Boy-Żeleński Tadeusz - Plotka o 'Weselu' Wyspiańskiego
Boy-Żeleński Tadeusz - Plotka o 'Weselu' Wyspiańskiego
Boy-Żeleński Tadeusz - Plotka o 'Weselu' Wyspiańskiego
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fun-
dację Nowoczesna Polska.
TADEUSZ BOY-ŻELEŃSKI
Nie obyło się to małżeństwo bez ciężkich przejść rodzinnych. Ojciec Tetmajera, starzec
ośmdziesięcioletni, niegdyś świetny ułan z roku, później marszałek szlachty nowotar-
skiej, nie mógł mu nigdy przebaczyć tego kroku, dokonanego bez jego wiedzy; synowej
nigdy nie chciał widzieć na oczy.
Małżeństwo Tetmajera stanowiło przez szereg lat niewyczerpany przedmiot rozmów Język
i dociekań krakowskiej sosjety¹¹. Pamiętam, jak pewna dama, księżniczka Czetwertyńska
z domu, posiadaczka włości na Ukrainie, wypytywała z żywym zaciekawieniem matkę
Tetmajera: „ ites oi e e a a e¹², a po jakiemu oni mówią z sobą? Czy pan Wło-
dzimierz umie po rusku?” Zacna dziedziczka z kresów była święcie przekonana, że chłopi
na całym obszarze ziem polskich mówią po rusku! Z czasem oswojono się z tym mał-
żeństwem, i z kolei wytworzyła się inna mania, przykrzejsza dla Tetmajera: ulubionym
spacerem krakowian, mniej lub więcej mu znajomych, było odwiedzać go w Bronowi-
cach. Należało to do „szyku” opowiadać: „Byłem dziś u Tetmajerów, jakaż to miła osoba
ta Tetmajerowa, jak ona się wyrobiła etc.”. Nieraz, w niedzielę, Tetmajer, ostrzeżony przez
stojącą na czatach córeczkę, zaparłszy¹³ drzwi chałupy, chował się z całą rodziną w życie
przed nadchodzącymi gośćmi. Śmialiśmy się, pamiętam, długo z pewnego miejskiego
literata, który, wybrawszy się do Bronowic i zastawszy, dzięki tej chytrej samoobronie
Tetmajerów, tylko małą Isię, zaczął jej bardzo kwieciście mówić o pięknie natury, że ona
sama jest jak te kwiaty polne, etc., na co sześcioletnia Isia odpaliła mu arcystaropolską
propozycją.
Osiadłszy w Bronowicach, Tetmajer zżył się ze wsią najzupełniej po bratersku, wszedł
pod urok polskiego „Chłopa-Piasta”, nauczył się go rozumieć i z nim pracować. Cieszył
się zaufaniem nie tylko swojej wsi, zasiadał w Radzie powiatowej, posłował do parlamen-
tu. W ogóle Tetmajer miał niesłychaną łatwość wżywania się w każde środowisko; równie
¹⁴ ielo y alo ik — pierwszy polski kabaret literacki, założony w r. ; do jego zespołu dołączył w pewnym
momencie Tadeusz Boy-Żeleński.
¹⁵p y a a — ograniczenie, obywanie się bez czegoś.
¹⁶ e a ea ik (–) — malarz, uczeń Józefa Mehoffera, zmarły na gruźlicę.
¹⁷s ot ik — gruźlik.
¹⁸ i — szacunek, poważanie.
Małżeństwo Rydla miało, jak wspomniałem, zupełnie inny charakter, niż małżeń-
stwo Tetmajera. Tamto było czymś samorzutnym, śmiałym, urodziło się z serca i oczu,
to — z głowy i z papieru. Tamto wystrzeliło nagle, to było poprzedzone długim okresem
narzeczeństwa, który obfitował w tak zabawne epizody, że stanowił ciągłe źródło radości
wszystkich stojących bliżej, do których w pierwszym rzędzie należał kolega Rydla z ławy
szkolnej i przyjaciel — Wyspiański. Rydel przeżywał swoją „miłość” jak temat literacki;
pisywał pseudoklasyczne wiersze, w których porównywał swoją Jadwisię do Aodyty wy-
chodzącej z fali zboża etc. Oczywiście uważał swój krok za bardzo rewolucyjny, gotował
się na walkę z rodziną, tymczasem pod przemożną falą jego wymowy, twierdza natych-
miast ustąpiła: „Niech się żeni, niech się żeni jak najprędzej, bo nas zagada na śmierć”,
mówiła matka, brat… Ale Rydel, rozpędzony, dalej gadał, przekonywał, walczył… „A pan
gada, gada, gada”… mówi Radczyni w „Wesel ”. Dodać trzeba, że o ile Tetmajer musiał
się w początkach małżeństwa przebijać przez najcięższą nędzę, o tyle Rydel rozpoczynał
je od skromnego, ale spokojnego dobrobytu.
Zabawny był stosunek Rydla do chłopów. Ten poeta — był to klasyczny mieszczuch,
niemający poczucia wsi ani chłopa; popełniał tedy co chwilę wykroczenia przeciw etykie-
cie wiejskiej, które raziły Bronowickich gospodarzy. „Ten pan Rydel to dobry człowiek,
uczony człowiek, ale strasznie źle wychowany”, mówili, a mianowicie dlatego, że Rydel,
chcąc się „zbliżyć do ludu”, chodził w konkury boso, poza tym w marynarce i z zawi-
niętymi spodniami. Otóż na wsi, chłop chodzi boso albo przy pracy, albo jeśli nie ma
butów, ale z wizytą — nie. Rydel posuwał swoją „ludowość” tak daleko, że, przyszedłszy
raz z wizytą do willi swej ciotki, p. Domańskiej (Radczyni z Wesela) prosił ją o pozwo-
lenie zdjęcia butów, bo tak się już przyzwyczaił… Pokazywał wszystkim, kto chciał i kto
nie chciał, że nie nosi gatek etc. I gadał, gadał, gadał…
Rydel — pan Młody w Wesel — potraktowany też jest z dobrotliwą ironią. Nie znaczy to,
aby był tam w zupełności obrany ze szczerych i szlachetnych rysów, ale raz po raz wychodzi
zeń ów mieszczuch, ów papierowy literat. Raz po raz przewijają się owe rysy podchwycone
złośliwie z rzeczywistości i przeniesione żywcem, a które w całej pełni zrozumiałe były
tylko wtajemniczonym, np. owe „trza być w butach na weselu”, „pod spód wcale nic nie
wdziewam” etc. etc.
Ślub odbył się w bocznej kaplicy kościoła Panny Maryi. Wstęp do kaplicy był za-
mknięty, mimo to tłumy publiczności cisnęły się do niej, a głównie falanga uczennic Ry-
dla ze „studiów Baranieckiego”. Rydel musiał sobie torować drogę wśród tych dziewic,
do których, przeciskając się przez kościół, przemawiał bez przerwy: „Widzicie, widzicie,
nie ożeniłem się z żadną z was, boście przemądrzałe, sztuczne, wziąłem sobie ją, bo jest
prosta, umie tylko kochać”, etc. etc.
Pod kościołem zaszedł epizod, który Wyspiański utrwalił żywcem w wariancie do
Wesela. Kiedy cały orszak siedział już na wozach i miał już ruszać, jeszcze jakaś paniusia
chwyciła za rękaw starościnę wesela, imponującą Kliminę, i jęła²⁰ się dopytywać: „Moi
drodzy, powiedzcie, a ma też ona co”? Na co Klimina najdobroduszniej w świecie: „E,
¹⁹ e o a — dziś popr.: neuroza.
²⁰ (daw.) — zacząć.
Aby dobrze zrozumieć plastykę tych zjaw Stańczyka, Branickiego, a zwłaszcza Werny-
hory, trzeba sobie uprzytomnić, że Kraków był terenem całej działalności Matejki i był
niejako przesiąknięty duchem wielkiego malarza. Nie mówię już o Wyspiańskim samym:
i on, i Tetmajer byli uczniami Matejki, pomocnikami jego przy polichromii Mariackie-
go kościoła — ale i całe miasto. Dam jeden zabawny przykład. Jedyny przez długi czas
w mieście „gabinet” w Grand Hotelu, salka, w której odbywały się wszystkie wytworniej-
sze pijaństwa, miała ściany ozdobione szeregiem heliograwiur z obrazów Matejki; tak,
że „wstawiony” gość widział same takie sceny: tu Rejtan z rozchlastaną na piersiach ko-
szulą, tam Warneńczyk składa się kopią, w głównym zaś miejscu sam „pan-dziad z lirą”,
ku któremu nieraz podnoszono życzliwie kubek z napojem. Któż z nas ówczesnych mło-
dych Krakowian mógł, w tych warunkach, nie być jak najpoufalej z Wernyhorą! Mógł
Wyspiański wprowadzić tę postać bez wszelkiej obawy niezrozumienia.
I właśnie w tej postaci Wernyhory, tak działającej na fantazję malarską, szumnej,
barwnej, znakomicie jest uchwycony nerw duszy Gospodarza — Tetmajera. I w tym,
co mówi Wernyhora, nie tyle chyba dopatrywać się należy wskazań Wyspiańskiego dla
narodu — mimo że w zastosowaniu do późniejszych wypadków, jest w tych słowach
coś zadziwiająco proroczego — ile raczej: promieniowania tej arcypolskiej natury Go-
spodarza i jej zamaszystego sposobu odbudowania ojczyzny. Wizja Wernyhory to może
odpowiednik do owego cudownego „….i jakoś to będzie” sędziego Soplicy.
Figura gospodyni wiernie zachowała typ swego oryginału, jedynie może stała się doj-
rzalsza, poważniejsza, gdyż Hanusia Tetmajerowa liczyła sobie wówczas niespełna dwa-
dzieścia siedem lat. Ale była w niej ta sama macierzyńska pobłażliwość, z jaką patrzyła
na hałaśliwe zabawy cyganerii krakowskiej w Bronowicach, na przybyszewszczyznę, na
zapalone dysputy, a bodaj-że i na samo malarstwo i na politykę. Mam wrażenie, że,
w głębi duszy, uważała to wszystko na zabawkę, której potrzebują te wieczne duże dzieci
— mężczyźni, sprawą, zaś serio była ta zagroda, to obejście, nad którym czuwała dosko-
²⁷a eg oety y — przypuszczalnie powinno być: anegdotyczny; możliwe jednak, że Boy utworzył tu neo-
logizm z greckiego rdzenia oesis, oznaczającego „bezpośredni wgląd w stan rzeczy”.
Ten utwór nie jest chroniony prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go
swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami
(przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione
są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach . PL.
Źródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/plotka-o-weselu-wyspianskiego
Tekst opracowany na podstawie: Tadeusz Boy-Żeleński, Plotka o „Weselu” Wyspiańskiego, Warszawa
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl). Reprodukcja cyowa
wykonana przez Bibliotekę Narodową z egzemplarza pochodzącego ze zbiorów BN.
Opracowanie redakcyjne i przypisy: Dorota Woźnica, Marta Niedziałkowska, Paulina Choromańska, Paweł
Kozioł.
Okładka na podstawie: KellBailey@Flickr, CC BY .