, że swemu podwładne-
mu wyznaczył zadanie przetłumaczenia tych dzieł Kartezjusza, które uznał za
najważniejsze. Nie dziwiłby więc fakt, że gdy tylko Pawlicki przestał być pra-
cownikiem Szkoły Głównej natychmiast i bez żalu porzucił swoją pracę trans-
latorską nad dziełami Kartezjusza, która została na nim najprawdopodobniej
w jakiś sposób wymuszona. Pośrednio o takiej możliwości świadczą przejawy
nieukrywanej niechęci Pawlickiego do Struvego. Ich przykład spotykamy np.
w korespondencji prowadzonej przez Pawlickiego z Twardowskim, za pomocą
której storpedował zamysł sprowadzenia na Uniwersytet Lwowski na katedrę

154 Tamże, nr 275(5), s. 3.


155 S. Pawlicki, Victor Cousin, „Biblioteka Warszawska” 1867, t. 3, s. 88.

2. Pozytywizm 93

filozofii właśnie Struvego156, jak też jego wypowiedź na temat Szkoły Głównej
opublikowana w „Gazecie Warszawskiej”, w której podkreślał niechętny sto-
sunek studentów oraz wykładowców do tego filozofa. Niemniej jednak Pawlic-
ki swym przekładem wpisał się w nurt, w którym filozofia Kartezjusza zyskała
należną jej rangę w polskiej filozofii. Od jego czasów o tej filozofii zaczęto
pisać prawie wyłącznie z uznaniem.
„Przegląd Filozoficzny” wydając w 1937 r. numer specjalny w 300. roczni-
cę wydania Rozprawy o metodzie, formalnie zakończył negatywne ocenianie
filozofii Kartezjusza w Polsce157. Wiktor Wąsik właśnie w tym numerze do-
konał podsumowania obecności francuskiego myśliciela w polskiej teologii
i filozofii. Najogólniej rzecz ujmując, zestawienie to nie przedstawiało przy-
kładów większego zainteresowania nad Wisłą tą rewolucyjną w swoim czasie
filozofią. Autor ten jednak podkreślał, że w filozofii światowej:
Wogóle można śmiało powiedzieć, że cały wiek XVII należy do Kartezjusza
nawet wówczas, gdy występowano przeciwko niemu, a może nawet właśnie
dlatego – reprezentował on wartość – której nikt nie mógł pominąć, do
której każdy myśliciel tego stulecia musiał jakoś ustosunkować się158.
Pawlicki także to dostrzegał, stąd się wzięła jego próba wzbogacenia nauki
polskiej filozofią kartezjańską.
Można na koniec zadać sobie pytanie, czy warto dziś opublikować prze-
kłady dokonane przez Pawlickiego? Otóż w przypadku Medytacji sprawa wy-
daje się oczywista. Jej okrojenie, czyli brak istotnych elementów, włącznie ze
wstępem autorstwa samego Kartezjusza, czynią taki projekt mało sensow-
nym. Jeszcze mniej wątpliwości pozostawia niedokończony przekład Rozpra-
wy o prawdziwej metodzie. Nie jest to ponadto arcydzieło sztuki translator-
skiej, a zatem z kronikarskiego obowiązku należy wspomnieć o dokonaniach
Pawlickiego na tym polu, ale nie istnieje już żaden argument przemawiający
za ich upublicznieniem.

156 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 20 października 1902 r, APB
WFiS UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 98–99.
157 Zeszyt Kartezjański wydany w trzechsetna rocznicę „Rozprawy o metodzie” (1637–1937),
„Przegląd Filozoficzny” 1937, z. 2.
158 W. Wąsik, Kartezjusz w Polsce…, z. 2, s. 200.
94 Wiek XIX

2.2. Recepcja teorii Darwina w filozofii polskiej XIX wieku


Polska filozofia przez pewien czas jakby ignorowała pierwsze prace Dar-
wina poświęcone teorii ewolucji. Wydaje się, że było to głównie spowodowane
tym, iż już w epoce Oświecenia popularne były w Polsce tezy ewolucjonizmu,
gdyż upatrywano tego typu prawidłowości choćby w biegu historii. Sam bo-
wiem termin „ewolucja” pochodzi od łacińskiego evolutio i dosłownie oznacza
rozwinięcie, rozwój. W obiegu naukowym termin ten najprawdopodobniej
funkcjonuje już od czasów starożytnych i był używany przez antycznych filo-
zofów, sama też idea znajdowała się w przekazach mitycznych159. Od samego
początku sporów dotyczących teorii ewolucji także wskazywano na potrzebę
precyzyjnego określenia przedmiotu, którego te dyskusje dotyczyły. Nie jest
więc tym samym dyskusja nad ewolucjonizmem, co dyskusja nad teorią ewo-
lucji. Podkreślali to już od samego początku uczestnicy tych dyskusji, którzy
jak Eugeniusz Chlebowski stawali zazwyczaj na stanowisku, że:
Nie można utożsamiać teoryi ewolucyi z ewolucyonizmem; ewolucyonizm
bowiem uważa świat za objekt i rezultat stałej ewolucyi, nie wykluczającej
ani jednego rodzaju zjawisk. Ewolucyonizm więc jest pryncypem, zasadą
światopoglądu t. zw. ewolucyonistycznego, którego podstawą służy koper-
nikowski dynamizm, oraz dynamizm współczesnej fizyki i przyrodoznawstwa
wogole. Teorya ewolucyi zaś jest tylko zastosowaniem filozoficznej zasady
ewolucyonizmu do rozwoju organicznego świata160.
Nie wdając się w niuanse sporów językowych, można przyjąć rozumienie
terminu „ewolucjonizm” ograniczone wyłącznie do jego biologicznego wymia-
ru. Ewolucja biologiczna zatem w przyjętym znaczeniu:
oznacza historyczny rozwój i przekształcanie się świata organicznego od po-
wstania życia na Ziemi aż do wytworzenia różnorodnych i skomplikowanych
form współczesnych, z człowiekiem włącznie161.
Takie zawężenie jest niezbędne dla potrzeb podjętego tematu. Ponieważ
jego zakres obejmuje dyskusje toczącą się w nauce polskiej w wieku XIX, za-
stosowana terminologia oddaje charakter ówczesnych polemik. Charaktery-
159 K. Jodkowski, Spór ewolucjonizmu z kreacjonizmem. Podstawowe pojęcia i poglądy, Warszawa
2007, s. 23.
160 E. Chlebowski, Współczesny stan teorji ewolucji i darwinizmu. Nauka o życiu istot organicznych,
Łuków 1920, s. 30.
161 Leksykon biologiczny, pod red. Cz. Jury i H. Krzanowskiej, Warszawa 1992, s. 182–183.

2. Pozytywizm 95

styczną ich cechą była zdecydowana polaryzacja na przeciwników i zwolenni-


ków poglądów Darwina, a nie samej idei ewolucji. Nie oznacza to oczywiście,
że wszelkie wątpliwości zostaną w ten sposób rozwiane, gdyż np. nawet sam
Darwin był bardzo wstrzemięźliwy w stosowaniu terminu „ewolucja”, który
pojawia się w jego sztandarowej pracy The Origin of Species dopiero w szó-
stym wydaniu z 1869 r.162 Spory wówczas zapoczątkowane właściwie trwają
do dziś, dlatego warto udokumentować ich przebieg w początkowym etapie
upowszechniania się teorii Darwina w nauce polskiej.
Nauka polska w połowie XIX wieku
Z punktu widzenia dzisiejszej nauki trudno jest zrozumieć ostrość po-
lemik i zamknięcie się na argumenty oponentów, tak charakterystyczne dla
polskich XIX-wiecznych dyskusji nad teorią ewolucji. Zawierała ona bowiem
jeszcze wiele błędów związanych choćby z tym, że ówczesna wiedza nie po-
zwalała np. na określenie sposobu, w jaki dziedziczone cechy są przenoszone
z pokolenia na pokolenie. Wybitny współczesny biolog Ernst Mayr, zastana-
wiając się nad tym problemem z punktu widzenia człowieka współczesnego
sformułował interesującą hipotezę:
Ewolucja jest dla każdego badacza przyrody tak oczywistym zjawiskiem, że
jej niemal powszechne odrzucanie do połowy XIX wieku jest w pewnym
stopniu zagadką. […]. Wprawdzie byli orędownicy ewolucji przed Darwi-
nem, poczynając od Buffona, a nawet dobrze przemyślanej teorii ewolu-
cji Jeana Babtiste’a Lamarcka, ale wszyscy niespecjaliści, a nawet niemal
wszyscy naturaliści i filozofowie nadal uznawali świat w roku 1859 za stały
i niezmienny. […]. Dlaczego nie przyjmowano czegoś tak oczywistego? Po
głębokim namyśle doszedłem do wniosku, że na przeszkodzie we wcześniej-
szej akceptacji ewolucjonizmu stanął duch epoki z początku dziewiętnaste-
go stulecia – jego fundamentalne ideologie i pojęcia163.
W pewnym sensie ilustracją tej tezy Mayra mogą być spory w ówczesnej pol-
skiej filozofii na temat teorii Darwina. Ten pogląd dotyczy zarówno filozofii,
jak i teologii, bo nawet jeszcze dziś wzbudza niedowierzanie fakt, że pewne
elementy ewolucjonizmu można pogodzić z chrześcijańskim teizmem164. Dys-
162 K. Jodkowski, Spór ewolucjonizmu z kreacjonizmem…, s. 25.
163 E. Mayr, Filozoficzne podstawy darwinizmu, przeł. P. Łoś, „Przegląd Filozoficzno-Literacki”
2011, nr 2–3, s. 29.
164 Zob. P. Polak, Spór wokół ewolucji sprzed stu lat, „Zagadnienia Filozoficzne w Nauce” 2007,
t. 41, s. 56–90.

96 Wiek XIX

kusje na ten temat zaczęły się jeszcze w XIX wieku i trwają w zasadzie po
dzień dzisiejszy165.
Sytuacja w nauce polskiej po 1859 r. była bowiem niezwykle skompliko-
wana. Romantyczne oczekiwania na przesilenie historyczne, które miało do-
prowadzić do odrodzenia Polski, zastępowane były przez hasła pozytywistycz-
nego aktywizmu. Niemniej jednak nie brakowało wśród polskich mesjanistów
także takich, którzy odrzucali bierne wyczekiwanie na moment sprawiedli-
wości dziejowej, gdyż uważali, że ona nigdy się nie ziści, jeśli taki proces
nie zostanie zainicjowany przez samych Polaków. Część ówczesnych elit inte-
lektualnych zaangażowała się więc w przygotowanie powstania narodowego,
które miało zapoczątkować konieczne procesy historyczne. Nie było zatem
w ówczesnej Polsce intelektualnego otwarcia w stronę świata, a raczej wystę-
powało zamknięcie na przyszłość i pielęgnowanie przeszłości. Przygotowania
do Powstania Styczniowego zaangażowały wielu polskich naukowców tak da-
lece, że można nawet powiedzieć, iż najzwyczajniej przegapili publikację fun-
damentalnego dzieła Darwina, a z tej racji nie dostrzegli również jego wpływu
na ówczesną naukę. Dopiero po upadku powstania, gdy opadły rewolucyjne
nastroje, przyszedł czas na refleksją naukową, w tym również nad dokona-
niami angielskiego przyrodnika. Upowszechnianiu się poglądów Darwina nie
sprzyjała również sytuacja w ówczesnej polskiej nauce. Przypomnieć tu nale-
ży, że w zaborze rosyjskim po likwidacji w 1832 r. Uniwersytetu Wileńskiego
jedyną placówką kształcącą na poziomie uniwersyteckim była warszawska
Szkoła Główna, która po upadku powstania podlegała wzmożonej rusyfikacji,
co odbyło się przede wszystkim poprzez odsunięcie polskich wykładowców
od nauczania przedmiotów ogólnych, w tym i filozofii, oraz wprowadzenie
obowiązkowego nauczania w języku rosyjskim166. Taka sytuacja powodowała,
że w Polsce nie było sprzyjających warunków do toczenia poważnej debaty
nad teorią Darwina, toteż niejako z konieczności dyskusja przeniosła się na
łamy prasy i wydawnictw popularnych. Zauważyli to już ówcześni historycy
nauki, jak Józef Nusbaum, starający się uchwycić przebieg polskich dyskusji
nad teorią Darwina:

165 Z. Kępa, Marksizm i ewolucja, Tarnów 1999, s. 94–96.


166 Doświadczył tego m.in. Stefan Zachariasz Pawlicki (1839–1916), który po obronie habili-
tacji w 1866 r. czasowo otrzymał docenturę w Szkole Głównej. W 1868 r. stracił swą posa-
dę, gdyż nie znał biegle języka rosyjskiego (M. Mylik, Stefan Pawlicki, jeden z prekursorów
nauki polskiej, Warszawa 2005, s. 48–49).

2. Pozytywizm 97

Otóż w czasie, gdy cała Europa i Ameryka z entuzjazmem czytała dzieła


Darwina, u nas się mało jeszcze tym ruchem interesowano, były to bowiem
ciężkie chwile w życiu narodu naszego167.
Nie wydaje się jednak trafnym zabiegiem wiązanie recepcji poglądów Dar-
wina w Polsce wyłącznie z postępami Pozytywizmu. Jak wynika z przepro-
wadzonych analiz, polscy pozytywiści nie wypracowali jakiejś twórczej i no-
śnej teoretycznie interpretacji darwinizmu. Ich działalność koncentrowała się
przede wszystkim na publikowaniu dzieł samego Darwina i jego zwolenników.
Miała więc charakter popularyzatorski, a przez to nie spowodowała jakiegoś
istotnego przełomu w polskiej nauce. Cechą charakterystyczną polskiego Po-
zytywizmu było dość bezrefleksyjne przeniesienie postdarwinowskiej myśli
w socjologii, zwanej najczęściej socjaldarwinizmem, na grunt polski. Odci-
snęło to jednak niezatarty ślad na dyskusjach toczonych na temat recepcji
teorii ewolucji w Polsce.
Badania nad historią ewolucjonizmu w Polsce mają także już dość długą
tradycję. Już dwa lata po powołaniu Polskiej Akademii Nauk (1951) zaczęła
w jej ramach funkcjonować Komisja Ewolucjonizmu (1953–1968), którą ów-
czesne władze zamierzały wykorzystać do propagowania naukowego poglądu
na świat jako alternatywy dla światopoglądu religijnego. Niemniej jednak tre-
ści ideologiczne nigdy nie przesłoniły zasadniczego zadania, jakim było udo-
stępnienie polskiej nauce najważniejszych dzieł samego Darwina oraz ewolu-
cjonistów. Wedle słów Prezesa PAN Leszka Kuźnickiego:
jej dorobek wydawniczy w latach późniejszych, w szczególności w zakresie
przekładów dzieł Karola Darwina, jak również J.B. Lamarcka, E. Haeckla i wie-
lu XX-wiecznych uczonych był istotny dla rozwoju ewolucjonizmu w Polsce168.
Dla historii nauki polskiej znacznie istotniejsze było jednak powołanie
Ośrodka Dokumentacji Ewolucjonizmu, który funkcjonował w PAN w latach
1955–1968. Jednym z zadań realizowanych w ośrodku było poza tłumaczenia-
mi publikacji obcojęzycznych także dokumentowanie dziejów polskiego ewo-
lucjonizmu. Pracownikom ośrodka zawdzięczamy też typologię jego dziejów.

167 J. Nusbaum, Idea ewolucyi w biologii. Przeszłość, stan obecny i wpływ na rozwój wiedzy
ludzkiej, Warszawa 1910, s. 435.
168 L. Kuźnicki, Komitet Biologii Ewolucyjnej i Teoretycznej (1974–2009). Przyczynek do dyskusji
nad rolą i znaczeniem komitetów naukowych PAN, „Nauka” 2010, nr 2, s. 84.

98 Wiek XIX

W Ośrodku Dokumentacji Ewolucjonizmu przejrzano ponad 1000 pozycji


i na tej podstawie zaproponowano następującą periodyzację recepcji darwi-
nizmu w Polsce w drugiej połowie XIX w.:
lata 1860–1865 – sporadyczne informacje o teorii Darwina;
lata 1866–1871 – propagowanie teorii i wstępne różnicowanie stanowisk;
lata 1872–1876 – spór o darwinizm;
lata 1877–1881 – reakcje po sporze;
lata 1882–1900 – nasilenie dyskusji nad socjaldarwinizmem i dyskusji me-
rytorycznych nad teorią Darwina169.
Wydaje się jednak, że trafniejszym rozwiązaniem jednak byłoby przyję-
cie czterech punktów granicznych, z których pierwszy jako punkt początkowy
odnosiłby się tylko do publikacji On the Origin of Species (1859) oraz pierw-
szego polskiego wydania tej książki (1864), drugi zaś wiązałby się z wyda-
niem w 1871 r. następnej ważnej pracy autorstwa Darwina The Descent of
Man, and Selection in Relation to Sex, w której wskazywał na zwierzęce po-
winowactwa człowieka, trzeci zaś wiązałby się ze śmiercią Darwina (1882),
a całość symbolicznie zamykałaby data 1885 r. jako wskazanie momentu,
w którym Benedyktowi Dybowskiemu oficjalnie zabroniono wykładania teorii
Darwina na Uniwersytecie we Lwowie. Ponadto śmierć Darwina wiązała się
w Polsce z wydaniem (1882) swoistej biblii filozofii materialistycznej autor-
stwa Friedricha Langego (1828–1875), co te dyskusje dodatkowo rozogniło.
Drugi tom polskiego wydania zawierał bowiem nie tylko charakterystykę teo-
rii Darwina, ale także aprobatę dla przekonania o powinowactwie człowieka
ze zwierzętami oraz próbę wykazania, że rzeczywistość jest racjonalna nawet
bez odwoływania się do wyjaśniania teleologicznego.
Pewne kontrowersje budzi także wskazanie na pierwszego popularyzato-
ra teorii Darwina w Polsce. Istniejące źródła wskazują najczęściej na Bene-
dykta Dybowskiego, sęk w tym, że nie znajduje to żadnego innego uzasad-
nienia poza pamiętnikiem samego Dybowskiego. Wątpliwości potęguje fakt,
że pierwsze jego publikacje o ewolucjonizmie pochodzą z okresu, kiedy już
objął katedrę zoologii na Uniwersytecie we Lwowie (1882). Pierwszy historyk
ewolucjonizmu w Polsce Józef Nusbaum wskazuje natomiast jako prekursora
swego nauczyciela a przy okazji i następcę Dybowskiego na stanowisku wy-
kładowcy w Szkole Głównej w Warszawie, Augusta Wrześniowskiego, a ten
169 L. Kuźnicki, Percepcja darwinizmu na ziemiach polskich w latach 1860–1881, „Kosmos”
2009, nr 3–4, s. 279.

2. Pozytywizm 99

fakt znajduje już potwierdzenie w opublikowanych konspektach jego wykła-


dów oraz w publikacjach naukowych tego przyrodnika. Bronisław Rajchman
natomiast jako pierwszą osobę piszącą na temat darwinizmu w Polsce wy-
mienia anonimową dziennikarkę170, która w rubryce stałej Kronika Paryzka
czasopisma „Biblioteka Warszawska” zamieściła informację o nowo wyda-
nej w Paryżu książce Examen du livre de M. Darwin171. Stefan Pawlicki zaś
w swoich Studyach nad darwinizmem za prekursora naukowych dywagacji
na temat Darwina dla odmiany uznaje dra Mateckiego (zięcia Karola Libelta),
który w 1865 r. w Poznaniu miał wygłosić cykl wykładów poświęconych Dar-
winowi. W tym właśnie czasie w „Tygodniku Katolickim” ukazała się pole-
miczna praca, w której autor, nie znając oryginalnych prac Darwina, przypisał
angielskiemu przyrodnikowi poglądy głoszone przez Mateckiego172. Czesław
Głombik zaś w monografii poświęconej Stefanowi Pawlickiemu właśnie jemu
przypisał palmę pierwszeństwa w publicznym propagowaniu teorii Darwina,
co miało mieć miejsce w pracy Przemiany człowieka publikowanej w 1866 r.
w sześciu kolejnych numerach „Dziennika Literackiego”. Głombik twierdzi:
Głos Pawlickiego był w tej sytuacji jednym z pierwszych w krajowej prasie,
który w tej formie powiadamia szerszą opinię o darwinowskim odkryciu
naukowym.173
W świetle dostępnych informacji wydaje się jednak, że palmę pierwszeństwa
należy przyznać Augustowi Wrześniowskiemu, za którym przemawiają nie
tylko świadectwa historyczne, ale i jego twórczość naukowa. Bronisław Raj-
chman także potwierdza, że Wrześniowski o Darwinie mówił już na swych
zajęciach w 1864 r. Nie wyklucza to jednak możliwości, że Dybowski na swo-
ich wykładach przywoływał Darwina, choćby jako przykład nowych tendencji
w nauce. Tym samym na podstawie powyższych informacji tekst ks. Feliksa
Wartenberga, O teoryi Darwina z 1866 r. niewątpliwie nie może być uznany

170 B. Rajchman, Teorya Darwina w stosunku do nauki i życia. Szkic ogólny, Warszawa 1882,
s. 39.
171 Chodziło o książkę Pierre Flourensa, Examen du livre de M. Darwin sur l’origine des espèces,
Paris 1864.
172 S. Pawlicki, Studya nad Darwinem, Kraków 1875, s. 9. Potwierdza to także Rajchman w:
Teorya Darwina w stosunku do nauki i życia…, s. 39.
173 Cz. Głombik, Człowiek i historia. Studium koncepcji filozoficznej Stefana Pawlickiego, War-
szawa 1973, s. 74. Autorowi chodziło tu o artykuł: S. Pawlickiego, Przemiany człowieka,
„Dziennik Literacki” 1866, z. 34; z. 35; z. 36; z. 38; z. 39.

100 Wiek XIX

za pierwsze polskie wystąpienie na temat dzieł Darwina, co jednak sugerują


niektóre opracowania na temat historii nauki polskiej174.
Niezależnie od wątpliwości, jakie zgłaszał Leszek Kuźnicki co do nadmier-
nej szczegółowości podziału okresów recepcji darwinizmu w Polsce, znacznie
istotniejszym zastrzeżeniem wydaje się z góry przyjęte przez jego twórców mi-
mowolne założenie, że w Polsce spór o darwinizm przebiegał wedle klasycz-
nego dialektycznego podziału. Zatem dialektyczna walka przeciwieństw miała
nieuchronnie prowadzić do zwycięstwa nowej idei. Tymczasem tak nigdy nie
było, a polskie spory nad teorią Darwina trwają do tej pory.
Warto przypomnieć także, iż Aleksander Tyszyński, znany i ceniony filo-
zof oraz krytyk literacki, w swym szkicu z 1872 r. podzielił uczestników ów-
czesnych dyskusji nad darwinizmem na trzy kategorie, a podział ten z grubsza
zachowuje aktualność po dzień dzisiejszy:
W liczbie tych, trzy mianowicie wybijają się dobitnie różne kierunki: jeden,
który potępia bezwzględnie darwinizm i pozytywizm, a razem z nimi i wszel-
kie badania materialne; drugi, który przeciwnie uwielbia darwinizm i pozyty-
wizm, a potępia bezwzględnie wszelkie badania duchowe; trzeci wreszcie, któ-
ry uwielbia zarówno darwinizm i pozytywizm, jak i duchowe prawdy, i wnosi:
iż postęp istotny zależy na połączeniu i pogodzeniu jednych i drugich175.

Zwolennicy darwinowskiego ewolucjonizmu w Polsce


Aby uchwycić specyfikę polskich dyskusji na ten temat, należy zwrócić
uwagę na moment historyczny, w którym ukazało się dzieło Darwina. Jest
to przecież czas, w którym mesjanistyczne oczekiwania na cud „zbawienia”
Polski stają się coraz bardziej nierealne. Moment ten nie nastąpił nawet po
przegranej przez Rosję wojnie krymskiej (1853–1856), a zatem romantyczny
mesjanizm musiał być zastąpiony czymś nowym, co dałoby niezbędny impuls
do rozwoju rodzimej filozofii. W rezultacie w polskiej filozofii tego okresu
zauważalne staje się pieczołowite pielęgnowanie starych koncepcji i konser-
watywne nastawienie. Ten stan rzeczy potęguje jeszcze przegrane Powstanie
Styczniowe, ujawniające słabość więzi narodowych, w których istnieniu tak
wielkie nadzieje pokładali romantycy. Trendy pozytywistyczne dotarły więc
do Polski z pewnym opóźnieniem, stąd też i recepcja dzieł Darwina była spóź-
174 F. Wartenberg, O teoryi Darwina, Poznań 1866.
175 A. Tyszyński, Pisma krytyczne, t. 2, zebrał P. Chmielowski, Kraków-Petersburg 1904, s. 438–
439.

2. Pozytywizm 101

niona w stosunku do reszty świata. Jeśli dosłownie potraktować uwagi Józefa


Nusbauma zawarte w jego Idei ewolucyi w biologii, to nowe prądy dotarły do
Polski wpierw poprzez literaturę i sztukę, a dopiero w ślad za nimi również
poprzez filozofię176.
Nusbaum, przedstawiając wpływ Darwina na naukę polską wymienia
szereg postaci, ale zupełnie pomija jednego z pierwszych krytyków Darwina,
jakim był niewątpliwie Stefan Pawlicki. Nie wiedział także nic o wykładach
Benedykta Dybowskiego, który na nich prezentował odkrycia Darwina i zasa-
dy ewolucjonizmu. Dybowski z dziełami Darwina zapoznać się musiał pod-
czas swego pobytu w Berlinie w 1860 r., gdzie obronił doktorat z medycyny
i chirurgii, na podstawie którego został później zatrudniony na stanowisku
profesora adiunkta zoologii w Szkole Głównej w Warszawie. Sam Dybowski
wspominał ten moment, który w zawieruchach dziejowych umknął history-
kom polskiej nauki, następująco:
W chwili, gdy wśród młodzieży akademickiej warszawskiej w roku 1862,
wrzało i kipiało jak w kotle, stojącym na płomieniach ogniska, rozpocząłem
w świeżo dźwigniętej Szkole Głównej Warszawskiej wykłady z zoologii i ana-
tomii porównawczej; przedmioty po sławnych genjalnych pracach Karola
Darwina, ogłoszonych w roku 1859, nabierały znaczenia nowego o olbrzy-
miej doniosłości, nieprzeczuwanego nawet przedtem. Miałem być w naszej
Ojczyźnie pierwszym objaśniającym fakty teorii ewolucyjnej i wykazującym
doniosłość jaką wnosiła teoria rzeczona w świat myśli ludzkiej. Na zebraniach
prywatnych młodzieży postępowej warszawskiej, objaśniałem już przedtem
parokrotnie główne zasady teorii ewolucyjnej, stąd też wiedziano, że jestem
jej zwolennikiem. A nadto gorącym wielbicielem Karola Darwina177.
Niemniej jednak fakt ten nie był powszechnie znany, bo sam Dybowski
dopiero wiele lat później zaczął publikować swe pierwsze prace o ewolucjo-
nizmie178.
176 J. Nusbaum, Idea ewolucyi w biologii…, s. 434.
177 B. Dybowski, Pamiętnik dra Benedykta Dybowskiego od roku 1862 zacząwszy do roku 1878,
Lwów 1930, s. VII.
178 Zob. B. Dybowski, Organizm a społeczeństwo, „Kosmos” 1890, t. 15; B. Dybowski, O osobo-
wości istot organicznych, „Kosmos” 1894, t. 19–20; B. Dybowski, Z dziedziny teorii rozwo-
jowych, „Kosmos” 1895, t. 20. Swoje przemyślenia o teorii ewolucyjnej zawarł w artykule
O znaczeniu i doniosłości teorii mutacyjnych i ewolucyjnych w nauce i życiu. Odczyt miany
w kółku nie przyrodników, „Tydzień” 1902, R. 10, s. 376–379, 395–400, 413–417, 442–
443, 461–463, 476–478, 495–498.

102 Wiek XIX

Dybowski był pod tak wielkim wrażeniem teorii ewolucji Darwina, że


szybko stał się zwolennikiem drogi Herberta Spencera, który rozciągnął jej
założenia również na świat społeczny (socjaldarwinizm). Skłaniał się zatem
do traktowania praw ewolucji na wzór praw mechaniki, które obowiązują
powszechnie i niezależnie od woli jednostek. Wedle polskiego przyrodnika
wszystko podlegało identycznym prawom przyrody, nie wyłączając społeczeń-
stwa. Był zarazem zagorzałym przeciwnikiem założenia o celowości biegu
ewolucji, ale uznawał, że przyroda rozwija się progresywnie i stopniowo. Nie
aprobował zatem żadnych teorii katastrof jako czynnika przyspieszającego
bieg ewolucji.
Wykłady Dybowskiego w Szkole Głównej zostały szybko przerwane,
a młody naukowiec trafił na zesłanie, na którym jednak nie przerwał swoich
badań, co szybko uczyniło go sławnym w całej Europie. Po powrocie z ze-
słania w 1883 r. objął katedrę zoologii na Uniwersytecie Lwowskim, gdzie
oczywiście kontynuował swoje wykłady o teorii Darwina i socjaldarwinizmie.
Następcą Dybowskiego na katedrze zoologii w Szkole Głównej został
August Wrześniowski (1836–1892), który w programach swoich wykładów
zawarł już podstawowe założenia teorii ewolucji. Józef Nusbaum, nieświa-
dom treści wykładów Dybowskiego, przypisywał mu dlatego rolę prekursora
w głoszeniu ewolucjonizmu na poziomie akademickim w Polsce179. Wykłady
rozpoczęte w Szkole Głównej Wrześniowski kontynuował następnie w Cesar-
skim Uniwersytecie Warszawskim. Śledził także uważnie rozwój teorii ewo-
lucji, o czym świadczy zwłaszcza nekrolog z 1882 r. poświęcony Darwinowi,
zamieszczony w czasopiśmie „Wszechświat”180. Niemniej jednak nie prowa-
dził własnych studiów nad ewolucją organizmów, ale głównie ograniczał się
do śledzenia publikacji na ten temat, informacje o których publikował także
w popularnych wówczas czasopismach181. Jemu też zawdzięczamy przetłu-
maczenie ważnych publikacji z dziedziny ewolucjonizmu autorstwa Thomasa
Henry’ego Huxleya O przyczynach zjawisk w naturze organicznej oraz Oska-
ra Schmidta, Nauka o pochodzeniu gatunków i darwinizm182.
179 J. Nusbaum, Idea ewolucyi w biologii…, s. 436.
180 A. Wrześniowski, Karol Robert Darwin. Wspomnienie pośmiertne, „Wszechświat” 1882, nr 5;
nr 6; nr 7; nr 8.
181 A. Wrześniowski, Przyczyny dziedziczności i zmienności u roślin i u zwierząt, „Ateneum”
1887. Był również autorem hasła „zoologia” w Encyklopedii powszechnej S. Orgelbranda,
Warszawa 1868, t. 28, w której streścił teorię ewolucji Darwina.
182 T.H. Huxley, O przyczynach zjawisk w naturze organicznej. Sześć popularnych odczytów wypo-
wiedzianych w Muzeum Praktycznej Geologii, przeł. A. Wrześniowski, Warszawa 1875. Był

2. Pozytywizm 103

Na osobne potraktowanie zasługują warszawscy pozytywiści, którzy en-


tuzjastycznie potraktowali teorię Darwina, uznając ją za wzorcowy przykład
nauki pozytywnej. Jednym z pierwszych popularyzatorów teorii był Bronisław
Rajchman (1848–1936), który propagował jej założenia na łamach czasopism
popularnonaukowych i naukowych a także wydał książkę Teorya Darwina
i hypotezy Haeckel’a w treściwym zarysie; rzut oka na kwestyą pochodzenia
gatunków, niejako streszczającą jej zasadnicze założenia. Książka ta powsta-
ła w oparciu o cykl artykułów wcześniej opublikowanych przez Rajchmana
w tygodniku „Przyroda i Przemysł”. Rajchman był także jednym ze współzało-
życieli, obok Świętochowskiego, Prusa, Kramsztyka i Smoleńskiego, wydaw-
nictwa Spółka Nakładowa blisko związanego z „Prawdą” Świętochowskiego.
Specjalizowało się ono w wydawaniu przede wszystkich prac pozytywistów183.
Bronisław Rajchman jeszcze jako student Szkoły Głównej przełożył na
język polski część cyklu wykładów niemieckiego propagatora ewolucjoni-
zmu Ludwiga Büchnera i wydał je w postaci broszurowej własnym sumptem
pod wspólnym tytułem Teoria Darwina według popularnej prelekcji Ludwi-
ka Büchnera184. Rajchman był też wytrwałym obrońcą samego Darwina oraz
jego teorii przed licznymi i najczęściej niesłusznymi zarzutami. Jego publika-
cje zamieszczane w czasopismach „Niwa”, „Przegląd Tygodniowy”, „Przyro-
da i Przemysł” oraz „Ateneum” rozpropagowały idee ewolucjonizmu wśród
postępowych warstw ówczesnej inteligencji. Swoje artykuły z publicystycz-
nym ujęciem ewolucjonizmu wydał w formie książkowej w 1873 r. Nie był
w niej jeszcze wielkim entuzjastą teorii ewolucji – przeciwnie – wskazywał
np. na jej braki związane z brakiem dostatecznego wyjaśnienia, w jaki sposób
przekształcały się poszczególne gatunki. Sądził wówczas, że prace Darwina
są tylko wstępem do wielkiego dzieła, jakie czeka jego następców przy uzu-
pełnianiu drzewa ewolucji podobnego do tego, które naszkicował Haeckel185.
to jednak tłumaczenie z drugiej ręki, z niemieckiego przekładu dokonanego przez Karola
Vogta. O. Schmidt, Nauka o pochodzeniu gatunków i darwinizm, przeł. A. Wrześniowski,
Warszawa 1875.
183 A. Świętochowski, Liberum Veto, t. I, Warszawa 1976, s. 408. Sporo wątpliwości musi bu-
dzić pisownia nazwiska tego darwinisty. Jako autor podpisywał się on co najmniej czterema
wersjami swego nazwiska: Reichmann, Reichman, Rejchman oraz Rajchman. W opracowa-
niu przyjęto ostatni sposób zapisu jego nazwiska.
184 L. Büchner, Teoria Darwina według popularnej prelekcji Ludwika Büchnera, przeł. i oprac.
B. Reichmann, M. Kowalewski, Warszawa 1869.
185 B. Reichman, Teorya Darwina i hypotezy Haeckel’a w treściwym zarysie. Rzut oka na kwestyą
pochodzenia gatunków, Warszawa 1873, s. 2–3.

104 Wiek XIX

Leszek Kuźnicki, charakteryzując recepcję poglądów Darwina pisał o nim,


chyba jednak nieco na wyrost, jako o osobie, która miała największe zasługi
w upowszechnianiu tej teorii w dziewiętnastowiecznej Polsce.
Największą jednak zasługą Rejchmana i innych wypowiadających się w tych
sprawach było wykazanie, że mamy do czynienia z teorią naukową o wiel-
kich implikacjach. Interpretacje światopoglądowe – pisał – są tylko jedną
z pochodnych, a nie istotą darwinizmu – w konsekwencji teoria doboru
naturalnego może być zaakceptowana głównie przez osoby wierzące, do
których sam się zaliczał186.
Zasługi Rajchmana podkreślał też Aleksander Świętochowski, który dla
odmiany upatrywał ich w jego mniej znanych artykułach zamieszczonych
w „Niwie” w latach 1872–1873, gdyż prostowały one fałszywy i celowo wy-
paczany obraz ewolucjonizmu rozpowszechniany w Polsce za sprawą jego
przeciwników187. Przy okazji podkreślania zasług Rajchmana Świętochowski
wskazał także na kontekst ideologiczny towarzyszący polemikom zwolenni-
ków i przeciwników, w których miejsce racjonalnych argumentów zajmowały
epitety w rodzaju „korsarstwo klerykalne”188 itp. Niemniej jednak same prace
Rajchmana miały charakter odczytów popularyzatorskich, w których porów-
nywał Darwina, podobnie jak Świętochowski, do Kopernika, a nadto twier-
dził, poniekąd słusznie, że gdyby autor On the origin of species zastosował
swoje odkrycia tylko do świata roślin, to wszyscy biolodzy i filozofowie byliby
jego zwolennikami. Skoro jednak odważył się rozciągnąć je również na czło-
wieka, stał przedmiotem nieustannego ataku. Być może tak również byłoby,
gdyby obejmowała ona świat zwierząt z wyjątkiem człowieka189. Co istotne,
twierdził, że darwinizm nie stoi w sprzeczności z religią i w tym celu przy-
taczał odpowiednie fragmenty dzieła Darwina, włącznie z ostatnim zdaniem
z jego książki, w którym ten jednoznacznie wskazał, że to Bóg jest przyczy-
ną sprawczą wszelkiego życia. Rajchman wymienia też nazwiska zwolenni-
ków oraz przeciwników ewolucjonizmu, za pierwszego z nich uznając Stefana
Pawlickiego. Pisał także o swoich perypetiach związanych z próbami popula-
ryzacji tej teorii. Niemniej jednak wbrew faktom próbował wykazać, że teo-

186 L. Kuźnicki, Percepcja darwinizmu na ziemiach polskich…, s. 282.


187 Świętochowskiemu chodziło o artykuły Rajchmana: Nieporozumienie co do pewnych wyra-
zów, „Niwa” 1872, nr 40; nr 41, nr 42 oraz Donkiszoteria filozoficzna, „Niwa” 1873, nr 47.
188 A. Świętochowski, Wspomnienia, Wrocław 1966, s. 69.
189 B. Rejchman, Teoria Darwina w stosunku do nauki i życia…, s. 12–13.

2. Pozytywizm 105

ria ewolucji nie była wykorzystywana jako dowód na słuszność materializmu


w filozofii.
Niewątpliwym znawcą i uważnym zwolennikiem ale i krytykiem teorii
Darwina był za to Józef Nusbaum-Hilarowicz. Jego prace na temat teorii ewo-
lucji cechuje duża wnikliwość i krytyczne spojrzenie. Śledził on bardzo uważ-
nie przebieg dyskusji toczących się w Europie a z ich przebiegiem zapoznawał
polskich czytelników. Nusbaum był uczniem Wrześniowskiego i z teorią Dar-
wina zapoznał się na jego wykładach190. Zafascynowała go ona i analizował ją
w większości swych publikacji. Jego fascynacja miała typowo pozytywistyczny
rodowód:
Podobnie jak olbrzymia lawina, na wysokich spoczywająca stokach, daje
początek tysiącznym strumieniom i potokom, torującym sobie własne drogi
w dalekie przestrzenie i zlewającym się w większe wód zbiorniki – tak i po-
tężna nauka Darwina zapłodniła cudownie biologię, wywołała w niej nowe
kierunki i prądy, które dały początek nowym, rozległym dziedzinom nauki
o życiu. Bo zagadki, które usiłował rozwiązać duch Darwina: jak powstało
życie na ziemi naszej, jakie czynniki spowodowały rozwój łańcucha ustrojów
od form najniższych do coraz wyżej uorganizowanych, jaką drogą rozwinęły
się tysiączne przystosowania ustrojów do świata otaczającego, wszystkie te
wielkie zagadnienia biologiczne są do dziś dnia przedmiotem najgłębszych
dociekań ze strony badaczów przyrody191.
Nusbaum przyczynił się także do wydania w Polsce najważniejszych prac
Darwina, w tym także pozycji Autobiografia, życie i wybór listów (1891).
W tym samym roku dzięki wsparciu swego promotora, Benedykta Dybow-
skiego, objął katedrę biologii we Lwowie. Leszek Kuźnicki wysoko ceni jego
dokonania w popularyzacji teorii Darwina:
Nikt przed Nusbaumem nie prowadził w Polsce w tej skali i tak skutecz-
nie upowszechniania wiedzy biologicznej i darwinizmu. Jego artykuły
ukazywały się w pismach o różnym charakterze i zabarwieniu politycznym –
„Ateneum”, „Bibliotece Warszawskiej”, „Przyrodzie i Przemyśle”, „Wszech-
świecie”, w „Prawdzie”, „Przeglądzie Tygodniowym” i „Przeglądzie Pedago-
gicznym”192.

190 J. Nusbaum, Pamiętniki przyrodnika. Autobiografia, Lwów 1921, s. 26.


191 J. Nusbaum, Z zagadnień biologii i filozofii przyrody, Lwów 1899, s. 89.
192 L. Kuźnicki, Ewolucjonizm w Polsce 1883–1959, „Kosmos” 2009, nr 3–4 (284–285), s. 299.

106 Wiek XIX

Niemniej jednak to dopiero za sprawą Aleksandra Świętochowskiego


teoria ewolucji zyskała sobie prawo obywatelstwa w nauce polskiej. Trzeba
jednakże zauważyć, że propagowanie teorii Darwina w wydaniu tego filozofa
wiązało się z bezkompromisowymi starciami polemicznymi z przeciwnikami
Pozytywizmu. W swoich wspomnieniach sytuację panującą w polskiej nauce
na początku drugiej połowy XIX wieku przedstawił metaforycznie:
Wielkie teorie przyrodnicze i socjologiczne – Darwina, Lyella, Comte’a i in.
– które rozpaliły na zachodzie nowe światła wiedzy, nie rzuciły u nas jeszcze
swoich odblasków. Kiedy tam nauka budowała sobie wspaniałe i bogate pa-
łace, u nas żyła w dworkach i plebaniach, w których czoło biblioteki, a nie-
kiedy jej całość stanowiły powieści sentymentalne, przepisy gospodarskie,
kalendarze, sennik i książka do nabożeństwa. Owe dworki nie otwierały swo-
ich okien i nie puszczały świeżego powietrza, a plebanie i ambony grzmiały
klątwami na zuchwalców, którzy w tych zatęchłych domach wyjmowali lub
wybijali szyby, omiatali pajęczynę, tępili robactwo i usiłowali zdmuchnąć
lampkę płonącą nieustannie przed świętym obrazem193.
Wśród tych, którzy znaleźli się w kręgu oddziaływania dynamicznie roz-
wijającej się w Polsce myśli pozytywistycznej, wymienić należy środowiska
związane z redagowanymi przez Świętochowskiego czasopismami „Prawda”
i „Przegląd Tygodniowy”, a także z dziennikiem „Nowiny”, którym kierował
po zerwaniu współpracy z „Przeglądem”. Wspominając swoje początki w roli
redaktora naczelnego tego dziennika, pisał:
Oczywiście dałem „Nowinom” te same przekonania, które ustaliłem i rozwi-
jałem w „Przeglądzie Tygodniowym”. Nie był to pozytywizm Comte’a i Lit-
trégo, ale ewolucjonizm Darwina, Milla, Spencera. Jest on do tej chwili
moim wyznaniem filozoficznym194.
Obejmując redakcję „Niwy”, przejął ją wraz ze środowiskiem mocno
zaangażowanym w popularyzowanie myśli ewolucyjnej. Wystarczy przypo-
mnieć, że właśnie ta gazeta wydała w 1873 r. sztandarowe dzieło Darwina
Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt oraz niedokończoną edycję O pocho-
dzeniu gatunków195. Co ciekawe, „Niwa” została założona w 1872 r. przez

193 A. Świętochowski, Wspomnienia…, s. 4.


194 Tamże, s. 77.
195 K. Darwin, Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt, przeł. K. Dobrski, J. Sikorski, Warszawa 1873;
K. Darwin, O pochodzeniu gatunków, z. 1–4, przeł. W. Mayzel, Warszawa 1873.

2. Pozytywizm 107

absolwentów Szkoły Głównej, którzy mieli okazję słuchać również wykładów


Dybowskiego.
O poważaniu, jakim cieszył się w środowisku polskich pozytywistów Ka-
rol Darwin najlepiej świadczy pośmiertny artykuł zamieszczony w „Prawdzie”
redagowanej przez A. Świętochowskiego. Autor tego artykułu pisał:
zszedł do grobu mąż, który tysiące umysłów do poważnej naukowej pracy
pobudził, zmienił postać biologii, a całym milionom, bo wszystkim bez wy-
jątku wykształconym ludziom dawał i długo jeszcze dawać będzie obfity
materyał do długich i poważnych rozmyślań. […] Główna praca Darwina
o pochodzeniu gatunków nosi w sobie wszystkie piętna geniuszu, wszystko
tam nowe lub w nowy objaśnione sposób, wszystko niezaprzeczalnie logicz-
ne i ścisłe o tyle, o ile tylko może być ścisłym, jakikolwiek przedmiot, stojący
poza granicami matematyki196.
Niemniej autor tego wspomnienia ukrył się za inicjałem (T.) i na koniec po-
zwolił sobie na złośliwość kierowaną do oponentów teorii Darwina pisząc,
że czasy się zmieniły, stąd Darwinowi nie grozi los Giordana Bruno, i dlatego
spoczął na głównym cmentarzu, a nie na stosie. Taka złośliwość oddaje w pe-
wien sposób temperaturę sporów o darwinizm w Polsce ówczesnej. Święto-
chowski w komentarzu redakcyjnym w „Prawdzie” napisał „Darwin umarł!
Znaczy to tyle, co umarł Arystoteles, Kopernik, lub Kant”197.
Krytyka darwinizmu w XIX-wiecznej Polsce
Dominacja mesjanizmu i heglizmu w polskiej filozofii XIX wieku powo-
dowała, że ówczesne elity intelektualne pielęgnowały hasła o wyjątkowości
ducha narodowego i w nauce szukały głównie uzasadnienia dla tego typu po-
glądów. Ta hermetyczność ostatecznie okazała się zgubna dla polskiej filozofii
tego okresu. Doszło bowiem do ścisłego splecenia się literatury i nauki tak
dalece, że jedna i druga oddawały i uzasadniały tęsknotę, a nie rzeczywisty
stan rzeczy. Paradoksalnie, otworzyło to polskie elity intelektualne na rodzący
się ruch komunistyczny wspierany skrajnie materialistyczną filozofią. Bardzo
szybko upowszechniały się one w Polsce, zyskując zwolenników zwłaszcza
wśród zniecierpliwionych przeciągającym się oczekiwaniem na cud „wskrze-
szenia z umarłych” Ojczyzny. Niebezpieczeństwo z tym związane dostrzegali

196 T., Karol Robert Darwin. Wspomnienie pośmiertne, „Prawda” 1882, nr 17, s. 200.
197 A. Świętochowski, Liberum Veto, „Prawda” 1882, nr 17, s. 202.

108 Wiek XIX

już polscy romantycy, którzy jak Bronisław Trentowski w pracy Przedburza


polityczna (1848) ostrzegali:
Postęp prawdziwie żywy zależy na brataniu Idei o dniach nastąpić mających
z Rzeczywistościami, pozostałemi po dniach przeminionych Historyi. Z tego
zlewu dopiero rodzi się cochwilna Teraźniejszość! Jużci w każdej chwili cza-
su żyły pewne wiekuiste prawdy w świecie, bez którychby i świata niebyło.
Absolutne zatem rozdeptanie przeszłości stałoby się tem samem i prawd
onych, a więc i wiekuistości odrzuceniem! Szalony wypadek mylnie poczę-
tego rachunku! Zryw takowy byłby rozbratem wieków, zaprzeczeniem jed-
ności rodu ludzkiego, samejże natury ludzkiej rozłachmanieniem; byłby jej
zgubą i do zwierzęcości powrotem!198.
Można z tych słów wywnioskować, że przynajmniej niektóre idee ewolucjoni-
zmu były już obecne i znane w filozofii XIX wieku na długo przed publikacją
książki Darwina On the Origin of Species by Means of Natural Selection, or
The Preservation of Favoured Races in the Struggle for Life.
Nowe trendy w nauce, a zwłaszcza w biologii spotykały się z wyraźną nie-
chęcią części polskich filozofów, gdyż stały one w sprzeczności z dominują-
cym wśród nich mesjanizmem. Mesjanizm zakładał bowiem skrytość boskich
planów wobec ludzkości, a zatem koncentrował się na próbach racjonalnego
uchwycenia prawidłowości rozwoju dziejowego, które ten boski zamysł choć-
by częściowo odkrywały. Nicią przewodnią było tu przekonanie, że ludzka ra-
cjonalność nie jest sprzeczna z boską, gdyż człowiek jest stworzony na obraz
i podobieństwo Boga. Historiozofia stawała się najważniejszą częścią filozofii,
gdyż właśnie dzięki niej, jak mniemano, da się odkryć prawidłowości rzą-
dzące boskim projektem stworzenia świata. Kiedy w 1863 r. ks. Franciszek
Salezy Krupiński (1836–1898) pisał jedno z pierwszych opracowań o historii
filozofii polskiej, nawet nie wspominał o naturalizmie, a opracowane przez
niego dzieje zawierały dość dokładny opis polskiego mesjanizmu. Jego praca
zawierała też swoiste ostrzeżenie, aby filozofowie polscy nie ulegali modnym
na Zachodzie trendom i przyczyniali się do kształtowania ducha narodowego.
Żaden prawdziwy filozof nie był ani Lutrem ani Maratem ani Kommuni-
stą, chociaż tak do reform jako i wstrząśnień ogólnych niejeden bojując za
prawdę przyłożył się słowem lub czynem. Wedle Tybetańskiego pojęcia dość
u nas powszechnego, filozof jest nieprzyjacielem Boga, religji, obyczaju,

198 B.F. Trentowski, Przedburza polityczna, Freiburg 1848, s. 173.

2. Pozytywizm 109

krótko: wrogiem tego wszystkiego co ludzkość za świętość uważa. Pojęcie


to wyległo w czasach naukowego terroryzmu encyklopedystów francuskich,
dziś jest już śmieszne i trąci chińszczyzną, którą daj Boże by prędzej z Europy
wypędzono199.
Z drugiej zaś strony Krupiński daleki był od fundamentalizmu w nauce,
bo jemu przecież zawdzięcza polska filozofia przyswojenie współczesnych mu
prac europejskich utylitarystów, naturalistów i pozytywistów. Pisał nawet, że
„Dogmatyzm w naukowych badaniach jest nadzwyczaj szkodliwy, bo wpro-
wadza zastój umysłowy”. W nauce jego zdaniem niezbędny jest ferment umy-
słowy, który obala stare dogmaty i posuwa rozwój nauki naprzód. Za przykład
takiego stanu rzeczy posłużyła mu oczywiście teoria Darwina:
Próbkę tego mamy na teorii Darwina, o zmienności rodzajów. Nawet na-
turaliści z rzemiosła zaczynają się chwiać w swojej wierze o stałości form
rodzajowych organicznych200.
Krupiński zarzucał jednak materialistom, do których zaliczał oczywiście
także darwinistów, że przyczyniają się do moralnego kryzysu ludzkości, gdyż
narzucają swoje przekonania innym, nie dopuszczając do jakiejkolwiek ich
krytyki. Pisał o tym następująco:
I wasza wina o tyle jeszcze, o ile dogmatów swoich nie umiecie poddać kry-
tyce, ogłaszając je za prawdy, prowadzące jedynie do zbawienia. Pozwólcie
ludziom myśleć samodzielnie: jeśli w waszej teoryi jest coś prawdziwego, to
się ostoi; jeśli nie, to żadne wymysły na obskurantów nie uchronią was od
śmieszności201.
Nie twierdził więc, że teoria Darwina w całości jest błędna, ale osobiście jej
nie aprobował, na co wskazał Henryk Struve, we wspomnieniu pośmiertnym
przytaczając jego słowa:
Z pozytywizmem, – nieuznającym Boga, nie mamy żadnej wspólności, lecz,
przeciwnie, pragniemy, ażeby nauka nie wywracała religii, by uznała wielkie
jej znaczenie w wychowaniu rodu ludzkiego202.
199 F. Krupiński (F.K.), Dodatek: Filozofja w Polsce, [w:] A. Schwegler, Historia filozofji w zarysie
i pomnożona dodatkiem o filozofji w Polsce, przeł. F.K., Warszawa 1863, s. 478.
200 F. Krupiński, Wczasy warszawskie, Warszawa 1872, s. 15.
201 Tamże, s. 16.
202 H. Struve, Ks. Franciszek Krupiński jako filozof, „Biblioteka Warszawska” 1898, t. 4, s. 152.

110 Wiek XIX

Dla przykładu jeden z najbardziej znanych polskich filozofów XIX wie-


ku, Józef Kremer, nie wymieniając Darwina z nazwiska, pisał o materializmie
w jego ewolucjonistycznej postaci jako o „smutnej nauce”, a przetłumaczenie
dzieł krytykujących tę teorię na język polski uznał „rzeczą dla naszego kraju
wielce błogą i wielce użyteczną i wysokiej zasługi”203. Zatem filozofowie zajmu-
jący katedry akademickie zajęli wyczekującą pozycję, starali się jakby nie za-
uważać tego, co nowego w nauce się stało i w ich pracach próżno szukać choć-
by wymienienia z nazwiska Darwina. Postawa Kremera nie była wyjątkiem,
bo w krakowskim środowisku filozoficznym przetrwała jeszcze przez wiele lat.
Jednym z pierwszych krytycznych komentatorów dzieła Darwina w Pol-
sce był Stefan Zachariasz Pawlicki, który publicznie wypowiedział się na ten
temat już w 1866 r. w cyklu artykułów publikowanych pod wspólnym tytu-
łem Przemiany człowieka. W drugim z tych artykułów po raz pierwszy po-
wołał się na Darwina204. Warto nadmienić, że w tym czasie był, podobnie jak
Wrześniowski, wykładowcą w Szkole Głównej w Warszawie. Jeszcze wów-
czas, wbrew tradycji biblijnej, był gotów zaakceptować teorię Darwina. Jak
wskazuje autor monografii poświęconej Pawlickiemu, „najwyraźniej nie za-
dawalał się odpowiedzią Biblii i nad jej powagę gotów był przedłożyć zdanie
Darwina i jego zwolenników”205. Niemniej jednak, gdy w Pawlickim dokonał
się w 1868 r. przełom duchowy, który skłonił go do obrania drogi zakonnej, to
zmienił się także jego stosunek do tej teorii. Pawlicki w 1872 r. pisał:
Upływa lat dwanaście, jak Darwin, znakomity angielski zoolog, ogłosił dzie-
ło „O początku rodzajów”. Imię jego odrazu nabrało wielkiego rozgłosu
w świecie naukowym, do tego stopnia, że dzisiaj już liczna i ruchliwa szkoła
uznaje go mistrzem i głową swoją206.
Pawlicki doceniał wysiłek Darwina w opracowaniu teorii ewolucji, posłu-
gując się metaforą:
ociosywał długo i starannie każdy kamień, przymierzał go wielokrotnie
z każdej strony, zanim przystąpił do samej budowy. […] jak mozolną jest

203 J. Kremer, Dzieła pomniejsze. Filozofia – Historia sztuki i Estetyka – Pedagogika – Artykuły
różnej treści, Warszawa 1973, s. 55.
204 S. Pawlicki, Przemiany człowieka, „Dziennik Literacki” 1873, nr 35.
205 Cz. Głombik, Człowiek i historia…, s. 73.
206 S. Pawlicki, Ostatnie słowo Darwina, [w:] tenże, Studya nad darwinizmem…, s. 7.

2. Pozytywizm 111
i stromą ścieżka, po której wdzierają się badacze przyrody, jeżeli chcą dojść
do poważnego rezultatu207.
Jego studia nad Darwinem musiały być jednak wcześniejszej daty zważywszy,
że w swej pracy odwołuje się do francuskiego wydania dzieła Darwina z 1862
r., które wedle jego informacji krążyło w wielu egzemplarzach po Warszawie.
Pawlicki, który obronił swój doktorat na Uniwersytecie Wrocławskim w 1865
r., najpewniej zetknął się z tym wydaniem nie wcześniej niż podczas przygoto-
wywania swej habilitacji obronionej w 1866 r. w warszawskiej Szkole Głów-
nej, gdzie później pracował do 1868 r. Dopiero wówczas przeżył duchowy
przełom, po którym wstąpił do zakonu Zmartwychwstańców. Jego pierwsza
praca naukowa, w której odnosi się także do prac Darwina – Materyalizm wo-
bec nauki – musiała w ogólnych zarysach powstać jeszcze przed wybraniem
drogi zakonnej, gdyż zawiera przychylne oceny i uznanie dla ogromu pracy
wykonanej przez angielskiego przyrodnika. Krytyczne słowa zawarte w tej pu-
blikacji odnosiły się bardziej do pewnej interpretacji zawartej we francuskim
przekładzie, niż do samych prac Darwina. Pawlicki nie zgadzał się wówczas
z Darwinem, choćby co do znaczenia dziedziczności w ewolucji oraz możliwo-
ści wpływu zmian powstałych w rodzajach na wytworzenie się nowych gatun-
ków. Większe zastrzeżenia miał ponadto do kontynuatorów nauk Darwina
niż do niego samego. Niemniej jeszcze wówczas aprobował ogólnym zarysie
założenia teorii ewolucji uważając, że dobór naturalny faktycznie dokonuje
się w świecie przyrody. Dopiero późniejsza praca Studya nad darwinizmem
(1872) uzasadnia pogląd Leszka Kuźnickiego:
darwinizm był agresywnie zwalczany przez ks. Stefana Pawlickiego, profeso-
ra filozofii, który w swych ocenach również nie przebierał w słowach potępie-
nia. W rzeczywistości dopiero dzięki jego wystąpieniom wzrosło zaintereso-
wanie problematyką ewolucyjną, mimo że próby szukania dróg pogodzenia
między wiarą chrześcijańską i darwinizmem były surowo potępione208.
Z taką opinią należy się zgodzić przede wszystkim dlatego, że zarówno Mate-
ryalizm wobec nauki jak i Studya nad darwinizmem ukazywały się początko-
wo w odcinkach na łamach popularnych wówczas czasopism „Przegląd Pol-
ski” oraz „Przegląd Lwowski”, a dopiero ożywione dyskusje, jakie wywołały,
skłoniły autora do powtórnego ich wydania w formie książkowej. Edycję obu
207 S. Pawlicki, Materializm wobec nauki, „Przegląd Polski” 1870, z. VIII, s. 214–215.
208 L. Kuźnicki, Percepcja darwinizmu na ziemiach polskich, s. 283.

112 Wiek XIX

książek dzielą zaledwie dwa lata, a jednak w swej wymowie oddają one dwie
różne epoki w twórczości Pawlickiego. Jeśli w pierwszej Darwin jest ukazany
jako człowiek oddany nauce, który być może nieco pochopnie wyciągał wnio-
ski ze swych szeroko zakrojonych badań, to w drugiej z książek jest on przed-
stawiany już jako ateista i wielki przeciwnik religii i wręcz istniejącego po-
rządku społecznego. Studya nad darwinizmem w formie książkowej składają
się z trzech odrębnych części (Ostatnie słowo Darwina; Człowiek i małpa oraz
Miejsce człowieka w zoologii), połączonych w całość jedynie wspólnym tytu-
łem. Książka powinna zostać uzupełniona jeszcze wydanym osobno tekstem
Mózg i dusza, bo dopiero wówczas zarówno ewolucja postawy Pawlickiego
wobec materializmu, jak i darwinizmu traktowanego jako jego szczytowy wy-
raz, zostałaby przedstawiona w sposób wyczerpujący.
W drugim tekście Człowiek i małpa składającym się na Studya nad dar-
winizmem Pawlicki starał się wykazać, że podobieństwo zewnętrzne pomiędzy
człowiekiem a małpą nie dowodzi wspólnoty pochodzenia. Był przy tym prze-
konany, że małpy i ludzie rozwijają się wedle zupełnie odmiennych zasad209,
dlatego to, co uchodzi za podobieństwo jest albo złudzeniem, albo dopaso-
wywaniem wyników badań anatomicznych do z góry przyjętej teorii. Książkę
Pawlickiego kończy tekst Człowieka miejsce w zoologii, w którym koncentro-
wał się na przytaczaniu argumentów wykazujących wyjątkowość człowieka
w przyrodzie, a owa wyjątkowość wyrażać się miała przede wszystkim w tym,
że zwierzęta nie mówią i nie myślą. Tym samym uznał on, że Darwin czasem
po prostu zbłądził, ale niekiedy przypisuje mu wręcz złą wolę i jakby celowe
wprowadzanie zarówno naukowców, jak i zwykłych ludzi w błąd. Nic zatem
dziwnego, że kończył swoją książkę uwagą:
Sprowadzenie tych fałszów do ich prawdziwego znaczenia i wykazania co
warte, jest więc dziś rzeczą niesłychanej wagi, a przeciw buntowniczym
podszeptom materyi i jej ułudnym pokusom nie można dać młodzieży nic
skuteczniejszego, jak talizman zdrowej krytyki, który będzie dla niej ścisłą
miarą w rozróżnieniu fałszu od prawdy, urojeń od rzeczywistości, zmyślań od
prawdziwych faktów, a naukowej blagi od prawdziwej nauki210.
Prawdziwy przełom nastąpił zatem w momencie, gdy Darwin opubliko-
wał swą kolejną książkę The Descent of Man, and Selection in Relation to Sex
(1871), która zawiera wyniki jego studiów nad ludzką skłonnością do niesie-
209 S. Pawlicki, Studya nad darwinizmem…, s. 75–76.
210 Tamże, s. 106.

2. Pozytywizm 113

nia pomocy innym. Nic nie wskazuje na to, że Pawlicki czytał tę pracę, nato-
miast można przypuszczać, że znał echa, jakie w nauce ona spowodowała,
a jako filozof musiał zdawać sobie sprawę z konsekwencji tez Darwina w niej
zawartych. Otóż angielski przyrodnik w pracy tej wyraźnie sugerował, że mo-
ralność jest także narzędziem ewolucji, która choć w jakiś sposób zmniejsza
zysk z uczestniczenia w walce o byt, to ostatecznie przynosi wiele wymier-
nych korzyści dla całego gatunku. Zauważył tam również, że edukacja może
być narzędziem sprzyjającym ewolucji naszego gatunku. Tym samym dysku-
sja na temat darwinizmu zaczęła dotyczyć sfery duchowości. Efektem tego
był kolejny tekst Pawlickiego Mózg, dusza, człowiek, który już był utrzymany
w konwencji totalnej krytyki darwinizmu. Punktem wyjścia tej krytyki było
odrzucenie całej systematyki, a zatem próba wykazania wyjątkowości ludzi
względem świata przyrody. Jakby wbrew współczesnej mu nauce twierdził, że
jego stanowisko jest jedynie możliwe do przyjęcia, bo wspiera je:
zdrowy rozsądek i powszechne mniemanie i wiara ludów, nieustająca zgoda
największych myślicieli i wszystkie ich wyborne, niezbite i prawie niepo-
trzebne argumenta211.
Tym łatwiej było zatem autorowi tych słów traktować wszystkich zwolenników
darwinizmu jako pseudonaukowców pozorujących tylko prowadzenie działal-
ności badawczej, czy wręcz naukowych hochsztaplerów goniących tylko za
rozgłosem. Na dodatek epitety kierowane pod adresem oponentów były prze-
noszone na zwolenników ich poglądów, którzy są obdarzani epitetami w ro-
dzaju „lekkomyślny”, „godzien pogardy, bo kłamie sam sobie i zwodzi innych,
bo pobudką jego działania mogą być jedynie samolubne i niskie popędy”212.
Na dodatek Pawlicki próbował wykazywać, że to właśnie zadaniem filozofii
jest zwalczanie materializmu, a zwłaszcza jego najbardziej współczesnej po-
staci, darwinizmu. W celu uzasadniania swoich przekonań odwoływał się do
platońskiej koncepcji duszy ludzkiej, a zatem przyjmował za pewnik, iż dusza
może istnieć bez ciała, nigdy zaś odwrotnie. Niemniej jednak niewątpliwą za-
sługą tego zagorzałego krytyka darwinizmu było przeniesienie współczesnych
mu dyskusji o najnowszych osiągnięciach nauk przyrodniczych na grunt pol-
ski. Pawlicki bowiem w swoich tekstach przytaczał praktycznie wszystkie ar-
gumenty, jakie w ówczesnej nauce pojawiały się u przeciwników darwinizmu.

211 S. Pawlicki, Mózg, dusza, człowiek, „Przegląd Lwowski” 1873, z. 6, s. 34.


212 S. Pawlicki, Mózg, dusza, człowiek, „Przegląd Lwowski” 1873, z. 9, s. 651.

114 Wiek XIX

Jego prace są zatem przepełnione argumentami antropologicznymi, psycho-


logicznymi, zoologicznymi, a także teologicznymi. Można jednak zauważyć,
że koncentrował się on zwłaszcza na treściach zawartych w rozprawach nie-
mieckich i francuskich, a prawie nieobecne były w jego pracach argumenty
czerpane ze sporów wewnątrzangielskich, a także z dyskusji, jakie toczyły się
w samej Polsce. Wynikać to mogło jednak z faktu, że swój ostatni większy
tekst poświęcony także sporom z darwinizmem Mózg, dusza, człowiek (1873)
pisał przebywając już w Rzymie. Można się dziś zastanawiać dlaczego Paw-
licki po tej rozprawie zarzucił swe badania darwinizmu i poświęcił się nie-
omal całkowicie studiom nad historią filozofii greckiej, ale zapewne wynikało
to z jego zaangażowania w dzieło odnowy filozofii chrześcijańskiej, w którym
wraz z ks. Piotrem Semenenko reprezentował opcję platońską. Konsekwencje
płynące dla filozofii i teologii z odkryć Darwina w takiej perspektywie musiały
wydawać się mu drugorzędne.
Stanowisko Pawlickiego udowadnia, że nie wszyscy podzielali przekona-
nia darwinistów, a np. na Uniwersytecie Lwowskim kilkakrotnie dochodziło do
ostrych starć zwolenników z przeciwnikami teorii ewolucji. Pierwsze z takich
starć miało miejsce wkrótce po objęciu przez Benedykta Dybowskiego kate-
dry zoologii, gdy 1.10.1895 r. wygłaszał wykład inaugurujący rok akademicki
na Uniwersytecie Lwowskim Rzut oka na historyczny rozwój zoologii. Wykład
ten zakończył się wielkim skandalem, gdy prelegent wykazując wielkość od-
kryć Darwina i Haeckla zwrócił się do zebranych ze słowami „precz z teleolo-
gią”. Część zebranych zrozumiała to jako „precz z teologią”, co spowodowało,
że część oficjeli, w tym wszyscy duchowni oraz profesorowie Wydziału Teolo-
gicznego, demonstracyjnie opuściła salę. Oponenci podjęli wówczas starania
o pozbawienie Dybowskiego możliwości głoszenia teorii ewolucji. Uzyskali
nawet oficjalne pismo ówczesnego austriackiego Ministra Wyznań i Oświa-
ty Paula Gautsch Freiherr von Frankenthurn, w którym ten żądał od rektora
Uniwersytetu Lwowskiego Edwarda Rittnera zakazu nauczania darwinizmu
przez Dybowskiego. Minister uzasadniał swoje żądanie sprzecznymi z nauką
treściami teorii ewolucji oraz nielicującym z godnością profesorską zachowa-
niem Dybowskiego na inauguracji. Dybowski jednak odmówił zaprzestania
popularyzacji darwinizmu i zapowiedział, że prędzej jest gotów zrezygnować
z funkcji profesorskiej i wróci na Kamczatkę, gdzie nikt wolności nauki nie
krępuje213. Kolejne starcie miało miejsce w 1899 r., gdy na łamach „Ruchu
213 G. Brzęk, Józef Nusbaum-Hilarowicz: życie, praca, dzieło, Lublin 1984, s. 210.

2. Pozytywizm 115

Katolickiego” Bronisław Błocki profesor–adiunkt z Wyższej Szkoły Lasowej


opublikował teksty przeciwko Nusbaumowi, w których zarzucił mu szerze-
nie ateizmu wśród młodzieży akademickiej i obrazę religii. Wsparł go w tym
ukrywający się za inicjałami X.P. autor cyklu artykułów Darwinizm na uni-
wersytecie lwowskim, zamieszczonych w tym samym czasopiśmie214. Tym ra-
zem w obronę Nusbauma wzięli studenci, którzy na jego wykładzie zgotowali
mu owację i przygotowali specjalną petycję. Rzecz została opisana w czasopi-
śmie „Słowo Polskie” następująco:
Z powodu krzywdy wyrządzonej rozmyślnie przez jedno z czasopism lwow-
skich profesorom Nusbaumowi i Dybowskiemu artykułem, zarzucającym że
ci profesorowie wybili się tylko sztuczną reklamą, że szerzą wśród młodzieży
darwinizm, osłabiają w niej uczucie religijne, etc. etc. – młodzież postanowi-
ła dać moralną satysfakcyę swoim przewodnikom na polu nauki, przy tem
zaś zaznaczyć, że nie solidaryzuje się z tendencyą artykułu i uznaje w swem
sumieniu poczynione zarzuty za bezpodstawne, kłamliwe i oszczercze215.
Zakaz nauczania ewolucjonizmu dotyczył jednak jedynie Dybowskiego,
bo w wykładach z etyki głoszonych na Uniwersytecie Lwowskim przez Kazi-
mierza Twardowskiego w semestrze letnim roku akademickiego 1901/1902
jedne zajęcia w całości dotyczyły ewolucjonizmu. Twardowski wówczas napi-
sał w konspekcie do swego wykładu „Jak dzięki Kopernikowi Ziemia straciła
swe wyjątkowe w świecie stanowisko, tak dzięki Darwinowi stracił człowiek
swe wyjątkowe stanowisko wśród istot żyjących”216. A zatem zakaz głoszenia
teorii ewolucji we Lwowie miał wymiar jednostkowy, dotyczył raczej pewnej
interpretacji dokonywanej przez Dybowskiego, a nie samej teorii.
Spór o ewolucjonizm ma więc w polskiej nauce już długą tradycję. Nie-
wątpliwie wszystkie konkurujące rozwiązania mają także wsparcie w filozofii
i w konkretnych filozofach. Naturalizm filozoficzny niewątpliwie daje ewo-
lucjonistom silne wsparcie, które w jakiś sposób rzutuje na te spory. Przy-
kład polskiej XIX-wiecznej nauki także wykazuje, jakie znaczenie ma filozofia
214 X.P., Darwinizm na uniwersytecie lwowskim, „Ruch Katolicki” 1899, nr 46, s. 2; nr 47, s. 2;
nr 50, s. 2.
215 Owacyja na uniwersytecie, „Słowo Polskie” 1899, nr 21, s. 2.
216 K. Twardowski, Współczesne Kierunki Etyki Naukowej. Półrocze letnie 1901/2: Etyka Ewolu-
cyjna, APB WFiS UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, sygn. T’R.94-P.14,2, k. 144. Twardowski
w swym wykładzie szczegółowo omówił historię ewolucjonizmu, same nauki Darwina, jak
też jego kontynuatorów, zwłaszcza Herberta Spencera. Niemniej jednak jego wykłady wy-
kraczają już poza ramy czasowe określone w temacie.
116 Wiek XIX

w upowszechnianiu się określonych poglądów i teorii. Zauważał to już wybit-


ny przedstawiciel polskiego Pozytywizmu Julian Ochorowicz, gdy w 1872 r.
pisał, że teoria ewolucji przesunęła horyzont naukowej eksploracji dalej niż to
kiedykolwiek było udziałem nauki. Stwierdził wówczas:
nauki spostrzegawcze podniosły się do wyżyn filozofii – a filozofija zniżyła się
do poziomu faktów – i nastąpiło zjednoczenie. Odtąd – idą ręka w rękę217.
Niemniej jednak nie można postrzegać tego inaczej, jak tak, że uprawianie
filozofii ciągle ma sens. A zatem nie zabraknie zapewne filozofom przedmiotu
badań i analiz w dającym się przewidzieć czasie, toteż ciągle „W nauce jest
miejsce na pluralizm stanowisk, pluralizm poglądów i swobodną rywalizację
alternatywnych punktów widzenia”218.

217 J. Ochorowicz, Wstęp i pogląd ogólny na filozofiję pozytywną, Warszawa 1872, s. 62.
218 Zob. K. Jodkowski, Metafizyczne opowieści nauki jako fundament pluralizmu naukowego,
[w:] P.E. Johnson, Wielka metafizyczna opowieść nauki, Warszawa 2003, s. 85.

Wiek XX

Ostatnie stulecie było przepełnione wydarzeniami, które zmieniały porzą-


dek świata. Był to również okres, w którym tempo rozwoju nauki przewyższy-
ło możliwości percepcyjne pojedynczego człowieka. Przemiany nie ominęły
również polskiej filozofii, która jednak dotrzymywała tempa rozwojowi nauki
światowej. Dyskusje i polemiki filozoficzne toczone na przełomie wieków po-
zornie wyglądają na czysto akademickie, a jednak pozwalały na podtrzymy-
wanie więzów pomiędzy intelektualistami funkcjonującymi w poszczególnych
zaborach. Przygotowywały one niezbędny grunt dla przyszłej integracji od-
rodzonego państwa w jeden organizm polityczny. W tych dyskusjach zrodzi-
ła się także szkoła lwowsko-warszawska, być może najważniejszy w historii
wkład Polski do nauki światowej. To ważne, aby potrafić być dumnym z tego,
co już zostało osiągnięte, a filozofom taka możliwość została dana za sprawą
szkoły Twardowskiego. Lwowskie środowisko filozoficzne tworzyli jednak nie
tylko najbardziej znani jego przedstawiciele, warto zatem przypomnieć także
dorobek mniej znanych postaci z tego kręgu.
Wiek XX w historii zapamiętamy jednak nie dzięki nauce, ale przez to,
co z nią pozostaje w wyraźnej kolizji. Stosunek do wojny stał się cezurą od-
powiedzialności humanistów za poglądy, które sami głosili. Niestety, dla wie-
lu z nich egzamin ten zakończył się tragicznie. Ale to przecież ludzie nauki,
nawet w mrokach okupacji, byli zobowiązani do przechowywania okruchów
wiedzy tak, aby po wojnie jak najszybciej odtworzyć stan poprzedzający jej
wybuch. Ludzie nauki z tego zadania się wywiązali, ale nie mogli przecież
przypuszczać, że wkrótce staną przed kolejnym wyzwaniem, bo będą musieli
stawiać czoła próbom zideologizowania humanistyki. Przedmiotem szczegól-
nych zabiegów o podporządkowanie bieżącym potrzebom politycznym były
trzy dyscypliny: prawo, historia i właśnie filozofia219. Niezależnie od tego, jak
się dziś ocenia postępowanie poszczególnych osób, to zdołała ona przetrwać
okres nawet najgorszych represji, a jej przedstawiciele, czy to w kraju czy na

219 Zob. J. Connelly, Zniewolony uniwersytet. Sowietyzacja szkolnictwa wyższego w Niemczech


Wschodnich, Czechach i Polsce, przeł. W. Rodkiewicz, Warszawa 2014, s. 14 i n.

120 Wiek XX

emigracji, wnieśli swój wkład w przygotowanie transformacji ustrojowej. Ta-


kie politycznie usytuowanie filozofii pomiędzy skrajnościami skutkowało tak-
że oskarżeniami jej o „dworskość” względnie totalną kontestację. Wojna nie
sprzyja jednak uprawianiu filozofii, bo zamiast przygotować jakieś rozsądne
wyjaśnienie okrucieństw, jakich w XX wieku dopuszczali się ludzie wzglę-
dem siebie, pogrążała się w meandrach wewnętrznych rozliczeń i sporów. Na
szczęście te spory nie pozbawiły filozofów zdrowego rozsądku, dzięki czemu
ich dyscyplina mogła się dalej rozwijać. Można jednak postawić sobie pyta-
nie, czy filozofowie po wieku nieustannych wojen i konfliktów właśnie teraz,
w czasach pokoju i stabilizacji, potrafią jeszcze wykazać swoją przydatność
dla społeczeństwa?

3. NA PRZEŁOMIE WIEKÓW

3.1. Panslawizm w filozofii polskiej


Panslawizm to stanowisko zakładające wyróżniającą rolę Słowian w dzie-
jach ludzkości, z tym jednak zastrzeżeniem, że taka epoka ma dopiero na-
dejść. Na jej przyjście Słowianie muszą się przygotować, a więc nie tylko
muszą być zjednoczeni, ale i być w stanie zrozumieć to, czego się od nich
oczekuje. Charakterystycznym rysem tej koncepcji jest przekonanie, że hi-
storia jest czynnikiem sprawczym, a więc jest przewidywalna a przez to ma
cechy bytu osobowego. Z tej racji musi być także sprawiedliwa, a jeśli nawet
stan istniejący takim się nie wydawał, to rekompensatę przyniesie nieodle-
gła przyszłość. Największa popularność tej idei przypadała na wiek XIX, gdy
zaczęto organizować zjazdy wszechsłowiańskie, na których podnoszono po-
trzebę zjednoczenia Słowian jako wspólnoty terytorialnej (Europa Wschodnia
i Środkowa), językowej, religijnej oraz kulturowej. W Polsce także nie brako-
wało zwolenników panslawizmu, jednak przełom wieków XIX i XX zweryfi-
kował ich dążenia, gdy okazało się, że idea ta staje się przeszkodą dla dążeń
niepodległościowych.
Niepowodzenia powstań narodowych wywoływanych w celu zbrojnego od-
zyskania niepodległości spowodowały bowiem, że po upadku Powstania Stycz-
niowego najważniejszym zadaniem polskich elit intelektualnych przestało być
poszukiwanie nowych dróg odtworzenia bytu państwowego. Zaczęto ukierun-
kowywać się w stronę zachowania poczucia narodowego w społeczeństwie roz-
dartym pomiędzy trzech zaborców. Sądzić należy, że i zaborcy doskonale sobie
z tego zdawali sprawę, stąd brały się ich usilne zabiegi rusyfikacyjne czy też
germanizacyjne. Trauma utraty niepodległości dotknęła jednak w zasadzie tyl-
ko ówczesną elitę narodową. Dla chłopów a nawet mieszczan sprawa niepodle-
głości nie miała aż tak kluczowego znaczenia, gdyż ich sytuacja pod zaborami
w zasadzie się nie zmieniła, a niekiedy mogła się nawet poprawić.
Idea Polski niepodległej nie zyskiwała większego uznania warstw społecz-
nie, ekonomicznie i politycznie upośledzonych. Pisał o tym jeszcze wiele lat
później Wincenty Witos zauważając, że taki stan rzeczy nie zmienił się jeszcze
do czasu wybuchu I wojny światowej. W swoich wspomnieniach zauważył:
„Chłopi w swej masie bali się Polski niesłychanie, wierząc, że z jej powro-

122 Wiek XX

tem przyjdzie na pewno pańszczyzna i najgorsza szlachecka niewola”220. Ta


uwaga dotyczyła co prawda sytuacji w Galicji, ale nie inaczej przecież było
i w Kongresówce, stąd jego dalsze sarkastyczne rozważania: „To sprawiało, że
do wojska szli ochotnie, podatki płacili chętnie w przekonaniu, że to wszystko
było dla dobrego cesarza”221. Taka sytuacja sprawiała, że w Polsce pod zabo-
rami nie było podatnego gruntu dla idei panslawistycznych, gdyż z trudno-
ścią rodziła się tożsamość narodowa, którą w czasach demokracji szlacheckiej
w pewnym sensie zawłaszczyły warstwy uprzywilejowane.
Panslawizm początkowo nie zajmował jakiegoś istotnego miejsca w prze-
myśleniach polskiej elity intelektualnej. Do czasu klęski Powstania Listopado-
wego tego typu poglądy nie były rzadkością. Potem jednak zdano sobie sprawę
z tego, że główną przeszkodą na drodze do odzyskania niepodległości przez
Polskę jest Rosja, czyli państwo, które było główną promotorką tego typu idei.
Tym samym ideologia panslawizmu zaczęła być łączona z postawami lojali-
zmu wobec Rosji, a nawet stawała się przyczyną zarzutu zdrady narodowej.
Panslawizm ma swoje mocne uzasadnienie w historiozofii odwołującej się
do poglądów niemieckiego filozofa Johanna Gottfrieda von Herdera (1744–
1803), który w swych Myślach o filozofii dziejów pisał o przyszłej dominacji
narodów słowiańskich jako konieczności dziejowej. Herder traktował w swych
badaniach nad charakterem narodowym Słowian jako jedną nację, którą łączy
podobieństwo kultury, języka, a także wspólna duchowość (psychika). Pansla-
wizm zrodził się z tego właśnie historiozoficznego założenia o nieuchronności
słowiańskiej dominacji oraz o postępującej jedności ludów słowiańskich. Każ-
da koncepcja panslawistyczna miała więc w mniejszym lub większym stop-
niu filozoficzne uzasadnienie. Nie można zatem traktować panslawizmu jako
koncepcji oderwanej od życia i nauki, bo tak po prostu nie było.
Historycy polskiej filozofii na ogół pomijają problem zakorzenienia idei
panslawizmu wśród elit intelektualnych, niemniej jednak można zauważyć
pewną ewolucję postaw wobec niej, bo zyskiwała wśród Polaków poparcie
w zasadzie tylko w chwilach utraty wiary w sens walki niepodległościowej.
Panslawizm jest więc dla nas, Polaków, świadectwem słabości ducha, a nie
intelektualnym osiągnięciem, które by kształtowało świadomość ludzi. Zna-
mienne tutaj są kontakty polskich intelektualistów z czeskimi, którzy dla
odmiany na ogół byli gorącymi zwolennikami tej idei. Jan Kollár, najwybit-

220 W. Witos, Moje wspomnienia, t. 1, Paryż 1964, s. 132.


221 Tamże, s. 138.
3. Na przełomie wieków 123

niejszy przedstawiciel romantyzmu czeskiego, uważał, że Słowianie stanowią


jeden wielki naród, któremu z racji liczebności i niewyczerpanej siły ducha
przypadnie rola kształtowania oblicza przyszłości świata. Nadzieja dokonania
postępu dziejowego była związana z jego przekonaniem, że Słowianie na po-
wrót się zjednoczą, a później przywrócą pierwotną jednię ludów, która istniała
w epoce biblijnej przed zbudowaniem Wieży Babel. Naturalne dla niego było,
że przywództwo nad Słowianami przypadnie Rosjanom, najliczniejszej i naj-
potężniejszej militarnie słowiańskiej nacji. Ubolewał więc w swych pracach,
że Mickiewicz nie podzielał jego entuzjazmu dla panslawizmu222. Zarzut obo-
jętności na sprawy Słowiańszczyzny dla odmiany nie wzbudził w Mickiewiczu
żadnej reakcji, bo w swoich paryskich wykładach z literatury słowiańskiej da-
wał wyraz swym zainteresowaniom tymi problemami. Różnica dzieląca obu
myślicieli była niemożliwa do zniwelowania, gdyż dla Mickiewicza Słowianie
to federacja wolnych narodów pod polskim przywództwem. Nie mógł więc
traktować zarzutu Kollára poważnie.
W literaturze polskiej hasła panslawizmu były głoszone w różny sposób,
nie zawsze nawiązujący wprost do samej idei. Wynikało to być może z niezna-
jomości jego założeń. Tak zapewne było w przypadku Henryka Rzewuskiego
(1791–1866), znanego powszechnie jako autor Pamiątek Soplicy, który gło-
sząc hasła lojalizmu wobec cara był jednocześnie zdeklarowanym przeciwni-
kiem wszelkiej działalności konspiracyjnej i zbrojnej prowadzonej na rzecz
odzyskanie niepodległości przez Polskę. Ważniejsze było jednak jego przeko-
nanie o nieuchronności zlania się kultury polskiej z rosyjską, a w zasadzie jej
bezpowrotnego wchłonięcia i zaniku. Co istotne, swoje poglądy kierował do
narodu, wykorzystując do tego łamy nielicznych jeszcze wówczas polskich
czasopism. Co więcej, wykorzystując wsparcie namiestnika Iwana Paskiewi-
cza założył nawet nowe czasopismo „Dziennik Warszawski”, które Rzewuski
wykorzystywał do głoszenia lojalistycznych haseł. Właśnie na łamach tego
czasopisma pisarz opublikował w 1851 r. cykl 19 artykułów pod wspólnym
tytułem Cywilizacja i religia. Osią jego wywodu była próba odpowiedzi na
pytanie, jakie postawił przed sobą:
dlaczego chrystianizm, który zawiązał wszystkie ciała społeczeńskie Europy jest
teraz odepchnięty od nauki, od kunsztu, od kierunku moralnego państw?223

222 J. Kollár, O literackiej wzajemności między różnymi szczepami i narzeczami narodu słowiań-
skiego, przeł. H. Batowski, [w:] tenże, Wybór pism, Wrocław 1954, s. 32.
223 H. Rzewuski, Cywilizacja i religia, „Dziennik Warszawski” 1851, nr 20, s. 2.

124 Wiek XX

Poza odrzuceniem wszelkich haseł rewolucyjnych i demokratycznych stano-


wiących konsekwencję rewolucji francuskiej i Kodeksu Napoleona, głosił tam
także potrzebę cenzury, która miałaby ograniczać wolność słowa właśnie po
to, aby nie doszło do naruszenia istniejącego porządku prawnego i politycz-
nego. W osobie Rzewuskiego zlały się więc dwa aspekty słowianofilstwa: teo-
retyczny i praktyczny. Poza poszukiwaniem podstaw, na jakich miałoby dojść
do scalenia narodów i kultur słowiańskich pod berłem rosyjskim, głosił je pu-
blicznie, starając się zyskać dla swoich poglądów jak najwięcej zwolenników.
Uzasadniał również owe poglądy racjami religijnymi oraz historiozoficznymi
twierdząc, jakoby taki kierunek dziejów mieścił się w porządku świata. Nic
dziwnego, że Rzewuski bardzo szybko stracił poparcie społeczne i funkcjono-
wał na marginesie polskiej kultury.
Nie tylko zdeklarowani sympatycy Rosji głosili poglądy panslawistycz-
ne. Również wśród pisarzy, co do patriotyzmu których nie można było mieć
zastrzeżeń, pojawiały się poglądy, które wiązały pomyślną przyszłość świata
z narodami słowiańskimi zjednoczonymi pod berłem rosyjskim. Taką jedność
„wśród wielości“ prognozował autor bardzo patriotycznych przecież Śpiewów
historycznych Julian Ursyn Niemcewicz (1758–1841), który pisał, że proces
„całkowania się“ poszczególnych szczepów w Europie: gaulo-latyńskiego, teu-
tońskiego i słowiańskiego odbywał się jeden po drugim. Ujejski pisał o tym
następująco:
Z tych zaś ostatni ma [...] najmniej przeszkód zewnętrznych i wewnętrznych
do zjednoczenia się; ma już nawet, dzięki Rosji, część znaczną tego procesu
poza sobą. Rosja to już jest ocean słowiański, do którego pozostałe jeszcze
poza nim rzeki i strumienie tego plemienia mogą spłynąć z łatwością. Zaś
połączenie, zrzeszenie się Słowian w Cesarstwie Rossyjskim sprowadzi zrze-
szenie się Europy, zniszczy w niej wojny i nada tej części świata stały pokój224.
Przekonanie poety wynikało z tradycji rodzinnych nakazujących szukanie po-
rozumienia z Rosją. Stanisław Ursyn Niemcewicz (1753–1817) – starosta re-
wiatycki – jeszcze w 1807 r. opracował memoriał, w którym postulował połą-
czenie sił elit ziem ówczesnego zaboru rosyjskiego dla poprawy położenia jego
mieszkańców, ale w ramach imperium rosyjskiego. Nawoływał do tworzenia
specjalnych komitetów, które by miały za zadanie pozyskać poparcie ludno-
ści, „aby wrazić im przekonanie, że ich szczęście i pomyślność są nieoddziel-

224 J. Ujejski, Dzieje polskiego mesjanizmu…, s. 142–143.

3. Na przełomie wieków 125

nymi od pomyślności i szczęścia państwa rosyjskiego”225. Tym samym autor


memoriału proponował Polakom swoistą umowę, aby za cenę poprawy swej
sytuacji politycznej i materialnej wyrzekli się dążeń do całkowitej niepodległo-
ści. Jak można zauważyć, orientacja prorosyjska zawsze miała zwolenników,
a bez niej nie byłoby w ogóle szans na to, aby panslawizm mógł być poważnie
traktowany w Polsce. A przecież wówczas nie brakowało również inicjatyw po-
litycznych wiążących przyszłą niepodległość Polski z zaborcą rosyjskim. Tego
typu tendencje do wiązania się z jednym zaborcą w celu wykorzystania jego
potęgi dla odrodzenia państwa nie miały jednak podłoża filozoficznego i z tej
racji są pominięte w prezentowanych rozważaniach.
Znacznie mniejsze znaczenie i zakres oddziaływania na społeczeństwo
polskie miała działalność Józefa Przecławskiego (1799–1879), znanego głów-
nie z założenia i redagowania w latach 1830–1858 „Tygodnika Petersburskie-
go” wydawanego w Rosji i kierowanego do Polaków przebywających w tym
państwie.
Nawet na emigracji zauważano destrukcyjny wpływ działalności Prze-
cławskiego na społeczeństwo i dlatego już w 1833 r. został on zaocznie ska-
zany na karę śmierci przez trybunał emigracyjny. Miało to co prawda tylko
znaczenie symboliczne, ale odzwierciedlało walkę o zachowanie ducha na-
rodowego, jaka toczyła się wówczas wśród polskich elit. Na decyzję, jaka za-
padła w Paryżu, największy wpływ miały artykuły naczelnego redaktora „Ty-
godnika” publikowane już po wybuchu Powstania Listopadowego. Ich treść
najlepiej oddają słowa późniejszego biografa:
lepiej byłoby, by Warszawa spłonęła lub zapadła się pod ziemię, wtedy przy-
najmniej można byłoby opłakać los mieszkańców, a tak to w sytuacji, jaka
zaszła należy tylko ich potępić, bo przecież Polska nigdy nie była tak szczę-
śliwa, jak po roku 1815226.
Do historii przeszedł jego wiernopoddańczy wiersz skierowany do Iwana
Paskiewicza, w którym opiewał rosyjskiego wodza:
Wielki Wodzu, ja, Polak, mówię nieśmiało
Piekło brzemię klęsk grzechu na mój kraj rozlało.
225 Cyt za: J. Czubaty, Zasada „dwóch sumień”. Normy postępowania i granice kompromisu
politycznego Polaków w sytuacjach wyboru (1795–1815), Warszawa 2005, s. 401.
226 W. Caban, Droga Józefa Przecławskiego do ugody z Rosją, [w:] Między irredentą a kolabora-
cją. Postawy społeczeństwa polskiego wobec zaborców, pod red. S. Kalembki i N. Kasparka,
Olsztyn 1999, s. 88.

126 Wiek XX

Tobie coś wrogów tronu i Polski imienia


Zgromił – Polak Ci niesie cześć i uwielbienia227.
Zbliżenie Polski z Rosją miałoby zdaniem Przecławskiego nastąpić na
płaszczyźnie militarnej. Służyć temu miała dyslokacja jednostek polskich
w Rosji, a rosyjskich w Polsce. Wspólne ćwiczenia i walka miały doprowadzić
nie tylko do pojednania, ale i do braterstwa obu narodów. Zachęcał również
szlachtę polską do dobrowolnego osiedlania się na Kaukazie, gdzie czekać na
nią miały liczne korzyści podatkowe i polityczne. Nic dziwnego, że wkrótce do
redaktora naczelnego dołączył także Henryk Rzewuski z głoszonymi hasłami
nieuchronnej asymilacji kultury polskiej przez rosyjską.
Nie jest jednak prawdą, że jego poglądy były pozbawione jakiejś głębszej
podstawy ideologicznej, a takie stanowiska w sprawie Przecławskiego poja-
wiały się wśród historyków literatury polskiej, którzy na ogół uważali go za
Rosjanina, jakby zapominając o tym, że duch ówczesnych czasów sprzyjał
tego typu przekonaniom. Potęga zaborców i klęska powstań narodowych skła-
niała wielu myślicieli do szukania możliwości uchronienia wartości, którym
hołdowali, nawet za cenę kolaboracji czy też lojalizmu. Na usprawiedliwienie
Przecławskiego można także przytoczyć uzasadnienie filozoficzne, gdyż i on
był przekonany o słuszności idei panslawistycznych, choć sam historiozofią
się nie zajmował. Jak twierdzi wspomniany wcześniej biograf:
należał on do tej grupy idealistów, którzy wierzyli w pojednanie narodu
rosyjskiego i polskiego, a to pojednanie z kolei miało dać wielkie owoce dla
całej Słowiańszczyzny, która miała do spełnienia misję dziejową228.
Panslawizm był bowiem na ogół traktowany jako narzędzie caratu do wal-
ki z polskimi dążeniami niepodległościowymi. W publicystyce traktowano
często panslawizm jako „zarazę” roznoszoną przez rząd carski. Nie był on
możliwy do zaakceptowania przez Polaków, choćby z tej racji, że oznaczał do-
browolną rezygnację z własnego państwa. Panslawizm bowiem:
wyrastał z wiary szansę przetrwania narodowego bez zaistnienia polityczne-
go, z wiary w uczciwość potęgi rosyjskiej i wreszcie z faktu pogodzenia się
z myślą o trwałej utracie niepodległości229.
227 Cyt. za: tamże, s. 89.
228 W. Caban, Droga Józefa Przecławskiego do ugody z Rosją…, s. 95.
229 U. Kalembka, Ogląd emigracyjny możliwości współpracy z Rosją, [w:] Między irredentą a ko-
laboracją…, s. 115.

3. Na przełomie wieków 127

Wskazywano także na panslawizm jako konia trojańskiego wprowadza-


nego z premedytacją przez Rosjan. Autor artykułu O potrzebie i obowiązkach
polskiego pisma na emigracji starał się pokazać rolę tej ideologii jako narzę-
dzia w rękach caratu dla zneutralizowania dążeń niepodległościowych po-
przez zerwanie więzów pomiędzy krajem a emigracją. Ponadto zdaniem tego
autora złudne są pojawiające się nadzieje, jakoby miał on:
być wykorzystany dla ukarania Zachodu za zachowanie tegoż w wojnie
krymskiej i być szansą na „wywrócenie” caratu, miał też urzeczywistnić praw-
dziwą wolność Słowiańszczyźnie230.
Najlepszym dowodem na bezsensowność tego typu oczekiwań był proces ru-
syfikacji, który nieprzerwanie trwał na ziemiach polskich.
Nie znajduje także podstaw pogląd jakoby idee panslawistyczne nie znaj-
dowały przychylności wśród emigracji polskiej we Francji. Przykładem pew-
nych przeobrażeń w świadomości emigrantów jest choćby słynny list Alek-
sandra Wielopolskiego z 1846 r. List szlachcica polskiego o rzezi galicyjskiej
do księcia Metternicha (Lettre d’un gentilhomme polonais sur les massacres
de Galicie adressée au Prince de Metternich. A l’occasion de sa dépêche du
7 mars 1846)231, gdzie składał deklarację lojalności wobec rosyjskiego cara.
Niezależnie od tego, w jaki sposób ocenimy działanie Wielopolskiego, to jed-
nak jest ono konsekwencją aprobaty haseł panslawistycznych. Kierowało nim
bowiem przekonanie, że Rosja jest główną przeszkodą na drodze odzyskania
niepodległości przez Polskę, a stąd jedynym wyjściem jest szukanie w niej
sojusznika. Taką możliwość dostrzegał w ideach panslawistycznych, które
były w owym czasie bardzo popularne w Rosji. Stąd wzięły się jego pomysły
o Wielkiej Słowiańszczyźnie pod carskim berłem. Nawoływania do zawiąza-
nia „małżeńskiego węzła” z caratem nie mogły oczywiście być zaakceptowane
przez polskie elity intelektualne, ale za to skwapliwie zostały wykorzystane
przez samego cara. Przez takie „namaszczenie” autor „Listu” został ostatecz-
nie zmarginalizowany wśród swoich rodaków.
Trzeba przyznać, że idee panslawistyczne rzeczywiście osłabiały ducha
narodowego wśród polskich elit. Przykładem takiej ewolucji jest postawa
Henryka Kamieńskiego, który choć znany był z głoszenia haseł wojny ludo-
wej w celu odzyskanie niepodległości jeszcze przed wybuchem Powstania

230 Tamże.
231 Rewolucja polska 1846. Wybór źródeł, oprac. S. Kieniewicz, Wrocław 1950, s. 209–216.

128 Wiek XX

Styczniowego, później przeszedł na pozycje lojalizmu wobec zaborców i za-


czął głosić konieczność rezygnacji z walki zbrojnej o wolność. Co prawda
nadal uważał Rosję za „barbarię” ale wyrażał jednocześnie przekonanie, że
stanie się ona wkrótce mocarstwem światowym dyktującym warunki politycz-
ne w Europie. Twierdził tak już w swej książce wydanej w 1857 r. w Paryżu
Rosja i Europa. Polska. Wstęp do badań nad Rosją i Moskalami. Także na
łamach redagowanej przez siebie w Genewie „Prawdy” głosił, że nieuchronny
jest konflikt Zachodu z caratem, w którym narody słowiańskie samorzutnie
skupią się wokół Rosji. Oburzenie polskich elit wzbudzały zwłaszcza sformu-
łowania, w których Kamieński dostrzegał w rezygnacji z walki o niepodległość
rozliczne korzyści dla Polski. Twierdził m.in.
Polska, przystępując do przymierza z Rosją, wcale by się nie zniżyła, ją by
zaś wyniosła, bo naprzód jej by się przysłużyła zarodem obywatelskiej wol-
ności równającej się końcowi samowolnych, a początkowi ludzkiej godności
odpowiednich rządów; następnie zaś by ją uszlachetniła, wlewając w nią
myśl braterstwa ludów, która to myśl by się wyrażała przez pomoc udzielaną
cierpiącym ludom do targania najstraszniejszych na świecie więzów, na całe
narody nałożonych232.
Zakładał więc, że w wyniku takiego aliansu dopełniłaby się miara sprawiedli-
wości dziejowej, a przywództwo dziejowe przeszłoby w dynamiczniejsze ręce,
karząc jednocześnie gnuśną Europę rewolucyjnym „kozackim zalewem” za jej
przyzwolenie na zniewolenie ojczyzny. Trzeba przyznać, że oczekiwanie Ka-
mieńskiego, iż w ramach zwycięskiej Rosji zachować można byłoby narodową
niezależność było nadmiernie optymistyczne, tym bardziej, że nie miał on
złudzeń co do zasad funkcjonowania tego państwa.
Znacznie bardziej spektakularna była jednak ewolucja poglądów Kamila
Krysińskiego, jednego z dowódców oddziałów powstańczych na Lubelszczyź-
nie, wsławionego zwycięskim bojem z przeważającymi siłami rosyjskimi pod
Malinówką 23 listopada 1863 r. Po upadku Powstania Styczniowego wyemi-
grował on także do Paryża, gdzie początkowo aktywnie uczestniczył w przed-
sięwzięciach politycznych i militarnych organizowanych przez emigrację pol-
ską. Tam jednak spotkał się z popularną wśród emigrantów, a tak naprawdę
okrojoną ideą panslawizmu, w której narody słowiańskie realizują swe za-
danie dziejowe pod przewodnictwem Polski. W tej koncepcji jednak wśród
232 H. Kamieński, Rosja i Europa. Polska. Wstęp do badań nad Rosją i Moskalami, Warszawa
1999, s. 388.

3. Na przełomie wieków 129

narodów słowiańskich zjednoczonych pod przewodnictwem Polski nie było


miejsca dla Rosji.
Krysiński z entuzjazmem poparł idee prorosyjskiego panslawizmu, a na-
wet zaczął snuć plany wydawania czasopisma panslawistycznego we Francji,
w którym zamierzał głosić ideę pojednania z Rosją. Wkrótce okazało się, że
nie był w swych poglądach odosobniony. Wśród zwolenników panslawizmu
znalazł się także inny dowódca z powstania, powstańczy komendant Warsza-
wy, płk Jan Koziełł-Poklewski (Jakub Skała), a także Władysław Koskow-
ski także mający za sobą walki zbrojne w powstaniu. Podobne idee głosił
wówczas też ks. Karol Mikoszewski. Istotę poglądów Krysińskiego na sprawę
Polską można wyrazić jednym zdaniem: autonomia narodowa w ramach Sło-
wiańszczyzny zjednoczonej pod przywództwem Rosji.
Wyjazd Krysińskiego do Galicji w 1868 r. stał się podstawą do jego depor-
tacji przez Austriaków pod zarzutem przygotowywania zbrojnych wystąpień,
a po powrocie do Paryża czekał go sąd honorowy za rzekomą współpracę
z Rosjanami i zdradę interesów polskich. W dodatku do emigracyjnej „Gazety
Narodowej” (nr 233 z dn. 27 IX 1868) znalazła się dość szczegółowa relacja
z tego procesu, w tym także lista przedstawionych zarzutów. Sąd obwinił Kry-
sińskiego:
1. o wyznawanie zasad, że Polska nie może być wolna inaczej, jak przez
Moskwę, i że dlatego powinniśmy pod przewodnictwem Moskali pra-
cować na drodze panslawizmu,
2. o propagowanie powyższych zasad panslawistyczno-moskiewskich
pomiędzy emigracją,
3. o werbowanie zwolenników do robienia powstania w Galicji i o uda-
nie się tam wraz z innymi dla natychmiastowego przeprowadzenia
pod wpływem agentów moskiewskich wspomnianych zasad pansla-
wistycznych233.
W rezultacie nie był to sąd nad Krysińskim lecz nad panslawizmem.
Uznany za winnego powstaniec został symbolicznie skazany, a dla wszystkich
pozostałych Polaków był to widomy dowód na to, że idee panslawistyczne po-
niosły ostatecznie porażkę. Stały się papierkiem lakmusowym zarzutu o brak
patriotyzmu. Sądzić też należy, że mimo wszystko panslawizm na zasadzie

233 Cyt. za: E. Niebelski, Karol Krysiński – powstaniec i panslawista, [w:] Między irredentą a ko-
laboracją…, s. 128.

130 Wiek XX

kontrastu przyczynił się również do krystalizacji świadomości narodowej Po-


laków w zderzeniu z tą unifikującą i pozbawiającą tożsamości narodowej ideą.
Idee słowianofilskie znalazły zwolenników także w zaborze pruskim.
Atmosfera życia intelektualnego w Poznaniu kształtowała się bowiem nie-
co odmienniej niż w pozostałych regionach dawnej Rzeczypospolitej. Tade-
usz Grabowski wskazuje na entuzjastyczną recepcję twórczości Słowackiego
i Krasińskiego przy dość krytycznym stosunku do Mickiewicza234. Krytykiem
autora Pana Tadeusza był zwłaszcza Wojciech Cybulski (1808–1867), profe-
sor Uniwersytetów Berlińskiego i Wrocławskiego235. W Poznaniu był on znany
głównie z udziału w panslawistycznym ruchu naukowym. Propagował tam
na łamach „Tygodnika Słowiańskiego” idee słowianofilskie, a zwłaszcza, po-
dobnie jak Jan Kollár, wizję jednolitej, zjednoczonej Słowiańszczyzny. Z racji
bliskich związków z czeskimi panslawistami dobrze znał zarzuty Kollará wo-
bec Mickiewicza i w znacznej części je podzielał. Przełożyło się to później na
próbę dyskredytacji legendy Mickiewiczowskiej w Poznaniu, co mu się zresztą
w znacznej mierze udało.
Środowiska ugodowe na fali pozytywistycznej odnowy zyskały jeszcze
nowy przyczółek w postaci wydawanego od 1882 r. w Petersburgu tygodnika
„Kraj”. Trzon redakcji stanowili wówczas jego wydawcy Włodzimierz Spa-
sowicz (1829–1906) i Erazm Piltz (1851–1929) oraz blisko współpracują-
cy z nimi filozof Adam Mahrburg (1855–1913). Z uwagi na wysoki poziom
tego wydawnictwa osiągnęło ono ogólnopolski zasięg i duży nakład. Czaso-
pismo nie miało też problemów z pozyskiwaniem do współpracy ówczesnych
elit naukowych i literackich, czego przykładem byli między innymi Henryk
Sienkiewicz i Marian Zdziechowski. Pomimo takich osiągnięć redakcja była
bojkotowana w Polsce, a nawet bliski programowi tego czasopisma Aleksan-
der Świętochowski na łamach założonej przez siebie „Prawdy” konsekwent-
nie zwalczał jego linię programową. W efekcie prawie wszyscy członkowie
redakcji w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku zrezygnowali z dalszej pra-
cy w redakcji i wrócili do kraju. Czasopismo zostało ostatecznie zamknięte
w 1909 r. a jego redaktorzy na ogół radykalnie zmienili swe poglądy. O tym,
jak negatywnie odbierano stanowisko zajmowane przez to czasopismo najle-
piej świadczy fakt, że Mahrburg po powrocie w 1890 r. do Polski, pomimo
234 T. Grabowski, Krytyka literacka w Polsce w epoce romantyzmu (1831–1863), Kraków 1931,
s. 106.
235 Zob. W. Cybulski, Mickiewicza moralne i poetyckie stanowisko, „Orędownik Naukowy”1845,
nr 8, s. 1–50.

3. Na przełomie wieków 131

wielkiej erudycji i prezentowanego poziomu naukowego, do końca swego ży-


cia tułał się na pograniczu instytucjonalnej nauki.
Idea słowianofilstwa nie cieszyła się zatem zbyt wielką popularnością,
gdyż jej XIX-wieczne wydanie było na ogół w Polsce wiązane z myślicielami
rosyjskimi. Oni zaś dla odmiany byli przekonani o dziejowej misji swego naro-
du i o naturalnym przywództwie Rosji wśród narodów słowiańskich. W sferze
ideologii dochodziło więc do swoistej licytacji pomiędzy Polakami a Rosja-
nami, komuż to ma przypaść rola przewodnika duchowego. Zasadniczy ar-
gument Polaków był natury martyrologicznej, gdyż nasze cierpienia nie były
porównywalne z cierpieniami żadnego innego narodu słowiańskiego. Zatem
Polacy chętniej odwoływali się do przeszłości, szukając w niej śladów swo-
ich przewag i wykazania wyższości nad Rosjanami. Ten spór miał co prawda
wielkie znaczenie dla budowania tożsamości narodowej, ale w sumie dopro-
wadził do skłócenia elit obu narodów. Pokłosie tych sporów jest widoczne
w Mickiewiczowskich wykładach paryskich, gdzie mówi się o Rosji jako pań-
stwie rządzonym despotycznie, które potrafiło „zagarnąć rząd duchowy i stać
się przez to władzą religijną”, a dzięki temu „rosyjska idea” przemogła ideę
polską, której nie ucieleśniała żadna jednostka mogąca zrównać się z potęgą
cara. Stąd wniosek Mickiewicza, aby duch polski dokonał syntezy rosyjskiego
samodzierżawia z „ideą napoleońską” i w ten sposób wykreował przywódcę
zdolnego poprowadzić naród do skutecznej walki o niepodległość. Idea sło-
wianofilska na warunkach rosyjskiej dominacji nie miała więc w Polsce szans
powodzenia. Dodatkowo do sporu politycznego doszedł spór natury ducho-
wej, związany z odmiennością wyznawanej religii. Jakkolwiek pewne wspólne
wątki idei słowianofilskich przeplatają się po obu stronach sporu, to jednak
w kwestii zasadniczej żadna ze stron nie była skłonna ustąpić.
Nasuwające się pytanie: dlaczego panslawizm w wersji nie zakładającej
rosyjskiej dominacji nie przyjął się w rozdartej zaborami Polsce? – znajduje
odpowiedź w polskim mesjanizmie. Jak słusznie zauważa Jan Nepomucen
Miller: „Postulat życia państwowego […] dla Mickiewicza był równoznacz-
ny z wcieleniem Królestwa Bożego na ziemi”236. Królestwo Boże jednak nie
miało być urzeczywistniane wspólnym wysiłkiem wszystkich religii a tylko
pod berłem papieskim i sztandarem religii rzymskokatolickiej. Prawosławna
Rosja nie mogła więc być brana w tych rachubach pod uwagę. Zapewne także

236 J.N. Miller, Zaraza w Grenadzie. Rzecz o stosunku nowej sztuki do romantyzmu i modernizmu
w Polsce, Warszawa 1926, s. 70.

132 Wiek XX

dlatego pojawiły się w Polsce stanowiska wykluczające Rosjan ze wspólnoty


słowiańskiej. Takie stanowisko zajmował dla przykładu etnograf Franciszek
Henryk Duchiński (1816–1893), który uważał Rosjan za niesłowiański lud
pochodzenia mongolskiego (turańskiego). Nie należy tego jednak utożsamiać
z generalną antyrosyjskością społeczeństwa polskiego, lecz raczej z konceptu-
alną niemożnością pogodzenia założeń polskiego mesjanizmu z ideami pans-
lawizmu.
Jak wskazują późniejsi badacze tego okresu:
Incydentalne i może nawet przypadkowe akty literackiej (lichej zresztą) pro-
rosyjskiej panslawistyczności […] nie mają […] większego znaczenia237.
Tym właśnie różniła się polska elita intelektualna od swych odpowiedników
z pozostałych narodów słowiańskich. Dla przykładu na Słowacji idee pansla-
wistyczne trafiły na podatny grunt i pojawiły się tam nawet opinie o potrzebie
rezygnacji z uprawiania twórczości literackiej w rodzimym języku i zastąpie-
niu go rosyjskim, mającym odgrywać rolę języka wszechsłowiańskiego238.
Wydawać by się mogło, że panslawizm był swego rodzaju ciemną plamą
w dziejach polskiej filozofii. Trafniejszym jednak wydaje się pogląd, że dzięki
niemu dokonało się w niej swoiste przewartościowanie. Przykładem takiego
stanowiska była postawa Mariana Massoniusa, który domagał się, aby tego
rodzaju filozofię „uznać za zamknięty rozdział w dziejach myśli polskiej”239.
I tak rzeczywiście się stało, ale bez tego rozliczenia filozofom groziło ciągłe
tkwienie w przeszłości.
Odrzucając rewolucję i możliwość zbrojnego zrywu niepodległościowego,
zwolennicy koncepcji ewolucyjnych proponowali na ogół ideę panslawizmu,
która jest w pewnym sensie poprzedniczką hasła internacjonalizmu głoszo-
nego przez socjalistów i komunistów. Panslawizm wywodził się z przekona-
nia właściwego już w dobie Oświecenia, że warunki geograficzne mają deter-
minujący wpływ duchowość i kulturę każdego narodu. Słowianie stanowią
więc jedność duchową i powinni się zjednoczyć na zasadzie wspólnoty teryto-
rialnej, zapominając o dotychczasowych urazach i wspólnie dalej kształtując
świat. Z powodów zaszłości historycznych zapewne ideę Polski pojednanej
237 J. Kolbuszewski, Idee niepodległości, lojalności i kolaboracji w literaturze polskiej, [w:] Między
irredentą, lojalnością a kolaboracją. O suwerenność państwową i niezależność narodową
(1795–1989), pod red. W. Wrzesińskiego, Toruń 2001, s. 472.
238 Tamże, s. 477.
239 B. Szotek, Marian Massonius a polska filozofia nowokrytyczna…, s. 54.

3. Na przełomie wieków 133

z Rosją na zasadzie kompromisu mógł bez poważniejszych dla siebie konse-


kwencji głosić w dobie popowstaniowej w zasadzie tylko tworzący we Francji
Józef Maria Hoene-Wroński.
Wydaje się więc, że panslawizm był podłożem, na którym wyrosła idea
proletariackiego internacjonalizmu. Być może dlatego największe uznanie zy-
skała ona właśnie wśród socjalistów wywodzących się z państw słowiańskich,
a głównie z Rosji. Jakkolwiek hasła te są głoszone do dziś, to jednak upa-
dek realnego socjalizmu oznaczał odrzucenie idei internacjonalizmu, ale wraz
z nim także i po raz kolejny panslawizmu.
Do dystansowania się Polaków od tego ruchu przyczyniło się zwłasz-
cza poparcie dla słowianofilstwa udzielane przez carat. Poglądy tego nurtu
były jednak żywo dyskutowane w Polsce, a część polskiej elity intelektualnej
uczestniczyła (jak choćby Libelt) w zjazdach słowiańskich. Wbrew werbal-
nej akceptacji przekonania Herdera o dziejowym posłannictwie Słowian, sami
Słowianie za sprawą sporów o wyższość moralną poszczególnych swoich nacji
nie osiągnęli nie tylko zgodności stanowisk, ale przede wszystkim w praktyce
wykazali, że „właściwy moment dziejowy” dla nich jeszcze nie nadszedł.
3.2. Dzieje filozofii polskiej w listach zapisane.
Korespondencja Stefana Pawlickiego z Kazimierzem
Twardowskim
Utworzenie uniwersytetu we Lwowie w 1784 r. było naturalną konse-
kwencją polityki Habsburgów, którzy chcieli także i w taki sposób wykazać
swoje prawo do dokonania rozbioru Polski. Kraków ze swą historią i swoim
konserwatyzmem nie stwarzał takiej możliwości, bo jego dzieje od zarania
były ściśle związane z Polską. Zupełnie inaczej miała się kwestia ze Lwo-
wem, którego związki z Rzeczpospolitą nie były tak oczywiste, dlatego decy-
zją zaborcy stał się on centrum administracyjnym rywalizującym na wielu
polach z Krakowem. W obu miastach istniały także odrębne uniwersytety,
które w ograniczonym zakresie współdziałały ze sobą. Owa ograniczoność
rywalizacji wiązała się z trudnym do porównania potencjałem i historycznie
nagromadzonym zapleczem naukowo-dydaktycznym, jakie prezentowały obie
uczelnie. O zasługach Kazimierza Twardowskiego dla podniesienia rangi Uni-
wersytetu Lwowskiego wiemy dziś bardzo dużo. To w znacznej mierze dzięki
niemu Uniwersytet Jana Kazimierza przeżył rozkwit, w wielu dyscyplinach
134 Wiek XX

nawet przewyższając Uniwersytet Jagielloński. Niewiele jednak dotąd wiado-


mo o współpracy obu uczelni. Okazuje się jednak, że również w tej dziedzi-
nie zasługi Kazimierza Twardowskiego są niepodważalne. Przekonuje o tym
także zachowana korespondencja dwóch wybitnych profesorów, a w swoim
czasie także i rektorów obu galicyjskich uniwersytetów – Stefana Pawlickiego
z Kazimierzem Twardowskim.
Współpraca przyszłych rektorów obu galicyjskich uniwersytetów nie sta-
nowiła dotąd przedmiotu zainteresowania historyków filozofii polskiej. Tym-
czasem nie chodziło im tylko o wymianę poglądów, to oni wszakże w trakcie
swych nielicznych spotkań oraz poprzez prowadzoną korespondencję współ-
decydowali o kształcie uprawiania filozofii w Polsce. Warto zatem przybliżyć
te problemy, które stanowiły przedmiot troski wybitnych polskich filozofów
przełomu XIX i XX wieku oraz to, jak starali się te problemy rozwiązywać.
Ale, co istotne, nie kierowała nimi troska o własne interesy, ale o interes nad-
rzędny – polskiej nauki. Nie bez znaczenia zapewne było także to, że nie ry-
walizowali ze sobą w żadnej dziedzinie filozofii. Reprezentowali odmienne jej
działy i różne stanowiska filozoficzne, ale potrafili zarazem traktować swe do-
konania nawet w tej samej dziedzinie nie jako konkurencję lecz wzbogacenie
własnych przemyśleń.
Historia polskiej filozofii listami zapisana
Wymianę korespondencji pomiędzy profesorami zainicjował Kazimierz
Twardowski. Jako młody wówczas adept nauki zwracał się do poważanego
w środowisku filozoficznym profesora filozofii, z liczącym się dorobkiem na-
ukowym. Sam wówczas dopiero ubiegał się o samodzielne stanowisko we
Lwowie. W swym liście pisał wówczas:
ośmiela mnie do tego okazana mi podczas zeszłorocznego pobytu mego
w Krakowie życzliwość Ks. Profesora. Równocześnie z tym listem wysyłam
egzemplarz rozprawy, którą przed kilku tygodniami podałem na tutejszej
wszechnicy w celu uzyskania veniae legendi240 z dziedziny filozofii. Pozwalam
sobie poprosić Wielebnego Ks. profesora by zechciał z łaski swej umieścić
o tej rozprawie wzmiankę w jednym z najbliższych czasopism, jeżeli ks. pro-
fesor uważa taką wzmiankę za wskazaną. Ale mam jeszcze i drugą prośbę.
Pragnąłbym sam od czasu do czasu umieścić w „Przeglądzie Polskim” re-

240 Veniae legendi (z łac.) przyzwolenie na prowadzenie wykładów przez niesamodzielnych


pracowników naukowych.

3. Na przełomie wieków 135

cenzje o nowych książkach treści filozoficznej. Nie znając jednak nikogo ze


członków redakcji ani samego hr. Mycielskiego byłbym wielce zobowiązany
Wielebnemu Ks. profesorowi, gdyby zechciał mi łaskawie być pomocnym
przy nawiązaniu stosunków z wymienionym miesięcznikiem241.
Kierowanie takiej prośby do Pawlickiego miało wówczas sens, gdyż ten pu-
blikował wiele swoich prac właśnie na łamach tego czasopisma. Twardowski
w owym okresie dopiero szukał miejsca dla siebie w polskiej filozofii, a Paw-
licki miał już w niej ugruntowaną pozycję.
Z zachowanej korespondencji wynika, że obu filozofów pomimo odmien-
nych warsztatów naukowych, jak też różnych inspiracji, łączyło wiele. Różnice
te wynikały przede wszystkim z zapatrywań na usytuowanie w kulturze nauki
w ogóle. Z jednej strony:
Pawlicki uważał, że historyk filozofii ma prawo do krytyki dawnych poglą-
dów z punktu widzenia własnego systemu wartości, gdyż jednym z celów
uprawiania historii filozofii jest cel wychowawczy, a skuteczność takiego
wychowania uzależniona jest od jawnego przyjęcia właściwych wartości242.
Natomiast Twardowski, choć sam dostrzegał potrzebę upowszechniania fi-
lozofii, uznawał nadrzędność procesu podążania do prawdy nad doraźnymi
potrzebami edukacyjnymi czy wychowawczymi. Nie przeszkadzało to w wy-
mianie informacji oraz własnych prac, a z tej racji sprzyjało konkretyzowaniu
własnego stanowiska filozoficznego. W zachowanym liście z 1896 r. znajdu-
jemy tego potwierdzenie. Autor pracy O czynnościach i wytworach występuje
wówczas już jako profesor uniwersytetu, a więc osoba o statusie naukowym
równym Pawlickiemu, któremu chciał:
W zamian za Renana przesłać […] drobnostkę, mianowicie wykład pt. Psycho-
logia wobec fizyologji i filozofji miany przy otwarciu roku szkolnego. Tymcza-
sem rzecz ta wyjdzie w druku dopiero gdzieś w styczniu, dlatego wolę przyjść
z próżnymi rękoma, aniżeli dłużej czekać z odpowiedzią. Renana przeczyta-
łem nietylko z wielkim zajęciem, ale i z wielkim bardzo pożytkiem. Niewiem
co więcej w książce tej podziwiać, czy zewnętrzną szatę dorównującą formie
przekazu, czy treści łączące w sobie szczerą wiarę z naukową bezstronno-
ścią. Godziny lektury były dla mnie prawdziwą rozkoszą, dziękuję za nią Ks.
241 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 7 stycznia 1894 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, teczka 8699 III, k. 84.
242 S. Borzym, Panorama polskiej myśli filozoficznej, Warszawa 1993, s. 25.

136 Wiek XX

Profesorowi jak najszczerzej. Recenzję niemieckiej pracy przy sposobności


nie omieszkam napisać – może do Oesterr. G[eichische] Literaturzeit.[ung]243.
Cieszę się na drugi tom filozofii greckiej. Czy obejmie on także Arystotelesa?
Bardzo odczuwam potrzebę książki, którąby można dać słuchaczom do rąk,
aby poznali gruntownie filozofie Arystotelesa, bądź co bądź stanowiące pod
wieloma względami podstawę wielu zasadniczych poglądów współczesnej
nawet filozofji. Nie wątpię, że dzieło Ks. Profesora uczyni tej potrzebie za-
dość. Może po jego ukończeniu znajdzie się przecież czas na napisanie logiki.
Szkodaby wielka była, gdyby nagromadzony w prelekcyach przez Ks. Pro-
fesora materyał nieznalazł trwalszego przytułku jak skrypta litografowane.
Obecnie wykańczam sprawozdanie okrężne o książce Struvego dla Przegl.
Polskiego. Przypuszczam, że Ks. Profesor zgodzi się z moim zdaniem, iż Wstęp
do filozofji jest, wzięty w całości, wyjątkowem zupełnie dziełem, jakim – o ile
mi wiadomo – ani Niemcy ani Francuzi, ani Anglicy poszczycić się nie mogą.
Oby praca, jaką Struve włożył w tę książkę przyniosła jak największy pożytek
młodym pokoleniom oddającym się pracy naukowej244.
Twardowski chciał przesłać Pawlickiemu nadbitkę swego artykułu Psy-
chologia wobec fizjologii i filozofii, opublikowanego w dodatku do „Gazety
Lwowskiej”, który cyklicznie ukazywał się pod tytułem „Przegląd naukowy
i literacki”. Przedstawił w niej swe stanowisko na temat przedmiotu psycho-
logii, którą uważał za dział filozofii. Publikacja Twardowskiego mieściła się
w ogólnej tendencji w ówczesnej filozofii, która pokładała szczególne nadzie-
je w psychologii, bo „Po wiedzy psychologicznej spodziewano się, że zrewo-
lucjonizuje działanie moralne ludzkości”245. Niemniej nie wszyscy podzielali
takie przekonanie, przez co artykuł Twardowskiego spotkał się z polemiką ze
strony Adama Mahrburga (1855–1913). Polemika ta została opublikowana
w „Przeglądzie Filozoficznym”, a oponent zarzucał autorowi, że odrywając ży-
cie duchowe od fizjologii stworzył kolejną postać psychologii spekulatywnej,
gdy tymczasem deklarował, iż jest to nauka empiryczna. W konkluzji Mahr-
burg odrzucił stanowisko głoszące, że psychologia jest nauką filozoficzną.

243 Niemiecka książka, o której w liście mowa, to zapewne Theodora Lippsa, Grundzüge der
Logik, którą Twardowski zrecenzował w roczniku tego czasopisma z 1897 r.
244 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 13 listopada 1896 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, teczka 8699 III, k. 85–86. Wspomniana recenzja Pawlickiego
książki Twardowskiego ukazała się w „Przeglądzie Polskim” 1897, t. 126.
245 S. Borzym, „Przegląd Filozoficzny” wobec prądów modernistycznych (1897–1905), „Archi-
wum Historii Filozofii i Myśli Społecznej” 1972, t. 18, s. 62.

3. Na przełomie wieków 137

Szczególnie bolesny był zarzut sformułowany przez Mahrburga sprowadzają-


cy wywód Twardowskiego do absurdu:
ponieważ psychologja jest nauką filozoficzną, żadna zaś nauka filozoficzna
nie może istnieć bez psychologji, jako swojej podstawy, więc psychologja
powstać i istnieć nie może bez gotowej już psychologji, która mogłaby słu-
żyć jej za podstawę. Wierutna niedorzeczność…246
Rzecz jasna Twardowski replikował jeszcze w tym samym numerze „Prze-
glądu Filozoficznego”, starając się wykazać błędność argumentacji Mahr-
burga, w tym zwłaszcza sprowadzając jego rozumowanie także do absurdu:
„W tym rozumowaniu tkwi najoczywistszy błąd logiczny znany pod nazwą
quaternio terminorum”247. Zarzucał także recenzentowi przyjmowanie z góry
tez, których on sam nigdy nie wygłaszał. Oczywiście Mahrburg natychmiast
replikował, co ostatecznie spowodowało, że w efekcie tych polemik stosunki
pomiędzy obu filozofami stały się dość chłodne.
Pawlicki jednak niekoniecznie musiał podzielać przekonanie Twardow-
skiego na temat wartości dzieła Struvego, o czym można się przekonać nie
tylko z ich późniejszej korespondencji.
Historia filozofii starożytnej Grecji i chrześcijańska filozofia średniowiecza
miały dla niego [Pawlickiego – przyp. S.K.] trwałą wartość, nie poddającą
się niszczącemu działaniu czasu248.
Niemniej jednak Pawlicki, odpowiadając z pewnym opóźnieniem na ten
list zachował rezerwę wobec słów Twardowskiego, a skoncentrował się na
sprawach bieżących. Jako znawca ludzkich charakterów dostrzegał w swym
korespondencie ogromny potencjał intelektualny i organizacyjny, gdyż zwra-
cał się do niego po radę lub dzielił się swymi wątpliwościami nawet w spra-
wach dotyczących tylko Uniwersytetu Jagiellońskiego:
A dodaję wiadomość, że przed niejakim czasem był u mnie p. Heinrich,
który podobno chce się habilitować we Lwowskim uniw. Później może się
przeniesie do nas, i pragnąłbym jednak, aby Panowie oznaczyli jasno, czy
macie powierzyć mu veniam na wszystkie działy filozofji czy tylko w psycho-
246 A. Mahrburg, Dr. Kazimierz Twardowski, Psychologja wobec fizyologji i filozofji, „Przegląd
Filozoficzny” 1897/98, nr 2, s. 77.
247 K. Twardowski, Odpowiedź na krytykę pracy p.t. Psychologja wobec fizyologji i filozofji, po-
daną przez p. Adama Mahrburga, „Przegląd Filozoficzny” 1897–98, nr 2, s. 147.
248 S. Borzym, Przeszłość dla przyszłości, Warszawa 2003, s. 295.

138 Wiek XX

logii. Z rozmowy bowiem wniosłem, a także znajomi to potwierdzili, że on


głównie zajmuje się psychofizyką. Gdyby w niej był biegły, może docentura
tego przedmiotu przydać się niewątpliwie, ale gdyby w innych gałęziach był
rudis lub inexpertus249 byłoby dobrze to zbadać i nie rozszerzyć natychmiast
prawa wykładania. Panowie to osądzicie z łatwością. Cieszę się, że Pan pisze
recenzję książki Struvego; jemu należy się uznanie250.
Pomimo pewnej rezerwy swego korespondenta Twardowski zamieścił na
łamach „Przeglądu Polskiego” ową recenzję, w której napisał:
Wstęp powinien się znaleść w ręku wszystkich, którzy przygotowując się
do zawodów naukowych, rozumieją doniosłość przyjętych na siebie wobec
umiejętności i społeczeństwa zobowiązań. W szczególności zaś nikt nie bę-
dzie mógł odtąd zabierać u nas głosu w sprawach, dotyczących filozofii,
kto nie zapozna się i nie będzie się liczył z zasadniczemi wywodami Wstępu
krytycznego do filozofii251.
Niestety nie wszystkie listy wymieniane przez uczonych zachowały się do
dnia dzisiejszego. Pawlicki w swym kolejnym liście z kurtuazją pisał:
Szanowny i Łaskawy Panie, kazałem wysłać trzy litografowane kopie moich
dawniejszych kursów o Logice, gdyż ja wykładałem głównie dla teologów
i Psychologii, której nigdy nie zdążyłem skończyć i Socyologii, którą parę
razy niegdyś wykładałem dla prawników. Pan w nich nie znajdzie nic nowe-
go, ale chciałem aby służyła Panu na pamiątkę. Czy kiedyś coś z nich wydru-
kuję, nie wiem, bo mam tyle innych zajęć przed sobą, zwłaszcza drugi tom
Hist. Filoz., którego dopiero 26 arkuszy wydrukowano i wykłady o filozofii
socyalnej, które dla bogatej treści swojej zabierają mi dużo czasu i muszę je
powtarzać każdą zimą. Pańska rozprawę przeczytałem z wielką przyjemno-
ścią i o niej napiszę słów parę. Höflera Psychologii jeszcze nie mam, dowie-
działem się o jej istnieniu z pańskiego artykuliku w „Naukowo Lit. Przeg.”252.

249 Rudis (łac.) – surowy, niedoświadczony. Inexpertus – niedouczony.


250 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 12 lutego 1897 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, teczka PTF02.1 t. XXVII, k. 81
251 K. Twardowski, Nowa polska książka z filozofii, „Przegląd Polski” 1897, t. 126, z. 3.
252 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 10 lipca 1897 r., APB WFiS UW,
IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 82. Chodziło tu o recenzję Twardowskie-
go książki A. Höflera, która ukazała się w „Przeglądzie Naukowo-Literackim” 1897, t. XXVI,
s. 661–670.

3. Na przełomie wieków 139

W wymienianej pomiędzy sobą korespondencji obaj profesorowie galicyj-


skich uniwersytetów współdecydowali również o losach kadry dydaktycznej
i naukowej, z którą współpracowali w swoich katedrach. Najogólniej mówiąc,
byli życzliwie ustosunkowani do aspiracji zgłaszanych przez tych filozofów,
których uważali za rokujących nadzieje na przyszłość. Tak było np. w przy-
padku Władysława Heinricha (1869–1957), któremu Pawlicki przekazał in-
formacje uzyskane od Twardowskiego:
Z licznych szczegółów, które Pan mi przesłać raczył o p. Heinrichu, bardzo
się ucieszył. Teraz Straszewski sobie nad nim głowę suszy, co jest bardzo
miłe wytchnienie wakacyjne253.
Trzeba tutaj dodać, że Pawlicki niezbyt przychylnie odbierał skrajny empi-
ryzm propagowany przez Heinricha w jego wykładach i publikacjach254. Nie-
mniej jednak nie zaważyło to na ogólnej pozytywnej ocenie jego kompetencji
i możliwości naukowych. Władysław Heinrich ostatecznie habilitował się na
Uniwersytecie Jagiellońskim w 1900 r. z zakresu psychologii doświadczalnej
i metodologii nauk przyrodniczych.
Interesujące były także uwagi obu uczonych na temat krytyka ich książek,
Adama Mahrburga. Pawlicki starał się nieco ucywilizować oponenta i pisał
o tym do Twardowskiego następująco:
Zwierzyłem się Przysieckiemu, który bardzo Pana ceni i miał w Warszawie
pomówić z Redaktorem Przeg. Filo. aby w końcu troszkę mitygowano Mar-
burga szukającego ciągle zaczepek. Jest to fanatyk najgorszego rodzaju, bo
wyrachowany, a bajecznie zarozumiały255.
Kazimierz Twardowski także polemizował z Mahrburgiem, choćby przy oka-
zji recenzowania książki Friedricha Paulsena Philosophia militans, w przypi-
sie do której zarzucił oponentowi, że aprobuje bez zastrzeżeń poglądy Will-
manna zawarte w jego Historii idealizmu, gdzie jest on zwolennikiem oddania
nauki pod nadzór Kościoła, a sam zarzuca innym nietolerancję:
253 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 20 lipca 1897 r., APB WFiS UW,
IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 83.
254 Zob. np. J. Chodakowska, Nauki pedagogiczne na polskich uniwersytetach na przełomie XIX
i XX wieku, „Kwartalnik Historii Nauki i Techniki” 1991, nr 2, s. 26.
255 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 11 kwietnia 1898 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 87. W liście mowa o Janie Przysiec-
kim (prawdziwe nazwisko Adam Krasiński 1870–1909), późniejszym redaktorze „Bibliote-
ki Warszawskiej” (od 1900 r.).

140 Wiek XX

Ale ten sam p. MAHRBURG mówi o Historii filozofii greckiej ks. PAWLICKIE-
GO, że „stanowisko autora jest teologiczno-kościelne, często nietolerancyj-
ne”. Kto czyta pisma ks. Pawlickiego bez uprzedzenia przyzna, że autor ten
daleki jest od „nietolerancyjności”, że nawet w swoim dziele o RENANIE
odznacza się rzadką jak na autora duchownego, tolerancją. A może razi
p. MAHRBURGA stanowisko teologiczno-kościelne właśnie u autora du-
chownego, nie rażąc go wcale u autora świeckiego, jakim jest WILLMANN?
A może p. MAHRBURG nie czytał wcale dzieła WILLMANNA, lecz przejrzał
tylko spis rzeczy? Ostatecznie przestajemy się dziwić, gdy w uwagach p.
MAHRBURGA o książce ks. PAWLICKIEGO (tamże, s. 620) czytamy na po-
czątku, iż autor „czerpie ze źródeł oryginalnych”, a ku końcowi: „oryginal-
nym badaczem autor nie jest”. Czytając w ogóle cały ten ustęp Poradnika
o książce ks. PAWLICKIEGO, trudno się oprzeć wrażeniu, że p. MAHRBURG
pisał go pod wpływem pewnej ku autorowi niechęci, niezupełnie licującej
z naukową bezstronnością i może niezupełnie stosownej w uwagach, prze-
znaczonych do Poradnika dla samouków256.
Korespondencja zawiera także wiele interesujących informacji na temat
zamierzeń naukowych i dydaktycznych obu filozofów. Informacje na ten temat
często przeplatają się z rozważaniami na tematy personalne. Pawlicki w liście
z 1900 r. np. pisał:
Zapowiedziałem na półrocze letnie „Estetykę na tle socjologii” Część druga,
cztery razy na tydzień, a raz jeden będę wykładał o filozofii Schopenhauera.
Korzystam z miłej okazji, aby zainteresować Pana do sprawy Witkowskiego,
który u was jest docentem filologii klasycznej. Ponieważ to niezła siła, warto-
by dopomódz mu do zostania profesorem nadzwyczajnym a to już w znacz-
nej części należy do Wydziału. Potrzeba tylko, żeby kilku członków wpływo-
wych troszkę propagowało myśl tę wśród kolegów. Młodzież na tem dobrze
wyjdzie, a prof. Ćwikliński coraz więcej obciążony zajęciami politycznemi,
także ucieszy się gorliwemu pomocnikowi. Jeżeli Panu myśl ta wydaje się
praktyczną, niech Pan raczy trochę przyłożyć się do jej urzeczywistnienia257.

256 K. Twardowski, Myśl, mowa i czyn, cz. II, pod red. A. Brożek i J. Jadackiego, Warszawa 2014,
s. 234 (przypis 80).
257 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 27 lutego 1900 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 92. Stanisław Witkowski (1866–
1950) – filolog klasyczny, od 1902 r. profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwo-
wie. Ludwik Ćwikliński (1848–1943) – filolog klasyczny, dziekan Wydziału Filozoficznego
(1883–4, 1891), prorektor (1894–5) oraz rektor (1893–4) Uniwersytetu Jana Kazimierza
we Lwowie.

3. Na przełomie wieków 141

Rzecz dotyczyła Stanisława Witkowskiego (1866–1950), filologa klasycznego,


który habilitował się we Lwowie w 1898 r. W 1902 r. został profesorem nad-
zwyczajnym i objął tam Katedrę Filologii Klasycznej rzeczywiście po Ludwiku
Ćwiklińskim, który przeszedł do pracy w Ministerstwie Oświaty w Wiedniu.
Tym samym można mniemać, że wpływ cytowanych korespondentów na ob-
sadę kadrową humanistyki na obu uniwersytetach galicyjskich był niemały.
Przyszli rektorzy najważniejszych uczelni polskich, jak można zauważyć,
nie kierowali się tylko interesami partykularnymi, ale interesem nauki pol-
skiej. Przykładem tego jest korespondencja dotycząca możliwości zatrudnie-
nia na Uniwersytecie Lwowskim w charakterze profesora Mścisława Warten-
berga. Propozycja wyszła od Pawlickiego:
Doszła mnie tutaj wiadomość, że dawny kolega Pana prof. Skórski został
ostatecznie spensyonowany. Możeby Pan raczył teraz rozważać dany pro-
jekt, z którym Pan się nosił, powołania od nas Wartenberga na profesora
nadzwyczajnego. Co do mnie trwam w przekonaniu, które nieraz wyraziłem,
że Pan znajdzie w Panu Wartenbergu dobrego, pracowitego, Panu szczerze
oddanego pracownika, o zacnym delikatnym charakterze. A w dodatku jest
to człowiek, który ładne rzeczy napisał, a zupełnie oddany służbie filozofii,
obowiązkom pedagogicznym i krzewieniu miłości wiedzy. Oczywiście pro-
pozycya napotka w łonie wydziału na niejedną opozycyę ale Pan potrafi
przekonać towarzyszy, że powołując Wartenberga zrobią rzecz dobrą, odpo-
wiadającą potrzebom kraju i młodzieży258.
Odpowiedź Twardowskiego została wysłana zaledwie trzy dni później.
List ten, poza odpowiedzią na propozycje Pawlickiego odnosi się także do po-
lemik toczonych z Adamem Mahrburgiem:
równocześnie pod opaską wysyłam artykuł mój z Tygodnika Słowo Polskie
o Philosophia militans Paulsena: u końca tego artykułu w uwadze znajduje
się protest skierowany przeciw Mahrburgowi i jego stronniczości a dotyczy
Przew. Ks. Profesora osobiście. Co się tyczy katedry po Skórskim, fakultet
niezawodnie po pierwszem lub drugiem posiedzeniem swojem wybierze ko-
misyę, która będzie się zastanawiała nad obsadzeniem tej katedry, że wśród
kandydatów na tę katedrę Dr. Wartenberg zajmuje miejsce bardzo poważa-
ne, o tem Przew. Ks. Profesor wie już z rozmowy ustnej ze mną. Oczywiście
nie mogę z góry powiedzieć jak wypadnie ostateczna decyzya, tem więcej,
258 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 7 października 1902 r., tamże,
k. 93.

142 Wiek XX

że mam jeszcze jednego kandydata na oku, który w razie gdyby był stawia-
ny, musiał by być postawiony przed Drem. Wartenbergiem. Całkiem poufnie
wymieniam tu jego nazwisko: jest nim Prof. Struve z Warszawy. Doszły mnie
mianowicie wiadomości, że prof. Struve pragnął by się z Warszawy wynieść.
A nawet mówiono mi, że chętnie przeniósłby się do Lwowa. Oczywiście nie
wiem, o ile te wiadomości autentyczne i trzeba by przedewszystkiem, skoro
fakultet się na to zgodzi, zwrócić się wprost z zapytaniem do Prof. Struvego.
Jeżeli jednak Prof. Struve gotów by przyjąć tę katedrę, dałoby to się zrobić
tylko w ten sposób, że Rząd zawarłby z nim kontrakt aż do ukończenia jego
70. roku życia: o prawidłowem mianowaniu uczonego w tym wieku co Stru-
ve nie mogłoby być mowy. Innego natomiast kontrkandydata dla Dra. War-
tenberga nie widzę, bo że nie uważam za takiego Dr. Dzieduszyckiego o tem
Ks. Profesor również dobrze wie. Można przewidzieć jeszcze trzecią ewentu-
alność: może fakultet nie zechce się w ogóle spieszyć z obsadzeniem drugiej
katedry. Za pewną zwłoką przemawiają niektóre argumenty, które i ja uznać
gotów; ale są także, i może ważniejsze argumenty za tem aby katedrę za-
raz obsadzić. Na wszelki wypadek może Przew. Ks. Profesor być pewny, że
o Drze. Wartenbergu dobrze pamiętam i pamiętać będę. Cenię bowiem nie
tylko jego kwalifikacje naukowe lecz jest on osobiście bardzo sympatyczny
i byłoby dla nauki rzeczą bardzo przyjemną mieć takiego współpracownika
jak on. Bardzo się cieszę, że można się wkrótce spodziewać drugiego tomu
historii filozofii greckiej. Wyczekujemy go wszyscy z prawdziwem upragnie-
niem i z wielką niecierpliwością. Myślę, że skoro się Przew. Ks. Profesor upo-
ra z tomem drugim, trzeci już szybciej po nim nastąpi. […] W tych dniach
przysłał mi Struve trzecie wydanie swego wstępu do filozofii. Jest to bardzo
pocieszający objaw, że tak poważna publikacya filozoficzna doczekała się
w przeciągu sześciu lat trzeciego wydania. Dowodzi to, że przecież warto
u nas pisać rzeczy filozoficzne259.
Korespondencja pomiędzy filozofami nabrała tempa. Na ten list Pawlic-
ki odpowiedział niezwłocznie po powrocie z zagranicy. Nie tylko podtrzymał
swoją rekomendację dla Mścisława Wartenberga, na dodatek przytoczył argu-
menty, które ostatecznie przekonały Twardowskiego, aby nie obstawać dalej
przy kandydaturze Henryka Struvego:

259 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 10 października 1902 r., Czy-
telnia Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 87. Wspomniana recenzja książki Paulsena
ukazała się w 1902 r. w „Tygodniku Słowa Polskiego”, w dwóch kolejnych numerach 1 i 2.
Przedruk w K. Twardowski, Myśl, mowa i czyn…, s. 228–234.

3. Na przełomie wieków 143

Wróciłem tu przedwczoraj [z Wiednia do Krakowa – przyp. aut.] i dziękuję


najprzód za owe dwa ciekawe numery Słowa Polskiego. Nic nie wiedziałem
o istnieniu tego dodatku ani, że Pan do niego pisuje. A temat bardzo cieka-
wy, bo z Paulsenem liczyć się trzeba i głos jego u nas szanowany. Mahrbur-
ga Pan nie przekona, to fanatyk niepoprawny. Co do Struvego wolałbym,
żeby go nie ruszano z Warszawy, bo tam trochę ma wpływu wśród inteligen-
cji, wobec której jest rzecznikiem filozofii, a potrzebny także w konsystorzu
augsburskim, bo tam wśród lutrów niemieckich trochę broni polskości. We
Lwowie byłby zupełnie deplacé i nie zapuściłby korzeni, bo nietylko że stary,
ale nie mogąc zostać profesorem, bo straciłby emeryturę rosyjską, ani Panu
ani młodzieży na wiele się nie zda. Jego książka ma wartość bibliograficzną
i dla swojej szerokiej uczoności, ale jego wykłady będą bajecznie nudne i od-
straszą młodzież. Pan potrzebuje tęgiego, samodzielnie myślącego pomoc-
nika, który by mógł dźwignąć połowę brzemienia, bo jeden prof. nie podoła
trudnemu zadaniu. Ale potrzeba także pomocnika o szlachetnym, gorącym
charakterze, który nie dba o wpływy, karyerę, politykę, lecz tylko będzie od-
dany Panu, młodzieży, a co ważniejsze, będzie na zawsze filozofował i tylko
filozofował. Te przymioty znajdzie pan wszystkie u Wartenberga260.
Odpowiedź Twardowskiego była równie szybka, choć usprawiedliwiał się,
że nie odpowiedział natychmiast:
Przepraszam, że na list z 20 października dopiero teraz odpowiadam; winne
temu Powszechne Wykłady Uniwersyteckie, których pierwszą wersję tego-
roczną właśnie przygotowuję. Sprawę obsadzenia drugiej naszej katedry
bardzo usilnie w ostatnich czasach rozważałem, a to tem więcej, że fakultet
wybrał już komisyę, która ma mu przedstawić wnioski co do tej sprawy
i zapewne ucieszy Przew. Ks. Profesora, gdy doniosę mu, że rozważania te
wspólnie z argumentami ostatniego Jego listu przekonały mnie, że istotnie
powołanie Struvego do Lwowa byłoby nieco ryzykowne. Wobec tego je-
dynym kandydatem poważnym jest Dr. Wartenberg i zamierzam też w ten
sposób sprawę zreferować na fakultecie. Ponieważ wątpię, aby ministerstwo
miało coś przeciwko niemu, ponieważ dalej wiem, że Ćwikliński sam jest za
nim przeto zdaje mi się, że będziemy mogli Dra Wartenberga powitać tutaj
we Lwowie, chyba by jakieś całkiem nadzwyczajne i niespodziewane rzeczy
stanęły temu na przeszkodzie. A proponując Dra Wartenberga na drugą ka-
260 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 7 października 1902 r., APB
WFiS UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 98-99. Chodzi to o niemiec-
kiego filozofa i pedagoga F. Paulsena (1846–1908), którego książkę na łamach „Słowa
Polskiego” zrecenzował Twardowski.

144 Wiek XX

tedrę i zyskuje tym sposobem dla Lwowa poważną siłę naukową, cieszę się
i równocześnie mogę też spełnić osobiste życzenie Przewielebnego Księdza
Profesora261.
Pawlicki miał powtarzające się kłopoty zdrowotne, które nasilały się cy-
klicznie i powodowały jego częste wyjazdy lecznicze do Buska i innych kuror-
tów. Podobnie kłopoty zdrowotne przeszkodziły mu przyjechać na zaprosze-
nie do Lwowa na sympozjum dotyczące przygotowania dydaktycznego kadr
filozoficznych. W liście do Twardowskiego, w którym usprawiedliwiał swoją
nieobecność pisał o tym, jak ten problem postrzega i co by na tym spotkaniu
powiedział:
trochę nagadał o tak ważnej kwestyi, jaką jest nauczanie filozofii po gim-
nazyach. Zdaje mi się, że oprócz dobrych książek podręcznych, należy wy-
magać od dyrektorów, aby nauczanie tak ważnego przedmiotu tylko tym
powierzali, którzy mają odpowiednią kwalifikacyę, a tej nie można nabyć
inaczej, jak przez składanie colloquiów i branie udziału w ćwiczeniach se-
minaryjnych. Gdyby dyrektorowie czuwali troszkę nad tym warunkiem nie-
zbędnym przyszłych nauczycieli propedeutyki filozoficznej, od razu by na-
stąpiło polepszenie. Nie wątpię, że Pan zwróci na to uwagę zbierających się
i postawi wniosek odpowiedni. Ja żałuję, że nie będę mógł być obecnym;
byłbym w tym duchu przemówił262.
Sytuacja rozwinęła się zatem zgodnie z oczekiwaniami Pawlickiego i osta-
tecznie kandydatura Wartenberga zyskała aprobatę lwowskiego wydziału,
o czym niezwłocznie poinformował Twardowski w kolejnym liście.
Ankieta zakończyła swe obrady wczoraj w południe. O jej przebiegu Ks.
Profesor dowie się ze sprawozdań dość dokładnych w „Gazecie Lwowskiej”:
wprawdzie wkradły się tam niektóre niedokładności; jak n.p. przypisano mi
twierdzenie, jakoby logika była nauką empiryczną, czego oczywiście nie po-
wiedziałem. Na ogół jednak sprawozdania są dobre. Myśl przez Ks. Profeso-
ra w liście poruszoną, podniosłem na ankiecie, a chociaż uchwały formalnej
w tej mierze nie było, obecni na ankiecie inspektorowie szkół średnich przy-
rzekli jeszcze baczniejszą niż dotąd zwracać na to uwagę. W ogóle odnio-
słem wrażenie, że ankieta nie minie bez pożytecznych skutków, pierwszym
261 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 10 października 1902 r., Czytel-
nia Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 89.
262 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 18 grudnia 1902 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 100–101.

3. Na przełomie wieków 145

z nich będzie, jak się zdaje, napisanie szeregu podręczników logiki, tak że
będzie z czego wybierać. Pokazało się bowiem, że pośród samych uczestni-
ków ankiety jest kilku autorów bądź rozpoczętych, bądź nawet już kończą-
cych się pisać podręczników. […] Komisya wybrana przez fakultet w sprawie
drugiej katedry filozofii odbyła już jedno posiedzenie, i że wszystko na tem
posiedzeniu poszło po mojej myśli zgodnej zupełnie z życzeniem Ks. Profe-
sora. Mam zarazem prośbę jedną do Ks. Profesora, gdyż pragnę usłyszeć
jego zdanie w jednej sprawie. Jak Ks. Profesorowi wiadomo, urządzamy
tutaj już 4 rok t.zw. powszechne wykłady uniwersyteckie. Otóż miał bym
ochotę wygłosić szereg tych wykładów 12 prelekcyi p.t. „Dusza i ciało, prze-
gląd głównych teorii w ich wzajemnym stosunku”. Zamiarem moim byłoby
omówić materializm, różne monizmy, dualizm, spirytualizm zarówno w po-
staci Berkeleya jak i Leibniza, teoryę Arystotelesa, teoryę psychofizycznego
paralelizmu. Każdy z tych kierunków chciałbym w głównych jego punktach
scharakteryzować, wyrazić historyczną jego genezę a także oświetlić krytycz-
nie. Pragnął bym aby słuchający wynieśli z tych wykładów to przekonanie,
że materializm się całkiem przeżył, że psychofizyczny paralelizm oparty jest
na mylnych założeniach, że właściwie naukowo rzecz biorąc do wyboru ma
się tylko pomiędzy teoryą Arystotelesa, dualistyczną i różnymi spirytuali-
stycznemi, przy czem zaznaczyłbym, że cały szereg współczesnych filozo-
fów skłania się dziś do dualizmu, więc sama treść wykładów zdaje mi się
nie wchodziłaby w konflikt z dogmatami religii, a na to trzeba przy tych
powszechnych wykładach baczną zwracać uwagę. Mimo to istnieje pewna
obawa, czy sam fakt ogłoszenia i wygłoszenia takich wykładów, przeznaczo-
nych dla najszerszej publiczności, nie spotka się z pewną opozycyą i krytyką;
pozwalam sobie tedy zapytać się Ks. Profesora, co o tem sądzi, t.j. czy jest
tego zdania, że takich wykładów należałoby raczej zaniechać263.
W liście do Twardowskiego z 24 grudnia Pawlicki przedstawił swoją opi-
nię na temat cyklu wykładów, które zamierzał wygłosić ten pierwszy:
Temat do wykładów wydaje mi się nie tylko na czasie być, lecz i w sobie
bardzo pociągający. Jest na czasie bo spory nowożytnej psychologii toczą się
i toczyć będą o stosunek zjawisk cielesnych do zjawisk duchowych. Że jedne
i drugie istnieją, zawsze wierzono, ale jaki zachodzi między nimi związek
przyczynowy, nigdy nie umiano wytłumaczyć, choć każdy mądry człowiek od
263 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 21 grudnia 1902 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, teczka 8699 III, k. 90. Szczegółowy opis wystąpień prelegentów
zamieszczono w artykule: Ankieta w sprawie nauczania propedeutyki filozoficznej w gimna-
zyach, „Gazeta Lwowska” 1902, nr 292, s. 4.
146 Wiek XX

początku świata, nawet najmniej wykształcony, miał lub mieć będzie w tem
swoją opinię. A ta opinia dość znaczną odgrywa rolę w życiu ludzkiem, żeby
nie zasługiwała na rozbiór i naprawę, jeśli można ciemną rozjaśnić, grubą
okrzesać, błędną zastąpić prawdziwą. Bo nie jest przecież obojętnem, jak
człowiek nawet mało cywilizowany, ale zawsze powołany do pełnienia pew-
nych obowiązków w tem życiu a mający zwykle i pewne aspiracye, nawet
nadzieje niezłomne ku życiu przyszłemu, jak on sobie wyobraża tę swoją
cenną połowę, o której nieraz zapomina, ale z którą rozstać się nie może.
Dlatego cieszę się, że Pan właśnie ten temat wybrał i niejednemu ułatwi
lepsze jego zrozumienie. Oczywiście temat obarczony nieprzejrzaną prawie
literaturą, ale gdyby nawet nie wyczerpano jej, a słuchacz wyniósł jakiejś
pojęcie dokładne o materyalizmie i paralelizmie w psychologii, które w skut-
kach na jedno wychodzą, oraz o różnych formach spirytualizmu, a przede
wszystkiem o Arystotelizmie, będzie to zysk wielki. Sądzę, że warto przejrzeć
Mercier’a Les origines de la psychologie contemporaine ed. Paris 97 Alcan
lub Bruxelles Schepens – i tegoż Psychologie, która jest 3-cim tomem jego
Cours de philoso. Psychol. Wyszła po raz 5-y w r. 99. Paris ibid. Dobrze przy
okazji uwzględnić Heinricha264.
Twardowski odpowiedział już następnego dnia, pomimo świątecznej pory.
W swym liście rozwinął przedstawioną wcześniej koncepcję swych wykładów:
Chętnie przy tem skorzystam ze sposobności, aby wykazać, że filozofia chrze-
ścijańska nie wyznaje wcale dualizmu kartezyuszowskiego o co się ją dziś
zwykle w kołach niepoinformowanych posądza, lecz że opiera się na Arysto-
telesie i Tomaszu z Akwinu i wskutek tego nie podlega zarzutom, które moż-
na po części słusznie skierować przeciw owemu dualizmowi. […] Postępować
zaś myślę tak, że pójdę drogą historyczną tj. przedstawię główne teorie do-
tyczące stosunku duszy do ciała tak jak się kolejno w dziejach filozofii wyła-
niały. Zaznaczę w czem każdy następny chciał być lepszy od poprzedniego
i o ile mu się to udało. Zaznaczę też zarazem, ile każdy z tych poglądów ma
dzisiaj zwolenników i obrońców. Pokaże się przytem, zasadniczo różnych od
siebie sposobów zapatrywania się na stosunek duszy do ciała jest właściwie
niewiele; że to co ludzie dziś na ten temat tworzą jest po największej części
mniej lub więcej udatnem powtórzeniem teorii dość poważnych wiekiem

264 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 24 grudnia 1902 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1 t. XXVII, k. 102–103.

3. Na przełomie wieków 147

swoim, np. paralelizm odnowieniem spinozyzmu bez jednego z istotnych


czynników tego systemu, mianowicie bez substancyi i.t.d.265
W kolejnym liście Twardowski podziękował Pawlickiemu za przesłaną
mu pierwszą część tomu II Filozofii greckiej. Poinformował też o formalnym
zatwierdzeniu Wartenberga na katedrę filozofii na Uniwersytecie Jana Kazi-
mierza we Lwowie:
Donoszę zarazem, co jednak prawdopodobnie Przewielebny Ksiądz Profesor
już wie, że fakultet uchwalił jednomyślnie proponować na profesora nad-
zwyczajnego unico loco Dra Wartenberga. Czynię starania, by nominacya
nastąpiła jak najprędzej, tak, by Dr. Wartenberg mógł objąć katedrę z po-
czątkiem półrocza letniego266.
Pawlicki miał wiele planów naukowych, których nadmiar nie sprzyjał fi-
nalizacji zamierzeń już rozpoczętych. W 1904 r. pisał do Twardowskiego:
Dowiedziałem się także z cyrkularza zapowiadającego nowy Kongres filo-
zoficzny do Genewy, że Pan tam będzie miał odczyt. Byłaby to gorąca dla
mnie pobudka, aby tam pojechać. Ale do września tak daleko. Bóg wie czy
będą czasy dość spokojne na filozofowanie. Byłbym tę kartkę wysłał razem
ze składką [na PTF – przyp. aut.], ale niestety jestem strasznie zajęty a po-
woli pcham także dalej manuskrypt reszty mojego drugiego tomu. Zabawiła
mnie kartka pocztowa z Chartumu, gdzie siedzi Przysiecki i czyta mój drugi
tom. Muszę się zatem pospieszyć, aby z powrotem zastał tom ukończonym
i resztę mógł sobie przeczytać w Lwowie267.
Twardowski chciał także wykorzystać swoją znajomość z Pawlickim do
uatrakcyjnienia działalności naukowej we Lwowie. Zwracał się zatem do
niego z propozycjami wygłoszenia wykładów gościnnych, a także odczytów
w lwowskim Towarzystwie Filozoficznym. Poza tym chciał wykorzystać także
jego obecność do uświetnienia pozafilozoficznych przedsięwzięć naukowych:

265 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 25 grudnia 1902 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 92–93.
266 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 8 lutego 1903 r., tamże, t. 8699
III, k. 94.
267 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 22 lutego 1904 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1, t. XXVII, k. 105. Zob. K. Twardowski, Dzienniki,
t. 1, Toruń 2001, s. 22.

148 Wiek XX

W lipcu odbędzie się X. Zjazd Lekarzy i Przyrodników polskich. Będzie obej-


mował także sekcyę filozoficzną, a jest mojem, jako gospodarza tej Sekcyi,
szczerem życzeniem, aby Sekcya ta stała się małym Zjazdem polskiej filo-
zofii. […] Dotychczas zgłoszenia płyną ze wszystkich stron Polski i z poza
jej granic: od Struvego z Anglii, od Kozłowskiego z Genewy. […] Pierwsze
posiedzenie naszego Towarzystwa pojutrze, w środę, poświęcone będzie
Biesiadzie Platona; accipimus omon!268.
W kolejnym liście Pawlicki znowu usprawiedliwiał się ze swojej nieobec-
ności we Lwowie potrzebą dokończenia redagowania książki:
w tym miesiącu nie mogę z Krakowa się ruszyć, bo zaczynam korektę dal-
szego ciągu, który ciągle niedostaje tomowi drugiemu a ciągle jest wygła-
dzany. […] potem się zaczynają dla mnie bardzo ciężkie czasy. Bo od lat
wielu nie wykładałem Psychologii a teraz ci z moich słuchaczy, którzy kończą
quadrennium gwałtownie domagają się tych odczytów. Będę więc przez lato
zajęty ciągle, ale na zjazd przyrodników nadeślę na Pańskie ręce jakiś krótki
referat, jeśli zjazd w ogóle się odbędzie. Dzisiaj przeglądałem nową książkę
Wartenberga, w której jest wiele trafnych uwag, a główna teza nie tylko
prawdziwa, lecz i na czasie269.
Obaj profesorowie wymieniali się nie tylko swoimi publikacjami, ale także
konsultowali ze sobą zamierzenia wydawnicze. W liście z 1905 r. Twardowski
pisał do Pawlickiego:
Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, iż przygotowuje się II wydanie Renana.
Czy będą jakieś zmiany? Zawsze mnie to cieszy, gdy poważne książki docho-
dzą u nas choćby do wydania drugiego. Świadczy to bądź co bądź o wzro-
ście koła poważniejszych czytelników. Towarzystwo Filozoficzne rozwija się
dalej normalnie. Mieliśmy tu kiedyś bardzo ciekawy odczyt prof. Nusbauma
tem ciekawszy, że w dyskusji po tym odczycie przyrodnik Nusbaum bronił
Arystotelesa przeciwko filozofowi – Przysieckiemu”270.
Po raz kolejny zapraszał także Pawlickiego do wygłoszenia odczytu we Lwowie.

268 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 22 lutego 1904 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 96–97.
269 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 6 marca 1904 r., APB WFiS UW,
IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1, t. XXVII, k. 106.
270 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 8 marca 1905 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 98.

3. Na przełomie wieków 149

Dalej korespondencja urywa się na cztery lata, aby odżyć w 1909 r. Nie
znaczy to jednak, że filozofowie nie utrzymywali przez ten czas kontaktów
ze sobą, ale tylko o tym, że listy z tego okresu nie zachowały się do naszych
czasów. Pawlicki w swym liście zwrócił się do Twardowskiego w konkretnej
sprawie:
dzisiaj nie mam pisać o filozofji, lecz o bardzo miłym filozofji p. Łukasiewi-
czu, i to z polecenia p. Ulanowskiego. Ten jest zaniepokojony brakiem wszel-
kich wiadomości o p. Dr Łukasiewiczu i kazał mi u Pana dowiedzieć się czy
Doktor jest we Lwowie czy też już wyjechał, bo oczywiście im dłużej będzie
siedział za granicą tem korzyść większa. […] Z mojej strony bardzobym się
ucieszył, gdyby Pan go namówił do napisania obszernieyszej rzeczy, któraby
mogła być przedłożona Akademii. Czy Pan już przejrzał Baeumkera Witelo.
Ein Naturforscher u. Philosoph des XIII Jahrh. Mówiłem o niej na posiedzeniu
Akademii przed kilku dniami, a gdy będzie wydrukowane sprawozdanie nie
omieszkam je przesłać. Książka Nelsona Das vermeintliche Erkenntnispro-
blem wymagałaby także gruntownej analizy i dyskusji. Ale skąd czasu zapo-
życzyć na te wszystkie prace?271.
Twardowski na ten list odpowiedział dopiero trzy miesiące później:
Proszę przyjąć bardzo serdeczne wyrazy podzięki za odbitkę swego spra-
wozdania z książki Bäumkera. Przeczytałem ją właśnie z wielkim zajęciem
i z niemałym pożytkiem tem bardziej, że do przestudyowania dzieła samego
dotąd zabrać się nie mogłem. Na dzisiejszem posiedzeniu Towarzystwa Fi-
lozoficznego Dr. Rubczyński wygłosi referat o dziele Bäumkera – cieszę się
więc, że dzięki sprawozdaniu łaskawie mi nadesłanemu jestem w ogólnych
zarysach doskonale o książce zoryentowany. Przy tej sposobności serdecznie
nie mieć mi za złe, że w sprawie Dra Łukasiewicza i stypendium przez niego
pobieranego ani Przewielebnemu Księdzu Profesorowi ani Prof. Ulanowskie-
mu nie pisałem swego czasu, choć przyrzekłem to uczynić, gdym z Pana-
mi za bytności swej w Krakowie z końcem lutego br. o tej sprawie mówił.
Nie pisałem zaś dlatego, że Dr Łukasiewicz nie godził się na uczynioną mu
przez p. Prof. Ulanowskiego za mojem pośrednictwem propozycyę, a mnie
zaś wprost niepodobna było znaleźć wyjście inne. Dlatego pozostawiłem
sprawę bezpośredniemu porozumieniu się Dra Łukasiewicza z p. Prof. Ula-

271 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 24 lutego 1909 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1, t. XXVII, k. 109–110.

150 Wiek XX

nowskim i cieszę się, że dzięki niezwykłej życzliwości Prof. Ulanowskiego Dr


Łukasiewicz mógł otrzymać także ratę drugą272.
Zaledwie pół roku później Pawlicki informował:
Ja już emeryt na życzenie Wydziału dwie godziny tygodniowo wykładam
i wybrałem czasy najśrodkowsze może z dziejów filozofii – ową epokę nie-
zwykłą od śmierci Alex[andra] W[ielkiego] do bitwy pod Akcjum, kiedy Au-
gust zażądał na tronie Cezarów273.
Tym razem Twardowski odpowiedział natychmiast:
najgorętsze podziękowania za łaskawe i życzliwe słowa skierowane do mnie
z okazji setnego posiedzenia Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Niech
mnie tłumaczy mnogość zajęć, z których jedno – dzieło przygotowania „Ru-
chu Filozoficznego” zmierza do stworzenia nowego organu służby, do jakiej
się w miarę sił wobec naszej filozofii poczuwam. […] Ale może wolno mimo
wszystko wyrazić nadzieję, że „Ruch Filozoficzny” będzie współpracownic-
twem Przewielebnego Księdza Profesora zaszczycony. W pierwszym zeszycie
ukaże się artykuł prof. Struvego – gdyby tak w drugim zeszycie mogło pod
artykulikiem jakimś figurować nazwisko Przewielebnego Księdza Profesora274.
Ostatecznie Pawlicki z tej propozycji nie skorzystał. To nawet zastanawia-
jące, dlaczego filozof o tak wielkim dorobku nigdy nie opublikował żadnego
swego tekstu w „Ruchu Filozoficznym”.
Pawlicki w 1911 r. pisał jeszcze:
wczoraj na posiedzeniu naszego komitetu filozoficzno-medycznego, którego
ja niespodziewanie zostałem przełożonym, opowiadał Rubczyński, że Pan
jeszcze nie jest zdecydowanym do podjęcia dyskusji nad tematem: Stosunek
filozofii do nauk szczegółowych ani nad drugim treści pedagogicznej. Otóż
bardzo proszę o przyrzeczenie na pewno, że Pan tę dyskusyę będzie prowa-
dził. Inaczej z pewnością się nie uda, a także zasmuciłem się, że Łukasiewicz
wyjeżdża na kuracyę – mamy jednak nadzieję, że w lipcu będzie z nami275.
272 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 15 maja 1909 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 100.
273 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 20 grudnia 1910 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1, t. XXVII, k. 111.
274 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 21 grudnia 1910 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 102.
275 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 22 maja 1911 r., APB WFiS UW,
IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1, t. XXVII, k. 112.

3. Na przełomie wieków 151

Twardowski pomimo przejścia Pawlickiego na emeryturę dalej podtrzy-


mywał z nim kontakt i zapraszał do Lwowa. Niekiedy Pawlicki z tych zapro-
szeń korzystał, czego wyraz znajdujemy w jego listach:
Nasze najbliższe posiedzenie Wydziału Historyczno-Filozoficznego przynie-
sie nam znowu coś filozoficznego – w takim razie przybyłbym do Krakowa
i osobiście bym złożyć mógł swe podziękowanie276.
Twardowski starał się także uhonorować swego korespondenta, eksponu-
jąc jego dokonania na gruncie filozofii. W liście z 1913 r. zwracał się z prośbą:
„Tygodnik Ilustrowany” zamierza zamieścić w jednym z najbliższych nume-
rów obszerniejszy artykuł o „Przeglądzie Filozoficznym” i „Ruchu Filozoficz-
nym”. Do artykułu tego mają być dodane podobizny współpracowników
obu pism i w ogóle osób, pracujących u nas na polu filozofii. Redakcja
„Tygodnika Ilustrowanego” zwraca się za pośrednictwem Dra Władysława
Weryhy do mnie z prośbą o dostarczenie jej w tym celu fotografii Wielmoż-
nego Pana277.
Pismo zostało wysłane w wersji standardowej, w jakiej zostało skierowane
także do innych polskich filozofów.
Zaproszenia szły także w drugą stronę:
Bardzo ubolewam, że Pana nie było na wczorajszem posiedzeniu naszej Aka-
demii. Prof. Kostanecki z Lwowa miał świetny wykład o Rousseau, do któ-
rego musieliśmy dorzucić różne uwagi. Samo posiedzenie bardzo się udało
i chciałem też wczoraj wręczyć Panu odbitkę z mojej rozprawy o znaczeniu
monizmu – posyłam ją tedy do Lwowa wraz z życzeniami Alleluja. Dzisiaj
odbywa posiedzenie Komisja Filozoficzna – znowu nam będzie brakowało
Kochanego Pana278.
Korespondencja Twardowskiego urywa się w 1914 r. W ostatnim zacho-
wanym liście pisał: „Bardzo wdzięczny jestem za przysłany mi egzemplarz

276 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 7 marca 1912 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 105.
277 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 22 października 1913 r., tamże,
k. 107.
278 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 25 kwietnia 1914 r., APB WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1, t. XXVII, k. 115.

152 Wiek XX

odbitki rozprawy o monizmie”279. Usprawiedliwiał się w swym liście także za


swą nieobecność w Krakowie na posiedzeniach komisji filozoficznej Akade-
mii Umiejętności.
Korespondencję obu wybitnych filozofów zamyka kartka datowana na
4 marca 1916 r. Pawlicki napisał w niej:
Najdroższy Panie Kazimierzu. Od kilku tygodni, lub raczej miesięcy, bo od
4 grud. nie wolno mi wychodzić, bo dr. mój obawia się pneumy bardzo.
Takiem zaziębieniem w tych czasach zapalenia płuc, skoro cierpię na kaszel
i inne dolegliwości gardła. Kochany Pan wybaczy, że na dzień Pańskich Imie-
nin ograniczyłem się do tego skromnego liściku, a gdy zacznę wychodzić
napiszę list długi i o wszystkiem co czuję dla Kochanego Pana i czego dla
niego pragnę w imię kultury filozoficznej280.
W liście zawarte są jeszcze wyrazy sympatii i pozdrowienia dla żony Kazimie-
rza Twardowskiego.
Współpraca Twardowskiego z Pawlickim, a więc dwóch wybitnych po-
staci polskiej filozofii, które w swoim czasie pełniły także godności rektor-
skie, trwała więc nieomal od momentu przybycia Twardowskiego do Lwowa,
a ustała dopiero z chwilą śmierci autora Historii filozofii greckiej. Zachowana
korespondencja to nie tylko przykład sztuki epistolarnej, ale także znakomite
wprowadzenie do historii polskiej filozofii lat 1894–1916. Analizując treść tej
korespondencji można zauważyć, jak młody i nieco zagubiony Twardowski,
chociaż już samodzielny pracownik nauki, szuka swego miejsca w filozofii,
jak je później odnajduje i jak postępuje jego rozwój naukowy oraz jak zysku-
je swoją wyjątkową pozycję w świecie polskiej filozofii. Pawlicki był bowiem
wyjątkowo bezkompromisowy, wedle przekazów zachowanych o nim nie po-
dawał ręki osobom, które nie znały greki. Tymczasem Twardowski od razu
zyskał jego uznanie i szacunek. Jak można zauważyć, doskonale potrafił oce-
nić potencjał tkwiący w danej osobie.
W swoim dzienniku Twardowski już jako rektor Uniwersytetu Lwowskie-
go zapisał pod datą 20 kwietnia 1916 r.:
Rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego Kostanecki donosi o śmierci ks. Prof.
Dra Stefana Pawlickiego. Rektor deleguje do udziału w pogrzebie w Krako-
279 List Kazimierza Twardowskiego do Stefana Pawlickiego z dn. 22 kwietnia 19145 r., Czytelnia
Rękopisów Biblioteki UJ, t. 8699 III, k. 109.
280 List Stefana Pawlickiego do Kazimierza Twardowskiego z dn. 4 marca 191 6r., APB WFiS UW,
IFiS PAN i PTF w Warszawie, t. PTF02.1, t. XXVII, k. 111.

3. Na przełomie wieków 153

wie ks. Prorektora Jaszowskiego, który objawia gotowość pojechania, i ba-


wiącego chwilowo w Krakowie Dziekana Wydziału Filozoficznego Tołłoczkę.
Nadto Rektor wysyła telegram kondolencyjny do Krakowa. To samo czynią
Dziekan Wydziału Prawniczego, Prodziekan Wydziału Filozoficznego i Dzie-
kan Wydziału Teologicznego281.
Zarazem jako rektor wysyła na ręce rektora UJ Kazimierza Kostaneckiego ża-
łobny telegram następującej treści:
Wieść o śmierci Księdza profesora Pawlickiego przejęła nasz uniwersytet
głębokim smutkiem i szczerym żalem. Odszedł mąż niepospolitego umysłu,
uczony rozległej wiedzy, profesor wielce zasłużony, człowiek prawy i szla-
chetny. Pamięć o Nim pozostanie wśród nas żywa. Imieniem uniwersytetu
naszego w pogrzebie udział wezmą ksiądz prorektor Jaszowski i dziekan wy-
działu filozoficznego profesor Tołłoczko. Twardowski – rektor282.

3.3. W polemicznym zwierciadle Adama Mahrburga


Sztuka polemiczna, która niegdyś była podstawą filozofowania, dziś nie-
stety popadła w zapomnienie. Nawet wielkie dzieła filozofii współczesnej czę-
sto nie wywołują żadnego echa. Zupełnie inna sytuacja była jeszcze 100 lat
temu. Wówczas to, jeszcze w mrokach zaborów, kwitła sztuka polemiczna,
były zawierane nawet swoiste sojusze dla obrony swoich racji czy nawet do
dyskredytowania poglądów innych. Trafnym wydaje się stanowisko, że to wła-
śnie w ogniu polemik krystalizowały się poglądy najwybitniejszych przedsta-
wicieli ówczesnej filozofii. Kolejne wydania ich najważniejszych dzieł, dzię-
ki wnioskom wyciągniętym z toczonych sporów i dyskusji, niejednokrotnie
znacznie się między sobą różniły. Nie inaczej było także w przypadku najważ-
niejszych publikacji Stefana Pawlickiego oraz Adama Mahrburga. Opracowa-
nie to nawiązuje do polemiki wokół Historii filozofii greckiej, najważniejszego
dzieła ks. Stefana Zachariasza Pawlickiego, którą zapoczątkował Adam Mah-
rburg w Poradniku dla samouków. Polemista zarzucił wówczas Pawlickiemu
przyjęcie stanowiska nietolerancyjnego oraz ideologicznie podbudowanego.
Krytyka miała więc charakter totalny, ale nie była to polemika odosobniona.
Różnice, jakie dzieliły obu filozofów sięgały samych podstaw ich rozumienia

281 K. Twardowski, Dzienniki, t. 1…, s. 22.


282 Telegram żałobny, [w:] Teczka osobowa Stefana Pawlickiego, Archiwum UJ.

154 Wiek XX

natury świata i człowieka, stąd żaden z nich nie mógł zaaprobować poglądów
swego oponenta. Nie był to wówczas bowiem spór indywidualny, ale oddawał
dość dokładnie sytuację panującą w polskiej filozofii. Stefan Pawlicki w tym
sporze stanął na stanowisku możliwości niekonfliktowego współistnienia na-
uki i religii. Nie oznaczało to jednak biernego wyczekiwania, ale autentyczną
walkę na rzecz odnowy duchowej i społecznej w Polsce. Polemiki pomiędzy
tymi dwoma wybitnymi postaciami polskiej filozofii obfitują nie tylko w wy-
mianę argumentów, bo każdy z nich miał świadomość, że druga strona nie
ugnie się pod ich ciężarem, ale są przepełnione dygresjami ogólnofilozoficz-
nymi, daleko wkraczającymi poza samą materię sporu. To także swoiste dzie-
ła literackie, na których mogłyby się uczyć współczesne pokolenia filozofów.
Można tylko żałować, że nie zostały utrwalone w tradycji filozoficznej. Dlatego
w konkluzji zamierzam dokonać oceny wpływu, jaki te polemiki wywarły na
warsztat historyków filozofii w Polsce.
Adam Mahrburg jako filozof
Narcyz Łubnicki w krótkim biogramie Adama Mahrbura napisał o nim:
„Najwybitniejszy przedstawiciel pozytywizmu w filozofii polskiej”283. Litera-
tura poświęcona temu filozofowi, w porównaniu na przykład z Aleksandrem
Świętochowskim, jest jednak nad wyraz skromna. Z tej racji również w pod-
ręcznikach omawiających epokę pozytywizmu w Polsce często próżno poszu-
kiwać jego nazwiska. W swojej epoce była to postać barwna, Mahrburg często
wszczynał bowiem rozmaite polemiki, z których zasłynął jako bezkompromi-
sowy obrońca pozytywistycznej idei nauki. Ta bezkompromisowość zjednała
mu zarazem zwolenników, jak i zadeklarowanych przeciwników. Tak się zło-
żyło, że również ks. Stefan Pawlicki, występując z podobnych pozycji, uczest-
niczył aktywnie w polskich dyskusjach naukowych, w których zasłynął jako
zdeklarowany krytyk pozytywizmu oraz wszelkich odmian materializmu. Nic
zatem dziwnego, że prędzej czy później ostrze swojej krytyki musieli skiero-
wać przeciwko sobie. Starcie tych dwóch nietuzinkowych osobowości i przed-
stawicieli zupełnie odmiennych wizji uprawiania nauki i rozumienia filozofii
miało jednak konsekwencje wykraczające poza samą materię toczonych spo-
rów. W taki właśnie sposób kształtowała się kultura naukowa w Polsce, choć
Mahrburg nie zawsze panował nad swoim piórem, ale za to takiego zarzutu
283 N. Łubnicki, Mahrburg, Adam, [w:] Słownik filozofów, t. 1, pod red. I. Krońskiej, Warszawa
1966, s. 352.

3. Na przełomie wieków 155

nie daje się skierować przeciwko Pawlickiemu, nawet wówczas, gdy bezcere-
monialnie dyskredytował swego oponenta.
Czyniąc z Mahrburga jednego z głównych filozofów przełomu wieków, wy-
pada przytoczyć o nim kilka słów z jego biografii.
Adam Mahrburg pochodził z rodziny słowackiej. Dziad jego, lekarz wojsko-
wy, przybył do Polski w r. 1812 z armją Napoleona, osiadł na Litwie i spol-
szczył się. Filozof nasz urodził się w r. 1855, ukończył gimnazjum w Mińsku
Litewskim, następnie wydział historyczno-filologiczny uniwersytetu peters-
burskiego; na ławie uniwersyteckiej otrzymał zloty medal za swą rozprawę
o Platonie. Do r. 1885 przebywał w Petersburgu, kierując przez 5 lat ostat-
nich powierzonym mu przez Spasowicza działem literackim w Kraju. Na-
stępnie udał się do Lipska, gdzie pracował pod kierunkiem Wundta razem
z Külpem. Stamtąd przybył do Warszawy, gdzie osiadł na stałe, oddając się
działalności nauczycielskiej i literackiej284.
W Warszawie pracował jako nauczyciel gimnazjum a mimo posiadanych
kwalifikacji nigdy nie dane mu było zostać profesorem uniwersytetu. Sądzić
można, że przyczyniło się to do jego wyjątkowo krytycznej oceny środowisk
akademickich z uczelni na ziemiach polskich. Był w tym zbliżony do Stanisła-
wa Brzozowskiego, którego zresztą uczynił głównym obiektem swoich nader
krytycznych polemik.
Przedewszystkiem katedry nasze, z wyjątkiem niewielu przykładów istotnie
dodatnich, przedstawiają synekury dla niedołęztwa, które nic wspólnego
z nauką nie ma, które stanowi jedynie szaniec obronny dla obskurantyzmu
tak bujnie porastającego na uniwersytecie np. lwowskim285.
Wiązał to między innymi z rozpowszechnieniem się wykształcenia kla-
sycznego, które uważał za bezsens, gdyż wyposaża młodzież w umiejętności
nieprzystające do potrzeb współczesności. Winą za to Mahrburg obarczał sys-
tem edukacji, przesiąknięty nawiązującymi do antyku ideałami humanizmu

284 I. Halpern, Adam Mahrburg (wspomnienie pozgonne), „Książka” 1913, nr 12, s. 631.
285 A. Mahrburg, O kształceniu naszej młodzieży akademickiej, „Kraj. Tygodnik polityczno-spo-
łeczny” 1886, nr 19, s. 1. (Zgodnie z ówczesnymi zwyczajami artykuły wstępne w cza-
sopismach, podobnie jak i hasła w encyklopediach, nie były przypisywane konkretnym
autorom. Uznając autorstwo Mahrburga takich tekstów autor kierował się kwalifikacjami
zawartymi w „Bibliografii filozofii polskiej” oraz w biografii tego filozofa autorstwa jego
ucznia, Władysława Spasowskiego, opublikowanej w Pismach filozoficznych Adama Mahr-
burga, a zwłaszcza w jego przypisach redakcyjnych do tej publikacji).

156 Wiek XX

nowożytnego, w którym wiedza tylko zdobi swego posiadacza, a możliwość jej


praktycznego wykorzystania nieomal obniża jego prestiż.
H[umanizm] w przeciwieństwie do Realizmu (ob.) mniej zwraca uwagi na
pozytywną wiedzę, niż na rozbudzenie i wzmocnienie siły duchowej. Cel
nauki widzi w przyswojeniu sobie greckiego i łaciny, a przez zgłębienie kla-
sycznej starożytności sądzi, że potrafi istotnie ludzkie (humana) wykształce-
nie osiągnąć. Opiera się przeważnie na gramatyce, mniej na mówieniu, na
dalszy plan usuwając filozofję, estetykę, historię. Inne umiejętności odsyła
do uniwersytetów, uważając je za szkodliwe dla młodych umysłów286.
Historycy filozofii podkreślają, że
Mahrburg utożsamiał filozofię z teorią nauki. Jako taką, zajmuje się ona
analizą i krytyką teoretycznej przydatności podstawowych pojęć i podsta-
wowych twierdzeń (czyli zasad) nauki. […] Ponieważ nauka stopniowo się
rozwija, zmieniają się jej dotychczasowe pojęcia i twierdzenia, a do istnieją-
cych dochodzą nowe – zmieniać się i wzbogacać musi siłą rzeczy także filo-
zofia. Dlatego […] każda epoka w dziejach nauki musi starać się zbudować
własny system filozoficzny287.
Z tej racji ważne miejsce w jego rozumieniu filozofii odgrywała historia, ale
nie jako nauka o dziejach, tylko jako swoista kronika kształtowania się myśli
ludzkiej. Nie był to przecież proces przypadkowy, gdyż kryła się w nim jakaś
logika postępu. Poszukiwał więc wyjaśnienia tego problemu w dziejach na-
uki, a zwłaszcza w historii filozofii, która w jego przekonaniu w zasadzie tylko
operowała pojęciami.
Nic zatem dziwnego, że uznaje się, iż
Mahrburg był chyba pierwszym w Polsce metodologiem historii nauki i jed-
nym z pierwszych nowocześnie myślących metodologów historii filozofii. […]
Rozważania metodologiczne Mahrburga przesiąknięte były na wskroś du-
chem dziewiętnastowiecznego historyzmu. Filozof wielokrotnie powtarzał,
że człowiek z jego pojęciami i poglądami, a także stworzonymi przez siebie
dobrami i instytucjami jest przede wszystkim produktem przeszłości288.

286 A. Mahrburg, hasło Humanizm, [w:] S. Orgelbranda Encyklopedja powszechna z ilustracjami


i mapami, t. 7, Warszawa 1898, s. 193.
287 J. Jadacki, Filozofia polska XIX i XX wieku, t. 1, Wiek XIX, Warszawa 2015, s. 214.
288 J. Maternicki, Filozofowie o historii 1899–1918. (Adam Mahrburg, Józefa Kodisowa, Florian
Znaniecki), „Przegląd Humanistyczny” 1979, nr 9, s. 80.

3. Na przełomie wieków 157

Wszystko bowiem, co ma miejsce, tworzy się na bazie doświadczenia, które


nabyto w przeszłości. Ale człowiek ma po to rozum, aby nie żyć wedle wzor-
ców z przeszłości, ale żeby je twórczo zaadaptować do wymogów współcze-
sności. Twierdził zatem, że przedmiotem badań historycznych jest:
wszystko to, co w szeregu wieków nagromadza się i przeobraża się od po-
kolenia poza ustrojem człowieka, w organizacji społecznej, w atmosferze
duchowej, w dorobku kulturalnym289.
Świat jest racjonalny, także w wymiarze historycznym, bo odwołuje się do rze-
czywistości uświadamianej przez człowieka. Naukowym dywagacjom podlega
tylko to, co jest dane w doświadczeniu oraz relacje pomiędzy zjawiskami. Nie
ma tu miejsca dla klasycznej metafizyki, gdyż ta zajmuje się światem pozado-
świadczalnym, a więc nie może być dyscypliną naukową. Ponieważ nauka jest
wytworem człowieka, jej uzasadnienia należy doszukiwać się w nim samym,
w jego psychice, a nie w jego strukturze biologicznej.
Każdy bowiem proces dziejowy jest między innemi procesem duchowym,
psychicznym, skoro chodzi tam zawsze o sprawy, czyny i dzieła ludzkie, któ-
rych bez uwzględnienia warunków psychicznych, przez psychologię właśnie
badanych, zrozumieć nie podobna290.
Stąd w mniemaniu Mahrburga sądy naukowe nie mają charakteru bez-
względnego. Nie mogą pretendować ani do nieomylności, ani do trwałości.
„Ocenę poprawności logicznej pojęć przeprowadza się na podstawie ich ana-
lizy psychologicznej”291. Procesy psychiczne są bowiem czymś, czego realnie
doświadczamy, są to fakty możliwe do zbadania. „Przedmiotem nauki jest
rzeczywistość; teoria naukowa – to pewien konstrukt myślowy, nadbudowany
nad rzeczywistością”292. A stąd nauka zmienia się wraz z naszym postrzega-
niem rzeczywistości. Wyjątkiem od tej reguły byłaby metafizyka, która prze-
cież oferuje rozwiązania ponadczasowe i teoretycznie niemożliwe do zmiany,
a więc zawsze prawdziwe
Nic zatem dziwnego, że metafizyka tradycyjnie uprawiana nie cieszyła się
sympatią Mahrburga. Swe poglądy na temat naukowości metafizyki wyrażał
dosadnie:
289 A. Mahrburg, Historia nauki, [w:] Poradnik dla samouków, cz. II, Warszawa 1899, s. 569.
290 Tamże, s. 588.
291 J. Jadacki, Filozofia polska XIX i XX wieku…, s. 214.
292 Tamże, s. 215.

158 Wiek XX

Zapewne, systemy metafizyczne są trudne w pewnym znaczeniu, ale trud-


ność ta tkwi nie w ich rzeczywistej głębi naukowej, lecz właśnie w płytkości
i zupełnej dowolności ich twierdzeń, ubranych w uroczystą szatę wyszukane-
go słownictwa i stylizacji, w tym, że usiłujemy pojąć naukowo to, co w isto-
cie nic wspólnego z nauką nie ma, że wreszcie metafizyka spekuluje nad
urojeniami, które podaje za najbardziej rzeczywiste przedmioty293.
W metafizyce mieszczą się także rozważania na temat bytu transcendentnego,
które Mahrburg uważał za pozbawione podstaw.
Żeby rozstrzygnąć czy w systemie wiedzy naukowej metafizyka jako nauka
o bycie transcendentnym jest potrzebna i możebna, należałoby nasamprzód
zadać sobie pytanie, czy mamy taki przedmiot do badania, jak byt tran-
scendentny, czy samo takie postawienie kwestji ma sens jaki, bo na pytania
niedołężnie sformułowane próżno oczekiwać odpowiedzi, któreby miały
wartość naukową294.
Nie oznaczało to jednak, aby Mahrburg kwestionował dorobek dotychcza-
sowej nauki, która na ogół kierowała się ku celom określanym przez przedsta-
wicieli nauk humanistycznych. Sfera wartości odgrywa bowiem decydującą
rolę w ludzkich motywacjach.
Stanowisko humanistyczne daje pogląd na świat i życie takie, jakimi czło-
wiek pragnąłby je mieć, do jakich dąży. Ale, żeby osiągnąć cenione przez się
wartości i zakładane cele, trzeba się rachować z warunkami obiektywnemi,
które poznajemy ze stanowiska naturalistycznego295.
W kwestii uprawiania nauk humanistycznych Mahrburg przyjmował sta-
nowisko socjologizujące, gdyż jedynymi faktami, jakie można było stwierdzić
są zdarzenia historyczne, które powodowane są przez ludzi. Dlatego uważał,
że historyk ma za zadanie interpretowanie zdarzeń historycznych właśnie
z takiej perspektywy. Dokładnie takiej samej postawy oczekiwał od filozofów:
od historyka filozofii oczekujemy nie teoretycznej oceny wartości różnych
historycznie danych poglądów filozoficznych, nie oceny o ile zdaniem jego
i z jego teoretycznego stanowiska taki lub inny pogląd posiada aktualną
293 A. Mahrburg, W sprawie naukowości metafizyki, „Ogniwo” 1903, nr 31, s. 729. Jest to
w zasadzie recenzja książki Mścisława Wartenberga, Obrona metafizyki. Krytyczny wstęp do
metafizyki, Kraków 1902.
294 Tamże, s. 730.
295 A. Mahrburg, hasło Humanizm…, s. 193.

3. Na przełomie wieków 159

wartość naukową, lecz oczekujemy oceny historycznej, i tylko takiej. Ta zaś


polega na tym, ażeby po możliwie wiernym odtworzeniu danego poglądu
filozoficznego jako faktu, wykazać jakie poprzedzające i spółczesne okolicz-
ności fakt ten uwarunkowały i jak z kolei fakt ten odegrał rolę okoliczności,
warunkującej inne zjawiska dziejowe tego samego lub innego rodzaju296.
Nie inaczej także pojmował także zadania etyki, która jest nauką tylko
dlatego, że „kwestionując heteronomiczny charakter sankcji moralnych, musi
zarazem przyjąć, że moralność jest nieuniknionym produktem rozwoju spo-
łecznego”297. Ograniczał zarazem jej zakres przedmiotowy do nauki o moral-
ności.
Trzeba przypomnieć o zasadniczej różnicy w zapatrywaniach politycz-
nych, jaka dzieliła Mahrburga i Pawlickiego. Czasopismo „Kraj” było wyda-
wane w Petersburgu, i było organem polskich słowianofilów, którzy aprobo-
wali przywództwo duchowe i kulturowe Rosji wśród narodów słowiańskich.
W Polsce zwolenników słowianofilstwa nie brakowało, ale reprezentowali oni
na ogół stanowisko, że to właśnie Polska ze względów historycznych i cywi-
lizacyjnych jest naturalnym przywódcą narodów słowiańskich. Zapewne dla-
tego Mahrburg ze swoją filozofią nigdy nie trafił na patriotycznie ukierun-
kowane warszawskie salony. Nawet późniejsze osadzenie go w warszawskiej
Cytadeli nie wpłynęło na zmianę uprzedzeń żywionych wobec niego przez
warszawskie elity nauki i kultury. Zupełnie inna była sytuacja z Pawlickim,
który brylował na krakowskich salonach. Nikt mu bowiem nie zarzucał posta-
wy nie dość patriotycznej względem sprawy niepodległości Polski.
Stefan Pawlicki jako filozof
Swoje stanowisko wobec miejsca i roli filozofii w systemie nauk i w kultu-
rze Stefan Pawlicki wyłożył w pracy Kilka uwag o podstawach i granicach filo-
zofii wydanej jeszcze w 1878 r. Praca ta była także reakcją na pozytywistyczne
zdetronizowanie filozofii z pozycji królowej nauk. Pisał w tej rozprawie:
Niegdyś piastunka nauk wszystkich, później ich mistrzyni i królowa, ma te-
raz filozofia nagle wykazać się, już nie z prawami do tronu, lecz po prostu

296 A. Mahrburg, Historia nauki…, s. 582.


297 Pisma filozoficzne Adama Mahrburga, pod red. W. Spasowskiego, t. 2, Warszawa 1914,
s. 315.

160 Wiek XX

do tytułu zwykłej nauki. […] Zaprzeczono jej prawa do nauki. Musi więc albo
dowieść, że nią jest, albo ustąpić na zawsze298.
Przy okazji kwestionował wszelkie fizykalistyczne próby zawężenia jej
przedmiotu. Nie zgadzał się też na koncepcje uważające filozofię za syntezę
wszystkich nauk czy może raczej za ich esencję. Mirosław Mylik trafnie zatem
zauważa, że to
wszystko sprawia, że klasycznej wersji filozofii nie można ujmować i upra-
wiać jako nauki typu przyrodniczego, bądź też jako kontynuacji nauk szcze-
gółowych299.
Aprobował natomiast pogląd, którego źródeł doszukiwał się w koncepcji
„filozofii pierwszej” Arystotelesa: „Ona sama ma cel w sobie i obejmuje sys-
tem prawd, niezależnych od doświadczenia, od świata zewnętrznego”300. Tak
więc ks. Stefana Pawlickiego można uznać za przedstawiciela klasycznej kon-
cepcji uprawiania filozofii. Pogląd taki podziela większość historyków polskiej
filozofii301.
Różnica w ogólnym zapatrywaniu na filozofię i jej przedmiot pomiędzy
Pawlickim a Mahrburgiem nie była aż tak duża, jak mogłoby się na pierwszy
rzut oka wydawać.
Z krótkiego przeglądu historyi wyrazu [chodzi tu o filozofię – SK] to widocz-
nem, że zrazu oznaczał ogólną wiedzę teoretyczną świata w przeciwstawie-
niu do praktycznych umiejętności, od czasu zaś Sokratesa, wiedza teoretycz-
na koncentruje się w poznawaniu duszy ludzkiej, a zwraca się zarazem do
celu praktycznego, do kreślenia praw postępowania moralnego, do ukła-
dania zakonu ludzkiego. Ten charakter psychologiczno-moralny pozostanie
odtąd do końca główną filozofii greckiej cechą i zasługą302.
Mahrburg, jako uczeń Wilhelma Wundta, twórcy psychologii naukowej, tak-
że reprezentował stanowisko uznające aktywną rolę czynnika psychicznego
w poznawaniu rzeczywistości.

298 S. Pawlicki, Kilka uwag o podstawach i granicach filozofii, Kraków 1878, s. 1.


299 M. Mylik, Stefan Pawlicki: jeden z prekursorów nauki polskiej, Warszawa 2005, s. 98.
300 S. Pawlicki, Kilka uwag o podstawach i granicach filozofii…, s. 4.
301 Zob. M. Mylik, Stefan Pawlicki: jeden z prekursorów nauki polskiej…, s. 95–96.
302 S. Pawlicki, Historia filozofii greckiej, t. I, Kraków 1890, s. 49–50.
3. Na przełomie wieków 161

Zasadnym wydaje się pogląd, że to studia nad filozofią Kartezjusza po-


zwoliły mu klasyczne stanowisko godzić ze współczesnymi mu poglądami fi-
lozoficznymi. Dlatego pisał:
Tak więc pewnik: wiem, że jestem, łącząc byt i myślenie moje w jedną pier-
wotną syntezę, staje się prawdziwym fundamentem poznania, będąc i głów-
nym aktem jego a zarazem najbliższą rzeczywistością, od której wychodzi
lub do której wraca303.
Pawlicki posiadał szerokie zainteresowania naukowe, zajmował się nawet
antropologią oraz archeologią. Dlatego też jego polemiki prowadzone na ła-
mach polskich czasopism dotyczyły różnych dziedzin nauki. Czuł się zwłasz-
cza zobowiązany do prowadzenia polemik w sprawach natury filozoficzno-
-teologicznej. Niejednokrotnie Pawlicki potrafił być nieprzyjemny wobec tych
swoich oponentów, którzy pozostawali głusi na jego argumenty lub z braku
dostatecznej wiedzy nie potrafili nadążyć za jego tokiem wywodu. Wówczas
„Dosyć cierpkim, jak na jego delikatność dość cierpkim, stawał się, gdy w dys-
kusji ktoś nie dorastał do jego podstawowych umiłowań”304. Był bezkompro-
misowy zwłaszcza wtedy, gdy kwestionowano autorytet i naukę Kościoła. Nie
rozdzielał przy tym spraw Kościoła, nauki i przyszłości narodu polskiego,
gdy nawoływał: „Dzisiaj wobec ciosów, wymierzanych z zadziwiającem wyra-
chowaniem, w samą rdzeń chrześcijaństwa, Kościół powoływa wszystkich do
broni, do walki”305. Walczyć można na różne sposoby, ale Pawlicki wykorzy-
stywał do tego celu oręż, którym władał najlepiej – swoje cięte pióro.
O samym Pozytywizmie Pawlicki nie miał dobrego zdania, gdyż scharak-
teryzował go krótko: „utopie Comt’a i jego adeptów”306. W innym zaś miejscu,
polemizując z tymi, którzy podważali autorytet Biblii, głosił:
W ciągu tej krótkiej pracy, trzy razy do jednej i tej samej przychodziliśmy
konkluzyi, do zupełnej bezzasadności twierdzeń i obliczań materyalistow.
W świecie artystycznym od dawna znaną była sztuka i literatura fantastycz-
303 S. Pawlicki, Kilka uwag o podstawach i granicach filozofii…, s. 11. Pawlicki nawiązuje tu
bezpośrednio do Medytacji Kartezjusza, które sam przetłumaczył w 1866 r., choć nigdy
ich nie opublikował. Zachował się tylko rękopis tego tłumaczenia przechowywany w Bi-
bliotece Jagiellońskiej. Zob. mój artykuł Stefana Pawlickiego (1839–1916) pierwsze polskie
przekłady „Medytacji Kartezjusza” oraz „Rozprawy o pierwszej metodzie”, „Idea: Studia nad
strukturą i rozwojem pojęć filozoficznych” 2015, t. XXVII.
304 A. Grzymała-Siedlecki, Niepospolici ludzie w dniu swoim powszednim, Kraków, s. 71.
305 S. Pawlicki, Kilka uwag o podstawach i granicach filozofii…, s. 11.
306 Tamże, s. 24.

162 Wiek XX

na; materyaliści w świecie uczonym stworzyli fantastyczną chronologię. Ich


to zasługa!307.
Polemika pierwsza – wokół rozprawy Teorya celowości ze
stanowiska naukowego. Studyum filozoficzne Adama Mahrburga
Tego rodzaju przekonania stały w oczywistej sprzeczności z pozytywi-
stycznym światopoglądem Adama Mahrburga. Już w swej głośnej rozprawie
Teorya celowości ze stanowiska naukowego kwestionował w ogóle możliwość
istnienia Absolutu, bo nawet jeśli miałby on przymioty, jakie przyznaje mu
tradycja teologiczna, to wcale nie musiałyby one być walorami pozwalający-
mi zajmować pozycję nadrzędną nad wszystkimi innymi bytami. Szczególnie
wymowny był tu wywód Mahrburga poświęcony istnieniu Boga poza czasem:
Możnaby zresztą powątpiewać, czy wyrugowanie z umysłu boskiego kate-
goryi czasu, czyli zdolności odróżniania rzeczy teraźniejszych od przeszłych
i przyszłych, zapewnia mu w jakimkolwiek stopniu wyższość, bo w każdym
razie, albo my jesteśmy w błędzie, gdy urodzenie swoje uważamy za prze-
szłość i śmierć za przyszłość, albo umysł boski, który tych momentów cza-
sowo rozróżnić nie może, jakie się dla niego w teraźniejszości zlewają. To
tylko pewna, że znaną postać zaburzeń umysłowych, gdy pacyjent przeszłe
lub przyszłe wypadki bierze za teraźniejsze, powszechnie uważamy za upo-
śledzenie: w koncepcyi więc antropologicznej umysłu najwyższego cecha ta
za ujemną ujść musi308.
Publikacja Mahrburga była zainspirowana jego krytyczną oceną znanej
pracy ks. Morawskiego Celowość w naturze (1887).
Mahrburg kwestionował także możliwość zyskania jakiejkolwiek wiedzy
o charakterze naukowym na temat Absolutu.
Tak więc „rozum najwyższy”, niby antropomorficznie pojęty, nie posiada naj-
istotniejszych cech i warunków rozumu ludzkiego: ani wiedzy doświadczal-
nie zdobytej, ani myślenia dyskursywnego w warunkach czasu, ani funkcy-
jonalnej zależności od warunków cielesnych; naodwrót w ten sposób pojęty
307 S. Pawlicki, Antropologia przedhistoryczna i chronologia Mojżesza. Odpowiedź na rozprawę
Dr. Libelta: „Mieszkania nawodne przedhistoryczne” (Dokończenie), „Tygodnik Katolicki”
1871, nr 14, s. 222.
308 A. Mahrburg, Teorya celowości ze stanowiska naukowego. Studyum filozoficzne, „Rozprawy
i Sprawozdania z Posiedzeń Wydziału Historyczno-Filozoficznego Akademii Umiejętności”
1888, t. XXII, s. 285.

3. Na przełomie wieków 163

rozum najwyższy każe przypuszczać takie jakościowo nowe cechy, których


naukowo poznać i objaśnić niepodobna309.
Człowiek nie może więc posiadać wiedzy na temat Boga, która by podlega-
ła rygorom naukowym, a zatem w jego mniemaniu teologia nie ma racji bytu.
Pawlicki jako duchowny nie mógł oczywiście się godzić na zakwestiono-
wanie naukowości teologii. Mahrburg bowiem w swej pracy pisał:
teleologja zasadniczo nie może być ze stanowiska naukowego usprawiedli-
wioną, więc tem samem wszelkie konsekwencyje tej doktryny i wszelkie na
niej oparte konstrukcyje przyrodniczo-filozoficzne upaść muszą310.
Ostateczna konkluzja Mahrburga brzmiała jednak tak:
Zdaje się, iż widzieliśmy z dostateczną dokładnością, że antropomorficz-
na koncepcyja rozumu najwyższego nie daje się utrzymać ani ze względu
na wskazane jej źródła (analogja do poznanych umysłów ludzkich), ani ze
względu na metodę (superlatywizm)311.
W swej polemicznej recenzji Pawlicki bronił nie tylko teologii, ale i chrze-
ścijaństwa w ogóle. W pewnym sensie postrzegał rozprawę Mahrburga w ka-
tegoriach jakiejś mody, która nakazywała wielu myślicielom występować prze-
ciwko religii z pozycji rzekomo naukowych.
Wywołała w czytelnikach, o ile dowiedzieliśmy się, wcale różne uczucia, bo
ci, którzy z wyżyn pozytywizmu patrzą się na świat i jego dzieje, z głośnym
aplauzem przyjęli ją jako antychrześciańską manifestacyą inni, którzy nie zdo-
łali jeszcze wznieść się tak wysoko, ubolewają, że Akademia ogłosiła rzecz do-
syć wstrętną dla chrześciańskiego czytelnika. Akademia jednak nie odpowia-
da za tendencye religijne piszących; oznacza tylko pewne minimum wartości
naukowej i stylistycznej, którą praca koniecznie posiadać musi, a tę wartość
niewątpliwie ma rozprawa p. Mahrburga, nawet w dość wysokim stopniu, je-
śli bierzemy w rachubę oczytanie autora, styl ożywiony i potoczysty, łatwość
w argumentowaniu. Tego rodzaju przymioty nie wykluczają wszakże mnó-
stwa sofizmatów i błędne na wskróś myślenie, pochodzące z dość powszech-
nego już w starożytności przesądu, jakoby wielowiedza była mądrością312.
309 Tamże.
310 Tamże, s. 336.
311 Tamże, s. 286.
312 S. Pawlicki, Recenzja Teorya celowości ze stanowiska naukowego. Studyum filozoficzne przez
Adama Mahrburga. (Kraków, 1888, str. 176, 8 vo), „Przegląd Polski” 1889, t. 91, s. 172.

164 Wiek XX

Pawlicki nie żałował słów krytycznych przeciwko stanowisku zaprezento-


wanemu przez Mahrburga:
Raz wszedłszy na drogę oskarżeń, można bez końca krytykować wszystko, co
Stwórca zdziałał. Ubolewamy, że nasz filozof także udał się w ślady niemiec-
kich pyszałków, odkrywających same ujemne strony w przyrodzie313.
Zarzut Pawlickiego miał w tym przypadku szerszy zakres, gdyż był skie-
rowany nie tylko do samego Mahrburga, ale także do większości polskich po-
zytywistów wzorujących się lub nawet tylko odwołujących się bezkrytycznie
do niemieckich filozofów tego czasu. Nie chodziło tu zatem tylko o wykaza-
nie błędności argumentacji polemisty, ale także o zakwestionowanie pewnej
tendencji w polskiej filozofii, która w miejsce własnych dociekań wprowadza
gotowe wzorce zaczerpnięte z filozofii obcej.
Pawlicki w polemicznym zapale nie ustrzegł się jednak argumentów nie-
merytorycznych, jak na przykład taki:
Nie pisząc krytyki wyczerpującej, lecz tylko uwagi luźne o rozprawie p. Mah-
rburga, tak jak odpowiadają ramom naszej kroniki, moglibyśmy tutaj zatrzy-
mać się, dostatecznie wykazawszy błędne stanowisko, na którem oparł au-
tor swoją, w szczegółach uczoną, w ogólnych wywodach chybioną pracę314.
Niektóre z zarzutów zostały też nieco przerysowane: „Ale najbardziej
charakter ten występuje na str. 160, gdzie winę za ludożerstwo zwala autor
na Stwórcę”315. Mahrburg zaś przytoczył często podnoszony w Pozytywizmie
argument o automatycznej aprobacie wszelkiego zła przez Stwórcę, w tym
również kanibalizmu, co wynikać miało z założenia o boskiej wszechmocy
i wszechwiedzy.
Przedmiotem krytyki Pawlickiego stały się w tym przypadku także zapew-
nienia Mahrburga o tym, że nie zwalczał religii, a tylko zachowywał wierność
dążeniu do prawdy:
Niechaj teraz p. Mahrburg sam osądzi prawdziwość słów swoich, że rozpra-
wą swoją nie potrąca niczyjej wiary lub jej podstaw! Niechaj sam powie, czy
w istocie „wszelka drażliwość znika” dla czytelników katolickich, gdy im kto
dowodzi, że „pojęcie rozumu najwyższego nie da się naukowo uzasadnić”316.
313 Tamże, s. 175.
314 Tamże, s. 178.
315 Tamże.
316 Tamże, s. 180.

3. Na przełomie wieków 165

Na polemiczną recenzję Pawlickiego sam Mahrburg nie mógł replikować,


jako że Akademia Umiejętności w swych rozprawach nie przewidywała miej-
sca na repliki. Natomiast replik doczekały się inne krytyczne recenzje rozprawy
Teoryi celowości ze stanowiska naukowego. Cztery z nich zostały zamieszczo-
ne w pośmiertnie wydanych dziełach zebranych Mahrburga w opracowaniu
i pod redakcją jego ucznia, Władysława Spasowskiego. Zostały one jednak
przez redaktora nieco wygładzone, a przez to ich polemiczna ostrość nie jest
tak widoczna317.
Polemika druga – wokół Historii filozofii greckiej
Stefana Pawlickiego
Mahrburg uważał historię za najważniejszą z nauk humanistycznych,
gdyż sądził, że przeszłość wywiera, najczęściej nieuświadamiany, wpływ na
postępowanie człowieka i z tej racji, że każdy jest produktem przeszłości.
Dlatego specyficznie pojmował rolę historii filozofii, bo to ona miała właśnie
wykazywać związek koncepcji filozoficznych z życiem społecznym. Idee filo-
zoficzne traktował bowiem jako narzędzie, którym człowiek może się posłu-
giwać w dziele przekształcania świata. Mahrburg sądził, że wszyscy ludzie
posługują się takim narzędziem, a zatem obok filozofii naukowej istnieje tak-
że filozofia potoczna, która ujawnia się w praktycznej działalności jednostek
i zbiorowości ludzkich. Tego typu filozofia jest wypadkową rozwoju społe-
czeństwa, a więc zawiera powiązane ze sobą w jedną konceptualną całość zja-
wiska kulturowe, społeczne, a także przyrodnicze318. Metafizyka, choć odrzu-
cał możliwość uznania jej za naukę, odgrywała znaczącą rolę w tym procesie,
przede wszystkim jako psychologiczna determinanta. Dlatego sformułował
specyficzny pogląd na przedmiot historii filozofii jako „zbadanie i wykład po-
wstania i rozwoju pojęć i poglądów filozoficznych”319. Nie stała ona w sprzecz-
ności z definicją sformułowaną przez Pawlickiego, dla którego:
Te usiłowania, dźwigane wspólnym zapałem, zmierzające do jednego celu,
ażeby urzeczywistnieć wiedzę pierwszych przyczyn bytu, w myśli naprzód,
potem w życiu, są historyą filozofii320.
317 Pisma filozoficzne Adama Mahrburga, pod red. W. Spasowskiego, t. I, Warszawa 1914,
s. 211–250.
318 Zob. M. Uliński, Mahrburg Adam, hasło w: Encyklopedia filozofii polskiej, t. 2, Lublin 2011,
s. 19.
319 A. Mahrburg, Historja filozofji, [w:] Poradnik dla samouków, cz. II, Warszawa 1899, s. 572.
320 S. Pawlicki, Historia filozofii greckiej, t. I, Kraków 1890, s. 56.

166 Wiek XX

Sam Mahrburg, będąc z przekonania ateistą, dostrzegał pozytywną rolę


i znaczenie chrześcijaństwa w historii ludzkości, ale nie uważał go za decydu-
jący czynnik kształtowania się kultury ogólnoludzkiej. Pawlicki zaś był o tym
przekonany, dlatego pisał następująco:
wiadomo powszechnie, że historya ludzkości rozpadła się na dwie połowy
przez narodzenie Chrystusa Pana. Wypadek to taki nadzwyczajny, że nawet
ci co nie wierzą, datują od niego nową erę. Trudno rzeczywiście zaprzeczyć.
prawdzie oczywistej, jako wystąpienie Zbawiciela wywarło wpływ nieobli-
czony na dalszy rozwój świata starożytnego. Jeżeli w historyi politycznej
i społecznej jest to widocznem, był jeszcze daleko większym wpływ chrze-
ściaństwa na rozwój umysłowy narodów, zwłaszcza w naukach moralnych
i filozoficznych321.
Pawlicki akcentował także kulturotwórczą rolę Kościoła zarówno w prze-
szłości, jak i w czasach sobie współczesnych. Właśnie Kościół wywarł i na-
dal wywiera przemożny wpływ na bieg zdarzeń przez to, że jak żadna inna
instytucja nigdy nie kwestionuje przeszłości, a wręcz przeciwnie, stanowi ona
w nim podstawę każdej podejmowanej decyzji.
A tak po raz setny stwierdzoną została tradycya czcigodna, według której
kościół rzymski nigdy nie zrywa z przeszłością klasyczną, lecz co w niej jest
dobrem, pięknem i prawdziwem. zwyczajem przezornych budowniczych,
wciela jako materyał pożądany, do gmachu wiedzy i potęgi swojej322.
Jego poglądy odbiegały więc od linii programowej klasycznego Pozytywizmu.
Mahrburg, uważany często za najwybitniejszą postać polskiego Pozytywi-
zmu, upatrywał w chrześcijaństwie także przeszkody, a nie czynnik stymulu-
jący zmiany dziejowe. Wedle niego naukowa analiza przeszłości jest możliwa,
gdyż filozofia nie jest oderwana od rzeczywistości, ale zawsze oddaje porzą-
dek rzeczywistości, zwłaszcza społecznej, w której została sformułowana.
Pomiędzy rzeczywistością a filozofią istnieje zatem sprzężenie zwrotne, gdyż
każda nowo sformułowana teoria filozoficzna wpływa także na postrzeganie
rzeczywistości. Dzięki temu bez przerwy postępuje proces wzbogacania kul-
tury, nieustanne jej „odradzanie” na coraz wyższym poziomie:

321 Tamże, s. 62.


322 Tamże s. 9.

3. Na przełomie wieków 167

Odrodzenie filozofii splata się nierozerwalnie dziejowo z odrodzeniem sztu-


ki i literatury, z odrodzeniem i reformą religijną i kościelną, z przewrotem
w stosunkach politycznych i ekonomicznych z odkryciami geograficznymi
i rozszerzeniem widnokręgu umysłowego w ogóle323.
Koncepcja Mahrburga nie przewidywała zatem zjawiska regresu kulturowego
i była zgodna z ogólnymi założeniami Pozytywizmu. Był też przekonany o de-
cydującym wkładzie nauki we wzbogacanie kultury, dlatego też można upa-
trywać w nim także prekursora nurtu zwanego później kulturalizmem. Skład-
niki kultury duchowej i materialnej to całokształt dorobku ludzkości, a zatem
badanie kultury to nie tylko badanie jej przejawów, lecz także ich wzajemnych
zależności. „Historia kultur bada dzieje wszystkich składników kultury mate-
rialnej i duchowej w ich wzajemnej zależności i stosunkach do siebie”324. Nie
jest przy tym jednak jasne, na ile historia kultury różni się od historii samej
nauki. Mahrburg postulował więc badanie kultury od jej wnętrza, a nie tylko
przez sam opis jej wytworów.
Adam Mahrburg słynął także z upodobania do prowadzenia polemik,
w których często przekraczał granice dobrego smaku. Dla przykładu, recen-
zując książkę Stanisława Brzozowskiego Zasady psychologji popularnie wyło-
żone stwierdził m.in.:
Rozdziały o uwadze, o uczuciach, nie mają nic wspólnego z tym, co się dzie-
je w psychologji dzisiejszej, są czczym gadulstwem, prędzej wulgarnym niż
popularnym. Z Zasad psychologji nieprzygotowany czytelnik może wynieść
tylko mgłę, w której brnie wciąż po omacku sam autor. Forma tyleż warta,
co i treść: trąci tandetą325.
Spór Brzozowskiego z Mahrburgiem trwał długo i przybierał formy zgoła
groteskowe. Sam Mahrburg posuwał się do złośliwości, które nie przystały
poważnemu uczonemu. W recenzji Logiki Brzozowskiego złośliwy krytyk na-
pisał: „Umysł autora jest tak dalece antylogiczny, że nawet nie potrafi ściśle
powtarzać najeżonych w podręcznikach przykładów”326.

323 A. Mahrburg, Historja filozofji…, s. 584.


324 Tamże, s. 459.
325 A. Mahrburg, Recenzja książki Stanisława Brzozowskiego „Zasady psychologji popularnie wy-
łożone”, Książka dla wszystkich, Warszawa 1901, „Książka” 1905, nr 8, s. 301.
326 A. Mahrburg, Recenzja książki Stanisława Brzozowskiego „Logika”, Książka dla wszystkich,
Warszawa 1905, „Książka” 1906, nr 7, s. 264.

168 Wiek XX

Brzozowski oczywiście nie pozostawiał ataków Mahrburga bez odpowiedzi.


P. Mahrburg zdobył sobie sławę człowieka dowcipnego wytrwałością, z jaką
następował na nagniotki prof. Struvego itp. inwalidów, ciężkich. nierucho-
mych i nieniebezpiecznych. Nie stanowi on pod tym względem wyjątku.
Takich rozzuchwalonych bezkarnością swą i powodzeniem zgóry przychylnie
usposobionej publiczności, analogowych żółciowców liczyć można w War-
szawie na tuziny. Są niebezpieczni, gdyż są bezwiedną parodją pierwiastków
opozycyjnych i niekiedy występują z niemi solidarnie. Najniebezpieczniejsi
jednak są dla samych siebie, gdy uwierzywszy we własny dowcip i wiel-
kość, okazać się ośmielą bez żadnych osłaniających pozorów i form, gdy się
przestaną krępować. Dlatego niebezpieczną jest dla nich szczególniej chwila
gniewu. Z niego rodzą się dokumenty w rodzaju repliki „Książki”327.
Nie wszyscy ówcześni filozofowie podejmowali jednak polemikę z Mahr-
burgiem, tak jak uczynił to Brzozowski. Wynikało to z faktu, że powaga ka-
tedr uniwersyteckich nakazywała im wzdragać się przed używaniem języka
podobnego do tego, który stosował Mahrburg. Tego rodzaju ograniczenia nie
obowiązywały w sporze z Brzozowskim, bo obaj funkcjonowali poza środowi-
skami akademickimi. Dlatego w ich polemicznych wystąpieniach zauważyć
można swoistą zawiść wobec tych, którzy tego zaszczytu dostąpili.
Gdy Adam Mahrburg recenzował Historię filozofii Pawlickiego, miał już
ugruntowaną sławę nieprzejednanego, i złośliwego niekiedy, polemisty. Oczy-
wiście pisał swoją recenzję najwyraźniej pamiętając krytyczne uwagi Paw-
lickiego do jego opracowania na temat celowości, dlatego jego zarzuty tylko
pozornie wydają się wielkiej wagi.
Jakkolwiek prostym wydaje się to określenie, jednak samouk zabierający się
do historii filozofji powinien je dobrze uprzytomnić sobie, często bowiem
może napotkać autorów, którzy z różnych powodów będą. usiłowali wpro-
wadzić go w błąd co do rzeczywistego znaczenia historji filozofji, którą np.
prof. ks. Stefan Pawlicki w swojej Historji filozofji greckiej określa w następu-
jący sposób: „Usiłowania zmierzające do jednego celu, ażeby urzeczywistnić
wiedzę pierwszych przyczyn bytu, w myśli naprzód, potym w życiu, są histor-
ją Filozofji” (str. 56). Oczywiście jest to chyba określenie dziejów metafizyki

327 S. Brzozowski, Nasz oświecony oportunizm i jego akademicy, „Głos. Tygodnik naukowo-
literacki, społeczny i polityczny” 1905, nr 1, s. 7.

3. Na przełomie wieków 169

i dziejów t. zw. filozofji praktycznej, ale pod żadnym pozorem nie może się
ono stosować do historji filozofji328.
Takie postawienie sprawy w ujęciu zaprawionego w polemikach naukow-
ca wskazuje, że celem jego napastliwych uwag nie jest treść recenzowanej
książki, ale osoba jej autora.
Oczywistym jest tu bowiem, że świat starożytny przedstawiony został
w Historii filozofii greckiej nieomal dokładnie wedle przekonań Mahrburga
na temat przedmiotu historii filozofii. Polemista sięgnął więc do języka, który
pod pozorem naukowości atakuje wprost autora, prawie nic nie mówiąc o tre-
ści atakowanego dzieła.
Stanowisko autora jest teologiczno-kościelne, często nietolerancyjne: w filo-
zofji greckiej wstecz znajduje „oddźwięki prawdy objawionej”, mity uważa
za „resztki świętych tradycji, które po upadku rodzaju ludzkiego i pierw-
szym buncie ocalały” (88); według autora „dzikiego ludu właściwie nigdy
nie było; były tylko ludy zdziczałe które utraciły pierwszą kulturę” (41); „do
utworzenia filozofji potrzeba było tak wyjątkowych warunków, jakie Opatrz-
ność zgotowała ukochanej Helladzie, aby mogła być piastunką wszystkich
idealnych porywów ducha ludzkiego i przygotować drogę dla apostołów
chrześcijaństwa” (41)329.
Szczególnie ta ostatnia uwaga wydaje się wielce chybiona, bo sam Mahrburg
uważał, że człowiek jest produktem przeszłości i ona wywiera na niego prze-
możny wpływ. Z tej racji oczywistym byłoby potraktowanie starożytnej Grecji
jako koniecznego poprzednika chrześcijaństwa.
Mahrburg, zapewne zdając sobie sprawę ze słabości swojej argumentacji,
sięgnął po kolejne zarzuty typu argumentum ad hominem: „W argumentacji
historycznej autor często bywa bardzo nieprzymuszonym albo naiwnym”330.
W innym miejscu zaś stwierdził: „Oryginalnym badaczem autor nie jest”331.
Argumentacja taka pomijała meritum sprawy i niczego nowego nie wnosiła
do przedmiotu sporu. Podobny charakter miał także zarzut: „Język w wyso-
kim stopniu wadliwy, często uszpecony barbaryzmami, jakby pisał cudzozie-
miec”332. Problem w polemikach zaś polega na tym, że tego typu zarzuty są
328 A. Mahrburg, Historja filozofji…, s. 572.
329 Tamże, s. 622.
330 Tamże, s. 623.
331 Tamże.
332 Tamże.

170 Wiek XX

niezwykle trudne do odparcia, gdyż nawet jeśli pomawiany autor wykaże, że


się nie mylił, to i tak zarzut pozostaje.
Mahrburg o swoich racjach potrafił nie tylko przekonywająco pisać, ale
także umiał zyskiwać dla nich zwolenników. Wedle biografów
Mahrburg potrafił budzić cześć dla wiedzy, umiał rozniecać jej pragnienie.
Jedno i drugie bowiem jasnym płomieniem paliło się w jego piersi, tworzyło
cechę zasadniczą jego sylwetki filozoficznej. O szacunek dla nauki, o wol-
ność jej badań, o ścisłość metody naukowej, o wartość krytycyzmu walczył
Mahrburg, a walka ta nie była łatwą, jeśli się uwzględni ówczesne stosunki.
To też nic dziwnego, że goryczą nieraz zaprawione były jego słowa, a sąd
o ludziach i dziełach bywał nieraz ostry333.
W przypadku formułowania zarzutów wobec Historii filozofii greckiej najwy-
raźniej jednak nie chodziło o racje naukowe, ale o osobiste antypatie autora
polemiki. W rezultacie jednak dzieło Pawlickiego wyszło z tego sporu nietknię-
te, a polemizujący Mahrburg swej krytyki nie mógł uznać za sukces naukowy.
Zapewne rację ma Mirosław Mylik przy analizie prac Pawlickiego z zakre-
su historii filozofii, że można zauważyć „występowanie u niego tej koncepcji
historii filozofii, w której historyk filozofii jest przede wszystkim filozofem, ale
i w razie potrzeby świadom jest uzupełnienia własnego warsztatu badawczego
metodami bądź wynikami innych nauk, i to nie tylko nauk filologicznych czy
historycznych, ale i innych nauk empirycznych czy szczegółowych”334. Dziś
historia filozofii upodobniła się do nauk historycznych, być może ze szkodą
dla podejmowanych przez nią dociekań.
Reperkusje polemiki Pawlickiego z Mahrburgiem
Stefan Pawlicki nie mógł się spodziewać, że jego spór z Mahrburgiem wy-
kroczy poza osobiste zarzuty. Tymczasem w tym sporze zyskał potężnego so-
jusznika. Kazimierz Twardowski chciał przesłać Pawlickiemu nadbitkę swego
artykułu Psychologia wobec fizjologii i filozofii opublikowanego w dodatku do
„Gazety Lwowskiej”, który cyklicznie ukazywał się pod tytułem „Przegląd na-
ukowy i literacki”. Przedstawił w niej swe stanowisko na temat przedmiotu
psychologii, którą uważał za dział filozofii. Publikacja Twardowskiego mie-
333 F. Kierski, Adam Mahrburg, „Literatura i Sztuka. Dodatek do Dziennika Poznańskiego”
1913, nr 48, s. 756.
334 M. Mylik, Spór o koncepcję historii filozofii w Polsce, „Studia Philosophiae Christianae”
2008, nr 1, s. 92.

3. Na przełomie wieków 171

ściła się w ogólnej tendencji w ówczesnej filozofii, która pokładała szczegól-


ne nadzieje w psychologii, bo „Po wiedzy psychologicznej spodziewano się,
że zrewolucjonizuje działanie moralne ludzkości”335. Niemniej nie wszyscy
podzielali takie przekonanie, przez co artykuł Twardowskiego spotkał się
z polemiką ze strony Adama Mahrburga (1855–1913). Polemika ta została
opublikowana w „Przeglądzie Filozoficznym”, a oponent zarzucał autorowi,
że odrywając życie duchowe od fizjologii stworzył kolejną postać psychologii
spekulatywnej, gdy tymczasem deklarował, iż jest to nauka empiryczna.
Ponieważ Twardowski utrzymywał kontakt korespondencyjny z Pawlic-
kim, podzielił się w listach uwagami na temat swego polemisty. Pawlicki zre-
wanżował się własnymi doświadczeniami na jego temat. W rezultacie okazało
się, że nie tylko doświadczenia obaj mają podobne, to jeszcze w zbliżony spo-
sób oceniają kompetencje.
Podobne wrażenia z polemik z Mahrburgiem wynieśli także inni filozofo-
wie. Nie trzeba tu przytaczać dowodów oczywistej niechęci tego filozofia do
Henryka Struve, co przekładało się na bardzo krytyczne recenzje wszystkich
prac tego filozofa. Nie jest to jednak przedmiotem poniższego opracowania.
O ile Pawlicki czuł się w obowiązku bronić filozofii chrześcijańskiej przed za-
rzutami Mahrburga, to jednak w przypadku zarzutów skierowanych nie prze-
ciwko jego filozofii, a przeciwko niemu osobiście, wolał zachować milczenie.
Był bowiem obrońcą wiary i filozofii chrześcijańskiej, do czego czuł się zobli-
gowany jako osoba duchowna, natomiast zarzuty kierowane personalnie nie
miały dla niego większego znaczenia.
Za konkluzję całego sporu posłużyć może replika Brzozowskiego na pole-
mikę Mahrburga:
Ponieważ nadto p. Mahrburg nie jest w stanie zrozumieć, że jakikolwiek
inny, niż jego własny, punkt widzenia może istnieć, więc też uważa każ-
dą potępioną przez się pracę za zamach przez złą wolę przeciwko filozofji
uknuty. Przekonanie to oczywiście wzrasta w nim jeszcze, gdy spotyka się
z jakąś krytyką przeciwko sobie wymierzoną. Nie będąc w stanie zrozumieć
samej możliwości zajmowania odmiennego, niż jego własne stanowiska, wi-
dzi w każdem słowie, przeciwko sobie skierowanem. dzieło złej wiary, wynik
intrygi. spisku itd. W zdrowej atmosferze kulturalnej – takiej chorobliwej
nieprzenikliwości psychologicznej, życie postawiłoby samo przez się tamę,
a przynajmniej uczyniłoby ją nieszkodliwą dla innych. U nas jednak ogól-
335 S. Borzym, „Przegląd Filozoficzny” wobec prądów modernistycznych (1897–1905), „Archi-
wum Historii Filozofii i Myśli Społecznej” 1972, t. 18, s. 62.

172 Wiek XX

ny nastrój publicystyczny potęgowałby te skłonności wypływające z natury


umysłu p. Marburga336.
Polemika z Mahrburgiem nie wniosła więc większego wkładu do historii
filozofii polskiej. Jest to raczej zapis żalów sfrustrowanego filozofa, który miał
niewątpliwe ambicje odegrania przewodniej roli w środowisku filozoficznym.
O tym, że Mahrburg nie miał racji w tym sporze najlepiej świadczą recenzje
Historii filozofii greckiej pióra innych autorów. Franciszek Bizoń pisał o tej
książce następująco:
Dzieła z zakresu filozofii należą u nas do rzadkości; historyą zaś filozofii, któ-
raby na to imię zasługiwała, mamy dopiero po raz pierwszy przez prof. Paw-
lickiego po polsku wyłożoną. Oby tylko dzieło to w szlachetnej, iście obywa-
telskiej myśli podjęte, doszło do zamierzonego kresu; bo u nas, odwrotnie
do zasady głoszonej po świecie, że każdy początek jest trudny, - koniec bywa
najtrudniejszy. A wtedy staćby się mogło to dzieło wspólną podstawą, koło
której grupowalibyśmy poszczególne studya nad filozofią337.
Inny recenzent, Aleksander Raciborski swą recenzję Historii filozofii grec-
kiej rozpoczął pochlebną uwagą:
Pierwsza to historya filozofii greckiej, która się pojawia w naszej literatu-
rze; dotąd mieliśmy tylko tłómaczenia bardzo rozmaitej wartości. Zasługa
autora jest tem większa, że książka jego ma wiele zalet. Przedewszystkiem
czyta się ją łatwo i z zajęciem, ponieważ autor nasz pisze lekko, swobodnie
i z życiem338.
Dalej następuje zaś wyjątkowo skrupulatny rozbiór filologiczny i rzeczowy
całej książki. Recenzent wytknął autorowi wszystkie błędy natury filologicznej
i rzeczowej. Skrupulatność w ich wyliczaniu jest imponująca nawet zważyw-
szy, że część dotyczy kwestii gustu literackiego. Pawlicki bowiem lubował się
w zdrobnieniach oraz niektórych mało popularnych określeniach typu „gru-
by”, którego używał dla oznaczenia zarówno przesady, jak i zbędnej pikante-

336 S. Brzozowski, Nasz oświecony oportunizm i jego akademicy (2), „Głos. Tygodnik naukowo-
literacki, społeczny i polityczny” 1905, nr 2, s. 25.
337 F. Bizoń, Pawlicki Stefan X. Dr. Historya filozofii greckiej od Talesa do śmierci Arystotelesa.
Tom I. Kraków 1890, „Muzeum”1891, z. 2, s. 121.
338 A. Raciborski, Histoya filozofii greckiej od Talesa do śmierci Arystotelesa, przez X. dra Stefana
Pawlickiego profesora uniwersytetu Jagiellońskiego, „Kwartalnik Historyczny” 1891, R. V,
s. 95.

3. Na przełomie wieków 173

rii. Czytając tego typu recenzje autor łatwo mógłby potem w następnych wy-
daniach dokonać stosownych korekt.
Spory polemiczne mają więc na celu doskonalenie warsztatu naukowe-
go obu stron sporu. W przypadku polemik Pawlickiego z Mahrburgiem nie
o warsztat naukowy jednak chodziło, a o to, czyje argumenty zostaną utrwa-
lone w pamięci potomnych. Pawlicki, mając za sobą doświadczenia z wielu
sporów polemicznych z przedstawicielami pozytywizmu, i tym razem stanął
na wysokości zadania. Zapisał się trwale w historii polskiej filozofii nie tylko
jako niezłomny propagator religii chrześcijańskiej, ale także jako obrońca tra-
dycji filozoficznej. W efekcie o Mahrburgu historia prawie zapomniała, zaś do
Pawlickiego ciągle wracamy, dostrzegając w jego filozofii wartości nieprzemi-
jające, które zachowują swą aktualność także w epoce współczesnej.

4. SZKOŁY FILOZOFICZNE
4.1. Toruńska szkoła filozoficzna.
Recepcja myśli Tadeusza Czeżowskiego i Henryka Elzenberga
w filozofii polskiej
Zapewnienie historycznej ciągłości myśli naukowej w znacznym stopniu
warunkuje tempo rozwoju nauki w danym ośrodku a nawet w całym pań-
stwie. Naukowcy zdają się intuicyjnie odczuwać wagę tego problemu i starają
się swoje koncepcje uzgadniać z ogólniejszym zamysłem, tworząc tym samym
wspólnoty uczonych. Dla kręgu uczonych powiązanych jakimś wspólnym ry-
sem przyjęło się stosować nazwę szkoła w antycznym jej rozumieniu, gdzie
centralną postacią jest nauczyciel-mistrz przygotowujący uczniów do tego, aby
sami kiedyś zajęli jego miejsce lub stworzyli własny zespół badawczy. W takiej
szkole nie tylko ma miejsce przekaz wiedzy, ale także wspólnie rozwiązuje się
problemy. Według Jacka Jadackiego dla wyodrębnienia szkoły spośród całego
środowiska niezbędne jest uwzględnienie kilku kryteriów – „autoidentyfika-
cja, lokalizacja, genealogia i ideologia”339. Jednak ten wykaz należy poszerzyć
o jeszcze jedno kryterium, które umownie nazwać można prestiżem – środo-
wisko, które zasługuje na miano szkoły musi się czymś pozytywnie wyróżniać,
a mówiąc wprost – zasłużyć na to miano. Wedle takiego stanowiska szkoła jest
wyodrębniana dzięki:
1. Kryterium autoidentyfikacji – przynależność do szkoły dokonuje się
poprzez indywidualną aprobatę zasad, które przyjęto w niej, a zara-
zem jest się przez nią akceptowanym. Więzy naukowe są tym samym
potęgowane przez kontakty towarzyskie;
2. Kryterium lokalizacji (przestrzenne) – mieści się w jednym miejscu
lub jej przedstawiciele są rozproszeni na obszarze umożliwiającym
ścisłą współpracę i wymianę poglądów. Współcześnie odgrywa ono
coraz mniejszą rolę, gdyż efektywne możliwości wymiany poglądów
i współpracy istnieją już niezależnie od miejsca przebywania. Lokali-
zacja jest umowna, bo więź przestrzenna powstaje na skutek podtrzy-
mywanych kontaktów pomiędzy naukowcami, jak też poszczególnymi
ośrodkami. Cechą charakterystyczną dla szkoły jest więc jej swoista
ekspansja, która dokonuje się poprzez naturalne migracje kolejnych
pokoleń naukowców wywodzących się z niej;
339 J.J. Jadacki, Orientacje i doktryny filozoficzne, Warszawa 1998, s. 75.

4. Szkoły filozoficzne 175

3. Kryterium genealogiczne (genetyczne) – szkoła wywodzi się od jedne-


go lub kilku ściśle współpracujących ze sobą naukowców, których au-
torytet jest niekwestionowany. Zapewnia to ciągłość czasową trwania
szkoły, która może przetrwać nawet wiele pokoleń, niemniej jednak
jej kres jest niejako wpisany w logikę uprawiania nauki, bo niejako na
gruzach każdej szkoły może się ukształtować zupełnie nowa;
4. Kryterium ideologii (metodologiczne) – podzielane przez daną zbio-
rowość przekonanie o tym, jak należy uprawiać daną naukę oraz jak
popularyzować jej rezultaty. Jak się wydaje, wbrew pozorom szkoła
nie wymaga wspólnoty poglądów, a wręcz przeciwnie, rozwija się naj-
lepiej, gdy jest wewnętrznie zróżnicowana światopoglądowo;
5. Kryterium prestiżu – aby dane środowisko mogło być uznane za szko-
łę, musi wywrzeć zauważalny wpływ na rozwój nauki w danym środo-
wisku lub nawet w skali międzynarodowej.
Szkoła nie zawsze jest programowo ograniczona do jednej dyscypliny, stąd
w sytuacjach, gdy dochodzi do współpracy interdyscyplinarnej mówi się rów-
nie często o kole (Koło Wiedeńskie, Koło Krakowskie itp.). Możność przypisa-
nia się do szkoły jest dla naukowców także powodem do uzasadnionej dumy
z przynależności do środowiska, które w wydatny sposób przyczyniło się do
rozwoju nauki. Dlatego w polskich środowiskach akademickich w ostatnich
latach można zaobserwować wzmożone zabiegi związane z przypisaniem wła-
snemu środowisku naukowemu miana szkoły filozoficznej. Poza niekwestio-
nowaną pozycją szkoły lwowsko-warszawskiej pojawiły się kolejne nazwy, np.:
„Krakowska szkoła fenomenologiczna”, „Poznańska szkoła filozofii nauki”
czy też „Lubelska szkoła filozoficzna”, a nawet „Szkoła Elzenbergistów”340.
Można zatem zauważyć, że nieomal wszystkie liczące się w nauce polskiej
ośrodki filozoficzne podejmują starania, aby wykazać swe wyjątkowe kompe-
tencje w określonej dziedzinie. Zastanawiająca jest nieobecność w tej swoistej
licytacji toruńskiego środowiska filozoficznego. Warto się zatem zastanowić,
czy rzeczywiście na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika nie ukształtowało się
środowisko, które można by objąć wspólnym mianem „szkoły toruńskiej”?
Toruńska szkoła filozoficzna
Praktyka językowa stosunkowo niechętnie absorbuje nowe nazwy. Wy-
starczy przypomnieć perypetie ze zmianami nazewnictwa ulic czy też wcze-
340 Zob. W. Mackiewicz, Ludzie i idee. Polska filozofia najnowsza, Warszawa 2003, s. 22–53.

176 Wiek XX

śniejsze próby zmiany nazw miejscowości. Toruńska szkoła filozoficzna nie


jest jednak nazwą, która pojawia się dopiero w prezentowanym wystąpieniu.
Najprawdopodobniej pierwszy jej użył Leon Gumański, który jeszcze jako
dziekan Wydziału Humanistycznego UMK udzielił tak zatytułowanego wy-
wiadu czasopismu „Warmia i Mazury”341. Niemniej jednak nazwa jak dotąd
szerzej się nie przyjęła, a samo toruńskie środowisko filozoficzne nie przywią-
zywało większej wagi do jej rozpropagowania. Przyczyn tego stanu jest wiele,
ale najważniejszą z nich wydaje się polityka władz państwowych, które swymi
zmiennymi decyzjami przez lata skutecznie nie dopuszczały do tego, aby takie
środowisko się ukształtowało.
Aby wykazać, że na UMK można już zasadnie mówić o ukształtowaniu się
niezależnego środowiska filozoficznego, trzeba jednak cofnąć się w czasie, aż
do samych początków powstania uniwersytetu. Słabo dotąd rozpoznanym za-
gadnieniem są uwarunkowania polityczne dotyczące reaktywacji przedwojen-
nego wileńskiego Uniwersytetu Stefana Batorego w nowym miejscu i w zmie-
nionej strukturze. Wydaje się, że ówcześni decydenci polityczni w Polsce
mieli już wiarygodne informacje na temat prób odtworzenia jego działalności
na emigracji w Londynie. Wedle słów Marii B. Piechowiak-Topolskiej pierw-
sze próby reaktywacji na emigracji przedwojennego środowiska naukowego
USB miały miejsce już w 1941 r., gdy miało dojść do nieformalnego spotka-
nia wywodzących się z Wilna naukowców i absolwentów USB, którzy w cza-
sie wojny znaleźli się w Anglii342. Próby reaktywacji USB w Londynie stwa-
rzały nadzieję na symboliczne kontynuowanie działalności naukowej po to,
aby w przyszłości automatycznie przenieść ją do wolnej Polski. Informacje na
ten temat zapewne pozytywnie wpłynęły na rezultat starań środowiska toruń-
skiego o organizację własnego uniwersytetu. Niewątpliwie chodziło tu przede
wszystkim o interesy polityczne dotyczące symbolicznego zachowania ciągło-
ści funkcjonowania państwa polskiego przez kontynuację funkcjonowania
jego przedwojennych instytucji, na czym przecież skoncentrowane były tak-
że działania środowiska londyńskiego, konkurencyjnego wobec ówczesnych
władz w kraju. Filozofowie pochodzący z USB nie odgrywali tam zapewne roli
tak wielkiej, jak na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, ale za sprawą
341 L. Gumański, Toruńska szkoła filozoficzna. (Ludzie nauki), „Warmia i Mazury” 1978, nr 10,
s. 15–16.
342 M.B. Piechowiak-Topolska, Wilno w Londynie. Dzieje Uniwersytetu Stefana Batorego na
emigracji po II wojnie światowej, [w:] Nauka polska na obczyźnie. Stan i perspektywy badaw-
cze, pod red. W. Hładkiewicza i M. Szczerbińskiego, Gorzów Wielkopolski 2000, s. 51.

4. Szkoły filozoficzne 177

samego Czeżowskiego, pełniącego tuż przed wojną funkcję prorektora, stano-


wili symboliczny dowód zachowania owej ciągłości. Inaczej trudno wyjaśnić
byłoby fenomen tego, że choć kadra naukowa pochodząca z USB zasiliła sze-
regi prawie wszystkich polskich uczelni, to właśnie Toruń bez zastrzeżeń jest
uważany za kontynuację wileńskiego uniwersytetu.
Z dawnego Uniwersytetu Stefana Batorego do Torunia przeniosło się 22
samodzielnych pracowników naukowych343, w tej liczbie Tadeusz Czeżowski
i Henryk Elzenberg. Choć autor Kłopotu z istnieniem przyjechał wcześniej do
Polski, to Czeżowski znalazł się w gronie organizatorów Uniwersytetu w To-
runiu, gdzie początkowo piastował funkcję specjalnego delegata rektora „do
spraw młodzieżowych a następnie także przewodniczącego Senackiej Komisji
Kontrolnej344. Wykorzystano wówczas jego wiedzę i umiejętności z czasów,
gdy piastował funkcję sekretarza kancelarii rektoratu Uniwersytetu Jana Ka-
zimierze we Lwowie za kadencji Kazimierza Twardowskiego oraz z okresu,
gdy jako urzędnik w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicz-
nego zajmował się organizacją Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Cze-
żowski uczestniczył praktycznie we wszystkich przedsięwzięciach związanych
z organizacją toruńskiego uniwersytetu. Wywarł także niemały wpływ na jego
późniejszy kształt. W jednym z listów kierowanych do Henryka Elzenberga pi-
sał o tym, jakie wspólnie z przyszłym dziekanem Konradem Górskim określa-
ją miejsce dla filozofii i psychologii w strukturze Wydziału Humanistycznego:
Mówimy o dwóch katedrach filozofii i jednej psychologii. Na filozofię po-
zwalam sobie przedstawić Pana, opierając się na tym, co nieraz mówiliśmy
i co znalazło potwierdzenie także w liście Pańskim z Lublina. Obaj z Konra-
dem jesteśmy zupełnie jednomyślni co do tego, że obie katedry muszą być
zwyczajnymi. Jako asystentów przedstawiamy Zajkowską i Indana, którzy
oboje są na miejscu345.
Niemniej jednak może pojawić się pytanie, dlaczego przedwojennego prorek-
tora wileńskiego uniwersytetu ówczesne władze oświatowe nie wykorzysta-
ły do pełnienia kierowniczych funkcji w tworzonym właśnie uniwersytecie
w Toruniu. Sam Czeżowski nie wypowiadał się na ten temat, ale w świetle
zachowanych dokumentów i korespondencji można zasadnie sądzić, że po
343 Tamże, s. 52.
344 Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu 1945–1955, Warszawa 1957, s. 16.
345 List T. Czeżowskiego do Henryka Elzenberga z 12 sierpnia 1945 r., Dział Zbiorów Specjalnych
Biblioteki UMK, Rkps 1864/II.

178 Wiek XX

prostu nie chciał legitymizować swą osobą nowych porządków w szkolnictwie


wyższym. Zachował rezerwę, być może wynikającą tylko z niepewności co do
drogi, na której będzie przebiegała organizacja szkolnictwa akademickiego
w Polsce. Świadczy o tym wypowiedź samego Czeżowskiego, który później
wspominał: „Z działalności ogólnouniwersyteckiej wycofałem się dość szybko
przechodząc do działania na obszarze Wydziału Humanistycznego”346. Nie
do końca jest zatem prawdą, że ówczesne władze musiały tolerować przed-
wojenne elity naukowe, bo nie miały własnych. Tam, gdzie było to możliwe,
od razu przystąpiono do ideologizacji procesu nauczania. Powołanie uniwer-
sytetu w Lublinie dla ówczesnych władz miało wymiar symboliczny, bo było
w swej istocie próbą stworzenia przeciwwagi intelektualnej dla KUL. Dlatego
już 23 października 1944 r. dekretem PKWN powołano do życia Uniwersytet
Marii Curie-Skłodowskiej, a „pierwsze posiedzenie profesorów i asystentów
UMCS odbyło się 25 października”347. W ówczesnej sytuacji symboliczną wy-
mowę miało także to, że inauguracja na UMCS poprzedziła analogiczną uro-
czystość na KUL (5 listopad 1944 r.)348.
W Toruniu sytuacja była jednak diametralnie odmienna. To przedwojen-
nym profesorom USB, Tadeuszowi Czeżowskiemu i Stefanowi Srebrnemu, 24
listopada 1945 r. przypadł w udziale zaszczyt zainaugurowania zajęć dydak-
tycznych na uniwersytecie.
Rektor Ludwik Kolankowski, którego zasługi dla organizowania życia na-
ukowego w niepodległej Polsce są niepodważalne, bo wystarczy przypomnieć,
że wcześniej był także zaangażowany przy organizacji Uniwersytetu Łódzkie-
go, oparł struktury formowanego przez siebie UMK na przedwojennej kadrze
dydaktycznej. Wydaje się jednak, że wkład samego Czeżowskiego w ten pro-
ces jest ciągle niedoceniany. Dzięki niemu i jego kontaktom ściągnięto do To-
runia wielu przedwojennych naukowców. Tak ukształtowana kadra dydak-
tyczno-naukowa jednak spowodowała wkrótce, że Uniwersytet zyskał miano
„reakcyjnego”, a jego kierownictwo było nawet zmuszane do składania „sa-

346 T. Czeżowski, O początkach UMK i organizowaniu katedr filozoficznych w Toruniu, [w:]


Uniwersytet Mikołaja Kopernika. Wspomnienia pracowników, pod red. A. Tomczaka, Toruń
1993, s. 39.
347 W stołecznym Lublinie, pod red. M. Bechczyc-Rudnickiej, Lublin 1959, s. 233.
348 Tamże, s. 234.

4. Szkoły filozoficzne 179

mokrytyki” za rzekome błędy oraz nieuwzględnianie zasad marksistowskiego


materializmu dialektycznego i historycznego w badaniach naukowych349.
Próby wykazywania wyłącznie historycznego charakteru szkół filozoficz-
nych w Polsce niekiedy wiążą się z eksponowaniem ich opozycyjnej roli wobec
marksizmu. Tak to zrobili autorzy monografii o tzw. Lubelskiej szkole filozo-
ficznej, wedle których Katedra Filozofii Chrześcijańskiej była jedyną oazą nie-
zależnej myśli filozoficznej pomiędzy Berlinem a Seulem350. Takie stanowisko
jest możliwe do utrzymania wyłącznie jeśli chodzi o rozumienie niezależności
w sensie opozycji wobec marksizmu, dlatego też autorzy wspomnianej publi-
kacji głoszą, że propagowana przez nich szkoła powstała i rozwijała się w la-
tach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku. W tym czasie bowiem pol-
skie władze oświatowe metodami administracyjnymi odsunęły od nauczania
przedstawicieli krakowskiego ośrodka fenomenologicznego oraz przedwojen-
nej szkoły lwowsko-warszawskiej. Towarzyszy takiemu przekonaniu milczące
założenie, że szkoła aby trwać musi prowadzić ciągłą kierunkową działalność
dydaktyczną. Nie wydaje się to jednak trafne stanowisko, bo wielu filozofów
było prekursorami nowych trendów w nauce, choć sami nie byli nauczyciela-
mi akademickimi (np. Schopenhauer, Feuerbach, a także Karol Libelt).
Dla rozwoju dowolnego ośrodka naukowego niezbędny jest stały dopływ
nowych studentów i kształcenie własnych kadr naukowych. Z tym jednak
w Toruniu bywało różnie, co wspomina sam Czeżowski:
W końcu lat pięćdziesiątych powstała możliwość przyjmowania co roku pię-
ciu kandydatów na studia filozoficzne, ale trwało to krótko i łączna liczba
studentów, którzy ukończyli wówczas studia filozoficzne w Toruniu, nie prze-
kroczyła dwudziestu351.
Administracyjne ograniczenia spowodowały istotne problemy w funkcjono-
waniu toruńskiej filozofii, a negatywne efekty ówczesnego stanu rzeczy od-
czuwane są po dzień dzisiejszy.
Trudno dziś orzec, na ile rację mają krytycy, którzy zarzucają filozofom
bezkrytyczne przyjęcie założeń marksizmu, co doprowadziło do standaryzacji
filozofii w Polsce, a przez to do obniżenia jej społecznego autorytetu. To praw-
349 A. Tomczak, Trudne początki UMK w Toruniu, [w:] 60-lecie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
w Toruniu, pod red. Cz. Łapicza i W. Wróblewskiego, Toruń 2006, s. 47–49.
350 M. Krąpiec, A. Maryniarczyk, The Lublin Philosophical School, Lublin 2010, s. 5.
351 T. Czeżowski, Wspomnienie (zapiski do autobiografii), [w:] Uczeni polscy o sobie, t. 1, Warsza-
wa 1988, s. 162.

180 Wiek XX

da, że część środowiska filozoficznego ukształtowanego już na uniwersytecie


w Toruniu przejęła katedry i zakłady marksizmu-leninizmu czy materializmu
dialektycznego. Rzecz jednak nie w tym, że takie katedry istniały, bo zostały
odgórnie wprowadzone we wszystkich uczelniach, ale w tym, na ile skutecz-
nie były w stanie oddziaływać na młodzież. O tym, że efekty te były mierne
przekonują meldunki informatorów służby bezpieczeństwa. Studentom ów-
czesnym zarzucano:
Lekceważenie ćwiczeń wykładów marksizmu-leninizmu oraz ekonomii po-
litycznej, słabą frekwencję na zajęciach z tych przedmiotów względnie od-
rabianie innych prac w czasie wykładów marksizmu-leninizmu i ekonomii
politycznej. […] Na Wydziale Sztuk Pięknych na tych samych zajęciach stu-
dentka O. czytała książki z zakresu literatury pięknej, a studentka G. zamiast
robić notatki robiła na drutach352.
Obniżeniu autorytetu filozofii niewątpliwie sprzyjało także odsunięcie od dy-
daktyki zarówno Czeżowskiego, jak i Elzenberga.
Sytuacja polskich filozofów była w latach pięćdziesiątych dwuznaczna,
a wynikało to z dwóch powodów. Po pierwsze pod pretekstem likwidacji stu-
diów filozoficznych przeniesiono w stan spoczynku znaczną część przedwo-
jennych kadr naukowych, zastępując w miarę możliwości kadrami zdeklaro-
wanych marksistów, stąd też etykieta „filozofa” kojarzyła się niekiedy z rolą
funkcjonariusza nowego porządku politycznego. Po drugie zaś na szeroką
skalę zaczęto prowadzić proces ideologizacji kadr dydaktyczno-naukowych
we wszystkich polskich uczelniach. Proces ten przebiegał pod przykrywką
reformowania polskiego szkolnictwa wyższego, a jego przejawem była mię-
dzy innymi likwidacja tradycyjnych przewodów doktorskich oraz habilitacji
i wprowadzenie wzorem nauki w ZSRR procedur pisania prac kandydackich
i doktorskich. Wszyscy ubiegający się o status pracownika naukowego musieli
w związku z tym zdawać bardzo trudny egzamin z filozofii.
Egzamin ten odbywał w Instytucie Filozofii na Uniwersytecie Warszawskim
przed komisją złożoną z filozofów marksistów. Wymagania stawianie w tym
czasie przez komisję były bardzo wysokie. Należało przestudiować w ory-
ginale 60 książek autorstwa Marksa, Engelsa, Lenina, Stalina i Mao Tse

352 Informacja dla władz partyjnych sporządzona przez POP PZPR przy UMK (1953), [w:] Powsta-
nie i pierwsze dziesięć lat UMK 1945–1956. Wybór źródeł, pod red. H. Duczkowskiej-Mora-
czewskiej, Toruń 1995, s. 308–309.

4. Szkoły filozoficzne 181

Tunga. Egzaminatorzy byli bardzo wymagający, tylko niewielu złożyło ten


egzamin za pierwszym razem353.
Niemniej jednak Tadeusz Czeżowski i Henryk Elzenberg mimo tych trud-
ności potrafili nie tylko zachować ścisłe więzi z filozofami pochodzącymi
z innych ośrodków akademickich, ale także podtrzymywali liczne kontakty
międzynarodowe. To właśnie Czeżowski był głównym organizatorem i stałym
uczestnikiem spotkań dawnych uczniów Kazimierza Twardowskiego, które
tradycyjnie odbywały się w rocznicę jego śmierci. Nie przeszkodziły temu
nawet niesprzyjające okoliczności lat powojennych. Niejako kontynuując te
tradycje, Instytut Filozofii UMK w 1995 r. organizował w Toruniu VI Ogól-
nopolski Zjazd Filozoficzny. Przygotowując się do jego organizacji, wydano
specjalnie dla uczestników publikację przedstawiającą historię ogólnopol-
skich spotkań polskich filozofów354. Miały one wówczas już 80-letnią tradycję,
a udział w organizacji wszystkich dotychczasowych zjazdów mieli prekursorzy
toruńskiej filozofii jak też pracownicy UMK. Było to symboliczne otwarcie
i wskazanie na rosnące znaczenie filozofii w Toruniu. Wydaje się, że sama
organizacja tego Zjazdu była wówczas symbolem otwartości i podkreśleniem
zintegrowania oraz aspiracji toruńskiego środowiska filozoficznego.
Recepcja filozofii Czeżowskiego i Elzenberga
w polskiej filozofii powojennej
W publikacjach poświęconych historii powojennej filozofii polskiej naj-
więcej miejsca zazwyczaj poświęca się atakowi marksistów bezpośrednio na
twórcę szkoły lwowsko-warszawskiej Kazimierza Twardowskiego i na jego
najbliższych uczniów355. Rzadko wspomina się natomiast o fakcie, że w tym
samym numerze „Myśli Filozoficznej” poddane zostały krytyce poglądy pol-
skich etyków wywodzących się ze szkoły lwowsko-warszawskiej. Elzenberg,
mimo swego krytycznego stosunku do nowej rzeczywistości naukowej, wów-
czas jeszcze uniknął bezceremonialnych ataków na swoje poglądy. Wynika-
ło to zapewne tylko z ograniczonej wiedzy zacietrzewionego krytyka. Marek

353 M. Michniewicz, Wypowiedź na spotkaniu panelowym zorganizowanym przez Klub Profesora


UMK w dniu 10 listopada 2004 r., [w:] 60-lecie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu,
pod red. Cz. Łapicza i W. Wróblewskiego, Toruń 2006, s. 51.
354 Polskiej zjazdy filozoficzne, pod red. R. Jadczaka, Toruń 1995.
355 Atak marksistów rozpoczął artykuł Henryka Hollanda, Legenda o Kazimierzu Twardowskim,
„Myśl Filozoficzna” 1952, nr 3, s. 260–312.

182 Wiek XX

Fritzhand, analizując pracę Etyka jako nauka empiryczna, zarzucił Czeżow-


skiemu nieomal skopiowanie poglądów Tatarkiewicza w dziedzinie etyki:
W gruncie rzeczy jednak przeciwieństwo między Tatarkiewiczem a Czeżow-
skim sprowadza się do różnych werbalnych sformułowań, a istota rzeczy
pozostaje ta sama. […] „Empiryczna etyka” Czeżowskiego ma tyle wspól-
nego z empirią, ile wspólnego z nią ma np. „aprioryczne doświadczenie”
znanego fenomenologa Schelera, właściwego autora tych scholastycznych
koncepcji356.
W konkluzji oczywiście pada zarzut nienaukowości, czyli sprzeczności z na-
ukami Marksa i Engelsa, a zatem i służebność interesom burżuazji. Krytyka
Fritzhanda wyraża słabość teoretyczną ówczesnych polskich marksistów nie-
zdolnych do podjęcia konstruktywnych polemik z poglądami, które zwalczali.
Pomimo tego typu ataków uczniowie Kazimierza Twardowskiego w 1959 r.
w Warszawie zorganizowali uroczystą akademię dla uczczenia dwudziesto-
lecia śmierci swego nauczyciela. Podczas tej akademii wystąpił, poza Tade-
uszem Kotarbińskim, Kazimierzem Ajdukiewiczem, Danielą Gromską, Ka-
zimierzem Sośnickim oraz Haliną Słoniewską, także Tadeusz Czeżowski
z odczytem Wkład Kazimierza Twardowskiego do teorii nauki357. Konferencja
ta ma znaczenie symboliczne, bo pokazała światu, że pomimo restrykcyjnej
polityki naukowej prowadzonej przez władze PRL, szkoła lwowsko-warszaw-
ska nadal istnieje, a osoby z niej się wywodzące nadal są aktywne nauko-
wo i ściśle ze sobą współpracują. Zatem szkoła „twardowszczyków” potrafiła
przetrwać burze dziejowe i nadal funkcjonuje, nie tylko wzbogacając polską
filozofię, ale także zachowując swoją naukową tożsamość. Dla podkreślenia
tych związków Czeżowski jako redaktor naczelny „Ruchu Filozoficznego”
wszystkie wygłoszone teksty opublikował w kierowanym przez siebie czaso-
piśmie. To właśnie na tej akademii Ajdukiewicz wygłosił publicznie credo
naukowe obowiązujące w szkole Twardowskiego:
myśl tak, abyś dobrze wiedział, o czym myślisz; mów tak, abyś nie tylko
dobrze wiedział, o czym mówisz, ale też tak, żebyś miał pewność, że ten,
do kogo mówisz, słuchając cię uważnie, będzie myślał o tym samym co i ty;

356 M. Fritzhand, O sytuacji w etyce polskiej, „Myśl Filozoficzna” 1952, nr 3, s. 131–162.


357 T. Czeżowski, Wkład Kazimierza Twardowskiego do teorii nauki, „Ruch Filozoficzny” 1959/60,
R. XIX, nr 1–2, s. 4–9.

4. Szkoły filozoficzne 183

cokolwiek twierdzisz, twierdź z taką stanowczością, na jaką pozwala siła


logiczna twojej argumentacji358.
Niewątpliwie to właśnie Czeżowski był żywym uosobieniem tego credo.
W 1963 r. w holenderskim wydawnictwie G. Reidel ukazała się monu-
mentalna publikacja o współczesnej filozofii polskiej autorstwa przedstawi-
ciela młodszego pokolenia szkoły lwowsko-warszawskiej Zbigniewa Jordana,
przedwojennego ucznia Zygmunta Zawirskiego. W swej książce bardzo wy-
soko ocenił naukowe dokonania Tadeusza Czeżowskiego. Pisał o nim mię-
dzy innymi, że był on uosobieniem wszystkich wartości i postawy naukowej
całej szkoły Twardowskiego. Jako jego zaletę wskazał także to, że nie uległ
on manierze psychologizmu, charakterystycznego dla wielu reprezentantów
szkoły. Pisał także o tym, że doświadczenia wojenne spowodowały jego na-
ukową reorientację w kierunku zagadnień z teorii nauki i relacji pomiędzy
naukami a filozofią, zawsze jednak zachowując wysokie standardy ścisłości
i naukowej precyzji359. Jordan przypomina także postać Jana Rutskiego, który
pod kierunkiem Czeżowskiego przeorientował się z prawa na filozofię i obro-
nił doktorat z filozofii360. Po wojnie dawny promotor doprowadził do wyda-
nia drukiem jego rozprawy Doktryna Hume’a o prawdopodobieństwie. Uwagi
w sprawie jej interpretacji przez Toruńskie Towarzystwo Naukowe361. Niestety
uzdolniony uczeń Czeżowskiego zginął w trakcie działań wojennych w 1939 r.
Zbigniew Jordan w swej książce uznał Logikę Czeżowskiego, obok Logiki
matematycznej Mostowskiego za najważniejszą publikację książkową z logi-
ki w powojennej Polsce362. Wiele ciepłych słów poświęcił też innej funda-
mentalnej pracy Czeżowskiego O metafizyce, jej kierunkach i zagadnieniach.
W świetle treści książki toruński filozof jawił się jako najlepszy kontynuator
tradycji szkoły Twardowskiego oraz postać, której prace w znaczącym stopniu
wzbogaciły polską filozofię. Jordan wskazał także na wielką uczciwość inte-
lektualną Czeżowskiego, który jako jeden z niewielu miał odwagę pisać, że
marksiści nie zachowywali reguł warsztatu naukowego wierząc, że przekona-
358 K. Ajdukiewicz, Pozanaukowa działalność Kazimierza Twardowskiego (Działalność dydaktycz-
na i organizacyjna), „Ruch Filozoficzny” 1959/60, R. XIX, nr 1–2, s. 31.
359 Z. Jordan, Philosophy and Ideology. The Development of Philosophy and Marxism-Leninism
in Poland since the Second World War, Dordrecht 1963, s. 42.
360 Tamże, s. 43.
361 J. Rutski, Doktryna Hume’a o prawdopodobieństwie. Uwagi w sprawie jej interpretacji, Toruń
1948.
362 Z. Jordan, Philosophy and Ideology…, s. 93.

184 Wiek XX

nia społeczne i psychologiczne są logicznie uprawomocnione, czyli popełniali


błąd zwany w logice „genetic fallacy”363.
Istotnym jest także to, że Jordan przywoływał w swej książce także postać
i poglądy Henryka Elzenberga. Uznał go, obok Benedykta Bornsteina, Adama
Żółtowskiego, Mariana Massoniusa, Wincentego Lutosławskiego, Mścisława
Wartenberga oraz Michała Sobeskiego, za postać spoza szkoły Twardowskie-
go, która wniosła największy wkład w rozwój polskiej filozofii364. W publikacji
tej przywołano też pracę Franciszka Indana.
Wydaje się, że publikacja Jordana odegrała bardzo istotną rolę w kry-
stalizacji poglądów i rozpropagowaniu osiągnięć filozofów reprezentujących
toruńskie środowisko. Niemniej jednak trudno wyjaśnić, dlaczego w wydanej
zaledwie kilka lat później publikacji Henryka Skolimowskiego Polish Analyti-
cal Philosophy autor nie skorzystał nawet z publikacji Jordana, ograniczając
się do uproszczonego i schematycznego zaprezentowania poglądów Tadeusza
Czeżowskiego. Przedstawił go także jako filozofa, który uprawiał współczesną
wersją logiki Arystotelesowskiej, czyli w zasadzie naśladowcę Łukasiewicza.
W mniemaniu autora Czeżowski był tradycjonalistą filozoficznym i wiernym
kontynuatorem szkoły Twardowskiego. Jedynym dziełem Czeżowskiego, któ-
remu poświęcono nieco uwagi były Odczyty filozoficzne (1958)365. Praca Jor-
dana posłużyła autorowi tej książki jedynie jako odsyłacz dla czytelnika do
dalszych lektur. W książce Skolimowskiego pojawia się także odwołanie do
jednej z publikacji Leona Gumańskiego.
Niemniej jednak obie publikacje, nawet pomimo merytorycznych braków
książki Skolimowskiego, dla popularyzacji toruńskiej filozofii zrobiły bardzo
wiele. Od tej pory praktycznie w każdej pracy poświęconej współczesnej fi-
lozofii polskiej sporo miejsca zajmują nazwiska Czeżowskiego i Elzenberga.
Gdy w ramach różnego rodzaju przedsięwzięć podejmowanych z okazji 1000
rocznicy powstania i chrztu Polski zespół naukowców Zakładu Historii No-
wożytnej Filozofii i Myśli Społecznej PAN w latach 1961–1967 podjął pra-
ce nad przygotowaniem słownika filozofów polskich, to uwzględniono w nim
także środowisko toruńskie. Z uwagi na fakt, że nie wszystkie postacie, któ-
re wniosły znaczący wkład w rozwój rodzimej filozofii były filozofami, przy-
jęto salomonowe rozwiązanie, dodając w tytule wyrażenie Słownik pisarzy.
363 Tamże, s. 128.
364 Tamże, s. 49.
365 H. Skolimowski, Polish analytical philosophy: a survey and a comparison with British analyt-
ical philosophy, London 1967, s. 206-208.

4. Szkoły filozoficzne 185


Słownik ostatecznie wydano z kilkuletnim opóźnieniem, gdyż ukazał się do-
piero w 1971 r.366 Co istotne, znalazło się w nim obszerne hasło poświęco-
ne Henrykowi Elzenbergowi. Autorem hasła był bliski przyjaciel Elzenberga
Mieczysław Wallis, który w swym opracowaniu podkreślił bardzo ważny rys
twórczości swego przyjaciela: „Elzenberg głosił też, że nawet w nieludzkim
i bezsensownym świecie istnieją rzeczy, które mogą nadać życiu ludzkiemu
piękno, godność i sens, mianowicie radość poznania, pasja twórcza artysty,
wizja dobra”367.
Dziś mamy taką sytuację, że Czeżowski jest przywoływany za granicą
znacznie częściej niż Elzenberg, ale w kraju sytuacja jest odwrotna. To Elzen-
berg jest niekiedy uważany nawet za najwybitniejszego polskiego filozofa XX
wieku. Wynika to zapewne nie tylko z faktu, że Czeżowski był reprezentantem
szkoły lwowsko-warszawskiej, ale także z tego, że nietrafnie kojarzony jest
przede wszystkim z logiką, która cieszy się mniejszym zainteresowaniem nie-
filozofów niż aksjologia i problemy kultury podejmowane przez Elzenberga.
Henryk Elzenberg już przed wojną znany był z ciętych polemik, jakie to-
czył zwłaszcza z pozytywistami oraz przedstawicielami szkoły lwowsko-war-
szawskiej, których nie wahał się nazwać „biurokratami ścisłości”. Po wojnie
Elzenberg, świadom bezprecedensowej skali ataków na szkołę lwowsko-war-
szawską dokonywanych przez marksistów, zrezygnował z bezpośrednich po-
lemik z jej przedstawicielami. Swoje zastrzeżenia wobec poszczególnych prac
zachowywał dla siebie, ewentualnie dzielił się swymi spostrzeżeniami w pry-
watnej korespondencji. Tak było np. w przypadku uwag, jakie przekazał Ma-
rii Ossowskiej odnośnie do jej publikacji Ocena i opis oraz Wzór obywatela
w ustroju demokratycznym368.
Sam Elzenberg po wojnie nie od razu zaczął funkcjonować w polskiej na-
uce jako filozof. Początkowo więcej czasu poświęcał zagadnieniom estetyki
i teorii kultury, rzadziej zaś zajmował się problematyką ogólnofilozoficzną.
Zanim trafił do Torunia zajmował się pracą dydaktyczną w wyzwolonym Lu-
blinie, gdzie prowadził zajęcia z literatury romańskiej na KUL. Zaraz po woj-
nie sam stał się też celem polemicznych wywodów ze strony Konrada Górskie-
go, który w wydanej w 1946 r. książce Poezja jako wyraz. Próba teorii poezji
366 Filozofia polska: Słownik pisarzy, Wrocław 1971, s. VI.
367 M. Wallis, Henryk Elzenberg, hasło [w:] Filozofia Polska: Słownik pisarzy…, s. 85.
368 Zob. J. Zegzuła-Nowak, Polemiki filozoficzne Henryka Elzenberga z Marią Ossowską, [w:]
Maria Ossowska (1896–1974) w świetle nieznanych źródeł archiwalnych, Zielona Góra
2011, s. 71–100.

186 Wiek XX

skrytykował jego stanowisko wyrażone w tekście Zabarwienie uczuciowe jako


zjawisko estetyczne369. Elzenberg, czuły na krytykę, zwłaszcza taką, którą
uznawał za niezasłużoną, zachowywał potem bardzo powściągliwą, a nawet
niechętną postawę wobec pierwszego dziekana Wydziału Humanistycznego.
Szkoła filozoficzna funkcjonuje zawsze przez jakiś czas, jej ciągłość za-
pewniają ludzie, którzy się z nią utożsamiają. Nie brak do dziś w filozofii
platoników czy hedonistów odwołujących się do Epikura, zatem jej istnienie
może daleko wykraczać poza życie jej założyciela. Nie inaczej jest w przypad-
ku szkoły lwowsko-warszawskiej. Sami toruńscy filozofowie podkreślają swe
związki z Kazimierzem Twardowskim, wskazując, że Tadeusz Czeżowski za-
pewnił przeniesienie przyświecających tej szkole ideałów na grunt UMK. Jego
następca w Katedrze Logiki Leon Gumański podkreślał ten fakt, wskazując,
że „był to uczeń i najbliższy współpracownik Kazimierza Twardowskiego”370.
Ponad dwadzieścia lat pracy pod kierownictwem autora Filozofii na rozdrożu
spowodowało, że Gumański po śmierci swego mistrza w naturalny sposób
stał się kontynuatorem jego działalności. Można nawet powiedzieć, że doszło
tu do sytuacji analogicznej jak w przypadku relacji pomiędzy Czeżowskim
a Twardowskim. Z jednej strony kontynuowali badania, które zapoczątkowa-
li ich nauczyciele, z drugiej zaś nie we wszystkim się z nimi zgadzali, a stąd
otwierali nowe kierunki badań, co zapewniało zarazem trwanie i kontynuację.
Leon Gumański wspominał:
Profesora Czeżowskiego faktycznie bardzo szanuję i cenię wysoko przede
wszystkim za jego nieskazitelną prawość, która stanowi cechę rzadko spoty-
kaną, a dla istnienia i spoistości społeczeństw niezmiernie doniosłą. W kwe-
stiach naukowych miewałem nieraz, jeszcze jako asystent, poglądy odmien-
ne od profesora, lecz jego tolerancyjność pozwalała mi być spokojnym, że
nie zostanie mi to uznane za złe. Ponad dwudziestoletni okres współpracy
z prof. Czeżowskim wytworzył więzy ścisłe i bardzo serdeczne, których jed-
nak nie trzeba utożsamiać z uznawaniem autorytetu371.
Przypomnieć tu wypada, że Czeżowski także nie aprobował psycholo-
gizmu Twardowskiego, co nikomu nie przeszkadza w zaliczeniu go do grona
najbliższych współpracowników i kontynuatorów jego myśli. Szkoła filozoficz-
369 H. Elzenberg, Zabarwienie uczuciowe jako zjawisko estetyczne, [w:] Prace ofiarowane Kazi-
mierzowi Wóycickiemu, Wilno 1937, s. 483–491.
370 L. Gumański, Toruńska szkoła filozoficzna…, s.15.
371 Tamże, s. 16.

4. Szkoły filozoficzne 187

na bowiem musi rozwijać się twórczo, a nie tylko kultywować i hołubić bez
zastrzeżeń poglądy swego założyciela.
Istotne w tym wszystkim jest to, że taka szkoła musi jakby wrosnąć w sys-
tem uczelni i stanowić jej elementarną część. Można przecież byłoby rozpatry-
wać Uniwersytet Mikołaja Kopernika jako kontynuację szkoły lwowsko-war-
szawskiej, co niejako gwarantowałby Tadeusz Czeżowski i kolejne pokolenia
jego uczniów. Niemniej jednak to w Toruniu zetknęły się dwie wielkie indy-
widualności, które w znacznej mierze ukształtowały oblicze polskiej filozofii
powojennej. Można by mnożyć argumenty, że to spotkanie miało miejsce już
wcześniej, bo obaj razem pracowali już na uniwersytecie wileńskim, ale to
przecież dopiero w Toruniu ich więzy nabrały szczególnego charakteru, cze-
go wyrazem była ich przyjaźń oraz ścisła współpraca, także na polu nauko-
wym. To była autentyczna przyjaźń oparta na wielkim wzajemnym szacunku.
W świetle dostępnych dokumentów i materiałów archiwalnych można dziś
stwierdzić, że ta przyjaźń osobista zaowocowała wieloma dyskusjami nauko-
wymi, w trakcie których obaj filozofowie analizowali swoje prace, poddając
je gruntownej krytyce, ale nade wszystko wskazywali na możliwość ich udo-
skonalenia. W rezultacie tej wymiany poglądów okazało się, że Elzenberg
hołdował praktycznie tym samym ideałom, które przyświecały szkole lwow-
sko-warszawskiej, a które sformułował Kazimierz Ajdukiewicz na pamięt-
nej akademii poświęconej Kazimierzowi Twardowskiemu, zorganizowanej
w dwudziestolecie jego śmierci. Sądzić należy, że sam zdał sobie z tego spra-
wę i zaprzestał krytyki „biurokratów ścisłości”, co było charakterystyczne dla
jego przedwojennych wystąpień. Ale sam Czeżowski pod wpływem Elzenber-
ga istotnie zmienił wiele ze swych poglądów, a także dostrzegł wagę rozwi-
jania problemów aksjologicznych. Oczywiście sprzyjała temu ciągle obecna
w jego pokoleniu trauma wojenna, jak też działania podejmowane przez nowe
władze polityczne, które z nauki chciały uczynić kolejny instrument legitymi-
zacji swej władzy. Nie jest więc prawdą, że Czeżowski był tylko logikiem, bo
po wojnie stał się wszechstronnym filozofem, wypowiadającym się z wielką
kompetencją o problemach aksjologicznych, które także uznał za kluczowe
dla całej filozofii.
Integracja toruńskiego środowiska filozoficznego
Toruń, który nie miał tradycji akademickich, choć zawsze miał takie aspi-
racje, nie dorobił się do momentu zakończenia II wojny światowej własnego

188 Wiek XX

środowiska filozoficznego. Cały ciężar jego organizacji spoczął więc na przyby-


łych z Wilna Tadeuszu Czeżowskim oraz, w mniejszej mierze, także na Hen-
ryku Elzenbergu. Już od samego początku miała miejsce ścisła współpraca
i integracja działań obu filozofów, gdyż w taki sposób zorganizowano naucza-
nie filozofii na powstającym uniwersytecie:
W październiku 1945 r. zostałem powołany na Katedrę Filozofii I. Była
też Katedra Filozofii II, ale był to podział czysto konwencjonalny. Filozofia
I w rozumieniu, jakie tutaj przyjęliśmy, to były podstawy, zasady, wstęp do
filozofii, a filozofia II to już była specjalizacja372.
Integracja środowiska następuje zwłaszcza w trakcie instytucjonalnej
działalności naukowo-dydaktycznej oraz przy realizacji wspólnych przedsię-
wzięć organizacyjnych. Takimi zamierzeniami konsolidującymi środowisko
niewątpliwie były w Toruniu różnego rodzaju obchody jubileuszy twórczych
oraz wydawane z tej okazji księgi pamiątkowe. Nawet jeśli założymy, że miały
one charakter grzecznościowy, to przecież nikt nie zmuszał autorów dedyko-
wanych artykułów do zamieszczania ich w takich okolicznościowych publi-
kacjach. Aspekt naukowy przy tej okazji splata się z aspektem społecznym,
bo istnienie szkoły nie zależy przecież od formalnej deklaracji, a od wartości,
które dobrowolnie aprobują i stosują jej członkowie. Te więzy nie powstają od
razu, są rezultatem pewnego procesu, na mocy którego dane środowisko się
integruje. W Toruniu nie było łatwo stworzyć takie środowisko, a przeszkadza-
ły temu decyzje władz politycznych i oświatowych, starających się nie dopu-
ścić do powstania niezależnego środowiska filozoficznego, bo przez odwołanie
się do dorobku zarówno Tadeusza Czeżowskiego, jak i Henryka Elzenberga,
tylko takie mogło powstać. Tej integracji nie przeszkodziły zarówno celowe za-
biegi odmawiających UMK prawa do prowadzenia studiów filozoficznych, jak
i stosunkowa duża fluktuacja kadry dydaktyczno-naukowej. Jej wyrazem były
choćby obchody osiemdziesiątej, dziewięćdziesiątej oraz setnej rocznicy uro-
dzin Tadeusza Czeżowskiego, czemu poświęcono specjalne wydania książek
i czasopism filozoficznych373. Podobnie uczczono w polskich czasopismach

372 T. Czeżowski, O początkach UMK i organizowaniu katedr filozoficznych w Toruniu, [w:]


Uniwersytet Mikołaja Kopernika. Wspomnienia pracowników, pod red. A. Tomczaka, Toruń
1993, s. 39.
373 Na 80-lecie jego urodzin staraniem toruńskiego środowiska filozoficznego wydano zbiór
tekstów dedykowanych Jubilatowi (Rozprawy filozoficzne, Toruń 1969); na 90-lecie został
wydany specjalny numer „Studiów Filozoficznych” (nr 8 z 1979), a z okazji 100 rocznicy

4. Szkoły filozoficzne 189

filozoficznych także pamięć Henryka Elzenberga. Rocznice urodzin i śmierci


obu filozofów dziś są także inspiracją do organizowania ogólnopolskich kon-
ferencji filozoficznych, których tradycyjnym miejscem jest oczywiście Toruń,
ale coraz częściej także inne ośrodki naukowe.
Elzenberg, mimo że był zdecydowanym krytykiem „biurokratów ścisło-
ści”, za których uważał przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej, przy
bezpośrednich kontaktach z Czeżowskim dostrzec musiał także jej dobre stro-
ny, a rezultatem tego była jakby większa pewność naukowa wynikająca z fak-
tu, że sprostał wymaganiom, jakie przed nim stawiała metodologia, o czym
świadczy sam fakt, że nawet rozproszone zapiski jego intelektualnego dzien-
nika Kłopot z istnieniem stały się zwartym dziełem, nie przez swą treść prze-
cież, ale przez konsekwentnie stosowaną metodę. Tak właśnie kształtowała
się toruńska szkoła filozoficzna. Ma ona zatem nie tylko lokalizację, ale także
bezpośrednie nawiązanie do postaci Elzenberga i Czeżowskiego. Integruje ją
także poczucie uzasadnionej dumy z przynależności do środowiska, w którym
obaj filozofowie założyciele osiągnęli tak znakomite rezultaty. Na rzecz tej tezy
świadczy nie mnożenie nazwisk kontynuatorów myśli Czeżowskiego czy El-
zenberga, ale to, że nie zanikła ona z chwilą ich śmierci. Dziś obaj filozofowie
są niekwestionowanymi autorytetami w nauce polskiej. Analizie ich twórczo-
ści i próbie syntezy ich dorobku poświęcono już wiele rozpraw doktorskich
a nawet habilitacyjnych. Ciągle też otwierane są nowe wątki interpretacyjne,
a archiwa zawierają jeszcze wiele niezbadanych materiałów, które zapewne
staną się impulsem do dalszych studiów i powstania kolejnych rozpraw.
Ugruntowaniu najlepszych tradycji środowiska toruńskiego sprzyjają tak-
że wspólne inicjatywy wydawnicze, które stanowiąc próbę podsumowania
tego, co już osiągnięto, są zarazem inspiracją do podejmowania dalszych wy-
siłków integrujących środowisko po to, aby rozwijało ono przede wszystkim te
kierunki badań, które pozytywnie odróżniają je na tle pozostałych ośrodków
filozoficznych w kraju. Temu celowi służą zwłaszcza takie publikacje, jak Fi-
lozofia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika374.
Księgi dedykowane konkretnym osobom środowisko toruńskie fundowa-
ło przecież nie wszystkim, ale tym ze swego składu, którzy przyczynili się
do jego utworzenia. Taki charakter miały także publikacje upamiętniające
urodzin ukazał się numer „Acta Universitatis Nicolai Copernici” (1991). Henrykowi Elzen-
bergowi także dedykowano numer specjalny „Studiów Filozoficznych” (nr 12, 1986).
374 Filozofia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, pod red. J. Pawlaka, Toruń 1995.

190 Wiek XX

75. rocznicę urodzin Leona Gumańskiego375, jednego z najbliższych uczniów


Tadeusza Czeżowskiego.
Istotnym, aczkolwiek niedocenianym, elementem funkcjonowania szkoły
filozoficznej jest jej związek z określonym typem uczelni. Nie chodzi tu o jaką-
kolwiek szkołę wyższą, ale o tradycyjny uniwersytet. To właśnie Tadeusz Cze-
żowski wskazywał na cztery podstawowe zadania, które muszą być spełnione,
aby uczelnia wypełniała swą kulturotwórczą rolę w społeczeństwie:
1. badania naukowe,
2. kształcenie badaczy,
3. kształcenie zawodowe, […]
4. rozpowszechnianie wyników badania naukowego drogą ich populary-
zacji376.
Jeśli mówimy o toruńskiej szkole filozoficznej, to należy mieć na uwadze
ten fakt. Ale w Toruniu postać mistrza-założyciela jest w tym przypadku roz-
dzielona na dwie postacie.
Toruński uniwersytet nie zapewniał przez wiele lat filozofom komfortu pro-
wadzenia badań naukowych. Dotyczyło to zarówno Czeżowskiego, jak i Elzen-
berga czy też czasów znacznie późniejszych. Nasuwać się może zatem pytanie,
jak w takim stanie rzeczy mogła się kształtować szkoła filozoficzna. Odpowiedź
jest jednak stosunkowo prosta, umożliwiało to wydawanie właśnie w Toruniu
niezależnego czasopisma filozoficznego, jakim był „Ruch Filozoficzny”, który
przez cały czas zachował ciągłość ideową i programową zapoczątkowaną przez
Kazimierza Twardowskiego. Zarówno Tadeusz Czeżowski, Leon Gumański,
jak i współcześnie kierujący czasopismem Ryszard Wiśniewski wiele uwagi
poświęcali i nadal poświęcają temu, aby ten stan rzeczy utrzymać.
Zapewne każdy czytelnik, który podejmie się lektury zaprezentowanych
rozważań, może odnieść wrażenie jakby toruńskie środowisko filozoficzne
rozwijało się modelowo, bez żadnych problemów. Tymczasem tak nie jest,
a dowodem na to jest ciągle utrzymujące się instytucjonalne rozbicie struktu-
ralne. Wypada tu przypomnieć, że jest to pozostałość z czasów instytucjonal-
nej walki czynników politycznych, które w latach pięćdziesiątych doprowadzi-
375 Studia z filozofii i logiki. Księga pamiątkowa w darze Profesorowi Leonowi Gumańskiemu,
pod red. C. Gorzka i R. Jadczaka, Toruń 1997.
376 T. Czeżowski, Uniwersytet nowoczesny. Przegląd zadań i zasad organizacyjnych, [w:] Tożsa-
mość uniwersytetu. Antologia tekstów profesorów Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, pod
red. W. Wincławskiego, Toruń 1994, s. 14.

4. Szkoły filozoficzne 191

ły do zamknięcia studiów filozoficznych, pozostawiając okrojoną programowo


logikę. Taka dwutorowość strukturalna jest zatem archaiczną pozostałością
instytucjonalnej walki z niezależnym myśleniem, które uosabiała filozofia.
Chyba już czas, aby ten archaizm zlikwidować, bo ten podział jest zupełnie
niezrozumiały, zważywszy, że obie struktury instytucjonalne hołdują tym sa-
mym wartościom, a także kontynuują te same tradycje.
Podjęte rozważania nie są podsumowaniem działalności toruńskiego śro-
dowiska filozoficznego, bo ciągle się ono rozwija, jest dynamiczne i ekspan-
sywne. Pomimo wielu trudności i problemów środowisko to w tak krótkim
czasie osiągnęło znaczącą pozycję w kraju i uznanie za granicą. Niemały jest
w tym udział Włodzimierza Tyburskiego, który wniósł istotny wkład do jego
rozwoju. Ten wkład jest szczególny, bo obejmuje nie tylko propagowanie do-
robku Tadeusza Czeżowskiego i Henryka Elzenberga, ale też otwiera wiele
nowych kierunków badań. To nie deklaracje tworzą szkołę filozoficzną, a lu-
dzie, którzy łączą ze sobą reprezentantów różnych stanowisk filozoficznych
w jednolite środowisko, hołdujące zbliżonym wartościom i odwołujące się do
wspólnych tradycji.

5. SZKOŁA LWOWSKO-WARSZAWSKA

5.1. Daniela Gromska (1889–1973) w roli historyka


polskiej filozofii
Daniela Gromska w środowisku filozoficznym znana jest zwłaszcza
z przekładów klasycznych dzieł Arystotelesa oraz Teofrasta. Jej translatorskie
kompetencje były tak niepodważalne, że wydawnictwa zlecały jej przegląda-
nie i sprawdzanie przekładów dokonywanych przez inną znakomitość trans-
latoryki, znaną głównie z tłumaczeń dzieł Platona – Władysława Witwickiego.
Prawidłowością jest, że tłumacz jest zawsze w cieniu nazwiska autora dzieła,
które przełożył, a ponadto jego praca jest na tyle absorbująca, że nie pozosta-
wia czasu na własną twórczość naukową. Daniela Gromska była tego dobit-
nym przykładem. Nic zatem dziwnego, że bardzo mało jest wiadomo o jej po-
glądach filozoficznych i pracach, których jest autorem. Jeszcze mniej wiemy
o jej wkładzie do historii filozofii polskiej. Nie jest on co prawda imponujący,
ale obejmuje niezwykle istotne lata dla owej historii – czyli okres tuż przed
II wojną światową i zaraz po niej. Była jednak nie tylko znakomitą tłumaczką
i organizatorką życia filozoficznego, ale także niesłusznie niedocenianym dziś
historykiem filozofii polskiej.
Droga do wielkiej nauki
Daniela Tennerówna (od 1916 r. Tenner-Gromska) urodziła się 17 maja
1889 r. we Lwowie. Jej ojciec, Juliusz Tenner, był wedle ówczesnej nomen-
klatury pracowników państwowych „urzędnikiem prywatnym” i prowadził
lektorat z wymowy na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie377. Juliusz
Tenner (1861–1922) opublikował kilka książek z zakresu pedagogiki (m.in.
Estetyka żywego słowa – 1904; Technika żywego słowa – 1906; O twórczości
aktorskiej: trzy rozprawy – 1912; Podręcznik sztuki czytania – 1917) a także
był znanym działaczem mniejszości żydowskiej we Lwowie. Należał ponadto
do Towarzystwa Popierania Nauki Polskiej, był też członkiem Polskiego To-
warzystwa Filozoficznego oraz jednym z właścicieli lwowskiego czasopisma

377 Curriculum vitae (2). Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum UJ, S. III-246.
5. Szkoła lwowsko-warszawska 193

„Wiek Nowy”378. Daniela dorastała więc w bliskim kontakcie z wielką nauką,


toteż jej dalsze koleje losu są naturalną konsekwencją atmosfery wyniesionej
z rodzinnego domu.
Z współczesnej perspektywy studiowanie kobiet nie budzi żadnych emo-
cji. Tymczasem na ziemiach polskich pod zaborem austriackim kobiety uzy-
skały prawo studiowania na uniwersytetach dopiero w 1897 r. Stało się tak
za sprawą rozporządzenia austriackiego ministra wyznań i oświaty z 23 mar-
ca 1897 r. Rozporządzenie to przyzwalało na podjęcie studiów w cesarskich
uczelniach przez kobiety, choć początkowo tylko na wydziałach filozoficznych,
jeśli tylko spełniały określone warunki: były obywatelkami cesarstwa, miały
już ukończone 18 lat oraz zdany egzamin dojrzałości379. Identyczne warunki
musieli spełniać także mężczyźni. Brak świadectwa dojrzałości nie elimino-
wał jednakże możliwości podjęcia studiów przez kobiety, o ile:
skończyły z pomyślnym skutkiem przynajmniej seminaryum nauczycielskie
w jednej z tych szkół (wyższe szkoły dla dziewcząt, licea, gimnazya), które
Minister wyznań i oświaty oznaczy do tego w każdym z osobna przypadku
jako równorzędne380.
Rozporządzenie to zaczęło obowiązywać od roku akademickiego 1897/98
i otworzyło kobietom drogę na uniwersytety.
Daniela Tennerówna zaliczała się do grona tych, które w pełni chciały
skorzystać z możliwości, jakie dała nowa ustawa otwierająca przed nimi uni-
wersytety. Zauważały bowiem korzyści, jakie dzięki temu mogły osiągnąć. Na
pewno nie było im łatwo w tym środowisku. Stanisław Łempicki (1886–1947)
wspomina, jak ówczesne środowisko akademickie zareagowało na chcące stu-
diować kobiety, które były na ogół bardziej zmotywowane od swych kolegów
i częściej odwiedzały biblioteki. Najczęściej bywały w bibliotece uniwersytec-
kiej, ale coraz odważniej korzystać zaczęły z usług największej lwowskiej bi-
blioteki w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich. Początkowo te wizyty były
dosadnie komentowane:

378 E. Wójcik, Praca redakcji gazety „Wiek Nowy” (1901–1939) w świetle źródeł archiwalnych,
„Rocznik Historii Prasy Polskiej” 2010, z. 1–2, s. 107.
379 Rozporządzenie Ministra wyznań i oświaty z dnia 23 marca 1897 tyczące się dopuszczenia
niewiast do uczęszczania na wydziały filozoficzne c.k. uniwersytetów w przymiocie uczennic
zwyczajnych i nadzwyczajnych, „Dziennik ustaw państwa dla królestw i krajów w Radzie
państwa reprezentowanych” 1897, Część XXVIII, poz. 84, s. 427.
380 Tamże.

194 Wiek XX

W Ossolineum „starzy panowie” patrzyli z uśmiechem niedowierzania na


studiujące poważnie kobiety, na cały ten ówczesny niewieści pęd do studiów
akademickich; nie wierzyli, żeby z tych garnących się do nauki dziewcząt
mogło kiedyś wyróść coś więcej ponad przeciętnie inteligentne nauczycielki
gimnazjalne. Zdawało się tym „starym panom”, że kobieta zajmująca się
nauką albo musi kiedyś zdziwaczeć, jak ta pani Grünbergowa-Strzetelska, co
napisała niegdyś ładną rzecz o Staro-Samborszczyźnie, a potem spisywała
swoje pozagrobowe rozmowy z Mickiewiczem czy Towiańskim i przynosiła
je do Ossolineum, albo że musi się przemienić w starą, nieponętną dzien-
nikarkę, jak pani dr Felicja Nossing czy pani dr Salomea Perlmutter, które
z ogromnymi okularami na nosach przeglądały nieraz gazety w Ossolineum,
albo wreszcie jak smutne, żałobne cienie snuć się kiedyś będą po salach
bibliotecznych381.
Niemniej Łempicki, który już jako profesor sam wypromował wiele kobiet,
szybko wykazał bezpodstawność tego typu przekonania. Wiele bowiem z nich
na lwowskim uniwersytecie zrobiło kariery naukowe, a wśród nich niewątpli-
wie znajdowała się także Daniela Tenner-Gromska.
Postrzeganie statusu studentów na ówczesnych uniwersytetach dziś jest
na ogół zdeformowane przez szukanie analogii do sytuacji na współczesnych
uczelniach:
Tok studiów był bardzo dowolny, można było uczestniczyć w samodzielnie
wybranych wykładach w ramach wydziału, po czterech latach otrzymywało
się absolutorium będące dowodem ukończenia studiów. Nie było żadnych
egzaminów końcowych. Aby zaliczyć semestr, należało uczęszczać na wykła-
dy przez minimum 10 godzin tygodniowo. Studia były płatne, oddzielna
była opłata za każdy przedmiot, a także dodatkowo – za sprawdzanie prac
i recenzje. Aby uzyskać absolutorium, należało mieć status studenta zwyczaj-
nego. W przypadku studentów i studentek nadzwyczajnych zamierzających
uzyskać stopień doktora należało co najmniej 2 lata przed złożeniem pra-
cy doktorskiej uzupełnić wykształcenie (w przypadku studiowania filozofii
szczególnie ważne było uzupełnienie wiadomości z języka greckiego) i zdać
egzamin dojrzałości w gimnazjum rządowym. Uzyskanie stopnia doktora
wiązało się z posiadaniem absolutorium, napisaniem pracy doktorskiej pod
kierunkiem jednego z profesorów, a po jej zaaprobowaniu przez dwóch re-
cenzentów należało zdać dwa egzaminy rygorozalne: jeden z przedmiotu
kierunkowego, głównego – egzamin dwugodzinny, oraz jeden z przedmio-
381 S. Łempicki, Wspomnienia ossolińskie, Wrocław 1948, s. 83.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 195

tu pobocznego, jednogodzinny. Egzamin z drugiego przedmiotu powinien


również wiązać się z tematem pracy doktorskiej. W przypadku niezalicze-
nia przedmiotu za pierwszym razem odsyłano kandydatów na minimum
trzy miesiące, za drugim razem – minimum na rok, w przypadku trzeciego
nieudanego podejścia, ubiegający się na zawsze tracili możliwość zdobycia
stopnia doktora na uniwersytetach, a także możliwość nostryfikowania dy-
plomów zdobytych za granicą382.
Daniela Tennerówna, kiedy w roku akademickim 1907–1908 została
studentką filozofii, bardzo szybko zdobyła uznanie wszystkich, a zwłaszcza
samego Kazimierza Twardowskiego. „Od roku 1909 do 1914 jako wolonta-
riuszka pełniła bezinteresownie obowiązki asystenta w Seminarium, jak i Pra-
cowni Psychologicznej”383. Wiemy także, że Twardowski urządził „w lokalu
Seminarium Czytelnie Czasopism. Obowiązki bibliotekarki pełniła w latach
1909/1910 słuchaczka filozofii p. Daniela Tennerówna”384. Jeszcze jako stu-
dentka od 1911 r. została również członkiem Komitetu Redakcyjnego „Ruchu
Filozoficznego”. Jej zaangażowanie wskazuje na to, że już wówczas była zde-
cydowana na rozpoczęcie kariery naukowej. Czekała ją jednak jeszcze długa
droga, choć można zauważyć, że obecne procedury uzyskania doktoratu nie
różnią się aż tak bardzo od obowiązujących na polskich uczelniach w Galicji.
W żadnym wypadku nie należy uważać, że proces ten był nieskomplikowa-
ny i stosunkowo łatwy do przebrnięcia. Kandydat na doktora musiał mieć
za sobą ukończenie bardzo trudnej szkoły średniej oraz zdobyć świadectwo
dojrzałości. Już samo to gwarantowało posiadanie dobrego przygotowania
ogólnego, które następnie było kierunkowo rozwijane poprzez uczestnictwo
w zajęciach prowadzonych przez wybranego profesora. Tylko zaakceptowa-
ni, a więc wybrani przez profesora prowadzącego wykłady i seminaria, mogli
ubiegać się o uzyskanie doktoratu.
Taką właśnie procedurę musiała przejść także Daniela Tennerówna na
Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. W zachowanych życiorysach, ja-
kie złożyła przed podjęciem pracy na Uniwersytecie Jagiellońskim zamieściła

382 A. Smywińska, W poszukiwaniu prababek – o pierwszych filozofkach z Uniwersytetu Jagiel-


lońskiego, „Etyka” 2012, nr 45, s. 109–110.
383 J. Suchmiel, Działalność naukowa kobiet na Uniwersytecie we Lwowie do roku 1939,
Częstochowa 2000, s. 121.
384 K. Twardowski, Myśl, mowa i czyn, cz. II, pod red. A. Brożek i J. Jadackiego, Warszawa 2014,
s. 22.

196 Wiek XX

informację, że studentką lwowskiego uniwersytetu została w roku akademic-


kim 1907–8, a studia ukończyła w 1913 r.:
Studiowałam filozofię (pod kierownictwem prof. K. Twardowskiego, M. War-
tenberga, J. Łukasiewicza i Wł. Witwickiego), filologię klasyczną (pod kie-
rownictwem S. Witkowskiego, Br. Kruczkiewicza i T. Sinki). W roku 1914/15
i w półroczu zimowym 1915/16 kontynuowałam studia na Uniwersytecie
wiedeńskim filozoficzne (pod kierownictwem prof. Höflera i Stöhra, filo-
logiczne pod kierownictwem prof. Haulera i Radermachera). Po złożeniu
rygorozum 2-godzinnego z filozofii w r. 1914 we Lwowie, jednogodzinne-
go z filologii klasycznej w r. 1915 w Wiedniu, uzyskałam w Uniwersytecie
lwowskim w r. 1916 stopień doktora filozofii na podstawie dysertacji pt.
Nowsze teorie sądu zwłaszcza u logików polskich385.
Z zachowanych w archiwach dokumentów dowiedzieć się można, że
w 1916 r. na Uniwersytecie Jana Kazimierza został otwarty przewód doktorski
Danieli Tenner-Gromskiej. Promotorem jej doktoratu został oczywiście Kazi-
mierz Twardowski386. Daniela Gromska swój doktorat Ze studiów nad teorią
sądu (Współczesne teorie sądu zwłaszcza u logików polskich) w specjalności
filozofia ścisła obroniła 20.05.1916387. Recenzentem tego doktoratu był Mści-
sław Wartenberg, który wówczas piastował II katedrę filozofii na lwowskim
uniwersytecie. Rozbieżność tematu doktoratu przechowywanego w archiwach
Uniwersytetu Lwowskiego z zamieszczonym przez Gromską w swych doku-
mentach ma charakter drugorzędny i złożyć go równie dobrze można na karb
ułomności pamięci ludzkiej, jak i na fakt pewnej wygody związanej z możli-
wością zapisu krótszego tematu. Zakresem treściowym oba tematy przecież
się nie różnią. Czas wojny nie sprzyjał jednak temu, aby dysertacja w całości
ujrzała światło dzienne, w efekcie znamy dziś jedynie jej część opublikowaną
jeszcze przed obroną w „Przeglądzie Filozoficznym” w roku 1914388. Zarazem
była to jej pierwsza publikacja z zakresu filozofii polskiej. O zawartości dyser-
tacji pośrednio dowiadujemy się z zachowanej recenzji pióra samego Twar-
dowskiego, w której ocenił rozprawę bardzo wysoko:
385 Curriculum vitae (1). Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum Uniwersytetu Jagielloń-
skiegoUJ, S. III-246.
386 Zob. J. Suchmiel, Działalność naukowa kobiet na Uniwersytecie we Lwowie do roku 1939…,
s. 97.
387 Tamże, s. 308.
388 D. Tennerówna, Istnienie jako treść sądzenia i sądu. Kilka uwag na marginesie teorii sądu
prof. Twardowskiego, „Przegląd Filozoficzny” 1914, nr 4, s. 465–483.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 197

Przedstawiają się tedy „Studya” jako wierne i krytyczne zwierciadło współ-


czesnej teorii sądów a zarazem polskiej literatury logicznej lat ostatnich; jako
rzecz, która rozmiarami swemi przekraczając znacznie zwykłe rozmiary roz-
praw doktorskich, treścią i sposobem opracowania czyni zadość nawet bar-
dzo daleko idącym wymaganiom. Uprawniają więc „Studya” ich autorkę do
zdawania egzaminów ścisłych celem osiągnięcia stopnia doktorki filozofii389.
Drugi recenzent, Mścisław Wartenberg, ograniczył się do lakonicznej formuł-
ki „Przyłączam się do powyższej oceny”. Oba doktorskie egzaminy doktorant-
ka zaliczyła celująco, przy czym rygorozum z filologii klasycznej zaliczono jej
na podstawie świadectwa o zdaniu analogicznego egzaminu na Uniwersytecie
w Wiedniu 17.07.1915 r.390
Pomimo świetnego zdania egzaminów nie od razu otrzymała propozy-
cję pracy naukowej na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Nie było wówczas po
prostu dla niej wolnego etatu. Nadal zajmowała się jednak pracą redakcyjną
w „Ruchu Filozoficznym” oraz pełniła obowiązki asystentki seminarium fi-
lozoficznego, ale podstawowym źródłem utrzymania była dla niej wówczas
praca nauczycielki:
W latach 1912–1918 nauczałam języków greckiego i łacińskiego, logiki
i psychologii w gimnazjum żeńskim im. J. Słowackiego we Lwowie, na żeń-
skich kursach gimnazjalnych polskich w Wiedniu pod kierownictwem J. Skup-
niewicza i na takich kursach tamże pod kierownictwem Dr. G. Gebertowej391.
Stanowisko asystenta zgodnie z ustawodawstwem obowiązującym w Cesar-
stwie Austro-Węgierskim nadawało z chwilą jego objęcia status urzędnika
państwowego, choć nie wiązało się z zaliczeniem do konkretnej „klasy stop-
ni służbowych”. Stanowisko to mogła objąć na wydziale filozoficznym tylko
osoba legitymująca się stopniem doktora filozofii, względnie wymagana była
„aprobacya do urzędu nauczycielskiego w gimnazjach i szkołach realnych”392.
Stosowne rozporządzenie ówczesnego ministra wyznań i oświaty określało
389 Cyt. za: J. Suchmiel, Działalność naukowa kobiet na Uniwersytecie we Lwowie do roku
1939…, s. 121.
390 Tamże.
391 Curriculum vitae (II). Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum UJ, S. III-246.
392 Ustawa z dnia 31 grudnia 1896, o urządzeniu stanowiska asystenta w uniwersytetach, szko-
łach głównych technicznych i szkole głównej ziemiaństwa w Wiedniu, jakoteż asystentów
ustanowionych w innych zakładach naukowych państwa, tudzież konstruktorów w szkołach
głównych technicznych, „Dziennik ustaw państwa dla królestw i krajów w Radzie państwa
reprezentowanych” 1897, Część III, poz. 8, s. 18–19.

198 Wiek XX

także precyzyjnie warunki zatrudnienia i przywileje asystentów. Mieli oni pra-


wo do korzystania z ulg na przejazdy koleją, prawo do urlopów oraz zachowy-
wali prawo do wynagrodzenia na okres zwolnienia spowodowanego chorobą.
Ówczesne prawodawstwo było znacznie bardziej rygorystyczne od obecnego
w kwestii awansu zawodowego:
Asystentów dla poszczególnych katedr […] filozoficznych w uniwersytetach
mianuje się na wniosek dotyczącego profesora […] grono profesorów tego
wydziału, na okres dwuletni i nominacya ta może być bądź dla tej samej
katedry lub dla innego wydziału na dalsze dwulecia aż do szóstego roku
służby ponawiana. […] Dla każdego dalszego mianowania asystenta po
upływie całego sześcioletniego okresu sprawowania obowiązków potrzebne
jest zezwolenie Ministra wyznań i oświaty393.
Wreszcie w 1918 r. otrzymała posadę starszego asystenta:
w seminarium filozoficznym w połączeniu z pracownią psychologiczną
u K. Twardowskiego. […] Posada asystenta Seminaryum filozoficznego
opróżniła się z powodu mianowania dotychczasowego asystenta dr. S. Bła-
chowskiego praktykantem Biblioteki Uniwersyteckiej. Kandydata na asy-
stenta, który mógłby objąć tę posadę brak, gdyż ci, którzy posiadają pełne
kwalifikacje naukowe są – podobnie jak dr Błachowski w Bibliotece Uniwer-
syteckiej – zajęci w szkolnictwie średnim394.

Wkład Danieli Gromskiej do historii filozofii polskiej


Sam doktorat Danieli Tenner-Gromskiej był poświęcony teoriom sądów
sformułowanym przez polskich logików. Poza samym Twardowskim przed-
stawiła tam także poglądy Franza Brentano oraz uczniów swego promotora395.
393 Rozporządzenie Ministra wyznań i oświaty z dnia 1 stycznia 1897 tyczące się mianowania
asystentów w uniwersytetach, szkołach głównych technicznych i szkole głównej ziemiaństwa,
tudzież konstruktorów w szkołach głównych technicznych, tamże, poz. 9.
394 J. Suchmiel, Działalność naukowa kobiet na Uniwersytecie we Lwowie do roku 1939…,
s. 121–122.
395 Izydora Dąmbska w nekrologu Gromskiej napisała: „Opublikowała też w »Ruchu Filozo-
ficznym« […] związaną z tematyką swej dysertacji doktorskiej pozycję Brentanowska argu-
mentacja w sprawie przedmiotu powiedzeń egzystencjalnych” (I. Dąmbska, Daniela Gromska
(1889–1973), „Ruch Filozoficzny” 1974, nr 2–3, s. 129). Wzmiankowana publikacja Grom-
skiej ukazała się w „Przeglądzie Filozoficznym” 1921 – Księga pamiątkowa ku uczczeniu
dwudziestopięcioletniej działalności nauczycielskiej na katedrze filozofji w Uniwersytecie
Lwowskim Kazimierza Twardowskiego.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 199

Nie był to jednak tekst bezkrytyczny wobec dokonań swego nauczyciela. Jan
Woleński dostrzegł wkład Gromskiej:
Twardowski używał [1907] terminów „allogenetyczne” i „idiogenetyczne”;
nazwy „alogeniczne” i „idiogeniczne” (uznane w polskiej literaturze za wła-
ściwe, wprowadziła Tennerówna [1914]396.
W swym artykule dokonała bowiem szczegółowej analizy etymologii tych słów,
wskazując poprawne formy ich stosowania397. Od tego też momentu naukowe
dokonania Kazimierza Twardowskiego stały się głównym przedmiotem zain-
teresowania w kolejnych publikacjach Danieli Gromskiej. Jej dokonania na
tym polu są godne uznania i każda współczesna publikacja dotycząca Twar-
dowskiego musi je uwzględniać.
Bliska współpraca z Kazimierzem Twardowskim rozpoczęła się jeszcze
w trakcie trwania studiów filozoficznych. Wówczas w 1910 r. została człon-
kiem Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Choć jeszcze jako studentka była
członkiem komitetu redakcyjnego, to po ukończeniu studiów zaangażowała
się bez reszty w prace redakcyjne. Była prawą ręką Twardowskiego przy re-
dagowaniu „Ruchu Filozoficznego”. Nic zatem dziwnego, że: „Pierwszego se-
kretarza redakcji, M. Tretera, zastąpiła od rocznika 4 (1914–1918) Daniela
Gromska”398. Czasopismo odgrywało wówczas niezwykle istotną rolę spajają-
cą polskich naukowców, gdyż jego łamy gościły filozofów z wszystkich zabo-
rów. Zasług Gromskiej dla „Ruchu Filozoficznego” nie można nie doceniać.
Sam Twardowski w swych Dziennikach pod datą 18 października 1918 na-
pisał: „Po czteroletniej przerwie przyszedł dziś znowu »Ruch Filozoficzny«.
Zasługa Dani Gromskiej”399.
W swych dziennikach pod datą 6 lutego 1921 r. Twardowski odnotował
także swą wizytę u Gromskich, podczas której uzyskał informacje od męża
Danieli Edmunda, że zawarto z Księgarnią Wendego kontrakt „w sprawie
zbiorowego wydania mych rozpraw i artykułów, którym nad wyraz zacnie zaj-
muje się Gromska, Gromski i Czeżowski”400. Starania zostały uwieńczone po-

396 J. Woleński, Filozoficzna szkoła lwowsko-warszawska, Warszawa 1985, s. 42 (przypis 6).


397 D. Tennerówna, Istnienie jako treść sądzenia i sądu. Kilka uwag na marginesie teorii sądu
prof. Twardowskiego…, s. 465.
398 R. Jadczak, Jak powstawał „Ruch Filozoficzny”, „Acta Universitatis Nicolai Copernici. Filozofia
XIII” 1991, s. 47.
399 K. Twardowski, Dzienniki, cz. I 1915–1927, Toruń 2001, s. 65.
400 Tamże, s. 197.

200 Wiek XX

wodzeniem dopiero po kilku latach. Pod datą 10 czerwca 1927 r. Twardowski


zanotował:
Wielką, wielką miałem dzisiaj radość. Dania wręczyła mi imieniem Komitetu
Uczniów wydaną ich staraniem i nakładem księgę pt. Kazimierz Twardow-
ski: Rozprawy i artykuły filozoficzne. Zebrali i wydali uczniowie. Wspaniały
dar. Zasługę w dokonaniu tego dzieła mają wyłącznie Gromscy! Trudno dać
mi wyraz uczuciu wdzięczności401.
Gromscy byli nad wyraz zaangażowani w działalność lwowskiego ośrodka fi-
lozoficznego. Twardowski odnotowywał np. ich datki na fundusz wydawni-
czy „Ruchu Filozoficznego”, nawet po 200 zł402. Zaangażowanie Gromskiej
w redakcję „Ruchu” było bardzo doceniane przez redaktora naczelnego. Spę-
dzali wiele godzin na rozmowach dotyczących kształtu kolejnych numerów.
W Dziennikach jest wiele zapisów w rodzaju:
musiałem dokonać ostatecznej redakcji tej części sprawozdania P.T.F., która
dotyczy obchodu jubileuszowego Towarzystwa. To znaczy, że całą tę część
na nowo napisałem na podstawie materiałów przez Danię zebranych403.
W 1923 r. Gromska aktywnie uczestniczyła w przygotowaniu Pierwszego
Zjazdu Filozoficznego, który został zorganizowany przez Polskie Towarzystwo
Filozoficzne we Lwowie. W zespole przygotowującym ten zjazd powierzono jej
ważne zadanie, gdyż została „sekretarką komitetu”404.
Gromska była również jedną z inicjatorek i realizatorek medalu pamiątko-
wego przedstawiającego Kazimierza Twardowskiego. Grono jego uczniów nie
chciało jednak tego zrobić bez zgody swego mistrza. Gromska ostatecznie uzy-
skała warunkową zgodę na wybicie medalu, chociaż Twardowski nie ukrywał
swego negatywnego stosunku do tego pomysłu. Swoją warunkową aprobatę
wyraził następująco w zapisku pod datą 26 czerwca 1930 r.:

401 Tamże, s. 311–312.


402 K. Twardowski, Dzienniki, cz. II 1928–1936…, s. 25. Izydora Dąmbska w nekrologu upa-
miętniającym przyjaciółkę odnotowała też, że: „Razem ze swoim mężem drem Edmundem
Gromskim, wspierała też nieraz fundusz wydawniczy »Ruchu Filozoficznego« w odpowied-
niej rubryce czasopisma pod pseudonimem «Franciszek Podgórski»” (I. Dąmbska, Daniela
Gromska [1889–1973]…, s. 129).
403 Tamże, s. 115.
404 K. Twardowski, Myśl, mowa i czyn, cz. I, pod red. A. Brożek i J. Jadackiego, Warszawa 2013,
s. 613.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 201

O godzinie szesnastej przyszła dania, by dowiedzieć się o mej ostatecznej


decyzji w sprawie medalu. Oświadczyłem, że chociaż nie mogę zmienić swe-
go nastawienia uczuciowego wobec całej tej sprawy, tj. wobec uczczenia
mnie medalem, godzę się na wybicie medalu, aby nie robić przykrości tym,
którzy okazują mi tyle serdecznego uczucia i przywiązania. Zastrzegłem się
jednak, by cała rzecz nie wyszła poza koło moich byłych uczniów405.
Medal ten uroczyście wręczono 11 stycznia 1931 r. w sali Seminarium filozo-
ficznego. Sam medal pamiątkowy sporządził Władysław Witwicki. Na uroczy-
stość przyszło ponad 100 osób i odczytano na niej wiele listów gratulacyjnych
i telegramów406.
Kilka lat później Gromska była inicjatorką obchodów 70-lecia urodzin
Kazimierza Twardowskiego. W tej sprawie kontaktowała się z jego uczniami,
w tym również z Czeżowskim:
W październiku Mistrz skończy 70. rok życia. Grupa jego uczniów lwowskich
głowi się już od jakiegoś czasu nad sposobem, w jakiby ogół uczniów Mi-
strza mógłby uczcić tę rocznicę. Może Ty wpadniesz na jakiś pomysł? […]
Niezależnie od tego, bylibyśmy bardzo radzi, gdybyś zechciał w tej samej
sprawie zasięgnąć opinii Błachowskiego, z którym Ty jesteś najlepiej z nas
wszystkich. Zależy nam na tem, by wszyscy wybitniejsi uczniowie Mistrza
wypowiedzieli się w tej materji407.
Rocznica ta jednak zbiegła się z ciężką chorobą Twardowskiego, co spowodo-
wało przerwę w wydawaniu „Ruchu Filozoficznego”, który ponownie ukazał
się dopiero po jego śmierci. Był to już niestety numer upamiętniający zmar-
łego Mistrza, który przygotowali jego uczniowie. Taki sposób uhonorowania
Twardowskiego wynikł właśnie z inspiracji Danieli Gromskiej. Zwracała się
w tej sprawie między innymi do Tadeusza Czeżowskiego:
Imieniem Redakcji Ruchu zwracam się do Ciebie z gorącą prośbą o napisa-
nie do Nru XIV.1, który ma się ukazać w kwietniu b.r. artykułu wstępnego
o Profesorze Twardowskim. Artykuł ten miałby liczyć 3-4 stron Ruchu. Ew.
nie wliczając w to bibliografii pism Profesora, którą możnaby umieścić poni-
żej pepitem – tak jak to Profesor zrobił w odniesieniu do Struvego w nume-
rze II.6 Ruchu. […] Że Ty go właśnie masz napisać, to jest dla mnie równie
405 Tamże, s. 140–141.
406 Tamże, s. 186.
407 List Danieli Gromskiej do Tadeusza Czeżowskiego z 21.26.1936 r., Archiwum UMK w Toruniu,
t. VII/165, k. 304.

202 Wiek XX

jasne: jesteś – jak o tem niedawno mówiliśmy – stanowisku filozoficznem


najbardziej do Niego zbliżony, więc najprawowitszy „dziedzic lutni”. Jesteś
dalej z uczniów – profesorów Uniwersytetu – a tylko tacy wchodzą tu w grę
– jedyny, który o Profesorze nic nie mówił dotąd publicznie, przynajmniej
nie na całą Polskę, ani nic nie publikował. Nie wątpię wreszcie, że masz
w tej materji niejedno do powiedzenia, a któreż temu nadaje się do tego
bardziej aniżeli Ruch, o którym Profesor Sam mówił, że był Jego dziełem
najukochańszym408.
Czeżowski oczywiście na czas wywiązał się z tego zadania i w rezultacie
pierwszy numer „Ruchu Filozoficznego” pod redakcja Gromskiej i Dąmbskiej
otwiera jego artykuł, a w zasadzie nekrolog, poświęcony pamięci Kazimie-
rza Twardowskiego409. Numer ten zawiera również sprawozdania z różnych
imprez upamiętniających zmarłego Mistrza, które odbyły się w całym kra-
ju. O tym, jak wyglądały imprezy poświęcone pamięci Twardowskiego w po-
szczególnych ośrodkach akademickich dowiedzieć się można najlepiej oczy-
wiście z korespondencji samej Gromskiej:
Podoba mi się bardzo wileński (czyj?) pomysł pokazu prac Prof. Twardow-
skiego. Ruch Filozoficzny zamieści o tym pokazie wzmiankę. Czy nie mógł-
byś udzielić Redakcji informacji szczegółowszych aniżeli te, które przyniosło
„Słowo” wileńskie. „Pokaz obejmuje rozprawy i artykuły drukowane pro-
fesora, następnie jego prace przekładowe i redakcyjno-wydawnicze. Inne
dokumenty przedstawiają stosunek uczniów do profesora oraz jego działal-
ność organizacyjną w Polskim T-wie Filozoficznym na Uniwersytecie Lwow-
skim, którego był rektorem. Zgrupowano wreszcie artykuły prace o K. Twar-
dowskim określając jego wybitne miejsce w historii filozofii”410. Proszę też
bardzo o możliwie rychłe nadesłanie mi informacji dotyczących Wileńskie-

408 List Danieli Gromskiej do Tadeusza Czeżowskiego z 17.02.1938 r., tamże, k. 305.
409 T. Czeżowski, Kazimierz Twardowski (1866-1938), „Ruch Filozoficzny” 1936–1938, nr 1–3,
s. 2–9.
410 Gromska miała na myśli informacje prasową: Pokaz prac prof. Kaz. Twardowskiego w Bibljo-
tece Uniwersyteckiej w Wilnie, „Słowo” 1938 (1 marca), nr 59, s. 5. Oryginalna informacja
rozpoczyna się następująco: „Dnia 11 lutego 1938 r. zmarł Kazimierz Twardowski, profesor
zwyczajny i honorowy filozofji na Uniwersytecie J.K. we Lwowie. Nestor współczesnej filo-
zofji polskiej, wielki nauczyciel i organizator. Jego pamięci poświęciła Bibljoteka Uniwersy-
tecka pokaz urządzony w hallu na I piętrze”. Informacja zaś kończy się następująco: „Pokaz
ten można zwiedzać w godzinach otwarcia Bibljoteki (godz. 9–21) do dnia 12 marca
1938 r. (ul. Uniwersytecka 5)”.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 203

go Twa Filozoficznego. Odnośne materiały urywają się na 43. poz. z dnia


26.VI.1937411.
Po śmierci Kazimierza Twardowskiego redagowanie „Ruchu Filozoficz-
nego” spadło więc całkowicie na barki Izydory Dąmbskiej oraz właśnie Da-
nieli Gromskiej. Obie redaktorki postanowiły nieco zmodyfikować formułę
wydawniczą czasopisma. Chodziło zwłaszcza o ograniczenie jego kronikar-
skiego i informacyjnego wymiaru. W piśmie rozesłanym do poszczególnych
osób współpracujących dotąd z czasopismem, Daniela Gromska informowała
o tych zmianach, a w zakończeniu dodała:
Informujemy, że Ruch Filozoficzny ukazywać się będzie odtąd jako periodyk
wydawany przez Polskie Towarzystwo Filozoficzne we Lwowie pod redakcją
niżej podpisanej oraz Dr. I. Dąmbskiej412.
Proces przejęcia „Ruchu Filozoficznego” przez obie redaktorki nie odbył się
jednak automatycznie a stanowił efekt zabiegów podejmowanych przez bli-
skich współpracowników Kazimierza Twardowskiego. W piśmie skierowa-
nym do Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, podpi-
sanym przez Kazimierza Ajdukiewicza jako zastępcę przewodniczącego PTF
oraz Danielę Gromską jako sekretarza redakcji, proces zmian obejmujących
czasopismo przedstawiono następująco:
W międzyczasie zaszły doniosłe zmiany w losach Ruchu Filozoficznego.
Wobec ciężkiej choroby Założyciela i Wydawcy tego pisma ś.p. Prof. Dra
K. Twardowskiego Wydział Polskiego Towarzystwa Filozoficznego zwrócił
się doń w drugiej połowie stycznia b.r. z prośbą, by upoważnił Towarzystwo
do objęcia roli wydawcy Ruchu Filozoficznego; w myśl tej prośby t. XIV
Ruchu Filozoficznego miał ukazać się jako wydawnictwo Polskiego Towarzy-
stwa Filozoficznego pod niezmienioną Redakcją: jako Redaktor figurować
miał tedy w dalszym ciągu ś.p. Prof. K. Twardowski, jako Sekretarka redakcji
Dr. Daniela Gromska, z którą współpracować w redagowaniu pisma miała
Dr. Izydora Dąmbska. Ś.p. Prof. K. Twardowski zgodził się na tę propozycję
i obie panie rozpoczęły prace przygotowawcze około wydania następnego
zeszytu Ruchu Filozoficznego, który miał się odtąd ukazywać regularnie jako
kwartalnik i któremu miał być przywrócony jak najszybciej charakter zupeł-
411 List Danieli Gromskiej do Tadeusza Czeżowskiego z 21.26.1936 r., Archiwum UMK w Toruniu,
t. VII/165, k. 311.
412 List D. Gromskiej do J. Hossiason, APB WFiS UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, PTF 03.1, T.1,
k. 133.

204 Wiek XX

nej aktualności. Śmierć ś.p. Prof. Twardowskiego zmieniła o tyle tę sytuację,


że Towarzystwo postanowiło powierzyć Redakcję Ruchu Filozoficznego pa-
niom Gromskiej i Dąmbskiej. Pierwsza z nich pracowała w Redakcji tego
pisma nieprzerwanie od pierwszej chwili jego istnienia t.j. od r. 1911 zrazu
nieoficjalnie, a potem od objęcia asystentury przy katedrze filozofii w Uni-
wersytecie Jana Kazimierza t.j. od r. 1918, jako Sekretarka Redakcji. Dr.
Dąmbska także b. asystentka ś.p. Prof. Twardowskiego, ma za sobą również
szereg lat współpracy z Redakcją Ruchu Filozoficznego413.
Ukoronowaniem pozycji, jaką odgrywał „Ruch Filozoficzny” w naszym
kraju było zatem przejęcie jego wydawania przez Polskie Towarzystwo Filozo-
ficzne, którego oficjalnym organem pismo to stało się od 1938 r. Argumenta-
cja, jaką posłużono się w piśmie kierowanym do Ministerstwa, aby usankcjo-
nowało nowe usytuowanie „Ruchu Filozoficznego” i dalej dofinansowywało
jego wydawanie odwoływała się do zasług Twardowskiego:
Wydział Towarzystwa żywi niezłomną nadzieję, że Ministerstwo nie odmówi
Towarzystwu poparcia jego zamiarów kontynuowania – w miarę możności
– pracy jego Wielkiego Założyciela i Przewodniczącego na odcinku, który
On sam uważał za niezmiernie ważny i któremu na łożu śmierci jeszcze po-
święcał ostatni wysiłek gasnących Swych sił414.
Podobne pismo o finansowe wsparcie Gromska skierowała do Komitetu za-
rządzającego Kasą im. Mianowskiego oraz do Dyrekcji Funduszu Kultury
Narodowej Józefa Piłsudskiego415. Starania te zostały uwieńczone sukcesem
i „Ruch Filozoficzny” znów zaczął ukazywać się regularnie.
Samodzielne redagowanie „Ruchu Filozoficznego” pochłonęło Gromską
bez reszty. Utrzymywała kontakty korespondencyjne z przedstawicielami
wszystkich ośrodków filozoficznych w Polsce. Swoje zadanie traktowała bar-
dzo poważnie i uważała się za swego rodzaju powiernika filozoficznego testa-
mentu twórcy szkoły lwowsko-warszawskiej. Poza rozsyłanymi standardowy-
mi informacjami o „Ruchu” utrzymywała też stały kontakt z reprezentantami
„filii” czasopisma w Wilnie (Czeżowski), Poznaniu (Błachowski), Krakowie
(Zawirski) i Warszawie (Tatarkiewicz). O tym jak poważnie traktowała wypeł-
413 Pismo do Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (prośba o zasiłek na wy-
dawanie Ruchu Filozoficznego) z 19 lutego 1938 r., Archiwum UMK w Toruniu, t. VII/165,
k. 306-307.
414 Tamże, k. 307.
415 Tamże, k. 308 i k. 323.
5. Szkoła lwowsko-warszawska 205

nienie tego testamentu można się dowiedzieć z zachowanej korespondencji na


ten temat. Stawiała zadania i rozliczała z ich wykonania, nie bacząc na to, że
np. Czeżowski był wówczas profesorem zwyczajnym uniwersytetu w Wilnie:
Wybacz, że znowu muszę trudzić Cię w sprawach Ruchu Filozoficznego. Mia-
nowicie redagując rubrykę Wykłady, Odczyty, Referaty, wykryłam poważne
luki w moich materjałach odnoszących się do Wileńskiego Twa Filozoficz-
nego. 1. Brak mi jakiejkolwiek wiadomości o 44. posiedzeniu! 2. Bądź tak
dobry i zapytaj Elzenberga: a) czy jego „Powinność i rozkaz” (Ks. Pam. III Zj.
filozof.) jest streszczeniem odczytu na 38 pos. Twa wileńskiego? b) czy jego
„Obligation et commandement” (Trav. du Congr. de Philos. V.2.109–114)
jest identyczne ze wspomnianym wileńskim odczytem? c) czy jego odczyt
„O definicje dzieła literackiego” (39. Pos. Wieleńskiego Twa Filozoficznego)
nie został nigdzie ogłoszony drukiem ani w całości ani w streszczeniu? d)
czy Pan E. może dostarczyć mi do tygodnia streszczenie odczytu „Ocena
przyjemności i przykrości w etyce perfekcjonistycznej”? Jeśliby zaś odczyt
ten miał gdzieś ukazać się drukiem w całości lub streszczeniu, w takim ra-
zie proszę nie o autoreferat, lecz o dane bibliograficzne. Autoreferat ma
wynosić nie więcej niż 270 słów. Nie żądałam go dotychczas, bo w jednym
z Swych listów obiecałeś mi dopilnować pana E., by dotrzymał danej Ci
pod tym względem obietnicy. […]. 3. Czy odczyt Prof. Kridla „O charakte-
rze i przedmiocie badań literackich” nie ukazał się nigdzie i nie ukaże się
wkrótce ani w całości ani w streszczeniu drukiem? Jeśli tak, proszę o dane
bibliograficzne. […] Proszę o odpowiedź na powyższe pytania nie czekając
na autoreferat pana E. Referentowi Revue philosophique bądź tak łaskaw
zwrócić uwagę, że w Nowej Sesji Ruchu streszczenia muszą być b. zwięzłe.
Tylko jak najdalej posunięta zwięzłość pozwoli Ruchowi uniknąć nowego
tworzenia się zaległości416.
Rygorystyczne postawienie sprawy zadecydowało o tym, że „Ruch” zaczął
znowu regularnie się ukazywać. Niestety wojna przerwała tę ciągłość na dłuż-
szy czas.
Gromska w latach 1940–1941, czyli po zajęciu przez armię sowiecką
wschodnich terenów Polski, pracowała w lwowskim Wydawnictwie Mniej-
szości Narodowych jako redaktor literacki417. Później jednak, po zajęciu Lwo-
wa przez armię niemiecką, z uwagi na swe pochodzenie i w trosce o swoje
416 List Danieli Gromskiej do Tadeusza Czeżowskiego z 6.06.1938 r., Archiwum UMK w Toruniu,
t. VII/165, k. 319.
417 Ankieta personalna. Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum UJ, S. III-246.

206 Wiek XX

bezpieczeństwo zmuszona została do częstych zmian miejsca pobytu: „Czasy


okupacji niemieckiej spędziłam w Gródku Jagiellońskim, Warszawie i Kra-
kowie, utrzymując się z udzielania lekcji języków obcych”418. O tych mrocz-
nych chwilach pisała w liście do Tadeusza Kotarbińskiego, gdy upomniał się
o drobny przedmiot powierzony Gromskiej jeszcze przed wojną:
Przecież nie mogłeś, nie powinieneś był, nie wolno Ci było inaczej postąpić
– w chwili kiedy Tobie i twoim najbliższym groziło najwyższe niebezpieczeń-
stwo. Nikt nie może lepiej zrozumieć tego niż my, którzy zaproszeni przez
Gestapo do złożenia mu wizyty w jego siedzibie i uciekając skutkiem tego
z domu w podziemie, zostawiliśmy […] przedmioty bądź w safesie domo-
wym, bądź zakopane czy zamurowane w piwnicy. A przecież nikt nie nazwie
tego opieszałością czy niedostateczną dbałością o własne dobro. Jest to po
prostu normalny odruch człowieka znajdującego się w niebezpieczeństwie
odruch u Ciebie dużo bardziej uzasadniony niż u nas, którzy mieliśmy kilka
godzin czasu na opuszczenie domu419.
Zaraz po wojnie Gromska (1945–1953) skoncentrowała się na pracy
w nowo powstałej Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” w jej krakowskim od-
dziale. Najpierw pełniła tam funkcję redaktora literackiego w dziale literatury
pięknej, a następnie została jego kierowniczką. Choć z własnego wyboru usunę-
ła się wówczas z życia akademickiego, to w tym czasie powstała jej największa
praca z zakresu historii filozofii polskiej. Mroki wojny spowodowały, że przypa-
dła jej rola spisania swoistego pomnika upamiętniającego wszystkich polskich
filozofów, którzy zginęli lub zmarli w latach 1938–1945. Wykaz swój zaczyna
od K. Twardowskiego, którego nazwała magnus parens współczesnej filozofii
polskiej. W dalszej kolejności wymieniła Mścisława Wartenberga oraz Witoł-
da Rubczyńskiego, których śmierć uznała także za niepowetowaną stratę dla
polskiej filozofii. Nie napisała jednak osobnego nekrologu K. Twardowskiego,
bo nr III „Studia Philosophica” otwierały teksty Czeżowskiego upamiętniające
tego filozofa. W swoim wykazie podzieliła wszystkich filozofów oraz przed-
stawicieli innych dyscyplin, którzy mieli pewne dokonania na gruncie filozofii
na 11 kategorii. W kolejności były to: Metafizyka-ontologia; teoria poznania;
logika i filozofia matematyki; psychologia; pierwsi uczniowie Twardowskiego
bez naukowej specjalizacji; estetyka. Teoria sztuki – teoria literatury; filozofia
418 Curriculum vitae (1). Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum UJ, S. III-246.
419 List Danieli Gromskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 3.09.1951 r., APB WFiS UW, IFiS PAN
i PTF w Warszawie, Rkp. U598, t. 11, k. 22.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 207

społeczna i nauk społecznych; filozofia historii i cywilizacji; filozofia przyrody


i nauk przyrodniczych; moralność. Psychologia i filozofia religii, a jako ostatnia
– historia filozofii. Wykaz ten obejmuje wielką liczbę nazwisk, a każdemu upa-
miętnianemu filozofowi poświęcono krótką wzmiankę opisującą dokonania na
polu filozofii oraz okoliczności śmierci, jeśli były znane420.
Po likwidacji krakowskiego oddziału Czytelnika Gromska przeszła na
podobne stanowisko do Państwowego Instytutu Wydawniczego, a w 1954 r.,
po kolejnej reorganizacji polskich wydawnictw, podjęła pracę w charakterze
redaktora Biblioteki Klasyków Filozofii, którą właśnie rozpoczęto edytować
w Państwowym Wydawnictwie Naukowym w Warszawie421. Stanowisko to
objęła na prośbę Tadeusza Kotarbińskiego. Wreszcie po odwilży październi-
ka 1956 od 1 października 1957 r. wróciła do pracy naukowej w charakte-
rze adiunkta na Uniwersytecie Jagiellońskim. Rok później Centralna Komisja
Kwalifikacyjna dla Pracowników Nauki swą decyzją z dniem 1 maja nadała
jej „tytuł naukowy profesora nadzwyczajnego”422. Taki stan rzeczy pozwala
mniemać, że wcześniejsza decyzja o poświęceniu się pracy poza uczelniami
państwowymi była motywowana, podobnie jak u Izydory Dąmbskiej, moty-
wami politycznymi. Po prostu nie chciała legitymizować nowych porządków
i ideologicznej indoktrynacji studentów na uczelniach państwowych. Przeko-
nuje nas o tym korespondencja z Tadeuszem Czeżowskim, który zaraz po woj-
nie rozpoczął starania o reaktywowanie „Ruchu Filozoficznego” w Toruniu.
W pierwszej kolejności zwrócił się z prośbą o współpracę przy wydawaniu
reaktywowanego czasopisma do przedwojennych redaktorek Danieli Grom-
skiej i Izydory Dąmbskiej. Z tej racji, że obie wybrały pracę w instytucjach
nienaukowych nie miały możliwości odtworzenia czasopisma w dawnym
składzie. Możliwość taką otrzymał dopiero Czeżowski w Toruniu. Gromska
w liście z 8 XII 1947 do Czeżowskiego napisała:
Nie podoba mi się rola, którą mi przydzieliłeś /faktycznie/ w Ruchu nie
widzę powodu któryby mnie zmuszał do jej odgrywania. […] Pewne Twoje
enuncjacje mogły i musiały wprowadzić mnie w błąd, co do rzeczywistego
charakteru mojej pracy w Redakcji „Ruchu Filozoficznego”423.
420 D. Gromska, Philosophes polonais morts entre 1938 et 1945, „Studia Philosophica” 1939–
1946, t. III, s. 31–97.
421 Ankieta personalna. Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum UJ, S. III-246.
422 Pismo przewodniczącego CKK dla Pracowników Nauki z dn. 9.06.1958, tamże.
423 List Danieli Gromskiej do Tadeusza Czeżowskiego z 8.12.1947 r., Archiwum UMK w Toruniu,
t. VII/165, k. 337.

208 Wiek XX

Czeżowski wówczas odpowiedział rozważnie, apelując do Gromskiej o zmia-


nę jej stanowiska i przyłączenie się do dzieła kontynuacji wydawania „Ruchu
Filozoficznego”. W swym liście Czeżowski pisał:
Uważam, że Ruch Filozoficzny ma za zadanie służyć polskiej rzeczywistości
filozoficznej i jeżeli ta nasza rzeczywistość filozoficzna cierpi dziś wskutek
odcięcia od świata, to słusznem jest, by Ruch Filozoficzny ten niedosta-
tek w swojej treści odbijał – oczywiście nie można tej rzeczy wypowiadać
wyraźnie. […] Chcę wreszcie napisać to, co mi kazało wystąpić z inicjatywą
wznowienia Ruchu Filozoficznego, choć mi to przychodzi być może najtrud-
niej, bo boję się zbyt wielkich słów. Uważam za swój obowiązek wobec tego
wszystkiego, co otrzymałem od Twardowskiego, ażeby nie dać upaść temu
Jego dziełu, któremu poświęcał się on do ostatnich chwil swego życia – gdy
nikt inny nie chciał z tym wystąpić424.
Niestety apel nie przyniósł pozytywnego skutku, bo była redaktorka „Ruchu”
zdania nie zmieniła.
Szczególnie wiele uwagi poświęcała Gromska pielęgnowaniu pamięci
o swoim mistrzu i nauczycielu. To właśnie dzięki niej Komitet Redakcyjny
„Biblioteki Filozoficznej”, którą wydawano we Lwowie wkrótce po śmierci
Twardowskiego wydał w lipcu 1938 r. jego cztery mniej znane prace zgrupo-
wane razem pod wspólnym tytułem Rozprawy. Był to tom 7 „Biblioteki Filo-
zoficznej”425. Niezależnie od tego:
Już 30 kwietnia 1930 r. podczas akademii żałobnej poświęconej pamięci
Twardowskiego, wydział Polskiego Towarzystwa Filozoficznego we Lwowie
podjął decyzję o wydaniu spuścizny rękopiśmienniczej swego założyciela
i powołał Komitet Wydawniczy, który miał się tym zająć. Jego członkami
zostali: Roman Ingarden (jako przewodniczący) oraz Leopold Blaustein, Izy-
dora Dąmbska, Daniela Gromska i Helena Słoniewska426.
Wybuch wojny niestety pokrzyżował te ambitne plany wydawnicze. Natomiast
w numerze „Ruchu Filozoficznego” poświęconym upamiętnieniu postaci Ka-
zimierza Twardowskiego Daniela Gromska zawarła bardzo szczegółową i do-
kładną bibliografię wszystkich jego prac, jak też publikacji poświęconych jego

424 List Tadeusza Czeżowskiego do Danieli Gromskiej z 13.12.1947 r., tamże, k. 338.
425 K. Twardowski, Rozprawy, Lwów 1938.
426 K. Twardowski, Myśl, mowa i czyn, cz. I, s. 13.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 209

twórczości427. Zamieściła na końcu tego wykazu apel do czytelników „Ruchu”


o pomoc w jego uzupełnianiu i korygowaniu. Do wykazu tego powróciła przy
okazji przygotowania edycji dzieł wybranych Twardowskiego, które wydano
staraniem jego uczniów w 1964 r. Wykaz ten tylko nieco różni się od opubli-
kowanego wcześniej w „Ruchu Filozoficznym”428. Podkreślić jednak trzeba
skrupulatność tego zestawienia i doskonałą jej znajomość twórczości swego
nauczyciela. Pomimo rozbieżności stanowisk dotyczących kontynowania wy-
dawania „Ruchu” w Toruniu, Gromska zamieściła w nim w 1949 r. swój arty-
kuł Pogląd na świat czy światopogląd, który był także kontynuacją rozważań
i polemik toczonych przez Twardowskiego na temat tego, czy filozofia jest lub
może być światopoglądem429.
Upamiętnieniu dzieł i dokonań naukowych założyciela szkoły lwowsko-
-warszawskiej, Kazimierza Twardowskiego, poświęcono szereg odczytów
wygłoszonych w trakcie okolicznościowej akademii zorganizowanej w 20.
rocznicę śmierci 11 lutego 1959 r. w Warszawie. Daniela Gromska wygłosiła
tam referat Poglądy etyczne Kazimierza Twardowskiego. W tym wystąpieniu
zrekonstruowała poglądy etyczne swego nauczyciela, zauważając trafnie:
etyka była dziedziną, która dawała najgłębszy wgląd w osobowość Twar-
dowskiego, ponieważ tu zbiegały się jego zainteresowania etyczne z jego
pasją wychowawczą – połączenie znamienne a nieczęste w filozofii430.
Rekonstrukcja poglądów etycznych Twardowskiego została dokonana na
podstawie analizy jego opublikowanych prac („cztery artykuły nie wyłączając
filozoficznych, autoreferaty trzech artykułów, cztery recenzje”431) oraz udo-
stępnionych jej przez spadkobierców Twardowskiego maszynopisów jego
wykładów z etyki Główne kierunki etyki naukowej oraz Sceptycyzm etyczny.
Obecnie mamy już dostęp praktycznie do wszystkich archiwaliów pozosta-
łych po założycielu szkoły lwowsko-warszawskiej, natomiast Gromska dyspo-
nowała tylko częścią jego dorobku z zakresu etyki. Zwróciła w swym odczycie
427 D. Gromska, Bibliografia prac Kazimierza Twardowskiego i literatury o Kazimierzu Twardow-
skim, „Ruch Filozoficzny” 1936-1938, nr 1–3, ss. 14–39.
428 D. Gromska, Bibliografia prac Kazimierza Twardowskiego, [w:] K. Twardowski, Wybrane pi-
sma filozoficzne, Warszawa 1964, ss. XIII–XXXVI.
429 D. Gromska, Pogląd na świat czy światopogląd, „Ruch Filozoficzny” 1949, t. XVII, nr 1–3,
s. 1–7.
430 D. Gromska, Poglądy etyczne Kazimierza Twardowskiego, „Ruch Filozoficzny” 1959, nr 1–2,
s. 9.
431 Tamże.

210 Wiek XX

uwagę na literacki wymiar treści tych wykładów, które charakteryzowała spe-


cyfika właściwa dziełom literackim:
Spoistość polegała tu na miejscach niedookreślonych, niekiedy tylko jednym
wyrazem zaznaczonych, na częstym braku – zbędnej w tym przypadku – do-
kumentacji, a nade wszystko na strukturze warstwicowej; była ona wobec
wspomnianej tendencji rozwojowej nieunikniona w kilkakrotnie powtarza-
nych wykładach, a nie zawsze została przezwyciężona przez ostateczną re-
dakcję432.
Gromska, chcąc odtworzyć własne zapatrywania etyczne Twardowskiego
oparła się w swoich analizach głównie na jego publikacjach, a nie na samych
rękopisach zachowanych w archiwach, trafnie zauważając, że ich akroma-
tyczny433 charakter w zasadzie powoduje, że nie spełniają one wymagań sta-
wianych przed źródłem naukowym. Jedynie wykłady na temat sceptycyzmu
etycznego zachowały charakter naukowego źródła. Gromska zatem na pod-
stawie dostępnych sobie tekstów starała się uchwycić ewolucję stanowiska
Twardowskiego po to, aby wyodrębnić najdojrzalszą ich postać. Było to moż-
liwe, ponieważ teksty, z których korzystała, powstawały w stosunkowo długim
okresie, bo w latach 1895–1928.
Nie można zatem zapomnieć, że jej bliski związek z Kazimierzem Twar-
dowskim przetrwał wiele lat po jego śmierci. Wydaje się, że to właśnie ona
obok Izydory Dąmbskiej najbardziej dbała o zachowanie ciągłości istnienia
i tożsamości naukowej szkoły swego nauczyciela i mistrza. Nic zatem dziwne-
go, że to właśnie jej powierzono sporządzenie bibliografii prac Twardowskiego
w wydawnictwie upamiętniającym jego działalność naukową434. Wyszło ono
ostatecznie w 25-lecie jego śmierci, a jego uczniowie przygotowywali to wy-
dawnictwo przez wiele lat. Szczegółowość sporządzonego zestawu dobitnie
wykazuje, jak blisko Gromska musiała współpracować ze swym nauczycie-
lem i jak wiele szczegółów z jego życia poznała. Odgrywała zatem wspólnie
z I. Dąmbską rolę sumienia dla wszystkich jego uczniów. Niewątpliwie jej rola
w zachowaniu ciągłości istnienia szkoły jest dziś niesłusznie niedoceniana.
Do przyświecających również Gromskiej ideałów nawiązał Tadeusz Cze-
żowski. W pierwszym numerze reaktywowanego po wojnie organu PTF pisał:
432 Tamże, s. 9–10.
433 Według autorki – przeznaczony tylko do wygłoszenia.
434 D. Gromska, Bibliografia prac Kazimierza Twardowskiego, [w:] K. Twardowski, Wybrane pi-
sma filozoficzne…, s. XIII–XXXVI.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 211


Podejmujemy wydawnictwo Ruchu Filozoficznego nie tylko z pietyzmu dla
jego Założyciela i pierwszego Redaktora, aby nie upadło stworzone przezeń
umiłowane Jego dzieło, uważamy zgodnie z stwierdzeniem Struvego, zacho-
wanie ciągłości rozwoju polskiej myśli filozoficznej za podstawowy postulat
jej samoistnego bytu i podtrzymujemy twierdzenie Twardowskiego, że po-
trzebny jest w tym celu kontakt wszechstronny z postępami nauk filozo-
ficznych w całym świecie. Ruch Filozoficzny powinien nadal jak dotychczas
służyć tej ciągłości, informując z całą osiągalną dokładnością o wydarze-
niach w obrębie filozofii polskiej i światowej, wytwarzając w ten sposób
jak najbardziej bliskie związki polskich filozofów między sobą i łącząc ich
jednocześnie z całym światem filozoficznym435.
W 1960 r. zmarł Edmund Gromski (1884–1960). Przyjaciele z okresu
lwowskiego podtrzymywali na duchu Danielę Gromską, która bardzo przeży-
wała śmierć męża. Pisała do Kotarbińskiego:
Twoje mądre i dobre słowa już nieraz w życiu wskazywały mi drogę w chwi-
lach duchowej rozterki. Nawet kiedy nie wiedziałeś o tym, a słowa były dru-
kowane. Teraz zadanie, które stawiasz przede mną jest szczególnie ciężkie:
samowystarczalność … Spróbuję – bez wiary i nadziei436.
To był niestety także koniec jej zainteresowania filozofią polską. Znajdowa-
ła ukojenie w tłumaczeniach dzieł Arystotelesa i Teofrasta. Tak się złożyło,
że w polskim środowisku filozoficznym utrwaliła się pamięć o Gromskiej
z ostatnich lat jej życia jako niezrównanej tłumaczce Arystotelesa, a rzadko
przypomina się jej dokonanie w zakresie filozofii polskiej. Choć może nie są
to dokonania wybitne, ale trwale wpisały się w historię polskiej filozofii. To
wszystko, co zdziałała dla polskiej nauki robiła z całym oddaniem i często
bezinteresownie. Nic zatem dziwnego, że ofiarowała:
W testamencie Uniwersytetowi Jagiellońskiemu znaczny majątek w postaci
biżuterii, porcelany, mebli, gobelinów i innych cennych dóbr. Jej wolą było by
z przekazanego majątku ufundować stypendium dla młodych filozofów437.

435 T. Czeżowski, Artykuł wstępny, „Ruch Filozoficzny” 1948, t. XVI, s. 2.


436 List Danieli Gromskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 8.06.1960 r., APB WFiS UW, IFiS PAN
i PTF w Warszawie, Rkp. U598, t. 11, k. 31.
437 R. Legutko, Daniela Gromska (1889–1973), [w:] Uniwersytet Jagielloński. Złota Księga Wy-
działu Filozoficznego, pod red. J. Miklaszewskiej i J. Mizery, Kraków 2000, s. 222.

212 Wiek XX

5.2. Zygmunta Zawirskiego niedokończony projekt


Zygmunt Zawirski (1882–1948) to jedna z mniej znanych, choć bardzo
znacząca osobowość, kształtująca w pewnej mierze oblicze filozoficznej szko-
ły lwowsko-warszawskiej. Warto zatem przypomnieć tego filozofa, słusznie
zaliczanego do pierwszego pokolenia tej szkoły.
Zygmunt Zawirski urodził się w rodzinie lekarskiej w Berezowicy Małej
niedaleko Zbaraża (dzisiejsza Ukraina). Studia na kierunkach matematyka,
fizyka i filozofia ukończył na Uniwersytecie Lwowskim (1901–1906), a potem
kontynuował w Berlinie (1909) oraz w Paryżu (1910)438. Po powrocie do Lwo-
wa jeszcze w tym samym roku doktoryzował się pod kierunkiem Kazimierza
Twardowskiego na podstawie rozprawy Ilość praw kojarzenia przedstawień439.
Roman Ingarden stwierdził, że rozprawa ta była jeszcze charakterystyczna dla
tzw. szkoły lwowskiej, niekiedy wyodrębnianej w polskiej filozofii międzywo-
jennej jako przeciwwagai dla logicyzującej szkoły warszawskiej. Dopiero póź-
niej Zawirski miał przejść na pozycje zbliżone do warszawskich logicystów440.
Początkowo doktorant Twardowskiego pracował tylko w lwowskich gim-
nazjach jako nauczyciel, dopiero w 1922 r. rozpoczął pracę naukową w cha-
rakterze wykładowcy filozofii na Politechnice Lwowskiej. „W roku 1924
otrzymał jako docent wykłady z filozofii na Uniwersytecie Lwowskim oraz
w Państwowym Studium Pedagogicznym”441, co było logiczną konsekwencją
faktu, że w tym samym roku na Uniwersytecie Jagiellońskim obronił rozpra-
wę habilitacyjną Metoda aksjomatyczna a przyrodoznawstwo442.
We współczesnej historii filozofii polskiej nie brak już dziś opracowań
na temat ewolucji poglądów filozoficznych Zygmunta Zawirskiego. Z założe-
nia mają one jednak nieusuwalną wadę punktu wyjścia, gdyż koncentrują
się na publikacjach, które wydał już jako profesor uniwersytetów w Pozna-
niu i Lwowie. Oczywistym jest zatem, że koncentrują się one na Zawirskim

438 K. Ajdukiewicz, Zawirski Zygmunt Michał, hasło [w:] Słownik filozofów, Warszawa 1966,
s. 492. Zob. także: B.J. Gawecki, Zygmunt Zawirski (1882–1948), „Przegląd Filozoficzny”
1948, z. 4, s. 436–437.
439 Z. Zawirski, Ilość praw kojarzenia przedstawień: szkic historyczno-psychologiczny, Rzeszów
1910.
440 R. Ingarden, Wspomnienie o prof. Zawirskim, „Dziennik Literacki” 1948, nr 18, s. 7.
441 S. Dziamski, Zarys świeckiej myśli filozoficznej w Poznaniu w XIX i XX wieku, Poznań 1971,
s. 56.
442 Z. Zawirski, Metoda aksjomatyczna a przyrodoznawstwo, „Kwartalnik Filozoficzny” 1923,
z. 1.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 213

ukazywanym wyłącznie jako filozof przyrody. Pomijają jednak fakt subtelnej


ewolucji jego poglądów, co w znaczącym stopniu było determinowane przez
jego związki z określonymi osobami i poglądami filozoficznymi. W podjętym
opracowaniu właśnie ten aspekt stanowić będzie punkt wyjścia do ukazania
jego twórczości filozoficznej jako pewnego ciągu myślowego, który był realizo-
wany nader konsekwentnie. Kwintesencją tej dość nietypowej jak na ówcze-
sną epokę drogi rozwoju naukowego był opracowany samodzielnie Słownik fi-
lozoficzny, który był przygotowywany przez Zawirskiego nie tylko jako pomoc
dla studiujących filozofię, ale głównie jako podręczna pomoc dla wszystkich
zainteresowanych problematyką filozoficzną. Autorski charakter Słownika
spowodował jednakże, że niezamierzenie stał się on odzwierciedleniem jego
drogi naukowej, wskazaniem obszarów eksploracji naukowej, a także podej-
mowanych starań na rzecz zbudowania konsekwentnego systemu filozoficz-
nego. W świetle przeprowadzonych badań naukowej spuścizny oraz zacho-
wanych materiałów archiwalnych wydaje się bowiem, że Zawirski przez całe
życie naukowe konsekwentnie podążał w tym kierunku. Zasadny wydaje się
jednak pogląd, że jego droga naukowa miała charakter wtórny, gdyż mimo
ogromnej erudycji, wytężonej pracy i wnikliwej analizy dzieł filozoficznych
publikowanych w różnych językach, nie pokusił się o opracowanie własnego
systemu filozoficznego od podstaw, a raczej starał się ten system zbudować na
zasadzie syntezy przyczynkarskich prac, które wykonali wcześniej inni filozo-
fowie i przedstawiciele nauk przyrodniczych.
Trafną charakterystykę pracy Zawirskiego znajdziemy we wspomnieniu
pośmiertnym pióra Bolesława Gaweckiego:
Zygmunt Zawirski nie należał do (nielicznego zawsze) grona pracowników
– tych, co dokonywując nieoczekiwanych odkryć i rozwijając oryginalne po-
mysły teoretyczne odsłaniają przez to nowe horyzonty i wskazują nieznane
dotąd drogi nauce i filozofii. Był on natomiast jednym z szeregu tych pra-
cowników naukowych, bez których nauka w ogóle nie mogłaby żyć i rosnąć.
To prawda, że jego dzieła mają przede wszystkim wartość informacyjną,
sprawozdawczą; pamiętać się jednak godzi, że takie prace są niezbędne.
Wyjątkowo pracowity i w dążeniu badawczym wytrwały, bardzo oczytany
w literaturze naukowej, był w swych sądach raczej ostrożny i skłonny do
godzenia, do kompromisów; pragnął zapewnić sobie spokój do pracy, która
była jego namiętnością i wypełniała mu życie. […] Przez całe życie ucząc się

214 Wiek XX

i ucząc innych, pozostawił po sobie wartościowy dorobek naukowy i dobre


wspomnienie443.
Trudno dziś orzec, na ile Kazimierz Twardowski wpłynął na wybór tema-
tu pracy doktorskiej Zygmunta Zawirskiego. Wpływ ten był jednak oczywisty,
bo przecież nie od razu sytuowano doktoranta Twardowskiego w gronie fi-
lozofów przyrody. Irena Szumilewicz-Lachman w swej książce Zygmunt Za-
wirski: His Life and Work podkreśliła wpływ, jaki koncepcje Franza Brentano
wywarły na jego uczniu Kazimierzu Twardowskim. Ten wpływ został niejako
przekazany na kolejne pokolenie uczniów, do którego zaliczał się niewątpliwie
Zygmunt Zawirski, co wcześniej podkreślił dobitnie także Roman Ingarden:
Kazimierz Twardowski sam był uczniem Franciszka Brentany i zgodnie ze
swym nauczycielem za podstawę wszelkich dociekań filozoficznych uważał
psychologię opisową, stosunek zaś jego do nauk przyrodniczych i do mate-
matyki był raczej luźny.
Dalej zaś wskazał, że ten wpływ jednak nie był bezgraniczny ani trwały:
Uczniowie jego częściowo obrali ten psychologiczny i psychologistyczny
kierunek badań, częściowo jednak wyłamali się spod wpływów swego na-
uczyciela444.
Moment przezwyciężenia psychologizmu przez promotora rozprawy dok-
torskiej Zawirskiego, Kazimierza Twardowskiego, wydaje się mieć przy tym
zasadnicze znaczenie. Choć nie brak w literaturze wskazań, że Twardowski
już w swej rozprawie habilitacyjnej O treści i przedmiocie przedstawień (1894)
odszedł od psychologizmu, to przecież jednak jeszcze przez wiele lat pobytu
we Lwowie psychologia stanowiła dla niego w pewnym sensie główną dyscy-
plinę filozoficzną. Był zatem typowym przedstawicielem austriackiej szkoły
filozoficznej z jej psychologistycznym nastawieniem. Bolzanowska koncep-
cja przedstawień bezprzedmiotowych, która stanowiąc próbę przezwycięże-
nia właśnie psychologizmu w filozofii, przez co dopuszczała nawet możliwość
pojawiania się przedstawień nie przedstawiających żadnych przedmiotów445,
stanowiła przecież przedmiot dogłębnej, aczkolwiek nie zawsze trafnej krytyki
443 B.J. Gawecki, Zygmunt Zawirski (1882–1948), „Przegląd Filozoficzny” 1948, z. 4, s. 443.
444 R. Ingarden, Wspomnienie o prof. Zawirskim, „Dziennik Literacki” 1948, nr 18, s. 10.
445 P. Nowara, Bolzanowska koncepcja przedstawień bezprzedmiotowych a jej interpretacja
w rozprawie „O treści i przedmiocie przedstawień” Kazimierza Twardowskiego, „Diametros”
2006, nr 8, s. 73.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 215

podjętej w jego rozprawie habilitacyjnej. Twardowski znał więc dobrze argu-


menty dotyczące krytyki psychologizmu, co jednak nie zmieniło jego orienta-
cji filozoficznej. Z tej racji trafna wydaje się krytyka jego rozprawy, w której
stwierdza się, że w istocie „w swej rozprawie habilitacyjnej Twardowski do-
konał pewnej psychologizacji poglądów Bolzana”446. Oczywiście nie wynika
z tego, że w pracy habilitacyjnej nie da się dostrzec prób przezwyciężenia
psychologizmu, taką próbą jest np. sugestia wyodrębnienia nauk zajmujących
się właśnie przedmiotami psychicznymi oraz nauk, których przedmiot nie jest
zależny od psychiki. Tym niemniej zarzut hołdowania psychologizmowi przez
Twardowskiego zostanie jeszcze wiele lat później podniesiony w okresie zwal-
czania dziedzictwa szkoły lwowsko-warszawskiej przez marksistów polskich
w latach 50. XX wieku.
Rozprawa habilitacyjna Twardowskiego nie może być zatem potrakto-
wana jako moment zwrotu ku antypsychologizmowi, bo zaledwie trzy lata
później opublikował rozprawę Psychologia wobec fizjologii i filozofii, w której
dowodził, że „nie można nawet wyobrazić sobie filozofa, któryby nie opierał
swych badań na danych psychologicznych”447. Twierdził także, że: „Nauki fi-
lozoficzne zajmują się faktami danymi w doświadczeniu wewnętrznym, taki-
mi jak prawda i fałsz, piękno i brzydota itp.”448.
Trafniejszym wydaje się jednak przyjęcie założenia, że Twardowski zmie-
nił swój stosunek do psychologizmu, ale stało się to na skutek odejścia z krę-
gu tworzonej przez niego szkoły przez większość jego uczniów, którzy ze Lwo-
wa przeszli głównie na Uniwersytet Warszawski. Jednym z tych, którzy to
uczynili, ale na własną rękę, był niewątpliwie Zygmunt Zawirski. Świadczy
o tym choćby fakt, że obronił rozprawę habilitacyjną nie we Lwowie ale już
w Krakowie, z którym był potem szczególnie związany. Stosunek Zawirskiego
do Twardowskiego był jednak pełen szacunku i wdzięczności ucznia wzglę-
dem swego mistrza, choć, jak się wydaje, nie cenił szczególnie jego dorobku.
W swym Słowniku filozoficznym charakterystyce osiągnięć twórczych zało-
życiela szkoły lwowsko-warszawskiej poświęcił zaledwie dwa zdania: „filo-
zof polski niesłychanie zasłużony jako wychowawca całego szeregu filozofów
polskich doby powojennej”. Przytaczając dalej jego dorobek, przy pracy Zur

446 Tamże, s. 77.


447 K. Twardowski, Psychologia wobec fizjologii i filozofii, [w:] tenże, Wybrane pisma filozoficzne,
Warszawa 1965, s. 111.
448 K. Twardowski, Rozprawy i artykuły filozoficzne, Lwów 1927, s. 23.
216 Wiek XX

Lehre vom Inhalt und Gegenstand der Vorstellungen zamieścił zaledwie dopi-
sek: „praca ta wywarła pewien wpływ na rozwój fenomenologii Husserla”449.
Zawirskiego do studiowania historii filozofii zainspirował zatem niewąt-
pliwie Kant, gdy zajmował się apriorycznymi regułami poznania, czego do-
wodem jest nie tylko jego rozprawa doktorska, ale także późniejsza praca
O modalności sądów (1909), co potem rozrosło się do wymiarów odrębnej
publikacji książkowej (1914). Opracowanie Przyczynowość a związek funk-
cjonalny (1912), które przyniosło mu „nagrodę na III Konkursie Przeglądu Fi-
lozoficznego”450 jest także nie tylko wyrazem kontynuacji podjętych wówczas
poszukiwań, ale również wpływu, jaki na młodego doktora wywierał jeszcze
Kazimierz Twardowski. W każdej późniejszej publikacji odchodził jednak od
linii swego nauczyciela, gdyż nie zadowalały go już rozważania na temat rela-
cji łączących ludzki umysł z rzeczywistością, ale szukał rozwiązań uniwersal-
nych, niezależnych od zmiennych stanów psychicznych. Dla swojego nauczy-
ciela zachował jednak wielki szacunek i zwracał się do niego w rozmaitych
kwestiach, w tym także dotyczących podejmowanych decyzji o charakterze
naukowym. Co istotne, zwracał się nie tylko ze swoimi dylematami nauko-
wymi, ale również w sprawach życiowych. Świadczy o tym choćby zachowa-
na odpowiedź Kazimierza Twardowskiego na wcześniejszy list Zawirskiego,
która stanowiła zarazem korektę jego artykułu Über das Verhältnis der mehr-
wertigen Logik zur Wahrscheinlichkeitsrechnung451. Dawny doktorant przy tej
okazji użalał się w nim przed swym mistrzem i powiernikiem na przeszkody
w swojej pierwszej próbie przeniesienia się do Krakowa na Uniwersytet Ja-
gielloński. Wedle samego zainteresowanego jego starania nie zostały zaakcep-
towane przez Władysława Heinricha, kierującego wówczas Katedrą Filozofii
UJ, który miał dać posłuch informacjom osoby nieprzychylnej Zawirskiemu.
Twardowski w swym liście nie krytykował Zawirskiego a raczej przyjął ton
ojcowski, czyli pocieszał go i starał się nie zniechęcić w dalszych staraniach.
Swe stanowisko sformułował następująco:
Rzecz jasna, że nazwisko osoby, która mogła udzielić Profesorowi Heinricho-
wi w wiadomej sprawie mylną informację, zachowam wyłącznie dla siebie.
449 Twardowski Kazimierz, hasło w: Z. Zawirski, Słownik filozofii – Archiwum PAN w Warszawie,
sygn. III-101, j. nr 51, k. 419.
450 B.J. Gawecki, Zygmunt Zawirski (1882–1948)…, s. 436.
451 Chodziło tu o korektę autorską artykułu Zygmunta Zawirskiego, Über das Verhältnis der
mehrwertigen Logik zur Wahrscheinlichkeitsrechnung, „Studia Philosophica” 1935, vol. I,
s. 407–442.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 217

Sądzę, że całkiem niepotrzebnie Kochany Pan Kolega odczuwa w sposób


przykry formę, w jakiej dokonało się pożądane zresztą – odroczenie nomi-
nacji. Wszak Kochany Pan Kolega i osoba jego wcale tu nie wchodzi w grę.
Dziwię się tylko, jak już pisałem w poprzedniej kartce swej, władzom Uni-
wersytetu Jagiellońskiego. One powinny odczuwać przykrość i to wielką
z powodu popełnienia takiego nieco skandalicznego przeoczenia452.
Zajęcie się problematyką filozofii przyrody nie oznaczało jednak, że Za-
wirski przestał zajmować się psychologią. Tadeusz Czeżowski w swoim wspo-
mnieniu pośmiertnym po Zawirskim przypomniał, że: „W 1927 jako docent
Politechniki objął kierownictwo Poradni Psychologicznej we Lwowie”453. Wy-
daje się trafnym spostrzeżenie, że bliski kontakt z psychologią owocował nie-
co odmienną drogą naukową od tej, którą podążali pozostali przedstawiciele
szkoły lwowsko-warszawskiej. Roman Ingarden podzielił szkołę Twardow-
skiego na dwie odmienne frakcje naukowe, z których pierwsza, bliższa swemu
mistrzowi, obrała kierunek „psychologiczny i psychologistyczny”, zaś druga
„za przewodnictwem Jana Łukasiewicza” zajęła się logiką matematyczną454.
W pewnym sensie Zawirski obrał drogę środka, wykorzystując do swej pra-
cy osiągnięcia jednej i drugiej frakcji, choć sam utożsamiał się z kierunkiem
logistycznym, uznając go za jedynie naukowy kierunek filozofii. Taka opinia
Ingardena o szkole Twardowskiego jest w pewnym sensie odzwierciedleniem
własnych poglądów Zawirskiego na jej temat. Podobne stanowisko zajął bo-
wiem, gdy jako wiceprezes III Zjazdu Filozoficznego w Krakowie z 1936 r. na
prośbę „Kuriera Poznańskiego” przedstawił jego przebieg i dokonania. Zjazd
nie zgromadził zdaniem Zawirskiego jednolitego środowiska polskiej filozofii,
ale wykazał, że utworzyły się w nim dwie „frakcje filozoficzne”, z nieformal-
nymi przywódcami Janem Łukasiewiczem i Romanem Ingardenem. Charak-
terystycznym rysem prezentowanego Zjazdu była próba uchwycenia tendencji
we współczesnej filozofii oraz ocena możliwości dokonania syntezy prezento-
wanych stanowisk „ze szczególnym uwzględnieniem stosunku logiki do filozo-
452 List K. Twardowskiego do Z. Zawirskiego z 16.X.1935 r., Archiwum PAN, III-101, j. 80, k. 2.
453 T. Czeżowski, Zygmunt Michał Zawirski, „Ruch Filozoficzny” 1948, nr 3–4, s. 213. Wspo-
mniana już wcześniej Irena Szumilewicz-Lahman w swej pracy, Zygmunt Zawirski: His Life
and Work, zdaje się też podzielać przekonanie, iż tak naprawdę Zawirski nigdy nie zerwał
całkowicie z psychologizmem. W zestawie bardzo licznych jego lektur psychologia zawsze
zajmowała poczesne miejsce, o czym świadczą choćby dwa przetłumaczone przez niego
podręczniki z psychologii: Aloisa Höflera, Zasady psychologii, Lwów 1922 oraz Leona Wal-
thera, Psychologia pracy, Poznań 1932.
454 R. Ingarden, Wspomnienie o prof. Zawirskim…, s. 10.

218 Wiek XX

fii”455. Takie ukierunkowanie obrad było niejako naturalną konsekwencją skła-


du personalnego Komitetu Ogólnego Polskich Zjazdów Filozoficznych, w skład
którego wchodziło poza samym Twardowskim aż sześciu innych przedstawi-
cieli jego szkoły (Błachowski, Czeżowski, Kotarbiński, Łukasiewicz, Witwic-
ki i właśnie Zawirski)456. Stanowili oni większość składu Komitetu i niejako
narzucili swoje podejście do filozofii pozostałym. Zawirski twierdził dalej, że
opcja, którą reprezentował zmierzała „do rewizji problemów filozoficznych
z punktu widzenia tej ścisłości, do jakiej nas przymusza współczesna logi-
ka matematyczna”. Nazwał ją frakcją „rewizjonistów filozoficznych”. Konku-
rencyjna frakcja została nazwana tradycyjną. Rewizjoniści zostali w artykule
uznani za reprezentantów filozofii naukowej, co jednocześnie tego miana po-
zbawiało tradycjonalistów. Ingarden bowiem „obstawał za odrębnością metod
filozofji, która winna się, zdaniem jego, opierać na bezpośredniem poznaniu
apriorycznem i na intuicji”. Konsekwentnie „zarzucał obozowi przeciwnemu
lekceważenie, a nawet pogardę dla intuicji, nominalizm, wynoszenie metody
aksjomatycznej oraz formalizacji”457. Zawirski w swoim artykule podkreślał
także tematykę własnych wystąpień zjazdowych, które wychodząc od postula-
tu podnoszenia „poziomu ścisłości naukowej” koncentrowały się na możliwo-
ści zastosowania logiki wielowartościowej do rozstrzygania „zagadnień empi-
rycznych”. Drugim zagadnieniem, o którym się wypowiadał na Zjeździe, były
„badania nad znaczeniem wyrażeń języka”. Podkreślił oczywiście w konkluzji
swego tekstu własne przekonanie, wsparte autorytetem Łukasiewicza, że „Me-
toda dedukcyjna i aksjomatyczna oraz formalizacja są niezbędnemi środkami
kontrolowania danych intuicyjnych, które nadto muszą szukać odpowiedni-
ków w doświadczeniu”458. Była to oczywiście zarazem polemika ze stanowi-
skiem reprezentowanym przez „tradycjonalistów”.
W świetle powyższych rozważań można zaobserwować pewną konse-
kwencję w stanowisku zajmowanym przez Zawirskiego co najmniej od cza-
sów jego rozprawy doktorskiej. Inspirowała go zawsze teza logiki Kanta, że
„Wszystko w przyrodzie, zarówno w świecie martwym, jako też ożywionym,

455 Z. Zawirski, Po Krakowskim Zjeździe Filozoficznym, „Kurier Poznański” 1936, nr 460, s. 13.
456 Księga Pamiątkowa Trzeciego Polskiego Zjazdu Filozoficznego Kraków 1936, „Przegląd
Filozoficzny” 1936, z. IV, s. 319.
457 Tamże.
458 Tamże.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 219

dzieje się według reguł, jakkolwiek my nie zawsze te reguły znamy”459. Stąd
też podobnie jak filozof z Królewca był przekonany, że istnieje możliwość
może nie tyle całkowitego poznania, co zrozumienia świata.
Podobnie tedy jak wszystkie nasze siły ogółem wzięte, tak też i w szczegól-
ności rozum w swoich czynnościach podlega regułom, które możemy badać.
Ba, nawet rozum należy uważać za źródło i władzę do pomyślenia reguł
w ogóle. Bo podobnie jak zmysłowość jest zdolnością do wyobrażeń, tak
rozum jest zdolnością do myślenia, tj. podciągania przedstawień zmysłów
pod reguły460.
Nie wydaje się zatem w pełni słuszne często zajmowane stanowisko, że Zawir-
skiego studia z historii filozofii były warunkowane głównie przez konkursy na
prace filozoficzne, w których wielokrotnie z powodzeniem brał udział. Podą-
żając za myślą Kanta, raczej starał się znaleźć owe reguły nie tyle samodziel-
nie, ile właśnie poprzez wnikliwe studia nad dorobkiem innych myślicieli.
Zdobyta w trakcie studiów nad tradycją filozoficzną wiedza w pewnym mo-
mencie osiągnęła już takie rozmiary, że Zawirski zaczął na własna rękę gro-
madzić i opracowywać nie tylko życiorysy poszczególnych filozofów oraz defi-
nicje podstawowych pojęć filozoficznych, ale także precyzować pojęcia, które
jemu samemu wydawały się niejasne, względnie ich językowe brzmienie nie
oddawało istoty tego, o czym miały orzekać. Taki zabieg jest logiczną konse-
kwencją przekonania Zawirskiego, że „wszystkie pojęcia naukowe dadzą się
do danych empirycznych, sprowadzić, zredukować”461. Nic zatem dziwnego, że
próbując dokonać syntezy wiedzy ludzkiej odwoływał się nie tyle do filozofii
i psychologii, co zwłaszcza do nauk szczegółowych. Starał się zatem za po-
mocą empirycznych uzasadnień wyłożyć sens takich pojęć, jak „zachowanie”,
„sankcja”, „obowiązek”, „wartościowanie”, „wola” itp. Tak właśnie narodziła
się idea słownika z nazwy filozoficznego, ale tak naprawdę oddającego nieza-
mierzenie przekonanie o możliwości dokonania takiej syntezy, którego opraco-
waniu Zawirski poświęcił kilka lat swego życia. Słownik dziś jest dostępny tyl-
ko w formie niekompletnego rękopisu przechowywanego w Archiwum Polskiej
Akademii Nauk w Warszawie. Lektura haseł tego słownika nie tyle jednak

459 Immanuela Kanta logika. Podręcznik do wykładów wydany (po raz pierwszy) przez Gottloba
Benjamina Jäschego, przeł. Z. Zawirski, „Filo-Sofija” 2002, nr 12, s. 131.
460 Tamże, s. 132.
461 Z. Zawirski, W sprawie syntezy naukowej, „Przegląd Filozoficzny” 1936, z. IV (Księga Pamiąt-
kowa Trzeciego Polskiego Zjazdu Filozoficznego Kraków 1936), s. 348.

220 Wiek XX

stanowi kompendium wiedzy filozoficznej, ile historię zmagań tego filozofa


o takie opracowanie haseł, aby oddawały jego stanowisko filozoficzne a także
czyniły zadość zasadom opracowania publikacji o charakterze leksykonu. Ta-
kie nieustanne „uzgadnianie” treści obiektywnych z własnymi przekonaniami
sprawiło, że słownik Zawirskiego wykazuje spore wewnętrzne zróżnicowanie.
Większość haseł biograficznych ma charakter stricte informacyjny, z rzadka są
one rozbudowywane. Podobnie rzecz ma się z hasłami rzeczowymi.
Projekt słownika filozoficznego
Zawirski swoje prace nad Słownikiem filozoficznym rozpoczął jeszcze
przed 1938 r., choć redaktorzy tekstu zamieszczonego w „Przeglądzie Filo-
zoficznym” uznali, że w tym roku prace redakcyjne dopiero zostały rozpo-
częte462. Zachowana korespondencja z Tadeuszem Czeżowskim w tej sprawie
potwierdza to w całej rozciągłości. Wymianę informacji na temat Słownika
rozpoczął Czeżowski, który w grudniu 1938 r. pisał w swym liście: „Dochodzą
do mnie wiadomości pocztą pantoflową, że Pan kolega przygotowuje w poro-
zumieniu z jedną z firm krakowskich podręczny słownik filozoficzny”463. Za-
interesowanie wileńskiego filozofa było naturalne z dwóch powodów, o czym
napisał w swym liście. Po pierwsze na swoim seminarium filozoficznym roz-
począł realizację podobnego projektu a uczestnicy tego seminarium opraco-
wali już kilkadziesiąt dzieł filozoficznych i, jak wzmiankuje, „mamy już koło
5000 kart z wypisów”. Drugim powodem były praca, jaką właśnie rozpoczął:
„W jednym z najbliższych numerów Ruchu Filozoficznego ma się ukazać mój
artykuł o przygotowaniach do polskiego słownika filozoficznego”464. Pragnął
więc swój tekst uzupełnić o informacje o słowniku Zawirskiego. Liczył na oso-
biste spotkanie przy okazji organizowanego na 11 lutego 1939 r. we Lwowie
spotkania uczniów Kazimierza Twardowskiego w rocznicę jego śmierci. Nie-
stety Zawirski na to spotkanie nie przyjechał, tłumacząc się potem obowiąz-
kami dydaktycznymi i organizacyjnymi.
462 Zob. Z. Zawirski, Ze Słownika filozoficznego (1938–1941), „Przegląd Filozoficzny. Nowa
Seria” 1993, nr 3, s. 71–79.
463 List T. Czeżowskiego do Z. Zawirskiego z 7.12.1938 r., Archiwum UMK, t. 194/V, k. 23. (Cze-
żowski zachował kopię tego pisma w korespondencji przychodzącej).
464 Tamże. (Godna uwagi jest szybkość pracy ówczesnej Poczty Polskiej, gdyż mimo, że list
musiał pokonać niebagatelną odległość pomiędzy Wilnem a Krakowem, to odpowiedź
Zawirskiego jest datowana już na 10.12.1938 r.).

5. Szkoła lwowsko-warszawska 221

W swojej odpowiedzi na pismo Czeżowskiego autor Słownika starał się


wyjaśnić różnicę pomiędzy projektem realizowanym na wileńskim semina-
rium filozoficznym a swoim zamysłem. Odpowiedział zatem bardzo szczegó-
łowo, pisząc tak na temat swojej pracy:
Mój słownik filozofii nie zrobi konkurencji Pańskiej gruntownej pracy nad
polskim słownikiem filozoficznym, gdyż ma objąć nie tylko terminy filozo-
ficzne, ale także wiadomości o filozofach, a wszystko razem ma nieprze-
kroczyć 25 arkuszy druku małego formatu, tak iż na każdą literę wypada
zaledwie 1 arkusz t.j. 16 stron. Nie podobieństwem zatem jest dla mnie
zamieszczać w ogóle jakieś cytaty. Obecnie robię już nad literą P a całość
będzie gotowa do końca kwietnia. Mój słownik jest przeznaczony nie tyle
dla fachowców, ale dla szerszego ogółu inteligencji, młodzieży itp. Będzie
on wyglądał mniej więcej tak, jak niemiecki słownik (Taschenbuch der Be-
griff und Denker) Schmidta (Kröners Taschenausgabe, tom. 13, 1934, wyd.
9-te)465, albo Thormayera w wydaniu Teubners kleine Fachwörterbücher
1930, 4-wyd.)466 i okazało się bowiem, że takie popularne wydawnictwa
nie mają większego zbytu aniżeli większe słowniki specjalne /exemplum/:
Systematisches Wörterbuch der Philosophie Clauberga i Dubislawa467 pomi-
mo wyczerpania nie może się doczekać drugiego wydania, gdy tymczasem
wymienione wyżej, rzeczowo stojące znacznie niżej, liczą 9-te wydanie, 4-te
wydanie. Przypuszczam, że mój słownik będzie miał pewną wartość na polu,
w którem u nas dotąd taka panowała pustka468.
Czeżowski przygotowywał swój artykuł o polskich słownikach filozoficz-
nych bardzo skrupulatnie. I dlatego niebawem wrócił w korespondencji z Za-
wirskim do podjętego wątku:
Zobowiązałem się do napisania dla Ruchu Filozoficznego artykułu w spra-
wie polskiego słownika filozoficznego. W artykule tym pragnąłbym wspo-
mnieć o słowniku opracowanym przez Pana kolegę, korzystając z łaskawie
udzielonych mi informacji ułożyłem sobie na podstawie tych informacji tekst
następujący: „W ostatnich czasach jedna z krakowskich firm wydawniczych

465 Zawirskiemu chodziło o słownik Heinricha Schmidta, Kröners Taschenausgabe, Stuttgart


1934, liczący sobie w tym wydaniu 772 strony.
466 Chodzi o publikację Paula Thormayera, Philosophisches Wörterbuch, Leipzig 1930, który
w tym wydaniu liczył 231 stron.
467 Chodzi tu o słownik Karla Wilhelma Clauberga i Waltera Dubislawa, Philosophisches
Wörterbuch, Leipzig 1923.
468 List Z. Zawirskiego do T. Czeżowskiego z 10.XII.1939 r., Archiwum UMK, t. 194/V, k. 24.

222 Wiek XX

zwróciła się do prof. Zygmunta Zawirskiego z zaproszeniem do opracowa-


nia podręcznego słownika filozoficznego, zawierającego także wiadomości
historyczne o głównych przedstawicielach filozofii. Słownik jest pomyślany
mniej więcej tak, jak niemiecki słownik Schmidta (Taschenbuch der Begriff
und Denker, Kröners, Taschenausgabe, wyd. IX, 1934) lub Thormayera (Te-
ubners Kleine Fachwörterbücher, wyd. IV, 1930), będzie on przeznaczony
dla szerszego ogółu inteligencji i uczącej się młodzieży, ma ukazać się jesz-
cze w roku bieżącym”. Proszę o łaskawą aprobatę powyższego tekstu oraz
o ewentualne zmiany i uzupełnienia, jakie Pan kolega uzna za potrzebne.
Będę wdzięczny za rychłą odpowiedź. Redakcja Ruchu Filozoficznego chcia-
łaby mieć artykuł u siebie do końca bieżącego miesiąca469.
Zawirski odpowiedział szybko na ten list, a swą odpowiedź sformułował
następująco:
Tekst informacji, która Pan kolega pragnie podać do Ruchu jest zasadni-
czo dobry. Przepisuję go tedy wraz z kilkoma niezręcznymi uzupełnieniami:
„W ostatnich czasach jedna z krakowskich firm wydawniczych zwróciła się
do prof. Zygmunta Zawirskiego z zaproszeniem do opracowania słownika
filozoficznego, zawierającego także wiadomości historyczne o głównych
przedstawicielach filozofii. Słownik jest pomyślany mniej więcej tak, jak nie-
miecki słownik Schmidta (Philosophisches Wörterbuch, Taschenbuch der Be-
griff und Denker, Kröners, Taschenausgabe, wyd. IX, 1934) lub Thormayera
Philosophisches Wörterbuch (Teubners Kleine Fachwörterbücher, wyd. IV,
1930), będzie on przeznaczony dla szerszego ogółu inteligencji i młodzie-
ży uniwersyteckiej, sfer nauczycielskich i każdego, kto potrzebować będzie
wiadomości ze świata pojęć filozoficznych. Słownik ma ukazać się jeszcze
w roku bieżącym i obejmować będzie około 25. arkuszy druku”470.
W ostatecznej wersji artykułu informacja o słowniku przygotowywanym przez
Zawirskiego ukazała się tylko w postaci przypisu.
Czeżowski stosownie do uwag Zawirskiego umieścił informację o słowni-
ku w „Ruchu Filozoficznym”, dzięki czemu stała się ona powszechnie znana
w polskim środowisku filozoficznym. Tuż przed wydaniem nr 3 „Ruchu Filo-
zoficznego”, ostatniego, jaki udało się wydać przed wybuchem wojny, wprowa-
dzał jeszcze ostatnie korekty do treści swego artykułu. W liście kierowanym

469 List T. Czeżowskiego do Z. Zawirskiego z 7.03.1939 r., Archiwum UMK, t. 194/V, k. 25.
470 List Z. Zawirskiego do T. Czeżowskiego z 16.III.1939 r., Archiwum UMK, t. 194/V, k. 26.

5. Szkoła lwowsko-warszawska 223

do Danieli Gromskiej, która wówczas redagowała wspólnie z Izydorą Dąmb-


ską „Ruch Filozoficzny” napisał:
Proszę o dołączenie do odsyłacza przy końcu mego artykułu W sprawie pol-
skiego słownika filozoficznego, po informacji o słowniku prof. Zawirskiego
następującego ustępu: „W czerwcu br. ukazał się nakładem „Mathesis Pol-
skiej” w Warszawie zeszyt I wydawnictwa „Świat pojęć – słownik encyklope-
dyczny pojęć z dziedziny filozofii, psychologii, filozofii przyrody, socjologii
etc.”. Według prospektu wydawnictwa ma ono podawać informacje „opra-
cowane w sposób przystępny dla każdego inteligentnego człowieka”, całość
obejmie 3 zeszyty o łącznej objętości 300 stron. Wyjdą do września br. Re-
daktorem jest dr Gustaw Ichheiser, wśród współpracowników występują: dr.
Janina Hosiasson-Lindenbaum, dr. Bolesław Sobociński i inni”471.
Słownik ten oczywiście nie miał szans na ukazanie się w całości i pozostał
tylko projektem wydawcy. Podzielił zatem los podręcznego słownika Zawir-
skiego.
To zaiste interesujące zjawisko, że praca tak obszerna i po części funda-
mentalna jak Podręczny słownik filozofii przygotowany przez Zygmunta Za-
wirskiego nigdy nie ukazała się drukiem. W 110 rocznicę urodzin tego filo-
zofa w „Przeglądzie Filozoficznym”472 ukazały się niewielkie wyimki z tego
słownika, obejmujące fragmenty kilku zaledwie haseł wyłożonych w duchu
„polskiej filozofii naukowej”, do której sam siebie zaliczał. Hasła osobowe
są w nim opracowane nader skromnie i zawierają tylko podstawowe dane
biograficzne poszczególnych filozofów oraz ich dorobek naukowy obejmujący
tylko zasadnicze prace opublikowane drukiem. Inaczej rzecz się ma z hasłami
rzeczowymi, które zajmują nieraz po kilkanaście stron rękopisu. W Przewod-
niku po zasobie Archiwum PAN dość nietrafnie scharakteryzowano zawartość
archiwaliów Zawirskiego obejmujących rękopis słownika:

471 List T. Czeżowskiego do D. Gromskiej, Archiwum UMK, t. 194A/V, k. 199. List ten nie jest
datowany. Zawarta w tym liście sugestia Czeżowskiego o poszerzenie tekstu artykułu o tę
informację nie została jednak uwzględniona przez redaktorki, zapewne ze względu na brak
możliwości wprowadzenia tych zmian w trakcie druku czasopisma. Artykuł Czeżowskiego,
W sprawie polskiego słownika filozoficznego, ukazał się w „Ruchu Filozoficznym” 1939,
nr 3, s. 93–95. Przedruk tego artykułu zamieścił także „Ruch Filozoficzny” 2011, nr 4,
s. 760–762 (numer specjalny z okazji 100-lecia istnienia tego czasopisma).
472 Z. Zawirski, Ze słownika filozoficznego (1938–1941)…, s. 71–79. Hasłem, które w tym tek-
ście zajmuje najwięcej miejsca jest „prawda”.

224 Wiek XX

nie publikowany Słownik filozoficzny obejmujący historię filozofii światowej


od starożytności do czasów najnowszych (oprócz haseł osobowych hasła
pojęć, zagadnień, szkół i kierunków – ok. 3600 k. rękopisu, hasła od B do Z,
brak haseł na literę A, zagubionych za życie Z.Z.)473.
Słownik nie ma bowiem charakteru historycznego, a jeśli już, to koncentruje
się na zagadnieniach współczesnej autorowi „filozofii naukowej”.
Mimo zawikłanych dziejów projektu Zawirskiego nie można jednak twier-
dzić, że nie wywarł on żadnego wpływu na filozofię polską. Zawarte w nim
charakterystyki i rozróżnienia wywarły bowiem niezatarty wpływ na Zbignie-
wa Jordana, co odnajdujemy choćby w jego fundamentalnej pracy Philosophy
and Ideology474, w której polska filozofia została scharakteryzowana i przed-
stawiona wedle rozróżnień, które spotkamy nie tylko w stricte historycznych
pracach samego Zawirskiego, jak O współczesnych kierunkach filozofii475 czy
Les tendances actuelles de la philosophie polonaise476, ale również w samym
słowniku.
Nasuwające się pytanie, czy warto dziś zrealizować zamysł Zawirskiego
w praktyce i wydać w formie książkowej efekt jego wieloletniej pracy, w zasa-
dzie straciło już rację bytu. Słownik jest już w znacznej części zdezaktualizo-
wany, a ponadto wiele haseł biograficznych dotyczy osób zupełnie nieznanych
współczesnym filozofom, choć były popularne w czasach, w których opraco-
wywano hasła. Decydujące znaczenie ma jednak brak opracowanych haseł
na literę „A”. Tym niemniej trud autora słownika zasługuje na upamiętnienie
w historii filozofii polskiej nie tylko jako pewna synteza, ale przede wszystkim
jako źródło wiedzy o tym, jak się zmieniają poglądy filozoficzne w rytm prze-
mian historycznych.

473 Przewodnik po zasobie Archiwum PAN, oprac. pod kierunkiem H. Krajeńskiej i A. Kuleckiej,
Warszawa 1999, s. 290–291.
474 Z. Jordan, Philosophy and Ideology: The Development of Philosophy and Marxism-Leninism
in Poland Since the Second World War, Dordrecht 1963.
475 Z. Zawirski, O współczesnych kierunkach filozofii, Kraków 1947.
476 Z. Zawirski, Les tendances actuelles de la philosophie polonaise, „Revue de Synthèse” 1935,
vol. 10, s. 129–144.

6. WOJNA A FILOZOFIA

6.1. Walka jako problem moralny w twórczości


Marii Ossowskiej
Walka jest nierozerwalnie powiązana z ludzką egzystencją. Historia ludz-
kości to bowiem kronika nieustannych wojen i konfliktów, których bohatera-
mi są zarówno pojedyncze jednostki, jak i wielkie zbiorowości społeczne. Za-
stanawiając się nad przyczynami takiego stanu rzeczy, filozofowie formułowali
rozmaite hipotezy sugerujące, jak w przypadku Thomasa Hobbesa, że jest to
warunkowane agresywną ludzką naturą, nastawioną na ekspansję i opanowa-
nie świata zewnętrznego. Równolegle pojawiały się wyjaśnienia, które można
byłoby umieścić w nurcie ewolucyjnym, gdyż eksponowały „sanitarny” cha-
rakter wojen, które eliminowałyby z areny dziejów jednostki gorzej przystoso-
wane jak również redukowałyby nadmierną liczebność populacji.
W podjętych rozważaniach autor podjął próbę analizy historycznych prze-
mian, jakie dokonywały się w aprobowanych społecznie metodach prowadze-
nia walki zbrojnej. Punkt wyjścia tych analiz stanowią prace wybitnej pol-
skiej filozofki Marii Ossowskiej, zaliczanej do drugiego pokolenia filozoficznej
szkoły lwowsko-warszawskiej.
Źródła koncepcji etyki walki Marii Ossowskiej
Termin „walka” został przez wieki nieomal utożsamiony z „wojną”. Walka
o byt oznaczała „wojnę wszystkich przeciw wszystkim”, w której tylko zwy-
cięzcy potrafili zachować życie. Jest to istotne odróżnienie walki o byt czło-
wieka od identycznych procesów przebiegających w obrębie całej przyrody
ożywionej. W przypadku człowieka o zwycięstwie w tej walce decydowała nie
tylko siła i zdrowie, ale przede wszystkim przejawiana inwencja. Przystosowa-
nie w przypadku ludzi oznacza więc także, a może nawet zwłaszcza, umiejęt-
ność zrekompensowania brakujących walorów fizycznych przez walory inte-
lektualne. Różnica pomiędzy ludźmi a zwierzętami polega również na tym, że
w przypadku zwierząt nie zachodzi potrzeba odróżniania „walki” od „wojny”
czy też „konfliktu”. Wszystkie bowiem konflikty pomiędzy nimi w istocie są
walką o ograniczone zasoby, ludzie natomiast mogą te zasoby pomnożyć przez
własną twórczość, dzięki czemu toczą pomiędzy sobą znacznie mniej walk niż

226 Wiek XX

zwierzęta. Konieczność wprowadzenia takich rozróżnień pojawia się zatem


tylko i wyłącznie w przypadku typologii obserwowalnych form aktywności
człowieka. Ludzie oprócz zaspokajania potrzeb egzystencjalnych dużo czasu
i energii poświęcają rywalizacji, która nie jest niezbędna do utrzymania się
przy życiu. Za pożądliwość nieuwarunkowaną potrzebami życiowymi można
winić rozum. Zauważył to już Michel de Montaigne, pisząc:
Zaiste, bardzo przepłaciliśmy ten rozum, którym się chełpimy, i tę zdolność
sądzenia i poznania, jeśli kupiliśmy je za cenę tej nieskończonej liczby na-
miętności, których jesteśmy nieustannym łupem!477.
To przez rozum, zrodzony na skutek konieczności dokonywania wyboru, roz-
winęła się właściwa świadomość, a ta zaś zrodziła żądzę nowego rodzaju, czyli
pożądliwość478. Rosnąca skala pożądania nieuchronnie wiązała się z narasta-
niem wrogości wobec innych ludzi. Wówczas to pojawiły się uczucia zazdro-
ści i zawiści, które stały są przywarą każdego nieomal człowieka. Dlatego też
żaden sukces na dłuższą metę nie będzie satysfakcjonujący dla jednostek,
które zawsze będą dążyć do pomnażania swoich osiągnięć, także kosztem
pozostałych. Konflikty pomiędzy ludźmi są więc nieuchronne i nieusuwalne.
Wojny zatem zawsze były i będą, bo są nieuchronną konsekwencją przypa-
dłości natury ludzkiej. Niemniej jednak Kant wierzył w potęgę ludzkiego ro-
zumu479, który potrafi się wznieść ponad cielesne ograniczenia i doprowadzić
do tego, aby ludzie potrafili się kierować w życiu wskazaniami imperatywu
kategorycznego. Nic zatem dziwnego, że w XIX wieku intelektualiści, zauro-
czeni dokonującą się rewolucją przemysłową, byli przekonani, że rozwojowi
technicznemu nieuchronnie towarzyszyć musi postęp w dziedzinie stosunków
międzyludzkich. Realny zaczął się wydawać świat bez wojen, w którym ro-
zum ludzki weźmie górę nad pożądliwą cielesnością. Zdawano sobie jednak
sprawę z tego, że wymagać to będzie nowej organizacji społeczeństwa, które
pokój będzie uznawać za dobro najwyższe. W tym celu Kant sformułował ideę
wiecznego pokoju, której pierwszy postulat głosił: „Nie należy uważać zawar-
tego pokoju za prawdziwy traktat pokojowy, o ile mieści w sobie utajnione
zarzewie przyszłej wojny”480.

477 M. de Montaigne, Próby, przeł. T. Boy-Żeleński, t. I, Warszawa 1957, s. 85.


478 I. Kant, Przypuszczalny początek ludzkiej historii, przeł. M. Żelazny, Toruń 1995, s. 21.
479 I. Kant, Wieczny pokój, przeł. J.G. Mondschein, Toruń 1992, s. 28–29.
480 Tamże, s. 19.
6. Wojna a filozofia 227

Okrucieństwa II wojny światowej postawiły przed filozofami wielkie wy-


zwania dotyczące udzielenia odpowiedzi na pytanie o to, jak uniknąć na przy-
szłość wybuchu wojny oraz jak zażegnać już trwający konflikt zbrojny. Ożyły
wówczas idee Kanta zawarte w Wiecznym pokoju, starano się też przeniknąć
mechanizmy rządzące ludzką destrukcyjnością i skłonnością do wszczyna-
nia konfliktów. Odpowiedzi wówczas sformułowano wiele, a jedna z nich jest
autorstwa Marii Ossowskiej. Doszukiwała się ona przyczyn ludzkiej destruk-
cyjności w kulturze, w istniejącym porządku społecznym, a znacznie mniej-
szą uwagę poświęciła indywidualnym dyspozycjom, co wydaje się naturalne,
gdyż wojna kieruje się określonym porządkiem, w którym racje indywidualne
odgrywają znacznie mniejszą rolę od interesów danej zbiorowości.
Punktem wyjścia dla Ossowskiej były analizy przeprowadzone przez Ta-
deusza Kotarbińskiego w jego pracy Z zagadnień ogólnej teorii walki. Zaczerp-
nęła z niej nie tylko definicję walki zaproponowaną przez tego filozofa, ale
także niektóre założenia wstępne. Przede wszystkim zaś założenie, że ludzie
niekoniecznie walczą dobrowolnie, bo zazwyczaj ich udział w walce jest wy-
muszony okolicznościami zewnętrznymi. Walczący ze sobą nie muszą więc
być wrogami, bo wystarczy, że dążą do celu, który tylko jeden z nich może
osiągnąć. Takim celem może być np. zwycięstwo w zawodach sportowych.
Jeśli przyjmiemy, że „Konflikt to zderzenie, sytuacja sprzeczności, w któ-
rej uczestnicy próbują narzucić sobie nawzajem swoją wolę”481, to nieomal
w każdej chwili swego życia znajdujemy się w stanie konfliktu. Wedle Ma-
rii Ossowskiej konflikty mogą mieć rozmaite przyczyny wynikające nie tylko
z organizacji społeczeństwa, ale zwłaszcza z indywidualnych predyspozycji
jednostek. Dlatego za Vilhelmem Aubertem przyjęła, że może on przybrać
rozmaite postacie482:
1. Konflikt wartości
2. Konflikt interesów
3. Konflikt przekonań
Konflikt jest jednak czymś naturalnym – bezkonfliktowe społeczeństwo może
być tylko w państwie totalitarnym483. W świetle wypowiedzi Ossowskiej jest to
jakby narzędzie odsłaniające ukryte pokłady energii ludzkiej i wymuszające
działania na rzecz przebudowy otaczającego świata. Istnienie sytuacji kon-
481 R. Fisher, W. Ury, B. Patton, Dochodząc do Tak!. Negocjowanie bez poddawania się, przeł.
R.A. Rządca, Warszawa 1994, s. 9.
482 M. Ossowska, Normy moralne. Próba systematyzacji, Warszawa 1985, s. 161.
483 Tamże, s. 166.

228 Wiek XX

fliktowej byłby więc także wyrazem niezgody na porządek zastanego świata.


Niemniej jednak żaden konflikt nie może trwać wiecznie, bo niepotrzebnie
pochłania czas, a przede wszystkim zużywa ludzką energię i zasoby. Konflikt
bowiem zarazem mobilizuje i wyczerpuje, a stąd bierze się dążenie, aby trwał
jak najkrócej. Ale to społeczeństwo określa aprobowany sposób przebiegu
i rozstrzygania konfliktów. Umiejętność funkcjonowania w sytuacjach konflik-
towych, choć jest niezbędna do przeżycia, zależy od doświadczenia życiowego
i poziomu rozwoju kultury danej zbiorowości. Nie istnieją więc uniwersalne
reguły, które określają sposób rozstrzygania konfliktu i wskazania na jego be-
neficjenta. Wiele jednak świadczy o tym, że beneficjentami są wszyscy, nawet
strona która poniosła porażkę. Choć Ossowska tego jednoznacznie nie pod-
kreśliła, to zajęła stanowisko, że każda społeczność musi we własnym inte-
resie określić zakazy, które ograniczają negatywne skutki konfliktów. Zakazy
te są pierwotnie formułowane w postaci zabronionych sposobów prowadze-
nia walki. Nie mówi się o obowiązujących formach prowadzenia walki, ale
o nieaprobowanych moralnie sposobach jej prowadzenia. Ossowska, która
wcześniej już zdążyła napisać swoją książkę z psychologii moralności, doszu-
kiwała się przyczyn wprowadzenia takich zakazów w czynnikach psycholo-
gicznych. Wymieniła pięć takich czynników:
1. Motywacja współczująca, humanitarna.
2. Szacunek dla przeciwnika.
3. Szacunek dla samego siebie, dbałość o własną godność.
4. Motywacja zabawowa.
5. Lęk przed odwzajemnieniem484.
Uczestnik konfliktu zatem powinien być zainteresowany osiągnięciem celu
a nie stratą czasu i energii na całkowitą eliminację lub pognębienie swego
przeciwnika. Ograniczenia, jakie są nakładane przez społeczeństwo stanowią
więc wyraz osiągniętego poziomu rozwoju moralności. Nic zatem dziwnego,
że Ossowska zaaprobowała bez zastrzeżeń stanowisko zaproponowane przez
Władysława Witwickiego, iż „Postępowanie moralne – to tyle, co oliwa w ma-
szynie społecznej. Zmniejsza nieuniknione tarcia i umożliwia bieg życia spo-
łecznego, nie psując machiny społecznej”485.
Nie każdy konflikt jest jednak walką, bo w tym przypadku element ry-
walizacji ma drugorzędne znaczenie, ważny jest bowiem cel do osiągnięcia,
484 M. Ossowska, O pewnych przemianach etyki walki, Warszawa 1957, s. 7.
485 W. Witwicki, Pogadanki obyczajowe, Warszawa 1957, s. 20.

6. Wojna a filozofia 229

a nie to kim jest przeciwnik. Główna różnica pomiędzy konfliktem a walką


polegałaby więc na tym, że w tym drugim przypadku strona przeciwna jest
postrzegana prawie wyłącznie jako przeszkoda w osiągnięciu zamierzonego
celu. Każda walka zawiera więc w sobie moment dehumanizujący, uprzed-
miotawiający drugiego człowieka. Wskazuje na to wyraźnie ewolucja stano-
wiska Tadeusza Kotarbińskiego, który początkowo traktował walkę tylko jako
pewną postać konfliktu, twierdząc, że „Jan walczy z Piotrem, ilekroć dążą
oni do celów niezgodnych, wiedzą o tym i dlatego w działaniach tych liczą się
z działaniami przeciwnika”486. Ossowska natomiast odwoływała się do rozu-
mienia istoty walki przedstawionego w Traktacie o dobrej robocie, gdzie jest
ona definiowana jako
wszelkie działanie przynajmniej dwupodmiotowe (przy założeniu, że i zespół
może być podmiotem), gdzie jeden przynajmniej z podmiotów przeszka-
dza drugiemu. W poszczególnym, najzwyklejszym, bodaj i najciekawszym
przypadku oba podmioty nie tylko dążą do celów niezgodnych, ale wiedzą
o tym i liczą się w budowaniu swoich planów działania z działaniami strony
przeciwnej. Dlatego zaś ten przypadek wzajemnego i świadomego zarazem
przeszkadzania, uważamy za najciekawszy, iż wtedy obie strony zmuszają
się wzajemnie w sposób osobliwie intensywny do pokonywania trudności,
a więc pośrednio – do usprawniania techniki działań487.
Można zatem wnioskować, że walka, choć najczęściej brutalna i bezkom-
promisowa, może prowadzić do rozwoju pewnych cech, które później będą
przydatne w życiu każdego jej uczestnika. Analiza istoty i społecznego zna-
czenia walki jest więc zadaniem złożonym i nie da się jej zadowalająco wyja-
śnić, jeśli nie uwzględni się komponentu moralnego, który zarazem określa,
kto w niej uczestniczyć musi, a kto nie. Osiągnięcie celów toczonej walki nie
wymaga bowiem stosowania środków, które bezpośrednio nie służą do ich
realizacji. Udział w konflikcie jest niejako automatyczny z chwilą, gdy ktoś
rozpoczyna rywalizację, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy; walka
zaś zawsze łączy się ze świadomym w niej uczestniczeniem, choćby udział
w niej był przymusowy.
Ossowska przystępując do analizy problemu walki, świadomie wykorzy-
stała zasadę minimalizmu charakterystyczną dla całej szkoły lwowsko-war-
szawskiej.
486 T. Kotarbiński, Z zagadnień ogólnej teorii walki, Warszawa 1938, s. 5.
487 T. Kotarbiński, Traktat o dobrej robocie, Wrocław 1982, s. 221.

230 Wiek XX

Minimalizm jako ostrożne i krytyczne poszukiwanie podstaw pewności wią-


że się ze swoistym „skąpstwem poznawczym”, które nakazuje zajmować się
tylko analizowanym problemem i tylko tym wszystkim, co wywiera taki czy
inny wpływ na prowadzone analizy. Dla odmiany „maksymalizm” traktowa-
ny jest „jako skłonność do tworzenia rozległych konstrukcji filozoficznych,
wszechobejmujących wizji światopoglądowych”488.
Jest to stanowisko badawcze, które propagował sam twórca tej szkoły. Twar-
dowski w miejsce nieokreślonej i pojemnej zasady miłości bliźniego propono-
wał zatem rozwiązanie prostsze, które opierało się na tym, że zło jest po prostu
wyrazistsze, łatwiej pojmowane i szybciej percypowane od dobra. Kotarbiński
przejął od swego nauczyciela tę myśl i udoskonalił ją w postaci dyrektywy
realizmu praktycznego, z której chętnie korzystała później Maria Ossowska
w swoich rozważaniach nad etyką walki. Dlatego jego program etyczny opierał
się na eliminacji zła, a można to osiągnąć drogą
bardziej umiarkowaną: negatywną zamiast pozytywnej, żądającą pewne-
go minimum zamiast maksymalnego programu. Zaniechać wrogich uczuć
względem jakiejkolwiek innej monady. Nie hodować w sercu złośliwego
robactwa489.
Dyrektywy realizmu praktycznego stawiały więc na pierwszym miejscu przede
wszystkim obronę przed niekoniecznym złem.
Moralne ograniczenia prowadzenia walki
Ossowska, przystępując do swych analiz, aprobowała zatem antyczną za-
sadę „Etyka nakazuje to, co należy, a wzbrania rzeczy przeciwnych”. W swo-
ich rozważaniach nad źródłami obowiązków człowieka była ona typowym
reprezentantem szkoły lwowsko-warszawskiej. Analizując fundamentalną
pracę Chaima Perelmana stanęła na stanowisku, że istotą etyki jest równe
rozłożenie praw i obowiązków. Zauważała bowiem, że różne warianty rozu-
mienia sprawiedliwości przedstawione przez tego autora wyrażają „czysto for-
malny postulat żądający traktowania w ten sam sposób istot należących do tej
samej kategorii zasadniczej”. Upatrywała w tym powinowactwa z koncepcją
Ajdukiewicza, który nadał temu formułę o postaci „nikomu nie należy się nic

488 R. Palacz, Klasycy polskiej filozofii, Zielona Góra 1999, s. 395.


489 T. Kotarbiński, Pisma etyczne, Wrocław 1987, s. 262–263.

6. Wojna a filozofia 231

z tego tylko tytułu, że to właśnie on, a nie kto inny”490. Rozważania Ossow-
skiej dotyczyły więc sytuacji, w której wszystkie jednostki są równe wobec
prawa i mają tym samym identyczne obowiązki. Niemniej jednak praktyka
społeczna wskazuje, że w rzeczywistości tak nie jest. Istnieje bowiem uzasad-
nione kulturowo i cywilizacyjnie zróżnicowanie sfery obowiązków człowieka,
które na dodatek wykazuje dużą stabilność i niezależność od wpływów ze-
wnętrznych. Z tej konstatacji wypływa wprost Ossowskiej koncepcja socjo-
logii moralności, której centralną kategorią było pojęcie etosu. Wedle autor-
ki Ethosu rycerskiego i jego przemian etos to „Styl życia danej społeczności.
Ogólna orientacja danej kultury, przyjęta przez nią hierarchia wartości”491.
Analizując kategorię „etosu” zaproponowaną przez Ossowską należy zauwa-
żyć, że ma ona wiele cech, w których interes jednostkowy może stać w kolizji
z interesem społecznym. Chodzi tu zwłaszcza o to, że etos ma zawsze wymiar
ponadjednostkowy, jest wyrazem nadrzędności (dyktatu) społecznego intere-
su nad indywidualnym. W przypadku etosu rycerskiego pojawia się zatem
pytanie – kto decyduje o tym, jakie wartości go konstytuują – czy większość,
która nie uczestniczy w walce, czy też sami walczący? Problem ten zapewne
nie istniał aż do czasu, gdy pojawiły się armie masowe powstałe w miejsce
elitarnego i nielicznego korpusu rycerskiego. Służba wojskowa przestawała
być w taki sposób modelem życia, a stawała się mniej lub bardziej przykrą
dolegliwością. Jeszcze w średniowieczu rzemiosło rycerskie oznaczało służbę,
ale co najwyżej temu, kto sponsorował rycerza. Ossowska trafnie zauważała,
że w takiej sytuacji obowiązki wobec suwerena i siebie samego dominowały
nad interesem państwa. Zdecydowana większość wojowników była samowy-
starczalna w tym sensie, że rynsztunek i broń stanowiły ich własność. Armia
masowa odwraca i tę relację, bo państwo przyznaje sobie monopol na uzbro-
jenie, przyznając licencje na jego produkcję i rozpowszechnianie. Pierwszą
ofiarą tego typu tendencji była instytucja pojedynku, która dotychczas ekspo-
nowała zabawowy charakter rzemiosła rycerskiego. Jeszcze w średniowieczu
pojedynek rycerzy był usankcjonowany, był powszechnie aprobowaną formą
rozrywki dla ogółu. Stan rycerski dopiero w epoce nowożytnej został pozba-
wiony monopolu na noszenie broni i automatycznie stracił swą wyjątkowość.
Gdy każdy mógł zostać wojownikiem, to etos rycerski przestał być magnesem
dla niespokojnych duchów. Stopień komplikacji uzbrojenia oraz zmiana za-
490 M. Ossowska, O człowieku, moralności i nauce. Miscellanea, Warszawa 1983, s. 411.
491 M. Ossowska, Ethos rycerski i jego przemiany, Warszawa 1986, s. 5.

232 Wiek XX

sad walki pozbawiły stan rycerski tak pożądanej przez niektórych wolności,
a w ślad za tym zaczęły uzależniać go coraz bardziej od sponsorów. Zaowo-
cowało to tym, że żołnierze armii masowych zaczęli być wykorzystywani rów-
nież do zadań stricte policyjnych. Przekonać się mogli o tym choćby legioniści
Dąbrowskiego wysłani na San Domingo w celu stłumienia niepokojów we-
wnętrznych. Zmiana usytuowania społecznego ludzi parających się wojną nie
była jednak natychmiastowa, bo nad rzeszami poborowych nadzór sprawowa-
li dawni przedstawiciele stanu rycerskiego. Dawne obyczaje przetrwały więc
wśród warstwy kierowniczej wywodzącej się głównie z kadry oficerskiej. Nie-
mniej jednak dokonywała się nieustanna erozja dawnego etosu rycerskiego
spowodowana głównie postępującą egalitaryzacją grupy dowódczej, do której
przenikały praktyki dotąd właściwe pozostałym warstwom społecznym.
Maria Ossowska trafnie zauważała, że
Każda grupa ludzka hoduje sobie jakiś wzór człowieka czy też jakieś wzory,
które stanowią przedmiot aspiracji jej członków. […] Starożytnej Grecji przy-
pisujemy ukształtowanie w epoce Homera wzoru wojownika. […] Średnio-
wiecze, nawiązując do starożytnego wzoru wojownika, ukształtowało wzór
rycerza. […] Grupy społeczne mają swoje wzory, swoje stereotypy, swoich
bohaterów492.
Bohaterem w przypadku armii masowej mógł zostać każdy, podczas gdy
w przeszłości mógł nim zostać tylko rycerz. W taki sposób kształtowała się
nowa etyka walki, w której dbałość o własne korzyści i pogoń za sławą prze-
stały być wyróżnikiem, a wręcz przeciwnie, stawały się przeszkodą w osiąga-
niu celów, do których przeznaczeni byli ludzie zaangażowani w walce.
W epoce, w której walczyli tylko zbrojni, i to zawsze w bezpośrednim
kontakcie ze sobą, wszyscy walczący byli równi sobie. Wojownik to był swe-
go rodzaju arystokrata, którego dyskwalifikowała nie porażka na polu bitwy,
ale uleganie zwykłym słabościom i namiętnościom. Konsekwencją tego stanu
rzeczy było to, że etos rycerski był wówczas wyrafinowany, zwłaszcza jego war-
tości okazywane na zewnątrz. Owo zrównanie w prawach w znacznym sen-
sie dotyczyło też walczących po stronie przeciwnika, gdyż wszędzie panowały
zbliżone zasady rekrutacji do warstwy wojowników: „szlacheckie pochodze-
nie było niezbędne dla bycia szlachetnym”493. Jeszcze w XV wieku chłopom
i mieszczanom odmawiano prawa do prowadzenia walki u boku rycerstwa.
492 M. Ossowska, O człowieku, moralności i nauce. Miscellanea…, s. 355–356.
493 M. Ossowska, Ethos rycerski i jego przemiany…, s. 23.

6. Wojna a filozofia 233

W 1415 r. w bitwie pod Azincourt Francuzi ponieśli klęskę tylko dlatego,


że rycerstwo nie dopuściło do walki 6000 paryskich pieszych łuczników, bo
ci pochodzili z pospólstwa „powiadając: «Po co nam ci sklepikarze?»”494. M.
Ossowska przytoczyła także jedną ze średniowiecznych legend, w której po-
spolity żołnierz pyszniący się pokonaniem w walce „szlachetnego rycerza
z wrogiego obozu” zostaje za swoje zuchwalstwo powieszony na rozkaz swo-
jego również szlacheckiego dowódcy495. Niektóre zasady wówczas obowiązu-
jące dziś wydają się wręcz niemoralne. Miłosiernym na przykład należało być
wobec niebiorących udziału w wojnie, natomiast wobec innych walczących
nawet nie wypadało być takim. Paradoksalnie mogło to być odczytywane jako
słabość a nie jako wyraz pożądanej postawy moralnej.
Stan rycerski nie dostrzegał potrzeby zmiany takiej sytuacji, co jednak
zmieniło się, gdy pojawiać zaczęły się wojska zaciężne wynajmowane do wy-
konania określonego zadania. Wojna nabiera wówczas coraz bardziej tota-
litarnego charakteru, gdyż wykonujący zlecone zadanie nie byli zaintereso-
wani odbiorem społecznym ich postępowania, ale tylko jego wypełnieniem
w określonym miejscu i czasie. Moralna strona w takim działaniu często była
wręcz przeszkodą, a przez to wojny stawały się coraz okrutniejsze i toczone
były w coraz bardziej bezwzględny sposób. Przejście armii masowej przez
dowolne terytorium było prawdziwą klęską dla mieszkańców, którzy chronili
się gdzie mogli, oczekując na nadejście prawdziwej plagi, jaką dla nich byli
uczestnicy walk. Zapewne niewielkie znaczenie miało to, czy była to armia
wroga czy własna.
W takich okolicznościach musiała się dokonywała się nieuchronnie ewo-
lucja etyki walki. Walka w epoce nowożytnej przybrała bowiem już charak-
ter totalny. Jej uczestnikami, choćby biernymi, stawali się wszyscy. Zaistniała
pilna potrzeba wprowadzenia moralnego regulatora, który by minimalizował
zbędne cierpienia bezpośrednich i przypadkowych uczestników prowadzonej
walki. Religia nie mogła tego zadania spełnić, bo walki religijne były najokrut-
niejsze i powodowały wówczas największe spustoszenia. Nadzieja pojawia się
w epoce Oświecenia, w której powszechnie uważano, że postęp techniczny
jest wyrazem ogólniejszego trendu i wiąże się zawsze z pozytywnymi prze-
mianami a zatem walka zbrojna samoistnie nabierze etycznego charakteru.
Nadzieje lokowane w postępie technicznym nie ziściły się, bo brak bezpośred-
niego kontaktu z przeciwnikiem jakby zdjął z walczących odpowiedzialność
494 Tamże, s. 89.
495 Tamże s. 73.

234 Wiek XX

za skutki własnych działań. Dlatego już w XIX-wiecznych wojnach więcej lu-


dzi ginęło z powodu nieudzielenia pomocy na czas, niż bezpośrednio w wal-
ce. W późniejszych wojnach zaczęło ginąć więcej ludzi niebiorących udziału
w walce od samych walczących.
Sytuacja zatem zmienia się diametralnie, gdy niewalczący stanowić zaczy-
nają większość ofiar wojny. Tym samym uzasadnione staje się przekonanie,
że wartości etosu rycerskiego zostają ograniczane tylko do samych żołnierzy.
Wartości dawnego etosu rycerskiego są jednak jeszcze pielęgnowane, choć
w coraz mniejszym zakresie, głównie przez rozrastającą się kadrę oficerską.
Nic zatem dziwnego, że wraz z coraz bardziej egalitarnym charakterem kadry
oficerskiej pojawiła się potrzeba przeniesienia dawnych reguł walki rycerskiej
w zakres prawa stanowionego.
Prawo a wojna
Ossowska stała na stanowisku społecznego charakteru prawa, które wy-
raża zawsze charakter danej zbiorowości i chroni jej interesy. Pociąganie kogoś
do odpowiedzialności nie było więc przypadkowe, ale oddawało uogólnione
stanowisko zbiorowości, w obrębie której się to dokonywało. Egzekwowanie
prawa przebiegać musi wedle społecznie akceptowanych reguł, bowiem tyl-
ko wówczas może być ono uznane za sprawiedliwe. Pociąganie do odpowie-
dzialności polega na uprawnieniu kogoś do określonego postępowania wobec
sprawcy czynu, czyli „ukarania go, potępienia lub pociągnięcia do pewnych
świadczeń restytucyjnych”496. Istnieć muszą jednak pewne reguły, w zgodzie
z którymi dany czyn podlega ocenie. Jak można zauważyć, najłatwiej sens od-
powiedzialności można wyłożyć na przykładzie prawa karnego. Ktoś poczuwa
się do poniesienia odpowiedzialności dopiero wówczas, gdy sam jest gotów
poddać się pod taki osąd. Tym samym Ossowska akceptowała sytuację, gdy
człowiek może być sam sobie sędzią, a zatem podjąć może pewne działania
restytucyjne choćby nikt o jego winie nie miał pojęcia. Instancją egzekwującą
odpowiedzialność jest wówczas nasze sumienie.
Przeniesienie prawa do pociągania do odpowiedzialności moralnej z eli-
tarnej grupy społecznej na państwo oddawało co prawda przemiany doko-
nujące się w kulturze, ale zarazem osłabiło jego moralny kontekst. Etos obo-
wiązywał bowiem tych, którzy w walce brali świadomy i dobrowolny udział,
a zatem traktowali ją jako pewien sposób czy też styl życia. Problemem dla
496 M. Ossowska, O człowieku, moralności i nauce. Miscellanea…, s. 427.

6. Wojna a filozofia 235

etyki prowadzenia wojny na ogół nie jest zachowanie się uzbrojonych i umun-
durowanych ludzi wobec siebie, ale wobec tych, którzy nie są skoszarowani,
uzbrojeni, umundurowani, czyli formalnie w walce nie uczestniczą. Niemniej
jednak jest to zjawisko poznawczo interesujące, gdyż prawo stanowione jest
także elementem etosu, ponieważ zawsze wyraża interes społeczności, w któ-
rej obowiązuje.
Z konkretyzacją zasad etyki zawodu wojskowego w Polsce mamy jednak
do czynienia dopiero z chwilą powstania Szkoły Rycerskiej w Warszawie.
Książę Adam Czartoryski powołany na jej pierwszego komendanta był twórcą
Katechizmu rycerskiego, w którym ujął podstawowe zasady sztuki wojennej
i określił powinności żołnierskie. Kodeks sformułowany został w formie pytań
i odpowiedzi, ale jego twórca jednoznacznie wskazał na egalitarny charakter
powinności ciążących na przyszłych dowódcach:
każdemu wolno ten stan obrać, który mu skłonność i sposobność wyznaczy,
i tym końcem wprowadzone są w tem Zgromadzeniu nauki do wszystkich
sposobiące stanów; karność zaś żołnierska obrana, bo najporządniejsza
i najszlachetniejsza497.
Katechizm podkreślał jednak jeszcze, że nie chodzi o zwykłe posłuszeństwo
prawu, ale o wewnętrzną aprobatę zapisów w nim zawartych. Niemniej jednak
kierunek przemian został wyznaczony. Uchybienie obowiązkom było już nie
tylko ujmą, „plamą na honorze”, ale stało się także przestępstwem. Ideałem
żołnierza (rycerza) od tego czasu staje się Rzymianin (równie dobry obywatel,
co wojownik). W ślad za tym postępuje też zjawisko odwrotne, bo niektóre
wartości dotąd konstytuujące etos rycerski stają się cenionymi przymiotami
ogółu. Ossowska dostrzegała to zjawisko, wskazując na walory, które powinny
charakteryzować dobrego obywatela. Wśród nich znalazła się
Rycerskość, przestrzeganie reguł fair play w nieustannej rywalizacji i współ-
zawodnictwie, w jakim uczestniczymy w życiu codziennym […]. Rycerskość,
której żądamy ma przejawiać się nie tylko w toku walki. Jej przepisy uczą
nas także jak przegrywać i jak wygrywać498.
Zarazem jest to okazja do tego, aby zastanowić się, co w przeszłości wzbo-
gacało walkę o komponent moralny? W epoce antycznej i średniowieczu walka
497 A.K. Czartoryski, Katechizm rycerski, wydał i przedmową opatrzył H. Mościcki, Warszawa
1916, s. 19.
498 M. Ossowska, O człowieku, moralności i nauce. Miscellanea…, s. 363.

236 Wiek XX

była bowiem sprawą elity – równi walczyli przeciw sobie. Na walkę przenoszo-
no w naturalny sposób konwenanse i zwyczaje panujące w obrębie własnej
klasy. Rody rycerskie wywodziły swój początek od antycznych korzeni, sięgając
chętnie do greckich mitów czy przypowieści biblijnych. Elita nie była zaintere-
sowana rozpowszechnianiem się wartości, które pielęgnowała, a nawet starała
się je zrytualizować w sposób niedostępny dla pozostałych grup społecznych,
jak choćby w przypadku ceremonii pasowania na rycerza. Niestety pojawienie
się armii masowych zdeprecjonowało rycerskie konwenanse. Włączenie mo-
ralnych zasad prowadzenia wojny do systemu prawa było przecież rezultatem
zaniku zasad etosu rycerskiego, a nie nadmiaru jego reguł. Prawo jest arbitral-
ne i kierowanie się motywacjami moralnymi może spowodować, że niekiedy
tracą przed jego instytucjami swój zdobiący charakter. Samo przestrzeganie
prawa nie jest przecież żadną zasługą moralną. Niemniej ciągle jednak istnie-
je potrzeba, aby role istotne dla całego społeczeństwa odgrywały osoby, które
pielęgnują swą odrębność od pozostałych. Skoro prawo stanowione ma zawsze
charakter egalitarny, to taka odrębność ma coraz bardziej duchowy charakter.
Dlatego dzisiaj etos rycerski wyraża się poprzez pielęgnowanie honoru, owej
ulotnej, ale jakże wyróżniającej cechy osobowości jednostki.
Honor
Jeśli w danej grupie wartością szczególnie cenioną i pożądaną staje się
honor, to przez to grupa staje się w pozytywny sposób wyróżniona z reszty
społeczeństwa. Z racji wagi, jaką przywiązuje się do zachowań mieszczących
się w ramach tego terminu, członkowie tej grupy sami czują się wyróżnie-
ni spośród ogółu, a za nimi pogląd ten podziela także reszta społeczeństwa.
Honor zatem w wymiarze społecznym „uszlachetnia” dany zawód, nadaje
mu cechy posłannictwa. Francuski filozof i socjolog Eugéne Dupréel twier-
dził, że prawie każda grupa wytwarza na własny użytek pojęcie honoru, który
przez to odgrywa rolę wskaźnika identyfikacji z grupą. Inaczej mówiąc, bez
wypracowanej koncepcji honoru żadna grupa nie może się ukonstytuować.
Dzięki honorowi ludzie są motywowani do ponoszenia ofiar i do realizowania
ambitnych zamierzeń. Ponadto honor nabiera społecznego znaczenia, stając
się czynnikiem wprowadzającym przewidywalność ludzkich zachowań oraz
liczenia się z głosem opinii społecznej. Zdaniem tego autora dzięki ukształto-
waniu ogólnoludzkiego poczucia honoru człowiek czuje się czymś więcej niż
reszta świata przyrody, a przez to rodzi się nasze poczucie wyższości i domi-
nacji nad nią.

6. Wojna a filozofia 237

Jednym z bardziej interesujących aspektów tego ogólnego pojęcia honoru


jest dążenie ludzkości, ażeby przeciwstawić się światu zwierzęcemu, podob-
nie jak wywyższa się nad inne warstwa górna czy arystokracja, oraz ażeby
przypisać sobie pewną godność specyficznie ludzką499.
Niemniej jednak honor w ujęciu Dupréela nie jest terminem pustym. Wy-
pełniają go konkretną treścią cnoty, których nosicielami są ludzie obdarzeni
honorem. Nie każdy je posiada, gdyż nie są one użyteczne w walce o prze-
trwanie ani też nie przynoszą bezpośrednich korzyści swemu nosicielowi. Je-
dynym beneficjentem ich trwania staje się w ten sposób społeczeństwo. W ten
sposób cnoty honoru są zawsze w jakiś sposób oderwane od rzeczywistości
materialnej i odnoszą się wyłącznie do sfery duchowej, symbolicznej, jak chce
Dupréel, co wyraża się w trzech okolicznościach:
1. braku bezpośredniej użyteczności;
2. każdy człowiek ma taką samą sposobność do ich uprawiania;
3. ich uprawianie wiąże się zawsze z pokonywaniem jakichś trudności500.
Dzięki honorowi ludzie są motywowani do ponoszenia ofiar i do realizo-
wania ambitnych zamierzeń. Ponadto honor nabiera społecznego znaczenia,
stając się czynnikiem wprowadzającym przewidywalność ludzkich zachowań
oraz liczenie się z głosem opinii społecznej. W tym samym duchu brzmiały
zapisy Katechizmu rycerskiego Czartoryskiego:
wstydem to będzie dla komendy, dla oficerów, dla całego Zgromadzenia,
jeśli prawdy i zasady gruntowne, wyłuszczone w Katechizmie Moralnym
i w tych tu Definicyach zamknięte, nie utkwią w sercu i w umyśle każdego
Kadeta i jeżeli niemi przejęty, niemi napełniony, nie wyjdzie człekiem ściśle
poczciwym i obywatelem najlepszym, takim, jakich tylko Ojczyzna do swo-
ich potrzebuje usług501.
Samo uczestnictwo w walce wymaga zatem honorowego jej prowadzenia.
Dlatego pielęgnowanie pozostałości etosu rycerskiego jest głównym zadaniem
wychowawczym w każdej armii. Inaczej wojny będą coraz bardziej nieludzkie,
obfitując w zbędne i dehumanizujące zarówno sprawców, jak i ofiary ludzkie
cierpienie.

499 E. Dupréel. Traktat o moralności, przeł. Z. Glinka, Warszawa 1969, s. 292–293.


500 Tamże, s. 322.
501 A.K. Czartoryski, Katechizm rycerski…, s. 57.

238 Wiek XX

6.2. Strategie przetrwania.


Filozofowie polscy podczas II wojny światowej
Wojenne koleje losu polskich filozofów, którzy starali się przetrwać w mro-
kach okupacji hitlerowskiej, były już przedmiotem kilku odrębnych opraco-
wań o charakterze naukowym. Dotyczyły one jednak dotąd prawie wyłącznie
filozofów pochodzenia żydowskiego, którym nie dane było dożyć końca wojny.
Jako pierwszy tuż po wojnie sam Tadeusz Kotarbiński dokonał swoistej retro-
spekcji na temat losów przede wszystkim własnych uczniów, którzy byli kie-
dyś uczestnikami prowadzonych przez niego seminariów. Podzielił się wów-
czas z czytelnikami brakiem wiedzy o ich losach, bo nawet trzy lata po wojnie
o niektórych ze swoich uczniów pochodzenia żydowskiego wciąż nic nie wie-
dział502. A to oni byli przede wszystkim ofiarami ostatniej wojny światowej.
Wojna i filozofia to dwa słowa, które łatwo zestawić, ale w praktyce nie
da się ich pogodzić. Wojna bowiem to stan „zaćmienia rozumu”, gdy filozofia
tego rozumu domaga się nie tylko jasnego, ale i otwartego na inne racje oraz
argumenty. Uprawianie filozofii wymaga wolności poglądów, której na wojnie
nie ma przez wszechwładną cenzurę. Bez racjonalności i wolności nie ma zaś
filozofowania. Trudno zatem być filozofem na wojnie, ale można za to bez
przeszkód być barbarzyńcą. Bertrand Russell pisał:
Obfitość dowodów historycznych pozwala nam stwierdzić, że cenzura zawsze
zostanie nadużyta z krzywdą dla poważnych dzieł artystycznych i nauko-
wych, notoryczne brudy zaś zawsze zdołają się wyślizgnąć z sieci prawa503.
Nie da się zatem uprawiać tradycyjnej filozofii na wojnie, można natomiast
uczestniczyć w niej poprzez swoje prace, ale będzie to wyłącznie apologety-
ka wojny. Każda próba przeciwstawienia się machinie wojennej kończy się
w najlepszym przypadku internowaniem, tak jak to było z samym Russel-
lem podczas I wojny światowej. Znacznie częściej przeciwników wojny czeka
znacznie gorszy koniec w sytuacji, gdy zostaną oskarżeni o sianie defetyzmu
bądź nawet zdradę.

502 Zob. T. Kotarbiński, Garść wspomnień, „Opinia” 1948, nr 33. Tekst ten został przedrukowany
w książce …A mądrości zło nie przemoże, pod red. J.J. Jadackiego i B. Markiewicz, Warszawa
1993.
503 B. Russell, Marriage and Morals, London 1929, s. 92. Polskie tłumaczenie za Heleną Bołoz-
-Antoniewicz.

6. Wojna a filozofia 239

Uczestnictwo w wojnie jednak niesie za sobą nieuchronny konflikt war-


tości. Russell lapidarnie ujął to jednym zdaniem: „Patrioci zawszę mówią
o umieraniu za kraj, a nigdy o zabijaniu za kraj”504. Nie można się zatem dzi-
wić, że wśród filozofów trudno o bohaterów wojennych, choć oczywiście i tacy
wśród nich się zdarzają. Śmierć naukowca na wojnie, czy to przypadkowa, czy
też zamierzona, zawsze jest stratą. Ponieważ nikt nie jest w stanie orzec, jaki
potencjał intelektualny miała ofiara, taka strata zawsze jest niepowetowana
dla całej kultury. Pacyfizm znajduje racjonalne uzasadnienie, ale w obliczu
okrucieństw II wojny światowej być może był rozwiązaniem jeszcze gorszym
od bezpośredniego udziału w walce. Ważenie racji co do sposobu własnego
udziału w wojnie nigdy nie jest więc łatwe. Nie można z góry potępiać tych,
którzy odżegnywali się od aktywnego w niej udziału. Niektórzy z nich przeżyli,
ale w żadnym przypadku taka postawa nie gwarantowała bezpieczeństwa ko-
mukolwiek. Ofiar zatem wśród filozofów unikających udziału w bezpośred-
niej walce wcale nie musiało być mniej niż wśród tych, którzy walczyli z bro-
nią w ręku. Totalny charakter wojny wiązał się bowiem z próbą całkowitej
eksterminacji całych narodów, a droga do tego celu prowadziła właśnie przez
unicestwienie ich kultury, którą przecież współtworzą filozofowie. Wybór stra-
tegii przetrwania czasu wojny nie był zatem łatwy, a za równie rozsądne nale-
żałoby uznać tak samo strategie przeczekania, jak i bezpośredniego udziału
w walce. Warto zatem prześledzić wojenne losy filozofów, a zwłaszcza racji,
jakimi się kierowali chcąc uchronić swój dotychczasowy dorobek, bo nawet
jeśli kierowali się racjami egoistycznymi, to przecież bez zachowania tego do-
robku późniejsza odbudowa kultury narodowej byłaby niezwykle utrudniona.
Skoro nie istnieją żadne rozstrzygające argumenty przemawiające za ob-
raniem takiej czy innej strategii przetrwania, zapewne większość filozofów
była zdana tylko na własną intuicję lub kierowała się tyranią chwili. O zasad-
ności takiego stanowiska przekonują nas właśnie wojenne losy przedstawicieli
polskiej filozofii. Potwierdza się przy tym trafność powiedzenia przypisywane-
go również Bertrandowi Russellowi: „Wojna nie rozstrzyga, kto ma rację, lecz
kto ma odejść”505.

504 B. Russel, Has Man a Future?, New York 1962, s. 78. (W oryginale – Patriots always talk of
dying for their country, and never of killing for their country).
505 Zob. M.P. Singh, Quote Unquote: A Handbook of Famous Quotations, Delhi 2006, s. 291
(w oryginale – War does not determine who is right – only who is left).

240 Wiek XX

Strategie przetrwania
W świetle zachowanych pamiętników, materiałów archiwalnych oraz lite-
ratury wspomnieniowej można wyodrębnić cztery typowe strategie przetrwa-
nia realizowane przez polskich filozofów. Pierwsza z nich wiązała się z próbą
biernego oczekiwania na koniec wojny i kontynuowania w ramach tajnego
nauczania działalności dydaktycznej, a często również naukowej. Druga stra-
tegia przetrwania za wszelką cenę dotyczyła głównie osób pochodzenia ży-
dowskiego oraz tych, które z różnych względów były poszukiwane przez wła-
dze okupacyjne. Trzecia strategia wiązała się z aktywnym włączaniem się do
walki zbrojnej i była najrzadziej obierana. Czwartą zaś była emigracja. Nie za-
wsze te strategie okazywały się skuteczne. Wielu naukowców zginęło w dzia-
łaniach wojennych bądź padło ofiarą hitlerowskiego terroru. Wojna zawsze
też eksponuje problem bezradności intelektualistów wobec totalności działań
wojennych zarówno w sensie fizycznym (nieumiejętność zapewnienia sobie
bezpieczeństwa), jak i w sensie intelektualnym (niezdolność do racjonalnego
wytłumaczenia okrucieństw wojny). Ta bezradność wywarła wyraźny wpływ
na kształt polskiej etyki powojennej.
Podjęte rozważania nie obejmują losów tych ludzi nauki, którzy wojnę spę-
dzili w mundurze, a dopiero po niej obrali ścieżkę kariery naukowej. Mamy
w historii filozofii polskiej wiele takich przykładów a z najbardziej znanych
filozofów walczących na froncie wschodnim warto przypomnieć Bronisława
Baczkę oraz Józefa Czerwińskiego. Pierwszy z nich reprezentuje dziś polską
umiarkowaną prawicę, drugi zaś znany jest z konsekwentnie lewicowych po-
glądów. Baczko jako podpułkownik WP w latach 1947–1951 studiował fi-
lozofię na Uniwersytecie Warszawskim. Doktorat obronił w 1953 r. na pod-
stawie dysertacji o Polskim Towarzystwie Demokratycznym. Czerwiński zaś,
socjolog moralności, dziś jest prezesem Rady Krajowej Synów Pułku, a jesz-
cze do niedawna był wykładowcą socjologii w Wyższej Szkole Pedagogicznej
Towarzystwa Wiedzy Powszechnej.
Na wojennych losach polskich filozofów mocno zaważyły doświadczenia
okresu międzywojennego. W świecie nauki popularność zyskała wówczas
ideologia klerkizmu, cechą której było nieangażowanie się w życie polityczne
i społeczne. Wyjątek robiono w zasadzie tylko dla towarzystw naukowych.
Klerk to człowiek dystansujący się od wszelkiego angażowania się w sprawy
publiczne, zachowujący postawę „bezstronnego obserwatora” i poświęcający
się całkowicie tylko swemu powołaniu, czyli w przypadku naukowców służ-

6. Wojna a filozofia 241

bie prawdzie. Stąd też postulowana przez zwolenników klerkizmu niezależna


postawa oznaczała odżegnywanie się od zmagań o urzeczywistnienie teore-
tycznych postulatów walki o sprawiedliwość – naukowcy mieli być bowiem
tylko od dostarczania wiedzy o rzeczywistości, od wdrażania zaś byli inni.
Dla przykładu Tadeusz Kotarbiński był przeciwny angażowaniu się uczonych
w działalność, którą nazwał organizacyjną. Chodziło mu przede wszystkim
o aktywność w sferze politycznej i społecznej. Nauki, w jego przekonaniu,
bowiem nie uprawiało się dla zaszczytów, ale dla niej samej. Obrazowo to wy-
raził w swoim artykule zamieszczonym w „Nauce Polskiej”: „A kto raz ugrzązł
w piachu życia organizacyjnego, tego wciąga ono coraz głębiej, aż wreszcie
piach dostaje się do mózgu, powodując wyjałowienie”506. Wedle przekonania
tego filozofa podstawowym zadaniem naukowca było uprawianie nauki, toteż
piętnował wszystkich pracowników akademickich, którzy „uciekali” od obo-
wiązków badacza choćby tylko w znacznie łatwiejszą dydaktykę. Nazywał to
„zbelfrzeniem”. Nic zatem dziwnego, że Tadeusz Kotarbiński jeszcze przed
wojną przestrzegał także przed skutkami uzależnienia naukowców od poli-
tyków, pisząc, że nauka w takiej sytuacji przekształci się w końcu w „orgię
płatnego kłamstwa”.
Wkrótce jednak w polskich uczelniach miały miejsce wydarzenia, które
wymusiły modyfikację takiego stanowiska. Powodem do takiej zmiany poglą-
dów były zajścia, które zaowocowały wprowadzeniem na polskich uczelniach
tzw. getta ławkowego dla studentów pochodzenia żydowskiego. Kotarbiński
z katedry Uniwersytetu Warszawskiego wypowiedział głośne wówczas słowa:
jestem człowiekiem nie młodym; byłoby mi znacznie wygodniej wygłaszać
swoje wykłady siedząc na katedrze, jednak niezwykle ważne względy moral-
ne, etyczne i ogólnoludzkie, zmuszają mnie do wygłaszania referatów stojąc.
Będę tak długo stał na swoich wykładach, aż średniowieczne zarządzenia
ghettowe nie zostaną zniesione507.
To właśnie obserwacja stanu istniejącego skłoniła Kotarbińskiego do porzu-
cenia klerkizmu i przyjęcia postawy zaangażowanej wobec problemów współ-
czesnego świata. Klerk to człowiek co prawda wolny od zewnętrznego przy-

506 T. Kotarbiński, Wybór pism, t. 2, Warszawa 1958, s. 290.


507 R. Jadczak, O roli nauki i państwa w wychowaniu (w ujęciu przedstawicieli Szkoły Lwowsko-
Warszawskiej), [w:] Wychowanie a polityka: Tradycje i współczesność, pod red. W. Wojdyły
i M. Strzeleckiego, Toruń 1997, s. 164.

242 Wiek XX

musu, ale, jak się okazało, zarazem zupełnie bezradny w sytuacji, gdy taki
przymus się pojawił.
W efekcie na długo przed II wojną światową Kotarbiński zrozumiał, że po-
stawa klerka nie odpowiada potrzebom pracy zespołowej. Tym samym pełna
wolność uprawiania nauki była jego zdaniem niemożliwa, bo wolność musi
podlegać regułom rozumu, dlatego wiąże się zawsze z odpowiedzialnością,
czyli musi być tak spożytkowana, aby nie prowadzić do „warcholstwa”. Czło-
wiek odpowiedzialny walczy ze złem, wyrzeka się wszelkiej przemocy, nie ma
potrzeby wyzysku innych.
Pacyfizm to wytwór klerków, którzy od zawsze byli twórcami a nie wanda-
lami, choć odwagi im nie brakowało (przykładem jest tu internowanie Russel-
la podczas I wojny światowej, a później także bierny opór rodzimych filozofów
wobec władzy komunistycznej). Niechęć do bezpośredniego zaangażowania
się w walce nie uchroniła jednak nikogo od skutków wojny. Często stanowiło
to wstydliwy moment biografii wielu filozofów. Łatwo jest zatem dziś opisywać
tylko koleje losu tych, którzy wojny nie przeżyli. Sama świadomość tego, że
inni walczą i giną, gdy samemu się tej możliwości było pozbawionym, mogła
zatem mieć wyjątkowo destrukcyjny wpływ na poszczególnych przedstawicieli
świata naukowego.
Wspomnienia o filozofach zmarłych i poległych podczas wojny
Środowisko polskich filozofów przed wojną było dość liczne, a zatem krót-
ki tekst nie jest w stanie opisać losu każdego jego przedstawiciela. Dlatego
w podjętym opracowaniu mowa jest tylko o tych, którzy przed wojną byli ab-
solwentami filozofii lub uczestniczyli w seminariach doktorskich, a pamięć
o nich przetrwała w cudzych wspomnieniach.
Strategia ryzyka nie była łatwym wyborem dla filozofów. Nie uchylali się
jednak od udziału w walce zbrojnej czy w konspiracji. To przede wszystkim
im hołd pośmiertny oddali ich nauczyciele i promotorzy. Uważali to za swój
moralny obowiązek i dlatego dziś można odtworzyć ich losy. Upamiętnili ich
w ten sposób po wsze czasy, wyrażając im wdzięczność za inspirację w re-
alizacji zamierzeń naukowych. W taki sposób wykazali słuszność maksymy:
„ucząc innych – uczę się sam”. Władysław Tatarkiewicz, składając zwycza-
jowe podziękowania wszystkim, którzy przyczynili się do powstania traktatu
O szczęściu napisał: „Żywi poznają, co od nich w tej książce pochodzi – ale

6. Wojna a filozofia 243


udział tych, co już nie żyją, należy przypomnieć”508. Z seminariów prowadzo-
nych przez tego filozofa nie ocalał prawie nikt. Podziękowanie autora stało się
więc głównie pośmiertnym wspomnieniem.
Mieczysław Milbrandt, który pierwszy rękopis przeczytał i uwagi swe o pra-
cy wypowiedział, zginął w szturmie na Sejm; ks. Jan Salamucha i Jan Łem-
picki zginęli na ulicy Mochnackiego; Włodzimierz Pietrzak poległ na Sta-
rym Mieście; Zygmunt Batowski zamordowany został podczas Powstania;
Andrzej Tretiak rozstrzelany już w pierwszych jego dniach; zmarł Zbigniew
Skokowski; Jan Mosdorf zamęczony w Oświęcimiu; w innym obozie — Sta-
nisław Poniatowski; ofiarą wojny stał się Karol Górski, tak samo Kazimierz
M. Morawski; Karol Irzykowski umarł wygnany po Powstaniu z Warszawy.
Z wdzięcznością myślę o nich wszystkich, wszystkim im książka zawdzięcza
myśli czy doświadczenia, czy cytaty, czy wiadomości historyczne. A z zespołu
słuchaczy, którzy w r. 1938–1939 na Uniwersytecie Warszawskim, a potem
podczas wojny na tajnych zebraniach słuchali pierwsi tej książki w miarę jej
powstawania, nie został prawie nikt: Danuta Krzeszewska zginęła jako sa-
nitariuszka, Alicja Szebekowa poległa przy barykadzie, Jan Gralewski zginął
spełniając czynności kuriera, Bolesław Miciński zmarł na emigracji, Jerzy
Siwecki i Michał Wasilewski zginęli już w 1939 r. śmiercią żołnierzy. Nie ma
tych ludzi, jak nie ma domów, w których książka była pisana i czytana509.
Tatarkiewicz w innym miejscu wspomina także innych warszawskich filo-
zofów, którzy nie przeżyli wojny:
Z profesorów filozofii zginęli Segał i Zieleńczyk. I mnóstwo młodych:
z asystentów przy katedrze uniwersyteckiej Wasilewski poległ jako oficer
w 1939 r., Miciński zmarł na emigracji, Milbrandt zginął w powstaniu510.
Tatarkiewicz upamiętnił swoich dawnych współpracowników i uczniów, któ-
rym nie było dane przeżyć wojny, w pierwszym powojennym numerze „Prze-
glądu Filozoficznego”, w którym najważniejszą publikacją było wspomnienie
o filozofach, którzy zmarli oraz zginęli podczas wojny. Osobne wspomnienie
poświęcił wówczas Adamowi Zieleńczykowi, Władysławowi Spasowskiemu,
Jakubowi Segałowi, Janowi Łempickiemu oraz Mieczysławowi Milbrandto-
wi. Natomiast o losach Michała Wasilewskiego, Jerzego Siweckiego, Bolesła-
508 W. Tatarkiewicz, Przedmowa, [w:] O szczęściu, Kraków 1949, s. 9.
509 Tamże.
510 W. Tatarkiewicz, Pięćdziesiąt lat filozofii w Warszawie, „Przegląd Filozoficzny” 1948, z. 1–3,
s. 13.

244 Wiek XX

wa Micińskiego, Jana Mosdorfa, Jana Gralewskiego, Jana Łempickiego, Ali-


cji Szebekowej oraz Danuty Krzeszewskiej miał tylko ogólnikowe informacje,
dlatego poświęcił im jedno wspólne opracowanie511. W tym samym numerze
tego czasopisma Tadeusz Kotarbiński upamiętnił postać Stanisława Ignace-
go Witkiewicza, Roman Ingarden w jednym opracowaniu zbiorczym – Her-
sza Bada, Alfonsa Barona, Leopolda Blausteina, Leona Chwistka, Stanisła-
wa Hetpera, Salomona Igela, Edmunda Rohmana, Zbigniewa Schmierera, ks.
Stefana Leona Skibniewskiego, Bolesława Zielińskiego oraz Ostapa Ortwina
(Oskara Katzenellenbogena), a Zygmunt Zawirski – Joachima Metallmanna
oraz Leona Chwistka. Ponadto Stefan Harasek wspominał Ignacego Chrza-
nowskiego, ks. Konstanty Michalski – ks. Jana Salamuchę oraz ks. Stanisła-
wa Kobyłeckiego, Mirosław Starost – Samuela Dicksteina, Bohdan Kieszkow-
ski – Edwarda Frauenglasa, Wojciech Gielecki – Michała Sobeskiego, Janina
Suchorzewska – Tadeusza Garbowskiego, Józef Spytkowski – Stefana Ko-
łaczkowskiego, Helena Willmann-Grabowska – Stanisława Schayera, Janina
Kamińska – Janinę Hosiasson-Lindebaum, a Wiktor Wąsik – Stefana Rud-
niańskiego oraz Józefę Kodisową512.
Wojna nie oszczędziła również środowiska filozoficznego Uniwersytetu
Poznańskiego.
W pierwszych miesiącach, po zakończeniu działań wojennych, następuje
przymusowa, w najpotworniejszych warunkach, podczas zimowych mrozów,
przeprowadzana akcja wysiedlania. Ofiara jej padają m.in. profesorowie
Sobeski, Błachowski, Znamierowski, doc. Wiegner, którzy razem transporta-
mi zostają wysiedleni na prowincję, lub do tzw. „Generalnego Gubernator-
stwa”. Prof. Sobeski, chory już przed wojną na serce i przewlekłą astmę, znę-
kany psychicznie, umiera w grudniu 1939 r. w Ostrowcu Świętokrzyskim513.
Tuż po wojnie ocaleni polscy filozofowie podejmowali zatem często pró-
by prześledzenia losów zaginionych w mrokach okupacji przedwojennych
współpracowników. Niestety poszukiwania te najczęściej kończyły się tylko
ustaleniem faktu, że stracili oni życie. Nie zawsze udawało się nawet określić

511 W. Tatarkiewicz, Wspomnienia o filozofach zmarłych 1939–1945, Warszawa-Kraków 1946


(nadbitka z „Przeglądu Filozoficznego” 1946, nr 3–4), s. 30–32 i 46–52.
512 Wspomnienia o filozofach zmarłych 1939–1945, „Przegląd Filozoficzny” 1946, nr 3–4.
513 J. Sawaszkiewicz, Pięćdziesiąt lat filozofii w Poznaniu, „Przegląd Filozoficzny”1948, z. 1–3,
s. 48.

6. Wojna a filozofia 245

okoliczności, czas i miejsce tragicznego zdarzenia514. Można zauważyć jed-


nak, że przedwojenna kadra profesorska, uczestnicząc w odbudowie systemu
szkolnictwa wyższego, poszukiwała swoich dawnych uczniów zapewne z my-
ślą o odtworzeniu studiów filozoficznych na polskich uniwersytetach. Wraz
z nowymi porządkami politycznymi powstały przecież cztery nowe uniwersy-
tety – w Łodzi, Lublinie, Wrocławiu oraz Toruniu, a więc potrzeby kadrowe
były ogromne. Niestety straty wojenne były równie wielkie, a najdotkliwiej do-
tknęły filozofów pochodzenia żydowskiego.
W pierwszym po wojnie wydanym numerze „Studia Philosophica” Danie-
la Gromska dokonała swoistego podsumowania poszukiwań przedwojennych
filozofów. Sporządzić udało jej się tylko bilans strat, w którym nadal było
jednak pełno niewiadomych. Gromska miała w pewnym sensie komfortową
sytuację, bo mogła skorzystać ze wszystkich publikacji, które zostały przed-
stawione powyżej. Mogła także zweryfikować informacje o losach poszczegól-
nych osób, gdyż Polski Czerwony Krzyż prowadził własne Biuro Informacji
i Poszukiwań, które dysponowało szczegółowymi kartotekami dotyczącymi
osób zaginionych oraz poszukiwaniem miejsc pochówków ofiar wojny. Wykaz
przygotowany przez Gromską obejmuje lata 1938-1945 i zawiera 56 nazwisk
filozofów zmarłych podczas wojny oraz jej ofiar. Z tej liczby należy jednak
wyłączyć 7 osób, które zmarły jeszcze przed rozpoczęciem działań wojennych
(jak np. Marian Zdziechowski czy Witołd Rubczyński) oraz jedną, która zmar-
ła już po zakończeniu wojny (Marian Massonius). Wykaz Gromskiej zawiera
zatem 48 nazwisk filozofów zmarłych i poległych w trakcie trwania wojny515.
Na końcu swego artykułu autorka zamieściła konieczną w tym przypadku
formułę allatum est die wskazującą na stan jej wiedzy na dzień 29 paździer-
nika 1946 r.
Efektem swoich poszukiwań filozofów przedwojennych podzielił się z czy-
telnikami także Tadeusz Kotarbiński w artykule okolicznościowym poświęco-
nym ofiarom warszawskiego getta Garść wspomnień opublikowanym w 1948
r. w czasopiśmie „Opinia”. W jego wykazie znaleźli się filozofowie pochodze-
nia żydowskiego, także ci, o których nie wspominała żadna z przytoczonych
wyżej publikacji. Pojawiają się w nim nazwiska Izraela Prusinowskiego, Leona
Rotensztejna, Hersza Rundsztejna, Stefanii Warszawskiej, Kalmy Zylberberg,
514 Zob. Wspomnienia o filozofach zmarłych 1939–1945, „Przegląd Filozoficzny” 1946, nr 3–4
oraz D. Gromska, Philosophes polonais morts entre 1938 et 1945, „Studia Philosophica”
1948, vol. 3.
515 D. Gromska, Philosophes polonais morts entre 1938 et 1945..., s. 31–97.

246 Wiek XX

czy Szpricy Cymermanówny, a także wielu innych516. Można z niego sądzić,


że Kotarbiński poszukiwał na własną rękę swoich przedwojennych uczniów.
Jego poszukiwania były uzasadnione tym, że jako pierwszy rektor Uniwer-
sytetu Łódzkiego tworzył jego struktury i potrzebował wykształconej kadry
dydaktycznej. Nic zatem dziwnego, że szukał takiej kadry przede wszystkim
wśród znanych sobie osób. Kotarbiński jednak nie ograniczył się tylko do
przypomnienia własnych uczniów, bo wspominał także o filozofach pocho-
dzenia żydowskiego, którzy zginęli we Lwowie oraz w Wilnie.
Lata późniejsze nie sprzyjały jednak już takim poszukiwaniom, gdyż
uprawnienia decydenckie w polskiej filozofii przejęli autorytatywnie marksi-
ści, którzy nie byli zainteresowani kontynuacją porządków przedwojennych
w nauce. W efekcie dopiero okres transformacji przywrócił zainteresowanie
kolejami losu polskich naukowców poległych i zmarłych w trakcie II wojny
światowej. W 1989 r. opublikowane zostało monumentalne opracowanie Losy
polskich pracowników nauki w latach 1939–1945, którego autorzy Andrzej
Bolewski i Henryk Pierzchała starali się przedstawić okoliczności śmierci
w trakcie wojny wszystkich polskich naukowców posiadających co najmniej
doktorat517. Autorzy korzystali z wielu źródeł, w tym także z wcześniej wy-
mienionych w tym opracowaniu. Lektura tej pozycji pokazuje, że nasza wie-
dza o wojennych kolejach losów polskich naukowców niewiele poszerzyła się
w porównaniu z okresem tuż po wojnie. Nadal zatem okoliczności śmierci
wielu filozofów pozostają niewyjaśnione.
Szczególnie cenne w takich poszukiwaniach są dwie publikacje wydane
pod patronatem Polskiego Towarzystwa Filozoficznego, których ukazanie za-
wdzięczamy Jackowi Jadackiemu z Uniwersytetu Warszawskiego. Pierwsza
z nich, zredagowana wspólnie przez Jacka J. Jadackiego oraz Barbarę Markie-
wicz, ukazała się w 50 rocznicę Powstania w Getcie Warszawskim i w sen-
sie ideowym stanowi kontynuację artykułu Kotarbińskiego Garść wspomnień.
Publikację tę kończy opracowanie J. Jadackiego Życiorysy niedokończone, po-
święcone próbie rekonstrukcji losów 35 filozofów pochodzenia żydowskiego
wymienionych w artykule Kotarbińskiego. Choć wiele niewiadomych zostało

516 T. Kotarbiński, Garść wspomnień (o filozofach poległych w pogromie ghetta), „Opinia” 1946,
nr 33, s. 1.
517 A. Bolewski, H. Pierzchała, Losy polskich pracowników nauki w latach 1939–1945, Wrocław
1989.

6. Wojna a filozofia 247

już wyjaśnionych, to nadal jest wiele białych plam, jak choćby w przypadku
Judy Prusinowskiego518.
Kolejną ważną publikacją wspomnieniową, wydaną także przez PTF pod
redakcją J. Jadackiego oraz B. Markiewicz, jest książka Próg istnienia. Zdzie-
siątkowane pokolenie. Zamieszczono w niej dwa ważne opracowania dotyczą-
ce filozofów poległych podczas Powstania Warszawskiego oraz trwania życia
filozoficznego w Polsce podczas II wojny światowej. Autorem ich obu jest Ja-
cek Jadacki. W swym opracowaniu wymienił 10 nazwisk polskich filozofów,
którzy polegli w walce, w tym 5 podczas Powstania Warszawskiego519. Nazwi-
ska te jednak pojawiły się wcześniej w innych publikacjach.
Do kwestii strat osobowych w środowisku polskich filozofów wrócił jesz-
cze Jan Woleński w artykule na temat wkładu osób pochodzenia żydowskiego
w rozwój polskiej filozofii. W artykule tym skorygowano i uzupełniono wiele
faktów z wojennych życiorysów polskich filozofów, ale jednak nadal nie bra-
kuje w nich białych plam. Pojawiły się w nim także nowe nazwiska, jak np.
Józef Pepis (1910–1941)520. Rozrachunki z wojną w polskiej filozofii ciągle
więc trwają.
Z przedstawione wykazu publikacji wynika jednak niezbicie, że to właśnie
filozofowie wykazali największe zainteresowanie wojennymi losami swoich
kolegów. Nie przeszkodziło temu nawet to, że większość z nich z przekonania
była pacyfistami.
Walka o przetrwanie
Historię wojen pisze się z punktu widzenia sprawców a nie ofiar. To agre-
sor przecież decyduje na kogo napadnie, a na kogo nie. Nie wydaje się więc
prawdą twierdzenie, że to zwycięzcy piszą historię, bo to pisanie i tak musia-
łoby być reakcją na to, co uczynił napastnik. To agresor przecież przeznaczył
do unicestwienia cały naród żydowski i polską inteligencję. Ci, którzy zginęli
głosu nie mają, a przecież nie wolno o nich zapominać przede wszystkim po
to, aby ich losy już więcej nie stały się niczyim udziałem. Zadaniem nauki
jest jednak wyciąganie z historii wniosków istotnych dla życia społecznego
i dlatego warto się przyjrzeć indywidualnym losom tych, którzy w tych tragicz-
518 …A mądrości i zło nie przemoże, pod red. J.J. Jadackiego i B. Markiewicz, Warszawa 1993,
s. 173.
519 Próg istnienia. Zdziesiątkowane pokolenie, pod red. J.J. Jadackiego i B. Markiewicz, Warsza-
wa 1995.
520 J. Woleński, Żydzi w filozofii polskiej, „Studia z Filozofii Polskiej” 2010, t. 5, s. 24.

248 Wiek XX

nych czasach przeżyli. Każda historia życia jest niepowtarzalna, ale z każdej
z nich wynika konkretna nauka dla przyszłości. Wojna nie jest sprzyjającym
okresem dla filozofów, a zatem wymowa faktów z nią związanych, w ich inter-
pretacji, ma głównie wymiar pacyfistyczny. Świadczą o tym nawet drobne fak-
ty z wojennych życiorysów polskich filozofów. Mieczysław Wallis wspomina
rozmowę, jaką przeprowadził Tadeusz Kotarbiński z pisarzem Ferdynandem
Goetelem:
Rozmowa, jaką miał podczas okupacji niemieckiej z Ferdynandem Goetlem.
Goetel powiedział, że gdyby nie cierpienia milionów niewolników nie było-
by piramid egipskich. Na to Kotarbiński: „W takim razie byłoby lepiej, gdyby
piramid egipskich nie było”521.
Z taką oceną większości filozofów spotykała się każda zmiana okupiona nie-
koniecznym cierpieniem.
Na wojnie nie potrzeba intelektualistów rozmyślających o metafizycznych
zagadnieniach, starających się wyznaczać nowe kierunki myślenia. Potrzeba
za to jak najwięcej wykonawców, od których nikt nie oczekuje nowych idei,
ale gotowości do zabijania innych. Zadaniem zaś dla wszystkich, nawet tych
nieuczestniczących w walkach, jest przetrwanie. Aby przeżyć, trzeba było się
wykazać niekiedy większą pomysłowością niż przy pisaniu uczonych trakta-
tów. Na wojnie filozofów zatem nie potrzeba, muszą się oni podporządkować
ogólnej zasadzie przetrwania, bo potrzebni będą dopiero gdy umilkną działa.
Na podstawie wojennych życiorysów filozofów ocalałych z wojennej pożogi
można mniemać, że intuicyjnie zaakceptowali takie rozwiązanie, a uczestni-
cząc w tajnym nauczaniu, podtrzymywali przecież nieustanną gotowość do
natychmiastowego podjęcia tego, co potrafią najlepiej. O tym, że tak było prze-
konuje fakt, że po wojnie wszyscy podjęli trud odbudowy systemu szkolnic-
twa akademickiego w Polsce.
Sam przebieg wojny potwierdził trafność starego powiedzenia: „Kiedy ro-
zum śpi wtedy rodzą się demony”. Wśród ludzi pragnących tylko przetrwać
więzi społeczne przybierały nieraz karykaturalny wymiar, a zatem otoczenie
przestawało dawać poczucie bezpieczeństwa. Ludzie są mistrzami przetrwa-
nia i potrafią dać sobie radę nawet w najtrudniejszych warunkach. Zwykłym
obywatelom łatwiej jednak było uniknąć śmierci niż osobom publicznym zna-

521 Materiały Archiwalne Mieczysława Wallisa, APB WFiS UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie, Rps
14, T. I–III, k. 8.

6. Wojna a filozofia 249

nym ze swej działalności naukowej, artystycznej, publicystycznej lub politycz-


nej. Musieli oni mieć pod nieustanną kontrolą nie tylko własne działania, ale
i całego swego otoczenia społecznego. Dla przykładu znana przedwojenna po-
etka, tłumaczka, emancypantka, a z zamiłowania filozof, z pokaźnym dorob-
kiem publicystycznym (choć nie miała formalnego wykształcenia filozoficzne-
go) Julia Wieleżyńska-Dickstein (1881–1943), ukrywała się skutecznie przez
kilka lat pod przybranym nazwiskiem. Przypadkowo aresztowana przez rok
była więźniem Pawiaka, ale nawet wówczas jej prawdziwa tożsamość nie zo-
stała ujawniona. Gdyby bowiem gestapowcy wiedzieli o jej żydowskim pocho-
dzeniu, jej los zostałby natychmiast przesądzony. Ostatecznie została zwolnio-
na z Pawiaka z uwagi na zły stan zdrowia. Niestety stres i przeżycia więzienne
spowodowały, że zmarła wkrótce po zwolnieniu522.
O losach innych filozofów pochodzenia żydowskiego ocalałych z pożogi
wojennej przypomniał Jan Woleński:
Wallis-Walfisz przetrwał po stronie aryjskiej. Sztejnbarg zmieniła nazwisko
na Janina Kamińska. Została aresztowana i zesłana do Auschwitz, a stam-
tąd do obozu w Malhoff; Niemcy nie odkryli jej żydowskiego pochodzenia.
Jeszcze przed zakończeniem działań wojennych znalazła się w grupie kobiet
uwolnionych dzięki misji Folke Bernadotte’a i przewiezionych do Szwecji523.
Także i w tych przypadkach ich prawdziwa tożsamość została tajemnicą dla
okupanta.
Daniela Gromska (1889–1973), córka znanego działacza żydowskiego we
Lwowie, Juliusza Tennera, po odkryciu przez Gestapo jej pochodzenia musia-
ła uciekać wraz z mężem ze Lwowa. Przypomnieć tu należy, że Gromska w la-
tach 1940–1941, czyli po zajęciu przez armię sowiecką wschodnich terenów
Polski, pracowała w lwowskim Wydawnictwie Mniejszości Narodowych jako
redaktor literacki524. Później jednak z uwagi na swe pochodzenie i w trosce
o bezpieczeństwo zmuszona była do częstej zmiany miejsca pobytu. W swo-
im życiorysie wspomina ten okres lakonicznie „Czasy okupacji niemieckiej
spędziłam w Gródku Jagiellońskim, Warszawie i Krakowie, utrzymując się
z udzielania lekcji języków obcych”525. Wyłania się z tego jeszcze inna prawi-
dłowość, otóż w obliczu ogromu nieszczęść, jakie stały się udziałem poszcze-
522 H. Kroszczor, Kartki z historii Żydów w Warszawie XIX–XX w., Warszawa 1979.
523 J. Woleński, Żydzi w filozofii polskiej…, s. 30.
524 Ankieta personalna. Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum UJ, S. III-246.
525 Curriculum vitae (1). Teczka osobowa Danieli Gromskiej, Archiwum UJ, S. III-246.

250 Wiek XX

gólnych przedstawicieli polskich środowisk filozoficznych, własne, nawet naj-


bardziej traumatyczne doświadczenia, wydawały się prozaiczne i nie warte
upublicznienia.
Inny przykład przetrwania pomimo wszystko znajdujemy w życiorysie
Henryka Elzenberga (1887–1967). Pochodził on ze znanej warszawskiej ro-
dziny intelektualistów żydowskich i świadomie ukrywał się podczas wojny
w Wilnie, gdzie łatwiej było mu ukryć swe pochodzenie. Pomimo czyhających
nań zagrożeń podczas okupacji nauczał na tajnych kompletach dla miejsco-
wej młodzieży oraz uczestniczył w tajnych posiedzeniach Wileńskiego Towa-
rzystwa Filozoficznego. Utrzymywał się pracując dorywczo, a także udzielając
prywatnych lekcji. „Elzenberg pozostał jednak w Wilnie do 1945 roku, pra-
cując m.in. w Muzeum Miejskim oraz jako stróż nocny w zakładzie stolar-
skim”526. Zapewne był to jego świadomy wybór drogi przetrwania, gdyż praca
w godzinach nocnych nie narażała go na możliwość rozpoznania.
Natomiast Benedykt Bornstein (1880–1948) miał wiele szczęścia, gdyż
jako pracownik Wolnej Wszechnicy Polskiej w Warszawie wpadł na krótki
czas w ręce okupantów, którzy jednak nie byli świadomi jego pochodzenia
narodowościowego.
W czasie okupacji, po likwidacji uczelni przez okupanta, był więziony.
Po zwolnieniu z Pawiaka wykładał nadal na tajnych kompletach Wolnej
Wszechnicy Polskiej527.
Udało mu się więc przetrwać wojnę bez potrzeby ukrywania się.
Henryk Mehlberg (1904–1979) dla odmiany przetrwał wojnę z przybraną
tożsamością, która pozwoliła mu uniknąć aresztowania. „Ze względu na ży-
dowskie pochodzenie posługiwał się w latach okupacji kartą identyfikacyjną
na nazwisko Suchodolski”528. W tym przypadku filozof ukrył się w anonimo-
wym tłumie, co zapewniło mu przetrwanie.
Wreszcie wspomniany w artykule Kotarbińskiego Marek (Mełech) Bitter
(1902–1965), o którego losie jego dawny nauczyciel nie miał jeszcze w 1948
r. żadnych informacji, jednak przeżył wojnę, choć jego losy były nad wyraz

526 J. Zegzuła-Nowak, Polemiki filozoficzne Henryka Elzenberga ze szkołą lwowsko-warszawską,


Kraków 2017, s. 30.
527 K. Śleziński, Benedykta Bornsteina koncepcja naukowej metafizyki i jej znaczenie dla badań
współczesnych, Kraków 2009, s. 9 (przypis 3).
528 Z. Hajduk, Mehlberg Henryk, hasło w: Encyklopedia filozofii polskiej, t. 2, L:ublin 2011,
s. 95.

6. Wojna a filozofia 251

skomplikowane529. Podczas wojny, jak większość przedstawicieli narodowości


żydowskiej, trafił do warszawskiego getta, skąd udało mu się jednak wydo-
stać, ale na krótko, bo wkrótce został więźniem Majdanka. Te doświadczenia
skłoniły go do schronienia się w szeregach lewicowej partyzantki w lasach za-
mojskich. Po wojnie został członkiem CKŻP (Centralny Komitet Żydów w Pol-
sce) oraz funkcjonariuszem instytucji nowego systemu politycznego. O jego
losach najwięcej wiemy z opracowań dotyczących funkcjonowania powojen-
nego aparatu represji komunistycznych, w czym niestety aktywnie uczestni-
czył530. Życiorys ten, jak można zauważyć, odbiega od pozostałych, ale nie
swą tragicznością lecz drogą obraną już po wojnie.
W historii znamy także dwa życiorysy polskich filozofów współczesnych,
którzy jako żołnierze brali udział w wojnie, a jednak dane im było przeżyć.
Ich losy także zasługują na przypomnienie. Do grona tych, którzy przetrwali
mimo udziału w walce zaliczyć trzeba przede wszystkim Zbigniewa Jordana
(1911–1977), ucznia Michała Sobeskiego, który wojnę kończył jako żołnierz
10. pułku dragonów 1. Dywizji Pancernej gen. Maczka. Niewiele wiemy dziś
o jego wojennej przeszłości, bo jego biografia dobrze jest znana dopiero od
okresu powojennego531.
Nieco inny życiorys miał Innocenty Maria Bocheński (1902–1995), który
podczas kampanii wrześniowej był kapelanem 80. pułku piechoty. Przedo-
stał się później na Zachód i został kapelanem w II Korpusie we Włoszech,
z którym brał udział także w bitwie pod Monte Cassino. Znany był zwłasz-
cza z niekonwencjonalnego hasła, które charakteryzuje jego pojmowanie etyki
żołnierskiej – Nie bądź głupi, nie daj się zabić532.
Koncentracja na wojennych losach filozofów pochodzenia żydowskiego
odzwierciedla bowiem oczywisty fakt, że to zwłaszcza oni musieli wykazać się
nie lada inwencją, aby przetrwać. Nie oznacza to jednak, że przed wojną wnie-
529 Po wojnie organizacje żydowskie poszukiwały ocalałych z pożogi wojennej, czego wyra-
zem była ich skrupulatna ewidencja, która zachowała się do dziś. „Wykaz alfabetyczny
Żydów Polskich sporządzony w marcu 1946 r. na podstawie kart rejestracyjnych Wydzia-
łu Ewidencji i Statystyki Komitetu Warszawskiego Centralnego Komitetu Żydów Polskich.
Obecnie znajduje się w Archiwum ŻIH (CKŻP WEiS sygn. 514)” – http://warszawa.getto.
pl/index.php?mod=view_record&rid=5447075044566766746&tid=osoby – dostęp
10.12.2015.
530 O losach Marka Bittera można dowiedzieć się także z książki Laury Jockusch, Collect and
Record!: Jewish Holocaust Documentation in Early Postwar Europe, New York 2012, s. 89–90.
531 Zob. S. Konstańczak, Zbigniew Jordan (1911–1977) – szkic do filozoficznej biografii, „Studia
z Filozofii Polskiej” 2010, t. 5, s. 35–54.
532 J. Bocheński, Podręcznik mądrości tego świata, [w:] tenże, Etyka, Kraków 1995, s. 228.

252 Wiek XX

śli oni decydujący wkład w kierunek rozwoju polskiej filozofii Z problemem


tym zmierzył się przytaczany już wcześniej Jan Woleński:
Trudno dokładnie oszacować procentowy udział Żydów w filozofii polskiej,
bo trzeba by znać dokładniejsze dane. Można jednak przyjąć, że w rozpa-
trywanym okresie czynnych było (wedle kryteriów przyjętych w niniejszym
szkicu) od 200–300 filozofów. Z tego wynika, że w tym gronie było od
15–20%, a więc stosunkowo więcej niż wynosił udział (prawie 9%) mniej-
szości żydowskiej w globalnym społeczeństwie polskim. Nie jest to zasko-
czeniem, gdyż takie były efekty Haskali. 34 osoby dożyły wojny, 24 stały się
ofiarami Holokaustu (trudno zaliczyć Dicksteina do tego grona; okoliczności
śmierci Rudniańskiego nie są bliżej znane, nie wykluczone, że został zabity
razem z innymi profesorami lwowskimi w czerwcu 1941 r.). Ocalało 5 osób,
a 4 znalazły się poza granicami kraju i tam przeżyły, w tym jedna w radziec-
kiej strefie wpływów. Procent tych, którzy przetrwali w kraju (około 16%)
jest wyższy aniżeli ogólny ułamek żydowsko-polskich ocaleńców z Zagłady,
ale trudno z tego wyprowadzać jakieś generalizujące wnioski533.
Wojenne życiorysy polskich filozofów, którzy nie musieli się ukrywać, są
podobne do siebie. Był to dla nich czas poszukiwania nowego sensu. A za-
tem także czas wytężonej pracy naukowej, uzupełnianej dydaktyką w ramach
tajnego nauczania. Nawet jeśli założymy, że szacunki dokonane przez Jana
Woleńskiego tylko częściowo oddają rzeczywisty stan rzeczy, to i tak wojna
spowodowała niepowetowane straty osobowe. Dobrze przygotowanego do
wypełniania swych powinności dydaktyczno-naukowych nauczyciela akade-
mickiego kształtuje się przez co najmniej dwadzieścia lat. Tego czasu nikt
przecież nie miał po wojnie, a uruchamiać uczelnie jednak trzeba było. Sza-
cuje się, że w wyniku terroru okupacyjnego nauka polska straciła ponad 440
etatowych pracowników, a uniwersytety postradały ok. 1/3 wszystkich pro-
fesorów534. Ich brak dał się we znaki nie tylko polskiej nauce, ale zwłaszcza
polskiej kulturze okresu powojennego, bo przecież nauka jest głównym czyn-
nikiem kulturotwórczym.
Wypada więc na zakończenie powtórzyć uwagę Russela przytoczoną na
początku tego opracowania – Wojna nie rozstrzyga, kto ma rację, lecz kto ma
odejść. Pomijając fakt, że przynajmniej dwóch znanych filozofów – Stanisław

533 J. Woleński, Żydzi w filozofii polskiej…, s. 31.


534 Takie szacunkowe straty przyjęli Andrzej Bolewski i Henryk Pierzchała w swej książce Losy
polskich pracowników nauki w latach 1939–1945.

6. Wojna a filozofia 253

Ignacy Witkiewicz (1885–1939) oraz Salomon Igel (1889–1942) – wolało zgi-


nąć z własnej ręki, niż trafić w ręce hitlerowskich oprawców, to wszyscy zmarli
i polegli przecież mogli dalej żyć i znacząco przyczynić się do pomnażania
dorobku kulturowego naszego narodu.
Gdy śledzi się wojenne losy filozofów nasuwa się jeszcze jedna konstata-
cja: że za swój obowiązek moralny uważali przetrwanie tego co najważniejsze
– kultury i nauki – podejmowali ryzyko inne niż uczestnicy walki na fron-
cie, ale równie wielkie. Dlatego warto ciągle prowadzić badania nad wojną
– niewytłumaczonym dotąd racjonalnie „zaćmieniem ludzkiej wrażliwości
moralnej”. Tragedia II wojny światowej przecież nie miała prawa się zdarzyć
– zwłaszcza wywołana przez światłych i wrażliwych, jak sądzono, potomków
Kanta i Hegla. Okazuje się, że intelektualiści nie zawsze są bezradni, a zatem
także wobec tragizmu czasu wojny, czyli wówczas, gdy ich logika i mądrość
nie wydaje się potrzebna.
6.3. Pamiętnik czasu wojny i odbudowy.
Lekarska epopeja Adama Wrzoska 1939–1959
Kariera naukowa Adama Wrzoska ściśle spleciona jest z poznańskim
środowiskiem naukowym, choć swe kwalifikacje zdobywał na kilku uniwer-
sytetach europejskich, w tym także znajdujących się na ziemiach polskich.
W 1905 r., w 100-lecie pierwszego wydania Teoryi jestestw organicznych Ję-
drzeja Śniadeckiego, redakcja czasopisma „Nowiny Lekarskie” zaproponowa-
ła Wrzoskowi napisanie obszernego opracowania na temat tego dzieła, ukaza-
ło się jako wprowadzenie do reedycji dzieła Śniadeckiego, a sama praca nad
wydaniem wywarła ogromny wpływ na późniejsze koleje życia tego historyka
medycyny. Przede wszystkim tak rozpoczął się jego związek z Wielkopolską,
gdyż dzieło to ukazało się w 1905 r. właśnie w Poznaniu535. Związek z Pozna-
niem został jeszcze wydatniej podkreślony, gdy 21 maja 1912 r. został człon-
kiem honorowym Towarzystwa Przyjaciół Nauk. To jednak studia właśnie nad
książką Śniadeckiego zdecydowały o wyborze przez niego drogi naukowej.
O ewolucji własnych poglądów prowadzącej ostatecznie do studiów nad histo-
rią i filozofią medycyny sam Wrzosek pisał następująco:

535 Jędrzeja Śniadeckiego Teorya jestestw organicznych z przedmową Adama Wrzoska zawierają-
cą rys życia Jędrzeja Śniadeckiego i krótki rozbiór jego teorii, Poznań 1905.
254 Wiek XX

Studjując medycynę kolejno w Kijowie, Zurychu i Berlinie, nie zetknąłem się


z żadnym profesorem, któryby zachwiał mą wiarę w materjalizm naukowy,
który by mię pobudził do zastanowienia się krytycznego nad kierunkiem
myślowym, panującym wówczas prawie wyłącznie wśród młodzieży, studju-
jącej medycynę536.
Dopiero pod koniec studiów, gdy przebywał w Zurychu, nastąpił przełom:
Wtedy zaczęła się rewizja moich poglądów na świat i mego stosunku do
religji. Do rewizji tej w dużej mierze przyczyniły się – rzecz dziwna pozornie
– dzieła lekarzy Polaków, które wówczas zacząłem poznawać, bo w czasie
moich studenckich studjów medycznych nie znałem całkiem piśmiennictwa
lekarskiego polskiego. Wpadła mi wówczas w Szwajcarji w Rapperswilu zu-
pełnie przypadkiem w rękę „Teorya jestestw organicznych” Jędrzeja Śnia-
deckiego. Przeczytałem ją niemal jednym tchem. Zrobiła na mnie olbrzy-
mie wrażenie. Dziwiłem się, że nikt mi nigdy na nią nie zwracał uwagi. […]
Powziąłem wówczas niezłomne postanowienie napisania dzieła o naszym
wielkim biologu, a zwłaszcza o jego „Teorji jestestw organicznych”, oddaw-
na w handlu księgarskim wyczerpanej, aby przypomnieć medykom polskim,
żeśmy mieli wielkiego przyrodnika i lekarza, którego dzieło stokroć więcej
warte czytania i studjowania, aniżeli dziesiątki lichych nieraz kompilacyj za-
granicznych uczonych. […] Studja nad Śniadeckim zadecydowały o mojej
przyszłości jako historyka i filozofa medycyny. Pracując lata nad monografją
o Śniadeckim, poznawałem celniejsze utwory naszego piśmiennictwa lekar-
skiego. Wtedy to przekonałem się, że jakkolwiek medycyna, jak każda nauka
jest międzynarodową, to jednak może posiadać cechy narodowe w ujęciu
i sposobie rozwiązywania swoich zagadnień537.
Cechami, którymi według niego charakteryzuje się polska myśl medyczna, są
dążenie do syntezy i głęboka religijność. Swoje przekonanie uzasadnił racjami
historycznymi:
Nie znam w dziejach medycyny polskiej ani jednego znakomitego lekarza,
który byłby ateistą, panteistą lub materjalistą, cechą bowiem wszystkich
naszych wielkich lekarzy, jak cechą naszych wielkich wodzów, poetów i my-
ślicieli, była głęboka religijność w duchu chrześcijańskim pojęta538.

536 A. Wrzosek, Religijność naszych znakomitych lekarzy XIX wieku, „Archiwum Historii i Filozofii
Medycyny” 1927, t. VII, z. 2, s. 160.
537 Tamże, s. 161–163.
538 Tamże, s. 167.

6. Wojna a filozofia 255

Druga ważna idea przyświecająca jego twórczości była związana z przeko-


naniem o istnieniu ścisłego związku medycyny z filozofią. W swych pracach
podkreślał, że medycyna wiąże w sobie nierozerwalnie trzy pierwiastki: na-
ukowy (teoretyczny), praktyczny (fizyczny – związany z cielesnością) oraz wy-
obraźnię. Wadą współczesnej mu medycyny była jej instrumentalizacja, czyli
koncentrowanie się tylko na stronie fizycznej. Obwiniał więc uczelnie me-
dyczne, że kształcą rzemieślników, a powinny artystów, zdolnych do przekra-
czania swą myślą naturalnych ograniczeń. Ale do tego niezbędna jest wyni-
kająca ze znajomości metafizyki dyspozycja do dokonywania syntezy, którą
wyrabia najbardziej ogólna ze wszystkich nauk, czyli filozofia ściśle spleciona
z wiarą. Nie jest ona więc czymś uroczystym, okazjonalnym, ale częścią sztuki
życia i pracy. Sam Wrzosek przez całe swe późniejsze życie pozostał wierny
tym przesłaniom.
Adam Wrzosek z chwilą mianowania go 15 lutego 1919 r. przez Ignace-
go Paderewskiego539 na stanowisko szefa sekcji nauki i szkół wyższych Mini-
sterstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego opuścił Kraków i na
krótko związał się z warszawskim środowiskiem lekarskim. Stanowisko swe
piastował po wybitnym logiku i filozofie Janie Łukasiewiczu, który wówczas
objął tekę ministerialną. Z tego właśnie stanowiska trafił na Uniwersytet Po-
znański. Stało się tak na mocy uchwały senatu Uniwersytetu Poznańskiego,
który 25 kwietnia 1920 r. powierzył Adamowi Wrzoskowi zadanie organizacji
i kierowania Wydziałem Lekarskim powstającym na tej uczelni. Jak wspomi-
nał później jeden z bliskich współpracowników:
Profesora Wrzoska nie zrodziła Ziemia Wielkopolska, ale w środowisko po-
znańskie wrósł on bardzo głęboko, działając na tamtym terenie niezmiernie
owocnie w ciągu 40 lat540.
Adam Wrzosek znany jest zatem przede wszystkim jako historyk polskiej
medycyny. Mniej znana jest jego praca jako praktykującego medyka, antropo-
loga oraz archeologa. Wszechstronność jego zainteresowań naukowych spo-
wodowała, że jego działalność jako praktykującego lekarza, a w ślad za tym
także jego prace z zakresu medycyny przeminęły prawie bez echa, ustępując
szeroko znanym osiągnięciom w dziedzinie historii nauki, archeologii i antro-
539 Pismo Adama Wrzoska z 15 lutego 1919 r. do Wydziału Lekarskiego UJ, Archiwum UJ, t. S II
619.
540 S. Konopka, Profesor Adam Wrzosek. Wspomnienie o jego życiu i twórczości naukowej,
„Archiwum Historii Medycyny” 1965, t. 28, z. 1/2, s. 8.

256 Wiek XX

pologii. Sam Wrzosek nie dbał o popularność i miał bardzo krytyczne zdanie
o tych naukowcach, którzy o nią dbali.
Profesor Adam Wrzosek mawiał, że karierę naukową w naszej rzeczywistości
robi się na kilka sposobów: per protegam, per vaselinam, per pecuniam,
przez wdzięki kobiece, a na końcu per scientiam541.
Historia życia i działalności Adama Wrzoska w okresie międzywojennym
doczekała się wielu opracowań, w tym również stanowi zasadniczą część jego
biograficznej książki, mało znany jest natomiast okres związany z jego działal-
nością w latach II wojny światowej. Okres ten dla niemłodego już Wrzoska był
przepełniony wytężoną pracą oraz wieloma traumatycznymi wydarzeniami,
które jednak nie ograniczyły jego energii i zdolności twórczych. Umiejętność
życia i pracy w warunkach zagrożenia oraz deficytu informacji i zasobów, na-
byta jeszcze w latach I wojny światowej, pozwoliła mu pogodzić twórczą pracę
z koniecznością zapewnienia sobie i swoim bliskim bezpieczeństwa fizyczne-
go i materialnego. Nigdy zatem nie przerwał pracy naukowej, a działając w taj-
nym nauczaniu zapisał swoje nazwisko złotymi zgłoskami w dziejach historii
wychowania w Polsce.
Na swoim ekslibrisie zamieścił motto „Prawdą, pracą i wytrwałością”542,
któremu pozostał wierny przez całe swe pracowite życie. Właśnie o tym jak
bardzo było ono wypełnione pracą dobitnie nas przekonują koleje jego losu
podczas wojny. W opracowaniach dotyczących Wrzoska ten okres kwituje się
zaledwie kilkoma zdaniami, bo niewiele na ten temat wiadomo. Tymczasem
w Archiwum PAN w Poznaniu zachowały się po Adamie Wrzosku jego dzien-
niki, w który zapisywał ważniejsze wydarzenia ze swojego życia, a także efek-
ty swej pracy naukowej. Charakterystycznym rysem dziennika jest to, że ze
względów bezpieczeństwa nie zawiera on żadnych odniesień do tajnego na-
uczania ani do jego działalności naukowej i publicznej z okresu przed wojną.
Adam Wrzosek o kreowaniu przyszłości
Stosunek do nauki polskiej Wrzosek miał wyrobiony w duchu tradycyj-
nym. Podkreślał to wielokrotnie, w tym także robiąc notatki z przeczytanych
541 A. Malinowski, Edukacja akademicka w Polsce w perspektywie czasowej, „Homines Homini-
bus” 2012, vol. 8, s. 238.
542 J. Hasik, R. Meissner, Prof. dr med. Adam Wrzosek (1875–1965) – pierwszy dziekan Wydziału
Lekarskiego Uniwersytetu Poznańskiego, [w:] J. Hasik, J. Juszczyk, Dzieje Wydziału Lekarskie-
go Uniwersytetu Poznańskiego i Akademii Medycznej 1919–1979, Poznań 1979, s. 158.

6. Wojna a filozofia 257

lektur. Wśród myśli zasługujących na upamiętnienie znalazła się także myśl


Ignacego Krasickiego: „Święta ma być nam pamięć naszych wielkich ludzi.
Ona do życia wszystko, co szlachetne budzi”543. Nic zatem dziwnego, że w jego
bibliografii życiorysy wybitnych postaci polskiej nauki i kultury zajmują naj-
więcej miejsca. O jego metodzie wartościowania dokonań postaci historycz-
nych dowiadujemy się między innymi z zapisku datowanego na 7 stycznia
1946 r.:
Geniusze najwięksi w Polsce w pierwszej połowie XIX w.
1. Mickiewicz w poezji największy wieszcz narodowy, największy poeta sło-
wiański a może największy poeta wszystkich czasów i narodów.
2. Chopin w muzyce (wyraziciel ducha polskiego, polskości).
3. Jędrzej Śniadecki w nauce.
4. Karol Marcinkowski w moralności544.
Także w notatkach umieszczonych pod datą 4 lutego 1956 r., dokonując
swoistego podsumowania własnej działalności naukowej i życiowej napisał:
Miałem szczęście poznać w życiu niepospolitych ludzi, którzy mnie zaszczy-
cali swoją przyjaźnią – Wincentego Lutosławskiego, Heliodora Święcickie-
go, Idziego Radziszewskiego. Miałem szczęście mieć za towarzyszkę życia
przez pół wieku przeszło niepospolitą niewiastę – wielkiego serca i dużego
rozumu. Miałem szczęście obcować przez lat 18 z niezwykle dobrym dziec-
kiem, a potem z przepięknego charakteru młodzieńca bohaterskiego duszą
polską, moim umiłowanym wnuczkiem. Dużo szczęścia miałem w życiu545.
Ktoś bez konkretnych zasług nie mógł znaleźć się na takim wykazie. Dro-
ga do takiego wyróżnienia prowadzić musiała przez własną pracę przynoszącą
owoce nie tylko osobom ją wykonującym, ale także co najmniej najbliższemu
otoczeniu.
Nie inaczej oceniał także pracę uczonych. Ich zadanie nie mogło się ogra-
niczać tylko do pomnażania własnego zasobu wiedzy, bo decydując się po-
święcić badaniom w jakimś zakresie, naukowiec rozpoczyna pracę dla dobra
wszystkich. Podejmując takie zadanie trzeba zarazem poświęcić się temu, co
się robi. W tej mierze praca na rzecz ogółu nie jest tylko zadaniem naukowca,

543 A. Wrzosek, Wypisy i notatki z przeczytanych książek. Przegorzały 1944–1945. Poznań 1945,
Archiwum PAN w Poznaniu, P-III-70, p. 26.
544 Tamże.
545 Tamże.

258 Wiek XX

każdy musi to spełniać, aby w pełni zasłużyć na miano człowieka. Uchylanie


się od takiego obowiązku było dla Wrzoska najcięższym wykroczeniem. Pisał
o tym następująco:
I uczonego obowiązuje ogólne prawo, wspólne dla wszystkich, a więc przede
wszystkim praca, do której posiada zdolności szczególne, a do tego praca
z wyższym celem, a więc nie praca dla pracy, lecz praca dla zdobywania
prawdy, a prawd zaś w pierwszym rzędzie tych, które są głębsze, większe,
a dla ludzi pożyteczniejsze. Najwyższą nauką jest teologia – nauka o Bogu,
potem filozofia – nauka o Wszechświecie, a więc i o Bogu-Stwórcy Wszech-
świata, i o człowieku poznającym ten Wszechświat; i o bycie; i o nieśmier-
telności duszy, i o wolnej woli… Tym naukom wszelkie inne służyć powinny
przyczyniając się do ich rozwoju i pogłębienia. Każda nauka byle uczciwie
była uprawiana, zbliżyć nas może do poznania Boga, nieśmiertelnej duszy
naszej i wolnej woli, bo zarówno subtelniejsze badanie komórek roślinnych
i zwierzęcych może nam mówić o wielkości i potędze nieskończonej Boga,
jak i znakomite odkrycia astronomów. Wszędzie na każdym kroku zetknąć
się możemy z obecnością Boga w jego tworach, byleby tylko patrzeć na
świat otwartymi szeroko oczami, a nie przymrużając ich, aby nie widzieć
wielu rzeczy, których widzieć nie chcemy, lub widzieć je nie w istotnym ich
stanie, nie tak zabarwione jak są w rzeczywistości, lecz jak nam się przed-
stawiają, gdy patrzymy na nie przez specjalnie zabarwione szkła. […] Przeto
tak należy pracować, aby praca była naszą rozkoszą i tak nauczyć się znosić
cierpienia, aby przestała być biczem nas smagającym, a stała się dobrem
powszednim, chlebem odżywczym, drogą do doskonalenia prowadzącą.
Wtedy i praca i cierpienie staną się dla nas szczęściem. Umieć pracować
to znaczy umieć rozporządzać swoim czasem, a więc nie marnować go na
rzeczy złe i niepotrzebne. Złymi rzeczami są lenistwo, obżarstwo, opilstwo,
próżniactwo, czytanie „dla zabicia czasu”, niegodziwe rozrywki itp., a niepo-
trzebnymi – głupie rozrywki, zbyt wiele czasu zabierające życie towarzyskie,
nadmierne dbanie o swoje zdrowie fizyczne, różne zajęcia wymyślone dla
wypełnienia czasu, a nawet dewocja polegająca na odmawianiu godzinami
modlitw, a nie na podnoszeniu ducha do Boga, chwalenie go ustami a nie
sercem, duszą i umysłem, prowadząca czasem do fanatyzmu, nietoleran-
cji i pychy, zamiast do miłości Boga i bliźniego, do wyrozumiałości wobec
ułomności ludzkich i do pokory546.

546 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941 – 6.V.1945), Archiwum PAN w Poznaniu, P-III-70,
P-III-70, p. 26, s. 40–43.

6. Wojna a filozofia 259

Dzięki pracy człowiek się uspołecznia, staje się pożytecznym i sam siebie
doskonali. Ludzie nauki nie są w tym zadaniu żadnym wyjątkiem, a wręcz
przeciwnie, ciąży na nich szczególna odpowiedzialność, bo powinni być świa-
domi na ile ich praca jest pożyteczna dla innych. Dla każdego prawdziwego
naukowca zatem wojna to okres destrukcji, bo nauka to misterne, długotrwa-
łe formułowanie i budowanie możliwie jak najbardziej trwałych struktur. Na-
ukowiec na wojnie jest zagubiony, bo jego zdolności na pozór nagle okazują
się nikomu niepotrzebne. To, co przez całe życie starał się minimalizować,
czyli pośpiech i brak refleksji nad tym, czym się właśnie zajmuje, nagle stały
się wartością samą w sobie, a cała przeszłość znika w oczach. Adam Wrzo-
sek zracjonalizował okres wojenny na specyficzny sposób. Uznał bowiem, że
wojna to konieczny etap do prawdziwego odrodzenia całej ludzkości, w czym
można dostrzegać wpływ prac Wincentego Lutosławskiego547, a zwłaszcza
jego książki Ludzkość odrodzona. W adnotacji z 27 czerwca 1941 r. pisał:
Wszystko przetrwać trzeba i przetrwamy, bo ożywia nas nadzieja, że po tej
największej w dziejach świata wojnie, nastąpi w Europie i w innych czę-
ściach naszej maleńkiej kuli ziemskiej nowy ład, sprawiedliwszy, więc lepszy
niż dotychczasowy, co daj Boże548.
Taka aprobata oczyszczającego charakteru wojny wynikała z pesymistycz-
nej oceny natury ludzkiej. Pod datą 24.03.1941 r. napisał bowiem:
Wojna i towarzysząca jej klęska nie naprawiła dotąd ludzi. Ludzie dobrzy
może stali się lepszymi, ale źli pozostali złymi. Kradzieże, oszustwa często się
zdarzają. Objawów miłości bliźniego nie ma dużo u nas, za to nieżyczliwości
wzajemnej nie brak. Za mało jeszcze wojna wstrząsnęła sumieniami ludzi.
Wierzę, że pod wpływem zawieruchy wojennej nastąpi u nas przyspieszenie
odrodzenia moralnego, że staniemy się rzetelni, pracowitsi, pobożnymi549.
Praca miała zaś dla Wrzoska szczególne znaczenie. W sylwestrowej adno-
tacji, swoistym rozliczeniu z mijającym rokiem 1943, pisał:

547 Zob. W. Lutosławski, Ludzkość odrodzona: wizje przyszłości, Warszawa 1910; tenże, Wojna
Wszechświatowa: jej odległe przyczyny i skutki: zarys filozofji historji: wiekowe walki ludów,
Warszawa 1925. Autor tych prac wyrażał pogląd, że droga do wiecznego pokoju prowa-
dzić musi przez uprzednie pokonanie barbarzyństwa, swoiste oczyszczenie ludzkości z ele-
mentów destrukcyjnych.
548 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941 – 6.V.1945)…, s. 15.
549 Tamże, s. 3.

260 Wiek XX
Praca powinna mieć namaszczenie swego posłannictwa, powinna posiadać
wartość wewnętrzną, nosić na sobie wyraźne piętno godności ludzkiej. Praca
wykonywana z głęboką świadomością jej posłannictwa społecznego, choćby
była bardzo zwykłą, więcej bardzo od „bardzo wysokiej”, której motorem jest
tylko ambicja. […] Każdy może, a więc powinien, uczciwie pracować według
swych zdolności. Każda uczciwa praca jest równowartościowa pod względem
moralnym, jest zarazem twórczą w mniejszym lub większym stopniu. […] Każ-
dy człowiek powinien szanować swoją godność ludzką. Wtedy każda jego
praca będzie uczciwą, a zarazem pożyteczną […]. Człowiek mądry życiowo
nie gardzi żadną pracą uczciwą, jeżeli tylko odpowiada ona jego uzdolnie-
niom i jest z niej zadowolony, znajdując nawet przyjemność w należytym jej
spełnianiu. Wielki uczony, znakomity poeta, świetny malarz mają obowiązek
tworzyć dzieła niepospolite. Gdyby zmarnowali swe talenty nic nie robiąc lub
zajmując się pracą dla nich całkiem niewłaściwą, grzeszyliby550.
Dokładnie tak samo postrzegał swoje zadanie życiowe. Jego praca miała więc
cel społeczny, tak postrzegał też swój życiowy obowiązek pracy. Nie musiał
przecież już pracować z racji osiągniętego wieku, a jednak pracy poświęcał
każdą wolną chwilę.
Wojenna epopeja Adama Wrzoska
Z zapisków osobistego Dziennika wiadomo, że Wrzosek przybył do War-
szawy jeszcze w 1939 r. Motywem jego przyjazdu do stolicy był zamiar słu-
żenia swymi kwalifikacjami Wojsku Polskiemu, które zmagało się z hitle-
rowskim najeźdźcą. Z takim zadaniem zresztą oddelegowano go z Wydziału
Lekarskiego wraz z innym profesorem, Witoldem Kapuścińskim. Zamierzali
udać się do Departamentu Sanitarnego Ministerstwa Spraw Wojskowych, aby
zgłosić gotowość członków Wydziału do służby czynnej i otrzymać dla nich
przydziały odpowiednich stanowisk. […] W następnym dniu delegaci odbyli
naradę z szefem sanitarnym – generałem Stanisławem Rouppertem, który
polecił im przyjść na drugi dzień po przydziały do służby wojskowej. Gdy
obaj delegaci zgłosili się do Departamentu Sanitarnego nie było już w War-
szawie inspektora sanitarnego ani jego kancelarii551.
Wrzosek wrócił zatem sam do Poznania, ale zaraz po jego powrocie 10 wrze-
śnia do miasta wkroczyli Niemcy, którzy rozpoczęli planowe aresztowania
550 Tamże, s. 34–36.
551 Z. Maćkowiak, M. Musielak, Adam Wrzosek: Życie i działalność, Poznań 2000, s. 188.

6. Wojna a filozofia 261

miejscowej elity politycznej i intelektualnej. Na listach osób przewidzianych


do zatrzymania znajdował się również Adam Wrzosek, którego przeznaczono
jednak do wysiedlenia Generalnej Guberni, tak jak wielu innych mieszkań-
ców Wielkopolski. Do ich domów rozpoczęto sprowadzać osoby narodowo-
ści niemieckiej przesiedlone z regionów wschodniej Rzeczpospolitej zajętych
przez Wehrmacht. Wrzosek w odróżnieniu od większości wysiedlanych miał
komfort związany z posiadaniem własnego domu w Warszawie, czyli na te-
renie, do którego były kierowani deportowani552. Początkowo jednak trafił do
Kodynia nad Bugiem. „Tam zorganizował najpierw ambulatorium, a następ-
nie szpitalik dla uchodźców z Warszawy”553. Przebywając w Kodyniu zna-
lazł się przejściowo w niewoli sowieckiej, w chwili gdy wkroczyła tam Armia
Czerwona. Po wycofaniu się Rosjan z Kodynia wrócił pod koniec listopa-
da do Warszawy. Od 14 grudnia 1939 r. zamieszkał już w swoim warszaw-
skim domu. W obawie przed aresztowaniem opuścił to miejsce 12 kwietnia
1940 r., ale wrócił ponownie do niego 22 maja 1941 r., stąd, gdy „W 1941 r.
otrzymał propozycję wykładania w oficjalnie działającej Prywatnej Szkole
Zawodowej dla Pomocniczego Personelu Sanitarnego Jana Zaorskiego”554,
nie mógł tej propozycji przyjąć. Ukrywał się wówczas pod przybranym na-
zwiskiem Dąbrowski i przejściowo musiał przerwać pracę naukową. Jesz-
cze przed powrotem do swego mieszkania napisał w Dzienniku: „Ogromnie
mi brak czynnej pracy. Mam czasem wrażenie, że tylko wegetuję. Brak mi
zwłaszcza twórczej pracy”555.
Charakterystycznym rysem pracy naukowej, której poświęcił się Wrzosek
była swoista próba indywidualnego rozliczenia się z koszmarem wojennym.
Podobnie jak wielu innych naukowców nie brał czynnego udziału w walkach
ani w zbrojnej konspiracji. Swą powinność wobec ojczyzny i wobec innych
ludzi dostrzegał więc w upamiętnieniu dokonań tych, którym nie było dane
przeżyć. Właśnie w swym mieszkaniu w Warszawie pogrążył się w pracy nad
podobnym opracowaniem, o czym tak wspominał:
napisałem prawie całą książkę p.t. Wędrówki po mogiłach, która w druku
zajmuje 550 stron formatu „Archiwum Historii i Filozofii Medycyny”. Do-
552 O przesiedleniach kadry naukowej Uniwersytetu Poznańskiego: J. Sawaszkiewicz, Pięćdzie-
siąt lat filozofii w Poznaniu, „Przegląd Filozoficzny” 1948, z. 1–3, s. 48.
553 Z. Maćkowiak, M. Musielak, Adam Wrzosek…, s. 189.
554 A. Malinowski, Sylwetki znamienitych naukowców: Adam Jan Wrzosek (1875–1965), „Biule-
tyn PTA” 2014, nr 14, s. 15.
555 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941 – 6.V.1945)…, s. 3.

262 Wiek XX

kończyłem ją w moim pokoju, w którym mieszkałem od 12.IX.1940 r. do


5.VII.1941. Jeszcze ten rękopis uzupełnię dalszymi wspomnieniami o lu-
dziach zmarłych, których znałem. Zabrałem się 5 czerwca br. do pisania
dzieła p.t. O wyższości fizycznej i moralnej niewiast oraz O różnicach między
mężczyzną a kobietą. Pisałem to studium antropologiczne bez przerwy przez
45 dni. Ukończyłem rękopis 19 lipca. Zajmie on w druku 340 stron formatu
„Archiwum Historii i Filozofii Medycyny”. Teraz rękopis jeszcze odczytuję
i poprawiam556.
Podczas wojny Wrzosek mieszkał więc w Warszawie i tam był jednym z or-
ganizatorów Wydziału Lekarskiego na Tajnym Uniwersytecie Ziem Zachod-
nich. Sam uniwersytet został utworzony już pod koniec 1940 r., ale Wydział
Lekarski powstał dopiero w 1942 r. Nie każdy chętny nadaje się do wykony-
wania zawodu lekarza. System naboru na studia musiał zatem uwzględniać
nie tylko dyspozycje kandydatów, ale także możliwości lokalowe i techniczne
organizatorów tajnego nauczania. Nie można bowiem nabyć umiejętności fa-
chowych w tym zawodzie w sposób czysto teoretyczny. Z zachowanych wspo-
mnień wiemy, że wykorzystywano do tego celu istniejące instytucje służby
zdrowia, biblioteki, zasoby muzealne oraz prywatne gabinety lekarskie wy-
kładowców. Studiowały głównie kobiety, gdyż młodzi mężczyźni byli na ogół
zaangażowani w różne formy działalności konspiracyjnej. Każdy kandydat na
studenta musiał wpierw złożyć przysięgę, w której zobowiązywał się do prze-
strzegania wymogów konspiracyjnych, zapewniał o swym oddaniu sprawie
Polski oraz swym zaangażowaniu w naukę557. Niewiele wiadomo o samej or-
ganizacji wydziału, ale niewątpliwym jest, że była to zasługa samego Wrzoska,
którego w tym zadaniu wspierała dawna sekretarka z poznańskiego uniwer-
sytetu Adelajda Jankowska (konspiracyjny pseudonim Pawłowska). Pewne
światło na organizację wydziału rzucają wspomnienia Hanny Szukiewicz,
którą Wrzosek namówił do prowadzenia zajęć z anatomii prawidłowej. Wedle
tej relacji już w październiku 1942 r. funkcjonowały cztery punkty nauczania,
w tym trzy poza Warszawą – w Grodzisku, Brwinowie oraz w Milanówku558.
Z innych źródeł jednak wiadomo, że do prowadzenia zajęć z innymi grupa-
556 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941 – 6.V.1945)…, s. 16.
557 Pełny tekst przysięgi znajduje się w książce Władysława Kowalenko Tajny uniwersytet Ziem
Zachodnich: Uniwersytet Poznański 1940–1945, Poznań 1961, s. 9.
558 H. Szukiewicz, Ćwiczenia z anatomii na trzech uczelniach, [w:] Uniwersytet Ziem Zachodnich
i tajne kursy uniwersyteckie 1939–1945: pokłosie wspomnień, oprac. J. Wikarjak, Poznań
1972, s. 130.

6. Wojna a filozofia 263

mi studentów wykorzystywano znacznie więcej lokali, o których poszczegól-


ni wykładowcy nie musieli nawet wiedzieć. Tego przecież wymagały względy
konspiracji. Zajęcia odbywały się w prywatnych mieszkaniach, a jedno z nich
udostępnił sam Wrzosek: „Wykłady na Tajnym Uniw. Ziem Zachodnich pro-
wadził głównie w swej willi przy ul. Madalińskiego w Warszawie”559. Zajęcia
poza Warszawą odbywały się regularnie, aż do momentu przekroczenia linii
Wisły przez Armię Czerwoną w styczniu 1945 r.
Wydział Lekarski odegrał ogromną rolę w odtworzeniu systemu opieki
zdrowotnej w Polsce powojennej, gdyż przygotował nowe kadry medyczne
dla odbudowującego się kraju. Liczba studiujących na TUZZ nie była mała.
Wrzosek kończył swoją działalność jako dziekan w styczniu 1944 r.,
kiedy to liczba studiujących wynosiła 610 osób, a w sumie po wojnie do-
starczyła wyniszczonemu krajowi około 2000 lekarzy. W roku akademickim
1944/45 prof. Wrzosek został wybrany prorektorem TUZZ560.
Do pełnienia funkcji organizacyjnych i zakamuflowania działalności dydak-
tycznej prowadzonej na Wydziale Lekarskim TUZZ bardzo przydatna była
Wrzoskowi znakomita znajomość języka oraz mentalności Niemców. Pozwo-
liło to uchronić zarówno studentów, jak i wykładowców przed dekonspiracją.
O wydarzeniach na tym Uniwersytecie i o skali jego zaangażowania w pra-
cę organizacyjną i dydaktyczną z Dzienników niewiele się jednak dowiemy.
Wymogi konspiracji oraz troska o bezpieczeństwo, tak własne, jak i innych
spowodowały, że na ten temat nie ma tam żadnych wzmianek poza jedną, da-
towaną na 1 sierpnia 1943 r., zamieszczoną zapewne przez nieuwagę. Wrzo-
sek napisał w niej: „Dzięki Bogu mogłem w ostatnich 10 miesiącach t.j. od
października r. ub. do końca lipca bieżącego dość intensywnie pracować”.
W odnośniku przytoczył:
wygłaszałem liczne wykłady z propedeutyki lekarskiej, antropologii i historii
medycyny. Na propedeutykę lekarską poświęciłem 368 godzin, na antropo-
logię 58 i na historię medycyny 50, razem więc 476561.
Ze wspomnień jego współpracowników wiadomo także, że prowadził zajęcia
z anatomii opisowej. Sam profesor prowadził wykłady a ćwiczenia do tego
559 Biogramy uczonych polskich: materiały o życiu i działalności członków AU w Krakowie, TNW
PAU PAN, cz. 6. Nauki medyczne, z. 2, oprac. A. Śródka, Warszawa 1991, s. 317.
560 J. Hasik, R. Meissner, Prof. dr med. Adam Wrzosek (1875–1965)…, s. 154.
561 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941 – 6.V.1945)…, s. 24.

264 Wiek XX

przedmiotu Barbara Kampioni, która tak scharakteryzowała organizację tych


studiów:
Nauczanie to odbywało się małych zespołach, najwyżej 10-12 osobowych,
które zbierały się w prywatnych mieszkaniach, przy czym miejsca zbiórek
co kilka tygodni były zmieniane dla bezpieczeństwa. Adresy mieszkań były
nadawane ustnie bądź przez łączników, bądź ustalane na ćwiczeniach. Mój
„rejon” […] znajdował się w śródmieściu i obejmował ul. Chmielną, Złotą,
Sienną oraz sąsiednie562.
Adresy te były podawane wyłącznie ustnie, bez ich zapisywania, podobnie
też nie prowadzono list obecności, a słuchaczom „wierzono na słowo”. Nie
znaczy to jednak, że studia były łatwe, gdyż Adam Wrzosek rygorystycznie
przestrzegał zasad dydaktycznych obowiązujących w medycynie.
Profesor Wrzosek egzaminował ich po złożeniu ustnego sprawozdania prze-
ze mnie, że grupa z tej i tej ulicy odrobiła ćwiczenia i zdała kolokwia. […]
Po zakończeniu działu odbywały się kolokwia, o których wyniku zawiada-
miałam ustnie profesora Wrzoska. Należy tu podkreślić, że pilność i zapał
studentów z tajnego nauczania były wzorowe, nieporównywalnie wyższe od
pilności i chęci uczenia się studentów z czasów pokoju563.
Prowadząca ćwiczenia stwierdziła też, że zaliczenia z tego przedmiotu uzyska-
ło u niej kilkuset studentów, co świadczy o skali nauczania na Wydziale Le-
karskim TUZZ. Co jakiś czas uczestniczyła też w konsultacjach z prof. Wrzo-
skiem, na których określano zasady organizacyjne i tematykę zajęć.
Zajęcia te prowadzono wedle zasad sprawdzonych w działalności konspi-
racyjnej.
Wykłady i ćwiczenia odbywały się przeważnie w mieszkaniach prywatnych,
przy czym stosowano zasadę, nie zawsze w praktyce możliwą do zrealizowa-
nia, aby lokal nie był obciążony inną pracą konspiracyjną. Podobnie było
z zakazem używania lokalu częściej niż raz w tygodniu. Naukę prowadzono
w małych grupach – kompletach kilkuosobowych. Poziom nauczania był
bardzo wysoki a młodzież studiująca wykazywała wielki zapał do kształcenia

562 B. Kampioni, Anatomia opisowa i interna, [w:] Uniwersytet Ziem Zachodnich i tajne kursy
uniwersyteckie 1939–1945: pokłosie wspomnień…, s. 98.
563 Tamże.
6. Wojna a filozofia 265

się, pomimo wielkich utrudnień życia okupacyjnego i braku czasu, wynika-


jącego w dużej mierze z zaangażowania w pracę podziemną i zarobkową564.
Ówcześni studenci byli także zaangażowani w funkcjonowanie uczelni. To
w ich mieszkaniach odbywały się niektóre zajęcia, o czym wspomina Irena
Ćwiertnia-Sitow:
najbardziej utkwiły mi w pamięci wykłady w moim domu na ul. Szarej. Od-
bywały się po południu. […] Po skończonym wykładzie wypuszczałam słu-
chaczy pojedynczo w zupełnej ciszy i konspiracji. Nikt z sąsiadów nie mógł
wiedzieć, że w lokalu pod numerem 53 odbywają się zebrania młodzieży,
która przychodzi tu, aby zdobywać wiedzę na wysokim poziomie, zakazaną
surowo przez okupanta. Rano, za przyzwoleniem dr. Okolskiego, dyrektora
Szpitala Dzieciątka Jezus, uczęszczałam na oddział chirurgiczny prowadzony
przez dr. Wesołowskiego. Na sali opatrunkowej zwijałam bandaże i robi-
łam gaziki razem z Tadeuszem Święcickim, pierwszym poznanym kolegą. Po
pewnym czasie pozwolono nam na sali operacyjnej przyglądać się wielkim
zabiegom, przeprowadzanym przez dr. Leśniewskiego i jego asystentów565.
Uczelnia zatem zapewniała także udział w zajęciach praktycznych, bez czego
niemożliwe byłoby właściwe przygotowanie do zawodu. Pomimo wypracowa-
nych zasad bezpieczeństwa zdarzały się sytuacje, w których studenci wraz
z wykładowcami byli zatrzymywani przez Niemców w trakcie prowadzonych
zajęć. Tak było na przykład 5 stycznia 1944 r. ze studentami socjologii TUZZ,
którzy zostali aresztowani na zajęciach prowadzonych przez dra Władysła-
wa Okińskiego. Wszyscy zostali 17 stycznia rozstrzelani w publicznej egzeku-
cji566. Zajęcia na tym wydziale nie były bezpłatne, gdyż studenci musieli po-
krywać koszty utrzymania uczelni. Jak wspominała Wanda Pawłowicz, jedna
ze studentek:
Czesne miesięcznie wynosiło 35 złotych. Pamiętam dokładnie dwa adresy
ważne dla toku nauczania: ul. Górskiego 3 i Szpital na ul. Oczki. Przy ul. Gór-
skiego 3 w grudniu 1941 r. utworzono Publiczną Szkołę Dokształcającą

564 Z. Grodecka, Tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich (TUZZ) 1940–1945, „Biuletyn Informacyjny
Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej – Okręg Wielkopolska” 1999, nr 2(37), s. 17.
565 I. Ćwiertnia-Sitow, Pierwszy rok studiów na Uniwersytecie Ziem Zachodnich, [w:] Encyklopedia
medyków Powstania Warszawskiego, http://lekarzepowstania.pl/tajne-studia-medyczne/
wspomnienia-i-relacje/pierwszy-rok-w-uniwersytecie-ziem-zachodnich-irena-cwiertnia-sitow/
– dostęp 10.12.2016.
566 Z. Grodecka, Tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich (TUZZ) 1940–1945…, s. 19.

266 Wiek XX

Zawodową nr 2. (Öffentliche Berufsschule nr 2 Warschau). Pod pokrywką


szkółki zawodowej odrabialiśmy ćwiczenie laboratoryjne z chemii. W Szpi-
talu na Oczki znajdowało się prosektorium. Zwłoki były kupowane od sani-
tariuszy tzw. noszowych. Co pewien czas ceny rosły; noszowi uzależniali je
od kursu słoniny na rynku. Surrealizm, ale taka jest prawda. […] w prosekto-
rium w szkółce na ul. Górskiego spotykały się większe grupy studentów niż
na wykładach prowadzonych w mieszkaniach prywatnych567.
Sam Wrzosek wspominał, że konieczne dla kształcenia lekarzy zajęcia w pro-
sektorium odbywały się w podziemiach Zakładu Anatomii Prawidłowej, a wraz
z rosnącą liczbą studentów zorganizowano w Szpitalu Ujazdowskim kolejne,
aby stworzyć możliwości odbywania ćwiczeń praktycznych przez wszystkich
studiujących medycynę na TUZZ. Z uwagi na niebezpieczeństwo dekonspira-
cji: „Studenci i studentki przychodzili do prosektorium wieczorem, pracowali
przez całą noc, a wczesnym rankiem opuszczali je”568. Gdy liczba studiują-
cych medycynę przekroczyła 500 osób, jedno prosektorium nie mogło już za-
pewnić odbywania zajęć praktycznych przez wszystkich studentów.
Równocześnie jednak, aby nie zamykać drogi do nauki osobom mniej za-
możnym, funkcjonował sprawnie system stypendialny. Część studentów
odmawiała jednak przyjmowania takiej formy pomocy, starając się we wła-
snym zakresie zabezpieczyć możliwości studiowania569.
Ponieważ TUZZ funkcjonował w ramach tajnego nauczania kierowanego
przez Delegaturę Rządu na Kraj, korzystał też z jej wsparcia organizacyjnego
i finansowego.
Adam Wrzosek pełnił funkcję dziekana tego wydziału w latach 1942/43
oraz 1943/44570. Przestał być dziekanem dopiero po osobistej tragedii zwią-

567 W. Pawłowicz, Wspomnienie o tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich, [w:] Encyklopedia


medyków Powstania Warszawskiego, http://lekarzepowstania.pl/tajne-studia-medyczne/
wspomnienia-i-relacje/wspomnienie-o-tajnym-uniwersytecie-ziem-zachodnich-wanda-pawlo-
wicz/ – dostęp 10.12.2016.
568 A. Wrzosek, Materiały do historii Wydziału Lekarskiego w Tajnym Uniwersytecie Ziem Za-
chodnich, „Sprawozdania z Czynności i Posiedzeń Akademii Umiejętności w Krakowie”
1950, nr 6, s. 424.
569 W. Kowalenko Tajny uniwersytet Ziem Zachodnich…, s. 56.
570 M. Ćwirko-Godycki, Profesor Adam Wrzosek: Członek zasłużony Polskiego Towarzystwa
Antropologicznego, „Człowiek w Czasie i Przestrzeni” 1960, nr 2, s. 69. O prowadzeniu
osobiście zajęć ze studentami w mieszkaniu Wrzoska wspomina też wykładowca fizyki
Władysław Kapuściński. W jego wspomnieniach jest mowa także o tym, że jednym ze

6. Wojna a filozofia 267

zanej ze śmiercią swego ukochanego wnuka oraz zniszczeniem jego domu


wraz z biblioteką i gromadzonymi przez lata materiałami. Spłonęła wówczas
także „cała dokumentacja dotycząca Wydziału lekarskiego, w tym liczne, do-
kładnie prowadzone (bardzo trudnym szyfrem) przez jego ofiarną sekretarkę,
księgi”571. Wobec grozy sytuacji, spotęgowanej ponadto rosnącym zaintereso-
waniem jego osobą przez władze okupacyjne, skorzystał z gościny i schronie-
nia w Chrzanowie pod Grodziskiem Mazowieckim. Wkrótce jednak podjął
na nowo prace organizacyjne nad dalszym prowadzeniem studiów lekarskich
na wydziale. Wspomagał go w tym nowy dziekan Władysław Kapuściński.
„Udało mu się zorganizować trzy komplety pierwszego i drugiego roku me-
dycyny”572. Jednak z braku możliwości praktycznego nauczania ostatecznie
studia zostały przeniesione do Krakowa.
Z uwagi na zaangażowanie części kadry i studentów Wydziału Lekarskie-
go TUZZ w Powstaniu Warszawskim, wydział ten poniósł największe straty
wojenne z całej uczelni. Niestety w pożarze domu Adama Wrzoska spłonęła
dokumentacja wydziału, co spowodowało, że dziś trudno odtworzyć cały za-
kres jego działalności, a nawet nazwiska kadry dydaktycznej, która była zaan-
gażowana w tajne nauczanie. Jeszcze trudniejsze do odtworzenia są listy jego
absolwentów. Utrata prawie całego warsztatu naukowego zahamowała pracę
naukową Wrzoska, ale na szczęście tylko na krótki czas.
Powrót do czynnej pracy dydaktycznej i organizacyjnej ożywczo wpłynął
na plany naukowe Adama Wrzoska. W tym samym zapisku wykazał swoje
zaangażowanie w pracę naukową:
Jeśli mi siły będą dopisywały, a czas pozwoli, chciałbym kolejno zabrać się
do nowego opracowania propedeutyki lekarskiej, do napisania krótkiego
podręcznika antropologii dla medyków i do rozpoczęcia wreszcie pisania
zarysu dziejów medycyny w Polsce. Oprócz tego zamierzam uzupełnić moje
Wędrówki po mogiłach nowymi życiorysami, bo od napisania ostatniego,
dużo już moich znajomych zmarło573.
Odtworzenie dorobku naukowego Wrzoska z okresu wojny jest utrudnio-
ne z uwagi na fakt, że aż dwukrotnie jego warsztat naukowy uległ zniszcze-

studentów medycyny był także Jerzy Krakowiecki, wnuk Adama Wrzoska. – W. Kapuściński,
Wykłady z fizyki, [w:] Uniwersytet Ziem Zachodnich…, s. 101.
571 Z. Maćkowiak, M. Musielak, Adam Wrzosek…, s. 195.
572 Tamże, s. 60–61.
573 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941 – 6.V.1945)…, s. 25.

268 Wiek XX

niu bądź poważnemu uszczupleniu. Pierwszy raz stało się tak w momencie,
gdy w grudniu 1939 r. zmuszony został do przeprowadzki do Warszawy. Był
w stanie wziąć ze sobą tylko skromną część swego dorobku i zbiorów, w tym
zwłaszcza biblioteki. Drugi raz stało się to podczas Powstania Warszawskiego,
gdy spłonęła jego willa a wraz z nią prawie wszystkie jego wojenne dokonania.
Także jego dzienniki zostały spalone, co prawda później próbował je odtwo-
rzyć, ale zadanie to nigdy nie zostało dokończone, a poza tym wiele szczegóło-
wych informacji zapisywanych bezpośrednio po zdarzeniach było już niemoż-
liwych do odtworzenia. O skali naukowego zaangażowania Wrzoska możemy
dowiedzieć się z jego Dzienników, obejmujących w zasadzie dopiero okres od
1944 r. W dniu 5 marca tego roku zanotował:
Napisałem drugą połowę krótkiego życiorysu Marcinkowskiego, co mi zajęło
4 dni, a w druku wypełniłoby jakie 24 stron formatu przeciętnej książeczki.
Jest to brulion. […] Dalsze dwa dni zajęło mi pisanie życiorysu Chałubińskie-
go. Będzie on znacznie krótszy. Jutro go może dokończę. Marcinkowskiego
życiorys wyszedł trzy razy obszerniejszy niż go zamierzałem napisać. […] Pi-
sząc zwłaszcza o Marcinkowskim, którego uwielbiam, tym trudniej jest mi
się skracać. Doszedł on niemal do świętości w życiu, czyniąc wolę ojca, który
w niebiesiech. Zaliczyć go można do świętych, w znaczeniu nie tyle kościel-
nym, lecz świeckim. Nieposzlakowane i bezmiernie ofiarne życie jego może
służyć wzorem dla każdego lekarza i dla każdego społecznego działacza574.
Tempo pracy Wrzoska nie malało mimo jego zaangażowania w działalność
Wydziału Lekarskiego TUZZ. Zaledwie dwa dni później, 7 marca napisał:
Wczoraj skończyłem życiorys Chałubińskiego, zacząłem pisać życiorys Ję-
drzeja Śniadeckiego. Dzisiaj napisałem tylko dwie następne strony, bo mi
brak niektórych źródeł do niego, które dziś wieczorem może dostanę. Wo-
bec tego zacząłem pisać życiorys Święcickiego575.
Aż trudno uwierzyć, że w warunkach wojny, pozbawiony dostępu do magazy-
nów informacji źródłowych, czyli archiwów i bibliotek, był w stanie realizować
tak poważne projekty naukowe. Co istotne, ten zapisek uwidacznia także kwe-
stię ciągłości polskiego ruchu naukowego, który nawet w mrokach wojny dalej
funkcjonował. Naukowcy ze sobą współpracowali, wymieniali się źródłami i in-
formacjami, czego beneficjentem był w tym momencie akurat sam Wrzosek.
574 Tamże, s. 55.
575 Tamże, s. 60.

6. Wojna a filozofia 269

20 marca 1944 r. Wrzosek zanotował: „Dnia 18-go ukończyłem życiorys


Śniadeckiego […] Wczoraj, w niedzielę, zabrałem się do życiorysu Dietla”.
Tempo pracy miał niesamowite, bo zaledwie tydzień później napisał:.
kończąc obszerny życiorys Dietla, bo aż 46 stron mający, czyli co najmniej
3 arkusze druku. I inne życiorysy już napisane są za długie, prócz życiorysu
Chałubińskiego. Mają one: Marcinkowskiego 48 stron, Chałubińskiego 14,
Śniadeckiego – 41 i Święcickiego 26. […] Dziś rozpocząłem pisanie życiory-
su Józefa Mianowskiego. Napisałem 2 strony576.
Niemniej jednak praca naukowa nie przesłaniała mu również innych zadań,
bo 27 marca zapisał: „przez parę godzin pracowałem w Bibliotece Towarzy-
stwa Lekarskiego Warszawskiego i przez parę godzin byłem w Szpitalu Dzie-
ciątka Jezus”577. Życiorys Mianowskiego został ukończony z końcem marca
i kolejnym zadaniem, jakie sobie Wrzosek postawił, było napisanie życiorysu
Józefa Majera. Zadanie to ukończył po zaledwie 4 dniach, i zaraz zaczął pla-
nować dalsze biogramy wybitnych polskich lekarzy: Szokalskiego, Nenckiego,
Cybulskiego, Petrycego, Oczki oraz Strusia. Pracę tę jednak musiał odłożyć
z braku dostępu do niezbędnych materiałów na temat tych postaci. Z tej racji
zajął się pisaniem kolejnych rozdziałów do zamierzonej monografii na temat
Karola Marcinkowskiego.
Wydarzenia drugiej połowy roku 1944 r. spowodowały, że Uniwersytet
ZZ został przeniesiony do Krakowa578. W nowym środowisku niezmordowany
Wrzosek szybko wraca do pracy naukowej, którą mógł kontynuować dzięki
gościnności odradzających się po mrokach wojny tamtejszych instytucji na-
ukowych.
W końcu października 1944 r. przeniósł się do Krakowa, zgromadził ponad
250 studentów, uruchamiając tajnie Wydział lekarski, który po ustąpieniu
Niemców z Krakowa, podjął jawne działania579.
W zapisie datowanym na 29 stycznia 1945 r. odnotował:

576 Tamże, s. 63 i 65.


577 Tamże, s. 68.
578 O popowstaniowych kolejach TUZZ pisał Tadeusz Manteuffel w swym artykule: Formy taj-
nego nauczania akademickiego w Warszawie 1939–1944, „Kwartalnik Historyczny” 1970,
nr 3, s. 752.
579 A. Malinowski, Sylwetki znamienitych naukowców: Adam Jan Wrzosek (1875–1965)…,
s. 15–16.

270 Wiek XX

Dnia 27 b.m odbyło się posiedzenie Komisji historii nauk ścisłych i medycz-
nych Polskiej Akademii Umiejętności. Miałem komunikat o Józefie Majerze
jako zasłużonym organizatorze polskiej nauki580.
Dopiero stamtąd wraca Wrzosek do Poznania, co opisał w swoim Dzien-
niku bardzo lapidarnie:
W Krakowie wsiedliśmy do wagonu towarowego wieczorem 11 marca,
a dopiero 14-go po południu przyjechaliśmy do Poznania. […] Od przyjazdu
aż do tej chwili krzątam się około zorganizowania na nowo Zakładu historii
medycyny i Zakładu antropologii. Cenniejsze rzeczy Niemcy zabrali. Pozosta-
ło trochę półek, szkielety lednickie – znaczna część księgozbioru rzeczonych
zakładów w podziemiach spalonego kościoła św. Michała i w częściowo
spalonym Zakładzie anatomii prawidłowej. Wszystko wożę do budynku wy-
stawionego nad kotłownią dla moich dwóch zakładów. Niestety II p. zajęła
Katedra botaniki ogólnej przeniesiona do tego budynku przez Niemców581.
Mimo utraty w pożodze wojennej prawie całego warsztatu naukowego,
natychmiast bez reszty pogrąża się w pracy. O skali jego zaangażowania na-
ukowego najlepiej świadczy zapisek datowany na 24 lipca 1945 r.:
Przed przystąpieniem do pisania krytyki poznania w naukach medycznych
przeczytać ponownie Claude Bernard’a, Chałubińskiego, a nadto Zimmer-
manna, Oesterlena, Cabanisa i in. Paracels nielogiczny, narwany, oryginalny.
Sydenham – zrównoważony. Śniadeckiego O niepewności zdań i nauk… Stru-
vego. Historia logiki w Polsce. Poświęcić jeden rozdział Bernardowi i jeden
Chałubińskiemu582.
Warto tu przypomnieć, że to niezrealizowane ostatecznie zamierzenie nauko-
we miało być tak naprawdę rozszerzeniem i uwspółcześnieniem wczesnej
pracy Wrzoska z 1899 r. Sceptycyzm a krytyka w medycynie583.
Dokonał wówczas także swoistej inwentaryzacji poniesionych przez siebie
strat własnego warsztatu naukowego.
Niewiele zresztą zostanie po mnie rękopisów. Pamiętnik, który pisałem od
r. 1901, a któryby w druku zajął kilka pokaźnych tomów, spłonął w czasie
580 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941 – 6.V.1945)…, s. 141.
581 Tamże, s. 144.
582 A. Wrzosek, Rozmyślania, luźne uwagi (1941, 1942, 1945), Archiwum PAN w Poznaniu,
P-III-70, p. 26, s. 17.
583 A. Wrzosek, Sceptycyzm a krytyka w medycynie, „Krytyka Lekarska” 1899, nr 7, s. 223–226.

6. Wojna a filozofia 271

powstania w Warszawie. Temuż losowi uległo dzieło napisane w r. 1941


w Warszawie O wyższości fizycznej niewiast oraz o różnicach między mężczy-
zną a kobietą. Zajęłoby w druku 320 stronic średniego formatu. Jeszcze wię-
cej, bo 550 takich stronic zajęłaby książka moja, napisana w końcu 1939 r.
i w r. 1940 p.t. Wędrówki po mogiłach, zawierająca wspomnienia moje
o kilkuset ludziach nieżyjących, których w życiu swoim poznałem, a których
życie warto było utrwalić dla potomnych. Z dzieła tego, które w znacznej
części spłonęło ocalały tylko dwa zeszyty, które przypadkowo znajdowały
się w Wawrze, w którym w 1944 r. przez kilka miesięcy ukrywałem się, gdy
znów zaczęło się mną więcej interesować „gestapo”. […] Spłonęła również
rozprawa moja o reformie uniwersytetów, a w szczególności wydziałów le-
karskich, której streszczenie zostało wydrukowane w lipcu tuż przed powsta-
niem warszawskim w tajnym w Warszawie wydawanych czasopiśmie p.t.
„Kultura Polska”, rzekomo wydawanym przed wojną w r. 1939 w Poznaniu,
datowanym jako dwumiesięcznik wychodzący od stycznia 1939 r. Artykuł
mój, który podałem do druku bezimiennie został podpisany przez redakcję
pseudonimem Adam Śniadecki. I ten ostatni zeszyt „Kultury Polskiej”, w któ-
rym ukazał się mój artykuł stał się pastwą płomieni. Nie wiem czy ocalał
choć jeden egzemplarz jego. Parę przechowywałem potajemnie w Biblio-
tece Warszawskiego Towarzystwa Lekarskiego, która została w zupełności
zniszczona pożarem wraz z przeszło 60 tysiącami tomów. Nie wiem czy za-
biorę się ponownie do napisania wyżej wymienionych spalonych rzeczy. Lecz
nie tylko w Warszawie, gdzie oprócz wspomnianych utworów, spaliło się
nadto 6 pierwszych obszernych zeszytów mego dziennika, uległy zniszczeniu
moje rękopisy. Po powrocie do Poznania nie znalazłem zeszytów zapisanych
w Wilnie w latach 1936, 1937 i 1938 w formie dziennika, w którym noto-
wałem swoje przeżycia i uwagi, gdym w tym ukochanym, najdroższym mi
mieście przebywał po parę miesięcy w roku wykładając propedeutykę le-
karską, tudzież historię i filozofię medycyny. Nie znalazłem również licznych
materiałów rękopiśmiennych, będących notatkami moimi do zamierzonych
prac naukowych. Rzeczy te wywieźli Niemcy z mego mieszkania i zapewne
je zniszczyli. […] Dziś w ósmym krzyżyku mego życia, tak obecnie pozbawio-
nego wszelkiej radości zabieram się do pracy, którą już dawno powinienem
był wykonać, mianowicie do napisania dziejów medycyny w Polsce584.
W zbiorach Biblioteki UAM zachował się na szczęście egzemplarz „Kul-
tury Polskiej”, w którym znajduje się artykuł wspomniany przez Adama
Wrzoska. Czasopismo wychodziło w ograniczonym nakładzie, a dla bezpie-
584 A. Wrzosek, Dziennik VIII-12.VIII.1945, Archiwum PAN w Poznaniu, P-III-70, p. 26, s. 2–5.

272 Wiek XX

czeństwa redakcji i czytelników na okładce zamieszczono nieprawdziwą datę


i miejsce wydania, tak jakby chodziło o numer wydany jeszcze przed wojną.
Artykuł nosi tytuł O niedomaganiach i naprawie szkół akademickich w Polsce
i w pewnym sensie jest kontynuacją znanej rozprawy Myśli o reformie wy-
działów lekarskich. Autor zgłosił w nim zastrzeżenia do sensu prowadzenia
aż w trzech uczelniach specjalnych studiów dla nauczycieli gimnastyki i spor-
tu, jak wówczas nazywano dzisiejszych specjalistów od WF. Chodziło mu o to,
że wszystkich studentów miały one przed wojną tylko 201, przy jednocze-
snym braku odpowiednio wykwalifikowanej kadry dydaktyczno-naukowej.
Podobnie skrytykował istnienie odrębnej zaledwie dwuwydziałowej Akademii
Stomatologicznej. Jako przyczynę takiego stanu rzeczy wskazał zbyt szybkie
i nieprzemyślane organizowanie systemu szkolnictwa wyższego w Polsce.
Inne przyczyny niedomagań naszych szkół akademickich są, zdaniem moim,
następujące: 1) zerwanie z tradycją naszych dawnych wszechnic, 2) nie-
dostateczne sprecyzowanie zadań różnego rodzaju uczelni akademickich,
3) nasze wady narodowe, 4) niedostateczne przygotowanie młodzieży do
studiów, 5) niewłaściwy wybór kandydatów i kandydatek do szkół akade-
mickich, 6) wadliwy system egzaminów, 7) zbyt wielkie rozdrabnianie szkół
akademickich, zamiast łączenia ich w większe jednostki, 8) brak dostatecznej
liczby nauczających, odpowiednio spełniających swoje zadania585.
W swoich rozważaniach podkreślał też, że uczelnie wyższe mają kształcić eli-
ty intelektualne kraju, a więc urabianie charakteru jest ważniejsze niż wypo-
sażanie studentów w określone pensum wiedzy i umiejętności. Aby uniknąć
marnotrawstwa sił i środków na kształcenie nieprzygotowanej młodzieży, bez
aspiracji, trzeba zaś studiom wyższym zapewnić elitarność. Dużo uwagi po-
święcił też doskonaleniu potencjału kadrowego uczelni, aby stworzyć opty-
malne warunki sprzyjające rozwojowi naukowemu oraz napływowi nowych
kadr. Trzeba podkreślić, że Wrzosek w tym artykule ani w jednym miejscu nie
wspomniał o sytuacji polskiego szkolnictwa działającego podczas okupacji
hitlerowskiej, gdyż tego wymagały zasady konspiracji.
Dzienniki Adama Wrzoska zawierają ponadto wiele osobistych refleksji
na temat wojny, własnych przeżyć oraz swoich bliskich. Wypada tylko wyrazić
żal, że wspaniałe źródło informacji o funkcjonowaniu środowiska lekarskiego
585 A. Wrzosek (ps. A. Śniadecki), O niedomaganiach i naprawie szkół akademickich w Polsce,
„Kultura Polska” 1943 (na okładce widnieje rok 1939 i Poznań jako miejsce wydania),
nr 7, s. 296.

6. Wojna a filozofia 273

w czasie wojny zachowało się tylko w tak okrojonej postaci. Dzięki nim wiemy,
że Wrzosek zajmował się jednak nie tyle bieżącymi sprawami życiowymi, ile
pracą naukową i dydaktyczną. Zastanawiał się także nad kształtem odrodzo-
nego po zakończeniu działań wojennych państwa polskiego. W odrodzonej
Polsce oczekiwał konkretnych zmian, które przedstawił w adnotacji z 1 stycz-
nia 1944 r.:
Rozwiązania dwóch ważnych zagadnień oczekuje najbliższa przyszłość po-
wojenna: bezrobocia i rzetelnej płacy za pracę. Na wysokość płacy powinna
wpływać nie tylko jej ilość i jakość, lecz i wartość jej moralna. Każdy powi-
nien mieć zabezpieczoną pracę tak wynagradzaną, aby mu wystarczało na
utrzymanie rodziny i siebie, na robienie wkładów w mieszkanie i na odkła-
danie grosza, aby z czasem np. maximum po 10 latach uczciwej pracy mógł
mieć mieszkanie na własność w kooperatywie mieszkaniowej, składającej się
z bloków kamienic lub domków z ogródkiem, przeznaczonych dla pojedyn-
czych rodzin. Każdy rzetelny pracownik powinien tyle zarabiać, aby mógł
zaspakajać nie tylko swoje potrzeby fizyczne, lecz również kulturalne586.
Gdy pisał te słowa, był już człowiekiem wiekowym, ale śmierci się nie bał.
I to nie tylko dlatego, że wojna strywializowała majestat śmierci.
Jaką jest rzeczą niedorzeczną bać się śmierci a jednocześnie nic nie robić,
aby sobie na dobrą śmierć zasłużyć. Tak jak może być dobre lub złe życie,
tak samo może być śmierć dobra i zła587.
O tym, że śmierć może być złą decyduje bowiem ludzka praca i posta-
wa moralna. „Moralność stanowi największą zaletę człowieka; ona to nadaje
istotną wartość jego pracy. […] Praca powinna być szczęściem, a nie przekleń-
stwem dla człowieka”588. Sam swoim życiem i działalnością naukową, pro-
wadzoną z taką konsekwencją nawet w mrokach okupacji, dowiódł trafności
przesłania tej maksymy. Zarówno I, jak i II wojna światowa nie przeszkodziły
mu nie tylko w prowadzeniu pracy naukowej, bowiem dla dobra narodu i od-
radzającego się ze zniszczeń wojennych państwa wykształcił całe pokolenia
lekarzy, bez których powrót społeczeństwa do normalnego funkcjonowania
byłby przecież niemożliwy.

586 A. Wrzosek, Dzienniki VII (21.III.1941-6.V.1945), Archiwum PAN w Poznaniu, P-III-70,


p. 26, s. 17.
587 Tamże, s. 33.
588 Tamże, s. 38 i 39.

7. POMIĘDZY FILOZOFIĄ A IDEOLOGIĄ

1.1. Józef Maria Bocheński w roli „sumienia”


polskiej filozofii powojennej
Stanowisko filozoficzne Józefa Bocheńskiego trafnie oddaje jego znane
powiedzenie, że „Bogu trzeba służyć nie tylko sercem, ale i głową”589. Niewąt-
pliwie w tych słowach mieści się jego stosunek do porządku, jaki powinien
panować w społeczeństwie. Nie po to Bóg obdarzył człowieka rozumem, aby
ten z niego nie korzystał. Zatem nie wystarczy wierzyć, że się dobrze postępu-
je, trzeba jeszcze wiedzieć dlaczego tak należy postępować.
Przywołanie tych właśnie słów na początku ma wydźwięk symboliczny,
aby wykazać, że niezależnie od sytuacji zawsze trzeba być człowiekiem, który
patrzy na rzeczywistość wedle zasady Tacyta sine ira et studio, pod warun-
kiem jednakże, że potrafi zrobić właściwy użytek ze swego rozumu. Bocheń-
ski bowiem nie pokładał w filozofach nadmiernej wiary w to, że potrafią oni
realnie wpłynąć na społeczeństwo tak, aby zainicjować pozytywne zmiany.
W zasadzie przede wszystkim nie powinni pogarszać stanu istniejącego. Takie
stanowisko autora Logiki religii wynikało z aprobaty Russellowskiego przeko-
nania, że „filozofia jest badaniem zagadnień przedstawiających pewien inte-
res wyłącznie dla filozofa”590. Trudno zatem od filozofii oczekiwać, że sama
dokona zmiany istniejącego porządku rzeczy. Zadaniem filozofów byłoby ra-
czej niedopuszczenie do dalszej erozji sfery duchowej społeczeństw, w któ-
rych funkcjonują, co najłatwiej byłoby osiągnąć przez przezwyciężenie „za-
bobonów” funkcjonujących w obiegu społecznym i naukowym. Zabobonem
jest według autora Logiki religii: „wierzenie, które jest (1) oczywiście w wy-
sokim stopniu fałszywe, a mimo to (2) uważane za na pewno prawdziwe”591.
Wedle Bocheńskiego:
pewne zabobony – jak na przykład humanizm – powstają na skutek zaprze-
czenia faktom, jak astrologia, wynikają z pogwałcenia elementarnych zasad
metodologii, to przyczyną jeszcze innych jest pomieszanie pojęć. Zabobony
dotyczące demokracji (aż sześć znaczeń słowa!), idealizmu i komunizmu są
589 Między logika a wiarą. Z Józefem Bocheńskim rozmawia Jan Parys, Montricher 1988, s. 188.
590 J.M. Bocheński, Sto zabobonów, Warszawa 1988, s. 10.
591 Tamże, s. 7.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 275

pod tym względem typowe. Moim zdaniem odpowiedzialna jest za to po-


stawa znacznej większości filozofów nowożytnych (XVI–XIX wiek), którzy,
w przeciwieństwie do filozofów dawniejszych, lekceważyli sobie analizę języ-
kową i oddawali się spekulacjom nad pojęciami „samymi w sobie”, zapomi-
nając, że pojęcia są po prostu znaczeniami słów. […] Lektura ich dzieł dopro-
wadziła do tego, że przestano zwracać uwagę na wieloznaczność większości
słów i popadano przez to w zabobony592.
Bocheński do zabobonów zaliczył wiele poglądów mocą tradycji lub socjo-
technicznych działań uważanych za niepodważalnie prawdziwe, szlachetne,
bogobojne a nawet dobre. Zatem choć filozofia nie zmieniała rzeczywistości
ani nie stawiała sobie takiego zadania, to przez siłę swego oddziaływania su-
gerowała rozwiązania, które wdrażali w życie decydenci polityczni i ekono-
miczni. Droga do wyzwolenia z zabobonów jest bowiem odwrotnością tej, na
mocy której się zrodziły, a filozofii przysługuje w tym szczególne zadanie:
filozof jest z powołania obrazoburcą, niszczycielem przesądów i zabobonów.
Jego główna rola względem światopoglądu polega właśnie na przewraca-
niu bałwanów, na burzeniu przeszkód stojących na drodze uznania danego
światopoglądu. Że pełnienie tej funkcji nie jest wygodne, że nie obiecuje
wielu korzyści dla autora, to inna sprawa. Wręcz przeciwnie filozof wierny
swemu powołaniu musi się liczyć z prześladowaniem ze strony poczciwych
bałwochwalców i innych wyznawców zabobonów. Nieprawdą jest, że histo-
ria znała wielu męczenników nauki – natomiast wielu filozofów cierpi to
prześladowanie dlatego, że smagali zabobony593.
Co więcej, Bocheński uważał, że walka z zabobonami i propagowanie
zdroworozsądkowego światopoglądu jest obowiązkiem filozofów, z którego nic
ich nie może zwolnić. Po to bowiem uprawiają filozofię, aby potrafić nie tylko
wskazać poglądy błędne, ale także wyjaśnić dlaczego takie są. Twierdził zatem:
czasy są takie, że kto może, ma dzisiaj – bodaj bardziej niż kiedykolwiek –
ścisły obowiązek walki z zabobonami. Tak dlatego, że dzisiaj właśnie tylu
ludzi – nawet autentycznych filozofów – korzy się we wstrętny sposób przed
marksistowskim zabobonem i kiedy w Polsce człowiek ma tak często wybór
tylko między dwoma rodzajami zabobonów, tymi głoszonymi przez partię
i tymi, którym hołdują ciemni katolicy594.
592 Tamże.
593 Tamże, s. 11.
594 Tamże.

276 Wiek XX
Autor Logiki religii był przekonany, że także jego obowiązkiem moralnym
jako filozofa jest walka z zabobonami. Nakłaniał go do tego głos własnego su-
mienia, gdy dokonywał rozrachunku z własnym życiem, bo sam kiedyś uległ
wielu z tych zabobonów595. Zadanie filozofów ujął zatem metaforycznie, jako
wyprowadzanie ludzi z ciemności na światło. W zestawieniu zabobonów, któ-
re filozofowie mieli obowiązek zwalczać nawet za cenę grożących im sankcji
były takie poglądy, jak „marksizm”, „proletariat”, „klasa”, „rewolucja”, „rów-
ność”, „socjalizm”, „walka klas”, ale również takie jak „wiara”, „dusza”, „al-
truizm”, „nieśmiertelność”.
Józef Maria Bocheński nigdy nie zaakceptował nowego układu polityczne-
go ukształtowanego w Polsce po zakończeniu II wojny światowej, gdyż uważał
go za narzucony. Dlatego też pozostał zagranicą i włączył się czynnie do walki
z narzuconym systemem politycznym. Jego działalność w tym względzie była
specyficzna, bo walczył piórem, piętnując nieludzki charakter tego systemu
oraz wskazywał na degradację moralną ludzi w nim uczestniczących. Rolą
filozofii jest więc uważna obserwacja bieżącej sytuacji i poprzez wskazywanie
wynaturzeń takie inspirowanie społeczeństw, aby władza z obcego nadania
nie pozbawiła Polaków nagromadzonego w historii dorobku duchowego. To
właśnie w zachowaniu dorobku pokoleniowego upatrywał realnej szansy na
to, że gdy tylko pojawi się taka możliwość, nastąpi zmiana istniejącego stanu
rzeczy. Filozofów uchylających się od tego zadania po prostu nie szanował.
Historia ostatecznie przyznała mu rację, system został obalony bez rewolucji,
a w jego miejsce za aprobatą ogromnej większości społeczeństwa wprowadzo-
no rozwiązania wypróbowane przez społeczności demokratycznych państw.
Interesującym jest zatem również wskazanie narzędzi, jakie filozofia do tego
zadania mogła wykorzystać.
Etyka i sumienie
Bocheński pojmował etykę w duchu Arystotelesa, jako dział filozofii prak-
tycznej. Nie ukrywał tego, otwarcie twierdząc: „jestem i bodaj zawsze byłem
arystotelikiem”596. Twierdził zatem, że etyka, to „zespół zasad postępowania
uznawanych przez nas w kierowaniu naszym życiem”597. Co istotne, zasady
te nie muszą być naszego autorstwa, ale kierowanie się nimi zależy wyłącznie
595 Tamże, s. 7.
596 J. Bocheński, Wszystko podlega prawom logiki poza którą jest już tylko nonsens, „Znak”
1982, nr (328), s. 83.
597 J. Bocheński, Etyka, Kraków 1995, s. 9.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 277

od danego człowieka. Jest to ważna konstatacja, gdyż etyczny może być tylko
ktoś świadomy i kierujący się określonymi racjami, a zatem dokonujący świa-
domych i racjonalnych wyborów. Nie muszą one zawsze być koniecznie dobre,
gdyż są niekiedy determinowane okolicznościami zewnętrznymi, a zwłasz-
cza kulturą, w której się funkcjonuje, a także posiadanymi predyspozycjami.
Twierdził więc: „Naprawdę jest tak, że człowiek napotyka wszędzie na prze-
szkody, opory, granice, których przekroczyć nie może”598. Te bariery nie są jed-
nakże wspólne wszystkim bez wyjątku, stąd jego etyka jest indywidualistycz-
na. Człowiek ponosi więc pełną odpowiedzialność za siebie i za to co czyni.
Zauważał także, że we współczesnych warunkach uwidacznia się tendencja,
w której ludzie po prostu coraz częściej nie chcą ponosić tej odpowiedzial-
ności i przyjmują postawę nazwaną przez niego „bierniactwem”. Taka posta-
wa jest rozpowszechniona w społeczeństwie, które w jakiś sposób narzuca ją
jednostkom. Człowiek współczesny jest poddany jakby tyranii społeczeństwa,
która wyzwala w jednostkach poczucie bezsiły i bierności. Jednostki przez to
mają wrażenie, że wszystko zależy od społeczeństwa, a nie od nich samych.
Bocheński nie potępiał jednak całkiem owego bierniactwa, gdyż ostatecznie
jest ono świadomym wyborem danej osoby, która nie może czy też nie chce
osiągnąć tego, co w życiu możliwe. Rezygnuje więc z możliwości pomnażania
swego osobistego szczęścia, a tym samym pogrąża się w nieszczęściu. Jak za-
uważył: „bierniak to człowiek niejako umarły, zachowuje się jak martwy liść
miotany wichurą, nie jak pilot co umie i chce swoim lotem kierować”599. Osta-
tecznie zatem żyć etycznie to nie poddawać się bierniactwu, a chcieć czegoś
w życiu i ku temu się kierować: „etyka mówi właśnie ku czemu i jak kierować
życiem. Przyjęcie jakiejś etyki jest rozsądne i celowe”600. Ktoś, kto kieruje się
rozumem, przyjmuje zatem jakąś etykę i stara się postępować wedle jej zasad.
Oznacza to zarazem, że nie kieruje się racjami, których nie pojmuje i których
nie aprobuje.
Indywidualizm etyczny Bocheńskiego nie zakłada jednakże samowiedzy
etycznej. Człowiek powinien mieć świadomość racji, jakimi kierują się inni,
ale nie wolno mu ich bezkrytycznie przyjmować. Jeśli tak uczyni, staje się
po prostu owym bierniakiem. Nie akceptował zatem stanowiska o wyłącznie
społecznych źródłach etyki, gdyż wówczas człowiek byłby tylko bezwolnym
wykonawcą. Bycie etycznym wymaga zatem korzystania ze swego rozumu
598 Tamże.
599 Tamże, s. 10.
600 Tamże.

278 Wiek XX

przy podejmowaniu wszelkich decyzji. To, czym się kierujemy w życiu (jaką
etykę akceptujemy) jest sprawą osobistej decyzji każdego człowieka. Znaczy
to także, że wybór określonej etyki nie zwalnia nadal od obowiązku myśle-
nia i dokonywania wyborów. Jak najbardziej za to wolno ludziom korzystać
z rad innych osób znaczących (autorytetów) w sytuacjach, w których nie po-
trafią dokonać wyboru lub mają wątpliwości, czy ich wybór jest pożądany.
Bynajmniej nie chodzi o trafność wyboru, bo wówczas byłaby to jakaś for-
ma utylitaryzmu. A zatem racje, którymi ludzie się kierują w swoim życiu
nie mogą mieć charakteru relatywistycznego, a wyłącznie bezwzględny. Autor
Logiki religii odwołuje się tu do Kantowskiego imperatywu kategorycznego,
który przecież ma charakter bezwzględny i który każdy rozumny człowiek jest
w stanie sam sformułować oraz świadomie zaakceptować. Przy takim ujęciu
uwypukla się indywidualistyczny charakter tej etyki: „tylko to, co wykonane
pod naciskiem woli jest dobre”601. Wola jest ludzką dyspozycją wewnętrzną
i nawet w sytuacji moralnie wątpliwej potrafi uchronić człowieka przed po-
pełnieniem błędu (występku), ale pod warunkiem, że sensownie kierujemy
własnym życiem. Jeśli potrafiliśmy określić cel własnego życia, to potrafimy
też wytyczyć drogę prowadzącą do jego osiągnięcia. Podążanie tą drogą wy-
maga jednak istnienia instancji, która czuwa nad tym, abyśmy do tego celu
przynajmniej starali się dążyć. Bocheński nadaje więc etyce specyficzny cha-
rakter – jest ona efektem indywidualnego wyboru, ale choć ten wybór nie jest
obowiązkiem, to raz dokonany nakłada na nas określone obowiązki, których
uzasadnienie nie ma wymiaru zewnętrznego. Chodzi tu o to, że racje innych
oraz ewentualne ich zachęty byłyby w tym przypadku wyborem cudzym, a nie
własnym. Etyka zaś jest zawsze indywidualistyczna „nakazuje bezwarunko-
wo, bez żadnego uzasadnienia ani celu”602. Stąd też wynika, że niestety: „Ety-
ka to duchowe chomąto nałożone na człowieka, to przymus wykonywania
rzeczy nieprzyjemnych”603. Człowiek moralny zawsze więc dąży do tego, co
jest możliwe i co w jego mniemaniu przyniesie mu największe zadowolenie.
Indywidualizm etyczny Bocheńskiego stanowi zatem jakąś formę racjonalne-
go egoizmu. Mamy świadomość tego, co jest możliwe, ale mamy zarazem też
wiedzę o tym, jakim ograniczeniom podlega dostępność przedmiotu naszego
pożądania. Świadczy o tym teza autora Logiki religii głosząca, że „O słuszno-
ści lub niesłuszności zasad można rozstrzygnąć tylko ze stanowiska jakiegoś
601 Tamże, s. 12.
602 Tamże.
603 Tamże, s. 14.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 279

celu”604. Takie rozumowanie prowadzi jednak do akceptacji zasady, że dobro


i zło są silnie zrelatywizowanie właśnie w związku z tym, że etyka jest konse-
kwencją indywidualnego wyboru. Zadowolenie, jakie nieracjonalnie postępu-
jąca jednostka osiąga nie może jednak naruszać interesów innych osób, ale
przede wszystkim nie może im szkodzić. Bocheński daje tu przykład narko-
mana przyjmującego dawkę narkotyku, która daje mu krótkotrwałe poczucie
szczęścia, ale obiektywnie przecież pozbawia wartości najważniejszych dla
człowieka, bez których osiągnięcie szczęścia jest niemożliwe: własnego zdro-
wia a nawet życia.
Autor Logiki religii zdawał sobie jednak sprawę z tego, że stawianie ograni-
czeń ze względu na szczęście innych miałoby posmak utylitarystyczny (jak naj-
więcej szczęścia dla jak największej liczby ludzi), a zatem proponuje salomo-
nowe rozwiązanie odwołujące się do praw natury. Jego formuła brzmi zatem:
„Dobre i moralne jest tylko to, co nie stoi w sprzeczności z podstawowymi po-
trzebami związanymi z naturą ludzką”605. Sfera natury ludzkiej zaproponowa-
na przez Bocheńskiego wykazuje wyraźną korelację z teorią potrzeb Abrahama
Maslowa. Wyróżnia więc trzy poziomy potrzeb ludzkich: „osobisty, płciowy
i stadny”606. Pierwszy obejmuje sferę, którą chroni instynkt samozachowawczy.
Drugi zaś w pewnym sensie łączy sferę indywidualną ze stadną, gdyż nakłada
na człowieka obowiązek założenia rodziny i posiadania dzieci. Na trzecim zaś
w stadzie (społeczeństwie) ujawniają się uczucia wyższe, wykraczające poza
interes indywidualny, jak np. honor. Wracając do przywołanego wcześniej
przykładu narkomana, bez trudu można zauważyć, że realizuje on potrzeby
wyłącznie pierwszego rodzaju, co uzasadnia działania podejmowane przez in-
nych nawet wbrew jego woli, ale dla jego obiektywnego dobra, gdyż na skutek
zewnętrznej presji a nawet ograniczenia wolności (przymusowe leczenie) zmu-
sza się go do zaspokajania również pozostałych potrzeb. Oczywiście leży to
zarazem w obiektywnym interesie stada, jak i samego narkomana.
Kolejna zasada etyki proponowanej przez Bocheńskiego zatem głosi: „Do-
bra etyka nakazuje zaspokojenie potrzeb zarówno osobniczych, rodzinnych,
jak i stadnych”607. Bocheński podąża tu za tezą Emmanuela Mouniera (1905–
1950) głoszącego, że w interesie osoby nie należy się poświęcać ani wyłącz-
nie własnym potrzebom (alienacja Narcyza), ani wyłącznie potrzebom innych
604 Tamże, s. 17.
605 Tamże, s. 21.
606 Tamże.
607 Tamże, s. 22.

280 Wiek XX

– stada (alienacja Herkulesa). Należy zatem zachować umiar, który pozwoli


wszystkie poziomy potrzeb zaspakajać możliwie w wysokim stopniu. Znaczy
to jednak, że człowiek etyczny musi zachować kontrolę nad własnym postę-
powaniem oraz zachowywać autonomię w dokonywaniu wyborów. Musi więc
być racjonalny w każdym swym działaniu. Nieetyczne jest zatem zarówno
tchórzostwo, jak i przesadna bohaterskość na polu bitwy związana z celowym
poświęceniem swego życia dla dobra innych, jak w przypadku szwajcarskiego
bohatera narodowego Winkelrieda.
Nie można żyć bez wyrzeczenia się czegoś. Nie mogę mieć wszystkiego cze-
go pragnę. To jest jedno z najważniejszych, podstawowych praw życia –
a więc i etyki608.
Dlatego też uznaje, że wyrzeczenie się czegoś jest koniecznym warunkiem
zadowolenia. Coś, co łatwo przychodzi nie daje zadowolenia, zaś im więcej
przeszkód trzeba było pokonać, tym jest ono większe.
Etyka Bocheńskiego nie zawiera zatem wymagań ani zaleceń przekra-
czających możliwości pojedynczego człowieka. Autor Logiki religii dostrzega
zbieżność swoich poglądów z zaleceniami Kartezjusza, który jego zdaniem
całą etykę sprowadził do zaledwie trzech zaleceń:
żyć zgodnie z prawami i obyczajami oraz zachować wiarę, w której był wy-
chowywany, trzymać się mocno raz powziętego poglądu, wreszcie, starać się
raczej przezwyciężyć siebie niż los609.
Tym samym postępowanie moralne leży w granicach możliwości każdego
człowieka pod warunkiem jednakże, że jest on optymistą, czyli musi „chcieć
być zadowolony”. Każdy też jest w jakiejś mierze w stanie kierować swoim
życiem, a więc jeśli chce być zadowolony, to po prostu stanie się tak na skutek
jego własnych starań. Można zauważyć tu pewną analogię z poglądem Kotar-
bińskiego, że własne sumienie nie żąda rekordów, lecz solidności610. Wedle
Bocheńskiego zaś człowiek także winien koncentrować się na tym, co osiągal-
ne, a nie marnotrawić siły na pogoń za tym, co wykracza poza jego możliwości.
To także jest ograniczenie, które człowiek rozumny jest w stanie sobie nałożyć.
Dla uzasadnienia słuszności tego poglądu przywołany został John Rawls, któ-
ry wykazał, że człowiek po zaspokojeniu swoich potrzeb egzystencjalnych za-
608 Tamże, s. 25.
609 Tamże, s. 28.
610 T. Kotarbiński, Sprawy sumienia, Warszawa 1956, s. 16.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 281

czyna nabywać nowe umiejętności, co prowadzi w szybkim tempie do specja-


lizacji i osiągnięcia biegłości w danej dziedzinie. I właśnie wówczas człowiek,
działając w tym zakresie zyskuje najwięcej zadowolenia. Nie należy jednak
mylić zadowolenia z przyjemnością, gdyż ta ostatnia nie uznaje ograniczeń.
Ostatecznie Bocheński za podstawę swej etyki uznaje dwa wskazania – że bez
wyrzeczeń nie osiągnie się zadowolenia, zatem człowiek musi być w stanie
narzucić sobie ograniczenia, oraz że „wybór etyki jest sprawą osobistą”611.
Znacznie trudniejszym zadaniem jest uchwycenie tego, co Bocheński
uznaje za instancję sumienia. W świetle jego rozważań można sądzić, że su-
mienie jest trwałą dyspozycją charakteru. Skoro zatem charakter jest efektem
działania trzech czynników: zadatków wrodzonych, wpływów zewnętrznych612
oraz działania własnego, to sumienie nie jest czymś gotowym, ale kształtuje
się w trakcie rozwoju człowieka, osiągając stadium dojrzałości wraz z dojrza-
łością psychiczną. W ukształtowanym człowieku Bocheński wyróżniał dwa
poziomy psychiki – zmysłowy, wspólny ludziom i zwierzętom, oraz duchowy
właściwy tylko ludziom. Na każdym z tych poziomów zjawiska psychiczne są
ukierunkowane dwojako: dośrodkowo – poznawczo oraz odśrodkowo – jako
dążenia613. Sumienie oczywiście jest mechanizmem ujawniającym się w kie-
runku odśrodkowym, co nie znaczy jednak, że dośrodkowy kierunek nie wy-
wiera na ujawniające się dążenia żadnego wpływu.
Według Bocheńskiego etyka nie daje człowiekowi tego, co mu naprawdę
potrzeba. Z tej racji ogranicza jej znaczenie tylko do samej nauki. To zaś co
tradycyjnie nazywa się etyką stanowią trzy odrębne sfery: etyka, moralność
i mądrość. Ta pierwsza dotyczy sfery językowej i języka, jakim posługujemy
się opisując zakres ludzkich powinności (obowiązków moralnych człowieka),
ta druga dotyczy istniejącego stanu faktycznego, czyli właśnie sfery powin-
ności, a zatem tego, jakimi nakazami ludzie faktycznie kierują się w swoim
życiu, natomiast „mądrość” oznacza tyle, że zasady, którymi kierujemy się
we własnym życiu są naszego autorstwa lub co najmniej stanowią rezultat
autonomicznego wyboru. Zatem, gdy w swej etyce wojskowej rzucił hasło:
„Nie bądź głupi, nie daj się zabić” dołączył do tego wymowny komentarz:
„Mądrość podejmuje to wyzwanie”614. Dlatego człowiek mądry chroni swe ży-
cie w każdej sytuacji. Stąd w etyce Bocheńskiego „Moralność jest zespołem
611 J. Bocheński, Etyka…, s. 35.
612 J. Bocheński, O charakterze, [w:] tenże, Etyka…, s. 53–54.
613 Tamże, s. 57–58.
614 J. Bocheński, Podręcznik mądrości tego świata, [w:] tenże, Etyka…, s. 228.

282 Wiek XX

nakazów kategorycznych bezwzględnie wiążących”615. Składają się na nią dy-


rektywy, a nie zdania w sensie logicznym, dlatego nie może być uznawana za
naukę. Kategoryczność zaś oznacza, że
dla konkretnego człowieka nie ulega wątpliwości obowiązek ich realizowa-
nia, choć za postępowanie zgodne z nimi nie uzyskuje się żadnej nagrody.
Wobec moralnego nakazu przeżywamy jakby wrażenie przymusu, czujemy,
że nie wolno nam postąpić inaczej niż ten nakaz chce. […] Te nakazy mają
taką naturę, że nawet gdyby ich zachowanie miało pociągnąć jakąś karę,
nie przestałyby obowiązywać616.
To właśnie jest ludzkie sumienie: „Na poziomie sumienia ludzkiego pytania
i odpowiedzi etyczne nie pojawiają się więc wcale”617. Dalej zaś zauważa, że
w konkretnych sytuacjach człowiek potrafi wyprowadzić samodzielnie z na-
kazu ogólniejszego, nakaz mający zastosowanie w danej sytuacji. Dla Bocheń-
skiego etyka sensu stricto zaś oznacza świadomy namysł nad sferą ludzkich
powinności. Człowiek może tu zadawać sobie pytania i formułować odpowie-
dzi, wyjaśnienia. Tak rozumiana etyka jest nauką filozoficzną, bo opisuje stan
istniejący i docieka przyczyn tego stanu. Dotykamy tutaj zasadniczego pro-
blemu, który wynika z pism Bocheńskiego. Otóż w swoich pracach stosuje
on równolegle jakby dwa poziomy analizy naukowej w odniesieniu do etyki.
Zatem stosuje szerokie pojęcie etyki, jako łączącej w sobie etykę, moralność
i mądrość, a w innych miejscach pojęcie etyki sensu stricto jako nauki, czyli
działu filozofii. Stąd bierze się jego konstatacja: „Etyka jest ważna tylko dla fi-
lozofii, do życia nie jest potrzebna”618. Znaczy to także, że gdy Bocheński pisze,
iż każdy akceptuje jakąś etykę, to ma na myśli etykę sensu largo, obejmującą
także moralność i mądrość.
Mądrość zaś ma wymiar praktyczny, bo oznacza umiejętność samodziel-
nego dokonywania wyborów moralnych nakazów stosownie do sytuacji,
w której się znajdujemy. Dokonywane one są nie przypadkowo, ale wedle nad-
rzędnej zasady, którą Bocheński sformułował następująco: „działaj tak, abyś
długo żył i dobrze ci się powodziło”. Ta „podstawowa zasada mądrości jest
nakazem kategorycznym, ale pomimo to nie jest nakazem moralnym”619. Na-

615 J.M. Bocheński, O moralności, etyce i mądrości, „Kultura” 1991, nr 7–8 (526–527), s. 132.
616 Tamże.
617 Tamże, s. 134.
618 Tamże.
619 Tamże, s. 135.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 283

kazy wynikłe z zasady ogólnej nie są także nakazami moralnymi, gdyż mają
charakter względny, co znaczy, że obowiązują tylko pod pewnymi względami
i tylko w określonych sytuacjach. W języku logiki mają one postać: „czyń
q jeśli chcesz p”. Ich celowość sprawia, że Bocheński stwierdził ostatecznie
„Mądrość jest technologią dobrego życia”620.
W całym zaś systemie etyki:
Mądrość i moralność nie zawsze żyją w zgodzie. […] Jako skrajny wypadek
takiej sprzeczności między mądrością a moralnością wymienia się męczeń-
stwo. Męczennik woli raczej umrzeć niż sprzeniewierzyć się sprawie, którą
uważa za słuszną – przedkłada więc pozornie zasadę moralności ponad na-
kaz mądrości621.
Filozof ten zauważa jednak, że może to być wybór mądrościowy, bo chcąc
zachować za wszelką cenę życie mógłby popełnić zdradę, ale nie czyni tak
właśnie z tego powodu, że życie ze świadomością zdrady może wydawać mu
się nie do zniesienia. Dlatego życie człowieka jest w pewnym sensie sztuką
mądrych kompromisów dokonywanych pomiędzy moralnością a mądrością.
W tym też dostrzega przyczynę istnienia podwójnej moralności – jednej au-
tentycznej, a drugiej opartej na mądrości.
Sumienie w praktyce
Bocheński sprawom sumienia nie poświęcił żadnego osobnego tekstu, co
nie znaczy, że nie uznawał jego siły i znaczenia. W jego przekonaniu każ-
dy człowiek przyjmuje własną etykę, której wskazaniami stara się kierować
w swoim życiu. Problemem jest na przykład sytuacja, w której wskazania
marksizmu-leninizmu stają się zestawem zaleceń ślepo realizowanych przez
jednostki. Dla Bocheńskiego marksiści reprezentowali zatem postawę, którą
dosadnie nazwał bierniactwem. Marksizm zaś przyznał sobie wyłączny status
naukowości, co wskazywać miało na jego racjonalność i bezpośredni związek
z rzeczywistością. Tymczasem autor Logiki religii nie miał żadnych złudzeń,
w jego przekonaniu marksizm-leninizm nie jest „żadną nauką, jest wojującą
wiarą”, a jako „utopijne uszczęśliwianie ludzkości jest skazany na ostateczne
niepowodzenie”622. Jego wykłady sowietologiczne były więc nakierowane nie
na walkę z marksistami, ale na uświadomienie im, że stając się bierniakami
620 Tamże, s. 136.
621 Tamże, s. 137.
622 J.M. Bocheński, Marksizm-leninizm nauka czy wiara, Lublin–Śląsk–Warszawa 1988, s. 95.

284 Wiek XX

wyrzekli się własnej wolności i skazali się sami na udawane i pozorowane ży-
cie. W takiej sytuacji ich wiara lec musi w gruzach, bo marksizm „jest zagro-
żony degradacją do roli zbioru rytualnych formułek, których nikt nie będzie
brał na serio, poza ich funkcją polityczną”623. W jego wykładach próżno za-
tem szukać ataków na tego czy innego marksistę, jest tylko chłodny analitycz-
ny dyskurs oceniający. Jest to zgodne z założeniem, które przyjął: „Jako na-
ukowiec, badacz, nie mam prawa głosić jakichkolwiek wartości. Stwierdzam
tylko fakty i związki między nimi”624. Takie stanowisko prezentował zresztą
i przy innych okazjach:
„filozofia” jest terminem dwuznacznym; oznacza z jednej strony analizę na-
ukową wolną od wszelkiego wartościowania, z drugiej zaś „filozofia” w po-
tocznym znaczeniu to zespół rad dawanych przez mędrca innym, rzekomo
mniej mądrym. Nie przeczę, że bodaj większość filozofów spełniała obie te
funkcje. Jeśli zaś chodzi o mnie, uważałem się zawsze wyłącznie za naukow-
ca i broniłem się, jak mogłem, przed kazaniami na katedrze. Tak więc nie
dawałem rad rzekomo mniej mądrym ode mnie625.
Wprowadzony przez Bocheńskiego termin „dyskurs totalny”, który stano-
wi sumę dyskursu religijnego z dyskursem świeckim, pozwala każdej osobie
uczestniczyć niejako na dwóch poziomach życia społecznego. Pierwszy z nich
jest wspólną płaszczyzną społecznego porozumiewania się, niezależną od
przekonań indywidualnych, a zatem istnieje możliwość zrozumienia się osób
reprezentujących odmienne religie i kultury. Drugi poziom stanowi dyskurs
pewnego wtajemniczenia, gdyż wiąże ze sobą osoby tylko akceptujące „credo”
stanowiące istotę dowolnej wypowiedzi religijnej. Osoby dobrowolnie akcep-
tujące „credo” stanowią więc nie tyle odrębną kategorię kulturową, ile pewną
przestrzeń komunikacyjną, w której wypowiedziom o charakterze religijnym
przyznaje się podobny status logiczny.
W kontekście rozważań o. Bocheńskiego o uniwersalizmie kultury kato-
lickiej rysuje się pierwsza powinność każdego Polaka, którą jest niedopusz-
czenie do tego, aby ojczyzna została wyrwana z szerszego kontekstu kulturo-
wego, jaki zapewnia katolicyzm:
Wyrwanie ojczyzny własnej z większej wspólnoty jest niewykonalne, gdyż
traci ona przez to własny sens i oblicze. […] kultura, np. polska stanowi
623 Tamże.
624 Tamże, s. 93.
625 J. Bocheński, Wszystko podlega prawom logiki poza którą jest już tylko nonsens…, s. 88.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 285

pewien odcień kultury chrześcijańskiej, odcień niewątpliwie świetny i ważki,


ale pozbawiony sensu bez podstawy ogólnej626.
W uniwersalizmie katolickim mieszczą się także inne kultury, ale każdy ma
obowiązek chronić przede wszystkim kulturę własnego narodu. Bocheński
zakładał także nadrzędność wartości duchowych nad wszelkimi innymi, za-
tem ojczyzna ma zawsze pierwszeństwo, w tym zwłaszcza nad wartościami
partykularnymi związanymi z zaspokajaniem potrzeb własnych czy swojego
kręgu społecznego. Jest to obowiązek spoczywający na każdym przedstawicie-
lu narodu, którego, jeśli się wyrzeknie owego obowiązku, władza państwowa
ma prawo karać jako renegata, czyli zdrajcę. Swych obowiązków względem
ojczyzny nie można się też wyrzec ani zrzec.
W swej etyce Józef Bocheński wyróżniał zaledwie trzy cnoty obywatelskie:
miłość, sprawiedliwość i patriotyzm. Sprawiedliwość jest cnotą nadrzędną
względem patriotyzmu, gdyż nakazuje, aby miłość ojczyzny została wypełnio-
na treścią. Zatem nie ten jest lepszym obywatelem, kto goręcej darzy uczu-
ciem swą ojczyznę, ale ten kto „potrafi najlepiej swój obowiązek patriotyczny
spełnić”627. Nasze obowiązki względem ojczyzny mają charakter nieskończo-
ny, gdyż wszystko co mamy łącznie z sobą jej zawdzięczamy i nigdy tego długu
nie spłacimy. Poza tym sprawiedliwość domaga się spełniania powinności na
rzecz ojczyzny jako większej całości, której jesteśmy częścią. Inaczej mówiąc,
wykonując powinności nałożone przez cnotę sprawiedliwości względem oj-
czyzny, dbamy także o swoje własne interesy. Patriotyzm przy takim rozumie-
niu jest więc cnotą, która nie istnieje bez miłości i sprawiedliwości, ale jak
każda cnota „domaga się przede wszystkim własnego rozwoju”628. Cnotę tę
można doskonalić np. poprzez studiowanie historii własnego narodu, poprzez
pielęgnowanie narodowej religii i sztuki oraz poprzez samowychowanie nakie-
rowane na podtrzymywanie w sobie charakteru właściwego swemu narodowi.
Wedle Bocheńskiego Polacy mają poczucie obowiązku, ale „jedynie słusz-
na” ideologia pozbawiła ich umiejętności dokonywania wyborów. Dominu-
jący typ „bierniak” wykazuje bowiem cechy analogiczne do homo sovieticus
Tischnera, potrafi być samodzielny i autentyczny, ale nie chce lub zawczasu
się wycofuje z podejmowania decyzji. Dla prawdziwej demokracji niezbędny

626 J.M. Bocheński, O patriotyzmie, [w:] tenże, Patriotyzm. Męstwo. Prawość żołnierska, Komorów
1999, s. 14.
627 Tamże.
628 Tamże, s. 18.

286 Wiek XX

jest pluralizm, ale marksiści nie potrafią sobie nawet go wyobrazić. W jednym
z wywiadów zamieszczonych w „Kulturze” paryskiej zauważył: „Nie wiedzą,
jak się robi pluralizm, jak się robi kompromisy. Nigdy o tym nie słyszeli”629.
Jednak już wówczas, w przededniu czerwca 1989 r., był optymistą i trafnie
przewidywał nastanie epoki pluralizmu, który zrodzi się ze zmarginalizowa-
nych nurtów wolnej dyskusji, jakie w Polsce przetrwały pomimo istnienia
wszechwładnej cenzury. Choć ideologia rozpadła się, to jednak marksizm stał
się podstawą określonego światopoglądu, który wykorzystując monopol infor-
macyjny trwa w świadomości ludzi. W Polsce 1989 r. „Istnieją różne poglądy
na świat. One i teraz istnieją. Jeśli raz Polska dostanie wolność, to będą one
formułowane i głoszone. Przeważać będzie zapewne jakiś rodzaj światopo-
glądu chrześcijańskiego”630. Proroczo przewidywał już wówczas, że ten świa-
topogląd niekoniecznie będzie podstawą wyłącznie pozytywnych przemian,
bo pod wpływem marksizmu oraz historycznych tendencji zapoczątkowanych
jeszcze w dobie Reformacji stał się jakby kaleki:
To jest chrześcijaństwo często bezmyślne, jakby bez kośćca, sentymentalne,
nie przejawiające się w praktyce. Ludzie nie żyją po chrześcijańsku, chociaż
chodzą do kościoła…631
Takie „zredukowane” chrześcijaństwo nie ma dość siły, aby automatycznie
zająć miejsce marksizmu. Dlatego nie dostrzegał wówczas możliwości, aby-
śmy sami wybili się na niepodległość: „Los Polski zależy od tego, co się dzieje
w Rosji”632. Wygrać zaś Polskę można jeśli wygra się z nomenklaturą, do któ-
rej należą wyłącznie ci, którzy mają realną władzę. Reszta liczonej wówczas
na prawie trzy miliony członków partii to „obibocy”, którzy marksizmu nie
będą bronić, a więc nie będą wrogami przemian. Prawdziwa walka toczy się
bowiem pomiędzy elitami, a nie masami. Odmiennie niż marksiści nie uważał
zatem mas za podmiot przemian historycznych.
Masa zawsze robi to, co jej „góra” powie. Liczy się walka pomiędzy elitami
o to, kto będzie „u góry”. Masa pójdzie za tymi, którzy wygrają633.

629 „Priwislenije”. Rozmowa z ojcem Józefem Marią Bocheńskim, „Kultura” 1989, nr 9 (504),
s. 102.
630 Tamże, s 103.
631 Tamże.
632 Tamże, s. 105.
633 Tamże, s. 107.
7. Pomiędzy filozofią a ideologią 287

Ważna tu jest konstatacja, że walka nie musi oznaczać rewolucji, bo dla jej
rozpoczęcia muszą być spełnione wszystkie warunki wojny sprawiedliwej,
inaczej bowiem doprowadzi do zmiany jednej nomenklatury na inną. W Pol-
sce takie warunki nie były jeszcze spełnione:
Warunki wojny sprawiedliwej, a zatem i sprawiedliwego powstania są nastę-
pujące: słuszna sprawa – to jest w Polsce niewątpliwe – przepędzić to wasze
kierownictwo; prawowita władza – nie może byle kto decydować o powsta-
niu – tu jest wielka trudność dla Polski i wreszcie – szanse zwycięstwa – bez
nich wojna jest niesprawiedliwa634.
Ponieważ uważał, że tylko w państwach bogatych o wysokiej kulturze jest
możliwa pokojowa zmiana władzy, nie dostrzegał wówczas takiej możliwości
w Polsce. W takich totalitarnych państwach zmiana władzy odbywa się za-
wsze siłą. Dostrzegał też istnienie w Polsce ludzi zyskujących na znaczeniu
politycznym, jak Wałęsa czy Józef Glemp, ale wówczas nie przewidywał, aby
oni mogli stać się ośrodkiem decyzyjnym porywającym masy. To zadanie miał
spełnić ktoś inny. Dla podjętych rozważań nie jest istotne na ile Józef Bo-
cheński miał rację, ale to, że dostrzegał możliwość dokonania zmian na innej
drodze niż siłowa. Obowiązkiem elit intelektualnych było więc zachowanie
takiej możliwości, a nakazuje to elitom duchowym, które w przyszłości miały
przejąć kontrolę nad narodem, właśnie przyjęta na drodze indywidualnego
wyboru etyka. Bocheński nie był zaskoczony więc tym, że ówcześni opozycjo-
niści w imię wyznawanych ideałów ryzykowali długoletni pobyt w więzieniu
czy utratę pracy. Zgodnie z tym, co uznawał, nic co ważne nie przychodzi bez
wyrzeczeń.
Człowiek jest maleńkim i bezsilnym fragmentem wszechświata, istniejącym
tylko w ciągu ułamka kosmicznej sekundy, ale ten ułamek to wszystko, czym
rozporządzamy. Jak postępować, by go nie zmarnować – o tym uczą przy-
kazania mądrości635.
Z marności własnego istnienia staramy się uciec, opierając swe życie na czymś
od nas trwalszym.

634 Tamże.
635 J. Bocheński, Podręcznik mądrości tego świata…, s. 225.

288 Wiek XX

Bocheński o polskich filozofach powojennych


Bocheński nie cenił polskich marksistów, a ich nazwisk próżno szukać
w jego pracach. Jeśli już przywoływał, to tych, których szanował jako nieza-
leżnych myślicieli, jak np. Krzywickiego czy Brzozowskiego. Ponieważ utożsa-
miał się z polskim nurtem logicystycznym wywodzącym się ze szkoły lwow-
sko-warszawskiej, to w jego pracach często przywoływany jest Ajdukiewicz,
Leśniewski czy Łukasiewicz. Brak w tym zestawieniu osób, które świadomie
pomijał ze względu na fakt legitymizowania systemu komunistycznego po-
przez piastowanie stanowisk z nadania nowej władzy. Prowadził zatem na
przykład bogatą korespondencję z Kazimierzem Ajdukiewiczem, z którym
chętnie dzielił się wrażeniami z konferencji i międzynarodowych kongresów
filozoficznych. Można nawet zauważyć, że wspierał i na swój sposób wspoma-
gał tych spośród polskich elit intelektualnych, w których pokładał największe
nadzieje, że przyczynią się do zachowania bogactwa kultury narodowej.
Obywatel bowiem musi być członkiem jakiejś społeczności narodowej,
choć istnieją narody, które swych państw nie mają. Bez narodów nie ma jed-
nak państw. Jedność narodowa jest gwarantowana przez wspólny obyczaj,
pod pojęciem którego rozumiał sposób życia warunkowany niepisanymi i nie-
sformalizowanymi regułami postępowania. Jak zauważał:
Naród to taka grupa ludzi, których łączy z jednej strony wspólna rasa psy-
chiczna, wspólne cechy charakteru i obyczaj oparty na wspólnych przeży-
ciach i wspomnieniach historycznych, z drugiej zaś strony wspólny cel: praca
nad rozbudową, kultywowaniem, obroną i rozpowszechnianiem wspólnych
wartości duchowych636.
Rozgraniczał tym samym naród traktowany jako kategoria badawcza (socjolo-
giczna, antropologiczna, kulturoznawcza) od jego pojęcia jako pewnej struk-
tury duchowej. Naród ma bowiem swoją ojczyznę, nawet jeśli jej formalnie nie
posiada. Zatem każdy naród ze swej natury dąży do utworzenia swego pań-
stwa, jako skarbnicy wspólnie podzielanych wartości. Te wartości stanowią
o kulturze traktowanej jako rozumnie przetworzone elementy przyrody. Tym
samym do kultury Józef Bocheński zaliczył naukę, technikę, etykę i sztukę.
Narody, które nie walczą o niezależność polityczną, przestają być narodami,
a za ich przykład podał Cyganów i Grenlandczyków. Tylko narody, które wal-
czą o niepodległość, a więc także Czeczeni, Kurdowie czy Baskowie, tworzą
636 J.M. Bocheński, Szkice o nacjonalizmie i katolicyzmie polskim, Komorów 1995, s. 29.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 289

własną kulturę. Taką kulturę współtworzą nie wartości materialne, choć i one
nie są bez znaczenia, ale zbiór wspólnie podzielanych przekonań duchowych
ukonstytuowanych w oparciu o wartości istniejące wyłącznie w wymiarze du-
chowym.
O co toczyć się powinna walka?
Walka nie jest wynalazkiem współczesności, może też być prowadzona na
różne sposoby. Według Bocheńskiego jej prowadzenie jest czymś naturalnym,
gdy chodzi o fizyczne istnienie bądź poglądy. Problemem są głównie stosowa-
ne środki, a nie sama walka. W walce bowiem można użyć zarówno bomby
atomowej, jak i zapisanej kartki papieru. Istnieją jednakże sytuacje, w których
uchylanie się od walki jest nie tylko tchórzostwem, ale także sprzeniewierze-
niem się sumieniu, wyrzeczeniem własnego człowieczeństwa. Wojna i walka
jest sprawiedliwa (a więc jest moralnym obowiązkiem każdego) wówczas, gdy
przemawia za tym słuszność sprawy, instancja ją prowadząca ma kompeten-
cje do jej ogłoszenia oraz gdy istnieją szanse powodzenia. Nie ma obowiązku
toczenia walki, gdy nie ma szans na zwycięstwo. Można nawet zauważyć, że
Bocheńskiego nie tyle przerażała sama walka, ale to, że przez swą bezczyn-
ność Zachód pozbawia sam siebie szans na zwycięstwo. Dlatego tak waż-
ny jest obowiązek zwalczania szkodliwych zabobonów, bo przegra nie tylko
Zachód, ale i prawda. Filozofowie nie mogą się od tej walki uchylać, bo po
przeciwnej stronie walka jest prowadzona nieustannie: „Partia komunistycz-
na jest […] partią w akcji. Walka z nią może i musi przyjmować także inne
formy – w gruncie rzeczy jest to jednak spór o idee”637. Nie trzeba wywoływać
wojny, aby wygrać tę walkę. To walka o dusze, a rezygnacja z niej jest nieomal
równoznaczna z przyjęciem roli niewolnika. Pacyfizm panujący na Zachodzie
obwiniał o wywołanie II wojny światowej i innych konfliktów zbrojnych:
Według mnie, pacyfiści są odpowiedzialni za wojnę. Rozbrajają oni pokojo-
wo nastawione kraje i narody, w krajach wojujących zaś – nie mogą pacy-
fizmu krzewić638.
Motywuje swoją opinię tym, że narody pokojowe zawsze w końcu prze-
grywają. Przed takim pacyfizmem ostrzegał, bo filozofowie powinni go zwal-
637 J.M. Bocheński, Lewica–religia–sowietologia, Warszawa 1996, s. 272.
638 J. M. Bocheński, Kultura racjonalnej argumentacji. Profesor Józef Maria Bocheński kończy
dziewięćdziesiąt lat (Wywiad M. Graczyk z J.M. Bocheńskim), „Filozofia Nauki” 2003,
nr 3–4, s. 164.

290 Wiek XX

czać, tymczasem zaś od tego obowiązku się uchylają, aprobując zabobon pa-
cyfizmu.
Przypisujemy innym nasz sposób myślenia, nasz własny brak idei, ponieważ
zaś wielu spośród nas nie wierzy już w nic, nie może sobie wyobrazić,
że jakiś Chruszczow, Mikojan czy Gomułka w coś wierzy; mają być tacy
sami, jak my639.
Walka rozstrzygnie się zatem nie na polu militarnym czy ekonomicz-
nym, ale w sferze duchowej, w której w ogóle nie jest prowadzona. Jego apel
o walkę z zabobonem pacyfizmu był zatem kierowany do elit intelektualnych
(a więc filozofów zwłaszcza) oraz politycznych, aby nie zajmowali się działa-
niami, które nie dają nadziei zwycięstwa. Ze swego punktu widzenia uważał,
że nauka musi być w tę walkę zaangażowana:
Nauka jednak wypowiada się na temat jednoznacznie. Partia komunistycz-
na jest dziś tym samym, czym była zawsze: filozofią w akcji. Oczywiście sto-
suje także środki wojskowe, ekonomiczne, polityczne, psychologiczne i inne
– nie duchowe. Są to jednak środki w służbie idei. Mamy do czynienia
przede wszystkim z walką w dziedzinie duchowej. Najwyższy czas zrozumieć,
że dopóki komunizm zwalcza się tylko peryferyjnie, środkami fizycznymi,
agitacją itp. i nie jest się w stanie wkroczyć w sferę duchową, ma on nad
wolnym światem przewagę640.
Zwycięstwo w tej walce nie powinno być sprawą trudną, ale jej warunkiem
jest to, aby intelektualiści, a zwłaszcza filozofowie nie uchylali się od niej.
Swoje nadzieje Bocheński wiązał z przekonaniem, że „człowiek, który rze-
czywiście zna komunizm, staje się antykomunistą. Wydaje mu się on czymś
wstrętnym, w najwyższym stopniu odpychającym”641. To, że zdarzają się wy-
jątki nie zmienia faktu powszechności takiego przekonania. Jeszcze w latach
pięćdziesiątych Bocheński sformułował podstawy teoretyczne walki o ducha,
którą nauka wolnego świata musi prowadzić. Ponieważ sfera duchowa rządzi
się prawami, które wymagają przyjęcia jakiegoś wspólnego stanowiska łączą-
cego cały obóz prowadzący walkę przeciwko ideologii komunistycznej, Za-
chód powinien wypracować własne stanowisko jednoczące go w tej walce.

639 J.M. Bocheński, Lewica, religia, sowietologia…, s. 273.


640 Tamże.
641 Tamże, s. 274.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 291

Z racji zróżnicowania światopoglądowego „wolnych narodów” nie może to być


wspólna ideologia ani sceptycyzm, ale wspólna platforma ideowa, która:
• musi się składać z paru prawdopodobnie nielicznych, ale podstawo-
wych zasad i ocen, nie tworzących jednak jakiegoś systemu, nie mó-
wiąc o ideologii;
• te zasady i oceny muszą obowiązywać jako absolutne, nie podlegające
jakiejkolwiek wątpliwości;
• muszą one być pozytywne, nie mogą być negacją;
• muszą wreszcie być wspólne dla różnych światopoglądów i wyznań
wolnej ludzkości642.
To zadaniem filozofii jest znalezienie takich zasad i ocen. Sam zatem jako
pierwszy przystąpił do scharakteryzowania myśli i idei łączących wolny świat.
To zadanie nie cierpiące zwłoki, bo
świat znajduje się w stanie rzeczywistej wojny duchowej z komuni-
zmem. Tę wojnę można prowadzić z szansami na powodzenie tylko wtedy,
gdy będzie prowadzona różnymi środkami, gdy będzie rozumiana i trakto-
wana jako wojna643.
Cóż zatem filozofowie powinni czynić?
Najważniejszym zadaniem dziś jest chyba najpierw jasne sformułowanie
tych idei, a następnie przekazanie ich narodowi w toku szeroko zakrojonej
pracy uświadamiającej. Nie chodzi tu o propagandę, o narzucanie obcych
teorii, gdyż są to przecież idee przyjęte przez narody, choć często w sposób
nieświadomy. Największe znaczenie ma jednak, by te idee były rozumiane
jako dynamiczne ideały, żeby stały się zasadami aktywnej postawy wobec
naszej własnej rzeczywistości. Zrozumienie przeciwnika, komunizmu, jest
prawie równie ważne. Jest ono ciągle niewystarczające. […] Konieczne jest
wreszcie ofensywne prowadzenie walki, przenoszenie – rzec można –
ognia do obozu wroga644.
Bocheński nie wierzył, aby blok komunistyczny wywołał wojnę atomową,
a na pewno tak się nie stanie dopóki świat Zachodu będzie silny. Ale po to,
aby był silny musi toczyć walkę w sferze duchowej.

642 Tamże, s. 277.


643 Tamże, s. 285.
644 Tamże, s. 287.

292 Wiek XX
Można jeszcze powiedzieć więcej: to właśnie walka duchowa może zniszczyć
korzenie wojny fizycznej. Każde zwycięstwo w tej walce, każde nawrócenie
ludzi po tamtej stronie na ideały wolnego świata – gdyż to jest właśnie sens
tej wojny – zmniejsza szanse krwawej wojny. Pełne zwycięstwo w wojnie du-
chowej całkowicie likwiduje niebezpieczeństwo fizycznej. Także z tego po-
wodu walka ta jest najważniejszym problemem i najważniejszym zadaniem
nadchodzących lat645.
Przytaczając słowa św. Jana z Damaszku: „Godnym pochwały jest wyba-
czać własne krzywdy. Lecz wybaczać krzywdy innych jest nikczemnością”646,
Bocheński miał na myśli także prowadzoną walkę duchową. Nie traktował za-
tem komunistów jako wrogów, a wręcz przeciwnie uważał ich za tych, którym
nie jest dane podążać za światłem rozumu. W 1987 r. głosił to, co potwierdził
z całą wyrazistością 1989 r.:
marksizm-leninizm traci zwolenników. Jest to przede wszystkim widoczne
w krajach tzw. demokracji ludowej, gdzie ocenia się, że nie ma praktycznie
w ogóle wierzących marksistów-leninistów, a ci co się do niego przyznają,
czynią to niemal bez wyjątku dla kariery647.
Nie znaczy to jednak, że marksizm sam zniknie, musi go wyrugować z życia
wola ludzi. Dlatego czymś moralnie słusznym jest, aby ten zabobon usunąć
z życia. Jego los nie spoczywa zatem w rękach samych marksistów, ale zależy
od tych, „którzy posiadają nieporównywalnie lepszą broń duchową”, bo opar-
tą na racjach rozumu. A racje te wskazują jednoznacznie na to, aby „stale sta-
wiać czoła wyzwaniu marksizmu-leninizmu i nastawić swoje myśli i działania
na nieustanną walkę z nim. Jest to sprawa sumienia”648. Zdaniem Bocheń-
skiego walka duchowa nie zakończyła się wraz z upadkiem muru berlińskie-
go. Ona ciągle trwa, dopóty pozostałości zabobonów zakorzenione w świado-
mości społeczeństwa przez ustrój komunistyczny nie zostaną wykorzenione.
Sprostowanie fałszów, które mimo tego oporu przesiąknęły do duszy pol-
skiej, jest sprawą ważną i pilną – jedną z najważniejszych, jakie stoją obec-
nie przed nami649.

645 Tamże.
646 Tamże, s. 165.
647 J.M. Bocheński, Marksizm-leninizm nauka czy wiara…, s. 95.
648 Tamże, s. 94.
649 J.M. Bocheński, Lewica – religia – sowietologia…, s. 399.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 293

Jego niechęć do osób utożsamianych z marksizmem była tak duża, że


w przedmowie do drugiego wydania Stu zabobonów wydanych już w 1992 r.
stwierdził:
Zbyt wielu moskiewskich agentów zachowało w Polsce część władzy. Zbyt
wielu ludzi korzących się niedawno przed cudzoziemskimi bredniami zajmu-
je wysokie stanowiska650.
Krytyczna ocena tego stanu rzeczy wynikała przede wszystkim z faktu, że
po 1990 r. dawni polscy marksiści gremialnie porzucili swe dotychczasowe
poglądy i pod nowymi szyldami zachowali wpływ na świadomość społeczeń-
stwa. Sugerował zatem zdecydowane działania, aby ich tego wpływu pozba-
wić. Inaczej bowiem bycie niemoralnym, a więc wcześniejsze uchylanie się od
walki o sprawy ducha, zostałoby równie niemoralnie nagrodzone.
Nałożenie na filozofów obowiązku walki o podtrzymanie bogactwa kul-
tury społeczeństwa tym samym przenosi ją w sferę ducha. To ostatecznie oni
właśnie mają do wykonania największe zadania w walce z komunizmem,
gdyż zachodni decydenci zadowalali się samą walką polityczną i rywalizacją
ekonomiczną. Skoro zaś filozofowie są zobowiązani toczyć tę walkę, to powin-
ni coś otrzymać w zamian za swe poświęcenie. Wedle Bocheńskiego nagrodą
dla nich będzie poczucie szczęścia ze spełnionego obowiązku:
Zgodnie z zasadą obowiązującą nie tylko filozofów, aby być szczęśliwym,
trzeba działać, pracować, walczyć. Wtedy, niejako marginalnie, człowiek po-
czuje się szczęśliwy651.
Tym samym nie mogą oczekiwać żadnej nagrody materialnej, bo wówczas
staliby się zwykłymi wykonawcami cudzej woli.
7.2. Józefa Tischnera krytyka marksizmu
W powojennych realiach polscy marksiści, po odsunięciu od szkolnic-
twa wyższego za pomocą administracyjnych środków przedstawicieli nurtu
związanego z przedwojenną szkołą lwowsko-warszawską, przez kolejnych bli-
sko trzydzieści lat nie mieli w zasadzie teoretycznej konkurencji. Trudno bo-
wiem za taką uznać późniejsze krytyczne wystąpienia L. Kołakowskiego czy
A. Schaffa, gdyż zrodziły się one w obrębie samego marksizmu i nie były dla
650 J.M. Bocheński, Sto zabobonów. Krótki filozoficzny słownik zabobonów, Kraków 1994, s. 8.
651 Między logiką a wiarą. Z Józefem M. Bocheńskim rozmawia Jan Parys…, s. 305.

294 Wiek XX

niego konkurencją teoretyczną. Oczywiście przez cały powojenny okres istniał


Katolicki Uniwersytet Lubelski z silnymi tradycjami filozofii chrześcijańskiej,
ale przecież jego możliwości oddziaływania na pozostałe ośrodki akademic-
kie, w tym zwłaszcza na proces kształcenia, w istniejących wówczas warun-
kach były niewielkie. Dyskusja nawet nie była możliwa, gdyż marksiści nie-
jako odgórnie przypisali sobie monopol na posiadanie prawdy. Ten monopol
był wyrażany w formule „światopoglądu naukowego”, którym miał być wy-
łącznie marksizm. Podstawowy ówczesny podręcznik marksizmu autorstwa
Adama Schaffa w swych treściach był powieleniem publikacji wydawanych
w ZSRR652. Filozofia nie była w marksizmie samodzielną nauką, a zajmowała
się przede wszystkim szukaniem teoretycznych podstaw, a w zasadzie tylko
uzasadnianiem historycznej konieczności kierunku przemian społecznych
przewidywanych przez marksizm. Była zatem częścią ideologii marksistow-
skiej, a przez to hermetycznie zamkniętą na inne koncepcje filozofii, które
nie stawiały sobie za cel takiego uzasadniania. Z góry więc traktowano je jako
błędne, a częściej za celowe działania przeszkadzające w urzeczywistnieniu
ideałów, do których w sposób konieczny dążyć miała ludzkość.
Krytykowanie marksizmu z dzisiejszych pozycji jest łatwe, znacznie trud-
niejsze zadanie mieli jego oponenci w czasach realnego socjalizmu. Wymagało
to nie tylko wyjątkowej odwagi osobistej, ale także dobrej znajomości teore-
tycznych podstaw marksizmu. Niełatwo było także wyjaśnić jego popularność
i bezkrytyczne wsparcie, jakiego udzielało i nadal udziela tej ideologii wielu
reprezentantów europejskich elit intelektualnych. Wymagało to także dogłęb-
nych studiów w zakresie psychologii i socjologii. Takimi przymiotami pochwa-
lić się mogło bardzo niewielu ówczesnych intelektualistów. Jednym z tych nie-
wielu niezależnych i odważnych naukowców był niewątpliwie Józef Tischner.
Nie chodzi jednak o krytykę marksizmu jako ideologii dokonywaną na-
der chętnie po 1989 r., ale o jego krytykę filozoficzną dokonywaną w „ogniu
walki”, czyli przede wszystkim jeszcze przed upadkiem muru berlińskiego,
gdy wymagało to nie tylko odwagi, ale zwłaszcza dysponowania argumenta-
mi, które odsłaniały jego słabość teoretyczną. Zasadniczym problemem bę-
dzie jednak nie sama krytyka marksizmu, gdyż ta doczekała się już wielu
poważnych studiów, ale próba uchwycenia specyfiki Tischnerowskiego sto-
sunku do tej ideologii. Autor Filozofii dramatu zmuszał bowiem reprezentan-

652 A. Schaff, Wstęp do teorii marksizmu. Zarys materializmu dialektycznego i historycznego,


Warszawa 1947.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 295

tów marksizmu do podejmowania polemik, które zazwyczaj jeszcze bardziej


obnażały wszelkie jego słabości i niedociągnięcia. Wydaje się więc, że wkład
Józefa Tischnera w polskie przemiany jest większy niż mogłoby się wydawać,
gdyż jego krytyka potęgowała erozję marksizmu, pozbawiając tym samym ów-
czesną władzę niezbędnej dla niej legitymizacji ideologicznej.
Ks. Józef Tischner a polska filozofia powojenna
Wyjątkowość niezależnych postaw w kręgach intelektualnych powodowa-
ła, że od czasów niesławnego ataku na szkołę lwowsko-warszawską z 1952
r. w polskiej filozofii nie było poważniejszej dyskusji teoretycznej pomiędzy
marksistami a niemarksistami. Wynikało to w pewnej mierze z reglamento-
wania i cenzury wszystkich publikacji w Polsce, ale przede wszystkim z od-
sunięcia niemarksistów od dydaktyki. Dyskusje, jakie wywołała „popaździer-
nikowa odwilż” toczyły się już w zasadzie pomiędzy samymi marksistami,
wśród których można było zauważyć swoiste pęknięcie na opcję naukową
i ideologiczną (tzw. beton). Dopiero wówczas okazało się, że można było być
marksistą nie przestając być naukowcem, o czym świadczą ówczesne prace
Józefa Chałasińskiego, Leszka Kołakowskiego, Stefana Morawskiego i innych.
Niemniej jednak opcja ideologiczna dominowała, a na dodatek swą słabość
teoretyczną ukrywała administracyjnymi metodami eliminacji i represji sto-
sowanymi wobec przeciwników. Nie oznacza to oczywiście, że klasycznej fi-
lozofii w Polsce nie uprawiano. Przetrwała ona choćby w tzw. krakowskiej
szkole fenomenologicznej ukonstytuowanej wokół Romana Ingardena i jego
uczniów, w lubelskiej szkole filozoficznej związanej z KUL oraz na emigra-
cji. Tym niemniej można zarzucić polskim niemarksistom zajęcie wygodnej
pozycji bezstronnego obserwatora istniejącego stanu rzeczy, a zatem i biernej
jego akceptacji. Z takim stanem rzeczy nie godziło się wielu filozofów, nie-
mniej jednak z otwartą krytyką marksizmu wystąpili nieliczni. Wśród tych
nielicznych główną postacią był ks. Józef Tischner. Można dziś powiedzieć, że
korzystał z pewnej ochrony, jaką zapewniał mu status duchownego i niewąt-
pliwie musiał zdawać sobie z tego sprawę. Niemniej jednak księży z tytułami
naukowymi z filozofii było wielu, ale Tischner był tylko jeden.
Zawoalowaną krytykę marksizmu można spotkać także w pracach samych
marksistów tworzących w tym okresie. Nikt już dzisiaj o niej nie pamięta, bo
swe krytyczne poglądy wyrażali wyłącznie na papierze lub nigdy się nie ważyli

296 Wiek XX

ich upublicznić. Taką sytuację można utożsamiać z postawą, którą inny ksią-
dz-filozof, Józef Maria Bocheński, nazwał „bierniactwem”.
W świetle tych uwag za prawdziwego filozofa niewątpliwie musiałby być
uważany Józef Tischner. W pracach Bocheńskiego próżno jednak szukać od-
wołań do myśli Tischnera, i na odwrót. Choć mieli nieomal identyczne poglą-
dy na sposób uprawiania filozofii, to związani byli z odmiennymi tradycjami
filozoficznymi, które w zasadzie odseparowały od siebie ich dorobek. Bocheń-
ski filozofów dialogu uważał prawie za filozoficznych hochsztaplerów, gdyż
jak twierdził uzależnianie istnienia człowieka od specyficznej relacji z dru-
gim jest zabobonem. Uważał bowiem, że „wielcy ludzie dokonywali nieraz
największych rzeczy – a więc i istnieli najbardziej intensywnie – w samotno-
ści”653. Z drugiej zaś strony Tischner nie uważał, aby filozofowie analityczni
mieli coś istotnego do powiedzenia o tym, co jest dla filozofii najważniejsze –
czyli o samym człowieku. Stąd wydana pod jego redakcją Filozofia współcze-
sna nawet nie wspomina o nurcie filozofii analitycznej654.
Niemniej jednak to Józef Tischner, niezależnie od Józefa Bocheńskiego,
przeprowadził dogłębną krytykę marksizmu, dostrzegając w nim także tre-
ści, które mogą stanowić podstawę dialogu. Nie podzielał więc już w punk-
cie wyjścia dominującego wówczas stanowiska, że z marksistami nie da się
dyskutować. Wielu naukowców z katolickich instytucji naukowych tak jed-
nak uważało. Dla przykładu Mieczysław Krąpiec, wybitna postać tzw. lubel-
skiej szkoły filozoficznej twierdził, że marksizm, przypisując sobie monopol
na naukowość, sam określił siebie „światopoglądem naukowym”, przez co
wszystkie inne stanowiska uważał za nienaukowe. Choćby z tej racji poważna
dyskusja nie jest możliwa, bo z założenia marksiści muszą narzucać swoje
poglądy innym. Z drugiej jednak strony zauważał, że u samych marksistów
istnieje dążenie do takiego dialogu, ale oczekują oni, że inni filozofowie będą
reprezentować równie ideologiczne stanowiska, jak oni sami. Wynika to bo-
wiem z samych podstaw marksizmu, który zakłada, że filozofia jest częścią
swoistej duchowej „nadbudowy” nad istniejącymi stosunkami społeczno-eko-

653 J. Bocheński, Sto zabobonów, Warszawa 1988, s. 29. Ponadto Bocheński uważał, że muszą
zaistnieć warunki do zawiązania dialogu filozoficznego, z których najważniejsze wydaje
się przekonanie, że „filozof będzie dyskutować tylko z kimś, o kim sądzi, że ma coś do po-
wiedzenia o zagadnieniach, które interesują jego samego” (Sens życia i inne eseje, Kraków
1989, s. 129). Zapewne więc nie dostrzegał takiej możliwości w kontaktach z filozofami
dialogu.
654 Zob. Filozofia współczesna, pod red. J. Tischnera, Kraków 1989.
7. Pomiędzy filozofią a ideologią 297

nomicznymi, zapominając przy tym, że „baza” jest tylko jedna, a „nadbudów”


jest wiele. Zatem zakładanie, że konkurencyjne stanowiska są także podob-
nym światopoglądem jak reprezentowany przez nich powoduje, że w zasadzie
każda dyskusja nie ma sensu. Światopogląd jest bowiem pojemnym pojęciem,
w którym mieści się nauka, teologia, filozofia, wiara, jak też moralność, a stąd
powstaje jakaś mieszanina zamykająca możliwość prowadzenia racjonalnej
dyskusji. „Dokonuje się pomieszanie stanowisk, w którym rzetelna dysku-
sja jest niemożliwa, bez nie postrzeżonych lub celowo zakłamanych uprosz-
czeń”655. Co istotne, oznaczało to zarazem, że życie naukowe w polskiej filo-
zofii lat powojennych było pozorowane. Zakładając bowiem, że uprawianie
nauki jest równoznaczne z podążaniem od niewiedzy do wiedzy, to zamknię-
cie się na dialog ze stanowiskami konkurencyjnymi spowodowało powstanie
swoistych skansenów myśli filozoficznej, w których marksiści dyskutowali
tylko w swoim gronie, neotomiści zaś w swoim. O żadnym rozwoju i postępie
filozoficznym zatem nie mogło być mowy.
Nadzieja czeka spełnienia
W fascynacji J. Tischnera filozofią dialogu odnaleźć można merytoryczne
podstawy jego krytycznego stosunku do istniejącej rzeczywistości społecznej
i ówczesnego tzw. realnego socjalizmu. „Dialog, wznosząc światło – odsłania
prawdę. Innymi słowy: przywraca rzeczom i słowom ich właściwy wygląd”656.
W dialogu nie tylko współodczuwamy wartości, ale również wzajemnie je
w sobie odkrywamy. Dialog spełnia więc rolę czynnika wyzwalającego po-
zytywną stronę naszego ducha. Odsłania ludziom ułudę świata, a tym sa-
mym pokazuje tragiczność ich bytu. Doświadczenie wartości, jakie wynosi
się z dialogu ma zawsze charakter projektujący. Takie doświadczenie jest nam
niezbędne, gdyż odsłania fakt, „że świat, w którym żyjemy nie jest takim świa-
tem, jakim może i powinien być”657. Autor Filozofii dramatu w ślad za inspi-
racjami wynikającymi ze studiów nad filozofią Emmanuela Lévinasa był tak-
że przekonany, że autentyczne spotkanie drugiego jest podstawą, która czyni
z człowieka istotę moralną, zdolną do ponoszenia odpowiedzialności. Inny
bowiem jest dla nas tajemnicą, rozbudza naszą ciekawość, chęć poznawania
i odkrywania prawdy o nim. W rezultacie odkrywa się w nim jakby same-
655 M.A. Krąpiec, Dialogi, [w:] Wobec filozofii marksistowskiej. Polskie doświadczenia, pod red.
A.B. Stępnia, Rzym 1987, s. 9.
656 J. Tischner, Etyka solidarności, Kraków 1981, s. 15.
657 J. Tischner, Myślenie według wartości, Kraków 1993, s. 515–516.

298 Wiek XX

go siebie, inną, a zarazem bliźniaczo podobną osobę. Wypada zgodzić się tu


z Elżbietą Struzik, że:
Spotkanie z innym jest odkryciem owej tajemniczości, niepoznawalności,
niemożności zawładnięcia nim. Inny […] wymyka się mojemu poznaniu, nie
zaś ktoś kto stawia opór mojej woli. Takie ujęcie innego byłoby od razu
relacją zamykającą się w schemacie panowania – niewoli, relacji panowa-
nia i władzy zagrażającej wolności podmiotu. […] Relacja z innym ujawnia
etyczny wymiar, przekraczający granicę percepcji, charakteryzuje się bra-
kiem przemocy i posiada naturę pokojową658.
Można tylko jeszcze dodać, że przytoczone słowa w całej rozciągłości odnoszą
się także do filozofii Józefa Tischnera. Niemniej jednak spotkanie z drugim
wyzwala w człowieku dyspozycje, które czynią z niego podmiot moralny. Nie
są one związane tylko z bieżącą sytuacją, ale są pewną projekcją przyszłości.
Jej horyzont nakreśla rodząca się tylko w spotkaniu ludzka nadzieja.
Specyfika stosunku Tischnera do marksizmu wiąże się zatem z jego stu-
diami nad fenomenem ludzkiej nadziei. Otóż w jego przekonaniu: „Człowiek
jest istotą, która – aby żyć potrzebuje jakiejś nadziei”659. Ale wedle tego filozo-
fa musi ona być ukierunkowana w stronę albo Boga, albo drugiego człowieka,
albo też w stronę świata przedmiotów. Nie jest ona zatem beztreściowa i nie
tylko zawiera w sobie cel, ale też „obietnicę jakiegoś ocalenia”, ideę cierpie-
nia, a także to, co jest dla człowieka cierpieniem największym. Na tym właśnie
polega nadzieja, że obiecuje jakieś wyzwolenie od cierpienia oraz uchronienie
od największych nieszczęść. Marksizm daje taką obietnicę głosząc, że zapa-
nowanie nad „siłami rządzącymi życiem społecznym” wyzwoli ludzkość nie
tylko od trosk egzystencjalnych, ale i od nienawiści wzajemnej i wyzysku. Aby
to osiągnąć: „Człowiek ma panować nad ziemią, nad jej żywiołami i nad spo-
łecznymi siłami wytwórczymi”. Dlatego u Tischnera „nadzieją terryzującą”
jest ta, którą przynosi marksizm, gdyż: „Rozumie ona człowieka wyłącznie
jako istotę zdolną do operowania jedynie rozumną siłą, czyli pracą, i do coraz
głębszego zadomowienia się na ziemi dzięki temu władaniu”660. Hasła o tym,
że człowiek jest najważniejszy głoszone przez marksistów były więc w pew-
nym sensie fałszywe, gdyż najważniejszy był tylko ten, kto taką siłą włada,
658 E. Struzik, Etyczny wymiar cielesności w filozofii E. Lévinasa, [w:] Jeden za drugiego – Lévinas
filozofem więzi społecznej, pod red. R. Monia i K. Wieczorka, Olecko 2008, s. 221.
659 J. Tischner, Próby dialogu, [w:] Filozofia współczesna…, s. 280.
660 Ibidem, s. 281.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 299

czyli liczy się tylko człowiek w społecznym procesie pracy, najdoskonalsza


„siła wytwórcza” zdolna do opanowania świata. Ważna jest więc wyłącznie
relacja człowiek–świat, dlatego marksizm nie był w stanie wypracować wła-
snej antropologii filozoficznej, zgubił bowiem gdzieś drugiego człowieka. Stąd
spór pomiędzy marksizmem a chrześcijaństwem był w zasadzie głównie wal-
ką dwóch konkurencyjnych wizji nadziei, bo chrześcijaństwo nie ograniczało
wartości człowieka tylko do procesu pracy. Jak obrazowo pisał autor Filozofii
dramatu, w chrześcijaństwie:
Wykładnikiem godności człowieka nie jest praca, lecz świętość. Praca jest
tym wykładnikiem jedynie o tyle, o ile stanowi składnik świętości661.
Trudno się zatem dziwić, że w czasach wszechwładnej dominacji
marksizmu zajmował się nie samym marksizmem, ale właśnie analizą feno-
menu pracy. Te wnikliwe analizy pozwoliły mu przede wszystkim odpowie-
dzieć na pytanie, dlaczego w kraju o tysiącletnich tradycjach chrześcijaństwa
marksizm „uwiódł” tylu ludzi. Jego krytyka nie była więc totalna, gdyż do-
strzegała w tej ideologii również pozytywne elementy, dzięki którym stał się
atrakcyjny dla wielu ludzi.
Trzeba zrozumieć tych, co działali pod szyldem marksizmu. Coś ich w tym
marksizmie mimo wszystko fascynowało, coś im ten marksizm obiecał, coś
im dał do rąk. Co? Marksizm był filozofią, która chciała zbudować społe-
czeństwo bez wyzysku człowieka przez człowieka. Marksizm miał na sztan-
darach znakomite hasła. Któż mógł pozostać obojętnym? Marksizm niósł
jakąś nadzieję, a człowiek nie zawsze rządzi swymi nadziejami662.
Postawił przy tym interesującą diagnozę, że gdy cel nie ziścił się, okazało
się, że zamiar ten nigdy nie zostanie osiągnięty, to nadzieja zrealizowania pro-
jektu jednak utrzymała się w ludzkiej duchowości, a stąd ciągle wyzwala ona
poczucie potrzeby realizacji.
Owo „uwiedzenie” miało jednak poważne następstwa w sferze aksjolo-
gicznej, gdyż tradycyjna, oparta na trwałych fundamentach moralność, uległa
niepożądanym przemianom. Tischnerowskie wyjaśnienie tej reinterpretacji
tradycyjnych wartości jest nieskomplikowane: „Zło pozostaje złem, ale może
być mniej lub bardziej usprawiedliwione, kiedy zapytamy, dlaczego, i ile”663.
661 Ibidem, s. 284.
662 J. Tischner, Polski kształt dialogu, Kraków 2002, s.131.
663 A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, Między Panem a Plebanem, Kraków 1995, s. 96.

300 Wiek XX

To właśnie w ludzkiej wolności i złudnej nadziei uniknięcia większego zła


dostrzegał możliwość reinterpretacji bezwzględnie obowiązujących imperaty-
wów moralnych. Tylko taka indywidualna reinterpretacja powoduje, że owo
zbłądzenie było możliwe. Nawet bezwzględne formuły dekalogu w ludzkiej
interpretacji mogą stać się możliwe do ominięcia. Nie przypadkiem przyta-
czał ludowe góralskie mądrości, które taką reinterpretację umożliwiały: „Nie
będziesz krodł, nie będziesz jodł”, „Nie będziesz cudzołożył, nie będziesz się
mnożył”664. Przekładał to także na język naukowy:
Człowiek bezwzględne imperatywy aplikuje do życia w konkretnych wa-
runkach i każda aplikacja wiąże się z jakimś kompromisem, reinterpretacją
przykazań na własny użytek. […] Obiektywistyczna etyka zawsze będzie tylko
pustą deklaracją, bo każdą etykę człowiek musi sobie przyswoić i po swo-
jemu zrozumieć. Bez tego zakorzenienia w konkretnym człowieku to będzie
tylko dzwon na pustyni665.
Dla Tischnera marksizm z etycznego punktu widzenia był nie do zaakcep-
towania, bo pielęgnował złudzenia, że zło nie jest złem; że można komuś bez-
karnie coś zabrać, nie pytając się w ogóle o zdanie. Wprowadził zatem swoistą
rozbieżność pomiędzy indywidualnym poczuciem wartości a ich społecznym
usytuowaniem. Rozgrzeszał niejako jednostki za to, że cudzym kosztem zdo-
bywały określone dobra, pod warunkiem, że ich same wcześniej nie posia-
dały. Ten rozdźwięk dostrzegał wedle Tischnera każdy rozumny człowiek, bo:
Zło leży więc jak na dłoni, jest jasne i wyraźne. […] Żaden złośliwy geniusz
nie jest mi w stanie wmówić, że mam winę, gdy nie czuję winy, lub że nie
mam winy, gdy czuję się winny666.
Ten rozdźwięk pomiędzy indywidualnym odczuwaniem wartości a ich inter-
pretacją funkcjonującą w życiu społecznym doprowadził nie tylko do kryzysu
moralnego, ale do dezintegracji społeczeństwa, w którym zło zaczęło być nie-
kiedy uznawane za dobro, a dobro za zło.
Zło marksizmu jest zatem efektem braku bądź niedostatku treści etycz-
nych i antropologicznych. Nie było więc dla Tischnera nieprzezwyciężalne.
Wystarczyło go tylko dopełnić nadzieją opartą na prawdzie. Sęk w tym, że tej
prawdy w nim Tischner nie dostrzegał. Twierdził, że:
664 Ibidem, s. 94.
665 Ibidem, s. 97.
666 J. Tischner, Spór o istnienie człowieka, Kraków 1998, s. 24–25.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 301

Władza, z którą mieliśmy do czynienia ostatnio, obiecywała jeszcze więcej.


Obiecywała coś, czego inne władze albo w ogóle nie obiecywały, albo obie-
cywały rzadko. Władza komunistyczna obiecywała czyste sumienie. Cokol-
wiek zrobisz w imię tej władzy, to będzie Ci wybaczone. Możesz zabijać
i nie zabijać, możesz rabować i nie rabować, możesz być ze swoją lub obcą
żoną – jeśli to wszystko będziesz robił w imię tej władzy, to pozbędziesz się
wyrzutów sumienia667.
Nadzieja w takim przypadku nie jest do niczego potrzebna, ba, stanowi nawet
zagrożenie dla władzy. Tym samym będzie ona robić wszystko, aby odebrać
jakąkolwiek nadzieję. Tischner dopatrywał się w tym źródeł rozpowszechnie-
nia postawy homo sovieticus, czyli świadomości człowieka-niewolnika. Wska-
zywał ponadto na to, że już u Hegla można spotkać pogląd, iż niewolnik nigdy
nie będzie upominał się o swoje, bo już dawno wyzbył się wszelkiej nadziei.
Jedynie potrafi szkodzić innym, którzy taką nadzieję jeszcze mają.
Ujawnia się przez to rys intelektualizmu etycznego, bo zło jest tu po prostu
rezultatem ludzkiej niewiedzy. Tischner w jednym ze swoich kazań wyraził to
dobitnie:
Zdarza się, że człowiek podda się „świadomości żebraka”. Świadomość że-
bracza to taka świadomość, która żywi się pragnieniem odwetu w stosunku
do drugiego człowieka, z tego tylko powodu, iż tamten dostał jałmużnę.
Świadomość żebracza była chorobą czasów komunizmu. Obracaliśmy się
wtedy między postawami żebraczymi a złodziejskimi. Szukaliśmy jakiegoś
wyjścia, aby nie żebrać i nie kraść, ale w gruncie rzeczy byliśmy skazani na
wyciąganie rąk do całego świata. Świadomość żebracza, to świadomość
porażonej wolności. Pragnie ona zemsty, odwetu, lecz nie za to, że ją spotka-
ła jakaś krzywda, ale raczej za to, że nie spłynęła na nią żadna łaska. Została
skazana na rozczarowanie668.
Dlatego człowiek niepozbawiony nadziei jest zawsze w jakiś sposób wolny.
Ten zaś, kto swą przyszłość wiąże z odbieraniem czegoś lub z czymś odebra-
nym innym, jest z konieczności tym owładnięty, zniewolony. Pomiędzy nimi
konflikt jest nieuchronny, ale powoduje go zawsze człowiek zniewolony. Moż-
na nawet zaryzykować stwierdzenie, że wedle Tischnera zadaniem filozofii
jest właśnie podtrzymywanie w ludziach nadziei, bo ona jest warunkiem ich
poczucia wolności, pełni człowieczeństwa. Tymczasem w Polsce Ludowej
667 J. Tischner, Wolność i posłuszeństwo, [w:] tenże, Miłość niemiłowana, Kraków 1993, s. 107.
668 J. Tischner, Stwarzanie człowieka, [w:] tamże, s. 101.

302 Wiek XX

owej nadziei nie dostrzegał. Obwiniał zatem panującą ideologię o zniewolenie


ludzkich myśli, co wprost prowadziło, wbrew przyświecającym nadziejom, do
potęgowania konfliktów pomiędzy ludźmi. Nieuchronną konsekwencją istnie-
jącego w kraju stanu rzeczy musiał być jego zdaniem
konflikt człowieka wolnego, wewnętrznie niezależnego, z człowiekiem znie-
wolonym. Sam widok człowieka wolnego będzie zawsze irytował tego, kto
nie zdołał się wyzwolić669.
Józef Tischner, gdy głosił: „stanąłem twarzą w twarz wobec naszego kryzy-
su nadziei”670, to właśnie miał na myśli, ten marazm i stagnację. To prawda, że
Polska nie była krajem wolnej myśli, ale przecież dostrzegał możliwość i wyra-
żał gotowość prowadzenia dialogu z każdym, także z marksistami. Nie jest tak-
że prawdą, że krytykował tylko marksistów, bo znany był początkowo bardziej
z krytyki stanowiska neotomistycznego, w którym gotowości do dialogu także
nie dostrzegał. A przecież zgodnie ze swoimi przekonaniami uważał, że
Nie można szukać prawdy o świecie nie pozbywając się złudzeń co do sa-
mego siebie, i nie można pozbywać się złudzeń co do siebie, nie szukając
prawdy o świecie671.
Zamknięcie się na dialog to jakby rezygnacja z życia, bo tylko w dialogu opar-
tym na prawdzie ludzie „odrzucają maski z twarzy, wychodzą z kryjówek, uka-
zują prawdziwe twarze”672. Zmiana jest więc zawsze możliwa, dopóki ludzie
chcą wziąć udział w dialogu. Dlatego jego krytyka marksizmu miała zupełnie
inny wymiar niż pozostałych polemistów. Dostrzegał fakt, że marksiści też
chcieli coś pożytecznego osiągnąć, propagując swoje koncepcje. Właśnie dla-
tego dialog wydawał mu się możliwy. Efekt dialogu jest bowiem zawsze ko-
rzystny dla wszystkich, którzy w nim uczestniczą:
Wolność przychodzi po spotkaniu drugiego człowieka. Kiedy niewolnik spo-
tyka człowieka wolnego, albo go za tę jego wolność znienawidzi, albo sam
staje się wolny673.

669 A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, Między Panem a Plebanem…, s. 147.


670 J. Tischner, Myślenie według wartości…, s. 11.
671 Tamże, s. 471.
672 J. Tischner, Etyka solidarności oraz Homo sovieticus, Kraków 1992, s. 11.
673 A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, Między Panem a Plebanem…, s. 290.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 303

Dialog więc zawsze otwiera nadzieję, zatem Tischner nigdy nie postulował
unicestwienia marksizmu, ale poszukiwał drogi prowadzącej do konstruk-
tywnego i równoważnego dialogu. Warunki, jakie w owym czasie istniały, za-
przeczały zwłaszcza jego równoważności. A jednak taką przestrzeń do dialogu
ostatecznie udało mu się otworzyć. Trafnie ocenił ten stan rzeczy Jan Woleń-
ski, twierdząc:
Prawdziwym ewenementem stał się dialog marksistów z filozofią katolic-
ką, popularny zwłaszcza w latach osiemdziesiątych i rekomendowany także
przez wpływowych myślicieli katolickich, przede wszystkim ks. Józefa Ti-
schnera (1931–2000). Obie strony wskazywały, że zarówno marksizm, jak
i doktryna katolicka (przynajmniej w jednej z jej interpretacji) mogą współ-
tworzyć filozofię pracy674.
Autor Filozofii dramatu, snując swe rozważania wokół miejsca nadziei
w życiu człowieka, zauważał także jej ścisły związek z pracą wykonywaną
przez ludzi. Doceniał także to, że to właśnie marksizm zapoczątkował nadzie-
ję związaną z jej wyzwoleniem. Pisał o tym następująco:
Kształtując teoretyczne i praktyczne zręby nadziei wyzwolenia pracy, nowo
powstały marksizm ożywiał tym samym i umacniał podobną nadzieję, jaka
spontanicznie rodziła się w każdym uciśnionym człowieku. Miało to różne
następstwa. Jednym z nich było to, że sam marksizm bywał i musiał być oce-
niany poprzez pryzmat tej nadziei, z której wyrósł i którą ożywił. […] Oczeki-
wania ludzi uciśnionych wydobywają na plan pierwszy przede wszystkim to,
co bezpośrednio lub pośrednio wiązało się z pojęciem wyzysku pracy. Trzeba
to mocno podkreślić: marksizm przynosił odpowiedź na oczekiwania nadziei
dlatego, bo zawierał precyzyjną definicję wyzysku pracy, bo ukazywał jego
źródła i wyjaśniał sposoby jego zniesienia675.

Praca jako znak człowieczeństwa


W pierwszej kolejności Tischner postawił przed sobą pytanie, co mogło
spowodować, że marksizm „uwiódł” tylu ludzi? Odpowiedzi na nie szukał
nie tylko w analizach prac współczesnych mu marksistów. Sięgnął również do
„młodego Marksa” i w jego młodzieńczych pracach znajdywał część odpowie-
674 J. Woleński, Filozofia polska po 1945 roku, [w:] J. Skoczyński, J. Woleński, Historia filozofii
polskiej, Kraków 2010, s. 538.
675 J. Tischner, Marksizm a osobowość, „Znak” 1976, nr 5 (263), s. 652.

304 Wiek XX

dzi, bo to wówczas kształtowała się swoista filozofia pracy późniejszego autora


Kapitału. Podkreślał w tej myśli także odczytane, nieprzemijające przesłanie:
Nigdy jednak nie było tak w tekstach Marksa, żeby walka o chleb zastępo-
wała walkę o sprawiedliwość czy walkę o prawdę. Walczyło się o chleb nie
po to, żeby człowiek mógł jeść, tylko po to, aby dzięki posiadaniu chleba czy
mieszkania mógł sięgnąć po wartości duchowe. Widać to było w samej kon-
cepcji pracy u Marksa, gdzie szczytem pracy, wzorem pracy była twórczość
artystyczna, a zatem twórczość specyficznie duchowa676.
Tischner sam przyznawał się nawet do pewnej fascynacji marksizmem.
Z jednym jednak zastrzeżeniem, nie fascynował go nigdy materializm dia-
lektyczny czy historyczny, ale etos, jaki w sobie zawierał. Nie interesowały
go zatem aspekty teoretyczne, ale aksjologiczne. Można nawet powiedzieć,
że historiozoficzne przesłanie marksizmu było dla niego zupełnie obce, a ra-
czej postrzegał je nawet nie jako utopię, ale jakby hipnotyzowanie ludzi, aby
podążali w kierunku, który prowadzi w nieznane. Niemniej jednak etos za-
wsze wiąże się ze wspólnie podzielanymi wartościami, a marksizm propono-
wał stosunkowo atrakcyjny system wartości, którego uwieńczeniem miało być
pełne wyzwolenie ludzkiej pracy.
Zwrócił ponadto uwagę, że „marksizm pojęty przede wszystkim jako filo-
zofia pracy narodził się z buntu człowieka przeciwko wyzyskowi pracy ludz-
kiej”677. Jego powstanie było więc naturalnym rezultatem pozbawionego prze-
słania etycznego, a zatem uprzedmiatawiającego ludzi, systemu kapitalizmu
wolnokonkurencyjnego. I wszelkie zło obecne w tym systemie zaważyło na
treściach marksizmu. Dlatego jest w nim obecne także przyzwolenie na wy-
zysk, który werbalnie marksiści zwalczali. Wyzysk był dla niego zaprzecze-
niem dialogu, bo sama praca stwarzała wyjątkową przestrzeń. Stąd analizując
treść jednej z głośnych prac francuskiego marksisty Luciena Sève’a stwierdził:
Wyzysk jest zawsze tragedią w bezpośredniej sferze kontaktu człowieka
z człowiekiem. Jest jedną z najbardziej radykalnych form zakłamania owego
stosunku678.
Zastanawiając się nad tym, dlaczego naczelne początkowo zadanie zwal-
czania wyzysku pracy w realnym socjalizmie w ogóle nie było realizowane,
676 J. Tischner, Etyka a historia. Wykłady, Kraków 2008, s. 392.
677 J. Tischner, Polski kształt dialogu…, s.132.
678 J. Tischner, Marksizm a osobowość…, s. 664.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 305

zauważył: „Rzeczywistym tworzywem, z którego buduje się człowiek, jest nie


siła materii, lecz wartości, które nadają siłom materii kierunek i sens”679. Za-
tem zdaniem Tischnera Marks źle zinterpretował Heglowską dialektykę, gdyż
w rezultacie sprzeczności powstaje nie jakaś nowa „większa siła” przetwa-
rzająca potem świat, lecz „nowa jakość moralna”. Dlatego ostatecznie celem
marksistów jest pogoń za siłą, którą dostrzegają tylko w opanowaniu mate-
rialnej rzeczywistości. Praca zaś z samego założenia jest miejscem swoistego
dialogu z drugim, a jako działalność pokojowa wymaga nie siły, ale współ-
działania. Zauważył, że przez dominację marksizmu w polityce i gospodarce
praca która od zarania dziejów była uznawana za najbardziej pokojową ze
wszystkich ludzkich czynności, staje się tym samym, czym jest wojna i wo-
jenne rzemiosło680.
Stąd marksistowska koncepcja pracy zakładała wedle Tischnera, że „soli-
darność jest tu przede wszystkim solidarnością w walce, więc solidarnością
przeciw komuś”681. Dlatego w jego pracach spotykamy nawet wskazania, że
marksizm pozwala także na wykorzystanie pracy jako narzędzia walki. Praca
może być bowiem użyta także jako oręż przeciwko komuś.
Tischner dostrzegał w koniecznym dziele przebudowy ludzkiego świata
potrzebę wyjścia poza materialną perspektywę, której marksiści tak kurczowo
się trzymali. Przy takim postrzeganiu świata siła i walka stają się atrybutami
pracy, a zapomnieniu ulega jej dialogiczna natura. W jego przekonaniu, to nie
jakaś „nadbudowa”, a transcendencja stwarza człowieka. To człowiek sam
musi wyjść poza materialną otoczkę swego bytowania, bo nie odbywa się to
automatycznie. A transcendencja możliwa jest tylko wówczas, gdy jego życiem
pokierują wartości. Dlatego proces wdrażania do pracy jest także procesem
nabywania nowych wartości, rozszerzania ludzkich zdolności i zmiany sposo-
bu postrzegania świata.
Jest to zarazem problem zdolności transcendowania – umiejętności widzenia
tego, co jest w świetle tego, co być powinno a następnie w świetle tego, co
być może. Transcendowanie jest podstawowym źródłem i warunkiem mocy,

679 Tamże, s. 667.


680 J. Tischner, Wprowadzenie do dialogu o etyce pracy, [w:] J. Tischner, A. Lenkiewicz, Kłamstwo
polityczne, „Zeszyty Studium Społecznego Duszpasterstwa Ludzi Pracy w Stalowej Woli”
1988, nr 1, s. 41.
681 Tamże, s. 43.

306 Wiek XX

która przeczuwając jutro, zarazem jutro przywołuje. Przebudowa świata wy-


maga nie tylko koncentracji sił, ale również świateł nadziei682.
Owa przebudowa wymaga jednak człowieka wolnego, bo tylko wolny człowiek
jest w stanie wejść w niewymuszoną relację z innym i dostrzec nadzieję lep-
szej przyszłości.
Nie dostrzegał jednak takiej możliwości w realnym socjalizmie, w którym
jego zdaniem:
Zniknęła naturalna harmonia pracy, załamała się jej organizacja, rozwiał się
gdzieś podstawowy projekt pracy. Praca przestała być twórczością, a stała
się coraz bardziej marnotrawstwem surowców i wysiłku ludzi683.
Aby temu zapobiec, nie wystarczy indywidualny wysiłek jednostek. Potrzebna
jest „solidarność pracy”, którą pojmował jako „etyczną świadomość więzi,
która ma aksjologiczny charakter”684. Połączenie się w niej jest całkowicie do-
browolne, ale więź ta eksponuje dwa możliwe sposoby jej traktowania. Pierw-
szy z nich to praca pojmowana jako solidarność z ludźmi potrzebującymi.
Każda praca bowiem ma u swej podstawy cel, dla którego jest wykonywana,
a jest nim zawsze zaspokojenie jakiejś potrzeby drugiej osoby. W taki sposób
powstaje naturalny związek pomiędzy pracującym a korzystającym z rezulta-
tu jego pracy. Zatem praca wykonywana w oderwaniu od drugiego łatwo staje
się bezsensowną czy też beznadziejną. Drugie rozumienie istoty pracy polega
na samej współpracy między pracującymi, a istotą jego jest przepływ infor-
macji. Zaburzenia tego przepływu także mogą spowodować, że praca staje
się bezsensowna. Pozbawienie procesu pracy obu uspołeczniających wymia-
rów pozbawia ją nie tylko dialogicznego wymiaru, ale zwłaszcza powoduje, że
przestaje ona wzbogacać człowieka, uświęcać jego istotę.
Niemniej jednak był przekonany, iż wiązanie godności człowieka wyłącz-
nie z udziałem w społecznym procesie pracy nie tylko pozbawia go możliwości
rozwijania wszystkich przyrodzonych wartości, ale niejako uprzedmiotawia,
czyniąc z niego tylko element procesu pracy. Jest to zatem jego degradacja,
czyniąca go „człowiekiem jednowymiarowym”, jak to ujął Herbert Marcuse.
Stąd też: „Dla chrześcijaństwa cała marksistowska wizja godności człowie-

682 J. Tischner, Marksizm a osobowość…, s. 668.


683 J. Tischner, Polska jest ojczyzną. W kręgu filozofii pracy, Paris 1985, s. 41.
684 J. Tischner, Wprowadzenie do dialogu o etyce pracy…, s. 42.
7. Pomiędzy filozofią a ideologią 307

ka jest w gruncie rzeczy zamaskowaną formą tej degradacji”685. Obrazowo to


przedstawił pisząc o marksistowskim ideale pracy pozbawionej piękna, czyli
niewzbogacającej ludzkiej osobowości. Miarą takiej pracy jest mechaniczna
skuteczność, praca taka nie doskonali człowieka a pozbawia go prawdziwie
ludzkich atrybutów. Pisał o tym:
Po ulotnieniu się piękna pozostaje w świecie sama tylko użyteczność. Mło-
tek jest użyteczny do przybicia gwoździa, gwóźdź jest użyteczny do przybicia
w ścianę, ściana jest użyteczna do odgrodzenia od dalszej przestrzeni, […]
wszystko kręci się w błędnym kole686.
Uprzedmiotowienie człowieka ma zatem ontologiczny charakter, gdyż
wprost wynika z materializmu dialektycznego, w którym ludzka świadomość
była naturalnym produktem ewolucji materii. Istota człowieczeństwa nie wy-
rażała się więc w jednostkach, tylko w gatunku. Jednostka w tej sytuacji nie
miała znaczenia, liczył się tylko kolektyw. Obrazowo Tischner opisał sytuację
człowieka w ujęciu marksizmu następująco:
Marksizm bronił ideałów kolektywizmu. Mówiono: istota człowieka znajdu-
je się poza człowiekiem, w całokształcie stosunków społecznych. Człowiek
wzięty sam dla siebie jest materią, jest więc zasadniczo tej samej natury,
co otaczający świat. Człowiek jako istota materialna jest najbardziej pla-
stycznym tworzywem dla pracy. Praca uczłowieczyła małpę i nadal czyni
człowieka pełnym człowiekiem. Społeczno-ekonomiczna „baza” wyznacza
zakres wolności człowieka. Wolność człowieka sprowadza się ostatecznie do
rozumienia konieczności i wyzyskania jej dla wzrostu siły i produkcji687.
Krytyka marksizmu wykraczała zatem poza antropologię filozoficzną
i etykę, choć zarzuty tego typu pojawiały się najczęściej w pracach Tischnera.
Dostrzegał, że marksizm zajmuje się człowiekiem, ale tak jakby stanowił on
tylko jeden z elementów „bazy” tym się różniących od reszty jej elementów,
że może tworzyć jej „nadbudowę”. Ale skoro według marksistów byt kształ-
tuje świadomość, to owa „nadbudowa” tak naprawdę dalej pozostaje częścią
„bazy”. Wyciągnął stąd wniosek, że skoro w wyniku procesu alienacji re-
zultaty twórczej pracy człowieka zyskują nad nim władzę, to pozbawiają go
również wolności. A zatem wolność, to uświadamiana konieczność, z tym że
685 J. Tischner, Próby dialogu…, s. 284.
686 J. Tischner, Polska jest ojczyzną…, s. 134.
687 J. Tischner, Próby dialogu…, s. 285. Pisał o tym również na s. 291.

308 Wiek XX

podyktowana przez czynniki potencjalnie zależne od człowieka. Analizując


proces pracy Tischner zauważył, że
człowiek jest bytem, który posiada w sobie swą własną istotę. Praca wyalie-
nowana to taka praca, która zostaje w sprzeczności z istotą człowieka. Teo-
ria wyzysku zakłada więc określoną antropologię. Założenie takie pozostaje
jednak w sprzeczności z zasadniczą tezą marksizmu, w której akcentuje się,
że wszystko jest tworzywem dla pracy, również istota człowieka. Istota czło-
wieka będąc wytworem pracy społecznej, nie może stanowić jakiejś absolut-
nej normy dla owej pracy688.
Dlatego materializm historyczny uzasadniany teorią wyzysku jest pozba-
wiony treści antropologicznych, co czyni sam marksizm koncepcją kaleką,
tylko quasi-filozoficzną. Stąd zgadzał się z Leszkiem Kołakowskim, który
marksizm uznał za oparty na wierze a nie na nauce. Idąc dalej, również zasad-
nicze jego pojęcia: „baza” i „nadbudowa” są elementami tej wiary, a w ślad za
tym również marksistowska historiozofia. Tischner uważał bowiem, że mark-
sistowskie „dzieje ludzkości nie dają się pojąć”, i pojąć także się nie dadzą
relacje pomiędzy bazą a nadbudową.
Tischner dostrzegał jednak, że praca jest dla marksistów polskich poję-
ciem na tyle uniwersalnym, że dialog można z nimi prowadzić przede wszyst-
kich wokół jej pojmowania. Zauważał też, że otwarcie tego środowiska na
dialog rośnie w miarę upływu czasu, począwszy od Października 1956, który
był dla nich szokiem, bo wówczas pojęli, że legitymizowali nieludzki ustrój.
Drugi szok według Tischnera przeżyli podczas obrad II Soboru Watykań-
skiego, gdy okazało się, że Kościół zmienił się, wyciągnął wnioski z błędów
przeszłości, a na dodatek dokonał symbolicznego rozliczenia się z nią. Tym
samym przestał być łatwym celem do prowadzenia ataków, ale i tak w su-
mie to Kościół pozostał zwycięski, bo jego przewiny kryła odległa historia.
To stanowiło wymarzony moment do podjęcia dialogu, a jednak nie został on
podjęty. Nietrafna była zatem diagnoza Włodzimierza Lebiedzińskiego, który
wychodząc z marksistowskich pozycji starał się wykazać nietrafność Tischne-
rowskich analiz, imputując mu postawienie niemożliwych do zaaprobowania
warunków wstępnych przed rozpoczęciem dialogu. „Innymi słowy, przesłanką
dialogu powinna być likwidacja socjalizmu i marksizmu w Polsce. Z kim za-

688 J. Tischner, Polski kształt dialogu, Kraków 2002, s. 11.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 309

tem J. Tischner zamierzałby toczyć dialog?”689. Zarzucił mu dalej też „skrajnie


negatywny stosunek” do takiego dialogu, sarkastycznie oceniając, że byłby
on możliwy tylko „na kolanach przed J. Tischnerem”690. Tymczasem każdy
dialog jest możliwy tylko wówczas, gdy obie strony w ogóle wiążą jakąś na-
dzieję z jego prowadzeniem, nie stawiają warunków wstępnych i szanują au-
tonomię drugiej strony. Niemniej jednak W. Lebiedziński stwarzał wrażenie
w swej publikacji, że ten dialog dla marksistów jest możliwy ze wszystkimi,
z wyjątkiem Józefa Tischnera. A przecież filozofowi z Łopusznej wcale nie
chodziło o udział w takim dialogu, bo swoje stanowisko wówczas zdążył już
wygłosić. Inaczej mówiąc, skoro inicjatywa nie została podjęta dobrowolnie,
dialog toczył się pod przymusem, co dobitnie wykazał właśnie 1980 r. Nie
doszło więc do tego, na czym Tischnerowi zależało najbardziej, do zintegro-
wania całego społeczeństwa wokół kanonu wspólnie wyznawanych wartości.
Ale aby do tego doszło, musi być spełniony jeden warunek, ludzie muszą
na nowo otrzymać swoją wolność, a wraz z nią odzyskają też nadzieję. Tego
warunku marksiści nie chcieli spełnić tylko dlatego, by utrzymać swoją do-
minująca pozycję. Dlatego dialog był pozorowany, bo nie może dojść do niego
pomiędzy panem a niewolnikiem. Oczywiście nie chodziło mu o niewolnic-
two typu antycznego, ale o duchowe zniewolenie, za które właśnie obwiniał
marksistów. „Niewolnictwo nie jest poza człowiekiem, lecz w człowieku. Aby
się wyzwolić, człowiek musi wznieść się ponad samego siebie”691. Do tego wy-
zwolenia potrzebne jest jednak traktowanie pracy jako płaszczyzny dialogu.
Nie trzeba zatem dokonywać rewolucji, trzeba wyzwolić ludzką pracę, otwo-
rzyć ludziom oczy na wartości, o których istnieniu już zapomnieli, a w ślad za
tym praca rzeczywiście będzie uświęcać człowieka. Stanie się także miejscem,
gdzie przejawiają się i tworzą wartości moralne. Inaczej mówiąc, pracę nale-
ży uetycznić, przepełnić wartościami. Niedostatki etycznego wymiaru pracy
skutkują bowiem jej chorobą, patologiami pracy. Tischner pisał wówczas:
Choroba pracy powstaje wtedy, gdy naturalny ciężar pracy – walka człowie-
ka z tworzywem, zostaje pomnożony przez drugiego człowieka, pozornego
współpracownika692.

689 W. Lebiedziński, Tischnerowska metoda krytyki socjalizmu, Warszawa 1987, s. 260.


690 Tamże, s. 261.
691 J. Tischner, Polski kształt dialogu…, s. 147.
692 J. Tischner, Etyka solidarności…, s. 29.

310 Wiek XX

Tischner na potwierdzenie swego stanowiska wysunął tezę, w której wy-


zysk metaforycznie przyrównał do kradzieży, po to, aby wykazać, że bez etycz-
nego wymiaru nie można mówić o pracy: „Etyka jest integralną częścią pracy.
Złodziej nie pracuje, choć bardzo się męczy”693. Pracą w wymiarze społecz-
nym nikt nie może więc władać tak, jak to się dzieje w realnym socjalizmie,
korzystającym wprost z marksizmu. Takie władanie czyni z niej materię po-
słuszną woli decydenta, a tymczasem gdy z procesu pracy znika drugi, to sta-
je się ona czynnością mechaniczną, za którą pracujący nie chce a nawet nie
może ponosić odpowiedzialności. Tischner twierdził zatem:
Nie w tym rzecz, co jest a co nie jest „własnością” człowieka, ale w tym, za
co człowiek czuje się lub nie czuje odpowiedzia1ny. Rozwój jednostki nie
po1ega bowiem na rozwoju w niej poczucia własności, czy nawet poczucia
władania, lecz na dojrzewaniu poczucia odpowiedzialności. Człowiek jest
odpowiedzialny za coś i wobec kogoś. Dzięki temu otwiera się przed czło-
wiekiem świat wartości. Są wartości, nad którymi człowiek ma panować,
i są wartości, którym ma być poddany. Dialektyka sił musi ustąpić przed
dialektyką wartości694.
W Polskim kształcie dialogu analizował wiele prac polskich marksistów
i ostatecznie ocenił je jako mierne.
Marksistom brakuje intelektualnej ciekawości, zmysłu problematyzacji tego,
co pozornie oczywiste, brakuje precyzji pojęciowej – słowem brakuje filozo-
ficznego rzemiosła695.
Wbrew pozorom nie był to wcale najpoważniejszy zarzut. Znacznie dotkliwiej
musiała być odebrana prawdziwa przecież konstatacja, że:
Marksizm w Polsce przestał być myślą demaskującą wyzysk pracy i inspiru-
jącą przemiany społeczne w kierunku jego zniesienia, a stał się myślą na-
stawioną na jeden główny cel – na usprawiedliwienie aktualnego systemu
i jego wad jako obiektywnych konieczności696.
Niemniej jednak nawet taka sytuacja nie pozbawiła pracy jej dialogicznego
wymiaru, a zatem wystarczyłoby znieść wyzysk pracy, aby na powrót towarzy-

693 J. Tischner, Świat ludzkiej nadziei, Kraków 1992, s. 85.


694 J. Tischner, Marksizm a osobowość…, s. 666.
695 J. Tischner, Polski kształt dialogu…, s. 177.
696 Tamże, s. 259.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 311

szyły jej wartości, aby na powrót stała się etyczną. Przesłanki dialogu wokół
pracy ciągle istnieją, ale ten dialog nie może mieć wymiaru czysto teoretycz-
nego, bo sam proces pracy zawsze wiąże podmiot pracujący z przedmiotem
pracy. W ślad za toczącym się dialogiem muszą iść stosowne przemiany ota-
czającej rzeczywistości. Podstawą tego dialogu powinna być oczywiście praca:
Trzeba o tym pamiętać: polska praca jest. Nie jest tak, żeby ją dziś tworzyć
z niczego. Ona jest. Ona potrzebuje uzdrowienia, ale nie wskrzeszenia z mar-
twych697.

Dialogiczny wymiar ludzkiej pracy


Przekonanie o dialogicznym charakterze pracy dla Tischnera wyni-
ka wprost z jej uspołeczniającego charakteru, bowiem „Praca nie może lu-
dzi dzielić, lecz musi ich ze sobą łączyć”698. Analizował też proces pracy pod
względem historycznym i stwierdził:
Wydaje się, że praca w swojej nowożytnej postaci upodobnia się coraz wy-
raźniej do szeroko pojętego dialogu człowieka z innym człowiekiem. Może-
my nawet powiedzieć: praca jest wręcz dialogiem699.
Nic zatem dziwnego, że wedle Tischnera praca jest „szczególną formą roz-
mowy człowieka z człowiekiem, służącą podtrzymaniu i rozwojowi ludzkiego
życia”700.W innym miejscu zaś wskazał: „Praca jest komunikacją międzyludz-
ką i dlatego właśnie w człowieku, przede wszystkim w człowieku, a nie gdzie
indziej, należy szukać kryteriów jej oceny”701. Dlatego trudno jest wskazać
na jakieś konkretne zalecenia autora Filozofii dramatu, które niejako odgór-
nie wzbogacały pracę o walory dialogiczne. Człowiek pracując bowiem „jest”,
a to, że coś ze swej pracy ma, powinno być dla niego drogą dalszego „stawania
się”, wzbogacania swego człowieczeństwa. Można oczywiście pracować za ko-
goś, ale nawet tak pracując wzbogacamy tylko siebie. To w samych ludziach
musi pojawić się gotowość do dialogu, chęć skorzystania ze swej wolności.
Nikt im tego w postaci gotowej nie da, a najłatwiej takie więzi powstają w pro-
cesie pracy.
697 J. Tischner, Polska jest ojczyzną…, s. 111.
698 Tamże, s. 41.
699 J. Tischner, Wprowadzenie do dialogu o etyce pracy…, s. 48.
700 J. Tischner, Etyka solidarności…, s. 19.
701 J. Tischner, Świat ludzkiej nadziei,… s. 90.
312 Wiek XX

Tischnerowska koncepcja pracy jednak w jakiś sposób koresponduje


z ujęciem marksistowskim. Słynna rozprawa Engelsa Rola pracy w procesie
uczłowieczenia małpy znajduje swoje odbicie i w tej koncepcji:
Praca może robić z człowieka wszystko. Może człowieka uczłowieczyć i może
człowieka odczłowieczyć. Praca tworzy, a człowiek wzięty wyłącznie jako ma-
teria jest tworzywem. Prawidłowa praca tworzy prawidłowych ludzi. Praca
nieprawidłowa, czyli wyzyskiwana, tworzy ludzi niepełnosprawnych702.
Sama świadomość tego, że produkt pracy własnych rąk zaspokoi cu-
dzą potrzebę, czyni cały proces pracy także wyjątkowym miejscem spotkań
z drugim. Tischner starał się nadać temu teoretyczną podstawę, ugruntowaną
w Heglowskiej dialektyce:
dialektyczny jest przede wszystkim stosunek człowiek do tworzywa, a na-
stępnie człowieka do człowieka w procesie pracy. Tworzywo jest antytezą
pracującego człowieka. W wyniku procesu pracy powstaje synteza w postaci
produktu pracy […]. Zamiana ta idzie tak daleko i tak głęboko, że praca
wprost tworzy człowieka703.
W pracy zatem zawarte są wszelkie przesłanki, aby wokół niej toczył się
dialog. Jest to zarówno w interesie społecznym, jak i interesie jednostek. I to
wszystkich jednostek, niezależnie od tego czy same biorą udział w proce-
sach pracy, czy tylko korzystają z jej owoców. Dlaczego zatem ten dialog toczy
się tak opornie? Odwołując się do przykładu Leszka Kołakowskiego, który
w 1962 r. na posiedzeniu krakowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Filo-
zoficznego starał się zdezawuować teorię wartości wypracowaną przez Roma-
na Ingardena, Tischner wypowiedział słowa, które doskonale charakteryzują
podejście do dialogu polskich marksistów: „W świecie Kołakowskiego wciąż
więcej było do zmieniania, niż do poznawania”704. Zmiana jest pożądana, ale
nie może być celem z góry zakładanym. Nie chodziło tu tylko o zachowanie
tradycji, ale o zwykły szacunek dla drugiego człowieka, który ma jakieś po-
glądy mogące być w sprzeczności z naszymi poglądami. Ten drugi ma takie
same prawo w coś wierzyć i być o tym przekonany, jak my sami sobie takie
prawo przyznajemy. Tego wymaga sprawiedliwość, a zatem wartości ujawnia-
ją się w dialogu, a nie w zmianach za wszelką cenę. Jedyną zatem podstawą
702 J. Tischner, Wybrane problemy filozofii człowieka…, s. 13.
703 J. Tischner, Polski kształt dialogu…, s. 50.
704 Tamże, s. 145.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 313

regulującą relacje pomiędzy ludźmi musi być etyka. Marksizm nie mógł stać
się podstawą do nawiązania dialogu, bowiem dla Tischnera był pozbawiony
treści etycznych. Nie mogło być zresztą inaczej, skoro centralne miejsce przy-
znawał zawsze walce o „coś”. Pisał zatem:
Kluczem do zrozumienia mechanizmów rządzących komunistycznym syste-
mem władzy jest znaczenie słowa „mieć” – „mieć chleb”, „mieć władzę”,
„mieć człowieka”, „Ma władzę” ten, kto „ma człowieka”. Ale jak można mieć
człowieka? Można go „mieć”, dysponując środkami, bez których człowiek
nie może żyć705.
Dlatego też uważał, że w socjalizmie zamiast tradycyjnego kapitalizmu
powstał „kapitalizm państwowy”, a stąd wyzysk pracy wcale nie zniknął, tylko
przybrał inną formę. Jednym z przykładów owego wyzysku jest sama koncep-
cja „dyktatury proletariatu”, która przecież pozwala jednym zabierać i dawać
drugim tylko z tego powodu, że obligatoryjnie przyznaje sobie monopol na
sprawiedliwość. Skoro sprawiedliwe jest państwo, bo ma na to monopol, to
człowiek nie może już takim być. Zatem zostaje on niejako odgórnie pozba-
wiony możliwości wykazania się swoją sprawiedliwością, możliwości bycia
dobrym. Dlatego marksiści zarazem zakładać musieli, że każdy człowiek z sa-
mej natury jest zły.
A skoro jako człowiek nie jest w stanie być dobry, to nie powinien chcieć być
wolny. Po co mu wolność, jeśli dobro zostało mu odmówione706.
Tischner zauważał też, że w społeczeństwie komunistycznym nie było go-
towości ani oczekiwania na dialog. Tłumaczył sobie ten fakt następująco:
Komunizm twierdził, że człowiek jest w całości „produktem społecznym”
i jako taki jest „własnością społeczeństwa”. Człowiek może rozporządzać
sobą, ale jedynie w tych ramach, jakie wyznacza mu „komuna”707.
Nie będąc wolnym, człowiek nie chciał też tego stanu zmieniać. Przenosiło się
to także na relacje z państwem, które miało monopol na wszystko, a na doda-
tek nie miało żadnego interesu, aby utracić swą dominującą pozycję. Z uwa-
gi na taki monopol na linii państwo – obywatel występuje tylko monolog,

705 J. Tischner, Spór o istnienie człowieka…, s. 41–42.


706 Tamże, s. 65.
707 J. Tischner, Etyka Solidarności oraz Homo sovieticus…, s. 235.

314 Wiek XX

a państwo całkowicie podporządkowuje sobie jednostki. Tischner twierdził


bowiem, że
podobnie jak nie ma spotkań między panem a niewolnikiem – stosunkiem
tym rządzi dialektyczna reguła przeciwieństw – tak nie ma spotkań między
pogardzającym a pogardzanym708.
Praca zniewolona ukształtowała pewien typ pracownika, a ponieważ wszy-
scy pracowali w taki sposób, społeczeństwa realnego socjalizmu zdominowała
postawa „bierniaka”, która w filozofii Tischnera zyskała nazwę Homo sovieti-
cus. Ona przetrwała nawet realny socjalizm. Wedle autora Filozofii dramatu:
Homo sovieticus to człowiek zniewolony, ubezwłasnowolniony, pozbawiony
ducha inicjatywy, nie umiejący myśleć krytycznie. [...]. Homo sovieticus to
dziś człowiek, który wszystkiego oczekuje i domaga się od państwa, który
nie chce i nie umie swego losu wziąć we własne ręce709.
Nie brał zatem odpowiedzialności za nikogo, nawet za samego siebie. Trafna
zatem wydaje się diagnoza, że „Homo sovieticus” to ktoś, kto „nie chce i nie
pragnie być człowiekiem wolnym, chce nadal pozostać w niewoli”710.
Wedle Tischnera każdy dialog ma zatem swoje prawidłowości, a nie-
chęć strony przeciwnej do udziału w nim także ma swoje uzasadnienie. Jeśli
zaś strona wzywana do dialogu nie czyni żadnego wysiłku, aby w nim wziąć
udział, jego efekty mogą daleko odbiegać nie tylko od oczekiwań, ale i mogą
zostać pozbawione sensu. Tego typu przemyślenia doprowadziły autora Filo-
zofii dramatu do odważnego sformułowania pytań:
Po co jest potrzebny marksizm? I komu jest potrzebny marksizm? Dwa te
pytania zdają się streszczać aktualną sytuację naszego dialogu – określać
ostatecznie jego polski, współczesny kształt711.
Nie chodziło mu o to, aby tylko rozmawiać, ale o to, aby coś z takich spo-
tkań dobrego wynikało dla Polski i dla Polaków. Warunkiem wstępnym było
jednak określenie tego, co tym dobrem jest. Tym wspólnym dobrem dla Tisch-
nera czy Bocheńskiego i im podobnych była Polska. To był dla nich jedyny wa-
runek wstępny rozpoczęcia dialogu. Problem jednak polegał na tym, że druga
708 J. Tischner, Filozofia dramatu, Kraków 2006, s. 54.
709 J. Turowicz, Pamięć i rodowód, „Tygodnik Powszechny” 1993, nr 45.
710 W. Bożejewicz, Tischner. Poglądy filozoficzno-antropologiczne, Warszawa 2006, s 141.
711 J. Tischner, Polski kształt dialogu…, s. 159.

7. Pomiędzy filozofią a ideologią 315

strona nie mogła czy też nie chciała tego zrozumieć i sytuację, jaka miała miej-
sce w 1980 r. rozpatrywała tylko jako ustępowanie przed większą siłą, a nie
jako pomnażanie wspólnego dobra. Pojawiały się wówczas hasła, które w ów-
czesnych realiach musiały brzmieć wyjątkowo nie na miejscu, jak np. „socja-
lizmu będziemy bronić jak niepodległości ojczyzny”. Nie było więc miejsca na
rzetelny dialog, bo wedle Tischnera: „Dialog rzetelny to taki dialog, w którym
przejawia się dialektyka koncepcji źródłowej, zatem dialog zarazem uznający
rację drugiego, jak poddający krytyce ową rację”712. Kiedy jednak wreszcie do
jakiegoś dialogu doszło, okazało się, że filozof miał rację, bo w Polsce ludzie,
których dzieliło tak wiele doszli we wspólnym interesie do porozumienia. Ale,
co istotne, sami z tego porozumienia wielkich korzyści nie osiągnęli, wygrał
wspólny interes – Polska. A jednak Tischner dostrzegł, że ci, w interesie któ-
rych dialog się toczył, stracili najwięcej, zamiast zyskać. Po czerwcu 1989 r.
ludzie stali się wolni, mogli już decydować za siebie, ale oczekiwany przełom
nie nastąpił. W Etyce solidarności ubolewał, że współcześnie praca znowu tra-
ci swoje znaczenie, bo znowu niesie za sobą cierpienie człowieka.
Najczęściej jest to cierpienie człowieka pracującego, lecz może również
wchodzić w grę ból tego, kto odbiera owoc pracy. Nie zawsze jest to cier-
pienie cielesne, lecz może to być cierpienie duchowe, np. doświadczenie
bezsensu pracy713.
Pozostawał jednak wierny swemu przekonaniu, że marksizm, jako pozba-
wiony przesłania etycznego, nie nadaje się do budowy żadnego normalnego
społeczeństwa, bo ten brak wypacza całą istotę i znaczenie etyki. Pytał więc:
Czy to tylko przypadek, tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że właśnie
marksizm stał się w naszych czasach filozofią, za pomocą której tak często
dokonywano usprawiedliwienia aktów zwyczajnego okrucieństwa? Czy to
nie ta filozofia umożliwiła, a nawet zainspirowała zastąpienie słów „zbrod-
nia” i „przestępstwo” słowami „błąd” i „wypaczenie”?”714.
Dlatego podstawą przemian musiał być inny system wartości. Ubolewał nad
tym, że chrześcijaństwo nie ma żadnej atrakcyjnej dla ludzi oferty w tym
względzie. Skłaniał się zatem przez pewien czas do liberalizmu, ale szybko
i na nim się zawiódł.
712 J. Tischner, Marksizm a osobowość…, s. 668.
713 J. Tischner, Etyka solidarności…, s. 31.
714 J. Tischner, Polski kształt dialogu…, s. 159.

316 Wiek XX

Tischner był przepełniony nadzieją na to, że my Polacy sami zbuduje-


my nowy, lepszy świat własnymi rękoma. Nic zatem dziwnego, że nie mógł
całkowicie zaaprobować kierunku przemian, które zostały zapoczątkowane
w latach 90. Tkwiło w nim wówczas romantyczne przekonanie o wielkości
geniuszu Polaków, którzy nie tylko są w stanie zbawić świat, ale w pierwszej
kolejności zbawią oczywiście siebie. Jeżdżąc po całym kraju dostrzegał, że
zmiany może i postępowały, ale ludzie stracili entuzjazm, który niegdyś to-
warzyszył im w pracy. To paradoksalne, ale zarzuty wobec marksizmu już
pod koniec pierwszej dekady transformacji wydały się nieważne, bo przecież
chodziło mu o ludzi zdolnych do współdziałania w imię wspólnie tworzonych
wartości. Nie chodziło mu przecież o własny interes, ale o Ojczyznę, którą ni-
czym romantycy traktował osobowo. Pisał więc rozgoryczony:
We mnie cierpi Polska. Nie ja cierpię, nie cierpimy my jako rodzina czy my
jako wspólnota przyjaciół, we mnie cierpi Polska. We mnie cierpi polska zie-
mia, gdy dostaje się do obcych rąk; we mnie cierpi polska fabryka, gdy włazi
w nią obcy kapitał; we mnie cierpi polska władza, gdy dostaje się w łapy
„czerwonych” i „różowych”715.
Czy można było pójść inną drogą, nadać inny kształt polskiemu dialogo-
wi? Człowiek jednak wątpliwości nigdy się nie pozbędzie, bo to jest naturą
każdego dialogu, że coś się traci, ale coś dużo ważniejszego zyskuje. Autor
Filozofii dramatu był przekonany, że poczucie niespełnienia będzie udzia-
łem wszystkich, tak jak i jego samego, gdy pisał: „nie zrobiłem tego, co zrobić
chciałem, nie zrobiłem tego, co zrobić mogłem, nie zrobiłem nawet tego, co
naprawdę trzeba było zrobić”716.

715 J. Tischner, W krainie schorowanej wyobraźni, Kraków 1997, s. 8.


716 J. Tischner, Myślenie według wartości…, s. 13.

8. FILOZOFIA NA EMIGRACJI

8.1. Zbigniew Antoni Jordan (1911–1977) –


szkic do filozoficznej biografii
Zbigniew Antoni Jordan to nazwisko, które nawet współczesnym histo-
rykom nauki rzadko kojarzy się z filozofią. Jego skomplikowane koleje losu
odzwierciedlają dylematy i rozterki inteligencji polskiej w okresie wojennym
i powojennym. W pewnym sensie była to postać tragiczna, gdyż skoncentro-
wał on swe naukowe zainteresowania na logice, a tymczasem burze dziejowe
zmuszały go do zajmowania się sprawami drugorzędnymi z jego punktu wi-
dzenia. Co istotne, był to również historyk filozofii polskiej, o czym zapomina-
ją dzisiejsi autorzy podręczników z tej dziedziny. Przypomnienie osoby, której
działalność naukowa została zdeterminowana uwarunkowaniami zewnętrz-
nymi, a nawet geopolitycznymi, powinno stanowić przyczynek do dalszej dys-
kusji nad polską filozofią emigracyjną, o której dorobku często milczą krajo-
we podręczniki. Nie może być bowiem ciągle udziałem historyków filozofii
bezradność Tymona Terleckiego, który tuż po śmierci Jordana bezskutecznie
starał się opracować jakąś syntezę biograficzną dotyczącą jego osoby, choć
osobiście uważał go za postać wyjątkową, a jego losy naznaczone piętnem
wojny za tragiczne. Terlecki kończył uwagi na temat swoich starań niewesołą
konstatacją:
Nie udało się znaleźć nikogo, kto by znał cały jego dorobek, orientował się
we wszystkich zakresach jego zainteresowań i działań, dobrowolnych i przy-
musowych, istotnych i marginalnych717.
Nie oznacza to wszakże, że na zaledwie kilku kartach da się przedstawić hi-
storię życia i dokonań naukowych osoby o tak bogatym życiorysie, jak Zbi-
gniew Jordan. Prezentowane opracowanie z konieczności ma więc charakter
tylko szkicu do filozoficznej biografii.
Zbigniew Antoni Jordan urodził się w 1911 r. Wielkopolsce, w Gołaszy-
nie. Pochodził z rodziny inteligenckiej z ziemiańskimi korzeniami a rodzice
zadbali o staranne wychowanie syna. Już jako młodzieniec związał się ze śro-
717 T. Terlecki, Dobrze myśleć – dobrze postępować, „Kultura – Instytut Literacki – Paryż” 1980,
nr 11, s. 106.

318 Wiek XX

dowiskiem czasopisma „Bunt Młodych”, które w marcu 1937 r. zmieniło na-


zwę na „Polityka”. Jordan wówczas nie mógł jeszcze wiedzieć, że ten epizod
wpłynie znacząco na całe jego życie718. Redaktorem naczelnym czasopisma
był bowiem sam Jerzy Giedroyć, a współpracowali z nim Adolf Bocheński
oraz Stefan Kisielewski. Dalsze koleje losu zaprowadziły Jordana na Uniwer-
sytet Poznański. Jego praca magisterska zrealizowana na tej uczelni poświę-
cona była krytycznej analizie zdań psychologicznych w filozofii Tadeusza Ko-
tarbińskiego i została wysoko oceniona, w efekcie czego ukazała się drukiem
w 1935 r. w specjalistycznym wydawnictwie psychologicznym719. Była to za-
razem próba krytyki reizmu Kotarbińskiego. W trakcie studiów zdolny stu-
dent zainteresował pracującego na tym uniwersytecie przedstawiciela szkoły
lwowsko-warszawskiej prof. Stefana Błachowskiego, który piastował tam Ka-
tedrę Psychologii. W świetle dostępnych materiałów wiadomo, że w 1935 r.
Jordan był już formalnie doktorantem Uniwersytetu Poznańskiego, gdyż od
tego czasu zaczął aktywnie uczestniczyć w życiu poznańskiego środowiska
filozoficznego. W sprawozdaniach z posiedzeń Poznańskiego Towarzystwa Fi-
lozoficznego znajdujemy potwierdzenie udziału w nich Zbigniewa Jordana.
Po raz pierwszy występuje na posiedzeniu 27 lutego 1935 r. jako magister
i uczestnik dyskusji nad referatem dra Schwarza „Zależność rozwoju psy-
chicznego od płci”720. Od tego momentu Jordan jest stałym bywalcem i dys-
kutantem na kolejnych posiedzeniach PTPN. Młody doktorant nie obawiał się
także dyskusji z uznanymi sławami polskiej filozofii, jak choćby 3 kwietnia
1935 r. podczas wystąpienia Leona Chwistka w Poznaniu z referatem O gra-
nicach nauki. Już jako adept nauki musiał być wyjątkowo bezkompromiso-
wym krytykiem, skoro w jego bardzo krytycznej recenzji książki ówczesnego
profesora Uniwersytetu Lwowskiego, Stefana Baleya, o osobowości twórczej
Żeromskiego znalazły się takie stwierdzenia, jak zarzut napisania pracy nie
na temat, gdyż jak uważał w tytule jest mowa o twórczości, a sama książka
jest tylko analizą dzieł pisarza, dlatego: „Treść dzieła nie usprawiedliwia ty-
tułu”721. Zarzucał książce także niedostatek podstaw metodologicznych, aby

718 Wspomina o tym epizodzie T. Terlecki, tamże, s. 107.


719 Z. Jordan, Próba analizy zdań psychologicznych Prof. T. Kotarbińskiego (Przyczynek do badań
nad epistemologicznemi podstawami psychologii), „Psychometria” 1935, nr II.
720 Sprawozdania Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, pod red. Z. Lisowskiego, Poznań
1936, s. 3.
721 Z. Jordan, Recenzja książki S. Baleya „Osobowość twórcza Żeromskiego”, „Kwartalnik Psycho-
logiczny” 1937, t. IX, nr 3, s. 286.

8. Filozofia na emigracji 319

ostatecznie stwierdzić: „rozważania prof. Baleya są zbyt ogólnikowe i idą po


najmniejszej linii oporu”722. Niewątpliwie młodemu doktorantowi odwagi in-
telektualnej nie brakowało.
Po obronie doktoratu Jordan udał się na studia zagraniczne do Bonn i na
paryską Sorbonę. Przygotowywał wówczas zamierzoną rozprawę habilitacyj-
ną o pojęciu nieskończoności. Z tego okresu pozostała mu doskonała znajo-
mość języka niemieckiego i angielskiego. Z powodu tego wyjazdu nie zdążył
wziąć udziału w walkach kampanii wrześniowej, choć do kraju powrócił, gdy
tylko nadarzyła się okazja. Wkrótce, jak wielu mu podobnych młodych ludzi
przenikniętych wolą czynu, przedarł się poprzez Węgry do Francji, gdzie za-
ciągnął się do polskiej armii. Niewiele jest informacji o jego wojennych losach,
wiadomo dopiero, że jako żołnierz 1 Dywizji Pancernej gen. Maczka został
wraz ze swą jednostką przerzucony z Anglii na kontynent i brał udział w wal-
kach pod Chambois. Swoje później spisane wspomnienia z frontu Rok temu
pod Chambois przesłał do publikacji w organie Polskich Sił Zbrojnych „Polska
Walcząca”723.
Po zakończeniu działań wojennych został zdemobilizowany, gdyż chciał
powrócić do działalności naukowej, którą zapoczątkowała jego praca magi-
sterska. Jednak to cała historia jego publicystycznych i naukowych dokonań
warta jest dziś przypomnienia, gdyż stanowi interesujący przyczynek do histo-
rii współczesnej filozofii polskiej.
Badania nad Platonem
Pisanie doktoratu u Michała Sobeskiego na Uniwersytecie Poznańskim
określało w sposób decydujący obszar badawczy możliwy do podjęcia przez
Jordana. Niewątpliwie to jednak Zygmunt Zawirski wraz ze Stefanem Bła-
chowskim zainspirowali młodego doktoranta do zajęcia się metodą aksjo-
matyczną w filozofii. Przypomnieć wypada tu, że rozprawa habilitacyjna
Zawirskiego obroniona na Uniwersytecie Jagiellońskim nosiła tytuł Metoda
aksjomatyczna a przyrodoznawstwo. Poznański filozof także później chętnie
sięgał do tej problematyki.
Gdy w 1936 r. w Krakowie odbył się III Zjazd Filozoficzny, wiceprezesem
tego Zjazdu był właśnie Zawirski. Nic zatem dziwnego, że jednym z uczestni-
ków tego Zjazdu był jeszcze jako magister Zbigniew Jordan, który złożył do
722 Tamże, s. 288.
723 T. Terlecki, Dobrze myśleć – dobrze postępować…, s. 107.

320 Wiek XX

druku swój referat Platon odkrywcą metody aksjomatycznej724. W referacie


tym zauważył m.in., że „Dążenie do układania rezultatów w postaci systemu
zaksjomatyzowanego leży w naturalnym rozwoju matematyki”725. Zatem mó-
wienie o jej „odkrywaniu” jest pewną przenośnią, gdyż po prostu jej obecność
stanowiła efekt postępu w dziedzinie matematyki. Metoda aksjomatyczna była
w jego przekonaniu rozwijana w okresie pomiędzy Euklidesem a Platonem.
Ten ostatni był dla Jordana pierwszym metodologiem matematyki i dlatego
jemu właśnie przypada miano „odkrywcy”726. Tym samym Platon rozdzie-
la historię matematyki na przedaksjomatyczną i aksjomatyczną. Rozważania
swe Jordan uzasadniał zarówno historycznie, jak i odnosił do osiągnięć ma-
tematyki, przywołując tezy zarówno Euklidesa, jak i Hipokratesa, Eudoksosa,
czy Teajeta oraz Heromimosa. Wyrazem tego procesu jest opisana przez Te-
ajeta teoria „pięciu brył platońskich”. Tym samym dopiero za czasów Platona
„matematyka grecka dojrzała do postawienia w niej postulatu aksjomatyza-
cji”727. Podobnie w swoim wystąpieniu przypisał Platonowi odkrycie metody
analitycznej w matematyce. Swoją tezę wsparł dowodem pośrednio odwołu-
jącym się do historii filozofii, gdyż główne idee Platońskiej matematyki są za-
warte w Państwie a stąd można prześledzić ich rozwój w odniesieniu do dia-
logów, które powstawały wcześniej. Zatem o przypisaniu Platonowi odkrycia
metody aksjomatycznej zaświadczać miała także tradycja filozoficzna.
Udział w III Zjeździe Filozoficznym poprzedził bezpośrednio obronę roz-
prawy doktorskiej O matematycznych podstawach systemu Platona728 jeszcze
w 1936 r. Ukazanie się rozprawy drukiem było dowodem na wysoką jej ocenę
przez grono naukowców przyjmujących jej obronę. W zasadzie najważniejsze
przesłanie książki zawiera się w jej zakończeniu, gdzie Jordan stwierdził:
W dialogach platońskich dostrzec można dwie różne orientacje, Pierwsza
z nich wychodząca z faktu idealności przedmiotów matematycznego pozna-
nia, budowała na nim gnozeologię i ontologię. Druga natomiast, w opar-
ciu o matematykę, stawiała sobie za zadanie filozoficzne uzasadnienie
724 W. Tatarkiewicz, Księga Pamiątkowa III Polskiego Zjazdu Filozoficznego Krakowie 1936,
„Przegląd Filozoficzny” 1936, R. 39, z. IV, s. 320. Potwierdzenie formalnego udziału Jorda-
na w Zjeździe znajdujemy w liście uczestników Zjazdu na stronie 544. Streszczenie pracy
Z. Jordana znajduje się na stronach 401-403 tych materiałów.
725 Z. Jordan, Platon odkrywcą metody aksjomatycznej, „Przegląd Filozoficzny” 1937, z. 1, s. 57.
726 Tamże, s. 59.
727 Tamże, s. 62.
728 Z. Jordan, O matematycznych podstawach systemu Platona. Z historii racjonalizmu, Poznań
1937.
8. Filozofia na emigracji 321

przyrodoznawstwa. Obydwie orientacje posiadają jeden element wspólny


– wyrosłą na matematyce naukę o metodzie. […] Jednocześnie jednak nie-
zmienność zasad metodologii, mimo zmian też gnozeologicznych i ontolo-
gicznych, wskazuje, że platońska nauka o metodzie jest od tych ostatnich
niezależna. Stąd wypływa jej rola historyczna i nie ulegająca przedawnieniu
aktualność729.
Badania Jordana nad Platonem nie trwały jednak długo, gdyż filozof skon-
centrował się na przygotowywaniu swej rozprawy habilitacyjnej poświęconej
zagadnieniu nieskończoności w filozofii. Ostatnim namacalnym przejawem
jego prac nad filozofią Platona był artykuł o tzw. dialogach sokratycznych za-
mieszczony w „Przeglądzie Współczesnym”730.
Nie znaczy to jednak, że później Jordan już nie sięgał do Platona. Za
motto swojej najważniejszej pracy powojennej Philosophy and Ideology ob-
rał fragment dialogu Gorgiasz, którym podkreśla fakt, że jego przemyślenia
wynikają z najgłębszego przekonania i nikt i że nic z zewnątrz nie miało na
nie wpływu731.
Zbigniew Jordan jako historyk filozofii polskiej
Jordan jeszcze będąc w mundurze żołnierza 1DPanc opublikował swój
pierwszy tekst na temat historii filozofii polskiej. Analizując treść tego arty-
kułu z 1945 r., nie można nie zauważyć pewnych analogii z poglądami Zyg-
munta Zawirskiego (1882–1948) – jego nauczyciela i recenzenta doktoratu.
Zawirski w swoim wystąpieniu dla „Kuriera Poznańskiego” na temat III
Zjazdu Filozoficznego w Krakowie nie wspomniał jednak o jakiejkolwiek for-
mie uczestnictwa w Zjeździe swego ucznia Zbigniewa Jordana. Wśród uczest-
ników Zjazdu z Poznania wymienia tylko siebie samego. Sądzić zatem można,
że to on złożył tekst młodego doktoranta do materiałów zjazdowych. Moż-
na jednak zauważyć, że ocena Zawirskiego przebiegu tego Zjazdu zaważyła
729 Cyt. za: Zbigniew Jordan i Platońska próba matematyzacji greckiego przyrodoznawstwa
(1937), [w:] Platon w Polsce. Antologia, pod red. T. Mroza, Zielona Góra 2010, s. 256. Roz-
dział ten zawiera przedruk trzech ostatnich paragrafów rozprawy doktorskiej Z. Jordana.
730 Z. Jordan, Problematyka tzw. sokratycznych dialogów Platona, „Przegląd Współczesny”
1937, t. XLI.
731 Chodzi o następujące słowa Platona: „A przecież zdaje mi się, mężu dzielny, że wolałbym,
niechby mi raczej lira była niestrojna i fałszywie brzmiała, niechby tam raczej chór, któremu
bym przodował, niechby się ze mną większość ludzi nie zgadzała, a twierdziła przeciwnie
niż ja, aniżelibym ja sam, jedną jednostką będąc, miał nosić w sobie rozdźwięk wewnętrzny
i sprzeczne myśli wygłaszać” (Gorgiasz, 482 bc, przeł. W. Witwicki).

322 Wiek XX

także na późniejszej ocenie Jordana całej filozofii polskiej występującej pod


szyldem szkoły lwowsko-warszawskiej. Wedle słów Zawirskiego na Zjeździe
utworzyły się dwie frakcje filozoficzne, z których jako przywódcę jednej wska-
zał Jana Łukasiewicza, a drugiej Romana Ingardena. Pierwszą uznał za sil-
niejszą „zmierzającą do rewizji problemów filozoficznych z punktu widzenia
tej ścisłości, do jakiej nas przymusza współczesna logika matematyczna”732.
Zyskuje ona w tym artykule nazwę „rewizjonistów filozoficznych”. Druga
frakcja została nazwana tradycyjną i, w ocenie Zawirskiego, na Zjeździe była
słabsza, zapewne także dlatego, że sam nie utożsamiał się z jej stanowiskiem.
Dał temu wyraz nazywając swoją opcję filozofią naukową, tak jakby „trady-
cjonaliści” uprawiali filozofię nienaukową. Sądzić jednak należy, że stano-
wisko Zawirskiego było charakterystyczne dla większości logistyków szkoły
Twardowskiego, a filozofia przez nich uprawiana dlatego zwana była nauko-
wą, że nie rościła sobie prawa do nienaukowego poznawania świata i jego
analogicznego opisywania. Tymczasem Ingarden, wedle słów poznańskiego
filozofa, „obstawał za odrębnością metod filozofji, która winna się, zdaniem
jego, opierać na bezpośredniem poznaniu apriorycznem i na intuicji”. W kon-
sekwencji Ingarden
zarzucał obozowi przeciwnemu lekceważenie, a nawet pogardę dla intuicji,
nominalizm, wynoszenie metody aksjomatycznej oraz formalizacji733.
Z powyższego przedstawienia problematyki zjazdowej wyraźnie wynika
syntetyczny charakter ocen Zawirskiego, który w swym tekście także wskazał
na dwie charakterystyczne cechy obozu „filozofii naukowej”, które niewątpli-
wie musiały być aprobowane przez jej zwolenników. Przede wszystkim logi-
styka ze szkoły Twardowskiego nie była jakimś odłamem neopozytywizmu,
gdyż eksponowany w niej postulat ścisłości naukowej nie oznaczał w żadnym
wypadku dążenia do kategorycznego rozstrzygania problemów filozoficznych.
Nie było więc zgody w szkole lwowsko-warszawskiej na eliminację z filozofii
twierdzeń, których nie da się uzasadnić z całą pewnością. Zawirski przywołał
na wsparcie „polskich rewizjonistów filozoficznych” twierdzenie austriackiego
logika i matematyka Kurta Gödela, który wykazał, że w danym systemie moż-
liwe jest formułowanie zdań sensownych, ale mimo to nierozstrzygalnych. Za-
tem wedle jego oceny szkoła lwowsko-warszawska nie jest żadnym odłamem

732 Z. Zawirski, Po Krakowskim Zjeździe Filozoficznym, „Kurier Poznański” 1936, nr 460, s. 13.
733 Tamże.

8. Filozofia na emigracji 323

neopozytywizmu. Drugą cechą było to, że sama szkoła Twardowskiego nie


była metodologicznie jednolita, gdyż dałoby się w niej wyróżnić owych „rewi-
zjonistów” i „tradycjonalistów”.
Jeśli zastanowić się nad przyczynami, dla których Jordan zajął się historią
filozofii, to należy raczej przychylić się do opinii Tymona Terleckiego obrazo-
wo przedstawiającego sytuację filozofa, który po zakończeniu wojny zdecydo-
wał się pozostać w Anglii:
Po klęskowym zwycięstwie Jordan został poza krajem bez żadnych na razie
widoków powrotu do filozofii, do gabinetu uczonego, do katedry uniwersy-
teckiej, do której był predestynowany734.
Konieczność zapewnienia sobie egzystencji w obcym środowisku zmusiła
tego doskonale zapowiadającego się filozofa do zajęcia się praktyczną dzia-
łalnością, która przysparzała mu niezbędnych środków do utrzymania siebie
i swojej rodziny. Nie oznaczało to jednak, że całkowicie zrezygnował z uko-
chanej filozofii. Jako osoba zupełnie nieznana w zdominowanym przez filozo-
fię analityczną angielskim środowisku filozoficznym (zważywszy, że tuż przed
wojną obronił swój doktorat) dostrzegał możliwość włączenia się do toczących
się dyskusji naukowych właśnie poprzez nawiązanie do nurtu analitycznego
w Polsce. Jego pierwsze prace filozoficzne dotyczyły zatem możliwości do-
konania syntezy dokonań naukowych przedstawicieli szkoły lwowsko-war-
szawskiej zapewne po to, aby wyeksponować ich analityczną proweniencję.
Dziś możemy się zastanawiać, na ile pierwsze prace Jordana na temat filozofii
analitycznej w Polsce przyczyniły się do tego, że szkoła lwowsko-warszawska,
choć personalnie powiązana z neopozytywizmem, jest ostatecznie zaliczana
do nurtu analitycznego.
Swój debiut filozoficzny w Anglii związał z czasopismem „Polish Science
and Learning” ukazującym się na emigracji, bardzo nieregularnie wydawa-
nym i nierówno redagowanym, a pomyślanym jako kontynuacja przedwojen-
nej „Filozofii Nauki”735. Artykuł Jordana zamieszczony w tomie 6 nosił tytuł
The Development of Mathematical Logic and of Logical Positivism in Poland

734 T. Terlecki, Dobrze myśleć – dobrze postępować…, s. 107.


735 Nieco informacji na temat korzeni ideowych i wydawców tego periodyku można znaleźć
w „Nature” 1942, vol. 150:177 (25 July 1942) przy okazji omawiania zawartości pierwsze-
go tomu.

324 Wiek XX

Between the Two Wars736. Należy sądzić, że tekst ten był przede wszystkim
próbą zaistnienia w angielskim środowisku filozoficznym. Niestety w momen-
cie jego ukazania świat żył innymi problemami niż zajmowanie się naukowy-
mi problemami zaprzyjaźnionego, ale w powojennych układach niewiele zna-
czącego, kraju. Trzeba podkreślić jednak, że później Jordan konsekwentnie
rozwijał myśli zawarte w tym tekście, aż ostatecznie jego pogląd stał się na
tyle znany, że zaważył w znaczący sposób na poglądach większości historyków
polskiej filozofii. Gwoli sprawiedliwości, tezy zawarte w tej pracy odzwier-
ciedlają w znaczącym stopniu wcześniejsze stanowisko Zawirskiego, a nadto
zawierają sugestię rozdzielenia szkoły lwowsko-warszawskiej na dwa nurty,
warszawski (logicystyczny) i lwowski (tradycyjny).
Praca ta nie otworzyła niestety przed Jordanem bram uniwersytetów an-
gielskich, choć później w całości została włączona do wydanej w Oxfordzie
w 1967 r. pracy zbiorowej Polish Logic: 1920–1939. Do tej ostatniej publika-
cji Jordan załączył również szczegółową bibliografię własnego autorstwa737.
Co interesujące, przetłumaczył on na angielski znajdujące się w tej publikacji
teksty – Jana Łukasiewicza On determinism oraz dwa teksty Bolesława So-
bocińskiego Successive Simplifications of the Axiom-System of Leśnievski’s
ontology i An investigation od protothetic. Ponadto zredagował i uwagami opa-
trzył tekst Leona Chwistka Antinomies of formal logic. Wstęp do tej publikacji
zbiorowej napisał Tadeusz Kotarbiński, a zatem Jordan utrzymywał, choćby
ograniczone, kontakty z głównymi przedstawicielami szkoły lwowsko-war-
szawskiej.
Jordan w swoich pracach na temat historii polskiej filozofii kwestionował
zatem zasadność traktowania szkoły lwowsko-warszawskiej jako kolejnego
kierunku neopozytywizmu. Powtarzał przy tym argumenty, które wcześniej
sformułował Zawirski. Stanowisko Zawirskiego oddawało zapewne poglądy
znaczącej części uczniów i współpracowników Twardowskiego, którzy byli
przekonani, że sami uprawiają naukową nowoczesną filozofię oczyszczoną
ze wszystkich zagadnień, o których nic sensownego nie da się powiedzieć.
Znalazło to wyraz choćby w polemikach przedstawicieli tej szkoły z mark-
sistami, która toczyła się na łamach „Myśli Filozoficznej”. Owa polemi-
ka została wywołana celowo przez marksistów, a otwierał ją napastliwy ar-
736 Z.A. Jordan, The Development of Mathematical Logic and of Logical Positivism in Poland
Between the Two Wars, „Polish Science and Learning” 1945, t. 6.
737 Polish Logic: 1920–1939, ed. S. McCall, Oxford 1967. Opracowanie Z. Jordana znajduje się
na stronach 347–397 a bibliografia na stronach 398–406.

8. Filozofia na emigracji 325

tykuł Adama Schaffa postulujący przezwyciężenie dziedzictwa i ostateczne


odrzucenie rzekomo nienaukowej i oderwanej od życia filozofii uprawianej
w szkole Twardowskiego738. Polemika ta toczyła się na łamach tego czaso-
pisma w latach 1951-1952, a podsumowaniem jej jest sprawozdanie z niej
opublikowane w pierwszym numerze z 1953 r.739 Prawdziwą ironią historii
jest natomiast to, że marksiści dość swobodnie zaadaptowali argumenty prze-
ciwko sposobowi uprawiania filozofii we Lwowie, które podnoszono na III
Zjeździe Filozoficznym w Krakowie w 1936 r. Tym razem to jednak epitet
nienaukowości przypisano polskim analitykom. Niewykluczone, że włącze-
nie się Tadeusza Kotarbińskiego do polemik z marksistami w obronie swego
nauczyciela i mistrza Kazimierza Twardowskiego spowodowało, iż w polemi-
ce z nim marksiści sięgnęli po argumentację przeciwko reizmowi przedsta-
wioną w pracy Jordana z 1935 r.740 Istotne jest jednak to, że w polemikach
z marksistami Kotarbiński powtarza stanowisko Jordana z The Development
of Mathematical Logic and of Logical Positivism in Poland Between the Two
738 A. Schaff, Zadania frontu filozoficznego w świetle uchwał I Kongresu Nauki Polskiej, „Myśl
Filozoficzna” 1951, nr 1–2.
739 Sprawozdanie „Myśli Filozoficznej” na Radzie Naukowej Instytutu Filozoficznego UW, „Myśl
Filozoficzna” 1953, nr 1.
740 Przedstawiciele szkoły Twardowskiego odważnie wystąpili przeciwko szkalowaniu swego
mistrza i deprecjonowaniu ideałów, którym hołdowała cała szkoła. Cała dyskusja prze-
biegała na łamach „Myśli Filozoficznej”. Atak marksistów rozpoczął artykuł Henryka Hol-
landa, Legenda o Kazimierzu Twardowskim, „Myśl Filozoficzna” 1952, nr 3, s. 260–312.
W tekście tym Holland, ówczesny doktorant Katedry Filozofii UW, w niewybredny sposób
zaatakował samego Twardowskiego i kontynuatorów jego myśli. Samego Twardowskiego
nazwał „fideistą zalatującym zakrystią”, a zwolenników jego szkoły przyrównywał pośred-
nio do faszystów. W obronie Twardowskiego wystąpiła najpierw Izydora Dąmbska, która
rozesłała po uczniach i dawnych pracownikach Uniwersytetu Lwowskiego tekst polemicz-
ny, ale nie został on wówczas opublikowany. Zrobił to dopiero w 1996 r. Ryszard Jadczak
na łamach „Ruchu Filozoficznego” (Jeszcze o „Legendzie o Kazimierzu Twardowskim” H. Hol-
landa, „Ruch Filozoficzny” 1996, nr 1, s. 9–12). Oficjalnie wystąpił na łamach „Myśli Fi-
lozoficznej” Tadeusz Kotarbiński swoim listem polemicznym W sprawie artykułu „Legenda
o Kazimierzu Twardowskim” („Myśl Filozoficzna” 1952, nr 4), w którym nadał polemice
cywilizowany ton, zauważając: „Jest to elaborat bezceremonialny. Pełno w nim chwytów,
używanych w niewybrednych kłótniach dla oddania uczuć lekceważenia, pogardy i szyder-
stwa”. W odpowiedzi redakcja, która sama uznała, że Holland przekroczył granice dyskursu
naukowego, ale zarazem nie omieszkała złośliwie skomentować listu polemicznego jako
wyrazu złej woli jego autora, który pozostaje głuchy na rzeczową argumentację co do
błędności swego stanowiska. Sam Kotarbiński był wcześniej przedmiotem bardziej cywili-
zowanego ataku na swoje stanowisko filozoficzne, którego autorem był Bronisław Baczko
(O poglądach filozoficznych i spoleczno-politycznych Tadeusza Kotarbińskiego, „Myśl Filozo-
ficzna” 1951, nr 1–2).

326 Wiek XX

Wars, że w zasadzie szkoła lwowsko-warszawska nie była jednolita i można


zasadnie wyróżnić w niej szkołę lwowską i warszawską. Kotarbiński mówił
wówczas wręcz, że Łukasiewicz, Tarski czy Leśniewski byli „antyfilozofami”.
Można więc postawić pytanie o to, czy Kotarbiński znał wcześniej pracę Jor-
dana, co było możliwe zważywszy na jego udział w międzynarodowym ruchu
naukowym, ale także jest niewykluczone, że sam Jordan mógł zadbać o to,
aby jego praca trafiła do Polski. Równie prawdopodobnym jest jednak, że obaj
niezależnie od siebie doszli do podobnego wniosku. Charakterystyczny jest
jednak wniosek Jordana przedstawiony w jego późniejszej syntetycznej pracy
Philosophy and Ideology, gdzie stwierdził, że o istocie różnicy pomiędzy obu
szkołami stanowi porównanie prac Leśniewskiego i Łukasiewicza z okresu,
gdy byli jeszcze uczniami Twardowskiego i tymi, „które uczyniły ich sławny-
mi”741. Stanowisko Jordana jednoznacznie krytykuje Jan Woleński uznając
je za nietrafne, z czym należy się zgodzić, gdyż w sumie taka zgoda oznacza-
łaby nieomal akceptację marksistowskiej tezy o nieprzezwyciężalnej „walce
przeciwieństw”, która miałaby miejsce również w filozofii. Co jednak istotne,
Jordan już w swoim tekście z 1945 r. podkreśla przekonanie o „naukowości”
szkoły warszawskiej, przy jednoczesnym wskazywaniu na swego rodzaju na-
ukową „archaiczność” szkoły lwowskiej. Tego rodzaju przekonanie oczywiście
rozwija w Philosophy and Ideology. Nic zatem dziwnego, że pierwszą część
pracy Jordana otwierają dwa rozdziały poświęcone odrębnej charakterystyce
szkoły lwowskiej i warszawskiej. Jest to jednakże sformułowanie, z którym
nie zgadza się zdecydowana większość historyków filozofii polskiej. Jan Wo-
leński pisze wręcz o dwóch mitach, które w pewien sposób fałszują w sumie
czytelny obraz szkoły lwowsko-warszawskiej. Są to mit „polskiego pozytywi-
zmu”, „uzupełniony «dualizmem» w stylu Jordana”. Poprzez hołdowanie im
„pozbawia się szkołę istotnych treści filozoficznych, gdyż kładzie się naciski
tylko na logikę i jej zastosowania”742.
Jordan w swojej książce zajął się nie tylko marksizmem i zwalczanymi
przez niego konkurencyjnymi kierunkami filozofii, jak choćby właśnie szko-

741 Z. Jordan, Philosophy and Ideology: The Development of Philosophy and Marxism-Leninism
in Poland Since the Second World War, Dordrecht 1963, s. 11-12. W przytoczonym frag-
mencie użyto tłumaczenia Jana Woleńskiego z jego książki Filozoficzna szkoła lwowsko-war-
szawska, Warszawa 1985, s. 312. Przytoczona tu praca Jordana w wydaniu z 1963 r. ma
612 stron, co przy wyjściowym tekście z 1945 r. liczącym zaledwie 47 stron wskazuje na
to, ile autor musiał poświęcić pracy nad jej ostateczną redakcją.
742 J. Woleński, Filozoficzna szkoła lwowsko-warszawska…, s. 314.

8. Filozofia na emigracji 327

ła lwowska czy warszawska. Wskazał bowiem na fakt promieniowania szko-


ły lwowskiej na całą polską filozofię, a zwłaszcza na ośrodki akademickie
w Warszawie, Wilnie i Poznaniu. Scharakteryzował w tej pracy np. także tzw.
koło krakowskie, które skupiało filozofów orientacji chrześcijańskiej. Choć
pozornie zainspirowano się w nim wyraźnie „rewizjonistami filozoficznymi”,
to było zarazem obciążone wszystkimi błędami szkoły lwowskiej. Pisał o nich
jako „zazdrośnie strzegących swej odrębności” także w dziedzinie logiki i fi-
lozofii, ale w sumie zajmujących się rozjaśnianiem problemów, a nie tym, co
najważniejsze, czyli ich rozwiązywaniem743.
Książka Jordana zawiera zarazem trafną, jak się wydaje, charakterystykę
marksizmu, który określił jako „absolutyzm epistemologiczny”, gdyż w nim
tylko wiedza absolutnie pewna jest uznawana za wiedzę prawdziwą. W od-
różnieniu od innych kierunków filozoficznych marksiści byli przekonani, że
można ją również uzyskać nie tylko w matematyce i logice, ale także w na-
ukach przyrodniczych, a nawet w filozofii744.
Publikacja Jordana, jakkolwiek może być odbierana jako praca z tzw. nur-
tu sowietologicznego, zachowuje jednak wszelkie walory syntetycznego pod-
ręcznika historii XX-wiecznej filozofii polskiej. Wydaje się, że już nadszedł
czas, aby przetłumaczyć tę książkę na język polski, gdyż zawiera ona anali-
tyczne spojrzenie na współczesną filozofię polską dokonane z perspektywy
osoby nieuwikłanej w toczące się spory i polemiki oraz bez towarzyszących im
osobistych animozji i antypatii.
Zbigniew Jordan jako publicysta i sowietolog
Jordan podejmując decyzję o pozostaniu na emigracji, nieświadomie do-
konał także wyboru swej przyszłej drogi naukowej. Skoro jego pierwsza próba
zaistnienia w angielskiej filozofii pozostała bez echa, musiał zająć się pracą,
która dałaby mu niezależność finansową i pozwalała na utrzymanie rodzi-
ny. Niewiele wiemy o pierwszych latach jego pobytu w Londynie, wiadomo
natomiast że nie zamierzał podejmować pracy w angielskim przemyśle, jak
zrobiła większość zdemobilizowanych żołnierzy. Jego działalność zawodowa
była w każdym miejscu ukierunkowana tak, aby, w razie pojawienia się takiej
możliwości, natychmiast powrócić do ukochanej pracy naukowej. W dziele

743 Zob. Z. Jordan, Philosophy and Ideology (Chapter 3. Other schools and other philosophers).
744 Z. Jordan, Philosophy and Ideology…, s. 197–199.

328 Wiek XX

tym wspierała go żona – Wanda Jordan-Czapska, która podobnie jak jej mąż
aktywnie uczestniczyła w życiu intelektualnym polskiej emigracji.
O pierwszym okresie pobytu państwa Jordanów po zakończeniu wojny
w Anglii zachowały się fragmentaryczne informacje. Ich droga życia jest za-
pisana w zasadzie publikacjami, które ukazywały się w niszowych wydaw-
nictwach bądź były rozpowszechniane przez polskie ośrodki prowadzące
działalność edukacyjną wśród emigracji powojennej. Droga do angielskich
uniwersytetów była zamknięta nie tylko z powodów formalnych, ale chyba
także dlatego, że Jordan nie chciał przyjąć obywatelstwa brytyjskiego uważa-
jąc, że nie przystoi to polskiemu patriocie. Z tej racji oczywiście nie mógł mieć
paszportu i droga do ewentualnego powrotu czy choćby odwiedzin ojczystego
kraju była przed nim zamknięta745.
Jordan mimo swoich związków z powstałą po wojnie formacją polityczną
emigracji „Polski Ruch Wolnościowy: Niepodległość i Demokracja” (NiD)746
starał się podtrzymywać kontakty naukowe z krajem. Nie znajdował się wów-
czas jeszcze na „czarnej liście” polskich cenzorów. Niemniej jednak związek
z NiD-em spowodował, że Jordan poważnie zajął się publicystyką polityczną
oraz działalnością edukacyjną. NiD stwarzał niemałe możliwości publikowa-
nia, gdyż wydawał kilka czasopism, jak „Trybuna NiD-u w Stanach Zjed-
noczonych”, „Jutro Polska”, „The New Leader” czy „Anglo-Polish Review”.
Na arenie politycznej ugrupowanie zasłynęło zwłaszcza opracowaniem, nieja-
ko w imieniu całej Polski emigracyjnej, memoriału do prezydenta USA Tru-
mana, aby zajął się sprawą Polski na arenie międzynarodowej747. Tego typu
wystąpienia nie przysporzyły NiD-owi zwolenników wśród emigracji, a tym
bardziej w kraju. Jordan pełnił wówczas funkcję członka władz naczelnych

745 S.L. Andrzejewski, Zbigniew Jordan, „Kultura – Instytut Literacki – Paryż” 1980, nr 11, s. 104.
746 NiD powstał w Londynie 17 lutego 1945 r. a pierwszym jego przewodniczącym był Ro-
wmund Piłsudski. Skupiał tych przedstawicieli emigracji, którzy byli przekonani, iż pobyt
na obczyźnie przeciągnie się w czasie, a zatem był nastawiony na konsolidację emigracji.
Jednym z jego członków był Jan Nowak-Jeziorański. Ruch ten blisko współpracował także
z Radiem Wolna Europa. Archiwum NID znajduje się w zespole archiwalnym numer 22
przechowywanym w Archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Ameryce.
747 Memoriał „Do Pana Prezydenta Stanów Zjednoczonych A.P. W.S. Trumana w Waszyngtonie”
z 25.VI.1946 r. z apelem o zainteresowanie Rady Bezpieczeństwa ONZ i światowej opinii
publicznej sprawą Polski – dokument jest przechowywany w archiwum Instytutu Józefa
Piłsudskiego w Ameryce w zespole akt nr 22 – Polski Ruch Wolnościowy „Niepodległość
i Demokracja” – 1945-1994.

8. Filozofia na emigracji 329

Polskiego Ruchu Wolnościowego „NiD”748. Został jednak w tym czasie także


pierwszym redaktorem biuletynu emigracyjnej Tymczasowej Rady Jedności
Narodowej „Polish Affaire”749. W notce biograficznej zamieszczonej w pary-
skiej „Kulturze” podano także, że w tym samym czasie był również redak-
torem londyńskiej „Trybuny”750, w której współpracował także z Tymonem
Terleckim.
Na osobne podkreślenie zasługuje działalność Jordana w ramach Szkoły
Nauk Politycznych i Społecznych w Londynie przy Ministerstwie Spraw Za-
granicznych, która została powołana przez Rząd RP na Uchodźstwie i miała
status uczelni przeznaczonej do kształcenia dyplomatów i kadr administra-
cyjnych. W Instytucie Józefa Piłsudskiego zachowały się konspekty wykładów
Jordana z 1950 r. Współczesne idee i ruchy polityczne i społeczne. Światopo-
gląd radykalny oraz z 1954 r. Granica Polski na Odrze i Nyssie Łużyckiej.
Linia Odry i Nyssy w polityce Zachodu. Tematyka wykładów z 1954 r. była
konsekwencją wydania w 1952 r. przez Jordana pod auspicjami NiD książki
na ten temat751. Po zakończeniu cyklu wykładów Szkoły Nauk Politycznych
i Społecznych w Londynie autor zredagował swą publikację także w języku
polskim752. Zyskała ona na tyle szeroki rezonans w świecie, że nawet niechęt-
ni emigracji polscy autorzy musieli uznać walory tej książki i w swoich publi-
kacjach często odwoływali się do treści w niej zawartych753.
Sytuacja materialna zmusiła Jordana do podjęcia pracy w ośrodku bada-
nia opinii (audience research) w rozgłośni Radia Wolna Europa. Pracował tam
prawie przez pięć lat754. I to właśnie stało się powodem późniejszego włącze-
nia go na „czarną listę” przez cenzurę PRL.
Od 1948 r. równolegle rozpoczął ścisłą współpracę z paryską „Kulturą”
redagowaną przez Jerzego Giedroycia. Zadebiutował jednak jako filozof omó-
wieniem wydanej właśnie w tłumaczeniu angielskim pracy Leona Chwistka
748 M.S. Wolański, Środowiska emigracyjne w Londynie i Paryżu a kwestia stosunków polsko-
niemieckich (1949–1972), Wrocław 1992, s. 42.
749 T. Terlecki, Dobrze myśleć – dobrze postępować…, s. 109.
750 Noty biograficzne autorów, „Kultura – Instytut Literacki – Paryż” 1954, nr 10, s. 2.
751 Z. Jordan, Oder-Neisse line; a study of the political, economic, and European significance of
Poland’s western frontier, London 1952. Należy jednak podkreślić, że autor w opisie zazna-
czył, iż cała publikacja stanowi efekt prac grupy badawczej NiD.
752 Z. Jordan, Granica Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej: znaczenie Ziem Zachodnich dla Polski,
Londyn 1954.
753 Zob. np.: B. Wiewióra, Granica polsko-niemiecka w świetle prawa międzynarodowego, Po-
znań 1957, s. 18.
754 T. Terlecki, Dobrze myśleć – dobrze postępować…, s. 109.

330 Wiek XX

Granice nauki (The Limits of Science)755. Od 1950 r. jego publicystyka za-


mieszczana w „Kulturze” odnosiła się nieomal wyłącznie do bieżących spraw
politycznych i gospodarczych. W 1954 r. jego działalność scharakteryzowano
w „Kulturze” dość jednoznacznie: „Główny przedmiot zainteresowania stano-
wią obecnie problemy międzynarodowe, problemy ekonomiczne, społeczne
i światopoglądowe za Żelazną Kurtyną”756. Z biegiem czasu jednak powrócił
do filozofii, czego efektem był przełomowy tekst o sytuacji w filozofii polskiej,
w którym wnikliwie dokonał krytycznej oceny jej kondycji w kraju, a o jego
doskonałej orientacji w tym względzie świadczy załączona bibliografia757.
Można powiedzieć, że po 1954 r. Jordan stał się etatowym redaktorem działu
filozofia w „Kulturze”. Jego surowe, acz obiektywne oceny bywały przedmio-
tem polemicznych wystąpień ze strony czytelników niepotrafiących dostrzec
niektórych osiągnięć filozofii w kraju pod rządami komunistów.
Okres powojenny był u Jordana wypełniony działalnością bardziej po-
lityczną niż naukową, gdyż zaangażował się ponownie w pracę organizacyj-
ną, może nie tyle jako polityk, ile ideolog stronnictw politycznych działają-
cych na uchodźstwie. Niewątpliwie współtworzył Radę Polityczną powołaną
w 1949 r. jako reprezentacja polskich stronnictw politycznych działających
na emigracji, która funkcjonowała do roku 1954. Tymon Terlecki wspomina
także o jego wystąpieniach na forum reaktywowanej w 1954 r. Rady Jedności
Narodowej758.
Zaangażowanie polityczne i kwalifikacje naukowe spowodowały, że został
stypendystą Instytutu Studiów nad Europą Wschodnią na Uniwersytecie we
Fryburgu (1958–1961)759. Zrządzeniem losu trafił pod kierownictwo o. In-
nocentego Marii Bocheńskiego, który sam siebie zaliczał do przedstawicie-
li szkoły lwowsko-warszawskiej, a poza tym znał Jordana jeszcze z czasów
przedwojennych. W tym okresie ograniczył swą działalność publicystyczną
w „Kulturze” i zajął się opracowywaniem krytycznych rozpraw naukowych
na temat marksizmu. Tak oto egzystencjalna konieczność zmusiła go do po-
rzucenia ukochanej logistyki na rzecz sowietologii. Po zakończeniu fellowship
na Fryburskim Uniwersytecie zapewne przy pomocy o. Bocheńskiego otrzy-

755 Z. Jordan, O „Granicach” nauki, „Kultura – Instytut Literacki – Paryż” 1955, nr 12, s. 134–138.
756 Noty biograficzne autorów…, s. 2.
757 Z. Jordan, Filozofia wyroczni i dekretu, „Kultura – Instytut Literacki – Paryż” 1948, nr 11,
s. 11–33.
758 T. Terlecki, Dobrze myśleć – dobrze postępować…, s. 109.
759 Tamże.

8. Filozofia na emigracji 331

mał kolejny grant na staż, tym razem w Instytucie Rosyjskim Uniwersytetu


Columbia w Nowym Yorku (1962-1964). Efektem jego działalności w obu
tych instytucjach były monumentalna praca analityczna krytykująca podsta-
wy marksizmu: The Evolution of Dialectical Materialism: A Philosophical and
Sociological Analysis (London 1967) oraz szereg artykułów opublikowanych
w różnych wydawnictwach zbiorowych i specjalistycznych czasopismach.
Wspomnieć tu należy o mało znanym tekście Jordana Trzydziesty piąty pod-
pis pod protestem 34 opublikowanym w „Kulturze” po słynnym liście podpi-
sanym przez 34 intelektualistów polskich w kraju, protestujących przeciwko
reglamentacji swobody uprawiania nauki i kultury. Owym 35 podpisującym
ów protest był wedle wnikliwej analizy Jordana sam Karol Marks760. Trudno
o bardziej dotkliwą dla komunistycznych władz krytykę ówczesnego systemu
panującego w Polsce.
Środowiska emigracyjne żyły sytuacją w kraju, w zasadzie dlatego, że li-
czono się z możliwością szybkiego powrotu. Jordan nie podzielał tego opty-
mizmu i dlatego jego komentarze na tle innych wypowiedzi emigrantów wy-
glądają na bardzo wyważone, czasem nawet tak bardzo, jakby wypowiadał się
w sprawach innego państwa. Sądzić należy, że przyczyniła się do tego aka-
demicka kindersztuba, którą nasiąknął podczas studiów na zdominowanym
przez „twardowszczyków” Uniwersytecie Poznańskim. Nakazywała ona nie
tylko rzetelnie naświetlać sprawy, ale przede wszystkim bardzo wyważenie
i odpowiedzialnie posługiwać się słowem. Możemy nawet uchwycić w jego
wypowiedziach na tematy polityczne sformułowania przeniesione z filozofii.
Takim jest na przykład termin „rewizjonizm”, który dla Jordana znaczył za-
wsze coś postępowego761, czyli odmiennie niż u marksistów. Przypomnieć na-
leży, że w takim znaczeniu używał tego terminu Zawirski, nic zatem dziwnego,
że jego uczeń przejął po nim ten sposób wypowiedzi.
Zbigniew Jordan, który znał Jerzego Giedroycia jeszcze z czasów przed-
wojennych, z okresu wspólnej działalności w „Buncie”, pełnił wówczas tak-
że funkcję nieomal etatowego komentatora spraw polskich w „Kulturze”.
Oczywiście, zgodnie ze swoimi kwalifikacjami, najczęściej wypowiadał się

760 Z. Jordan, Trzydziesty piąty podpis pod protestem 34, „Kultura – Instytut Literacki – Paryż”
1964, nr 7–8.
761 Zob. np. Z. Jordan, Odwrót od Października, [w:] Wizja Polski na łamach Kultury 1947–1976,
do druku przygotowała G. Pomian, Lublin 1999, s. 222 oraz 240. Jordan do tego odłamu
nie zaliczał w 1957 r. np. Adama Schaffa, którego uznawał wówczas raczej za przedstawi-
ciela skrzydła konserwatywnego w partii komunistycznej.

332 Wiek XX

w sprawach dotyczących kondycji polskiej filozofii oraz nawiązywał do naj-


celniejszych osiągnięć jej przedstawicieli. Szczególnie chętnie wypowiadał
się o pracach i dokonaniach przedstawicieli wyróżnionej przez siebie „szkoły
warszawskiej”. Komentował więc nieomal wszystkie publikacje Łukasiewi-
cza, Ajdukiewicza, Kotarbińskiego czy nawet Czeżowskiego. Szczupłość ram
niniejszego opracowania nie pozwala na dokonanie szczegółowej analizy tych
wypowiedzi. Zamierzeniem autora jest więc zająć się tym zagadnieniem w od-
rębnej publikacji. Sądzić jednak należy, że właśnie taka możliwość wypowia-
dania się o bieżących sprawach polskiej logiki i filozofii pozwoliła mu konty-
nuować pracę naukową, a następnie praktycznie bez problemów powrócić do
czynnej działalności akademickiej.
Powrót do wielkiej nauki
Profesor Stanisław Andrzejewski, tworzący ośrodek socjologii na angiel-
skim Uniwersytecie w Reading (University of Reading), poszukując kadry na-
ukowej do obsady stanowisk zaproponował pracę w nim właśnie Zbigniewowi
Jordanowi. Za taką kandydaturą przemawiał także spory dorobek naukowy,
który Jordan zdążył zgromadzić, zajmując się przymusowo nielubianą urzęd-
niczą pracą. „Nominację dostał jako lecturer grande, co mniej więcej odpowia-
dało polskiemu docentowi. Prowadził u nas kurs logiki, semantyki i filozofii
nauk dla socjologów. Studentom i kolegom imponował wiedzą i obowiązko-
wością”762.
Przy tej okazji Andrzejewski niewątpliwie trafnie uchwycił istotę dylema-
tów naukowych nękających swego nowego pracownika:
Nawet jego twórczość pisarska była skierowana okolicznościami na tory nie
najbardziej go i interesujące. Stał się historykiem i krytykiem marksizmu
nie dlatego, że go marksizm specjalnie interesował, lecz dlatego, że jedynie
na prace na ten temat mógł otrzymać stypendia, które pozwalały mu uciec
dwukrotnie na dwa czy trzy lata od zajęć biurowych i oddać się pracy ba-
dawczej i pisarskiej. Aczkolwiek wszystkie dzieła Jordana dowodzą mrówczej
pracowitości i imponującej erudycji, wydaje mi się, że mógłby on stworzyć
dzieła ważniejsze763.
Już wcześniej wspomniałem o ograniczonych kontaktach Jordana
z przedstawicielami szkoły lwowsko-warszawskiej zamieszkałymi w Polsce.
762 S.L. Andrzejewski, Zbigniew Jordan…, s. 103.
763 Tamże, s. 104.

8. Filozofia na emigracji 333

Zaowocowało to zaproszeniem filozofa do udziału w zredagowaniu księgi ju-


bileuszowej poświęconej prof. Tadeuszowi Czeżowskiemu w 80. rocznicę jego
urodzin. Jordan pracując już wówczas na Uniwersytecie w Reading, zapro-
szenie przyjął i z dużym opóźnieniem nadesłał swój tekst The concept of Pre-
diction na ręce ówczesnego kierownika Katedry Logiki i Metodologii Uniwer-
sytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu Leona Gumańskiego. Korespondencja
z tego okresu zachowała się w materiałach archiwalnych jubilata. Początkowo
nic nie wskazywało na to, że będą z publikacją jakieś problemy. Sam Jordan
jednak spodziewał się, że takowe mogą wystąpić, gdyż sam zwrócił się do kie-
rującego katedrą, aby upewnić się, czy nic takiego nie ma miejsca764. W liście
z 16 lipca 1969 r. wskazał również, że jego książka, którą wysłał do Torunia
nie dotarła do adresata, gdyż została, podobnie jak i inne egzemplarze wy-
słane do kraju, skonfiskowana przez cenzurę. Najprawdopodobniej chodziło
o książkę The Evolution of Dialectical Materialism. Niestety jego obawy się
potwierdziły i przygotowany przez niego tekst nie ukazał się drukiem w tej
księdze. Nie powinno to jednak dziwić, gdyż archiwalia zawierają także proś-
bę skierowaną przez organizatorów uroczystości jubileuszowych do miejskiej
cenzury w Toruniu o zgodę na czynność tak prozaiczną, jak wydrukowanie za-
proszeń dla osób w niej uczestniczących765. Tym bardziej oczywistym jest, że
analogiczną prośbę musiało skierować do urzędu cenzorskiego wydawnictwo
uczelniane, a zatem opublikowanie tekstu osoby znajdującej się na „czarnym
wykazie” w instrukcji cenzorskiej nie zyskało aprobaty tego urzędu. Ustalono
ostatecznie, że tekst Jordana zostanie przekazany jubilatowi w formie maszy-
nopisu. Co ciekawe, w trakcie tej korespondencji Zbigniew Jordan przepro-
wadził się z Londynu do kanadyjskiej Ottawy, gdyż podjął pracę jako profe-
sor na Carleton University na tamtejszym Wydziale Socjologii i Antropologii.
Opublikował tam już jako profesor socjologii książkę Karl Marx (Making of
Society) oraz zredagował pracę zbiorową Karl Marx: Economy, Class and So-
cial Revolution (Making of Social Science)766. Niewątpliwie prace te stanowią
konsekwencję jego wcześniejszych studiów nad marksizmem w ośrodkach
sowietologicznych. Do ostatnich chwil swego życia pracował wspólnie z Ger-
trudą Neuwirth nad czysto naukową pracą Sociology of Georg Simmel. Nie-
764 Jubileusz 80-lecia Tadeusza Czeżowskiego. Korespondencja 1967–1968–1969, Archiwum
UMK, t. 161/III, k. 92, k. 102, k. 129, k. 130, k. 131.
765 Tamże, k. 135.
766 Z. Jordan, Karl Marx (Making of Society), New York 1971; Karl Marx: Economy, Class and
Social Revolution (Making of Social Science), London 1971.
334 Wiek XX

stety, przedwczesna śmierć przerwała te starania. Zrządzeniem losu Jordan


z filozofa stał się socjologiem, choć tak naprawdę wcale nie o takiej karierze
naukowej marzył.
Bardzo wysoko oceniano także działalność dydaktyczną tego uczonego.
Jak najlepsze zdanie o jego zajęciach miał zarówno Stanisław Andrzejewski,
jak i Alicja Iwańska, która wspomina jego wykład w Albany w Stanach Zjed-
noczonych następująco: „Na moją prośbę przygotował dla profesorów i dok-
torantów socjologii, filozofii i politologii wykład o różnych szkołach współcze-
snego marksizmu. Wykład był doskonały, świetnie skomponowany, precyzyjny
i wygłoszony w staroświeckim, formalnym stylu”767.
Nie można w zakończeniu nie wspomnieć o zasłonie, jaką na jego twór-
czość nałożyła PRL-owska cenzura. W dokumentach cenzury PRL Jordan
z racji swej pracy w ośrodkach sowietologicznych został wciągnięty do re-
jestru osób, o których wolno pisać tylko w celach naukowych, a każde inne
przywoływanie było zabronione768. Taki ograniczony zakaz pisania o Jordanie
był dość konsekwentnie w PRL przestrzegany. W wydanej w 1985 r. funda-
mentalnej pracy Jana Woleńskiego Filozoficzna szkoła lwowsko-warszawska
jego pracom poświęcono jednak sporo miejsca. W innych publikacjach na
ogół był przywoływany tylko jako przedstawiciel szkoły lwowsko-warszaw-
skiej lub też wymieniano jego przedwojenne prace, zapewne dlatego, że z po-
wodu ograniczonych kontaktów z nauką światową jego powojenna działalność
naukowa była w zasadzie w kraju nieznana.
W świetle dostępnych materiałów nie znajduje także potwierdzenia infor-
macja podana w Historii filozofii polskiej, jakoby Jordan był wykładowcą na
Uniwersytecie Columbia w Nowym Yorku769, gdyż, jak wcześniej wspomnia-
no, mógł być tylko stypendystą tejże uczelni.
Stanisław Andrzejewski wspomina o licznych pracach Jordana, które po-
zostawił po sobie w manuskryptach. Chodziło zwłaszcza o prace z zakresu
filozofii nauk społecznych. Niestety polskim historykom filozofii raczej nie
będzie dana możliwość skorzystania z dostępu do nich. W rezultacie być
może to, co najważniejsze z jego dorobku nie ujrzy światła dziennego.

767 A. Iwańska, Zbyszek, „Kultura – Instytut Literacki – Paryż” 1980, nr 11, s. 105.
768 Zob. Czarna księga cenzury PRL, oprac. T. Strzyżewski, London 1977.
769 J. Skoczyński, J. Woleński, Historia filozofii polskiej, Kraków 2010, s. 408. Znacznie po-
ważniejszym błędem jest informacja podana w Filozofii polskiej na obczyźnie (pod red.
W. Strzałkowskiego, Londyn 1987, s. 167), że Jordan habilitował się jeszcze przed wojną.

8. Filozofia na emigracji 335

Szczupłość dostępnych źródeł nie pozwala na pogłębioną analizę blisko


40-letniego dorobku naukowego i publicystycznego Zbigniewa Antoniego Jor-
dana. Być może nie dokonał żadnych przełomowych odkryć w nauce, ale jego
losy są nieomal symbolem historycznych zawirowań i dylematów, jakich do-
świadczała polska inteligencja na emigracji. W zachowanych wspomnieniach
zgodnie podkreśla się, że Jordan, mimo że w dniu wybuchu wojny nie miał
nawet trzydziestu lat, reprezentował styl bycia charakterystyczny dla całej ge-
neracji szkoły lwowsko-warszawskiej. Stanisław Andrzejewski wspominał go
następująco:
Nawet z wyglądu uosabiał on ludowe wyobrażenie o uczonym: drobny,
nerwowy, zamyślony, z wielką łysą czaszką świecącą nad grubymi czarnymi
okularami, zwykle obciążony lub obłożony grubymi tomami. Jego wzorcowe
staroświeckie maniery bardziej pasowały do Anglii niż do Kanady, gdzie go
bardzo raziła obowiązkowa poufałość, którą odczuwał jako grubiaństwo770.
W momencie, gdy nieomal na każdym kroku podkreśla się znaczenie tra-
dycji szkoły lwowsko-warszawskiej dla nauki polskiej, względna nieobecność
Zbigniewa Antoniego Jordana w historii filozofii polskiej nie dałaby się ni-
czym usprawiedliwić. Dlatego też niniejszy szkic jest bardziej hołdem dla tego
nieco zapomnianego filozofa i jego w sumie tragicznych kolei życiowych, niż
faktyczną jego biografią filozoficzną.

770 S.L. Andrzejewski, Zbigniew Jordan…, s. 104.

9. FILOZOFIA W CIENIU TOTALITARYZMU

9.1. Retoryka dominacji – polityczne sterowanie nauką


Filozofia często jest traktowana jako dyscyplina wyłącznie teoretyczna,
która nie ma istotnego znaczenia dla życia społecznego. Taki pogląd jest jed-
nak wielce uproszczony, a co ważniejsze, często nie znajduje żadnego odzwier-
ciedlenia w praktyce. Nieomal każda władza zabiega bowiem o legitymizację
właśnie ze strony filozofii, co najczęściej sprowadza się do tego, że stara się
mieć na swoich usługach „nadwornych filozofów”.
Doświadczenia historyczne wykazują zarazem, że to właśnie filozofia
jest szczególnie podatna na szantaż sponsoringu. Mecenasem dla niej jest
zazwyczaj tylko państwo, bo sponsoruje ono przecież nie wszystkie badania
w filozofii, a tylko te, które służą jego interesom, względnie nie stoją z nim
w sprzeczności. Taki stan rzeczy rodzi pokusę zewnętrznego sterowania tą
nauką. Wówczas:
Potrzeba prowadzenia określonego typu badań filozoficznych nie wynika
z samego wnętrza tej nauki, ale ma źródło na zewnątrz. Stąd bierze się
zarzut, że filozofia rozstrzyga nie problemy naukowe, ale z góry „ustano-
wionym” odpowiedziom przydaje pozory naukowości, nazywając je rozstrzy-
gnięciami771.
Takie rozstrzyganie może niekiedy stać w sprzeczności z dążeniem do prawdy,
które przyświecać powinno każdej nauce. Prowadzone badania są wyznacza-
ne doraźną potrzebą sponsora, który najpierw je zleca, a potem najzwyczaj-
niej „kupuje” wyniki, oferując najwięcej temu, którego propozycja najlepiej
odpowiada jego potrzebom. Tym samym każda zmiana sponsora prowadzić
może do „zmiany dotychczasowych rozstrzygnięć”. Powstaje więc sytuacja,
w której nauka zostaje podporządkowana racjom zewnętrznym, z samego
założenia nienaukowym. Polska nauka w nieodległej przeszłości bywała tak
„korumpowana”, choć nie tylko filozofia była tego przedmiotem. Wystarczy
tutaj przypomnieć „łysenkizm” w biologii, a także historię, jeszcze do niedaw-
na pełną „białych plam”. Sytuacja nauk humanistycznych jest tutaj szczegól-
771 S. Konstańczak, Uwarunkowania edukacji filozoficznej, [w:] Filozofia w szkole VIII. Filozofia
polska XX wieku, pod red. B. Burlikowskiego i W. Rechlewicza, Kielce 2008, s. 80–81.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 337

na, bo środki finansowe niezbędne do ich uprawiania są przydzielane odgór-


nie, a możliwości pozyskania ich z innych źródeł są niewielkie. W odróżnieniu
na przykład od biotechnologa naukowiec zajmujący się historią Polski nie wy-
jedzie przecież za granicę, bo nie będzie miał tam szans na kontynuowanie
swoich badań. Uzależnienie humanistów od doraźnych decyzji politycznych
jest więc wielkie, ale równie wielkie jest ich uwrażliwienie na wszelkie próby
sterowania z zewnątrz. Argumenty polityków, kierujących się na ogół racjo-
nalnością ekonomiczną bądź chęcią utrzymania się przy władzy, zderzają się
wówczas z hasłem wolności nauki. Taka sytuacja w sposób modelowy miała
w Polsce miejsce bezpośrednio po II wojnie światowej, gdy doszło do szeroko
zakrojonej ingerencji w sprawy nauki, które ostatecznie doprowadziły do jej
podporządkowania potrzebom politycznym. Tak się złożyło, że symbolicznym
polem walki o „nowy ład naukowy” stała się filozofia.
Wypada zatem podjąć próbę odtworzenia sytuacji w polskiej nauce pod-
czas przygotowań do I Kongresu Nauki Polskiej, który odbył się w dniach
29.06-2.07.1951 r. Historia polskiej filozofii, jako dyscypliny szczególnie po-
datnej na instrumentalne wykorzystywanie, winna zachować i przedstawić
zastosowane przez ówczesną władzę sposoby manipulowania naukowcami
i instytucjami nauki dla osiągnięcia doraźnych korzyści politycznych. Ocenie
podlegać będzie również skuteczność zastosowanych wówczas działań po to,
aby zastanowić się, czy polityczne sterowanie nauką w ogóle ma jakiś sens.
Polska filozofia powojenna
Przekonanie o tym, że polska nauka powojenna była podporządkowana
polityce ujawnia się już podczas prób periodyzacji jej historii po II wojnie
światowej. Na ogół nie dzieli się dziejów polskiej nauki inaczej, niż według
kryterium przed i po 1990 r. Niemniej jednak istnieją także bardziej szcze-
gółowe podziały. Dla przykładu Jan Woleński wyodrębnia podokresy zgodnie
z wydarzeniami historycznymi – do 1945–1950 (eliminacja przedwojennych
kadr), 1951–1956 (październikowa odwilż), 1957–1970, 1971–1989 i od
1989 r.772 Można jednak zasadnie zaproponować modyfikację tego podzia-
łu, dzieląc pierwszy podokres na dwie fazy. Pierwsza obejmowałaby zatem
okres odbudowy polskiego szkolnictwa wyższego, który odbywał się w warun-
kach względnego współdziałania przedwojennych elit intelektualnych z funk-
772 J. Woleński, Filozofia polska po 1945 r., [w:] J. Skoczyński, J. Woleński, Historia filozofii pol-
skiej, Kraków 2010, s. 526.

338 Wiek XX

cjonariuszami nowego porządku politycznego. Trwała ona od 1944 do 1947


r. Przyjęcie 1948 r. jako początku nowej fazy jest zgodne także z ustalenia-
mi znanego polskiego historyka nauki współczesnej Piotra Hübnera, według
którego od tego momentu zaczęła się nowa epoka w dziejach polskiej nauki
– faza etatyzacji, czyli jej „upaństwowienia”773. Okres ten zakończyła przebu-
dowa systemu organizacyjnego polskiej nauki, która dokonała się w 1951 r.
bezpośrednio po I Kongresie Nauki Polskiej. Wedle Hübnera następny etap
(1951–1953) związany był już z ideologizacją nauki za pomocą środków ad-
ministracyjnych. Zarazem jednak pewna stabilizacja, jaka miała miejsce po
tym okresie, oznaczała utrzymanie stanu podporządkowania nauk humani-
stycznych potrzebom ideologicznym.
Podział historii powojennej filozofii polskiej dokonany przez Jana Wo-
leńskiego oddaje głównie istotę procesu przejmowania katedr filozofii przez
marksistów774. Okres 1945–1950 charakteryzować się miał w miarę poko-
jowym współegzystowaniem marksistów i przedwojennych filozofów nawet
w ramach jednej uczelni. Natomiast następny podokres był już związany z ad-
ministracyjnym przejęciem katedr i zmonopolizowaniem programów naucza-
nia w duchu nowej ideologii. Niemniej jednak przedstawiciele przedwojennej
filozofii także walczyli o swoje racje, choć na pewno nie tak spektakularnie jak
marksiści. Nie przeszkodziła temu nawet funkcjonująca z całą bezwzględno-
ścią cenzura. Niewątpliwie jednak na uwagę zasługuje konstatacja Jana Wo-
leńskiego, który zauważył, że polska filozofia niemarksistowska mimo wszyst-
ko w Polsce miała lepsze warunki rozwoju niż w krajach sąsiednich:
Doprowadziło to do pewnego rytuału, którego istotą było tolerowanie po-
stawy niemarksistowskiej przez władze w zamian za rezygnację ze stanowi-
ska antymarksistowskiego, przynajmniej wyrażanego otwarcie775.
Zaraz po wojnie w Polsce nastąpił okres przejściowy, który charakteryzo-
wał się w miarę pokojowym współegzystowaniem marksistów i przedwojen-
nych filozofów. Sądzić jednak należy, że ten stan był przede wszystkim efek-
tem tego, że wówczas marksiści z braku wykształconych kadr nie byli jeszcze
w stanie przejąć nauczania nauk społecznych w polskich uczelniach. Dla-
tego spory programowe toczone były wówczas z zachowaniem tradycyjnych
773 P. Hübner, Polityka naukowa w Polsce w latach 1944–1953: Geneza systemu, t. 1, Wrocław
1992, s. 135–471.
774 J. Woleński, Filozofia polska po 1945 roku…, s. 526.
775 Tamże, s. 532.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 339

zasad naukowego dyskursu. Autentyczne polemiki naukowe zapoczątkował


artykuł Stanisława Ossowskiego Doktryna marksistowska na tle dzisiejszej
epoki opublikowany w „Myśli Współczesnej” 1947, nr 12. W 1948 r. Ossow-
ski opublikował w tym czasopiśmie jeszcze dwa kolejne artykuły: Teoretycz-
ne zadania marksizmu (nr 1 z 1948 r.) oraz Na szlakach marksizmu (nr 8
z 1948 r.). Replikował mu wówczas Julian Hochfeld artykułem O znaczeniu
marksizmu („Myśl Współczesna” nr 4 z 1948) oraz Adam Schaff artykułem
Marksizm a rozwój nauki („Myśl Współczesna” nr 6–7 z 1948 r.). Wbrew po-
zorom Ossowski nie dokonał wówczas jakiejś wolty intelektualnej, gdyż jego
poglądy zawsze były bliskie niezależnej lewicy, o czym świadczy choćby jego
konspiracyjny druk z 1943 r. Ku nowym formom życia społecznego wydany
z niewielkimi korektami właśnie w 1947 r.776 Taki stan względnie pokojowej
koegzystencji trwał jednak zaledwie dwa lata.
Przedwojenne elity intelektualne o lewicowych i liberalnych poglądach
miały wówczas jeszcze złudzenia co do kierunku przemian w Polsce. Dla
przykładu Maria Dąbrowska w swych Dziennikach 9 września 1948 r. napi-
sała znamienne słowa, które trafnie oddają stan ducha ówczesnych elit inte-
lektualnych:
A jednak trzeba przyznać, że nigdy nie było tak naprawdę intensywnej walki
idei jak teraz, tak gwałtownej i namiętnej próby myślenia, mimo kagańców
myśli. I to en derniére analyse wyjdzie – powinno wyjść – na dobre Polsce777.
Jednak intelektualiści utrzymujący ze sobą dość bliskie kontakty nie powin-
ni już mieć w tym czasie złudzeń co do kierunku przemian dokonujących
się w Polsce. Taka iluzja była pielęgnowana wśród elit intelektualnych, które
miały nadzieję, że działania lewicy będą mieścić się w cywilizowanych ra-
mach. A przecież już pod datą 14 lipca 1948 r. ta sama Maria Dąbrowska
odnotowała wystąpienie na krajowej naradzie aktywu PPR ówczesnego wice-
marszałka Sejmu Romana Zambrowskiego, który zapowiadał „likwidację ka-
pitalistycznych elementów na wsi”, co skonfrontowała z jego wcześniejszymi
zapowiedziami.
A jeszcze nie przebrzmiały na łamach tej gazety głoszone zapewnienia o nie-
naruszalności „polskiego modelu”, o „trzech sektorach” i nieistnieniu zamia-
rów komunizowania Polski. Gdyby pół roku temu ktoś napisał to wszystko,
776 S. Ossowski, Ku nowym formom życia społecznego, Warszawa 1947.
777 M. Dąbrowska, Dzienniki, t. 3, Warszawa 1988, s. 153.

340 Wiek XX

co jest w mowie Zambrowskiego, nazwano by to „oszczerstwami reakcji


podkopującymi zaufanie do ustroju opartego na polskim modelu demo-
kracji”778.
Podobny proces przebiegał również w całej polskiej kulturze, a zatem wów-
czas okres kohabitacji marksistów z przedwojennymi elitami intelektualnymi
dobiegał końca. Intelektualiści polscy nie powinni być zatem zaskoczeni tym,
że podobny proces nastąpił później również w nauce.
Stanowisko Dąbrowskiej nie było wyjątkiem, gdyż podobne nadzieje mia-
ła wówczas większość polskich intelektualistów. Realia ówczesne nie dawały
podstawy do takich złudzeń. Nie miał ich na przykład Henryk Elzenberg,
którego koleje losu zaraz po wojnie rzuciły do Lublina. Atmosferę panującą
na tworzonym wówczas od podstaw uniwersytecie opisał także w liście do
Mieczysława Wallisa:
Tymczasem jednak dwa tygodnie wystarczyły mi do zrozumienia, że sytuacja
jest tu dla mnie niepomyślna, że aż niemożliwa do wytrzymania. Wiesz że –
cokolwiek mogę myśleć, […] o własnym poziomie jako pisarza i myśliciela –
moje roszczenia do uznania przez innych nigdy nie były natarczywe i nie
przeszkadzały mi współżyć, ale w najbardziej pesymistycznych rojeniach nie
mógł mi się przyśnić taki do mnie stosunek jak ten, z którym spotkałem się
tutaj. To są rzeczy […] nie do zniesienia psychicznie i dlatego moją pierwszą
i główną troską jest: wydostać się stąd jak najprędzej779.
Można więc zauważyć, że dopóki polscy przywódcy snuli jeszcze wizje
specyficznej „polskiej drogi do socjalizmu” w nauce nie dochodziło do istot-
nych zmian. Nic zatem dziwnego, że szanowali przedwojenne elity intelektu-
alne, pozwalali im na kontynuację przedsięwzięć realizowanych jeszcze przed
wojną. Bolesław Bierut korespondował osobiście np. z prezesem PAU, konsul-
tując niektóre zamierzenia dotyczące całej polskiej nauki. Władza nie wtrąca-
ła się także do funkcjonowania czasopism i towarzystw naukowych. Wyrazem
szacunku dla przedwojennej elity intelektualnej było choćby włączenie jej
przedstawicieli do organizacji Światowego Kongresu Intelektualistów w Obro-
nie Pokoju (Kotarbiński, Ajdukiewicz). Co paradoksalne, właśnie ten Kongres
należy uznać za koniec okresu pokojowego współistnienia marksizmu z inny-
mi (konkurencyjnymi wobec niego) nurtami filozoficznymi.
778 Tamże, s. 142.
779 List Henryka Elzenberga do Mieczysława Wallisa, Dział Zbiorów Specjalnych Biblioteki UMK,
Rps nr 1856/IV, k. 1–3.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 341

Etatyzacja nauki polskiej


Proces „upaństwawiania” nauki polskiej rozpoczął się 28 października
1947 r., gdy został ogłoszony dekret o organizacji nauki i szkolnictwa wyż-
szego. Wprowadzono w nim procedurę habilitacji centralnej oraz możliwość
ministerialnej ingerencji w politykę kadrową uczelni. Piotr Hübner wiąże to
z powstaniem Kominformu (Biuro Informacyjne Partii Komunistycznych i Ro-
botniczych), powołanego 27 września 1947 r. na naradzie partii komunistycz-
nych i robotniczych w Szklarskiej Porębie780. Wówczas przywódcy ZSRR na-
rzucili wspólną drogę budownictwa socjalistycznego wzorowaną na modelu
sowieckim.
Aby osiągnąć przyjęte w Szklarskiej Porębie cele, a w tym przypadku
uczynić z filozofii narzędzie legitymizujące władzę polityczną, nowa siła po-
lityczna musiała wpierw zapanować nad nauką instytucjonalną oraz towa-
rzystwami naukowymi, które były mocą tradycji niezależne od polityki. Cel
pierwszy osiągnięto bez większego wysiłku, gdyż wszystkimi mechanizmami
nauki sterowało państwo. Nowa władza jednak nie czuła się jeszcze zbyt pew-
nie i dlatego na początku zachowywała pozory poszanowania zasad i zwycza-
jów panujących w nauce, ukształtowanych jeszcze w okresie przedwojennym.
W tym momencie zakończył się okres, który Jerzy Borejsza nazywał „łagodną
rewolucją”781. Uwieńczeniem tego okresu był Światowy Kongres Intelektuali-
stów w Obronie Pokoju, który odbył się 25-28 sierpnia 1948 r. w Auli Poli-
techniki we Wrocławiu. Na samym Kongresie Polskę reprezentowała liczna
reprezentacja ludzi nauki, z Józefem Chałasińskim, Ludwikiem Hirszfeldem,
Tadeuszem Kotarbińskim, Kazimierzem Wyką, Stanisławem Lorentzem oraz
Stanisławem Ossowskim.
Niezależnie od takich gestów władza przygotowywała się do ostatecznej
rozprawy z przedwojennymi elitami intelektualnymi co najmniej od roku.
Jeszcze 5 czerwca 1947 r. ówczesny minister oświaty Stanisław Skrzeszewski
na „ogólnopolskim zebraniu profesorów oraz pomocniczych sił naukowych
– pepeerowców” sformułował zarys taktyki przeprowadzenia zmasowanego
uderzenia na elity przedwojenne. Stwierdził wówczas:
ofensywa powinna pójść na odcinkach:
1. organizacji studiów,
780 P. Hübner, Stalinowskie „czystki” w nauce polskiej, [w:] Skryte oblicze systemu komunistycz-
nego. U źródeł zła, aut. R. Bäcker i in., Warszawa 1997, s. 214.
781 J. Borejsza, Rewolucja łagodna, „Odrodzenie” 1945, nr 10–12, z 15 stycznia 1947.

342 Wiek XX

2. kadr profesorskich,
3. naukowym,
4. młodzieżowym782.
Na tym samym spotkaniu zgłoszono wniosek w sprawie usunięcie z Uni-
wersytetu Jagiellońskiego profesorów: Władysława Szafera, Stanisława Pigo-
nia, Władysława Woltrera i Adama Vetulaniego. Pojawił się na tym gremium
również Adam Schaff, który postulował: „koła partyjne muszą się czuć na
uniwersytetach pełnoprawne”783. To nie były jednak tylko postulaty, za tymi
słowami poszły konkretne czyny. W każdym razie już we wrześniu 1948 r.
kierownik Wydziału Oświaty i Propagandy PPR Stefan Żółkiewski przedsta-
wił „Propozycje dotyczące planowego przygotowania marksistowskich ka-
drów naukowych w zakresie nauk humanistycznych”. W pierwszej kolejności
„uwaga winna skupić się na następujących dyscyplinach: historia, historia
literatury, filozofia, ekonomia, prawo i jego teoria”. Cel ten zamierzano osią-
gnąć przez:
a) mianowania profesorami i przesunięcia już działających naszych pra-
cowników wyższych uczelni,
b) mianowania nowych sił,
c) tworzenia odpowiednich ośrodków pracy naukowej kolektywnej,
d) przeniesienia i tworzenia celowej sieci naszych placówek w wyższych
uczelniach784.
Zamierzano w nieodległej perspektywie wprowadzić obowiązujący
w ZSRR system kariery naukowej (prace kandydackie, aspirantura), a także
usunąć „nieodpowiednie” kadry i zastąpić je własnymi. Marksiści polscy jed-
nak jeszcze nie stanowili konkurencji dla uczniów Twardowskiego. Domina-
cja szkoły lwowsko-warszawskiej zwłaszcza w filozofii i psychologii wydawała
się wówczas jeszcze bezdyskusyjna. Jan Kott, współzałożyciel i redaktor lewi-
cowego tygodnika „Kuźnica” w datowanym na 19 października Szkicu memo-
riału w obronie polityki partyjnej na uniwersytetach pisał jeszcze:
we wszystkich dziedzinach nauki, a zwłaszcza w humanistyce, nie wycho-
waliśmy ani jednego partyjniaka z autorytetem naukowym, który może

782 Cyt. za: P. Hubner, Stalinowskie „czystki” w nauce polskiej…, s. 212.


783 Tamże.
784 Cyt. za: tamże.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 343

w środowisku naukowym skutecznie przeciwstawić się reakcyjnym prądom


w nauce785.
Przypomnieć tu wypada, że na funkcjonowanie nauki składają się dwa
w znacznym stopniu od siebie niezależne nurty:
1. Instytucjonalny (oficjalny, a zatem w jakiś sposób zależny od władz
politycznych);
2. Społeczny (niezależny od władzy).
Działania, które przeprowadzono, aby przejąć i zmonopolizować nauczanie
i badania naukowe w uczelniach przedstawiłem już wcześniej. Odmiennie
wyglądała sprawa zmonopolizowania niezależnego życia naukowego prowa-
dzonego przez towarzystwa naukowe i niezależne instytucje nauki. Komin-
form zalecił takie działania wszystkim krajom „realnego socjalizmu” i zostały
one w nich przeprowadzone w latach 1948–1952.
We wszystkich krajach demokracji ludowej dokonano likwidacji „starej na-
uki”, łącznie z niszczeniem społecznych instytucji i uczonych786.
Bezpośrednim impulsem do takiej rozprawy był uchwalony na lata 1950-
1955 plan sześcioletni, którym objąć zamierzano także oświatę i naukę.
W Ministerstwie Oświaty określone zadania w tym celu wykonywała Sekcja
Organizacji Nauki Rady Głównej do Spraw Nauki i Szkolnictwa Wyższego,
która od 1949 r. rozpoczęła przygotowania do powołania centralnego ośrodka
do spraw nauki. Z początkiem lutego 1950 r. gremium to obradowało wspól-
nie z Podsekcją Organizacji Nauki I Kongresu Nauki Polskiej. Skład personal-
ny obu tych instytucji był nieomal identyczny787. Od tej chwili los towarzystw
naukowych, w tym i Polskiej Akademii Umiejętności, był już przesądzony, co
podkreśliła przyjęta w 1951 r. Uchwała Biura Politycznego KC PZPR w spra-
wie Polskiej Akademii Nauk. Stwierdzono w niej, że społeczne instytucje na-
uki przeciwdziałają reformom
w dziedzinie przeobrażenia świadomości naukowców. PAU i tow. ogólne
nabierają w tych warunkach jeszcze jaskrawiej charakteru swoistych rezer-
watów przeszłości788.
785 Cyt. za: tamże, s. 216.
786 P. Hübner, Siła przeciw rozumowi. Losy Polskiej Akademii Umiejętności w latach 1939–1989,
Kraków 1994, s. 137.
787 Tamże.
788 Cyt. za: tamże, s. 137.

344 Wiek XX

Skonsolidowanie w ramach jednej instytucji zarówno instytucjonalnego,


jak i społecznego życia naukowego wymagało jednak uprzedniej inwentary-
zacji stanu posiadania. Zadanie takie w stosunku do społecznych instytucji
i towarzystw naukowych powierzono Janowi Drewnowskiemu, który taki wy-
kaz sporządził wysyłając stosowne ankiety do PAU i wszystkich pozostałych
towarzystw naukowych789. Podobne działania podjęto także w sprawie zaewi-
dencjonowania i kontroli nad wydawnictwami naukowymi. Kontrola nad na-
ukowymi dokonaniami przedwojennych elit w taki sposób stawała się coraz
bardziej szczelna. Nauka została zatem wdrożona do służby państwu. Miała
podlegać regulacjom planowym i rozliczaniu z wykonanych zadań przy reali-
zacji założeń planu 6-letniego. Proces etatyzacji nauki był tym samym zakoń-
czony.
W następnej kolejności rozpoczęto rugowanie filozofii z polskich szkół.
Było to związane z obawami, że niezależni filozofowie mogą stać się zaczynem
społecznego oporu przed zmianami, jakie marksiści zamierzali przeprowa-
dzić. Co istotne, dostrzegali to również ówcześni filozofowie wywodzący się ze
szkoły lwowsko-warszawskiej. Kazimierz Ajdukiewicz, podówczas pełniący
funkcję rektora Uniwersytetu Poznańskiego, w liście do Tadeusza Kotarbiń-
skiego datowanym 25.04.1949 r. pisał:
Dowiedziałem się w czasie ostatniego mego pobytu w Warszawie, że czyn-
niki partyjne sprzeciwiły się wprowadzeniu filozofii do nowego programu
liceów z obawy przed niebezpieczeństwem niepożądanej ideologii. Inter-
weniowałem u Barbaga i u Schaffa. Schaff poinformował mnie, że uzyskał
w partii zasadniczą zgodę na moją propozycję pozostawienia logiki (samej).
Mamy w tej sprawie odbyć konferencję (Kotarbiński, Schaff, Ossowski, Bar-
bag i ja) w pierwszych dniach maja w Warszawie790.
Jeszcze wówczas nowa władza starała się zachowywać pozory prowadzenia
konsultacji ze środowiskiem naukowym, choć fiasko owej konferencji było
z góry przesądzone. Z zachowanej korespondencji pomiędzy oboma uczony-
mi wynika, że Ajdukiewicz wierzył jeszcze, że Adam Schaff jest zwolennikiem
jego stanowiska w sprawie pozostawienia nauczania logiki w szkołach śred-
nich. Program dla tego przedmiotu w ogólnych zarysach został opracowany
i przesłany do Ministerstwa. To przesłało go do swoich recenzentów, którzy
789 Tamże, s. 159.
790 List K. Ajdukiewicza do T. Kotarbińskiego z 25.IV.1949 r., APB WFiS UW, IFiS PAN i PTF
w Warszawie, Rkp. 498, t. 1, k. 10.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 345

dokonali jego ideologicznej weryfikacji. Ajdukiewicz w swoim liście opisał to


następująco:
Po ostatnich doświadczeniach z programem logiki dla liceów, chciałbym
zwrócić Ci uwagę na to, że recenzenci wyznaczeni przez Ministerstwo doma-
gali się skreślenia z tego programu wszystkiego, co choćby trochę zachodzi-
ło na filozofię. Tak np. recenzent domagał się skreślenia krótkiej wzmianki
w programie o doświadczeniach, skreślenia rozdziału o indukcji (!), o dowo-
dzeniu, rozwiązywaniu zagadnień, wszelkich wypowiedzi o tym, co cechuje
twierdzenia naukowe itp. […] Jak najmniej filozofii791.
Filozofia bowiem została uznana za potencjalną przyczynę, która może zni-
weczyć wysiłki zmierzające do przejęcia pełnej kontroli nad społeczeństwem.
Nic zatem dziwnego, że wiele uwagi nowe władze zaczęły poświęcać skom-
pletowaniu własnych kadr. Sam Adam Schaff, któremu powierzono tworzenie
kuźni nowych kadr marksistowskich – Instytutu Nauk Społecznych w PAN –
tak wspomina ten okres:
pomysł INS-u powstał w 1950 r. i pochodził od Bieruta. W jego imieniu
mówił ze mną na ten temat Roman Zambrowski. Jesteśmy w narożniku
z naszą sytuacją w dziedzinie szkolnictwa wyższego i nauki w ogóle. Od-
budowaliśmy z wielkim wysiłkiem stare szkolnictwo wyższe, tzn. to co po
pogromie niemieckiej okupacji jeszcze z niego zostało, ale własnych kadr
marksistowskich nie mamy. […] Z różnych powodów nie możemy tej sytuacji
tolerować792.
Schaff z zapałem wziął się do realizacji powierzonego zadania, co było
tym łatwiejsze, że miał do dyspozycji wszystkie zasoby, jakimi dysponowała
władza polityczna.
Byli nam potrzebni kandydaci z ukończonymi wyższymi studiami, którzy
u nas mieli napisać pracę doktorską [nazywaliśmy ich wówczas, jak to było
przyjęte jeszcze w przedrewolucyjnej Rosji – aspirantami], więc miałem
prawo, gdy znalazłem gdzieś jakiego kandydata, zdejmować go z każdej
pracy, nie wyłączając wojska, aparatu bezpieczeństwa, aparatu partyjnego,
nie mówiąc o urzędnikach ministerialnych różnego stopnia. […] Stałem na
zwycięskich pozycjach od początku [proszę docenić mądrość kierownictwa
partyjnego, które dało mi taką władzę w stosunku do wszystkich możnych
791 List K. Ajdukiewicza do T. Kotarbińskiego z 30.XI.1949 r., tamże, k. 12.
792 A. Schaff, Moje spotkania z nauką polską, Warszawa 1997, s. 87.

346 Wiek XX

tego świata, którzy próbowali brać się ze mną za bary] i skompletowałem


niepowtarzalny, z każdego punktu widzenia, skład alumnów793.
W swoich wspomnieniach Schaff nawet nieskromnie przypisał sobie także
rolę nauczyciela polskiej opozycji, gdyż, jak twierdzi, większość późniejszych
dysydentów była absolwentami kierowanej przez niego szkoły. Było to rzeko-
mo możliwe dzięki niezwykłej atmosferze „tolerancji ideologicznej i intelek-
tualnej” w niej panującej.
W filozofii dominacja szkoły lwowsko-warszawskiej była jednak bezdys-
kusyjna. Marksiści, mając monopol na władzę, najpierw podjęli działania na
rzecz wyrugowania filozofii i socjologii z uniwersytetów. W lipcu 1950 r.
Prezydium Rady Głównej do Spraw Nauki Szkolnictwa Wyższego, złożone
z kierowników resortu, a nie profesorów uczelnianych, zlikwidowało dotych-
czasowy – jak to określano – „eklektyzm” katedr filozoficznych. Powstały
w ich miejsce w uczelniach po trzy „zespołowe katedry”; historii filozofii,
logiki oraz materializmu dialektycznego. Za zmianą strukturalną zmierzającą
do mumifikacji filozofii poszły posunięcia personalne794.
Mobilizacja ówczesnych decydentów doprowadziła do zwołania Kongresu
Nauki Polskiej, który ostatecznie okazał się pseudodemokratycznym uzasad-
nieniem zmonopolizowania polskiej humanistyki przez marksistów.
I Kongres Nauki Polskiej
Znany socjolog Józef Chałasiński, choć był uczniem Floriana Znanieckie-
go, przed rozpoczęciem I KNP pisał:
Nie jest już sprawą przypadku, że Pierwszy Kongres Nauki Polskiej zbie-
ga się w czasie z pierwszym rokiem sześcioletniego planu gospodarczego.
Przeciwnie, zbieżność ta wynika z samej idei Pierwszego Kongresu Nauki
Polskiej, której zadaniem jest powiązanie nauki z ogólnonarodowym wysił-
kiem budowy socjalistycznego ustroju. Idea Kongresu jest wyrazem prze-
świadczenia, że nauka nie rozwija się w próżni, lecz przeciwnie, jak najściślej
wiąże się z problemami epoki i społeczeństwa. Problemów współczesnej
nauki nie da się oderwać od problemów współczesnej epoki, epoki zmierz-
chu imperializmu i coraz wyraźniejszego zwycięstwa socjalizmu. […] Kongres
ma dać obraz dotychczasowego stanu nauki polskiej w jej powiązaniach
793 Tamże, s. 87–88.
794 P. Hubner, Stalinowskie „czystki” w nauce polskiej…, s. 217–218.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 347

z zasadniczym kierunkiem rozwoju społecznego nie tylko naszego kraju, lecz


całej współczesnej, postępowej cywilizacji. […] Nauka współczesna znajduje
się w okresie kształtowania nowego typu cywilizacji, przeciwnego kapita-
listycznemu kosmopolityzmowi, opartego na swobodnym rozwoju kultury
nowego ludowego, socjalistycznego typu. Właśnie humanistyka jest powo-
łana do kształtowania nowej społecznej ideologii nauki i stąd jej wielkie
znaczenie na Kongresie. […] Kto w konflikcie socjalizmu i kapitalizmu nie
potrafi określić swojego miejsca – ten traci historyczną perspektywę, która
jest podstawą naukowej problematyki humanistycznej795.
Sam I Kongres przebiegał na ogół wedle oczekiwań jego organizatorów.
Postawienie przez organizatorów Kongresu na czele podsekcji filozofii i nauk
społecznych Kazimierza Ajdukiewicza było nie tyle ukłonem władz wobec
przedstawicieli szkoły lwowsko-warszawskiej, ile raczej wyrazem własnej sła-
bości kadrowej. Po prostu wśród marksistów nie było nikogo, kto mógłby się
równać autorytetem naukowym porównywalnym z tym, który mieli uczniowie
Twardowskiego. Ajdukiewicz z rozmachem wziął się do realizacji powierzo-
nego zadania i skompletował referentów na kongres w całości rekrutujących
się spośród „twardowszczyków”. Podział zadań w jego podsekcji wyglądał na-
stępująco:
FILOZOFIA:
1) Prądy filozoficzne w Polsce współczesnej referat prof. Tatarkiewicza,
2) Logika i metodologia – prof. Ajdukiewicza,
3). Klasyczna problematyka teorii poznania i teorii rzeczywistości – referat
prof. Czeżowskiego,
4) Historia filozofii – referat prof. Tatarkiewicza,
5) Nauka o moralności – prof. Ossowskiej,
6) Estetyka – prof. Wallisa,
NAUKI SPOŁECZNE
1) Teoria społeczeństwa i rozwoju społecznego – referat prof. Szczurkiewicza,
2) Socjografia i etnografia – prof. Dobrowolskiego,
3) Historia Nauk Społecznych – prof. Assorodobraj”.
W piśmie kierowanym do prelegentów Ajdukiewicz zastrzegł także:

795 J. Chałasiński, Humanistyka przed Kongresem Nauki Polskiej, „Rejs” – ilustrowany dodatek
„Dziennika Bałtyckiego” 1950, nr 29 (z 16.07.), s. 2.

348 Wiek XX

Referaty te, jakkolwiek oparte na szczegółowej znajomość materiału nie


powinny wchodzić w szczegóły i mają mieć charakter syntetyczny i ocenia-
jący796.
Nie znaczyło to bynajmniej, że na Kongresie wszystko marksistom udało
się osiągnąć bez problemów. Ajdukiewicz jako przewodniczący podsekcji fi-
lozofii i nauk społecznych był wzburzony tym, że tuż przed rozpoczęciem ob-
rad uczestnikom rozdano materiały zjazdowe, w których znajdowały się ma-
teriały przygotowane przez organizatorów Kongresu. Materiały te sprawiały
wrażenie, że stanowią wspólne stanowisko podsekcji, a tymczasem nikt ich
z uczestnikami nie konsultował. Zawierały one natomiast prymitywną krytykę
poglądów filozoficznych Ajdukiewicza i Kotarbińskiego. Funkcjonują jednak
w zestawieniach bibliograficznych jako oficjalne materiały I KNP. Zgrzyt doty-
czył więc zwłaszcza sekcji i podsekcji humanistycznych.
Choć ich zebrania były starannie reżyserowane, nie udało się uniknąć wypo-
wiedzi niezgodnych z intencjami organizatorów. Ajdukiewicz na Sekcji Nauk
Społecznych i Humanistycznych KNP mówił, że dorobek marksistowski na
polu filozofii jest nikły, a poziom prac ich adwersarzy, tomistów, na niskim
poziomie. Jego zdaniem najliczniejsza grupa filozofów skłania się do sta-
nowiska fizykalistycznego, obserwuje się tendencje materialistyczne, co nie
przekreśla ich różnic z materializmem marksistowskim. Jako zadanie na przy-
szłość na pierwszym miejscu postawił propagowanie naukowego poglądu
na świat, który byłby oparty nas badaniach empirycznych797.
Krytyczne uwagi wobec marksistów wygłosił także Stanisław Ossowski.
W obu przypadkach polemizował z tymi stanowiskami Julian Hochfeld.
I Kongres przypieczętował zarazem podporządkowanie nauki instytucjo-
nalnej oraz społecznych instytucji nauki władzom politycznym i ideologicz-
nym.
Towarzystwo Naukowe warszawskie i Polska Akademia Umiejętności, na
gruzach których budowano Polską Akademię Nauk, przekazały pod wpły-
wem nacisków zewnętrznych przyszłej organizacji swój dorobek i ogłosiły
swój akces. […] Kongres przyjął rezolucję stwierdzającą, że nauka w całości
i w każdej poszczególnej dziedzinie opierać się powinna na filozofii materia-
796 Pismo Przewodniczącego Podsekcji Filozofii i Nauk Społecznych Kazimierza Ajdukiewicz z dn.
20 lutego 1950 r., Archiwum UMK, t. 189/V.
797 R. Herczyński, Spętana nauka. Opozycja intelektualna w Polsce 1945–1970, Warszawa
2008, s. 122.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 349

lizmu dialektycznego i historycznego. Nauka miała włączyć się w sześciolet-


ni plan budowy socjalizmu798.
Na szczególną uwagę zasługuje kwestia likwidacji niezależnych czaso-
pism filozoficznych i zastąpienie ich jednym periodykiem centralnym – „My-
ślą Filozoficzną”. Skrupulatny Tadeusz Czeżowski jako redaktor naczelny
„Ruchu Filozoficznego” wziął udział w specjalnie w tym celu zorganizowa-
nym spotkaniu w Ministerstwie Szkół Wyższych i Nauki, a z tego spotkania
sporządził zachowaną w jego materiałach archiwalnych notatkę.
Dnia 9 marca 1951 odbyła się w Ministerstwie Szkół Wyższych i Nauki kon-
ferencja w sprawie czasopism filozoficznych. Uczestniczyli w niej Minister
Rapacki (jako przewodniczący), podsekr. stanu Krasowska, dyr. depart. Mi-
chajłow, prof. Kotarbińska (w zast. prof. T. Kotarbińskiego, przewodn. PTow.
Filozof.), prof. Tatarkiewicz (redaktor Przeglądu Filozoficznego), prof. Ingar-
den (red. Kwartalnika Filoz.), prof. Czeżowski (red. Ruchu Filozof.), dr Suszko
(w zast. prof. Ajdukiewicza, red. Studia Philosophica).
Min. Rapacki podał do wiadomości decyzję połączenia czasopism filozoficz-
nych, tak by było ich tylko dwa: jedno (Studia Philosoph.) drukujące artykuły
w j. obcych poświęcone zagadnieniom logicznym, i drugie, w języku polskim
(ze streszczeniami obcojęzycznymi) ogólnofilozoficzne, tj. zamieszczające ar-
tykuły różnej treści filozoficznej i nie tylko z zakresu filozofii marksistowskiej.
W ciągu dyskusji ustalono i wyjaśniono:
1. że Ministerstwo (nie wcześniej niż w kwietniu) zajmie się sprawą organi-
zacji nowych czasopism i ich redakcji.
2. że czasopismo ogólne będzie zawierać dział informacji bieżących (zwłasz-
cza bibliografii) prowadzonych w Ruchu Filozoficznym, które ewentual-
nie będą drukowane w osobnych zeszytach ukazujących się częściej niż
zeszyty zawierające rozprawy i artykuły.
3. że zanim ukażą się nowe czasopisma będą mogły być wydane (za zwy-
kłą aprobatą Ministerstwa) zeszyt Kwartalnika Filozoficznego, Przeglądu
Filozoficznego za rok 1950.
Sporządził T. Czeżowski 10.03.51799.
Adam Schaff kilka lat później tak ocenił wpływ Kongresu na polską filo-
zofię:

798 Tamże, s. 123–124.


799 T. Czeżowski, Pro memoria, Archiwum UMK, t. 141/II, k. 469.

350 Wiek XX

Głównym, zasadniczym wyrazem przemian politycznych i ideologicznych


w środowisku naukowym, które doprowadziły do I Kongresu Nauki Polskiej,
było uznanie konieczności przebudowy całej naszej nauki, a w szczególności
humanistyki, na bazie metodologii marksistowskiej800.
Schaff jednoznacznie wskazał, że właśnie do tego celu służyło powołanie
do życia czasopisma „Myśl Filozoficzna”, co stanowiło bezpośrednią konse-
kwencję realizacji postanowień Kongresu, przy jednoczesnym zlikwidowaniu
wszystkich pozostałych czasopism filozoficznych.
W pierwszym numerze „Myśli Filozoficznej” został zaprezentowany po-
nadto „program działania dla filozofii”, który odwoływał się do wytycznych,
jakie na I Kongresie Nauki Polskiej określono dla całej humanistyki. Program
ten zawierał cztery główne punkty:
Walka o przepojenie całej nauki polskiej marksistowsko-leninowskim świa-
topoglądem;
• twórcze rozwijanie filozofii marksistowskiej w ścisłym powiązaniu z po-
trzebami praktyki;
• popularyzacja podstaw naukowego marksistowskiego myślenia i działa-
nia w najszerszych masach;
• walka przeciwko hamującym rozwój społeczny pozostałościom ideali-
zmu, przeciw filozofii burżuazyjnej, przeciw rozkładowej filozofii impe-
rializmu801.
Niemniej jednak monopolizacja nauk humanistycznych przez marksizm nie
stłumiła niezależnego myślenia.
Co interesujące, pomimo przemian w nauce polskiej dokonanych po
Październiku 1956 główni ideolodzy marksizmu nadal bronili działań na
rzecz „upaństwowienia” nauki podjętych na I KNP. Adam Schaff na spotka-
niu w Oxfordzie stwierdził, że „tylko komunizm chroni Polaków przed faszy-
zmem”802. Na szczęście było to stanowisko incydentalne, które nie zyskało
sobie prawa obywatelstwa w historii polskiej nauki.
Konkludując trzeba jednak zauważyć, że chcąc, aby filozofowie stali się
zupełnie bezradni wobec problemów świata, wystarczy zlikwidować naucza-
nie filozofii oraz narzucić standard jej uprawiania. Prawdopodobnie tym to-
800 A. Schaff, Aktualne zagadnienia polityki kulturalnej w dziedzinie filozofii i socjologii, Warsza-
wa 1956, s. 36.
801 Tamże, s. 37.
802 A. Walicki, Zniewolony umysł po latach, Warszawa 1993, s. 205.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 351

kiem myślenia poszli powojenni ideolodzy marksizmu, odsuwając przedsta-


wicieli przedwojennej humanistyki od dydaktyki akademickiej. Te zabiegi
okazały się chybione, ostatecznie to zacietrzewiony ideologicznie marksizm
stracił rację bytu, a spadkobiercy szkoły lwowsko-warszawskiej funkcjonują
z powodzeniem do dziś w polskiej filozofii. Spełniło się zatem marzenie Izy-
dory Dąmbskiej która pisała: „Oby nie gasła pochodnia myśli filozoficznej,
którą z takim trudem rozniecał w Polsce Twardowski w mroku nakazanego
nowego dogmatyzmu”803.
Manipulowanie nauką stosownie do doraźnych potrzeb polityki nie jest
polskim wynalazkiem, niemniej jednak, przy wszelkich próbach podporząd-
kowywania jej polityce czy potrzebom ideologicznym, nie można zapominać,
że stanowi ona integralny składnik kultury narodowej i ogólnoludzkiej. Na-
uka zniewolona kreuje zniewoloną kulturę. Zwracał na to uwagę wybitny pol-
ski filozof Henryk Elzenberg, który przyznawał nauce kulturotwórczy charak-
ter. Manipulowanie nauką wzbudza zatem reakcje obronne nie tylko samych
naukowców, bo skutki takich działań odczuje również całe społeczeństwo,
tracąc zaufanie do ludzi nauki, tradycyjnie cieszących się największym pre-
stiżem i autorytetem.
9.2. „Ruch Filozoficzny” i wolność badań naukowych
w Polsce w latach 1947–1957
Po zakończeniu działań wojennych i zmianie systemu politycznego w Pol-
sce filozofia stała się przedmiotem szczególnego zainteresowania nowej wła-
dzy. Na przeszkodzie całkowitemu podporządkowaniu nauki wymogom ide-
ologicznym stawał przede wszystkim niedostatek wykształconych kadr oraz
brak niezbędnej bazy dydaktycznej i naukowej uniemożliwiający szybkie ich
uzupełnienie. Musiał upłynąć zatem jakiś czas, zanim polscy marksiści mo-
gliby stanąć do rywalizacji z przedstawicielami przedwojennych ośrodków fi-
lozoficznych. Pierwszy okres w historii powojennej nauki polskiej był więc
swego rodzaju stanem zawieszenia, w którym kontynuowano bez przeszkód
badania rozpoczęte jeszcze przed wojną, a przede wszystkim reaktywowano
funkcjonowanie utrwalonych w tradycji narodowej instytucji naukowych. Nie
oznaczało to jednak, że nowa władza nie podejmowała starań o ich ideologicz-
803 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z dn. 8.V.1948 r., APB WFiS UW, IFiS PAN
i PTF w Warszawie, Rps U 598, t. 6, k. 10.

352 Wiek XX

ne zdominowanie. Początkowo zabiegi te dotyczyły tylko uczelni i instytucji


nowo powstających. Jedną z nich był wówczas Uniwersytet Marii Curie-Skło-
dowskiej w Lublinie. Henryk Elzenberg, przebywający w tym czasie w Lubli-
nie, w liście z 1945 r. do Tadeusza Czeżowskiego kierowanym do Wilna tak
pisał o pracach organizacyjnych przy tworzącym się Uniwersytecie Marii Cu-
rie-Skłodowskiej: „Tu u C. Skłod. rozbudowuje się duże studium filozoficzne,
projektowanych sześć katedr, z tych obsadzona logika (nie matematyczna!)
z metodologią (Łubnicki) i psychologia (był Rytel, a po jego śmierci Toma-
szewski jako zastępca). Wolności myśli nie ma; historia filozofii musi być
wykładana według wiadomej doktryny. (Miałem na ten temat rozmowę z R.
z pełnym postawieniem kropek nad i.)”804. Nie było to jednak starcie dwóch
tradycji uprawiania nauki, bo już od momentu powstania w większości nowo
powstałych uczelni humanistyka była uprawiana tylko zgodnie z ideologią
upowszechnianą przez nowe władze państwowe. W reaktywowanych uczel-
niach i instytucjach naukowych dochodziło tymczasem nie tylko do ostrych
polemik, ale nawet do otwartego zwalczania tradycji przedwojennych, także
z wykorzystaniem środków administracyjnych i narzędzi politycznych. Intere-
sującym przykładem takiej walki stał się Toruń, w którym utworzono nowy
uniwersytet stanowiący w znacznej mierze kontynuację wileńskiego Uniwer-
sytetu Stefana Batorego. Wyrazem takiej walki z ideologizacją polskiej huma-
nistyki były zwłaszcza problemy z reaktywacją zasłużonego dla polskiej nauki
czasopisma „Ruch Filozoficzny”.
Reaktywacja „Ruchu Filozoficznego” w Toruniu
W pewnym sensie zastanawiające jest, dlaczego to właśnie Tadeusz Cze-
żowski a nie na przykład zięć Twardowskiego, Kazimierz Ajdukiewicz, lub też
jeden z jego pierwszych jego uczniów – Tadeusz Kotarbiński, podjął trud re-
aktywowania dorobku szkoły lwowsko-warszawskiej. Tymczasem wraz z ob-
jęciem przez Czeżowskiego stanowiska profesorskiego w Toruniu od samego
początku pracowano tam nad uformowaniem miejscowego środowiska filozo-
ficznego na kształt znany z uniwersytetów Jana Kazimierza we Lwowie oraz
Stefana Batorego w Wilnie. To właśnie także Tadeusz Czeżowski był moto-
rem wznowienia działalności najpierw Polskiego Towarzystwa Filozoficznego
a następnie uruchomienia wydawania jego organu – „Ruchu Filozoficznego”.
804 List H. Elzenberga do T. Czeżowskiego z 17.04.1945, Archiwum UMK w Toruniu, t. 183/V,
k. 75.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 353

Wówczas podjął także starania o utworzenie Toruńskiego Towarzystwa Na-


ukowego.
Wyjaśnienie tego, dlaczego to właśnie Czeżowski był głównym motorem
tych zabiegów znaleźć można w jednym z listów Henryka Elzenberga pisanym
do Mieczysława Wallisa, w którym scharakteryzował redaktora „Ruchu Filo-
zoficznego” jednym zdaniem: „Cz.[eżowski] jest optymistą nieuleczalnym”805.
W ówczesnych realiach ten optymizm był bardzo potrzebny i pozwolił temu
filozofowi osiągnąć, wbrew piętrzącym się przeszkodom, wszystkie stawiane
przed sobą cele.
O sensowności podjęcia takich starań przekonywały Czeżowskiego infor-
macje otrzymywane z innych ośrodków naukowych w kraju. Między innymi
dowiedział się z listu od Romana Ingardena, że w Krakowie niebawem mają
zostać wznowione inne czasopisma filozoficzne: „Kwartalnik Filozoficzny”
oraz „Przegląd Filozoficzny”. Co interesujące, działania w tym kierunku jakby
wyprzedzały odtworzenie normalnych studiów filozoficznych. Ingarden tak to
przedstawił w swoim liście: „Tak więc powoli rusza się czasopiśmiennictwo
filozoficzne tylko jeszcze studia w stadium przygotowawczym”806. Sam Cze-
żowski nie mógł wcześniej podjąć żadnych starań, bo Uniwersytet w Toruniu
był jeszcze w stadium organizacji, a nominację profesorską otrzymał dopiero
z dniem 1 czerwca 1946 r.807
Tadeusz Czeżowski spotykał się nie tylko na konferencjach, ale nawet na
urlopach z innymi filozofami z kręgu szkoły lwowsko-warszawskiej głównie
po to, aby życie naukowe w Polsce zorganizować na sposób znany z okresu
międzywojnia. W liście do Kotarbińskiego z kwietnia 1947 r. pisał:
stosownie do wyniku naszych rozmów zakopiańskich przygotowałem projekt
statutu związku towarzystw filozoficznych pod nazwą Polskie Towarzystwo
Filozoficzne i projekt ten wysłałem do Ingardena oraz Tatarkiewicza, z któ-
rymi razem tworzymy komisję statutową. Statut toruńskiego towarzystwa
filozoficznego przedstawiliśmy władzom już przed kilku tygodniami i cze-
kamy na jego zatwierdzenie. Tak więc związek obejmowałby cztery istnie-
jące towarzystwa: warszawsko-łódzkie, krakowskie, poznańskie i toruńskie
(nie wiem czy są jakieś inne). Prowadzę korespondencję z Danią Gromską
805 List Henryka Elzenberga do Mieczysława Wallisa z 16.VII.1952 r., Biblioteka Główna UMK,
Rps 1856/IV, k. 77.
806 List Romana Ingardena do Tadeusza Czeżowskiego z 21.03.1846, Archiwum UMK, t. 185/V,
k. 3.
807 Materiały archiwalne Tadeusza Czeżowskiego, Archiwum UMK w Toruniu, t. 235/III, k. 4.

354 Wiek XX

w sprawie zorganizowania Ruchu Filozoficznego i mam nadzieję, że tego


dokonamy808.
Podobne pisma wysłał także do pozostałych filozofów z kręgu szkoły lwow-
sko-warszawskiej oraz do Romana Ingardena. Krakowski fenomenolog nie
popierał jednak reaktywowania Polskiego Towarzystwa Filozoficznego jako
dobrowolnego związku towarzystw filozoficznych. Postulował, aby stworzyć
jednolitą i powszechną organizację filozoficzną na kształt Polskiego Towarzy-
stwa Matematycznego.
Z chwilą, gdy statut dla PTF był już gotowy Czeżowski przystąpił do reak-
tywowania jego organu – „Ruchu Filozoficznego”. Starał się „Ruch” odtworzyć
jako centralne czasopismo w Polsce, stąd zaproszenia do współpracy przy
jego redagowaniu wysłał do wszystkich ówczesnych luminarzy polskiej filozo-
fii. Roman Ingarden dziękując za zaproszenie do współpracy, odpisał:
Dziękuję uprzejmie za zaproszenie do współpracy z Ruchem Filozoficznym.
Będę się starał w miarę sił i wolnego czasu z niego skorzystać. Na razie
poleciłem p. Gromskiej napisać jakąś recenzję z francuskiej literatury filo-
zoficznej809.
Podobne informacje i obietnice współpracy spłynęły także od innych filo-
zofów. Deklaracje takie otrzymał od Ajdukiewicza i pozostałych przedstawi-
cieli szkoły lwowsko-warszawskiej. Ajdukiewicz do współpracy z „Ruchem
Filozoficznym” delegował w zasadzie wszystkie osoby pracujące w podległej
mu Katedrze Logiki funkcjonującej w ramach Uniwersytetu Poznańskiego810.
Współpraca obu „twardowszczyków” przy próbie reaktywowania czasopisma
była zatem owocna, nie przeszkodziło jej nawet wybranie Ajdukiewicza na
rektora UAM811.
Początki reaktywowanego czasopisma były bardzo trudne, gdyż z dawne-
go archiwum i biblioteki lwowskiego „Ruchu Filozoficznego” nie zachowało
się nic. Ambicją zaś Czeżowskiego było odtworzenie czasopisma dokładnie
w kształcie znanym z okresu jego wydawania we Lwowie. Dlatego w liście do
Ingardena pisał:
808 List T. Czeżowskiego do T. Kotarbińskiego z 23.04.1947 r., Archiwum PB WFiS UW, IFiS
PAN i PTF, Rps U. 598, t. 5, k. 44-45.
809 List Romana Ingardena do Tadeusza Czeżowskiego z 21.03.1946, Archiwum UMK w Toruniu,
t. 185/V, k. 16.
810 List Kazimierza Ajdukiewicza do Tadeusza Czeżowskiego z dnia 16.X.1947 r., tamże, t. 180/V.
811 Zob. List Kazimierza Ajdukiewicza do Tadeusza Czeżowskiego z dnia 27.IX.1949 r., tamże.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 355

Ruch Filozoficzny na razie się nie rusza, bo 1. nie ma jeszcze prawie polskiej
produkcji filozoficznej, 2. nie mamy żadnych prawie informacji o ruchach
filozoficznych zagranicą. […] więc nie byłoby materiałów dla Ruchu Filozo-
ficznego812.
Zabiegi Czeżowskiego odniosły pożądany skutek, skoro już dwa lata później
pisał z dumą do Kotarbińskiego: „obecnie intensywnie kończymy druk ob-
szernego zeszytu Ruchu Filozoficznego. Jednocześnie przygotowuję numer
następny”813. Zabiegał także o to, aby recenzje nowych książek filozoficznych
na jego łamach zamieszczali najlepsi znawcy problemu. Inaczej mówiąc, pro-
ponował np. Kotarbińskiemu lub Znamierowskiemu napisanie recenzji kon-
kretnych książek specjalnie dla „Ruchu Filozoficznego”. Co istotne, recenzje
te bywały nawet bardzo obszerne, jak choćby ta książki T. Pawłowa Teoria
odbicia pióra Narcyza Łubnickiego, która liczyła aż 25 stron maszynopisu814.
Mimo tych trudności, także związanych z niedostępnością papieru i środków
finansowych, Ingarden w swoim liście z 3 sierpnia 1949 r. pisał „kwituję od-
biór pierwszego po wojnie numeru „Ruchu Filozoficznego”815. Przy tej okazji
zgłosił także uwagi polemiczne do recenzji jego artykułu O poznawaniu cu-
dzych stanów psychicznych napisanej przez Tadeusza Witwickiego.
Cel stawiany przy reaktywowaniu „Ruchu Filozoficznego” został więc osią-
gnięty, gdyż czasopismo to stało się rzeczywiście centralnym czasopismem fi-
lozoficznym w Polsce. Przede wszystkim jednak odzwierciedlało życie filozo-
ficzne w kraju i służyło wymianie doświadczeń oraz współpracy z zagranicą.
Nie można zapominać, że Czeżowski w tym okresie prowadził korespon-
dencję również ze Zbigniewem Jordanem, który wówczas był współpracow-
nikiem Radia Wolna Europa. Przesyłał mu egzemplarze „Ruchu Filozoficzne-
go”, a ten zamieszczał krótkie informacje na temat jego zawartości w prasie
polonijnej, paryskiej „Kulturze”, jak również w angielskich czasopismach fi-
lozoficznych. Efektem tego było, że np. René Wellek z Uniwersytetu w Yale
dowiedział się, że w „Ruchu” ukazała się recenzja jego książki, a ponieważ
jedynym polskim filozofem, którego znał był Roman Ingarden, za jego pośred-
812 List Tadeusza Czeżowskiego do Romana Ingardena z 17.05.1848, tamże, t. 185/V, k. 17.
813 List T. Czeżowskiego do T. Kotarbińskiego z 16.04.1949 r., Archiwum PB WFiS UW, IFiS PAN
i PTF, Rps U. 598, t. 5, k. 46.
814 List T. Czeżowskiego do T. Kotarbińskiego z 28.02.1950 r., tamże, k. 47.
815 List Romana Ingardena do Tadeusza Czeżowskiego z 3.08.1949 r., Archiwum UMK, t. 185/V,
k. 18. Następny numer kwitowany przez Ingardena jest w liście z 20.03.1959 r., tamże,
k. 24.

356 Wiek XX

nictwem zwrócił się o otrzymanie numeru z recenzją816. Numer ten zresztą


otrzymał.
W redagowaniu „Ruchu Filozoficznego” pomagali Czeżowskiemu także
przedstawiciele innych dyscyplin nauki, z którymi był zaprzyjaźniony. Pomoc
taka była szczególnie cenna jeśli chodzi o zdobycie środków finansowych na
druk kolejnych numerów. Nic zatem dziwnego, że pisał w swym liście z nie-
ukrywaną wdzięcznością:
Dzięki troskliwym interwencjom p. Mayenowej otrzymałem zgodę Minister-
stwa na druk następnego zeszytu Ruchu Filozoficznego i rękopis pójdzie
do drukarni natychmiast, gdy otrzymam pieniądze, jak o tym zapewniła
p. Kadlerówna kilka dni temu Dr Indana, który jeździł w tych sprawach do
Warszawy. […] Zeszyt będzie dość obszerny, zwłaszcza w dziale wiadomości
kronikarskich; dam mu datę 1950 tak iż tom XVII obejmie dwa lata 1949
i 1950817.
Reaktywowany „Ruch Filozoficzny” jednak od samego początku borykał
się z problemami finansowymi. Czeżowskiemu w zdobywaniu funduszy po-
magała na szczęście nie tylko Renata Mayenowa, ale także pozostali członko-
wie komitetu redakcyjnego818.
Naturalnym było także to, że reaktywowane Polskie Towarzystwo Filozo-
ficzne wspomagało wydawanie „Ruchu Filozoficznego”. Czeżowski w liście
do Kotarbińskiego dziękuje za sumę 80 000 zł otrzymaną z Zarządu Głów-
nego, któremu prezesował wówczas właśnie Kotarbiński, na pokrycie części
kosztów związanych z wydaniem tego czasopisma. Pieniądze te oczywiście
przekazał natychmiast do drukarni, która w świetle zachowanej dokumen-
tacji była „wąskim gardłem”, blokującym nieraz na dłuższy czas wysiłki re-
dakcji. Pisał wówczas: „Czekamy z utęsknieniem na dalszą subwencję”, gdyż
miał już kolejny numer złożony i dla obniżenia kosztów sam przeprowadzał
jego drugą korektę819. W zbiorach archiwalnych Tadeusza Czeżowskiego za-
chowało się także wiele informacji dotyczących jego zabiegów o odkładanie
terminów opłacania kosztów druku czasopisma w drukarni bydgoskiej i po-
myślnych decyzji o rozłożeniu należnych płatności na raty. Wiadomo zatem,

816 List Romana Ingardena do Tadeusza Czeżowskiego z 22.05.1950 r, tamże, k. 27.


817 List T. Czeżowskiego do T. Kotarbińskiego z 6.07.1950 r., Archiwum PB WFiS UW, IFiS PAN
i PTF, Rps U. 598, t. 5, k. 48.
818 Pisał o tym np. Kazimierz Ajdukiewicz w liście do Czeżowskiego z 28.10.1949 r.
819 List T. Czeżowskiego do T. Kotarbińskiego z 26.10.1950 r., tamże, k. 49.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 357

że po wznowieniu edycji „Ruch” borykał się z problemami finansowymi, co


powodowało opóźnienia w płatnościach honorariów autorskich oraz rachun-
ków w drukarni. Nie korzystał więc z żadnych przywilejów, a środki finansowe
na jego wydawanie były efektem niestrudzonych zabiegów „nieuleczalnego
optymisty” Czeżowskiego.
Zawieszenie w 1951 r. wydawania „Ruchu Filozoficznego” przez ówczesne
władze oświatowe i polityczne zastało Czeżowskiego jako redaktora naczelne-
go w wyjątkowo dyskomfortowej sytuacji finansowej. Miał przygotowane do
wydania kolejne zeszyty kierowanego przez siebie czasopisma, co wiązało się
z poniesieniem określonych kosztów. Zwrócił się więc w tej sprawie do PTF
jako wydawcy „Ruchu Filozoficznego”. Tadeusz Kotarbiński, który sprawował
wówczas funkcję Prezesa PTF wskazał na możliwość, że dług ten przejmie
najpewniej wydawca nowego czasopisma filozoficznego. I tak najprawdopo-
dobniej się stało, bo w późniejszych dokumentach nie ma żadnej wzmianki
o tym zadłużeniu.
Tadeusza Czeżowskiego zmagania z cenzurą
Prawdopodobnie pierwszy element niepewności co do przyszłości „Ru-
chu” wprowadziły ówczesne władze państwowe, które przy Radzie Ministrów
utworzyły Centralną Komisję Wydawniczą, w której początkowo funkcję ko-
ordynatora zapewne nieświadomie pełniła Maria Ossowska. W liście do Cze-
żowskiego z 5.10.1949 r. zwróciła się z prośbą o nadesłanie wykazu publikacji
planowanych do wydania na rok 1950. Czas na sporządzenie tego wykazu był
bardzo krótki, bo wynosił zaledwie 15 dni. W liście swym Ossowska pisała:
Przy prezydium Rady Ministrów została utworzona Centralna Komisja Wy-
dawnicza. Ma ona przygotowywać ogólnokrajowy plan wydawniczy. Komi-
sja ta zwróciła się do mnie z prośbą o przygotowanie na 30 października
b.r. projektu planu wydawniczego w zakresie filozofii na r. 1950. Plan ten,
zgodnie ze słowami otrzymanego przeze mnie pisma, winien objąć:
typy, tytuły, tematy prac, które 1/ są w przygotowaniu na r. 1950, 2/ nale-
żałoby je zainicjować; a/ w postaci oryginalnych opracowań, b/ w postaci
przekładów… Należy uwzględnić zarówno wydawnictwa podręcznikowe,
monograficzne, zbiory źródeł jak i wydawnictwa periodyczne (czasopisma
naukowe)820.
820 List Marii Ossowskiej do Tadeusza Czeżowskiego z 5.X.1949 r., tamże, t. 189/V. Na liście
znajduje się odręczna adnotacja Czeżowskiego, że odpowiedzi udzielił właśnie 15 X 1949 r.

358 Wiek XX

Komisja zatem jeszcze w 1949 r. zgromadziła wszelkie dane na temat


publikacji filozoficznych przewidywanych do wydania w całym kraju. W tym
sensie dublowała działania istniejącej od 1945 r. instytucji cenzury (Głów-
ny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk). Wynikało to najprawdo-
podobniej z tego, że cenzura nie dysponowała odpowiednio wykształconymi
pracownikami zdolnymi racjonalnie oceniać wydawnictwa naukowe. Swoją
drogą w zbiorach Tadeusza Czeżowskiego aż do 1950 r. nie ma śladów in-
gerencji cenzury w wydawane w Toruniu publikacje filozoficzne. Pierwsze
ślady napotkać można w 1950 r., w tym także szczegółową instrukcję doty-
czącą sposobu przekazywania ostatecznie zredagowanego i przygotowanego
do druku egzemplarza książki lub czasopisma. Dla przykładu każda strona
Ruchu Filozoficznego musiała być podpisana przez redaktora, który osobi-
ście odpowiadał przed organem cenzorskim, że do druku zostanie skierowa-
na wersja, która zyskała aprobatę cenzury. Sądzić zatem należy, że dopiero
w latach 50. GUKPPiW był gotów do sprawowania totalnego nadzoru nad
wszystkimi wydawnictwami w kraju. Zanim jednak cenzura osiągnęła taką
gotowość zadanie to spełniała Centralna Komisja Wydawnicza. Komisja ta
później przekształciła się w uciążliwy organ administracyjny domagający się
szczegółowych sprawozdań kwartalnych i rocznych z zaplanowanych i zreali-
zowanych zadań wydawniczych. Tadeusz Czeżowski jako redaktor „Ruchu
Filozoficznego” oraz Franciszek Indan jako sekretarz redakcji musieli składać
raporty wykazujące dokładną ilość zużytego papieru, wydrukowanych stron,
liczby wydrukowanych egzemplarzy, poniesionych kosztów oraz przychodów
ze sprzedaży821.
Przy okazji z zachowanej korespondencji pomiędzy „twardowszczykami”
można się nieco dowiedzieć o kulisach redagowania czasopism naukowych
w tych latach. Chodziło nie tylko o przeszkody administracyjne, ale także
o pewien pragmatyzm redaktora naczelnego, który dbał o to, aby czasopismo
mogło ukazywać się bez przeszkód. Praktycznie nie zdarzały się więc okazje
do ingerencji cenzorskich poza tymi, których nie sposób było przewidzieć, jak
w tym przypadku:
Ministerstwo udzielając swego zezwolenia zakwestionowało tylko jeden ar-
tykuł, mianowicie Łubnickiego sprawozdanie z książki Pawłowa o teorii od-
bicia – właśnie to, co miało być najbardziej marksistowskie w całym zeszy-
821 Zob. Materiały archiwalne Tadeusza Czeżowskiego, Archiwum UMK, teczka przekazana
przez J. Perzanowskiego, k. 13.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 359

cie; ale (jak dowiedziałem się z boku) oba nazwiska są źle widziane (Łubn.
został dość ostro zaatakowany w ostatnim tomie Woprosów Fiłosofii)822.
Na podkreślenie zasługuje też wyjątkowa zdolność Tadeusza Czeżowskie-
go do pokonywania przeszkód stawianych przez cenzurę. Mimo że nie był
ulubieńcem nowych władz, potrafił zachować ciągłość wydawniczą „Ruchu
Filozoficznego” aż do końca wydania całego rocznika XVII. Inne czasopisma
musiały zniknąć z rynku wydawniczego już wcześniej. W 1951 r. w korespon-
dencji toczonej przez Czeżowskiego pojawiły się wątpliwości co do dalszej
przyszłości czasopisma. Dla przykładu Roman Ingarden w liście z 22 stycznia
1951 r. pisał: „Co słuchać z Ruchem Filozoficznym, czy się jeszcze jaki zeszyt
ukaże? Miałem o tym sprzeczne wiadomości. Co do Kwartalnika to PAU do-
stało polecenie wstrzymania »dalszego druku«”823.
Już w kwietniu 1951 r. sprawa przyszłości czasopisma była przesądzona.
Świadomość tego stanu rzeczy miało całe środowisko „twardowszczyków”, bo
Czeżowski dzielił się swoimi doświadczeniami z walki o utrzymanie ciągłości
istnienia czasopisma z jego przedstawicielami. Ci zaś ze swej strony stara-
li się podtrzymywać go na duchu w nadziei, że to ważne ogniwo spajające
środowisko jednak zostanie zachowane. Izydora Dąmbska w swym liście do
Czeżowskiego pisała, chcąc podtrzymać jego nadzieje, że jego praca nie poszła
na marne: „Ruch przedstawia się imponująco. Nie traćmy nadziei, że utrata
samodzielności jest tylko przejściowa. Życzę Ci tego gorąco”824. Dobitnie to
świadczy nie tylko o zainteresowaniu „twardowszczyków” sprawą kontynuacji
druku „Ruchu Filozoficznego”, a także wskazuje na jego charakter integrujący
całe środowisko.
Centralizacja nauki oraz wydawnictw naukowych w Polsce
W pierwszych latach powojennych stosunek marksistów do przedwojen-
nej tradycji naukowej był nacechowany wyraźnym respektem. Próbkę tego re-
spektu spotkamy w polemikach marksistów z przedstawicielami szkoły lwow-
822 List T. Czeżowskiego do T. Kotarbińskiego z 6.07.1950 r., Archiwum PB WFiS UW, IFiS PAN
i PTF, Rps U. 598, t. 5, k. 48. Trzeba jednak podkreślić, że Czeżowski był już wcześniej uprze-
dzony o tym przypadku przez Renatę Mayenową w liście z 26 VI 1950 r. (Archiwum UMK,
t. 189/V).
823 List Romana Ingardena do Tadeusza Czeżowskiego z dn. 22.01.1951 r., Archiwum UMK,
t. 185/V, k. 39.
824 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Czeżowskiego z 16 .IV 1951 r., Archiwum UMK, t. 182/V,
k. 141.

360 Wiek XX

sko-warszawskiej toczonych jeszcze w latach czterdziestych. Sądzić należy


jednak, że tylko niedostatek kadr naukowych wychowanych w duchu ideolo-
gii komunistycznej był powodem tego, że jeszcze wówczas marksiści nie byli
w stanie przejąć nauczania nauk społecznych w polskich uczelniach. Sytuacja
zmienia się jednak z początkiem lat pięćdziesiątych, gdy dzięki przyśpieszo-
nemu awansowi naukowemu władze miały już własne zasoby kadrowe825.
Jednak to nie filozofia stała się płaszczyzną pierwszego frontu walki. Ten
los spotkał socjologię, którą ortodoksyjny marksizm w wydaniu leninowskim
pozbawiał miana nauki. Z końcem lat 40. zlikwidowano zbudowaną przez
Floriana Znanieckiego polską szkołę socjologii, w tym zwłaszcza stworzony
przez niego Polski Instytut Socjologiczny. Walce polemicznej towarzyszyły
konkretne posunięcia, gdyż pozbawiono socjologię miana dyscypliny akade-
mickiej. Zlikwidowano też katedry socjologii działające na polskich uniwersy-
tetach. Zaniechano także naboru na studia socjologiczne. W ich miejsce utwo-
rzono namiastki socjologii w postaci studiów w zakresie nauk społecznych826.
Nic zatem dziwnego, że na „niepewnych” ideologicznie uczelniach zawieszono
w 1950 r. także studia filozoficzne827. Stanowiło to doskonały pretekst do po-
zbycia się przy okazji „niepokornych” profesorów filozofii, a przede wszystkim
do odsunięcia ich od działalności dydaktycznej i styczności ze studentami.
Powodem do ostatecznej rozprawy z niepożądaną konkurencją w sferze
duchowej nie przypadkiem stało się przygotowanie I Kongresu Nauki Pol-
skiej. Dziś już nie ulega wątpliwości, że ofensywa marksistów na uniwersytety
była zadaniem starannie zaplanowanym, a w efekcie doszło do stosunkowo
łatwego opanowania katedr i instytucji naukowych w całej Polsce.
Przygotowania do Kongresu całkowicie zaabsorbowały największe auto-
rytety ówczesnej polskiej filozofii, choć świadomie marginalizowano jej zna-
czenie w nauce polskiej, ograniczając jej obrady tylko do jednej podsekcji.
Organizacja Kongresu była na tyle słaba, że przewodniczący podsekcji nauk
społecznych (Kazimierz Ajdukiewicz) wszystkie wystąpienia musiał oprzeć
825 Polemiki naukowe zapoczątkował artykuł Stanisława Ossowskiego Doktryna marksistowska
na tle dzisiejszej epoki opublikowany w „Myśli Współczesnej” 1947, nr 12.
826 Dla przykładu na Uniwersytecie Warszawskim przyjmowano studentów na trzyletnie
Studium Nauk Społecznych zamiast na socjologię.
827 Wspominają o tym np. Jerzy Perzanowski w opracowaniu: Izydora Dąmbska – filozof nie-
złomny, [w:] Izydora Dąmbska 1904–1983,oprac. J. Perzanowski, Kraków 2001, s. 36 oraz
Władysław Stróżewski w swej pracy Philosophari necesse est, [w:] Rozum – serce – smak. Pa-
mięci Profesor Izydory Dąmbskiej (1904–1983), pod red. J. Perzanowskiego, Kraków 2009,
s. 28.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 361

na prośbach skierowanych do swoich bliskich znajomych rekrutujących się


z kręgów szkoły Twardowskiego. Ale sam Kongres przykrywał tylko próbę
ostatecznego rozprawienia się z pozostałościami „nauki burżuazyjnej”. Decy-
zje w sprawie Kongresu bowiem zapadły nie wśród samych naukowców, ale
wśród najwyższych ówczesnych czynników politycznych. To Biuro Polityczne
KC PZPR podjęło 23 czerwca 1949 r. uchwałę w sprawie Kongresu Nauki
Polskiej. Wśród głoszonych tam haseł znalazł się także postulat włączenia
nauki do realizacji Planu Sześcioletniego. Ważniejsza jednak była zapowiedź
rozpoczęcia zdecydowanej ofensywy ideologicznej i propagowanie ideologii
marksistowskiej. Ponieważ uchwały najwyższego organu politycznego były
wiążące dla wszystkich instytucji państwa, tym samym rozpoczęto realizację
planu „N” (Nauka). W konsekwencji takiego stanu rzeczy:
W listopadzie 1949 r. projekt organizacji I Kongresu Nauki Polskiej oma-
wiało Biuro Polityczne. W lutym 1950 r. powołano Komitet Wykonawczy
I KNP, który zgodnie z wytycznymi władz politycznych przygotował scena-
riusz, według którego w dniach od 29 czerwca do 2 lipca 1951 r. odbył się
wspomniany Kongres828.
Scenariusz ten oparty był na koncepcji frontalnego ataku na humanistów
wywodzących się z przedwojennych kręgów naukowych:
W ramach „akcji N” partia przejęła pod kontrolę przede wszystkim dwa
najważniejsze odcinki frontu nauki – decyzje programowo-organizacyjne
i sprawy personalne. Działania dziedzinowych kierowników frontu koordy-
nował nieliczny zespół etatowych pracowników Wydziału Nauki i Szkół Wyż-
szych KC PZPR. Kierownik Wydziału konsultował ważniejsze decyzje z sekre-
tarzem KC, Edwardem Ochabem, ten zaś prowadził rozmowy z członkiem
Biura Politycznego Jakubem Bermanem. Przy Wydziale działało kolegium,
złożone z kierowników poszczególnych odcinków frontu nauki. W terenie
sprawami uczelni zajmował się jeden z instruktorów wydziału propagandy
danego komitetu wojewódzkiego. Zgodnie z wytycznymi władz partyjnych
„Nowe Drogi”, a następnie inne periodyki, rozpoczęły szeroko zakrojoną
akcję popularyzacji problematyki ideologicznej, opartą na dorobku nauki
radzieckiej. Z wzorów pracy ogólnopartyjnej przenoszono do środowiska na-
ukowego takie formy działania jak: kampanie, akcje, samokrytykę. Pojawili
się zwolennicy cytatologii, eksponujący zdania klasyków marksizmu jako do-

828 P. Hübner, Nauka polska po II wojnie światowej: idee i instytucje, Warszawa 1987, s. 99-100.

362 Wiek XX

wód poprawności metodologicznej. Eksponowano tezy Stalina – „najwięk-


szego uczonego naszych czasów”829.
Aby pozbawić polskich filozofów możliwości głoszenia niezależnych po-
glądów zamknięto wówczas wszystkie czasopisma filozoficzne, a w ich miej-
sce powołano jedno czasopismo ogólnofilozoficzne „Myśl Filozoficzną” oraz
jedno specjalistyczne – „Studia Logica”. „Myśl Filozoficzną” rozpoczęto wy-
dawać w 1951 r. jako kwartalnik, a od 1955 r. jako dwumiesięcznik. W po-
łowie 1957 r. czasopismo zakończyło swą działalność na 3 numerze. Łącznie
ukazało się 29 numerów. Równolegle w latach 1954–1956 ukazywał się klon
tego czasopisma zatytułowany „Myśl Filozoficzna. Przekłady”.
W świetle dostępnych dziś dokumentów można zasadnie przypuszczać,
że atak na szkołę lwowsko-warszawską powstał z inspiracji środowiska „My-
śli Filozoficznej” skupionego wokół Adama Schaffa. Miał on na to pełne przy-
zwolenie i poparcie najwyższych czynników politycznych i władz państwo-
wych. Wystarczy przypomnieć, że w sprawozdaniu Komitetu Redakcyjnego
„Myśli Filozoficznej” za II półrocze 1951 i I półrocze 1952, które Schaff prze-
słał do nominalnych członków tego Komitetu, czyli również do Tadeusza Cze-
żowskiego, znalazło się następujące sformułowanie:
Jednym z głównych osiągnięć „Myśli Filozoficznej” jest przeprowadzenie
krytyki szkoły lwowsko-warszawskiej. Krytyka ta przyczyniła się w potężnym
stopniu do rozwiania wielu legend i nieporozumień, do posunięcia naprzód
tematu filozofii marksistowskiej w Polsce830.
Co istotne, Schaff w ogóle tego sprawozdania nie konsultował z członkami
Komitetu Redakcyjnego tylko przesłał w wersji finalnej.
Czeżowski nie miał więc złudzeń co do biegu zdarzeń. Starał się jednak
uratować, co się da z dawnego „Ruchu Filozoficznego”. Po zakończonej bez-
nadziejnej walce o zachowanie ciągłości tego czasopisma chciał uratować
choćby jego cząstkę w postaci kontynuowania w „Myśli Filozoficznej” tych
jego działów, które uważał za najważniejsze dla polskiego środowiska filozo-
ficznego. Adam Schaff jako monopolista poczuł się już jednak pewnie w swej
roli i wzorował kierowaną przez siebie „Myśl” na czasopismach wydawanych
w ZSRR. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie nie dopuścił do pomyślnego
uwieńczenia wysiłków Czeżowskiego. Dotychczasowy redaktor „Ruchu Filo-
829 Tamże.
830 Materiały archiwalne Tadeusza Czeżowskiego, Archiwum UMK, t. 185/V, k. 107.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 363

zoficznego” o swoich staraniach pisał w swych listach kierowanych do osób


z nim współpracujących dotąd przy wydawaniu czasopisma. Ingarden, zda-
jący sobie sprawę z tego, jak dla Czeżowskiego ważna była to sprawa, odpisał
mu wówczas:
musisz być zmartwiony, że sprawa kontynuacji „Ruchu Filozoficznego” pod
postacią bibliografii w Myśli Filozoficznej utknęła. Ale to było do przewi-
dzenia831.
Można też zauważyć, że w tym czasie ani Ajdukiewicz, ani Kotarbiński nie
zajmowali się w jakiś zauważalny sposób sprawami „Ruchu Filozoficznego”.
Pozostawili jego prowadzenie wyłącznie Czeżowskiemu, a ich samych intere-
sowały przede wszystkim kwestie redakcji czasopisma „Studia Logica”.
Izydory Dąmbskiej obrona wolności nauki i tradycji
szkoły lwowsko-warszawskiej
W szczególny sposób z „Ruchem Filozoficznym” związana była Izydora
Dąmbska, która po śmierci Twardowskiego w 1938 r. wspólnie z Danielą
Gromską aż do wybuchu wojny redagowała organ PTF. Tadeusz Czeżowski
zaprosił ją do współpracy przy redagowaniu czasopisma także po jego reakty-
wowaniu w 1948 r. Początki powojennej filozofii polskiej zatem w jakiś spo-
sób przypominały działalność przedwojennych środowisk naukowych. Wy-
daje się, że reprezentanci dawnej szkoły Twardowskiego – poza nielicznymi
wyjątkami – nie traktowali nawet ówczesnych marksistów jako jakiegoś zagro-
żenia. Izydora Dąmbska była od samego początku w mniejszości, jednoznacz-
nie separując się od tego środowiska. Przede wszystkim jednak z nostalgią
wspominała wszystkie chwile upamiętniające dawne czasy na Uniwersytecie
Jana Kazimierza we Lwowie. Inicjowała także rozmaite formy upamiętniające
tamte czasy i uczestniczyła we wszelkich formach obchodów rocznicowych.
W liście do Tadeusza Kotarbińskiego z 1948 r. pisała:
Miałam nadzieję, że się spotkamy może we Wrocławiu na zjeździe poświęco-
nym uczczeniu Profesora w dziesiątą rocznicę jego śmierci. Zjazd był piękny
i poważny i jakby czas się cofnął o całe lata. Dobre i tych parę chwil złudze-
nia. Na codzień żyć ciężko i jakoś coraz trudniej832.
831 List Romana Ingardena do Tadeusza Czeżowskiego z dn. 11.03.1952 r., tamże, k. 41.
832 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 13.II.1948, Archiwum PB WFiS UW,
IFiS PAN i PTF, Rps U 598, t. 6, k. 9.

364 Wiek XX
W konsekwencji jako jedna z pierwszych doświadczyła odsunięcia od pracy
dydaktycznej i naukowej w roli docenta na Uniwersytecie Warszawskim. Jej
wykłady z filozofii zawieszono, jak w liście do Kotarbińskiego cytowała sło-
wa ówczesnego dziekana swego wydziału, „ze względu na to, że Ministerstwo
zawiesiło w tym roku wszelkie wykłady filozofii i z tej racji, że Pani nie jest
obowiązana w b.r. do wykładów”833.
To właśnie ona bezbłędnie uchwyciła zamysł przyświecający wydawaniu
„Myśli Filozoficznej” w jednym ze swych listów do Tadeusza Kotarbińskiego:
Przeglądałam w tych dniach zeszyt 1-2 „Myśli Filozoficznej” – boli ten przy-
miotnik w nagłówku. Ta „Myśl” jest taka, jak można było oczekiwać, wie-
dząc że powstała na trupach „Przeglądu Filozoficznego” Weryhy, „Ruchu
Filozoficznego” Twardowskiego, „Studia Philosophica” też Twardowskiego
i „Kwartalnika Filozoficznego” P.A.U. Uderza mnie to, że czy się weźmie do
ręki (mam na myśli obecną produkcję krajową) pismo historyczne, eko-
nomiczne, artystyczne, „filozoficzne” czy inne jakieś jeszcze, zawsze trzeba
czytać (i na dodatek to samo i tak samo) o języku, o walce klas, o imperia-
lizmie i o Watykanie. Po co te zróżnicowania w nagłówkach! I ta dziwaczna
terminologia: „Cokolwiek jest naukowe i prawdziwe – to marksizm; stąd
przez kontrapozycję: „Cokolwiek nie jest marksizmem, nie jest naukowe
i prawdziwe”. Można na drodze syntetycznych definicji nadać dowolny sens
wyrazom. Ale tutaj jest w tej różności definicyjnej arogancja jaskrawa i tani
sposób poniżenia oponenta. Marnujesz, więc nie jesteś marksistą – ergo
jesteś obskurant, wróg prawdy etc. I tani sposób wmawiania, że ktoś jest
marksistą (choćby nieświadomym), jeśli się chce go sobie na szyld do re-
klamy wsadzić. Choćby się ten bronił, że nie jest. I nie jest naprawdę przy
normalnym, analitycznym sensie tego słowa834.
Wcześniej jeszcze spotkała się z krytyką Adama Schaffa swej jeszcze
przedwojennej pracy o konwencjonalizmie. Pisała o tym w innym liście do
Kotarbińskiego:
Niedawno przeczytałam artykuł Schaffa, zwrócony częściowo przeciw mej
rozprawce o konwencjonalizmie i relatywizmie. Nie byłoby trudno odpo-
wiedzieć, bo mi się zarzuty jego nie wydają ani uzasadnione ani słuszne […].
Po namyśle postanowiłam Schaffowi nie odpowiadać. Jemu przecież nie
chodzi o szukanie o szukanie prawdy, tylko o index idearum prohibitorum

833 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 26.V.1951 r., tamże, k. 25-26.
834 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 21.I.1952 r., tamże, k. 29–30.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 365

a S. marxismi i o tabula prescriptrionis infidelium. Zresztą nie ma już nieza-


leżnych pism filozoficznych, w których by można drukować a w „Myśli Wsp.”
nie chcę. A poza tym byłoby o wiele gorzej, gdyby mnie Schaff „pochwalił”.
To by mnie dobiło835.
I takimi działaniami właśnie marksiści zepchnęli do defensywy przedsta-
wicieli przedwojennych ośrodków filozoficznych. Nawiasem mówiąc, pozba-
wienie konkurencji możliwości działania dawało im poczucie zupełnej bez-
karności swoich poczynań.
Dąmbska pisała też w kolejnym swym liście o artykule Bronisława Bacz-
ki O poglądach filozoficznych i społeczno-politycznych Tadeusza Kotarbiń-
skiego, w którym Baczko poddał ogólnej krytyce poglądy filozoficzne tego
„twardowszczyka”. Artykuł ten mieścił się w konwencji rozprawy marksistów
polskich ze wszystkimi konkurencyjnymi stanowiskami w filozofii. W liście
pisała sarkastycznie:
Pan Baczko… Pamiętam go ze swoich ćwiczeń w Warszawie. Mam jeszcze
u siebie jego dwa nieodebrane wypracowania. Jakim tonem ten kapłan
nowej wiary poucza Pana Profesora. I to ubolewanie na końcu, nie bez
łaskawego wskazywania grzesznikowi drogi zbawienia, że się Pan Profesor
jeszcze nie nawrócił. Ale jaka równocześnie niezamierzona, ba sprzeczna
z dogmatyczną intencją, pochwała w anatemie na walkę o prawo jednostki
do wolności i szacunku836.
Wyraz swemu nieprzejednanemu stanowisku dawała nie tylko w kore-
spondencji z pozostałymi „twardowszczykami”, ale także w swych ówcze-
snych pracach naukowych. Nie mogąc jednak pogodzić swych przekonań na
temat niezależności nauki od polityki i ideologii z ówczesną sytuacją, zrezy-
gnowała w ogóle z publikowania tekstów polemicznych i syntetycznych. Nie
była to dla niej łatwa decyzja, ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie potrafi
dostosować się do istniejącej cenzury i obowiązku pisania wyłącznie niekon-
trowersyjnych ideologicznie tekstów. Nie potrafiła zaakceptować tego, że moż-
liwość wyrażania własnych przekonań ograniczali jej nie tylko marksiści, ale
także niektórzy przedstawiciele szkoły Twardowskiego. Dla przykładu Kazi-
mierz Ajdukiewicz jako recenzent tak napisał w liście do redaktora „Ruchu

835 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 20.XII.1951 r., tamże, k. 27–28.
836 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 21.01.1952 r., tamże, k. 30.

366 Wiek XX

Filozoficznego” na temat recenzji swej książki Zagadnienia i kierunki filozofii


autorstwa Dąmbskiej:
Wydaje mi się ponadto, że ani samej autorce recenzji ani „Ruchowi” nie
przysłuży się […] wyrażenie wątpliwości czy materializm daje się pogodzić
z racjonalną postawą837.
Wydaje się zatem prawdopodobnym, że takie formy ograniczania wol-
ności wypowiedzi legły u podstaw tego, że Dąmbska wycofała się ostatecz-
nie swój udziału w redagowaniu „Ruchu Filozoficznego” już po wydaniu jego
pierwszego powojennego numeru.
Izydora Dąmbska była zatem chyba najbardziej pryncypialna spośród
wszystkich filozofów ze środowiska „twardowszczyków”. Nie mogła się we-
wnętrznie pogodzić z koniunkturalizmem oraz bezczynnością wielu przed-
stawicieli szkoły. W zachowanych jej listach można zauważyć, że nie bała się
krytykować poszczególnych posunięć swych koleżanek i kolegów. W jednym
z listów do Kotarbińskiego pisała o swojej dezaprobacie dla nowego statutu
o szkolnictwie akademickim. Zarazem dała wyraz emocjom związanym z do-
konującymi się przemianami:
I wdzięczna jestem Panu Profesorowi, że odczuł jak się borykam wewnętrz-
nie, chcąc dochować wierności pewnym zasadom postępowania i pewnym
wartościom tak bardzo dziś wzgardzonym. I że to właśnie usilne pragnienie
utrzymania się na linii pewnej prawdy wewnętrznej zmusza mnie do dzi-
wacznej w oczach nawet bliskich mi osób reakcyj odmownych, gdy idzie
o udział w życiu zbiorowym838.
W ten sposób uzasadniała także swoją niechęć do powrotu na etat w szkol-
nictwie akademickim. Cóż z tego jednak, że trafnie oceniała sytuację, w jakiej
znalazła się cała nauka polska, skoro nie miała żadnych możliwości zmiany
tej sytuacji. Co gorsza, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że znalazła się
w pułapce, z której nie ma łatwego wyjścia. Nic zatem dziwnego, że z goryczą
pisała w innym z listów, trafnie diagnozując sytuację:
To jest chyba najcięższe, że się pod stare słowa „prawda”, „wolność”, „spra-
wiedliwość” itp. podłożyło sprzeczny z dotychczasowym sens a operuje się
837 List Kazimierza Ajdukiewicza do Tadeusza Czeżowskiego z dnia 29.09.1950 r., Archiwum
UMK, t. 180/V.
838 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 3.VII.1946, Archiwum PB WFiS UW,
IFiS PAN i PTF, Rps U 598, t. 6, k. 11.

9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 367

nimi, jakby znaczyły to samo. I to że się ludzi zmusza albo co najmniej


próbuje zmusić do objawiania przekonań i uczuć sprzecznych z tymi, które
żywią. I że się nauce nie służy, tylko jej każe się służyć partii i polityce. I że
się propaguje nowy dogmatyzm jakiejś nowometafizyki i nowometody. Ja-
kaś ponura religia bez Boga. „Philosophia ancilla tyranidis”. To boli. I jakże
prawdziwe to zdanie Pana Profesora, że nie smakuje nawet mówienie tych
rzeczy, które za słuszne się uważa, jeśli mówić innych nie wolno. Przed ro-
kiem dałam imprimatur na pracę o Platonie do serii filozoficznej „Wiedzy
powszechnej” redagowanej przez Prof. Tatarkiewicza. Nie wyjdzie. Podobno
uznano, że jest zbyt dobrze napisany i mógłby ludzi zachęcać do Platona
i zgubnego idealizmu839.
Izydora Dąmbska starała się również ze wszelkich sił dochować wierności
duchowi nauki, który panował w szkole lwowsko-warszawskiej. Po zakoń-
czonej niepowodzeniem próbie obrony dobrej pamięci o Twardowskim przed
paszkwilem Henryka Hollanda840, starała się zachować w pamięci całego śro-
dowiska uczniów Twardowskiego atmosferę życia intelektualnego we Lwo-
wie. Nie wahała się też krytykować innych „twardowszczyków” za koniunk-
turalizm bądź zbytnie bratanie się ze zwolennikami nowej linii politycznej.
W swym liście do Kotarbińskiego z początków 1954 r. przypominała:
w lutym 1954 r. mija 50 lat od założenia przez Profesora Towarzystwa Fi-
lozoficznego we Lwowie. Przypominam sobie jego przemówienie na 25-tej
rocznicy i Księgę Pamiątkową wtedy wydaną. Jakże to dziś inaczej wygląda
po nowym dwudziestopięcioleciu, w 100 lat od śmierci Kanta a w szesna-
ście od śmierci Twardowskiego. Myślę, czy bodaj jakoś prywatnie nie mogli-
byśmy się spotkać i pofilozofować w tę rocznicę poniektórzy uczniowie841.
Korespondencja Dąmbskiej z pozostałymi „twardowszczykami” świadczy
też o pełnym zaufaniu, jakim siebie darzyli. Potwierdzają to choćby jej słowa,
które przesłała w odpowiedzi na propozycję Tadeusza Kotarbińskiego powro-
tu do nauczania uniwersyteckiego w roli wykładowcy logiki:
Jeśliby szło o katedrę logiki w Łodzi lub w innej wyższej uczelni państwowej,
to już przed 6 laty po ciężkiej rozterce rozstrzygnęłam dla siebie tę rzecz
839 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 12.07.1949, tamże, k. 14–15.
840 Zob. H. Holland, Legenda o Kazimierzu Twardowskim, „Myśl Filozoficzna” 1952, nr 3,
s. 260–312.
841 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 9.I.1954 r., Archiwum PB WFiS UW, IFiS
PAN i PTF, Rps U 598, t. 6, k. 53.

368 Wiek XX

negatywnie, nie mogę pogodzić swego pojęcia o stanowisku i posłannictwie


profesora uniwersytetu z rolą, jaką w obecnych czasach mu się wyznacza. Je-
śli przez tych 6 lat coś się zmieniło, to bez zwątpienia na gorsze, więc chyba
i teraz – zważywszy, że moje poglądy nie uległy zmianie, muszę powiedzieć:
to nie dla mnie842.
W tym liście pisała, że w zasadzie jedynie na KUL-u mogłaby pracować,
ale byłoby paradoksem, gdyby ateista i wolnomyśliciel, Kotarbiński, polecał-
by ją na katedrę w uczelni wyznaniowej.
Ależ, czyż nie taki sam a może i gorszy paradoks zachodziłby, gdyby Pan
Profesor polecał mnie na którykolwiek uniwersytet rządowy (marksistow-
ski)? Przecież to są uniwersytety wyznaniowe i ortodoksyjne, nie uznające
nauki niezależnej a w swej wyznaniowości o wiele bardziej nietolerancyjne
i okrutne aniżeli K.U.L.843
Izydora Dąmbska, świadoma tego, że jej „emigracja wewnętrzna” jest tak
naprawdę zajęciem pozycji przegranej, postulowała także znalezienie jakiejś
adekwatnej odpowiedzi na paszkwil Hollanda. O tym, że była świadoma swej
bezradności świadczą dobitnie słowa zaczerpnięte z jej listu:
Myślałyśmy, t.j. Gromska i ja, żeby każdy z chcących wziąć w tej obronie
udział, napisał sam swoją replikę, żeby je potem razem przeczytać i uzgod-
nić i w formie maszynopisu przesłać je do Towarzystw filozoficznych i innych
ośrodków. Nie sądzę bowiem, by można taką rzecz gdzieś opublikować.
W „Myśli Filozoficznej” nie, bo 10 tam drukować nie chcemy ze względu na
poziom pisma; 20 nie byłoby się pewnym, że rzecz się ukaże w pierwotnym
brzmieniu. Dania pisze w tej samej sprawie do prof. A.[jdukiewicza] i bardzo
pragnęłybyśmy mieć rychłe odpowiedzi, by postanowić coś z sensem, a nie
nazbyt późno844.
Ostatecznie Dąmbska opracowała replikę i rozesłała ją po pozostałych przed-
stawicielach szkoły lwowsko-warszawskiej. Fakt ten jednak nie został utrwa-
lony w dziejach polskiej filozofii poza tekstem Ryszarda Jadczaka przypo-
minającym całą tzw. sprawę Henryka Hollanda845. Ostatecznym rezultatem
842 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 12.07.1949, tamże, k. 31.
843 Tamże.
844 List Izydory Dąmbskiej do Tadeusza Kotarbińskiego z 20 XI.1952, tamże, k. 35 (Archiwum
UMK, t. 189/V).
845 Zob. R. Jadczak, Jeszcze o „Legendzie o Kazimierzu Twardowskim” H. Hollanda, „Ruch Filozo-
ficzny” 1996, nr 1, ss. 9–12.
9. Filozofia w cieniu totalitaryzmu 369

desperackiej próby obrony dobrej pamięci swego Mistrza i Nauczyciela była


chwilowa uraza Dąmbskiej do Kotarbińskiego, najprawdopodobniej za zbyt
poważne potraktowanie tez Hollanda w swojej replice zamieszczonej w „My-
śli Filozoficznej”, a przecież trudno to uznać za sukces.
Nic zatem dziwnego, że pozostała wierna „Ruchowi Filozoficznemu” i na-
der niechętnie przyjęła pewnego rodzaju kontynuację „Myśli Filozoficznej”
w postaci utworzonych po październikowej odwilży „Studiów Filozoficznych”.
Nie była w tym odosobniona, bo analogiczne odczucia miał też Roman Ingar-
den. Do współpracy zaproszono bowiem wszystkich liczących się filozofów
polskich, ci zaś pomni doświadczeń z „Myślą Filozoficzną” nie bardzo kwapili
się do deklarowania współpracy. Ingarden wzmiankował o tym w jednym ze
swych listów do Czeżowskiego:
Dostałem zaproszenie do Rady Redakcyjnej nowego czasopisma filozoficz-
nego, na które jeszcze nie odpowiedziałem846.
Reaktywowanie „Ruchu Filozoficznego” po „odwilży październikowej” nie
wymagało już specjalnych zabiegów. Sytuacja była na tyle zmieniona, że racja
istnienia „Myśli Filozoficznej” przestała mieć znaczenie, a z chwilą jej likwi-
dacji w 1957 r. ustały też przeszkody prawne we wznowieniu zawieszonych
czasopism filozoficznych. Czeżowski nowym czasopismem także się nie inte-
resował, koncentrując się na wznowieniu „Ruchu Filozoficznego” i w swoim
liście do Ingardena z 1959 r. pisał: „czytam korekty Ruchu Filozoficznego
XVIII, 4 i zestawiam numer następny”847.
O tym, jak ważne do środowiska filozoficznego jest posiadanie własnego
czasopisma świadczą najlepiej słowa Henryka Elzenberga, który ze zdumie-
niem przeczytał w sprawozdaniu z XI Kongresu Filozoficznego w Brukseli,
napisanym przez amerykańskiego filozofa Waltera Cerfa, że został uznany za
marksistę. Pisał wówczas w liście do Czeżowskiego:
Otrzymałem […] sprawozdanie W. Cerfa z kongresu brukselskiego, druko-
wane w Philosophical Review i nam wszystkim „z za kurtyny”; z wyjątkiem
jednego Tatarkiewicza, odmawiające wszelkiego uznania, jak uważnie nas

846 List Romana Ingardena do Tadeusza Czeżowskiego z dn. 02.IV.1957 r., Archiwum UMK,
t. 185/V, k. 71
847 List Tadeusza Czeżowskiego do Romana Ingardena z 11.03.1959 r., Archiwum UMK,
t. 185/V, k. 89.

370 Wiek XX

czytał848, wynika z tego, że nas wszystkich ryczałtem uważa za marksistów,


tylko jakby nieco mniej dogmatycznych. A do mojego niepohamowanego
marksizmu jest nawet przytyk ekstra849.
Taka kuriozalna sytuacja była niewątpliwie pokłosiem braku możliwo-
ści prezentacji własnej twórczości w niezależnym czasopiśmie filozoficznym.
Jedyne polskie czasopismo z założenia ogólnofilozoficzne, jakim była „Myśl
Filozoficzna” było bowiem wówczas traktowane jako organ ortodoksyjnego
marksizmu. Nic zatem dziwnego, że Czeżowski przez wszystkie lata pracy
naukowej w Toruniu tak wiele wagi przywiązywał do redagowania rzeczy-
wiście niezależnego czasopisma filozoficznego, które byłoby nieskrępowa-
ne koniunkturalnymi posunięciami władz administracyjnych i politycznych.
Właśnie dzięki takim staraniom „Ruch Filozoficzny” przetrwał najtrudniejsze
chwile.

848 W tym miejscu na marginesie listu Elzenberg zamieścił przypis – „… i jak dobrze się zna na
marksizmie”.
849 List Henryka Elzenberga do Tadeusza Czeżowskiego, Archiwum UMK, t. V/183, k. 143.
Elzenbergowi chodziło o sprawozdanie z tego kongresu W. Cerf, The Eleventh International
Congress of Philosophy, „Philosophical Reviev” 1955, vol. 64 (2), s. 280–299. Kongres prze-
biegał w dniach 20–26 sierpnia 1953 r.

10. POZA GŁÓWNĄ LINIĄ SPORÓW

10.1. Inspiracje twórczością Fiodora Dostojewskiego


w filozofii polskiej
Fiodor Dostojewski, choć nie był naukowcem, w swoich książkach podej-
mował najtrudniejsze zagadnienia dotyczące ludzkiej egzystencji. Można na-
wet powiedzieć, że był badaczem ludzkiej natury zajmującym się problema-
mi, których inni nie chcieli lub które bali się podejmować. Nie powinno zatem
dziwić wielkie zainteresowanie jego twórczością przejawiane przez etyków
i psychiatrów. Gdy się rozpatruje najciemniejsze zakątki natury ludzkiej, to
dociera się do granic ludzkich możliwości pojmowania i wyrażania. W etyce
bowiem trzeba wyjaśniać nie tylko zachowania ludzi normalnych, ale i tych,
których czyny przekraczają ludzkie pojęcie. Dla etyków najlepiej byłoby, gdy-
by musieli wyjaśniać tylko czyny supererogacyjne (nadobowiązkowe), które
odzwierciedlają pozytywną stronę ludzkiego ducha. Mroczną stronę ludzkiej
egzystencji etycy pozostawiliby natomiast najchętniej psychiatrom, tłumacząc
zło przez nich wyrządzone stanami chorobowymi destruującymi ludzką psy-
chikę. Tymczasem twórczość Dostojewskiego, w której jasne i ciemne strony
ludzkiej natury przeplatają się, stanowiąc nierozerwalną jedność, nie pozwala
na takie łatwe rozwiązanie. Dlatego też praktycznie każdy filozof, który szuka
determinant ludzkiego zachowania i myślenia sięga do Dostojewskiego. Któż
nie zna słynnych słów przypisywanych Dostojewskiemu: „Skoro Boga nie ma,
to wszystko wolno”. Slavoj Żiżek starał się udowodnić850, że są one nietraf-
nie uznane za wypowiedź autora Zbrodni i kary, bo tak naprawdę zostały
mu przypisane dopiero w 1945 r. przez Jean-Paul Sartre w książce Egzysten-
cjalizm jest humanizmem851. Niemniej jednak Żiżek słabo poznał twórczość
Dostojewskiego, skoro te same słowa wcześniej przypisywał Jacquesowi La-
canowi852. Tymczasem to właśnie w Braciach Karamazow Rakitin, konkludu-
jąc wywód Iwana Karamazowa, mówi to samo, tylko w nieco innej formule:
„Jeżeli nie ma nieśmiertelności duszy, to i cnoty nie ma, a zatem wszystko jest

850 S. Žižek, If there is a God, then anything is permitted, “ABC Religion and Ethics” – http://
www.abc.net.au/religion/articles/2012/04/17/3478816.htm.
851 J-P. Sartre, Egzystencjalizm jest humanizmem, przeł. J. Krajewski, Warszawa 1998, s. 38.
852 S. Žižek, Lacan, przeł. J. Kutyła, Warszawa 2008, s. 123.

372 Wiek XX

dozwolone”. Dalej zaś krytykuje taki pogląd w duchu wzniosłych ideałów,


twierdząc: „Ludzkość znajduje sama w sobie dość mocy, aby żyć w cnocie,
nawet bez wiary w nieśmiertelność duszy!”853. Pomimo różnego rodzaju wąt-
pliwości filozofowie od dziesięcioleci znajdują jednak w tych słowach inspira-
cje do poszukiwań odpowiedzi na trudne pytania dotyczące źródeł ludzkich
motywacji i przekonań.
Fiodor Dostojewski (1821–1881) wywarł również wyraźny wpływ na tych
z polskich filozofów, którzy zajmowali się nie tylko kondycją moralną jedno-
stek, ale także psychologicznymi determinantami życia społecznego. Można
powiedzieć, że w zasadzie każdy polski etyk odwoływał się czy też przywo-
ływał twórczość Dostojewskiego dla uzasadnienia czy może raczej ilustracji
swoich poglądów. Poniższe opracowanie z oczywistych przyczyn nie może za-
prezentować wszystkich myślicieli polskich, którzy inspirowali się literackimi
pracami autora Zbrodni i kary, ale koncentruje się tylko na tych, których łą-
czy pewien wspólny zamysł interpretacyjny, a zatem tych, którzy nawet będąc
przedstawicielami „twardej” nauki, tak naprawdę zachowali ducha literac-
kiej swobody. Nawet jeśli byli w przeszłości zwolennikami opcji naukowej,
to ostatecznie zbliżyli się do stanowiska, jakie w swych utworach prezento-
wał Dostojewski. Warto zatem wspomnieć o trzech takich postaciach, które
z powodzeniem można nazwać zarazem i filozofami, i literatami: Stanisławie
Brzozowskim (1878–1911), Leszku Kołakowskim (1927–2009) oraz Józefie
Tischnerze (1931–2000). W ich twórczości dominowała eseistyka i wypowia-
dali się otwarcie nie o problemach stricte filozoficznych, ale często emocjo-
nalnie reagowali na to, co się właśnie działo w życiu społecznym. Łączy ich
zatem z Dostojewskim nie tylko wspólne zainteresowanie zakamarkami du-
szy ludzkiej, ale także nieomal romantyczne przekonanie, że za pomocą form
literackich da się wyrazić to, co ulotne, niepoddające się schematom myślo-
wym obowiązującym w nauce.
Stanisława Brzozowskiego fascynacja Dostojewskim
Stanisław Brzozowski był zafascynowany twórczością autora Zbrodni
i kary. W niektórych kręgach zyskał nawet miano „dostojewszczaka”. Był też
niewątpliwie bardzo rozeznany w jego twórczości, którą znał z rosyjskich ory-
ginałów. W odróżnieniu od modernistów, którzy hołdowali hasłu „sztuka dla
sztuki” Dostojewski pisał bowiem o życiu samym, a zwłaszcza o jego najciem-
853 F. Dostojewski, Bracia Karamazow, t. I, przeł. A. Watt, Wrocław 1995, s. 98.

10. Poza główną linią sporów 373

niejszych stronach. Autor Płomieni w treściach tych powieści odkrywał obraz


duszy artystycznej ich twórcy, która okazywała się równie skomplikowana jak
historie, które powieści te przedstawiały. To była prawda o samym życiu, bo
w mniemaniu Brzozowskiego nie jest trudno operować kunsztownymi słowa-
mi, układając wymyślne konstrukcje stylistyczne, sztuka polega na tym, aby
pomiędzy życiem a dziełem sztuki istniała nierozerwalna więź. Artysta nie
opisuje jednak życia pozbawionym emocji językiem nauki, ale jest w tym ży-
ciu zanurzony, a zatem w pewnym sensie opisuje także siebie. Banalne zatem
byłoby pisanie o zwykłych sytuacjach życiowych, sama rejestracja zdarzeń nie
niesie bowiem żadnej wiedzy możliwej do wykorzystania przez innych. Praw-
dziwy artyzm, to przedstawienie sytuacji niezwykłej, umykającej możliwo-
ściom prostego opisania za pomocą potocznego języka. W zasadzie pisarz nie
dysponuje żadnym innym narzędziem poza samym językiem, aby więc oddać
mroczne zakamarki ludzkiego umysłu, chcąc nie chcąc musi wykraczać poza
jego granice. To właśnie, jak się wydaje, zauroczyło Brzozowskiego. W taki
sposób bowiem pisarz zmienia świat, przesuwając granice jego rozumienia
i interpretacji. Komentatorzy jego twórczości trafnie wskazują:
Analiza poszczególnych odwołań do dzieł Dostojewskiego nasuwa kon-
kluzję, że dokonania rosyjskiego pisarza traktował Brzozowski jako źródło
twórczej inspiracji, jako konstruktywną podstawę do analizy kwestii filo-
zoficznych, etycznych, społecznych, politycznych czy też historiozoficznych.
Dostojewski w jego rozważaniach stał się usposobieniem geniuszu, urósł do
rangi wzoru osobowego jako artysta, myśliciel i obywatel854.
Z drugiej zaś strony obu intelektualistów łączył podobny stosunek do
świata. Swoje pisarstwo uznawali nie za przywilej, ale za obowiązek wobec
świata. Nie wolno im było milczeć, ten świat ich potrzebował.
Na filiacje Brzozowskiego z Dostojewskim wskazuje i ten fakt, że obydwaj
nieustannie walczyli o nowe życie, o harmonijny rozwój stosunków społecz-
nych i międzyludzkich, o tożsamość człowieka, o takie życie, w którym nie
byłoby przemocy, wyzysku, przesądów, egoizmu, pięknoduchostwa, o ak-
tywną, twórczą postawę człowieka wobec świata, o pełny rozwój jego oso-
bowości. Obydwaj też widzieli konieczność pogodzenia interesów jednostki

854 L. Jazukiewicz-Osełkowska, Fiodor Dostojewski w twórczości Stanisława Brzozowskiego i Ste-


fana Żeromskiego, Warszawa 1980, s. 83.

374 Wiek XX

z interesami społecznymi i narodowymi – ten problem stał się fundamental-


ny w całej ich twórczości855.
Jedną z istotnych kategorii w przemyśleniach Brzozowskiego, podobnie
jak Dostojewskiego, było pojęcie „tragizmu”. W filozofii tragizm jest uważa-
ny za jedną z wartości estetycznych, a jego znaczenie podkreśla też fakt, że
kategoria ta jest stosowana także w etyce. Sam Brzozowski używał zwłaszcza
w swoich polemikach i krytyce artystycznej
„pojęć „tragizm” i „tragedia” w różnych znaczeniach odnosząc je do odmien-
nych zjawisk. Stosował je przy charakterystyce ludzkich postaw życiowych,
przy określaniu osobowości człowieka, przy analizie twórczości artystycznej:
posługiwał się nimi zarówno przy opisie tych różnorodnych zjawisk, jak
i przy ich wartościowaniu. Były więc one dla niego nie tylko kategoriami
określającymi wartość estetyczną i gatunek artystyczny, lecz także etyczny-
mi – służącymi jako kryteria oceny twórczości i życia ludzkiego z punktu
widzenia dobra i zła. Były także pojęciami ontologicznymi, użytecznymi przy
opisie bytu ludzkiego oraz, w pewnym sensie, gnoseologicznymi, skoro tra-
gedia to „prawda absolutu”, a światopogląd tragiczny, to rezultat „poznania
tragicznego”856.
Tragizm bowiem ujawnia się tylko w życiu. Jak zauważył sam Brzozowski:
tragedia jest najwyższą formą życia – jest prawdą, objawiającą się tam,
gdzie życie jest najpełniejsze, gdzie życie zrealizowało całą swoją tęsknotę,
wszystkie swe ideały. […] Tragedia jest jedyną postacią bezinteresownego
dogmatu życia. Człowiek ginie dlatego, że spełnił wszystko, oddał wszystko
co ma, całe piękno swe, całą świętość swoją i że to wszystko jest niedosta-
teczne. […] To nie kult cierpienia ani mroku. To kult pracy; a więc bezkresu
zadań do spełnienia, wobec których gaśnie wszelkie zdobyte już światło857.
Dlatego też piękno w sztuce nie może być wyrażone za pomocą form, w któ-
rych już raz było przedstawione.
„Tragizm” to także dla Brzozowskiego określenie wyznawanego światopo-
glądu. Nie oznacza więc nazwy określającej gatunek literacki, lecz stosunek
855 Tamże, s. 71.
856 B. Dziemidok, Teoria tragizmu w estetyce okresu Młodej Polski (1890–1918), [w:] Studia
z dziejów estetyki polskiej 1890–1918, pod red. S. Krzemień-Ojaka, K. Rosner, Warszawa
1972, s. 75–76.
857 S. Brzozowski, Styl Ibsena, [w:] tenże, Kultura i życie. Zagadnienia kultury i twórczości w walce
o światopogląd, Warszawa 1936, s. 146–147.

10. Poza główną linią sporów 375

do świata i samego siebie. Charakteryzował go zatem następująco przy okazji


obrony Przybyszewskiego przed krytykami: „nic nie jest pewne, wszystko jest
możliwe, człowiek nic nie wie, nie wie, czym jest, skąd powstają jego czyny”858.
Świat jest więc irracjonalny i niepoznawalny. Można w tym postrzegać wątki
egzystencjalistyczne, gdyż światopogląd tragiczny przejawia się w czymś na
kształt świadomości poczucia bezsiły i własnej znikomości wobec potęgi ist-
nienia. Nie każdy jest jednak zdolny do takiego odczuwania, gdyż wymaga
to przeżywania wszystkiego, co znajduje się we wnętrzu własnej duszy. Tym
samym wszelka wartość jest możliwa po wcześniejszym jej przeżyciu. To nie
rzeczy są wartościowe lecz wartością jesteśmy my sami, i od nas pochodzi
wszystko, co wartościowe. Zatem każdy twórca ma ukształtowany światopo-
gląd tragiczny. Bez niego nie byłby w stanie tworzyć niczego nowego, jedynie
mógłby powielać to, co już istnieje. Tragizm nie jest więc możliwy do naucze-
nia czy wyrobienia w sobie:
Tragizmu nie zdobywa się sztuką, jest on lub go nie ma. Tj. ma się odwagę,
albo też nie – żyć tragicznie. Żyć tragicznie znaczy zaś nie wmawiać w siebie
nic, – nawet przekonań, któreby się mieć chciało859.
Przykład takiej tragiczności znajduje oczywiście także u Dostojewskiego, gdy
ten przedstawia sytuację człowieka, którego nic już nie czeka. Jego bohater na
taką okoliczność wypowiada słowa, które są tylko rozpaczliwą próbą zacho-
wania resztek człowieczeństwa:
Czy świat ma się zawalić, czy oto ja nie mam pić herbaty? Powiem, że niech
świat się zawali, żebym zawsze mógł pić herbatę860.
Dostojewski był dla Brzozowskiego w pewnym sensie jego rosyjskim od-
powiednikiem. Też zaliczano go do nurtu modernizmu, ale obaj nie mieści-
li się w nim. Swoją twórczością zrywali wszelkie kanony, wykraczając poza
swoją epokę. Nasycali przeintelektualizowaną epokę zmysłem praktycznym,
nie godząc się na bierną kontemplację istniejącej rzeczywistości. Obaj też nie
chcieli godzić się na dyktat mas, a stąd wzięło się ich zainteresowanie koncep-
cjami indywidualizmu, ale nie anarchizmu. Niemniej jednak jeden poszuki-
858 S. Brzozowski, Współczesne kierunki w literaturze polskiej wobec życia (II), „Głos” 1903,
nr 20, s. 317.
859 S. Brzozowski, Styl Ibsena…, s. 144.
860 F. Dostojewski, Notatki z podziemia, cyt. za S. Brzozowski, Eseje i studia o literaturze,
Wrocław 1990, t. I, s. 385 (przypis 22).

376 Wiek XX

wał się go u Sorela a drugi u Stirnera. Sam Brzozowski tak scharakteryzował


poszukiwania autora Zbrodni i kary:
Dostojewski to w ogóle wypadek dla psychologii twórczości – niezmiernie
ciekawy. W każdym dziele stara się on wmówić w sobie swą odrębność od
stworzonych przez siebie postaci, stara się przekonać, że każda z nich jest
czymś dla niego zewnętrznym i obcym. Prawda, gdyż żadna go nie wyczer-
puje, nie prawda, bo każda jest częścią jego wewnętrznej prawdy. Żadnej
z nich jednak nie mógł on świadomościowo uznać za identyczną, choćby
tylko częściowo, z sobą, bo każda zawiera w sobie przeciwstawienie rzeczy-
wistości społecznej, a jednocześnie nie była jedynym dostępnym wykładni-
kiem duchowego życia, nie była więc czymś bezwzględnym. Oprzeć się zaś
można na tym, co jest w duszy jedyne, a więc ma pozory bezwzględności861.
Andrzej Mencwel ten ideowy związek obu myślicieli ujął lapidarnie:
Dla Brzozowskiego bowiem autor Zbrodni i kary nie był po prostu polemistą
czy przeciwnikiem przyswojonej przez niego postępowej tradycji rosyjskiej,
lecz szczególnym jej kontynuatorem. Dzieło Dostojewskiego było również
wielofunkcyjne, socjalne i etycystyczne, lecz te same cechy zostały zbudo-
wane na odmiennych przesłankach. Podejmowało ono zagadnienia swych
poprzedników, przenosząc je w inny – praktyczny właśnie wymiar. Stanowiło
zatem przezwyciężenie wspólnych całej tradycji ograniczeń862.
Brzozowski był więc zafascynowany Dostojewskim i tego nastawienia nie
zmieniło nawet oskarżenie rosyjskiego pisarza o współpracę z carską Ochra-
ną. Przywoływał go w swych pracach wielokrotnie, ale zawsze dla podkreśle-
nia swoistej wyjątkowości twórczości autora Zbrodni i kary. Posługiwał się
Dostojewskim jako argumentem, na przykład przeprowadzając druzgocącą
krytykę powieściopisarstwa Sienkiewicza. Brzozowski miał ponadto świado-
mość, że czasy, w których tworzył rozpoczynają nową erę w dziejach kultury.
Dlatego pisał: „Jesteśmy pokoleniem, które długo i ciężko Bóg męczył, że uży-
ję tu wyrażania Dostojewskiego”863. Przez pryzmat doświadczeń dziejowych
Rosji i osobistych postrzegał zatem twórczość autora Zbrodni i kary. Gdyby
te dzieje nie były aż tak przepełnione ludzkimi nieszczęściami, nieustannymi
wojnami i okrucieństwem władców, to i pisarstwo Dostojewskiego musiałoby

861 S. Brzozowski, Eseje i studia o literaturze, Wrocław 1990, t. I, s. 108 (przypis 14).
862 A. Mencwel, Stanisław Brzozowski: kształtowanie myśli krytycznej, Warszawa 1976, s. 115.
863 S. Brzozowski, Eseje i studia o literaturze…, t. I, s. 77.

10. Poza główną linią sporów 377

być inne. Jako artysta był on zobowiązany nie tylko zaprezentować życie Ro-
sjan, ale starać się zrozumieć dlaczego dali przyzwolenie na tak tragiczny bieg
zdarzeń. Twórcy są więc sumieniem swoich narodów, to brzemię i bezgranicz-
na odpowiedzialność przed wszystkimi żyjącymi. Nie da się od niej uciec ani
scedować na innych, po prostu muszą z nią żyć i tworzyć. Brzozowski swój
pogląd wyraził dobitnie w Legendzie Młodej Polski:
Dostojewski zajmował się nieustannie problemem zbrodni i nieustannie bro-
nił stanowiska odpowiedzialności zbrodniarza. W Biesach podkreśla, że
lekarze nie znaleźli w Stawroginie cech obłędu. Idzie tu bynajmniej nie
o stanowisko tout comprendre, c’est tout pardonner. O coś innego zgoła.
Dostojewski przyjmuje tu moralną odpowiedzialność za całe straszliwe dzie-
je Rosji, przyjmuje rzeczywistą Rosję jako konkretny dziejowy kształt
własnej duszy. To jestem ja i to jest moje – ten cały świat krwi i zbrodni:
z tego my wydobędziemy przyszłość864.
Stanisław Brzozowski odczytywał zatem Dostojewskiego nie jako powie-
ściopisarza, ale raczej jako filozofa i psychologa, który stara się zgłębić porzą-
dek świata i tajniki ludzkiej duszy. Odczytując to przesłanie nie tyle był więc
krytykiem literackim, ile historykiem filozofii, który poszukuje odpowiedzi na
dawno już postawione pytania.
Żądza, jej ukształtowanie, jej racjonalna indywidualność, to jest właśnie
odsłonięcie najgłębszej metafizycznej istoty człowieka, obnażenie jego
twórczości. „Straszna siła jest w pięknie” mówi Dostojewski, i drży na przy-
pomnienie, że ideał niebiański tak bliski jest ideału sodomskiego865.
Nie zgadzając się na wielkie narracje w duchu Heglowskim, odnajduje
u Dostojewskiego proste odpowiedzi na dręczące go pytania. Nie istnieje więc
żaden obiektywny duch świata, bo musiałby być przewidywalny i wytłuma-
czalny, a skoro tak nie jest, to świat musi kierować się jakąś racjonalnością, ale
nie musi ona niczego determinować. Istotą świata nie jest więc niewzruszony
Absolut czy wieczna materia, ale samo życie znajdujące się w nieustannej
dynamice.
Jest to demon świata Dostojewskiego w jego najstarszej postaci. Mówi on:
wszystko jest wszystko jedno; jest tylko ślepe i głuche jak prawo ciążenia dą-

864 S. Brzozowski, Legenda Młodej Polski, [w:] tenże, Eseje i studia o literaturze…, t. II, s. 991.
865 S. Brzozowski, Głosy wśród nocy, [w:] tenże, Eseje i studia o literaturze…, t. II, s. 1130.

378 Wiek XX

żenie do rozkoszy; indywidualność jest złudzeniem, nie zrasta się, nie spaja
się ona w jedno z trawiącym was i odradzającym ogniem żądzy866.
Ale w żadnym wypadku nie oznacza to, że nie ma żadnych odpowiedzi, bo
cała kultura jest właśnie próbą ich udzielenia. Zatem wedle Brzozowskiego
autor Zbrodni i kary formułuje jakąś koncepcję kultury ludzkiej, w której on
sam mieści się z całą swoją twórczością.
Chce on przekonać siebie, że kultura nie jest złudzeniem, że człowiek w sa-
mej swej żądzy przenika się swym historycznym dziełem, że jego namięt-
ność nie jest żądzą rozkoszy, lecz tworzeniem życia, i to życia coraz wyższego,
i to życia coraz bardziej określonego, coraz wyższego życia867.
Przy okazji tych interpretacji Brzozowski formułuje przesłanie kierowane do
jednostek twórczych, bo choć tworzyć może każdy, to przecież tylko niektórzy
rzeczywiście podnoszą kulturę na coraz wyższy poziom. I do tych właśnie kie-
ruje swe przesłanie:
Człowiek może żyć tylko spalając samego siebie, przekraczając w ogniu na-
miętności samego siebie, tylko miłość do człowieka nieznanego, do stwarza-
nia go, płonąca w ogniu namiętności, tylko ta tragiczna bezinteresowność
wobec namiętności obnaża najgłębszą istotę człowieka – trawiący i kształ-
tujący ogień bezwzględnego stwarzania. Żaden ideał, żaden postęp z jakimś
ostatecznym usprawiedliwiającym rajem nie jest uzasadnieniem człowieka,
wszystko to są więzienia, kłamstwa: prawdą jest tylko życie stwarza-
ne przez szczery stosunek do samego siebie, do własnego swego
twórczego, rwącego się w namiętności ja. Zbrodnia i grzech lepsze są niż
kłamstwo duszy, lepsze, jeżeli zbudzi się z nich życie, trwalsze są, jeżeli choć
zbrodnię swą tragiczniej bezinteresownie zdoła przeżyć człowiek868.
Tym niemniej nikt artysty nie zwolni od konieczności opisywania świata ta-
kim, jakim on jest naprawdę. To nie jest prawdą, że wszyscy postrzegają świat
tak samo, bo dla większości nie jest on żadną zagadką. Jest czymś, co istnieje
w postaci dokładnie takiej, jaką postrzegają. Tym zaś, którzy sięgają głębiej
nie jest dany spokój duszy:

866 Tamże.
867 Tamże.
868 Tamże, s. 1131.

10. Poza główną linią sporów 379

Trzeba strasznej, rozpaczliwej wiary, by móc tu widzieć, nie zatracić jasności


w odrazie, aby pozwolić ohydzie, by żyła, mówiła, czuła własnym swym
głosem869.
Trudno o trafniejszą od tej interpretację twórczości Dostojewskiego.
Fascynacja Brzozowskiego autorem Biesów znalazła swój wyraz w publi-
kacji poświęconej analizie jego twórczości. Książeczka, w której zgodnie z du-
chem czasów spolszczono imię autora, Teodor Dostojewski. Z mroków duszy
rosyjskiej ukazała się 1906 r., czyli jeszcze we wczesnym okresie twórczości
Brzozowskiego. Dedykował ją Stanisławowi Przybyszewskiemu, którego po-
dziwiał nieomal na równi z bohaterem swej książki. Nie przypadkiem też za-
opatrzył ją mottem zaczerpniętym z Pieśni pijanej (Das Trunkne Lied) w Tako
rzecze Zaratustra Friedricha Nietzschego870. W taki oto sposób na łamach
jednej niewielkiej książki spotkały się cztery nietuzinkowe osobowości, które
nie zgadzały się na proste wyjaśnienia świata, ani też na traktowanie człowie-
ka, jako biernego przedmiotu dziejów.
O tym, jak Brzozowski interpretuje świat przekonują już pierwsze zda-
nia rozpoczynające zasadniczą treść publikacji: „Człowiek nie może znieść
swego widoku, człowiek nie może być wybawiony. I tu zaczyna się tragedya
Dostojewskiego”871. Brzozowski był zafascynowany powieściami tego pisarza,
stąd na łamach książki, utrzymywanej nieco w duchu Tako rzecze Zaratustra,
przewijają się negatywni bohaterowie jego książek, tak jakby ich pojawienie
się było konieczne do tego, aby historia mogła się dopełnić. Pojawia się tak-
że swoisty zarzut kierowany przeciwko zmurszałej cywilizacji europejskiej,
która jakby nie chciała znać bogactwa ludzkiego ducha, w którym wyraża się
zarówno nieskończona potęga, jak i bezdenny upadek: „Wy, ludzie słońca,
ludzie zachodu, nie zrozumiecie, ciemnej mądrości, której poucza ślepe cier-
pienie”872. Niemniej jednak wartość naukowa tej książki jest niewielka. Na
jej stronach rozgrywa się w zasadzie osobisty rozrachunek z namiętnościami
targającymi duszę młodego myśliciela. Pojawiają się rozterki natury religijnej,
politycznej a także moralnej. Sam Brzozowski przyjął rolę narratora, który
869 S. Brzozowski, Współczesna powieść i krytyka, Kraków 1984, s. 478.
870 O Mensch! Gib acht! Was spricht, die tiefe Mitternacht? […] Die Welt ist tief, Und tiefer als der
Tag gedacht („Człowiecze! Słysz! Co brzmi z północnej głuszy wzwyż? Świat – głębin zwał,
Głębszych niż, jawo, myślisz, śnisz” – F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra, przeł. W. Berent,
Warszawa 2002, s. 331).
871 S. Brzozowski, Teodor Dostojewski. Z mroków duszy rosyjskiej, Kraków 1906, s. 2.
872 Tamże, s. 101.

380 Wiek XX

toczy wewnętrzny monolog, umiejscawiając się jakby w roli Chrystusa, gdyby


ten znalazł się akurat na ziemi. Wszystko zostało ujęte w strofach przypomi-
nających pieśni Zaratustry, jest to apel bardziej do samego siebie niż kierowa-
ny do innych. Uwidacznia się tam także nutka rezygnacji autora, który pełen
szczerego zapału, by czynić dobro, ostatecznie dostrzega daremność swych
usiłowań. Dobro jest nierozłączne ze złem:
Dusza mroku ciałem się stała, stała się kającem, w zapamiętaniu rozpaczy
rozpłomieniającem się, siebie samo w ohydzie swej wbrew ohydzie kocha-
jącem sercem!873.
Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że książka o Dostojewskim była
utworem na wskroś dekadenckim. Bezsilne dobro, którego uosobieniem jest
Chrystus, musi przegrać z twardym życiem, którego przedstawicielem jest
Wielki Inkwizytor.
Książeczka o Dostojewskim stwarza niemałe kłopoty interpretatorom
Brzozowskiego. Powstała bowiem z potrzeby wewnętrznej autora, a nie na
skutek jakiegoś zapotrzebowania płynącego ze strony świata kultury czy na-
uki. Sam Brzozowski w Legendzie Młodej Polski niezbyt przekonywająco po-
krótce scharakteryzował swoją pracę: „W książeczce o Dostojewskim usiłuję
przeciwstawić w Dostojewskim i Towiańskim dwa dążenia do wytworzenia
wiary narodowej”874. Niemniej jednak bez lektury Braci Karamazow nie da
się zrozumieć monologu Brzozowskiego. Nie zmienia tego wrażenia zatytuło-
wanie ostatnich kilku stron książki Towiański u stóp krzyża w jakiejś prze-
dzgonnej godzinie875 i wprowadzenie kilku patriotycznych formułek.
Dostojewski zatem w oczach Brzozowskiego to artystyczny geniusz, który
mógł się narodzić tylko w tak ciężko doświadczonym przez historię narodzie
jak rosyjski. Był więc swego rodzaju wybrańcem, człowiekiem wyższym, który
został obdarzony talentem po to, aby z niego korzystać. I Dostojewski z tego
historycznego zadania wywiązał się, ale za cenę rezygnacji ze szczęśliwego
i spokojnego życia. Zapewne tęsknił niczym jeden z jego bohaterów za możli-
wością „spokojnego picia herbatki” ale gdyby wybrał takie życie, to cierpiałby
rozterki jeszcze boleśniejsze od tych, które przyniosło mu własne życie. Brzo-
zowski mógł natomiast z czystym sumieniem napisać:

873 Tamże, s. 3.
874 S. Brzozowski, Legenda Młodej Polski…, s. 1053 (przypis 38).
875 S. Brzozowski, Teodor Dostojewski. Z mroków duszy rosyjskiej…, s. 113.

10. Poza główną linią sporów 381

Nie będzie to dla nikogo odkryciem ani niespodzianką, gdy powiem, że po-
wieści Dostojewskiego są zamaskowanymi dramatami, a on, choć ani jedne-
go dramatu nie napisał – największym może dramaturgicznym geniuszem
stulecia876.

Dostojewski w oczach Leszka Kołakowskiego


Wielki Inkwizytor z Braci Karamazow to dla Kołakowskiego symbol
współczesnych czasów. Jest uosobieniem zakłamania rzeczywistości, która
opiera się na grze pozorów, całkowicie oderwana od prawdy. Wielki Inkwi-
zytor zatem to prorok naszych niespokojnych czasów złudzenia zakłamanej
stabilizacji877. Lekarstwem na pełne zniewolenie nie może jednak być wolność
absolutna, gdyż grozi ona wtórnym zezwierzęceniem, popadnięciem w total-
ną zależność od popędów biologicznych. Przy takim zagrożeniu dopiero Bóg
staje się gwarantem wszelkich wartości, rękojmią istnienia dobra. Kołakowski
pisze o tym wprost:
sławne powiedzenie Dostojewskiego: „Jeśli nie ma Boga, to wszystko wolno” zacho-
wuje ważność nie tylko jako reguła moralna […], ale także jako zasada epistemolo-
giczna878.
Przy takiej interpretacji Bóg jest potrzebny nawet ateistom po to, aby mo-
gli się do czegoś trwałego odwołać, formułując sądy o wartościach. Paradok-
salnie, Bóg wcale nie musi istnieć, ważne jest, aby był takim gwarantem, bez
którego bowiem wszystko staje się dopuszczalne, wszystko jest możliwe.
Kołakowski dalej pozwala sobie na dygresję, z której wynika, że natural-
na wątpliwość co do istnienia Boga prowadzić musi do swoistej niepewności
co do zasadności żywionych przekonań. Tym samym stwarza się miejsce dla
zła, bo przecież samo rozumienie Absolutu takiej możliwości nie dopuszcza.
Niemniej u ludzi zachowuje się bezgraniczna i złudna wiara, że stabilność ist-
niejącego porządku gwarantuje im bezpieczeństwo i porządek świata. Spoty-
kamy to przecież w Braciach Karamazow, w słowach Wielkiego Inkwizytora:

876 S. Brzozowski, Wczesne prace krytyczne, PIW, Warszawa 1988, s. 336.


877 Takie postrzeganie postaci Wielkiego Inkwizytora przypisuje Kołakowskiemu J.A. Kłoczow-
ski, Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię, Kraków 1994, s. 326.
878 L. Kołakowski, Jeśli Boga nie ma... O Bogu, Diable, Grzechu i innych zmartwieniach tak zwa-
nej filozofii religii, tłum. T. Baszniak, M. Panufnik, Londyn 1987, s. 84.

382 Wiek XX

Czyś zapomniał, że człowiek woli spokój, a nawet śmierć, od wolnego wy-


boru w poznaniu dobra i zła? Nie ma nic bardziej ponętnego dla człowieka
nad wolność sumienia, ale nie ma też nic bardziej męczącego879.
Znajdziemy echo takiego przekonania także w książce Ericha Fromma Uciecz-
ka od wolności.
Również Zbrodnia i kara Dostojewskiego znajduje swe odzwierciedlenie
w przemyśleniach Kołakowskiego. Raskolnikow stał się dla niego negatyw-
nym przykładem tego, do czego może doprowadzić radykalna emancypacja
jednostki ze społeczeństwa.
W zachowaniu jednostka może wyrazić swoją emancypację tylko w ten spo-
sób, że ostentacyjnie ujawnia swoją niezależność od przymusu reguł po-
wszechnych; wcieleniem jedynego jest, jak wiadomo, Raskolnikow Dosto-
jewskiego880.
Analogiczną tezę wykorzystał także starając się określić źródła marksizmu.
Doszukiwał się ich również w koncepcji Maxa Stirnera, u którego uzasadnie-
niem istnienia Jedynego jest bunt.
Bunt nie ma być żadną zmianą warunków społecznych, żadnym dążeniem
do przeobrażenia sytuacji społecznej, ale aktem emancypującej się samo-
wiedzy osobowej; może się przeto spełnić w dowolnych warunkach ze-
wnętrznych. „Bunt” jest tylko autoafirmacją, w której przeciwstawia siebie,
swoje „ego” – wszelkiej ogólności, jest więc czynem pozbawionym widoków
zewnętrznego sukcesu i zgoła tego sukcesu nie potrzebującym (za wcielenie
Stirnerowskiego „jedynego” uchodzi Raskolnikow Dostojewskiego881.
Wedle Kołakowskiego nie ma w tym sprzeczności, że w taki sposób Raskol-
nikow chciał się tylko urządzić życiowo, a zatem popadł w jakąś formę kon-
formizmu:
Stirnerowska ideologia nie godzi wszakże w konformizm, a tylko w poświę-
cenie „ego” dla jakiejkolwiek wyższej zasady882.

879 F. Dostojewski, Bracia Karamazow…, t. I, s. 351.


880 L. Kołakowski, Cogito, materializm historyczny, ekspresyjna interpretacja osobowości, [w:]
tenże, Kultura i fetysze, Warszawa 2000, s. 97.
881 L. Kołakowski, Główne nurty marksizmu, cz. I, Powstanie, Poznań 2001, s. 199.
882 Tamże.

10. Poza główną linią sporów 383

Wielki Inkwizytor w interpretacjach Tischnera


Tischner, analizując bohaterów powieści Dostojewskiego podkreśla zara-
zem literacki kunszt, z jakim postacie te zostały wykreowane, a także metafo-
ryczne uosobienie w nich podstawowych kategorii etycznych. Wielki Inkwizy-
tor to przecież każdy z nas, każdy, kto ma określone rozeznanie w sprawach
dobra i zła. Występuje zarazem w roli moralisty i nieomylnego arbitra. Nie-
mniej jednak aprobata przez innych jego autorytetu prowadzi do skutków
zgoła przeciwnych od zamierzonych. Bezkrytyczna akceptacja jego autorytetu
przez otoczenie nie tylko ubezwłasnowolnia, ale nawet pozbawia zdolności
do dokonywania aksjologicznych wyborów, co w rezultacie obniża poczucie
ich własnej wartości, a nawet prowadzi do utraty poczucia własnej godności.
Tischner przedstawia to w bardzo obrazowy sposób:
Wartość mnie jako mnie jest wartością opartą na jego wartości – czuję się
godnym siebie, bo uczestniczę w jego godności, ale też z tego samego po-
wodu nie jestem godny siebie, bo nigdy nie będę w stanie dorównać god-
ności mojego pana883.
Taki sposób interpretacji zachowań człowieka przepełnionego poczuciem
misji i posiadania swoistego monopolu na rozwiązania ostateczne i niepod-
ważalne czyni z człowieka prosty układ reaktywny. Tischner dlatego wyko-
rzystał przykład Raskolnikowa do przeprowadzenia druzgocącej krytyki
koncepcji pragmatycznych w moralności, które uosabia twórczość Richarda
Rorty’ego. Przytacza opinię amerykańskiego pragmatysty, że: „Obowiązek mo-
ralny nie ma żadnej innej istoty i żadnego innego początku, niż tradycja, na-
wyk i obyczaj”884, podkreślając jednocześnie, że temu przekonaniu towarzyszy
wymuszanie nieufności do rozwiązań naturalnych i propagowanie rozwiązań
niepowtarzalnych, ryzykownych, które prowadzą do niepożądanych skutków.
Tischner pointuje to dosadnie:
Opierając się na powyższej charakterystyce moralności, mamy pełne prawo
powiedzieć, że zabójstwo popełnione przez Raskolnikowa w Zbrodni i karze
Dostojewskiego było czynem w pełni „moralnym”. Było przecież działaniem
„nieufnym”, w zasadzie „nie wypróbowanym”, no i na swój sposób „hero-
icznym”885.
883 J. Tischner, Filozofia dramatu, Paris 1990, s. 168.
884 J. Tischner, Spór o istnienie człowieka, Kraków 1998, s. 112.
885 Tamże.

384 Wiek XX

Dlatego Tischner pisał, że dobro chce się „dobrzyć”, a jest to możliwe wyłącz-
nie w prawdzie. Dobro podobnie jak prawda nie jest częściowe, jest albo go
nie ma. W tym sensie Tischner jest platonikiem. „Dla Sokratesa prawda jest
drogą do ocalenia życia, dla Raskolnikowa drogą do ocalenia życia jest kłam-
stwo”886.
Dostojewski zdaniem Tischnera oddał w Zbrodni i karze najgłębszą praw-
dę o życiu człowieka, i zrobił to po mistrzowsku, bo więcej w jego prozie
prawdy o życiu niż w uczonych traktatach etycznych. Dla Tischnera było bo-
wiem czymś oczywistym, że człowiek na tym świecie ma pomnażać dobro,
a jeśli zbłądzi, to na tę drogę ma wrócić o własnych siłach. Raskolnikow jest
wyrazistym przykładem takiego procesu. Dlatego w Filozofii dramatu Tisch-
ner tak wiele miejsca poświęcił Raskolnikowowi, który z głębi swego upadku
wydźwignął się z powrotem do ludzkiego wymiaru. To, że mu pomogła w tym
Sonia nie jest przecież niczym nadzwyczajnym, bo tego właśnie domaga się
wezwanie o pomoc, które milcząco wysyła człowiek znajdujący się w biedzie,
nieszczęściu.
Zbrodnia nie jest także czynem zwyczajnym, ale swą niezwykłość zyskuje
dopiero wówczas, gdy sprawca przyjmie na siebie brzemię winy. Wedle inter-
pretatorów Dostojewskiego mamy wówczas do czynienia ze zjawiskiem od-
rodzenia moralnego. Wina może dopiero wtedy zostać zatarta, gdy sprawca
zbrodni przejdzie procedurę „wewnętrznego przyznania się”. Nie musi wcale
ponieść kary nałożonej z zewnątrz, bo jej wymiar określa wówczas sam. Przy-
kładem takiego „odrodzenia” dla Tischnera był właśnie Raskolnikow.
Nie można nikomu narzucić świadomości mordercy bez jego przyzwolenia.
A przyzwolenie to nie jest możliwe bez wewnętrznego sprawdzenia.
Sprawdzenie to polega na spotkaniu z prawdą. Raskolnikow nie dlatego
uznaje się za mordercę, że mu ktoś inny powiedział, ale dlatego, że napraw-
dę nim jest887.
Nie odbyło się to automatycznie, lecz było skutkiem długotrwałego procesu.
Przecież początkowo Raskolnikow sam siebie oszukiwał, ba, nawet swemu
czynowi przypisywał pewną zasługę wobec świata. Świadomość winy zyskał
w następstwie podjęcia wysiłku życia w prawdzie. Wina jest własna, a nie
cudza, inaczej nie może zostać przeżyta i stać się źródłem odrodzenia mo-
ralnego. Tischner jednak zauważył, że aprobata własnych przewin skutkuje
886 J. Tischner, Filozofia dramatu…, s. 109.
887 J. Tischner, Filozofia dramatu…, s. 121.

10. Poza główną linią sporów 385

najpierw głębokim cierpieniem, które objawia się w tym, że wpierw sprawca


odmawia sobie samemu moralnego prawa do istnienia w świecie.
Wiem: powinienem nie być, a mimo to jestem. W tym jest jakaś sprzecz-
ność. Świadomość tej sprzeczności jest bólem — bólem istniejącego we
mnie zła888.
Tischner odwołując się do przykładu Raskolnikowa, rozwinął dyskurs o winie
i karze, którego konsekwencje obejmują nie tylko jednostki, ale i całe spo-
łeczeństwo. Poczucie winy może bowiem przybrać charakter destrukcyjny,
co może zakończyć się np. samobójstwem. Prawdziwie ludzkie zachowanie
to jednak udźwignięcie brzemienia swych przewin i stanowiące tego konse-
kwencję odrodzenie moralne. Bohater Dostojewskiego stał się w ten sposób
fundamentem dla rozważań natury moralnej, których konsekwencją było
zbudowanie przez Tischnera etyki agatologicznej.
Tischner w swej Filozofii dramatu zajmuje się także zniewoleniem, a za-
tem kolejnym wielkim zagadnieniem moralnym, którego mechanizm mi-
strzowsko opisał Dostojewski w Braciach Karamazow. Człowieka nie można
bowiem całkowicie zniewolić, nawet jeśli oprawcy posługują się przymusem.
Zniewolenie zakutego w kajdany jest bowiem sytuacją moralnie jednoznacz-
ną, ale to Wielki Inkwizytor wskazuje drogę prowadzącą do totalnego znie-
wolenia. Nie posługuje się przemocą a groźbą, czyli słowem, stwarza w ten
sposób rzeczywistość nieistniejącą, mami istnieniem świata, w którym zagro-
żenia słownie zapowiadanego po prostu nie ma. Tischner tak charakteryzuje
drogę prowadzącą do zniewolenia:
Właściwie mowa Wielkiego Inkwizytora nie zawiera wielu gróźb, na plan
pierwszy wysuwają się w niej same obietnice. […] Groźba główna jest obec-
na, jak ciężka chmura, nad całym duchowym krajobrazem zniewalanych889.
Dostojewski jego zdaniem mistrzowsko przedstawił mechanizm, dzięki któ-
remu słowo uwodzi ludzi, zarówno jednostki, jak i całe masy. Autor Filozofii
dramatu stara się przenieść ten mechanizm w czasy współczesne, pokazując
obrazowo, jak komunizm omamił i zwiódł całe masy.
Niewolnictwo jest dziełem panów, którzy nigdy nie narażali swego życia.
Pan, u Dostojewskiego, nie jest bohaterem wojny, lecz geniuszem iluzji.
888 Tamże, s. 142.
889 Tamże, s. 166–167.

386 Wiek XX

Postać Wielkiego Inkwizytora, to symbol mistrza ułudy. Panowanie Inkwi-


zytora, który nie jest w stanie narazić swego życia, musi sięgać głębiej niż
panowanie typu rodzicielsko-rycerskiego, chodzi bowiem nie tylko o to, by
niewolnik pracował za pana i dla pana, ale również o to, aby w razie potrze-
by umierał ochoczo za pana. Sztuka zniewolenia musi postąpić krok dalej890.
Wielki Inkwizytor toczy grę o wielką wygraną, aby zawładnąć ludzkimi
duszami bez potrzeby zakuwania ciał w kajdany. Jest mistrzem iluzji grają-
cym słowem na poziomie dobranym do jego wyobrażenia o swoich interloku-
torach. Teoretycznie może przegrać, ale szanse jego wygranej rosną w miarę
tego, jak bardzo są zaabsorbowani własną egzystencją ci, do których kieru-
je swe iluzje. Tischner zadaje pytanie: „Co czynić, aby osiągnąć taki stopień
zniewolenia?” i zaraz sam sobie odpowiada: „Człowiek powinien zrozumieć,
iż wybór śmierci w obronie życia Wielkiego Inkwizytora jest dla niego
ucieczką od jeszcze większego zła niż śmierć”891. Zniewalający zwalnia od
poczucia winy, usprawiedliwia z góry zachowania, które normalnie wiązały-
by się z rozterkami sumienia. Zakłamanie to rodzaj wiary w to, że taką drogą
osiągnie się stan szczęścia.
Twórczość Dostojewskiego według polskich filozofów oferowała zatem
tak wielką możliwość interpretacji, że mogła znaleźć zastosowanie w rozwią-
zywaniu diametralnie różnych problemów. Wskazywał na to już Stanisław
Brzozowski:
Zawiłość psychologii bohaterów Dostojewskiego przedstawiała niewątpli-
wie niejednokrotnie dla samego autora zagadnienie teoretycznie nierozwią-
zalne: widział i czuł zakręty duszy, których wyjaśnić sobie nie umiał. Toteż
przewrotność jego postaci ma w sobie coś przeżytego892.
Niemniej jednak właśnie dlatego bohaterowie jego powieści pomimo upływu
czasu są ciągle obecni w kulturze ogólnoludzkiej.
Brzozowski parafrazował Dostojewskiego, gdy w swoim Pamiętniku pisał:
„Człowiek jest niezrozumiałą zagadką bez Kościoła. Życie ludzkie jest szyder-
stwem i igraszką, jeżeli Kościoła nie ma”893. Tą drogą poszli polscy filozofowie,
budując swe koncepcje na przesłaniu literackim płynącym od tego wybitnego
interpretatora Dostojewskiego. Cóż z tego, że pogląd ten został wykorzysta-
890 Tamże, s. 167.
891 Tamże.
892 S. Brzozowski, Eseje i studia o literaturze…, t. I, s. 287–288.
893 S. Brzozowski, Pamiętnik, Wrocław 2007, s. 190.

10. Poza główną linią sporów 387

ny w różnych celach, skoro wykazuje, że prawda nie jest niczyją własnością


i żadna epoka ani jakakolwiek ideologia nie mają monopolu na prawdę. To
życie ludzkie jest jedyną prawdą nam dostępną. A tę prawdę współczesna
polska filozofia zawdzięcza właśnie również Dostojewskiemu.
10.2. Od formizmu do strefizmu.
Ewolucja poglądów estetycznych Leona Chwistka
Leon Chwistek, mimo niewątpliwych zasług na polu filozofii nauki i epi-
stemologii, najbardziej znany jest jako malarz. Niezwykłość jego twórczości
polega jednak na tym, że potrafił swoje poglądy filozoficzne przełożyć na język
sztuki i na odwrót. Było to także rezultatem procesu jego edukacji plastycznej
w pierwszych latach XX wieku. Zapoczątkowały ją zaledwie semestralne stu-
dia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych (1903/4), gdzie pobierał lekcje
rysunku u samego Józefa Mehoffera. Swoje umiejętności w tym względzie
doskonalił podczas pobytów w Wiedniu (1910) i w Paryżu (1913–1914). Za-
tknął się tam i zafascynował nie tylko sztuką renesansu włoskiego, ale także
twórczością ówczesnej awangardy, a zwłaszcza kubistów. Po powrocie do kra-
ju w 1917 r. wraz z kilkoma innymi artystami plastykami (Tytus Czyżewski,
Jan Piotr Hryńkowski, Jacek Mierzejewski, Tymon Niesiołowski, Andrzej Pro-
naszko, Zbigniew Pronaszko, Stanisław Ignacy Witkiewicz, Romuald Kamil
Witkowski, August Zamoyski – w roku następnym do grupy dołączyli Henryk
Gotlib i Konrad Winkler), którzy ulegli czarowi europejskiej awangardy, za-
kłada w Krakowie ugrupowanie artystów-plastyków pod nazwą Ekspresjo-
niści Polscy. Wkrótce grupa przemianowuje się na Formistów Polskich i roz-
poczyna prawdziwą rewolucję w sztukach plastycznych w Polsce. Głównym
teoretykiem grupy zostaje Leon Chwistek, który pod wyraźnym wpływem
włoskich futurystów, a szczególnie Manifestu Futuryzmu Marinettiego oraz
kubistów stara się opracować oryginalną koncepcję sztuki, która jego zda-
niem dotąd całkowicie była uzależniona od świata natury.
Estetyki formizmu opracowanej przez Chwistka nie sposób jednak zro-
zumieć bez prześledzenia powstawania jego niezwykle oryginalnej koncep-
cji wielości rzeczywistości. Początków tej koncepcji należy doszukiwać się
jednak jeszcze w czasach, gdy po obronie w 1906 r. doktoratu O aksjoma-
tach rozpoczął pracę naukową pod kierunkiem prof. Władysława Heinricha
(1869–1957). Przejął wówczas od niego pogląd o równorzędności poznania

388 Wiek XX

naukowego i przednaukowego, które kierują się tymi samymi prawami. Była


to teza, którą wcześniej głosił empiriokrytycysta Avenarius. Dlatego możliwe
jest, aby różni badacze rozmaicie „obrazowali świat” i budowali własne jego
„obrazy”. Nie ma także żadnych kryteriów, za pomocą których dałoby się oce-
nić, które obrazowanie świata jest właściwe i który jego obraz jest prawdziwy.
Aby zadośćuczynić wymogom prawdy, wystarczy tylko, by zachowane były
warunki poprawności jego konstruowania. Stąd prędzej czy później każdy ob-
raz świata okaże się niewystarczający, gdyż poszczególne elementy całości nie
będą w zgodzie ze sobą choćby z tego powodu, iż zostaną odkryte nowe. Każde
nowe doświadczenie oznacza poszerzenie horyzontów poznawczych, a stąd
i obrazu całości. Filozofia nie dostarcza wiedzy pozytywnej, a tylko synte-
zy całości. Nie jest więc dostarczycielką prawd, bo takowych dostarczają tyl-
ko nauki ścisłe. Nie jest również metodą poznania możliwą do zastosowania
przez inne nauki. Zadanie filozofii polega tylko na analizowaniu koniecznych
warunków dowolnego poznania oraz podstaw teoretycznych dostarczających
wsparcia naukom szczegółowym. Aby to zadanie spełnić, filozofia musi szu-
kać wsparcia w psychologii894.
Chwistek pod wpływem idei swego nauczyciela pisze w 1908 r. tekst Sur
les variations périodiques du contenu des images vues un contour donné. Jest
to rozprawa psychologiczna, w której poddaje analizie problemy zmienności
postrzegania treści obrazów. Jego córka Alina scharakteryzowała tę pracę na-
stępująco:
Jego pierwsza praca [...] dotyczyła podwójnego widzenia. Chodziło konkret-
nie o kominy w Dolinie Strążyskiej. Patrząc na jeden z nich, możemy ujrzeć
orła, ale możemy też zobaczyć mnicha895.
Inspiracje do powstania tej pracy nie wypłynęły jednak, jak się zdaje, ze stu-
diów nad poglądami psychologów czy filozofów, lecz były raczej pochodną
zmagań Chwistka artysty z rzeczywistością, do której jako artysta miał zawsze
określony stosunek emocjonalny. Takie współtowarzyszenie artystycznego od-
czuwania z filozoficzną refleksją będzie charakterystyczną cechą wszystkich
późniejszych jego przemyśleń.
Chwistek wyjeżdżając do Paryża w 1912 r. zafascynowany był jeszcze wło-
skim malarstwem renesansowym. Po obejrzeniu paryskiej wystawy kubistów
894 Zob. W. Heinrich, Zależność kierunków filozoficznych od metod nauk przyrodniczych, „Ko-
smos” 1899, z. 6–8.
895 A. z Chwistków Dawidowiczowa, Zeschnięte liście i kwiat. Wspomnienia, Kraków 1989, s. 32.

10. Poza główną linią sporów 389

w Salonie Jesiennym zarzuca renesansowy naturalizm, ale kubizmu zaakcep-


tować nie chce. Nie jest do tego gotowy, gdyż jak sam przyznaje się: „Cézan-
ne’a nie mogłem odczuć do głębi. Nie wiedziałem o co chodzi”896. Praktycznie
rezygnuje z malowania, znajdując wtedy czas na studiowanie filozofii. Jak
sam wspomina był to
okres wielkiego rozmyślania pod wpływem Bergsona. [...] Jego dowody nie
są przekonywujące, ale nie spotkałem autora, który by tak podniecał do
myślenia jak on. Od problemów Bergsona przeszedłem do analizowania in-
dywidualnych różnic w systemach filozofów. Nie wiem czy o jakim systemie
można powiedzieć, że jest bezwzględnie prawdziwy. Wiele jest fałszywych,
a mimo to nikt nie odmawia im wielkości. Ten fakt możliwości wielu sys-
temów filozoficznych wydaje mi się ważny bardzo i chciałbym choć trochę
przyczynić się do jego wyjaśnienia. To, co dotychczas napisałem, nie jest
zbyt obszerne, ale wzrośnie znacznie, gdy trzeba będzie myśleć o opracowa-
niu szczegółów897.
Przeżycia wojenne zostawiły w jego psychice trwały ślad, gdyż wydawały mu
się koszmarnym snem, ale jednocześnie skłoniły go do zracjonalizowania
swych poglądów filozoficznych i na naturę sztuki. Biograf Chwistka, Karol
Estreicher, przytacza taką jego wypowiedź:
W ciągu samotnych rozmyślań, wśród pustyń wołyńskich, skrystalizowały
się także pewne myśli o świecie i o myśli ludzkiej, które w formie niejasnej
gromadziły się od dawna898.
Już wówczas rozpoczął pracę nad rozprawą o naturze rzeczywistości, którą
zatytułował Sens i rzeczywistość.
Z wojny wraca więc do Krakowa z bagażem wojennych wspomnień i z rę-
kopisem owej rozprawy. Jego powrót z wojny do rzeczywistości, w której kosz-
mar już się skończył przyczynił się do powstania zrębów późniejszej teorii
wielości rzeczywistości. Wojna przecież trwała nadal, ale dla niego przesta-
ła już być rzeczywistością. Dodatkowo też wpłynęły na powstanie jego teorii
wcześniejsze studia z logiki i matematyki, które dostarczyły mu wielu dowo-
dów na płynność i umowność twierdzeń matematycznych oraz wskazały na

896 L. Chwistek, Moja walka o nową formę w sztuce, „Wiadomości Literackie” 1935, nr 51–52,
s. 5.
897 Cyt za: K. Estreicher, Leon Chwistek. Biografia artysty (1884–1944), Kraków 1971, s. 109.
898 Tamże.

390 Wiek XX

możliwość zbudowania wielu różnych geometrii nieeuklidesowych. Podobnie


traktował także współistnienie wielu różnych koncepcji filozoficznych. Nic
dziwnego, że rękopis rozprawy Sens i rzeczywistość rozrósł się aż do 140 stron
maszynopisu. Było to dzieło bardzo trudne w odbiorze, gdyż autor chciał
w jednym niewielkim w sumie tomiku zawrzeć wszystkie swoje poglądy na
naturę rzeczywistości, przemyślenia metafizyczne, estetyczne, psychologiczne
a nadto jeszcze wiele problemów z dziedziny matematyki i logiki. Czym była
ta rozprawa dla autora najlepiej świadczy fragment listu do przyszłej żony,
Olgi Steinhaus, w którym sygnalizuje czym ta praca ma być:
Zamierzam napisać rozprawę z filozofii życia. Główna myśl jest ta, że nale-
ży dążyć do skonstruowania w sobie wielu jaźni i przechodzić do coraz to
wyższych stopni. Teoria metempsychozy, przeniesiona do jednego ciała899.
Biografom Chwistka artysty oraz historykom filozofii umyka tu najczęściej
wydarzenie artystyczne, jakim było namalowanie przez niego słynnego obra-
zu Dwie siostry. Jeszcze raz okazuje się, że jego twórczość artystyczna zmie-
niała się wraz z jego filozofią. Obraz ten jest syntezą tego, co sądził na temat
dzieła malarskiego jego twórca. Karol Estreicher opisuje ten obraz tak, jakby
najważniejszym elementem w nim było przedstawienie najnowszej mody pa-
ryskiej900. Tymczasem, jak się wydaje, Chwistek podjął w nim próbę wyraże-
nia idei wielości rzeczywistości. Próby tej później nie uznał za udaną. Obraz
ten zawierał jeszcze elementy naturalistyczne oraz uosabiał pewną wizję ar-
tystyczną, którą najłatwiej było odkryć w jego niezwykłej kolorystyce. Choć
obraz zrobił ogromne wrażenie w światku artystycznym, to sam jego twórca
potraktował go jako twór przejściowy, etap wiodący do nowych poszukiwań
artystycznych. W późniejszych obrazach odchodzi już całkowicie od realizmu,
rezygnując z przedstawiania świata fizycznego na rzecz prezentowania wizji.
Zapewne oddaje to przekonanie filozofa, że najwyższą formą rzeczywistości
jest ta, którą później nazwie rzeczywistością wizjonerów. Niewątpliwie artyści
zaliczali się według niego do osób, którym ta rzeczywistość jest dostępna.
Po latach Chwistek stara się ubrać swoje ówczesne rozterki artystyczne i fi-
lozoficzne w ramy swej teorii wielości rzeczywistości. Stwierdza wówczas, że:

899 Tamże, s. 128–129.


900 Tamże, s. 113. Zdjęcie czarno-białe tego obrazu można podziwiać np. w książce Ireny Jaki-
mowicz, Witkacy. Chwistek. Strzemiński. Myśli i obrazy, Warszawa 1978, fot. nr 34.

10. Poza główną linią sporów 391

Z połączenia tendencji abstrakcyjnych z instynktem pierwotnym zrodził się


formizm. Myślę, że ten syntetyczny kierunek przeznaczony jest na to, żeby
zadecydować o przyszłości901.
Widać w tym wyraźny wpływ studiów nad filozofią Bergsona. Nawet przy-
stąpienie Chwistka do awangardowej grupy artystów, którzy zaznaczyli swą
obecność organizując niezależne wystawy, nie było przypadkowe. Bracia Pro-
naszkowie i Tytus Czyżewski mieli już za sobą udane eksperymenty z kom-
pozycjami barw i kształtów w malarstwie. Przywódcą tej grupy był Zbigniew
Pronaszko, który zaczynał od kubizmu, aby następnie przejść do próby geome-
tryzowania podhalańskiej twórczości ludowej. Wykazywał też niemałe talenty
organizacyjne. Zabiegał między innymi o zorganizowanie w Krakowie wystawy
ilustrującej nowe trendy artystyczne w sztukach plastycznych. Nic dziwnego, że
6 października trafił i do Leona Chwistka. Filozofa zafascynowała osobowość
twórcza i artystyczne wizje Pronaszki. Zadeklarował swój udział i specjalnie na
tę wystawę namalował dwa płótna: jedno zatytułowane Perła i drugie, będące
inspirowaną włoskim futuryzmem wizją fantastycznego miasta.
Wystawa doszła do skutku 4 listopada 1917 r. pod nazwą I Wystawy Eks-
presjonistów Polskich. Niezależnie od ocen otoczenia i samych twórców, wy-
stawa nie tylko odniosła ogromny sukces, ale stała się początkiem nowej epoki
w sztuce polskiej. Nawet nazwa nowego ugrupowania nie była dobrana przy-
padkowo. Pierwotnie jej członkowie przymierzali się do nazwy Towarzystwo
Skrajnych Modernistów, by ostatecznie wybrać tę, pod którą wystąpili na wy-
stawie. Wśród 120 wystawionych prac znalazło się na niej także aż 11 obra-
zów Chwistka. Wystawa była wydarzeniem artystycznym i zintegrowała grono
wystawiających. Jej nazwa została wybrana świadomie przez wystawiających,
którzy nie chcieli, aby ich sztuka kojarzyła się z modnymi wówczas impresjo-
nizmem oraz kubizmem. Nawiązanie do mniej znanych twórców niemieckich
oznaczało także sygnał, że nie szukają inspiracji na salonach paryskich i nie
mają z nimi nic wspólnego. Chwistek wraz z Pronaszką byli przekonani, że po
wojnie dojdzie do swoistego odrodzenia sztuki, która pójdzie zupełnie nowym
torem. Chwistek jednak nie zaaprobował nazwania twórczości grupy wystaw-
ców ekspresjonizmem. Jak zauważył:
Pomimo różnic dzielących poszczególnych członków grupy, było jasne, że
łączy ich wspólny węzeł, jakkolwiek trudno go było wydobyć na wierzch

901 Cyt. za: Tamże, s. 296.

392 Wiek XX

i sformułować. W żadnym razie nie był to ani ekspresjonizm, ani kubizm.


Można było spodziewać się, że w tych warunkach powstanie nowy orygi-
nalny kierunek902.
Do spopularyzowania twórczości krakowskich twórców przyczyniła się
także ich współpraca z nowo powstałym tygodnikiem literacko-artystycznym
„Maski”. Na łamach tego czasopisma zaczęły pojawiać się także reproduk-
cje dzieł pochodzących z tej wystawy. Nic dziwnego, że tu właśnie zamieścił
Chwistek swoje studium, nie przypadkiem zatytułowane Wielość rzeczywi-
stości w sztuce903. Swoje wywody ilustrował reprodukcjami obrazów Tymona
Niesiołowskiego, Jana Hryńkowskiego oraz Jacka Mierzejewskiego pochodzą-
cych z tej wystawy. Starał się w swym szkicu także określić filozoficzne pod-
stawy nowego kierunku w sztuce polskiej, który Z. Pronaszko pod wpływem
wielogodzinnych dyskusji z nim nazwał „formizmem”. Nazwa ta się przyjęła
i została zaakceptowana nawet przez krytyków niechętnych nowej awangar-
dzie. Można tylko przypuszczać, co skłoniło Pronaszkę do użycia takiej wła-
śnie nazwy. W pierwszym numerze „Masek”, datowanym na 1 stycznia 1918
r., opublikował swój artykuł O ekspresjonizmie, który musiał powstać przy-
najmniej częściowo jeszcze przed wystawą. W artykule tym stwierdza wręcz,
że nazwa „formizm” jest przypadkową, tak jak i wiele innych nazw użytych
do określania innych kierunków czy ruchów artystycznych. Znajduje się tam
jednak także wskazówka, która być może spowodowała, że nazwa tak łatwo
się przyjęła w środowisku. Pronaszko stwierdza tam, że
malarstwo nie może być powrotem do natury, malarstwo musi być zawsze
powrotem do obrazu. Obrazem zaś jest celowe, logiczne wypełnianie pew-
nymi określonymi formami pewnej przestrzeni, stanowiącej w ten sposób
jednolity, niezmienny organizm. [...] Formą nazywam konwencję, w jaką
ujmę dany kształt. Kształtem wygląd jakiegokolwiek ciała w przestrzeni904.
Stąd bierze się jego próba zdefiniowania formizmu jako świadomego dążenia
artystów „do stworzenia nowego stylu w sztuce na zasadzie przezwyciężenia
treści”905.
902 Tamże, s. 127.
903 L. Chwistek, Wielość rzeczywistości w sztuce, „Maski” 1918, z. 1–4.
904 Cyt. za: J. Pollakówna, Pierwsze wystąpienie formistów. Wokół wystawy 1917 r., „Przegląd
Humanistyczny” 1968, z. 4, s. 87.
905 L. Chwistek, Wielość rzeczywistości, [w:] tenże, Pisma filozoficzne i logiczne, t. I, Warszawa
1961, s. 91.

10. Poza główną linią sporów 393

Chwistek, jako teoretyk formizmu i zarazem jako malarz, wypowiadał się


w zasadzie tylko na temat malarstwa. Przyznawał co prawda, że
formizm nie stworzył do tej chwili [...] recepty malarskiej, którą można stre-
ścić w paru słowach, ale recepta taka nie może być uważana za kryterium
prawdziwej sztuki906.
Należy jednak podkreślić, iż zdaniem Leona Chwistka formizm zrodził się
na tle wielowiekowego sporu pomiędzy teoretykami sztuki spierającymi się
o to, co ma być ważniejsze w dziele malarskim treść czy forma. Nazwa nowego
kierunku w malarstwie wzięła się właśnie z tego, że awangardowi twórcy kra-
kowscy ustanowili jednoznacznie prymat formy nad treścią. Dlatego:
Odsuwając się zasadniczo od stylizowania natury i od innych podobnych
postulatów t. z. w. malarstwa dekoracyjnego, ogłosił swoją niezależność od
obowiązującej rzeczywistości, tworząc spontanicznie rzeczywistość własną,
tę właśnie, która jako taka nieodparcie narzuca się artyście907.
Jako ideolog nowego ruchu czuł się odpowiedzialny za obronę jego teo-
retycznych podstaw. Nic dziwnego, że w pełnych pasji polemicznej wypowie-
dziach na łamach różnych czasopism odpowiadał nie tylko krytykom własnej
twórczości, ale także wszystkim krytykom formizmu w sztuce oraz jego po-
szczególnych twórców. Brał w obronę przed atakami krytyków m.in. Tytusa
Czyżewskiego, którego niepokojące obrazy były szczególnie chętnie krytyko-
wane za zamierzone „deformacje” rzeczywistości. Jednym z najczęściej ata-
kowanych dzieł tego malarza był słynny Zbójnik namalowany w 1916 r. Przy
okazji obrony swojego kolegi Chwistek wskazuje na to czym w swej istocie jest
i na czym polega cała idea formizmu. W swej polemice z krytykami Czyżew-
skiego zauważa:
Czyżewski, jak każdy prawdziwy artysta, jest najzupełniej szczery i maluje
zbójnika takiego jak go sobie wyobraża, innemi słowy, jakiego spotyka
w rzeczywistości. Ale o to właśnie idzie, że rzeczywistość Czyżewskiego jest
czemś zupełnie innem niż ta, z którą mają do czynienia ludzie przeciętni.
Może nie jest piękna, może nawet jest okropna, ale jest inna908.

906 L. Chwistek, Tytus Czyżewski a kryzys formizmu, Kraków 1922, s. 1.


907 Tamże.
908 Tamże, s. 2.

394 Wiek XX

Jest tutaj wierny swej koncepcji wielości rzeczywistości, gdyż wyraźnie roz-
granicza rzeczywistość popularną (potoczną) dostępną każdemu przeciętne-
mu człowiekowi od rzeczywistości wyobrażeniowej dostępnej tylko artystom.
Dalej zaś pisze:
O to właśnie chodzi, że artysta, który nie chce poprzestać na tych formach,
które są w obowiązującej rzeczywistości – bo to przecież jest jedynem źró-
dłem prawdziwej sztuki – szuka z konieczności form nowych, a szukanie to
nie może się odbywać w drodze zimnej kalkulacji, ale musi być wynikiem
spontanicznego aktu twórczego. Znalezienie nowej formy nie oznacza oczy-
wiście tego samego, co znalezienie nowego przedmiotu, czego dowodem,
że fotografja najzupełniej fantastycznego przedmiotu pozostanie obrazem
naturalistycznym. Chodzi tu o stworzenie właściwego milieu, polegającego
na wzajemnem ustosunkowaniu różnych kształtów barwnych, które są wła-
ściwemi elementami obrazu. Ale powstanie tego milieu jest równoznaczne
z rzuceniem podstaw pod nową rzeczywistość. Przeprowadzenie tego
celu jest pracą obliczoną na daleką metę i jest w zupełności niezależne od
mody909.
W swym szkicu o malarstwie Czyżewskiego zauważa, że:
Dążenie do uproszczenia praw tworzenia jest jednym najważniejszych
postulatów współczesnej sztuki, ale nie może ono być naśladowaniem
tego co już było bez względu na to, czy chodzi o sztukę swojską czy obcą.
Naśladowanie sztuki ludowej nie przestaje być naśladowaniem dlatego,
że należy się do danego narodu910.
W tym samym szkicu datowanym na marzec 1922 r. ogłasza: „Stowa-
rzyszenie formistów przestało istnieć”. Nie było to jednak do końca prawdą.
Idea formizmu zdążyła zainspirować wielu innych artystów plastyków. Chwi-
stek wspomina o grupie warszawskiej, która co prawda nie współpracowała
organizacyjnie z krakowską, ale przejęła jej idee i sposób traktowania sztu-
ki. Formizm krakowski kontynuowali uczniowie i wychowankowie „starych
mistrzów”, do grona których zaliczał przede wszystkim Mariana Szczyrbułę,
Józefa Jaremę oraz Zygmunta Waliszewskiego. Jednak formizm kształtowa-
ny był nie tylko przez Chwistka. Wśród założycieli Ekspresjonistów Polskich,
czyli późniejszych formistów miał godnego siebie rywala i późniejszego etato-
wego oponenta Stanisława Ignacego Witkiewicza.
909 Tamże.
910 L. Chwistek, Tytus Czyżewski a kryzys formizmu…, s. 3.

10. Poza główną linią sporów 395

Początkowo jednak nowa formacja w sztuce spotkała się z obojętnością


środowiska artystycznego. Zrazu powstanie formizmu przeszło bez echa
w prasie i w samym środowisku. Nic dziwnego, że formiści nie chcieli później
włączyć się do bohemy i stali na uboczu oficjalnego nurtu zdominowanego
ciągle przez twórców związanych z Młodą Polską. Ze swej strony nie szczędzili
też kąśliwych uwag twórcom związanym z przeszłością, którzy ich zdaniem
zatracili kontakt z nową rzeczywistością.
W swym artykule na temat wielości rzeczywistości w sztuce opublikowa-
nym w „Maskach” zarysowuje estetyczne podstawy nowego kierunku. Czu-
je się zobligowany do ich stworzenia. Ma przecież doskonałe wykształcenie
i możliwości intelektualne, które doceniają nawet jego najwięksi oponenci.
O potrzebie stworzenia teoretycznych podstaw dla całego ruchu przekonuje
opinia Konrada Winklera, wypowiedziana w dwudziestolecie powstania no-
wego ruchu artystycznego, na temat teoretycznych podstaw formizmu w mo-
mencie jego powstawania:
Tworzono prawie instynktownie, puszczając często w obieg szkice, będą-
ce raczej osobistymi doświadczeniami, poufnymi zwierzeniami, próbami
wreszcie, aniżeli skończonymi dziełami sztuki. Nigdy może słowa „synteza”
i „konstrukcja” nie były tak często używane i nadużywane, jak podczas tego
królowania szkiców. Owa fragmentaryczność formistycznego tworzywa mia-
ła atoli często swe cudowne inspiracje911.
Próbując sprostać narzuconemu sobie zadaniu, łączy swe poglądy na
sztukę z przekonaniami dotyczącymi roli filozofii w życiu. Zauważa, że dzie-
ło sztuki jest materialnym wyrazem ducha artysty. Treścią każdego dzieła są
jednak elementy rzeczywistości w nim tkwiące. To one pozwalają na ich kla-
syfikowanie i ocenianie. Dopiero w późniejszej wersji Wielości rzeczywistości
z 1921 r. akcent główny przenosi na formę. Zauważa tam też, że
Stałe występowanie treści (w sensie elementów rzeczywistości) w malar-
stwie, rzeźbie i poezji sprawiło, że teoria tych sztuk zeszła na bezdroża, na
których zatraciła poczucie właściwego sobie zadania912.
Dlatego też czuje się zobowiązany do opracowania filozoficznych podstaw
nowego ugrupowania. Przede wszystkim stara się uzasadnić wyższość formy
nad treścią w dziele malarskim. Pisze więc:
911 Cyt. za: J. Pollakówna, Pierwsze wystąpienie formistów…, s. 74.
912 L. Chwistek, Wielość rzeczywistości…, s. 82.

396 Wiek XX

Pojęcie formy jest w zasadzie bez porównania prostsze niż pojęcie treści, ale
zdobycie go wymaga o wiele głębszego wżycia się w sztukę. Ażeby usunąć
wszelkie wątpliwości, zwrócę uwagę na następujące elementy formy, które
są stosunkowo najłatwiejsze do zrozumienia:
1. Kompozycja, tj. wzajemne ustosunkowanie elementów dzieła sztuki,
a więc w rzeźbie i w malarstwie; sposób rozmieszczenia użytych kształtów,
stosunek ich wielkości, stopnia skomplikowania, kierunku itp.; w poezji:
sposób rozmieszczenia akcentów i zgłosek (rytm, rym), budowa i sposób
rozmieszczenia zdań itp.
2. Koloryt, tj. jakość i sposób rozmieszczenia barw w malarstwie, rozmiesz-
czenie światła w rzeźbie, jakość użytych dźwięków w poezji.
3. Technika, tj. wymiar i kształt płótna, gatunek farb, sposób ich kładzenia
w malarstwie, wymiar i gatunek materiału i sposób obrobienia w rzeźbie,
tzw. styl w poezji913.
Jest rzeczą niewątpliwą, iż takie rozumienie formy przez Chwistka wywar-
ło znaczny wpływ na estetykę polską. Ciekawe wnioski można wyciągnąć, gdy
porównuje się teorię warstwowej budowy dzieła sztuki Ingardena z koncepcją
formy Chwistka. Podobieństwo jest uderzające, a więc jego poglądy były wni-
kliwie studiowane nawet przez zwolenników koncepcji filozoficznych, w tym
przypadku fenomenologów, które Chwistek zaciekle zwalczał. Jeśli uzupeł-
nimy jego rozważania na temat formy o koncepcję wielości rzeczywistości, to
podobieństwo będzie jeszcze głębsze.
Koncepcja wielości rzeczywistości opracowana przez Leona Chwistka za-
kłada istnienie czterech jej odmian:
• rzeczywistość rzeczy odnoszącą się do naszego otoczenia, którą zwał
też popularną;
• rzeczywistość fizyczną opisywaną przez naukę (fizykę), czyli rzeczywi-
stość ciał fizykalnych:
• rzeczywistość wrażeniową opartą na bezpośrednich danych zmysło-
wych, zwaną przez niego rzeczywistością psychologistów, względnie
rzeczywistością wrażeń;
• rzeczywistość wyobrażeniową, wrażeń reprodukowanych, zwaną
przez siebie także rzeczywistością wizjonerów.
Wszystkie te rzeczywistości dostarczają prawdziwego obrazu świata i nie
ma sposobu, aby definitywnie rozstrzygnąć, że któraś rzeczywistość jest praw-
dziwa mniej lub bardziej od innych. Każda z nich jest opisywana i rozumia-
913 Tamże.

10. Poza główną linią sporów 397

na inaczej, stąd są one niemożliwe do porównania i hierarchizacji. Nawet


rzeczywistość rzeczy czy fizyczna, choć są opisywane i przedstawiane za po-
mocą języka, nie mogą być porównywane choćby z tej racji, że język potocz-
ny i naukowy zupełnie inaczej przedstawiają świat. Szczególnie interesująca
jest jego próba przeniesienia metafizycznej koncepcji wielości rzeczywistości
na grunt estetyki. Odnosiła się ona w zamiarze tego autora tylko do sztuk
plastycznych, ale większość interpretatorów twórczości filozoficznej Chwist-
ka stosuje je do rozważań nad sztuką w ogóle. Sam Chwistek zauważa, że:
„Koniecznym warunkiem, żeby dany utwór był dziełem sztuki, jest to, ażeby
jego forma zaczerpnięta była z jednej rzeczywistości”914. I tak rzeczywistości
rzeczy, w której człowiek posługuje się obserwacją potoczną i ujmuje rzeczy
takimi, jakimi mu się okazują, odpowiada malarstwo prymitywne, wiernie od-
twarzające rzeczywistość. Rzeczywistości wrażeniowej odpowiadają dzieła od-
dające moment zauroczenia rzeczywistością, czyli impresjonistyczne. Rzeczy-
wistość wyobrażeniowa dotyczy hipotetycznych możliwości, a stąd powstają
na jej gruncie futurystyczne (wizyjno-kreacyjne) dzieła sztuki wyrażające stan
idealny, stan doskonały, pożądany. Rzeczywistość fizyczna, którą poznajemy
na sposób naukowy, jest podnietą dla realizmu, w którym artysta nie tyle od-
twarza rzeczywistość, ile ją poznaje poprzez proces tworzenia.
Cztery wyróżnione przez Chwistka typy sztuki: prymitywizm, realizm,
impresjonizm i futuryzm (sztuka współczesna) nie są kierunkami w sztuce,
lecz oddają teoriopoznawczy stosunek tworzącego artysty do rzeczywistości.
Formizm oczywiście jest umieszczany w sztuce futurystycznej. Zresztą sam
Chwistek nie wypiera się powinowactw z innymi trendami awangardowymi
w sztuce europejskiej, skoro w katalogu z wystawy formistów z 1919 r. pisze:
Formizm jest próbą stworzenia nowego stylu na podstawie pojęć realizmu
i piękna, które rozwinęły się z doświadczeń kubistów, futurystów i ekspre-
sjonistów915.
Chwistka różniło ze Zbigniewem Pronaszko zapatrywanie na kwestię no-
woczesności w sztuce. Uważał bowiem, że nowoczesność sztuki nie polega na
zarzuceniu naturalizmu, gdyż, zgodnie ze swymi krystalizującymi się poglą-
dami filozoficznymi, atrybutem nowoczesności w sztuce miała być aproba-
ta wielości rzeczywistości. Kilkanaście lat później w odczycie wygłoszonym

914 L. Chwistek, Wielość rzeczywistości…, s. 97.


915 Cyt. za: A. z Chwistków Dawidowiczowa, Zeschnięte liście i kwiat…, s. 51.

398 Wiek XX
w Krakowie wskazał, jak wielość rzeczywistości może być wykorzystana przez
artystę do stworzenia dzieła, które znajdzie nabywców i odbiorców. Konse-
kwentnie bowiem stał na stanowisku, że artyści tworzą dla ludzi i to ich za-
daniem jest kreowanie takich dzieł sztuki, które spotkają się z zainteresowa-
niem otoczenia. Stwierdził wówczas:
Gdybyśmy teoretycznie zastanawiali się nad tym, co dostępne dla ogółu,
odpowiedź byłaby bardzo trudna. Pytanie to można rozstrzygnąć o wiele
łatwiej przez wczucie się w popularny pogląd na świat, poprzez wżycie się
w to, co kiedyś nazwałem rzeczywistością naturalną. Proces taki jest dla
ludzi twórczych, żyjących w świecie abstrakcji albo marzeń, w wyjątkowych
tylko razach dostępny. Rezultat ten jest taki, że jednostki takie w wyjątko-
wych tylko razach są popularne. Na ogół dobrymi popularyzatorami są ci,
którzy obracają się w popularnej sferze pojęć, tj. ci, którzy żyją w tej samej
rzeczywistości916.
Tak rozumiana wielość rzeczywistości przenosiła się jego zdaniem także na
całe społeczeństwo, rozwarstwiając je pod względem kulturowym:
Przyszedłem do przekonania, że człowiek, poruszający się na wyżynach kul-
tury w naszych czasach, żyje z konieczności w innej rzeczywistości niż przed-
stawiciele kultury średniej. Świat rzeczy i orientowanie się w nim jest już
terenem dokładnie opanowanym. Dalszy rozwój możliwy jest tylko przez
sięgnięcie do rzeczywistości głębszej, do świata wyobrażeń, niesłusznie iden-
tyfikowanego ze światem złudy. Opanowanie tego świata jest rzeczą przy-
szłości, na razie jest to dziedzina nieuchwytna dla przeciętnego człowieka917.
Logiczną konsekwencją tego przekonania jest filozoficzne uzasadnienie po-
słannictwa klasy reprezentującej rzeczywistość wyobrażeniową, czyli kulturę
wyższą, Jak zauważa autor:
Do tego, żebyśmy mogli korzystać z życia w całym tego słowa znaczeniu,
potrzebne jest, żeby pewna grupa ludzi znajdowała się poza życiem. Prócz
zwykłego życia musi być i jest inne życie – życie w świecie marzeń i abstrak-
cji. Prócz zdobywania życia musi być zdobywanie coraz to nowszych terenów
w tym tajemniczym, a tak bardzo nieuchwytnym świecie918.

916 L. Chwistek, Zagadnienia kultury duchowej w Polsce, [w:] tenże, Pisma filozoficzne i logicz-
ne…, t. I, s. 157.
917 Tamże, s. 158.
918 Tamże, s. 163.

10. Poza główną linią sporów 399

Tego typu przekonanie doprowadziło go do postawienia tezy, którą do dziś


chętnie posługują się wszyscy krytycy cywilizacji, że „intelekt zniszczył w Eu-
ropie sztukę”, a co za tym idzie, kultura europejska jest w okresie stagnacji,
a zatem zaniku. Być może mimowolnie Chwistek zafascynował się tu kata-
stroficznymi tezami głoszonymi przez swego wielkiego antagonistę S.I. Wit-
kiewicza.
Gdy Chwistek w pierwszym zdaniu rozprawy o twórczości Tytusa Czyżew-
skiego ogłaszał koniec formizmu, nie oznaczało to oczywiście końca ruchu,
a raczej własne odizolowanie się od całej formacji. To tylko grupa formistów
przestaje faktycznie istnieć, a sam Tytus Czyżewski jesienią 1922 r. wyjeżdża
z kraju do Paryża. Inni byli formiści zasilili pozostałe ugrupowania polskiej
awangardy lat dwudziestych. Gdy w 1927 r. w Warszawie organizowane są
dwie wystawy malarzy formistów, z których jedna ma miejsce w Zachęcie,
Chwistek nie wystawia na nich żadnej swej pracy. W tym samym roku formi-
ści wystawiali we prace w Szwecji na wystawach sztuki polskiej w Helsingfor-
sie i Sztokholmie. Tym razem uczestniczył w nich także Leon Chwistek, ale
już jako przedstawiciel innego kierunku919. Formizm miał też swego własne-
go historyka, którym został Konrad Winkler, po latach z goryczą zarzucający
krytykom polskim sztuki, że zupełnie nie dostrzegli przełomu dokonanego
w sztukach pięknych przez formistów920. Te żale, spory i pretensje toczyły się
bez udziału Chwistka, który już wcześniej obrał samodzielną drogę rozwoju
artystycznego, choć wielu krytyków nadal umieszczało go wśród formistów.
Leona Chwistka uznaje się za twórcę oryginalnej koncepcji filozofii sztuki,
tzw. strefizmu. Motywy, która doprowadziły go podjęcia próby sformułowania
nowej koncepcji sztuki były zróżnicowane. Zapewne niemałą rolę odgrywał tu
wielki zawód, jaki sprawili filozofowi pozostali formiści, którzy dość niechęt-
nie godzili się na intelektualne jego przywództwo całemu ruchowi, a te opory
podsycały prowadzone na gruncie estetyki nieustanne spory z Witkiewiczem.
Chwistek po prostu nie chciał już firmować tego intelektualnego mętliku, jaki
zaistniał po niewątpliwym sukcesie artystycznym całego ugrupowania. Na te-
mat tego, czym jest formizm wypowiadali się nie tylko Witkiewicz czy Prona-
szko, ale nawet Konrad Winkler czy Tytus Czyżewski. Każdy z nich starał się
jednak przemycić do ruchu idee zapożyczone z awangardowych kierunków
w sztuce zachodnioeuropejskiej, on zaś chciał stworzyć rodzimą (narodową)

919 J. Pollakówna, Formiści, Wrocław 1972, s. 7–8.


920 Tamże, s. 10–11.

400 Wiek XX

awangardę, która nikogo i niczego nie naśladuje. Jego odejście od formizmu


było zatem nieuniknione. Dla Chwistka sztuka była bowiem rodzajem buntu
przeciwko trywialnej prostocie. Nic dziwnego, że aprobuje opinię wyłożoną
w liście napisanym do niego przez znawcę twórczości Wyspiańskiego i znane-
go bibliofila Przecława Smolika:
sztuka – to i wszystko dziś, co zostało nam, ludziom cywilizowanym, z daw-
nej siły instynktów pierwotnych przodków naszych i z ich niefrasobliwej
radości życia. Wszystko bowiem Europejczyk zmechanizował, spospolitował,
ułożył w system, zeszpecił i strawił blagą, jak ogniem i żelazem. Wszystko
zdeprawował. Tylko w sztuce dochodzi czasem do głosu, buntuje się krzyw-
da jego zdławionych instynktów.
Do słów tych dodaje swój komentarz:
Sztuka musi być wybuchem instynktu, zerwaniem pęt, a tym samym obale-
niem szablonów, kanonów i kodeksów. [...] Można by bowiem powiedzieć,
że źle użyty intelekt jest równie szkodliwy w nauce i sztuce. I tu, i tam wy-
twarza się szablon nader szybko, i z wielkiego rozpędu górskiego potoku
robi się zatęchłe, bagniste jezioro921.
Niewątpliwie miał na myśli sytuację, jaka zaistniała wśród ugrupowania for-
mistów.
W poglądach Chwistka przebłyskują także sentymenty romantyczne,
a nawet mesjanistyczne, które nakazują mu czynić ze sztuki posłannictwo.
To posłannictwo ma dwa wymiary, z których pierwszy jest intelektualny, czyli
tworzyć i wnieść w naród sztukę wysoką. Drugi zaś wymiar sprowadza się
do przekonania o wyjątkowości naszej nacji i jej zdolności do dokonywania
rzeczy niezwykłych, niedostępnych innym narodom. Choć analizowanie wąt-
ków przejawiających się w twórczości krakowskiego filozofa nie jest zadaniem
łatwym, jak też wskazywanie źródeł jego poglądów, to jednak należy zasygna-
lizować ten problem, gdyż miało to niebagatelny wpływ na jego poglądy este-
tyczne. Gdy Chwistek pisał:
Wiele cech wskazuje na to, że przyszłość należy do nas. Jesteśmy narodem
zdrowym, umiejącym pracować i niewątpliwie bardzo uzdolnionym. Brak
nam tylko charakteru, brak nam sprawiedliwości w ocenianiu siebie i dru-
gich, a przede wszystkim brak nam wiary we własne siły. Mam głębokie

921 L. Chwistek, Zagadnienia kultury duchowej w Polsce…, s. 178.

10. Poza główną linią sporów 401

przekonanie, że gdyby tę wiarę udało się u nas zaszczepić, potrafilibyśmy


wznieść się na wyżyny, o których dziś nie śmiemy nawet marzyć922,
to brzmią w tym tezy głoszone wcześniej przez polskich neomesjanistów ze
Stanisławem Szczepanowskim na czele. Nie szukał więc inspiracji na ze-
wnątrz, poza granicami Polski. W swej nigdy nie opublikowanej powieści Pa-
łace Boga zawarł następującą opinię: „Tylko rzewnej duszy słowiańskiej do-
stępne jest metafizyczne jądro gór wysokich”923. Dlatego nie szukał inspiracji
gdzieś indziej.
Gdy rozpoczynał studia nad teorią strefizmu, uwzględniał nie tylko swoje
doświadczenia związane z pracą nad koncepcją wielości rzeczywistości, ale
także swe doświadczenia na gruncie malarstwa. Nowa teoria w swej istocie
była rozwinięciem jego wcześniejszych poglądów estetycznych uformowanych
w trakcie formistycznego epizodu artystycznego. Rozpoczął wówczas studia
nad strefizmem, czyli podziałem płaszczyzny obrazu malarskiego obrazu na
strefy rysunkowo-geometryczne i strefy barwne. Budując podstawy nowej teo-
rii, Chwistek zwraca uwagę na istotną rolę, jaką odgrywa sztuka, która ma
przedstawić nowy stan cywilizacji, najpierw wyłaniający się w artystycznych
wizjach a potem stający się rzeczywistością, zatem na przekór wszystkim zwo-
lennikom „sztuki czystej” czy też „sztuki dla sztuki”. Sam wspomina ten mo-
ment następująco:
Z wiosną 1922 roku rozpocząłem pracę nad zbudowaniem takiej zasady
komponowania, która by pozostawiła artyście zupełną swobodę w wyborze
wizji rzeczywistości i w sposobie ujmowania w schemat kształtów rzeczy-
wistych, a jednak była na tyle silna, żeby wycisnąć na dziele sztuki piętno,
nadające mu specyficzny charakter924.
Eksperymenty artystyczne i szukanie podstaw filozoficznych dla swej
koncepcji zajęły Chwistkowi ponad 10 lat. W tym czasie w marcu 1924 r.
w krakowskim Towarzystwie Przyjaciół Sztuk Pięknych odbyła się wystawa
prac Chwistka, poprzedzona przez niego odczytem dla studentów Uniwersy-
tetu Jagiellońskiego wygłoszonym 15 lutego 1924 r., w którym wyłożył pod-
stawy nowej koncepcji. Początkowo był pełen optymizmu, gdyż w swym od-
czycie stwierdził:
922 Tamże, s. 166.
923 Cyt. za: L.B. Grzeniewski, Leona Chwistka Pałace Boga, Warszawa 1979, s. 41.
924 L. Chwistek, Moja walka o nową formę w sztuce…, s. 5.

402 Wiek XX

Właściwa teoria malarska rozwinąć będzie się mogła dopiero z chwilą, kiedy
powstaną systemy zupełnie jasno sformułowanych zasad i szkoły pracujące
w imię tych systemów. Takim systemem zasad jest nasz strefizm, który nie-
chybnie rozwinie się z czasem w samodzielną szkołę malarską925.
Jego nowa koncepcja zakładała opracowanie schematu obrazu, jako kompo-
zycji barw i kształtów. Sądził, że jest to możliwe w odniesieniu do sztuk pla-
stycznych, niezależnie od epoki czy stylu. Chciał wprowadzić do sztuki, która
na pozór wydaje się dziedziną zupełnego bezładu, jakiś porządek. Było to
jego nigdy nieziszczonym marzeniem. Jednak nie ustawał w poszukiwaniach
i w jednym ze swych szkiców starał się w prosty sposób wyłożyć całą istotę
swej koncepcji:
Zwróćmy uwagę na jakikolwiek kształt, np. kształt kobiety, kształt ten może
przez schematyzacje stać się kształtem elementarnym, takim np. jak koło,
może jednak pojęty być jako kształt złożony. W tym drugim przypadku nasu-
wa się pytanie, jaki jest stosunek kształtu złożonego do kształtów elementar-
nych. Niech tymi elementami będzie elipsa i trapez. Spróbujmy zbudować
kształt kobiety z elips, z trapezów i z trapezów i elips. Okaże się, że z pew-
nym przybliżeniem zadanie to możemy wykonać. Spróbujmy teraz podzielić
obraz na strefę elips i strefę trapezów. W strefie elips kobiety zbudowane
będą z elips, w strefie trapezów z trapezów, na pograniczu – z trapezów
i z elips. Jeśli pojmiemy kształt kobiety jako elementarny, to na odwrót,
będziemy mogli budować trapezy i elipsy z kobiet, jak to się robi w sztu-
kach dekoracyjnych i w balecie. Najprostszy podział streficzny opiera się na
kontraście: linia prosta – linia krzywa, ale oczywiście są tu nieograniczone
możliwości. Jest jasne, że analogicznie postępować możemy z barwami926.
Uważał także, że pomiędzy strefami barw i kształtów nie muszą istnieć wspól-
ne granice. Rozróżniał także warianty strefizmu: łagodny i radykalny, z któ-
rych pierwszy zachowywał łatwo dostrzegalne podobieństwo rzeczy przedsta-
wionych z naturalnymi odpowiednikami.
Jako logik starał się też jasno precyzować zasadnicze terminy używane
w swej teorii. Takiego wyjaśnienia wymagał przede wszystkim sam termin
„strefa”. Chwistek wyjaśnia go następująco:

925 Cyt za: K. Estreicher, Leon Chwistek…, s. 144.


926 L. Chwistek, Zagadnienia kultury duchowej w Polsce…, s. 251–152.
10. Poza główną linią sporów 403

Przez strefę rozumiem część płótna ograniczoną w ten sposób, że dwa do-
wolne punkty można połączyć nie wychodząc poza nią. Każdy kształt, każda
zasadnicza barwa (biała, czarna i sześć barw tęczy) posiadać może tylko jed-
ną strefę. Nadto istnieją osobne strefy: dla kształtów drobnych, dla kształ-
tów grubych, dla światła (barwy jasne), dla cienia (barwy ciemne), wreszcie
mamy osobną strefę wklęsłą i strefę wypukłą927.
Nie oznacza to jednak, że strefizm był czymś zupełnie nowym w estetyce
Chwistka. Sam wielokrotnie podkreślał, że jest to rozwinięcie formizmu, gdyż
zasadniczym zadaniem każdego artysty jest znalezienie własnej formy, a więc
właściwej sobie kompozycji dzieła oraz związanego z tym „własnego ujęcia
rzeczywistości”. W 1927 r. urządza własną wystawę w krakowskim Salonie
Niezależnych, na której zaprezentował tylko płótna powstałe w zgodzie z teo-
rią strefizmu. Płócien było ponad dwadzieścia, a przedstawiały wyłącznie
portrety. Postać człowieka wypełniająca większość płótna stwarzała bowiem
większe możliwości zastosowania w praktyce jego teorii niż dzieła wieloele-
mentowe.
Sam artysta zdawał sobie sprawę z tego, że strefizm jest teorią niemożliwą
do realizacji w dziele sztuki. Sprzeczność była bowiem natury logicznej, gdyż
kompozycja dzieła zawsze jest wyrazem jakiejś zgody artysty na określony
obraz rzeczywistości, a strefy występujące w dziełach sztuki są zaprzecze-
niem jedności. Obrazy streficzne są z konieczności jakimś ukłonem w stro-
nę realizmu bądź są pełne sprzeczności wewnętrznych. Taką sprzecznością
był niewątpliwie brak głębi w obrazie spowodowany jednowymiarowością po-
szczególnych stref. Zauważyli to nie tylko krytycy, ale i sam Chwistek, który
w swym artykule zamieszczonym w „Przeglądzie Współczesnym” napisał:
Strefy rozbijają obraz na kawałki i jest w ogóle wątpliwe, czy idealną jed-
ność można w tym przypadku osiągnąć. Doświadczenie uczy, że jest to moż-
liwe, dokonuje się jednak kosztem życia obrazu928.
Chodziło tu o to, że każdy obraz rzeczywistości, jakikolwiek by nie był, jest
pewną całością. Rzeczywistość potoczna jest bowiem równie pełna jak rzeczy-
wistość wizjonerów. Nie traci jednak optymizmu i zamierza swe poszukiwania
artystyczne kontynuować. Pisze więc dalej:

927 Cyt. za: K. Estreicher, Leon Chwistek…, s. 226.


928 Tamże, s. 233–234.

404 Wiek XX

Niemniej należy się zapytać, czy jednolitość kompozycji nie jest jednym
z przesądów narzuconych przez klasyczną estetykę. Jestem pewien, że tak
jest rzeczywiście. Złożenie obrazu z luźnych części jest niezmiernie trudne,
jeśli jednak się uda, działa bardzo silnie i naprawdę doprowadzić może do
bardzo silnych wzruszeń artystycznych929.
W latach późniejszych Chwistek, atakowany ze wszystkich stron i osamot-
niony w tej walce, szuka argumentów na obronę strefizmu. Nie przypadkiem
wskazywane przez niego argumenty świadczyły na rzecz nie tylko strefizmu,
ale także na rzecz koncepcji wielości rzeczywistości. Znajduje je tym razem
poza granicami kraju, w pracach Russella, angielskiego fizyka Eddingtona czy
Carnapa930. W kraju nie znajduje jednak zrozumienia. Krytykują go zarów-
no Zbigniew Pronaszko, jak i wieczny oponent Stanisław Ignacy Witkiewicz.
Niezależnie od tych ocen strefizm jest jedną z niewielu w pełni oryginalnych
koncepcji artystycznych, które zrodziły się w sztuce polskiej i zyskały solidne
wsparcie teoretyczne. Sam twórca strefizmu nazywał go trochę na wyrost teo-
rią. Wydaje się, że mógłby stać się nią, gdyby został ściślej powiązany z kon-
cepcją wielości rzeczywistości. Na to jednak zabrakło czasu, gdyż zaangażo-
wanie w pracę dydaktyczną oraz zmiana w 1930 r. środowiska krakowskiego
na Lwów spowodowały koncentrację uwagi Chwistka na innych problemach.
Mniej uwagi poświęcał twórczości artystycznej a więcej samej filozofii. Nie-
mniej jednak w swej sztuce strefizmowi pozostał wierny do końca.

929 Tamże.
930 Por. T. Kostyrko, Leona Chwistka filozofia sztuki, Warszawa 1995, s. 14–17.

Zakończenie

W zwierciadle utrwalają się zdarzenia takimi, jak postrzegają je ludzie


z niego korzystający. Oddaje ono więc wszystkie ułomności nie tylko ludzkiej
percepcji, ale także konkretnych osób, z których obserwacji układa się obraz
całości.
Wybitny polski teoretyk sztuki Mieczysław Wallis w swej książce poświę-
conej historii zwierciadła trafnie zauważył:
Człowiek zżył się ze zwierciadłem w swym bytowaniu powszednim i w wie-
lu dziedzinach działalności artystycznej, naukowej i technicznej. Nic dziw-
nego przeto, że lustro wrosło w nasze życie intelektualne. Zarówno nasza
mowa potoczna, jak nasza publicystyka i literatura są przesycone obrazami
i przenośniami związanymi ze zwierciadłem. Raz po raz czytamy, że coś „od-
zwierciedla” lub „nie odzwierciedla” czegoś. […] Analogie i porównania ze
zwierciadłem przenikają całe nasze życie intelektualne, sięgają w sferę naj-
bardziej subtelnych rozmyślań metafizycznych i spekulacji mistycznych931.
Zwierciadło bowiem pozwala widzieć rzeczy nie tylko takimi, jakimi są, ale
ukazuje ich związki w sposób dla naszych oczu i umysłu niedostrzegalny.
Dzięki zwierciadłom możemy przecież dostrzec to, co jest ukryte (peryskop)
lub znajduje się poza nami. Ważnym jego atrybutem jest jednak zwłaszcza
możliwość skupiania światła w jednym miejscu. Metafora zwierciadła ozna-
cza zatem podążanie ku syntezie, aby uzyskać obraz całościowy, przybliżyć
się do prawdy. Tak przecież działają teleskopy astronomiczne, tak też działa
ludzki umysł. Z pozornego bezładu wyłania się jakaś całość, w której każdy
931 M. Wallis, Dzieje zwierciadła, Warszawa 1973, s. 7.

406 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

element odgrywa ważną rolę, choć początkowo wydawał się w żaden sposób
niepowiązany z pozostałymi. Do spełniania takiego zadania filozofia jest pre-
dysponowana najbardziej ze wszystkich nauk.
Podjęta próba dokonania pewniej syntezy dziejów Polski przez filozoficz-
ny pryzmat nie jest pierwszą ani jedyną. Autor nie uzurpuje sobie prawa do
nieomylności ani prawa do pouczania innych. Zdaje sobie bowiem sprawę
z tego, że intuicyjnie każdy jest w stanie wypracować podobna syntezę. Być
może rację mają George Lakoff i Mark Johnson, gdy twierdzą:
Wygląda na to, że zdolność pojmowania doświadczeń za pośrednictwem
metafory jest kolejnym zmysłem, jak wzrok, dotyk czy słuch, a metafora
dostarcza jedynego sposobu postrzegania i doświadczania znacznej części
świata rzeczywistego932.
Taki sposób gromadzenia doświadczeń czyni każdą podjętą próbę unikalną
a więc i niepowtarzalną. Stwarza to wyjątkową okazję do podjęcia polemiki
przez wszystkich, których doświadczenia i wiedza powstały na równie niepo-
wtarzalnej drodze. Niemniej jednak mogą one prowadzić do powstania kolej-
nej syntezy, tym razem już doskonalszej. I jeśli tak się stanie, to zadanie, jakie
postawił przed sobą autor, zostanie wykonane.

932 G. Lakoff, M. Johnson, Metafory w naszym życiu, przeł. T.P. Krzeszewski, Warszawa 2010,
s. 305.

Wybrana bibliografia

A mądrości i zło nie przemoże, pod red. J. Jadackiego, B. Markiewicz, Warszawa 1993.
Adamkiewicz M., Wartość pracy w polskiej tradycji moralnej, Warszawa 2008.
Ajdukiewicz K., Język i poznanie. Wybór pism z lat 1920–1939, t. I–II, Warszawa
1960.
Andrzejewski L., Zbigniew Jordan, „Kultura” 1980, nr 11.
Błachnio J.R., Biblioteka Warszawska: forum polskiej filozofii w latach 1841–1915,
Bydgoszcz 1999.
Bocheński J.M., Marksizm-leninizm nauka czy wiara, Lublin–Śląsk–Warszawa 1988.
Bocheński J.M., Sto zabobonów, Warszawa 1988.
Bolewski A., Pierzchała H., Losy polskich pracowników nauki w latach 1939–1945,
Wrocław 1989.
Borzym S., Filozofia polska 1900–1950, Wrocław 1991.
Borzym S., Panorama polskiej myśli filozoficznej, Warszawa 1993.
Borzym S., Przeszłość dla przyszłości, Warszawa 2003.
Borzym S., Tło filozoficzne nauki polskiej. Od odzyskania niepodległości do stalinow-
skiego pierwszego Kongresu Nauki Polskiej. Przegląd stanowisk, Warszawa
1995.
Brożek A., Kazimierz Twardowski w Wiedniu, Warszawa 2010.
Brzozowski S., Teodor Dostojewski. Z mroków duszy rosyjskiej, Kraków 1906.
Chwistek L., Pisma filozoficzne i logiczne, t. I–II, Warszawa 1961.
Czartoryski A.K., Katechizm rycerski, wydał i przedmową opatrzył H. Mościcki, War-
szawa 1916.
Czeżowski T., Główne zasady nauk filozoficznych, Wrocław 1959.
Czeżowski T., O początkach UMK i organizowaniu katedr filozoficznych w Toruniu,
[w:] Uniwersytet Mikołaja Kopernika. Wspomnienia pracowników, pod red.
A. Tomczaka, Toruń 1993.
Czeżowski T., Odczyty filozoficzne, Toruń 1958.
Czeżowski T., Pisma z etyki i teorii wartości, Wrocław 1989.

408 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

Dąmbska I., Czterdzieści lat filozofii we Lwowie, „Przegląd Filozoficzny” 1948,


nr 1–3.
Dupréel E., Traktat o moralności, przeł. Z. Glinka, Warszawa 1969.
Elzenberg H., Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, Toruń 2002.
Estreicher K., Leon Chwistek. Biografia artysty (1884–1944), Kraków 1971.
Filozofia i czas przeszły. Profesorowi Czesławowi Głombikowi w 70. rocznicę urodzin,
pod red. B. Szotek, A. Norasa, Katowice 2005.
Filozofia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, pod red. J. Pawlaka, Toruń 1995.
Filozofia na Uniwersytecie Wileńskim, pod red. R. Jadczaka, J. Pawlaka, Toruń 1997.
Filozofia polska: Słownik pisarzy, Wrocław 1971.
Gawecki B.J., Zygmunt Zawirski (1882–1948), „Przegląd Filozoficzny” 1948, z. 4.
Głombik C., Człowiek i historia. Studium koncepcji filozoficznej Stefana Pawlickiego,
Warszawa 1973.
Głombik C., Obecność filozofa. Studia historyczno filozoficzne o Władysławie Tatar-
kiewiczu, Katowice 2005.
Gromska D., Philosophes polonais morts entre 1938 et 1945, „Studia Philosophica”
1939–1946, t. III.
Gumański L., Toruńska szkoła filozoficzna. (Ludzie nauki), „Warmia i Mazury” 1978,
nr 10.
Hempoliński M., Polska filozofia analityczna, Wrocław 1987.
Herczyński R., Spętana nauka. Opozycja intelektualna w Polsce 1945–1970, War-
szawa 2008.
Herder J.G., Myśli o filozofii dziejów, t. I–II, przeł. J. Gałecki, Warszawa 1962.
Filozofia polska na obczyźnie, pod red. W. Strzałkowskiego, Londyn 1987.
Historia filozofii polskiej. Dokonania, poszukiwania, projekty, pod red. A. Dziedzic,
A. Kołakowskiego, S. Pieroga, P. Ziemskiego, Warszawa 2007.
Holland H., Legenda o Kazimierzu Twardowskim, „Myśl Filozoficzna” 1952, nr 3.
Hostyński L., Układacz tablic wartości, Lublin 1999.
Hübner P., Polityka naukowa w Polsce w latach 1944–1953: Geneza systemu, t. 1,
Wrocław 1992.
Hübner P., Siła przeciw rozumowi. Losy Polskiej Akademii Umiejętności w latach
1939–1989, Kraków 1994.
Ingarden R., Główne kierunki polskiej filozofii, „Studia Filozoficzne” 1973, nr 1.
Izydora Dąmbska 1904–1983, pod red. J. Perzanowskiego, Kraków 2001.
Jadacki J., Filozofia polska XIX i XX wieku, t. I–II, Warszawa 2015.
Jadacki J.J., Orientacje i doktryny filozoficzne. Z dziejów myśli polskiej, Warszawa 1998.
Jadacki J.J., Wileńskie środowisko filozoficzne 1920–1945, „Ruch Filozoficzny”
1993, nr 4.
Jadczak R., Człowiek szukający etyki. Filozofia moralna Kazimierza Twardowskiego,
Toruń 1993.

Wybrana bibliografia 409


Jadczak R., Mistrz i jego uczniowie, Warszawa 1997.
Jadczak R., Z dziejów spotkania szkoły lwowsko-warszawskiej z marksizmem, „Edu-
kacja Filozoficzna” 1991, t. 11.
Jakiej filozofii Polacy potrzebują, pod red. A. Tatarkiewicza, Warszawa 1979.
Jakubowski M.N., „O miłości Ojczyzny” Libelta jako odpowiedź na Heglowskie „Za-
sady filozofii prawa” (aspekt wojny), [w:] Oblicza polskości, pod red. A. Kło-
skowskiej, Warszawa 1990.
Jordan Z., O matematycznych podstawach systemu Platona, Poznań 1937.
Jordan Z., Philosophy and Ideology: The Development of Philosophy and Marxism-Le-
ninism in Poland Since the Second World War, Dordrecht 1963.
Kant I., Wieczny pokój, przeł. J.G. Mondschein, Toruń 1992.
Karol Libelt 1807–1875, pod red. Z. Grota, Warszawa–Poznań 1976.
Karpiński J., Nie być w myśleniu posłusznym (Ossowscy, socjologia, filozofia), Londyn
1989.
Kłoczowski J.A., Więcej niż mit. Leszka Kołakowskiego spory o religię, Kraków 1994.
Kołakowski L., Filozofia pozytywistyczna (od Hume’a do Koła Wiedeńskiego), War-
szawa 1966.
Kotarbiński T., Główne kierunki i tendencje filozofii w Polsce, [w:] tenże, Wybór pism.
Myśli o myśleniu, t. II, Warszawa 1958.
Kotarbiński T., Z zagadnień ogólnej teorii walki, Warszawa 1938.
Kowalenko W., Tajny Uniwersytet Ziem Zachodnich: Uniwersytet Poznański 1940–
1945, Poznań 1961.
Krąpiec M., Maryniarczyk A., The Lublin Philosophical School, Lublin 2010.
Krupiński F., Filozofia w Polsce, [w:] A. Schwegler, Historia filozofji w zarysie, przeł.
F.K., Warszawa 1863.
Kuźnicki L., Ewolucjonizm w Polsce 1883–1959, „Kosmos” 2009, nr 3–4.
Kuźnicki L., Percepcja darwinizmu na ziemiach polskich w latach 1860–1881, „Ko-
smos” 2009, nr 3–4.
Lebiedziński W., Tischnerowska metoda krytyki socjalizmu, Warszawa 1987.
Libelt K., Filozofia i krytyka, t. I–VI, Poznań 1874–1875.
Libelt K., Pisma krytyczne, t. 1–2, Poznań 1851.
Libelt K., Samowładztwo rozumu i objawy filozofii słowiańskiej, Warszawa 1967.
Łukasiewicz D., Filozofia Tadeusza Czeżowskiego, Bydgoszcz 2002.
Mackiewicz W., Ludzie i idee. Polska filozofia najnowsza, Warszawa 2003.
Mahrburg A., Historja filozofji, [w:] Poradnik dla samouków, cz. II, Nauki Filologicz-
ne. Nauki historyczne, Warszawa 1899.
Mahrburg A., Pisma filozoficzne Adama Mahrburga, t. I–II, pod red. W. Spasowskie-
go, Warszawa 1914.
Mencwel A., Stanisław Brzozowski: kształtowanie myśli krytycznej, Warszawa 1976.

410 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

Molicki A., Stanowisko filozofji Karola Libelta i stosunek jego do innych współcze-
snych filozofów polskich, Lwów 1875.
Mróz T., Selected Issues in the History of Polish Philosophy, Vilnius 2016.
Maćkowiak Z., Musielak M., Adam Wrzosek: Życie i działalność, Poznań 2000.
Mylik S., Stefan Pawlicki: jeden z prekursorów nauki polskiej, Warszawa 2005.
Nauka polska na obczyźnie. Stan i perspektywy badawcze, pod red. W. Hładkiewicza,
M. Szczerbińskiego, Gorzów Wielkopolski 2000.
Ochorowicz J., Wstęp i pogląd ogólny na filozofję pozytywną, Warszawa 1872.
Ogrodnik B., Ingarden, Warszawa 2000.
Ossowska M., O człowieku, moralności i nauce. Miscellanea, Warszawa 1983.
Ossowska M., O pewnych przemianach etyki walki, Warszawa 1957.
Ossowski S., Dzieła, t. IV. O nauce, Warszawa 1967.
Palacz R., Klasycy filozofii polskiej, Warszawa–Zielona Góra 1999.
Pawlicki S., Historia filozofii greckiej, t. I, Kraków 1890.
Pawlicki S., Materyalizm wobec nauki, „Przegląd Polski” 1869–1870, t. 3 i t. 4.
Polak P., Spór wokół ewolucji sprzed stu lat, „Zagadnienia Filozoficzne w Nauce”
2007.
Polska filozofia powojenna, t. 1–3, pod red. W. Mackiewicza, Warszawa 2001–2005.
Próg istnienia. Zdziesiątkowane pokolenie, pod red. J. Jadackiego, B. Markiewicz,
Warszawa 1995.
Przewodnik po literaturze filozoficznej XX wieku, pod red. B. Skargi, t. I–V, Warszawa
1994-1997.
Rymarkiewiczówna M., Filozofja Libelta. Epistemologia – filozofia przyrody, Poznań
1933.
Schaff A., Aktualne zagadnienia polityki kulturalnej w dziedzinie filozofii i socjologii,
Warszawa 1956.
Schaff A., Moje spotkania z nauką polską, Warszawa 1997.
Schaff A., Zadania frontu filozoficznego w świetle uchwał I Kongresu Nauki Polskiej,
„Myśl Filozoficzna” 1951, nr 1–2.
Schrade U., Szkoła Elzenbergistów, [w:] W. Mackiewicz, Ludzie i idee. Polska filozofia
najnowsza, Warszawa 2003.
Skoczyński J., Woleński J., Historia filozofii polskiej, Kraków 2010.
Skolimowski H., Polish analytical philosophy: a survey and a comparison with British
analytical philosophy, London 1967.
Straszewski M., Dzieje filozoficznej myśli polskiej w okresie porozbiorowym, t. 1, Od
rozbiorów do roku 1831, Kraków 1912.
Straszewski M., Historja filozofji w Polsce, przerobił i uzupełnił ks. F. Kwiatkowski,
Kraków 1930.

Wybrana bibliografia 411

Studia z dziejów estetyki polskiej 1890–1918, pod red. S. Krzemień-Ojaka, K. Ro-


sner, Warszawa 1972.
Suchmiel J., Działalność naukowa kobiet na Uniwersytecie we Lwowie do roku 1939,
Częstochowa 2000.
Śleziński K., Benedykta Bornsteina koncepcja naukowej metafizyki i jej znaczenie dla
badań współczesnych, Kraków 2009.
Szotek B., Aleksander Tyszyński a polska filozofia narodowa, Katowice 1985.
Szotek B., Marian Massonius a polska filozofia nowokrytyczna, Katowice 2001.
Szumera G., Myśl historiozoficzna i filozofia społeczna Jana Karola Kochanowskiego,
Katowice 2009.
Świętochowski A., Wspomnienia, Wrocław 1966.
Tatarkiewicz W., Historja filozofji w Polsce, Kraków 1930.
Tatarkiewicz W., Pięćdziesiąt lat filozofii w Warszawie, „Przegląd Filozoficzny” 1948,
z. 1–3.
Tischner J., Etyka solidarności, Kraków 1981.
Tischner J., Polski kształt dialogu, Kraków 2002.
Twardowski K., Autobiografia filozoficzna, „Przegląd Filozoficzny. Nowa Seria” 1992,
R. I, nr 1.
Twardowski K., Dzienniki, t. I–II, Toruń 1997–2001.
Twardowski K., Myśl, mowa i czyn, cz. II, pod red. A. Brożek i J. Jadackiego, Warsza-
wa 2014.
Twardowski K., O zadaniach etyki naukowej. Wykładów z etyki cz. III, „Etyka” 1973,
nr 12.
Twardowski K., Rozprawy i artykuły filozoficzne, Lwów 1927.
Twardowski K., Wybrane pisma filozoficzne, Warszawa 1965.
Tyburski W., Elzenberg, Warszawa 2006.
Tyburski W., Filozofia polska przełomu XIX i XX wieku. Zapomniani twórcy, Toruń
1977.
Tyszyński A., Pisma krytyczne, t. I–II, zebrał P. Chmielowski, Kraków–Petersburg
1904.
Ujejski J., Dzieje polskiego mesjanizmu od powstania listopadowego włącznie, Lwów
1931.
Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu 1945–1955, Warszawa 1957.
Walicki A., Zniewolony umysł po latach, Warszawa 1993.
Wąsik W., Historia filozofii polskiej, t. I–II, Warszawa 1966.
Wąsik W., Kartezjusz w Polsce, „Przegląd Filozoficzny” 1937, z. 2 i z. 4.
Wiśniewski R., Możliwość probabilizmu etycznego. Studium metaetyczne ewolucji
empiryzmu w etyce polskiej, Toruń 1992.
Woleński J., Filozofia polska 1945–1989, „Znak”1992, nr 4.

412 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

Woleński J., Filozoficzna szkoła lwowsko-warszawska, Warszawa 1985.


Woleński J., Szkoła Lwowsko-Warszawska w polemikach, Warszawa 1997.
Woleński J., Żydzi w filozofii polskiej, „Studia z Filozofii Polskiej” 2010, t. 5.
Wolniewicz B., Filozofia i wartości, t. I–IV, Warszawa 1993-2016.
Wrześniowski A., Karol Robert Darwin. Wspomnienie pośmiertne, „Wszechświat”
1882, nr 5–8.
Wspomnienia o filozofach zmarłych 1939–1945, „Przegląd Filozoficzny” 1946.
Zawirski Z., Les tendances actuelles de la philosophie polonaise, „Revue de Synthèse”
1935, vol. 10.
Zegzuła-Nowak J., Polemiki filozoficzne Henryka Elzenberga ze szkołą lwowsko-war-
szawską, Kraków 2017.
Archiwalia:
Materiały Archiwalne Tadeusza Czeżowskiego, Archiwum UMK w Toruniu.
Materiały Archiwalne Tadeusza Czeżowskiego, Dział Zbiorów Specjalnych, Biblioteka
UMK w Toruniu.
Materiały Archiwalne Henryka Elzenberga, Archiwum Polskiej Akademii Nauk
w Warszawie.
Materiały Archiwalne Henryka Elzenberga, Dział Zbiorów Specjalnych, Biblioteka
UMK w Toruniu.
Materiały Archiwalne Janiny i Tadeusza Kotarbińskich, Archiwum Połączonych Bi-
bliotek WFiS UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie.
Materiały Archiwalne Marii Ossowskiej, Archiwum Połączonych Bibliotek WFiS UW,
IFiS PAN i PTF w Warszawie.
Materiały Archiwalne Stefana Pawlickiego, Czytelnia Rękopisów Biblioteki Jagielloń-
skiej w Krakowie.
Materiały Archiwalne Mieczysława Wallisa, Archiwum Połączonych Bibliotek WFiS
UW, IFiS PAN i PTF w Warszawie.
Materiały Archiwalne Władysława Witwickiego, Archiwum Polskiej Akademii Nauk
w Warszawie.
Materiały Archiwalne Adama Wrzoska, Archiwum Polskiej Akademii Nauk w Po-
znaniu.
Materiały Archiwalne Zygmunta Zawirskiego, Archiwum Polskiej Akademii Nauk
w Warszawie.
Teczki personalne Danieli Gromskiej, Stefana Pawlickiego, Adama Wrzoska, Zyg-
munta Zawirskiego, Archiwum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.

Wybrana bibliografia 413

Nota bibliograficzna

(Miejsca pierwodruków prac w kolejności zamieszczonej w książce)


Etos pracy filozofa w polskim romantyzmie. O obowiązkach filozofii względem nauki
i narodu, [w:] Etos pracy i deontologia zawodowa, pod red. M. Kasperskiego
i T. Szczurka, Wydawnictwo WAT, Warszawa 2011, s. 41–57.
Jak może trwać pojęcie Ojczyzny w świadomości narodowej bez istnienie własnego
państwa? Koncepcja rozczłonii Ojczyzny Karola Libelta, „Rocznik Lubuski”
2009, t. 35, cz, 1, s. 101–114.
Stefana Pawlickiego (1839–1916) pierwsze polskie przekłady „Medytacji Kartezju-
sza” oraz „Rozprawy o pierwszej metodzie”, „Idea. Studia nad strukturą
i rozwojem pojęć filozoficznych” 2015, t. XXVII, s. 305–333.
Recepcja teorii Darwina w filozofii polskiej XIX wieku, [w:]: Filozofia–nauka–religia.
Księga jubileuszowa dedykowana Profesorowi Kazimierzowi Jodkowskiemu
z okazji 40-lecia pracy naukowej, Oficyna Wydawnicza Uniwersytetu Zielo-
nogórskiego, Zielona Góra 2015, s. 409–426.
Dzieje filozofii polskiej w listach zapisane, „Studia z Filozofii Polskiej” 2015, t. 10,
s. 201–220.
„Historia filozofii greckiej” w polemicznym zwierciadle Adama Mahrburga, [w:] Ks.
Stefan Pawlicki CR: Człowiek nauki i wiary w służbie odnowy społecznej
i duchowej, pod red. W. Mleczki, Wydawnictwo św. Jana Pawła II, Kraków
2016, s. 127–153.
Czy istnieje toruńska szkoła filozoficzna? Recepcja myśli Tadeusza Czeżowskiego
i Henryka Elzenberga w powojennej filozofii polskiej, [w:] Filozofia – Etyka –
Ekologia. Profesorowi Włodzimierzowi Tyburskiemu w darze, pod red. P. Do-
meradzkiego, A. Grzelińskiego, R. Wiśniewskiego, Wydawnictwo Naukowe
UMK, Toruń 2015, s. 323–339.
Daniela Gromska (1889–1973) w roli historyka polskiej filozofii, [w:] Kobiety w szko-
le lwowsko-warszawskiej, pod red. D. Łukasiewicza i R. Mordarskiego, Wy-
dawnictwo UKW, Bydgoszcz 2016, s. 99–118.

414 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

Zygmunta Zawirskiego niedokończony projekt, „Studia z Filozofii Polskiej” 2011, t. 6,


s. 51–63.
Walka jako problem moralny w twórczości Marii Ossowskiej, „Colloquium” 2015,
nr 1, s. 7–20.
Strategie przetrwania. Filozofowie polscy podczas II wojny światowej – referat wy-
głoszony 18 listopada 2015 r. na międzynarodowej konferencji naukowej nt.
Pokój/wojna – humanistyka wobec wyzwań współczesności zorganizowanej
przez Uniwersytet Zielonogórski.
Pamiętnik czasu wojny. Lekarska epopeja Adama Wrzoska, „Acta Medicorum Polono-
rum” 2016, z. 2, s. 69–88.
O obowiązkach filozofii względem narodu i państwa – Józef M. Bocheński w roli „su-
mienia” polskiej filozofii powojennej, „Filo-Sofija” 2013, nr 21, s. 231–248.
Józefa Tischnera krytyka marksizmu. [w:] Tischner – człowiek w horyzoncie nadziei,
pod red. E. Struzik, Oficyna Wydawnicza WW, Katowice 2016, s. 82–108.
Zbigniew Jordan (1911–1977) – szkic do filozoficznej biografii, „Studia z Filozofii
Polskiej” 2010, t. 5, s. 35–54.
Retoryka dominacji: polityczne sterowanie nauką, „Zagadnienia Naukoznawstwa”
2013, t. 49, z. 2, s. 101–115.
„Ruch Filozoficzny” i wolność badań naukowych w Polsce w latach 1947–1957,
„Ruch Filozoficzny” 2011, nr 4, s. 821–838.
Inspiracje twórczością Fiodora Dostojewskiego w filozofii polskiej, [w:] Русская ли-
тература в судьбах отечественной культуры. Материалы Международ-
ной научно-практической конференции (9–10 апреля 2015 г.), Красно-
дарский государственный университет культуры и искусств, Краснодар
2015, s. 177–188.
Od formizmu do strefizmu. Ewolucja poglądów estetycznych Leona Chwistka, „Słup-
skie Studia Filozoficzne” 2009, nr 8, s. 13–30.

Indeks osobowy

A
ADAMKIEWICZ Marek 37, 59, 407
ADDISON Joseph 90
AJDUKIEWICZ Kazimierz 182, 183,
187, 203, 212, 230, 288, 332,
340, 344, 345, 347–349, 352,
354, 356, 360, 363, 365, 366,
407
AJDUKIEWICZOWA Maria 79–84
ALBERTRANDI (Albertrandy) Jan
Chrzciciel 30
ALEKSANDER WIELKI 150
ANDRZEJEWSKI Stanisław L. 328,
332, 334, 335, 407
ARYSTOTELES 61, 62, 107, 136, 145,
146, 148, 160, 172, 192, 211,
276
ASSORODOBRAJ Nina 347
AUBERT Vilhelm 277,
AVENARIUS Richard Heinrich Ludwig
388
B
BACON Francis 76, 91, 92
BACZKO Bronisław 240, 325, 365
BAD Hersz 244
BALEY Stefan 318, 319
BARACH Sigmund C. 80
BARON Alfons 244
BASZNIAK Tadeusz 381
BATOWSKI Zygmunt 123, 243

BAEUMKER Clemens 149


BERENT Wacław 379
BERGSON Henri 389, 391
BERKELEY George 145
BERNADOTTE Folke 249
BERNARD Claude 270
BIERUT Bolesław 340, 345
BITTER Marek (Mełech) 250, 251
BIZOŃ Franciszek 172
BLAUSTEIN Leopold 208, 244
BŁACHNIO Jan Ryszard 36, 407
BŁACHOWSKI Stefan 198, 201, 204,
218, 244, 318, 319
BŁOCKI Bronisław 115
BOCHEŃSKI Innocenty 251, 274–293,
296, 314, 318, 330, 407, 414
BOLEWSKI Andrzej 246, 252, 407
BOLZANO Bernard Placidus Johann
Nepomuk 214
BOŁOZ-ANTONIEWICZ Helena 238
BOREJSZA Jerzy 341
BORNSTEIN Benedykt Leon 184, 250,
411
BORZYM Stanisław 135–137, 171, 407
BOY-ŻELEŃSKI Tadeusz 79, 86, 87,
226
BOŻEJEWICZ Wiesław 314
BRENTANO Franz 198, 214
BROŻEK Anna 140, 195, 200, 407, 411
BRUNO Giordano 107
BRZĘK Gabriel 114

416 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

BRZOZOWSKI Stanisław 155, 167,


168, 171, 172, 288, 372–381,
386, 407, 409
BÜCHNER Ludwig 103
BUFFON Georges-Louis Leclerc, Comte
de 95
BURLIKOWSKI Bronisław 336
C
CABAN Wiesław 125
CABANIS Pierre 270
CACKOWSKI Zdzisław 8
CARNAP Rudolf 404
CERF Walter 369, 370
CÉZANNE Paul 389
CHAŁASIŃSKI Józef 295, 341, 346,
347
CHAŁUBIŃSKI Tytus 268–270
CHLEBOWSKI Eugeniusz 94
CHMIELOWSKI Piotr 100, 411
CHOCISZEWSKI Józef 70
CHOPIN Fryderyk 257
CHRYSTUS 166, 380
CHRZANOWSKI Ignacy 244
CHWISTEK Leon 244, 318, 324, 329,
387–404, 407, 408, 414
CIESZKOWSKI August 25, 29, 34, 37,
54
CLAUBERG Karl Wilhelm 221
COMTE August 92, 106
CONNELLY John 119
COUSIN Victor 78, 92
CYBULSKI Napoleon Nikodem 269
CYBULSKI Wojciech 79, 130
CYMERMANÓWNA Szprica 246
CZARTORYSKI Adam 235, 237, 407
CZERWIŃSKI Józef 240
CZEŻOWSKI Tadeusz 174, 177–191,
199, 201–208, 210, 211, 217,
218, 220–223, 332, 333, 347,
349, 352–359, 362, 363, 366,
369, 370, 407, 409, 412, 413

CZUBAK-SCHOLLE Magdalena 8
CZUBATY Jarosław 125
CZYŻEWSKI Tytus 387, 391, 393,
394, 399
Ć
ĆWIERTNIA-SITOW Irena 265
ĆWIKLIŃSKI Ludwik 140, 141, 143
ĆWIRKO-GODYCKI Michał 266
D
DARWIN Karol 80, 94–115, 412, 413
DAWIDOWICZOWA Alina (z Chwist-
ków) 388, 397
DĄBROWSKA Maria 339, 340
DĄBROWSKI Jan Henryk 232, 261
DĄMBSKA Izydora 198, 200, 202–
204, 207, 208, 210, 223, 325,
351, 359, 360, 363–369, 408
DICKSTEIN Samuel 244, 252
DIETL Józef 269
DOBROWOLSKI Antoni Bolesław 347
DOBRSKI Konrad 106
DOBRZYCKA Magdalena 86
DOBRZYCKI Wojciech 79, 86, 87, 90,
91
DOSTOJEWSKI Fiodor 371–377,
379–387, 407, 414
DREWNOWSKI Jan Franciszek 344
DUBISLAW Walter 221
DUCHIŃSKI Franciszek Henryk 132
DUCZKOWSKA-MORACZEWSKA
Henryka 180
DUPRÉEL Eugene 236, 237, 408
DWORZACZEK Ferdynand Karol 78–
85, 91
DYBOWSKI Benedykt 98, 99, 101,
102, 105, 107, 114, 115
DZIAMSKI Seweryn 64, 212
DZIEDUSZYCKI Wojciech 142
DZIEMIDOK Bohdan 374

Indeks osobowy 417

E
EDDINGTON Arthur Stanley 404
ELZENBERG Henryk 174, 177, 180,
181, 184–191, 205, 250, 340,
351–353, 369, 370, 408, 411–
413
ENGELS Fryderyk 180, 182, 312
EPIKUR 186
ESTREICHER Karol 389, 390, 402,
403, 408
EUDOKSOS 320
EUKLIDES 320
F
FEUERBACH Ludwig 179
FICHTE Johann Gottlieb 30, 34
FISHER Robert 227
FLOURENS Pierre 99
FRANKENTHURN Paul Gautsch
Freiherr, von 114
FRAUENGLAS Edward 244
FRITZHAND Marek 182
FROMM Erich 382
G
GARBOWSKI Tadeusz 244
GAWECKI Bolesław Józef 212, 213,
214, 216, 408
GEBERTOWA Gizela 197
GIEDROYĆ Jerzy 318, 329, 331
GIELECKI Wojciech 244
GLEMP Józef 287
GLINKA Zygmunt 237, 408
GŁOMBIK Czesław 99, 110, 408
GÖDEL Kurt 322
GOLDBERG Henryk 90, 91
GOETEL Ferdynand 248
GOŁUCHOWSKI Józef 10, 25
GORZKA Cezary 190
GOTLIB Henryk 387
GÓRSKI Karol 243
GÓRSKI Konrad 177, 185

GRABOWSKI Tadeusz 130


GRACZYK Maria 289
GRALEWSKI Jan 243, 244
GRODECKA Zofia 265
GROMSKA Daniela 182, 192, 194,
196–211, 223, 245, 249, 253,
354, 363, 368, 408, 412, 413
GROMSKI Edmund 199, 200
GROT Zdzisław 64, 70, 72, 409
GRÜNBERGOWA-STRZETELSKA Zo-
fia 194
GRZENIEWSKI Ludwik Bogdan 401
GRZYMAŁA-SIEDLECKI Adam Franci-
szek Józef 161
GUMAŃSKI Leon 176, 184, 186, 190,
333, 408
H
HAECKEL Ernst 103
HAJDUK Zygmunt 250
HARASEK Stefan 244
HASIK Jan 256, 263
HAULER Edmund 196
HEGEL Georg Wilhelm Friedrich 34,
51, 55, 90
HEINRICH Władysław 137, 139, 146,
216, 221, 387, 388
HERCZYŃSKI Ryszard 348, 408
HERDER Johann Gottfried, von 26, 49,
50, 122, 133, 408
HERKULES 280
HEROMIMOS 320
HETPER Stanisław 244
HIPOKRATES 320
HIRSZFELD Ludwik 341
HŁADKIEWICZ Wiesław 176, 410
HOENE-WROŃSKI Józef Maria 26,
34, 133
HÖFLER Alois 138, 196, 217
HOCHFELD Julian 339, 348
HOLLAND Henryk 181, 325, 367,
368, 369, 408

418 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

HOMER 232
HOSIASSON-LINDEBAUM Janina
223, 244
HOURCASTREMÉ Pierre 76
HRYŃKOWSKI Jan 387, 395
HÜBNER Piotr 338, 341, 342, 343,
346, 361, 408
HUME David 183, 409
HUSSERL Edmund 216
HUXLEY Thomas Henry 102
I
IBSEN Henrik 374, 375
ICHHEISER Gustaw 223
IGEL Salomon 244, 253
INDAN Franciszek 177, 184, 356, 358
INGARDEN Roman 208, 212, 214,
217, 218, 244, 295, 312, 322,
349, 353–356, 359, 363, 369,
396, 408, 410
IRZYKOWSKI Karol 243
IWAŃSKA Alicja 334
J
JADACKI Jacek Juliusz 140, 156, 157,
174, 195, 200, 238, 246, 247,
407, 408, 410, 411
JADCZAK Ryszard 181, 190, 199,
241, 325, 368, 408, 409
JAKIMOWICZ Irena 390
JAKUBOWSKI Marek Nikodem 52, 409
JAN z Damaszku 292
JANKOWSKA Adelajda (ps. PAWŁOW-
SKA) 262
JAROŃSKI Feliks 13, 14, 31, 32
JASZOWSKI Błażej 153
JAZUKIEWICZ-OSEŁKOWSKA Lu-
dwika 373
JEZIERSKI Feliks 77, 90
JODKOWSKI Kazimierz 80, 94, 95,
116, 413
JOHNSON Mark 406

JOHNSON Phillip Edward 116


JOCKUSCH Laura 251
JORDAN Zbigniew Antoni 183, 184,
224, 251, 317–335, 355, 407,
409, 414
JURA Czesław 94
JUSZCZYK Jacek 256
K
KALEMBKA Sławomir 125
KALEMBKA Urszula 126
KAMIEŃSKI Henryk 127, 128
KAMPIONI Barbara 264
KANT Immanuel 9, 90, 91, 92, 107,
216, 218, 219, 226, 227, 253,
267, 409
KAPUŚCIŃSKI Witold 260
KAPUŚCIŃSKI Władysław 266, 267
KARAMAZOW Iwan 426
KARTEZJUSZ (DESCARTES René) 20,
60, 74–79, 81, 83, 85, 86, 88–93,
161, 280, 411, 413
KAWCZYŃSKI Maksymilian 86
KĘPA Zbigniew 96
KIENIEWICZ Stefan 127
KIERSKI Feliks 170
KIESZKOWSKI Bohdan 244
KISIELEWSKI Stefan 318
KŁOCZOWSKI Jan Andrzej 381, 409
KOBYŁECKI Stanisław 244
KODISOWA Józefa 156, 244
KOLBUSZEWSKI Jacek 132
KOLLÁR Ján 122, 123, 130
KOŁACZKOWSKI Stefan 244
KOŁAKOWSKI Leszek 12, 13, 293,
295, 308, 312, 372, 381, 382,
408, 409
KOŁŁĄTAJ Hugo 9, 20, 21, 24
KONOPKA Stanisław 255
KOSKOWSKI Władysław 129
KOSTANECKI Kazimierz 151–153
KOSTYRKO Teresa 404

Indeks osobowy 419

KOTARBIŃSKA Janina (SZTEJNBARG


Dina, KAMIŃSKA Janina) 349,
412
KOTARBIŃSKI Tadeusz 182, 206, 207,
211, 218, 227, 229, 230, 238,
241, 242, 244–246, 248, 250,
280, 318, 324–326, 332, 340,
341, 344, 345, 348, 349, 351–
357, 359, 363–369, 409, 412
KOTT Jan 342
KOWALENKO Władysław 262, 266,
409
KOZIEŁŁ-POKLEWSKI Jan (Jakub
Skała) 129
KOZŁOWSKI Feliks 32, 33, 34
KOZŁOWSKI Władysław Mieczysław
148
KRAJEWSKI Władysław 371
KRAKOWIECKI Jerzy 267
KRAMSZTYK Stanisław 103
KRASICKI Ignacy 257
KRASIŃSKI Zygmunt 67, 130
KRASOWSKA Eugenia 349
KRĄPIEC Mieczysław Albert 179, 296,
297, 409
KREMER Józef 10, 21, 23, 25, 34, 78,
110
KRIDL Manfred 205
KROŃSKA Irena 154
KROŃSKI Tadeusz 13
KROSZCZOR Henryk 249
KRUCZKIEWICZ Bronisław 196
KRUPIŃSKI Franciszek 21, 25, 35,
108, 109, 409
KRYSIŃSKI Kamil 128, 129
KRZANOWSKA Halina 94
KRZESZEWSKA Danuta 243, 244
KSENOFANES 79
KÜLPE Oswald 155
KUTYŁA Julian 371
KUŹNICKI Leszek 97, 98, 100, 104,
105, 111, 409

L
LA BRUYERE Jean de 90
LACAN Jacques 371
LAKOFF George 406
LAMARCK Jean Babtiste 95, 97
LANDMAN Adam 55
LANGE Friedrich 98
LAPIE Paul 67
LEBIEDZIŃSKI Włodzimierz 308, 309,
409
LEGUTKO Ryszard 211
LEIBNIZ Gottfried Wilhelm 77, 91, 145
LENIN Włodzimierz Ilicz 180
LENKIEWICZ Antoni 305
LEŚNIEWSKI Stanisław 265, 288, 326
LÉVINAS Emmanuel 297, 298
LIBELT Karol 24, 25, 34, 37–40, 45–
73, 77, 78, 99, 133, 162, 179,
409, 410, 413
LIPPS Theodor 136
LISOWSKI Zygmunt 318
LITTRÉ Emile 106
LOCKE John 74
LORENTZ Stanisław 341
LUTOSŁAWSKI Wincenty 184, 257,
259
LYELL Charles 106
Ł
ŁAPICZ Czesław 179, 181
ŁEMPICKI Jan 243, 244
ŁEMPICKI Stanisław 193, 194
ŁOŚ Paweł 95
ŁUBNICKI Narcyz 154, 352, 355, 358
ŁUKASIEWICZ Jan 149, 150, 184,
196, 217, 218, 255, 288, 322,
324, 326, 332, 409, 413
M
MACKIEWICZ Witold 175, 409, 410
MAĆKOWIAK Zenon 260, 261, 267,
410

420 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

MAHRBURG Adam 130, 136, 137,


139–141, 143, 153–160, 162–
173, 409, 413
MAINE de BIRAN Marie-François-Pier-
re-Gonthier 92
MAJER Józef 269, 270
MALINOWSKI Andrzej 256, 261, 269
MANTEUFFEL Tadeusz 269
MARCUSE Herbert 306
MARKIEWICZ Barbara 238, 246, 247,
407, 410
MICHNIEWICZ Marian 181
MARCINKOWSKI Karol 257, 268, 269
MARINETTI Filippo Tommaso 387
MARKS Karol 180, 182, 303, 304,
305, 331
MASSONIUS Marian 40, 132, 184,
245, 411
MATECKI Teofil Teodor 99
MATERNICKI Jerzy 156
MAYENOWA Renata 356, 359
MAYR Ernst 95
MAYZEL Wacław 106
MEHLBERG Henryk 250
MEHOFFER Józef 387
MEISSNER Roman Kazimierz 256, 263
MELISOSS 80
MENCWEL Andrzej 376, 409
MERCIER Désiré Joseph 146
METALLMANN Joachim 244
MIANOWSKI Józef 204, 269
MICHAJŁOW Włodzimierz 349
MICHALSKI Konstanty 244
MICHNIK Adam 299, 302
MICIŃSKI Bolesław 243, 244
MICKIEWICZ Adam 36, 50, 67, 123,
130, 131, 194, 257
MIERZEJEWSKI Jacek 387, 392
MIKLASZEWSKA Justyna 211
MILL John Stuart 106
MILLER Jan Nepomucen 131
MIKOSZEWSKI Karol 129
MILBRANDT Mieczysław 243
MIZERA Jarosław 211
MLECZKO Wojciech 413
MOCHNACKI Maurycy 30, 243
MOLICKI Antoni 24, 25, 26, 64, 66,
410
MONDSCHEIN Józef 226, 409
MONTAIGNE Michel Eyquem de 226
MOŃ Ryszard 298
MORAWSKI Kazimierz M. 162?, 243
MORAWSKI Marian Ignacy 162
MORAWSKI Stefan 295
MOSDORF Jan 243, 244
MÖSER Justus 90
MOSTOWSKI Andrzej 183
MOŚCICKI Henryk 235, 407
MOUNIER Emmanuel 279
MRÓZ Tomasz 15, 22, 321, 410
MUSIELAK Michał 260, 261, 267, 410
MYLIK Mirosław 80, 96, 160, 170, 410
N
NELSON Leonard 149
NENCKI Wilhelm Marceli 269
NEUWIRTH Gertruda 333
NEWTON Izaak 76
NIEBELSKI Eugeniusz 129
NIEMCEWICZ Julian Ursyn 124
NIEMCEWICZ Stanisław Ursyn 124
NIESIOŁOWSKI Tymon 387, 392
NIETZSCHE Friedrich Wilhelm 379
NOSSING Felicja 194
NOWAK-JEZIORAŃSKI Jan 328
NOWARA Piotr 214
NUSBAUM Józef 9–98, 101, 102, 105,
114, 115, 148
O
OCHOROWICZ Julian 116, 410
OCZKO Wojciech 269
OESTERLEN Friedrich 270
OKIŃSKI Władysław 265

Indeks osobowy 421

OKOLSKI Konrad 265


ORTWIN Ostap (Oskar Katzenellenbo-
gen) 244
OSSOWSKA Maria 185, 225, 227–235,
357, 410, 412, 414
OSSOWSKI Stanisław 339, 341, 344,
347, 348, 360, 410
P
PADEREWSKI Ignacy 255
PALACZ Ryszard 230, 410
PANUFNIK Monika 381
PARACELSUS, Phillippus Aureolus
Theophrastus Bombastus von
Hohenheim 270
PARYS Jan 274, 293
PASKIEWICZ Iwan 123, 125
PAULSEN Friedrich 139, 141–143
PAWLAK Józef 189, 408
PAWLICKI Stefan Zachariasz 74, 79–
93, 96, 99, 101, 104, 110–114,
133–155, 159–166, 168, 170–
173, 408, 410, 412, 413
PAWŁOWICZ Wanda 265, 266
PEPIS Józef 247
PERELMAN Chaim 230
PERLMUTTER Salomea 194
PERZANOWSKI Jerzy 358, 360, 408
PETRYCY Sebastian z Pilzna 269
PIERZCHAŁA Henryk 246, 252, 407
PIETRZAK Włodzimierz 243
PIGOŃ Stanisław 342
PILTZ Erazm 130, 204, 329
PIŁSUDSKI Józef 204
PIŁSUDSKI Rowmund 328
PITAGORAS z Samos 8
PLATON 8, 148, 155, 192, 319, 320,
321, 367, 409
POE Edgar Alan 7
POLAK Paweł 95, 410
POLLAKÓWNA Joanna 392, 395, 399
PONIATOWSKI Stanisław 243

PRONASZKO Andrzej 387


PRONASZKO Zbigniew 387, 392, 397,
399, 404
PRUS Bolesław (Aleksander Głowacki)
103
PRUSINOWSKI Izrael 245
PRZECŁAWSKI Józef 125, 126
PRZYBYSZEWSKI Stanisław 13, 375,
379
PRZYSIECKI Jan (Adam Krasiński)
139, 147, 148
R
RACIBORSKI Aleksander 172
RADERMACHER Ludwig 196
RADZISZEWSKI Idzi 257
RAJCHMAN Bronisław 99, 103, 104
RAKITIN Michaił 371
RAPACKI Adam 349
RAWLS John 280
RECHLEWICZ Wojciech 336
RENAN Ernest 135, 140, 148
RODKIEWICZ Witold 119
ROHMAN Edmund 244
RORTY Richard 383
ROTENSZTEJN Leon 245
ROUPPERT Stanisław 260
ROUSSEAU Jean Jacques 56, 74, 151
RUBCZYŃSKI Witołd 149, 150, 206,
245
RUDNIAŃSKI Stefan 244, 252
RUNDSZTEJN Hersz 245
RUSSELL Bertrand 238, 239, 242, 404
RUTSKI Jan 183
RYMARKIEWICZÓWNA Maria 61,
62, 410
RYTEL Marian 352
RZĄDCA Robert A. 227
RZEWUSKI Henryk 123, 124, 126
S
SALAMUCHA Jan 243, 244

422 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

SARTRE Jean-Paul 371


SAWASZKIEWICZ Janusz 244, 261
SCHAFF Adam 293, 294, 325, 331,
339, 342, 344–346, 349, 350,
362, 364, 365, 410
SCHAYER Stanisław 244
SCHELLING Friedrich Wilhelm Joseph,
von 25, 34
SCHMIDT Heinrich 221, 222
SCHMIDT Oskar 10, 103
SCHMIERER Zbigniew 244
SCHOPENHAUER Arthur 79, 140, 179
SCHWEGLER Albert 21, 109, 409
SEGAŁ Jakub 243
SEMENENKO Piotr 114
SÈVE Lucien 304
SIENKIEWICZ Henryk 130, 376
SIKORSKI Józef 106
SIMMEL Georg 333
SINGH Murari P. 239
SINKO Tadeusz 85, 196
SIWECKI Jerzy 243
SKARBEK Fryderyk 36, 37
SKARGA Barbara 410
SKOCZYŃSKI Jan 303, 334, 337, 410
SKOKOWSKI Zbigniew 243
SKOLIMOWSKI Henryk 184, 410
SKRZESZEWSKI Stanisław 341
SKUPNIEWICZ Józef 197
SŁONIEWSKA Helena 182, 208
SŁOWACKI Juliusz 36, 39, 67, 130,
197
SMOLEŃSKI Władysław 103
SMOLIK Przecław 400
SMYWIŃSKA Anna 195
SOBESKI Michał 184, 244, 251, 319
SOBOCIŃSKI Bolesław 223, 324
SOKRATES 160, 384
SOŚNICKI Kazimierz 182
SPASOWICZ Włodzimierz 130, 155
SPASOWSKI Władysław 243
SPENCER Herbert 102, 106, 115

SPINOZA Benedykt 8, 91
SPENGLER Oswald Arnold Gottfried
46
SPYTKOWSKI Józef 244
STALIN Józef 180, 362
STANISŁAW AUGUST 76
STAROST Mirosław 244
STASZIC Stanisław 20, 21, 24
STEINHAUS Olga 390
STĘPIEŃ Antoni Bazyli 297
STIRNER Max 376, 382
STÖHR Adolf 196
STRASZEWSKI Maurycy 10, 20, 23,
24, 27, 28, 30, 61, 139, 410
STRÓŻEWSKI Władysław 360
STRUŚ Józef 269
STRUVE Henryk 25, 86, 89, 92, 93,
109, 136–138, 142, 143, 148,
150, 168, 171, 201, 211, 270
STRUZIK Elżbieta 298, 414
STRZAŁKOWSKI Wiesław 334, 408
STRZELECKI Michał 241
STRZEMIŃSKI Władysław 390
STRZYŻEWSKI Tomasz 334
SUCHMIEL Jadwiga 195, 196, 197,
198, 411
SUCHODOLSKI Bogdan 250
SUCHORZEWSKA Janina 244
SUSZKO Roman 349
SYDENHAM Thomas 270
SZAFER Władysław 342
SZCZEPANOWSKI Stanisław 401
SZCZERBIŃSKI Marek 176, 410
SZCZURKIEWICZ Tadeusz 347
SZCZYRBUŁA Marian 394
SZEBEKOWA Alicja 243, 244
SZOKALSKI Wiktor Feliks 269
SZOTEK Barbara 11, 40, 132, 408, 411
SZUKIEWICZ Hanna 262
SZUMERA Grażyna 411
SZUMILEWICZ-LACHMAN Irena 214,
217

Indeks osobowy 423

Ś
ŚLEZIŃSKI Krzysztof 250, 411
ŚNIADECKI Jędrzej 253, 254, 257,
268–270
ŚWIĘCICKI Heliodor 257, 268, 269
ŚWIĘCICKI Tadeusz 265
ŚWIĘTOCHOWSKI Aleksander 103,
104, 106, 107, 130, 154, 411
T
TALES z Miletu 172
TARSKI Alfred 326
TATARKIEWICZ Władysław 9, 182,
204, 242–244, 320, 347, 349,
353, 367, 369, 408, 409, 411
TEAJET 320
TENNER Juliusz 192, 249
TEOFRAST 192, 211
TERLECKI Tymon 317–319, 323, 329,
330
THORMAYER Paul 221, 222
TISCHNER Józef 285, 293–316, 372,
383–386, 411, 414
TOŁŁOCZKO Stanisław 153
TOMASZ z AKWINU św. 146
TOMASZEWSKI Tadeusz 352
TOMCZAK Andrzej 178, 179, 188, 407
TOPOLSKA-PIECHOWIAK Maria Bar-
bara 176
TOWIAŃSKI Andrzej 36, 194, 380
TRENTOWSKI Ferdynand 21, 25, 32,
33, 77, 108
TRETER Mieczysław 199
TRETIAK Andrzej 243
TRUMAN Harry S. 328
TUROWSKI Tomasz 22
TWARDOWSKI Kazimierz 12, 92,
93, 115, 119, 133–153, 170,
171, 177, 181–184, 186, 187,
190, 195, 196, 198–204, 206,
208–212, 214–218, 220, 230,
322–326, 342, 347, 351, 352,

361, 363–365, 367, 368, 407,


408, 411
TYBURSKI Włodzimierz 191, 411, 413
TYSZYŃSKI Aleksander 11, 100, 411
U
UJEJSKI Józef 29, 30, 124, 411
ULANOWSKI Bolesław 149, 150
ULIŃSKI Maciej 165
URY William 227
V
VETULANI Adam 342
VOGT Karol 103
W
WALICKI Andrzej 59, 350, 411
WALISZEWSKI Zygmunt 394
WALLIS Mieczysław (Mieczysław WAL-
LIS-WALFISZ) 185, 248, 249,
340, 347, 353, 405, 412
WALTHER Leon 217
WAŁĘSA Lech 287
WARSZAWSKA Stefania 245
WARTENBERG Feliks 99, 100
WARTENBERG Mścisław 141–144,
147, 148, 158, 184, 196, 197,
206
WASILEWSKI Michał 243
WĄSIK Wiktor 9, 15, 74–76, 79, 86,
93, 244, 411
WATT Aleksander 372
WELLEK René 355
WIEGNER Adam 244
WIELEŻYŃSKA-DICKSTEIN Julia 249
WIELOPOLSKI Aleksander 127
WIKARJAK Jan 262
WILDE Oskar 7
WILHELM z Saint Thierry 8
WILLMANN Gustaw Philip Otto 139,
140

424 Polska XIX i XX wieku w filozoficznym zwierciadle

WILLMANN-GRABOWSKA Helena
244
WINCŁAWSKI Włodzimierz 190
WINKLER Konrad 387, 395, 399
WIŚNIEWSKI Ryszard 190, 411, 413
WITELO (Witelon) 149
WITKIEWICZ Stanisław Ignacy (Wit-
kacy) 244, 253, 387, 394, 399,
404
WITKOWSKI Romuald Kamil 140,
387
WITKOWSKI Stanisław 141, 196
WITOS Wincenty 121, 122
WITWICKI Władysław 192, 196, 201,
218, 228, 321, 412
WOLAŃSKI Marian S. 329
WOLEŃSKI Jan 199, 247, 249, 252,
303, 326, 334, 337, 338, 410–
412
WOLNIEWICZ Bogusław 412
WOLTRER Władysław 342
WÓJCIK Ewa 193
WRÓBLEWSKI Witold 179, 181
WRZEŚNIOWSKI August 98, 99, 102,
103, 105, 110, 412
WRZOSEK Adam (ps. A. Śniadecki)
253–260, 262–264, 266–272,
410
WUNDT Wilhelm Maximilian 155, 160

WYSPIAŃSKI Stanisław 400


Z
ZAMBROWSKI Roman 339, 340, 345
ZAMOYSKI August 387
ZAORSKI Jan 261
ZAWIRSKI Zygmunt 183, 204, 212–
224, 244, 319, 321, 322, 324,
331, 408, 412, 414
ZDZIECHOWSKI Marian 130, 245
ZEGZUŁA-NOWAK Joanna 185, 250,
412
ZENON z Elei 80
ZIELIŃSKI Bolesław 244
ZIELEŃCZYK Adam 243
ZIMMERMANN Eberhard von 270
ZNAMIEROWSKI Czesław 244, 355
ZNANIECKI Florian 156, 346, 360
ZYLBERBERG Kalma 245
Ż
ŻAKOWSKI Jacek 299, 302
ŻELAZNY Mirosław 226
ŻEROMSKI Stefan 318, 373
ŻIŻEK Slavoj 371
ŻÓŁTOWSKI Adam 184
ŻÓŁKIEWSKI Stefan 342
ŻUŁAWSKI Jerzy 8

Polecamy poprzedni tom serii

www.wydawnictwoscriptum.pl

Filozofii
Pol

s kiej

You might also like