Archiwum Emigracji

Download as pdf or txt
Download as pdf or txt
You are on page 1of 323

ARCHIWUM EMIGRACJI

W poprzednich zeszytach m.in.:

Czesław Miłosz, Bieliński i jednoroŜec


Jan K. Kapera, Od Guggenheim Museum do Currier Gallery. Jan Lebenstein — Kronika
Amerykańska
Mirosław A. Supruniuk, Czesław Miłosz i Kongres Wolności Kultury
Dobrochna Ratajczakowa, O teatrze Bronisława Przyłuskiego
Ryszard Löw, Literatura polska w przekładach hebrajskich
Natan Gross, W drodze i po drodze — polskie korzenie hebrajskiego kabaretu
Wojciech Ligęza, Metafory Moralisty — o poezji Tadeusza Sułkowskiego
Listy Andrzeja Bobkowskiego i Konstantego A. Jeleńskiego do Mieczysława
Grydzewskiego, Jerzego Kosińskiego do Józefa Chałasińskiego, Marii Wertenstein do
Kazimiery Kott, Jerzego Stempowskiego do Janiny i Wacława Kościałkowskich oraz
korespondencja Michała Chmielowca z Henrykiem Elzenbergiem
Rozmowy z Zygmuntem Michałowskim, Stanisławem Frenklem, Józefem Czapskim,
Witoldem Gombrowiczem, Janem Nowakiem-Jeziorańskim, Czesławem Miłoszem,
Bolesławem Taborskim i Jerzym Giedroyciem
Wspomnienia m.in. o: Tamarze Karren-Zagórskiej, Tadeuszu Nowakowskim, Marcie
Reszczyńskiej-Stypińskiej, Januszu Kowalewskim, Tadeuszu Wittlinie, Zdzisławie
Broncelu, Reginie Kowalewskiej, Kazimierzu Brandysie, Stanisławie Kotwiczu

Redakcja:
Janusz Kryszak (red. naczelny), Mirosław Adam Supruniuk (z-ca red. naczelnego)

Jarosław Koźmiński, Wacław Lewandowski, Wojciech Ligęza, Krzysztof Pomian, Dobrochna


Ratajczakowa, Anna Supruniuk
ARCHIWUM
EMIGRACJI
STUDIA * SZKICE * DOKUMENTY
___________________________________________

ROK 2001 ZESZYT 4

Zeszyt poświęcamy Pamięci


Tymona Terleckiego

UNIWERSYTET MIKOŁAJA KOPERNIKA


TORUŃ 2001
ARCHIWUM EMIGRACJI
ŹRÓDŁA I MATERIAŁY DO DZIEJÓW EMIGRACJI POLSKIEJ PO 1939 ROKU

XII
Pod redakcją
Stefanii Kossowskiej i Mirosława A. Supruniuka

Projekt okładki: Mirosław A. Supruniuk


Rysunek na okładce: Stanisław Frenkiel

Artykuły przeznaczone do kolejnych numerów pisma powinny być przesyłane w dwóch egzemplarzach
wraz z krótkim streszczeniem (w miarę moŜliwości w j. angielskim) (oraz na HD) na adres:
Archiwum Emigracji, Biblioteka UMK, Toruń 87–100, ul. Gagarina 13, p. 225, Poland
tel. (48-56) 611-43-91, 611-43-98, tel./fax (48-56) 652-04-19
e-mail [email protected]
http://www.bu.uni.torun.pl/Archiwum_Emigracji

Recenzenci tomu: Marian Kisiel, Jerzy Z. Maciejewski

Kolegium Doradcze:
Zofia Bobowicz (Francja), Anna Frajlich (USA), Maja E. Cybulska (Anglia),
Stefania Kossowska (Anglia), Ryszard Löw (Izrael), Krzysztof Muszkowski (Anglia),
Lech Paszkowski (Australia), Jerzy Pietrkiewicz (Anglia)

© Copyright by Archiwum Emigracji


© Copyright by Wydawnictwo Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2002

ISBN 83-231-1413-7

Skład: Joanna Krasnodębska


KsiąŜki serii „Archiwum Emigracji” sprzedaje Księgarnia Uniwersytecka
Toruń 87-100, ul. Reja 25
tel./fax (056) 6114298; e-mail [email protected]
Druk i oprawa: Zakład Poligraficzno-Wydawniczy POZKAL, Inowrocław, ul. Cegielna 10/12
SPIS TREŚCI

STUDIA
Jarosław Jędrzejczak, Mówi Polskie Radio Kair ............................................................7
Łukasz Garbal, Edytorskie problemy z „Pornografią” ................................................29
Alice-Catherine Carls, ReŜyser, filozof, świadek. Estetyka złamania w utworach
Zofii Romanowiczowej..........................................................................................43
Wacław Lewandowski, Nomada patrzy na ludzi osiadłych. Topos „homo viator”
w późnej twórczości Kazimierza Wierzyńskiego ...................................................51
Natan Gross, Nie przeminęło z wiatrem. (Poetka emigracyjna Anna Frajlich)............59

SZKICE — PRZYCZYNKI
Mirosław A. Supruniuk, „Wielkie pokuszenie”, albo zapomniany fragment
„Zniewolonego umysłu” Czesława Miłosza .........................................................73
Czeslaw Milosz, La grande tentation. Le drame des intellectuels dans les
democraties populaires.........................................................................................81
Czesław Miłosz, Wielkie pokuszenie. Dramat intelektualistów w krajach
demokracji ludowej...............................................................................................95

TYMON TERLECKI
Nina Taylor, „Polska Walcząca” i pierwszy obóz WP w Coëtquidan
(ze wspomnień Tymona Terleckiego i innych).....................................................109
Tymon Terlecki, Głos diabelskiego adwokata (w sprawie literatury na emigracji) ...119
Nina Taylor, Gulasz świąteczny — po literacku .........................................................125
Nina Taylor, Trzy listy Witolda Gombrowicza do Tymona Terleckiego ......................127
Andrzej Pomian, Tymon Terlecki. Wspomnienie ........................................................132
RóŜa Nowotarska, O Profesorze (czyli: coś w rodzaju post scriptum) .......................140
RóŜa Nowotarska, Nad ksiąŜkami Tymona Terleckiego .............................................142
RóŜa Nowotarska, Andrzej Azarjew, Goodbye, Mr. Chips .........................................145
Andrzej Pomian, Z piórem w zanadrzu.......................................................................149
Rafał Moczkodan, Historia jednej recenzji — przyczynek do losów „Literatury
polskiej na obczyźnie 1940–1960” .....................................................................159

KORESPONDENCJE — DOKUMENTY — ROZMOWY


Anna Mieszkowska, Listy do Hemarysi .....................................................................173
Wacław Iwaniuk, „...twórczość w wieŜy z kości słoniowej”. Rozmowa
Anny Frajlich......................................................................................................207
Kazimierz Wierzyński, śycie Chopina. Rozmowa Jana Winczakiewicza...................212
Dwudziestolecie „Kultury”. Rozmowa: Juliusz Sakowski, Maria Danilewicz
Zielińska, Paweł Zaremba, Michał Chmielowiec, Juliusz Mieroszewski...........216
Florian Śmieja, PoŜegnanie Jerzego Sity w Londynie ................................................225
Wojciech A. Wierzewski, Mały leksykon 175 znanych Polaków w Ameryce..............229

WSPOMNIENIA — BIOGRAFIE
Mirosław A. Supruniuk, Szczegóły z Ŝycia. Anna Bogusławska .................................257
Alicja H. Moskalowa, Poeta i naukowiec. Józef Bujnowski.......................................260
Bogumiła śongołłowicz, Tadeusz Chciuk — Michał Lasota — Marek Celt ..............263
Eugeniusz S. Kruszewski, Odszedł z klanu chorych na wolną Polskę.
Tadeusz Andrzej Głowacki..................................................................................267
Krzysztof Muszkowski, Zdzisław Jagodziński ...........................................................269
Stefania Kossowska, Mechanizm przyjaźni. Jan Kott ................................................270
Eugeniusz S. Kruszewski, Artysta grafik — filozof. Piotr ŁabuŜek............................272
Tadeusz Nowakowski, Komunista do czasu. Bronisław Moszkowicz.........................275
Ryszard Löw, „Księgarnia Polska”. Edmund Neustein .............................................277
Tadeusz Nowakowski, Polak, który wstrząsnął Szwecją. Tadeusz Jan Nowacki,
prozaik, publicysta, sowietolog...........................................................................279
Nina Kozłowska, Autor pierwszej ksiąŜki o Gułagu i Kołymie.
Kazimierz Zamorski ............................................................................................285
Stanisław Wujastyk, Dlaczego nie wróciłem „Wtedy”?.............................................288
RóŜa Nowotarska, Z teczki archiwalnej: Polski Związek Akademików w Stanach
Zjednoczonych ....................................................................................................290
Eugeniusz S. Kruszewski, Konfraternia „Złotej RóŜy” .............................................297
Mieczysław Kierkło, „Listy do Polaków” — organ „Niezłomnych”.........................301

RECENZJE — OMÓWIENIA — POLEMIKI


Ewelina Godlewska, „Kultura” w pigułce (Wizja Polski na łamach „Kultury”
1947–1976. T. 1–2, do druku przygotowała, wstępem, przypisami i indeksem
opatrzyła G. Pomian. Lublin 1999) ....................................................................305
Jerzy R. KrzyŜanowski, Sztuka pisarska Włodzimierza Odojewskiego
(Odojewski i krytycy. Antologia tekstów, wybór i oprac. S. Barć. Lublin 1999).310
RóŜa Nowotarska, Arcymistrz, fraszkopis, kabareciarz (Anna Mieszkowska, Marian
Hemar — od Lwowa do Londynu. Szkic do biografii artysty. Londyn 2001).....312
Rafał Moczkodan, KsiąŜka o Polakach w Indiach (Polacy w Indiach 1942–1948
w świetle dokumentów i wspomnień, red. L. Bełdowski i in. Londyn 2000) ......317
Wacław Lewandowski, „Ali” — czyli Józef Mackiewicz (Józef Mackiewicz,
Bulbin z jednosielca. Londyn 2001) ...................................................................319
Karolina Famulska, „Acta Polonica Monashiensis” („Acta Polonica Monashiensis”
2000 wol. 1 nr 1).................................................................................................322
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
__________________________________________________________

STUDIA

MÓWI POLSKIE RADIO KAIR

Jarosław JĘDRZEJCZAK (Włocławek)

Mało znane są dzieje polskojęzycznych radiostacji działających w okresie II wojny


światowej. PoniŜszy artykuł jest próbą ukazania dziejów jednej z nich. Po zamilknięciu
we wrześniu 1939 roku nadajników Polskiego Radia polskie audycje w czasie wojny
nadawały Radio Watykańskie, BBC, Biuro Informacji Wojennej Stanów Zjednoczonych
(poprzednik Głosu Ameryki), Wydział Radiowy Polskiego Centrum Informacji w Nowym
Jorku, Radio Moskwa, rozgłośnia w Kujbyszewie i Saratowie, Radio Polskie z ParyŜa,
a następnie z Londynu, angielskie radiostacje Świt i Głos Wolnych Kobiet, Radio Luk-
semburg i Belgrad, niemiecka Wanda, Radiostacja imienia Tadeusza Kościuszki, rozgło-
śnie w Bejrucie, Teheranie i Jerozolimie, powstańcze Polskie Radio i Błyskawica oraz
lubelska Pszczółka. Wśród tej rzeszy radiostacji była jedna afrykańska rozgłośnia —
Radio Kair, emitująca swoje audycje za pośrednictwem radiostacji w Kairze i Aleksan-
drii. Polskiej Sekcji Radia Kair poświęcone jest niniejsze opracowanie. Jego powstanie
moŜliwe było dzięki pomocy dwóch osób związanych z Instytutem Polskim i Muzeum
generała Władysława Sikorskiego w Londynie. W tym miejscu dziękuję Prezesowi In-
stytutu Ryszardowi Dembińskiemu i Kierownikowi Archiwum Andrzejowi Suchcitzowi
za udzieloną pomoc w dotarciu do archiwalnych zbiorów dokumentujących istnienie
Polskiej Rozgłośni w Kairze. Dodatkowo artykuł uzupełniono doniesieniami prasy z okresu
II wojny światowej — codziennego pisma Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich,
a następnie tygodnika „Ku Wolnej Polsce”.
15 maja 1941 roku o godzinie 18.15 na falach egipskiego Radia Kair popłynęły takty
„Mazurka Dąbrowskiego” i zostały wypowiedziane pierwsze polskie słowa. W tym do-
niosłym dla polskiej radiofonii dniu przed mikrofonem kairskiej rozgłośni obok autora
audycji doktora Jana Frylinga miejsce zajęli chargé d’affaires Ambasady Polskiej
w Egipcie Tadeusz ZaŜuliński oraz dowódca Samodzielnej Brygady Strzelców Karpac-
kich generał Stanisław Kopański. Przedstawiciel Polskiej Ambasady z okazji otwarcia
audycji wypowiedział następujące słowa:

7
Przed chwilą na otwarcie pierwszej polskiej audycji w kairskiej radiostacji poszła
w świat melodia — Jeszcze Polska nie zginęła.
Nie jest sprawą przypadku, Ŝe Polska, oswobodzona po przeszło wiekowej niewoli,
podniosła do godności hymnu narodowego — Mazurek Dąbrowskiego. Te proste słowa Ŝoł-
nierskiej piosenki — Jeszcze Polska nie zginęła, póki my Ŝyjemy — zawierają głęboką treść,
która wiecznie była Ŝywa poprzez tysiące lat naszej historii i wiodła nas przez lata nieszczęść
do nowej potęgi i do nowej chwały. Są one wyrazem tej odwiecznej prawdy dziejowej,
wspólnej narodom, które za wolność płaciły krwią, Ŝe nie brutalna siła materialna, ale czło-
wiek i jego wartości moralne decydują o losach i zwycięstwie narodów. Tym zasadom hoł-
dują wszyscy Polacy: Rząd w Londynie, społeczeństwo w Polsce i my poza jej granicami.
Znalazły one potwierdzenie w bohaterskiej postawie aliantów, którzy jak i my nie poddali się
przemocy, a przede wszystkim Anglii, która mimo, Ŝe przez rozwój techniki przestała być
bezpieczną wyspą, a jednak jest tym niezdobytym bastionem wolności, który zapewni zwy-
cięstwo najwyŜszym wartościom moralnym człowieka.
Głosem tej wiary będzie równieŜ radiostacja kairska w swoich nowych polskich au-
dycjach. Będzie ona na falach eteru krzepić polskie serca polskim słowem, a światu gło-
1
sić, Ŝe trwamy oŜywieni jedną wspólną myślą: zwycięstwa i wyzwolenia Polski .
Zanim jednak popłynęły w eter powyŜsze słowa inicjatorzy audycji — pracownicy
Ambasady Brytyjskiej prowadzili wstępne rozeznanie. Rozmowy na temat emisji polskich
audycji Ambasada Brytyjska w Kairze podjęła prawdopodobnie na początku 1941 roku.
Były konsul RP w Czerniowcach i Suczawie, a w czasie działań wojennych w Afryce
podporucznik Armii Polskiej, przydzielony do Angielskiego Naczelnego Dowództwa na
Środkowym Wschodzie, Tadeusz Buynowski polecił Brytyjczykom Jana Frylinga, jako
osobę odpowiednią na organizatora Polskiej Sekcji Radia Kair. Listowną propozycję
objęcia stanowiska redaktora audycji w języku polskim Fryling otrzymał w połowie mar-
ca 1941 roku. Przebywał wówczas jako uchodźca w Jerozolimie. Znalazł się tu po likwi-
dacji polskiej placówki dyplomatycznej w Rumunii, gdzie od drugiej połowy września
1939 roku do połowy października 1940 roku pracował jako „djetariusz” w Konsulacie
Rzeczpospolitej Polskiej w Czerniowcach, a następnie po jego przeniesieniu w Suczawie.
W placówkach tych poznał wspomnianego wcześniej Tadeusza Buynowskiego. Brytyj-
czycy zaproponowali Frylingowi redagowanie audycji w języku polskim oraz miesięczne
wynagrodzenie w wysokości 30 funtów. Fryling po omówieniu propozycji z Konsulem
Generalnym Rzeczpospolitej Polskiej w Jerozolimie, a za jego pośrednictwem z polskim
MSZ w Londynie, zgodnie z zaleceniami ministra Zaleskiego przyjął zaoferowane mu
stanowisko. W ciągu paru tygodni oczekiwania w Jerozolimie na wizę egipską Fryling
przeprowadza rozmowy na temat swojej przyszłej radiowej pracy z konsulem Rzeczpo-
spolitej Polskiej Kańskim oraz z wojskowymi, dla których w pierwszej kolejności audycje
miały być przeznaczone. 2 maja 1941 roku Jan Fryling przyjeŜdŜa do Kairu, gdzie juŜ
następnego dnia spotyka się z przedstawicielami Ambasady Brytyjskiej. W trakcie pierw-
szych rozmów Brytyjczycy postulowali aby audycja w języku polskim nadawana była
wyłącznie na falach średnich. Ograniczenie emisji wyłącznie do fal średnich wiązało się
z ukierunkowaniem polskiego programu Radia Kair tylko do obszarów połoŜonych
w najbliŜszej okolicy stacji nadawczej to jest Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz
Europy Południowo-Wschodniej, a więc obszarów zamieszkałych przez Ŝołnierzy Wojska
Polskiego i wojenną polską emigrację. Pod znakiem zapytania był odbiór programu
w Polsce. Z uwagi na zawiłe w tym czasie stosunki angielsko-rosyjskie Brytyjczycy nale-
gali aby w audycjach unikano ostrych wystąpień antysowieckich. Aby nie wywołać trud-
ności ze strony egipskich notabli, którzy udostępnili radiowe studia i bacząc na neutral-

1
Patrz: Aneks 1.

8
ność Egiptu, Brytyjczycy nie dopuszczali równieŜ gwałtownych ataków skierowanych
przeciwko Niemcom2.
Jan Fryling z uporem walczył o moŜliwość odbioru audycji takŜe w okupowanej
przez Niemcy i Związek Radziecki Polsce. Z uwagi na konieczność dotarcia do Polaków
zamieszkałych na kresach RP nie do przyjęcia był dla niego postulat omijania trudnych
tematów związanych ze stosunkami między Polską i Rosją Radziecką. Problemy dotyczą-
ce Niemiec według Frylinga miały być poruszane w przyszłej audycji w tonie nie odbie-
gającym od doniesień codziennej prasy egipskiej3.
Po porozumieniu się z Londynem Ambasada Brytyjska zakomunikowała, iŜ audycje
będą nadawane równieŜ na fali krótkiej, co umoŜliwi ich odbiór w Polsce. Wyjaśniono
równieŜ, iŜ wcześniejsze uwagi dotyczące przekazu informacji o Związku Radzieckim
i Niemczech ograniczały się jedynie do ich formy, a nie treści. Treść audycji lub ich skrót
musiały być kaŜdorazowo tłumaczone na język angielski i przekazywane cenzurze brytyj-
skiej. Po tych ustaleniach 4 maja 1941 roku organizator Polskiej Sekcji Egipskiego Radia
przeprowadza rozmowy w Aleksandrii z Dowództwem Polskiej Brygady generałem Ko-
pańskim, majorem Młotkiem i majorem Sikorskim, z którymi ustala równieŜ zasady
udziału w audycji członków teatru Ŝołnierskiego4. Następnego dnia codzienne pismo
Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich „Ku Wolnej Polsce” donosiło w rubryce
„Kronika Brygady”:
MoŜemy podzielić się z naszymi czytelnikami wiadomością, Ŝe jedna z egipskich stacji
radiowych niedługo — najdalej 15 maja br. — rozpocznie nadawać 15 minutowy program
5
polski. Audycje nadawane będą prawdopodobnie między godziną 18.15 a 18.30 .
14 maja 1941 roku wspomniane pismo podawało: „Polskie Radio Kair. Od jutra
15 maja br. nadawane będą przez stację radiową w Kairo audycje polskiego radia”6. Na-
zajutrz ta sama gazeta informowała swoich czytelników: „Inauguracja Radia Polskiego —
Kair. [...] Przemówienie inauguracyjne przed mikrofonem wygłoszą Poseł R.P. w Kairze
min. ZaŜuliński i dowódca S.B.S.K. gen. Kopański. Będzie teŜ odegrany Hymn Narodo-
wy. Audycja będzie transmitowana na Polskę”7.
W trakcie inauguracyjnej audycji bezpośrednio po Tadeuszu ZaŜulińskim głos zabrał
generał Stanisław Kopański i wypowiedział następujące słowa:
Dzięki uprzejmości władz angielskich i egipskich, od dnia dzisiejszego codziennie będą
się rozlegały dźwięki mowy polskiej z rozgłośni w Kairze. Popłyną one z pod Piramid na
falach eteru na krainy Wschodu, by dotrzeć do słuchaczy, których rozkaz Naczelnego Wodza
i chęć walki tutaj przywiodły. Popłyną moŜe dalej. Zabłądzą moŜe nawet hen na Północ pod
polskie niebo, by odezwać się w odbiornikach, ukrywanych przed wzrokiem i słuchem na-
8
jeźdźcy, z których Rodacy nasi chcą słyszeć słowa prawdy i pocieszenia .
Począwszy od 15 maja 1941 roku codziennie oprócz sobót na falach średnich 222,6
i 267,4 metra oraz fali krótkiej 47,85 metra od godziny 18.15 do 18.30 czasu egipskiego
nadawane były informacje w języku polskim, które przygotowywał jedyny pracownik,

2
Patrz: Aneks 3.
3
TamŜe.
4
TamŜe.
5
Kronika Brygady – Kwadrans Polski w Radio Egipskim, Ku Wolnej Polsce, 5.05.1941 s. 4.
6
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 14.05.1941 s. 4.
7
Kronika Brygady – Inauguracja Radia Polskiego – Kair, Ku Wolnej Polsce, 15.05.1941 s. 4.
8
Kronika Brygady – Pierwsza audycja polska w Egipskim Radio, Ku Wolnej Polsce,
16.05.1941 s. 5.

9
a zarazem spiker, redaktor oraz szef Polskiej Sekcji Radia Kair Jan Fryling. O tej samej
porze i na tej samej fali w soboty nadawana była audycja teatru Ŝołnierskiego Polskiej Bry-
gady na Środkowym Wschodzie. Teatr Ŝołnierski pojawiał się dodatkowo na antenie radio-
wej w niedzielne popołudnia od 17.45 do 18.15 wyłącznie na falach średnich Rozgłośni
w Aleksandrii. Opiekunem polskiego programu z ramienia Ambasady Rzeczpospolitej Pol-
skiej w Egipcie był wspomniany wcześniej Tadeusz ZaŜuliński. Z nim teŜ Fryling uzgadniał
wszelkie komunikaty o charakterze politycznym, a w szczególności dotyczące spraw pol-
skich. Jednoosobowa Redakcja Polska nie zaprzestała swoich działań o zwiększenie czasu
emisji. W wyniku tych starań w lipcu 1941 roku uzyskano dodatkowy czas antenowy
w czwartek od 17.45 do 18.159. W związku z powyŜszym 17 lipca 1941 roku zapoczątko-
wano nowy cykl audycji „Czwartkowe spotkania”. W pierwszym programie nadano słucho-
wisko „Polonez” w wykonaniu teatru Ŝołnierskiego10. W taki sposób Samodzielna Brygada
Strzelców Karpackich w Egipcie dysponowała juŜ dwiema półgodzinnymi audycjami
w czwartek i w niedzielę, nadawanymi na falach średnich przez radiostację w Aleksandrii.
W korespondencji jaką w owym okresie wymieniał Jan Fryling z przedstawicielem Polskie-
go Poselstwa w Kairze pojawia się następujący adres Polskiej Redakcji: Egyptian State
Broadcasting, Polish Section, Radio Hause, Cairo, Egypt11.
W jednym z raportów skierowanych do chargé d’affaires Ambasady Polskiej
w Egipcie z 7 lipca 1941 roku Jan Fryling prosił Tadeusza ZaŜulińskigo, aby zachęcał
„czynniki w Londynie” do słuchania kairskich audycji i przekazywania instrukcji co do
ewentualnych zmian w programie12. Prosił równieŜ o zaopiniowanie audycji teatru Ŝoł-
nierskiego oraz uwzględnienie w rozsyłce materiałów Sekcji Polskiej Radia Kair. We
wspomnianym raporcie pojawia się teŜ prośba o przekazywanie w polskich audycjach
z Londynu zapowiedzi programów kairskich z podaniem fal i czasu emisji. Na koniec Jan
Fryling zwracał się do Londynu, aby w miarę moŜności zadbano i powiadomiono Posel-
stwo Polskie w Kairze, czy i jak audycje odbierane są w kraju. W piśmie poufnym
165/II/5 skierowanym do Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP w Londynie ZaŜuliński
zwraca uwagę, iŜ audycje kairskie są przeznaczone przede wszystkim dla Wojska Pol-
skiego przebywającego na Bliskim Wschodzie, kolonii polskiej zamieszkującej tą część
świata oraz równieŜ dzięki emisji na falach krótkich do radiosłuchaczy w Polsce. We
wspomnianym piśmie zawarta jest informacja o odbiorze polskiej audycji w Palestynie
i Turcji. Zarząd rozgłośni egipskiej zwrócił się dodatkowo do Moskwy i Helsinek z za-
pytaniem czy audycje te są słyszalne w tych właśnie miastach13. Zakładano, iŜ jeŜeli au-
dycje moŜna odbierać w tych dwóch miastach to na pewno odbiór moŜliwy jest równieŜ
w okupowanej przez Niemców i Rosjan Polsce. O emisji polskich audycji informowała
teŜ swoich słuchaczy, działająca na terenie Związku Radzieckiego, Radiostacja imienia
Tadeusza Kościuszki. W swoich programach wyemitowanych w dniach 9–11 listopada
1941 roku przekazała taką o to informację:
Niemieckie radio obwieściło, Ŝe Polakom łaskawie zezwala się słuchać rozgłośni lwow-
skiej, wileńskiej, i baranowickiej. W obwieszczeniu tym zawiera się nowa obelga dla
godności Polaka, któremu w Polsce jakiś chłystek gebelsowy ma zabraniać lub zezwalać
na słuchanie audycji radiowych. Mogą sobie lwowscy, wileńscy i baranowieccy pyskacze

9
Patrz: Aneks 5.
10
Kronika Brygady – Sekcja Oświatowo-Kulturalna S.B.S.K. inicjuje nową serię słuchowisk
radiowych, Ku Wolnej Polsce, 16.07.1941 s. 4.
11
Patrz: Aneks 2.
12
TamŜe.
13
Patrz: Aneks 1.

10
panów Goebbelsów szczekać na wiatr. Ani im nikt nie uwierzy, ani ich nikt z uczciwych
Polaków słuchać nie zechce. Polak, który łaknie prawdy, niechaj słucha audycji polskich
z Londynu, z Moskwy, z Kujbyszewa, z Kairu, a przede wszystkim niechaj uwaŜnie słu-
14
cha naszej Rozgłośni imienia Tadeusza Kościuszki .
Audycje informacyjne Radia Kair w języku polskim opracowywane były przez Jana
Frylinga na podstawie następujących materiałów źródłowych:
- doniesień Reutera i Agencji Wolnej Francji — A.I.F dostarczanych przez Ambasadę
Brytyjską,
- materiałów dotyczących Polski, opartych głównie na opracowaniach Ministerstwa
Informacji i Dokumentacji. dostarczanych równieŜ przez Ambasadę Brytyjską,
- materiałów przekazywanych przez Poselstwo RP w Kairze, a w szczególności donie-
sień P.A.T. i działających w Londynie polskich ministerstw,
- materiałów dostarczanych przez konsula Kańskiego, zawierających przesłuchania
osób przybyłych z kraju oraz komunikaty informacyjne „Polska pod okupacją so-
wiecką i niemiecką”,
- materiałów dostarczanych przez Poselstwo Czechosłowackie,
- obwieszczeń nadsyłanych przez Londyn,
- codziennej prasy kairskiej15.
Opinie na temat polskich audycji były zróŜnicowane. W programach teatru Ŝołnierskie-
go zdarzały się przypadki krytyki audycji informacyjnych przygotowywanych przez Jana
Frylinga. śołnierzom nie podobało się, iŜ audycję informacyjną Radia Kair w całości wy-
pełniają wiadomości i komunikaty16. Domagali się nadawania piosenek i muzyki. Sygnały te
docierały do redaktora Jana Frylinga, który dzielił się nimi z Tadeuszem ZaŜulińskim. Pier-
wotnie major Młotek postulował, aby w ciągu tygodnia nadawano sześć programów przy-
gotowywanych przez aktorów w Ŝołnierskich mundurach. Plany te jednak były nierealne.
Postanowiono ograniczyć ilość występów do czterech w tygodniu. Faktycznie nadawano
tylko dwie półgodzinne audycje w czwartkowe i niedzielne popołudnia.
W owym okresie na falach rozgłośni w Kairze i Aleksandrii emitowano siedem pięt-
nastominutowych audycji informacyjnych opracowywanych przez Jana Frylinga, których
odbiór moŜliwy był równieŜ w Polsce. Dwie trzydziestominutowe audycje emitowała na
falach średnich radiostacja w Aleksandrii. Twórcami tych audycji byli członkowie teatru
Ŝołnierskiego Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich. Programy te kierowane były
do słuchaczy przebywających na terenie Bliskiego i Środkowego Wschodu oraz Europy
Południowo-Wschodniej. W cyklu tych audycji wyemitowane były między innymi nastę-
pujące programy:
- 28 maja nadano okolicznościową audycję w rocznicę śmierci Cypriana Kamila Nor-
wida17,
- Kwadrans polskich melodii i piosenek ludowych w wykonaniu zespołu Teatru śoł-
nierskiego S.B.S.K. wypełnił audycję emitowaną 29 maja18,
- 3 czerwca nadano słuchowisko Stanisława MłodoŜeńca pod tytułem „Zielone Świątki”19,

14
M.J. Kwiatkowski, Polskie Radio w konspiracji 1939–1944, Warszawa 1989 s. 83–84. Au-
tor zaczerpnął cytat z dokumentu znajdującego się w zbiorach Centralnego Archiwum KC PZPR.
15
Patrz: Aneks 2.
16
Patrz: Aneks 6.
17
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 28.05.1941 s. 4.
18
TamŜe.
19
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 3.06.1941 s. 4.

11
- „Hallo tu Radio Warszawa” — audycja pióra Wojciecha Wojteckiego ukazała się na
antenie 8 czerwca20,
- z okazji obchodzonego przed wojną w Polsce Święta Morza, 29 czerwca nadano
program „Wisłą do Gdańska”. Audycja osnuta była na tle Ŝycia flisaków, dąŜących
wiślanym nurtem ku polskiemu morzu21,
- 6 lipca Zespół Teatralny S.B.S.K przygotował słuchowisko „Sztajerek bombowy”22,
- nie zapomniano o chlubnych kartach oręŜa polskiego — 13 lipca wyemitowano słu-
chowisko Stanisława MłodoŜeńca „Bitwa pod Grunwaldem”23,
- 20 lipca nadano słuchowisko pod tytułem „Wesoły krokodyl”24,
- słuchowisko satyryczne „Nie bójmy się śmiechu” wyemitowano 27 lipca25,
- 31 lipca poświęcono program Ignacemu Paderewskiemu26,
- „Ich pięciu, Prokopieni i pies” to tytuł audycji, która ukazała się na antenie 3 sierpnia27,
- 10 sierpnia Radio Kair nawiązało do tradycji Polskiego Radia i nadało „Podwieczo-
rek przy mikrofonie”28,
- 24 sierpnia ukazało się na antenie słuchowisko „Bar radiowy”29,
- „Wesołe słuchowisko” Czołówki Teatralnej Wojska Polskiego wyemitowano 13 wrze-
śnia30,
- 14 października od 18.50 do 19.00 nadawano nagrane w Tobruku na płyty przemówienia
Dowódcy S.B.S.K. gen. Kopańskiego oraz oficerów, podoficerów i strzelców z róŜnych
oddziałów Brygady. Audycja przeznaczona była głównie dla słuchaczy w Anglii i w kraju.
W późniejszym okresie te same nagrania wyemitowała Polska Sekcja BBC31,
- w drugiej połowie października emitowano relacje polskich Ŝołnierzy walczących
pod Tobrukiem32,
- 12 listopada w audycji Ŝołnierskiej występował Chór Legii Oficerskiej33,
- 4 grudnia, w dzień Świętej Barbary — patronki artylerii, wyemitowano audycję po-
święconą polskiej artylerii w Tobruku34,
- 7 grudnia przed mikrofonami Radia Kair występował Chór Legii Oficerskiej35,
- Rozgłośnia w Kairze nadała w dzień wigilijny i w dwa dni Świąt BoŜego Narodzenia
w 1941 roku specjalny program Czołówki Teatralnej Sekcji Propagandy, Oświaty
i Kultury Dowództwa Wojska Polskiego na Środkowym Wschodzie36.

20
Kronika Brygady, Ku Wolnej Polsce, 9.06.1941 s. 4.
21
Kronika Brygady – Hallo! Tu Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 28.06.1941 s. 5.
22
Kronika Brygady, Ku Wolnej Polsce, 5.07.1941 s. 5.
23
Kronika Brygady, Ku Wolnej Polsce, 11.07.1941 s. 4.
24
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 19.07.1941 s. 5.
25
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 26.07.1941 s. 5.
26
Kronika Brygady – Audycja ku czci śp. I. Paderewskiego, Ku Wolnej Polsce, 31.07.1941 s. 4.
27
Kronika Brygady – Audycja Ŝołnierska w Polskim Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 5.05.1941 s. 4.
28
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 8.08.1941 s. 4.
29
Kronika Brygady – Słuchowisko Radiowe, Ku Wolnej Polsce, 23.08.1941 s. 4.
30
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 13.09.1941 s. 6.
31
Kronika Brygady – Głos polskich obrońców Tobruku w Radio, Ku Wolnej Polsce,
14.10.1941 s. 4; Kronika Brygady – Głos polskich obrońców Tobruku w Radio, Ku Wolnej Polsce,
15.10.1941 s. 4.
32
TamŜe.
33
Kronika W.P. na Śr. Wschodzie – Chór Legii Ofic. – w radio, Ku Wolnej Polsce, 9.11.1941 s. 4.
34
Kronika Brygady – Radio, Ku Wolnej Polsce, 7.12.1941 s. 4.
35
TamŜe.
36
Kronika, Ku Wolnej Polsce, 24.12.1941 s. 29.

12
W październiku 1941 roku Jan Fryling poufnie dowiedział się, iŜ Dowództwo Woj-
ska Polskiego wystosowało pismo do Ambasady Brytyjskiej z prośba, aby całą audycję
informacyjną przekazano do dyspozycji Dowództwa. Prośbę powyŜszą motywowano
planowanym przez Frylinga wyjazdem z Kairu, w związku problemami zdrowotnymi. Na
następcę Frylinga wysunięto kandydaturę Mariana Hemara. Hemar właściwe Marian
Hescheles, polski poeta, satyryk i komediopisarz w tym okresie był Ŝołnierzem Brygady
Karpackiej. Ambasada Brytyjska, a w szczególności opiekun audycji radiowych pan
Catterell był tą propozycją zaskoczony, gdyŜ dotychczasowy Szef Polskiej Sekcji sam nie
poinformował Brytyjczyków o swoich zamiarach. Wiadomość ta zaskoczyła równieŜ
Frylinga, który ze swoich planów zwierzył się jedynie Tadeuszowi ZaŜulińskiemu37.
Brytyjczycy gotowi byli zaakceptować propozycje polskich wojskowych. Jak donosił
Fryling w tym okresie równieŜ audycje jugosłowiańskie i greckie miały przejść pod kie-
rownictwo wojskowych angielskich i oni teŜ mieli sami decydować o doborze spikerów.
Opiekun audycji z ramienia polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa
Spraw Wewnętrznych Tadeusz ZaŜuliński nic o poczynaniach wojskowych nie wiedział.
Z zapisków Jana Frylinga z 29 października 1941 roku skierowanych do chargé d’affaires
Ambasady Polskiej w Egipcie wynika, iŜ w tym okresie juŜ dziesięć minut codziennego
programu zagospodarowywali członkowie teatru Ŝołnierskiego38.
Rzeczywiście radiowcy w Ŝołnierskich mundurach prowadzili rozmowy, których celem
była codzienna emisja audycji. Codzienne pismo Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich
juŜ 15 września 1941 r. zapowiedziało zmiany w emisji audycji Ŝołnierskich. W miejsce do-
tychczasowych dwóch półgodzinnych programów nadawanych w niedziele i w czwartki zapo-
wiadano codzienną dziesięciominutową audycję o 18.50 emitowaną wyłącznie na falach krót-
kich 47,85 metra. Wykonawcami programów w całości byli członkowie czołówki teatralno-
radiowej Sekcji Propagandy Oświaty i Kultury Dowództwa Wojska Polskiego na Środkowym
Wschodzie39. 19 września 1941 roku Radio Kair nadało pierwszy program w nowej formule.
Audycje zaczynały się i kończyły melodią Hymnu Narodowego40. Oficjalna inauguracja odbyła
się dopiero po kilku dniach w środę 24 września 1941 r.41 Przy tej okazji przed mikrofonami
Polskiego Radia Kair wystąpił zastępca dowódcy Wojska Polskiego na Środkowym Wscho-
dzie generał Kordian Zamorski i wypowiedział następujące słowa:
Kiedy mam przemawiać na inauguracji naszych codziennych audycji Ŝołnierskich
myśl moja ulatuje do Ciebie Ojczysty daleki Kraju.
Pozdrawiam Cię całym serce, pozdrawiam Cię w imieniu całej Ŝołnierskiej gromady,
która w twardej słuŜbie stara się by imię Polski dźwięczało dobrze. Trzyma nas w mocy
i trwaniu myśl jedna i jedyna nadzieja, Ŝe wrócimy do Was w grzmocie dział bijących na
pohybel najeźdźcom a Wam na zwycięstwo.
Myślimy o Was wszystkich, którzy trudzicie się w cywilnej strasznej wojnie. Odda-
jemy Wam głęboki hołd i wołamy: — wytrwajcie! — bowiem czyny Wasze otoczyły imię
Polski wawrzynem chwały, a chwila wyzwolenia zbliŜa się spiesznie.
Niech te nasze codzienne audycje dadzą nam Ŝołnierzom wieści z dalekiej Ojczyzny
a Wam rodakom walczącym w kraju, czy na dalekich lądach i morzach rozsianym niezdławione
42
obroŜą niewoli słowa polskie, dające dobrymi wieściami otuchę i moc wytrwania .

37
Patrz: Aneks 6.
38
TamŜe.
39
Kronika Brygady – Audycje śołnierskie – Zmiana, Ku Wolnej Polsce, 15.09.1941 s. 5.
40
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 20.09.1941 s. 5.
41
Kronika Brygady – Audycje śołnierskie w Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 24.09.1941 s. 4.
42
Kronika Brygady – Inauguracja codziennych audycji Ŝołnierskich w Radio Kair, Ku Wolnej
Polsce, 25.09.1941 s. 5.

13
W grudniu 1941 roku program Ŝołnierski emitowany był o 18.00 i poprzedzał piętna-
stominutową audycję informacyjną przygotowywaną przez Jana Frylinga43.
Oprócz normalnych stałych audycji Radio Kair realizowało takŜe specjalne programy
z udziałem Ŝołnierzy wszystkich wojsk zgrupowanych w okolicach Kairu w tym równieŜ
Polaków. Audycja wyemitowana 22 sierpnia 1941 roku zakończyła się wielkim sukcesem
polskich Ŝołnierzy. Program nosił tytuł zaczerpnięty z piosenki Mariana Hemara „To jest
V — jak Victory”. O występie Polaków tak donosiło pismo „Ku Wolnej Polsce”:
We czwartek 22 bm (sierpnia — przypisek autora) Radio Kair nadało piosenkę na
aktualny temat „To jest V — jak Victory”. Jak wiadomo słowa polskie i angielskie oraz
muzykę napisał strzelec Hemar. Audycja była transmitowana przez Radio Londyn.
Audycja nadana była w wykonaniu polskim i angielskim. Obok orkiestry i solistów
angielskich śpiewał kwartet Chóru Legii Oficerskiej. Okazało się przy tym, jak bardzo ra-
diofonicznym basem dysponuje podporucznik Muszyński. Audycja wypadła doskonale.
Kilkakrotnie podkreślano ze strony angielskiej, Ŝe zarówno autor jak i chór pochodzą
z Samodzielne Brygady Polskiej oraz, Ŝe jest to w ogóle pierwsza piosenka na temat „lite-
ry V”. To była dobra propaganda.
W dalszym ciągu programu Radio Kair kilkakrotnie jeszcze nadało piosenkę graną
przez orkiestrę — zapowiadając za kaŜdym razem, Ŝe jest to nowa piosenka ułoŜona przez
44
Ŝołnierza Polskiej Brygady .
W składzie wspomnianego kwartetu występowali podporucznicy Franciszek Muszyń-
ski, Kazimierz Kulczycki, Stefan Bletek i Karol Wolański. Wielokrotnie Radio Kair
nadawało utwory w wykonaniu Chóru Legii Oficerskiej, którym dyrygował podporucznik
J. Nowak45. Podczas radiowych koncertów wykonywano polskie utwory między innymi:
„Kiedy jechał do dziewczynki” Lachmana, „Wierzbę” Lipskiego, „Maki” Niewiadom-
skiego, „Daleko, daleko” Kazury, krakowiak „śeń się Jasiu” Lachmana, „Pieśń rycerską”
Moniuszki46, „Orzeł Biały” księdza Chlondowskiego i „O mój rozmarynie”47.
3 listopada Radio Kair zainaugurowało nowy cykl audycji dla wojsk imperialnych.
DuŜe studio z trudem pomieściło wielką ilość wykonawców — reprezentujących Wojska
Imperium i Sprzymierzeńców, wśród których znalazła się grupa polska Czołówki teatral-
nej Sekcji Propagandy, Oświaty i Kultury oraz grupa Wolnych Francuzów. Widzieliśmy
w studio artystów-Ŝołnierzy z Południowej Afryki, Nowej Zelandii, Australii, Hindusów
wykonujących przed mikrofonem taniec wojenny itd.
Sukces naszej grupy był pełny. Świetne solo wokalne (Prokopieni) i trio instrumen-
talne nadało tęŜyzny i blasku pieśni poświęconej Karpackiej Brygadzie.
Pod datę 5 bm. notujemy udział śpiewaka Prokopieniego i pianisty Feuersteina
48
w programie angielskim w jednym ze szpitali kairskich. Koncert był transmitowany .
W cyklu muzycznych audycji 24 lipca 1941 roku egipskie radio zaprezentowało
młodych polskich wykonawców z Konserwatorium w Kairze, które wystawiało dyplomy
swoim słuchaczom jako filia Konserwatorium Warszawskiego49. Dyrygentem orkiestry
złoŜonej z młodych wykonawców był I. Tiegermann50. Na falach eteru nie zabrakło teŜ
43
Kronika W.P. na Śr. Wsch. – Radio, Ku Wolnej Polsce, 7.12.1941 s. 12.
44
Kronika Brygady – Wielki sukces polskiej piosenki, Ku Wolnej Polsce, 23.08.1941 s. 3–4.
45
Kronika Brygady – Koncert Chóru Legii Oficerskiej w Radio Kair, Ku Wolnej Polsce,
10.09.1941 s. 4.
46
TamŜe.
47
Kronika Brygady – Chór Legii Oficerskiej w Radio, Ku Wolnej Polsce, 27.09.1941 s. 5.
48
Kronika W.P. na Śr. Wschodzie – Radio, Ku Wolnej Polsce, 9.11.1941 s. 4.
49
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 26.07.1941 s. 5.
50
TamŜe.

14
utworów Chopina. Ich emisja moŜliwa była dzięki udziałowi w programie polskiego
pianisty Raula Koczalskiego, który 11 września 1941 roku wystąpił przed mikrofonem
Radia Kair z etiudami naszego wybitnego kompozytora51.
W muzycznych audycjach Radia Kair występowali równieŜ Robert Danon (skrzypce),
Maria Kijewska (śpiew), panna Tresos (fortepian), akompaniatorka Tamin (fortepian)52 oraz
wykonujący arie operetkowe z „Hrabiny” i „Halki” Moniuszki — Paweł Prokopieni53.
Nie brakowało równieŜ radiowych wpadek. Tak na przykład 6 września 1941 roku
z powodu „defektu technicznego” słuchacze nie usłyszeli audycji Polskiego Radia Kair54.
Ostanie informacje o Polskim Radiu Kair pochodzą z 2 sierpnia 1942 roku. Wówczas
audycje Radia Kair emitowane były dwukrotnie w ciągu dnia o 18.10 na fali krótkiej
47,85 m i fali średniej 226,6 m oraz o 18.45 wyłącznie na fali krótkiej 47,85 m.55 Pro-
gram emisji wybranych polskojęzycznych stacji zamieścił w owym czasie tygodnik „Ku
Wolnej Polsce”. Wśród zaprezentowanych stacji były: Londyn, Schenectady z USA,
Jerozolima, Bejrut, Teheran, Kujbyszew i opisana powyŜej stacja w Kairze. Dalszych
losów Radia Kair nie udało się odtworzyć. Z uwagi na zmianę formuły pisma „Ku Wolnej
Polsce” z gazety codziennej na tygodnik, coraz mniej było w nim informacji o audycjach
Polskiego Radia Kair56. Wiadomo jednak, iŜ w 1943 roku Jan Fryling wypełniał juŜ inną
misję, jako radca i przedstawiciel rządu RP dotarł do Chin.
Jaki był oddźwięk polskich audycji Radia Kair? Czy były słuchane i przez kogo?
Fragment przytoczonego wcześniej nasłuchu audycji Radiostacji imienia Tadeusza Ko-
ściuszki dowodzi, iŜ zasięg terytorialny programów był bardzo znaczny. Skoro słuchano
Radia Kair w Rosji Radzieckiej audycje musiały docierać równieŜ do Polski. Jednak
w kraju nie udało mi się natrafić na informacje świadczące o ich odbiorze. Być moŜe
spowodowane to było duŜą ilością stacji jakie w czasie II wojny światowej nadawały
polskojęzyczne programy. Próbowałem dotrzeć do potencjalnych grup słuchaczy Radia
Kair. Byli wśród nich Ŝołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich.
śołnierz oddziału liniowego, w brygadzie od 30 maja 1940 roku, Tomasz Skrzyński
stwierdza, iŜ nigdy nie miał okazji słuchać audycji Polskiego Radia Kair. Pamięta jedynie, iŜ
„niekiedy coś się o tym mówiło”57. Starszy staŜem w S.B.S.K. Zygmunt OdrowąŜ-Zawadzki,
w brygadzie od 4 kwietnia 1940 roku, wówczas w stopniu kapitana, jest pewien, iŜ słuchał
polskich audycji z Radia Kair, ale dziś szczegółów juŜ nie pamięta. Potwierdza jedynie, iŜ
za sprawy kultury i propagandy w brygadzie odpowiedzialny był pułkownik Mieczysław
Młotek. Jemu teŜ powinny być bliskie sprawy radiowe. Natomiast sprawy łączności radio-
wej powierzone były pułkownikowi Henrykowi Niedziałkowskiemu. Niestety wymienione
osoby juŜ nie Ŝyją. Zygmunt OdrowąŜ-Zawadzki dodatkowo uzupełnia swoje wiadomości
o informację dotyczącą generała doktora Józefa Zająca, który kierował specjalnym do-
wództwem odpowiedzialnym za sprawy wojskowe i ludności cywilnej na Środkowym
Wschodzie. To właśnie jego sztab musiał prowadzić sprawy Radia Polskiego w Kairze58.
Oficer łączności w dowództwie pułkownika Niedziałkowskiego Eryk Nanke tak wspomina
czasy, w których dane mu było słuchać Radio Kair:
51
Kronika Brygady – Polskie Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 12.09.1941 s. 5.
52
Kronika Brygady – Audycja muzyczna w Polskim Radio Kair, Ku Wolnej Polsce, 9.08.1941
s. 4.
53
Kronika W.P. na Śr. Wsch. – Radio, Ku Wolnej Polsce, 30.11.1941 s. 12.
54
Kronika Brygady – Nasza audycja czwartkowa, Ku Wolnej Polsce, 6.09.1941 s. 6.
55
[Ogłoszenie na 2 stronie okładki], Ku Wolnej Polsce, 2.08.1942.
56
Kronika Brygady, Ku Wolnej Polsce, 14.10.1941 s. 4.
57
List Tomasza Skrzyńskiego z lutego 2000 r. do autora.
58
Patrz: Aneks 7.

15
Okres pod koniec maja 1941 roku, kiedy Dikheila była naszym miejscem postoju,
odbiorniki radiowe były naszymi stałymi towarzyszami. To teŜ na przykład „Chór Oficer-
ski” i występy Teatru śołnierskiego S.B.S.K. były słuchane na salach Ŝołnierskich. Tu
jednak kończy się nasz nasłuch i po opuszczeniu Dikheili koczownicze nasze Ŝycie zmu-
szało nas do korzystania z odbiorników radiowych wyłącznie w celach wojskowych. Po-
siadany sprzęt radiowy, wojskowy miał ograniczony zakres odbioru fal. Brak konwencjo-
nalnej sieci elektrycznej w pustyni zmuszał do zrezygnowania z dobrodziejstw komunika-
cji radiowej aŜ do czasu powrotu do Egiptu, a później Palestyny.
Nie ulega wątpliwości, Ŝe w Dowództwie S.B.S.K. major Młotek trzymał rękę na
pulsie i informował dowódcę brygady generała S. Kopańskiego wraz ze sztabem o dzia-
łalności Radio Aleksandria i Kair. Pocztą pantoflową informacje przez te stacje nadawane
w języku polskim docierały do ogółu Ŝołnierzy, jednak do bezpośredniego odbioru tych
stacji Ŝołnierz S.B.S.K. nie miał dostępu.
A Ŝe niektóre audycje docierały do Ŝołnierzy, tego dowodem były komentarze doty-
czące „Chóru Oficerskiego” i pieśni dwuznacznych naszych artystek.
Reasumując moje uwagi, audycje aleksandryjskie, Kairu i inne w języku polskim
miały swoją bezpośrednią wartość narodową dla Polaków zamieszkałych w zasięgu wy-
59
mienionych radiostacji, korzystających ze stałego dostępu do — źródeł zasilania .
Słuchaczem audycji Polskiego Radia Kair był równieŜ Mieczysław Herod związany
z S.B.S.K. od 15 maja 1940 roku. Oto jego wspomnienie:
Radia Kair miałem moŜność czasem słuchać dopiero od września 1941 roku w czasie
obrony Tobruku. Na centrali telefonicznej pułku artylerii lekkiej były wojskowe radiosta-
cje prawie niewykorzystane do pracy w łączności. Łączność pomiędzy pułkiem
a bateriami była liniami telefonicznymi. Radio Kair nadawało komunikaty z walk na mo-
rzu, lotnictwa RAF-u, z walk na froncie wschodnim niemiecko-rosyjskim. Czasem był
program naszej Czołówki Teatralnej. Wiadomości radiowe prawie w całości były
w wydawanym na powielaczu komunikacie „Głos Tobruku”. Ten komunikat był rozpro-
wadzany po oddziałach brygady w oblęŜonym Tobruku.
Po powrocie z Pustyni Libijskiej do Egiptu miasto El Amiryja koło Aleksandrii zo-
stałem wyznaczony a raczej skierowany do szkoły podchorąŜych artylerii lekkiej. Od
1 kwietnia do 31 sierpnia 1942 roku radia Ŝadnego nie słuchałem zajęty nauką i ćwicze-
niami jedynie czytałem czasopisma i gazety. Podobnie w okresie irackim od listopada
1942 roku do sierpnia 1943 roku szkolenie Ŝołnierzy i ćwiczenia wojskowe aŜ do lądo-
60
wania w grudniu 1943 roku w porcie Taranto w Italii .
Na zakończenie warto kilka słów powiedzieć o samym autorze polskich audycji Ra-
dia Kair. Jan Fryling urodził się w 1891 roku. Fryling to przede wszystkim krytyk literac-
ki i dyplomata. W 1922 roku związał się z Ministerstwem Spraw Zagranicznych między
innymi w latach 1927–1930 pracował jako radca poselstwa Rzeczpospolitej Polskiej
w Tokio. W latach 1933–1936 pracował jako wykładowca Uniwersytetu Jana Kazimierza
we Lwowie61. Od połowy września 1939 roku do połowy października 1940 pracował
w Konsulacie Rzeczpospolitej Polskiej w Czerniowcach, a później w Suczawie. Następ-
nie do maja 1941 roku przebywał jako uchodźca w Jerozolimie, skąd dotarł do Egiptu
i związał się z Radiem Kair. W latach 1943–1949 był radcą ambasady i przedstawicielem
rządu RP w Chinach. Od 1956 aŜ do śmierci w 1977 roku przebywa w USA. Po zakoń-
czeniu II wojny światowej nazwisko twórcy polskich audycji Radia Kair Jana Frylinga
pojawiało się wielokrotnie na łamach londyńskich „Wiadomości”, z którymi współpraco-
59
Patrz: Aneks 9.
60
Patrz: Aneks 8.
61
Fryling Jan (1891–1977), [w:] Mały słownik pisarzy polskich na obczyźnie 1939–1980,
praca zbiorowa pod red. B. Klimaszewskiego. Warszawa 1992 s. 92–93.

16
wał w latach 1950–1977. W USA Fryling rozpoczął współpracę z nowojorskim biurem
Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa. Fakt ten uwzględnił w swoich wspomnieniach
zarówno pierwszy dyrektor Redakcji Polskiej RWE Jan Nowak Jeziorański w ksiąŜce
Polska z oddali62 oraz Danuta Mierzanowska w pracy Wolna Europa i świat63. Fryling nie
był jednak etatowym pracownikiem RWE. Marek Walicki pracujący wówczas w Radiu
Wolna Europa w Nowym Jorku zapamiętał Frylinga jako autora recenzji teatralnych oraz
audycji „Dyskusje o kulturze i sztuce” z udziałem między innymi Józefa Wittlina, Kazi-
mierza Wierzyńskiego, Aleksandra Janty, Ewy Mieroszewskiej, Ludwika KrzyŜanow-
skiego i Jana Wszelakiego64. Na antenie RWE ukazywały się takŜe omówienia Jana Fry-
linga poświęcone ciekawszym ksiąŜkom na tematy stosunków chińsko-radzieckich. Fry-
ling związany był równieŜ z działającym w Nowym Jorku Instytutem Józefa Piłsudskiego,
którego był dyrektorem65. Spod jego pióra wyszły między innymi prace Złote litery,
srebrne litery (Londyn 1974) oraz W osiemdziesięciu latach naokoło świata (Londyn
1978).

62
J. Nowak-Jeziorański, Polska z oddali. Kraków 1992 s. 448.
63
D. Mierzanowska, Wolna Europa i świat. Kraków 1998 s. 165.
64
Patrz: Aneks 10 i 11.
65
Patrz: Aneks 10.
ANEKS

1.
Poufne
165/II/5.
audycji radiowych
Do Ministerstwa Spraw Zagranicznych R.P. w Londynie.

Jak donosiłem juŜ Ministerstwu w swoim czasie, dnia 15 maja br. otworzyłem prze-
mówieniem wstępnym polskie audycje radiowe z radiostacji kairskiej. Audycje te zostały
przede wszystkim przeznaczone dla wojsk Polskich przebywających na Bliskim Wscho-
dzie, kolonii polskiej w tej części świata oraz, dzięki temu, Ŝe odbywają się na krótkiej
fali, naleŜy się spodziewać, Ŝe mogą docierać do Polski. Czy radiostacja kairska słyszana
jest w Kraju nie zostało to jeszcze sprawdzone, niemniej jednak zarząd Broadcasting’u
egipskiego zwrócił się do Moskwy i Helsingforsu z zapytaniem czy audycje polskie są
tam słyszane. MoŜna się spodziewać, Ŝe jeŜeli dochodzą one do tych dwóch miast to
prawdopodobnie słyszane są równieŜ i w Polsce.
Speakerem polskim jest p. Jan Fryling, którego raport adresowany do mnie pozwalam
sobie przesłać w załączeniu. Zaznaczam jednocześnie, Ŝe całkowitą kontrolę nad audy-
cjami polskimi posiada Poselstwo R.P. w Kairze i wszystkie komunikaty charakteru poli-
tycznego, a w pierwszej linii dotyczące spraw polskich, są w prawie codziennej rozmowie
ustalane przeze mnie z p. Frylingiem. Miałem moŜność stwierdzić, Ŝe audycje polskie
słyszane są w Palestynie i Turcji. Obecnie rozwaŜam moŜliwość zmienienia godziny
audycji na późniejszą, kiedy słyszalność jest wszędzie lepsza. Godzina 6.15 wieczorem
odpowiada angielskiemu letniemu czasowi godzinie 4.15 po południu, jest to zatem pora
gdzie szczególnie w centralnej Europie słyszalność jest słaba.
Poza audycjami powyŜszymi odbywają się dwa razy na tydzień audycje polskie
nadawane przez wojskowych Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w Egipcie.
Program tych audycji przeznaczony jest dla Ŝołnierzy polskich.
W załączeniu pozwalam sobie przesłać tekst słowa wstępnego, wypowiedziany z okazji
otwarcia audycji w dniu 15 maja br.
Tadeusz ZaŜuliński
Chargé d’Affaires R.P.

2 załączniki.
Odpis otrzymuje Pan Minister Spraw Wewnętrznych

Przed chwilą na otwarcie pierwszej polskiej audycji w Kairskiej radiostacji poszła


w świat melodia: „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Nie jest sprawą przypadku, Ŝe Polska, oswobodzona po przeszło wiekowej niewoli,
podniosła do godności hymnu narodowego „Mazurek Dąbrowskiego”. Te proste słowa
Ŝołnierskiej piosenki „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my Ŝyjemy”, zawierają głęboką
treść, która wiecznie była Ŝywa poprzez tysiące lat naszej historii i wiodła nas przez lata
nieszczęść do nowej potęgi i nowej chwały. Są one wyrazem tej odwiecznej prawdy

18
dziejowej, wspólnej narodom, które za wolność płaciły krwią, Ŝe nie brutalna siła mate-
rialna ale człowiek i jego wartości moralne decydują o losach i zwycięstwie narodów.
Tym zasadom hołdują wszyscy Polacy: Rząd w Londynie, społeczeństwo w Polsce i my
poza jej granicami. Znalazły one potwierdzenie w bohaterskiej postawie aliantów, którzy
jak i my nie poddali się przemocy, a przede wszystkim Anglii, która mimo Ŝe przez roz-
wój techniki przestała być bezpieczną wyspą, a jednak jest tym niezdobytym bastionem
wolności, który zapewni zwycięstwo najwyŜszym wartościom moralnym człowieka.
Głosem tej wiary będzie równieŜ radiostacja Kairska w swoich nowych polskich
audycjach. Będzie ona na falach eteru krzepić polskie serca polskim słowem, a światu
głosić, Ŝe trwamy oŜywieni jedną wspólną myślą: zwycięstwa i wyzwolenia Polski.
______________________________
Maszynopis z odręcznym podpisem. Oryginał w: Polish Institute and Sikorski Museum. Ar-
chives Ref. No. A.50/10.

2.
Kair, 7 VI 1941.
Do Pana Chargé d’Affaires Poselstwa R.P. w Kairze.

Mam zaszczyt przedstawić poniŜej całokształt sprawy polskich audycji radiowych


w Kairze.
W marcu br. przebywałem jako uchodźca w Jerozolimie. Znalazłem się tam po zli-
kwidowaniu naszych placówek w Rumunii, gdzie od drugiej połowy września 1939 r. do
połowy października 1940 r. pracowałem jako djetariusz początkowo w Konsulacie R.P.
w Czerniowcach, a następnie w tymŜe Konsulacie przeniesionym do Suczawy.
W połowie marca otrzymałem w Jerozolimie listowną propozycję Ambasady Brytyj-
skiej w Kairze objęcia w stacji kairskiej audycji polskich (redagowanie i wygłaszanie)
z pensją 30 funtów miesięcznie. Dowiedziałem się później, Ŝe uwagę Ambasady na moją
osobę zwrócił p. Tadeusz Buynowski, b. konsul R.P. w Czerniowcach i Suczawie, obec-
nie podporucznik Armii Polskiej, przydzielony do Angielskiego Naczelnego Dowództwa
na Środkowym Wschodzie w Kairze. Anglicy zwrócili się do por. Buynowskiego z zapy-
taniem, czy moŜe zna kogoś, kto mógłby audycje takie prowadzić.
Otrzymawszy propozycję angielską zwróciłem się do M.S.Z. w Londynie, za pośred-
nictwem Konsulatu Gen. R.P. w Jerozolimie z prośbą o instrukcje, Pan Minister Zaleski
wyraził zgodę na objęcie przeze mnie wspomnianych audycji.
W ciągu paru tygodni oczekiwania w Jerozolimie na wizę egipską omówiłem szcze-
gółowo sprawę audycji z p. konsulem Kańskim, ze względu na wiadomości przeznaczone
dla Kraju i z czynnikami wojskowymi, ze względu na Ŝołnierzy, którzy mają audycji
słuchać.
Do Kairu przybyłem 2 maja, a następnego dnia odbyłem pierwszą rozmowę z wła-
ściwymi czynnikami Ambasady Brytyjskiej. Z rozmowy tej przypomnieć chcę następują-
ce punkty wysunięte ze strony angielskiej:
1) audycja będzie nadawana tylko na falach średnich, a więc słyszalność jej ograniczy się
do Europy południowo-wschodniej, Bliskiego i Środkowego Wschodu. Będzie więc ona
przeznaczona dla zamieszkałych tam Polaków, emigracji polskiej i oddziałów wojska
polskiego,

19
2) Anglia nie jest w wojnie z Sowietami, zatem unikać naleŜy ostrych wystąpień antyso-
wieckich,
3) Egipt jest krajem neutralnym, więc bardzo gwałtowne ataki przeciw Niemcom mogły-
by spowodować trudności ze strony czynników egipskich.
Odpowiedziałem na to:
1) Ŝe główna wartość audycji polegałaby dla nas na jej słyszalności w Polsce,
2) Ŝe audycja ewentualnie będzie w Polsce słuchana przede wszystkim na okupacji so-
wieckiej, bo rygory policyjne wysoce utrudniają na okupacji niemieckiej słuchanie audy-
cji pozaniemieckich, pomijanie więc spraw sowieckich byłoby wykluczone,
3) Ŝe o Niemczech gotów jestem mówić w tym tonie, w jakim piszą o nich wychodzące
w Egipcie dzienniki angielskie.
Po paru dniach Ambasada odpowiedziała mi, Ŝe zdecydowano w porozumieniu
z Londynem nadawać naszą audycję takŜe na krótkiej fali, wobec czego będzie ona sły-
szana takŜe w Polsce. Co do informacji o Sowietach i Niemcach oświadczono, Ŝe chodzi
tu raczej o formę audycji nie o treść. Treść audycji musi być w przekładzie angielskim
(moŜe być ewentualnie skrót) komunikowana cenzurze angielskiej.
4 maja udałem się do Dowództwa Brygady Polskiej pod Aleksandrią i omówiłem
szczegółowo sprawę audycji z p. Gen. Kopańskim, p. mjr. Młotkiem i p. mjr. Sikorskim.
Brygada wysunęła propozycję udziału w audycjach członków teatru Ŝołnierskiego (śpie-
wy, deklamacje, słuchowiska). O tej sprawie poniŜej.
W rozmowie z p. Chargé d’Affaires Poselstwa R.P. w Kairze ustaliliśmy dokładnie
zasady mojej współpracy z Poselstwem. Audycje są od początku pod kontrolą i pod opie-
ką Poselstwa.
15 maja odbyła się pierwsza audycja poprzedzona Hymnem Narodowym i przemó-
wieniami p. Chargé d’Affaires ZaŜulińskiego i p. Gen. Kopańskiego.
Pierwsze tygodnie poświęcone były ustaleniu ram audycji, wyjaśnieniu rozmiarów
udziału Brygady, zapewnieniu źródeł informacji etc., etc. Obecnie audycja, po miesiącu
pracy, przybrała juŜ formy stałe i moŜna o niej udzielić następujących informacji:
1) Informacje nadawane są codziennie, prócz sobót, od godz. 18.15 do 18.30 czasu egip-
skiego, co odpowiada godzinie 17.15 do 17.30 według londyńskiego czasu letniego, na
fali krótkiej 47.85 i falach średnich 222,6 i 267,4.
2) W sobotę o tej samej porze i na tych samych falach audycja teatru Ŝołnierskiego Pol-
skiej Brygady na Środkowym Wschodzie.
3) Ponadto w niedzielę od 17.45 do 18.15 (czas londyński od 16.45 do 17.15) na wyŜej
podanych falach średnich audycja teatru Ŝołnierskiego.
Do informacji korzystam z następujących źródeł:
1) Komunikaty Reutera i A.I.F. (agencja wolnej Francji) — dostarczane przez Ambasadę
Brytyjską.
2) Materiały dostarczane przez Ambasadę Brytyjską, wśród których materiały dotyczące
Polski opierają się przewaŜnie na informacjach Ministerstwa Informacji i Dokumentacji.
3) Materiały dostarczane przez Poselstwo R.P. w Kairze. (Depesze P.A.T., informacje
naszych ministerstw itp.)
4) Materiały dostarczane mi przez p. konsula Kańskiego. (Przesłuchania osób przybyłych
z Kraju i komunikat informacyjny „Polska pod okupacją sowiecką i niemiecką”. Zwłasz-
cza z komunikatu korzystam bardzo obficie. Sprawy te omówiłem dokładnie z p. konsu-
lem Kańskim, który ostatnio bawił w Kairze.
5) Materiały dostarczane przez Poselstwo czechosłowackie. P. Chargé d’Affaires ZaŜu-
liński zaproponował ten rodzaj współpracy tutejszemu chargé d’affaires Czechosłowacji,

20
p. B. Stacho-Szalatnay. P. Szalatnay, mój kolega z Tokio, zwrócił się w tej sprawie
z prośbą do mnie.
6) Obwieszczenia nadesłane przez Londyn (np. poszukiwanie syna Amb. Filipowicza).
7) Codzienna prasa kairska, która czasem uprzedza wiadomości Londynu. (Np. niektóre
informacje o podróŜy Gen. Sikorskiego do Kanady oraz wywiady z Gen. Sikorskim po
jego powrocie do Anglii.)
śadnych innych informacji nie podaję, a teksty pełnych audycji są u mnie stale do
dyspozycji Poselstwa.
Mam zaszczyt prosić Poselstwo, aby zechciało spowodować:
1) aby polskie czynniki w Londynie słuchały czasami kairskich audycji i udzieliły mi
instrukcji co do ewentualnych zmian etc.
2) aby uwzględniło w rozsyłce materiałów audycje kairskie,
3) aby zaopiniowało audycje teatru Ŝołnierskiego,
4) aby czasami w polskich audycjach z Londynu zapowiedziało audycje kairskie podając
czas i fale (czas takŜe według godzin środkowoeuropejskich),
5) aby Londyn w miarę moŜności zbadał i powiadomił Poselstwo, czy i jak audycje kair-
skie słyszane są w Polsce.
Mam zaszczyt dodać, Ŝe prowadząc te audycje za zgodą moich władz przełoŜonych,
pozostawiam oczywiście do ich dyspozycji zarówno treść tych audycji i moje w radio
kairskim stanowisko.
Adres dla korespondencji:
Egyptian State Broadcasting
Polish Section
Radio House, Cairo
Jan Fryling
______________________________
Maszynopis z odręcznym podpisem oraz datą. Oryginał w: Polish Institute and Sikorski Mu-
seum. Archives Ref. No. A.50/10.

3.
Kair dnia 17 czerwca 1941.
Do Pana Tadeusza ZaŜulińskiego
Chargé d’Affaires Poselstwa R.P. w Kairze.

Mam zaszczyt przedstawić następującą sprawę:


Znana jest Panu dokładnie sprawa występów teatru Ŝołnierskiego Polskiej Brygady
na Środkowym Wschodzie.
Przybywszy do Kairu jako organizator i kierownik polskich audycji w tutejszym
radio, omówiłem szczegółowo sprawę występów teatru Ŝołnierskiego z p. mjr. Młotkiem.
Początkowy postulat (6 występów tygodniowo) uznaliśmy we wspólnym porozumieniu za
nierealny i postanowiliśmy, tytułem próby, zacząć od czterech występów tygodniowo.
W praktyce jednak przekonałem się, Ŝe i to jest niemoŜliwe. W tym stanie rzeczy nie
mógłbym sprostać ciąŜącemu na mnie obowiązkowi nadawania przede wszystkim infor-
macji, których obfitość mogę tylko z większym trudem pomieścić, w oddanych do mej
dyspozycji 15 minutach dziennie. Podjąłem zatem usilne starania o uzyskanie dla teatru

21
Ŝołnierskiego dodatkowych audycji. (W Ambasadzie Brytyjskiej u pp. Catterell’a i Run-
ciman’a, w Radio Kairskim u pp. Fergusson’a i Stewart’a.) Wszystkie moje usiłowania
spełzły na niczym. Wówczas wystosowałem do p. mjr. Młotka 29 maja b.r. list, w którym
proponowałem odstąpienie teatrowi Ŝołnierskiemu całej mojej audycji sobotniej
(15 minut). Przy czym pozostawałoby dla teatru pół godziny w niedzielę. Było to maksi-
mum, jakie według mego sumienia mogłem zaofiarować. Na list ten nie otrzymałem Ŝad-
nej odpowiedzi.
Natomiast w audycji teatru Ŝołnierskiego z dnia 15 czerwca b.r. jeden z wykonawców
poddał krytyce nadawanie przez radio informacji („ciągle te komunikaty i komunikaty”)
oraz domagał się nadawania piosenek i muzyki.
Jestem przekonany, Ŝe ta krytyka decyzji naszych władz co do nadawania informacji,
została podjęta bez wiedzy tak powaŜnego i zrównowaŜonego człowieka jak p. mjr Mło-
tek. Jestem skłonny przypuszczać, Ŝe był to nieprzemyślany wybryk młodzieńców, opa-
nowanych chęcią popisu przed mikrofonem i gotów jestem być dla nich pełen wyrozu-
miałości.
Idzie mi o coś innego i w tym zakresie proszę Pana o pomoc jako opiekuna i kontro-
lera audycji polskich w radio Kairskim z ramienia władz R.P. JeŜeli niedzielne odezwanie
się jest tylko niezupełnie właściwym postępkiem młodych Ŝołnierzy, poświęcających swój
czas amatorskiej pracy aktorskiej, sprawa nie zasługuje na analizę poza zwróceniem
ewentualnie młodym ludziom uwagi, o ile ich przełoŜeni uznają to za potrzebne.
Gdyby jednak poza wspomnianą krytyką, kryła się opinia powaŜnych kół Brygady,
czego nie przypuszczam, musiałbym prosić o szczegółowe zbadanie sprawy i udzielenie
mi ścisłych instrukcji.
Jest moją tendencją, którą staram się realizować z najlepszą wolą, aby w ramach
audycji, za które jestem odpowiedzialny i których kierownictwo mi powierzono, wykonać
instrukcje moich zwierzchników i spełnić w miarę moŜności postulaty Brygady. Próbo-
wałem pogodzić te dwie rzeczy, ale mógłbym przypuszczać, Ŝe Brygada ze swego stanu
posiadania w ramach audycji nie jest zadowolona. Dlatego proszę o udzielenie mi do-
kładnych instrukcji. O ile pójdą one w kierunku ograniczenia informacji, a rozszerzenia
występów teatru Ŝołnierskiego, oczywiście zastosuję się do nich. Nie chciałbym jednak
naraŜać się osobiście ani na zarzut, Ŝe samowolnie uszczuplam informacje, ani Ŝe powo-
duję słuszne niezadowolenie Brygady. Staram się w miarę moich moŜności spełniać mój
skromny obowiązek, który nie jest ani łatwy ani lekki, zmuszony jednak jestem prosić
w obecnym momencie o wyraźne wskazówki.
Powstrzymuję się od wszelkiej oceny występów teatru Ŝołnierskiego, której sam Pan,
Panie Chargé d’Affaires, moŜe dokonać, słuchając ich przez mikrofon. Nie podaję rów-
nieŜ luźnych, skierowanych do mnie opinii, zarówno o informacjach jak i o występach
teatru Ŝołnierskiego. Jedno i drugie mogę uczynić na ewentualne wyraźne Ŝądanie
p. Chargé d’Affaires.
Jan Fryling
____________________________
Maszynopis z odręcznym podpisem. Oryginał w: Polish Institute and Sikorski Museum. Ar-
chives Ref. No. A.50/10.

22
4.
Kair dnia 17 czerwca 1941.

Mam zaszczyt podać do wiadomości Pana Generała z prośbą o ile to moŜliwe, za-
chowanie tylko 1/2 godziny w niedzielę dla występów teatru Ŝołnierskiego. Nadmieniając,
Ŝe audycje Kairskie obliczone są równieŜ na Palestynę, Turcję i przede wszystkim Polskę.
ZaŜuliński
Do Pana Generała Stanisława Kopańskiego
______________________________
Maszynopis. Oryginał w: Polish Institute and Sikorski Museum. Archives Ref. No. A.50/10.

5.
165/II/4.
Do Pana Generała Stanisława Kopańskiego
Dowódcy Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w Egipcie.

Mam zaszczyt poinformować Pana Generała, Ŝe dzięki podejmowanym od 2-ch mie-


sięcy, na terenie tutejszej Ambasady Brytyjskiej i w Dyrekcji Radia w Kairze, usilnym
staraniom Pana Dr. Jana Frylinga, przyznano drugą audycję, przeznaczoną dla Polskiej
Brygady na Środkowym Wschodzie. Począwszy od 17 lipca audycja ta będzie nadawana
z Aleksandrii od godziny 17.45 do 18.15, w kaŜdy czwartek na tych samych falach śred-
nich co audycja niedzielna. Audycja niedzielna pozostaje bez zmiany tak, Ŝe Brygada
dysponuje obecnie dwoma audycjami popołudniowymi w czwartek i niedzielę.
Tadeusz ZaŜuliński
Chargé d’Affaires R.P.
______________________________
Maszynopis z odręcznym podpisem. Oryginał w: Polish Institute and Sikorski Museum. Ar-
chives Ref. No. A.50/10.

6.
Tajne
29.10.[1941]
Stan faktyczny
1.) Dowiedziałem się ściśle poufnie, Ŝe tutejsze dowództwo W.P. wystosowało pismo
do tutejszej Ambasady Brytyjskiej z prośbą, aby wobec mego zamierzonego wyjazdu
z Kairu Ambasada informacyjną audycję radiową odstąpiła do dyspozycji Dowództwa
W.P. Jako kandydata wysunięto p. Hemara.
P. Catterell był z tego postawienia sprawy niezadowolony i oświadczył, Ŝe o moim
wyjeździe nic mu nie wiadomo. W zasadzie jednak miał się zgodzić na odstąpienie audy-
cji, w razie mojego wyjazdu, dowództwu W.P.

23
Postawiło mnie to w przykrym połoŜeniu wobec Anglików, którzy o moim wyjeździe
dowiedzieli się nie ode mnie.
2.) Umowa między Panem Posłem a p. mjr. Michniewiczem nie została dotrzymana.
Treść tej umowy znam od Pana Posła i według jej treści dowództwo W.P. przed poczy-
nieniem dalszych kroków miało odbyć drugą rozmowę z Panem Posłem.
Wydaje mi się, Ŝe Pan Poseł moŜe obrać jedną z dwóch dróg:
1. Albo czekać na wysunięcie kandydatury mego następcy przez p. Korsaka i wtedy
w rozmowie z p. Catterellem kandydaturę tę przeprowadzić.
2. Albo w rozmowie z p. gen. Zamorskim uŜyć następujących argumentów:
a) audycja jest powierzona Panu Posłowi przez M.S.Z. i M.S.Wewn.
b) chodzi o zatrudnienie pozostającego bez pracy urzędnika.
c) argument osobisty dla gen. Zamorskiego. Gen. Z. Ŝyczliwie się do mnie odnosi
i pewnie chciałby mi pomóc. Wyjazd mój umoŜliwi mi powrót do słuŜby. O ile Do-
wództwo W.P. będzie obstawać przy swym Ŝądaniu, nie będę mógł z Kairu wyjechać.
Do wiadomości Pana Posła: Panowie Korsak i Kański, chcąc mi dopomóc, postano-
wili zatrudnić mnie bez uprzedniego zawiadomienia Londynu, gdzie mogłyby powstać
trudności. O mej pracy mają zawiadomić Londyn dopiero, kiedy wejdę w pracę. To samo
ma uczynić amb. Raczyński. Wysunięcie sprawy na forum Londynu moŜe mieć ten sku-
tek, Ŝe otrzymam polecenie pozostania w Kairze. Lekarz wyraźnie powiedział mi, Ŝe
przebywać tu nie powinienem. Wówczas znalazłbym się tej sytuacji, Ŝe zamiast do pracy,
pojechałbym do Palestyny lub Rodezji jako uchodźca.
Trzy sprawy.
1) W piśmie Ambasady angaŜującym mnie, powiedziano, Ŝe mają to być audycje dla
polskiej Brygady na Środkowym Wschodzie.
2) W najbliŜszych dniach audycje jugosłowiańskie i greckie przechodzą w kierunek
wojskowych angielskich, którzy sami dobiorą speakerów.
Inicjatorem całej akcji dowództwa W.P. jest p. mjr Kijewski.
N.b. Jak Panu posłowi wiadomo Brygada od pierwszej chwili starała się o uzyskanie
maksymalnej części audycji. Dzięki moim usilnym staraniom uzyskali 10 minut dziennie,
wskutek czego mieli desinteresować się kwadransem informacji. Obecnie chcą otrzymać
i ten kwadrans.
[Jan Fryling]
______________________________
Rękopis Jana Frylinga bez podpisu.

7.
Gdańsk, dnia 23 lutego 2000 r.
Zygmunt OdrowąŜ-Zawadzki
płk dypl. w st. spocz.
Szanowny Pan Jarosław Jędrzejczak

Szanowny Panie!
Bardzo się ucieszyłem listem Pana z dnia 10 bm. i zainteresowaniami dotyczącymi
pośrednio Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, bowiem 2 kwietnia 1940 r. po-

24
wołana została rozkazem gen. Sikorskiego, w ParyŜu, czyli w tym roku przypada 60.
rocznica jej powstania.
Byłem oficerem sztabu tej Brygady od 4 kwietnia 1940 r. do końca jej istnienia czyli do
3 maja 1942 r., kiedy to została przeorganizowana w 3. Dywizję Strzelców Karpackich.
Byłem jednym z najbliŜszych współpracowników gen. Kopańskiego, a dziś jestem jedynym
Ŝyjącym oficerem ścisłego sztabu SBSK. W SBSK byłem kapitanem dypl. Dziś Ŝyje jeszcze
w Anglii szef słuŜby zdrowia SBSK mjr/płk dr Michał Breza. W zakresie moich obowiąz-
ków i zainteresowania były wszystkie sprawy wojny i walki, natomiast sprawy radia pol-
skiego (audycji) Kair były na pewno w zakresie działania mjr./płk. Mieczysława Młotka
(sprawy kultury i propagandy) oraz dowódcy łączności majora/płk. Henryka Niedziałkow-
skiego. Niestety obydwaj dawno juŜ nie Ŝyją. Generał Kopański starał się, aby sprawy doty-
czące wojska i ludności polskiej na Środkowym Wschodzie zostały przekazane specjalnemu
dowództwu WP na Środkowym Wschodzie. Takie dowództwo zostało zorganizowane
w końcu 1941 r. lub wcześniej. Dowódcą został generał dr. Józef Zając, z siedzibą w Kairze.
To właśnie jego sztab musiał prowadzić sprawy radia polskiego w Kairze. Gen. Kopański,
SBSK i ja teŜ, mogliśmy juŜ myśleć tylko o działaniach wojennych. Samodzielna Brygada
Strzelców Karpackich zapisała piękną kartę chwały oręŜa polskiego, jako jedyna polska
jednostka wojsk lądowych, która walczyła w okresie upadku Francji w 1940 r. do bitwy pod
Lenino w 1943 r. Broniła Tobruku przez cztery miesiące i złamała front włoski w bitwie pod
Ghazalą 15 i 16 grudnia 1941 r.
Na pewno słuchałem polskich audycji radia Kair, ale dziś juŜ szczegółów nie pamiętam.
Wiek 88 lat. Pamiętam natomiast doskonale szczególnie bitwy i działania wojenne SBSK.
Natomiast w sprawie polskich audycji radia Kair moŜe wiedzieć p. Eryk Nanke w SBSK
oficer łączności w dowództwie mjr. Niedziałkowskiego podpor./por. NaleŜy on (tak jak i ja) do
Związku b. śołnierzy SBSK „Tobrukczycy”. Zdaje mi się, Ŝe mieszka w Bielsku-Białej. Pro-
ponuję, aby Pan zwrócił się z prośbą o podanie adresu p. Nanke do prezesa Związku w Polsce:
mgr Herod Mieczysław, Skrytka Pocztowa 66, 30-969 Kraków 28.
Proszę powołać się na mnie. Gdy Pan uzyska adres proszę napisać do p. Nanke i pos-
łać mu te same dane co mnie. Być moŜe będzie on mógł podać Panu coś więcej niŜ ja.
śyczę pomyślnego załatwienia sprawy i łączę pozdrowienia
Zygmunt OdrowąŜ-Zawadzki
______________________________
Maszynopis z odręcznym podpisem.

8.
Kraków, 29.02.2000 r.
Szanowny Panie!
Dziękuję za dwa listy. Przepraszam za opóźnioną odpowiedź. Przeczytałem
b. ciekawy artykuł o Radio Kair, który przypomniał mi o tym co kiedyś słuchałem i czy-
tałem w „Ku Wolnej Polsce”.
śołnierzem SBSK byłem od 15 maja 1940 r. W czasie słuŜby w Brygadzie wiedzia-
łem, Ŝe w Radiu Jerozolima występuje chór Ŝołnierski Brygady śpiewając polskie pieśni.
W tym samym dywizjonie artylerii lekkiej było trzech kolegów, którzy byli członkami
tego chóru. Jeden z nich kpr. Romek Turczynowicz był z-cą dyrygenta Jarosława Sande-
lewskiego. Dwaj dalsi to podchorąŜy Tadeusz Kawa i Jurek Kruszelnicki. Romek i Jurek

25
prawdopodobnie nie Ŝyją. Tadek Kawa mieszka w Anglii ale jest cięŜko chory i od dwóch
lat nie odpowiada na przesyłane Ŝyczenia świąteczne.
Radia Kair miałem moŜność czasem słuchać dopiero od września 1941 r. w czasie
obrony Tobruku. Na centrali telefonicznej pułku artylerii lekkiej były wojskowe radiosta-
cje prawie niewykorzystywane do pracy w łączności. Łączność pomiędzy pułkiem a ba-
teriami była liniami telefonicznymi.
Radio Kair nadawało komunikaty z walk na morzu, lotnictwa RAF-u z walk na fron-
cie wschodnim niemiecko-rosyjskim. Czasem był program naszej Czołówki Teatralnej.
Wiadomości radiowe prawie w całości były w wydawanym na powielaczu komunika-
cie „Głos Tobruku”. Ten komunikat był rozprowadzany po oddziałach Brygady
w oblęŜonym Tobruku.
Po powrocie z Pustyni Libijskiej do Egiptu m. El Amiryja k. Aleksandrii zostałem
wyznaczony a raczej skierowany do szkoły podchorąŜych artylerii lekkiej od 1 kwietnia
do 31 sierpnia 1942 r. Radia Ŝadnego nie słuchałem zajęty nauką i ćwiczeniami, jedynie
czytałem czasopisma i gazety. Podobnie w okresie irackim od listopada 1942 do sierpnia
1943 szkolenie Ŝołnierzy i ćwiczenia wojskowe aŜ do lądowania w grudniu 1943 w porcie
Taranto w Italii.
To tyle co wiem a moŜe interesować Pana.
Łączę pozdrowienia
[Mieczysław Herod]
______________________________
Rękopis bez podpisu. W lewym górnym rogu pieczątka z nazwiskiem i adresem nadawcy.

9.
Cieszyn, dnia 9.03.2000 r.
Szanowny Panie Jędrzejczak,
Uprzejmie dziękuję za list w sprawie „Mówi Kair”. Pokładane we mnie nadzieje
niestety nie mogę spełnić w sensie podania szczegółów z odbioru Radio Aleksandria lub
Kairo.
Okres pod koniec maja 1941 r. kiedy Dikhelia była naszym m.p. miejscem postoju,
odbiorniki radiowe były naszymi stałymi towarzyszami, toteŜ na przykład „Chór Oficer-
ski” i występy Teatru śołnierskiego SBSK były słuchane na salach Ŝołnierskich. Tu jed-
nak kończy się nasz nasłuch i po opuszczeniu Dikheili koczownicze nasze Ŝycie zmuszało
nas do korzystania z odbiorników radiowych wyłącznie w celach wojskowych. Posiadany
sprzęt radiowy wojskowy miał ograniczony zakres odbioru fal. Brak konwencjonalnej
sieci elektrycznej w pustyni zmuszał do zrezygnowania z dobrodziejstw Komunikacji
Radiowej aŜ do czasu powrotu do Egiptu a później Palestyny.
Nie ulega wątpliwości, Ŝe w Dowództwie SBSK mjr Młotek trzymał rękę na pulsie
i informował dowódcę Brygady Gen. S. Kopańskiego wraz ze Sztabem o działalności
Radio Aleksandria i Kairo. Pocztą pantoflową informacje przez te stacje nadawane
w języku polskim docierały do ogółu Ŝołnierzy jednak do bezpośredniego odbioru tych
stacji Ŝołnierz SBSK nie miał dostępu.
A Ŝe niektóre audycje docierały do Ŝołnierzy, tego dowodem były komentarze doty-
czące „Chóru Oficerskiego” i pieśni dwuznacznych naszych artystek.

26
Reasumując moje uwagi, audycje Aleksandryjskie, Kairu i inne w języku polskim
miały swoją bezpośrednią wartość narodową dla Polaków zamieszkałych w zasięgu wy-
mienionych Radiostacji, korzystających ze stałego dostępu do „źródeł zasilania”.
Stąd teŜ konieczność wydawania gazetek Ŝołnierskich jak np. „Ku Wolnej Polsce”,
których redakcje miały dostęp do wiadomości nas interesujących.
Jak z Pańskiego opracowania wynika jest i był Pan w ścisłym kontakcie z organizato-
rami programów Radio Aleksandria i Kairo i Zespołu Teatralnego SBSK oraz Chóru
Oficerskiego Legii Oficerskiej i moŜliwości otrzymania dodatkowych informacji ze źró-
deł wojskowych na tematy Pana interesujące są skromne.
Trudno się spodziewać szczegółów odbioru radiowego przez Oddziały Wojskowe
z tamtych czasów. Najwięcej informacji moŜna by było się spodziewać ze strony osób
cywilnych, Polaków mieszkańców Państw w zasięgu odpowiednich stacji nadawczych.
Gratuluję Panu za wydobycie tylu szczegółów i informacji z dawnych lat, Ŝycząc
dalszej owocnej pracy, w wysiłku zabezpieczenia wspomnień dla przyszłych generacji
naszej tak niedawnej przeszłości.
Z wysokim powaŜaniem
Eryk R. Nanke
______________________________
Maszynopis z odręcznym podpisem.

10.
Szanowny Panie,
[...] Dra Jana Frylinga (b. dyr. Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku) znałem
z Wolnej Europy, ale i on nie był jej stałym pracownikiem. Pisał dość regularnie ale „na
zamówienie”, głównie recenzje teatralne („American Stage”) i omawiał co ciekawsze
ksiąŜki, m.in. na temat stosunków chińsko-radzieckich, które pilnie śledził. Prowadził teŜ
„Dyskusje o kulturze i sztuce”, w których brali m.in. udział: Józef Wittlin, Kazimierz
Wierzyński, Aleksander Janta, Ewa Mieroszewska, KrzyŜanowski, Wszelaki i kilku in-
nych wybitnych współpracowników Wolnej Europy. (Przesyłam Panu kopie unikalnego
listu dra Frylinga w sprawach programowych z roku [19]63.)
Na temat Radia Kair nigdy z nim jednak nie rozmawiałem. Jest to ciekawostka,
o której — sądzę — wiedzą nieliczni radiowcy. W londyńskim Instytucie Sikorskiego
powinni mieć jednak o Radio powaŜną dokumentację. [...]
Z powaŜaniem
Marek Walicki
______________________________
Maszynopis.

27
11.
Nowy Jork, 21 VI 1963
Drogi Panie Doktorze,
Myślałem dziś o tym, jak dziwne bywają w Ŝyciu zbiegi okoliczności.
Kiedy w roku 1920 w Warszawie, na ulicy KsiąŜęcej 11, młody ksiądz wprowadzał
mnie nieraz do swego przełoŜonego, czy mogłem przypuszczać, Ŝe to Paweł VI towarzy-
szy mi do Piusa XI? (Były to sprawy konkordatu.)
Muszę znów nudzić Pana sprawami „dyskusji o kulturze i sztuce”.
I. Dyskusja 23 lipca (Monachium nagrywa 5 sierpnia) będzie w ksiąŜce Czapskiej.
Uczestnicy (ewentualni): Janta, KrzyŜanowski, Wszelaki. Sprawa zdobycia egzemplarzy
jest nadzwyczaj pilna. Czy biblioteka zabrała się do tego?
II. Następna dyskusja wyznaczona jest w programie na 20 sierpnia (Monachium na-
grywa 2 września). Urządzenie jej w sierpniu jest niemoŜliwe z powodu niemoŜności
zebrania kompletu. Istnieją więc następujące moŜliwości:
a) albo ją skasować, czego wolałbym uniknąć;
b) albo nagrać ją 5 września (ze względu na Wittlina) i zaproponować Monachium, aby
nagrało w jakimś innym terminie — na co się prawdopodobnie nie zgodzi;
c) albo najłatwiejsze wyjście tzn. nagrać tę dyskusję we wtorek 30 lipca (uzyskawszy czas
od produkcji) i posłać ją Monachium do nadania 2 września. Temat: Baldwin. Uczestnicy
(ewentualni): Janta, p. Mieroszewska i Wszelaki.
W przyjęciu ewentualności c) Wittlin straci dwie dyskusje, ale nie widzę innego
wyjścia z sytuacji.
Bardzo proszę o rychłą decyzję na „gorącym drucie” TR-3-4240.
25 we wtorek spędzę cały dzień w Stratfordzie.
Łączę serdeczny uścisk dłoni.
Jan Fryling
______________________________
Rękopis.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

EDYTORSKIE PROBLEMY
Z PORNOGRAFIĄ

Łukasz GARBAL (Lublin)

1. 1. INFORMACJA WSTĘPNA
Twórczość Witolda Gombrowicza budzi coraz większe zainteresowanie takŜe ze
strony ludzi nie związanych z filologią na co dzień. Swoje odczytania dzieła Gombrowi-
cza opierają oni na tekście, którego autentyczność z kilku powodów budzi znaczne wąt-
pliwości — zaś, jak dowodził Lotman, interpretacja zaleŜy od konkretnych rozwiązań
edytorskich.
Zła edycja jest przyczyną błędnych interpretacji. Za Ŝycia Gombrowicza ukazało się
tylko jedno wydanie Pornografii w języku polskim, wydanie nie w pełni kontrolowane
przez autora. Następne wydania polskie opierały się na pierwodruku, modernizując —
częściowo — ortografię i interpunkcję, i najprawdopodobniej nie oddając tekstu zgodne-
go z wolą autorską.
Pomimo zatem licznych polskich wydań powieści, Pornografia pozostaje problemem
dla edytora.

1. 1. 1. Uwaga porządkowa
Cytaty z Pornografii podaję — o ile nie zaznaczam inaczej — za własną propozycją
wydania, czcionką Arial bez podawania lokalizacji.

1. 2. HISTORIA TEKSTU
Pierwsza redakcja tekstu powstała w Argentynie pomiędzy majem 1955 (odejście
z banku, czas na pracę literacką) a sierpniem 1958 — ale najprawdopodobniej nie powsta-
wała przed 8 października 1957, kiedy to pisarz przybywa pierwszy raz na kurację do Tan-
dilu — zaś druga, będąca ostateczną, między lutym a połową maja 1960 roku, kiedy po-
wieść została oddana do druku (wydrukowana zostaje na początku czerwca).
Gombrowicz pisał na kartach formatu maszynowego odręcznie, przepisując po kilka
razy, przewaŜnie bez skreśleń; ostateczną wersją przygotowania przez niego tekstu do
druku było przepisanie na maszynie.

29
Rękopisy Pornografii najprawdopodobniej nie istnieją — autor nie przechowywał
zwykle manuskryptów po zakończonej pracy nad tekstem, którego ostateczna wersja
oddana była w maszynopisie.
Zachowały się dwie kopie maszynopisu — obydwie z tej samej matrycy (o czym
świadczą identyczne literówki i układ typograficzny stron), które nazywam dalej, zgodnie
z chronologiczną kolejnością przysyłania ich przez autora do wydawcy, odpowiednio —
mp1 i mp2. Mp1 znajduje się obecnie w Muzeum Literatury im. A. Mickiewicza
w Warszawie (nr inw. 1521), zaś mp2 jest w archiwum Instytutu Literackiego w Ma-
isons-Laffitte (papiery Gombrowicza, teczka nr 15).
Obydwie kopie sporządzone na papierze o formacie A4, o słabej gramaturze, obecnie
poŜółkłym, niektóre karty zginane w połowie wzdłuŜ poziomu, tusz czarny, czcionka
w stylu roman, kilkanaście kart jest bez polskich znaków diakrytycznych (w mp2 dopisy-
wanych na ogół czarnym atramentem).
Interpunkcja w mp1 poprawiana zaledwie w kilku miejscach bladoniebieskim (wy-
blakłym niebieskim?) atramentem, którym teŜ ręką Gombrowicza wprowadzono kilka
poprawek — w mp2 wielka liczba poprawek interpunkcji (zazwyczaj dopisywanie prze-
cinków w określonych pozycjach), przewaŜnie czarnym atramentem. Czarnym atramen-
tem, nieautorskim charakterem pisma, została teŜ wprowadzona pewna ilość zmian okre-
ślonych słów — na ogół zmiany te zachowane są w pierwodruku.
Mimo niechęci Jerzego Giedroycia do propozycji Gombrowicza dotyczących druku
powieści, autor wysyła jedną z kopii (mp1) do Maisons-Laffitte, najprawdopodobniej
przed lutym 1959. Wcześniej którąś z kopii maszynopisu czyta Konstanty Jeleński, który
proponuje Gombrowiczowi po lekturze całości pewne zmiany tekstu, wprowadzone
w mp2 ręką Gombrowicza (przede wszystkim — przeredagowanie Informacji oraz kilka
skreśleń w rozdziale dziewiątym w „scenie na wyspie”)1. Przypuszczalnie autor zamierzał
te same poprawki wprowadzić w przyszłej korekcie.
Pod koniec 1959 roku autor pertraktuje w sprawie wydania Pornografii w języku
francuskim, a poniewaŜ mp1 jest przetrzymywany w Maisons-Laffitte, prosi Giedroycia
w styczniu 1960 o wypoŜyczenie go na kilka tygodni tłumaczce, Annie Posner. Wczesną
wiosną 1960 Giedroyc decyduje się wydać powieść, nie jest jednak w stanie odnaleźć
tłumaczki, w poszukiwaniu której zarówno on, jak sam autor, mobilizują wielu znajo-
mych w ParyŜu, w którym tłumaczka przebywała, oraz w Polsce, dokąd — okazało się —
wkrótce przybyła. Wydawca podejrzewał autora o złą wolę i spisek, Gombrowicz obawiał
się wykradzenia kopii, obaj po pewnym czasie podejrzewali spisek SłuŜby Bezpieczeń-
stwa zmontowany w celu uniemoŜliwienia druku powieści w Instytucie Literackim. Gie-
droyc nalega na Gombrowicza, aby przysłał mu inną kopię maszynopisu — początkowo
autor odmawia, tłumacząc, Ŝe nie ma przy sobie Ŝadnej kopii (w tym czasie ponownie
przebywał w Tandilu), później zaś, kiedy okazało się, Ŝe Posner wyjechała do Polski,
odnalazł jedną z kopii, jak pisał do Giedroycia — ostatnią. Gombrowicz obawia się jed-
nak zaginięcia maszynopisu — z Maisons-Laffitte otrzymuje list ze słowami „nie ma
prawa zaginąć” i naglący do pośpiechu, jeŜeli powieść ma się szybko ukazać. Autor wy-
syła kopię (mp2) w jednym liście, lotniczym i poleconym, i z ulgą kwituje potwierdzenie
jej otrzymania przez Giedroycia, prosząc o szczególną troskę i ostroŜność, „aby nie da-
wać za duŜo drukarzowi naraz” — i dalej tropi Posner w kraju, prosząc o pomoc Sandau-

1
Por. list Gombrowicza do Jeleńskiego, datowany „16.IV.60”, kserokopia w posiadaniu Wy-
dawnictwa Literackiego, (oryginał obecnie w kolekcji Witold Gombrowicz’s Papers, Beinecke
Library, Yale University, New Haven, Connecticut, USA, sygn. [całej kolekcji:] Uncat. Ms. Vault
816, dalej: Beinecke). Szczegóły dotyczące zmian notuję w komentarzu do przygotowanej edycji.

30
era, Iwaszkiewicza i — zdaje się — znaczną większość swoich ówczesnych korespon-
dentów krajowych. Pornografia jest na maszynach drukarskich w maju 1960, kiedy osta-
tecznie odnajduje się była tłumaczka — rezygnując z pracy. Mp1 na krótko wraca do
Maisons-Laffitte, nie stanowi juŜ jednak podstawy do druku, na co wyrzeka w pewnym
momencie sam Gombrowicz — „brakujące strony trzeba było uzupełnić z maszynopisu
[...] (ten odzyskany od Posnerówny)”. JuŜ w czerwcu na prośbę Gombrowicza Giedroyc
mp1 przekazuje nowemu tłumaczowi powieści na francuski, Jerzemu Lisowskiemu.
Wydanie pierwodruku opóźnia się, powieść ukazuje się w czerwcu 1960 w serii „Bi-
blioteki «Kultury»” — format B5, szara brulionowa okładka, kartki rozcinane ręcznie,
papier cięŜki, całość zszywana. „[...] jakaś cieniutka” skomentował Gombrowicz, dodając
wcześniej „błędów prawie nie ma”2.
Kolejną edycją Pornografii było wydanie francuskie, planowane na połowę roku 1960,
które z powodu kłopotów z tłumaczeniem powieści — historią Anny Posner i ponad rocz-
nym opóźnieniem Jerzego Lisowskiego ukazuje się dopiero w roku 1962. „Ten nieszczęsny
Lisowski wreszcie kończy przekładać Porno[grafię]”3 pisał autor, który osobiście chciał
doglądać wydania — język francuski znał z domu i wydanie francuskie było przez niego
kontrolowane w bardzo duŜym stopniu, wprowadzał w korekcie poprawki4.
Następne edycje powieści prowadzone są poza autorską kontrolą — jedynym, powta-
rzającym się zaleceniem dla tłumaczy była prośba autora o zachowanie rytmu. Gombro-
wicz nie mógł sprawdzić poprawności przekładów na włoski (1962), niemiecki (1963),
holenderski (1964), angielski (1966), norweski (1966), szwedzki (1967), japoński (1967),
fiński (1969) — które, z wyjątkiem japońskiego, powstały na podstawie wydania francu-
skiego, co Gombrowicz zalecał („[...] je prefere le version française”)5 — poniewaŜ nie
znał tych języków lub znał je słabo (niemiecki, angielski).
Gombrowicz mógłby kontrolować wydanie hiszpańskie powieści (1968) w stopniu
podobnym albo większym od francuskiego (pisarz uŜywał hiszpańskiego, w Argentynie
wiele pisał w tym języku). Edycja ta jednak zajmowała Gombrowicza jedynie handlowo
— w tym czasie był juŜ powaŜnie chory, a sam przekład opierał się na pierwszym wyda-
niu francuskim oraz włoskim.
We Włoszech, Niemczech i Szwecji za zgodą autora zmieniono tytuł powieści —
z Pornografii na Uwiedzenie — wydawca włoski motywował zmianę względami cenzury

2
[Wykorzystane cytaty z:] Korespondencja Gombrowicza z Giedroyciem, kserokopie w posiadaniu
Wydawnictwa Literackiego (oryginały w archiwum Instytutu Literackiego, Maisons-Laffitte, Francja).
3
List Gombrowicza do krytyka i tłumacza na serbochorwacki, Zdravko Malicia, datowany
„17.07.62”, kserokopia w posiadaniu Wydawnictwa Literackiego (oryginał w Beinecke).
4
List Gombrowicza do angielskiego tłumacza, Alastaira Hamiltona, datowany „21.09.65”,
kserokopia w posiadaniu Wydawnictwa Literackiego (oryginał w Beinecke): „certains diferences
poroviennent de cela que la traduction française a été corrigée par moi”. [Ortografia oryginalna.]
Dodatkowo korespondencja Gombrowicza z Lisowskim, kserokopie w posiadaniu Wydaw-
nictwa Literackiego (oryginał w Beinecke).
Wydawnictwo Julliard zawiesiło działalność po śmierci właściciela, następnie wykupione
przez Denoel. Według uzyskanych przeze mnie informacji, w archiwum wydawnictwa Denoel nie
ma korekt z okresu istnienia samodzielnego wydawnictwa Julliard.
5
List do Alastaira Hamiltona, tłumacza angielskiego, datowany na 21.12.65, kserokopia w po-
siadaniu Wydawnictwa Literackiego (oryginał w Beinecke).

31
obyczajowej6 (późniejsze wydania włoskie i najnowsze niemieckie wróciły do tytułu
oryginalnego), a szwedzki — ususem językowym7.
Za Ŝycia Gombrowicza nie doszło do drugiego polskiego wydania powieści — ukazało
się ono dopiero w 1970 roku w ramach pośmiertnie wydanych Dzieł zebranych8. Wydanie to
jest w zasadzie (z wyjątkiem dodatkowych modernizacji w zakresie ortografii i interpunkcji
oraz nieco większej czcionki) przedrukiem pierwszego wydania. Giedroyc nie uwzględnił
uwag Jeleńskiego, najlepiej wprowadzonego przez Gombrowicza w swoje sprawy wydawni-
cze, dotyczących całości wydania Dzieł zebranych. W intencji Jeleńskiego miała to być
„klasyczna edycja (z notatkami, z indeksem nazwisk i zagadnień [...]”9, którą chciał powie-
rzyć „specjaliście” — początkowo pierwszemu doktorowi gombrowiczologii, Chorwatowi
Zdravko Maliciowi, później zaś Oldze Scherer (jego argumentem było m.in., Ŝe jest ona
„naukowo wyspecjalizowana w edycji”10) i, mimo wszystkich swoich zasług dla Gombrowi-
cza, nie chciał samemu podjąć się redakcji Dzieł, tłumacząc wydawcy [sic!], Ŝe „wymaga to
fachowego przygotowania, którego nie posiadam (jest to specjalność w sensie o wiele węŜ-
szym niŜ, powiedzmy, krytyka literacka, w której «amator» moŜe być lepszy od «specjali-
sty»)”11, a w końcu domagając się klasycznego wydania krytycznego „w wydaniu takim,
jakiego bym sobie Ŝyczył, powinny być zaznaczone te zmiany (tekstem powinien być tekst
definitywny, «druga wersja» — ale w odnośnikach na końcu tomu trzeba zaznaczyć, jakie są
zmiany i jaka była wersja pierwotna)”12.
Jerzy Giedroyc planował zaś po prostu przedruk tekstów z pierwszych wydań, opatrzo-
ny wstępem w formie eseju o twórczości Gombrowicza — wstęp taki chciał uzyskać od
Jeleńskiego13. Początkowo myślał teŜ o wydaniu Pornografii w jednym woluminie
z Kosmosem — w podobny sposób wyglądało pierwsze wydanie Trans-Atlantyku (w jednym
tomie ze Ślubem) — co było niewątpliwie motywowane względami ekonomicznymi. Pomysł
takiego wydania Pornografii Giedroyc zarzucił pod wpływem zgodnego sprzeciwu Kon-
stantego Jeleńskiego i Ŝony pisarza, mającej prawa autorskie Rity Gombrowicz14.
Tym niemniej drugie polskie wydanie w edycji Dzieł zebranych (tzw. Dzieła „pary-
skie”) było w zasadzie przedrukiem tekstu z pierwodruku, wprowadzającym dodatkowe
modernizacje w zakresie interpunkcji.
Kolejne polskie edycje w latach osiemdziesiątych w większości stanowiły przedruk
z Dzieł zebranych, przewaŜnie były to wydania w „drugim obiegu”15.
6
Por.: korespondencja wydawnictwa Bompiani z Gombrowiczem (oryginał w Beinecke), kse-
rokopie w posiadaniu Wydawnictwa Literackiego.
7
List Georga Svenssona do Gombrowicza, datowany „Stockholm, le 24 janvier 1967” (orygi-
nał w Beinecke). Kserokopia dzięki uprzejmości kustosza kolekcji, Vincenta Giroud.
8
W. Gombrowicz, Dzieła zebrane, t. 3: Pornografia. ParyŜ 1970. [Seria „Biblioteka «Kultu-
ry»” t. 189.]
9
J. Giedroyc [sic!], K. A. Jeleński, Listy 1950–1987, wybrał, oprac. i wstępem opatrzył
W. Karpiński. Warszawa 1995, [seria: „Archiwum «Kultury»” nr 3.], [dalej: Archiwum3] s. 385.
10
Por.: Archiwum3 s. 385, 386.
11
Por.: Archiwum3 s. 387.
12
Por.: Archiwum3 s. 387.
13
Por.: Archiwum3 s. 381. [Był to pierwszy list wysłany po śmierci Gombrowicza przez Gie-
droycia do Jeleńskiego].
14
Por.: Archiwum3 s. 388.
15
Wydań Pornografii w „drugim obiegu” było wiele i zapewne nie udało się jeszcze dotrzeć
do wszystkich.
Dziękuję p. Czachowskiej z Pracowni Dokumentacji Bibliograficznej Instytutu Badań Literac-
kich PAN za skonfrontowanie zgromadzonych przez mnie danych bibliograficznych z materiałami
IBL.

32
Edycją mającą ambicje naukowe było pierwsze krajowe wydanie Pornografii w ra-
mach Dzieł wydawanych od 1986 roku przez Wydawnictwo Literackie (tzw. Dzieła „kra-
kowskie”) dokonane pod redakcją Jana Błońskiego16. Wydanie to jest obecnie najpow-
szechniejszym „źródłem” tekstu.
Nota wydawcy podaje jednak błędne informacje edytorskie (datą ukończenia powie-
ści nie był, jak podawał w Dzienniku sam Gombrowicz, 4 lutego 1958, poniewaŜ praco-
wał nad Pornografią jeszcze w listopadzie 195917, zaś sam tytuł powieści wybrał osta-
tecznie dopiero w kwietniu 1960)18. Nota jest faktycznie notą interpretacyjną, narzucającą
pewien sposób lektury (m.in. uŜywając na określenie obecnych w powieści Niemców
pejoratywnego epitetu „hitlerowcy” — nieobecnego w tekście).
„Za podstawę [...] edycji przyjęto pierwsze wydanie Pornografii, jako jedyne za
Ŝycia autora, pozostawiając bez zmian intonacyjną — odbiegającą od obowiązujących
norm — interpunkcję autorską”19 — pisał wydawca.
Tym niemniej trzeba zaznaczyć, Ŝe edycja w stosunku do przyjętej podstawy nie wyka-
zuje się wiernością w zakresie oddania interpunkcji. ZauwaŜyć teŜ naleŜy, Ŝe przyjęta pod-
stawa — za którą uznano pierwodruk — z powodu wprowadzonych przez wydawcę popra-
wek, najprawdopodobniej nie skontrolowanych przez autora, nie moŜe być uznana za tekst
autorski, a charakter wprowadzonych przez wydawcę zmian uniemoŜliwia praktyczne zasto-
sowanie drugiej przyjętej przez edytora zasady, tj. oddania w tekście autorskiej interpunkcji,
poniewaŜ najpowszechniejszą róŜnicą między pierwodrukiem a autorskim maszynopisem
jest stosowanie odmiennych systemów interpunkcyjnych.
Nie ma dotychczas wydania krytycznego powieści — co więcej, nie ma takŜe wyda-
nia poprawnego tekstowo, którego przedstawienie stanowiło intencję pracy.

1. 3. PROBLEMY EDYTORSKIE
1. 3. 1. RóŜnice między maszynopisem a pierwodrukiem
Gombrowicz cieszył się z kaŜdego swojego wydania20. Najprawdopodobniej głośno wy-
raŜane zadowolenie („błędów prawie nie ma”) dotyczące pierwodruku Pornografii było
jednak pozorne — w listach do Konstantego Jeleńskiego, będącego najbliŜszym wówczas

16
Witold Gombrowicz, Dzieła, t. 4: Pornografia, red. nauk. tekstu Jan Błoński. Kraków 1987.
[Wyd. 2 1988]. [Następne wydania polskie (wszystkie miały miejsce w Wydawnictwie Literackim)
przyjmują to wydanie za podstawę tekstową.]
17
Por. m.in. list Gombrowicza do Giedroycia, datowany „29. XI. 59”, w którym wspomina
o wysłaniu poprawek do powieści (najprawdopodobniej pod wspomnianym wpływem Jeleńskiego).
18
We Fragmentach z dziennika z 1958 podaje zarówno datę przyjmowaną przez Błońskiego,
jak teŜ tytuł Pornografia. Do kwietnia 1960 roku jednakŜe funkcjonuje druga wersja tytułu —
Akteon. Świadczy o tym notatka sporządzona dla Jeleńskiego w liście Gombrowicza datowanym
„16.IV.60” („Ukończona powieść «Akteon» jeszcze nie ogłoszona”) w porównaniu z listem do
Giedroycia datowanym „3 X 57” („z tego widać, Ŝe wydanie Akteona na emigracji nieaktualne” —
mowa niewątpliwie o Pornografii).
19
Nota wydawcy, [w:] Witold Gombrowicz: Dzieła, t. 4: Pornografia, red. nauk. tekstu
J. Błoński. Kraków 1987 s. 153.
20
Podstawowym celem działań podejmowanych przez Gombrowicza była publikacja, a po 1958
roku jedynym jego wydawcą był Jerzy Giedroyc, i nic nie wskazywało na moŜliwe zmiany — por.
m.in. korespondencja z Chmielowcem (Archiwum Emigracji BUMK Toruń, sygn. AE/AW/LXXVII
A/2) z wczesnych lat 60. dotycząca moŜliwości druku w „Wiadomościach” (tj. po ukazaniu się pier-
wodruku Pornografii), z powodu licznych zmian wprowadzanych przez Grydzewskiego niemoŜliwych
dla Gombrowicza — por. takŜe R. Habielski, Korespondencja Witolda Gombrowicza z Mieczysławem
Grydzewskim, Odra 1991 nr 11/12 s. 54–61.

33
powiernikiem spraw wydawniczych, autor Pornografii wyraŜa swoje niezadowolenie
z pierwodruku21 — i następnym edycjom za podstawę tłumaczenia poleca brać wydanie
francuskie22 (być moŜe jednak z powodu łatwiejszego znalezienia tłumacza z francuskiego).
Powodów do niezadowolenia z pierwodruku miał Gombrowicz sporo. Najczęściej były
to drobne błędy korekty — popełnione jednak w tak reprezentacyjnych dla ksiąŜki miej-
scach, Ŝe rzuca to cień na kompetencje korekty w Instytucie Literackim. Były to błędy m.in.
na stronie kontrtytułowej (podwojona litera „b” w nazwie serii — tj. „Bibblioteka «Kultu-
ry»” i w tytule poprzednio wydanej ksiąŜki Gombrowicza — Transatlantyk pisane łącznie).
RóŜnice między maszynopisem a pierwodrukiem w znacznej części polegają na mo-
dernizacji ortografii i interpunkcji Gombrowicza, który posługiwał się regułami ortogra-
ficznymi sprzed reformy w 1936 r. czy nawet 1891 r. — przede wszystkim w zakresie
często obocznie występujących w maszynopisie „e” i „y” („poza tem”, „ze swojem pie-
niem rzewnem, kornem, piskliwem i niezdarnem”, etc.) oraz grup „ija”, „ja” (np. „pani
Marja”, „Amelja”, etc.)23.
Pierwodruk mimo częściowych modernizacji zachowuje łączną pisownię wielu wyra-
zów („niedość”, „jakto”, „popołudniu”, „jabym”, „jakby”, etc.) .
Zmiany w zakresie interpunkcji przewaŜnie dotyczą przecinków, choć jest takŜe doda-
nie kropki (np. „Piach. Droga. Pod górę.” — s. 62 — w maszynopisie „droga pod górę”).
Wydawca wprowadzał do tekstu autorskiego wiele nowych przecinków w określonych
pozycjach (przede wszystkim przed spójnikami). Te pozycyjne zasady w wielu przypadkach
budzą wątpliwości, np. w wypowiedzi „Nie wiem doprawdy, jak dziękować” — brak prze-
cinka jest uzasadniony względami syntaktycznymi („jak” nie występuje w funkcji spójnika,
poniewaŜ całe zdanie moŜna interpretować jako okolicznościowy związek imiesłowowy)
oraz semantycznymi (wypowiedź — pozbawiona przecinka — ma inne znaczenie niŜ
z przecinkiem: jest frazesem, konwencjonalną formułą w ustach jednego z bohaterów —
Wacława, który wypowiada podobne formuły w całym dziele).
Zdarzają się takŜe błędy pierwodruku wynikające z „poprawienia” autora (poprawki
obecne w maszynopisie nie ręką Gombrowicza), np. zamiast autorskiego „zwyczajnie
(młoda) twarz” — „zwyczajna (młoda) twarz” — czy „dupa” poprawiona na „tyłek”.
Zwraca takŜe uwagę szereg niekonsekwencji, wskazujących na złą adiustację tekstu,
z których wymienię tylko kilka bardziej wyraźnych:
– w stosowaniu majuskuły wymiennie z minuskułą w słowie „Pan” w dialogach Fry-
deryka z Witoldem (w maszynopisie konsekwentna minuskuła),
– w uŜywaniu skrótowca „AK” — zwykle w formie „AK”, dwa razy „A.K.” (w maszy-
nopisie konsekwentnie — „AK”),
– w zapisie poszczególnych słów — w zgodzie z zasadami wprowadzonymi w refor-
mie z 1936 r. w większości przypadków, ale czasem nie (np. pisownia „acha” oboczna do
„aha”, „śpiŜarni” i „spiŜarni”),
– w stosowaniu reguł interpunkcji pozycyjnej (np. zachowanie autorskiego „[...],
a mały brzdąc, biegł po trawniku, moŜe syn kucharki?”),

21
Por. list Gombrowicza do Jeleńskiego, datowany „16.IV.60”, kserokopia w posiadaniu Wy-
dawnictwa Literackiego (oryginał w Beinecke).
22
Por. list do Alaistaira Hamiltona, dotyczący tłumaczenia Pornografii na angielski: „[...] je
prefere le version française [...]”. List jest datowany „21.09.65”, kserokopia w posiadaniu Wydaw-
nictwa Literackiego (oryginał w Beinecke).
23
Por.: Z. Klemensiewicz, Historia języka polskiego, t. 3. Warszawa 1985 s. 602–607.

34
– w typografii — od s. 41 do s. 49 w pierwodruku zwiększona interlinia, w przeci-
wieństwie do maszynopisu i wydania francuskiego, w których interlinia w całym tekście
była jednakowa.
Zła adiustacja tekstu wskazuje na moŜliwość popełnienia błędów — szczególnie
w zakresie interpunkcji. Korektą i adiustacją „Kultury” w tym czasie zajmowała się Zofia
Hertz, czasem pomagał jej mąŜ, Zygmunt. Niestety, nie wydaje się moŜliwa do ustalenia
osoba odpowiedzialna za redakcję pierwodruku Pornografii — jest jednak oczywiste, Ŝe
wydanie zawiera wiele drobnych i irytujących błędów oraz rozwiązań odbiegających od
autorskich, szczególnie w zmianach dotyczących interpunkcji.

1. 3. 2. Problem interpunkcji autorskiej


Interpunkcja spełnia w dziełach Gombrowicza wiele funkcji znaczeniowych, którym
często ustępują pierwszeństwa funkcje składniowe — szczególnie dotyczy to przecin-
ków24, ich obecności albo braku w miejscach, w których powinny się znajdować według
zasad interpunkcji pozycyjnej. W powieści duŜo jest takŜe wielokropków — pełniących
niejednokroć rolę pauzy silniejszej od przecinka. Tekst Pornografii zawiera teŜ — szcze-
gólnie w miejscach poprzedzonych długimi wypowiedzeniami dzielonymi przecinkami
lub wielokropkami — znaczną ilość równowaŜników zdań.
Podstawową zasadą gombrowiczowskiej interpunkcji jest jej retoryczny — a nawet
muzyczny — charakter.
Wymienię najbardziej znamienne przykłady znaczeniowych funkcji interpunkcji au-
torskiej w zakresie przecinków, przytaczając cytaty za pierwodrukiem — zaznaczając
koniektury wydawcy wykrzyknikiem w nawiasie kwadratowym.

Przecinki
a) wprowadzają odpowiedni, często nietypowy, akcent wypowiedzi, a tym samym
zwracają uwagę czytelnika na interpretacyjną waŜność akcentowanego słowa, np.
[...], a mały brzdąc, biegł po trawniku, moŜe syn kucharki?
b) oddają mowę naturalną, co prowadzić takŜe moŜe do zacierania granic wypowie-
dzi narratora i bohatera:
Zaiste w czasach tak trudnych chłopiec musi sobie pozyskać starszych,
którzy są od niego potęŜniejsi, a to moŜe osiągnąć tylko osobistym wdziękiem...
Interpunkcja Gombrowicza przekazuje czytelnikowi olbrzymie napięcie nagroma-
dzone w dziele, przez dzielenie długich wypowiedzi narratora na frazy pokazuje po-
śpiech, natęŜenie — wyładowując się w długich opisowych pasaŜach.
Prawie kaŜdy opisany przypadek pełni kilka funkcji jednocześnie, co widać m.in.
w moŜliwościach wynikających z nieobecności przecinków (przecinki „nieautorskie”
w przytoczonych poniŜej przykładach zaznaczam wykrzyknikiem w nawiasie kwadrato-
wym) — nieobecność ta moŜe:
a) oddać opisywaną rozlewność i senność:
Bukiety drzew we wdzięcznych esach floresach alejek, ogród staczał się łagodnie, [!]
tam, [!] gdzie za lipami przeczuwało się taflę stawu ukrytą — ach, zieleń w cienistej i sło-
necznej rosie!

24
Por.: M. Ruszkowski, Składnia prozy Witolda Gombrowicza. Kielce 1993.

35
b) wprowadzać emocje — które „poszatkowane” przecinkami są zimne i nieprawdziwe:
Miałem takie wraŜenie, jak gdyby (chłopiec) zjawił się nieproszony[!] po to je-
dynie[!] aby silniej rozpłomienić...
c) oddawać styl wypowiedzi, grający waŜną rolę w kreacji bohatera:
Nie wiem doprawdy,[!] jak dziękować.
d) wprowadzając krótkie frazowanie, prowokować odczytanie teatralne (odgrywane
scenariusze, krótkie wypowiedzi z obecnymi didaskaliami — por. scena rozgniatania
robaka),
e) oddać równorzędność w opisie (która zanikłaby w razie uznania przecinka):
jaskrawość faktu tonęła w niebycie nocy,[!] i milczenia.
f) wprowadzając długie frazowanie, prowokują odczytanie ciągu epitetów w opisie
jako monolitu — jednego plastycznego obrazu natłoku, oddanego takŜe samym zanikiem
przecinków:
Ale oto nadchodzi dziedzic, potęŜny,[!] nabrzmiały,[!] w kurtce zielonej na roz-
sadzającym cielsku, i, zaiste [...]
g) utrwalając swoiste „stopklatki” psychiki bohatera:
[...] — i wyciągnął rękę,[!] Ŝeby go podnieść do ust — jednakŜe cofnięcie ręki
było właściwie czymś jeszcze bardziej nieuzasadnionym [...]
h) rozładowując napięcie, mogą jednocześnie oddawać opisywane na poziomie nar-
racji porozumienie między „młodością” a „dorosłością” w opisie zamykającym powieść
Był niewinny! Był niewinny! Naiwność niewinna biła z niego! Spojrzałem na
naszą parkę. Uśmiechali się. Jak zwykle młodzieŜ, gdy trudno wybrnąć z kłopotli-
wego połoŜenia. I przez sekundę,[!] oni i my,[!] spojrzeliśmy sobie w oczy.
Interpunkcja retoryczna uzupełniana jest dźwiękiem poszczególnych sformułowań, np.
kiedy po wzniosłych słowach o metafizyce dojrzałości, dwójka młodych bohaterów je obiad:
siedzieli i jedli kluski — ale juŜ nie np. „ziemniaki”. „Kluski” ze swoim „u” kuszą
do rozciągnięcia, smakowania. „Ziemniaki” — prosto i zwyczajnie, krótko i grubo.
Podobnie, moŜna zauwaŜyć — koniektura słowa „dupa” (z głoską skłaniającą do przecią-
gnięcia) na „tyłek”. „Dupę” słychać mocniej i odznacza się większą ekspresją, jest teŜ bardziej
obsceniczna w relacji „dupa-twarz”, jest jednak takŜe słowem wulgarnym — stąd niespecjalnie
pasuje do neutralnej „twarzy”. Zachowujemy jednak oczywiście wersję autorską.
Foniczne podkreślenie faktu obecnego w narracji moŜe być dodatkowo potwierdzone
przez powtarzalność:
było to [...] przebywałem był [...] w byłej [...] i w byłej [...]
Rytm obecny jest takŜe w powtarzalności innego rodzaju, w „echowym” przypo-
twierdzaniu własnych słów — powtarzalności sklerotycznej i wywołującej efekt jak ze
starych pamiętników sarmackich, powtarzalności charakteryzującej jednego z bohaterów
— Hipolita, kreowanego na szlachcica z jego staropolskimi cechami, takimi jak gościn-
ność, wylewność, posiadanie „przysłów”:
I huknął:
— A to moja Ŝona!
Po czym mruknął na własny uŜytek:
— A to moja Ŝona.
I wrzasnął:
— A to Heniusia moja, Heniutka, Henieczka!

36
I powtórzył, do siebie, ledwie dosłyszalnie:
— A to Heniusia, Heniutka, Henieczka!
Asonanse i zaburzenia składni w przytaczanych fragmentach stanowią dodatkowy sy-
gnał dla odtwórcy, aby czytał w sposób rytmiczny, osiągając efekty meliczne. Pod tym
względem Pornografia, przynajmniej w pewnych swoich fragmentach, zbliŜa się do par-
tytury utwory muzycznego.
„Muzyczność” powieści jest potwierdzona dodatkowo przez aspekt konstrukcyjny, tj.
obecność w tekście dzieła powtarzanych co pewien czas określonych wypowiedzi —
dających wraŜenie motywu, wokół którego organizują się klasyczne wielkie formy mu-
zyczne, takie jak sonata, koncert czy symfonia.
Np. wszystkie sceny podróŜy obecne w powieści organizowane są wokół wypowiedzi
typu Jechaliśmy. Konie kłusowały, powtarzanych w kaŜdej ze scen, uzupełnianej —
odpowiednio — wypowiedzią Mnie śmiać się chciało.
Strukturalne podobieństwo dwuczęściowej powieści Gombrowicza do wielkiej formy
muzycznej, potwierdzane charakterem interpunkcji („melodia”) potwierdza tezę o retorycz-
nej kompozycji dzieła — odwołującego się do sfery retoryki takŜe w sferze narracji.
JuŜ pierwsze słowa zapowiadają „gawędę szlachecką”:
Opowiem wam inną przygodę moją, jedną chyba z najbardziej fatalnych.
Wówczas, a było to [....]
Sumując trzeba stwierdzić, Ŝe rytm znaczony takŜe przez interpunkcję stanowi waŜny
element konstrukcyjny dzieła, a sam sposób pisania Gombrowicza skoncentrowany jest
wokół efektów muzycznych — co uprawnia autora pracy do uznania interpunkcji skła-
dniowo-retorycznej za podstawową w Pornografii.
Powieść ta nie doczekała się do tej pory wydania zgodnego z intencją autora — jej
ortografia i interpunkcja bywała modernizowana w sposób najgorszy z moŜliwych, tj.
niekonsekwentnie. Przyszłym badaczom trudno byłoby dociec tekstu autorskiego, który
mógł mieć przed modernizacjami znaczenie większe, niŜ po nich, zwłaszcza w świetle
jedynego autorskiego zalecenia dla tłumaczy — troski o zachowanie rytmu, co świadczy
o autorskiej intencji jego wagi w tekście.
Interpunkcja wprowadzona przez wydawcę pierwodruku „siecze” utwór Gombrowi-
cza na sztucznie dyskursywne frazy, przed większością „Ŝe” jest w pierwodruku przeci-
nek, przecinkami spowolnione są ciągi epitetów, rozbudowane frazy wyraŜające namysł
czy opisowość dzielone są na słabo przystające do siebie cząstki — powieść Gombrowi-
cza, dysponująca wcześniej szerokim oddechem przestrzeni wtłaczana jest w pancerz
pozycyjnej interpunkcji.
Modernizacje w zakresie pisowni są dozwolone — uŜywane przez Gombrowicza „e”
oboczne do „y” nie było „e” pochylonym, a raczej stylizacją, poniewaŜ to charaktery-
styczne dla Gombrowicza „e” (pochylone w postaci „sér”, wymawianym przez Gombro-
wicza „syr” czy w formie „palic”, który jednak jest wyraźną stylizacją na mowę wsi san-
domierskiej) często występowało obocznie z „y” w warunkach braku moŜliwości takich
oboczności („wtem” i „wtym”). Dostosowanie zapisu słów z formami „-ja” „-ija” do form
uŜywanych obecnie takŜe zdaje się być uprawnione.
Gombrowicz czuł się doskonale w języku polskim; wszystkie asocjacje dźwiękowe,
rytm, nadweręŜona i trzeszcząca od semantyki składnia, rymy wewnętrzne, asonanse i nawet
typografia — okazywały się nie do przeniesienia nawet na, znany przecieŜ z domu, francu-
ski. Napisanie listu w tym języku było dla niego torturą — zwykł prosić o pomoc najbliŜ-

37
szych przyjaciół, w Argentynie często była to Zofia Chądzyńska, która, jak wspomina25,
spędziła z nim kiedyś pół nocy w kawiarni, tłumacząc na francuski około pół strony listu —
ciągle ją poprawiał, zmieniał składnię, usiłował oddać swoją myśl tak, jak zwykł ją zapisy-
wać po polsku, zrozpaczony, Ŝe nie wychodzi. Istnieje wiele potwierdzających to świadectw
i analiz stylistycznych26, trzeba teŜ zwrócić uwagę na samoświadomość pisarza i wiązanie
się przez niego z muzyką: „Pisanie nazywał komponowaniem. Mam wraŜenie, Ŝe z czasem
traktował literaturę w sposób coraz bardziej muzyczny. Dawał często taki przykład. Jeśli IX
symfonia Beethovena zaczyna się PA-PA-PA-PAAAM, to wewnętrzna logika tego początku
wymaga, by ciąg dalszy zabrzmiał pa-pa-pa-paaam”27.
Jak stwierdzał w listach dotyczących konkretnych rozwiązań edytorskich: „[...] ja na
rytm jestem b. wraŜliwy i z wielką premedytacją moje teksty pod tym względem opraco-
wuję”28.
Z listu do Olgi Scherer, tłumaczącej jedną z nowel na język angielski: „Zbrodnię pro-
szę tłomaczyć, jak Pani serce dyktuje — tylko jeŜeli moŜna proszę postarać się
o zachowanie rytmu”29.

1. 3. 3. Problem ustalenia tekstu autorskiego


Ustalenie podstawy edytorskiej Pornografii jest jednym z trudniejszych zadań stojących
przed gombrowiczologiem. Według zgodnych opinii i zachowanych świadectw Gombro-
wicz rękopisy niszczył, zachowując jedynie te, które w jego opinii były warte dalszej pracy
(„prawdziwy artysta nie interesuje się takimi szczegółami — to dobre dla naukowców
i profesorów”)30. Nie moŜemy jednak mieć pewności nieistnienia rękopisu Pornografii,
zwaŜywszy, Ŝe — jak na wyjątkowo zgodną opinię na temat niszczenia rękopisów — bardzo
wiele manuskryptów z okresu późnoargentyńskiego zachowało się (istnieją co najmniej dwie
rękopiśmienne wersje Kosmosu31 oraz pół tysiąca kart róŜnych wersji Operetki i Historii).
(Paczki z korespondencją, zdjęciami, tekstami ogłaszanymi pod pseudonimem i być
moŜe innymi — zostają pod opieką Marii Świeczewskiej32, obecnie w większości
w prywatnym archiwum Rity Gombrowicz; według mojej wiedzy nie zawierały one pa-
pierów związanych z Pornografią.)
Nic nie upowaŜnia nas do podejrzewania istnienia rękopisu powieści, pewności jed-
nak mieć nie moŜemy — analiza manuskryptu nie byłaby jednak decydująca w edycji,
zwaŜywszy sposób pisania autora — tj. wielokrotne przepisywanie na czysto — który
ostateczne wersje przygotowane do druku oddawał w formie maszynopisu.
Podstawą omawianego wyŜej pierwszego wydania był mp2, znaczony wieloma po-
prawkami — o których wspominałem wcześniej. Mp1, będący podstawą wydania francu-
skiego, zawiera niewielką ilość poprawek, w tym zaledwie kilka interpunkcyjnych. Oby-

25
Według słów Rity Gombrowicz, [rozmowa zarejestrowana na taśmie magnetofonowej w po-
siadaniu autora pracy], 17.08.2000, ParyŜ.
26
Por. zwł.: E. Sławkowa, „Trans-Atlantyk” Witolda Gombrowicza. Studia nad językiem i sty-
lem tekstu. Katowice 1981; M. Ruszkowski, Składnia prozy Witolda Gombrowicza. Kielce 1993.
27
Tango Gombrowicz, zebrał, przeł. i wstępem opatrzył R. Kalicki. Kraków 1984 s. 305.
28
List Gombrowicza do Giedroycia, datowany 3.V.51, a więc długo przed Pornografią, archiwum
Instytutu Literackiego, Maisons-Laffitte, Francja. [List dotyczy Trans-Atlantyku, nie był drukowany.]
29
J. Siedlecka, Jaśniepanicz. Kraków 1987 s. 259.
30
R. Gombrowicz, Gombrowicz w Europie. Świadectwa i dokumenty 1963–1969, przekład
O. Hedemann [i inni], tekst polskiego wydania przejrzał J. Jarzębski. Kraków 1993 s. 337.
31
Co prawda, druga wersja Kosmosu powstała w Europie, juŜ w Vence.
32
Tango Gombrowicz, s. 367.

38
dwie kopie zawierają wiele poprawek ręką Gombrowicza w identycznych lokalizacjach
— co świadczyłoby o przygotowaniu przez autora kilku kopii w tym samym czasie i nie
wprowadzaniu zmian w kopiach później.
Pierwodruk — niszcząc interpunkcję autorską, istotną, jak pokazałem, w strukturze
dzieła — w znaczący sposób odbiega od tekstu autorskiego. Nie moŜe zatem — wbrew
opinii Błońskiego — stanowić podstawy edytorskiej.
Podstawą taką moŜe być wyłącznie maszynopis, który niewątpliwie powstał pod kon-
trolą Gombrowicza. Z powodu zmian wprowadzonych w interpunkcji w kopii będącej pod-
stawą pierwodruku (tj. w mp2, chronologicznie najpóźniejszej) — najprawdopodobniej
podczas opracowania tekstu do druku przez wydawcę — podstawą interpunkcji w propono-
wanej edycji jest kopia wcześniejsza (mp1), raczej nie zawierająca poprawek wydawcy33.
Tytuł powieści pozostawiam bez zmian, mimo wprowadzanego w niektórych prze-
kładach wariantu Uwiedzenie. Gombrowicz zgryźliwie komentował wprowadzane przez
wydawców zmiany tytułu34 i godził się na nie pod naciskiem, nie chcąc opóźniać swoich
nowych wydań. Nic nie uprawnia nas do wątpienia w czysto handlowy aspekt zgody pisa-
rza, a tym samym do zmiany tytułu.
Pierwodruk powieści ukazał się w języku polskim, chociaŜ realna była moŜliwość pier-
wodruku w języku francuskim, opóźnionym z powodu afery z Anną Posner. Jak wspomnia-
łem, wydanie francuskie było ostatnim wydaniem za Ŝycia autora, nad którym sprawował on
kontrolę — teoretycznie zaś moŜe aspirować do rangi podstawy edytorskiej.
Oczywiście, naturalnym środowiskiem Gombrowicza, jak teŜ jego literatury, jest ję-
zyk polski — nie marginalizowałbym jednak znaczenia ewentualnych koniektur dokona-
nych w pewnych fragmentach wydania francuskiego — które powinny stanowić dla nas
sygnał „bezwzględnie się zatrzymaj” przy odpowiadającym koniekturze fragmencie
w języku polskim.
Wydanie francuskie moŜe stanowić dla wydawcy pewne odniesienie — w sytuacji
braku korekty powieści35, (autor Pornografii nie miał teŜ w zwyczaju nanoszenia popra-
wek na własny egzemplarz) — moŜe uzupełniać nasze postępowanie dowodowe w szuka-
niu ostatecznie przyjętego przez autora słowa36, ale — zwaŜywszy na osadzenie pisarstwa
Gombrowicza w języku polskim, w tym wagę rytmu — nic poza tym.
Motywując to udowodnionym wyŜej wykorzystywaniem przez autora interpunkcji
składniowo-retorycznej, nie zaś pozycyjnej, przyjąłem zasadę zachowania interpunkcji
z maszynopisu — a poniewaŜ mp1 najprawdopodobniej nie był opracowany w Instytucie
Literackim, przyjmuję tę kopię maszynopisu — z nielicznymi poprawkami niewątpliwie
ręką Gombrowicza — za podstawę tekstu w zakresie interpunkcji.
Przygotowanie tekstu do wydania krytycznego wymagałoby jedynie weryfikacji au-
tentyczności autorstwa tej interpunkcji w wątpliwych miejscach.
Ogólna zasada edycji została jednak zachowana, jednakowoŜ przy braku pewności
przyjętych rozwiązań szczegółowych. Uznałem jednak, zgodnie z propozycją Konrada Gór-
skiego, za swój obowiązek wierność autorowi, wychodząc z załoŜenia bazującego na zakła-
33
W „Kulturze” do adjustacji tekstu przystępowano bezpośrednio przed drukiem — zaś mp1
przynajmniej kilka miesięcy przeleŜał w Maisons-Laffitte bez decyzji Jerzego Giedroycia co do
druku. [Źródło informacji o sposobie pracy w „Kulturze” — Renata Głowacka, ostatnia korektorka
„Kultury”, na podstawie rozmowy z Zofią Hertz, dawną korektorką pisma i wydawnictwa.]
34
Por. m.in. korespondencja z Alaistairem Hamiltonem (Beinecke).
35
Nie udało się odnaleźć korekty do wydania polskiego (Instytut Literacki) ani do wydania
francuskiego (Denoel).
36
Np. w sytuacjach typu „niedzielna wieś” [w maszynopisie] i „nasza wieś” [w pierwodruku]
— wydanie francuskie rozstrzyga na korzyść maszynopisu.

39
dzie Pascala: skoro w wielu przypadkach interpunkcja autorska jest celowa, to być moŜe jest
nią takŜe poza analizowanymi przypadkami, lepiej zatem pozostawić ją bez zmian.
Wyjątkiem jest jedyna koniektura w zakresie interpunkcji — wprowadzenie jednego
przecinka, którego w mp2 nie było, był natomiast w mp1. Miejsce przecinka znajdowało się
na końcu wersu, kończącego jednocześnie całą kartę, i najprawdopodobniej wynikało z
przeoczenia, wynikłego z pospiesznej adjustacji tekstu przed bardzo pilną wysyłką do wy-
dawcy.

1. 3. 4. Dodatkowe uzasadnienie przyjętych załoŜeń edytorskich: jeden dzień


z Ŝycia Witolda Gombrowicza
Celem autora Pornografii była przede wszystkim publikacja. Publikacja — nawet za
cenę błędów, których nie zawsze mógł poprawić w późniejszych wydaniach37. Nakłada to
na nas szczególną odpowiedzialność i skłania do przedstawienia procesu twórczego pisa-
rza — którego Ŝycie ukierunkowane było na własne dzieło, co zobowiązuje nas do próby
rekonstrukcji jednego dnia z Ŝycia autora w czasach powstawania Pornografii, tj. między
rokiem 1955, odkąd zrezygnował z pracy, do czerwca 1960 roku, kiedy ukazuje się polski
pierwodruk powieści.
Gombrowicz prowadził niezwykle metodyczny tryb Ŝycia. W Tandilu — podobnie
jak w Buenos Aires — wstaje późno, około dziesiątej. Później herbata z cytryną, kanapki
z szynką i serem. Mała kawa. Przed południem pisze. Codziennie o siedemnastej w ka-
wiarni „La Rex”. (Podczas późniejszych pobytów w Tandilu jest to bar „Ideal”, do które-
go Gombrowicz takŜe wcześniej uciekał, kiedy do „Rexa” przychodziła orkiestra Włocha
don Vito.) Przed kawiarnią często partia szachów w barze „9 de julio”38.
W Buenos Aires zachowuje podobny tryb Ŝycia. Swoim przyjaciołom zabrania prze-
szkadzać mu przed południem. Wiemy z wielu źródeł, Ŝe wtedy właśnie pisze — meto-
dycznie, o stałej porze i codziennie, nie poprawiając ani nie skreślając, a przepisując te
partie tekstu, które nie są dla niego dostatecznie dobre, po kilka razy. Po obiedzie drze-
mie, wstaje po 16. Goli się. Wychodzi na spacer, idzie do jakiegoś baru na kolację, często
jest to „El Querandi”, opisane w Dzienniku.
Zwyczaj pisania przed południem zachował takŜe na ogół w Vence, gdzie wstawał
wcześniej (około dziewiątej). Pisanie kończył „dokładnie w południe (był bardzo punktu-
alny) [...]”39 — po południu pił herbatę i odpowiadał na listy (co nazywał „zarządzaniem
sławą”), później słuchał muzyki z płyt, a przed pogorszeniem się choroby wychodził
jeszcze do kawiarni (najczęściej była to „Regence”, widoczna z balkonu jego mieszkania,
albo inna, „Select”) — na partię szachów.
Przedstawiony tok Ŝycia wyłania obraz osoby niezwykle systematycznej i precyzyj-
nej, świadomej swoich celów — co, niezaleŜnie od innych ustaleń, pozwala przypusz-

37
Błędy uwidaczniają się przy konfrontacji tekstu autorskiego z pierwodrukami, zwaŜywszy
na fakt powrotu w późniejszych wydaniach do tekstu autorskiego. Szczególnie interesujący jest
przypadek Bankietu, poniewaŜ nowela ta — w przeciwieństwie do większości dzieł Gombrowicza
— doczekała się drugiego wydania w języku polskim. Tekst autorski noweli jest szczególnie upo-
rządkowany według zasady rytmicznej — pierwodruk róŜnił się w duŜym stopniu od maszynopisu
— do którego powraca drugie wydanie noweli w 1956 r. [Wydanie to miało miejsce w PRL, zmia-
ny nie były jednak warunkowane cenzurą, poniewaŜ 1) dotyczą niemal wyłącznie interpunkcji,
2) są identyczne z maszynopisem przesłanym do wydawcy pierwodruku przed wprowadzeniem
przez niego poprawek.]
38
Tango Gombrowicz, s. 218.
39
R. Gombrowicz, Gombrowicz w Europie, s. 334.

40
czać, Ŝe wersja ostateczna tekstu — za którą naleŜy uznać maszynopis — takŜe jest kon-
strukcją niezwykle przemyślaną, w której zmiana elementu niewiele znaczącego w pisar-
stwie innego typu zubaŜa konstrukcję dzieła.

1. 3. 5. Uzasadnienie sposobu graficznego przedstawienia tekstu


W tekście powieści dominują opisy — stąd czcionka powinna być większa niŜ za-
zwyczaj a interlinia nie moŜe być za duŜa. Z kolei składnia jest skomplikowana i rządzi
się zasadą rytmu, co zmusza do zachowania takiego sposobu druku, aby nie czynić czyta-
nia trudniejszym — a nawet aby prowokować recytację tekstu; być moŜe przesadzam
w drobiazgowości, tym niemniej warto to uczynić, zwaŜywszy na oddanie tekstu w do-
tychczasowych wydaniach w sposób promujący jedynie warstwę fabularną dzieła, zubo-
Ŝający je zaś o rytm. Potraktowanie tekstu w proponowany — zgodny, co najwaŜniejsze,
z tendencjami Gombrowicza — sposób, zapobiega „zlewaniu” się wersów w wielki tek-
stowy „korpus”, nie rozdrabniając jednak tej struktury — łatwiejszym czyni zauwaŜenie
rytmu, nie utrudnia zaś znacząco czytania w sposób fabularny.
Tym samym zdecydowaliśmy się na czcionkę innego typu niŜ roman.
Rzeka oniryzmu nie powinna być regulowana tamą realizmu — i odwrotnie. W pisar-
stwie Gombrowicza, jak wspomnieliśmy, te skrajne odczytania są podobnie uprawnione.
Poza poziomem fabularnym sama typografia tekstu moŜe narzucać interpretację. Zdecydo-
waliśmy się na czcionkę mającą bardziej informacyjny charakter, przez jej zwiększenie poza
standard umoŜliwiając lekturę poszczególnych fraz — oprócz pozostawionej moŜliwości
czytania fabularnego (które przyjęta czcionka ułatwia ze względu na prostotę kroju
i wprowadzone w większym stopniu niŜ w czcionkach typu roman światło).
Sprawa nie jest problemem wymyślonym, była podnoszona niejednokrotnie, jeŜeli
chodzi o samego Gombrowicza, m.in. przy przygotowaniu Dzieł paryskich zarówno przez
Konstantego Jeleńskiego40, jak Ritę Gombrowicz, w literaturze zaś zaznaczyła się m.in.
fatalnym wydaniem francuskim dzieł Kafki, co doskonale ujawnił Kundera41.

1. 3. 6. Ogólne zasady przyjęte w proponowanej edycji


Jak uzasadniłem, ogólną podstawą jest drugi polski maszynopis powieści, z uwzględ-
nieniem zaledwie kilku z bardzo wielu poprawek w interpunkcji naniesionych na maszyno-
pisie (w tym wszystkich autorskich z mp1), oraz przy porównaniu poprawek kilku konstruk-
cji z pierwszym wydaniem w języku francuskim.
Podstawową zasadą, którą przyjąłem w proponowanej edycji, jest wierność rozwiąza-
niom będącym niewątpliwie autorstwa Gombrowicza. Wszelkie niemoŜliwe w tej chwili do
rozwiązania wątpliwości, w tym szczególnie wiąŜące się z interpunkcją, rozstrzygam na
niekorzyść poprawek — z przyczyn wcześniej wyszczególnionych.
Pozostaje dąŜyć do zweryfikowania przyjętych — zgodnych z dotychczasowymi ustale-
niami — rozwiązań, mając nadzieję, Ŝe nie wykrzywiają one dzieła Gombrowicza,
a pozwolą na jego lepsze rozumienie*.

40
Por.: Archiwum3 s. 388.
41
Por.: M. Kundera, Zdradzone testamenty. Esej, z francuskiego przeł. M. Bieńczyk. Warsza-
wa 1996 s. 107–108.
*
Ustalenia edytorskie w niniejszej pracy były moŜliwe dzięki kwerendom sfinansowanym
przez Fonds d’Aide aux Lettres polonaises indépendantes i pomocy wielu przyjaznych ludzi.

41
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

REśYSER, FILOZOF, ŚWIADEK


ESTETYKA ZŁAMANIA
W UTWORACH ZOFII ROMANOWICZOWEJ

Alice-Catherine CARLS (USA)

Jeśli dialektyka złamania ma być symbolem XX stulecia, to Zofia Romanowiczowa jest


jednym z najwybitniejszych przedstawicieli pisarzy XX wieku. Jej powieści i opowiadania
opisują liczne stopnie i formy fragmentacji oraz chwiejnego uzdrowienia. Trybulacje pro-
boszcza P. — jej ostatnia powieść — w pełni ujawnia stopień w jakim jej dzieło przekształ-
ca doświadczanie róŜnorodności w potęŜną broń poznawczą i estetyczną. Niniejszy artykuł
proponuje odczytanie dzieł Romanowiczowej na trzy sposoby, wskazując w ten sposób ich
precyzyjną konstrukcję i zawiłość zamysłu. Zofia Romanowiczowa pełniąc rolę Narratora
staje się jednocześnie reŜyserem, filozofem oraz świadkiem.

ReŜyser
Powieści Zofii Romanowiczowej rozwijają się jak tragedie greckie, wypełnione
„wściekłością i wrzaskiem” napięć pomiędzy tym, co ukryte i tym, co ujawnione; tym, co
powiedziane i niewypowiedziane, znane i nieznane, wyuczone i nieznane. Napięcie jest
wzmocnione poprzez zastosowanie metody kompozycji znanej jako en abîme, która po-
zwala artyście odtwarzać scenę główną w mniejszej skali, zwielokrotniając w ten sposób
jej początkowy efekt. Autorka stosuje tę technikę w sposób urozmaicony i innowacyjny.
Przeznaczenie ingeruje w Ŝycie bohaterów w postaci poŜarów, burz lub powodzi, które
podkreślają boleśnie przeŜytą róŜnorodność poprzez fizyczne wysiedlenie. Te naturalne
katastrofy powtarzają główny wątek powieści, tzn. uraz II wojny światowej. Często zda-
rza się — jak w Trybulacjach Proboszcza P., Ŝe opowiadania głównego bohatera i jego
protagonisty pobrzmiewają wzajemnym echem.
Inną formą kompozycji en abîme jest powtarzanie krótkiego, Ŝywego opisu (cameo)
szczytowych elementów narracji związanych z cierpieniem i śmiercią tzn. dwóch nie-
szczęść wywołanych przeznaczeniem a powodujących fragmentację. W dziele Trybulacje
Proboszcza P. opowiadanie o doznanych doświadczeniach Iny w obozie koncentracyjnym
i jej śmierć są powtarzane w trakcie powieści, przy czym kaŜde niekompletne cameo tając
część informacji sprawia, Ŝe napięcie narasta. Odmowa opowiedzenia o cierpieniach, czy

43
teŜ powierzchowne do nich aluzje kontrastują ze scenami poprzedzającymi opowiadanie
Iny, pełnymi długich, drobiazgowych opisów pozornie trywialnych przedmiotów lub
zajęć. To samo dotyczy jej śmierci, która powstrzymywana w liniowym przebiegu czasu
powieści jest „przeniesiona” do bezpieczniejszej sytuacji — do momentu zakończenia
pierwotnego wątku, gdzie staje się zaląŜkiem nowej historii. Zatem Ŝycie i śmierć Iny
stają się częścią szerokiej refleksji na temat śmierci, która rezonuje bogatą siecią skoja-
rzeń i wspomnień. Opóźnienie elementów narracyjnych dramatyzuje emocje, podczas gdy
powtarzalność uwypukla chwilę decydującą o Ŝyciu.
Język powieści świetnie wspomaga reŜyserię. Samej Zofii Romanowiczowej nie są obce
języki obce. Zna francuski średniowieczny ze swojej pracy doktorskiej, niemiecki z obozów,
współczesny francuski — język emigracji, pierwsze dziecięce słowa, dialekt prowansalski
oraz w Trybulacjach Proboszcza P. „pagaron” — słowo z koszmaru, słowo
z podświadomości. Język jest nadzieją, początkiem, nauką i uzdrowieniem, ale moŜe takŜe
być jak raŜenie pioruna wobec bolesnego przeŜycia. MoŜe zostać uŜyty jako narzędzie od-
krycia lub poddawania narracji zabiegowi synkopowania, przerywając poetyckie fragmenty,
szczegółowe opisy i wyszukane zdania zwięzłymi, bądź lapidarnymi powiedzeniami, wy-
krzyknikiem, zwrotem potocznym lub mentalnym „skrótem”. Zatem czytelnik postawiony
w obliczu wyzwania przez niecierpliwość autorki, przeskakuje po rozdziałach powieści,
doświadcza fragmentacji i jest zadziwiany nieoczekiwanym zwrotem losu.
Sokratyczna metoda przepytywania jest bardzo skutecznym narzędziem reŜyserowa-
nia procesów uczenia się głównego bohatera. Postaci Zofii Romanowiczowej są niekom-
pletne w specyficzny sposób: czy to niewinne dziecko, czy zbita z tropu młoda kobieta,
wszyscy muszą się czegoś nauczyć. Dociekliwość jest kluczowa dla dzieciństwa
i uzdrawiania post-traumatycznego; uczy człowieka pokonywać problemy egzystencjalne.
Dociekliwość pozwala człowiekowi zbudować lub odbudować świat spójny, o ile to
w ogóle moŜliwe. Dzieci odkrywają świat poprzez język, po jednym słowie na raz, a ich
nauka jest odzwierciedlona w odkryciach dorosłego. W utworze Baśka i Barbara, Baśka
poprzez język przyswaja sobie świat dokoła siebie, podczas gdy jej matka rozwaŜa istotne
pytania wywołane przez poznawczy proces swojej córki. W powieści Ruchome schody za
pomocą prostych pytań mały Tomuś odkrywa ogrom wszechświata, podczas gdy jego
babcia rozmyśla nad tajemnicą tworzenia. W wielu powieściach Zofii Romanowiczowej
młode kobiety uczą się ponownie Ŝyć po doświadczeniach traumatycznych poprzez zada-
wanie pytań swemu otoczeniu, począwszy od pytań o miejscowe zwyczaje, aŜ po pytania
o Boski cel wobec rodzaju ludzkiego.
Choroba, wewnętrzny przymus i marzenia jako symbole zmienionych stanów świa-
domości pozwalają Zofii Romanowiczowej zgłębić czasem ostre, a czasem zamazane
granice normalności i świadomości, oraz udramatyzować inność. Symbole te stanowią
takŜe mocną metaforę alienacji i fragmentacji doświadczanej przez tak wielu w XX wie-
ku, pełnym przemocy i gwałtu. W powieści Sono Felice, młoda kobieta spieszy się, jakby
popychana niewidzialną ręką. W Trybulacjach Proboszcza P., kiedy nocne koszmary
otwierają drzwi do podświadomości, akt przebudzenia się z koszmaru jest porównany do
zatrzaskujących się drzwi. W utworze Na wyspie narkolepsja zmusza młodą kobietę do
zejścia niebezpiecznie blisko wody. W powieści Skrytki dziecko trawione gorączką budzi
się z okropnym pierwotnym krzykiem swego nowego nienormalnego jestestwa umysłu
zniszczonego szczepionką.
Tajemnice świetnie nadają się do przedstawiania dylematów zaufania i porozumie-
wania się. Niemal wszystkie postaci Zofii Romanowiczowej maja swoje tajemnice, ich
ukryte przeczucie wzbierające pod pozornie normalną powierzchnią stosunków między-
ludzkich. Tajemnice skrywane przed męŜem (Sono felice), stare jak świat listy miłosne

44
ukryte w skrytce w mieszkaniu (Skrytki), tajemnicza walizka zawierająca Ŝyciowe tajem-
nice (Ruchome schody), pamiętniki czytane w sekrecie w zaciszu strychu, oraz torebka
zawierająca sekretne dokumenty Iny (Trybulacje Proboszcza P.), wewnętrzne monologi
skrywane w tajemnicy przed przypadkowym, otwartym przepływem codziennego komu-
nikowania się — wszystkie te bolesne tajemnice rozdzielają ludzi. Czy powinny być wy-
jawione? Odmowa dzielenia się nimi jest waŜnym przywilejem, który powinien być re-
spektowany — jednak mógłby wskazywać na niezdolność zaufania lub współdzielenia.
Tak jak tajemnice mogą uratować Ŝycie lub je zrujnować, dotrzymanie tajemnicy oznacza
albo lojalność, albo obojętność, podczas gdy jej ujawnienie oznacza pomoc lub brak
lojalności. Tajemnice są nie tylko symbolami złamania porozumiewania się, ale są teŜ
okazją do zbadania tego, co dozwolone i tego, co etyczne. Co więcej, tajemnice są za-
zdrośnie strzeŜone jako ostatnie schronienie człowieczeństwa i stanowią narzędzie prze-
Ŝycia, które przywraca ofierze ludzką godność w akcie wierności, przypominającej cześć.
Skrytka ujawnia tylko kolejne tajemnice, walizka spłonie zanim jej zawartość zostanie
odczytana, a sekretne lektury na strychu nigdy nie będą wyjawione. JednakŜe
w Trybulacjach Proboszcza P. tajemnica Iny jest ujawniona. To waŜne odstępstwo od
poprzednich powieści chyba sygnalizuje, Ŝe uzdrowienie jest moŜliwe.
Wszystkie powieści Zofii Romanowiczowej charakteryzuje przemienność stylu wznio-
słego i przyziemnego. Mimo iŜ ta metoda literacka nie jest nowa, sposób uŜycia jej przez
autorkę jest rewolucyjny. „Przyziemne” wątki słuŜą kilku celom. Głównym zadaniem jest
przemieścić opowiadanie. Szczegóły dotyczące obowiązków domowych, przygotowania
posiłków lub innych przyziemnych prac dostarczają parawanu, poza którym kulminacyjny
punkt historii moŜe być wyraŜony. Po drugie, zestawienie banalnych szczegółów z wielkimi
poetyckimi opisami podkreśla róŜnorodność codziennych czynności. W powieści Skrytki
jeden z najpiękniejszych opisów wczesnego świtu jakie kiedykolwiek zostały napisane po
polsku — być moŜe z wyjątkiem opisu nocy Józef Wittlina w utworze Sól ziemi — poprze-
dza scenę domowego śniadania. To przejście pomiędzy stylem wzniosłym a przyziemnym
jest szczególnie istotnym aspektem dzieł Zofii Romanowiczowej, tym, który został błędnie
odczytany przez tych krytyków, którzy nie rozpoznali rewolucyjnego zerwania pisarki
z „arystokratycznymi” konwencjami powieściowymi w Polsce w czasie powstawania jej
dzieł — trzeci cel tej dychotomii wzniosłości i przyziemności.

Filozof
Jako filozof Zofia Romanowiczowa bada istotne zagadnienia w calu ustalenia warto-
ści. Filozofia przez nią stosowana jest konkretna, a spekulatywna jej część sprawdza
róŜne „jeśli” w Ŝyciu. Czy panujemy nad sobą? Kto panuje nad sobą? Czy jest nadzieja?
Czy brzemienne w skutki chwile zmieniające nasze Ŝycie mogą być cofnięte? Czy rozkosz
Edenu trwa wiecznie? Czy tragedia jest nieunikniona? Czy kontinuum Ŝycia jest zrujno-
wane przez przeznaczenie, zło, ignorancję lub obojętność? Dlaczego zdarza się tragedia?
Jak moŜna poradzić sobie z bólem i rozpaczą? Czy moŜna zachować człowieczeństwo?
Tego rodzaju problemy są udramatyzowane przez dualistyczny pogląd podkreślający
stany ekstremalne róŜnorodności: przebudzenie — sen, czas obiektywny — czas subiek-
tywny, jedność — oddzielność, Ŝycie — śmierć, normalność — choroba, przynaleŜność
— odrzucenie, bycie razem — samotność, jedność — obcość.
Dynamika związków typu miłość — nienawiść, jedność — oddzielność szczególnie
dobrze poddaje się rozwaŜaniom filozoficznym. Zofia Romanowiczowa bada szeroki
zakres relacji. W powieści Baśka i Barbara, autorka bada jedność relacji dziecko —
rodzice wobec oddzielenia; w utworze Sono felice, miłość małŜeńską wobec cudzołóstwa;

45
w Skrytkach wzajemne relacje małŜonków i relację dziecko — rodzice; w utworze Na
wyspie, związki między ojcem a córką; w Ruchomych schodach relację między wnukami
a dziadkami i przyjacielem płci Ŝeńskiej lub męskiej; z kolei w Trybulacjach Probosz-
cza P. wzajemne związki pomiędzy trzema przyjaciółkami. Związani podobną naturą,
podobnym doświadczeniem i podobnymi potrzebami bohaterowie intensyfikują relację
przyciągania — odrzucenia. Bohaterowie często grają w kotka i myszkę z własnymi
uczuciami i ze sobą nawzajem jako część szerszej gry w chowanego ustanowionej przez
budowę powieści en abîme. Chwile współdzielone są intensywnymi epizodami quasi-
-obsesyjnego bycia razem, ale są krótkie, przerywane przez burzliwe konfrontacje wyni-
kające z inności i wybuchów nienawiści. Związki wzajemne nigdy nie są proste, ani
przewidywalne; jak w greckiej tragedii konfrontują dwóch protagonistów w beznadziej-
nych i krótkotrwałych aktach miłości lub nienawiści. Co zbliŜa ludzi, a co ich od siebie
odsuwa? Czy wzajemne relacje są moŜliwe? Do tego staroŜytnego pytania stawianego na
nowo przez kaŜdą nową generację Zofia Romanowiczowa dodaje nowe wartości, kreując
w ten sposób własnego „bohatera o tysiącu twarzach”.
Czas jest badany w kontekście porozumiewania się i języka. Poprzez reŜyserowanie tego,
co powiedziane i tego, co niewypowiedziane oraz przemieszczenie liniowe porządku narracyj-
nego, Zofia Romanowiczowa kreuje nierówną chropowatą progresję czasu. Narracja raz wy-
biega do przodu, a raz zwalnia lub ulega zamroŜeniu, przyspieszenie jest nie tylko uŜyte, by
zwiększyć napięcie, ale takŜe by podkreślić nieuchronność zniekształconego czasu. Czas po-
wieści jest podzielony pomiędzy obiektywny „zewnętrzny” czas a subiektywny „wewnętrzny”
czas psychologiczny, a kaŜdy z nich trzyma ten drugi na uwięzi. Podział opowiadania pomię-
dzy akcję i refleksję takŜe odzwierciedla kontrast pomiędzy fragmentacją a ciągłością czasu.
Innym środkiem stosowanym przez Romanowiczową jest stworzenie czasu, który autorka
nazywa „międzyczasem”. W powieści Skrytki, decydująca sekunda podjęcia decyzji pozostaje
zawieszona na wieczność. W ten sposób czas rozbity pomiędzy swe dwa skrajne wymiary jest
scalony w momencie przełomowym, brzemienna w skutki sekunda i tworzenie zniszczone,
Eden przekształcony w koszmar, północny bieg rzeki odwrócony na południowy, normalne
dziecko po obudzeniu — trwale kalekie.
Kreacja i jej przeciwieństwo — destrukcja są częstymi tematami w dziełach Zofii
Romanowiczowej. śycie jej bohaterów jest zrujnowane przez obóz koncentracyjny, wię-
zienie, chorobę, prześladowania lub wygnanie. W Skrytkach, gdy oboje rodzice bezradnie
obserwują jak cud stworzenia dziecka przekształca się w koszmar jego destrukcji, kwe-
stionują oni swą moc tworzenia, tak jak Bóg musiał kwestionować Swą moc, gdy Adam
i Ewa zjedli jabłko — mówi Zofia Romanowiczowa. Czy my w ogóle mamy moc tworze-
nia? Co powoduje destrukcję? Czy przeznaczenie jest ślepe? Czy grzech pierworodny
skazał nas na egzystencję pełną cierpienia? O śmierci, ostatecznej destrukcji
i ostatecznym wygnaniu Zofia Romanowiczowa ma wiele do powiedzenia, zwłaszcza
w Trybulacjach Proboszcza P., gdzie chwila i sposób śmierci są starannie odtworzone
jako fenomenologia, jako oczyszczająca narracja. Nagła śmierć Iny jest wirem ewokacji
wielu obrazów śmierci gwałtownej — śmierć w obozach koncentracyjnych, śmierć Huge-
notów, śmierć w czasie Francuskiej Rewolucji.
Samo złamanie jest charakterystyczna dla postaci kobiecych Zofii Romanowiczowej.
Wszystkie one są w poznawczym dysonansie ze sobą: bezradne lub pod kontrolą, akceptują-
ce bądź odrzucające innych, akceptowane bądź odrzucane przez innych. Po części doświad-
czają Ŝycia z naiwnego lub niewinnego punktu widzenia, co czyni je nieco bezradnymi wo-
bec swego środowiska lub zaleŜnymi od starszych męŜczyzn lub kobiet w swojej inicjacyj-
nej podróŜy w Ŝycie, a jeszcze inna ich część panuje nad sobą, rozpisuje role, obserwuje,
kontroluje, organizuje i narzuca wolę. Niektóre postacie męskie (Sono Felice, Skrytki) są

46
przedstawione jako charaktery silne, niezaleŜne, wszechwiedzące, tajemnicze, nieprzewidy-
walne i autorytatywne, w istocie obce i niezrozumiałe. Starsze kobiety, które są przedsta-
wione w ten sam sposób (Skrytki, Trybulacje Proboszcza P.), takŜe wykazują pewien rodzaj
fascynacji młodymi postaciami Ŝeńskimi. Starsi protagoniści mają odgrywać rolę inicjatora(-
rki), jednak poprzez działanie deus ex machina, unikają podjęcia wstępnej wzajemnej relacji
i raczej odpychają młode kobiety, niŜ wychowują je. Ta nieoczekiwana lekcja niszczy wzo-
rzec ich Ŝycia, a jednak umoŜliwia zrobienie czegoś, paradoksalnie zaświadczając o opiece
i trosce wykazywanej przez starszą generację.
Zofia Romanowiczowa jest przede wszystkim filozofem wygnania. Autorka bada
wiele form: zwłaszcza inność w ogóle, która pod pojęciem alienacji była znakiem rozpo-
znawczym XX stulecia. Wygnanie jest spowodowane cierpieniem, które zamyka postaci
w piekielnym kręgu pamięci, z daremną próbą ucieczki z jej straszliwych objęć i uwalnia
egzorcyzmami brzemienny w skutki moment, który zmienił czyjeś Ŝycie. CóŜ moŜna
uczynić? Uciec? Ukryć ból tak głęboko, Ŝeby nikt nie mógł go dotknąć? Zapomnieć
o „a jeśli”, wspomnieniu chwili, która zmieniła cud Ŝycia w koszmar destrukcji? Przejście
przez Morze Czerwone opisuje spotkanie dwóch byłych więźniarek Ravensbrück;
z których jedna odwróciła się od przeszłości, a druga pozostała w niej zamknięta. Obie
przyjaciółki stanowią dwie połowy złamanego koła, niezdolne do dzielenia się wspo-
mnieniami. Trybulacje Proboszcza P. poszerzają koncepcję wygnania łącząc wygnanie
Iny, która przetrwała medyczne eksperymenty w obozie koncentracyjnym w czasie
II wojny światowej, z wieloma innymi emigracjami (młoda Polka uwięziona w stanie
wojennym w latach 80.; ksiądz P., który przeŜył okrucieństwa Rewolucji Francuskiej;
protestanci z Sewenny, którzy przetrwali podczas Kontrreformacji w XVII wieku).
Przetrwanie jest szczególną formą wygnania. Wszyscy jesteśmy wygnańcami —
mówi Zofia Romanowiczowa, która rozkłada na czynniki pierwsze rzeczywistość prze-
trwania, a mianowicie destrukcję znajomych miejsc i przedmiotów, stratę ukochanych
osób i wynikający stąd wewnętrzny wymiar wygnania. Bohaterowie zbierają fragmenty
swego zwichrowanego Ŝycia, oglądając swoje nowe ludzkie i fizyczne środowisko oczami
inności, z pewnego rodzaju niewinnością, która czyni ich zakłopotanymi lub zagubiony-
mi. Muszą odcyfrować nowe sposoby Ŝycia, co sprawia, Ŝe trudno im odnosić się do
innych lub czuć się jak „w domu”. Czy inność moŜna przezwycięŜyć? W większości
wypadków Zofia Romanowiczowa odpowiada, Ŝe nie. Jednego dnia przynaleŜąc, innego
będąc osobą obcą, wygnanie zawsze jest związane z poczuciem wykluczenia lub samym
wykluczeniem. Jedyne moŜliwe wzajemne relacje to związki z miejscami lub ludźmi,
którzy pozwalają na intensywne lub bezpośrednie więzy; Eden zostaje odtworzony ze
względu na intensywne, lecz krótkie momenty zawsze zakłócone przez gwałtowne i nagłe
oddzielenie (Boski gniew w Raju, akcja Gestapo, nocne stukanie policji do drzwi lub
nieoczekiwany gniew postaci mentorskiej). Wygnanie przechowuje często tylko wirtualne
Ŝycie społeczne, wtrącając w samotność, poniewaŜ niewinność i spontaniczność zostały
zachwiane, gdy grzech pierworodny został popełniony. Czym są te odtworzone Edeny?
Kafejkami jako miejscami chwilowej przelotnej obecności, zamkniętymi i kompletnymi
światami z ich własnymi rytuałami (czarna kawa i papierosy) oraz wspomnieniami; kra-
jem Sewenny jako Ŝywiącym, stabilnym, odosobnionym światem; domatorstwem jako
wymarzonym komfortem, poŜądanym bezpieczeństwem zauwaŜalnym z zewnątrz; języ-
kiem jako środkiem uzdrawiającym, poniewaŜ nazywanie pokazuje potęgę Ŝycia wobec
śmierci; i w końcu rytuałem jedzenia — egzorcyzmem destrukcji, głównym dla Ŝycia
post-traumatycznego, kultywującego nowe wspomnienia zakorzenione w konkretnym
elementarnym świecie codziennych potrzeb.

47
Świadek
Zdolność Zofii Romanowiczowej do łączenia obserwacji i konkretnej, praktycznej
znajomości z potęŜnymi narzędziami fikcji i narracji czyni jej powieści czymś wyjątko-
wym. Czytanie ich jako aktu świadectwa sprawia, Ŝe poznajemy ich głębokie korzenie
w historii drugiej połowy XX wieku. Drobiazgowe opisy krajobrazów miejskich, piękne
opisy przyrody, opisy smakowitego jedzenia, najdrobniejsze emocje macierzyństwa są
niezapomnianym przywołaniem dawniejszych realiów. Opisy Ŝycia w obozach śmierci
w czasie II wojny światowej są niepokojąco Ŝywe. Przywołanie miejsc i wygnańców
wytwarza istotne realia. Zofia Romanowiczowa pisze z precyzją antropologa.
Świadek momentu wygnania — czy to z przeszłości, czy teŜ z teraźniejszości. Zofia
Romanowiczowa skupia się na momencie największego bólu, na chwili zmieniającej
Ŝycie z precyzją chirurga, opisując wielokrotnie okoliczności, które doprowadziły do ze-
słania jej ofiar, niektórych na śmierć, a niektórych na przeŜycie. Konstrukcja narracji en
abîme ujawnia pulsujący nawrót bólu i cierpienia. Takie chwile są prawdziwą kwintesen-
cją jej dzieł i być moŜe przyczyną pisarstwa.
Świadek wielu miejsc wygnania i wymarzonego Edenu, którego opis ujawnia praw-
dziwy dar obserwacji miejsc, zwyczajów i ludzi: ParyŜ i jego północne przedmieścia,
dzielnica Marais i Ile Saint-Louis, Ravensbrück, obraz Fernanda Légera Nu descendant
l’escalier, francuskie szosy, Burgundia i Sewenny, Riwiera i wieś normandzka, Nowy
Jork, francuskie domy wiejskie i staroświeckie bloki mieszkalne ParyŜa z ich wybruko-
wanymi podwórkami i archetypowymi dozorcami, Ogród Luksemburski, i na ostatku,
choć nie najmniej waŜne kafejki. Zofia Romanowiczowa nie pomija Ŝadnego szczegółu,
wykorzystując umiejscowienia opowiadania jako dekoracje, stanowiące jednak punkty
wyjścia do filozoficznych odniesień.
Świadek ludzi wygnanych: wszyscy jesteśmy wygnańcami — mówi Zofia Romanowiczo-
wa. Najbardziej oczywistymi wygnańcami są osoby wysiedlone, które patrzą na Ŝycie
„z zewnątrz”, uratowani z obozów koncentracyjnych, cudzoziemcy patrzący na francuskie
społeczeństwo z zewnątrz, wysiedleni Polacy patrzący na swój kraj rodzinny z zewnątrz
i będący równocześnie emigrantami w swoich nowych społecznościach. Co waŜniejsze jednak,
Zofia Romanowiczowa pokazuje Francuzom ukryty obraz ich samych, ich otoczenie i ich
kulturę. Opisując „innych” pośród społeczeństwa francuskiego (cudzoziemcy, biedota, mniej-
szości religijne, subkultury młodzieŜowe, prowincjusze), autorka ujawnia istnienie inności,
której większość Francuzów moŜe nie dostrzegać, w ten sposób ucząc ich spojrzenia na siebie
„z zewnątrz”. RównieŜ ta cześć jej dorobku jest rewolucyjna, poniewaŜ poprzedza przebudze-
nie Francuzów na wielokulturowość pojawiającą się pod koniec XX stulecia.
Zofia Romanowiczowa jest antropologiem domatorstwa: macierzyństwa, dzieci,
języka, ogrodnictwa, gotowania, domu. Jest to głos pisarki-kobiety, zwracającej uwagę na
konkretne, często banalne szczegóły Ŝycia jak wychowanie dzieci, termofory, stare stry-
chy i kominki. Pisarka rozkoszuje się opisami jedzenia z przebogatymi szczegółami,
podstawowymi produktami Ŝywnościowymi jak kawa, rogaliki, mięso, wino i owoce. Jej
domy i poŜywienie mają urok biblijnej prostoty, poniewaŜ bohaterowie tęsknią do kom-
pletności, odnowienia i stabilizacji. JednakŜe domatorstwo jest teŜ przedstawione w kon-
trapunktowej metodzie narracji wzniosłości/przyziemności. KaŜda scena słuŜy zarówno
jako dekoracja, jak i filozoficzny punkt wyjścia, zatem będąc testem rzeczywistości
i feministyczną afirmacją. śycie ma wiele zapisów, człowiek nie moŜe Ŝyć w swoim ko-
konie lub tylko po „prywatnej”, domowej stronie Ŝycia. Kobiety Zofii Romanowiczowej
doświadczają poezji wysokich lotów i filozofii oraz sfery domowej. Filozofia i poezja są
udomowione; przyziemne przedmioty i obowiązki są gloryfikowane.

48
Zakończenie
Począwszy od powieści Baśka i Barbara, w której występuje dziecko porządkujące
swój świat jednym nowym słowem, jedną ideą na raz, do powieści Trybulacje Probosz-
cza P., w której występuje fenomenologia śmierci, poruszamy się od alfy do omegi. Sztuka
Ŝycia i umierania — początek i koniec Ŝycia zgodne w swym poszukiwaniu uporządkowa-
nego nowego początku. Trybulacje Proboszcza P. są kluczem do wszystkich dzieł Zofii
Romanowiczowej, jest zatem uzasadnione, Ŝe autorka otrzymała Nagrodę Ministerstwa
Kultury i Edukacji w 2001 r. za dzieło Ŝycia, gdy było jeszcze w druku. Powieść ta dowodzi
pełnej maestrii metod narracyjnych, a perspektywa pojednania, która kończy powieść jest
ostatecznym aktem dawania świadectwa i uleczenia. Niemiecki Ŝołnierz, który uratował
Ŝycie Inie podczas jej ucieczki z Ravensbrück, a potem pomagał jej w powojennym Ŝyciu,
daje pieniądze na zbudowanie jej mauzoleum, i poprzez nią uhonorowanie wszystkich świ-
nek doświadczalnych wykorzystywanych przez doktorów SS w obozach śmierci. Fragmen-
tacja wygnania i niepamięć jest w końcu złamana.
Zakończenie Trybulacji Proboszcza P. jest takŜe silną feministyczną afirmacją, która
streszcza przesłania Zofii Romanowiczowej na temat kobiecości. Kobiety mają powstać
i być uznane. W swoim złamaniu kobiety — mówi Zofia Romanowiczowa — są najpeł-
niejszymi ludzkimi istotami, bogatszymi i bardziej zintegrowanymi wobec wszystkich
fragmentów Ŝycia zesłanych im przez los. Jej przesłanie przypomina nam inną poetkę
róŜniącą się od niej doświadczeniem, językiem i tradycją, lecz tak jak Romanowiczowa
„cichą rewolucjonistkę” — poetkę z indiańskiego plemienia Cherokee Marilou Awiakta,
która w Abiding Appalachia: where mountain and atom meet* (Trwanie Appalachii. Tam
gdzie spotyka się góra i atom), pisze:

Kobiety umierają jak drzewa, konar po konarze


bo wysiłek niesienia cienia i owoców
wyciąga soki z gałęzi i pnia,
a cięŜar lodu z porywem wiatru
rozsadza serce, poluźnia splot korzeni,
aŜ drzewo pada z westchnieniem
słyszanym tylko przez tych, którzy są w pobliŜu,
by spocząć... porastając mchem... gnijąc...
by ścieląc się miękko pod stopami
stać się macierzą nowego listowia i Ŝycia.
śaden sztandar nie łopoce, nikt werbli nie wybija,
ani trąbki dźwięk się nie rozlega dla takiej śmierci jak ta;
tak konar po konarze, kobiety umierają jak drzewa.

Tłumaczenie: Tina Koziej

*
M. Awiakta, Abiding Appalachia: where mountain and atom meet. Bell Buckle 1995. (Wiersz
opublikowany za zgodą autorki.)

49
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

NOMADA PATRZY NA LUDZI


OSIADŁYCH
TOPOS HOMO VIATOR W PÓŹNEJ TWÓRCZOŚCI
KAZIMIERZA WIERZYŃSKIEGO*

Wacław LEWANDOWSKI (Bydgoszcz)

Od dawna wiadomo, Ŝe literatura Drugiej Emigracji1 ma charakter nomadyczny.


W swym arcywaŜnym szkicu, pisanym w Chicago w latach 1985–1986, Tymoteusz Kar-
powicz dowiódł, iŜ moŜna przedstawić dynamikę rozwoju poezji emigracyjnej, uporząd-
kować całość jej dokonań, ukazując recepcję toposu homo viator w liryce tworzonej na
emigracji. Poetów-emigrantów, mimo wielkiej róŜnorodności poetyk, w jakich się wyra-
Ŝają, łączy — zdaniem Karpowicza — wspólna im wszystkim serdeczna pasja „nakręca-
nia ruchu”, który sprawia, Ŝe poetyckie światy:
Rozprzestrzeniają się [...] od terytoriów rzeczy domowego uŜytku, po galaktyki, antyma-
terię, śmiało wchodzą w przestrzenie ubi leones, ale teŜ i w miejsca, gdzie, [...] „ludzie
2
milczą i nawet psy odchylają ze wstydem / fryzowane ogony” .

*
Jest to rozszerzona wersja referatu wygłoszonego na międzynarodowej sesji pt. „Człowiek
w drodze”, jaka odbyła się w Bydgoszczy 3–5 XI 1999, drukowanego w księdze konferencji w 2000 r.
1
Terminu „Druga Emigracja” uŜywam dla określenia polskiej emigracji pojałtańskiej, zgodnie
z tradycją poczętą od liryku Mariana Hemara „Epilog”, ze strofą: „Bracie — my tędy, na dół. Tutaj
nasza stacja / PodróŜy na dno nocy, w kolejce podziemnej, / Drogi trudnej, dalekiej bardzo —
niedaremnej. / Oto dziś się zaczyna Druga Emigracja”. — wyd. ksiąŜkowe: M. Hemar, Lata lon-
dyńskie, Londyn 1946. Określenie to przyjęło się w piśmiennictwie emigracyjnym, zob. np.:
M. Giergielewicz, Twórczość poetycka, [w:] Literatura polska na obczyźnie 1940−1960, t. 1, red.
T. Terlecki. Londyn 1946 s. 93; Wieczór poezji Drugiej Emigracji, red. I. Delmar, O. śeromska.
Londyn 1990 (Prace Kongresu Kultury Polskiej na Obczyźnie, t. X) — ostatnio takŜe w krajowych
pracach o literaturze emigracyjnej, zob.: J. Kryszak, Literatura złej chwili dziejowej. Szkice o dru-
giej emigracji. [bez daty i m. wyd.] [Warszawa, 1995].
2
T. Karpowicz, „Homo viator” w polskiej poezji współczesnej, [w:] Literatura polska na obczyźnie,
red. J. Bujnowski. Londyn 1988 s. 65−114 (Prace Kongresu Kultury Polskiej, t. V), cyt. zdanie ze s. 108.
Przytoczony przez Karpowicza dystych pochodzi z Koncertu na głos kobiecy Jerzego Niemojowskiego.

51
O motywie drogi i koczownictwie jako głównych „znakach toŜsamości emigracyjnej”
pisano takŜe w kraju3.
Literatura polska na obczyźnie stała się nomadyczną juŜ w okresie wojennego wychodź-
stwa, kiedy to w Ŝołnierskiej poezji pojawiła się w niezliczonych realizacjach poetyckich
figura Ŝołnierza-wędrowca. Ów specyficzny homo viator militans nie zawsze był Pielgrzy-
mem, zawsze jednak, walcząc, zmierzał do kraju — przez azjatyckie obszary Związku So-
wieckiego, biblijne krainy Bliskiego Wschodu, północno afrykańskie pustynie, wreszcie —
górzyste rygle na drogach włoskich, broniące dostępu do Rzymu. Mickiewiczowski Piel-
grzym zawładnął zaś całkowicie, by tak powiedzieć, cywilną poezją lat wojny, powstającą
w głównych skupiskach uchodźczych polskich — w ParyŜu, Londynie, Nowym Jorku.
Zwrot ku Mickiewiczowskiej doktrynie pielgrzymstwa, ku tradycji Wielkiej Emigracji,
zdawał się naturalnym odruchem poraŜonej upadkiem II Rzeczypospolitej, poranionej,
traumatycznej świadomości poety-wychodźcy. Po Jałcie, po mentalnym przekształceniu się
wychodźstwa w emigrację, ten dziewiętnastowieczny wątek narodowego dziedzictwa aktu-
alizował się jeszcze bardziej, stawał się podstawą pierwszych poetyckich prób konstrukcji
kodeksu moralnego Drugiej Emigracji. W tradycji polistopadowego pielgrzymstwa szukano
bowiem oparcia dla określenia zbiorowej toŜsamości emigracji pojałtańskiej, przede wszyst-
kim — odpowiedzi na pytanie o sens i celowość emigracyjnego bytowania-protestu.
I jeśli po nas jakiś plon jeszcze się zbierze
I pamięć bez pogardy jeŜeli zostanie,
To wtedy, gdy jak owi staniemy Ŝołnierze,
Co bili się o wolność, by pójść na wygnanie.
— pisał Kazimierz Wierzyński w wierszu „Nie ma dla nas ucieczki” z tomu KrzyŜe
i miecze (Londyn 1946).
Pisarze Drugiej Emigracji bardzo szybko skojarzyli koczownictwo z wolnością, wę-
drowanie stało się zatem manifestacją dumnej niezgody na powojenne uregulowania
polityczne, których wynikiem było m.in. znaczne ograniczenie wolności podróŜowania,
dotykające mieszkańców obu stref podzielonej Europy. Głośny Dziennik podróŜy do
Austrii i Niemiec Jerzego Stempowskiego, wydany w Rzymie w 1946 roku, sygnowany
pseudonimem „Paweł Hostowiec” i antydatowany (podróŜ miała miejsce w listopa-
dzie−grudniu 1945, diarystyczne zapiski opatrzone są datą 1946, diarysta podaje dzień,
tai zaś nazwę miesiąca) jest pierwszą zapewne taką literacką manifestacją protestu prze-
ciw poszatkowaniu przestrzeni Europy siecią nieprzenikalnych linii granicznych i szlaba-
nów zamykających drogi, które prowadzą poza granice. W tle tekstu Dziennika... jaśnieje
czytelna choć niewypowiedziana, sugerowana zaledwie, deklaracja diarysty: „PodróŜuję,
mimo zakazów i barier, bo nie akceptuję Europy, w której Ŝycie jej obywateli regulowane
jest przydziałem przepustek, zezwoleń i dowodów toŜsamości. PodróŜuję, bo pcha mnie
w podróŜ ciekawość poznawcza, obojętna na roszczenia politycznych decydentów. Po-
dróŜuję — poniewaŜ wędrówka wyraŜa mój protest przeciw zniewoleniu jednostki
w powojennym świecie”. — Wydaje się, Ŝe bez obawy interpretacyjnego naduŜycia wol-
no tak właśnie określić postawę podmiotu zapisków Hostowca.
śywot koczowniczy, toczący się „cygańskim wozem”, staje się dla emigrantów nie tylko
ulubionym poetyckim obrazem wolności dawnej, utraconej4, lecz takŜe potrzebą wewnętrzną

3
Zob.: J. Kryszak, Literatura złej chwili dziejowej s. 57−58.
4
Zob. np. liryczny i prozatorski traktat Mariana Pankowskiego o losie narodu Romów O smagłej
swobodzie, [w:] tegoŜ, Smagła swoboda. ParyŜ 1955 s. 41−45. Tekst kończy się apelem-przesłaniem:
„I to miej na pamięci, abyś dzieciom, kiedy ich czas majowy nadejdzie, rozstajne drogi wskazał”.

52
samych pisarzy, środkiem ocalenia przed poczuciem wyobcowania. Nie chodzi tu tylko
o licznie w literaturze poświadczone przejawy charakterystycznego dla wczesnej, początkowej
fazy wygnańczego pobytu na obczyźnie lęku przed ponownym zakorzenieniem. Przykład Wie-
rzyńskiego, który po dwudziestu z górą latach emigranckiego Ŝycia, wróciwszy ponownie do
Europy, kilka lat przepędza w ciągłych podróŜach, nigdzie nie zatrzymując się dłuŜej, wszędzie
przebywając przejazdem, dowodzi istotnej potrzeby koczowania, obciąŜającej psychikę wy-
gnańca „dojrzałego”, z dawna przebywającego poza ojczyzną5.
Nie jest jednak celem tych rozwaŜań przedstawienie dziejów recepcji toposu homo
viator w literackim dorobku Drugiej Emigracji ani ukazanie biografii Kazimierza Wie-
rzyńskiego. DąŜnością tego szkicu jest określenie sposobów wykorzystania i przejawów
obecności motywów wędrowca i wędrówki w ostatnim okresie aktywności twórczej Wie-
rzyńskiego. Za późną twórczość uznaję tu, zdaje się wbrew tradycji, jaka wyłania się
z literatury przedmiotu, dorobek dwóch ostatnich tomów poety — Czarnego poloneza
z 1968 roku i pogrobowego zbioru Sen mara z roku 1969, a to w przekonaniu, iŜ utwory
z tych właśnie ksiąŜek poetyckich stanowią w lirycznej spuściźnie Wierzyńskiego całość
odrębną i osobną. Nie ma tu miejsca na mocowanie owego przekonania, na dowodzenie
jego zasadności, niechŜe więc pozostanie ono jako autorska deklaracja precyzująca za-
kres przywoływanego i rozpatrywanego materiału.
***
Zdaniem autora tomu Sen mara, instynktowny nakaz wędrówki-peregrynacji jest natural-
nym i Boskim wyposaŜeniem wewnętrznym kaŜdego człowieka. Tkwiąca w ludziach poten-
cjalnie dąŜność ku temu, co ponadludzkie i ponaddoczesne, pragnienie sięgania w sferę sa-
crum, odzywa się z siłą instynktu nawet w świecie programowo zmaterializowanym, ignorują-
cym duchowość, urządzonym pragmatycznie i zdesakralizowanym. Takim właśnie jest świat
powojenny, odwodzący człowieka od refleksji duchowej, odwracający jego uwagę od wartości,
nakazujący uznać głos sumienia za zbędny balast atawistycznych obciąŜeń.
Co mnie obchodzi
Ten samobójczy świat
Po którym jeszcze wlecze się człowiek,
Morderca własnego Ŝycia,
Powracający raz po raz
Na miejsce zbrodni.
A jednak?
Sam wlokę się po piasku pustynnym
Atawistycznym instynktem
I czego szukam?
Fata morgany?
6
(Nocna świeca, SM)

5
Janina Abramowska pisała o owej potrzebie wędrówki: „Itaka, niezliczoną ilość razy przywoły-
wany na poziomie poetyckiego frazeologizmu symbol domu, pozostaje miejscem, do którego moŜna
tęsknić, ale do którego nie sposób dotrzeć albo dotarłszy pozostać. Silne nacechowania dodatnie za-
chowuje przede wszystkim w utworach przedstawiających sytuację emigranta. Z Odysem tułaczem
utoŜsamiają się, za przykładem Owidiusza i du Bellaya, tęskniący do rodzinnego kraju lub tylko do
utraconej «ojczyzny domowej» dwudziestowieczni poeci-wygnańcy — greccy (Seferis), niemieccy
(Brecht) i oczywiście polscy (Brzękowski, Wierzyński)”. — J. Abramowska, Odys współczesny, [w:]
tejŜe, Powtórzenia i wybory. Studia z tematologii i poetyki historycznej. Poznań 1995 s. 354–355.
6
Objaśnienie skrótów: SM — K. Wierzyński, Sen mara. ParyŜ 1969 (Biblioteka „Kultury”,
t. 171); CZ — tenŜe, Czarny polonez. ParyŜ 1968 (Biblioteka „Kultury”, t. 154).

53
Świat, wydawałoby się, skazany na nieuchronną zagładę, „samobójczy”, oderwany od
tradycji kultury, która uznawała trwałość wartości duchowych przeciwstawionych marno-
ści tego, co materialne, nie jest jednak opuszczony przez Boga, czy inaczej — nie jest
rzeczywistością osieroconą w wyniku śmierci Boga. Pomimo odarcia z wartości, mimo
raŜącej odmienności od świata dawniejszych epok, mimo doświadczonej zagłady — jest
to świat, w którym cierpienie, tak samo jak przed wiekami, jak zawsze w dziejach, wy-
ostrza wraŜliwość człowieka, wzmaga ów głos wewnętrzny nakazujący dąŜyć ku święto-
ści i przeobraŜa bezradnego tułacza w świadomego swych dąŜeń pielgrzyma. Skoro ów
podszept odzywa się w ludzkiej podświadomości, czasem przenikając w sferę uświada-
mianego, wartości duchowe i kosmiczny, religijny ład nie są złudzeniem, urojeniem umy-
słu udręczonego doświadczaniem pustynnej przestrzeni. Kasprowiczowskie „A ci się
wloką, / blasków słonecznych odziani powłoką”, przypomniane tu przygłuszonym echem,
wyznacza kontekst interpretacyjny.
Homo viator — podmiot późnej liryki Wierzyńskiego — dąŜy więc świadomie ku
sacrum, mimo Ŝe przyszło mu przemierzać przestrzeń poddaną procesowi pustynnienia,
odzierania ze znaków boskości. Jakby na przekór temu postępującemu procesowi wędro-
wiec Wierzyńskiego uświadamia sobie, Ŝe wędrówka jest figurą ludzkiego losu, Ŝe tu, na
ziemi, jest się tylko przejazdem, w podróŜy, której końcowego etapu nie ogarnia do-
świadczenie ani horyzont Ŝyjących. MoŜe to być podróŜ „metafizyczną koleją”, przy
której zmarły ojciec pełni obowiązki zawiadowcy stacji, a podróŜny dziwiący się, Ŝe „nie
ma przystanków” , otrzymuje „urzędowe” wyjaśnienie:
— Widocznie jeszcze nie ma wyroku,
Zostaw to innym sądom,
Przypatrz się jeszcze
Nieprzemierzonym
Morzom i lądom,
Dobru i złu
Na niebie i w piekle:
Nie ma przystanku,
Będzie przystanek,
Wszyscy wysiądą,
Nikt nie ucieknie.
(Rozmowa z zawiadowcą stacji, SM)7
— Przystanek w podróŜy będzie zatem końcem Ŝywota. Ziemskiego, bo przecie zaświaty
istnieją, skoro reprezentuje je „zawiadowca”. Kres doczesnej wędrówki nie będzie jednak
końcem podróŜy. Dotychczasowe podróŜowanie ujawni swą ograniczoność, wąski pro-
wincjonalny wymiar, przystanek-śmierć uwolni wędrowca od przestrzeni ziemskiej,
oksymoronicznie nazwanej przez poetę wielką prowincją, umoŜliwi rozpoczęcie podróŜy
międzygalaktycznej.
Ale dla nas jest jeszcze
W niewyczerpanych snach
Nieukończona nigdy podróŜ,
Trochę jak słodycz dzieciństwa
Trochę jak ostateczny strach:
Z nocnego nieba zjeŜdŜa
Na wielką prowincję Wielki Wóz

7
Jeśli uwzględnić narzucający się tu natrętnie kontekst biograficzny (ojciec poety był zawia-
dowcą stacji) moŜna ten wiersz potraktować jako autorską poetycką deklarację — wyznanie wiary.

54
Ładuje wszystkich po drodze
Turkocze w miasteczku
Na kocich łbach.
(Wiersz dla Romana Palestra, SM)
Łatwo odgadnąć, Ŝe zdolność docierania do tego, co uniwersalne, co określa los
i przeznaczenie całej ludzkości i kaŜdego człowieka, osiąga się tutaj poprzez poetycką
penetrację własnego osobniczego doświadczenia, i własnych, „prywatnych”, obciąŜeń
świadomości. „Wielką prowincją” jest świat, cała ziemia, gdy ujrzeć ją w perspektywie
spraw ostatecznych. Wiersz mówi jednak takŜe o zachowanych w pamięci emigrantów
krainach dzieciństwa, o prowincjonalnych miasteczkach galicyjskich — Śniatyniu Roma-
na Palestra oraz Drohobyczu autora utworu.
Homo viator — podmiot i bohater późnej liryki Wierzyńskiego wyprawia się bowiem
nie tylko w podróŜe metafizyczne. Nie jest jedynie „wygnańcem Ewy”, jako przedstawi-
ciel rodzaju ludzkiego, lecz takŜe, a moŜe — przede wszystkim, wygnańcem-
-emigrantem, uciekinierem z pobitego kraju, „z Troi”, która „nie cała zginęła”, bo Ŝyje tą
cząstką swego Ŝywota, która przetrwała w pamięci uchodźcy. Oniryczne wyprawy do
zachowanego w pamięci „kraju lat dziecinnych” są przymusem wygnańczej świadomości,
niemal codziennym (conocnym?) doświadczeniem emigranta. Intencjonalna podróŜ do
kraju jest snem o utraconej krainie, która juŜ nie istnieje, nie jest dostępna w realnym
świecie, na jawie. Jednocześnie swój pobyt na obczyźnie wygnaniec odczuwa jako prze-
bywanie w przestrzeni nierealnej, bo nieoswojonej, w której nie wolno zakorzenić się,
osiąść, jeśli nie chce się uchybić nakazowi wierności ani sprzeniewierzyć własnemu wy-
borowi wolności. ToteŜ bytowanie na obczyźnie postrzega emigrant jako nieustanną po-
dróŜ, Ŝeglugę pośród odrealnionych lądów.
Realni są tylko rybacy na brzegu,
Realni przez dwie, trzy i cztery godziny,
Mędrcy, jogi, totemy, druidzi bez ruchu
Bo ryby omijają ich gęstą ławicą,
(Quai d’Anjou, SM)
Poczucie realności przestrzeni odzyskuje emigrant tylko we śnie, po przebudzeniu
odnajduje się jednak w jakimś zawieszeniu pomiędzy nierzeczywistymi terytoriami, jak
w wierszu „Nie lękaj się”, otwierającym tom Sen mara:
Nie lękaj się, otwórz drzwi,
Wejdź w mój sen,
Nie zbudzisz mnie:
Płynę po wielkiej rzece,
Od brzegu do brzegu ręce,
Serce na ciemnym dnie.
Nie lękaj się, otwórz drzwi,
Wejdź do pokoju,
Nie zbudzisz mnie:
Nie śpię, szukam po ciemku
Brzegów które trzymałem w ręku
Jakiegoś gruntu na jakimś dnie.
Nomada — liryczny podmiot Wierzyńskiego wie jednak, Ŝe jego koczowniczy Ŝywot
jest wynikiem własnowolnego wyboru, dumnym wyrazem niezgody na polityczną rze-
czywistość, buntem i protestem moralnym, który ocala godność protestującego. Wie, Ŝe

55
jego podróŜe i wędrówki, nawet te intencjonalne, śnione i nierealne, są podróŜami, by tak
powiedzieć, podmiotowymi, o ich podjęciu decyduje bowiem wola wędrowca lub przy-
mus wewnętrzny, nigdy zewnętrzna, obca siła. By rzec jaśniej — nomada nigdy nie pod-
lega uprzedmiotowieniu; zawsze jest podmiotem przemieszczającym się, nie zaś prze-
mieszczanym przedmiotem. Ma świadomość, Ŝe owej podmiotowości zazdroszczą mu
obywatele zniewolonego kraju — „zdychający dzisiaj naród / 30-tu milionów bezwolnych
/ Ziaren piasku” („Quai d’Anjou”). Jak ziarna piasku są przesuwane przez wiatr, tak
mieszkańcy kraju, PRL końca lat sześćdziesiątych, jeśli podróŜują, czynią to pchani ze-
wnętrznym przymusem. W ruch wprawiać ich moŜe przymus materialny — wtedy podej-
mują podróŜe pseudoturystyczne, obliczone na zysk handlowy.
Spirytus, kabanos, konserwy,
Dolary najlepsze po 100 w jednym sztychu,
Skubani nie znajdą,
Konstanca, Konstantynopol, Ateny, Rzym,
[...]
Płaszcze ortalionowe,
Złoto po dolarze gram,
Czaszka pracuje,
Trzy razy obrócić a krągły rok murowany,
550 Fenicjan na Freundschaft,
(Wyprawa fenicka, CZ)
Siłą napędową moŜe być brak wytrzymałości psychicznej, potrzeba krótkotrwałej terapii,
zaŜycia leku „na klaustrofobię”.
Jedzie kultura i wiedza
Wartburgiem na Zachód,
[...]
20 lat ciułali oboje,
20 lat czekali oboje,
On profesor uniwersytetu,
Ona profesor uniwersytetu,
Wiozą niecierpliwy, zachłanny mózg,
Wiozą ojczysty dobrobyt,
Śpiwór zamiast hotelu,
[...]
Bo tyle uciułali
Przez 20 tłustych lat
Na nieuleczalną chorobę,
Na klaustrofobię
Polaków.
(Wyprawa naukowa, CZ)
Kres wytrzymałości psychicznej moŜe teŜ zadecydować o ucieczce z kraju, która jed-
nak nie jest świadomym i godnym wyborem wolności, lecz wstydliwym aktem kapitulacji,
prośbą o „wolność kradzioną”, zawstydzonym wyznaniem słabości: „ja nie mogę tam
Ŝyć” („Uciekają”, CZ). Wśród „krajowców” przewaŜają jednak ludzie osiadli, jakby do-
tknięci atrofią instynktu wędrówki, wyrzekający się pragnienia wolności ludzie zsowiety-
zowani, zindoktrynowani, „ślepcy, którzy nie widzą pułapu własnego więzienia”
(„Gryps”, CZ). JeŜeli podejmują próbę wędrówki, to jest to próba kaleka, półprzytomna
i pijana, chwilowe usiłowanie wykroczenia poza teatralnie skonwencjonalizowaną

56
i zamkniętą „wielką scenę” państwa totalnego i wejścia w „naturalną” przestrzeń mię-
dzyludzkich relacji. Statyści PRL-owskiego spektaklu bratają się w knajpie, potem —
„prowadzą się chwiejnie po chlapawicy” („Wielka scena”, CZ).
Jak sen emigranta jest w poezji Wierzyńskiego aktem wstępowania na drogi, onirycz-
ną wędrówka, tak sen obywatela PRL jest bezruchem, przyczajeniem człowieka za-
straszonego, nienawidzącego swojego Ŝycia i siebie samego, albo narkotyczną ekstazą,
pseudo-wolnością, ucieczką w nieprzytomność.
Przynajmniej nie trzeba się bać,
[...]
Sny są nie waŜne,
Nie donoszone
Ale nie śniły się nawet filozofom,
Sny są zdradzieckie
Nie podsłuchane
Nawet przez pluskwę ścienną,
Mikrofon.
Spać.
Wielkie wspólne sypialnie
Opiumowego snu,
Przy łóŜku czuwa
Noc pomyślana totalnie,
Łaps uniwersalny,
Spluwa,
Nakryć się kołdrą,
Kurwa mać.
(Dobranoc, CZ)
Kazimierz Wierzyński, czujny i współczujący obserwator społeczeństwa krajowego,
dostrzegł jednak w PRL końca lat sześćdziesiątych takŜe ludzi duchowo wolnych i nie-
podległych, heroicznie broniących ludzkiej godności i prawa do wolności. W świetle
wszystkiego, co powiedziano uprzednio, moŜna by się spodziewać, Ŝe nie dający się
zniewolić mieszkańcy PRL będą ukazani jako wędrowcy, koczownicy przemierzający
przestrzeń pomimo zakazów i dotkliwych uroszczeń totalnego systemu względem oby-
wateli. — Nic bardziej mylnego, o czym przekonuje wiersz, którego bohaterką jest Kazi-
miera Iłłakowiczówna.
Iłła,
Aldona,
Emily nasza,
Zamknięta na wieŜy,
Zawieszona
U jaskółczego poddasza.
[...]
Mury bez wyjścia,
Powój na murach,
WieŜa wieczysta.
MoŜe to jej forteca,
Dobrowolne wygnanie
A moŜe zakonnicza
Zakrystia.

57
[...]
I tak co noc
Od zmierzchu do ranka
Pod jednym oknem
Przez wieki i mroki:
Nasza Litwinka,
Amerykanka,
Śpiewa i woła
Z wieŜy wysokiej.
(Iłła, SM)
Iłłakowiczówna, poetka i działaczka niepodległościowa, współpracownica Józefa
Piłsudskiego, przyjaciółka skamandrytów i poetycki satelita Skamandra, pamiętana
sprzed wojny, ciepło wspominana, wydaje się Wierzyńskiemu uwięziona podwójnie. —
Nie tylko zamknięta w państwie-więzieniu, podległa nakazom i zakazom systemu, lecz
takŜe umieszczona w zamknięciu dosłownym, namacalnym, odcięta od świata. Oczywi-
ście, nie ma w tej sytuacji mowy o wędrowaniu ani podróŜach! Poetka z wiersza Wie-
rzyńskiego pędzi Ŝywot, by tak powiedzieć, wybitnie osiadły (by nie rzec: osadzony). Dla
interpretacji utworu nie ma najmniejszego znaczenia fakt, Ŝe rzeczywistej Kazimierze
Iłłakowiczównie władze PRL udzielały paszportu, Ŝe wyjeŜdŜała za granicę. Istotne są
natomiast aluzje literackie. „Iłła” z wiersza nazwana jest „Litwinką” — Mickiewiczowską
Aldoną, d o b r o w o l n i e zamykającą się w wieŜy, jest teŜ nazwana „Amerykanką” —
i porównana do Emily Dickinson, wybitnej amerykańskiej poetki, która większość Ŝycia
spędziła w d o b r o w o l n y m zamknięciu, w pokoju na piętrze rodzinnego domu
w Amherst (Massachusetts). Właśnie owa dobrowolność jest decydująca. Osiadły tryb
Ŝycia jest tu wyborem (nie — pochodną nakazów systemu), Iłłakowiczówna z wiersza nie
traci swej podmiotowości, wybiera emigrację wewnętrzną, bo jest przekonana, jak Emily
Dickinson, Ŝe „Dusza dobiera sobie Towarzystwo — / I — zatrzaskuje Drzwi — / Jak
Bóg — ma w sobie prawie Wszystko — / A z Reszty sobie drwi —”8.
Są w późnych poezjach Kazimierza Wierzyńskiego obecni inni jeszcze „krajowcy”
duchowo wolni. Z imienia nieznani. Nie wiadomo, jak liczni. Mieszkańcy „nocnej ojczy-
zny”, „ludzie bezsłowni”, wszyscy ci, którzy podejmują trud wierności sumieniu, twór-
czej uczciwej pracy, realizują — mimo przeszkód i rozpaczy — swoje powołanie. Jak
inni, pędzą Ŝywot osiadły. Ale to oni właśnie
Z lądu na morze
Białe okręty
Spychają w Ŝycie
(Nocna ojczyzna, CZ).
Realizując swą duchowość, ocalają w sobie pragnienie drogi-wolności. Właściwie, co
noc wstępują na którąś z nieprzegrodzonych dróg, wędrują, nie ruszając się z miejsca.
Naprawdę realna jest bowiem rzeczywistość duchowa. Zresztą, wierzył poeta, kiedyś na
pewno wędrówki te staną się rzeczywistymi takŜe w potocznym słowa rozumieniu. Wszak
biały Ŝagiel symbolizuje nadzieję.

8
Przekład Stanisława Barańczaka.

58
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

NIE PRZEMINĘŁO Z WIATREM


(POETKA EMIGRACYJNA
ANNA FRAJLICH)

Natan GROSS (Izrael)

Na emigrację udają się intelektualiści (ci się liczą...), wybitni pisarze o bogatym sta-
Ŝu, ale teŜ inni, o mniejszym doświadczeniu, choć nie mniejszym talencie. Ci nadrabiają
temperamentem młodości, dynamiką Ŝyciową, która pcha ich nie tylko do pisania, ale
i działalności społecznej. Na ogół nie są tak osamotnieni jak to się czasem wydaje (choć
i samotność jest elementem twórczym, w szczególności emigranta), działają w jakiejś
grupie intelektualnej, spotykają się, dyskutują wydają pisma — i ksiąŜki. Czują, Ŝe są
włączeni w historię i zdaje im się — albo naprawdę tak jest — Ŝe mają wpływ na dzieje
swojego narodu, Ŝe poruszają masy swoją twórczością i działalnością. Jako aktywni
działacze (wolnościowi?) mają ograniczone rozlicznymi granicami pole działania — ci
w kraju mają większy, bo bezpośredni, udział i w walce, i w cierpieniu, i w klęsce, i w na-
dziei, i w osiągnięciach. Ale ci w ParyŜu, w Londynie, w Rzymie mają nad ziomkami
znad Wisły pewną wyŜszość intelektualną: ocierają się o kulturę europejską, światową,
poznają, uczą się, spotykają się z kolegami najwyŜszej klasy, chłoną nowe prądy poetyc-
kie, uczą się języków — krótko mówiąc: rozwijają się i wzbogacają duchowo. Zapisują
się w ojczystej historii kultury i literatury wysoką klasą, pod wielu względami.
Wszystko co powiedziano o epoce romantyzmu moŜna przyłoŜyć do emigracji lat 40.
naszego zwariowanego wieku. Tuwim, Wierzyński, Wittlin, Lechoń, Miłosz, Broniewski,
Herbert, Zagajewski, Iwaniuk, Barańczak, Hemar (by wymienić tylko poetów...) wyznaczają
jej poziom. Zdaję sobie sprawę ze złoŜoności w indywidualnych wypadkach „emigracyjno-
ści” niektórych nazwisk — a nie uniknę teŜ definicji, Ŝe „moŜna być emigrantem nie opusz-
czając nigdy rodzinnego miasta”. Ale mógłbym bez trudu obronić tezę wpływu zagranicy na
rozwój intelektualny osobowości wyŜej wymienionych, nie negując ich osobistych plusów,
talentu, staŜu, wykształcenia i innych walorów, kwalifikujących ich na wysokowartościo-
wych twórców. Wszyscy oni włączeni są w walkę czynną lub bierną, politycznym zaanga-
Ŝowaniem lub erupcją tęsknoty do ojczyzny, którą obserwują z daleka. Tu naleŜałoby zwró-
cić większą uwagę na nowoczesne środki przekazu działające w obu kierunkach, co w epoce
romantyzmu miało zupełnie inny charakter i moŜliwość wzajemnego oddziaływania. Zresz-

59
tą, na przestrzeni krótkiego czasu, te środki i moŜliwości zmieniły się i zmieniają z dnia na
dzień, stwarzając nowe sytuacje wczoraj jeszcze nieznane. A mimo tej nowoczesności
wdzierającej się w Ŝycie człowieka XX wieku, po przeprowadzeniu obiektywnych badań
socjologicznych okazałoby się, Ŝe niewiele zmieniło się w świecie intelektualnej emigracji
lat 40. w stosunku do tej poprzedniej sprzed stu lat... A moŜe? Nie dość jestem do tego
tematu przygotowany a moje uwagi to nieobowiązujące impresje z lektury — i trochę
z osobistego doświadczenia.

Specyfika Anny Frajlich


Jakie miejsce w świecie polskiej emigracji zajmuje poetka Anna Frajlich? Wchodzi
w to środowisko poetka młoda, nieledwie debiutantka, której nazwisko nic nie mówi
sławnej gwardii pisarzy i czytelników przedwojennych „Wiadomości Literackich” czy
wojennych londyńskich „Wiadomości”. Czyli: „z motyką na słońce”? Jej specyfika? śy-
dowskie pochodzenie wyraŜające się niedwuznacznie nazwiskiem — nie jest czymś „nie
swoim” w kole emigrantów, wśród których pisarze z „plamą etniczną” na biografii są
zjawiskiem codziennym. Ale Tuwim, Wittlin, Grydzewski, czy Hemar poszli na emigra-
cję dobrowolnie, uciekając ewentualnie przed Hitlerem. Anna Frajlich zaś naleŜy do klasy
emigrantów, którzy mówią o sobie, Ŝe ich wypędzono — to nie są emigranci z wyboru
a wygnańcy, wypchnięci przez własny rząd ze swojego kraju, obywatele, którym odebra-
no obywatelstwo, odebrawszy przedtem podstawowe środki egzystencji.
Czy emigrant, z taką świadomością odczuwa inaczej Ŝal i tęsknotę za „utraconym
rajem” niŜ „normalny” emigrant? Trochę inaczej... Oto jak ten aspekt swojej emigracji
ujmuje Anna Frajlich w szerokim wyznaniu w tygodniku izraelskim „Nowiny-Kurier” (17
sierpnia 2001 — „Anna Frajlich o sobie i wierszach” w dziale „Na warsztacie”) — które
będziemy tu jeszcze niejednokrotnie cytować:
Większość moich rówieśników, i osób z emigracji 1968 roku, musiała uporać się
z faktem wygnania. To nie tylko sprawa wyjazdu, fałszywych publicznych oskarŜeń, fał-
szywej atmosfery wokół tych spraw, ale potem — sprawa jakby klątwy rzuconej na tych,
którzy wyjechali i na tych, którzy utrzymywali z nimi kontakt. A więc listy bez adresu
zwrotnego na kopercie, jeŜeli spotkania to zawsze w tajemnicy, itp. Wszystko obliczone
na to, Ŝe człowiek niesłusznie oskarŜony, będzie poczuwał się do winy. Manipulacja była
na tyle zręczna, a zrozpaczonym człowiekiem łatwo jest manipulować, Ŝe tylko częściowo
odczytywało się ją jako manipulację polityczną. Zawsze gdzieś tam niejasny element
oskarŜenia wisiał w powietrzu. Z tego naleŜało się wyzwolić, naleŜało się z tym uporać.
Zdarzało się, Ŝe dopiero napisanie wiersza uświadomiło mi posuwanie się tego procesu.
Tu sprecyzowana jest róŜnica między emigrantami lat 40. a 70. (sprecyzowana jedno-
stronnie — ale jasne, Ŝe tak zwane „wyrzuty sumienia” tych wojennych emigrantów
obejmują inne pola magnetyczne pozostawionej na pastwę wroga ojczyzny...). Zresztą
okoliczności opuszczenia ojczyzny przez wojennych i „marcowych” emigrantów ustępują
miejsca d l a c e l ó w p o r ó w n a n i a takim poetom jak Miłosz, który znalazł się pod
obstrzałem z obu stron — i tej „ludowej” („wybrawszy wolność”) i emigranckiej, ale jego
pióro słuŜyło nie autoterapii, jak Anny Frajlich, tylko walce o swoją prawdę.
Wierszem, który pozwolił Annie Frajlich uwolnić się od poczucia niezawinionej winy
był utwór „Jestem oddzielna”. Inny wiersz, który pomógł jej w emigracyjnych zmaga-
niach „Aklimatyzacja”, zaczyna się od słów:
„Zapominam dokładnie, zapominam sumiennie”. Początkowo wywoływał on pewne nie-
porozumienia i pytania: czy naprawdę chcę zapomnieć i dlaczego. OtóŜ „Aklimatyzacja”
jest wierszem o konieczności zapominania i niemoŜności zapomnienia.

60
Oczywiście problem pamięci jest jednym z elementów podstawowych poezji emigra-
cyjnej, ale jeśli przyłoŜyć go do tej emigracji wygnańczej, trzeba zapytać: zapomnieć —
co? Czy chodzi o leśne pagórki i zielone łąki, czy o doświadczenia związane z drogą na
emigrację. Co zapamiętać i co puścić w niepamięć i dlaczego?...

Rodzinne miasto
Które z miast będzie się kłócić o honorowe obywatelstwo Anny Frajlich? Urodziła się
gdzieś w Kirgizji — ale gdzie? Sama nie wie... Pamięta tylko, Ŝe w tym rodzinnym mieście
(?) słyszała po raz pierwszy z ust swego ojca „Powrót taty”. Symboliczny powrót — pojęcie
uczuciowe emigranta — powrót. Albo się wraca albo nie... zawsze się jednak wraca choćby
pamięcią — jeszcze do tego wrócimy... Miasto, do którego się Ania przyznaje — jej rodzin-
ne miasto — to Lwów. Nigdy w nim nie była — bo jeśli liczyć króciutką wizytę, było to juŜ
we Lwiwie — a Lwiw to nie Lwów... Wychowała się w Szczecinie, studiowała w Warsza-
wie, dojrzewała w Nowym Jorku... Krótko mówiąc urodziła się (to fakt!) w nienormalnych
czasach, czasach chaosu — i tak to w swoich wspomnieniach charakteryzuje:
Mój Ŝyciorys moŜe wydać się egzotyczny ludziom nie znającym historii wschodniej
Europy. Dla nas wszystkich te przedziwne wędrówki naszego pokolenia i pokolenia na-
szych rodziców są jakby dyktowane prawami przedziwnej logiki. Logiki nie tyle dziejów,
co chaosu. W myśl tej logiki zrozumiałe jest, Ŝe skoro moi rodzice są ze Lwowa, a ja sko-
ro miałam się urodzić wówczas, kiedy się urodziłam, musiałam urodzić się w Kirgizji lub
gdzieś tam w pobliŜu. Dawało mi to szanse przeŜycia niewielkie, ale jakieś. śaden z mo-
ich czterech kuzynów urodzonych we Lwowie nie przeŜył nawet swego dzieciństwa.
Wszyscy urodzeni jak najdalej od Lwowa — Ŝyją.
Równie logiczne jest to, Ŝe skoro rodzice moi pochodzą ze Lwowa, dzieciństwo
i młodość spędziłam w Szczecinie. Mógł to być Wrocław, ale nie był. I przez wiele lat
Szczecin był dla mnie właśnie Polską, polskim miastem, którego mieszkańcy z nostalgią
wspominali Wilno, Lwów i co najmniej dziesięć innych miast. Teraz mówi się o tym, Ŝe
to, co wówczas nazywano repatriacją, było w gruncie rzeczy emigracją. Ale my, młode
pokolenie, rośliśmy juŜ jako szczecinianie, jakkolwiek juŜ wówczas mieliśmy duŜą świa-
domość pewnego pokomplikowania etnicznego, kiedy to czy śydzi, czy etniczni Niemcy
znikali ze szkoły podczas kolejnych fal emigracyjnych.
Czy jest w tym coś dziwnego, Ŝe dwadzieścia kilka lat po powrocie do Polski, wyje-
chaliśmy z „wilczym biletem tramwajowym” jako jedynym dokumentem toŜsamości? Z
tej perspektywy chyba juŜ nie. Ta perspektywa i akceptacja tej logiki, to pewnie jedyna
nauka, jaką z tych wszystkich peregrynacji da się wysnuć. Ale nie była ona dla mnie
oczywista wówczas. Pod koniec 1969 roku Polska z konieczności przestała być dla mnie
tym, czym była i czym chciałam, Ŝeby była — jedynym miejscem stałego pobytu, moim
krajem.
Oczywiście (?) odbija się to wszystko w poezji Anny Frajlich od pierwszego tomiku
Aby wiatr malować po ostatni (tymczasem) Znów szuka mnie wiatr. Dziesięć tomików,
jak dotąd. Autorka wskazuje ten i ów wiersz jako drogowskaz dla krytyka podąŜającego
jej śladami ku chronologicznej biografii, ale prawdę mówiąc, kaŜdy tomik jest brzemien-
ny jej emigrancką dolą, uczuciem, myślami, poszukiwaniem wczorajszego dnia, ogląda-
niem się wstecz i w nadzieję, tak Ŝe wystarczy otworzyć przygodny tomik w przygodnym
miejscu a wyskoczy Lwów, czy Szczecin — Polska.
I zostało wszystko we Lwowie
w mieście mojej matki i ojca
wszyscy Ŝywi stali się umarłymi
ale cmentarz

61
przestał być cmentarzem
i zostało wszystko
we Lwowie
na wieszaku prawie nowe ubranie
stół i łóŜko
moŜe jakieś krzesła
fotografie w ramce na ścianie
na tej ramce niezapominajki
wyciął ojciec scyzorykiem
Ŝeby nie zapomnieć
Ŝeby nie zapomnieć
Ŝeby nie zapomnieć
Lwowa
nawet w Ameryce.
To było miasto r o d z i n n e — nie miejsce urodzenia, ale miasto rodziny — korze-
nie, zakopane głęboko w ziemi, których soki Ŝywotne długo czują w sobie gałęzie, choć
tych korzeni na oczy nie widziały...
Ale zostaje w Ŝywej pamięci Szczecin, nie dlatego, Ŝe był naszym miastem młodości,
tylko Ŝe my byliśmy w nim młodzi. Zostaje w naszej pamięci Ŝywym wspomnieniem ale
ze świadomością Ŝe:
miasto nie było nasze
tylko odebrane innym
co stąd uciekli w wojennym
popłochu i wszystko zostawili
albo zakopane w ogrodach
lub gruzem przysypane
albo wprost na stole
kryształowe kieliszki
w nich czerwone wino
niedopite plamami przyschnięte
do ścianki.
Miasto było nie nasze, ale kwitło dla nas bzami i jabłoniami:
i słyszało się w mieście
tym róŜne języki
— jak krzewy — przesadzone
na zachód ze wschodu
ktoś z wileńska zaciągał
ktoś z lwowska całował
rączki — ktoś półgłosem
wciąŜ mówił po niemiecku
i jidysz niedobitków
rozbrzmiewał w ulicach.
Taki obraz trwa w jej wspomnieniu:
miasto mego dzieciństwa
komuś odebrane
aby czyjeś dzieciństwo
mijało gdzie indziej.
Dzieciństwo wyrównuje historyczny rachunek krzywd — ale jest tylko ogniwem
w łańcuchu innych krzywd, które niesie Ŝycie, w szczególności w tej epoce „transferów”.

62
Zamyślenie historyczne — poświęcone Stefanii Kossowskiej, redaktorce londyńskich
„Wiadomości”, która rozpoznała w Annie Frajlich przyszłą gwiazdę poezji emigracyjnej
i otworzyła przed nią stronice prestiŜowego pisma literackiego:
Rozstawiło nas Ŝycie po kątach
zostawiło gdzieś na uboczu
i przed siebie pobiegło spręŜyście
bez nas dalej się toczy
a my?
jego pąki i liście
a my?
jego szumiąca korona
jego jabłka cięŜkie
złociste
kamienie
po drogach
rzucone.

Kwiaty, drzewa i ptaki — emigranta...


Znamienna rzecz: Ania kocha przyrodę, kwiaty, drzewa, ptaki. Wiersze jej pełne są
bzów, maków, wrzosów, niezapominajek, róŜ i tulipanów, konwalii i pelargonii, fiołków
i macierzanki, są i krokusy, jaśminy, hiacynty... ale na lekarstwo nie znajdziesz jakiegoś
egzotycznego kwiatu, choćby kolczastego kaktusa. CzyŜby tam na Manhattanie rosły
same polskie, czy w Polsce przyjęte kwiaty? Albo drzewa: jabłonie, wiśnie, grusze, brzo-
zy, lipy, wierzby, kasztany, klony...
A tutaj teŜ mam swoje drzewo
za oknem klon
w piórka się stroi na kwietniowo
i chciałby przeróść choć o głowę
tutejszy dom
mój klon
a jednak taki obcy
powtarza szum zamorskich mórz
i obcej ziemi soki chłepce
zlizuje rosę z obcych chmur
mój jest
przez okno moje wbiega
zielenią ugrem albo rdzą
i po podłodze cień rozlewa
ten obcy
ten tutejszy klon.
Ale w jakimś innym wierszu okazuje się, Ŝe ten klon jest chory i trzeba go ściąć...
MoŜe jednak nietutejszy? Zapuścił korzenie w obcą ziemię ale się nie przyjął, zaczął
chorować i umarł. Ciekawe — ja teŜ miałem taką klonową przygodę. Na krawędzi szosy,
nieopodal mojego domu w Giwataim posadzono długi rząd drzewek, skądś sprowadzo-
nych. Po młodych listkach poznałem, Ŝe to klony — po hebrajsku dolaw — moŜe nie
dokładnie, ale rodzina... Te biedne drzewka — obserwowałem je dzień po dniu — kaŜde
znałem „osobiście” — powariowały... Niektóre myślały, Ŝe to wiosna — a był grudzień
— i zaczęły gwałtownie kwitnąć, innym listki poŜółkły, jak jesienią ale widziałem, Ŝe
Ŝyją — po pączkach na wątłych gałązkach i zielonym pniu i czekałem z dnia na dzień jaki
będzie ciąg dalszy... Inne, kilka z nich, umarły na amen i Ŝadna woda nie mogła ich ocu-

63
cić — usunięto je po jakimś czasie. Niektóre pochorowały się, ale zaczęły powoli przy-
chodzić do siebie i pręŜyć się w górę, ku słońcu... Było to dwa lata temu... Dziś ta aleja
klonowa jakoś Ŝyje — ale cienia nie daje... Obce klony... moŜe nie na ten klimat...
Ale wróćmy do ornitologii Anny Frajlich: wróble, jaskółki, pliszki, jest jastrząb,
sójka co wybiera się za morze, bo przyleciała zza morza, kukułka... Czy nie ma tam ja-
kichś niepolskich ptaków? AleŜ są! W swoim „Curriculum vitae” są wspomniane, ale ich
nazwy — nie!
Przystań nasza wśród wiatrów
na dziwnej ulicy
co nigdzie się nie kończy i nigdzie nie zaczyna
gdzie inni pozdrawiają nas obcym językiem
wśród ptaków których nazwy szukamy w słownikach.
Ale i te „polskie” — nie trzeba ich wymyślać — przylatują, odlatują, wędrują, ptaki
emigranci...
Okruchami chleba swego powszedniego
smutna moja mama karmi leśne ptaki
i nie wiedzą wilgi sikory i szpaki
Ŝe mama jest takŜe wędrującym ptakiem
gniazda budowane
wzdłuŜ szlaku jak ziarna zostawia rozsiane
we Lwowie w Warszawie i nad oceanem
kaŜde innym wiatrem strącone rozwiane
jedzcie jedzcie drozdy
z ręki mojej mamy.

Wietrzne intermezzo — czyli słowa na wiatr


Wiatr jest to ruch powietrza, który przenosi z miejsca na miejsce liście, papiery,
śmieci. W zaleŜności od intensywności i impetu przenosi teŜ domy i ludzi. Czasami jest
to miły wietrzyk, a czasem wicher, wichura, która pędzi przez góry, lasy i oceany
w rzeczywistości i w wyobraźni, w mieście, w polu, we śnie, w fantazji poety — wiatr.
„Jeden wiatr w polu wiał, drugi wiatr w sadzie łkał...”. A czasem to jest wicher serca.
Wiatr nie ma kształtu, ani koloru, ani smaku, choć czasem mówimy, Ŝe jest słony,
gdy wieje od morza. Nie ma kształtu, ale ma kierunek. Nie trzeba być poetą, by wiedzieć
skąd wiatr wieje. Ale dokąd wieje — to juŜ inna sprawa. Wiatr ma kierunek, ale moŜe go
zmienić w kaŜdej chwili jak zręczny polityk. Tylko biednemu zawsze w oczy wieje.
Gasi świece, ale wznieca i podnieca poŜary. Pomaga ogniowi, bierze udział w jego
szaleństwie niszczenia. Razem z ogniem poŜerają lasy. Jak wziął wiatr brata za kamrata,
to moŜe sobie po polu latać, ale jak wziął za kamrata ogień — to nie daj BoŜe!
Jest bardzo towarzyski: dla wesołego człowieka — wesoły kumpel, dla smutnego —
smutny. Figlarz: „rozwiewał suknie dziewczynom wiatr od tych domów płonących” —
warszawskiego getta.
Lubi kwitnące sady — ale i pustynie. Bardzo. Po prawdzie, lubi samotność. Lubi
piaski, bo moŜe przesypywać z pustego w próŜne i rysować na pagórkach desenie. Nikt
mu w tym na pustyni nie przeszkadza.
Poeta lubi płynąć na skrzydłach wiatru jak wolny orzeł w przestworzach. A czasem
lubi wyć razem z wiatrem, choć do mieszkania go nie zaprosi. Niech sobie wyje w komi-
nie. A poeta — w duszy. Albo na papierze.

64
Czym jest wiatr dla poetki, Anny Frajlich? Mówi: „Znów szuka mnie wiatr”...
A moŜe to ona szuka wiatru dla swoich skrzydeł? Szukaj wiatru w polu...
Dwadzieścia pięć lat temu debiutowała tomikiem Aby wiatr namalować — chciała
wiatr namalować jak Staff: „O głodzie, chłodzie, w ducha swobodzie, maluję sufit w Sa-
skim Ogrodzie”... Malować wiatr — taka fantazja poety. Jakim kolorem? Jaką techniką?
Impresjonistyczną? Ekspresjonistyczną? Wypisz, wymaluj...
Ten jej wiatr, który ją gna od 25 lat to takie „przeminęło z wiatrem”, choć to brzmi
banalnie. A właściwie, nie przeminęło. To się tak tylko mówi... Gnał ją ten wiatr od mo-
rza do morza. Przez lądy i oceany — i nie dawał jej spokoju: bo niepokój dla poety jest
waŜniejszy niŜ spokój. Taki twórczy niepokój...
Ten sam wiatr „od tych pól wyzłacanych zboŜem rozmaitem” igra w jej ogródku
w Nowym Jorku. Bo ten wiatr, to jest właściwie czas — czas, który trwa i wypełnia swym
trwaniem bezmiar — a my się w tym czasie posuwamy, torujemy sobie drogę. Czas robi
swoje — jak wiatr, wyprawia koziołki, psoci, raz jest pogodny, raz burzliwy — zawsze
ten sam, tylko czasem, a nawet często, zmienia kierunek — a my robimy swoje, my
brniemy, to my się posuwamy — dokąd? donikąd? Przed siebie. Poeta wie. Albo nie wie.
Ale czuje wiatr i idzie pod wiatr... Przeciw wiatrom, przeciw czasom — ku wieczności.
I to jest właśnie poezja.

Polskie i Ŝydowskie
Chciałem wziąć wiatr za temat do recenzji z wierszy Anny Frajlich — bo to się prosi:
pierwszy tomik o wietrze — i ostatni, powracający wiatr. Ale potem otrzymałem plik
recenzji z tego ostatniego tomiku i widziałem, Ŝe i inni widzą to samo, czują ten wiatr,
i starają się wyłowić go z róŜnych wierszy i róŜnych czasów.
Więc zostawmy ten wiatr-los, który ją rzuca z miejsca na miejsce i przetłumaczmy to
na indywidualność poetki złoŜoną z osobowości historycznej i duchowej jako Polki
i śydówki. Oczywiście te dwie osobowości nie wykluczają się nawzajem. Raczej się
uzupełniają. Obie naleŜą do tej samej osoby, która w swej wolnej duszy decyduje o sobie
i swoim miejscu na ziemi. Samookreślenie. Problem jednak w tym, Ŝe i inni, którzy patrzą
na ciebie roszczą sobie prawo do definiowania twojej osobowości.
Bo choć Ŝyjemy juŜ w XXI wieku, tendencje nacjonalistyczne, które niemal zburzyły
świat, ciągle jeszcze są aktualne. A choć w dość szerokich warstwach społeczeństwa
wygasły — to jednak Ŝarzą się jeszcze nawet tam pod skórą. I widocznie tak być musi (?)
póki świat, w którym Ŝyjemy, nie doprowadzi siebie do porządku, w jakim zdrowy rozsą-
dek zwycięŜy fanatyzm, nacjonalistyczny obłęd i zjednoczy ludzi w jeden obóz, który
miast nienawiści kultywował będzie, jeśli nie miłość, to choćby tolerancję, szacunek dla
wolnej myśli decydującej o wyborze swojego miejsca na ziemi.
Myślę, Ŝe Anna Frajlich powtarza za Tuwimem: Jestem Polką, bo tak mi się podoba, bo
od dzieciństwa nasiąkłam polskością. Jestem śydówką nie dlatego, Ŝe tak się innym podoba,
lub nie podoba, ale Ŝe jestem wierna pamięci ojca i jego Ŝydowskiego imienia i poczuwam
się do solidarności z prześladowanym narodem Ŝydowskim i jego kulturą.
Oddajmy głos Annie Frajlich:
Jednym z naczelnych problemów jest niewątpliwie moje Ŝydostwo. Moje pokolenie
nie znało za wiele wzorców. Wzorcem w Ŝyciu byli moi rodzice, którzy nigdy swego Ŝy-
dostwa nie ukrywali w Ŝaden sposób, którzy umieli mnie i mojej siostrze zaszczepić po-
czucie godności i dumy bez uciekania się do jakichś wybiegów. Zawsze te sprawy posta-
wione były jasno. Naturalnie nie bez buntów. W literaturze natomiast miałam wzorce po-
etów takich jak Tuwim, „o którym było wiadomo”.

65
Komplikacją był fakt, Ŝe wzorce, które miałam to wzorce tzw. Ŝydostwa świeckiego,
ateistycznego i w chwili odczucia tęsknot metafizycznych, nie bardzo rozumiałam, Ŝe mogę
w ramach mego Ŝydostwa znaleźć ich zaspokojenie. Kiedy znalazłam się w Stanach
i zobaczyłam to zewnętrzne zorganizowanie Ŝydowskiego Ŝycia religijnego, to sam instytu-
cjonalizm, do którego nie mogłam i nie miałam gdzie przywyknąć, mnie zniechęcał. Ale
w pewnym momencie zrozumiałam pewne błogosławieństwo tej sytuacji — Ŝe to jest moje.
To trochę tak, jak to, Ŝe dopiero w Stanach po raz pierwszy zobaczyłam grób kogoś z naszej
rodziny. W Polsce naturalnie nie było Ŝadnego grobu, chociaŜ wszyscy zginęli. To było duŜe
przeŜycie, to poczucie, Ŝe to jest moje, coś o istnieniu czego nawet nie wiedziałam.
Tu zaczęły się moje zainteresowania judaizmem i pewne, wciąŜ jeszcze bardzo pod-
stawowe lektury, których ślady dają się odnaleźć w moich wierszach.
W tym kontekście naleŜałoby określić mój stosunek do polskości. W Polsce wyro-
słam i przez polską kulturę zostałam ukształtowana, podobnie zresztą jak moi rodzice.
Przez jej pryzmat dopiero przyjmuję wszystko inne. Polska poezja porusza mnie najgłę-
biej, choć nauczyłam się wierzyć, Ŝe są inne wielkie poezje i niektóre autentycznie do
mnie przemawiają. WciąŜ, kiedy słyszę słowo „północ” myślę „Bałtyk” i tak juŜ chyba
zostanie. Polska jest krajem mego dzieciństwa i młodości, ale jest teŜ krajem, z którego
musiałam wyjechać. ChociaŜ w Polsce nie jestem, zrobiłam wszystko, co umiałam, aby
Ŝyć i pracować w kręgu spraw polskiej kultury. Właśnie przez to, Ŝe Polska nie jest miej-
scem mojego zamieszkania, jest dla mnie czymś mniej zagroŜonym w takiej formie, bo
nie mogę jej po raz drugi utracić.
To wszystko moŜna wyczytać w jej wierszach, tych sprzed dwudziestu lat i tych dzi-
siejszych. W kaŜdym tomiku znajdziemy ślad tej dwutorowości kulturalnej, jej dwie oj-
czyzny, powiedziałbym duchowe...
Wystarczy rzucić okiem na zawartość dziesięciu wydanych tomików wierszy Anny
Frajlich — począwszy od emigracyjnego debiutu Aby wiatr namalować (1976), a skoń-
czywszy na Znów mnie szuka wiatr (2001), by stwierdzić, Ŝe w kaŜdym z nich znajduje
się wiersz lub kilka wierszy zaczepiających o temat Ŝydowski — echa biblijno-aktualne,
jakaś wystawa obrazów Chagalla, jakaś melodia, skrzypek w Ŝydowskiej uliczce, to znów
echa „marcowe”, Szoa, refleksje z wizyty w Izraelu etc. To wszystko rozrzucone jak
rodzynki w cieście wśród nostalgicznych wierszy, gdzie Szczecin, Warszawa, Wisła,
polskie drzewa i kwiaty sąsiadują z nowym — ostatnim domem poetki w Nowym Jorku.
Mozaika wspomnień, refleksji, fascynacja przyrodą, lekturą, pamięć o przyjaciołach,
którzy odeszli — poezja, która jest przeŜywaniem codziennych emocji, wiatrów, słońca
i deszczu.
Kraj utracony — niejednokrotnie — odzywa się na wszystkich kartach, pośrednio lub
bezpośrednio:
Z niejednego wygnani kraju
za Jakuba grzech i Abrahama
prarodzice moi
i rodzice
do dziś dnia się błąkamy...
(Indian summer)
— a juŜ w następnej strofie pojawia się „Powrót taty” — pierwszy wiersz, który usłyszała
na Uralu. Od tego czasu zmieniła wiele adresów, które juŜ zacierają się w pamięci:
— Pisarz powinien mieć adres —
rzekł Isaak Bashevis Singer
który swoją ulicę Krochmalną w Warszawie
...przeniósł przez wszystkie powodzie świata.

66
A Anna szuka do dziś swojej ulicy...
ale zatarły się nazwy
i cyfry znad bram opadły
kto wie
co jest moje co obce
i który adres
to a d r e s.
(Ogrodem i ogrodzeniem)
I wloką się za nią dwie a moŜe i trzy ojczyzny — a choć przyszedł czas, gdy granice
otwarte, moŜna wracać — wraca teŜ stary ból:
Przeszłość się upomina znakami imionami
upomina się blizną zarosłą na kamieniu
coraz częściej wracają dawno poŜegnani
a tych nie poŜegnanych na garstkę snu nie ma.
Na tym tle rośnie swego rodzaju duma, solidarność z narodem pogardzonym. Na jakąś
sugestię odpowiada:
Ja nie jestem jak to drzewko
Proszę Pani
to w doniczce
gdzieś w cieplarni hodowane
[...]
jeśli w ogóle jestem d r z e w o
Proszę Pani,
rosnę w borze z mymi braćmi
teŜ drzewami...
(Tylko ziemia)
Ta solidarność korzeni wyraŜa się szeregiem wierszy wspominających Szoa i Jerozo-
limę. W tomiku Ogrodem i ogrodzeniem znajdziemy cykl wierszy pisanych pod wraŜe-
niem wizyty w Izraelu. „Sala dziecięca w muzeum męczeństwa Jad Waszem w Jerozoli-
mie” — to wielki ból i wzruszenie:
To tak wygląda grób moich kuzynów
to tu w tej ziemi której nie widzieli
spoczywa po nich bezimienna pamięć
tu grób znaleźli gdziekolwiek zginęli
we Lwowie w Krakowie
gdzie się rodzili ich ojców ojcowie...
tu powrócili swoich imion echem.
Odeszli. Nie ma. Ale jednak naprawiacze historii chcieliby ich wymazać, doszczętnie:
Niechaj juŜ znikną
bo szpecą legendę
kamienie znacznie bardziej są fotogeniczne
nawet te dawno wyrwane z korzeniem
spod głów umarłych
Niech znikną wreszcie by księgę historii moŜna juŜ było zamknąć...
(Ogrodem i ogrodzeniem)
Jeszcze
w tym samym pokoleniu

67
wraca
gruźlica
śydów i Cyganów bicie
niedokończona dziejów praca
zastygła w niedokończeniu.
(W słońcu listopada)
I jakby dalszy ciąg tej „niedokończonej dziejów pracy” — Jerozolima:
...To tu turystkę z Francji
— noŜem.
To tam pod Ścianą
— wieczny płacz.
Jeszcze o Jerozolimie:
Pod ścianą
nad ścianą
za ścianą
jeden jest płacz
jeden jest strach
a tylko nas tak wiele
i tyle w łapie starych drzazg
tyle zaschniętych w krtani próśb.
Ale i tam w Hajfie, gdzie:
Śródziemne morze w oknie
i co więcej trzeba...
[...]
Uśpiony szlagier z dawnych lat
szczecińska Biała mewa
przerzuciła nas w tamten świat...
[...]
Biała mewo leć z piosenką tą hen daleko na ojczysty ląd
[...]
śpiewaliśmy w Hajfie oboje.
Dokądkolwiek poleciała mewa
socrealistycznego szlagieru
my polecieliśmy dalej
dalej
z piosenką tą.
Tomik Tylko ziemia otwiera krótki wiersz pod tym samym tytułem:
Ojcowizna to nie moja
niczyja
tylko ziemia
z kamieniami w swym wnętrzu
tylko ziemia z właściwością przyciągania.
Ale okazuje się, Ŝe ta właściwość jest decydująca — choćbyśmy chcieli traktować ją
„naukowo”, jak coś neutralnego, realnego, danego nam ale nie danego — to:
w zimie zamarza jezioro
i spadają w śnieg szyszki z sosen
tuŜ przed zmierzchem

68
wczesnym wieczorem
nagie słońce zachodzi za szosę.
Magnetyczna siła przyciągania, newtonowska siła cięŜkości, stosuje się teŜ do ludz-
kiego serca, nieobojętnego na to przyciąganie.

Etapy — od Kirgizji do Nowego Jorku


O etapach swojej drogi intelektualnej i poetyckiej pisze Anna Frajlich w swoim exposé.
Wspomina dom, który nawet w Kirgizji czy na Uralu pełen był aury kulturalnej i literackiej.
We Lwowie w bibliotece ojca księgi religijne sąsiadowały z dziełami Heinego. Matka, która
sama para się piórem walcząc o chleb dla rodziny nie zapomniała nigdy o pokarmie ducho-
wym. Taka była tradycja rodzinna — i to juŜ szło z Anną przez całe Ŝycie.
Nie mogę teŜ przecenić wpływu niektórych moich nauczycieli polonistów. W latach
50. znana była w Szczecinie, wzbudzająca szacunek i niekiedy lęk rozłoŜysta postać pani
Anieli JeŜewskiej. Pamiętała ona jeszcze carską szkołę. Od nas wymagała bezwzględnego
szacunku dla poetów, nigdy nie pozwalała zastępować pełnych imion pisarzy inicjałami,
ale teŜ nie była sentymentalna, czym nierzadko grzeszyły polonistki. Wszystko, czego
mnie nauczyła pozostanie ze mną na zawsze, ale szczególnie zapamiętałam pewną waŜną
Ŝyciową lekcję. Kiedy raz zapomniałam igły na prace ręczne, pani JeŜewska, która wie-
działa juŜ o moich próbach poetyckich, przy całej klasie zaaplikowała mi sarkastyczną
naukę: „Niech Frajlich nie myśli, Ŝe jak napisze wiersz, to moŜe juŜ zapomnieć o igle”.
Doświadczenie całego Ŝycia potwierdziło tę maksymę. Pisanie wierszy od niczego
nie zwalnia i niczego nie usprawiedliwia. Pamiętam o igle i jeŜeli na chwilę o niej zapo-
mnę, drogo za to płacę. Nie zawęŜam zresztą tego do samego faktu bycia piszącą i pracu-
jącą kobietą, ale nie uwaŜam teŜ, Ŝe fakt ten naleŜy ignorować.
Inny nauczyciel, który odegrał rolę w moim poznawaniu literatury to Stanisław Olej-
niczak, obecnie reŜyser i publicysta mieszkający w Katowicach. W czasach nasilającej się
antysemickiej atmosfery w 1957 roku powiedział, abym przyszła do niego, jeŜeli spotka
mnie jakakolwiek zniewaga i dodał: „Ja bym takiemu komuś nie wiem co zrobił”. Po
dwudziestu paru latach znalazłam w skrzynce w Nowym Jorku jego list. To jemu za-
wdzięczam nawiązany wówczas i kultywowany kontakt z katowickim środowiskiem aka-
demickim.
W 1958 r. debiutowała w prasie — na łamach „Naszego Głosu”, który był polskim
dodatkiem do Ŝydowskiego pisma „Fołks-Sztyme” a równocześnie ogłosiła kilka wierszy
w „Głosie Szczecińskim” i jeszcze przed maturą zdobyła sobie lokalną renomę w Szcze-
cinie. Z tym bagaŜem udała się na studia polonistyczne do Warszawy.
Kiedy przekonałam się, Ŝe na polonistyce prawie kaŜdy pisze wiersze, wstydziłam się
nawet zdradzić z tym, Ŝe mam na swoim koncie kilkanaście opublikowanych wierszy
i nagrodę w poetyckim konkursie „Głosu Szczecińskiego”.
Po studiach zaczęłam pracować w czasopiśmie dla niewidomych. Było to bardzo do-
niosłe dla mnie doświadczenie. Poznałam dość blisko to swoiste getto, nie znajdujące
zrozumienia w społeczeństwie podobnie jak inne zamknięte środowiska. Miałam okazję
poznać i zaprzyjaźnić się z dziś juŜ nieŜyjącym pisarzem i publicystą — Jerzym Szczy-
głem.
Jerzy Szczygieł, mój pierwszy szef i z czasem przyjaciel, był dla mnie chyba najtrud-
niejszym do naśladowania wzorem. Niewidomy, bez nogi, nadzwyczaj energiczny, uta-
lentowany, wraŜliwy, prawy i o stalowej woli pisarz i dziennikarz, był i pozostał dla mnie
jakąś miarą doskonałości.
Wkrótce nadeszła emigracja... Gdy zdawało się, Ŝe cały jej wczorajszy świat się za-
walił, w chwilach największego zwątpienia w Brooklynie, podtrzymywali ją na duchu

69
i w wierze jej przyjaciele z Polski z Forum Poetów „Hybrydy” przysyłając jej pisma,
manifesty, almanachy, gdzie często figurowały jej wiersze, jej nazwisko. I wtedy nastąpił
jej trzeci debiut w londyńskich „Wiadomościach” — „wielka przygoda pisarza emigra-
cyjnego”, którą zawdzięcza Stefanii Kossowskiej — powiedziałbym: łowczyni niezna-
nych talentów, przyjaznej duszy emigranta.
Anna Frajlich nie naleŜy do tzw. „poetów zaangaŜowanych”:
ChociaŜ pod jednym czy drugim manifestem zostałam podpisana, nie pisałam nigdy
manifestów formalnych, a tym bardziej politycznych, niemniej jednak kilka razy wypo-
wiedziałam się na temat tego, co uwaŜam za swoje credo. Były to głównie wiersze
o moim pojmowaniu poezji rozsiane w róŜnych tomikach.
Ale grudzień 1981 znalazł oddźwięk w takich wierszach jak „Wigilia 1981”, który
podejmuje motyw „Pogrzebu Kazimierza Wielkiego” — Wyspiańskiego:
Idą posępni a niosą nadzieję
którą zabili swojscy noŜownicy
siedzą bezbronni w przepełnionej celi
i od kul polskich na polskiej ulicy
giną...
— albo „Na pomnik poległych stoczniowców”:
i pamięta poeta
i dziecko pamięta
pamięć jest pomnikami
usiana jak ziemia.
Tematem jej wierszy jest to co jest tematem Ŝycia — miłość, ból, emigracja, mijanie,
drzewo, miasto...:
Pisanie jest próbą zrozumienia poprzez wiersze pewnego planu, który stał się moim
udziałem. JuŜ Leśmian pytał w wierszu: „Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze?”
Ja dostrzegam i w pełni doceniam blaski emigracji, odwołuję się tu do słynnego eseju Jó-
zefa Wittlina „Blaski i nędze wygnania”. O ile Leśmian pytał, „czy nie wolno nic nigdy
porzucać na zawsze” Wittlin pisał w eseju, Ŝe nie ma powrotu, bo emigruje się nie tylko
z miejsca, ale i z czasu. A więc moŜe właśnie dlatego, Ŝe nie ma powrotu do czasu, ten
czas, ten moment natrętnie powraca do mnie, niosąc ze sobą cały szereg pytań: gdzie jest
dom? dlaczego ludzie z jednej ulicy w niewielkim mieście rozsypani są po róŜnych kon-
tynentach? kto ma prawo do definicji czyjegoś miejsca?
Wiersz „Przypowieść” wyjaśnia mój stosunek do sprawy powrotu i niemoŜności po-
wrotu. A to dlatego, Ŝe Ŝaden powrót nie jest współmierny do tego bólu, który towarzy-
szył wyjazdowi. W swoim ostatnim tomie Znów szuka mnie wiatr, który w całości niemal
poświęcony jest tematowi powrotu, piszę:
Znów przejeŜdŜam
nad Dworcem Gdańskim
tylko nie mogę
nad nim przejść
do porządku dziennego.

KsiąŜki i ludzie
Anna Frajlich wspomina ksiąŜki, które od dzieciństwa kształtowały jej osobowość —
z Mickiewiczem na czele. Jej pierwszym nowoczesnym poetą był Broniewski, autor wier-
szy o I wojnie światowej i liryków miłosnych. Pawlikowska-Jasnorzewska i Leśmian byli

70
niemal nie do osiągnięcia w Polsce Ludowej, gdy zetknęła się z Szymborską. Wiersz
Anny Kamieńskiej z refrenem „Przysięgałam nigdy nie przysięgać” oddziałał na nią tak,
Ŝe nigdy nie przystąpiła do Ŝadnej partii politycznej. JuŜ na uniwersytecie wywarł na niej
wielkie wraŜenie Brzozowski — „rok lektur Brzozowskiego i seminaryjnych dyskusji był
dla mnie największą przygodą intelektualną” — wyznaje.
„Największą jednak rolę w kształtowaniu się mojego losu odegrali ludzie”, począw-
szy od rodziców oczywiście... Ale ilekroć zagrzała się w jakimś kółku — rozwiewał je
wiatr historii...
Kiedy w 1956 roku i później przyjaciele i bliscy emigrowali, zostawałam z tym nie-
skończenie smutnym uczuciem, Ŝe nigdy ich nie zobaczę. Kiedy w listopadzie 1969 roku
wyjeŜdŜałam z Polski, w całej rozpaczy, znajdowałam jedno pocieszenie, Ŝe zobaczę tych,
których — zdawałoby się — poŜegnałam na zawsze. I istotnie spotkałam wielu z nich,
niektórych dopiero w 1991 roku podczas pierwszej wizyty w Izraelu. Nie spodziewałam
się jednak, Ŝe to właśnie na emigracji, a potem przy kolejnych „powrotach”, zetknę się
z wieloma wybitnymi pisarzami na emigracji i w kraju i z niektórymi będę mogła się na-
wet zaprzyjaźnić. Wiele z tych osób stało się dla mnie przykładem samozaparcia
w dąŜeniu do samorealizacji, do osiągnięcia swojego celu w warunkach zdawałoby się
niemoŜliwych. [...]
Nie wiem, czy jest to zbieg okoliczności, czy jakaś prawidłowość, ale na istotnych
Ŝyciowych zakrętach spotykałam kobiety, które odegrały szczególną rolę w moim Ŝyciu.
Była to Hadasa Rubin, mój pierwszy mentor w sprawach poezji, profesor Janina Kulczyc-
ka-Saloni, promotor mojej pracy magisterskiej na Uniwersytecie Warszawskim, Stefania
Kossowska, która zaakceptowała wiersze wysłane do „Wiadomości”, mimo Ŝe po raz
pierwszy zobaczyła moje nazwisko i nie miałam Ŝadnego polecenia. Któregoś dnia
w Nowym Jorku przedstawiono mnie prof. Zoi Juriewej, rusycystce, która jest autorką
pracy o Józefie Wittlinie. Znała moje nazwisko juŜ z „Wiadomości”.
— Pani miejsce jest na uniwersytecie — powiedziała. Mnie samej ta myśl nie przy-
szłaby chyba nigdy do głowy ze względu na warunki emigracyjne, trudności językowe, no
i czas, który upłynął od ukończenia studiów w Warszawie. A jednak po latach obroniłam
pracę doktorską i z profesor Juriewą pozostawałam w przyjaźni do końca jej Ŝycia.
Ale istnieje teŜ „Ŝycie prywatne”, mąŜ inŜynier, którego poznała podczas studiów.
Wyjechali z Polski z dwuletnim synem, którego w Stanach wychowali i wykształcili. Jest
rodzina. Za największe swoje osiągnięcie Ŝyciowe uwaŜa ta niezwykle aktywna polonist-
ka to, Ŝe nie musiała się wyrzec dla swojej kariery uniwersyteckiej i literackiej pełnego
Ŝycia rodzinnego i Ŝe te dwie dziedziny, które nierzadko kłócą się ze sobą i przeszkadzają
jedna drugiej — w jej Ŝyciu dopełniają się wzajemnie. Jak mówiła jej nauczycielka:
„Wiersze wierszami a nie trzeba zapominać o igle” — I Anna Frajlich dobrze to zapa-
miętała...
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
__________________________________________________________

SZKICE – PRZYCZYNKI

„WIELKIE POKUSZENIE”,
ALBO ZAPOMNIANY FRAGMENT
ZNIEWOLONEGO UMYSŁU
CZESŁAWA MIŁOSZA

Mirosław Adam SUPRUNIUK (Toruń)

1 lutego 1951 roku Czesław Miłosz wystąpił o azyl polityczny we Francji. W relacji
Józefa Czapskiego wyglądało to następująco: „Czesław wyskoczył z placówki dyploma-
tycznej i przyjechał prosto do «Kultury», był w okropnym stanie nerwów, a myśmy go
natychmiast przyjęli jako swojego przyjaciela”1.
Miłosz zjawił się w domu przy 1 avenue Corneille najprawdopodobniej w ostatnich dniach
stycznia 1951 roku. Poeta traktował swoją decyzję jako samobójstwo intelektualne i nie ocze-
kiwał zrozumienia, a jedynie schronienia przed moŜliwie najszybszym wyjazdem do Stanów
Zjednoczonych, do Ŝony, która spodziewała się drugiego dziecka. Redaktor „Kultury” naj-
prawdopodobniej nie miał wątpliwości, Ŝe Miłosza trzeba przyjąć i „przechować”. Wykazał
wielką mądrość polityczną (albo wielki spryt polityczny). Według ówczesnego prawa francu-
skiego uchodźcy polityczni musieli posiadać stałe zamieszkanie i meldować w prefekturze
wszelkie wyjazdy i zmiany adresu. Zagadnienie to naleŜało rozwiązać moŜliwie szybko, aby
nikt nie mógł oskarŜyć „Kulturę” o bezprawne przetrzymywanie obywatela Polski Ludowej2.
Za radą ministra spraw wewnętrznych Republiki Francuskiej, Miłosz pozostał w Maisons-
Laffitte incognito i nie utrzymywał z nikim kontaktów3. Poinformowany przez MSW posteru-
nek policji w Laffitte przydzielił Instytutowi „obstawę”, a Miłosz wychodził z domu „Kultury”
tylko wspólnie z Zygmuntem Hertzem i z zakrytą głową, podając się w razie konieczności za

1
R. Gorczyńska, Portrety paryskie. Kraków 1999 s 233.
2
Por. opinię Zofii Hertz: R. Gorczyńska, Portrety, s. 234.
3
I. Chruślińska, Była raz „Kultura”... Rozmowy z Zofią Hertz. Warszawa 1994 s. 62–63.

73
„Kwiatkowskiego”. Krótko po wizycie w Ministerstwie zjawiło się w domu „Kultury” dwóch
funkcjonariuszy francuskiego MSW, którzy przyjęli do wiadomości decyzję poety i — jak
wspomina Zofia Hertz — zadali kilka mało znaczących pytań dotyczących przeszłości Miłosza
i pracy w ambasadzie PRL-u. Rozmowa odbyła się, na prośbę poety, w obecności Jerzego
Giedroycia i była jednorazowa4.
Redaktor „Kultury”, wspólnie z Czapskim zaplanowali kolejne wydarzenia podpo-
rządkowując je — jak się zdaje — zabiegom o wizę amerykańską dla Czesława Miłosza.
Być moŜe teŜ wymusili na poecie zwłokę w ogłoszeniu decyzji publicznie licząc na więk-
szy efekt propagandowy. Przez trzy i pół miesiąca Miłosz mieszkał w domu „Kultury”
i pisał artykuł „Nie” oraz, najpewniej równieŜ, pierwsze szkice na zamówienie „Preuves”,
drukowane później w prasie Kongresu. Niektóre z nich w 1953 roku weszły do ksiąŜki La
pensee captive (Zniewolony umysł)5. Poeta czuł się źle, rzadko spotykał z ludźmi i, po-
mijając naturalną korespondencję z Ŝoną w Stanach, prawie nie pisał listów. „Czesławowi
wyraźnie brakowało rozmów ze swoimi krajowymi przyjaciółmi” — napisze Zofia Hertz
— rekompensował je kłótniami z Giedroyciem i Hertzami6. Starania o wyjazd do Stanów
Zjednoczonych przeciągały się. W połowie kwietnia 1951 roku Józef Czapski, z ramienia
Kongresu Wolności Kultury, poleciał do Nowego Jorku, by przekonać Fundację Forda do
finansowania projektu uniwersytetu dla młodzieŜy zza „Ŝelaznej kurtyny”, który opraco-
wali wraz z Jerzym Giedroyciem7. Czy przy okazji spotkał się z rodziną Miłosza, nie
wiemy. Jednak wkrótce po jego powrocie podjęto w „Kulturze” decyzję o zorganizowa-
niu konferencji prasowej, na której poeta miał oficjalnie ogłosić decyzję o pozostaniu na
Zachodzie.
15 maja 1951 roku nastąpiło ujawnienie. Akcję zaplanowano w szczegółach i zrealizo-
wano przy pomocy francuskich przyjaciół „Kultury”, choć nie ma pewności, Ŝe sprawa od
początku uzgodniona była z samym Miłoszem. Wiemy skądinąd, Ŝe o wielu innych akcjach
związanych z Miłoszem Giedroyc decydował sam, np. o apelu z poparciem z grudnia 1951
roku poeta dowiedział się, gdy ten został wydrukowany w „Kulturze”. „Giedroyc jest czło-
wiekiem zamkniętym i nigdy nie mówi o swoich posunięciach” — napisał w liście do Wań-
kowicza8. Krótko przed południem, 15 maja, Czesław Miłosz wystąpił na konferencji pra-
sowej zorganizowanej w ParyŜu, w siedzibie redakcji „Preuves”, przez Kongres Wolności
Kultury i stowarzyszenie Amis de la Liberté, i poinformował publicznie o ucieczce
i emigracji9. Równocześnie w prasie francuskiej ukazał się komunikat podpisany przez Mi-
nisterstwo Spraw Zagranicznych Francji informujący o decyzji poety. Dzień później Instytut
Literacki rozpoczął kolportaŜ majowego zeszytu „Kultury” zawierającego kilka znanych juŜ
wcześniej, choć w okaleczonej formie, wierszy Miłosza, w tym „Moje kredo poetyckie.
Poeta” oraz „Do T. RóŜewicza, poety”. Majowy numer „Kultury” zawierał ponadto artykuł

4
R. Gorczyńska, Portrety, s. 234–235; por. teŜ: I. Chruślińska, Była raz „Kultura”, s. 63.
5
Zastanawiające, ale pierwszy tekst o Miłoszu ukazał się w „Preuves” tuŜ przed „Nie”,
w maju 1951 roku (nr 3/1951). Pierwszy tekst Miłosza, artykuł „Un paien devant la Nouvelle Foi”,
ogłoszony został juŜ w zeszycie następnym (4/1951).
6
Z. Hertz, [O Miłoszu], Apokryf 2001 nr 15 s. 19.
7
M.A. Supruniuk, „Kultura” – Kraj: pomoc Instytutu Literackiego dla Polski w latach 1946–
1990. Koncepcje i realizacja. Toruń 2000 (maszynopis rozprawy doktorskiej w zbiorach Archiwum
Emigracji BUMK).
8
Wańkowicz i Miłosz w świetle korespondencji, podała do druku A. Ziółkowska, Twórczość
1981 nr 10 s. 92 (list z 7.01.1952).
9
Une conference de Czeslaw Milosz, Preuves 1951 nr 4 s. 51; A. Prudhommeaux, Le cas Mi-
łosz, Preuves 1952 nr 12 s. 62–63; zob. teŜ: [A. Paczkowski] J. Andrzejewski, Miłosz’51, Krytyka
1983 nr 13/14 s. 203.

74
Miłosza pt. „Nie”. Jerzy Giedroyc zdąŜył teŜ wydrukować kilkaset egzemplarzy specjalnego
„listu Czesława Miłosza” do intelektualistów: literatów, dziennikarzy, ludzi nauki i sztuki
w Kraju, który został rozesłany wraz z „Kulturą”. List był teŜ parokrotnie czytany i komen-
towany w „Voice of America” oraz przez samego Miłosza w Radio France Internationale10.
Na kilka dni przed konferencją ukazał się majowy zeszyt czasopisma „Preuves” z obszer-
nym szkicem redakcji na temat Miłosza.
JeŜeli jednak Miłosz lub, co bardziej prawdopodobne, Jerzy Giedroyc, spodziewali
się, Ŝe oficjalna konferencja prasowa w siedzibie Kongresu oraz komunikat Quai d’Orsay
ułatwią poecie starania o wizę amerykańską to bardzo się zawiedli. Amerykanie oskarŜyli
Miłosza o kryptokomunizm i stanowczo odmawiali zgody na wjazd od Stanów Zjedno-
czonych. Nie pomogły ani zabiegi Czapskiego, który latem 1951 roku był w Stanach
Zjednoczonych11, ani wspólne starania Konstantego A. Jeleńskiego i Edwarda Borow-
skiego, wówczas dyplomaty RP przy stolicy watykańskiej, do którego zwracał się sam
poeta12. Na nic zdały się zabiegi amerykańskiego oddziału Komitetu, który — pomimo
sprzeciwu Miłosza13 — interweniował w sprawie wizy dla niego publikując apel na ten
temat w „New York Times”, „New Leader” i „New York Herald Tribune”. Zdaniem
Miłosza, odmowa podyktowana była donosami, petycjami i niemal jednobrzmiącym sta-
nowczym protestem Polonii, która domagała się, by władze amerykańskie nie „wpuściły
do Ameryki szkodliwego osobnika [...] poetę Miłosza, piewcę bierutowskiej Polski”.
Donosy składane były teŜ do władz francuskich14. Czy winę za taki stan rzeczy ponosili
Polacy z Londynu — jak uwaŜali redaktor „Kultury” i sam poeta — czy raczej reguła
prawna zakazująca wstępu do Ameryki kaŜdemu, kto piastował urząd w państwie za „Ŝe-
lazną kurtyną” — nie sposób dzisiaj potwierdzić. Sam Miłosz dał jednak pewne w tym
względzie wskazówki. Mówiąc o efektach swoich starań w powołaniu katedry polonistyki
na Columbia University konstatował:
Rozpętało się piekło w całej prasie polonijnej przede wszystkim, i amerykańskiej, Ŝe to
penetracja komunistyczna i ambasada polska wsadziła swoją wtyczkę. Zacząłem dostawać
15
sterty wycinków, które posyłałem do Warszawy .
W innym miejscu napisze jeszcze mocniej, choć z sarkazmem:
winien byłem powaŜnego przestępstwa, bo [...] stworzyłem pierwszą katedrę literatury
polskiej w Ameryce, osadzając na niej profesora Manfreda Kridla — ale za pieniądze
16
Warszawy, czyli bolszewickie .
Nie wydaje się, by wraz z legalizacją pobytu we Francji polepszyła się sytuacja fi-
nansowa Miłosza. Okres francuski w swojej biografii będzie poeta wspomniał jako wy-
pełniony pracą twórczą i zarobkową, codziennym wiązaniem końca z końcem. „Z uciech

10
J. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949–1956, cz. 1, wybrał i wstępem poprzedził K. Po-
mian. Warszawa 1999 s. 125.
11
Pisze o tym A. Janta w liście do W. Iwaniuka: Samotność słowa. Z listów do Wacława Iwa-
niuka: Józef Wittlin, Kazimierz Wierzyński, Aleksander Janta-Połczyński, oprac. i wstępem opatrzył
L. M. Koźmiński, Lublin 1995 s. 140.
12
J. Giedroyc, K.A. Jeleński, Listy 1950–1987, wybrał, oprac. i wstępem opatrzył W. Karpiński.
Warszawa 1995 s. 84.
13
Cz. Miłosz, Listy do Józefa Wittlina, Zeszyty Literackie 2001 nr 3 s. 135.
14
Cz. Miłosz, Abecadło Miłosza. Kraków 1997 s. 32; zob. teŜ: Wańkowicz i Miłosz, s. 93.
15
A. Fiut, Rozmowy z Czesławem Miłoszem. Kraków 1981 s. 108.
16
Cz. Miłosz, Abecadło, s. 31–32, 153–158 — tam więcej na temat okoliczności powołania katedry.

75
starczało na paczkę gauloise’ów i kieliszek vin ordinaire dziennie”17. Miłosz nadal
mieszkał w Maisons-Laffitte i, chcąc być przydatnym, pisał artykuły i tłumaczył dla
„Kultury” angielską poezję i artykuły, np. fragment ksiąŜki A. Koestlera The Age of Lon-
ging, który ukazał się w numerze 9/1951 lub szkic Milady Suczkowej o literaturze cze-
skiej. W czerwcu wyszedł zapomniany juŜ prawie szkic „Poezja i dialektyka”, o uwarun-
kowaniach pisania i publikowania wierszy w Polsce w kontekście powstania „Nowej
Kultury”18. Jeździł teŜ z odczytami na temat sytuacji inteligencji w państwach komuni-
stycznych, zaliczał kolejne konferencje i sympozja Kongresu Wolności Kultury, pisywał
do prasy Kongresu artykuły polityczne i literackie oraz felietony radiowe dla BBC. Przed
wojną pisywał recenzje filmowe i teatralne m.in. w „Pionie”. Teraz przyszło mu wrócić
do tamtej profesji i pisać podobne do „Preuves”. Pierwsze większe pieniądze przyjdą
dopiero w 1953 roku wraz z nagrodą za Zdobycie władzy oraz honorariami za tłumacze-
nia nagrodzonej powieści, a takŜe Zniewolonego umysłu. Dopiero wtedy będzie mógł
sprowadzić Ŝonę i synów z Ameryki, a później wynająć dom w podparyskim Brie-Comte
Robert.
Tymczasem, w oczekiwaniu na wizę amerykańską Miłosz pracował nad Zniewolonym
umysłem. W rozmowie z Włodzimierzem Boleckim, w końcu lat 90. powie:
Temat mój był jasno sprecyzowany. Chodziło mi o opis środowiska, które dobrze znałem,
a więc przede wszystkim literatów, bo pisząc o nich, mogłem pisać równieŜ przez intro-
spekcję o sobie. Natomiast nie miałem zakreślonego z góry planu, i ksiąŜka rozrastała się
w miarę przybywania rozdziałów.
W innym miejscu poeta powiedział:
Zniewolony umysł napisałem wtedy, kiedy byłem przekonany, Ŝe skończyła się moja po-
ezja, bo pójście na emigrację doprowadzało mnie do rozpaczy. Chciałem taki przynajm-
niej zrobić uŜytek z pióra, wypełniając zobowiązanie. Bo czułem się zobowiązany moral-
19
nie. Czyli Zniewolony umysł był wynikiem obowiązku i samodyscypliny .
Miłosz wspominał, Ŝe zaczął pisać Zniewolony umysł latem 1951 roku, a ksiąŜka była
gotowa juŜ na początku roku następnego. Potwierdzają to informacje w listach Jerzego
Giedroycia do współpracowników20. Pomijając szkic „Ketman”, który powstał najwcześniej
i opublikowany został po polsku w „Kulturze”21 zanim ukazał się w „Preuves”, ani jeden
więcej fragment Zniewolonego umysłu nie został udostępniony czytelnikom po polsku przed
pełnym wydaniem ksiąŜki w roku 1953. KsiąŜka czy moŜe raczej materiał do ksiąŜki,
znacznie szerszy niŜ końcowy efekt, powstawał w pośpiechu, najpewniej na zamówienie
„Preuves” i Kongresu. Niektóre fragmenty Miłosz ogłaszał drukiem, planowo, np. „Murti-
Bing”, lub z okazji wydarzeń: tak było ze szkicem o Tadeuszu Borowskim ogłoszonym
w „Preuves” po śmierci pisarza. Przed ostateczną wersją ksiąŜkową niektóre ze szkiców
ulegały przeróbkom, inne Miłosz najpewniej usuwał, by nadać Zniewolonemu umysłowi
formę jednolitą i spójną. Nie sposób wykluczyć, Ŝe szkic „Un païen devant la Nouvelle Foi”,
ogłoszony w zeszycie 4/1951 „Preuves”, a następnie przedrukowany we florenckim „Il
Ponte” (8/1951) stanowi jedną z wczesnych wersji „Ketmana”, jeszcze surową. Być moŜe

17
R. Gorczyńska, Portrety, s. 219; tak samo: Cz. Miłosz, Abecadło, s. 74.
18
Francuski przekład tego szkicu ukazał się niemal równocześnie w „Preuves”. Tekst przedru-
kowany został jedynie w zbiorze Cz. Miłosza Poszukiwania, wydanym w 1985 roku w podziem-
nym wydawnictwie CDN.
19
A. Fiut, Rozmowy, s. 112.
20
J. Giedroyc, K.A. Jeleński, Listy, s. 54, 58.
21
Kultura, 1951 nr 7–8 s. 24–43.

76
teŜ do Zniewolonego umysłu naleŜał pierwotnie równieŜ inny tekst, wydany w listopadzie 1951
roku po francusku, szkic „La grande tentation. Le drame des intellectueles dans des democra-
ties populaires” (Wielkie pokuszenie), ukazujący na podstawie własnych doświadczeń psy-
chologiczne przyczyny współpracy intelektualistów w krajach Europy Wschodniej z władzą
totalitarną. Dlaczego nie wszedł do zbioru — moŜemy się jedynie domyślać. We wrześniu
1951 roku poeta zaproszony został do Andlau (k. Strasbourga) na konferencję Kongresu Wol-
ności Kultury poświęconą psychologicznym wpływom komunizmu na intelektualistów w kra-
jach tak totalitarnych, jak i wolnych, oraz wartościom, w imię których Zachód moŜe docierać
do intelektualistów poddawanych ideologii stalinowskiej. W konferencji odbywającej się mię-
dzy 10 a 15 września udział wzięli pisarze, naukowcy i dziennikarze m.in.: Roger Caillois,
Jules Monnerot, Wladimir Weidle, Nicola Chiaramonte, Paul S. Epstein, John Hopkins, Sidney
Hook, Jules Margoline, Denis de Rougemont, François Bondy i Czesław Miłosz22. Miłosz
zdecydował się odczytać gotowy tekst, nadając mu osobny i samowystarczalny Ŝywot,
a komisja wydawnicza Kongresu uznała, Ŝe naleŜy go opublikować.
Bibliografia Czesława Miłosza autorstwa Volynskiej-Bogert i Zalewskiego notuje
cztery osobne wydania tego szkicu: dwa po francusku, po jednym po włosku i duńsku23.
Informacje te powtórzyła Jadwiga Czachowska w piątym tomie słownika Współcześni
polscy pisarze i badacze literatury24. Nie udało się, niestety, potwierdzić istnienia drugie-
go francuskiego wydania broszury w 1952 roku i najpewniej mamy tu do czynienia
z pomyłką bibliografów Miłosza. Jeszcze w roku 1953 „Preuves” informowało, Ŝe posia-
da egzemplarze wydania z roku 1951, nie było zatem powodu do wznowienia. Ponadto
wydanie z roku 1951 zostało wydrukowane przez, przywołane jako wtóry wydawca, So-
ciete des editions des Amis de la Liberte. Wydaje się natomiast, Ŝe w 1952 roku ukazało
się równieŜ wydanie niemieckie zatytułowane Die grosse Versuchung25. Ponadto
w numerze 7/1952 czasopisma iberoamerykańskiego „Sur”, ukazującego się we Francji
przedrukowano tekst w całości po hiszpańsku26, a w zeszycie 4/1952 miesięcznika „Pro-
blems of Communisme” (Washington) angielskie streszczenie pt. „The Intellectual in
a People’s Democracy”. Poeta wspomina, Ŝe treść Zniewolonego umysłu dyktował Andre
Prudhommeaux, który nadawał ksiąŜce właściwą francuską formę27. Wolno przypuszczać,
Ŝe równieŜ La grande tentation przełoŜył na francuski A. Prudhommeaux, choć nie zo-
stało to nigdzie zaznaczone. Broszura dopełniona została rysunkiem portretu Miłosza
autorstwa Bernarda Millereta, który ukazał się wcześniej w „Preuves” (4/1951 s. 9)
La grande tentation zostało entuzjastycznie przyjęte przez prasę francuską i brytyj-
ską, było teŜ szeroko komentowane w czasopiśmie młodej emigracji rosyjskiej „Littera-
turni Sovremennik” wychodzącym w Monachium28. Przytoczmy kilka opinii zanotowa-
nych w „Preuves”29:

22
La semaine d’etude d’Andlau, Preuves 1951 nr 8 s. 32.
23
R. Volynska-Bogert, W. Zalewski, Czeslaw Milosz: an international bibliography 1930–
1980, Ann Arbor 1983 s. 9.
24
[J. Czachowska] J.Cz., Miłosz Czesław, [w:] Współcześni polscy pisarze i badacze literatu-
ry: słownik biobibliograficzny, oprac. zespół pod red. J. Czachowskiej i A. Szałagan, t. 5: L–M,
Warszawa 1997 s. 408.
25
Inf. na ten temat zawierają kolejne zeszyty „Preuves” począwszy od 18–19/1952 s. 127.
26
Zob. Preuves 1952 nr 17 s. 64.
27
A. Fiut, Rozmowy, s. 112.
28
Preuves 1952 nr 17 s. 64. Zob. teŜ: Time Literary Supplement, 2.03.1952.
29
Preuves 1952 nr 14 s. 59.

77
Trzeba przeczytać te 20 stron wydanych przez PREUVES: przejmująca głęboka analiza,
jasność stylu i spokój tonu, usiłowanie zrozumienia i szczerość Autora czynią dokument
niezbędnym, w pierwszym rzędzie, dla intelektualistów w krajach ze Wschodu.
(Arts)
Bez niepotrzebnej polemiki, ale z duchem szczerości, który porusza, Autor analizuje po-
stawę i świadomość intelektualistów, wyjaśniając je w sposób naturalny i przejrzysty.
(Contacts)
To nie jest jakaś broszura, lecz istota rzeczy. Trzeba to przeczytać i przemyśleć.
(Pierre Loewel, L’Aurore)
Strony przejmujące szczerością.
(Georges Rigassi, La Gazette de Lausanne)
Pierwodruk szkicu ukazał się w serii „Essais et Temoignages”. Collection de la
Revue „Preuves”, jako trzecia broszura po: Que veulent les Amis de la Liberte? (1951);
Denis de Rougemont, Les libertesque nous pouvons perde (1951). W roku 1952 w serii
wydrukowany został szkic Arpada Szelpala, Budapest: Destin d’une Universite.
Szkic La grande tentation stał się początkiem wieloletniej współpracy Miłosza
z Kongresem Wolności Kultury. W latach 50. Czesław Miłosz związał się z KWK na
dobre. Brał udział w niemal wszystkich europejskich sympozjach i odczytach naukowych
Kongresu m.in.: w maju 1952 roku uczestniczył (wraz z Romanem Palestrem i Józefem
Czapskim) w odbywającym się w ParyŜu „Festiwalu sztuki” zorganizowanym przez
KWK. Pisałem o tym szerzej w innym miejscu, nie ma powodu by powtarzać znane fak-
ty30. Zdaniem François Bondy’ego, redaktora „Preuves”, Miłosz był najwaŜniejszym
współpracownikiem prasy Kongresu. Publikowane na łamach „Preuves” fragmenty La
pensee captive, były pierwszym wielkim tekstem, jaki ukazał się w miesięczniku: „dzięki
Zniewolonemu umysłowi ludzie przestali nas uwaŜać za pismo antykomunistycznej ame-
rykańskiej propagandy i zaczęli traktować powaŜnie”31.
Konstanty Jeleński zauwaŜył, Ŝe jedną z najwaŜniejszych i „najbardziej owocnych ini-
cjatyw Kongresu było wydanie artykułów i broszur Czesława Miłosza oraz zorganizowanie
mu odczytów”. Jeleński dodawał teŜ, Ŝe „Murti-Bing” Miłosza miał bardzo dobry odbiór
wśród zachodnioeuropejskich intelektualistów. Wymienił Benedetto Croce, który miał uwa-
Ŝać szkic ten „za rewelację”, ale teŜ pisarzy nie związanych z ideologią antysowiecką, czy
antykomunistyczną: Elio Vittorini czy Alberto Moravię: „argumenty Miłosza przemawiały
do nich szczególnie przekonywująco” — pisał Jeleński. — „Wśród intelektualistów francu-
skich Miłosz uwaŜany był za człowieka, który z niezwykłą ostrością wizji analizował dyle-
maty pisarzy wobec komunizmu. Mogę się tu powołać na opinię Alberta Camusa i Rene
Chara”32. Opinia Camusa była zdaje się równieŜ waŜna dla Miłosza, który w liście do Wań-
kowicza napisze: „tacy czytelnicy jak Camus są zdolni zrozumieć tragedię [moją] lepiej niŜ
Polacy”33. Jeleński przytoczył jeszcze świadectwo „najstarszego bojownika antytotalitary-
zmu na Zachodzie”: Michaela Polanyi’ego, który powiedzieć miał, Ŝe odczyty Miłosza

30
Por.: M. A. Supruniuk, Czesław Miłosz i Kongres Wolności Kultury, Archiwum Emigracji
1998 z. 1 s. 95–102.
31
F. Bondy, Gombrowicz, Zeszyty Literackie 1989 nr 27 s. 44. Pierwszym fragmentem Znie-
wolonego umysłu w „Preuves” (9/1951) był „B, ou l’Amant malheureux”, poświęcony Tadeuszowi
Borowskiemu z duŜym portretem Borowskiego, nie pozostawiającym wątpliwości co do identyfi-
kacji „B”. Kolejne fragmenty ukazywały się w roku 1952 i 1953.
32
K.A. Jeleński, List do Redakcji, Wiadomości 1953 nr 13 s. 4.
33
Wańkowicz i Miłosz, s. 92.

78
zrobiły wielkie wraŜenie na lewicowych studentach angielskich34. Ten sam Jeleński napisze
jednak w innym miejscu, wbrew świadectwu Bondy’ego i samego Miłosza — choć być
moŜe uwagi te nie są całkiem w sprzeczności — Ŝe w 1951 roku ParyŜ przypominał lewi-
cowy salon, w którym Zniewolony umysł „wywołał zgorszony bojkot”35.
Esej Miłosza La grande tentation nie wywołał reakcji polskich publicystów na emi-
gracji dobrze przecieŜ znających język francuski. Został szybko sklasyfikowany jako
wtórny wobec „Nie” i zapewne opublikowanego nieco wcześniej w „The Twentieth Cen-
tury” „Murti-Binga”, a zatem wrogi emigracji. I, bodaj, poza artykułem Adama Pragiera36
w „Wiadomościach”, nie poświęcono mu zupełnie uwagi. Być moŜe jednak nieŜyczliwy
ton tekstu Pragiera zniechęcił do lektury. Pisał on bowiem:
„Wielka Pokusa czyli dramat intelektualistów w demokracjach ludowych” — pod takim ty-
tułem Czesław Miłosz ogłosił imaginacyjny wizerunek duchowego rozwoju intelektualisty
w dzisiejszej Polsce. Ma to być obraz obiektywny, sama prawda. Miłosz nie wypowiada ja-
koby swojego sądu o sprawach, o których pisze. Z doboru faktów i przemilczeń, z tonu
i słów wyłania się wszakŜe jego własna postawa, a moŜe zamierzenie. [...] Miłosz jest na po-
zór tylko obserwatorem, a nie chwalcą, ale sugeruje ocenę, która wypadać musi dodatnio.
Robi to umiejętnie. Sposób ujęcia tych spraw u Miłosza bardzo niewiele odbiega od urzę-
dowej wersji sowieckiej. Wersja ta mówi: lud w porywie ku wolności zerwał kajdany
i buduje nowe szczęśliwe Ŝycie. [...] I jak w wypowiedziach urzędowych sowieckich, tak
w całym wypracowaniu Miłosza nie ma ani jednego włókna, związanego z rzeczywistością
Ŝycia w Polsce. Uderza właśnie najmocniej — obcość rzeczywistości.
Wydaje się jednak, Ŝe wystąpienia i publikacje Miłosza największe znaczenie miały
dla lewicowej inteligencji na Zachodzie. Po procesie Dawida Rousseta z komunistycznym
tygodnikiem „Les Lettres Françaises”, zakończonym w styczniu 1951 roku, mało kto miał
jeszcze wątpliwości co do istnienia obozów koncentracyjnych w „ojczyźnie wielkiego
językoznawcy”, a powołany w czerwcu roku 1950 Kongres Wolności Kultury znalazł —
jak się wówczas wydawało — oręŜ do walki z sowiecką propagandą. Europa oczekiwała
diagnozy, która umoŜliwi wyleczenie się z „mądrej choroby”. Zachodni intelektualiści
potrzebowali czegoś w rodzaju podręcznika postępowania, który pozwoli im „z honorem”
przyznać się do komunizmu, a następnie „z honorem” od niego odejść. I Miłosz napisał
La grande tentation, a później Zniewolony umysł tłumaczony i wydany w kilku językach.
Dzięki Miłoszowi publicystyka Kongresu osiągnęła wysoki poziom i zaczęła przyciągać
uwagę i szacunek wrogiej mu lewicy francuskiej37. Rolę i znaczenie Zniewolonego umy-
słu w „dojrzewaniu” zachodnioeuropejskich komunistów podkreślał równieŜ Thomas
Merton: „jest to ksiąŜka, która powinna była zostać napisana” — pisał, dodając, Ŝe
z cierpienia Miłosza wypłynęło „dobro dla innych”38. Miłosz był Europie Intelektualistów
potrzebny do czasu. Wraz z rokiem 1956 zmienił się ich stosunek do komunizmu,
a w nowej polityce nie było juŜ miejsca dla Miłosza.
Niniejsze wydanie oparto na podstawie wydania francuskiego w serii „Essais et Te-
moignages”. Collection de la Revue „Preuves”.

34
K.A. Jeleński, List do Redakcji, s. 4.
35
K.A. Jeleński, O „Ziemi Ulro” po dwóch latach, [w:] tegoŜ, Szkice. Warszawa 1990 s. 113.
36
[A. Pragier] Pandora, Stachanowiec na wygnaniu, Wiadomości 1952 nr 11 (311) s. 3.
37
F. Bondy, Intelektualna Europa, rozmawiała Iza Chruślińska, Przegląd Polityczny 1997
nr 33/34 s. 64–69.
38
W: O dziele Czesława Miłosza — głosy z lat 1937–2000, Zeszyty Literackie 2001 nr 3 —
dodatek s. 17.

79
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

LA GRANDE TENTATION
LE DRAME DES INTELLECTUELS
DANS LES DEMOCRATIES POPULAIRES

Czeslaw MILOSZ

A Varsovie, Prague, Budapest, Bucarest, Sofia, au centre du système circulatoire de


chaque démocratie populaire, se trouve un monde spécial comprenant les maisons de
l’Union des Ecrivains, les Instituts de Diamat, les rédactions et firmes éditoriales officielles,
les salles d’exposition et de concert. Des gens — dont les jours s’écoulent entre les livres, les
luttes personnelles et la signature incessante de nouvelles résolutions — y forment un cercle
fermé et qui, pour le profane, a quelque chose de mystérieux et d’irréel. Ils sont comme sus-
pendus dans les nuées au-dessus des simples habitants du pays. On peut comparer leur
navire de nuages à l’île volante des Philosophes créée par l’imagination de Swift. Le système
stalinien est une dictature philosophique, et ce monde aérien domine tout: c’est par le
résultat du travail des intellectuels que sont formées la mentalité de l’enfant à l’école et celle
du lecteur de journaux ou de livres. Mais ce travail est basé sur des concepts donnés,
acceptés sans discussion. L’intellect est considéré, non comme un organe de création, mais
comme un instrument d’exécution: il doit donner un rendement immédiat à ceux qui
gouvernent. Ce qui ne donne pas ce rendement n’est pas considéré comme intellect.
J’ai appartenu à ce cercle il n’y a pas longtemps; voilà seulement quelques mois que j’ai
rompu mes liens avec la Pologne. J’ai fait cela à contre-cœur, tout simplement parce que je
ne voyais pas d’autre issue.
Je voudrais écarter ici un malentendu. Personnellement, aucun danger ne me menaçait
en Pologne. L’écrivain des Démocraties populaires se trouve au sommet de l’échelle sociale
et jouit de tous les privilèges, pourvu qu’il se rende utile. Le caractère de ma poésie, telle
que je la pratiquais jusqu’en 1950, m’exposait sans doute à certains reproches (on
m’accusait d’un penchant vers la «métaphysique» et le tragique pur). Néanmoins, on me
comptait parmi les poètes reconnus. On m’appréciait aussi comme traducteur de poètes
étrangers, en particulier de Shakespeare. Comme la majorité des écrivains de l’Europe cen-
trale et orientale, je n’ai jamais appartenu au Parti; on ne me considérait pas comme un
stalinien; j’étais un «bon païen», c’est-à-dire un homme qui n’est pas réactionnaire et qui n’a
pas eu, dans son passé, de sympathies pour la droite. Avant la guerre, je ne cachais pas mon
attitude hostile envers les antisémites dont la propagande jouissait, à cette époque, d’un suc-

81
cès considérable. J’ai passé la guerre à Varsovie, écrivant et publiant clandestinement contre
le nazisme. Après cela, on m’a envoyé aux Etats-Unis comme attaché culturel. Le fait que je
n’étais pas communiste a plutôt facilité cette nomination: c’était encore l’époque du
libéralisme transitoire. J’ai passé quelques années sur le territoire américain, envoyant
toujours en Pologne mes poèmes, mes traductions et mes articles aux revues, et prenant part
à des polémiques littéraires; plus tard, on m’a fait attaché culturel à Paris, mais je n’exerçai
que peu de temps cette fonction. Pendant mon dernier séjour à Varsovie, je me suis rendu
compte que je ne pourrais plus, désormais, publier autre chose que de la p r o p a g a n d e.
On exigeait de moi une orthodoxie stricte. C’est alors que j’ai pris ma décision.
Puisque je connais bien l’Ile, suspendue dans les nuages, c’est-à-dire les intellectuels des
Démocraties populaires, je vais tâcher d’en donner une description aussi précise que
possible, quoique réduite aux lignes principales.

LE PROBLEME DE LA FUITE
Il faut constater que chacun des artistes ou des savants des Démocraties populaires s’est
trouvé en 1945 devant ce dilemme: émigrer, ou travailler dans son pays. Personne n’était
assez naïf pour s’imaginer que les exigences de Moscou ne seraient pas de plus en plus
grandes; cependant, l’opinion générale se prononça comme suit: les intellectuels devaient
rester sur place; toute fuite serait un signe de faiblesse. En fait, il existait une chance,
précaire sans doute, d’un «chemin national vers le socialisme» — et il faut remarquer
qu’aucun intellectuel ne voulait du retour à l’état de choses d’avant guerre. Il s’agissait de
profiter des années de liberté relative pour organiser la vie culturelle, composer de bonne
musique, publier le plus possible de bons livres, et s’opposer par tous les moyens à la
pression russe. Le jeu commença, un jeu qu’il est très difficile de présenter à ceux qui ne
l’ont pas connu; — seuls, les intellectuels de l’Est ou ceux qui se sont évadés récemment en
savent les secrets. Il n’est pas susceptible, comme j’ai pu le constater, d’être compris à
l’étranger. Dans ce jeu, les meilleurs sentiments humains étaient en cause, et d’abord,
l’amour pour le pays, terriblement dévasté par la guerre. On commet une erreur en posant un
signe d’équation entre l’attitude des Occidentaux qui se stalinisent et celle des hommes qui
travaillent pour le régime dans les Démocraties populaires. En principe, c’est de sa propre
volonté qu’un Occidental devient le serviteur de la doctrine communiste (encore que ce fait
prenne, parfois, un tour presque inévitable: en France, par exemple, un ouvrier en dehors du
parti se sent isolé). Dans les Démocraties populaires où chaque habitant est, par nécessité,
une pièce du mécanisme d’Etat, il n’existe pas une grande différence politique entre le
fonctionnaire de ministère, le professeur d’université et le membre de l’Union des écrivains.
De même, la différence s’efface entre les membres du parti et les «sans-parti». L’institution
des «compagnons de route», bien qu’elle soit née en Russie, a pris en Occident une
signification tellement bien définie qu’il serait injuste d’en chercher l’application dans les
Démocraties populaires. Le «compagnon de route» occidental est un homme de gauche,
coopérant de son propre gré avec le parti. Ce degré de coopération est, à l’Est, un minimum
vitalement indispensable pour chaque citoyen.
Le drame de l’intellectuel dans les Démocraties populaires consiste en ce que son destin
se joue en dehors de la compassion du monde. L’Occident, incapable de pénétrer le jeu com-
plexe qui se déroule dans les pays du glacis soviétique, considère tous les écrivains, artistes
et savants qui sont actifs dans ces pays, comme des staliniens par conviction. L’attitude de
l’émigration politique envers ceux qui font partie, là-bas, de la «machine», est décidément
hostile. Et pourtant beaucoup d’artistes et de savants de ces pays ont voyagé à l’étranger
après la guerre, ou même travaillé dans des postes diplomatiques; et seul un pourcentage

82
minime a résolu le problème intérieur par la fuite. «Je retourne à mon camp de
concentration», m’a dit un de mes amis à l’étranger; et chacun de ceux qui rentraient pensait
la même chose. Mais, tout de même, ils rentraient. Parfois, c’étaient des raisons de famille
qui en décidaient; pourtant, ceux-là mêmes qui n’étaient pas liés par des obligations de cette
sorte prenaient le chemin du retour. Le motif général, était le sentiment du devoir envers la
nation et la honte de profiter d’une possibilité privilégiée d’évasion. Pendant la dernière
guerre, j’ai connu à Varsovie beaucoup de Juifs qui, pouvant rester en dehors du Ghetto, y
sont rentrés de leur propre chef, conscients qu’ils choisissaient la mort. Les liens de l’homme
avec la collectivité sont extrêmement forts. Le sentiment de loyauté de l’individu envers le
groupe social est un motif d’action plus puissant qu’on ne suppose. J’ai eu l’occasion
d’éprouver cela par moi-même parce que j’ai choisi, de mon propre clief, le séjour sous
l’occupation nazie, et qu’après la guerre je me suis défendu comme je pouvais contre le fait
de devenir un émigré. Ce motif de loyauté agit à l’Est d’une manière particulièrement forte
chez les écrivains, les compositeurs, les artistes et les savants — c’est-à-dire chez les
«travailleurs de la culture». Dans l’Europe centrale et orientale, on soulignait toujours
particulièrement la fonction sociale de ces travailleurs de la culture et on la comprenait
comme un devoir envers la collectivité. Etant attaché culturel à Washington, je demandai à
un jeune savant polonais, qui était arrivé comme boursier aux Etats-Unis, ce qu’il voulait
faire de lui-même; il m’a répondu que retourner en Pologne serait pour lui une solution
héroïque et rester un signe de faiblesse, mais qu’il ne savait pas s’il pourrait trouver la force
du choix héroïque. Cet homme n’était pas stalinien et il me parlait en toute franchise.
Imaginons qu’il se décidât à agir héroïquement; évidemment, les passagers du bateau sur
lequel il voyageait le traitèrent comme un bolchévik dangereux, tandis que les émigrés le
notaient comme un serviteur fidèle du régime odieux, sinon comme un agent de la police
secrète.
Fuir à l’étranger, ou rester à l’étranger, dans l’opinion des intellectuels vivant
aujourd’hui dans les Démocraties populaires, est synonyme de renoncer à la fonction
sociale. Un savant émigré, s’il a de la chance, peut trouver du travail dans un laboratoire;
mais il ne travaillera pas pour son pays, et ses possibilités, en matière de crédit pour les
recherches scientifiques, seront plus étroites que ce n’est le cas dans un système qui est
particulièrement large envers les savants. Un metteur en scène, un acteur connu, fera la
vaisselle dans un hôtel; le compositeur devra commencer à nouveau sa carrière. Quant à
l’écrivain, il sera privé de son public et, par là-même, de la possibilité de rien publier dans sa
langue. Ses livres seront écartés des bibliothèques; son nom sera prononcé comme celui d’un
traître, et lui-même devra gagner son pain par un travail extérieur à sa profession.
Un intellectuel qui fuit à l’étranger, que peut-il faire pour lutter contre le stalinisme et
influencer l’opinion de son pays? Cette lutte serait l’unique justification morale de la fuite,
aux yeux de ses compatriotes qui restent. Hélas!... Il ne peut faire que très peu de choses.
Tout d’abord, l’Occident n’a jamais attribué aux intellectuels autant d’importance pour la
formation de la vie sociale que ce n’a été le cas en Europe orientale. Aujourd’hui, le système
stalinien considère les intellectuels comme un outil de premier ordre.
Secondement, les autorités soupçonnent le nouveau venu, et le jeu qui se passe à l’Est
est trop compliqué pour qu’elles sachent au juste à qui elles ont affaire. Enfin, dans les
milieux d’émigrés, l’opinion régnante est hostile à celui qui s’enfuit. En un mot, le transfuge
s’expose à des humiliations sans bornes. Je peux illustrer cette situation en citant un
fragment du poème satirique qui a paru à Varsovie après mon départ:
Tu sentiras la culture chez les brutes de la Military Police
Dont les mains tiennent le visa tellement désiré,

83
Tu gémiras pour un asile, et les agents stupides
Mettront leurs pieds sur la table pour que tu lèches leurs bottes
Il existe un conflit entre les politiciens d’émigration et les intellectuels. C’est quelque
chose de plus que le conflit classique entre émigrations, vieille et nouvelle. On peut y trouver
les traces du conflit de deux groupes sociaux. En Europe centrale-orientale, il y a contraste
entre l’i n t e l l i g e n t z i a et les intellectuels. Le terme «intelligentzia» embrasse
l’ensemble des gens qui possèdent une certaine éducation et ne gagnent pas leur vie par un
travail physique; nombre de traits caractéristiques définissent ce groupe qui, par ses mœurs,
était récemment encore l’héritier de la noblesse. Par exemple, un médecin, un fonctionnaire
des Postes, un avocat, un rédacteur de ministère, appartiennent à l’intelligentzia. Les
intellectuels proprement dits sont ce que l’on appelle l’intelligentzia c r é a t r i c e. Ce sont
les savants, les hommes de lettres et les artistes; entre eux et l’intelligentzia (qui est
l’équivalent de la classe moyenne en Occident), il existait, dès avant la guerre, des
contradictions d’intérêts. La différence entre les deux groupes s’est accentuée plus tard, lors-
que les intellectuels sont devenus une caste ploutocratique du système nouveau, tandis que
l’ancienne intelligentzia est tombée au rang des parias sous la pression d’une intelligentzia
nouvelle, d’origine prolétarienne, constituant un groupe spécial tout à fait différent.
La plupart des politiciens d’émigration appartiennent, par leur origine, à l’intelligentzia
d’avant guerre, et leur mentalité est considérée par les intellectuels créateurs comme un
résidu fossile du passé. Les relations entre les deux clans ne sont pas empreintes de
sympathie. Il y a d’une part le mépris, de l’autre la rancœur d’un groupe qui a perdu sa
position sociale contre un groupe demeuré vigoureux. «Nous n’avons aucune chance de nous
comprendre avec les réactionnaires de l’émigration; il vaut mieux travailler avec les
staliniens.» Combien de fois n’ai-je pas entendu cette phrase? Dans ces conditions, la fuite
d’un intellectuel est traitée à l’Est comme un passage dans le n i r v a n a. Ce n’est pas une
solution honorable. L’intellectuel qui s’enfuit se libère de la souffrance que lui impose la
pression du régime, choisit une durée purement physiologique. L’oubli couvrira son nom
dans son pays. Sa fuite équivaut à sa mort.
Le choix est donc entre deux genres de mal, et rester en place est considéré comme le
moindre. Pendant ces derniers cinq ans, plusieurs centaines d’artistes, savants, écrivains
polonais se sont rendus en Occident; très peu ont décidé de ne pas rentrer. Ceux qui sont
restés ont passé dans le nirvana, et personne dans leur pays ne sait rien à leur sujet. Il y a
cependant parmi eux des esprits de premier ordre.
J’ai discuté souvent avec mes amis le problème de la fuite. Tous, y compris d’ardents
catholiques, étaient d’opinion qu’une pareille décision doit être individuelle, mais qu’il vaut
mieux ne pas rompre les liens avec sa nation pour n’obtenir que la liberté «purement
négative», c’est-à-dire la liberté sans la possibilité d’aucune réalisation artistique ou
politique. Si toute la nation est plongée dans une situation tragique, il faut partager le sort
commun en tâchant de faire ce qu’on peut. Après tout, traduire Shakespeare est une activité
socialement utile, tandis que travailler dans une usine de l’Ouest, rien que pour se maintenir
en vie, n’est pas une activité méritant ce nom.
J’ai toujours dû me déclarer d’accord avec de pareils arguments. Je ne voulais pas
devenir un émigré, et ma fuite fut un coup de folie individuel. J’avais compris que le jeu était
fini pour moi et que je n’éviterais pas d’écrire une ode en l’honneur du «Père des Peuples»
ou un poème sur Félix Djerjinski. Il est possible que cela vaille la peine d’écrire un poème
pareil pour pouvoir traduire Shakespeare; mais je n’étais pas capable de payer ce prix.
La fuite d’un intellectuel a, d’ordinaire, des conséquences tragi-comiques. Comme je
l’ai dit, notre monde, c’est-à-dire le monde des intellectuels des Démocraties populaires, est

84
un monde fermé, et les lois qui le régissent ne sont pas connues de l’extérieur. Quiconque
sort de ce monde rencontre, non seulement le malentendu quand il s’agit de ses intentions,
mais encore l’incapacité de s’expliquer publiquement, à moins d’écrire tout un livre. Pour
l’Occidental, l’affaire est plutôt simple: on était lié avec un pays communiste, on était donc
stalinien; si on «choisit la liberté», cela veut dire qu’on est revenu de ses illusions. J’ai lu
beaucoup d’articles, dans la presse d’émigration polonaise, au sujet de ma fuite vers l’Ouest.
Il est curieux de noter que l’unique article montrant une certaine compréhension du
problème a paru en Suède, c’est-à-dire dans un pays où les émigrés, grâce à un afflux
constant de nouveaux venus, sont mieux informés sur les règles du jeu. Qu’il me soit permis
de détacher quelques passages de cet article, non pour attirer l’attention sur moi, mais pour
qu’ils jettent une lumière sur l’ensemble du problème: «La période de plusieurs années, pen-
dant laquelle la gauche polonaise était d’opinion que le terrain de la lutte se situe seulement
à l’intérieur de la Pologne, est définitivement close. La fuite de Milosz est, en quelque façon,
symbolique; il n’était pas communiste, mais il était de gauche, et d’opinions avancées. Ainsi,
il appartenait à ceux dont les communistes veulent à tout prix se faire des a l l i é s, et qu’ils
considèrent en fin de compte comme leurs pires e n n e m i s.»
J’ai tâché de présenter la situation des intellectuels à l’Est en démontrant combien il est
injuste de réduire leur affaire à une question de convictions politiques. La peur de perdre la
fonction sociale est un motif puissant. Qui fuit ne peut se débarrasser d’un sentiment de
trahison envers ceux qui restent. L’unique moyen de se libérer de ce sentiment est l’activité.
Quant à moi, je tâcherai d’être actif comme écrivain; et, seulement quand je parviendrai à la
conclusion que j’ai perdu la partie et quand je me sentirai complètement impuissant, je
passerai dans le n i r v a n a.

LA TACTIQUE
Les intellectuels dans les Démocraties populaires sont mis dans la position où ils
peuvent devenir la nouvelle aristocratie, sous la condition absolue qu’ils obéissent toujours.
Comme le cœur répand le sang à travers l’organisme, de même leur tâche, d’après le dessein
du parti, doit consister à répandre dans le corps social l’idée directrice; ils propagent le maté-
rialisme dialectique dans sa version stalinienne. En allant lentement et patiemment pour
rendre l’intellectuel digne de cette tâche, le parti, c’est-à-dire Moscou, est résolu à faire sa
conquête à tout prix. L’ancienne intelligentzia est destinée à disparaître. A sa place, la
nouvelle intelligentzia ouvrière doit entrer en fonction. Quant aux intellectuels, on a besoin
de leur nom, de leur talent et de leur savoir, qui ne sont pas remplaçables.
L’immense majorité des intellectuels se sont prononcés pour la révolution. Cette
révolution n’avait pas dans les Démocraties populaires un caractère spontané. Elle était
menée à coups de décrets venant d’en haut et appuyée sur la force de l’Armée rouge. C’était
une révolution bureaucratique. Tout de même, la nationalisation de l’industrie et la réforme
agraire étaient considérées comme des mesures utiles. Les points litigieux étaient l’indé-
pendance nationale et l’adoption de la doctrine stalinienne; sur ce terrain, les intellectuels
déployèrent une sourde résistance et ils furent aidés par les tendances des masses au sein de
leur nation, ces tendances qu’on pourrait définir comme au moins dissidentes. La tactique
appliquée à l’égard des intellectuels peut, dans ses grandes lignes, être présentée ainsi:

1. Donner et ne rien demander d’abord en échange.


De même qu’on a donné la terre aux paysans et qu’on ne leur a rien demandé au
commencement, de même on a assuré aux écrivains la possibilité d’imprimer leurs œuvres,
aux musiciens l’usage des salles de concert, aux savants l’accès des laboratoires; et de

85
grandes possibilités se sont ouvertes alors, car, dans les Démocraties populaires, le
gouvernement consacre à ses buts culturels des sommes immenses. D’ailleurs, le public,
après des années de guerre, était avide de livres, de publications, de spectacles et de
concerts. La vente de la matière imprimée allait croissant. On ouvrait de nouveaux théâtres
d’avantgarde. Les intellectuels tâchèrent de profiter de cette période de boom qui dura
quelques années pour publier ce qu’ils avaient écrit pendant la guerre, discuter les problèmes
esthétiques et sociaux, traduire de bons écrivains occidentaux et, généralement, remplir les
lacunes créées par la guerre.

2. Augmenter la pression graduellement, pour ne pas créer de point de résistance


psychique.
C’est là une règle très importante. Il faut éviter une situation dans laquelle le patient
pourrait crier: non! En produisant une atmosphère convenable et en appliquant des
pressions délicates, on mène le patient vers les concessions. Il se dit: «Bah! ce n’est rien.
J’écrirai bien cet article si, grâce à cela, on doit me laisser en paix pour que je puisse
travailler à mon roman, qui n’est pas dans la ligne.» Ce résultat obtenu, on augmente
doucement la pression des critiques, des exigences. Le patient se dit: «J’ai déjà écrit un
article de ce genre, à quoi bon faire une histoire pour si peu de chose !» Il s’agit de faire
en sorte que le patient ne puisse parvenir à aucune décision; pour cela, chaque
augmentation de dose est insignifiante, et la différence avec l’étape précédente reste trop
faible pour que cela «vaille la peine» de résister. Le résultat est tel qu’après quelques an-
nées, le patient avale des doses énormes. Beaucoup de gens sont inconsciemment
parvenus de cette manière à écrire, peindre et enseigner d’une façon très orthodoxe.
Quelques-uns, mais en petit nombre, se sont aperçus du piège et se sont aussitôt enfuis
pour éviter la suite du traitement. Mais la plupart ont bien compris le jeu et l’ont accepté
en utilisant toutes les possibilités de résistance qu’il peut offrir. Ils ont fait des
concessions mesurées, calculant à chaque pas les gains et les pertes et supputant si la
différence est de leur côté. Par exemple, «il vaut la peine» d’écrire un article attaquant les
existentialistes si, grâce à cela, on peut publier un poème qui se moque du réalisme
socialiste. Cela «vaut la peine» de mettre sa signature sous une déclaration politique si, en
échange, on peut faire valoir sa bonne renommée et tirer de prison un de ses parents. Cela
«vaut la peine» d’écrire de la musique pour une chanson glorifiant le système si, pour ce
fait, on obtient la permission d’exécuter une symphonie. Voilà la règle du jeu. Ce n’est
pas seulement un jeu individuel: il s’agit de sauver beaucoup d’institutions, de groupes,
d’ateliers, de revues, etc. Le développement graduel de ces compromis individuels et
collectifs est une des raisons pour lesquelles les intellectuels de l’Est, en général, n’ont
pas cru nécessaire de devenir des émigrés.

3. Mettre le vin nouveau dans les vieilles outres.


Il importe au système de conserver les institutions universellement connues et
universellement honorées en les employant comme façade. Peu à peu, on les remplira d’un
contenu nouveau. Par exemple, on changera un musée célèbre en une galerie d’exposition
consacrée à la propagande. On gardera le nom d’une revue connue et on en changera la
rédaction. La même chose se pratique avec les hommes. On conservera leur visage et leur
nom; mais on les videra et on les remplira d’une nouvelle philosophie. Tel écrivain, qui était
connu comme un catholique zélé, signera de son nom des attaques contre le Vatican. Cette
transformation, qu’on dirait magique, n’est pas magique du tout. Ce n’est que le résultat du

86
principe: «L’existence détermine la conscience». En créant des conditions spéciales où le
patient est enfermé, on atteint le but sans grande difficulté.

4. Eviter autant que possible les pressions directes et utiliser la pression des situations.
Il ne faut pas s’imaginer qu’en Démocratie populaire quelqu’un ordonne aux
intellectuels, de façon positive, d’écrire ceci, de peindre cela, de faire des recherches
scientifiques dans tel ou tel sens. Au contraire, on souligne à chaque pas que personne ne
force personne à rien, que tout est volontaire. Ce principe est appliqué d’une manière
générale, pas seulement aux intellectuels. Personne n’ordonne aux paysans de former des
kolkhoses, non!... On les ruine avec l’impôt; on leur prend leur blé; on les harasse par le
moyen des brigades de jeunes, et la situation apparaît sans autre issue que de former un
kolkhose. De même, l’intellectuel, à un moment donné, s’aperçoit qu’il d o i t écrire un
poème sur un sujet donné. Ce poème sera considéré comme un acte volontaire, quoique
l’auteur, à vrai dire, ait été acculé à la nécessité de l’écrire.

5. Ne pas permettre à la solidarité de groupe de se former.


Sous l’occupation nazie, la solidarité des intellectuels était bien développée. Il suffira de
dire, par exemple en Pologne, qu’il ne se trouva qu’un écrivain (u n s e u l) qui collabora
timidement avec les Allemands. Cette solidarité se maintint quelque temps après la guerre.
Mais, très vite, elle fut remplacée par une nouvelle hiérarchie. Les divisions surgirent entre
«bien vus» et «mal vus». A leur tour, les bien vus se sont divisés en «mieux vus», «moins
bien vus» et «tolérés». Cette division a son équivalent dans la vie de l’usine, où la
hiérarchisation de la masse ouvrière, d’après l’orthodoxie politique et d’après l’émulation
socialiste, fait toujours de nouveaux progrès.
Les règles tactiques énumérées ci-dessus ont donné de bons résultats. Le jeu est presque
gagné par le parti. L’importance de cette victoire, c ’ e s t q u e c e q u i n ’ e s t p a s
e x p r i m é n ’ e x i s t e p a s: l’insatisfaction des masses ne peut trouver aucune expres-
sion, sauf le réflexe émotionnel, du moment que ceux qui manient la plume, le pinceau ou le
ciseau, n’expriment que l’optimisme officiel. Le pouvoir sur l’intellectuel donne la clé pour
gouverner le pays. Le jeu résistant se continue, mais avec de moins en moins de succès. Les
efforts des écrivains, des compositeurs et des peintres, qui s’efforcent de ne pas tomber au
niveau du réalisme socialiste russe, sont désespérés.

LES TRANSFORMATIONS
Dans les Démocraties populaires, nous avons affaire avec un phénomène complètement
nouveau dans l’histoire. Ce fait ne trouve pas d’analogie en Russie, où l’évolution s’étendit
sur une plus longue période et avait, au commencement du moins, des traits de spontanéité.
On ne saurait le rapprocher non plus des dictatures passées et présentes qui ne sont pas des
dictatures philosophiques. Les pays de la Démocratie populaire ont été soumis à un système
élaboré dans ses moindres détails, dont chaque étape était planifiée d’avance. C’est vraiment
l’application la plus scientifique, au «matériel humain», des principes du matérialisme
dialectique.
Les conditions établies, en accord avec le principe que l ’ e x i s t e n c e d é t e r m i -
n e l a c o n s c i e n c e, font que beaucoup de questions posées en Occident sont sans
objet. Il serait, je pense, oiseux de se demander si les habitants de Mars sont chrétiens ou
bouddhistes. De même, la division entre communistes et non-communistes, qui existe en

87
Occident de façon si marquée, perd son importance dans les Démocraties populaires. Un
grand nombre de membres du parti haïssent le système; mais, de même que les sans-parti, ils
sont soumis à un dédoublement intérieur qui les rend inclassables d’après les critères
occidentaux. De gré ou de force, il faut ici raisonner dialectiquement et renoncer à o u i =
o u i e t n o n = n o n.
Les phénomènes psychiques qui apparaissent dans les Démocraties populaires sont
fascinants pour l’observateur. J’avoue que je suis captivé par eux et que j’essaie de les
analyser dans un livre que j’écris. C’est une tâche extrêmement difficile, à cause de la
nouveauté du thème. En même temps, c’est une sorte de devoir.
On parle de l’intellectuel communiste. Je comprends que ce terme puisse trouver une
application en France et en Amérique. Mais, dès lors que, dans les Démocraties populaires,
il existe une situation de fait, il n’est pas facile de trouver un critère d’appréciation.
L’appartenance au parti ne fournit pas de moyens de discrimination. Un écrivain que je
connais et qui, après avoir passé quelque temps en territoire d’occupation russe au
commencement de la guerre, n’avait pas montré beaucoup de sympathie pour le com-
munisme, tira de sa poche devant moi, en 1945, la carte du P.C. et me dit: «J’en avais assez
de cette peur d’être déporté. C’est fini.» Un autre de mes amis, un artiste membre du parti,
déclare quand il est ivre: «Votre socialisme, je passerai au travers !» D’après un troisième, le
centre intellectuel du monde s’est déplacé de l’Occident à Moscou, et c’est une preuve
suffisante que Moscou ne peut pas perdre: il ne reste qu’à tirer les conséquences de ce fait.
La question se présente autrement chez les jeunes. Mais, là aussi, les considérations de
doctrine ont moins d’importance que le monde tel qu’il est. Elles se heurtent au «fait» qu’il
existe seulement un système de pensée possible, et que l’Occident est une périphérie où il ne
se passe rien qui soit digne d’attention.
Evidemment, l’élément temps change les hommes: beaucoup de ceux qui ont mené le
jeu, pied à pied, se résignent et embrassent l’orthodoxie avec un grand enthousiasme.
L’homme veut croire; il ne peut pas vivre dans un état. de négation permanent. Le rythme de
transformation est très rapide; quiconque voudrait s’immobiliser recule et il est déjà rangé
parmi les réactionnaires. Il faut «rattraper» le rythme de la vie, pleine d’un travail collectif et
fiévreux. Les possibilités, pour ceux qui veulent agir, sont illimitées. C’est un système où la
question d’argent ne joue aucun rôle, sous la condition qu’on soit utile. L’orthodoxie devient
une condition de bonheur; elle assure cet essor qui pousse automatiquement l’homme à «rat-
traper». Un nombre croissant d’intellectuels passent par une crise intérieure qui est doulou-
reuse, mais après laquelle l’homme est capable enfin d’embrasser la Nouvelle Foi. Qu’il soit
converti ne veut pas dire qu’il se débarrasse du dédoublement, mais signifie qu’il peut agir
— c’est-à-dire que les maillons intellectuels qui lui manquent sont désormais fournis; d’une
manière ou d’une autre, il s’est convaincu que les doutes qui l’obsédaient n’avaient pas de
sens. Ces doutes subsistent, mais sur un autre plan. On dirait: sur un plan parallèle.
En analysant la psychologie de cet intellectuel, je tâcherai d’énumérer les arguments
principaux qu’il emploie envers lui-même.

1. La nécessité historique.
Les événements en Europe, entre les deux guerres mondiales, et la marche de l’Armée
rouge sur Berlin ont grandement impressionné les habitants de l’Europe centrale et orientale.
Le communisme luttait contre le fascisme, et le fascisme a été vaincu. Est-ce que cela ne
confirme pas la thèse du léninisme-stalinisme selon laquelle, dans le monde contemporain, il
y a seulement le fascisme et le stalinisme et que c’est le fascisme qui doit crouler?
Quiconque parvient à une telle conclusion ne doit pas se placer dans le camp qui est

88
condamné, implicitement, par l’être qui a pris dans notre siècle la place de Dieu, c’est-à-dire
l’Histoire. Un écrivain qui écrit contre l’Histoire sera impuissant et écrasé.
La Pologne, que les dirigeants russes ont toujours considérée comme le pays le plus
important pour leurs intérêts, car il était le pont vers l’Europe, a vécu ce dilemme d’une
manière particulièrement pénible. Il y avait là, pendant la guerre, une résistance contre les
nazis extrêmement forte. Ce mouvement de résistance dépendait du gouvernement en exil à
Londres. L’insurrection de Varsovie qui éclata en 1944 avait deux buts: libérer la capitale
des Allemands et, en même temps, prendre le pouvoir avant que l’Armée rouge, qui
approchait déjà, n’entrât dans la ville. C’était l’insurrection d’une mouche contre deux
géants. L’un des géants s’arrêta sur le bord de la Vistule et attendit que l’autre écrasât la
mouche. Un géant travailla deux mois à écraser cette mouche, en employant les avions,
l’artillerie la plus lourde et les tanks. Il l’écrasa enfin, et puis il fut jeté à terre par l’autre
géant qui avait attendu patiemment. Près de 200.000 personnes périrent à Varsovie et la ville
fut changée en un Hiroshima plus grand que celui du Japon. Voilà la preuve qu’aucune
troisième force n’est possible. La destruction de Varsovie devait soulever la haine envers
l’Union soviétique. Et cette haine ne manqua pas à la Pologne, mais, graduellement, elle a
commencé à produire le respect pour la fatalité de la force. L’Armée rouge agissait comme
l’instrument de l’Histoire, comme un pouvoir impersonnel. En réalité, a-t-on dit, un monde
nouveau est en train d’être créé, avec Moscou comme capitale, et peut-être n’y a-t-il plus de
place pour les nationalismes utopiques. Il est curieux de noter que le Diamat, qui a deux
côtés, dialectique et matérialisme, a été soumis au changement dans la mesure même des
succès remportés; on souligne, en tout cas, dans les Démocraties populaires, plutôt le
déterminisme, c’est-à-dire plutôt la nécessité des processus que leur contingence.
Pour présenter maintenant un tableau de ce que fut l’influence de cette nécessité sur les
esprits, je dirai quelques mots sur un personnage de ma connaissance, M. X..., qui habite
Varsovie. X... est un artiste. Il provient d’une famille riche. Avant la guerre, sa profession ne
pouvait lui permettre de vivre indépendant; aujourd’hui, ses parents, autrefois fortunés, sont
ruinés, tandis qu’il a un joli appartement et mène une vie prospère. X... est un homme bien
élevé et d’esprit raffiné. Il mène le Jeu avec une grande finesse. Il cède ses positions
lentement; il accorde ce qu’il faut à un moment donné, et rien de plus. Il faut dire que dans le
Système, l’agilité intellectuelle est hautement appréciée. Plus cette agilité est grande, plus on
obtient de liberté. X..., dont les ripostes sont toujours bien placées et dont la maîtrise de la
dialectique n’est pas moindre que celle des philosophes du Parti, se tient habilement en
équilibre sur la corde raîdè. Apres la guerre, il a voyagé plusieurs fois à l’étranger. Il m’a dit,
à Varsovie: «Enfin, tout cela me paraît une sorte de déluge. Ces petits pays de l’Europe
occidentale seront submergés et il ne restera que l’Amérique — comme un rocher sur lequel
grimperont les derniers survivants, en s’entretuant au bord du précipice. Le déluge biblique
de Gustave Doré! Quant à moi, Je préfère avoir ça derrière moi.»
X... est, de sa nature, un observateur des événements, et la défaite de la Russie, si elle
survenait, serait accueillie par lui non sans plaisir. En même temps, ses œuvres deviennent
lentement une glorification modérée du stalinisme. Considère qui voudra que X... est «un
intellectuel communiste».
La nécessité historique est le plus fort argument employé dans les Démocraties
populaires. Dans les masses du Parti, et même chez les plus hauts dignitaires, cette foi en la
nécessité va de pair avec la haine. Malgré tout, la liberté comme «vérité de la nécessité», de
Hegel, est une liberté difficile à atteindre. L’homme n’aime pas la nécessité, même s’il sait
devoir s’y soumettre. L’argument de la nécessité a un côté faible. Ce n’est rien que le culte
de la force qui se déguise en loi de l’Histoire. Si la Russie trébuchait, la haine amassée
pourrait devenir un torrent dévastateur.

89
2. L’intégration de l’intellectuel.
L’aliénation de l’intellectuel en Occident a été depuis longtemps un sujet de
considération pour beaucoup d’esprits. L’intellectuel se sent posé en dehors de la société:
étranger à la bourgeoisie, dont il est le plus souvent issu, autant qu’aux masses ouvrières. Le
sens de son activité est, le plus souvent, peu compréhensible pour son entourage, à
l’exception d’un petit groupe professionnel. Par exemple, l’histoire de la poésie occidentale
peut nous enseigner bien des choses sur l’isolement du poète et sur ce qui en résulte:
l’hermétisme de son style.
Le stalinisme crée un nouveau type de société où l’importance particulière est assignée à
la «culture». Ce qu’était, dans les sociétés chrétiennes, l’Eglise avec ses rites religieux acces-
sibles à chaque habitant du village, est fourni dans le stalinisme par le Coin rouge, les
conférences, les cours politiques, etc... Il existe aussi une liturgie, la même pour tous les pays
qui s’étendent de l’Elbe à l’Océan Pacifique.
Le Coin rouge pour l’équipage d’un bateau appartenant à une Démocratie populaire ne
diffère pas de celui d’un village isolé dans les montagnes: les portraits, la couleur rouge, les
discours prescrits sont les mêmes. La «culture» ainsi diffusée est, à vrai dire, équivalente à
l’«éducation politique», qui n’est pas tout de même conçue étroitement, puisque la doctrine
est universelle et peut être appliquée de la même façon au présent et au passé de l’humanité.
L’histoire de la Réforme, ou les œuvres des poètes du XIXe siècle, peuvent fournir
l’occasion de considérations rattachées à l’ensemble. Jamais auparavant, on n’imprimait les
classiques avec des tirages aussi importants que dans les Démocraties populaires, d’accord
avec le principe que «le Prolétariat est l’héritier de l’Humanité». Le fait que les classiques
sont mis à la portée de tous, et la création d’un intérêt réel pour les problèmes historiques et
littéraires dans les masses, sont un sérieux argument en faveur de la nouvelle religion
séculière. La «culture» ainsi conçue, qui n’est rien d’autre que l’organisation de la
distribution sur le plan mental, change complètement le caractère du travail confié aux écri-
vains, aux compositeurs et aux peintres, car elle leur ouvre une consommation de masse.
Au XIXe siècle, pour la première fois, apparut la popularisation de la science. Quand
certaines théories scientifiques — par exemple celle de Darwin — sont devenues célèbres,
les brochures populaires ont mis ces théories, sous une forme simplifiée, à la portée de tous.
Il se cachait dans ce fait un grave danger: les théories ainsi vulgarisées avaient peu de choses
en commun avec ce qui constituait précédemment leur rôle d’interprétation scientifique;
mais elles devenaient un élément sociologique de premier ordre. Les autodidactes à la Adolf
Hitler ont puisé leurs connaissances dans de telles brochures populaires pseudo-
scientifiques.
Dans le stalinisme, ce danger apparaît presque à l’état pur. Tout est expliqué et, ce qui
est pire, un demi-analphabète, politiquement éduqué, commence à croire qu’il comprend
tout; c’est un système de ponts construit au-dessus des abîmes. Il est défendu de regarder en
bas, dans les profondeurs, si bien qu’on oublie leur existence.
Evidemment, il y a des degrés différents d’initiation. Un philosophe qui interprête
Platon d’après les règles du Diamat se trouve sur un niveau plus élevé que les masses
auxquelles est livrée en pâture une version prédigérée. Mais un philosophe doit aussi
simplifier; le sort de G. Lukacs, qui.voulut appliquer aux matières complexes des méthodes
complexes, peut servir d’avertissement.
Donc, le lien indubitable avec la masse, ce lien que l’intellectuel doit à l’orthodoxie, est
payé assez cher. Mais l’intellectuel du XXe siècle souffre particulièrement de son isolement,
et il est’prêt au sacrifice pour se trouver parmi les hommes; l’argent et les honneurs qui
tombent dans sa main sont un signe externe de son utilité dans l’organisme social.

90
L’intégration a beaucoup de charme, même pour ceux qui continuent à jouer le Jeu
défensif. Par exemple, un grand nombre d’historiens de la littérature, travaillant à préparer
de nouvelles éditions des textes anciens, considèrent ce genre de travail comme digne de
concessions poussées très loin.

3. Le rythme de ta vie.
Le wasteland décrit par T.S. Eliot, sur lequel vivent tant de gens de l’Occident, n’est pas
un lieu enviable de séjour. Ce n’est pas ici mon affaire de pénétrer les causes qui nous ont
menés à ce point. En tout cas, par exemple au Moyen Age, il n’y avait pas de signe
d’équation entre la «vie personnelle» et la «vie physiologique». La vie personnelle, alors,
était aussi bien la durée physiologique que la vie de l’âme immortelle. A la fin de Wasteland,
le tonnerre parle en sanscrit et formule les bases de la morale. Tandis que T.S. Eliot lui-
même cherchait une issue au Wasteland dans une contemplation religieuse en écrivant Ash
Wednesday et Four Quartets, ceux qui ne pouvaient pas supporter la vie dissipée entre les
états nerveux et les flux et reflux de l’énergie animale, et qui ne pouvaient pas suivre le
chemin de T.S. Eliot, cherchaient une issue au wasteland dans le social. Ils sont devenus un
matériel particulièrement souple pour la nouvelle doctrine qui revendique d’être la vérité
scientifique. Je m’intéresse particulièrement à l’histoire de la poésie de ces dernières années.
J’ai eu l’occasion de suivre l’évolution de beaucoup de poètes des Démocraties populaires.
Cette évolution se dirigeait en courbe ascendante à mesure que l’auteur enrichissait son
œuvre de nombreux éléments de la vie collective. Ces éléments sont, sans doute, nécessaires
à la poésie. Le solipcisme ne mène à rien. Cependant, quand l’œuvre d’un poète s’impré-
gnait du social, à tel point qu’il n’y restait plus rien hors la politique, la courbe tombait
subitement et le plus grand talent n’y pouvait rien. C’est un piège du social, et il guette tous
les artistes des Démocraties populaires. Quand on y met le pied, il est difficile de s’en tirer.
La vigueur de la première phase, quand les Démocraties populaires ne demandaient aux
intellectuels que l’i n t é r ê t à la vie collective, a convaincu beaucoup de gens qu’ils se
trouvaient enfin en Terre promise après être sortis du wasteland où ils séjournaient avant la
guerre. Une fois acceptés tous les inconvénients du système, le rythme de la vie dans une
grande collectivité libérait l’écrivain du cercle de la solitude personnelle. Du reste, la
période de l’occupation nazie avait créé la croyance que l’écrivain doit être «engagé». Ce
qui se produisit après guerre ne paraissait être que l’intensification de cet état de choses.
Malheureusement, le réalisme socialiste russe, dernièrement introduit, n’est pas
seulement l’intérêt pour le social, c’est une discipline tellement précise, et qui exige une telle
dose de mensonge et de pompiérisme, que la Terre promise se change très vite en Sahara.
Malgré cela, bien des écrivains et des artistes, après avoir été enivrés par les premiers signes
euphoriques de la santé recouvrée, ne peuvent plus vivre sans la doctrine qui dissout
l’homme complètement dans le social, et qui condamne toutes les manifestations de la vie
personnelle, comme n’étant rien de plus que «la physiologie», «la psychologie» et «la
mystique».

4. La nécessité pratique.
Un écrivain, un professeur d’université, un peintre, un compositeur, doit «rattraper».
Autrement, il perdra sa place dans l’échelle sociale et se trouvera dans la misère. Des motifs
d’ambition agissent aussi; parmi ceux qui ne peuvent «rattraper», se trouvent avant tout les
hommes d’une mentalité décidément réactionnaire, les hommes âgés, les esprits dévots ou
fermés. Ils ne pourraient, même s’ils le voulaient, suivre le peloton. Se trouver parmi eux
n’est pas une chose dont on puisse se vanter. Quiconque «rattrape» fait la preuve de la

91
vigueur et de l’agilité de son esprit. Ici, de nouveau, s’impose la comparaison avec l’usine: le
système stakhanoviste joue sur l’ambition des ouvriers, et ceux qui sont fiers de leurs
muscles, heureux de la coordination de leurs mouvements, désireux de se faire remarquer,
prennent la première place. L’adaptation à la ligne dans le domaine de la science et de l’art
perd son sens idéologique et devient une habileté professionnelle comme les autres. Le con-
formisme devient la vertu supérieure. Il en est qui se révoltent; un plus grand nombre fait son
métier avec un cynisme complet. Mais la majorité des intellectuels ne peut supporter un
dédoublement total et parvient à la foi par la pratique. De même, les assemblées dans les
clubs, les cours politiques ont une influence considérable sur la population. Il est bien connu
que l’Eglise catholique met l’accent plutôt sur la pratique religieuse que sur la foi théorique;
la foi vient par surcroît quand on fréquente l’église, va à confesse, etc... L’intellectuel qui
prend une part active dans la vie de son syndicat — de son union d’écrivains ou d’artistes —
en reçoit une empreinte conventionnelle. Après quelque temps, il ne peut plus parler ni
penser autrement que son entourage. Il ne peut même plus écrire pour mettre des manuscrits
au tiroir, car une action de ce genre apparaît dépourvue de sens.
En somme, tous les arguments que l’homme emploie envers lui-même, dans un cas
semblable, se réduisent au sentiment qu’une autre société que celle créée par le stalinisme est
impossible. La nécessité historique devient quelque chose de beaucoup plus profond que la
simple prépondérance des chances de victoire pour la Russie. Tout est parfaitement logique.
Vouloir quelque chose d’autre serait vouloir que 2 fois 2 ne fassent pas 4, mais 5. La pensée
du retour vers l’état de choses d’avant guerre paraît absurde, et on ne voit pas d’autre chemin
que le stalinisme vers la civilisation basée sur le primat du social.
L’enthousiasme du monde nouveau coexiste avec la haine. Je connais des gens dont
chaque moment de la vie est rempli de la haine pour Staline, et cependant ils sont
communistes fidèles.
Le citoyen des Démocraties populaires doit consacrer beaucoup de temps à ce qu’on
appelle le travail social, et à la participation aux assemblées. Il est toujours parmi les
hommes et on ne lui laisse guère de temps pour la solitude. Etant toujours parmi les hommes
et soumis aux demandes du conformisme, il agit comme un acteur. Une vérité existe pour lui
dans un petit cercle d’amis; une autre s’impose dans un lieu public. De cette façon, une
hiérarchie de vérités apparaît.
Dans les pays d’Islam, durant la période de floraison des sectes, il n’y avait pas, paraît-
il, de musulmans absolus. L’unité extérieure cachait une diversité infinie de croyances — et
même des philosophies qui rejetaient l’Islam en secret, tout en gardant pour lui le respect
extérieur. La méthode de comportement qui consistait à dire des choses complètement
opposées aux convictions intimes, pour se protéger contre les soupçons, s’appelait dans les
pays d’Islam «Ketman». La pratique du Ketman était considérée comme Une activité
honorable. C’était la preuve de l’habileté. Du reste, le Ketman était souvent une question de
vie ou de mort.
En observant la vie dans les Démocraties populaires, j’ai pu constater que le Ketman y
est universellement pratiqué. Les uns pensent que les théories soviétiques de l’art sont
absurdes; d’autres sont contre la théorie de Lyssenko; d’autres encore rangent toute la
politique des nationalités conduite par Moscou parmi les entreprises criminelles. Il ne
manque pas de gens qui regardent le Diamat sceptiquement, croyant que c’est une méthode à
vrai dire pragmatique, qui est un produit d’une certaine période historique et qui disparaîtra
quand le communisme sera réalisé. Beaucoup observent avec crainte l’équilibrisme du
Kremlin dans le domaine de la politique internationale, en pensant que Moscou peut
facilement aller trop loin.

92
Le Ketman, qui a beaucoup de variétés, ne mène pas à la résistance vraie contre le
stalinisme. Au contraire, un homme aime son Ketman et grâce à cela il commence à aimer
la Nouvelle Foi, car sans elle son Ketman ne serait plus possible. Le Ketman a beaucoup
d’avantages.
Pour les apprécier, il suffit d’observer la vie des pays occidentaux. Les intellectuels y
souffrent d’un genre particulier de «taedium vitae»; leur vie émotionnelle et spirituelle est
trop dispersée. Tout ce qu’ils pensent et sentent se volatilise connue des vapeurs vers
l’espace infini. La liberté est pour eux un fardeau. Aucune des conclusions auxquelles ils
parviennent ne les engage; il peut «en être ainsi», mais il peut «en être autrement». De là un
malaise continuel. Tandis que le Ketman consiste à se réaliser contre quelque chose. Les
vapeurs qui se volatilisent sont ainsi comprimées. Celui qui pratique le Ketman souffre à
cause de l’obstacle qu’il rencontre, mais si l’obstacle vient à disparaître soudainement, il se
trouve en face du vide, ce qui peut-être est beaucoup plus désagréable. Je crois que l’homme
de notre époque n’a pas de centre intérieur et c’est pourquoi la Nouvelle Foi Offre tant de
charmes aux intellectuels. Cette Nouvelle Foi, en soumettant l’homme à la pression de son
entourage, crée ce centre; en tout cas, elle crée l’impression que ce centre existe. Un de mes
amis, dialecticien du Parti, me criait, naguère, à Varsovie: «Mais tu ne peux pas écrire en
partant de toi-même!... Dans l’homme, il n’y a rien, rien, rien.» Ainsi, dans l’homme, il n’y a
rien, tout est produit du déterminisme social; de là, sa peur panique de se couper du collectif
dans lequel il vit. Il ira, avec ce collectif, partout, même en Enfer, pour ne pas être seul.

L’OCCIDENT
Les méthodes employées à l’Est pour avilir l’Occident sont trop connues pour qu’on
doive les mentionner ici. Le citoyen des Démocraties populaires entend du matin au soir la
même musique: la marche funèbre du monde capitaliste courant à sa ruine. On lui dit que la
mort de l’Occident est déjà inscrite dans les faits. Ce qui se passe maintenant, c’est l’agonie,
c’est-à-dire le fascisme. Dans la conscience du citoyen, cela équivaut à choisir entre
l’hitlérisme, qu’il connaît par expérience, et le stalinisme. Voilà le profit évident réalisé
grâce à la découverte des «lois de l’histoire», c’est-à-dire grâce à la construction des ponts
au-dessus de la réalité. Le Jeu des intellectuels, grâce à l’immense force suggestive de cette
situation, est purement intérieur: tout se passe comme si la victoire du stalinisme était
décidée. L’évolution qui se déroule dans les Démocraties populaires est considérée comme
la préfiguration d’une destinée qui deviendra commune aux Français, aux Italiens, aux
Anglais, aux Américains.
Les intellectuels de l’Est, qui ne croient pas à la force spirituelle de l’Occident, sont tout
de même particulièrement enclins à regarder vers l’Ouest, avec un reste d’espoir. Ils sont
assez intelligents pour comprendre que le système stalinien, dans lequel il n’est pas possible
de dire la vérité, n’assure pas d’avenir à l’humanité — et que l’Etat universel, avec Moscou
comme capitale, serait plutôt un cauchemar. Ils sont donc particulièrement avides des
nouvelles de l’Ouest, surtout de celles qui pourraient prouver que le fatalisme historique peut
être brisé.
Cependant, les slogans de liberté, employés par l’Occident, les laissent indifférents.
Chacun d’eux admet volontiers que la liberté est une bonne chose — mais après? Comment
y parvenir ? Ils sont irrités quand ils entendent répéter, en ce milieu du XXe siècle, des lieux
communs empruntés à l’histoire de la Révolution française ou de la Guerre américaine de
l’Indépendance. Les opinions de beaucoup de politiciens d’émigration les font sourire, car ce
sont des opinions basées sur la croyance au retour possible du «statu quo». Ce retour n’est
pas possible. Les transformations en cours pénètrent bien trop profondément. Il en résulte

93
une société complètement autre que celle d’avant guerre: une société où tous sont employés
d’Etat, sauf un certain nombre de paysans pas encore collectivisés. Quelle restauration peut-
on imaginer? Ira-t-on chercher les héritiers des propriétaires de mines et d’usines?
Ressuscitera-t-on la bourgeoisie qui a été détruite? Faudra-t-il recréer les luttes nationalistes
entre les Etats de l’Europe centrale-orientale? Non! Tout cela n’aurait aucun sens.
Les intellectuels de l’Est sont pourtant très vulnérables quand il s’agit des nouvelles de
l’étranger, lorsque ces nouvelles leur apportent la preuve qu’il existe en Occident des gens
qui comprennent leurs problèmes et qui cherchent des solutions autres que les solutions
staliniennes. Si un article, un livre ou une conférence les touche, cet événement est pour eux
un sujet de discussion pendant des mois. Evidemment, ils sont un public sévère et difficile à
contenter. Ils ont l’entraînement d’acrobates intellectuels, car la théologie du Diamat est un
exercice assouplissant l’esprit.
L’Occident, vu de l’Est, fait l’impression d’un complet désert intellectuel. Ce n’est pas
le cas; mais il en est un peu de la vie spirituelle occidentale comme de la construction des di-
gues, des routes et des logements en Occident. Jadis, à New-York, l’ami chez qui je logeais
m’a demandé si j’avais connaissance des nouveaux grands boulevards construits sur l’East-
River, à Brooklyn, et d’un nouveau tunnel entre Brooklyn et Manhattan. J’ai répondu que je
n’en avais jamais entendu parler. Alors, il m’y a conduit. Si des travaux semblables étaient
entrepris à Moscou, la presse du monde entier serait pleine des nouvelles de cette
construction socialiste gigantesque. En U.S.A., on n’y fait pas attention: on considère cela
comme allant de soi. Il en est de même, et au plus haut degré, dans le domaine de la science
et de l’art qui, en Occident, sont un sujet d’intérêt seulement pour les spécialistes.

CONCLUSION
Le paradoxe de la situation mondiale consiste en ce que, dans les Démocraties
populaires et — autant qu’on peut le deviner — dans l’Union soviétique aussi, on trouverait
peu de gens qui aient une sympathie sincère pour le système dans lequel ils vivent. En même
temps, ces masses sont prêtes à marcher en rangs et à imposer au monde entier la Dictature
dont ni eux, ni leurs enfants et petits-enfants ne pourraient trouver l’issue, car le totalitarisme
moderne dispose de moyens assez puissants pour rendre toute révolution illusoire. Ces
masses sont prêtes à marcher au nom du fatalisme historique. L’homme nous assure qu’il a
aboli Dieu, mais, à sa place, il a mis le dieu nouveau: l’Histoire. C’est un dieu cruel et
sanguinaire. Les ordres qui tombent de ses lèvres sont la voix de prêtres astucieux cachés
dans son ventre vide. Les yeux de ce dieu sont construits de telle façon qu’ils ont un pouvoir
magnétique. L’humanité se divise aujourd’hui en deux genres: ceux qui n’ont jamais subi ce
regard magnétique et ne savent rien du danger intellectuel, et ceux qui sont tombés en son
pouvoir — et savent que le dieu qu’ils servent est méchant.
Sur ceux qui ont connu le pouvoir magnétique de ce dieu et ne se sont pas soumis à
lui — car ils croient que l’homme lui-même peut former son histoire — repose un devoir
particulier.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

WIELKIE POKUSZENIE
DRAMAT INTELEKTUALISTÓW
W KRAJACH DEMOKRACJI LUDOWEJ

Czesław MIŁOSZ

W Warszawie, Pradze, Budapeszcie, Bukareszcie, Sofii, w centrum obiegowego sys-


temu kaŜdego z krajów demokracji ludowej, mieści się specyficzny świat, składający się
z domów Związku Pisarzy, Instytutów Diamat, redakcji oraz oficjalnych firm wydawni-
czych, sal ekspozycyjnych i koncertowych. Ludzie — których dni upływają pośród ksią-
Ŝek, osobistych potyczek oraz na nieustającym podpisywaniu coraz to nowych rezolucji
— tworzą w nim zamknięty krąg, który dla laika ma w sobie coś tajemniczego
i nierzeczywistego. Są oni jakby zawieszeni w chmurach ponad zwyczajnymi mieszkań-
cami kraju. MoŜna by porównać ich statek z chmur do latającej wyspy Filozofów, stwo-
rzonej przez wyobraźnię Swifta. System stalinowski jest dyktaturą filozoficzną, i ów
powietrzny świat zdominował wszystko: to w efekcie pracy intelektualistów formuje
zarówno umysłowość dziecka w szkole, jak i czytelnika czasopism czy ksiąŜek. Lecz
praca owa oparta jest na pojęciach danych z góry, zaakceptowanych bez dyskusji. Intelekt
pojmowany jest nie jako organ twórczy, lecz jako narzędzie wykonawcze: powinien dać
natychmiastowy plon tym, którzy rządzą. To, co nie daje naleŜytego plonu, nie jest uwa-
Ŝane za intelekt.
Niedawno jeszcze naleŜałem do tego kręgu; to zaledwie kilka miesięcy, jak zerwałem
więzi z Polską. Uczyniłem to z cięŜkim sercem, dlatego po prostu, Ŝe nie widziałem inne-
go wyjścia.
Chciałbym w tym miejscu wyjaśnić pewne nieporozumienie. Mnie osobiście Ŝadne
niebezpieczeństwo w Polsce nie zagraŜało. Pisarz w krajach demokracji ludowej znajduje
się na szczycie drabiny społecznej i korzysta ze wszelkich przywilejów, byleby tylko
okazał się uŜyteczny. Charakter mojej poezji, takiej, jaką uprawiałem aŜ do roku 1950,
z całą pewnością naraŜał mnie na pewne zarzuty (oskarŜano mnie o skłonności do „meta-
fizyki” i czystego tragizmu). Niemniej, zaliczano mnie do poetów uznanych. Doceniano
mnie takŜe jako tłumacza poetów zagranicznych, w szczególności Szekspira. Jak więk-
szość pisarzy Europy Środkowej i Wschodniej, nigdy nie naleŜałem do Partii; nie uwaŜa-
no mnie za stalinistę, byłem „dobrym poganinem”, to znaczy człowiekiem, który nie jest
reakcjonistą i który nie Ŝywił w przeszłości sympatii prawicowych. Przed wojną nie

95
ukrywałem mojej wrogiej postawy względem antysemitów, których propaganda odnosiła
w tamtych latach znaczne sukcesy. PrzeŜyłem wojnę w Warszawie, pisząc i publikując
w podziemiu przeciwko nazizmowi. Potem wysłano mnie do Stanów Zjednoczonych jako
attaché kulturalnego. Fakt, Ŝe nie byłem komunistą, raczej ułatwił tę nominację: była to
jeszcze epoka przejściowego liberalizmu. Spędziłem kilka lat na terytorium amerykań-
skim, wysyłając zawsze do Polski moje wiersze, moje przekłady i moje artykuły do cza-
sopism oraz biorąc udział w polemikach literackich; później zrobiono mnie attaché kultu-
ralnym w ParyŜu, ale tylko krótko pełniłem tę funkcję. Podczas mojego ostatniego pobytu
w Warszawie zdałem sobie sprawę, Ŝe nie mógłbym juŜ od tej chwili publikować nic
innego, jak tylko p r o p a g a n d ę. śądano ode mnie ścisłej ortodoksji. To właśnie wów-
czas podjąłem decyzję.
PoniewaŜ dobrze znam Wyspę, zawieszoną pośród chmur, to znaczy intelektualistów
z krajów demokracji ludowej, postaram się dać opis moŜliwie najdokładniejszy, jakkol-
wiek ograniczony do kilku rysów zasadniczych.

PROBLEM UCIECZKI
Trzeba stwierdzić, Ŝe kaŜdy z artystów czy uczonych z krajów demokracji ludowych
w roku 1945 stanął przed dylematem: wyemigrować, czy teŜ pracować w swoim kraju.
Nikt nie był na tyle naiwny, by nie zdawać sobie sprawy, Ŝe wymagania Moskwy będą
coraz to większe. Jednak opinia publiczna wypowiedziała się w sposób następujący: in-
telektualiści powinni zostać na miejscu; kaŜda ucieczka stanowiłaby przejaw słabości.
W istocie, była szansa, niechybnie wątpliwa, na „narodową drogę ku socjalizmowi” —
i zaznaczyć naleŜy, iŜ nikt z intelektualistów nie pragnął powrotu do stanu sprzed wojny.
Chodziło o to, by wykorzystać lata względnej swobody na organizowanie Ŝycia kultural-
nego, komponowanie dobrej muzyki, wydawanie moŜliwie jak największej liczby do-
brych ksiąŜek i wszelkimi środkami przeciwstawiać się presji rosyjskiej. Rozpoczęła się
gra, gra, którą bardzo trudno jest przedstawić tym, którzy jej nie poznali; tylko intelektu-
aliści ze Wschodu lub ci, którzy niedawno uciekli znają jej sekrety. Nie jest moŜliwym,
jak sam mogłem się przekonać, uzyskanie zrozumienia zagranicą. W tej grze chodziło
o najszlachetniejsze uczucia ludzkie, a przede wszystkim o miłość do kraju, straszliwie
zniszczonego przez wojnę. Popełnia się błąd, stawiając znak równości między postawą
ludzi Zachodu, którzy czynią się wyznawcami stalinizmu oraz postawą ludzi pracujących
dla systemu w demokracjach ludowych. Z reguły człowiek Zachodu z własnej woli staje
się sługą doktryny komunistycznej (nawet jeŜeli czasami zdarzenie to staje się nieunik-
nione: we Francji, na przykład, robotnik nie naleŜący do partii czuje się wyobcowany).
W krajach ludowej demokracji, gdzie kaŜdy z mieszkańców jest, z konieczności, cząstką
mechanizmu państwowego, nie ma wielkiej róŜnicy politycznej między urzędnikiem mi-
nisterstwa, profesorem uniwersytetu oraz członkiem Związku Pisarzy. Tak samo zaciera
się róŜnica pomiędzy członkami Partii a „bezpartyjnymi”. Instytucja „towarzyszy drogi”,
chociaŜ narodziła się w Rosji, otrzymała na Zachodzie znaczenie tak dobrze zdefiniowa-
ne, Ŝe niesprawiedliwym byłoby szukać jego zastosowania w krajach demokracji ludowej.
Zachodni „towarzysz drogi” jest człowiekiem lewicy, współdziałającym z własnej woli
z partią. Ów stopień współpracy jest, na Wschodzie, niezbędnym Ŝyciowo minimum dla
kaŜdego obywatela.
Dramat intelektualisty w krajach demokracji ludowej polega na tym, Ŝe jego przezna-
czenie rozgrywa się poza współczuciem świata. Zachód, niezdolny do przeniknięcia zło-
Ŝonej gry, jaka toczy się w krajach naleŜących do strefy wpływów sowieckich, uwaŜa
wszystkich pisarzy, artystów i uczonych, którzy działają w tych krajach, za stalinistów

96
z przekonania. Postawa emigracji politycznej wobec tych, którzy tam są częścią „machi-
ny”, jest zdecydowanie wroga. A jednak wielu artystów i naukowców z tych krajów po
wojnie podróŜowało za granicę, a nawet pracowało na placówkach dyplomatycznych;
i tylko niewielki ich procent rozwiązał problem wewnętrzny poprzez ucieczkę. „Wracam
do mojego obozu koncentracyjnego”, powiedział mi jeden z moich przyjaciół na obczyź-
nie, a kaŜdy z tych, którzy wracali, myślał tak samo. Ale, pomimo to, wracali. Czasami
decydowały o tym względy rodzinne; jednak nawet ci, którzy nie mieli tego typu zobo-
wiązań, obierali drogę powrotną. Głównym motywem było poczucie obowiązku w sto-
sunku do narodu i wstyd ze skorzystania z uprzywilejowanej moŜliwości ucieczki. Pod-
czas ostatniej wojny poznałem w Warszawie wielu śydów, którzy mogąc zostać za mu-
rami getta, jednak dobrowolnie do niego wracali, świadomi, Ŝe wybierają śmierć. Więzi
człowieka ze społecznością są niezmiernie silne. Poczucie lojalności jednostki wobec
grupy społecznej jest silniejszym motywem działania, niŜ moŜna by przypuszczać. Mia-
łem okazję sam tego doświadczyć, poniewaŜ dobrowolnie wybrałem przebywanie pod
nazistowską okupacją, a po wojnie broniłem się jak tylko mogłem, przed tym, by nie
zostać emigrantem. Ten motyw lojalności działa na Wschodzie w sposób szczególnie
silny na pisarzy, kompozytorów, artystów i uczonych — to znaczy na „pracowników
kultury”. W Europie Środkowej i Wschodniej zawsze w sposób szczególny podkreślano
społeczną funkcję tychŜe pracowników kultury i pojmowano ją jako obowiązek wobec
społeczeństwa. Kiedy byłem attaché kulturalnym w Waszyngtonie, zapytałem pewnego
młodego polskiego naukowca, który przybył jako stypendysta do Stanów Zjednoczonych,
co chciałby z sobą uczynić. Odpowiedział mi, Ŝe powrót do Polski byłby dla niego roz-
wiązaniem heroicznym, a pozostanie — oznaką słabości, ale nie wie, czy będzie potrafił
znaleźć siłę na dokonanie wyboru heroicznego. Człowiek ten nie był wyznawcą stalini-
zmu i rozmawiał ze mną całkiem szczerze. Wyobraźmy sobie, Ŝe zdecydowałby się dzia-
łać w sposób bohaterski. Bez wątpienia, pasaŜerowie statku, którym by podróŜował,
traktowaliby go jak niebezpiecznego bolszewika, podczas gdy emigranci uwaŜaliby go za
wiernego sługę ohydnego reŜimu, jeśli nie wręcz za agenta policyjnych tajnych słuŜb.
Ucieczka za granicę albo pozostanie zagranicą jest w opinii intelektualistów Ŝyjących
dziś w krajach demokracji ludowej synonimem rezygnacji z pełnienia funkcji społecznej.
Uczony-emigrant, jeŜeli ma szczęście, moŜe znaleźć pracę w laboratorium, ale nie będzie
pracował dla swojego kraju, a jego moŜliwości w kwestii kredytu na badania naukowe będą
o wiele węŜsze, aniŜeli ma to miejsce w systemie, który jest szczególnie hojny dla naukow-
ców. ReŜyser, znany aktor, będzie zmywał naczynia w hotelu. Kompozytor będzie musiał od
nowa zacząć swoją karierę. Co do pisarza, będzie on pozbawiony swojej publiczności, i tym
samym moŜliwości wydawania czegokolwiek w swoim języku. Jego ksiąŜki zostaną usunięte
z bibliotek. Jego nazwisko będzie wymawiane jako nazwisko zdrajcy, a on sam będzie mu-
siał zarabiać na Ŝycie pracą obcą jego profesji.
CóŜ intelektualista, który ucieka za granicę, moŜe zrobić, by walczyć ze stalinizmem
i kształtować opinię w swoim kraju? Ta walka, w oczach rodaków, którzy zostali, byłaby
jedynym moralnym usprawiedliwieniem jego ucieczki. Niestety!.. Niewiele moŜe on
zrobić. Najpierw, Zachód nigdy nie przydawał intelektualistom takiego znaczenia dla
formowania Ŝycia społecznego, jak ma to miejsce w Europie Wschodniej. System stali-
nowski w chwili obecnej uwaŜa intelektualistów za narzędzie pierwszorzędne.
Następnie, władze są podejrzliwe w stosunku do nowo przybyłych, a gra, która toczy
się na Wschodzie, jest zbyt skomplikowana, by zdawały sobie one sprawę, z kim mają do
czynienia. Wreszcie, opinia panująca w środowiskach emigracyjnych jest nieprzyjazna
wobec tego, który ucieka. Jednym słowem, zbieg wystawia się na poniŜenia nie znające

97
granic. Mogę zilustrować tę sytuację, cytując fragment satyrycznego wiersza, który poja-
wił się w Warszawie po moim wyjeździe:
Poczujesz kulturę brutali z Military Police
Których dłonie trzymają wizę tak upragnioną,
Będziesz skomlał o azyl, a głupi agenci
PołoŜą nogi na stół, Ŝebyś lizał ich buty
Istnieje konflikt między politykami emigracji oraz intelektualistami. Jest to coś wię-
cej niŜ klasyczny konflikt między emigracjami, starą i nową. MoŜna w nim odnaleźć
ślady konfliktu dwóch grup społecznych. W Europie Środkowowschodniej występuje
kontrast między i n t e l i g e n c j ą a intelektualistami. Termin „inteligencja” obejmuje
wszystkich ludzi, którzy posiadają pewien poziom wykształcenia i nie zarabiają na Ŝycie
pracą fizyczną. Pewna liczba cech charakterystycznych określa tę grupę, która, za sprawą
swoich obyczajów, była niedawno jeszcze spadkobiercą szlachty. Na przykład lekarz,
urzędnik Poczty, adwokat, redaktor ministerstwa, naleŜą do inteligencji. Intelektualiści
w ścisłym tego słowa znaczeniu są tym, co nazywa się inteligencją t w ó r c z ą. Są to
uczeni, literaci i artyści. Między nimi a inteligencją (która jest równowaŜna klasie śred-
niej na Zachodzie), występowała, od czasów przedwojennych, sprzeczność interesów.
RóŜnica między tymi dwoma grupami zaznaczyła się później, kiedy intelektualiści stali
się kastą plutokratyczną nowego systemu, podczas gdy dawna inteligencja spadła do rangi
pariasów pod naciskiem nowej inteligencji, pochodzenia proletariackiego, tworzącą grupę
społeczną całkowicie odmienną.
Większość polityków emigracyjnych naleŜy z pochodzenia do inteligencji przedwojen-
nej, a ich mentalność uwaŜana jest przez intelektualistów tworzących za kopalne residuum
przeszłości. Relacje między tymi dwoma klanami nie są nacechowane sympatią. Po jednej
stronie jest pogarda, po drugiej zaś — uraza grupy, która straciła swoją pozycję społeczną,
w obliczu grupy, która pozostała Ŝywotna. „Nie mamy Ŝadnej szansy na porozumienie
z reakcjonistami emigracji. JuŜ lepiej pracować ze stalinistami.” IleŜ to razy słyszałem takie
zdanie? W tych warunkach, ucieczka intelektualisty jest traktowana na wschodzie jako
przejście w n i r w a n ę. Nie jest to rozwiązanie honorowe. Intelektualista, który ucieka,
wyzwala się od cierpienia, jakie narzuca mu presja reŜimu, wybiera trwanie czysto fizjolo-
giczne. Zapomnienie pokryje w kraju jego imię. Jego ucieczka równa się jego śmierci.
Wybór istnieje zatem między tymi dwoma rodzajami zła, a pozostanie na miejscu
uwaŜane jest za mniejsze zło. Podczas ostatnich pięciu lat kilkuset artystów, naukowców,
pisarzy polskich udało się na Zachód. Bardzo niewielu spośród nich zdecydowało się nie
wrócić. Ci, którzy zostali, przeszli do n i r w a n y i nikt w ich kraju nic na ich temat nie
wie. Są wszakŜe pośród nich umysły pierwszorzędnej wielkości.
Często dyskutowałem z moimi przyjaciółmi o problemie ucieczki. Wszyscy, włącznie
z zagorzałymi katolikami, byli zdania, Ŝe podobna decyzja powinna być indywidualna, ale
Ŝe lepiej byłoby nie zrywać więzi ze swoim narodem po to tylko, by zyskać wolność „czysto
negatywną”, to znaczy wolność bez moŜliwości jakiejkolwiek realizacji artystycznej czy
politycznej. Jeśli cały naród pogrąŜony jest w sytuacji tragicznej, naleŜy dzielić wspólny los,
starając się robić, co moŜna. Jakby nie spojrzeć, tłumaczenie Szekspira jest działalnością
społecznie uŜyteczną, podczas gdy praca w fabryce na Zachodzie, wyłącznie po to, by
utrzymać się przy Ŝyciu, nie jest działalnością zasługującą na to miano.
Zawsze musiałem zgodzić się z taką argumentacją. Nie chciałem stać się emigrantem,
i moja ucieczka była napadem indywidualnego szaleństwa. Zrozumiałem, Ŝe gra się dla
mnie skończyła, i Ŝe nie uniknąłbym pisania ody na cześć „Ojca Ludów” albo poematu

98
o Feliksie DzierŜyńskim. MoŜliwe, Ŝe warto napisać podobny wiersz, aby móc tłumaczyć
Szekspira. Nie potrafiłem jednak zapłacić takiej ceny.
Ucieczka intelektualisty ma zazwyczaj konsekwencje tragikomiczne. Jak juŜ powiedzia-
łem, nasz świat, to znaczy świat intelektualistów z krajów demokracji ludowych, jest światem
zamkniętym, a prawa, które nim rządzą, pozostają na zewnątrz nie znane. Ktokolwiek wycho-
dzi z tego świata, spotyka się nie tylko z niezrozumieniem co do jego intencji, ale takŜe z nie-
moŜliwością wytłumaczenia się publicznie, chyba Ŝe napisze całą ksiąŜkę. Dla człowieka Za-
chodu sprawa jest raczej prosta: było się związanym z krajem komunistycznym, było się więc
stalinistą; jeŜeli „wybrało się wolność”, oznacza to, Ŝe wyleczyło się ze swoich złudzeń. Czy-
tałem wiele artykułów w polskiej prasie emigracyjnej na temat mojej ucieczki na Zachód. Cie-
kawe, Ŝe jedyny artykuł, który wykazywał niejakie zrozumienie dla tego problemu, pojawił się
w Szwecji, czyli w kraju, gdzie emigranci, dzięki stałemu napływowi nowych przybyszów, są
lepiej poinformowani o zasadach gry. Niechaj wolno mi będzie przytoczyć kilka urywków
z tego artykułu, nie po to, by skupić uwagę na mojej osobie, lecz by rzucić światło na całość
problemu: „Okres kilku lat, w czasie których polska lewica uwaŜała, Ŝe terytorium walki znaj-
duje się tylko w obrębie Polski, jest definitywnie zamknięty. Ucieczka Miłosza jest, w jakiś
sposób, symboliczna. Nie był komunistą, ale naleŜał do lewicy i miał dosyć postępowe poglą-
dy. Tym samym naleŜał do grona osób, z których komuniści chcą za wszelką cenę uczynić
swoich s p r z y m i e r z e ń c ó w, a których w ostatecznym rozrachunku uwaŜają za swoich
najgorszych w r o g ó w”.
Starałem się przedstawić sytuację intelektualistów na Wschodzie, ukazując, jak nie-
sprawiedliwym jest redukowanie ich sprawy do kwestii przekonań politycznych. Obawa
przed utratą ich funkcji społecznej jest potęŜnym bodźcem. Ten, kto ucieka, nie moŜe
pozbyć się poczucia zdrady względem tych, którzy pozostają. Jedynym sposobem na
oswobodzenie się z tego poczucia jest aktywność. Co do mnie, będę się starał być aktyw-
ny jako pisarz i dopiero gdy dojdę do wniosku, Ŝe utraciłem ojczyznę i poczuję się cał-
kowicie bezsilny, przejdę w n i r w a n ę.

TAKTYKA
Intelektualiści w krajach demokracji ludowej znajdują się na takiej pozycji, Ŝe mogą
stać się nową arystokracją, pod warunkiem, iŜ zawsze będą posłuszni. Tak jak serce roz-
prowadza krew po całym organizmie, tak i ich zadanie, zgodnie z zamierzeniami partii,
powinno polegać na rozprowadzaniu w ciele społecznym idei przewodniej. Propagują oni
materializm dialektyczny w jego stalinowskiej wersji. Zmierzając powoli i cierpliwie do
tego, by intelektualista stał się godnym tego zadania, partia, czyli Moskwa, zdecydowała
się na dokonanie podboju za wszelką cenę. Dawna inteligencja została przeznaczona na
wyginięcie. W jej miejsce nowa inteligencja robotnicza powinna objąć funkcje. Co zaś się
tyczy intelektualistów, potrzeba ich nazwiska, ich talentu oraz ich wiedzy, które są nieza-
stąpione.
Ogromna większość intelektualistów opowiedziała się za rewolucją. Rewolucja ta nie
miała w krajach demokracji ludowej charakteru spontanicznego. Została ona wprowadzona
za pomocą dekretów narzuconych z góry i opartych na sile Armii Czerwonej. Była to rewo-
lucja biurokratyczna. W podobny sposób, za środki uŜyteczne uwaŜano nacjonalizację
przemysłu i reformę rolną. Punktami spornymi były niezaleŜność narodowa oraz przyjęcie
doktryny stalinowskiej. Na tym polu intelektualiści stawiali utajony opór, masowo wspierani
tendencjami, płynącymi z serca narodu; tendencjami, które moŜna by określić jako dysy-
denckie. Taktyka zastosowana wobec intelektualistów w ogólnych zarysach moŜe zostać
przedstawiona w sposób następujący:

99
1. Dawać i nie Ŝądać najpierw nic w zamian.
Tak jak dano ziemię chłopom i z początku niczego od nich nie Ŝądano, tak zapew-
niono pisarzom moŜliwość wydawania drukiem ich dzieł, muzykom — korzystanie z sal
koncertowych, naukowcom — dostęp do laboratoriów. I otworzyły się wówczas wielkie
moŜliwości, bowiem w krajach demokracji ludowej rząd poświęca ogromne kwoty na
swoje cele kulturalne. Poza tym, publiczność po latach wojny była spragniona ksiąŜek,
publikacji, spektakli i koncertów. SprzedaŜ materiałów drukowanych szybko wzrastała.
Otwierano nowe, awangardowe teatry. Intelektualiści usiłowali korzystać z tego okresu
prosperity, który trwał kilka lat, by opublikować to, co napisali w czasie wojny, omówić
zagadnienia estetyczne i społeczne, dokonać przekładów dobrych pisarzy zachodnich
i, ogólnie rzecz ujmując, zapełnić pustki spowodowane przez wojnę.

2. Zwiększać presję stopniowo, tak, by nie wytworzył się opór psychiczny.


Oto reguła niezwykle istotna. NaleŜy unikać sytuacji, w której pacjent mógłby krzy-
czeć: nie! Wytwarzając sprzyjającą atmosferę i wywierając delikatne naciski, doprowadza
się do tego, Ŝe pacjent staje się skłonny do ustępstw. Mówi on sobie: „Ba! To nic. Napi-
szę juŜ ten artykuł, jeŜeli dzięki temu zostawią mnie w spokoju i będę mógł pracować nad
moją powieścią, która jest nie po linii”. Uzyskawszy ten rezultat, łagodnie zwiększa się
nacisk krytyki, wymagań. Pacjent mówi sobie: „Napisałem juŜ artykuł w podobnym tonie,
nie ma co robić historii o taki drobiazg”. Chodzi o to, by działać tak, Ŝeby pacjent nie
mógł podjąć Ŝadnej decyzji. Dlatego teŜ kaŜdorazowe zwiększenie dawki jest nieznaczne,
a róŜnica w porównaniu z etapem poprzedzającym jest zbyt nikła, Ŝeby „warto było”
stawiać opór. Rezultat jest taki, Ŝe po kilku latach pacjent przełyka dawki ogromne. Tym
sposobem wielu ludzi nieświadomie zaczęło pisać, malować i nauczać w sposób wysoce
ortodoksyjny. Niektórzy, choć w niewielkiej liczbie, dostrzegli pułapkę i szybko z niej
umknęli, aby uniknąć dalszego ciągu tej kuracji. Lecz większość dobrze zrozumiała grę
i ją zaakceptowała, wykorzystując wszelkie moŜliwości przeciwstawienia się jej, jakie
dawała. Poczynili załoŜone ustępstwa, za kaŜdym razem kalkulując zyski i straty oraz
oceniając, czy róŜnica wypada na ich korzyść. Na przykład, „warto” napisać artykuł ata-
kujący egzystencjalistów, jeŜeli dzięki temu moŜna opublikować wiersz, który naśmiewa
się z realizmu socjalistycznego. „Warto” złoŜyć podpis pod deklaracją polityczną, jeśli
w zamian moŜna przydać sobie renomy i wyciągnąć z więzienia któregoś krewnego.
„Warto” napisać muzykę do piosenki sławiącej system, jeŜeli z tego powodu otrzymuje
się pozwolenie na wykonanie symfonii. Oto reguła tej gry. Nie jest to gra wyłącznie in-
dywidualna: chodzi o to, by uratować wiele instytucji, grup, atelier, czasopism itd. Stop-
niowy rozwój tych kompromisów indywidualnych i zbiorowych jest generalnie jedną
z przyczyn, dla których intelektualiści ze Wschodu nie uwaŜali za konieczne, by prze-
obrazić się w emigrantów.

3. Wlać nowe wino do starych bukłaków.


Systemowi zaleŜy, by zachować instytucje powszechnie znane i szanowane, wykorzy-
stując je jako fasadę. Krok po kroku, wypełni się je nową zawartością. Dla przykładu, za-
mieni się słynne muzeum w galerię wystawienniczą, poświęconą propagandzie. Zachowa się
nazwę znanego czasopisma i zmieni się jego redakcję. To samo praktykuje się z ludźmi.
Zachowa się ich twarze i ich nazwiska, lecz opróŜni się ich i napełni nową filozofią. Pisarz,
którego znano jako gorliwego katolika, będzie swym nazwiskiem podpisywał ataki na Wa-
tykan. To przeobraŜenie, które nazwać by moŜna magicznym, zupełnie nie jest magiczne.

100
To tylko rezultat zasady: „Byt określa świadomość”. Tworząc szczególne warunki, w któ-
rych zamknięty jest pacjent, bez większej trudności osiąga się cel.

4. Unikać, jak tylko jest to moŜliwe, bezpośredniego nacisku i posługiwać się


presją sytuacji.
Nie naleŜy sobie wyobraŜać, Ŝe w krajach demokracji ludowej ktoś nakazuje intelektu-
alistom, w sposób pozytywny, napisać to, czy namalować tamto, prowadzić badania nauko-
we w tym, czy innym kierunku. Przeciwnie, podkreśla się na kaŜdym kroku, Ŝe nikt nikogo
do niczego nie zmusza, Ŝe wszystko jest dobrowolne. Ta zasada stosowana jest w sposób
ogólny, nie tylko wobec intelektualistów. Nikt nie nakazuje chłopom tworzyć kołchozów,
nie!... Rujnuje się ich podatkami; zabiera się ich zboŜe; nęka się ich brygadami młodzieŜów-
ki — i okazuje się, Ŝe nie ma innego wyjścia z sytuacji, jak utworzyć kołchoz. Tak samo
intelektualista w pewnym momencie spostrzega, Ŝe powinien napisać wiersz na dany temat.
Ów wiersz będzie traktowany jak akt dobrowolny, chociaŜ autor, by rzec prawdę, został
wpędzony w konieczność pisania.

5. Nie pozwalać, aby w grupie utworzyły się więzy solidarności.


Pod okupacją hitlerowską solidarność intelektualistów była dobrze rozwinięta. Wystar-
czy powiedzieć, Ŝe w Polsce, na przykład, znalazł się tylko jeden pisarz (jedyny), który
nieśmiało kolaborował z Niemcami. Ta solidarność przetrwała jakiś czas po wojnie. Ale
bardzo szybko została ona zastąpiona przez nową hierarchię. Pojawiły się podziały między
„dobrze widzianymi” i „źle widzianymi”. Z kolei „dobrze widziani” podzielili się na „lepiej
widzianych”, „gorzej widzianych” oraz „tolerowanych”. Podział ten ma swój ekwiwalent
w Ŝyciu fabryki, gdzie hierarchizacja mas robotniczych, zgodnie z ortodoksją polityczną
i zgodnie z socjalistyczną rywalizacją, wciąŜ czyni nowe postępy.
Reguły taktyczne, wymienione powyŜej, dały dobre efekty. Gra jest prawie wygrana
przez partię. Waga tego zwycięstwa, to fakt, Ŝ e t o, c o n i e z o s t a ł o w y p o -
w i e d z i a n e, n i e i s t n i e j e. Niezadowolenie mas nie moŜe zostać wyraŜone w Ŝaden
sposób, za wyjątkiem odbicia emocjonalnego, odkąd ci, którzy posługują się piórem,
pędzlem czy dłutem wyraŜają wyłącznie oficjalny optymizm. Władza nad intelektualistą
daje klucz do rządzenia krajem. Gra oporu trwa nadal, lecz z coraz to mniejszym sukce-
sem. Wysiłki pisarzy, kompozytorów i malarzy, którzy usiłują nie spaść do poziomu ro-
syjskiego realnego socjalizmu, są desperackie.

TRANSFORMACJE
W demokracjach ludowych mamy do czynienia ze zjawiskiem w historii zupełnie
nowym. Fakt ten nie znajduje analogii w Rosji, gdzie ewolucja rozciągała się na okres
dłuŜszy i miała, z początku przynajmniej, cechy spontaniczności. Nie moŜna by go rów-
nieŜ przyrównać do którejkolwiek z dyktatur minionych lub obecnych, które nie byłyby
dyktaturami filozoficznymi. Kraje demokracji ludowej poddane zostały systemowi opra-
cowanemu w najdrobniejszych szczegółach, którego kaŜdy etap był wcześniej zaplano-
wany. To rzeczywiście najbardziej naukowe zastosowanie zasad materializmu dialektycz-
nego do „materiału ludzkiego”.
Stworzone warunki, zgodnie z zasadą, iŜ b y t o k r e ś l a ś w i a d o m o ś ć, spra-
wiają, Ŝe wiele kwestii występujących na Zachodzie pozostaje bezprzedmiotowych. Są-
dzę, Ŝe byłoby zbytecznym stawiać sobie pytanie, czy mieszkańcy Marsa są chrześcija-
nami, czy teŜ buddystami. Podobnie tak wyraźny na Zachodzie podział na komunistów

101
i niekomunistów traci znaczenie w demokracjach ludowych. Spora liczba członków partii
nienawidzi systemu lecz, podobnie jak bezpartyjni, są oni poddani wewnętrznemu roz-
dwojeniu, powodującemu, iŜ nie da się ich zaklasyfikować według kryteriów zachodnich.
Dobrowolnie lub z musu, trzeba tutaj rozumować dialektycznie i zrezygnować z t a k =
t a k i n i e = n i e.
Zjawiska psychiczne, pojawiające się w demokracjach ludowych, są dla obserwatora
fascynujące. Wyznam, iŜ zaintrygowały mnie one i Ŝe próbuję dokonać ich analizy
w ksiąŜce, którą piszę. Jest to skrajnie trudne zadanie, z uwagi na nowość tematu. Jedno-
cześnie zaś — jest to rodzaj obowiązku.
Mówi się o intelektualiście-komuniście. Rozumiem, Ŝe termin ten mógłby znajdować
zastosowanie we Francji i w Ameryce. Ale odkąd w krajach demokracji ludowej zaistniała
rzeczywista sytuacja, nie jest łatwo znaleźć kryterium oceny. PrzynaleŜność do partii nie
staje się środkiem dyskryminacji. Jeden ze znanych mi pisarzy, który spędził czas jakiś na
terenie znajdującym się pod okupacją rosyjską na początku wojny, w 1945 roku na moich
oczach wyciągnął z kieszeni legitymację Partii Komunistycznej i powiedział do mnie: „Mam
juŜ dosyć strachu przed deportacją. Koniec z tym”. Inny z moich przyjaciół, artysta, będący
członkiem partii, kiedy znajduje się w stanie upojenia alkoholowego, oznajmia: „Ten wasz
socjalizm, ja go przetrzymam”. Według trzeciego, intelektualne centrum świata przemieściło
się z Zachodu do Moskwy, i jest to wystarczający dowód na to, Ŝe Moskwa nie moŜe prze-
grać: pozostaje tylko z tego faktu wyciągnąć konsekwencje.
Inaczej jawi się to zagadnienie młodym. Ale równieŜ tutaj doktrynalne rozwaŜania
mniejszą mają wagę, aniŜeli świat taki, jaki jest. Zderzają się one z „faktem”, Ŝe istnieje
tylko jeden moŜliwy system myślenia, i Ŝe Zachód jest prowincją, na której nie dzieje się
nic, co byłoby godne uwagi.
Oczywiście, element czasu zmienia ludzi: wielu z tych, którzy prowadzili grę, bro-
niąc się do ostatka, poddaje się i przyłącza do ortodoksji z ogromnym entuzjazmem.
Człowiek pragnie wierzyć; nie moŜe Ŝyć w stanie permanentnej negacji. Rytm przeobra-
Ŝenia się jest bardzo szybki; ktokolwiek chciałby stać w miejscu — cofa się i juŜ jest
zaliczony w poczet reakcjonistów. NaleŜy „nadgonić” rytm Ŝycia, gorączkowy i przepeł-
niony pracą kolektywną. Dla tych, którzy chcą działać, moŜliwości są nieograniczone.
Jest to system, w którym kwestia pieniędzy nie gra Ŝadnej roli, pod warunkiem, Ŝe będzie
się uŜytecznym. Ortodoksja staje się warunkiem szczęścia; zapewnia ten wzlot, który
automatycznie popycha człowieka ku „nadgonieniu”. Coraz to większa liczba intelektu-
alistów przechodzi wewnętrzny kryzys, który jest bolesny, ale po którym człowiek jest
nareszcie zdolny, by przyjąć Nową Wiarę. To, Ŝe się nawróci, nie oznacza jeszcze, iŜ
pozbędzie się rozdwojenia, ale znaczy, Ŝe moŜe działać — to znaczy, Ŝe dostarczone mu
juŜ zostały intelektualne ogniwa, których mu brakowało. W ten czy inny sposób, przeko-
nał się on, Ŝe prześladujące go wątpliwości nie miały sensu. Owe wątpliwości istnieją, ale
na innym planie. Rzec by moŜna: na planie równoległym.
Analizując psychikę takiego intelektualisty, będę się starał wymienić główne argu-
menty, których uŜywa on w stosunku do samego siebie.

1. Historyczna konieczność.
Wydarzenia w Europie, pomiędzy dwoma wojnami światowymi, a takŜe marsz Armii
Czerwonej na Berlin wywarły ogromne wraŜenie na mieszkańcach Europy Środkowej
i Wschodniej. Komunizm walczył z faszyzmem — i faszyzm został zwycięŜony. CzyŜ nie
potwierdza to tezy leninizmu-stalinizmu, w myśl której w świecie współczesnym wystę-
puje tylko faszyzm i stalinizm, i Ŝe to faszyzm musi upaść? Ktokolwiek doszedłby do

102
takiego wniosku, nie powinien znajdować się w obozie, implicite skazanym przez byt,
który zajął w naszym stuleciu miejsce Boga — czyli Historii. Pisarz, piszący wbrew Hi-
storii, pozostanie bezsilny i zmiaŜdŜony.
Polska, którą rosyjscy rządzący zawsze uwaŜali za kraj dla ich interesów najwaŜniej-
szy, poniewaŜ stanowił on most do Europy, odczuli ów dylemat w sposób szczególnie
bolesny. W czasie wojny działał tutaj niezwykle silny ruch oporu przeciwko nazistom.
Ten ruch oporu zaleŜny był od rządu przebywającego na wygnaniu w Londynie. Powsta-
nie warszawskie, które wybuchło w 1944 roku, miało dwa cele: wyzwolić stolicę od
Niemców i równocześnie przejąć władzę, zanim Armia Czerwona, która juŜ się zbliŜała,
wejdzie do miasta. Było to powstanie muchy przeciwko dwóm olbrzymom. Jeden z ol-
brzymów zatrzymał się na brzegu Wisły i czekał, aŜ drugi zgniecie muchę. Olbrzym po-
trzebował dwóch miesięcy, by zgnieść tę muchę, uŜywając samolotów, najcięŜszej artyle-
rii oraz czołgów. Zgniótł ją wreszcie, po czym został rzucony na ziemię przez drugiego
olbrzyma, który cierpliwie czekał. Niemal 200.000 ludzi zginęło w Warszawie, a miasto
zmienione zostało w Hiroszimę większą niŜ ta japońska. Oto dowód, Ŝe Ŝadna trzecia siła
nie jest moŜliwa. Zniszczenie Warszawy powinno było obudzić nienawiść do Rosji so-
wieckiej. I tej nienawiści Polsce nie brakowało, lecz, stopniowo, zaczęła ona wzbudzać
respekt dla nieuchronności siły. Armia Czerwona działała jako narzędzie Historii, jako
bezosobowa władza. W rzeczywistości, mówiono, właśnie tworzy się nowy świat, ze
stolicą w Moskwie, i być moŜe nie będzie juŜ więcej miejsca dla utopijnych nacjonali-
zmów. Ciekawe, Ŝe Diamat, mający dwie strony: dialektyczną i materialistyczną, w miarę
jak odnosił sukcesy, poddawany był zmianom. W kaŜdym razie, w demokracjach ludo-
wych podkreśla się raczej determinizm, to znaczy raczej nieunikniony charakter procesów
aniŜeli ich przypadkowość.
Aby przedstawić teraz obraz tego, czym był wpływ owego nieuniknionego charakteru
na umysły, powiem kilka słów o jednej postaci spośród moich znajomych, pana X...,
mieszkającego w Warszawie. X... jest artystą. Pochodzi z bogatej rodziny. Przed wojną
wykonywany przezeń zawód nie pozwalał mu na niezaleŜne Ŝycie. Dzisiaj jego rodzice,
niegdyś posiadacze fortuny, są zrujnowani, podczas gdy on ma ładne mieszkanie i prowa-
dzi szczęśliwy Ŝywot. X... jest człowiekiem dobrze wykształconym, o wyrafinowanym
umyśle. Prowadzi Grę z duŜą zręcznością. Z pozycji ustępuje powoli; daje to, co
w danym momencie dać trzeba, i nic więcej. Powiedzieć naleŜy, iŜ w Systemie sprawność
intelektualna jest wysoko ceniona. Im owa sprawność jest większa, tym więcej uzyskuje
się swobody. X..., którego riposty są zawsze bardzo na miejscu, i którego stopień opano-
wania dialektyki jest nie mniejszy niŜ u filozofów z Partii, utrzymuje zręcznie równowagę
tańcząc na linie. Po wojnie wiele razy podróŜował za granicę. Powiedział mi, w Warsza-
wie: „Ostatecznie wszystko to wydaje mi się czymś w rodzaju potopu. Te państewka
Europy Zachodniej są podtapiane, i zostanie tylko Ameryka — niczym skała, na którą
będą się wspinać ostatni, którzy przetrwają, zabijając się wzajemnie na skraju otchłani.
Biblijny potop Gustawa Doré! Co do mnie, wolę to mieć za sobą”.
X... jest ze swej natury obserwatorem zdarzeń, a klęska Rosji, gdyby się zdarzyła,
zostałaby przez niego przyjęta nie bez przyjemności. Jednocześnie jego dzieła stają się
powoli umiarkowaną gloryfikacją stalinizmu. Kto chce, niech uwaŜa, Ŝe X... jest „inte-
lektualistą-komunistą”.
Konieczność historyczna jest najsilniejszym argumentem, uŜywanym w demokra-
cjach ludowych. Wśród mas Partii, a nawet pośród najwyŜszych dygnitarzy, ta wiara
w konieczność idzie w parze z nienawiścią. Mimo wszystko, Heglowska wolność jako
„prawda konieczności” jest wolnością trudną do osiągnięcia. Człowiek nie lubi koniecz-
ności, nawet jeŜeli wiadomy jest mu obowiązek podporządkowania się jej. Argument

103
konieczności ma słabą stronę. Nie jest to nic innego, jak kult siły, która przebiera się
w prawo Historii. Gdyby Rosja się potknęła, nagromadzona nienawiść mogłaby stać się
niszczycielskim potokiem.

2. Integracja intelektualisty.
Wyobcowanie intelektualisty na Zachodzie było od dawna tematem rozwaŜań wielu
umysłów. Intelektualista czuje się postawiony poza społeczeństwem: obcy zarówno bur-
Ŝuazji, z której najczęściej wyszedł, jak i masom robotniczym. Znaczenie jego działalno-
ści jest najczęściej mało zrozumiałe dla jego otoczenia, za wyjątkiem niewielkiej grupy
zawodowej. Historia poezji zachodniej, na przykład, moŜe nas nauczyć wielu rzeczy
o odizolowaniu poety i o tym, co z niego wynika: hermetyzmu jego stylu.
Stalinizm stworzył nowy typ społeczeństwa, gdzie szczególną wagę przypisuje się
„kulturze”. To, czym w społecznościach chrześcijańskich był Kościół wraz z jego obrzę-
dami religijnymi, dostępnymi dla kaŜdego mieszkańca wioski, jest zapewniane w stalini-
zmie dzięki Czerwonemu kącikowi, konferencjom, kursom politycznym itp. ... Istnieje
takŜe liturgia, taka sama dla wszystkich krajów, które rozciągają się od Elby aŜ po Ocean
Spokojny.
Czerwony kącik, stanowiący wyposaŜenie okrętu pływającego pod banderą demokra-
cji ludowej nie róŜni się od „czerwonego kącika” w zagubionej górskiej wiosce: portrety,
kolor czerwony, nakazane przemowy są takie same. W ten sposób rozpowszechniana
„kultura” jest, prawdę powiedziawszy, równowaŜna „edukacji politycznej”, która nie jest
zresztą wąsko pojmowana, gdyŜ doktryna jest uniwersalna i moŜe być stosowana w ten
sam sposób w czasie obecnym i w przeszłości ludzkości. Historia Reformacji czy teŜ
dzieł poetów XIX wieku moŜe dostarczyć okazji do rozwaŜań mających odniesienie do
całości. Nigdy wcześniej nie wydawano drukiem klasyków w nakładach tak duŜych, jak
w demokracjach ludowych, w zgodzie z zasadą, Ŝe „Proletariat jest spadkobiercą Ludzko-
ści”. Fakt, Ŝe klasycy są dostępni dla kaŜdego a takŜe stworzenie prawdziwego zaintere-
sowania dla problematyki historycznej i literackiej wśród mas, to powaŜny argument na
korzyść nowej, świeckiej religii. Tak pojmowana „kultura”, która nie jest niczym innym
jak organizacją dystrybucji na planie umysłowym, zmienia całkowicie charakter pracy,
powierzonej pisarzom, kompozytorom i malarzom, poniewaŜ otwiera przed nimi kon-
sumpcję masową.
W XIX wieku po raz pierwszy pojawiła się popularyzacja nauki. Gdy niektóre teorie
naukowe — na przykład darwinowska — stały się sławne, popularne broszury udostęp-
niły te teorie, w uproszczonej formie, wszystkim. W tym fakcie kryło się powaŜne nie-
bezpieczeństwo: tak upowszechnione teorie mało miały wspólnego z tym, co stanowiło
uprzednio ich rolę interpretacji naukowej. Stawały się one natomiast czynnikiem socjolo-
gicznym o pierwszorzędnym znaczeniu. Autodydakci w rodzaju Adolfa Hitlera czerpali
swoją wiedzę z takich właśnie popularnych, pseudonaukowych broszur.
W stalinizmie niebezpieczeństwo to pojawiło się w postaci niemal czystej. Wszystko
jest wyjaśnione, i — co gorsza — pół-analfabeta, wyedukowany politycznie, zaczyna wie-
rzyć, Ŝe rozumie wszystko. To system mostów, zbudowanych ponad przepaściami. Zabro-
nione jest spoglądanie w dół, w głębię, do tego stopnia, Ŝe zapomina się o ich istnieniu.
Oczywiście, istnieją róŜne stopnie wtajemniczenia. Filozof, interpretujący Platona
według zasad Diamatu, znajduje się na wyŜszym poziomie niŜ masy, którym daje się jako
strawę wstępnie przetrawioną wersję. Ale równieŜ filozof musi upraszczać; los
G. Lukacsa, który chciał do złoŜonych problemów zastosować złoŜone metody, moŜe
słuŜyć jako ostrzeŜenie.

104
Tak więc, niewątpliwa więź z masą, ta więź, jaką intelektualista zawdzięcza ortodok-
sji, jest dosyć drogo opłacona. Lecz intelektualista XX wieku cierpi szczególnie z powo-
du swego odizolowania, i gotów jest na poświęcenia, byleby znaleźć się pomiędzy ludź-
mi. Pieniądze i zaszczyty, które spadają na niego, są zewnętrzną oznaką jego uŜyteczno-
ści w organizmie społecznym.
Integracja posiada wiele uroków, nawet dla tych, którzy kontynuują Grę obronną. Dla
przykładu, wielu historyków literatury, pracujących nad opracowaniem nowych edycji daw-
nych tekstów, uwaŜa ten rodzaj pracy za godny ustępstw bardzo daleko idących.

3. Rytm Ŝycia.
Wasteland, opisany przez T. S. Eliota, na którym Ŝyje tak wielu ludzi Zachodu, nie jest
miejscem, w którym pobytu moŜna by pozazdrościć. Nie jest moją rzeczą dociekać w tym
miejscu przyczyn, które doprowadziły nas do tego punktu. W kaŜdym razie, w Śred-
niowieczu na przykład, nie było znaku równości między „Ŝyciem osobistym” a „Ŝyciem
fizjologicznym”. śycie osobiste było wówczas zarówno fizjologicznym trwaniem, jak
i Ŝyciem duszy nieśmiertelnej. Pod koniec Wastelandu piorun przemawia w sanskrycie
i formułuje podstawy moralności. Podczas gdy sam T. S. Eliot poszukiwał wyjścia z Waste-
landu w kontemplacji religijnej, pisząc Ash Wednesday i Four Quartets, ci, którzy nie mogli
znieść Ŝycia rozproszonego pośród stanów nerwicowych oraz przypływów i odpływów
zwierzęcej energii, i którzy nie potrafili iść drogą T. S. Eliota, szukali wyjścia z wastelandu
w tym, co społeczne. Stali się materiałem szczególnie elastycznym dla nowej doktryny, która
Ŝąda uznania za prawdę naukową. Interesuję się szczególnie historią poezji tych ostatnich
lat. Miałem okazję śledzić ewolucję wielu poetów z krajów demokracji ludowej. Owa ewo-
lucja przybierała kształt krzywej wznoszącej się, w miarę jak autor wzbogacał swoje dzieło
o liczne elementy Ŝycia zbiorowego. Solipsyzm nie prowadzi do niczego. Jednak kiedy
dzieło poety nasiąkało tym, co społeczne, do tego stopnia, Ŝe nie pozostawało juŜ nic poza
polityką, krzywa opadała nagle i największy talent nic nie mógł na to poradzić. Oto pułapka
tego, co społeczne, a czyha ona na wszystkich artystów demokracji ludowych. Gdy włoŜy
się do niej nogę, trudno juŜ się z niej wydostać.
śywotność pierwszej fazy, kiedy demokracje ludowe nie Ŝądały od intelektualistów
niczego innego, jak tylko z a i n t e r e s o w a n i a dla Ŝycia kolektywnego, przekonała
wielu ludzi, iŜ znaleźli się oni nareszcie na Ziemi Obiecanej po wydostaniu się z waste-
landu, gdzie przebywali przed wojną. Raz zaakceptowawszy wszelkie niedogodności sy-
stemu, pisarz zostawał wyzwolony z kręgu osobistej samotności przez rytm Ŝycia
w wielkiej zbiorowości. Zresztą okres okupacji nazistowskiej wytworzył wiarę, Ŝe pisarz
powinien być „zaangaŜowany”. To, co stało się po wojnie, zdawało się nie być niczym
innym, jak tylko intensyfikacją tego stanu rzeczy.
Nieszczęśliwie rosyjski realizm socjalistyczny, wprowadzony ostatnio, jest nie tylko
zainteresowaniem dla tego, co społeczne, jest to dyscyplina tak precyzyjna i wymagająca
takiej dozy kłamstwa i patetyczności, Ŝe Ziemia Obiecana bardzo szybko zmienia się
w Saharę. Pomimo to, wielu pisarzy oraz artystów, po początkowym upojeniu pierwszymi
euforycznymi oznakami powracającego zdrowia, nie moŜe juŜ Ŝyć bez doktryny, która cał-
kowicie wtapia człowieka w to, co społeczne, i która skazuje wszelkie przejawy Ŝycia osobi-
stego na bycie niczym więcej, jak tylko „fizjologią”, „psychologią” oraz „mistyką”.

4. Konieczność praktyczna.
Pisarz, profesor uniwersytetu, malarz, kompozytor, powinien „nadgonić”. W prze-
ciwnym razie straci on swoje miejsce na drabinie społecznej i znajdzie się w nędzy. Mo-

105
tywy ambicjonalne równieŜ odgrywają rolę: pośród tych, którzy nie mogą „nadgonić”,
znajdują się przede wszystkim ludzie o mentalności zdecydowanie reakcyjnej, ludzie
starsi, umysły zdewociałe bądź zamknięte. Nie mogliby oni, nawet gdyby chcieli, nadąŜać
za peletonem. Znalezienie się między nimi nie jest okolicznością, którą naleŜałoby się
chełpić. Ktokolwiek „nadgania”, daje dowód Ŝywotności i bystrości umysłu. W tym miej-
scu znowu narzuca się porównanie z fabryką: system stachanowski gra na ambicji robot-
ników i ci, którzy są dumni ze swych muskułów, szczęśliwi z koordynacji swych ruchów,
pragnący dać się zauwaŜyć, zajmują pierwsze miejsce. Dopasowanie do linii w dziedzinie
nauki traci swój sens ideologiczny i staje się umiejętnością zawodową, jak kaŜda inna.
Konformizm staje się zaletą nadrzędną. Są tacy, którzy się buntują; większa ich liczba
wykonuje swój zawód z kompletnym cynizmem. Ale większość intelektualistów nie po-
trafi znieść całkowitego rozdwojenia i dochodzi do wiary poprzez praktykę. Tym samym,
zebrania w klubach, kursy polityczne — mają znaczący wpływ na społeczność. Jest rze-
czą znaną, iŜ Kościół katolicki kładzie akcent raczej na praktyki religijne, aniŜeli na wiarę
teoretyczną; wiara przychodzi w sposób naturalny, kiedy uczęszcza się do kościoła, przy-
stępuje do spowiedzi itd. ... Intelektualista, który bierze aktywny udział w Ŝyciu swojego
związku — swojego stowarzyszenia pisarzy czy artystów — uzyskuje przez to piętno
konwencjonalne. Po pewnym czasie nie moŜe on mówić ani myśleć inaczej, niŜ czyni to
jego otoczenie. Nie moŜe nawet pisać po to, by włoŜyć rękopisy do szuflady, poniewaŜ
działanie tego rodzaju byłoby pozbawione sensu.
W sumie wszystkie te argumenty, które człowiek w podobnym przypadku stosuje
w odniesieniu do siebie samego, ograniczają się do poczucia, Ŝe społeczeństwo inne niŜ
to, które stworzył stalinizm, nie jest moŜliwe. Konieczność historyczna staje się czymś
znacznie głębszym, aniŜeli prosta przewaga szans zwycięstwa dla Rosji. Wszystko jest
doskonale logiczne. Chcieć czegoś innego oznaczałoby chcieć, Ŝeby dwa razy dwa nie
równało się cztery, lecz pięć. Myśl o powrocie do stanu rzeczy sprzed wojny wydaje się
absurdalna, i nie widać innej drogi ku cywilizacji opartej na prymacie tego, co społeczne,
jak stalinizm.
Entuzjazm dla nowego świata współistnieje z nienawiścią. Znam ludzi, których kaŜda
chwila Ŝycia wypełniona jest nienawiścią do Stalina, a mimo to są oni wiernymi komuni-
stami.
Obywatel krajów demokracji ludowej powinien wiele czasu poświęcać na to, co na-
zywa się „pracą społeczną” oraz na uczestniczenie w zgromadzeniach. WciąŜ znajduje się
on wśród ludzi i nie pozostawia mu się wcale czasu na samotność. Będąc zawsze wśród
ludzi, i poddany wymogom konformizmu, postępuje niczym aktor. Jedna prawda istnieje
dla niego w wąskim kręgu przyjaciół; inna narzuca się w miejscu publicznym. W ten
sposób ujawnia się hierarchia prawd.
W krajach Islamu, w okresie rozkwitu sekt, nie było, jak się wydaje, muzułmanów
absolutnych. Zewnętrzna jedność ukrywała bezmierną róŜnorodność przekonań — nawet
z filozofiami, które skrycie odrzucały islam, na zewnątrz zachowując respekt dla niego.
Metoda postępowania polegająca na mówieniu rzeczy, które pozostawały w całkowitej
sprzeczności z wewnętrznymi przekonaniami po to, by uchronić się przed podejrzeniami,
zwała się w krajach islamu „Ketman”. Uprawianie Ketmanu uwaŜane było za działalność
przynoszącą zaszczyt. Był to dowód zręczności. Poza tym, Ketman był często kwestią
Ŝycia lub śmierci.
Obserwując Ŝycie w demokracjach ludowych mogłem zauwaŜyć, iŜ Ketman jest tam
powszechnie praktykowany. Jedni twierdzą, Ŝe sowieckie teorie sztuki są absurdalne; inni są
przeciwni teorii Łysenki; jeszcze inni umieszczają politykę nacjonalizmu, prowadzoną przez
Moskwę, w rzędzie przedsięwzięć kryminalnych. Nie brak ludzi, którzy sceptycznie przy-

106
glądają się Diamatowi, wierząc, iŜ jest to metoda prawdziwie pragmatyczna, będąca pro-
duktem pewnego okresu historycznego, która zniknie, gdy tylko komunizm zostanie zreali-
zowany. Wielu z obawą obserwuje ekwilibrystykę Kremla w dziedzinie polityki międzyna-
rodowej, myśląc, Ŝe Moskwa z łatwością moŜe zajść zbyt daleko.
Ketman, który posiada wiele odmian, nie prowadzi do prawdziwego oporu przeciwko
stalinizmowi. Wręcz przeciwnie, człowiek lubi swój Ketman i dzięki temu zaczyna lubić
Nową Wiarę, poniewaŜ bez niej Ketman nie byłby juŜ moŜliwy. Ketman ma wiele zalet.
Aby je docenić, wystarczy obserwować Ŝycie krajów zachodnich. Intelektualiści cierpią
tam na szczególny rodzaj taedium vitae”; ich Ŝycie emocjonalne i duchowe jest zbyt rozpro-
szone. Wszystko, co myślą i czują, ulatnia się, niczym para, ku nieskończonej przestrzeni.
Wolność jest dla nich cięŜarem. śadne wnioski, do których dochodzą, nie są wiąŜące. MoŜe
być „tak”, ale moŜe być teŜ „inaczej”. Stąd ciągła malaise. Podczas gdy Ketman polega na
realizowaniu się wbrew czemuś. Opary, które się ulotniły, tutaj są zawarte. Ten, kto prakty-
kuje Ketman, cierpi z powodu przeszkód, jakie napotyka, lecz jeśli przeszkoda nagle znika,
znajduje się w obliczu pustki, co moŜe być duŜo bardziej nieprzyjemne. Sądzę, Ŝe człowiek
naszej epoki nie ma wewnętrznego centrum i to właśnie dlatego Nowa Wiara przedstawia
tak wiele uroków dla intelektualistów. Ta Nowa Wiara, poddając człowieka presji otoczenia,
tworzy owo centrum; w kaŜdym razie sprawia wraŜenie, Ŝe to centrum istnieje. Jeden
z moich przyjaciół, dialektyk Partii, krzyknął do mnie niegdyś, w Warszawie: „AleŜ nie
moŜesz pisać, wychodząc od siebie samego! ... W człowieku nie ma nic, nic, nic”. Tak więc,
w człowieku nic nie ma, wszystko wynika z determinizmu społecznego. Stąd jego paniczny
lęk przed odcięciem od kolektywu, w którym Ŝyje. Pójdzie z tym kolektywem wszędzie,
nawet do Piekła, byle nie być samym.

ZACHÓD
Metody, stosowane na Wschodzie, Ŝeby obrzydzić Zachód, są zbyt dobrze znane, by
o nich wspominać w tym miejscu. Obywatel w krajach demokracji ludowej od rana do
wieczora słyszy tę samą muzykę: marsz Ŝałobny świata kapitalistycznego, zdąŜającego ku
swej ruinie. Mówi mu się, Ŝe śmierć Zachodu jest juŜ wpisana w bieg zdarzeń. To, co ma
teraz miejsce, to agonia, to znaczy faszyzm. W świadomości takiego obywatela jest to
równoznaczne z wyborem pomiędzy hitleryzmem, który zna z własnego doświadczenia,
a stalinizmem. Oto oczywista korzyść, zrealizowana dzięki odkryciu „praw historii”, czyli
dzięki skonstruowaniu mostów ponad rzeczywistością. Gra intelektualistów, dzięki potęŜ-
nej sile sugestii takiej sytuacji, jest czysto wewnętrzna: wszystko odbywa się w taki spo-
sób, jakby zwycięstwo stalinizmu było przesądzone. Ewolucja zachodząca w demokra-
cjach ludowych jest traktowana jako prefiguracja losu, który stanie się wspólny Francu-
zom, Włochom, Anglikom, Amerykanom.
Intelektualiści ze Wschodu, którzy nie wierzą w siłę duchową Zachodu, mają mimo
wszystko skłonność do spoglądania w kierunku Zachodu z resztką nadziei. Są wystarcza-
jąco inteligentni, by zrozumieć, Ŝe system stalinowski, w którym niemoŜliwe jest powie-
dzenie prawdy, nie zapewnia ludzkości przyszłości — i Ŝe państwo uniwersalne,
z Moskwą jako stolicą, byłoby raczej koszmarem. Są oni zatem szczególnie spragnieni
nowin z Zachodu, zwłaszcza zaś tych, które mogłyby świadczyć, iŜ fatalizm historyczny
moŜe zostać przełamany.
A jednak pozostają oni obojętni na wolnościowe slogany, jakimi posługuje się Za-
chód. KaŜdy z nich chętnie przyzna, Ŝe wolność jest rzeczą dobrą — ale co potem? Jak
do niej dojść? Są zirytowani, słysząc powtarzane w tym środowisku z XIX wieku, komu-
nały zapoŜyczone przez historię z Rewolucji francuskiej lub z amerykańskiej wojny

107
o niepodległość. Opinie wielu polityków emigracyjnych wywołują u nich uśmiech, gdyŜ
są to opinie oparte na wierze w moŜliwy powrót do „statu quo”. Powrót taki nie jest moŜ-
liwy. Trwające przekształcenia posunęły się juŜ zbyt głęboko. Ich wynikiem jest społe-
czeństwo całkowicie odmienne od przedwojennego: społeczeństwo, w którym wszyscy są
pracownikami państwowymi, za wyjątkiem pewnej liczby chłopów, jeszcze nie podda-
nych kolektywizacji. Jakie odnowienie moŜna sobie wyobrazić? Czy zacznie się poszuki-
wania spadkobierców właścicieli kopalń i fabryk? Przywróci się do Ŝycia burŜuazję, która
została zniszczona? Czy trzeba będzie na nowo odtworzyć nacjonalistyczne walki między
państwami Europy Środkowowschodniej? Nie! Wszystko to nie miałoby najmniejszego
sensu.
Intelektualiści ze Wschodu są jednak niezwykle wraŜliwi, jeśli chodzi o wieści z za-
granicy, jeŜeli nowiny te dostarczają dowodu na to, Ŝe istnieje Zachód ludzi, którzy ro-
zumieją ich problemy i poszukują rozwiązań innych, aniŜeli rozwiązania stalinowskie.
JeŜeli jakiś artykuł, jakaś ksiąŜka czy konferencja tego dotyczy, wydarzenie takie jest dla
nich tematem do dyskusji przez całe miesiące. Oczywiście, stanowią publiczność surową,
którą trudno zadowolić. Przebyli oni trening akrobatów intelektualnych, poniewaŜ teolo-
gia Diamatu jest ćwiczeniem, które uelastycznia umysł.
Zachód widziany ze Wschodu robi wraŜenie zupełnej pustyni intelektualnej. W istocie
tak nie jest; jednak trochę tak wygląda Ŝycie duchowe świata zachodniego, podobne do
konstrukcji grobli, dróg i mieszkań na Zachodzie. Kiedyś, w Nowym Jorku, przyjaciel,
u którego mieszkałem, spytał mnie, czy widziałem nowe, wielkie bulwary, zbudowane na
East-River, w Brooklynie, oraz nowy tunel między Brooklynem a Manhattanem. Odpowie-
działem, Ŝe nigdy o nich nie słyszałem. Więc zaprowadził mnie tam. Gdyby podobne prace
zostały przedsięwzięte w Moskwie, prasa na całym świecie pełna byłaby wieści o tej gigan-
tycznej, socjalistycznej konstrukcji. W USA nie zwraca się na nie uwagi: uwaŜa się je za
naturalne. Tak samo jest, i to w najwyŜszym stopniu, w dziedzinie nauki i sztuki, które na
Zachodzie są przedmiotem zainteresowania wyłącznie dla specjalistów.

KONKLUZJA
Paradoks sytuacji na świecie polega na tym, Ŝe w krajach demokracji ludowej i — jak
moŜna odgadywać — takŜe w Związku Radzieckim, znalazłoby się niewielu ludzi, którzy
Ŝywią prawdziwą sympatię dla systemu, w którym Ŝyją. Równocześnie masy gotowe są,
by maszerować w szeregach i narzucać całemu światu Dyktaturę, z której ani one, ani ich
dzieci i wnuki nie będą mogły znaleźć wyjścia, poniewaŜ współczesny totalitaryzm dys-
ponuje wystarczająco potęŜnymi środkami, aby uczynić kaŜdą rewolucję iluzoryczną.
Owe masy gotowe są maszerować w imię fatalizmu historycznego. Człowiek zapewnia
nas, Ŝe zdetronizował Boga, lecz na jego miejsce posadził boga nowego: Historię. Jest to
bóg okrutny i krwawy. Rozkazy, padające z jego ust, są głosami przebiegłych kapłanów,
ukrytych w jego pustym brzuchu. Oczy tego boga są skonstruowane w ten sposób, Ŝe
mają magnetyczną moc. Ludzkość dzieli się dzisiaj na dwie kategorie: tych, którzy nigdy
nie ulegli temu magnetycznemu spojrzeniu i nic nie wiedzą o niebezpieczeństwie inte-
lektualnym, i na tych, którzy dostali się pod jego władzę — i wiedzą, Ŝe bóg, któremu
słuŜą, jest zły.
Na tych, którzy poznali magnetyczną moc tego boga i nie ulegli mu — poniewaŜ uwaŜają,
Ŝe człowiek sam moŜe tworzyć swoją historię — spoczywa szczególny obowiązek.

Z francuskiego tłumaczyła: Aleksandra Machowska

108
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
__________________________________________________________

TYMON TERLECKI

„POLSKA WALCZĄCA”
I PIERWSZY OBÓZ WP
W COËTQUIDAN
(ZE WSPOMNIEŃ TYMONA TERLECKIEGO
I INNYCH)*

Nina TAYLOR (Wielka Brytania)

Tymon Terlecki — eseista i krytyk literacki, od 1934 profesor w Państwowym Insty-


tucie Sztuki Teatralnej w Warszawie, od 1936 redaktor „Sceny Polskiej” i „Teatru” —
w połowie lipca 1939 roku wyjechał do Francji na letnią kurację. Na kilka dni przed wy-
jazdem zadzwoniła do niego Halina Wittlinowa, Ŝona Józefa Wittlina, z prośbą Ŝeby

*
W opracowaniu wykorzystano: W. Leitgeber, W kwaterze prasowej. Londyn 1972;
T. Terlecki, „Polska Walcząca”. Od zachodniej strony, Orzeł Biały 1945 nr 32; U Świętego Kle-
mensa, Dziennik Polski i Dziennik śołnierza 12 VII 1960 s. 6; wspomnienie o Samuelu Tyszkie-
wiczu w: Samuel Tyszkiewicz — artysta-typograf, pod red. T. Terleckiego. Southend-on-Sea 1962;
„Pierwszy numer «Polski Walczącej»”. Felieton nie drukowany, wygłoszony w BBC z okazji piątej
rocznicy PW; „Wspominki Coëtquidańskie”. Maszynopis z 1954 r.; L. Bojczuk, Cztery lata „Pol-
ski Walczącej”, Polska Walcząca 1946 nr 34; W. Budzyński, „Pierwsza wizyta”. Maszynopis;
Z. Grabowski, Weteran prasy emigracyjnej, Orzeł Biały 1945 nr 32; K. Zbyszewski, „Dobrze jest
walczyć, ale i pisać o tym trzeba”. Maszynopis; rozmowa z prof. Janem Ciechanowskim z 1985 r.,
spisana z taśmy i udostępniona przez Keitha Sworda; K. Zbyszewski, Tam powstało polskie wojsko
na emigracji i jego pismo. (Z okazji 50. rocznicy 1 numeru „Polski Walczącej”), Środa Literacka
(dodatek do Dziennika Polskiego); J. Kowalik, Przed pół wiekiem powstała „Polska Walcząca”,
Nowy Dziennik-Przegląd Polski (Nowy Jork) 7 XII 1989 s. 2–3; J. Kowalewski, Z prof. Tymonem
Terleckim rozmawiał..., Tygodnik Polski (Melbourne) 16 XII 1989; Rozmowa z Florianem Śmieją
drukowana w: F. Śmieja, Siedem rozmów o poezji. Toronto 1990. W opracowaniu ujęto takŜe
sprawozdania obozowe i notatki słuŜbowe zachowane w archiwum Tymona Terleckiego. W nawia-
sach i w cudzysłowie włączono równieŜ krótkie wypowiedzi o ludziach zapisane w latach 90.

109
„zabrał ze sobą” autora Soli ziemi. Pociąg, w którym dwaj Lwowianie jechali przez zbro-
jące się do napadu na Polskę Niemcy, mijał lotnisko na Tempelhof, gdzie samoloty bojo-
we stały gęsto ustawione jeden przy drugim. Po wielu latach Terlecki wspominał
w rozmowie z Florianem Śmieją, „Wittlin jak zobaczył ten obraz zbladł jak ściana. Prze-
czuł, Ŝe wojna jest nieuchronna, i Ŝe my obydwaj unosimy świadomie czy półświadomie
nasze głowy z groŜącej naszemu krajowi katastrofy”.
Pierwszy dzień września zastał Terleckiego w Chinon nad Loarą. W drugi dzień woj-
ny, jako strzelec pospolitego ruszenia z kategorią C-1, zgłosił się bez rozkazu w Biurze
Werbunkowym Ochotników Armii Polskiej przy rue Crillon, w ParyŜu, czyli w lokalu
Polskiego Czerwonego KrzyŜa, na kandydata do Szkoły PodchorąŜych. Wedle zaświad-
czenia z dn. 28 września 1939 podpisanego przez Eugeniusza Turskiego, aktem tym oraz
pracą w tymŜe Biurze przyczynił się do stworzenia zawiązku Armii Polskiej we Francji.
Dnia 23 września miał się stawić w Biurze w celu dokonania oględzin lekarskich przed
wyznaczonym na 26 września wyjazdem do Szkoły Podoficerskiej na dwutygodniowy
Kurs Rekrucki. Tymczasem bardzo się zaangaŜował w robocie werbunkowej. (Zaświad-
czenie, Ŝe naleŜy do personelu Biura Werbunkowego nosi datę 17 IX 1939.) Jak wyznaje
w rozmowie z prof. Janem Ciechanowskim w 1985, „Bardzo to była pasjonująca robota,
bo nam się zdawało, Ŝe my jeszcze zmobilizujemy odsiecz napadniętej Ojczyźnie”.
Wkrótce, bo w liście z 22 IX 1939 z podpisem: „Eug. Turski” otrzymał zlecenie natych-
miastowego zajęcia się skompletowaniem Biblioteki przeznaczonej dla Obozu powstają-
cego Wojska Polskiego w bretońskim Coëtquidan.
Jak relacjonuje w swoim wspomnieniu o Samuelu Tyszkiewiczu, Terlecki dnia
23 września 1939 dość wczesnym rankiem zjawił się przed konsulatem polskim na rue Go-
ujon, [...] „dygocący z wewnętrznego przejęcia jak zapuszczony motor — posiawszy za sobą
ksiąŜki i gryzmoły, których nie było mi sądzone odzyskać”. Na ulicy „jeden za drugim stały
trzy samochody, kaŜdy innej maści, kształtu i rozmiarów. Był to «pierwszy rzut» jadący do
Coëtquidan, zapadłej dziury bretońskiej, gdzie miało się narodzić nowe wojsko polskie.
Jechali: wyznaczony dowódca obozu płk January Grzędziński, wczoraj dziennikarz, [...] dziś
znowu Ŝołnierz, jego adiutant kpt. Oktawian Jastrzembski («Skrobek»), wczoraj malarz
i urzędnik ambasady paryskiej, dziś pies na słuŜbie, pdch. Kazimierz Pryliński, szer. z cen-
zusem Dante Baranowski, konsul Stanisław Ruzewicz, prowadzący wspaniałą (swoją wła-
sną) limuzynę, jeszcze kilka osób i — ja”. Terleckiego zabrano jako speca od spraw kultu-
ralnych. Jednym z trzech szoferów, prowadzący własne skromne auto, był kapral Faktor
„Ŝydzina ryŜawa, z wyłupiastymi oczyma, z wiecznie osłupiałym wyrazem twarzy, mówiąca
Ŝałosną polszczyzną, w której pomieszał się małomiasteczkowy Ŝargon, gwara chłopska i na
własny sposób przyswojona mowa Rasyna”.
Czytamy w szkicu wspomnieniowym Terleckiego:
Pierwszy dowódca obozu pułkownik January Grzędziński — lewicujący legionista,
osobliwy typ wojskowego i polityka, oficera i publicysty w jednej osobie, załoŜyciel, wy-
dawca i redaktor opozycyjnego, postępowego, sztandarowo demokratycznego tygodnika
„Czarno na Białym” — jak ja przychwycony przez wojnę w ParyŜu jeszcze tam wyzna-
czył mi rolę oświatowca i zabrał ze sobą. Na jego rozkaz juŜ wojskowy choć odebrany
w cywilnej marynarce wybrałem z biblioteki paryskiego domu polskiego na rue Crillon
kilka tysięcy ksiąŜek i powlokłem na niepewne losy. Przyjechałem do Coëtquidan 23
września pamiętnego roku, wyprzedzając najwcześniejsze transporty ochotników. [...] Bo
teŜ trzeba wiedzieć Ŝe Coëtquidan — czyli mówiąc po naszemu Koczkodan — pamięta
podobno czasy Rzymian ale jest to dziura i wydmuchów odbity od świata, zgubiony
wśród rozpadlin, chaszczy i rzadkich, chudych drzewek; najbliŜsze większe miasto Ren-
nes leŜy w odległości 40 kilometrów.

110
Ich zagospodarowanie na bretońskim odludziu, które nie widziało polskiej ksiąŜki
i pewnie nigdy nie słyszało polskiej mowy, było moim pierwszym zadaniem. Nie bez trudu
pozbierałem w pustym obozie małe podłuŜne szafczyny słuŜące zazwyczaj do przechowy-
wania ubogiego dobytku Ŝołnierskiego i w nich rozmieściłem tak zdawało by się anachro-
niczny, niewojenny ładunek. Wkrótce okazał się on uŜyteczny nad wszelkie spodziewanie.
W Coëtquidan było chłodno, mokro, niezbyt syto, przyciemnawo. Wszyscy chodzili oboleli
od świeŜej klęski, wszyscy byli rozŜarci na Niemców i rwali się do odwetu, a mimo to, moŜe
właśnie dlatego, ksiąŜki były czymś najbardziej poŜądanym. Wieczorami przed biblioteką
stały długie kolejki czekających cierpliwie nie na co innego ale na ksiąŜkę. Zrazu zaspakaja-
łem ten głód sam jeden. Później i trzech przydanych mi do pomocy takich samych cywilów
jak ja z ledwością mogło nastarczyć tej Ŝywiołowej potrzebie.
Z perspektywy pół wieku, Terlecki wspomina Ŝe to było zupełnie sielankowe wojsko,
inteligenckie, niesłychanie rozruszane ideowo, myślowo i intelektualnie, artystycznie —
„wielu malarzy tam było, duŜo pisarzy, duŜo naukowców”.
Mały nawias o tych towarzyszach doli i pracy. Podejrzewam Ŝe dowódca obozu do-
bierał ich nie bez ukrytego ubawienia. Nasampierw przyszedł Ludwik Rubel, jeden z re-
daktorów krakowskiego Ikaca i poseł na Sejm. Potem, przechylając głowę na prawe ramię
zjawił się w starym, gęsto łatanym mundurze koloru bleu horizon dziennikarz narodowy
i senator, dziś juŜ nieŜyjący Jan Rembieliński; przyjechał aŜ z Argentyny. Z kolei dołączył
się do nas Karol Zbyszewski, przed wojną jeden z filarów „Prosto z Mostu”, terrorysta
wywijający „ryŜową szczotką”, która i mnie nie jeden raz dobrała się do Ŝywej skóry;
w magazynie mundurowym dali mu parciane portki i jakąś kurtkę, a Ŝe brakło płaszczy,
na własną rękę dopełnił tego stroju kraciastym, wściekle kolorowym autentycznie szkoc-
kim szalikiem. Na koniec z Anglii przyjechał młody dziennikarz i literat Aleksander Gro-
bicki. Razem stanowiliśmy bractwo od Sasa do lasa, od prawa do lewa, z sanacji
i opozycji, z konkurencyjnych sklepików. Przed wojną nie znało się to, nie gadało ze so-
bą, patrzyło na siebie kosym okiem. W Coëtquidan zapomnieliśmy o wszystkim. Polubili-
śmy się, wypili duŜo czerwonego cienkuszu, grzanego z cukrem i pracowali od rana do
nocy. Rembieliński i Zbyszewski wbrew moim rozkazom wydawali ksiąŜki po kryjomu,
poza wyznaczonymi godzinami, kiedy kto zapragnął.
Drugim moim równoczesnym zadaniem była świetlica obozowa. Mieściła się w dwu
olbrzymich saliskach obdrapanych bardzo kunsztownie i zabłoconych na wysokość rosłe-
go chłopa. Niedługo po naszym osadzeniu się zakwitły one wszystkimi kolorami tęczy.
Większą zapacykował w pojedynkę Tadeusz Lipski, świetny grafik uŜytkowy, specjalista
od rzeźby w papierze, przebywający teraz w Ameryce; na ścianie wprost drzwi machnął
kolorową mapę Polski od sufitu do stołu. Drobny, uśmiechnięty, z śmiejącymi się oczy-
ma, Lipski wszystko potrafił powyginać z kartoniku. Doceniał robotę swoją, tzw. propa-
gandę plastyczną. Bardzo pogodny, koleŜeński, Ŝyczliwy, długo pętał się dokoła mnie.
W większej sali co wieczór był nieludzki tłok wokół aparatu radiowego — kto mógł słu-
chał radia z Londynu, jedynego wtedy mówiącego po polsku.
W mniejszej, zamalowanej w trzech kaŜdy po swojemu przez trzech malarzy-Ŝoł-
nierzy: Józef Natanson („długas, masa nóg i masa rąk, wyrobiony społecznik”), Marian
Walentynowicz („król humorystów rysunkowych”) i Aleksander śyw, urządziliśmy her-
baciarnię, zagospodarowaną dzięki pomocy Polskiego Komitetu Pań w ParyŜu. Wydawała
ona codziennie kilkaset filiŜanek herbaty w cenie 30 centimes za filiŜankę, a w miarę
moŜliwości takŜe chleb z marmoladą, pasztetem itp. W zimowych, przedświątecznych ty-
godniach ilość filiŜanek wydawanych codziennie doszła do cyfry 400. Brakowało jednak
surowców (herbata, cukier, suchary, marmolada itp.), gdyŜ zapas herbaty ofiarowany
przez Komitet Pań wkrótce się wyczerpał. Widzę oczyma wspomnienia pana senatora
z panem posłem zlanych siódmym potem wokół samowarów, chwiejnymi rękami napeł-
niających szklanki i krających płatki cytryny. Późniejszą jesienią dołączyła do nich po-
mocnica, ochotniczka przybyła na pomoc ojczyźnie — aŜ z Boliwii. [...] Razem w baraku

111
C-1 mieściły się więc biblioteka, pokój do prób chóru i pokój klubowy, w którym odby-
waliśmy długie nocne „rodaków rozmowy”.
JuŜ poprzyjeŜdŜali z całego świata ochotnicy, starzy i nowi znajomi. Z pułkownikiem
Januarym Grzędzińskim Terlecki był w serdecznych stosunkach jeszcze za czasów war-
szawskich. W trou breton pojawili się Jerzy Paczkowski, Czesław Straszewicz, Arkady
Fiedler, Jerzy Alfred Kossowski, Stefan Themerson, Adam Tarn, Mieczysław Lisiewicz,
Zygmunt Haupt. Zgłosił się na ochotnika równieŜ Marek Szwarc. W wiele lat po wojnie
Terlecki wspomina go.
Jeszcze przed wojną Szwarc przeniósł się do Francji, zbliŜał się do Maritainizmu. To
był duŜej klasy nowoczesny rzeźbiarz, taki czysty człowiek, taki idealista, ludzie się naśmie-
wali, bo ten ewangeliczny śyd, który się chrześcijanizował na wskroś, został rozdzielony
między Chrystusa Jezusa a Ŝydostwo wysublimowane, wyszlachetnione w chrześcijaństwo.
Był przeniknięty tym duchem chrześcijańskim i duchem kultury zachodniej. Marek przez
całą wojnę słuŜył jako prosty Ŝołnierz. W Szkocji słuŜył ciągle w transporcie wojskowym
i dobrze się sprawował. Tymi rękami rzeźbiarza prowadził cięŜkie samochody.
Na początku grudnia zjawił się w Coëtquidan wyŜej wspomniany Karol Zbyszewski,
okręŜną drogą przez Litwę, Łotwę, Szwecję, Norwegię i Anglię. We wspomnieniach
spisanych w pół wieku później Zbyszewski wyraziście określił sylwetkę Grzędzińskiego,
swego sąsiada z warszawskiego podwórka, witającego kaŜdego nowoprzybyłego osobi-
ście słowami „Czołem obywatelu!”. Przypomniał Rembielińskiego „endeka od urodzenia,
senatora z nominacji sanacji, który nigdy nie stawiał, ale zawsze zaznaczał, Ŝe potępia
i unika alkoholu, lecz tym razem, dla towarzystwa, zrobi wyjątek i wypije”. Nie zapo-
mniał teŜ otyłego i klabzdrowatego Rubla „super Polaka — katolika z wyboru i przeko-
nania”. Pisze dalej Zbyszewski:
ZjeŜdŜało do Koczkodanu coraz więcej zawodowych oficerów. UwaŜając, Ŝe są po
prostu przeniesieni do DOK — Bretania, wdraŜali dawne regulaminy. Zdumiewało, Ŝe
inteligentni ludzie zamiast zwalczać tępe Ŝupactwo przesiąkali nim najdokładniej. Adzio
Bocheński, Ksawery Pruszyński, Józef Lipski, nasz ostatni ambasador przy Hitlerze
w Berlinie, Woroniecki, Badeni, Jan Rostworowski, Natanson, malarz, Piotrowicz, dawny
zaufany urzędnik przy wojewodzie Raczkiewiczu, Karwowski, sekretarz Sławoj Skład-
kowskiego, Horko, Meysztowicz, Czesław Jeśman, obiecujący młodzi z MSZ lub Legionu
Młodych, trzaskali obcasami przed byle kapralem, skrzeczeli gardłowo: „Melduję po-
słusznie”. Mimo zimna nie moŜna było chodzić po obozie z rękoma w kieszeniach bo bez
przerwy trzeba było salutować. Ramię zamieniało się w semafor.
Wraz z Rembielińskim, Rublem i Grobickim Karol Zbyszewski wchodził w skład Re-
feratu Oświatowego. Na niego jako na biegle mówiącego po francusku, spadla odpowie-
dzialność za wycieczkę do Rennes po pianino. Dalej wspomina:
Szefem Wydziału Oświaty był Tymon Terlecki. Dzięki niemu nasz Wydział ściągał
masę ksiąŜek do biblioteki-wypoŜyczalni, sprowadzał z ParyŜa polskich aktorów na wy-
stępy, urządzał kursy języka francuskiego, werbował setki pań jako „matki chrzestne” dla
Ŝołnierzy, prowadził herbaciarnię w świetlicy... Nie byłem zachwycony aktywnością Ty-
mona, bo wobec wiecznie rozlatanego Rubla i rozgadanego Rembielińskiego najwięcej
pracy skupiało się na mnie, potulnym popychadle.
Przy takim doborze personalnym koncert ku uczczeniu rocznicy 11 listopada opierał
się prawie wyłącznie na własnych siłach artystycznych. Referat oświatowy współdziałał
w organizacji polskiego koncertu propagandowego w Rennes, z udziałem Władysława
Galińskiego, Pierre Hérala z Odeonu, Toli Korian, Marii Kuncewiczowej i Witolda Mał-
cuŜyńskiego, który zyskał sobie znaczny odzew wśród publiczności francuskiej. Pięć

112
koncertów świątecznych dało okazję do współpracy artystycznej polsko-francuskiej —
wystąpili w nich Ŝołnierze polscy obok kolegów francuskich, śpiewaczka koloraturowa
pani Berenita i pianista Ciampi z Radio Rennes i szereg innych.

***
Tam w Coëtquidan kształtowało się Polskie Wojsko poza Polską. A w jednym z blo-
ków koszarowych, w malutkiej izdebce, urodziło się właśnie pismo „Polska Walcząca”.
W swoim dzienniku z lat wojny ogłoszonym w Londynie w 1972, pod datą 1 X 1939,
ówczesny korespondent „Kuriera Poznańskiego” Witold Leitgeber zapisał następujące
świadectwo narodzin pisma.
Pierwsza niedziela w obozie. [...] Jest nas tutaj cała grupa dziennikarzy, publicystów,
literatów róŜnych szarz. Od kilku dni mówiliśmy o potrzebie załoŜenia pisma obozowego.
Teraz na zaproszenie Komendanta Obozu, płk. Grzędzińskiego, zebraliśmy się w jednym
z baraków. Obok dziennikarzy [...] byli teŜ m. in. Tymon Terlecki (teatrolog), S. Tyszkie-
wicz, Stanisław Paprocki, Wiktor śółtowski (filozof), Jastrzembski. [...] Ludwik Rubel [...],
Jan Rembieliński. Dyskutowaliśmy bardzo długo nad róŜnymi sprawami związanymi z wy-
dawaniem pisma. Ma to być tygodnik. Płk Grzędziński proponuje tytuł „Gromada Ŝołnier-
ska” [...]. Terlecki proponuje bardziej szumny: „Polska Walcząca”. Coëtquidan — mówi —
jest zaląŜkiem nowej armii. Jesteśmy w tej chwili we Francji jedyną Polską walczącą skoro
w kraju ustały walki. Ale i ten tytuł budzi zastrzeŜenia i wątpliwości. PrzecieŜ jeszcze nie
walczymy — podkreślają niektórzy. Terlecki odpowiada z wielkim przejęciem, Ŝe jesteśmy
Polską, która chce walczyć i zapewne niedługo będziemy walczyć. [...] Kto będzie redakto-
rem? Wygląda na to, Ŝe Terlecki, ale są teŜ inni amatorzy. (s. 13–14)
Wedle Wiktora Budzyńskiego, twórcy „Wesołej Lwowskiej Fali”, ojcami chrzestnymi
nowego pisma byli Rembieliński i Rubel, sami oni jednak w numerze jubileuszowym w roku
1942 całą „winę” złoŜyli na Terleckiego. A on „podobno jak maniak łaził po obozie zanu-
dzając komendanta Coëtquidanu, to on pojechał do Rennes po papier, to przez niego przy
kasztach drukarskich z niekompletnymi czcionkami polskimi, nadesłanymi z ParyŜa, musieli
stanąć składacze w polskich mundurach”. Terlecki nieco inaczej opowiada.
Najmozolniejszą i — jak się później okazało — najbardziej dla mnie fatalną robotą jaką
przedsięwziąłem w Coëtquidan było pismo obozowe. Pułkownik Grzędziński myślał o nim
jeszcze w ParyŜu, spiskowaliśmy o tym piśmie od samego przyjazdu do Coëtquidan, ale jak
z wielu rzeczami na świecie — zrobiło się łatwo i przyjemnie, ale rodziło się trudno, powoli
i wśród przykrości, udało się je doprowadzić do skutku dopiero z końcem listopada.
Terlecki powtarza i podkreśla, Ŝe nie mogłoby dojść do skutku bez współpracy Jana
Rembielińskiego, Aleksandra Janty-Połczyńskiego, Ludwika Rubla, Zygmunta Haupta
i Karola Zbyszewskiego. Akt załoŜycielski nowego pisma, zachowany w archiwum Ter-
leckiego, nosi datę 7 XI 1939, jest podpisany siedmiu nazwiskami, m.in. Rubel, Mieczy-
sław Fleszar, Janta, Tyszkiewicz, Grzędziński. Pytam Terleckiego kto to był Fleszar.
„Jako student brał udział w wojnie hiszpańskiej po stronie lewicowej, matka jego takŜe
była polityczką. Rozpoznałem go jako lewicowca-patriotę, bardzo go przygarnąłem, on
zaś pośredniczył. Rozstaliśmy się na tle stosunków do Sowietów, nadal będących dla nie-
go sprzymierzeńcami”.
Od początku piętrzyły się trudności z materiałem. Pisze Terlecki: „Coëtquidan prze-
lewało się od gryzipiórków, wszystkich rang i maści, ale nikt nie chciał pisać, wszyscy
chcieli strzelać”. Były kłopoty z cenzurą francuską, juŜ uczuloną na punkcie Sowietów.
Potem zaczęło się szukanie zecerów —

113
[...] takŜe niebylejaki trud, bo dowodzący nie chcieli oddawać Ŝołnierzy, a dowodze-
ni stawali okoniem przeciw „cywilnej” robocie. Była tam oczywiście drukarnia ale równie
oczywiście nie było polskich czcionek. W wojennym juŜ rozgardiaszu, w natłoku pilnych,
palących spraw organizacyjnych trzeba je było zamawiać w ParyŜu, popędzać odlewnię,
dopilnować aby odlane znaki przyjechały na miejsce.
Ale koniec końców uporem i Ŝyczliwą pomocą wszystko się dało przezwycięŜyć.
W końcu znaleźli się oddani, serdeczni i jak oświatowcy zdolni Ŝyć w sielankowej zgo-
dzie zecerzy dwu konkurencyjnych, zwalczających się na bij zabij pism emigracji zarob-
kowej „Narodowca” i „Wiarusa”, którzy spotkawszy się przy tej robocie, zaczęli się ko-
chać jak mleczni bracia. Samuel Tyszkiewicz, legendarny typograf, nadworny drukarz
uniwersytetu we Florencji i twórca „Oficyny Florenckiej”, eks-hallerczyk, teraz zaś
ochotnik, mimo róŜnicy wieku druh od serca nas wszystkich, skomponował winietę tytu-
łową pisma i pomógł mi złamać pierwszy numer. Ze względu na pamięć o nim utrzymano
ten ascetyczny nagłówek do końca. Z pomocą kapitana Chodźki, potomka emigrantów li-
stopadowych, udało się udobruchać lokalnego cenzora”.
Chodźko — o ile pamięć nie zawiodła Tymona Terleckiego — była to „dramatyczna
postać, emigrant który doczekał się wojny emigranckiej, bardzo sfrancuziały, przenik-
nięty wpływem francuskim, strasznie nerwowy, niepozorny, chudy starszy pan”.
Technologia nie dopisywała. Najpierw trzeba było odlewać czcionki polskie aŜ
w ParyŜu.
Odlewały się w tym samym piorunującym tempie, z jakim chodził lokalny pociąg.
Składali ręcznie literkę do literki i okazało się Ŝe ą, ę, ł, z których w języku polskim jest
stanowczo za duŜo (juŜ nie mówiąc o kłopotach z polskimi „elami”, „esami”, „setami”,
„zetami”, „achami” i „echami”) wystarczy tylko na cztery strony pisma mniejszego niŜ
dziś formatu. Odbijaliśmy więc wprzód cztery strony, a potem przenosili owe a, e, l, z, na
pozostałe cztery i znowu odbijali. Siedzieliśmy przy tym parę wieczorów głęboko w noc,
ku złości właściciela Francuza, który stanowczo twierdził, Ŝe drukarnia w Rennes, to nie
młyn i w nocy nie pracuje.

***
Pułkownik-dowódca obozu przykazał, Ŝe „Polska Walcząca” musi być gotowa 29 li-
stopada — na rocznicę Powstania. Obchodząc jej piąte urodziny na falach radia londyń-
skiego, Terlecki wspominał:
MŜył kapuśniaczek, taki, przesiewany przez gęste sitko i wilgoć wsiąkała we francu-
skie płaszcze z pierwszej wojny światowej, jakby był specjalnie do tego zrobiony. Całe
szczęście, Ŝe w departamentalnym mieście Rennes moŜna było poczekać na tzw. „samo-
warek” pod jakimś okapem. „Samowarkiem” nazywaliśmy pociąg lokalny, między Ren-
nes a [...] Coëtquidan, powszechniej znanym p.n. Ketkidan, albo zgoła Koczkodan za-
pewne dla niewielkiej urody krajobrazu i budownictwa koszarowego. OtóŜ ten koczko-
dański szybkobiegacz, dychawiczny i nieopisanie flegmatyczny, na pokonanie odległości
czterdziestu kilometrów między miastem a obozem zuŜywał prawie tyle czasu, co koń do-
roŜkarski. Prychał, rzęził i korzystał z kaŜdej sposobności, aby przystanąć po drodze.
Z dwu rzeczy zapamiętanych tego dnia: wilgoci w płaszczu i powolności „samowar-
ka” — tylko ta druga była przedmiotem mojej cichej furii i rozpaczy. Chciałem być
w obozie jak najprędzej. Wiedziałem, Ŝe mnie tam czekano, jak dygnitarza z „Reginy”.
Czekał dowódca obozu w baraku A z jakąś cyfrą, czekali w baraku C-1 oświatowcy, re-
kordowe gaduły obozowe, poza tym serdeczni druhowie. Wiozłem ze sobą nie listę awan-
sów, ale cały nakład pierwszego numeru „Polski Walczącej”.
Zmierzchało juŜ gdy dobiłem do stacyjki, naprzeciw obozu. Pod kapuśniaczkiem
zmieniło się sitko i zacinał dość gruby deszcz, gdy z pakietem pisma dotarłem do baraku

114
C-1. [...] Czekali tam przyjaciele. Nie pamiętam czy krzyknęli „hurra”, ale wiem, Ŝe byli
wzruszeni.
W kilka minut potem, poprzez wilgotny zmierzch listopadowy, zabielony mgłą,
skrawki papieru wędrowały do źle oświetlonych, przewiewnych baraków. śołnierze
w błękitnych mundurach z przeszłej wojny, Polacy z Francji i Polacy z Polski, jak się
wtedy mówiło, chwycili je w ręce, podsunęli do oczu.
I nagle wszyscy my, którzy zabiegaliśmy o to pisemko i ci, którzy je do rąk dostali, wszy-
scy w ten wieczór jesienny pamiętnego roku uświadomiliśmy sobie, Ŝe jego imię ogłoszo-
ne w dniu urodzin — „Polska Walcząca” — jest imieniem nas wszystkich, imieniem na-
szej woli i naszego losu. Nikt z nas tylko nie przypuszczał, Ŝe tak długo wypadnie nam to
imię nosić, Ŝe tygodniczkowi urodzonemu w mało sławnym mieście Rennes jest pisany
Ŝywot tak długi i tak burzliwy. Przy wysoko zawieszonych, Ŝółto pełgających Ŝarówkach
moi czterej towarzysze pracy obejrzeli numer z mieszaniną krytycyzmu i wzruszenia. Gdy
o określonej godzinie zgasło światło w obozie, siedzieliśmy przy świecach i grzanym,
słodzonym winie chyba dłuŜej niŜ zwykle.
Pierwszy numer „Polski Walczącej” w nakładzie coś ponad 1,000 egzemplarzy był
więc gotów w wigilię rocznicy powstania listopadowego. Nosił podtytuł: „Tygodnik
Gromady śołnierskiej”. Zawierał dwa posłania na początku, od generała Sikorskiego
i generała Maczka, artykuł wstępny dowódcy obozu, dwa wiersze Wierzyńskiego, pio-
senkę „A gdy minie jesień” napisaną przez Rembielińskiego, artykuł okolicznościowy
„Noc podchorąŜych” pióra redaktora, „Wspomnienia lotnika z obrony Warszawy”, szkic
polityczny Czesława Poznańskiego („dziennikarz w słuŜbie dyplomatycznej, w opozycji
do Becka i trzymany przez niego na dystans”), bezimienną „Kronikę wojenną”, „Kronikę
obozową” Aleksandra Janty, który miał być aŜ do klęski Francji jednym z najŜywszych
współpracowników, garść bledziutko odbitych fotografii i garść oryginalnych rysunków.
Na pierwszej stronie znajdowała się nie podpisana apostrofa. Po piętnastu latach redaktor
Terlecki w pogawędce radiowej przyznał się do jej autorstwa. Pisze dalej:
Nazajutrz — dnia 29 listopada 1939 r. — cztery karteluszki rozeszły się pod rzadko
szczelne dachy, szeroko przewiewne ściany baraków. Nie wiem co o nich mówił szary,
raczej pstrokaty, lud wojskowy. Góra nie ze wszystkiego była zadowolona. Komuś nie
podobał się cytat z legionisty śuławskiego i społecznie radykalne akcenty w tym co napi-
sał Poznański, ktoś inny zŜymał się na ostatnie zdanie mego artykułu o podchorąŜych li-
stopadowych: „Pozdrawiamy w nich najczulszą i nieśmiertelną nadzieję kaŜdego narodu,
kaŜdego wojska, kaŜdego boju — młodość”. Dziś juŜ sam nie jestem młody, ale nie zmie-
niłbym w tym zdaniu ani jednego słowa. [...] Gdy je czytano, ani mi przeszło przez myśl,
Ŝe oto zaczęła się nawijać na nową szpulkę nić mego Ŝycia. Nie przypuszczałem, Ŝe „Pol-
sce Walczącej” oddam dziesięć lat wieku męskiego.
Dorzuca Karol Zbyszewski, słynny humorysta, autor Niemcewicza od przodu i od tyłu:
„Sprzedawaliśmy go [tygodnik] w świetlicy, roznosiłem go po obozie; miał powodzenie,
najmniejszy oczywiście wśród nas, zazdrosnych dziennikarzy”.
Na wojnie jak na wojnie. W rozmowie z profesorem Ciechanowskim Terlecki wspo-
mniał równieŜ o ćwiczeniach wojskowych.
Mieliśmy instruktorów francuskich. To byli ludzie z tamtej wojny, formaliści ale z dobrą
wiedzą wojskową. Szkolili nas, nawet ganiali oficera oświatowego na rozmaite ćwiczenia,
zrywali go z łóŜka rano o świcie na gimnastykę, ale to wszystko kryło pustkę za sobą, to
wszystko nie miało Ŝadnego zaplecza, Ŝadnego przygotowania do rozgrywki, która była
nieuchronna”. Redaktor-podchorąŜy, czyli „Monsieur l’aspirant”, doczekał się rangi ka-
pitana na czas wojny dopiero dnia 1 stycznia 1945. W strzelaniu pewnie nie celował.
„NaleŜałem do kursu oficerskiego, pewna ilość punktów była potrzebna do kwalifikacji.
Bardzo źle robiłem, ale mozoliłem się rozpaczliwie Ŝeby się dociągnąć.

115
śycie obozowe toczyło się dalej, toczyło się „drôle de guerre”. Z okazji pierwszych
świąt wojennych świetlica coëtquidańska dokonywała rozmaitych rzeczy: olbrzymią,
kilkumetrową prześliczną szopkę krakowską z prawdziwą słomianą strzechą, gwiazdę
duŜą jak młyńskie koło, wykonaną przez artystów-Ŝołnierzy Kazimierza Jodzewicza
(„katolika”) i Edmunda Ernesta. Zorganizowano zespół kolędników odgrywających ory-
ginalne jasełka Ŝołnierskie w rejonach zakwaterowanych, z tekstem Aleksandra Janty-
-Połczyńskiego i Jana Rembielińskiego. Kostiumy dla kolędników, zaprojektowane i wy-
konane przez Mieczysława RóŜańskiego i Stanisława Mikulę („bardzo malownicza po-
stać, Ŝarłok i grubas”), artystów dekoratorów ze szkoły PodchorąŜych, były malowane
kolorami na białym płótnie. Trzej Królowie nosili barwy i herby Francji, Anglii i Stanów
Zjednoczonych. Witold Leitgeber opisał ten wieczór na gorąco:
Kilku z nas, znajomych oficerów, umówiło się na Wilię nie do kasyna oficerskiego, ale do
podchorąŜych, gdzie przygotowano posiłek według polskich zwyczajów. [...] Przy stole sie-
działem z Samuelem T., Terleckim, Jakobem Schulzem, Lissowskim, Zdrojewskim. Na chwile
przysiadł się do nas „gość oficjalny” płk. Grzędziński. [...] śpiewaliśmy kolędy. (s. 20)
Karol Zbyszewski za to twierdzi, Ŝe noc wigilijna była szczytem smutku; wtuliwszy
głowy w koce wszyscy płakali.
Bywało czasem jeśli nie wesoło, to przynajmniej mniej markotnie. Dla rozproszenia nu-
dy obozowej grono prawie zawsze tych samych podchorąŜych-intelektualistów spotykało się
raz na tydzień w sobotę wieczór na prywatne agape i porywało kolegę-redaktora do jakiejś
okolicznej restauracji czy gospody na zamówioną kolację; „z tego się wytworzył nukleus
moich wielbicieli, chcących wyrazić uznanie dla mego wpływu na podniesienie atmosfery
i poziomu w obozie”. Jak głosi dokument z datą 16 II 1940 roku „Decyzją II-go Zastępcy
Ministra Spraw Wojskowych z dnia 25.I.br. podchorąŜy Tymon Terlecki został przeniesiony
z obozu w Coëtquidan do Wydziału Propagandy i Oświaty M.S. Wojsk”.
Z okazji odkomenderowania Terleckiego do paryskiej „Reginy” odbyła się nie lada
uczta, opisana znowu przez niezawodnego naocznego świadka, Witolda Leitgebera. Pod
datą 31 I 1940:
Wieczorem w restauracyjce w Carentoir, ok. dziesięć kilometrów od Coëtquidan, Ŝe-
gnaliśmy kolacją Tymona Terleckiego, podchorąŜego, oficera oświatowego obozu i re-
daktora „Polski Walczącej” w jednej osobie. Odchodzi do MS Wojsk, do ParyŜa na sta-
nowisko redaktora połączonych pism „Polski Walczącej” i „śołnierza Polskiego we Fran-
cji”, wydawanego dotychczas w Lille. W poŜegnaniu brało udział grono ludzi związanych
z Tymonem, a więc adwokat Tadeusz Baykowski, podch. Kazimierz Pryliński, lekarz
Stefan Kantor, Paweł, Kuba i jeszcze paru innych. Biedny Tymon, odchodzi z lekkim
strachem, co będzie w ParyŜu. (s. 24)
O tym Ŝe nie odbyło się bez dobrego winka świadczy dokument sporządzony w łaci-
nie: z datą Coetquidanum A.D. MCMXL.
Nos subscripti ut coenam bene preparatam vinoque saturatam ad maiorem (seu aspi-
rantem) amici nostri Tymoni Terleciani laudem consumemus, hic conventi sumus. Virus
virtutum plenus non solum ipsa persona sua, sed etiam spiritus cerebrique qualitatibus
cor nostrum in saecula saeculorum conquerit, idemque conquestum lutetiam secum pre-
hendit.
Itaque nos vitam ejus lutetia honoris et laudum plenam futuram sperantes, votum
sequens emittimus: Sint tibi providentia socio, amica fortuna!
Czyli — w bardzo wielkim skrócie — redaktor Terlecki swymi zaletami duchownymi
i umysłowymi na zawsze podbił serca współbiesiadników. Wśród dających się rozszyfrować
podpisów występują: Kazimierz Pryliński, Janusz Zdrojewski, Paweł Zdziechowski, Stefan

116
Kantor, Tadeusz Baykowski („bardzo miły człowiek, adwokat, w wojsku bardzo pozytywny
i pomocny”), Witold Leitgeber oraz Kuba Schulz, zdaje się krewny pisarza.
Po kilku (właściwie sześciu) numerach skromne pismo obozowe promowano do god-
ności organu całych Polskich Sił Zbrojnych, gwałtownie rozrastających się zwłaszcza po
zawarciu polsko-francuskiej umowy wojskowej. Redakcję przeniesiono z bretońskiego
odludzia do małego pokoju redakcyjnego przy Sztabie Głównym w paryskim hotelu „Re-
gina”, naprzeciwko pomnika Joanny d’Arc. Skład przeniesiono do drukarni w Lens
w departamencie Nord, gęsto zasiedlonym Polakami-górnikami.
Z okazji 50-lecia „Polski Walczącej” w 1989, Terlecki oświadczył w rozmowie z Ja-
nuszem Kowalewskim:
Wzięły „Polskę Walczącą” pod swoją opiekę liczne, Ŝywe, dynamiczne organizacje
polonijne. Z ich ramienia współpracował ze mną szlachetny, ofiarny działacz społeczny Ta-
deusz Obrębski, przyjaciel mego przyjaciela Jerzego Zawieyskiego, dramatopisarza
i organizatora (wraz z Jędrzejem Cierniakiem) ruchu teatrów ludowych. [...] Trwały ślad
współpracy wojska ze społecznością polonijną zachował się w nowym podtytule pisma:
śOŁNIERZ POLSKI NA OBCZYŹNIE. Wywodził się on z niezbyt udanej, krótkowzrocz-
nej próby wydania pisma przez Polonię francuską „śołnierz Polski we Francji”, dwutygo-
dnika Polskiego Centralnego Komitetu Obywatelskiego wydawanego przez Kwiatkowskiego
w Lille. Połączenie z tym pismem w lutym 1940 r. zwielokrotniło nakład „Polski Walczącej”
do 17 tysięcy. I ten podtytuł — „na Obczyźnie” — pozostał do końca.
Dnia 11 II 1940 ukazał się pierwszy numer „Polski Walczącej” poza Coëtquidan. Od
tego czasu niemal przez pół roku redaktor dzielił siebie między ParyŜ i Północ.
Trzy dni w tygodniu spędzałem w ParyŜu, trzy w Lens w drukarni polskiego dzienni-
ka „Narodowiec”, duŜej, świetnie urządzonej i bogato wyposaŜonej. Było mi tam jak
w raju. Hołubili mnie tam wszyscy, nawet rzadko uśmiechający się twórca i załoŜyciel te-
go warsztatu, redaktor Michał Kwiatkowski (ojciec). Otoczony Ŝyczliwą atmosferą,
montowałem tygodnik wojskowy tam do lata 1940 roku.
Nadeszła klęska Francji. Nadal jako ppor. piechoty Terlecki otrzymał przepustkę
z datą 9 i 10 VI 1940 na 25 dni, a więc zezwolenie na jazdę w kierunku Paris-Angers-
-Paris. W Angers spotkał Jana Hulewicza, kolegę uniwersyteckiego. Dnia 18 VI 1940 po
dwudniowej podróŜy znalazł się juŜ w Libourne, zamieszkał u Jana Hulewicza, Président
du Conseil, przy 29 rue Clément Thomas. Wedle relacji Ludwika Bojczuka, „Jeszcze
w toku ewakuacji, w przeddzień ogłoszenia kapitulacji przez Pétaine’a, daremnie usiłował
redaktor wraz z jednym ze swych kolegów wydać przygotowany do druku numer «Polski
Walczącej» w Bordeaux”. Za to w czasie ewakuacji-podróŜy całe paryskie archiwum
redakcyjne przepadło bez wieści. Redaktor „Polski Walczącej” ewakuował się do Wiel-
kiej Brytanii z malutkiego portu Le Verdon, w pobliŜu Bordeaux u ujścia Garonny.
W oczekiwaniu na statek-węglowiec „Clan Fergusson” spędziłem kilka nocy na
piaszczystej plaŜy z otwartym widokiem na niebo. Tam pierwszy raz widziałem spadające
bomby. Po cięŜkiej podróŜy na brudnym dnie węglowca wylądowałem w Liverpoolu.
Dnia 25 czerwca 1940 r. uprzejma Angielka poczęstowała Terleckiego jego pierwszą
w Ŝyciu cup of tea z... mlekiem. Z Liverpoolu przewieziono go pociągiem do Glasgow,
gdzie pierwsze kilka nocy spędził pod gołym niebem na twardych deskach olbrzymiego
stadionu sportowego. Kiedy rozdano koce, „wziąłem i narzuciłem na plecy, tak Ŝe ofice-
rowie naśmiewali się z mojej zniewieściałości”. W rozmowie z Januszem Kowalewskim
Terlecki skomentował: „Byliśmy w Glasgow bardzo popularni — jako obrona przeciw

117
groŜącej inwazji”. Wraz z kolegami jeździł darmo tramwajami, autobusami, pił herbatę,
za którą nie chciano przyjmować opłaty itd.
Zaledwie w kilka dni później, w lipcu 1940 r., wraz z kolegami z ministerstwa wylą-
dował w jednym z pierwszych obozów WP wśród wspaniałych wiekowych drzew w parku
przy zamku Douglas, w pobliŜu miasta Lanark.
Rozbito namioty na trawniku. Tam na szkockiej murawie z wspólnego wysiłku grona
świetnych dziennikarzy z 1. Korpusu, jak Bregman, Horko, urodził się „Dziennik śołnie-
rza”, drukowano go jeszcze pod drzewami w Douglas. „Dziennik śołnierza” bił na głowę
„Dziennik Polski”, który był podówczas niedbały i niechlujny. śeby pobić konkurencję
minister Stroński dąŜył do połączenia tych dwu pism. Po „Dzienniku śołnierza” została
tylko pamiątka w nazwie.
Ale wróćmy do „Polski Walczącej”. Dwaj koledzy po piórze utrwalili okres szkocki.
Ludwik Bojczuk pamiętał:
[...] jak to w chłodne i dŜdŜyste dni naszego koczowania w szkockich lasach Tymon
Terlecki, redaktor od czasów coëtquidańskich, człowiek, dzierŜący podobno w armii pol-
skiej rekord długości tego samego przydziału, spacerował pod sosnami z coraz to innym
kandydatem na korespondenta, dyskutując Ŝarliwie wszystkie problemy, związane
z wznowieniem pisma, i snując rozległe plany w chwili, gdy pod grozą nieuchronnej —
jak się wydawało — inwazji niemieckiej Ŝyło się, nie znając dnia ani godziny.
Pisze Wiktor Budzyński, kolega z lwowskich lat:
Tymon wierny swojej PW jest zły i smutny, Ŝe właśnie teraz, w takim momencie nie
moŜe ona przemówić do Ŝołnierza. Z zazdrością jakby patrzy na nas, gdy z „Lwowską
Falą” krąŜymy od polany do polany śpiewając Ŝołnierzom [...]. Redaktor PW wygląda
w tym czasie jak stwór blady, niedoŜywiony, gdyŜ mięso z kotła uroczyście zakopujemy
w przydroŜnych rowkach, pochodzi ono bowiem z roku 1894 z Kanady, jest dobrze za-
mroŜone, a nasi kucharze nie mają jeszcze na nie swojego sposobu. [...]
Któregoś dnia, jak twierdzi Bojczuk, zniknął redaktor z leśnego wzgórza. Za to Bu-
dzyński był obecny, kiedy: „Pewnego dnia w otworze naszego namiotu z karteczką w ręce
staje rozpromieniony Tymon: «Będzie PW — jadę do Londynu». Padają mało patriotyczne
poŜegnania: «Pozdrów Goebbelsa. Opisz pierwszą paradę Adolfa w Londynie»”.
W Londynie znaleziono nieistniejącą juŜ drukarnię St Clement’s Press przy Portugal
Street, której trzypiętrowy, naroŜny budynek przeszedł potem na własność London Scho-
ol of Economics. Wkrótce po tym, w rzeczywiście rekordowym czasie, bo w dniu 12 lipca
1940 r., ukazał się pierwszy „brytyjski” numer „Polski Walczącej”, czyli dziewiętnasty
numer drugiego rocznika, z datą 21 lipca 1940. Opuścił prasę o tydzień wcześniej, miał
przesuniętą datę z uwagi na rozproszenie zbierających się resztek armii lądowej, lotnic-
twa i marynarki.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

GŁOS DIABELSKIEGO
ADWOKATA
(W SPRAWIE LITERATURY
NA EMIGRACJI)*

Tymon TERLECKI (Wielka Brytania)

Jesienią ubiegłego roku Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie zorganizował


w Londynie zbiorowy wieczór poświęcony literaturze emigracyjnej1. Zagaił ten wieczór
Michał Sambor i teraz ogłosił drukiem swoje zagajenie w czerwcowym numerze „Kultu-
ry”2. Stwarza to i dla mnie sposobność aby zabrać głos na tym forum.
Jak na wspomnianym wieczorze pragnę i tutaj odwieść wprzód myśl czytelników do
kolegium i przewodu rozstrzygającego sprawy o ileŜ trudniejsze, niŜ ta która była przed-
miotem jesiennej rozprawy pisarzy. Mówię — o trybunale beatyfikacyjnym. Skład sę-
dziowski takiego trybunału ma w swoim gronie urzędnika o wcale nie świętym przezwi-

*
Maszynopis tekstu znajdującego się w archiwum Tymona Terleckiego odnalazła i przygoto-
wała do druku Nina Taylor-Terlecka.
1
O wieczorze dyskusyjnym poświęconym literaturze polskiej na obczyźnie, urządzonym
w Instytucie Historycznym im. gen. Sikorskiego przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie,
czytamy w „Dzienniku Polskim” z 18 XII 1952: „Referat zagajający wygłosił M. Sambor. Zdaniem
referenta, pisarze polscy na obczyźnie powinni się zająć opracowywaniem tematów o znaczeniu
światowym. Tematy bowiem polskie straciły atrakcyjność.
Oponenci Sambora natomiast byli wręcz przeciwnego zdania. J. Bielatowicz w dosadnym
przemówieniu wskazał, jakim warunkom powinien odpowiadać piszący, aby być pisarzem, szcze-
gólnie — poczytnym. H. Naglerowa przeprowadziła porównanie między emigracją XIX wieku
a obecną. T. Terlecki zajął się szczegółowszą krytyką referatu. S. Zahorska (zaznaczywszy na
wstępie, Ŝe powie to samo, co Terlecki, tylko — popularniej) z wielką swadą polemizowała z re-
ferentem. Tak samo z krytycznymi uwagami, zaprawionymi dowcipem i ironią, wystąpił J. Ko-
walewski. Przewodniczył prof. Stroński”.
2
Kultura 1953 nr 6/68. W tymŜe roku Michał Sambor zadedykował swój artykuł „Zapiski
o pisaniu” „Tymonowi Terleckiemu, któremu zawdzięczam nie tylko tytuł tych uwag”, Wiadomo-
ści 1953 nr 45 (394) s. 2.

119
sku: advocatus diaboli — adwokat diabła. Jego zadaniem jest wskazywać słabe strony
dowodów, zaczepiać i podwaŜać kaŜdy argument powołany na świadectwo świątobliwo-
ści wielkiego nieobecnego, którego proces toczy się przed trybunałem. Jest to głos ciągle
czujnej, podejrzliwej trzeźwości, głos ubezpieczający prawdę ze wszystkich stron, opu-
kujący ją nieustannie, jak się opukuje mur czy bryłę metalu po to, aby sprawdzić czy nie
ma w nich rysy. Sądzę, Ŝe prałat, na którego spada to waŜne i odpowiedzialne, choć nie-
wdzięczne i niezbyt miłe zadanie spełnia ją z całą pokorą serca.
W dyskusji o literaturze przyjąłem na siebie tę rolę i chcę w niej pozostać. Zrobiłem
to i robię z pokorą ale bez uczucia szczególnej niewygody. JuŜ przywykłem do tej roli;
moŜna by nawet powiedzieć — wolę to sam zrobić — jestem w tej roli wyspecjalizowa-
ny. Upodobałem ją sobie perwersyjnie od dawna, od początku, moŜe nawet przed począt-
kiem rozwaŜanej sprawy.
Byłem adwokatem diabła, kiedy wbrew logice mówiono, Ŝe nie ma literatury emigra-
cyjnej, Ŝe jej być nie powinno, kiedy uwaŜano, Ŝe są tylko… pisarze na emigracji. Byłem
diabelskim mecenasem, kiedy czule hodowano złudzenia o moŜliwości współŜycia, nawet
współdziałania tych pisarzy z porządkiem narzuconym krajowi, kiedy stawiano znak
mechanicznej (i rachunkowej) równości między literaturą krajową a tym co moŜna i co
się powinno niezaleŜnie od niej, mimo niej, często przeciw niej tworzyć na emigracji.
Gdy nieuchronnie, ale jakby na przekór niektórym z nas, literatura na obczyźnie stała się
rzeczywistością niezaprzeczalną, błogosławioną i poniekąd uprzywilejowaną, znowu
adwokatowałem diabłu, wskazując obciąŜenia płynące z grzechu pierworodnego, błędnej
oceny i małodusznej niewiary.
Z powodu tego wysługiwania się Borucie i Kusemu spotykały mnie dobrze zasłuŜone
cierpkie słowa. Cenię je sobie wyŜej od niezrozumienia i od tego co Valéry tak surowo
osądzał — od mieszania racji uczuciowych i racji rozumowych, od myślenia własnymi
urazami. Ostatecznie jednak od tych cierpkości, niezrozumień i kompleksów nie spadł mi
włos z głowy. Bo między innymi właśnie to jest odrębnością literatury emigracyjnej, Ŝe
dopuszcza ona rozmaite poglądy, kaŜe je wzajemnie szanować, uczy nas „szlachetnie się
róŜnić”. Zachęcony tą bezkarnością, trochę z nawyku, będę znowu występował jako ad-
wokat diabła.
Na wstępie czuję potrzebę stwierdzić (czyni to zapewne takŜe mój odpowiednik przy
owych waŜniejszych okazjach), Ŝe obecna faza procesu, którą znaczy szkic Sambora,
w pewnej mierze mnie rozbraja. Ten szkic widzi szczupłą garstkę pisarzy emigracyjnych,
trudną sprawę, z którą od lat się zmagają — w szerokim kontekście.
Od dawna Ŝywię przekonanie, Ŝe o literaturze emigracyjnej, jak i o emigracji poli-
tycznej, jak i o całej sprawie polskiej moŜna sensownie myśleć i moŜna mówić do rzeczy,
ujmując je w rozległym tle, w związkach i zaleŜnościach. Jeszcze w czarnym roku 1945
wydawało mi się, Ŝe punkt wyjścia i meta naszej emigracji są zupełnie inne, niŜ punkt
wyjścia i meta tzw. Wielkiej Emigracji.
Nasi poprzednicy szli pod sztandarem narodowości. My, czy chcemy czy nie chcemy,
musimy iść pod sztandarem idei zachodniości. Przed stu, stu pięćdziesięciu laty chodziło
o to, aby uzasadnić prawo narodu do odrębnego, samorządnego istnienia i o to, aby w przy-
mierzu z pokrewnymi prądami i siłami wywalczyć swemu narodowi takie istnienie.
Dzisiaj tego prawa nikt nie poddaje w wątpliwość — przynajmniej teoretycznie
i jawnie. Dzisiaj gra idzie o coś innego: o prawo osobowości ludzkiej do odrębnego,
swobodnego istnienia, o całą kulturę, która opiera się na tej zasadzie i tej zasadzie słuŜy.
Gdy Mickiewicz pisał wiersz „Do matki Polki”, widział groźbę wydarcia jej dziecka
z objęć narodu. Dziś, ten kto umie patrzeć, widzi groźbę innego stopnia — wydarcia
całego narodu z objęć kultury, do której on od wieków naleŜy.

120
Sprawa literatury emigracyjnej widziana w takim świetle mieści się w obrębie starcia
kultur, stanowi tylko część, tylko jeden punkt tego starcia.
Ale godząc się na ogólną dąŜność w ujmowaniu sprawy przez Sambora (jestem świa-
domy, Ŝe tę dąŜność zapewne zaostrzyłem), nie godzę się na ujęcie stosunku do całości,
stosunku naszego polskiego tekstu do wielkiego kulturalnego kontekstu, nie godzę się na
rozumienie naszego nikłego głosu w tym cyklonie, który juŜ wieje, choć są tacy, co się
usiłują przed nim chronić chowaniem głowy pod poduszkę. Wracając do roli diabelskiego
rzecznika, stwierdzę otwarcie, Ŝe takŜe w stanowisku Sambora widzę tę zmazę pierwo-
rodną, która od samego mrocznego początku zaciąŜyła na naszym myśleniu o literaturze
emigracyjnej i na jej Ŝyciu.
Mój pogląd na tę sprawę da się streścić w nieprzyjemnym ale dość wyrazistym obra-
zie: literatura emigracyjna jest chora na psychonerwicę; przyczyną tej choroby, jak przy-
czyną kaŜdej nerwicy, jest ucieczka czy próba ucieczki przed narastającymi zagadnienia-
mi, przed trudnościami wewnętrznymi. Literatura na emigracji uchylała się i uchyla się
ciągle od tego aby być sobą, uciekała i ucieka od swego losu. Najpierw uciekała ona od
samego faktu, Ŝe jest, od nieodpartych okoliczności, które narzucają jej istnienie. Wtedy
to wyobraŜała sobie, Ŝe jest moŜliwy modus vivendi z tym co się dzieje w kraju. Jej za-
straszenie, lęk przed samą sobą zrodził sentymentalny straszak „wyrwy” między nią
a literaturą krajową, między krajem a wychodźstwem. O innych objawach nie warto mó-
wić bo są wstydliwe i, na szczęście, bezpowrotnie minione.
Ale ta chęć uchylenia się od cięŜaru, pęd do wymykania się samemu sobie nie ustał do
dzisiaj. Mimowiednie przebija się takŜe w ujęciu Sambora, choć usiłuje on po toynbe-
e’owsku odczytać „wezwanie” stojące przed literaturą emigracyjną i stara się z najlepszą
wiarą dać na to wezwanie odpowiedź. Działanie tego pierwotnego zahamowania widzę
w jego słowach: „zastąpić świadomość narodową świadomością szerszej ojczyzny, z której
nas nie wygnano”. Sambor za to „zastąpienie” obiecuje nam nagrodę w tym i w przyszłym
Ŝyciu. „By słuŜyć ojczyźnie — dodaje — trzeba sobie postawić cel wyŜszy od ojczyzny”.
Ta piękna formuła jest parafrazą powiedzenia Norwida: „Oderwać się od siebie
i wejść w siebie: słowem aby narodowym, być nadnarodowym”. W jego czasie takie
ujęcie sprawy było odkrywcze ale Norwid rozumiał, Ŝe ten sylogizm jest odwracalny.
Uzasadniał wiele razy i na wiele sposobów jego odwracalność: aby być nadnarodowym,
trzeba wprzód być narodowym. Mickiewicz za Ŝycia Norwida urzeczywistnił tę podwójną
prawdę: był narodowy dzięki temu, Ŝe umiał być nadnarodowym, był nadnarodowym
dlatego, Ŝe był narodowy tak głęboko jak nikt przed nim.
Jestem przekonany, Ŝe nie moŜe być mowy o zastępowaniu świadomości narodowej
świadomością europejską, zachodnią, chrześcijańską. Bo są to dwa stopnie, stopnie zwią-
zane ze sobą, jednej i tej samej świadomości. Podlegają one prawu o naczyniach połączo-
nych i prawu o tonach muzycznych.
Stanowisko Sambora wydaje mi się mimowolnie anty-chrześcijańskie. Chrześcijań-
stwo obchodzi Ŝywa, konkretna osobowość urzeczywistniająca się w czasie i przestrzeni,
w powiązaniu ciała i duszy, w sprzęgu z kulturą i historią. „Le particulier dans le christia-
nisme — mówi przenikliwie agnostyk Malraux we wspaniałej ksiąŜce Les Voix du silence
— n’est ni la fonction, ni la gloire, ni le destin: c’est l’âme”. Wspólnota chrześcijańska to
wspólnota dusz, wspólnota odrębnych, odmiennych osobowości.
Pogląd Sambora wydaje mi się sprzeczny z zachodnim odczuwaniem kulturalnym
i z zachodnią rzeczywistością kulturalną. Wspólnota duchowa, do której naleŜymy, to
wspólnota grup zróŜnicowanych, osobowości narodowych, które mają własne dole i drogi,
które od tysiącleci dają temu kaŜda odmienny wyraz. Dopiero te pojedyncze wyrazy, głosy
zestrojone razem, czasami — nie trzeba tego taić — zakłócone dysonansem, tworzą tę jedy-

121
ną w historii świata symfonię, która się nazywa kulturą zachodnią. Usunąć jakiś głos, to
znaczy zuboŜyć tę konstrukcję; usunąć je wszystkie to znaczy unicestwić ją całą.
Jak kaŜda konstrukcja muzyczna — Ŝeby pozostać przy tym samym porównaniu —
kultura zachodnia ma swój „rysunek”, idealny kościec, ale miąŜsz tej kultury, jej Ŝywą,
przemieniającą się treść stanowią osobowości narodowe. Bez nich kultura zachodnia jest
pojęciem oderwanym, tak jak bez osobowości ludzkiej oderwanym byłby naród. Nie ma
innej drogi do narodu jak przez istnienie osobowe, nie ma innej drogi do kultury ponad-
narodowej jak przez istnienie narodowe. Niedawno Lechoń przypomniał prosty fakt, Ŝe
nawet fabuła Boskiej komedii jest czysto włoska, Ŝe cały świat materialny i duchowy
Dostojewskiego jest czysto rosyjski. Włoskość „nie przeszkadza” poematowi Dantego,
jednemu z najbardziej uniwersalnych, wszechludzkich dzieł jakie kiedykolwiek pomyśla-
no, rosyjskość „nie przeszkadza” powieściom autora Zbrodni i kary. Przeciwnie włoskość
i rosyjskość je umoŜliwiła, stała się bodźcem ich powstania.
To więc co Sambor uwaŜał za sięgnięcie powyŜej przeciętnej miary, czy wyznaczenie
sobie celu porywająco wielkiego, mnie wydaje się ukrytym poszukiwaniem wygody ducho-
wej, jeszcze jednym uskokiem, jeszcze jedną ucieczką prze samym sobą. Ostatecznie na to
samo wychodzi czy ktoś ucieka przed kataklizmem pod łóŜko czy do lasu. Na to samo wy-
chodzi, gdy broni się przez sobą ordynarnym samogonem czy kosztownym peyotlem.
Wracam w ten sposób do poglądu, który wyraziłem poprzednio i wyraŜałem juŜ daw-
niej. Wynika z niego proste Ŝądanie wierności swemu czasowi, swemu przeznaczeniu, swe-
mu losowi historycznemu. Przed półtora rokiem próbowałem tę sprawę ująć w kategoriach
personalizmu3, posłuŜyć się jego zasadniczym, głośnym dziś, mało rozumianym i moŜe
naduŜywanym pojęciem engagement — zaangaŜowanie. „Poznanie spraw człowieka
i świata w tej mierze w jakiej świat człowieka obchodzi — mówi Emanuel Mounier, perso-
nalista chrześcijański — zawiązuje się tylko przez dobrowolne zaangaŜowanie, tylko przez
sprzęgnięcie się z przedmiotem. Instynktowna odraza (une répugnance viscérale) do zaan-
gaŜowania — to równieŜ jego słowa — jest niemocą urzeczywistnienia czegokolwiek”. Nie
będę się głębiej zapuszczał na ten tor, bo okazał się mało uŜyteczny. Przez lenistwo myślo-
we czy moją własną nieudolność powstało na nim najwięcej nieporozumień. W tych niepo-
rozumieniach zatarto granicę między organiczną i świadomą zaleŜnością pisarza
a zaleŜnością mechaniczną i narzuconą wbrew jego woli. Po tym doświadczeniu pragnę się
tutaj ograniczyć do strony czysto estetycznej.
Malraux, z którego ksiąŜką od dawna obcuję (jej złoŜoną zawartość czytelnikowi
polskiemu udostępnili na łamach „Kultury” Józef Czapski i Jan Ulatowski) słusznie
stwierdza, Ŝe sztuka jest impréconcevable, jest nie do przewidzenia, jest czymś nieobli-
czalnym, czymś wymykającym się planowaniu. Ale ten sam Malraux z naciskiem i wiele
razy podkreśla, Ŝe sztuka nie istnieje poza czasem: kaŜdą sztukę, w kaŜdym momencie

3
O ile moŜna sądzić z kroniki Terleckiego, będącej jeszcze w stanie roboczym, chodziłoby
o podwieczorek literacki Y.M.C.A. w Sali Klubu Towarzyskiego, który się odbył w niedzielę dn.
28 I 1951 pod hasłem „Personalizm — Marxizm — Egzystencjalizm”. Trzy punkty wyjścia przed-
stawili do dyskusji Terlecki, Gustaw Herling-Grudziński i Zdzisław Broncel. Przewodniczyła
Herminia Naglerowa. Zob.: [Ogłoszenie], Wiadomości 1951 nr 252; omówił J.O.N., Z sali odczy-
towej. Kryzys literacki braci syjamskich, śycie 1951 nr 7 (191) s. 7; zob. takŜe list Terleckiego do
Redakcji W sprawie personalizmu, śycie 1951 nr 11 s. 8. Miał równieŜ miejsce wieczór poświęco-
ny Mounierowi (?19.II.1951). W 1953, w obrębie programu „Głos wolnych pisarzy z Londynu”
Terlecki przeprowadził dyskusję pt. „Literatura zaangaŜowana i niezaangaŜowana w świetle filo-
zofii personalistycznej i praktyki komunistycznej” z udziałem Wacława Grubińskiego, Józefa Ki-
sielewskiego i Zofii Kozarynowej. Zob.: Wiadomości 1954 nr 412. KsiąŜkę pt. Krytyka personali-
styczna wydał dopiero w 1957 r.

122
łączy związek z jej epoką. Jest to związek miłości lub nienawiści, związek miłości i nie-
nawiści. Sztuka idzie z prądem lub pod prąd epoki, ale w nim, nie poza nim. Poza cza-
sem, bez tego związku, po prostu jej nie ma.
Wystarczy w tym świetle przytomnie spojrzeć na całą naszą literaturę ostatniego
dziesięciolecia. W literaturze krajowej pod złudnym słońcem Nepu skończyły się pewne
wątki, pewne style przedwojenne, po prostu ukazały się utwory napisane w ukryciu pod-
czas okupacji niemieckiej; dziś tą literaturą, przynajmniej jej Ŝyciem jawnym, rządzi
instrukcja policyjna, terror zastraszenia, w tym przypadku najzupełniej uzasadniony lęk
przed własnym cieniem. Literatura na obczyźnie korzysta z całkowitej swobody; wbrew
histerycznym krzykom nikt jej niczego nie narzuca. Ale — równieŜ wbrew gromkim
pokrzykiwaniom — prowadzą w niej, ton jej nadają pisarze starsi. PrzedłuŜają się, nieraz
przewlekają się wątki i style wczorajsze. Jeśli zdarzają się gesty odnowicielskie, nieraz
imponujące, to właśnie u pisarzy starszych, w obrębie osobowości juŜ ukształtowanych.
Od lat nie widać Ŝadnego punktu napięcia, Ŝadnego punktu zderzenia. A te napięcia
i zderzenia rozstrzygają o Ŝyciu sztuki. Malraux ujmuje sztukę jako dzieje, jako nieprze-
rwany ciąg zaprzeczeń i buntów: takich jak ten, który El Greco podniósł przeciw Wene-
cjanom, Cézanne przeciw impresjonistom, Norwid przeciw romantyzmowi polskiemu,
Skamander przeciw Młodej Polsce.
Ten stan rzeczy jest według mnie skutkiem manii bezdziejowości, ucieczki przed
swoim czasem, „ucieczki przed męką”.
Przeczono nie tylko słuszności tej tezy — kwestionowano nawet prawo do jej posta-
wienia. Biadanie nad niedorozwojem krytyki naleŜy do składu gorzkich Ŝalów emigracyj-
nych, ale niechŜe ona czegoś zaŜąda, grają zaraz wszystkie urazy i obrazy. A przecieŜ
krytyka jest od tego, przynajmniej między innymi od tego, aby zgłaszała Ŝądania (choćby
i „niecierpliwe”) w tych granicach, w których sztuka jest préconcevable, jest moŜliwa do
przewidzenia. Jeszcze raz dochodzi się do tego samego: do niechęci samouświadomienia,
przytomnego rozejrzenia się wokół siebie, przyjęcia za coś odpowiedzialności. MoŜna by
po irzykowsku powiedzieć, Ŝe bezpostulatowość jest to bezmózgowość. Jest to atak na
same korzenie krytyki, na samą rację jej bytu. Jest to zresztą stanowisko przeciwne kultu-
rze, bo kultura składa się z postulatów i rozwija się po linii postulatów.
Słowo: kultura nawraca nas do szerszego kontekstu sprawy dzisiaj rozwaŜanej — do
starcia kultur. To starcie obejmuje cały świat, nasz naród, kaŜdego z nas. I sztukę. I lite-
raturę. Literaturę emigracyjną takŜe. „Stało się dziś zagadnieniem — pisze Camus, jeden
z najwraŜliwszych pisarzy współczesności — jak opanować pasje zbiorowe i walkę sił
tworzących historię. Przedmiot sztuki… rozszerzył się poza psychologię, obejmując cały
byt człowieka. Gdy namiętność czasów stawia cały świat na jedną kartę, sztuka chce
opanować całe przeznaczenie”.
W tym świetle odpada wiele urojeń, które nas paraliŜują. W nim „oderwanie od kraju
i narodu” jest braniem okoliczności mechanicznych za rzeczywistość duchową. Do ro-
dzaju takich przywidzeń naleŜy w tym ujęciu „brak szerokiego pola obserwacji, które
byłoby wspólnym polem autora i czytelnika”. Do rodzaju tych samych złudzeń naleŜy
takŜe stwierdzenie jakoby „los pozbawił pisarza polskiego jego misji: wyraŜania i two-
rzenia świadomości narodu”.
Idzie jeden prąd świadomości przez naród, który jest juŜ w kleszczach cyklonu,
i przez świat zachodni, który czuje jego powiew. Rzecz w tym, aby między narodem
wystawionym na straszliwą próbę a światem zachodnim ten prąd nie napotykał na zaporę
w naszej świadomości, w świadomości literatury emigracyjnej. Rzecz w tym, aby była
ona nie zaporą, ale soczewką ogniskującą.

123
Michał Sambor nauczył się od Simone Weil wyraŜania swoich myśli przytoczeniami
z innych. Na zakończenie przytoczę i ja dwa cytaty — niech to będzie po tych wszystkich
diabelskich dokuczliwościach koleŜeński ukłon w jego stronę. Te dwa cytaty dzieli odle-
głość siedemdziesięciu lat, ale dopełniają się one nawzajem.
Jeden z nich znalazłem na karcie tytułowej sztuki Charles Morgana The River Line,
nawiasem mówiąc sztuki, która ujmuje rzeczywistość dzisiejszego Ŝycia w wymiarach
tragedii antycznej i tragedii chrześcijańskiej. Są to słowa Mazziniego z 1849 r.: „Musimy
działać tak jak ludzie, u których drzwi stoi wróg i jednocześnie jak ludzie, którzy pracują
dla wieczności”.
A oto drugi cytat, wyjątek z listu Valéry’ego do Duhamela o jego arcydziele La jeune
Parque, napisanym w czasie I wojny światowej.
Stworzyłem ją — pisze Valéry — w lęku i na poły wbrew lękowi. Narzuciłem sobie prze-
świadczenie, Ŝe spełniam obowiązek: Ŝe sprawuję obrządek wokół rzeczy zagroŜonej za-
gładą. UtoŜsamiłem się z mnichami wczesnego średniowiecza, którzy nasłuchiwali, jak
świat cywilizowany pada w ruinę wokół ich klasztorów, którzy byli pewni, Ŝe nadchodzi
koniec świata. A mimo to składali w mozole z twardych, mrocznych heksametrów ol-
brzymie poematy, nie przeznaczone dla nikogo…

Spełniłem przyjętą rolę — przemawiałem jako advocatus diaboli. Spełniwszy ją


niech mi jeszcze będzie wolno powiedzieć, Ŝe obok tego popularnego przezwiska ma on
oficjalny tytuł: promotor fidei — rzecznik, orędownik wiary. Nie mnie rozstrzygać, które
z dwu nazwań ściślej przystaje do tego co usiłowałem wysłowić. Mnie samemu ten mało
wdzięczny wysiłek wydaje się niezupełnie stracony. Tym bardziej, Ŝe nie ma wśród nas
mowy o beatyfikacji i kanonizacji literatury emigracyjnej — trudno przewidzieć czy
kiedykolwiek będzie o tym mowa. Idzie tu o uczciwe, sensowne Ŝycie wolnej literatury,
o nasze własne Ŝycie, które podtrzymujemy pulsem krwi, wysiłkiem komórek mózgo-
wych, mozolnym, omylnym trudem rozeznawania świata i nazywania go po imieniu.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

GULASZ ŚWIĄTECZNY
— PO LITERACKU

Nina TAYLOR (Wielka Brytania)

Na początku lat 50. część polskiego Londynu literackiego spotykała się w wieczór
sylwestrowy u Stefanii i Juliusza Sakowskich. Schodzili się m.in. Stefania i Adam Kos-
sowscy oraz Tola (Korian) i Tymon Terleccy. Jeden ze stałych gości, Stanisław Baliński,
miał zwyczaj składania Ŝyczeń rymowanych. Cztery–pięć takich kartek noworocznych
zachowalo się w archiwum Tymona Terleckiego. Jest wśród nich wiersz pochodzący
z 1954 roku, który składa się na jego portret literacki.
MoŜna by wywnioskować, Ŝe Baliński skrzętnie podglądał chemię duchową swego
bohatera, albo teŜ czytywał dokładnie i starannie wszystkie rubryki „Wiadomości”, gdzie
Terlecki pisywał do „Notatek francuskich” o Bernanosie, Mauriacu i Colette. Tam teŜ
wspominał niejednokrotnie o Claudelu, jego dramat pt. L’Annonce faite à Marie czyli
Zwiastowanie spolszczył i zradiofonizował dla RWE.
SpostrzeŜenia Balińskiego są ściśle udokumentowane na łamach ówczesnej prasy
londyńskiej. Przyjęcie, o którym mowa, odbyło się w niecały miesiąc po wieczorze
w Instytucie Sikorskiego poświęconym twórczości T.S. Eliota z udziałem m.in. Terlec-
kiego. Uderza przy tym, w litanii składników do „gulaszu świątecznego”, trafność pro-
gnozy literackiej. Główny szkic o angielskim poecie pt. „Światło nad ziemią jałową”
(przedruk w Szukaniu równowagi, 1985) powstał w dwa lata po opisanym spotkaniu.
Ze Stefanią Zahorską Terlecki współpracował od dawna, czasem teŜ polemizował.
Poświęcone jej wspomnienie pośmiertne pt. „Intelekt i pasja” ukazało się w „Wiadomo-
ściach” w 1961 r. (przedruk w Spotkaniach ze swoimi, 1999).
Jeszcze inaczej wygladała sprawa „Kazia” (Kazimierza Wierzyńskiego). Terlecki
pierwszy tekst o nim ogłosił w 1930 r., poświęcał mu pogadanki radiowe, przemawiał na
jego wieczorach. Warto zwrócić uwagę, Ŝe w ankiecie „Wiadomości” „Co czytają człon-
kowie Rady Narodowej i Rady Politycznej”, spośród lektur powojennych, które zrobiły
na nim największe wraŜenie, Terlecki wymienił (obok Colette, Camusa, Montherlanta,
Grahama Greene’a i Fry’a) tylko jedną polską pozycję — właśnie Korzec maku Wierzyń-
skiego. Dwa większe studia „o poecie-przyjacielu” (zob. Szukanie równowagi) powstały
dopiero po jego śmierci.

125
Pewnie sporo podobnych tekstów poetyckich zawieruszyło się po domowych archi-
wach emigrantów. Ten nieznany wiersz Balińskiego określa sylwetkę pisarza, daje wgląd
w warsztat, rzuca światło na pewien program ideowy, oddaje nastrój rozmów, stwarza
winietkę Ŝycia towarzysko-literackiego nad Tamiza. Takie to bywały bale sylwestrowe
w tamtych dawnych latach.

***
Stanisław Baliński

Terlecki czyli Kucharz doskonały


Terlecki robi gulasz, gulasz wigilijny,
Według pewnej instrukcji śmiałej, choć zdradzieckiej,
Wziął dwie kwarty Zahorskiej: jedną — tej biblijnej,
A drugą — tej mentalnej, tej etyki świeckiej.
Potem wziął kilo mięsa, pilnie je rozdziela
Na dwie równiutkie części: Colette i Claudela.
Dodał skrzydło anioła i skrzydełko ptaka,
Jak nerkę Bernanosa i móŜdŜek Mauriaca.
Wziął pół funta Eliota, jak perłowej kaszy,
Rzucił dwa ziarnka pieprzu, jak Hemara fraszki,
Które mu Tola Korian podsunąć się stara,
Bo jej strasznie zaleŜy na pieprzu Hemara.
Chciał wsypać korzec maku, ale się nie spieszy,
Wreszcie wsypał i westchnął: niech się Kazio cieszy.
Potem zmieszał to wszystko ręką sybaryty
I rzekł: z tej kadzi wyjdzie gulasz znakomity.
Tola patrzy przez dziurkę od klucza. Jest blada,
Z gniewu, Ŝe Zdzisław Broncel męŜowi pomaga.

126
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

TRZY LISTY
WITOLDA GOMBROWICZA
DO TYMONA TERLECKIEGO

Nina TAYLOR (Wielka Brytania)

Czy to w przedwojennej Warszawie czy to później na emigracji Tymona Terleckiego


i Witolda Gombrowicza nigdy nie łączyły bliŜsze stosunki. Nawet przed wojną, o ile mi
wiadomo, Terlecki nie przepadał za Ŝyciem kawiarnianym. Zajęty pracą w TKKT, wykła-
dami w PIScie, redagowaniem pism teatralnych, chodzeniem do teatru, czynny równieŜ
w Związku Literatów, w Ŝyciu towarzyskim był najbliŜej związany z domem Diany Eige-
rowej, matki Stefana Napierskiego, i z rodziną Beylinów, u których był stałym gościem.
Ale nawet nie będąc habitué „Ziemiańskiej” lub „Zodiaku” siłą rzeczy musiał tam bywać
raz czy drugi. W ten sposób stykał się dorywczo z Gombrowiczem. Przy tym, trzeba
podkreślić, Ŝe zupełnie obce mu było gombrowiczowskie podejście do ludzi, jego wy-
kpiwanie, wyszydzanie znajomych na forum właściwie publicznym.
Natomiast od 1939 r. Terlecki miał serdeczne koleŜeńskie stosunki z Czesławem
Straszewiczem, o którym zamierzał napisać szkic do planowanego zbioru pt. „Spotkania
ze swoimi”. Poznali się we Francji, gdyŜ Straszewicz na wiadomość o wybuchu wojny
opuścił Argentynę i wstąpił do pierwszego obozu Wojska Polskiego w Coëtquidan, gdzie
Terlecki zaczął redagować „Polskę Walczącą”. W Coëtquidan Terlecki kolegował rów-
nieŜ z Pawłem Zdziechowskim, którego powieść Torricola ukazała się w ParyŜu
w 1951 r. Zdziechowski widocznie naleŜał do bliŜszego grona „literatów w mundurze”.
Przed odkomenderowaniem Terleckiego do ParyŜa był wśród gości na kolacji poŜegnal-
nej w Carentoir, opisanej przez Witolda Leitgebera w ksiąŜce pt. W kwaterze prasowej.
Z upływem czasu Terlecki stracił kontakt ze Zdziechowskim, a w kilka lat po wojnie
uzyskał jego paryski adres za pośrednictwem Jerzego Giedroycia.

***
Klepiąc biedę w Buenos Aires Gombrowicz przez jakiś czas stał przed impasem
wydawniczym. Zdaje się, Ŝe najpierw zasięgał opinii ludzi pióra w Kraju. Pierwszym,
który ocenił pozytywnie Trans-Atlantyk był Jarosław Iwaszkiewicz, a w ślad za nim Wil-

127
helm Mach. Gombrowicz posłał równieŜ Ślub do Tadeusza Brezy, skontaktował się
z Marią Kuncewiczową, wybadał sytuację rynkową u Jerzego Giedroycia w ParyŜu, nara-
dzał się z Pawłem Zdziechowskim i innymi. Po tym pierwszym sondaŜu za namową
Zdziechowskiego zwrócił się do Terleckiego w Londynie.
Jak wyglądało ówczesne Ŝycie literackie w polskim Londynie? Pierwszy list Gom-
browicza noszący datę 8 marca 1950 przypada jak gdyby symbolicznie na pół drogi mię-
dzy wieczorem autorskim KsiąŜki o Kołymie Anatola Krakowieckiego a jego śmiercią
w Wielki Piątek 1950 r. Wystarczy przeczytać list Terleckiego do redaktora „Ostatnich
Wiadomości” w Mannheim pt. „O bezdomnej ksiąŜce” w listopadzie tegoŜ roku, Ŝeby się
przekonać jak sytuacja była rozpaczliwa. Terlecki, którego zaledwie przed kilku miesią-
cami zdjęto z redakcji „Polski Walczącej” Ŝył wyłącznie z pióra, czyli z „Wiadomości”,
ogłaszał w ponad połowie numerów recenzje z przedstawień, drukował studia z zakresu
pedagogiki teatralnej. Wygłaszał odczyty o egzystencjalizmie chrześcijańskim, pisał
o Gabriel Marcel i Mounier. Był prezesem Rady Naczelnej NiDu i delegatem do Rady
Politycznej. Planował zbiór szkiców o teatrze pt. „Zmartwychwstanie Dionysos”.
Z drugiego listu Gombrowicza z 14 IX 1950 r. wynika, Ŝe Terlecki „Ŝyczliwie” po-
traktował jego prośbę. Przesyłka z maszynopisem Trans-Atlantyku musiała nadejść
w krótkim czasie po zapowiadającym ją liście. Zastała Terleckiego w wirze zajęć. Było to
zaraz po powrocie z urlopu odbytego „na zlecenie lekarza” w dniach 11 IX do
25 IX 1950 w Blindley Heath, Surrey. W tydzień później miał uczestniczyć w wieczorze
poświęconym Marii Pawlikowskiej i nagrać dwie audycje radiowe o Kazimierzu Wie-
rzyńskim. To zestawienie stanowi tło do lakonicznej notatki w dzienniku Terleckiego pod
datą 2 października 1950 r., jako Ŝe od kilku dni czyta „powieść” Gombrowicza i czuje
się w zupełnym zgubieniu.
Tymczasem Gombrowicz otrzymał propozycję przełoŜenia Ślubu na angielski. WaŜ-
niejsza jednak wydawała mu się sprawa odpowiedniego agenta dla tej sztuki a takŜe dla
Ferdydurke, po której spodziewał się sławy i wyŜszego poziomu Ŝyciowego. Na gwałt
potrzebował dolarów na przepisanie i powielenie swych utworów. W Londynie, jak dono-
siła Kuncewiczowa, zorganizowano zebranie poświęcone obu utworom, na które przyszło
15 osób. Zdziechowscy urządzili podobne spotkanie u siebie w Neuilly. Czytane teksty
ponoć wywołały burzę sprzecznych opinii, a większość zebranych gości była skłonna
uznać autora za geniusza.
Zachwyt kilku rodaków w diasporze niewiele pomógł w zdobywaniu potrzebnych do
powielania i rozsyłania dolarów. Przez całą jesień Gombrowicz wciąŜ odczuwał dotkliwy
brak pieniędzy. Nie dał jednak za wygraną, był święcie przekonany co do wartości
i oryginalności swych utworów. Wiedział, Ŝe jego sztuka ma chodzić innymi drogami.
Wiązał pewne nadzieje (wydawnicze, reklamowe, ale na pewno nie finansowe) z osobą
Aleksandra Janty-Połczyńskiego. UwaŜał go za jedynego polskiego literata, któremu
udało się zająć jakąś pozycję w prasie amerykańskiej i przypomniał sobie, Ŝe w swoim
czasie był on szczerym Ferdydurkistą i odnosił się do niego z sympatią. Jantę miała zmo-
bilizować do tego wspólna znajoma.
Jednak na przełomie 1950–1951 perspektywa wydawnicza wyglądała wręcz przygnę-
biająco. Obiecanki entuzjastów i entuzjastek okazały się cacankami. Maria Kuncewiczo-
wa nie chciała, względnie nie miała czasu, Ŝeby pisać do „Wiadomości”. Mieczysław
Grydzewski odrzucił zamówiony artykuł pt. „Risum teneatis”, jako nie nadający się do
wydawanego przez niego periodyku. Janta miał widocznie jak najlepsze chęci, usprawie-
dliwiał się jednak „Ŝe Ameryka etc., etc.”.
Po przeczytaniu maszynopisu Gombrowicza Terlecki postanowił nie przekazywać go
„Veritas”. Nie naleŜy się temu dziwić. Trudno wyobrazić sobie Wielką Kpinę z tradycji

128
sąsiadującą w katalogach poboŜnego księgarza z tomami homilii, hagiografii i św. To-
masza z Akwinu. Co prawda Terlecki był „autorytetem”, uchodził za głównego animatora
Ŝycia kulturalnego w polskim Londynie. Wydobywał spod ziemi subwencje na druki
zbiorowe, na nagrody. Przeforsował niejedną ksiąŜkę. Herminia Naglerowa nazywała te
walki „wojnę pana Tymona z Ciemnogrodem”. Nie był jednak dysponentem, nie był
wydawcą, tylko Ŝyjącym z pióra pisarzem. Nie rządząc środowiskiem, znał je za to na
wskroś. Gombrowicz mógł uwaŜać swoje pisarstwo za rodzaj wyczynu patriotycznego
à rebours z celem oswobodzenia czytelnika z niewoli własnych zapatrywań. Ale środowi-
sko rozmiłowane w akademiach i obchodach na pewno nie pragnęło wyzwolenia ze szpo-
nów swoistego patriotyzmu. Pod pewnymi względami Trans-Atlantyk byłby podówczas
bardziej na rękę wydawcy krajowemu.
Inna to rzecz Ŝe — przy nieodstępnej świadomości absurdu i groteski zachowań
ludzkich w sytuacji emigracyjnej — Terlecki nie cenił sobie groteski i absurdu w literatu-
rze i w teatrze. MoŜna snuć hipotezę, Ŝe bez względu na swoje osobiste upodobania
mógłby postarać się o druk Trans-Atlantyku. Ale w roku 1950 chyba nie było siły, która
by zmusiła polskie społeczeństwo nad Tamizą do spojrzenia na siebie w krzywym zwier-
ciadle. Nie było jeszcze ani „Aneksu” ani „Kontry”. Trans-Atlantyk przekraczał psy-
chiczne moŜliwości ówczesnego polskiego Londynu. Terlecki widocznie obiecał, Ŝe po-
stara się o urządzenie odczytu, co do tego nie posiadam bliŜszych informacji. W kilkana-
ście lat później, w 1963 r., na posiedzeniu Jury „Wiadomości” wysuwał do nagrody
Dziennik (1957–1961) Gombrowicza.
Co innego udzielne państwo pod ParyŜem. Czy Giedroyc wiedział o „bezwzględnym
zachwycie” Józefa Wittlina dla Ślubu? Czy wiedział, Ŝe Janta „ryczał z radości” przy
czytaniu i uwaŜał Trans-Atlantyk za „arcydzieło większe od Ślubu”? Ostatni list Gom-
browicza do Terleckiego nosi datę 26 lutego 1951 roku. Zaledwie w parę miesięcy póź-
niej sytuacja wyjaśniła się. Od maja Gombrowiczowi było juŜ wiadomo, Ŝe początek
Trans-Atlantyku miał się ukazać w najbliŜszym numerze „Kultury”, a dwa dalsze frag-
menty w następnym.

LISTY

1.
8 III [19]50
Szanowny Panie,
Paweł Zdziechowski poradził mi abym zwrócił się do Pana w następującej sprawie:
Ukończyłem właśnie powieść pt. „Trans-Atlantyk” i zupełnie nie wiem co z nią zro-
bić. Chciałbym wydać ją na emigracji (o tem aby ukazała się w Kraju niema mowy) ale
jak się dowiaduję od Giedroycia i od Pawła sytuacja na rynku wydawniczym polskim jest
katastrofalna.
Pozatem chciałbym wydać dramat pt. „Ślub”, równieŜ niedawno napisany... i najle-
piej byłoby gdyby oba te utwory ukazały się w jednym tomie. Wyglądałoby to w ten spo-
sób: Przedmowa — „Trans-Atlantyk” — Przedmowa — „Ślub”.
Widzę jednak, Ŝe trudności są b. duŜe. Mogę liczyć tylko na to, Ŝe wartość tych utwo-
rów dla kultury polskiej okaŜe się dość powaŜna aby uzasadnić jakiś istotny wysiłek ze
strony którejś z polskich firm wydawniczych. Niech Pan mi wierzy, Ŝe nie jestem megalo-
manem i bardzo trzeźwo odnoszę się do mojej pracy — ale z drugiej strony opinje powaŜ-
nych ludzi pozwalają mi przypuszczać, Ŝe być moŜe, utwory te naprawdę są wartościowe.
Powieść ukończyłem dopiero i teraz i reakcje — nader gorące — kilku osób, które ją
tutaj czytały nie mają pod tym względem większego znaczenia. Ale dramat został opubli-

129
kowany po hiszpańsku i spotkał się z wielkim uznaniem wielu tutejszych intelektualistów.
Pozatem zacytuję Panu następujące opinje nielicznych Polaków którzy go czytali: Iwasz-
kiewicz mi pisze „To jest wielkie dzieło”. Wilhelm Mach w liście do Iwaszkiewicza
„Waga tego utworu jest kolosalna”; Kuncewiczowa: „Napisał Pan poprostu nowego
Hamleta na miarę naszych czasów... Jako szczytowy wyraz rozczarowania powojennego
«Ślub» wydaje mi się dramatem nieprześcignionym i doskonałym”.
OtóŜ, jak Panu wiadomo, moje rzeczy są trudne i wymagają pewnego wysiłku ze
strony czytelnika — pozatem mój sposób pisania jest nieco szokujący dla szerszej pu-
bliczności. Ale te wszystkie minusy mają charakter uboczny i dałyby się łatwo przezwy-
cięŜyć. gdyby utrwaliła się opinia iŜ to jest naprawdę powaŜna sztuka (której taki brak
daje się odczuwać obecnie). Moja sytuacja jest bardzo dziwna, gdyŜ i „Ferdydurka”,
która ukazała się po hiszpańsku wywołuje podobne reakcje i to w zasięgu coraz szerszym.
Tymczasem na terenie polskim jestem autorem prawie nieznanym.
Nie wiem, czy znane Panu są moje ksiąŜki i czy Panu się podobają. Ale Paweł mi
pisze, Ŝe Pan ma wielki autorytet w polskim świecie wydawniczym w Londynie i dlatego
bardzo pragnąłbym przesłać Panu te maszynopisy. Proszę jednak o odpowiedź, czy mógł-
bym liczyć na Pańską łaskawą pomoc i poparcie w razie gdyby rzecz naprawdę była tego
warta. Gdybym miał większą ilość egzemplarzy, przesłałbym Panu jeden poprostu dlatego
iŜ bardzo zaleŜy mi na Pańskim zdaniu — ale, niestety, muszę narazie organizować to
wszystko pod kątem wyłącznie praktycznym.
Dodam jeszcze Ŝe moja powieść dotyczy bezpośrednio spraw polskich. Nie mieszam
się do polityki gdyŜ ani mój temperament ani moja problematyka do tego się nie nadają
i moje ujęcie problemów polskich róŜni się nieco od tego co na ogół jest przyjęte, sądzę
jednak Ŝe pod tym względem nie powinno być większych trudności z wydaniem tej ksiąŜ-
ki. Jest to zresztą utwór humorystyczny i fantastyczny, bardzo groteskowy, który nie ma
Ŝadnych aspiracji na terenach organicznie mu obcych.
Bardzo byłbym wdzięczny gdyby Pan zechciał odpisać mi na ten list bez większej
zwłoki, gdyŜ zaleŜy mi na czasie. Proszę darować Ŝe zabieram Panu czas mojemi spra-
wami i proszę przyjąć wiele serdecznych pozdrowień.
Witold Gombrowicz
Adres: Tucuman 462, Buenos Aires, Argentina

2.
14 IX 1950
Szanowny Panie,
Bardzo dziękuję za list i Ŝyczliwe potraktowanie mojej sprawy. Przypuszczam iŜ
wkrótce otrzyma Pan maszynopis powieści i dramatu, które wysłałem statkiem. Nie-
zmiernie będę zobowiązany jeŜeli Pan zechce zastanowić się co i jak dałoby się zrobić —
jeŜeli, naturalnie, rzecz wyda się Panu tego warta. Gdyby Pan doszedł do wniosku Ŝe
Veritas nie ma szans, to bardzo prosiłbym o przekazanie tych tekstów ludziom, których
zdanie ma wagę i którzy mogliby ewentualnie wspólnym wysiłkiem coś zdziałać.
Mnie zaleŜałoby na wyjaśnieniu, czy mogę liczyć, jako literat, na jakieś istotniejsze
poparcie ze strony czynników, które pracują nad organizacją i utrwalaniem naszego kultu-
ralnego stanu posiadania na emigracji. Rozumiem, Ŝe moja literatura nie jest łatwa i nie
słuŜy bezpośrednim interesom, myślę Ŝe to nie są trudności nie do przezwycięŜenia i Ŝe
od tego jest prasa, krytyka etc. aby udostępnić szerszej publiczności bardziej skompliko-
wane przejawy polskiego Ŝycia duchowego. Moja sytuacja jest niewątpliwie paradoksal-
na, gdyŜ z jednej strony trudno chyba o silniejszą reperkusję niŜ ta, którą mają moje
utwory wśród cudzoziemskiej elity intelektualnej i to pomimo iŜ nie są lansowane ani

130
popierane przez nikogo, a tylko jakimś psim swędem i w trybie nieomal prywatnym prze-
chodzą z ręki do ręki; a z drugiej jestem chyba, dla publiczności polskiej, najmniej zna-
nym polskim autorem. Sądzę więc Ŝe mój czas dojrzał do wyjaśnienia.
Co się tyczy „ducha” tych autorów, to pozostawiam Panu sąd o tym. Tutaj kilku czytel-
ników „Trans-Atlantyka” jednomyślnie wypowiedziało się w tym sensie, Ŝe jest to ksiąŜka
antybolszewicka — co nawet mnie zdziwiło, gdyŜ to nie było wcale moim zamierzeniem:
szło mi jedynie o pewne sprawy natury zasadniczej. Moim skromnym zdaniem „Trans-
-Atlantyk” choć na pozór dość zabawny, a moŜe i trochę draŜniący dla tych którzy go od
razu nie zrozumieją, jest w gruncie rzeczy utworem bardzo trudnym — moŜe najtrudniej-
szym ze wszystkich co dotąd napisałem — i wymaga bardzo dokładnego przestudiowania.
Wszystko to referuję Panu, oczywiście, z mojego punktu widzenia, doskonale zdając sobie
sprawę, Ŝe mój sąd jest subiektywny i pozbawiony większego znaczenia. Łączę wiele po-
zdrowień i bardzo proszę o wiadomość jak tylko coś się skrystalizuje.
Witold Gombrowicz
Tucuman 462, Buenos Aires

3.
26 II [19]51
Szanowny Panie,
Otrzymałem list od Pawła Zdziechowskiego, w którym mi pisze Ŝe Pan postanowił nie
przekazywać moich tekstów „Veritas”. Decyzja ta wydaje mi się b. słuszna jeśli rzeczywi-
ście nie mają one szans w tem wydawnictwie. Pisze mi teŜ Paweł Ŝe Pan nosi się z zamiarem
zorganizowania ewentualnie jakiegoś odczytu na temat mojej literatury. Niezmiernie byłbym
Panu wdzięczny i zobowiązany gdyby ten projekt doszedł do skutku.
Grydzewski mi pisał, Ŝe „Trans-Atlantyk” nie nadaje się do „Wiadomości”. Wobec
tego pragnąłbym aby przeczytał dramat — moŜe ta sztuka będzie miała więcej szczęścia.
Czy mógłbym prosić aby Pan był łaskaw przekazać mu tekst polski „Ślubu”, który jest
w Pańskiem posiadaniu? Bardzo przepraszam za ten kłopot, ale juŜ nie mam egzemplarzy
polskich. Właśnie dziś wysyłam list na ten temat do Grydzewskiego. Gdyby Pan mógł
wysłać mu ten egzemplarz bez większej zwłoki... chciałbym w końcu aby coś się wyja-
śniło w moich sprawach.
Domyślam się iŜ mój sposób pisania musi wzbudzać w Panu pewne zastrzeŜenia
i tem bardziej jest dla mnie cenna Pańska łaskawa pomoc. Mam nadzieję, Ŝe prędzej czy
później znikną te nieporozumienia, które na razie jeszcze dość boleśnie dają mi się we
znaki. Grydzewski odrzucił większy artykuł, który ostatnio mu przesłałem.
Wspominał Paweł Ŝe Pan zamierza do mnie pisać. OtóŜ w tym wypadku bardzo bym
prosił aby Pan mi podał adresy osób, którym, zdaniem Pana, warto posłać tekst francuski
Ślubu. Mam 100 egzemplarzy do rozesłania, a zupełnie nie znam stosunków angielskich
i nie wiem jakim teatrom, literatom, aktorom, ani nawet komu z Polaków to posłać. Natu-
ralnie proszę o to tylko jeśli by się Panu takie osoby same przez się nasunęły. Jeszcze raz
bardzo dziękując łączę wiele serdecznych pozdrowień, oddany Panu

Witold Gombrowicz
Venezuela 615 dep. 5
Buenos Aires, Argentina

131
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
______________________________________________________

TYMON TERLECKI
— WSPOMNIENIE

Andrzej POMIAN (USA)

Lata londyńskie
śałoba nie zachęca do pisania. Gdy w roku 1956 zmarł tragicznie Jan Lechoń, Karol
Wagner, dyrektor Biura Polskiego Radia Wolna Europa w Nowym Jorku, zwrócił się do
Kazimierza Wierzyńskiego, aby napisał o nim wspomnienie. Spotkał się z odmową. Pan
Kazimierz tak boleśnie odczuł śmierć przyjaciela, Ŝe nie mógł się na nic zdobyć. Zamiast
niego musiałem ja napisać o Lechoniu, choć znając dobrze jego twórczość — z nim sa-
mym zetknąłem się zaledwie kilka razy.
Tymon Terlecki był moim bliskim przyjacielem politycznym, organizacyjnym i oso-
bistym przez ponad pół stulecia. ToteŜ wiadomość, Ŝe zmarł w Oxfordzie zmartwiła mnie
tak bardzo, Ŝe nie czułem się zdolny dać obrazu jego Ŝycia i twórczości. Ale cóŜ — oka-
zuje się, Ŝe jestem jedynym z jeszcze Ŝyjących, który go dobrze znał, toteŜ muszę się
otrząsnąć z ciosu i o Tymonie napisać, do tego — pośpiesznie.
Poznałem go wkrótce po przylocie z okupowanego Kraju w roku 1944 w Londynie jako
redaktora tygodnika dla Ŝołnierzy „Polska Walcząca”. Zachęcił mnie do napisania źródło-
wego artykułu o powstaniu warszawskim. Wprowadził do londyńskiego środowiska pisarzy.
Wciągnął do londyńskiego Pen-Clubu polskiego, który później przekształcił się dzięki m.in.
niemu w Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Wraz ze mną i innymi załoŜył w roku
1945 ruch polityczny „Niepodległość i Demokracja”, a gdy później zająłem się pracą woj-
skową na Kraj, zastąpił mnie na stanowisku prezesa Rady Naczelnej tej organizacji.
Łączyła nas nie tylko wspólna niepodległościowa działalność polityczna. Mieliśmy
ponadto zbliŜone zainteresowania kulturalne. Tymon był teatrologiem, krytykiem literackim,
świetnym znawcą literatury i kultury polskiej. Ja, z wykształcenia prawnik i historyk prawa,
interesowałem się Ŝywo historią w ogóle, a po amatorsku — literaturą piękną.
Nie pytałem nigdy Terleckiego o bieg jego Ŝycia. Wiem, Ŝe urodził się w sierpniu
1905 roku w Przemyślu, był więc ode mnie starszy o pięć i pół roku. Pochodził z tzw.
Galicji, a nie z Kresów Ukrainnych jak ja. Kształcił się na Uniwersytecie Jana Kazimierza
we Lwowie, zdobył tam stopień doktorski i uzupełnił swoją wiedzę w paryskiej Sorbonie.
Pisał krytyki literackie, znał doskonale teatr i od roku 1934 wykładał w Warszawie

132
w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Redagował równieŜ miesięcznik „Teatr”.
Podczas wojny słuŜył najpierw w mundurze we Francji, gdzie załoŜył w roku 1939 „Pol-
skę Walczącą”, a następnie w Wielkiej Brytanii. Po zakończeniu działań wojennych reda-
gował dalej ten tygodnik aŜ do roku 1949, lecz przede wszystkim był głównym animato-
rem i organizatorem polskiego Ŝycia kulturalnego w Londynie. Był jednym z załoŜycieli
Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, zajmującego się działalnością wydawniczą i jak juŜ
wspomniałem — koleŜeńskiego Związku Pisarzy Polskich.
W Stowarzyszeniu prowadził dział wydawniczy. Wydał około 20 ksiąŜek, w tym
obok przedruków starszych publikacji, takŜe bardzo waŜne nowe pozycje. Wydał np.
zbiór Kazimierza Wierzyńskiego KrzyŜe i miecze, Stanisława Balińskiego Wiersze zebra-
ne (1927–1947), Wacława Grubińskiego Między młotem a sierpem, Mariana Hemara
Lata londyńskie, Antoniego Bogusławskiego Struny na drzewach.
Nakładem Stowarzyszenia ogłosił Tymon swoją rozprawę Polska a Zachód. Próba
syntezy (1947). Stwierdził w niej, Ŝe Polska broni Zachodu przed Wschodem, „przed
kaŜdą przeciwnością kulturalną, która godzi w zachodni ustrój Ŝycia, w zachodni instynkt
wolności jednostkowej i narodowej, w zachodni typ człowieka”. Chodziło mu nie do-
słownie o kulturę spotykaną na Zachodzie Europy, ale o jej typ zasadniczy, podkreślił
bowiem, Ŝe Polska ma swoją własną „osobowość kulturalną”. Zakończył swoją rozprawę
słowami: „Kto walczy o Polskę, walczy o Zachód”.
Rok później, w roku 1948, Terlecki opracował dla Stowarzyszenia Pisarzy Polskich
wybór publicystyki Mickiewicza pt. Słowa do emigracji i słowa do Europy. Poprzedził go
własnym esejem „Mickiewicz i my”, w którym tak napisał o wielkim poecie:
Myśleliśmy juŜ w naszym pokoleniu, mieliśmy prawo myśleć, Ŝe ten, kto arcy-Ŝycie przeŜył,
stał się symbolem [...] . A tymczasem w naszych oczach stał się Ŝywym wśród nas Ŝywych.
Jest znowu wśród nas. Pod niebem obcym i mglistym wieje nam jak wiatr, świeci jak świa-
tło, aby naszą nędzę podnosić do dumy, naszą małość popychać ku wielkości.
W wydaniach zbiorowych Mickiewicza proza zajmuje więcej miejsca niŜ poezja, ale
poza polonistami mało kto do niej zagląda. Wybór dokonany przez Terleckiego świadczy,
Ŝe Mickiewicz był i wielkim poetą, i wielkim publicystą, choć tego zwykły czytelnik jego
dzieł zazwyczaj nawet nie podejrzewa. Jest to wielka zasługa Tymona. Dał nowy obraz
twórczości autora Pana Tadeusza.
ParyŜ fascynował zawsze Tymona. Odwiedziwszy to miasto po raz pierwszy po wojnie,
osiem lat po zakończeniu działań wojennych, poświęcił ParyŜowi dwa szkice: „ParyŜ odna-
leziony” i „Kuszenie w ParyŜu”. W roku 1952 zebrał je w tomie ParyŜ, wydanym przez
Oficynę Poetów i Malarzy po bibliofilsku na pięknym papierze czerpanym z doskonałymi
rysunkami Mariana Bohusza-Szyszki. KsiąŜka ukazała się tylko w 317 egzemplarzach.
Tymon był frankofilem, nawet po niesławnej klęsce Francji w roku 1940. W „Kusze-
niu w ParyŜu” napisał:
To nieprawda, Ŝe ma się tylko jedną ojczyznę. To prawda, Ŝe takŜe tutaj (tj. we Francji)
jest moja ojczyzna [...] . Ojczyzna to jest miejsce na ziemi i miejsce w duchu, które się
pomnaŜa. Z którego zdobywa się świat. To nieprawda, Ŝe Europa jest złudzeniem. To
prawda, Ŝe jest kształtem trudnej wierności, gorzkim, ale jedynym sensem naszego Ŝycia.
Po czym w „Modlitwie na odjezdnym” czytamy:
Modliłem się na zgliszczach Warszawy w rozeznaniu, Ŝe juŜ nigdy i nigdzie nie będę
szczęśliwy. BoŜe przepływających obłoków i rosnących miast, nie daj mi się modlić na
ruinach ParyŜa. Nie daj, nie daj, mi się modlić na ruinach ParyŜa.

133
W konstrukcji tych zdań, w całym powtórzeniu słów ostatnich jest cały patos stylu
Tymona. Nasycał on zawsze swoje słowa obrazami. Nazwałem go kiedyś poetą eseju.
KsiąŜki, które przed chwilą omówiłem, nie wyczerpują twórczości Tymona w tym
czasie. W roku 1953 wydał on dzieło zbiorowe Leonardo da Vinci a w roku następnym
Stanisław Stroński. W 50-lecie pracy pisarskiej.
Z moich ówczesnych lat londyńskich przytoczę dwa epizody, związane z Tymonem.
W roku 1947 prasę brytyjską obiegła wiadomość, Ŝe alianci postanowili pociągnąć do
odpowiedzialności karnej za zbrodnie wojenne w Związku Sowieckim feldmarszałka
Ericha von Mannsteina, którego nazwisko — dodaję od siebie — brzmiało pierwotnie —
Lewinski. Prawie natychmiast na świadka jego obrony zgłosił się Władysław Studnicki,
publicysta i pisarz polityczny, znany germanofil, patriota polski. Zarząd Związku Pisarzy
Polskich, w którym zasiadał wtedy Terlecki, zawiesił Studnickiego w prawach członka.
Sprawę roztrząsano na Walnym Zebraniu Związku, które odbywało się pod przewodnic-
twem Zygmunta Nowakowskiego, aktora, wybitnego pisarza i głośnego publicysty. Byłem
wtedy razem z Januszem Jasieńczykiem (Poray-Biernackim), prawnikiem, jak i ja, człon-
kiem Sądu KoleŜeńskiego Związku. Trzeciego członka Sądu juŜ nie pamiętam. Doszliśmy
obaj do przekonania, Ŝe nie moŜemy kwestionować szczerości Studnickiego i jeśli posia-
da on dowody niewinności von Mannsteina, nie tylko ma on prawo, ale i obowiązek sta-
nąć w jego obronie. Sprawiedliwość odnosi się i do Niemców, choć mamy prawo ich
nienawidzić. Zebranie przychyliło się do naszego wniosku. Studnicki odzyskał prawa
członkowskie Związku. Von Mannsteinowi gorzej się powiodło. W roku 1949 skazano go
na 19 lat więzienia. Odsiedział z nich cztery.
Tymon nie umiał dbać o siebie naleŜycie. Pierwsza jego Ŝona — Tola Korian oto-
czyła go troskliwą opieką. Była to kobieta bardzo wybitna, znana juŜ przed wojną jako
utalentowana pieśniarka i recytatorka, wysoce wykształcona, muzykalna, pełna uroku
osobistego i wielkiej prostoty w obejściu. Do zwyczajów domu Terleckich naleŜało po-
dejmowanie gości herbatą z biszkoptami. Tymon tym się nie zajmował. Za kaŜdym ra-
zem, gdy go odwiedzałem w jego domu, herbatę podawała Tola.
Tymon doceniał jej talent i troskliwość. W czasie jej występów w Londynie zawsze
pilnie baczył, co się dzieje na sali. 15 marca 1955 roku urządził wieczór autorski przy
udziale Toli jednemu z najznakomitszych poetów tego czasu — Stanisławowi Balińskie-
mu. Znałem ojca Balińskiego — Ignacego, wtedy juŜ nieŜyjącego. Pan Ignacy był poetą,
działaczem społecznym, miłośnikiem Warszawy, w której pełnił urząd pierwszego preze-
sa Rady Miejskiej w niepodległej Polsce międzywojennej. Z tego tytułu miał na początku
sierpnia 1944 roku przemawiać ze mną, oficerem Komendy Głównej AK, na wiecu zwo-
łanym z okazji powstania warszawskiego. Miał juŜ lat 82. Zawiodły go nerwy. Zjawił się
na estradzie, ale zacząwszy mówić rozpłakał się i musiał przerwać.
Jego syn boczył się trochę na mnie. Pewnego razu zadzwonił do mnie płk Antoni
Bogusławski, poeta-Ŝołnierz i powiedział, Ŝe Staś Baliński przechodzi zawsze na drugą
stronę ulicy, gdy mnie widzi, boi się bowiem, Ŝe go uwaŜam za szpiega reŜymowego i Ŝe
go pobiję. Napisałem wtedy list do Balińskiego, Ŝe nie ma na świecie rządu, który znając
jego umysłowość chciałby go zatrudnić jako szpiega. Mimo to na prośbę Tymona zgo-
dziłem się przemawiać na wieczorze Balińskiego. Pamiętał, Ŝe stworzył piękne wiersze
o okupowanej Polsce. Swoją „Kolędę warszawską 1939” ze zbioru: Wielka podróŜ
(1946 r.) pisząc o Matce Boskiej i Jej Synu zakończył pamiętnym czterowierszem:
A jeśli chcesz juŜ narodzić w cieniu
Warszawskich zgliszcz,
To lepiej zaraz po narodzeniu
Rzuć go na krzyŜ.

134
TuŜ po mnie wiersze poety recytowała Tola. Byłem juŜ wtedy na sali i swemu sąsia-
dowi szepnąłem coś o niej pochlebnego do ucha.
Po wieczorze podszedł do mnie Tymon. Jak mogłeś przeszkadzać Toli — zapytał
mnie podniosłym głosem. AleŜ Tymonie, szepnąłem tylko parę słów. Czy ty nie wiesz —
odpowiedział — Ŝe gdy szepczesz — wrzeszczysz? Później, gdy się juŜ uspokoił i udo-
bruchał, podziękował mi za przemówienie.
Podszedł do mnie i Baliński. Dziękował mi i ściskał. Na tomiku swoich Trzech po-
ematów o Warszawie (Londyn 1945) napisał: „Panu Andrzejowi Pomianowi z wyraŜe-
niem wdzięczności za piękne i wzruszające przemówienie, jakie wygłosił 15 marca 1955
w Londynie — wdzięczny autor Stanisław Baliński”. Na egzemplarzu trzeciego wydania
zbioru Wielka podróŜ (Londyn 1949) zadeklarował mi wręcz swoją przyjaźń.
Tak się odbyło moje ostatnie wystąpienie publiczne w ówczesnym polskim Londynie.
W następnym miesiącu wyemigrowałem do Stanów Zjednoczonych i zamieszkałem
w Waszyngtonie. Rozpoczął się nowy rozdział mojej wzajemnej przyjaźni z Tymonem.

Za Oceanem
W roku 1956 w Polish Book Importing Company w Nowym Jorku, bardzo zasłuŜonej
polskiej księgarni wydawniczej, juŜ niestety nieistniejącej, kupiłem Ostatnie utwory Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, zebrane, opracowane i wydane po bibliofilsku przez Ty-
mona Terleckiego w Oficynie Poetów i Malarzy pod Londynem w 5000 egzemplarzach
numerowanych w dziesiątą rocznicę śmierci poetki. Nie była to dokładnie ta rocznica.
Pawlikowska-Jasnorzewska zmarła w Manchester w lipcu 1945 roku.
Tymon znał ją dobrze i bardzo się z nią zaprzyjaźnił, ale tylko korespondencyjnie,
nigdy jej bowiem osobiście na emigracji nie widział: ani w ParyŜu, ani w Wielkiej Bryta-
nii. Nie zobaczył jej nawet po śmierci. Gdy przyjechał na pogrzeb, trumna juŜ była za-
mknięta. Zaopiekował się jednak spuścizną pisarską, pod wraŜeniem jej zgonu napisał
tegoŜ jeszcze roku studium o jej twórczości Ruina poetyckiego klasycyzmu, które 10 lat
później ogłosił jako wstęp do Ostatnich utworów. W roku 1950, gdy ten tom przygotował
do druku, zaopatrzył go w „Podzwonne”, w którym przedstawił okoliczności ostatniej
choroby poetki i zamieścił teksty dwóch jej listów: z maja i czerwca 1945 roku.
Wszystkie późniejsze wydania twórczości Pawlikowskiej przedrukowywały teksty
ustalone przez Tymona. Zrobił to tak starannie i autorytatywnie, Ŝe nikt z późniejszych
wydawców nie próbował nawet dotrzeć do oryginałów. W roku 1980 wydał jeszcze Ty-
mon dodatkowo tomik poetki pt. Czterolistna koniczyna albo szachownica. Nie mam go
w swoich zbiorach. Jest teraz praktycznie niedostępny, jak i Ostatnie utwory. MoŜna by
odszukać go w bibliotekach publicznych w Londynie, gdyŜ Tymon wysyłał do nich swoje
ksiąŜki w pięciu egzemplarzach. W moim wieku Londyn leŜy juŜ jednak za daleko.
Dwa tomiki Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, wydane w Londynie: RóŜa i lasy płonące
(1940) i Gołąb ofiarny (1941) oraz Ostatnie utwory nie naleŜą zapewne do czołowych
zbiorów poetki. Wojna ją poraziła. Wszystkie trzy są jednak godne uwagi i stanowią
zamknięcie jej twórczości. Pawlikowska, gdyŜ pod tym nazwiskiem publikowała prze-
waŜnie przed wojną, uchodzi za największą poetkę polską XX wieku, według niektórych
historyków literatury. Obok Kazimiery Iłłakowiczówny zalicza się ją do czołówki pisarzy
polskich epoki.
Tymon cenił wysoko jej osiągnięcia pisarskie. We wstępie do Ostatnich utworów
napisał:
Mogłaby stanąć na jej grobie strzaskana, ale niezachwiana w pionie kolumna klasyczna,
mogłaby rosnąć tak jak jej droga w tych ostatnich latach wierzba polska, biorąca w siebie

135
pioruny i upartym istnieniem, trwaniem nieulękłym, szeptem pokornym świadcząca prze-
ciw nim — o miłości Ŝycia, o woli Ŝycia, o nieugiętości w klęsce.
Tymon nawiązał tu do ostatnich trzech linii króciutkiego wiersza Pawlikowskiej
„Wierzby”:
Wierzby, stare piorunów
znawczynie
Szumią, uczą Ŝyć
spiorunowanych,
śyć i patrzeć ku następnej
wiośnie...
Tymi „spiorunowanymi” było polskie pokolenie wojenne.
W roku 1957 przesłał mi Tymon swoją rozprawę Krytyka personalistyczna, wydaną
takŜe w Oficynie Poetów i Malarzy. Krytykę tę wyprowadzał z załoŜenia: „KaŜdy akt
twórczy jest aktem osobistym, kaŜde dzieło jest znakiem danym przez osobę ludzką
i utrwalonym w jakimś materiale”. W taki właśnie sposób oceniał utwory innych pisarzy
w swoich krytykach literackich i dlatego jeszcze przed wojną nazywano go „krytykiem
personalistycznym”.
Nie znam pracy Terleckiego o wielkiej aktorce polskiej drugiej połowy XIX wieku
Pani Helena. Opowieść biograficzna o Modrzejewskiej. Pisał ją jako znany teatrolog,
a wydał w roku 1962. Musiała ona wywrzeć duŜe wraŜenie na czytelnikach i fachowcach,
gdyŜ dwa lata potem Uniwersytet w Chicago zaproponował mu wykłady na dwa semestry.
Dobrze je widocznie poprowadził i w roku 1965 przybył tu wraz z Tolą jako stały profe-
sor tego Uniwersytetu, a przy okazji — profesor wizytujący Uniwersytetu Stanowego
w Illinois. Przeszedł na emeryturę dopiero w roku 1977, gdy juŜ miał lat 72 i powrócił do
Londynu. W czasie pobytu Terleckich w Ameryce spotkałem ich tylko raz jeden —
w Waszyngtonie, na ich odjezdnym.
Ilekroć odwiedzałem później stolicę Wielkiej Brytanii, gdzie mieszkał mój syn
z rodziną przy tej samej ulicy co Terleccy, zawsze ich odwiedzałem. W marcu 1983 roku
Tola zmarła prawie nagle. Dla Tymona był to cios straszliwy. Rok później ukazało się
w Londynie jego staraniem dzieło zbiorowe Tola Korian. Artystka słowa i pieśni w Ofi-
cynie Poetów i Malarzy. Na karcie przedtytułowej Terlecki figuruje jako współautor
tomu, ale w tekście nie ma niczego jego pióra. Autorstwo Tymona musiało się chyba
ograniczyć do wyboru autorów i do nadania ksiąŜce odpowiedniego kształtu graficznego.
Całość składa się z 32 wspomnień i artykułów, jeden w języku angielskim, pozostałe —
w polskim. ZłoŜyły się na nią wypowiedzi pisarzy tak znanych, jak: Baliński, Jeleński,
Kielanowski, Kozarynowa, Lerski, Tadeusz Nowakowski, Smogorzewski, Weintraub,
Karol Zbyszewski. Wymieniłem tylko najgłośniejszych, co wcale nie znaczy, Ŝe lekcewa-
Ŝę pozostałych. KsiąŜka daje dość wszechstronny obraz osiągnięć Toli. Stanisław Baliń-
ski napisał o niej w krótkim „PoŜegnaniu”: „śegnam z Ŝalem i smutkiem wielką artystkę,
tkniętą magią genialności”. Trudno określić lapidarniej znaczenie Toli.
Jak Tymon urządził po jej śmierci swoje Ŝycie osobiste, wiem tylko z relacji osób
postronnych. Sam Tymon o tym nie mówił. Szanując jego powściągliwość, nigdy go o to
nie pytałem.
Pracował dalej. W lutym 1987 roku przysłał mi swój ostatni tom Opowieść o dwóch
miastach — Londyn, ParyŜ. KsiąŜkę wydaną bardzo starannie przez Polską Fundację Kultu-
ralną w Londynie, zdobił świetnymi jak zwykle rysunkami Marian Bohusz-Szyszko. Kazi-
mierz Wierzyński i Jerzy Pietrkiewicz zamieścili po wierszu. Terlecki przedrukował tu
swoje własne wcześniejsze szkice o tych miastach. Nowością był dla mnie szkic o Londynie,

136
który pochodził z roku 1941, a ukazał się drukiem w Glasgow w roku 1943. Nie znałem go,
gdyŜ w tym czasie przebywałem w okupowanej Warszawie. Tymon zaopatrzył swoje dzieło
dedykacją dla mnie, podobnie jak i poprzednie swoje ksiąŜki. Zawsze zapewniał mnie
o swojej przyjaźni. Tym razem napisał coś więcej: „Andrzejowi Pomianowi z zawsze wierną
przyjaźnią, z podziwem dla jego publicystyki historycznej”. Do publicystyki tej to on mnie
przecieŜ zachęcał jeszcze w roku 1944, czy 1945!
Szkic, a właściwie dwa szkice Tymona o ParyŜu wydane po raz pierwszy w roku
1952 pod jedną okładką, juŜ omówiłem. Szkic „Londyn — z upływem czasu i Tamizy”
uderzył mnie swoim tonem. Zacytuję tylko jeden fragment:
Dziś przez wypalone okna Parlamentu widzimy czarne ruiny Zamku Królewskiego, zrujno-
wany gotyk Westminsteru nachodzi jak płynący obraz na Katedrę św. Jana, a zbudzona cisza
„Kąta poetów” kaŜe wspominać urnę, w której od bomby umarło po raz drugi serce muzycz-
ne, czułe jak brzoza, raz juŜ umarłe w piersi spustoszonej przez kaszel Chopina. Dziś te mia-
sta są na jednej szali. Za progiem nocy, od pierwszej smugi światła będziemy odbudowywać
razem Warszawę, która wyprzedziła los Londynu, który podzielił los Warszawy.
Ruin w Londynie juŜ nie ma, a Warszawa, zniszczona bez porównania bardziej niŜ
Londyn, prawie całkowicie, została odbudowana, zresztą bodaj z konieczności — dość
tandetnie. Tylko Szlak Stanisławowski od Belwederu i Łazienki przez Nowy Świat, Kra-
kowskie Przedmieście, Plac Zamkowy, Świętojańską, Rynek Starego Miasta po Nowe
Miasto urzeka dalej pięknością, rzadko gdzie indziej spotykaną.
Co w słowach Terleckiego o Londynie jest szczególnie waŜne — to wierne odtwo-
rzenie postawy polskiej kolonii londyńskiej, a zwłaszcza Ŝołnierzy w Wielkiej Brytanii
w latach wojny. Emigracja nie powróciła w większości do Kraju. Nie odbudowywała
Warszawy, jak pragnęła. Losy Polski rozstrzygnęły się poza nią, choć nie bez znacznego
jej wpływu na postawę Kraju. śołnierz polski walczył na obczyźnie po to, jak napisał
Tymon, aby móc powrócić i przywrócić Krajowi jego kształt własny i właściwy. śe nie
mógł tego zrobić, to juŜ nie jego wina.

Finał
W roku 1985 otrzymałem od Tymona z wyrazami braterskiej przyjaźni przedostatnią
jego ksiąŜkę: Szukanie równowagi. Szkice literackie i publicystyczne. Ukazała się ona
znów w londyńskiej Oficynie Poetów i Malarzy. Omawiam ją na ostatku, gdyŜ jest zbio-
rem eseistyki Terleckiego.
Ten wybór szkiców z lat 1940–1984, w tym ostatnich ogłoszonych, zastanawia bo-
gactwem tematów. Porusza więc w nich Tymon waŜne zagadnienia społeczne i narodowe,
pisze o Mickiewiczu, Ferrero, Leonardo da Vinci, Paulu Valéry, Koperniku, Conradzie-
Korzeniowskim, Wierzyńskim, Bobkowskim, Dylanie Thomasie, Leszku Kołakowskim,
Norwidzie, Eliocie, a z plastyków — o Kossowskim i Marianie Bohuszu. Esej „Mimo
wszystko jestem frankofilem”, napisany w roku 1940 po katastrofalnej klęsce Francji,
stanowi proeuropejskie wyznanie wiary Terleckiego. Dwa eseje: „Europejskość
i odrębność kultury polskiej” i „Kultura Drugiej Niepodległości”, oba z roku 1948, dają
syntetyczny obraz naszych dokonań kulturowych i zdobyczy dwudziestolecia międzywo-
jennego na tym polu.
Zatrzymałem się z konieczności, i to tylko pokrótce, nad trzema szkicami Terleckie-
go, które są dla mnie najbardziej znamienne. Pisząc o Niemcach w roku 1943, jeszcze
w toku wojny, Terlecki zastanawiał się nie tyle nad samymi ich zbrodniami wojennymi,
w szczególności nad ich mordowaniem śydów, ile nad psychologią sprawców tych po-
tworności. Oto jego konkluzja: „Wina tego takŜe ludzkiego upodlenia, wina potwornej

137
deprawacji, obciąŜa tylko i wyłącznie sumienie niemieckie”. Terleckiego przeraŜało mil-
czenie ówczesnego świata. „Kto milczy w obliczu mordu — podkreśla — staje się wspól-
nikiem mordercy. Kto nie potępia — ten przyzwala”. Zabiera teŜ głos jako Polak-
-katolik: „Nie chcemy być Piłatami [...]. Protestujemy równocześnie jako Polacy [...].
Wiemy równieŜ, jak trwający bywa posiew zbrodni. Przez dwa tysiące lat rosło pośrodku
kontynentu obce i wrogie plemię germańskie, nienawistne wszystkiemu, co było i jest
cywilizacją europejską. Dziś moŜemy się modlić tylko na mnoŜących się ruinach miast
Europy”. Modli się więc Tymon o „łaskę trudnej nienawiści”. Nienawiści nie do ludzi za
„rasę lub narodowość, za wiarę lub język”, lecz „zła w człowieku bez względu na jego
ojca lub matkę, rasę i narodowość, wiarę jego i język”. Oto credo Tymona Terleckiego,
Polaka i Europejczyka.
W szkicu o „socjalizmie chrześcijańskim” z 1946 r. zajmuje się Tymon krzywdą
społeczną i gospodarczą, która spotyka większość ludzi na świecie. Socjalizm Marksa,
zdaniem Tymona, zwalcza tę krzywdę niewłaściwie. „Za Smithem mówi ciągle o czło-
wieku ekonomicznym, ale usiłuje nie dostrzegać człowieka duchowego, etycznego, meta-
fizycznego. Brutalnie rozrywa integralność osoby ludzkiej”. W Polsce „socjalizm nauko-
wy, kosmopolityczny stał się [...] socjalizmem narodowym, sprzęgniętym z ideą walki
o niepodległość. Chrześcijaństwo nie moŜe uchylić się od socjalizmu [...], socjalizm moŜe
się urzeczywistnić tylko w obrębie kultury chrześcijańskiej. Socjalizm chrześcijański nie
oznacza nic innego, jak doprowadzenie chrześcijaństwa do pełnych konsekwencji prak-
tycznych. Nasz wiek tragiczny znaczy się po obrocie stu lat przejściem od socjalizmu
naukowego do socjalizmu etycznego. Do socjalizmu chrześcijańskiego”. Wątpię czy Jan
Paweł II zapoznał się kiedykolwiek ze szkicem Terleckiego. Ale jego wypowiedzi
w sprawach społecznych i gospodarczych są bardzo zbliŜone do poglądów Tymona, choć
operują odmienną frazeologią.
Szkic Terleckiego z roku 1969 o Kazimierzu Wierzyńskim daje zarazem przekrój
zapatrywań Tymona na poezję i poetykę. Omawia wszechstronnie i krytycznie całą twór-
czość poety: od pierwszego zbioru Wiosna i wino (1919) do ostatniego — Sen mara
(1969) i dochodzi do wniosku, Ŝe Wierzyński jest jednym „z największych poetów pol-
skich [...] stulecia”.
Szukanie równowagi jest lekturą frapującą. Terlecki zdobył wielką wiedzę humani-
styczną i ciągle ją pomnaŜał. Nie ustawał w pracy nad sobą. Po tym tomie dalej jeszcze
pracował, ale — o ile wiem — niczego juŜ drukiem nie ogłosił, przynajmniej — ksiąŜ-
kowo. Pod względem fizycznym wyraźnie podupadł. Gdy odwiedzał mnie u mojej rodzi-
ny w czasie moich pobytów w Londynie, chodził juŜ drobnymi, przedwcześnie starczymi
kroczkami. Czuł się niepewnie na nogach. W maju 1990 roku przemawiając na wieczorze
poczuł ogarniającą go słabość. Wkrótce potem stracił przytomność. Uległ wylewowi krwi
do mózgu. Leczenie szpitalne, a zwłaszcza staranna opieka jego drugiej Ŝony — Niny
Taylor, Angielki, mówiącej doskonale po polsku, kobiety równie niezwykłej, jak Tola —
przywróciły mu jasność umysłu, ale juŜ niczego nie pisał. PrzeŜył jeszcze dziesięć i pół
roku, nie w Londynie juŜ jednak, lecz w Oxfordzie. Zmarł 6 listopada 2000 roku w wieku
lat 95.
Poza utworami, które omówiłem z konieczności — pobieŜnie, wydał jeszcze jedną
ksiąŜkę własną — rozprawę Egzystencjalizm chrześcijański (1958). Ponadto był jednym
ze współautorów dwóch dzieł zbiorowych: XXX-lecie „Wiadomości” (1957) i O Sułkow-
skim (1967). Zaadoptował dla teatrów polskich Pod mleczną drogą Dylana Thomasa
(1981). Nie na tym koniec. Zainicjował i zredagował ogromną dwutomową Literaturę
polską na obczyźnie 1940–1960 (1403 stron druku), która ukazała się w Londynie
w latach 1964–1965. We „Wstępie redakcyjnym” Tymon wyjaśnił, o co mu chodziło: nie

138
tylko o tzw. literaturę piękną, ale o „dorobek pisarzy powstały poza Polską podczas
II wojny światowej i w następstwie wypadków, które zaszły po tej wojnie. Ma to być
rejestr, inwentarz, bilans”. Tymon nie podzielił na szczęście poglądów prof. Manfreda
Kridla, znanego polonisty, który do literatury zaliczał tylko poezję i beletrystykę. Są więc
w dziele przez niego zredagowanym rozdziały m.in. o „Literaturze wojskowej”, „Literatu-
rze dokumentalnej”, „Publicystyce”, „Słownikach i wydawnictwach encyklopedycznych”.
Jest i „Nekrologia”.
Opracowanie poszczególnych rozdziałów powierzył Terlecki najlepszym znawcom,
jakich mógł znaleźć na wychodźstwie. MoŜna się tu spotkać z niejedną niespodzianką.
Tak np. Mieczysław Giergielewicz pisząc o „Twórczości poetyckiej”, wśród sylwetek
poetów umieścił na poczesnym miejscu Stefana Borsukiewicza, Ŝołnierza, instruktora
spadochronowego, który zginął w wieku lat 22, gdy podczas skoku nie otworzył się mu
spadochron. ZdąŜył wydać tylko jeden tomik: „Kontrasty” (1941). Wiersze Borsukiewi-
cza, które przytoczył lub zacytował Giergielewicz, świadczą niezbicie, Ŝe miał on niemały
talent poetycki i duŜą ogólną kulturę pisarską. Niestety — nie zauwaŜyli go autorzy na-
szych antologii poetyckich, szerokiej rzeszy miłośników poezji jest więc on nieznany.
Nie zauwaŜyli go i krajowi historycy literatury polskiej. Nawet Czesław Miłosz, który
juŜ na emigracji korzystając z pełnej wolności i dostępu do publikacji ogłoszonych
w wolnym świecie wydał w roku 1969 swoją History of Polish Literature, Borsukiewicza
takŜe nie dostrzegł, choć powinien był się zapoznać z Literaturą polską na obczyźnie
1940–1960 zredagowaną przez Terleckiego. Szczególny zresztą historyk z Miłosza. Na
karcie tytułowej swego dzieła zamieścił orła bez korony, a w tekście nie omówił ani poety
Stanisława Balińskiego, ani dramaturga Jerzego Szaniawskiego, autora świetnego dra-
matu Dwa teatry, wystawionego po raz pierwszy w Krakowie w lutym 1946 roku, ogło-
szonego drukiem w tymŜe roku w krajowym miesięczniku „Twórczość” (Rok II, z. 12),
a przyznającego powstaniu warszawskiemu doniosłe znaczenie historyczne, za co spo-
tkała autora dziesięcioletnia banicja z teatrów od roku 1949 w PRL. Znalazł natomiast
Miłosz miejsce dla poety niŜszego lotu — Lucjana Szenwalda, komunisty, który podczas
wojny słuŜył w Armii Czerwonej i uwaŜał decyzję powstania za „nieprawy zamiar” na
„fałszywy sygnał” z „dalekomorskich ziem” (wiersz „Warszawa”).
Pisarstwo polskie na emigracji nie zatrzymało się po roku 1960, ostatnim omówio-
nym w Literaturze polskiej na obczyźnie. Dalej się rozwijało i wydało dzieła godne upa-
miętnienia. Nie znalazł się jednak drugi Tymon, który by się nimi zajął, tak dokładnie
i szczegółowo.
Słyszy się nieraz pogląd, Ŝe historię tworzą tylko ruchy masowe, a nie najwybitniej-
sze nawet jednostki. Obserwowałem przez lata naszą emigrację wojenną po obu stronach
Atlantyku i widziałem, jaką róŜnicę w jej osiągnięciach robili wybitni działacze. Bez Ty-
mona Terleckiego kultura polska na emigracji byłaby znacznie uboŜsza. A dla pełnego
rozwoju i człowieka, i społeczeństwa, i narodu kultura jest równie waŜna jak chleb, a jeśli
chodzi o postępowanie ludzi — nawet najwaŜniejsza.
Ze śmiercią Tymona ubył jeden z czołowych działaczy kulturowych pokolenia pol-
skiego, które w znacznym odsetku zachowało w pamięci z lat dziecinnych mroki niewoli,
wyrastało w całości w blasku niepodległości, nie szczędziło krwi w jej obronie, po wojnie
nie ustawało w wysiłkach, aby ją odzyskać, a gdy nastała po raz drugi w wieku XX —
poczęło coraz liczniej odchodzić z tego świata.
Dziś pozostało juŜ nas niewielu. Robi się pusto dokoła, mój Tymonie.

139
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
______________________________________________________

O PROFESORZE
(CZYLI: COŚ W RODZAJU
POST SCRIPTUM)

RóŜa NOWOTARSKA (USA)

Gdy wiele, wiele lat temu pisałam dla „Dziennika Związkowego” i „Gwiazdy Polar-
nej” esej poŜegnalny pt. „Goodbye Mr. Chips”, myślałam z Ŝalem, Ŝe z Ŝycia kulturalnego
społeczności polonijnej w Chicago ubywa ktoś absolutnie niezastąpiony. Myślę tak do
dziś, bo wyjazd prof. Tymona Terleckiego do Londynu jest niepowetowaną stratą. Dziś
moŜe bardziej niŜ przedtem. Jest stratą dla uniwersytetu, na którym wykładał. Dla Aka-
demików, z którymi współdziałał. Dla tych, którzy kochają teatr polski i polską literaturę.
Dla tych, którzy pragną być ze zjadaczy chleba przerobieni w aniołów. Bo taki miał
wpływ i taki zasięg oddziaływania Pan Profesor (i jego MałŜonka, śp. Tola Korian).
Wyjazd prof. Terleckiego z Chicago do Londynu odebrałam osobiście jako bardzo
bolesną stratę. Wprawdzie nie rozmawialiśmy ze sobą przez telefon codziennie. Rozmo-
wy takie przypadały tylko raz na jakiś czas. Nie pisywaliśmy do siebie listów ani raz
w tygodniu, ani nawet raz w miesiącu. Nie widywaliśmy się częściej niŜ raz na pół roku
a bywało, tylko raz w roku. Ale nie ilość kontaktów była najwaŜniejsza ale jakość, ich
cięŜar gatunkowy. Kiedy dochodziło do spotkań, rozmów, czy do wymiany listów, to
powód był zawsze nadrzędny. To było związane zawsze z czymś nadzwyczajnym. To
było zawsze coś od święta. Mogła to być ksiąŜka, artykuł, wieczór poetycki, spotkanie
autorskie, wystawa, koncert, zjazd, lub znacząca wypowiedź literacka. Prof. Tymon Ter-
lecki był nie tylko spiritus movens wielu poczynań kulturalnych, ale takŜe znakomitym
gawędziarzem, moderatorem, dyskutantem. Spokojny, wyciszony, skromny, o ogromnej,
rozległej wiedzy, niczego wprawdzie nikomu nie narzucał, ale wymagał ogromnie duŜo
i w sprawach kultury był nieustępliwy.
Niejednokrotnie juŜ przy róŜnych okazjach pisałam i mówiłam, Ŝe prof. Terlecki
naleŜy do trójki moich ulubionych pisarzy. Dwaj inni to, Gustaw Herling-Grudziński i Jan
Parandowski. W ksiąŜkach i artykułach jego pióra jestem zakochana. Mogę je czytać
niezliczone ilości razy i zawsze urzekają mnie głębią myśli i kunsztem stylu. „To juŜ
ostatni, co tak poloneza wodzi!” — chciałoby się zakrzyknąć. Proza prof. Terleckiego jest
dystyngowana, jasna, zwięzła, potoczysta, jest to polszczyzna najwyŜszego szlifu

140
i najwyŜszego lotu. W tej opinii nie jestem odosobniona. Wystarczy, gdy przytoczę słowa
Krzysztofa Dybciaka z przedmowy do Krytyki personalistycznej; Egzystencjalizmu chrze-
ścijańskiego:
Terlecki, świadomy wielości własnych zainteresowań i ekspresji, szukał równowagi swe-
go pisarstwa. Uzyskiwana ona była dzięki równowaŜeniu się przeciwbieŜnych tendencji:
uczoności i sztuki, filologicznej akrybii i artystycznego rozpasania. Większość jego tek-
stów, to wytwory pracy mózgu i wibracji uczuciowej. KaŜdy z nich był starannie przygo-
towany, podbudowany erudycyjnie, zawierający klasyfikacje, zaopatrzony w sprawdzone
cytaty i odnośniki bibliograficzne. Ale równocześnie przenikają te wypowiedzi pierwiast-
ki sztuki: staranna kompozycja, wyszukany styl, oddziaływanie na emocje… Nie unika
Terlecki archaizacji stosując rzadko dziś uŜywane słowa, skomplikowane figury retorycz-
ne, częste powtórzenia. Autor jakby przeczuwał, Ŝe jego artykuły, eseje, rozprawy i mo-
nografie przetrwają próbę czasu i po dziesięcioleciach będą odczytywane jako świadec-
twa…
W polskich kołach intelektualnych na Zachodzie nazwisko prof. Terleckiego było
doskonale znane. Miał swych zaprzysięŜonych wielbicieli, chociaŜ grono to nie było
moŜe tak liczne, jakby pisarz takiej klasy na to zasługiwał. Dla wielu bowiem klasyczna,
wykwintna polszczyzna profesora była zbyt trudna, moŜe nawet zbyt staroświecka. Albo
zbyt „powolna”. Chcieli czytać, pojmować, rozumieć szybciej, niemalŜe w biegu. Chcieli
prześliznąć się po tematach po wierzchu, a nie schodzić w głąb nie tylko tematu ale takŜe
i samych siebie.
Jerzy Stempowski uŜył dla swych zapisów określenia Notatnik nieśpiesznego prze-
chodnia. Profesor Terlecki wymagał od czytelnika nieśpiesznego czytania. Wymagał teŜ
wiedzy a przynajmniej otwartego, chłonnego umysłu.
Jak napisałam powyŜej, nazwisko prof. Terleckiego znane było w kręgach czytającej
emigracji. Natomiast nie było wcale znane w Polsce. Prawie wcale. I trwało to całe lata
i niejeden raz myślałam: jaka to bolesna sprawa, Ŝe rośnie jedno, drugie a nawet trzecie
pokolenie, które o tej wspaniałej, urzekającej, znakomitej prozie nic nie wie i nie będzie
wiedziało. śe nie będzie tym pokoleniom dane rozkoszować się tak świetną polszczyzną,
Ŝe nie poznają bogatej, wszechstronnej twórczości, rozlicznych prac edytorskich i redak-
cyjnych i wreszcie przekładów jego autorstwa.
Okazało się, Ŝe byłam człowiekiem małej wiary.
Amerykanie mówią, Ŝe nawet w najniekorzystniejszych okolicznościach w najbar-
dziej niesprzyjających warunkach, kaŜdy człowiek jest obdarzony dwoma tylko dla niego
przeznaczonymi promieniami słońca.
OtóŜ — nareszcie, nad twórczością prof. Terleckiego zaświeciło polskie słońce. Padł
jeden i drugi promień. W Warszawie w 1984 roku wydano w zbyt skromnym — jak na
mój gust — nakładzie Rzeczy teatralne. W 1987 roku „Biblioteka «Więzi»” wydała jako
tom 58 jego Krytykę personalistyczną; Egzystencjalizm chrześcijański. Obie ksiąŜki oka-
zały się objawieniem. A teraz, jak słyszę, ma się ukazać zbiór esejów Szukanie równowa-
gi. Oby jak najprędzej!
To, Ŝe ksiąŜki Tymona Terleckiego nie docierały do olbrzymich rzesz czytelników
w Polsce nie znaczy jednak, Ŝe nie znano ich w kołach intelektualistów, naukowców
i w kołach uniwersyteckich. Były i są znane — docierały tam w przeróŜny, najczęściej
nielegalny sposób. A jeśli nie wyraŜano publicznie czci i uznania dla jego osiągnięć, to
sprawiały to więcej niŜ niesprzyjające warunki. Niekorzystna atmosfera stworzona przez
komunistyczną władzę w Polsce.
Na szczęście, na wielkie szczęście, ten blisko czterdzieści pięć lat trwający, upoka-
rzający stan minął. Zaświeciło na nowo słońce wolności. I pierwsze dwa promienie (te

141
z porzekadła amerykańskiego) padły na siwą głowę profesora Tymona Terleckiego. Dwa
piękne listy: jeden Towarzystwa Literackiego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego,
a drugi z Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza w Warszawie, potwierdzają
raz jeszcze, Ŝe moŜna wznieść mury, ustanowić sztuczne podziały, moŜna zaaranŜować
wielką zmowę milczenia, ale myśl ludzka, twórczość, duch ludzki — wymkną się spod
kontroli i przebiją najszczelniejszą nawet Ŝelazną kurtynę. Co jest radosne i pocieszające
i napawające wielką otuchą. Tym radośniejsze, Ŝe dotyczy człowieka tak wielkiej godno-
ści i talentu, jak prof. Tymon Terlecki.

NAD KSIĄśKAMI TYMONA TERLECKIEGO


Mam ulubionych pisarzy, do których stale powracam, odczytuję na nowo od deski do
deski. ChociaŜ czynię tak od dziesiątków lat, nigdy mnie ich ksiąŜki nie nuŜą, czytam je
za kaŜdym razem tak, jakbym je czytała po raz pierwszy. A równocześnie mam uczucie,
Ŝe to moi starzy przyjaciele, Ŝe znamy się na wylot. Czytając ogarnia mnie ciepło
i czułość. A takŜe wzruszenie. Lista moich ulubieńców nie jest zbyt długa. Pięć palców
jednej ręki, za duŜo! Jest ich prawdę mówiąc trzech: Gustaw Herling-Grudziński, Jan
Parandowski i Tymon Terlecki. Nazwiska podałam w porządku alfabetycznym — bo tak
najlepiej, ale są bliscy memu sercu i memu intelektowi w równy sposób. Im trzem za-
wdzięczam wiele cudownych godzin. Godzin całkowitego wyłączenia się z otaczającej
rzeczywistości i wejścia w inny świat, świat szczególnego niepowtarzalnego piękna.
Dziś chcę napisać o jednym twórcy z tej Wielkiej Trójki a to dlatego, Ŝe poczta przy-
niosła mi dwie jego ksiąŜki (tylko dwie, niestety!). Znam obie — znam ich treść z okresu,
kiedy jeszcze nie były ksiąŜkami. Zaczytywałam się tymi tekstami gdy były drukowane w
„Wiadomościach” londyńskich i „Kulturze” paryskiej — czekałam na nie
z niecierpliwością i drŜeniem serca. Tymon Terlecki — bo o nim mowa — napisał
o urzeczeniu teatrem. Od najmłodszych lat. A mnie zawsze urzekało słowo pisane, dru-
kowane. Miałam niemal naboŜną cześć dla krakowskiego IKACA, na którego rozlicznych
wydawnictwach byłam wychowana od dziecka.
Więc przyszły te dwie ksiąŜki. Jedną wydano w Londynie, w Polskiej Fundacji Kul-
turalnej. Tytuł: Szukanie równowagi. Jest to zbiór szkiców literackich i publicystycznych,
wydanie drugie, offsetowe, Londyn 1988.
Druga ksiąŜka ukazała się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego w War-
szawie. Nosi tytuł: Rzeczy teatralne. Pierwsza ksiąŜka Tymona Terleckiego wydana
w Kraju. Jest to wybór artykułów, szkiców, wspomnień i rozpraw o teatrze i dramacie,
ogłaszanych w latach 1938–1983. Data warszawskiego wydania, rok 1984.
Nie będę juŜ wracała do mojej reakcji na obie ksiąŜki — bo to byłoby tylko powtó-
rzenie mych zachwytów. Czytelnik juŜ przecieŜ wie, Ŝe pozostaję pod wielkim urokiem
tego pisarza. Natomiast nasunęły mi się róŜne myśli i spostrzeŜenia, którymi — zamiast
recenzji — chciałabym się podzielić.
Nie wiem jaki był pierwszy nakład Szukania równowagi ksiąŜki wydanej w Oficynie
Poetów i Malarzy, Krystyny i Czesława Bednarczyków. I nie wiem ile egzemplarzy od-
bito tym razem. Ale przyjmijmy najskromniejszą liczbę, to znaczy ksiąŜek siedmiuset za
kaŜdym razem. Czyli, 1.400 dla czytelnika emigracyjnego. Co często jest poczytywane za
„skandal intelektualny” i stwarza wraŜenie, Ŝe emigranci, to niemal wtórni analfabeci.
Pamiętam, Ŝe kiedyś Aleksander Janta zrobił wykaz w jakim kraju i ile moŜna zdobyć
przedpłat. I Ŝe właśnie liczba siedmiuset egzemplarzy była jakby górną granicą moŜliwo-
ści dla całej polskiej diaspory. Mieliśmy się tego lenistwa umysłowego wstydzić.
I słusznie. Wiadomo było wówczas i wiadomo dziś, Ŝe dopóki pisarz polski poza krajem

142
nie przebije się na rynek amerykański, to z emigracyjnych wydań polskich na pewno nie
wyŜyje. Znaczy to, Ŝe z pisania w języku polskim utrzymać się nie moŜe w Ŝadnym kraju,
poza Polską.
A no właśnie. I tutaj dochodzę do punktu, który mnie zasmucił i oburzył równocze-
śnie. Bo przypatrzmy się teraz nakładowi Rzeczy teatralnych, wydanych w normalnym
(zdawało by się) wydawnictwie, w normalnie funkcjonującym (zdawało by się) kraju.
W którym — podobno — nie ma analfabetyzmu. W którym panuje głód słowa pisanego,
a dzieci uczy się od maleńkiego szacunku dla ksiąŜki. (Tak samo uczy się szacunku dla
ksiąŜki na emigracji z małą poprawką: juŜ pierwsze pokolenie emigrantów z Polski prze-
waŜnie nie czyta w języku rodziców.) OtóŜ nakład wynosi pięć tysięcy dwieście pięćdzie-
siąt egzemplarzy. (W stopce podano: Nakład 5000 + 250 egz.) Ciśnie się na usta pytanie:
dla kogo ma tych ksiąŜek starczyć? Dla bibliotek? dla wypoŜyczalni? dla recenzentów?
dla jednego miasta? dla jednej ulicy w Warszawie? dla jednej dzielnicy w Krakowie?
A moŜe dla teatrologów, aktorów, historyków i badaczy dziejów teatru polskiego? i dla
nikogo więcej?
Na obwolucie wydania krajowego znajduję taką notkę bibliograficzną: „Tymon Ter-
lecki (ur. 1905) znakomity krytyk teatralny i literacki, historyk teatru i literatury, przed
wojną profesor Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej (PIST), redaktor «Sceny Pol-
skiej» i «Teatru». Od 1939 r. na emigracji, w latach 1964–1977 profesor literatury pol-
skiej i teatru na uniwersytecie w Chicago”. I dalsze informacje, wspominane juŜ przeze
mnie w początkach obecnego omówienia krytycznego. Taka wspaniała wizytówka —
i taki śmiesznie niski nakład? Dlaczego? Wiem, wiem. Przed wojną, gdy poecie wydano
zbiorek wierszy w wysokości 500 egzemplarzy, było to ogromne osiągnięcie! Ale Tymon
Terlecki nie jest początkującym poetą, jest pisarzem o wielkim dorobku literackim, a jego
nazwisko jaśnieje pierwszym blaskiem wśród polskich piór na Obczyźnie. Dlatego wy-
daje mi się, Ŝe zasłuŜył sobie na dziesięciokrotnie wyŜszy nakład. śe mu się to ze wszech
miar naleŜało!
Chcę tutaj dodać moje osobiste doświadczenie związane z osobą Autora. Przytaczam je
na poparcie mojej tezy. OtóŜ za kaŜdym moim pobytem w Polsce (a odwiedzałam Kraj
sześć razy) najbardziej dopytywano się o trzech pisarzy: Gustawa Herlinga-Grudzińskiego,
Czesława Miłosza (jeszcze przed Nagrodą Nobla) i właśnie Tymona Terleckiego. To samo
powtarzało się podczas licznych prywatnych spotkań z nowo-przybyłymi emigrantami czy
teŜ osobami przybywającymi z wizytą do Ameryki. Grudziński, Miłosz, Terlecki, Miłosz,
Terlecki, Grudziński. Terlecki, Grudziński, Miłosz stanowili zawsze główny obiekt zaintere-
sowań zarówno młodych jak i starszych wiekiem Polaków.
Dalej. W latach mojej pracy w „Głosie Ameryki”, szczególnie zaś po wprowadzeniu
stanu wojennego w Polsce i w okresie nadawania w ramach programu polskojęzycznego
tej rozgłośni „Czwartkowych spotkań z poezją i prozą” (nadano ich dwieście), dosłownie
tysiące razy proszono mnie nie tylko o uwzględnienie utworów tych trzech autorów, ale
takŜe o ich Ŝyciorysy i fotografie! Miłosza poznano potem (choć na krótko) z prasy, tele-
wizji i znaczka pocztowego. Ale Herling-Grudziński i Terlecki? Ich twarze i postacie
pozostawały nadal tajemnicą. Głód — nazwałabym to — wolnego słowa polskiego — był
ogromny a prośby wzruszające! („Drugi obieg” dopiero kiełkował i teŜ nie do wszystkich
docierał!)
W tamtym bezpowrotnym i niepowtarzalnym okresie, potrzebna mi była w mojej
pracy nie tylko sekretarka, ale biuro wysyłkowe. A byłam zupełnie sama — i tylko nie-
wielkiemu procentowi próśb mogłam sprostać. A i tak w pojedynkę zdołałam wysłać do
Kraju kilka tysięcy listów. Zawierały: a to artykuł, a to esej, a to fragment powieści, kilka
stron Dziennika pisanego nocą czy Miłoszowego wiersza. Wszystko to szło z moich

143
osobistych zbiorów, roczników „Wiadomości” i „Kultury”. Za te okruchy, urywki, dro-
biazgi, dziękowano mi jak za największe skarby!
Wiem teŜ, Ŝe wielu mych znajomych poszukiwało ksiąŜki O rzeczach teatralnych
i nigdzie jej nie mogli zdobyć. Nawet spod lady. Nawet po „pienięŜnej” znajomości
(„przemawianie do ręki”).
Piszę o tym wszystkim w dniu, gdy spotkała mnie wielka radość, w dniu nadejścia
dwu ksiąŜek Tymona Terleckiego. Wiem, Ŝe przeczytam je na nowo, Ŝe znów urzeknie
mnie przepyszny styl, mądrość i rozległa wiedza ich Autora. śe znów zachwycę się nimi
bez reszty jak zachwycałam się w przeszłości. Ale równocześnie nie mogę przestać my-
śleć o tych tylko pięciu tysiącach szczęśliwców w narodzie tak namiętnie czytającym
ksiąŜki, tak łaknącym wiedzy i piękna.
Wiem, minimaliści powiedzą: dobrze, Ŝe chociaŜ tyle, dobrze Ŝe w ogóle... Ale ja do
minimalistów nie naleŜę. A mój maksymalizm wzrasta w miarę czytania. Pragnęłabym,
aby wszyscy, kochający teatr i szukający równowagi mieli okazję do całkowitego, bez-
granicznego zachwytu nad cudem, jakim są niezrównane ksiąŜki Tymona Terleckiego.
P.S.: Dla porównania: Rok w trumnie Romana Bratnego, Krajowa Agencja Wydawnicza,
nakład: 150 000 + 260 egzemplarzy — O tempora! O mores!
P.S.: W związku ze zmianami, jakie juŜ zaszły w Kraju chcę wierzyć, Ŝe nakłady ksiąŜek
Tymona Terleckiego wzrosną i to szybko!
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

GOODBYE, MR. CHIPS...

RóŜa NOWOTARSKA (USA), Andrzej AZARJEW (USA)

RóŜa Nowotarska: Wydaje mi się, Ŝe tytuł tego bardzo wzruszającego filmu oddaje
doskonale uczucia, wiąŜące się z odjazdem z Chicago prof. Tymona Terleckiego.
Andrzej Azarjew: Na pewno. ChociaŜ ładunek intelektualny jest inny. Natomiast ludzka
strona, dobroć, bezinteresowna Ŝyczliwość, wyrozumiałość sprawiają, Ŝe tytuł filmu ide-
alnie pasuje do naszej rozmowy.
R.N.: Jak wiesz, z prof. Tymonem Terleckim zetknęłam się w czasie jego pobytu
w Ameryce, tylko kilkakrotnie, zawsze przy okazjach wieczorów literackich. Pierwsze
spotkanie miało miejsce w Detroit, gdy otwierał niejako drogę młodemu, dobrze zapo-
wiadającemu się poecie Andrzejowi Lechowi Sowulewskiemu, który — nawiasem mó-
wiąc — zniknął zupełnie z polskiego środowiska literackiego. Był moŜe efemerydą, łątką
jednodniówką. Niemniej, zapowiadał się doskonale i jego poczynaniom, jak zresztą wielu
innym, nie tylko przyklaskiwał, ale i patronował, wspomagał radą i wskazówką, prof.
Terlecki.
A.A.: Te zakulisowe, aby tak je nazwać akcje prof. Terleckiego, były jednymi z najwarto-
ściowszych, a ich anonimowość czyniła je jeszcze piękniejszymi.
R.N.: Właśnie. Unikanie rozgłosu. Czynienie dobra dla samego dobra — jakŜe rzadko to
dzisiaj spotykamy. Sama od bardzo wielu lat doznawałam zachęty, troski, wyczuwałam
wielkie zainteresowanie moją pracą. Nie obeszło się naturalnie bez nagany i wskazywania
na braki czy niedociągnięcia i nierówności tego co piszę. Była to krytyka wielce kon-
struktywna i bardzo pomocna.
A.A.: Prof. Terlecki dwukrotnie wprowadzał Cię w twoich wieczorach autorskich
w Chicago i brał udział w dyskusji o Twoim warsztacie pisarskim w programie telewizyj-
nym Roberta Lewandowskiego. Dwukrotnie teŜ przedstawiał do nagrody ksiąŜki,
z których jedna Gentleman z Michigan była Twojego współautorstwa a druga Tryptyk
wojenny Twojego autorstwa. Pierwszą widział jako wartościowy wkład do dziejów Polo-
nii amerykańskiej, drugą jako dokument II wojny światowej.
R.N.: Dodam tu, Ŝe nikt nigdy piękniej o mnie nie mówił! Chowam te, jak je nazwałeś
„wprowadzenia”, jak największy skarb. Prof. Terlecki nie ograniczał się do uprzejmo-

145
ściowych uogólnień. Poświęcał długie godziny na opracowanie Ŝyciorysu literackiego
autorów, o których mówił. Gdyby te omówienia zebrać, byłaby z tego obszerna literatura
polska na obczyźnie i nie tylko na obczyźnie... szczególnie, Ŝe...
A.A.: Pozwól mi dodać: szczególnie, Ŝe tylko w Chicago i tylko w imprezach Polskiego
Związku Akademików* wygłaszał słowo wstępne... Choć reguła ta miała dwa czy trzy
wyjątki. Zanim jednak przejdę do przypomnienia imprez PZA, mała dygresja. Pragnę
cofnąć się na chwilę do okresu przedwojennego...
R.N.: I chciałam to samo uczynić. Czy sądzisz, Ŝe pamięć o prof. Terleckim, jest wśród
ludzi, z którymi stykał się w okresie międzywojnia, ciągle Ŝywa?
A.A.: Jak najbardziej. Przytoczę tu konkretny przykład: przebywając w 1977 roku
w Polsce, miałem okazję zetknięcia się z Jerzym Andrzejewskim. Autor Ładu serca bar-
dzo dobrze pamiętał prof. Terleckiego z Warszawy z okresu przedwojennego. Prosił,
abym przekazał Profesorowi pozdrowienia, co teŜ po powrocie uczyniłem.
R.N.: Z pewnością pamiętają go teŜ ludzie teatru?
A.A.: Oczywiście, nie tylko dlatego, Ŝe był od r. 1934, tj. od samego początku powstania tej
placówki, profesorem historii dramatu światowego w Państwowym Instytucie Sztuki Te-
atralnej, ale równieŜ z tej m.in. przyczyny, iŜ w ręku Tymona Terleckiego — 30-letniego
wówczas teatrologa skupiały się praktycznie wszystkie prawie ówczesne wydawnictwa
związane z Ŝyciem teatru: był bowiem redaktorem miesięcznika „Teatr”, kwartalnika „Scena
Polska”, serii ksiąŜkowej „Wiedza o Polsce” oraz zastępcą redaktora rocznika „śycie Sztu-
ki”. Przy okazji naleŜy z Ŝalem przypomnieć, iŜ w czasie wojny spłonął w Warszawie ręko-
pis „Historii teatru polskiego” pióra T. Terleckiego, ksiąŜki, którą trudno było juŜ później
odtworzyć, a która przydałaby się dziś bardzo.
R.N.: Myślę, Ŝe nie tylko historia teatru polskiego w ogólności, ale takŜe historia teatru
na emigracji, przydałaby się równieŜ. Być moŜe, prof. Terlecki, mając obecnie więcej
czasu, zajmie się tym tematem...
A.A.: Przechodząc do imprez Polskiego Związku Akademików, prof. Terlecki brał udział
w co najmniej trzydziestu wieczorach zorganizowanych przez PZA. W wielu wypadkach
był ich inicjatorem. Działo się to w okresie lat 1964–1977. Cytuję na poczekaniu, z pa-
mięci, tak Ŝe lista moŜe okazać się niekompletna. Zaraz po przybyciu do Chicago,
w październiku 1964 r. (co stało się w powaŜniejszej mierze dzięki usilnym zabiegom
naszego kolegi, b. prezesa PZA, obecnie prof. dr. Zbigniewa Kruszewskiego, wykładają-
cego w El Paso, Teksas), prof. Terlecki wziął udział w otwarciu roku akademickiego.
W tydzień później był obecny na wieczorze Jana Rostworowskiego.
R.N.: Rostworowski był pod wielkim wraŜeniem spotkania z środowiskiem chicagow-
skim. Pamiętam, Ŝe w drodze powrotnej powiedział mi: „ciekaw jestem, czy Polacy
w Chicago zdają sobie sprawę z tego kogo mają wśród siebie? Prof. Terlecki to bezcenny
skarb...”.
A.A.: Oczywiście, Ŝe sobie zdawali sprawę. ChociaŜ w pełni zdają sobie sprawę — oba-
wiam się — dopiero pięć po dwunastej, czyli za późno...

*
Więcej na temat Polskiego Związku Akademików we wspomnieniu RóŜy Nowotarskiej pt.
„Z teki archiwalnej...”, s. 290.

146
R.N.: Ale wracajmy do przeglądu imprez, dającego pojęcie o nieprawdopodobnej Ŝywot-
ności i mrówczej pracy prof. Terleckiego. Jego olbrzymim wpływie na Ŝycie kulturalne
polskiej grupy etnicznej w największym skupisku polonijnym, jakim jest Chicago.
A.A.: A więc w lutym 1965 r. był wieczór autorski Profesora. JuŜ w miesiąc później wy-
ruszyliśmy z tym wieczorem do Detroit, gdzie Ty przygotowałaś spotkanie. Później na-
stępuje długa litania wprowadzeń literackich na wieczorach — wymieniam nazwiska
w porządku chronologicznym: śp. ElŜbieta Dziewońska, Czesław Miłosz, Beata Obertyń-
ska, śp. Czesław Pawłowicz (prozaik, marynarz), Karl Dedecius (wybitny niemiecki tłu-
macz literatury polskiej), George Comori (węgierski tłumacz literatury polskiej i poeta),
para poetycka Zbigniew Bieńkowski i Małgorzata Hillar, Łukasz Łukaszewicz (autor-
recytator, wychowanek przedwojennego PIST-u), Florian Śmieja (hispanista, poeta),
śp. Aleksander Janta, prof. Maria Dłuska (wybitna polonistka z Uniwersytetu Jagielloń-
skiego), Tymoteusz Karpowicz, Zofia Romanowiczowa, Halina i Bolesław Taborscy,
Artur Międzyrzecki i Jadwiga Hartwig. Wieczór pośmiertny ku czci Kazimierza Wierzyń-
skiego, wieczór zorganizowany z okazji 50-lecia śmierci Jana Kasprowicza”. „śywy
Dziennik”. Nie wspominam o dwóch Twoich wieczorach — jeden z nich był wspólnym
waszym wieczorem z Markiem Święcickim — albowiem o tym była juŜ mowa.
R.N.: Czy prof. Terlecki brał udział tylko w literackich wieczorach?
A.A.: Nie tylko. Brał udział i przewodniczył w dwóch czy trzech wieczorach zorganizowa-
nych przez PZA na temat studiów polonistyki na tutejszych uczelniach, jak równieŜ na temat
potrzeby zachowania języka polskiego. Wspomnieć takŜe wypada udział w audycjach tele-
wizyjnych Roberta Lewandowskiego.
R.N.: O ile mi wiadomo, to w imprezach PZA brała takŜe udział małŜonka Profesora,
Tola Korian.
A.A.: Zgadza się, pani Tola występowała w co najmniej dziesięciu naszych wieczorach,
uświetniając swymi recytacjami — zawsze na najwyŜszym poziomie — program naszych
imprez.
R.N.: Przypomniałeś tylko imprezy urządzane przez Polski Związek Akademików —
w zasięgu lokalnym i ogólnokrajowym. I juŜ jest to ilość imponująca. A był to przecieŜ
tylko margines... Jeśli dodać do tego równie imponującą aktywność uniwersytecką —
prof. Terlecki okazuje się tytanem pracy.
A.A.: A przecieŜ i to teŜ jeszcze nie wszystko. Zapraszany do róŜnych ośrodków polonij-
nych czy uniwersyteckich w Ameryce i w Kanadzie prawie nigdy nie odmawiał. Odnosi
się wraŜenie, Ŝe pewne sprawy wykonywał w poczuciu jakiegoś specjalnego posłannic-
twa.
R.N.: Bo tak teŜ chyba i było. I znów wszystko o czym tu mówiliśmy, to tylko ułamek.
Pozostał jeszcze ogromny temat, a mianowicie rola prof. Terleckiego, którą odgrywał, jak
by to powiedzieć... drogą korespondencyjną. Do Profesora zwracano się w przeróŜnych
sprawach, powaŜnych, błahych, literackich i wydawniczych, proszono o radę, o pomoc,
o podtrzymanie na duchu, o wybrnięcie z martwoty, z tego co Gombrowicz określa jako
„ogólną, polską niemoŜność”.
A.A.: Był rzeczywiście powiernikiem, doradcą, „opoką”, jak ci to powiedział Aleksander
Janta. Bezinteresownie Ŝyczliwy, obiektywny i sprawiedliwy... co nie jest równoznaczne
z ustępliwością od zasad, chodzeniem na kompromisy i brakiem krytycyzmu. Prof. Ter-

147
lecki wiedział doskonale komu i w jakiej sprawie warto pomóc. niestety, do smutnych
stwierdzeń naleŜy to, Ŝe dobroć ludzka często bywa wykorzystywana czy naduŜywana...
R.N.: Nie uniknął tego i prof. Terlecki. Ale wydaje mi się, Ŝe są to sprawy nie do unik-
nięcia. Szczególnie w tak bogatej, rozległej działalności. W zetknięciu z róŜnymi ludźmi.
Wielkim rozczarowaniem była ksiąŜka wspomnień o Jancie. Ale znów, jakby dla wyrów-
nania rachunków zysków i strat, wielką radością było ukazanie się zbioru wierszy Zbi-
gniewa Chałko.
A.A.: Prof. Terlecki towarzyszył zresztą wydawcy „Contry” Edwardowi Duszy dobrym
słowem, zachętą, tak waŜnymi w trudnych poczynaniach wydawniczych. I jakby na poŜe-
gnanie ze środowiskiem, którego, jeśli — z tytułu swych obowiązków uniwersyteckich
nie był pierwszoplanowym spiritus movens, to był niezastąpioną „szarą eminencją”.
R.N.: Wydaje mi się, Ŝe udział w wieczorze staromiejskiej, warszawskiej poezji Zbignie-
wa Chałko było przepięknym akcentem zamykającym 14-letni pobyt profesora Terleckie-
go i — trzeba dodać — prof. Toli Korian-Terleckiej na terenie Chicago.
A.A.: Ubiegłaś mnie. Właśnie chciałem powiedzieć, zwrócić uwagę, Ŝe ani razu nie
wspomnieliśmy o pani Toli, a przecieŜ odegrała Ona swą odrębną, osobną, ale wcale nie
małą rolę.
R.N.: Tola Korian, moim zdaniem odgrywa najwaŜniejszą i najpiękniejszą rolę, wspa-
niałej towarzyszki Ŝycia. Bez przekreślenia własnej osobowości. Czarująca Pani Domu,
która z niemal niespotykaną dzisiaj dyskrecją i kobiecym wdziękiem usuwała się na drugi
plan, robiąc miejsce tym, którzy garnęli się do Profesora. Dzisiejsze agresywne kobiety
mogłyby się wiele nauczyć od Wielkiej Damy, od pani Toli Korian-Terleckiej.
A.A.: Ty, zdaje się, cieszysz się szczególnymi względami obojga państwa Terleckich.
R.N.: Jeśli tak jest istotnie, to wielka dla mnie radość i wielka duma. W swych listach,
istotnie prof. Terlecki wykazywał nie tylko zainteresowanie tym co piszę, nad czym pra-
cuję — dając bezcenne rady, ale dowiadywał się o moje córki o ich zainteresowania,
postępy w nauce, kierunki studiów. Znów, bardzo to rzadko spotykana cecha dzisiaj, gdy
jak w tuwimowskim wierszu ludzie „tak biegną, tak się spieszą”, Ŝe na zainteresowanie,
szczere — a nie plotkarsko-sensacyjne cudzymi sprawami, nie mają czasu. Tak więc,
sama świadomość „bycia” obecności prof. Terleckiego w Chicago, miała dla mnie wielkie
znaczenie. Zawsze moŜna było nakręcić numer telefonu... Miał teŜ prof. Terlecki jedną,
niezwykłą cechę. Umiał doprowadzić do zetknięcia się ludzi o wspólnych ideałach, zain-
teresowaniach, dąŜeniach. Umiał przerzucać pomost nad dzielącymi jednych od drugich
odległościami. — Dotyczyło to zarówno kilometrów jak i często ilości lat...
A.A.: Z czego jeszcze raz wniosek, Ŝe Polonia chicagowska traci swe „ognisko myśli
i ducha...”.
R.N.: A ja osobiście tracę bardzo mi bliską, Ŝyczliwą osobę. Niezastąpionego doradcę
i przyjaciela. Goodbye Mr. Chips...
A.A.: Do widzenia, Profesorze.

148
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

Z PIÓREM W ZANADRZU

Andrzej POMIAN (USA)

Na polskiej emigracji politycznej był tylko jeden Tymon — Terlecki, działacz


wszechstronny: historyk teatru i literatury, pisarz-eseista, krytyk teatralny i literacki, pu-
blicysta, pedagog, organizator Ŝycia kulturalnego emigracji, a takŜe polityk. W roku ubie-
głym pisałem juŜ o kilku jego ksiąŜkach.
W roku 1999 ukazała się jego ostatnia ksiąŜka: Spotkania ze swoimi, wydana bardzo
starannie przez Uniwersytet Wrocławski pod redakcją naukową Janusza Deglera na pod-
stawie materiałów dostarczonych przez Ŝonę Tymona — Ninę Taylor, Angielkę, mówiącą
po polsku jak rodowita Polka, obeznaną doskonale z literaturą polską. Spotkania ze
swoimi to zbiór jego szkiców, a właściwie — wspomnień o ludziach, których dobrze znał
lub z którymi się przyjaźnił, głównie ze świata literatury i teatru. Nie znał osobiście tylko
jednego z nich — Jana Kasprowicza, ale utrzymywał przyjazne stosunki z wdową po nim
— Marusią i jej to poświęca najwięcej miejsca w szkicu o nim i o niej.
Brak mi w tej ksiąŜce eseju o Kazimierzu Wierzyńskim, który ukazał się w ksiąŜce
Tymona Szukanie równowagi (Londyn 1985). Tymon, który był jednym z bliskich przyjaciół
pana Kazimierza, uwaŜał go za jednego z największych poetów polskich XX stulecia. Moim
zdaniem esej Tymona o nim powinien był się znaleźć i w Spotkaniach ze swoimi, skoro tom
ten składa się z 22 przedruków z innych ksiąŜek, a tylko 13 z czasopism.
Z konieczności zajmę się tylko kilkoma osobami z ksiąŜki Tymona spośród tych,
które sam znałem osobiście.
Rozpoczynam od znakomitego pisarza — Józefa Wittlina. Tymon cenił go bardzo
wysoko, pisał więc o jego pierwszym tomie poetyckim Hymny, o jego przekładzie Odysei
Homera i o jego głośnej powieści Sól ziemi, lecz najbardziej go obchodziła lwowskość
pisarza. Ani Tymon, ani Wittlin nie urodzili się we Lwowie, pochodzili jednak obaj z Ma-
łopolski i obaj byli związani z tym miastem. Tymon urodzony w roku 1905 studiował tam
na Uniwersytecie Jana Kazimierza i stawiał pierwsze kroki jako krytyk literacki. Wittlin,
starszy od niego o lat dziesięć (ur. w 1896), jeszcze za czasów austriackich chodził we
Lwowie do gimnazjum klasycznego i gdy wybuchła I wojna światowa zaciągnął się
ochotniczo do Legionu Wschodniego. Po jego rychłym rozwiązaniu, gdy Lwów zajmo-
wali Rosjanie, schronił się jako uchodźca polityczny w Wiedniu i rozpoczął studia na
tamtejszym uniwersytecie. W roku 1916 został wcielony do wojska austriackiego. Wsku-
tek złego stanu zdrowia pełnił słuŜbę pozafrontową. Do Lwowa powrócił w roku 1918.

149
I on i Tymon przenieśli się do Warszawy. Terlecki zadomowił się w stolicy Polski na
dobre: objął profesurę w Instytucie Sztuki Teatralnej i redagował pisma teatralne. Wittlin
uczuciowo nigdy się ze Lwowem nie rozstał. Często go odwiedzał, a po latach, juŜ
w Ameryce poświęcił mu doskonały esej Mój Lwów (1946). Zachował teŜ w mowie
śpiewny akcent lwowski.
II wojna światowa zmusiła ich obu do nowej tułaczki. Tymon osiadł na stałe w Anglii,
najdłuŜej — w Londynie, choć spędził parę lat we Francji i w Ameryce. Dla Wittlina miej-
scem stałego pobytu stał się Nowy Jork, gdzie zmarł w 1976 r. Tymon rozstał się z tym
światem w roku ubiegłym (2000) w Oksfordzie.
Z Tymonem się przyjaźniłem. Z Wittlinem spotkałem się w szczególnych okoliczno-
ściach. W londyńskim tygodniku literacko-publicystycznym „śycie” zaatakował go bru-
talnie, jako śyda, prawicowy publicysta Michał Pawlikowski. Oburzony do Ŝywego swój
esej o poetach podziemnych, zamieszczony w londyńskich „Wiadomościach”, zadedyko-
wałem na znak protestu właśnie Józefowi Wittlinowi, którego nigdy jeszcze nie widzia-
łem na oczy. Wittlin to zapamiętał. Dowiedział się, Ŝe przyjeŜdŜam do Nowego Jorku
w czerwcu 1955 roku, zadzwonił do mnie do hotelu, spotkał się ze mną i przeprowadził
długą rozmowę. Widywałem potem jego i jego uroczą Ŝonę, wymieniałem z nim listy.
Pozostawaliśmy w przyjaźni, lecz nie w zaŜyłych stosunkach. Mieszkaliśmy zresztą
w innych miastach: on w Nowym Jorku, ja w Waszyngtonie.
Jako pisarz był Wittlin jedyny w swoim rodzaju. Zaliczany a to do ekspresjonistów,
a to do kręgu skamandrytów, z którymi utrzymywał bliskie stosunki, róŜnił się i od jed-
nych i od drugich. Był zawsze przede wszystkim sobą. Nie poetyzował. Unikał wyszuka-
nego języka. Swój własny język poetycki tworzył z mowy potocznej. Cytuję dwa cztero-
wiersze z jego „Trenu XX” (1930), niby kontynuującego cykl Kochanowskiego, pisany
po przedwczesnej śmierci ukochanej córeczki — Orszulki. Dla zrozumienia tekstu poda-
ję, Ŝe „on” to wedle Wittlina „najlichszy fornal” z Czarnolasu:
On w kaŜdy wieczór z wszystkimi dziećmi do stołu zasiada,
Ze wspólnej misy lipowej je łyŜką kluski z serwatką.
A ja? Pod lipą jak stary pajac siedzę i głęboko
Treny układam.
O wielkie muzy, o Apollinie, o wy okrutni,
Pozwólcie mojej boleści zapomnieć o Niobie.
Ach, gdybym mógł na kamiennym Orszulki grobie
Strzaskać cię, moja lutni!
Jest w tym wierszu cały Wittlin, dla którego prawda przeŜycia jest waŜniejsza od
poetyckiej frazy.
W czasach, gdy w niektórych ośrodkach polskich szalał pod wpływem endeckim
antysemityzm, Wittlin Polak całą duszą, z wyznania i przekonania katolik, nie zapomniał
nigdy o swoim Ŝydowskim pochodzeniu. W zakończeniu wiersza „Święty Franciszek
i biedni śydzi” (1932) napisał:
Ty byś nas się nie brzydził,
Ty byś, o święty, gojski patriarcho,
Najnędzniejszemu z nas powiedział: bracie,
Bracie parchu!
W wierszu z sierpnia 1942 roku: „śydom polskim” bolał nad tragicznym ich losem:
Krew z waszej starej krwi, kość z waszej kruchej kości,
O bracia moi w gettach, ja nie mam słów dla waszej Ŝałości.

150
W wierszu następnym: „Na Sądny Dzień Ŝydowski roku 1942 (5703)” zwrócił się do
Jehowy:
Od tylu wieków się toczy gardłowa przeciw nam sprawa
I bez Twojego wyroku odwieczna kaźń nasza trwa,
Powołaj świadków obrony i niech się skończy ta krwawa
Parodia Sądnego Dnia.
Tyleśmy grzeszyli, co inni — i hac lacrimarum valle
Wygnańcy, synowie Ewy, przeklęty Kaina płód.
Krótko po wojnie Wittlin poprzedził esejem „Pokłon poetom getta” tomik Poezja getta
(1946). Był to przedruk wydawnictwa podziemnego Z otchłani (Warszawa 1944), opraco-
wanego — jak dziś wiemy — przez Tadeusza Sarneckiego. Zawierał on utwory poetów nie
tylko pochodzenia Ŝydowskiego, którzy z wyjątkiem Borwicza w Ŝadnym getcie nie prze-
bywali, o czym Wittlin nie wiedział. Byli to: Mieczysław Jastrun (M.J.), Michał Maksymi-
lian Borwicz (M.B., pisywał przed wojną jako Maksymilian Boruchowicz), Tadeusz Sar-
necki (Jan Wajdelota) oraz nie podpisani nawet inicjałami: Czesław Miłosz (pierwodruk
„Campo di Fiori”) i Jan Kott. Wszyscy oni wojnę szczęśliwie przetrwali.
Wittlin nie obnosił się ze swoim patriotyzmem. Ale w lipcu 1945 roku na wiadomość,
Ŝe Zachód uznał rząd komunistyczny, narzucony Polsce przez Moskwę, nie wytrzymał
i wybuchnął gorzko wierszem: „Na swojską nutę”, utrzymanym w rytmie pieśni jeszcze
z czasów konfederacji barskiej „Jedzie Derwicz jedzie”. Jest to dialog z kupcami handlu-
jącymi skórą ludzi gnijących w polu jak liście:
A jacyŜ to ludzie
Tam na polu leŜą?
Chcemy za ich dusze
Westchnąć przy pacierzu.
Nie warto się modlić,
To są głupie ludzie,
Polak nadaremno
Wszędzie zdychać pójdzie.
Hej, panowie kupcy!
Pohandlujcie sobie
Ludzką skórą na ludzkości
Zapomnianym grobie!
Terlecki słusznie uwaŜa, Ŝe Wittlinowski przekład Odysei Homera leŜy na tej linii, co
rysunki Wyspiańskiego do Rydlowej Iliady (nie ukończonej niestety), co jego Achilles
i Powrót Odysa.
Wittlin nie rozstawał się z oryginałem Odysei w latach słuŜby w wojsku austriackim
i zabrał się do jego przekładania w szpitalu wojskowym. Na formę rytmiczną wybrał
heksametr polski, który róŜni się od staroŜytnego, opiera się bowiem nie na iloczasie,
obcym dzisiejszej polszczyźnie, lecz na akcentowaniu daktylicznym sześciu stóp linii
wiersza. Pierwszą wersję swego przekładu ukończył w roku 1921 (ogłosił w 1924), drugą
w roku 1936, trzecią i ostatnią w roku 1957 w Nowym Jorku, w tymŜe jeszcze roku wy-
daną w Londynie.
W wieku XIX tłumaczono u nas Homera rymowanym trzynastozgłoskowcem. Tak
Iliadę przełoŜył Franciszek Ksawery Dmochowski (1800–1801), a Lucjan Siemieński
Odyseję (1873). Mickiewicz napisał Pana Tadeusza (1834) takŜe takim trzynastozgło-
skowcem, ale przedtem w Konradzie Wallenrodzie (Powieść Wajdeloty) uŜył heksametru,

151
a Norwid w heksametrze, dla odmiany rymowanym, stworzył „Bema pamięci Ŝałobny
rapsod”. Były to niewielkie całości. W czasach najnowszych ukazały się przekłady hek-
sametryczne. Ignacy Wieniawski przełoŜył udatnie Iliadę (1961) heksametrem, a takŜe
przełoŜyła ją Kazimiera JeŜewska (całość ukazała się pośmiertnie w roku 1982). Francuzi
tłumaczą zwykle utwory epickie prozą. MoŜe za ich wzorem przełoŜył prozą Odyseję Jan
Parandowski.
Wymienione powyŜej pozycje polskie Homera są wybitnymi osiągnięciami naszej
literatury przekładowej. Polskim Homerem, jedynym polskim Homerem, dającym nale-
Ŝyte pojęcie o oryginale, jest jednak tylko Wittlinowski przekład Odysei. śaden polski
przekład Homera nie moŜe się z nim równać, nikt bowiem z poprzedników i następców
Wittlina nie miał jego talentu poetyckiego. Jest to trud olbrzymi, liczy bowiem blisko
12800 linii.
Powieść o cierpliwym piechurze — Sól ziemi Józefa Wittlina, wydana po raz pierw-
szy w roku 1935 z datą 1936, naleŜała do wielkich polskich wydarzeń literackich. Ucho-
dziła za utwór pacyfistyczny. Sam Wittlin uwaŜał się przez pewien czas za pacyfistę.
W wojnie widział zjawisko potworne. Jeśli to jest pacyfizm, wszyscy ludzie rozsądni są
pacyfistami. Światem nie rządzi jednakŜe rozsądek, a człowiek jest stworzeniem drapieŜ-
nym, z czego Wittlin zdawał sobie sprawę. Niektóre wojny — dodaję od siebie — były
w tych warunkach — konieczne, jak np. dwie wojny światowe. Pierwsza z nich obaliła
haniebny porządek europejski Kongresu Wiedeńskiego (1815), ustanowiony przez wiel-
kie mocarstwa dla swoich interesów. Przyznała ona niepodległość wielu ciemięŜonym
narodom, a Polsce ją przywróciła. Ponadto unowocześniła trochę ustrój gospodarczy
i społeczny Europy Zachodniej. II wojna światowa zadała śmiertelny cios najstraszliwszej
chyba w historii potworności — Niemcom hitlerowskim i sprowadziła upadek zachodnich
imperiów kolonialnych oraz stworzyła warunki, dzięki którym odpadło najpierw impe-
rium zewnętrzne Związku Sowieckiego, a następnie rozleciało się i sowieckie imperium
rosyjskie.
Wittlin zamierzał napisać dwie dalsze części Soli ziemi i opracował część drugą, choć
nie w całości. Rękopis tego opracowania zaginął w zawierusze wojennej we Francji
w roku 1940. Ocalał tylko fragment, który autor zamieścił w roku 1972 w paryskiej
„Kulturze” pt. „Zdrowa śmierć”. Taki miał być tytuł całej części drugiej.
W rozległym dorobku pisarskim Wittlina szczupłą rozmiarami, lecz ideowo i literac-
ko bardzo waŜną pozycję zajmuje jego oryginalna twórczość poetycka. Przed wojną po-
eta wydał ksiąŜkowo tylko Hymny i to trzy razy: w roku 1920, 1927 i 1929, wprowadza-
jąc do tekstu i składu zmiany. Wierszy ulotnych wtedy nie zebrał, moŜe ze względu na ich
małą liczbę, choć były wśród nich utwory tak znamienne i doniosłe, jak wspomniany juŜ
„Tren XX” (1923), „Skrucha w AsyŜu” (1925), „Z pieśni do muzyki przyszłości” (1931),
„Litania” (1937). Dopiero pod koniec Ŝycia poeta zebrał wiersze wszystkich okresów
i przygotował do druku Poezje, ale nie zdąŜył juŜ ich wydać. Był to tylko wybór. Nawet
z Hymnów zatrzymał tylko niektóre.
Wybór ten nieco uzupełniła wdowa po nim — Halina wierszami odnalezionymi
w papierach zmarłego i ogłosiła w Warszawie ze wstępem Juliana Rogozińskiego. Z kolei
twórczością poetycką Józefa Wittlina zaopiekowała się jego ukochana córka — ElŜbieta
Wittlin-Lipton. Wybór bardzo uzupełniła nie tylko odnalezionymi utworami, ale takŜe
pominiętymi przez poetę Hymnami z roku 1920. Wojciech Ligęza poprzedził teksty wstę-
pem, a na końcu dodał waŜną notę biograficzną. Poprawił błędy druku. Całość ukazała się
w Krakowie w roku 1998. Jest to edycja wzorowa.
Wittlin uprawiał przez całe Ŝycie eseistykę, wykazując ogromną kulturę humani-
styczną i wielką przenikliwość wraz z niezwykłą szczerością. Eseje swoje zebrał w tomie

152
Orfeusz w piekle XX wieku i wydał w ParyŜu w roku 1963. Blisko czterdzieści lat potem
nie straciły one nic ze swojej wartości. Jest to nie tylko znakomity obraz postawy samego
autora, ale i jedna z najwaŜniejszych publikacji w dziejach publicystyki polskiej.
Wittlin znalazł czas, aby obok swych wielu zajęć przełoŜyć wiele wybitnych dzieł
literatury obcej: epopeję starobabilońską Gilgamesz (1922), powieść laureata Nobla
Hermanna Hesse Wilk stepowy (1934), pięć powieści Józefa Rotha (1936–1939).
Poeta nie był kosmopolitą, ale nacjonalizm był mu zawsze obcy. Obchodziły go losy
wszystkich ludzi i przemawiał do ich sumień. Wierzył w jedność rodzaju ludzkiego bez
względu na te czy inne róŜnice narodowościowe:
Wszechświat przelewa się przez moje Ŝyły
I płynie we mnie tysiącbarwną strugą —
Świecie! ty moja ojczyzno!
(Ballada-hymn, 1920)

***
Z kolei zajmę się Janem Lechoniem (1899–1956), oczywiście na tle tego, co o nim
napisał Terlecki.
Dla Terleckiego był on znakomitym poetą, a takŜe niepospolitym rozmówcą (cau-
seur). Jako attaché kulturalny w ambasadzie Rzeczypospolitej w ParyŜu olśniewał dowci-
pem i inteligencją wszystkich: Polaków i Francuzów. Zdaniem Terleckiego był to jednak
człowiek wewnętrznie rozdarty. Wybitna inteligencja „zwodziła go na manowce”, prowa-
dziła „do pychy”, czego nie umiał pogodzić z „wielką, przeczuloną uczuciowością”
i „duszą anielską”. Konflikt tych dwóch stron jednej natury popchnął w końcu Lechonia
do samobójstwa. Taki pogląd wyraził Terlecki.
Skłonności samobójcze zdradzał Lechoń od lat i przynajmniej raz jeden zaŜył truci-
znę, co w porę zauwaŜono, zastosowano środki lecznicze i poetę odratowano. Rozterkę,
która nim targała w ostatnich latach w Nowym Jorku przedstawił doskonale Aleksander
Janta-Połczyński w szkicu „Nowojorskie dzieje i śmierć Jana Lechonia”. W ostatnich
kilku tygodniach — jak to wiem skądinąd — do tej ciągłej samowątpliwości doszedł
jeszcze kłopot nowy: obawa, Ŝe pewne bardzo intymne szczegóły jego Ŝycia prywatnego
wyjdą na jaw i skompromitują go w oczach Polaków i władz amerykańskich, a przynajm-
niej jeszcze bardziej skomplikują jego codzienne bytowanie. Była to płonna obawa.
W nadmiernie wraŜliwym i nerwowym poecie, zmagającym się ostatnim wysiłkiem z nie
leczoną depresją, wywołała ona groźny kryzys. 29 maja 1956 roku Lechoń zapisał
w swoim Dzienniku: „Słup twardego smutku we mnie”, a 30 maja: „Nie jest to do wyra-
Ŝenia, co przeŜyłem dzisiaj. Nie w Ŝyciu, ale w sobie wewnątrz. [...] MoŜna zawsze zna-
leźć w swej inteligencji, woli, sercu coś co pomoŜe nam w walce z Ŝyciem, z ludźmi. Ale
na walkę z sobą — jest tylko modlitwa”.
Są to ostatnie słowa Dziennika. Modlitwa nie pomogła poecie. Ze swego opłakanego
stanu znalazł Lechoń wyjście — tragiczne. 8 czerwca 1956 roku zabił się skacząc na bruk
z dziesiątego piętra hotelu „Hudson” w Nowym Jorku.
Na wiadomość o jego śmierci ówczesny dyrektor nowojorskiego Biura Radia Wolna
Europa Karol Wagner zwrócił się do bliskiego przyjaciela zmarłego — Kazimierza Wie-
rzyńskiego o wspomnienie. Wierzyński był tak wstrząśnięty, Ŝe nie mógł się na to zdobyć.
Zamiast niego o Lechoniu musiałem napisać ja. Nie wdając się w okoliczności śmierci
poety podniosłem jego patriotyzm i zwróciłem uwagę na tematykę śmierci, zbyt często
występującą w jego twórczości. Z pięciu głównych skamandrytów uwaŜałem go za naj-
większy talent poetycki. Sam Lechoń najwyŜej stawiał Tuwima.

153
Poznałem Lechonia przygodnie w nowojorskim Biurze Radia Wolna Europa. Tylko
tam go widywałem. Pamiętając jego „Pieśń o Mackensenie”, którą znalazłem krótko
przed wojną w jednym z numerów „Skamandra” z roku 1920, zapytałem pewnego razu
poetę, dlaczego tego świetnego wiersza nie zamieścił ani w Ŝadnym ze swoich zbiorów,
ani w Poezjach zebranych (1954). Odpowiedział mi bez wahania, Ŝe nigdy czegoś po-
dobnego nie napisał. Byłem zdumiony, ale nie nalegałem. Po kilku miesiącach postawi-
łem mu to pytanie ponownie. Wyjaśnił mi wówczas, Ŝe „Pieśni o Mackensenie” nie ogło-
sił ze względów politycznych. Znacznie później dowiedziałem się z jego Dziennika, Ŝe
sprawa tego utworu wypłynęła w marcu 1953 roku w trakcie druku Poezji zebranych.
Grydzewski, który tym się zajmował, „pół serio, pół Ŝartem” chciał „Pieśń o Mackense-
nie” zamieścić. Lechoń do tego nie dopuścił. Choć sam uwaŜał ten wiersz za dobry, jeden
z najlepszych, był zdania, „Ŝe Ŝaden zdrowy Polak nie moŜe go czytać bez zmąconych
uczuć — jeŜeli nie bez wstrętu”. „Wiem, Ŝe Mackensen był prawdziwym rycerzem, jeśli
to coś w naszych czasach znaczy — zapisał w Dzienniku 19 marca 1953 roku — ale trze-
ba nie mieć Ŝadnego instynktu Ŝeby nie rozumieć, Ŝe tu nie chodzi o prawdę, o moje po-
budki, tylko o «imponderabilia»”. Mimo woli w rozmowie z Lechoniem dotknąłem jego
bolesnego miejsca.
Bardzo pochlebna ocena Mackensena („rycerski”) świadczyła o tym, Ŝe Lechoń nie
pofatygował się dowiedzieć o nim całej prawdy. Był to typowy militarysta niemiecki,
który między wojnami światowymi domagał się głośno rewizji granicy zachodniej Polski
na korzyść Niemiec i mając wpływ na koła wojskowe przyczynił się walnie do poparcia
Hitlera przez wojsko.
„Pieśń o Mackensenie” zwróciła moją uwagę zarówno swoją świetną formą, jak nie-
zwykłym tematem u poety, który nie Ŝywił specjalnych sympatii do Niemców. Feldmar-
szałek August von Mackensen był jednym z najwybitniejszych dowódców niemieckich na
frontach: wschodnim i bałkańskim. Wbrew Lechoniowi na froncie zachodnim nigdy nie
walczył. A jednak poeta przedstawił go w sytuacji, gdy wracał z frontu zachodniego.
Pociąg przystanął na stacji. Feldmarszałek nie zwracając uwagi na ryki zbuntowanego
tłumu i zastraszone twarze swoich towarzyszy, włoŜył na głowę czapę huzarską, wysiadł
na peron i zewsząd otoczony:
AŜ nagle odpiął palto, błysnęły ordery!
„Pour le mérite” — ktoś cicho w tłumie poszepnął wrogi
I ktoś runął jak długi, przypadł mu do nogi.
Ten to właśnie epizod skądś zasłyszany podziałał silnie na wyobraźnię Lechonia.
W grudniu 1918 roku napisał na gorąco „Pieśń o Mackensenie” i wydrukował ją w roku
1919 w noworocznym numerze „Dziennika Powszechnego”. Jej wersję poprawioną ogłosił
w roku 1920 w „Skamandrze” (nr 3), ale nie zdecydował się włączyć do pierwszego swego
zbioru Karmazynowy poemat, wydanego w styczniu tegoŜ roku. Na Niemców patrzyli wtedy
Polacy inaczej niŜ rok przedtem. Na koncie wojska niemieckiego były juŜ takie ostre wystą-
pienia antypolskie, jak stłumienie pierwszego powstania śląskiego i kumanie się z Rosją
bolszewicką, z którą Polska prowadziła wojnę. Opinia o Niemcach była wówczas wśród
Polaków bardzo zła i nie poprawiła się nigdy za Ŝycia Lechonia, mimo oficjalnych flirtów
Warszawy z Berlinem po układzie ze stycznia 1934 roku. W latach przedwojennych i wo-
jennych stawała się nawet — i słusznie — coraz gorsza. ToteŜ „Pieśń o Mackensenie” uka-
zała się ksiąŜkowo dopiero 34 lata po śmierci Lechonia, w roku 1990, w najpełniejszym
dotąd zbiorze jego wierszy: Poezje nakładem Ossolineum.
Mnie jej epizod końcowy przypomniał prawie identyczną scenę z filmu amerykań-
skiego „Ostatni rozkaz” z roku 1928 (o dziesięć lat późniejszego od wiersza Lechonia)

154
o generale rosyjskim z I wojny światowej i wojny domowej w Rosji. Jego rolę zagrał pół-
Niemiec, pół-Amerykanin: Emil Janninges, świetny Neron w najlepszej chyba ekranizacji
Quo vadis produkcji włoskiej (1924).
Myślałem, Ŝe Lechoń rozmawiając ze mną nic nie wiedział o mojej działalności poza
radiowej. Ze zdumieniem dowiedziałem się jednak z jego Dziennika, Ŝe był na wieczorze
nowojorskim poświęconym generałowi Leopoldowi Okulickiemu („Niedźwiadek”),
ostatniemu dowódcy AK, zamordowanemu w więzieniu sowieckim. Pod datą 29 stycznia
1956 roku zapisał: „Uroczystość na cześć Okulickiego bardzo przejmująca i prawdziwa.
Pomian mówił rzeczy waŜne i nieznane”.
Spod pióra Lechonia wyszły podczas wojny wiersze oddające doskonale sposób
myślenia Ŝołnierzy polskich walczących o niepodległość:
śołnierz, który zostawił ślady swojej stopy
Na wszystkich niedostępnych drogach Europy [...]
Dowiedział się nareszcie, Ŝe sam nie ma ziemi
I wtedy ktoś rozumny, nie rozumny szałem,
Powiedział mu: „Od dawna wszystko to wiedziałem [...]
I powiedz sam mi teraz, czy to było warto”.
A Ŝołnierz milczał chwilę i ujrzał w tej chwili
Tych wszystkich, co wracali i co nie wrócili
Tych wszystkich, którzy legli w cudzoziemskim grobie,
Co mówili: „wrócimy”, nie myśląc o sobie [...]
„Czy warto?”... Odpowiedział: „Ach, śmieszne pytanie!”.
(Przypowieść)

***
Terlecki omawia równieŜ Antoniego Bogusławskiego (1889–1956), tęgiego poetę
i tłumacza poetów jugosłowiańskich, dowborczyka, pułkownika dyplomowanego, który
podczas wojny słuŜył w Ministerstwie Obrony Narodowej i zajmował się sprawami pra-
sowymi, a od roku 1943 piastował stanowisko szefa polskich korespondentów wojennych.
Pochodził z rodziny ziemiańskiej o tradycjach Ŝołnierskich. Jego pradziad — Ludwik
Bogusławski (1773–1840), odznaczony przez Napoleona, był w czasie powstania listopa-
dowego generałem i dowódcą dywizji, a po upadku powstania — zesłańcem w głąb Rosji
na mocy decyzji cara Mikołaja I. Córka Antoniego — Teresa (1929–1945), młodociana
poetka, harcerka, więziona i torturowana przez okupanta niemieckiego, uczestniczka
powstania warszawskiego (szyła mundury i opaski dla powstańców), kilka miesięcy po
jego upadku zmarła w Zakopanem na gruźlicę, której się nabawiła w więzieniu. Miała
15 lat. Terlecki zamieścił w redagowanej przez siebie „Polsce Walczącej” (z 1 lipca 1945)
wiersz Teresy „Echo listopadowe” (1943).
Antoni Bogusławski, czy jak go nazywali koledzy — Antoś — nie wiedział jeszcze
wtedy o jej śmierci. Wiadomość o tym przeŜył bardzo cięŜko. Zatroszczył się o spuściznę
pisarską swojej córki, wybrał najlepsze wiersze i wydał je w roku 1946 w Londynie pt.
Mogiłom i cieniom. Trochę obszerniejszy wybór poezji Teresy Bogusławskiej ukazał się
w Warszawie w roku 1979 pt. Wołanie z nocy. Opracował go Józef Skrzypka.
Oto fragment jej „Listu”, wiersza do Warszawy z 19 października 1944 roku:
I dopiero po miesiącach... po latach...
Kiedy skończy się nasza udręka,
Nadciągniemy, jak ptaki do gniazda,
By przed Tobą w milczeniu poklękać.
By powiedzieć, cudownej i świętej,

155
śe nam w sercach rozpaliła jasno,
Taką miłość i wiarę, i siłę,
śe do śmierci nie zgasną, nie zgasną...
W swojej własnej twórczości poetyckiej — wydał na emigracji cztery zbiory — po-
ruszał często tematy wojskowe. Jego wiersze patriotyczne nim ujrzały światło druku roz-
chodziły się wśród Polaków londyńskich w maszynopisach. W oczach emigracji był po-
etą-Ŝołnierzem.
Terlecki przeciwstawia się stanowczo temu określeniu. Jego zdaniem Antoni Bogu-
sławski kontynuował „długotrwałą tradycję polskiej poezji rycerskiej, rycersko-ziemiań-
skiej”. Był poetą nim został Ŝołnierzem.
Z Antosiem pozostawałem na stopie bardzo przyjaznej. Był mi bliski. Rozumiał, jak
zresztą i Terlecki, konieczność upartej walki z Niemcami na kaŜdym kroku mimo strasz-
liwej groźby sowieckiej. Wyczuwał doskonale właściwy sens powstania warszawskiego.
W niezwykle trudnych czasach zachował poczucie humoru. Siadywałem z nim przy jed-
nym stole w kasynie oficerskim w Londynie i przysłuchiwałem się dykteryjkom, którymi
sypał jak z rękawa. Mówił o konkretnych osobach, wszystkim nam znanym i świadomie
koloryzował. Było w nim coś z Pana Zagłoby.
Za cel swoich Ŝartów obrał sobie m.in. generała Tadeusza Malinowskiego, który
odznaczał się manierami starego kawalera, choć nim nie był. Gdy na wiosnę 1944 roku
przyleciałem z Kraju do Londynu przyjrzał mi się swoimi wielkimi sarnimi oczami
i wyraźnie wzruszony powiedział: „Ach, jakiś ty nędzny!”. Generał do wszystkich ofice-
rów zwracał się per ty. Byłem istotnie bardzo wynędzniały po przeszło czteroletniej słuŜ-
bie w Podziemiu.
Malinowski kierował wtedy Biurem Oświaty i Opieki nad śołnierzami w Minister-
stwie Obrony Narodowej. Pewnego razu jedna z interesantek w toku rozmowy z nim
dostała histerycznego ataku płaczu. Generał bardzo się zmieszał. Gdy wyszła, Bogusław-
ski obecny przy rozmowie zauwaŜył: „Tak nie moŜna mówić z kobietami, panie generale.
Trzeba znać trochę kobiety”. Malinowski się Ŝachnął: „Pułkowniku, wypraszam sobie
takie uwagi! Ja nie znam kobiet? Mam przecieŜ siostrę!”
Innym razem Bogusławski opowiadał o swoim koledze pułkowniku Leskim, który
pochodził z rodziny Ŝydowskiej i przybrał to nazwisko, gdy się wychrzcił. Stale w kłopo-
tach finansowych, latał po pieniądze do swego ojca, ortodoksyjnego śyda. AŜ kiedyś
stary nie wytrzymał: „Co ty ciągle przychodzisz po pieniądze do starego Nusbauma? Idź
sobie do papy Leskiego!”
Terlecki nie widział nigdy Antosia zagniewanego. Ale ja widziałem. W okresie po-
wstania warszawskiego na wiadomość, Ŝe Brytyjczycy wstrzymali loty nad Warszawę
z zaopatrzeniem dla powstańców ze względu na zbyt wielką odległość z bazy włoskiej.
Bogusławski zawrzał oburzeniem i napisał wiersz „Pomoc dla Warszawy”, którego jeden
z maszynopisów mnie doręczył:
Znów — „strzelać nie kazano”, znów — „nie doradzano”.
Buchnęła krew Warszawy niezbliźnioną raną:
krew na murach, na bruku i krew na chodniku...
Dać pomoc — za daleko.
Czy słyszysz, Angliku?
Słyszysz zza Oceanu moŜny kombatancie
A i ty — ciągle za Wisłą — „aliantów aliancie”? — [...]
Pięć lat Ŝołnierskiej walki, przy ramieniu ramię...
Kto Wam tu prawdę mówi, a kto tu Wam kłamie?
Przywołajcie w pamięci niepodległe lata:

156
Kto pierwszy się zastawił oręŜem od kata?
z kim związaliście sojusz w dobrowolnym słowie?
Pytajcie staroświecko sumienia.
Odpowie.
Sumienie odpowiedziało. Brytyjczycy wznowili loty. Amerykanie wysłali wielką wy-
prawę lotniczą.
Terlecki rozsiał w swojej ksiąŜce zastanawiające obserwacje takŜe i o pisarzach, których
nie omówił. Tak np. w szkicu o uczonym romaniście, pisarzu i polityku Stanisławie Stroń-
skim stwierdził, Ŝe Leopold Staff to „moŜe największy poeta refleksyjny, jakiegośmy mieli,
liryk intelektualistyczny, filozof liryki, jak go nazwał przyjaciel i inspirator Ortwin”.
Jeśli juŜ jestem przy Strońskim muszę przypomnieć, Ŝe słynął on przed wojną ze
swoich wtrętów (zwischenrufów). Po jednym z jego przemówień sejmowych poseł sana-
cyjny Józef Sanojca wszedł na trybunę i zagrzmiał: „Pan poseł Stroński znów wsiadł na
swego konia”. W tym miejscu Stroński przerwał mu z sali: „Tylko nie na osła, panie po-
śle, tylko nie na osła!”
Sala sejmowa zatrzęsła się od śmiechu.

***
Wymieniam na zakończenie pozostałe osoby, którymi zajął się Tymon Terlecki
w swojej ksiąŜce Spotkania ze swoimi. Oto one: pisarze, krytycy literaccy i historycy
literatury — Bolesław Leśmian, Ostap Ortwin, Juliusz Kleiner, Stefan Napierski, Stefan
Essmanowski, Ludwik Hieronim Morstin, Ignacy Baliński, Maria Pawlikowska Jasno-
rzewska, Stefania Zahorska, Andrzej Bobkowski, Jerzy Stempowski, Tadeusz Sułkowski,
Aleksander Janta-Połczyński, Wiktor Bruner, Herminia Naglerowa, Beata Obertyńska,
redaktor i historyk Mieczysław Grydzewski, typograf Samuel Tyszkiewicz, aktorzy
i reŜyserzy teatralni: Juliusz Osterwa, Leon Schiller, Wilam Horzyca, Stanisława Wysoc-
ka, Stanisław Stanisławski, Edmund Wierciński, Mieczysława Ćwiklińska, Arnold Szy-
fman, ElŜbieta Barszczewska. Nie jest to nasz zupełny współczesny Panteon, nawet emi-
gracyjny. Terlecki dał sylwetki tylko niewielu. Przebierał. Mimo to przedstawił obraz
wielkich rozmiarów. Gdybym ja z kolei przystąpił do omówienia wszystkiego, co o nich
napisał Terlecki i dorzucił swoje uwagi, powstałaby nowa, obszerna ksiąŜka, na którą
w moim podeszłym wieku juŜ mnie nie stać.
Pozwolę sobie na parę jeszcze spostrzeŜeń. Najpierw coś niecoś o Mieczysławie
Grydzewskim, redaktorze „Skamandra”, „Wiadomości Literackich”, a na emigracji „Wia-
domości Polskich” i po prostu „Wiadomości”, autorze bardzo dobrej antologii: Wiersze
polskie wybrane (Londyn 1946). Spotykałem się z nim w Londynie wielokrotnie. Mówili-
śmy przewaŜnie o poezji i poetach. Raz jednak zaskoczył mnie i bardzo zastanowił. Oto
w dniu, w którym ogłoszono niepodległość Izraela (14 maja 1948 r.) powiedział mi przy
kawie: „Wie pan, nie jestem juŜ śydem-Polakiem tylko Polakiem. Nic mnie nie ciągnie
do Izraela. Wszystko mnie łączy tylko z Polską i z Polakami. Powtarzam jestem juŜ tylko
i wyłącznie Polakiem”. I był nim do końca Ŝycia. Mało kto z jego i z późniejszego trochę
mego pokolenia zrobił tyle dla kultury polskiej, co on. Był jednym z tych niewielu, bez
których dzieje kultury polskiej potoczyłyby się inaczej, znacznie uboŜej.
Samuela Tyszkiewicza nie znałem. Słyszałem jednak o nim i gdy mi Tymon doradził,
abym mu przesłał swoją ksiąŜkę o powstaniu warszawskim do wydania, zastosowałem się
do jego rady. Tymon napisał tyle w swojej ksiąŜce o tej sprawie:
Przed chorobą zaczął Tyszkiewicz wielką pracę, jedną z największych, jaką kiedykolwiek
wykonał: monumentalny zbiór dokumentów o powstaniu warszawskim opracowany przez

157
Andrzeja Pomiana. Nie skłonny do łatwych rozczuleń pisał mi, Ŝe pracując nad tą ksiąŜką
chodzi po ulicach swego rodzinnego miasta, współŜyje z nim w najcięŜszej, najtragicz-
niejszej najwspanialszej chwili jego istnienia. Ostatnie złoŜone arkusze Powstania mia-
łem w ręku wiosną tego roku. Pozostało nie skończone.
W gruncie rzeczy było dopiero zaczęte. Całość składała się nie tylko z dokumentów
w całym technicznym znaczeniu tego słowa, ale i z mojej rozprawy o powstaniu i z ob-
szernego wyboru prasy powstańczej. Po śmierci Tyszkiewicza wdowa po nim, Włoszka,
nie chciała mi zwrócić mego maszynopisu. Pozostał u niej. Cały mój ogromny wysiłek
spełzł na niczym, o co zresztą nie miałem Ŝadnej pretensji do Tymona.
O Juliuszu Osterwie Tymon napisał: „Wątpię, czy był w Polsce ktoś, kto by się nie
poddał magii tej osobowości aktorskiej”. NaleŜałem do tych wielu, którzy jej ulegli. Nie
będę się tu zajmować jedną z największych jego kreacji scenicznych: Przełęckim w jedynym
wybitnym dramacie śeromskiego Uciekła mi przepióreczka. Chcę tylko kilka słów poświę-
cić znaczeniu jego „Reduty” na Kresach. ObjeŜdŜał z tym zespołem aktorskim miasta
i miasteczka na Ziemiach Wschodnich. Był wszędzie tam, gdzie miejscowi Polacy łaknęli
słowa polskiego ze sceny. Pamiętam ze swoich lat szkolnych w Ostrogu na Wołyniu Sułkow-
skiego śeromskiego w reŜyserii Osterwy i z nim samym w roli tytułowej. Z tej rozgadanej,
rozdeklamowanej, dość słabej sztuki teatralnej potrafił Osterwa uczynić wstrząsający dramat
patriotyczny. Widziałem w przedwojennej Polsce, głównie w Warszawie, kilkaset przedsta-
wień teatralnych z najwybitniejszymi aktorami. Mieliśmy wtedy jeden z największych te-
atrów w Europie. Nie ustępowaliśmy nikomu. Wbił mi się jednak szczególnie w pamięć
właśnie Sułkowski. Osterwa był nie tylko znakomitym reŜyserem i aktorem. Był wielkim
kapłanem kultury polskiej, za moich czasów — niezrównanym.
Gdy czytałem słowa Tymona o Osterwie w Spotkaniach ze swoimi, znakomity aktor
stanął mi przed oczami jak Ŝywy. Dobrze, Ŝe zjawił się przede mną w ujęciu Tymona
Terleckiego. Dzięki temu powiał mi na emigracji wiatr od mojej Polski.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

HISTORIA JEDNEJ RECENZJI


— PRZYCZYNEK DO LOSÓW
LITERATURY POLSKIEJ
NA OBCZYŹNIE 1940–1960

Rafał MOCZKODAN (Toruń)

W numerze 11 (937) „Wiadomości” z 16 marca 1964 roku została opublikowana


„Rozmowa o Literaturze polskiej na obczyźnie”, którą z redaktorem tej pracy, Tymonem
Terleckim, przeprowadził Janusz Kowalewski. Był to pierwszy tekst, jaki na jej temat
ukazał się w prasie. Z jednej strony stanowił on rodzaj zapowiedzi, której celem było
poinformowanie czytelnika o zawartości przygotowanych do druku tomów, z drugiej zaś
miał przybliŜyć odbiorcy historię ich powstania.
Odpowiadając na pytanie Kowalewskiego o zawartość Literatury polskiej na obczyźnie
Terlecki stwierdził:
— Tom pierwszy […] obejmuje głównie, prawie wyłącznie, literaturę „czystą” — prozę,
poezję, dramat, essay i krytykę artystyczną plus literatura religijna i wojskowa oraz ob-
szerne opracowanie „Udziału Polaków w literaturach zachodnich”. Tom drugi obejmie
takie działy jak literatura dokumentarna i osobno literatura dokumentarna w czasopi-
smach, publicystyka, słowniki i encyklopedie, przekłady na język polski, czasopiśmien-
1
nictwo, literatura dla dzieci i młodzieŜy, bibliografia bibliografii, nawet nekrologia .
Mówiąc natomiast o celach i zadaniach tego opracowania, nazwał je „przedsięwzię-
ciem czysto poznawczym”, po czym dodał: „Nie zawiera ani bezpośrednich polemik ani
artykułów propagandowych, ani nawet zwrotów tego rodzaju. […] zawsze uwaŜałem
i uwaŜam za najlepszy rodzaj «propagandy» — nie polemikę, lecz mowę faktów. Fakty
mówią dobitniej niŜ insynuacje i połajanki”2. Ton tej wypowiedzi korespondował wyraź-
nie z otwierającym pierwszy tom Literatury… „Wstępem redakcyjnym”, w którym Ter-

1
J. Kowalewski, Rozmowa o „Literaturze polskiej na obczyźnie”, Wiadomości 1964 nr 11
(937) s. 4.
2
TamŜe.

159
lecki rozwijał i uzupełniał powyŜsze stwierdzenia, posługując się sformułowaniami po-
dobnymi do tych, jakich uŜył podczas udzielania wywiadu:
Ma to być rejestr, inwentarz, bilans. Metodą przyjętą, a przynajmniej załoŜoną u wstępu,
jest moŜliwie ścisła i wyczerpująca systematyzacja opisowa zjawisk, ich wstępna analiza.
3
Opis przewaŜa tu nad sądem wartościującym, porządkowanie – nad hierarchizacją .
Podobieństwa między „Wstępem” a wywiadem były z pewnością spowodowane cza-
sową zbieŜnością powstania obu tekstów — przypomnijmy, Ŝe zgodnie z informacją
podaną pod „Wstępem” powstał on zaledwie w dwa miesiące przed ukazaniem się wy-
wiadu („Londyn, w styczniu 1964 r.”).
Jak wspomniano, podczas rozmowy z Kowalewskim Terlecki przybliŜył takŜe czytel-
nikom „Wiadomości” historię całego przedsięwzięcia4. MoŜna tam odnaleźć takie oto
wspomnienie dotyczące początków prac nad Literaturą…:
Gdy w r. 1955 wpadłem na pomysł Literatury emigracyjnej i przedstawiłem go na zarzą-
dzie Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, nie zdawałem sobie sprawy, nie zdawali
sobie równieŜ sprawy ci, co wraz ze mną podjęli ten pomysł, Ŝe będzie tak rósł w rękach,
rozrastał się nam w oczach, dorobek pisany, powstały poza polską w czasie drugiej wojny
światowej i potem. Byliśmy jak ludzie w lesie, którzy nie mogą ogarnąć wzrokiem całości
5
leśnego obszaru .
Następnie przedstawione zostały kolejne etapy realizacji tego zamiaru z wyraźnym
połoŜeniem nacisku na róŜnorodne problemy, z jakimi przyszło borykać się zarówno
autorom szkiców, jak i redaktorowi. Kończąc swą opowieść ten ostatni przedstawił stan,
w jakim prace znalazły się na początku 1960 roku:
Na wiosnę 1960 r. praca dociągnięta do końca r. 1958 była gotowa w stanie surowym
i moŜna było myśleć o jej wydaniu. Wtedy wyłoniły się trudności natury przede wszyst-
kim materialnej, które postawiły całe przedsięwzięcie pod znakiem zapytania. Nim […]
udało się te trudności przezwycięŜyć, minął rok z okładem, a praktycznie — dwa lata.
6
Wreszcie, na początku 1962 r. moŜna było przystąpić do finalizowania ksiąŜki .
Do końca prac było jeszcze daleko. Terlecki podkreślił, Ŝe dwuletnie „przezwycięŜa-
nie «oporu materii»” spowodowało przedawnienie informacji zawartych w ksiąŜce,
w związku z czym „trzeba ją było jeszcze raz, drugi i trzeci uzupełniać”. W efekcie praca,
która „pierwotnie miała objąć 15-lecie literatury poza Polską, 1940–1955”, a jej przygo-
towanie zostało zaplanowane na dwa lata, ogarnęła swym zasięgiem „22 lata — od
r. 1940 do połowy 1962”, zaś jej opracowanie zajęło lat dziewięć7.
W przywołanej historii powstawania Literatury… istnieje jednak pewna „biała pla-
ma”, której ramy czasowe zamykają się między początkiem roku 1962 a styczniem roku
1964, kiedy to (jak wolno nam wnosić z umieszczonej pod „Wstępem redakcyjnym” daty)
praca uzyskała swój ostateczny kształt. Informacje o tym, co działo się w owym czasie
z Literaturą polską na obczyźnie, przynosi zachowana korespondencja Terleckiego
z redaktorem „Wiadomości”8. Okazuje się, Ŝe w tym okresie Mieczysław Grydzewski był
3
T. Terlecki, Wstęp redakcyjny, [w:] Literatura polska na obczyźnie 1940–1960, t. 1, pod red.
T. Terleckiego. Londyn 1964 s. 8.
4
Analogiczny fragment znalazł się we Wstępie.
5
J. Kowalewski, Rozmowa..., s. 4.
6
T. Terlecki, Wstęp redakcyjny..., s. 7–8.
7
J. Kowalewski, Rozmowa..., s. 4.
8
Wszystkie cytaty z tej korespondencji pochodzą z Archiwum „Wiadomości” znajdującego się
w Archiwum Emigracji UMK w Toruniu, sygn. AE/AW/CCCXVII oraz sygn. AE/AW/CCCXVIII.

160
zasypywany przez niego prośbami o nadesłanie kolejnych numerów londyńskiego tygo-
dnika oraz innych materiałów, niezbędnych do uzupełniania i poprawiania informacji
zawartych w pierwszym tomie pracy. Zacytujmy przykładowy:
W związku z Literaturą polską na obczyźnie potrzeba mi nast[ępujących] nr-ów „Wia-
domości”:
1 9 5 9 : 17/682, 19/684, 21/686, 29/695, 30/696, 33/698, 34/699, 35/700, 37/702, 39/704,
43/708, 44/709, 45/710, 46/711, 47/712
1 9 6 0 : 2/719, 5/722, 7/724, 8/725, 10/727, 23/740, 24/741, 25/742, 26/743, 27/744,
29/746, 31/748, 32/749, 39/756, 40/757, 41/758, 48/765.
Jest to olbrzymi dezyderat i niestety pilny. Gdyby Pan tak uznał, gotów jestem zwrócić
9
koszta .
Ostatni taki list z prośbą o materiały nosi datę 23 listopada 1963 roku — zapewne
wówczas Terlecki nanosił ostatnie poprawki. Kończąc pracę redakcyjną zaczął teŜ zabie-
gać o nagłośnienie całego przedsięwzięcia. W liście z 1 stycznia 1964 roku pisał do Gry-
dzewskiego:
Kowalewski jest prawie gotów z wywiadem o tej ksiąŜce [Pani Helenie — przyp. R. M.],
ale ja chciałbym Pana uprosić, Ŝeby go przełoŜyć na drugie miejsce i przedtem zrobić
wywiad o Literaturze emigracyjnej. Pierwszy tom (ponad 700 stron) dobija wreszcie koń-
ca i taki interview porządnie, interesująco zrobiony byłby nieocenioną usługą dla tego
szaleńczego przedsięwzięcia, które mi zabrało kilka lat Ŝycia. Jeśli Pan się zgodzi, ja zro-
10
bię co trzeba i moŜliwie szybko .
Warto się zastanowić dlaczego Terleckiemu zaleŜało tak bardzo na przygotowaniu
i publikacji wywiadu, skoro zdecydowana większość informacji w nim podanych znalazła
się teŜ we „Wstępie” do pierwszego tomu Literatury…? Wydaje się, Ŝe odpowiedzi na to
pytanie naleŜy poszukiwać z jednej strony w podejściu jego samego do własnego dzieła,
z drugiej zaś w obawach, jakie Ŝywił on w stosunku do przyszłych losów tej pracy.
ZauwaŜmy, Ŝe w zacytowanym liście pojawia się dość zaskakujące — przynajmniej
moŜna odnieść takie wraŜenie — określenie Literatury… mianem „szaleńczego przedsię-
wzięcia”. Jednak w kontekście innych listów zdaje się ono dobrze oddawać stan ducha,
w jakim na przełomie 1963/1964 roku znajdował się Terlecki. W korespondencji do
Grydzewskiego stosunkowo często dawał wyraz zmęczeniu czy wręcz zniechęceniu, jakie
towarzyszyło mu w ostatnim etapie prac nad Literaturą polską na obczyźnie. Pierwszy
taki sygnał pojawił się we wspomnianym liście z 23 listopada 1963 roku, gdzie ostatnia
prośba o materiały przyjęła formę: „Byłbym wdzięczny za egzemplarze nr 768/9, 707
i 861 «Wiadomości» — to ciągle ta nieszczęsna Lit[eratura] em[igracyjna]”. W po-
dobnym duchu wyraŜał się o swym dziele na początku 1964 roku pisząc o „kołowrotku
z Lit[eraturą] em[igracyjną]” (16.01.1964).
Jednocześnie o skali prac, jakie zostały do wykonania, i zmęczeniu nimi świadczy teŜ
fakt, iŜ niekiedy zabiegi dąŜące do sfinalizowania kilkuletniego przedsięwzięcia słuŜyły
Terleckiemu jako wymówka i usprawiedliwienie. Tłumacząc się przed Grydzewsjum
z opóźnień w nadsyłaniu zamówionych tekstów zasłaniał się koniecznością dopracowania
wszystkich szczegółów związanych z Literaturą. W liście z 11 lutego 1963 roku pisał:

9
List T. Terleckiego do M. Grydzewskiego z 15.05.1963 r., podkr. autora.
10
Do pomysłu redaktor Literatury…powrócił w tydzień później (list z 07.01.1964 r.), a w post
scriptum do listu z 21.01.1964 r. (datacja niepewna) pisał: „Czy zgodziłby się Pan, Ŝeby wywiad
o Literaturze emigracyjnej zrobił Dobek, bo z Kowalewskim jakoś nie wychodzi.” Ostatecznie
jednak, jak wiemy, wywiad przeprowadził Janusz Kowalewski.

161
„Edena postaram się zrobić jak najprędzej, ale proszę o odrobinę cierpliwości, bo uginam
się pod Literaturą emigracyjną (diabeł mnie podkusił Ŝeby się za to zabrać — teraz mam za
swoje)”, a w rok później wyjaśniając powody, dla których nie nadesłał jeszcze recenzji
stwierdził: „Nie zrobiłem tego z powodu katastrofy mego Ŝycia — Literatury emigracyjnej”
(12.02. 1964 r.).
Naturalnie jakkolwiek by owa „katastrofa” nie zmęczyła swego twórcy i animatora,
jej dalsze losy były mu niezwykle bliskie. Dlatego zabiegał o publikację wywiadu, który
— jak wolno się nam domyślać — miał uchronić Literaturę… przed pretensjami ze strony
uraŜonych pisarzy, w ich mniemaniu niedostatecznie wyróŜnionych w tej pracy. Zapewne
dlatego Kowalewski kończąc wywiad zadał Terleckiemu następujące pytanie:
Czy nie obawia się pan — i autorzy poszczególnych opracowań — Ŝe mogliście kogoś
pominąć, pomniejszyć — w jego lub jej pojęciu — i Ŝe z tego powodu będziecie mieli od
„niedocenionych” pretensje, przykrości?
W odpowiedzi redaktor Literatury… stwierdził:
[…] o tej naszej draŜliwości piszę nawet we wstępie redakcyjnym do Literatury. Czy się
nie obawiam, Ŝe po wyjściu ksiąŜki draŜliwość polska da mi znać o sobie? JuŜ mi się dała
we znaki w toku pracy. Przez tę draŜliwość cała impreza o mało się nie wykoleiła. My lu-
bimy się obraŜać. Praca nad Ŝywym organizmem i ogromnym materiałem, w takich wa-
runkach, zapewne nie będzie wolna od drobnych usterek, moŜe nie zdoła zadowolić
wszystkich ambicji, nie dorośnie do wszystkich wyobraŜeń o sobie. Mogę tylko stwier-
dzić za współpracowników i za siebie Ŝe staraliśmy się, ze wszystkich sił, z najlepszą
11
wolą, o to by nie pominąć Ŝadnej rzetelnej pracy .
Jak się okazało, obawy te nie były bynajmniej płonne. MoŜna przywołać kilka reakcji
na ksiąŜkę, które wymieniały pominięte w niej nazwiska, choć wbrew przewidywaniom
nie były to głosy samych zainteresowanych12. Jednocześnie jednak — jak zauwaŜył Cze-
sław Dobek — mimo Ŝe uwagi te były wystosowywane przez pisarzy, którzy „upominali
się naturalnie nie o siebie, ale o swoich kolegów, Ŝądali naprawienia krzywdy komu in-
nemu”, to jednak „czuć było w tym proteście urazę osobistą”13.
Ostatecznie pierwszy tom Literatury polskiej na obczyźnie 1940–1960 ukazał się
wiosną 1964 roku. Pierwsze recenzje pojawiły się w czerwcu tegoŜ roku. Anonimowa
nota w „Ostatnich Wiadomościach” odniosła się do ksiąŜki entuzjastycznie, choć jej autor
skupił się przede wszystkim na przedstawieniu zawartości pracy14. Natomiast omówienie
w „Środzie Literackiej” obok informacji głoszącej, Ŝe tom ten był „od dawna oczekiwany
i zapowiadany (sama praca drukarska nad nim trwała 15 miesięcy)”, przyniosło ostroŜną,
choć w swej wymowie pochlebną ocenę tego faktu: „Ukazanie się pierwszego tomu Lite-

11
J. Kowalewski, Rozmowa..., s. 4.
12
Por. np.: J. śurawicka, Piśmiennictwo polskie na emigracji, Kultura i Społeczeństwo 1965
nr 3 s. 195–199 (była to jedna z trzech recenzji opublikowanych w Polsce); B. Czaykowski, Pi-
śmiennictwo polskie na obczyźnie, Kultura 1964 nr 11 (205) s. 114–128; S. Piekut, Synteza litera-
tury emigracyjnej, Kultura 1967 nr 3 (233) s. 128–132; Cz. Bednarczyk, KsiąŜka o literaturze pols-
kiej, Kontynenty 1964 nr 69 s. 4–6; Czytelnik z USA, [List do Redakcji], Kontynenty 1965 nr 82
s. 20. Zdarzały się i takie wypowiedzi, w których autorzy nie tyle zgłaszali pretensje, co raczej
prostowali nieścisłości i błędy, jakie wkradły się do opracowania w związku z ich twórczością czy
nazwiskami, zob. np.: J. Niemojowski, Jeden autor pod trzema nazwiskami, Wiadomości 1965 nr 7
(985) s. 6.
13
Cz. Dobek, „Szklana kula” i kwadratura koła, Orzeł Biały 1965 nr 7 (1154) s. 28.
14
I tom „Literatury emigracyjnej”, Dodatek Tygodniowy „Ostatnich Wiadomości” 1964 nr 22
(780) s. 2.

162
ratury polskiej na obczyźnie jest niewątpliwie wielkim wydarzeniem kulturalnym”15.
W podobnym tonie wypowiedziała się na ten temat redakcja „Kontynentów”16, choć juŜ
zakończenie noty odnotowującej ukazanie się ksiąŜki zapowiadało wymowę dwóch na-
stępujących po niej recenzji: „UwaŜamy, Ŝe naleŜy wszelkie wydawnictwa emigracyjne
omawiać «bez taryfy ulgowej» w duchu szczerości i prawdy”17. Rzeczywiście opinie
wyraŜone przez Czesława Bednarczyka i Zbigniewa Grabowskiego dalekie były od entu-
zjazmu. Ten pierwszy uznał, Ŝe na Literaturę… „szkoda było starań drukarzy i introliga-
tora. Nie uratuje tej ksiąŜki zapowiadany we wstępie aneks, «który zawrze uzupełnienia
i sprostowania». Jest to zła ksiąŜka. KsiąŜka-widmo, która będzie straszyć i mylić Ŝeglu-
jących po naszej literaturze”18, zaś drugi dodał, Ŝe choć „wykazuje [ona — przyp. R.M.]
wielki trud, duŜe dobre chęci”, to jednak „w sumie wydaje się pracą poronioną”19.
Z pewnością opinie te nie przypadły Terleckiemu do gustu20 — zapewne dlatego za-
czął zamyślać o zaproponowaniu jednemu z emigracyjnych krytyków przygotowania
kolejnej recenzji z przeznaczeniem do druku na łamach „Wiadomości”21. I — jak moŜna
się domyślać — zupełnie się nie spodziewał, Ŝe kolejna negatywna opinia na temat jego
pracy wyjdzie spod pióra redaktora londyńskiego tygodnika. Nastąpiło to 27 września
1964 roku, gdy to w numerze 39 (965), w dziale „KsiąŜki nadesłane” Literatura… została
odnotowana z dodaniem drobnego, lecz wymownego komentarza:
Nieopatrzenie tego rodzaju dzieła, rojącego się od tysięcy nazwisk, w indeks jest zbrodnią
na skalę zupełnie niezwykłą. Obietnica, Ŝe indeks ukaŜe się w tomie drugim nie stanowi
22
nawet okoliczności łagodzącej .
Nota ta czy choćby owa krytyczna uwaga musiała być znana Terleckiemu jeszcze przed
publikacją, bowiem na zacytowany zarzut odpowiedział juŜ w liście z 25 września 1964
roku. Pisał w nim m.in.:
Ma Pan rację z indeksem do Lit[eratury] em[igracyjnej], ale mam pod ręką dwutomową
A Critical History of English Literature Davida Daichesa z jednym indeksem do obu to-
mów. Chciałem zrobić skorowidze osobne, bo oba tomy stanowią zamknięte całości, ale
Świderski upierał się, tak przypuszczam, z wyrachowania handlowego przy łączonym in-
deksie. Byłbym moŜe postawił na swoim, gdyby nie to, Ŝe nam druk I tomu zabrał prze-
szło 1½ roku i chciałem Ŝeby się wreszcie skończył. Indeks (w kartkach) jest do dyspozy-
cji Pana. Wystarczy, Ŝeby p. Grocholski zadzwonił, Tola [Korian] udzieli kaŜdej potrzeb-
nej informacji.
Odpowiedź na pytanie dlaczego wobec tego Grydzewski — przychylny Terleckiemu
— zdecydował się na publikację tej noty w takiej właśnie formie, pozostaje jedynie

15
ff, Literatura polska na obczyźnie. Bilans pisarski naszej emigracji, Dziennik Polski i Dziennik
śołnierza 03.06.1964 s. 3.
16
„Pojawiła się ksiąŜka, która stanowi na pewno swojego rodzaju wydarzenie w kulturalnym
Ŝyciu emigracji.”
17
Redakcja „Kontynentów”, Dwugłos o ksiąŜce „Literatura polska na obczyźnie 1940–1960”,
Kontynenty 1964 nr 69 s. 4.
18
Cz. Bednarczyk, KsiąŜka o literaturze polskiej, Kontynenty 1964 nr 69 s. 6.
19
Z. Grabowski, Ogromy trud — nieudane dzieło?, Kontynenty 1964 nr 69 s. 8.
20
Polska Bibliografia Literacka odnotowuje jeszcze jedną recenzję z tego okresu — omówie-
nie Jana Ostrowskiego, które miało się ukazać w „Orle Białym” w numerze 27/28 na stronie 9. Do
tekstu tego nie udało mi się dotrzeć.
21
W liście z 10.09.1964 roku pisał do Grydzewskiego: „Byłem przekonany, Ŝe zgłoszenie się
Bielatowicza z gotowością napisania recenzji zastanie juŜ egzemplarz w rękach Pana”.
22
KsiąŜki nadesłane, Wiadomości 1964 nr 39 (965) s. 4.

163
w sferze domysłów23. Faktem jest jednak, Ŝe sprawa indeksu powracała jeszcze kilka razy
w róŜnych recenzjach i notach dotyczących pierwszego tomu Literatury… (w tym takŜe
na łamach „Wiadomości”) — zarzut Grydzewskiego poparł Zbigniew Grabowski24, na-
tomiast w sukurs Terleckiemu przyszli Jan Kowalik25 i — z pewnymi zastrzeŜeniami —
Marian Kukiel26.
Jednak kwestia indeksu nie wydawała się dla samego Terleckiego priorytetowa —
zapewne w momencie wysłania do Grydzewskiego listu z wyjaśnieniem uznał ją za za-
kończoną i juŜ do niej nie wrócił. Natomiast Ŝywo — jak juŜ wspomniano — interesował
się moŜliwościami ewentualnego zamówienia recenzji, która miałaby się ukazać na ła-
mach „Wiadomości”. W cytowanym juŜ liście z 10 września 1964 roku Terlecki prosił
redaktora londyńskiego tygodnika:
Niech […] Pan […] zgodzi się, Ŝeby B[ielatowicz] pisał recenzję. Zresztą jeśli Pan woli
kogoś innego z góry, bez zastrzeŜeń i sprzeciwów się na to godzę. Chodzi mi o to Ŝeby ta
cegła nie poszła w wodę bez śladu i echa.
Najwidoczniej jednak kandydat zgłoszony przez Terleckiego nie przypadł Grydzew-
skiemu do gustu. Być moŜe przewidywał on, Ŝe recenzja napisana przez Jana Bielatowicza
wyda się nazbyt stronniczą, gdyŜ jej potencjalny autor był zbyt blisko związany z pracami
nad recenzowanym dziełem27. Obaj redaktorzy zaczęli poszukiwać innej kandydatury.
Tymczasem ukazywały się kolejne — zdecydowanie negatywne — omówienia i noty
dotyczące pierwszego tomu Literatury… Bogdan Czaykowski zarzucał pracy przede
wszystkim chaotyczność (przyjęte przez róŜnych autorów metody porównał do „szatkowania
kapusty”)28, Beata Fischer „brak jednolicie przemyślanej koncepcji redakcyjnej”29, zaś Cze-
sław Dobek nie wartościując pracy jednoznacznie wykazywał pojawiające się w niej uchy-
bienia i błędy30. Opinie recenzentów podzielali takŜe niektórzy czytelnicy31.
W kontekście tych opinii nie dziwi, Ŝe Terleckiemu zaleŜało na szybkim przygotowa-
niu recenzji równowaŜącej te sądy. Jednak nie był w tym na tyle zdeterminowany, aby —
wbrew wcześniejszej deklaracji — przyjmować bezkrytycznie wszelkie propozycje

23
Zapewne list Terleckiego dotarł do Grydzewskiego zbyt późno. W ogóle w owym czasie kore-
spondencja między dwoma redaktorami była nieco utrudniona. Świadczy o tym choćby to, Ŝe pierwszy
tom Literatury… przez dłuŜszy czas nie mógł dotrzeć do rąk Grydzewskiego, przed którym Terlecki
tłumaczył się w liście z 10.09.1964 r.: „Bardzo przepraszam za zamieszanie z Literaturą emigracyjną.
Nie wiedziałem Ŝe wydawca — z jemu tylko wiadomych powodów — opóźnił wysyłkę egzemplarza
recenzyjnego. […] Przykro mi Ŝe wyszło nieporządnie i nie fair z mojej strony. Niech mi Pan to wyba-
czy […]”.
24
Z. Grabowski, Ogromny trud..., s. 9.
25
J. Kowalik, Sprawa indeksu, Wiadomości 1965 nr 3 (981) s. 4.
26
M. Kukiel, Zbrodnia czy tylko szkoda?, Wiadomości 1965 nr 8 (986) s. 6.
27
We Wstępie redakcyjnym (s. 11) Terlecki pisał: „Niemal od pierwszego dnia, od chwili po-
częcia się tej ksiąŜki do momentu jej zamknięcia, słuŜył mi koleŜeńską i braterską pomocą Jan
Bielatowicz, choć cięŜka choroba nie pozwoliła mu na planowany przez nas obu udział autorski.
Przez ten cały czas był on moją drugą parą oczu, drugim mózgiem, drugą pamięcią, drugim roze-
znaniem krytycznym. Jego wkład do ksiąŜki jest niewymierny”.
28
B. Czaykowski, Piśmiennictwo polskie..., s. 114–128.
29
B. Fischer, Literatura polska na obczyźnie 1940–1960, Problemy Poloni Zagranicznej
1964–1965 t. IV s. 269–272.
30
Cz. Dobek, „Szklana kula”..., s. 28.
31
Dwaj czytelnicy z Londynu ([List do redakcji], Kontynenty 1964 nr 71 s. 20) stwierdzili:
„Wszystko to co napisaliście w ocenach Bednarczyka i Grabowskiego o Literaturze Terleckiego to
szczera prawda… Tom ten jest poroniony”.

164
Grydzewskiego. Dlatego, gdy w czerwcu 1965 roku redaktor „Wiadomości” zapropono-
wał przygotowanie omówienia Juliuszowi Sakowskiemu, Terlecki odniósł się do tego
pomysłu z duŜą dozą sceptycyzmu:
Co do Literatury emigracyjnej bardzo bym się cieszył, gdyby Sakowski chciał i mó g ł
o niej napisać. Ale on jest przywalony „Dziennikiem”, ksiąŜkami, procesami, od kilku lat
nie napisał ani jednego zdania, jak Pan […] wyobraŜa Go sobie mocującego się z ksiąŜką,
32
która w sumie będzie miała 1.400 stron druku?
Powątpiewając w to, czy Sakowski zdoła się uporać z tak duŜą pracą, redaktor Lite-
ratury… proponował innego kandydata: „O Pankowskim myślałem nie jako prozaiku, ale
historyku literatury: doktoryzowanym niedawno, wykłada na uniwersytecie. […] Ale
niech się dzieje wola Twoja, a nie moja, Panie.” Grydzewski nie dał się jednak przekonać
i obstawał przy swoim. Niestety plany pokrzyŜowała mu choroba autora Asów i dam.
Dlatego w dwa tygodnie po cytowanym liście Terlecki, pytając redaktora londyńskiego
periodyku: „[…] czy wobec choroby Sakowskiego nie uwaŜałby Pan za stosowne zmienić
osoby recenzenta Literatury emigracyjnej”, ponownie sugerował, Ŝeby propozycję tę
złoŜyć Pankowskiemu. Jednak przywiązany do swego pomysłu „Grydz” nie przejawiał
szczególnego entuzjazmu w zaaprobowaniu tej koncepcji. Podobnie Terlecki nie wierzył
w powodzenie rozmów z Sakowskim, choć nie wykluczał moŜliwości zaistnienia takiej
ewentualności. W połowie lipca 1965 roku pisał do Grydzewskiego:
Cieszyłbym się, gdyby Julek napisał o Literaturze emigracyjnej i nie chcę odbierać Panu
wiary, Ŝe to zrobi. Gorąco tylko proszę, Ŝebyśmy szukali innego recenzenta, jeśli ta moŜ-
liwość zawiedzie. Jak Pan wie, Grabowski wiesza na mnie psy za tę moją cięŜką mordęgę,
bo uznał Ŝe jest nie dość doceniony. Ostatnio uŜył nawet argumentu, Ŝe „Wiadomości”
intencjonalnie i znacząco przemilczają ksiąŜkę. Co — nie mam wątpliwości — jest świa-
33
domym, wierutnym kłamstwem .
Sprawa na kilka kolejnych miesięcy utknęła w miejscu, a tymczasem w prasie ukazy-
wały się następne recenzje niezbyt przychylne ksiąŜce. Janina śurawicka czerpiąc obficie
z omówień Fischer i Czaykowskiego zarzuciła jej „brak jednolitej koncepcji redakcyjnej”,
który — jej zdaniem — „zawaŜył na róŜnej metodzie opracowania poszczególnych części”,
co w efekcie sprawiło, Ŝe „obecny kształt omawianej ksiąŜki niemal prowokuje szereg py-
tań”34. Podobnie Zbigniew Folejewski podkreślający zalety pracy zakończył swą recenzję
fragmentem, w którym dał wyraz swemu rozczarowaniu35. W podobnym tonie wypowiedział
się Magnus J. Krynski, który zarzucając pracy brak jednolitej metodologii oraz liczne po-
wtórzenia i błędy dodał, Ŝe podstawową słabością ksiąŜki jest to, Ŝe „the images of certain
major writers do not emerge clearly despite treatment by several contributors”36.

32
List T. Terleckiego do M. Grydzewskiego z 25.06.1965 r., podkr. autora.
33
List T. Terleckiego do M. Grydzewskiego z 15.07.1965 r.
34
J. śurawicka, Czytelnictwo polskie..., s. 196, 198.
35
„PoniewaŜ wszystkie informacje bibliograficzne są jak dotąd rozproszone, orientacja w tym
tomie nie jest łatwa. Po ogłoszeniu drugiego tomu, który ma zawierać ogólny skorowidz, dzieło
będzie cennym zbiorem źródłowym. MoŜe on posłuŜyć jako podstawa dla podręcznej, zwięzłej
historii polskiej literatury emigracyjnej, która jest ciągle do napisania — najlepiej przez jednego
człowieka. […] W tej chwili powinniśmy być wdzięczni redaktorowi i jego współpracownikom za
to co stworzyli w warunkach, które były więcej niŜ niesprzyjające.” Z. Folejewski, [After many
years…], Books Abroad. An International Literary Quarterly 1965 t. 39 nr 3 s. 358, tł. wg O „Lite-
raturze polskiej na obczyźnie” w Stanach Zjednoczonych, Wiadomości 1965 nr 40 (1018) s. 6.
36
M. J. Krynski, [The first volume…], Slavic Review. American Quarterly of Sowiet and East
European Studies 1965 t. XXIV nr 3 s. 566–567.

165
We wrześniu 1965 roku na łamach „Kontynentów” pojawiła się jeszcze jedna publika-
cja, która z pewnością nie przysporzyła Literaturze… zwolenników. Mowa o tekście „Prze-
ciwko klikom, protekcji i «kumoterstwu»”37, który — jak później wyjaśniał ówczesny re-
daktor pisma, Zbigniew Grabowski — „wyraŜał opinię redakcji”38. Opinia ta dotyczyła
sporu, jaki rozgorzał między Tymonem Terleckim a Lidią Ciołkoszową, która była autorką
przygotowanego do drugiego tomu Literatury… tekstu poświęconego emigracyjnej publicy-
styce39. Spór dotyczył — w opinii samej zainteresowanej oraz sprzyjającej jej redakcji
„Kontynentów” — „niedozwolonej ingerencji redaktorskiej”, która polegała na wstawieniu
w tekst Ciołkoszowej sześciostronicowego tekstu Stanisława Grocholskiego, w którym
omówiona została publicystyka polityczna Polskiego Ruchu Wolnościowego „Niepodle-
głość i Demokracja”40. Publikacja „Kontynentów” obszernie przedstawiła cały spór wspie-
rając się na obszernych cytatach z listów Terlecki–Ciołkoszowa oraz Ciołkoszowa–Związek
Pisarzy Polskich na Obczyźnie, w których autorka wyraŜała swój protest przeciwko postę-
powaniu redaktora Literatury… oraz domagała się zwołania sądu koleŜeńskiego celem roz-
strzygnięcia całej sprawy. Wobec niespełnienia tego Ŝądania41 Ciołkoszowa w liście do
ZPPnO oświadczyła, Ŝe w tej sytuacji czuje się zmuszona do poszukiwania innej drogi do-
chodzenia swych praw. Jakiej? — to określiła wprost: „pozostaje mi tylko postępek
p. Terleckiego podać we właściwej chwili do wiadomości publicznej”42. Sformułowanie to
rodzi szereg pytań. Jak naleŜało je odczytać w kontekście tego, Ŝe — o czym informuje data
podana przy cytacie — zostało ono przesłane do ZPPnO 20 marca 1965?43 Kiedy miała
nadejść owa „właściwa chwila”? Dlaczego na publikację czekano pół roku i zdecydowano
się na nią w przededniu wydania drugiego tomu Literatury…? Dlaczego wreszcie cała spra-
wa została nagłośniona w piśmie, na łamach którego ukazały się dwie negatywne recenzje
pierwszego (w tym jedna autorstwa redaktora naczelnego)?
Odpowiedzi pozostają w sferze domysłów, podobnie jak powody, dla których Gry-
dzewski nie zgodził się na to, Ŝeby Terlecki odpowiedział na publikację „Kontynentów”
na łamach „Wiadomości”. O tym, Ŝe redaktor Literatury… czynił takie starania informuje
list z 11 września 1965 r.:
Jeszcze nie ukazał się II t. Literatury emigracyjnej a juŜ dobrana para, p. Grabowski
z p. Ciołkoszową, zaatakowała mnie frontalnie. Czy zechciałby mi Pan udzielić gościny
w „Wiadomościach” dla rzeczowego omówienia sprawy? Byłbym wdzięczny, bo na po-
dwórko „Kontynentów” nie chcę wchodzić za Ŝadną cenę.
Grydzewski nie dał Terleckiemu moŜliwości zabrania głosu — uczynił to natomiast
redaktor „Kultury”, gdzie pojawiły się dalsze wypowiedzi dotyczące wspomnianego spo-
37
Przeciwko klikom, protekcji i „kumoterstwu”, Kontynenty 1965 nr 81 s. 18–20.
38
Z. Grabowski, List do redakcji, Kultura 1965 nr 11 (217) s. 151.
39
Zob.: L. Ciołkoszowa, Publicystyka, [w:] Literatura polska na obczyźnie 1940–1960, t. 2,
pod red. T. Terleckiego. Londyn 1965 s. 169–296.
40
Zob.: S. Grocholski, Nowe środowisko koncepcyjne, [w:] Literatura polska na obczyźnie
1940–1960, t. 2, pod red. T. Terleckiego, Londyn 1965 s. 297–302.
41
ZPPnO przyjął do wiadomości informację, Ŝe tekst Grocholskiego zostanie umieszczony
w drugim tomie Literatury… jako osobna publikacja i uznał całą sprawę za zakończoną. Zob.:
Przeciwko klikom..., s. 19–20.
42
TamŜe, s. 20.
43
Jak informują daty przy cytowanych listach cała sprawa rozgrywała się na przełomie lat
1964/1965, a list Ciołkoszowej przesłany do ZPPnO z informacją o planowanym nagłośnieniu całej
sprawy jest ostatnim z cytowanych, co nie wyklucza moŜliwości, Ŝe w czasie poprzedzającym
publikację w „Kontynentach” (wrzesień 1965) korespondencja między zainteresowanymi stronami
nie była prowadzona w dalszym ciągu.

166
ru. Głos w nim zabrali kolejno: Tymon Terlecki44, Zbigniew Grabowski45 i Lidia Ciołko-
szowa46. Jak moŜna wnosić z ich wypowiedzi, Ŝadne z nich nie zmieniło swego zdania na
temat zaistniałej sytuacji47. Tym jednak, co szczególnie interesujące w kontekście oma-
wianego tu wyimka historii Literatury polskiej na obczyźnie jest sformułowanie, jakie
pojawiło się w liście Terleckiego, który oznajmił, Ŝe „nie odpowiadał i nie myśli odpo-
wiadać na systematyczną kampanię przeciw Literaturze”48. Jednocześnie zaznaczył, Ŝe
reakcje, jakie wywołał tom pierwszy i zapowiadany drugi uwaŜa za „jarmark próŜności,
[…] jazgot podraŜnionych ambicji, branie ślepego odwetu za zawiedzione nadzieje”,
które z jednej strony są „czymś głęboko zawstydzającym”, a z drugiej „nie sprzyjają
sensownej dyskusji”49.
Tym samym Terlecki Literatury… dał wyraz swemu rozŜaleniu, w jakie wpędziło go
niepochlebne przyjęcie opublikowanego tomu pracy. Zapewne nastroju nie poprawił mu
nawet Juliusz Mieroszewski, który w tym samym numerze, w którym ukazały się listy Gra-
bowskiego i Ciołkoszowej, na marginesie ogólnych rozwaŜań o literaturze uchodźczej wy-
mienił kilka pozytywnych uwag na temat pierwszej części Literatury...50. Dlatego jej redak-
tor w dalszym ciągu poszukiwał „swojego” recenzenta, który omówiłby pracę w sposób —
według niego — zadowalający. Nieudane próby przekonania Grydzewskiego do Bielatowi-
cza i Pankowskiego nie zniechęciły go, tym bardziej, Ŝe naraz pojawiła się kandydatura,
która zdawała się zadowalać obu redaktorów. Pod koniec 1965 roku pisał do „Grydza”:
Naradzałem się z Weintraubem w sprawie recenzenta Literatury emigracyjnej w „Wia-
domościach”. Do spółki nie wymyśliliśmy nikogo poza M. K. Pawlikowskim, którego
Pan wymyślił. Jeśli Pan trwa w swoim zamiarze, proszę o zwrócenie się do Niego w tej
sprawie. Byłbym wdzięczny, gdyby Go Pan zbytnio nie ograniczał miejscem. Nie spo-
dziewam się za mego Ŝycia bezstronnej oceny tego wariactwa, którego zamiary mogą
ocenić nieliczni ludzie tacy jak Pan, znający z własnego doświadczenia co ono znaczy
w czasie i energii, ale byłoby mi przykro gdyby Pawl[ikowski] załatwił rzecz kilkunasto
wersową notatką. Zresztą i to nie byłoby największa przykrość w porównaniu z tym, co
51
mnie juŜ spotkało i jeszcze spotka w nagrodę za tę dziesięcioletnią mordęgę .
Jednak juŜ w kilka dni później dzielił się z redaktorem „Wiadomości” wątpliwościami,
co do moŜliwości pozytywnej realizacji tego pomysłu. Natychmiast zaczął poszukiwać roz-
wiązań alternatywnych:
Na wszelki przypadek donoszą, Ŝe gdyby z M. K. Pawlikowskim jako recenzentem Lit[e-
ratury] em[igracyjnej] coś tam nie wychodziło lub nie dogadzało, w grę mogłaby wchodzić
Jadwiga Maurer. Wszedłem tutaj z Nią w bardzo przyjemną (korespondencyjną) styczność
52
i moŜe udało by mi się ją namówić do tej syzyfowej pracy. Proszę to mieć na uwadze .
Niestety i tym razem nie udało się dojść Terleckiemu i Grydzewskiemu do porozu-
mienia. Być moŜe takŜe potencjalni recenzenci nie chcieli podjąć trudu proponowanego
im zadania? Zapewne wśród tych niepowodzeń niejaką pociechą było dla Terleckiego

44
T. Terlecki, List do redakcji, Kultura 1965 nr 10 (216), s. 159–160.
45
Z. Grabowski, List do redakcji, Kultura 1965 nr 11 (217) s. 151.
46
L. Ciołkoszowa, List do redakcji, Kultura 1965 nr 11 (217) s. 156–160.
47
Do sprawy L. Ciołkoszowa powróciła po latach w tomie wspomnień Spojrzenie wstecz (Pa-
ryŜ 1995) s. 228–229.
48
T. Terlecki, List do redakcji..., s. 159.
49
TamŜe, s. 159.
50
[J. Mieroszewski] Londyńczyk, Literatura na obczyźnie, Kultura 1965 nr 11 (217) s. 52–55.
51
List T. Terleckiego do M. Grydzewskiego z 27.12.1065 r.
52
List T. Terleckiego do M. Grydzewskiego z 08.01.1966 r.

167
opublikowane w tym czasie kolejne anglojęzyczne omówienie pierwszego tomu Literatu-
ry… autorstwa Marii Kuncewiczowej, która zakończyła swoją recenzję następującym
zdaniem: „Still, recognition is due to the group of people who undertook a gigantic task,
under difficult circumstances, with no thought of material reward”53. Równocześnie jed-
nak pojawiły się pierwsze głosy krytyczne na temat właśnie wydanego tomu drugiego.
Jako pierwszy zareagował na niego… Zbigniew Grabowski, który w ciągu trzech miesię-
cy (w marcu i w maju 1966 roku) opublikował dwie recenzje, o wyraźnie krytycznej wy-
mowie. Pisał w nich m.in.:
Dwa tomy Literatury Polskiej na Obczyźnie 1940–1960 stanowić będą kiedyś materiał dla
prawdziwie twórczego i ciekawego opracowania, które z perspektywy czasu ujmie lepiej
proporcję i hierarchię i podkreśli linie zasadnicze i tendencje literatury emigracyjnej, któ-
54
re tutaj zanikają, pogrzebane pod masą szczegółów i pedanterii […] .
[…] robota redakcyjna potraktowana została byle jak, jest puszczona i z braku istotnej
kontroli i panowania nad tekstem, całość rozprzęgła się w niezorganizowane odruchy
55
krytyczne — z których wiele cierpi na elephantiasis .
W miesiąc po ukazaniu się drugiej recenzji z niektórymi zarzutami Grabowskiego po-
lemizował Jan Kowalik56, natomiast w korespondencji Terlecki–Grydzewski pojawiło się
kolejne nazwisko ewentualnego recenzenta, który mógłby się podjąć trudu omówienia tej
pracy dla „Wiadomości”. Był nim Jerzy Stempowski, a na pomysł, aby jemu powierzyć to
zadanie wpadł Grydzewski. W związku z tym w liście z 7 czerwca 1966 r. Terlecki zapyty-
wał: „Chciałbym wiedzieć czy Hostowiec odezwał się na ponaglenie Pana w sprawie
Lit[eratury] emigr[acyjnej] — sprawa wymaga zamknięcia z mojej strony”. W kilka dni
później wszystko zdawało się układać pozytywnie, bowiem Stempowski wyraził zgodę na
przygotowanie omówienia. W związku z tym Terlecki zaczął coraz natarczywiej dowiady-
wać się u niego o los recenzji. Wieściami dzielił się z redaktorem „Wiadomości”. W liście
z 24 czerwca 1966 r. pisząc do niego o gotowości „niespiesznego przechodnia” do przygo-
towania omówienia, niepokoił się jednocześnie okolicznościami mogącymi uniemoŜliwić
realizację tego zamiaru: „On rzeczywiście chce pisać o Literaturze, ale jest bardzo kiepsko
ze zdrowiem”. Podobnie w trzy miesiące później informował Grydzewskiego: „Do Stem-
powskiego napisałem, jak Pan sobie Ŝyczył, ale nie mam jeszcze odpowiedzi”57.
Jednocześnie w tym samym czasie pojawiły się takŜe problemy (opóźnienia) w kore-
spondencji Terlecki–Grydzewski, które spowalniały całą sprawę. W zacytowanym liście
z 24 czerwca 1966 r. redaktor Literatury… informował „Grydza” o tym, Ŝe wysłał mu
pierwszy tom Literatury polskiej na obczyźnie 1940–1960, przewidując przy tym, Ŝe „nie
będzie Go Pan miał w ręku przed upływem kilku tygodni”. Potwierdzenie tych przypuszczeń
odnajdujemy w przywołanym liście z 26 września, gdzie w post scriptum czytamy: „Mam
nadzieję, Ŝe I t. Lit[eratury] em[igracyjnej] dotarł do rąk Pana”58. A w miesiąc później

53
M. Kuncewiczowa, [Literatura polska na obczyźnie…], The Slavic and East Europe Journal
1966 t. X nr 2 s. 221.
54
Z. Grabowski, Literatura polska na obczyźnie 1940–1960 (tom II), Kontynenty 1966 nr 87
s. 14.
55
Z. Grabowski, Historia literatury i jak jej redagować nie naleŜy, Orzeł Biały 1966 nr 22
(1169) s. 21.
56
J. Kowalik, Bibliograficzna dyskusja, Kontynenty 1966 nr 90 s. 19.
57
List T. Terleckiego do M. Grydzewskiego z 26.09.1966 r.
58
NaleŜy przypomnieć, Ŝe w tym czasie T. Terlecki przebywał w Chicago, gdzie wykładał litera-
turę polską i teatrologię na tamtejszym uniwersytecie, zob. hasło Terlecki Tymon, [w:] Mały słownik
pisarzy polskich na obczyźnie 1939–1980, pod red. B. Klimaszewskiego. Warszawa 1992 s. 317.

168
zapytywał o losy… II tomu: „Od niepamiętnych czasów nie dostałem Ŝadnego numeru
„Wiad[omości]”. Nie wiem np. czy Pan odnotował II t. Literatury. Jeśli tak — dziękuję”59.
Stempowski po okresie dłuŜszego milczenia odpisał Terleckiemu obiecując szybkie
przygotowanie recenzji, co jednak nie nastąpiło w przewidzianym terminie. Dlatego
w liście z 8 listopada 1966 r. redaktor Literatury… wysłał do „Wiadomości” kolejny list
z pytaniem o przebieg całej sprawy:
Czy Stempowski przesłał omówienie Lit[eratury] em[igracyjnej]? Zapowiedział je na
koniec ubiegłego miesiąca w obszernym liście zawierającym plan, wyszczególnienie
punkt po punkcie co zamierza napisać. Podziwiam ten brak konsekwencji, ale wolałbym
zamiast listu — artykuł. Jeśli będzie zwlekał, proszę o sygnał w moją stronę albo o pona-
glenie do Szwajcarii.
Pod koniec tego roku z powodu choroby Grydzewskiego obowiązki redaktora „Wiado-
mości” przejął takŜe nie cieszący się najlepszym zdrowiem Michał Chmielowiec. Terlecki
nie zamierzał jednak zrezygnować z obiecanej recenzji w „Wiadomościach”. Tymczasem
początek nowego roku przyniósł dwa kolejne omówienia. Autor pierwszego skupiając się
przede wszystkim na tych częściach Literatury…, w których poruszano kwestie związane
z czasopiśmiennictwem ustosunkował się do niej raczej pozytywnie pisząc:
Autorom i redaktorom […] mimo pewnych mankamentów […] udała się niełatwa prze-
cieŜ próba syntetycznego zestawienia zagadnień dotyczących historii kultury polskiej
60
emigracji, a historii jej czasopiśmiennictwa w szczególności .
Mniej skory do pochwał był Stanisław Piekut61, który w pewnym momencie stwier-
dził: „Nie moŜna wymagać, aby dzieło ludzkie było doskonałe, ale w omawianej literatu-
rze niedomagań jest zbyt wiele”, zaś po omówieniu wybranego zagadnienia przemawiają-
cego za tą tezą podsumował całość następująco:
Nie chcę poruszać innych spraw, gdyŜ mimo wszystko Literatura jest osiągnięciem o du-
Ŝym znaczeniu, tym bardziej, Ŝe pionierskim. Redaktor i współpracownicy spróbowali
62
wypełnić ciąŜący na emigracji obowiązek utrwalenia literackiego dorobku uchodźstwa .
Na początku kwietnia Terlecki sygnalizował Samborowi konieczność podjęcia działań
zmierzających do ostatecznego sfinalizowania rozpoczętej dwa i pół roku wcześniej sprawy:
Hostowiec obiecał Grydzewskiemu napisać recenzję o Literaturze emigracyjnej. Miała
być gotowa w październiku, a zaczął się kwiecień. „Niespieszny przechodzień” idzie tym
razem jeszcze wolniej niŜ zwykle… Byłbym Panu bardzo zobowiązany, gdyby Pan do
63
niego napisał z delikatnym przypomnieniem i zachętą. Mnie to nie bardzo uchodzi .
Wobec braku reakcji ze strony Stempowskiego Terlecki zaczął po raz kolejny poszu-
kiwać innego recenzenta. W połowie maja pytając „Czy Hostowiec odpowiedział na
ponaglenie w sprawie recenzji o Literaturze emigracyjnej?” i obawiając się, Ŝe odpo-
wiedź będzie negatywna proponował Chmielowcowi:

59
List T. Terleckiego do M. Grydzewskiego z 13.10.1966 r. W rzeczywistości tom ten został od-
notowany w rubryce KsiąŜki nadesłane w numerze 38 (1068) „Wiadomości” z 18.09.1966 r. (s. 4).
Tym razem poza informacją o zawartości i układzie tomu nie dodano Ŝadnej uwagi czy oceny.
60
E. Rudziński, [W roku 1964 ukazał się…], Rocznik Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego
1967 t. VI z. 1 s. 290.
61
S. Piekut, Synteza literatury emigracyjnej, Kultura 1967 nr 3 (233) s. 128–132.
62
TamŜe, s. 132.
63
List T. Terleckiego do M. Chmielowca z 02.04.1967 r.

169
Jeśli nie odpowiedział lub zrzucił [?] się z obietnicy zrobionej ponad rok temu, sugeruję
dr Jadwigę Jurkszus Tomaszewską (5 Ridout Apt. 5 Toronto 3 Ont. Canada). Wydaje
właśnie wraz z męŜem Adamem, współpracownikiem „Wiadomości”, ksiąŜkę eseistyczną,
ale jest polonistką o doskonałym przygotowaniu i duŜym dorobku i tylko przez przypadek
zamiast katedry uniwersyteckiej zajmuje bardzo wysokie stanowisko w administracji ka-
nadyjskiej (w dziale opieki społecznej). Przyjmuję wszystko co się dzieje wokół
Lit[eratury] em[igracyjnej] z chrześcijańską pokorą czy masochistyczną satysfakcją […]
a moŜe z jednym i drugim, ale sądzę, Ŝe rzeczowe, obiektywne omówienie tej nieszczę-
64
snej ksiąŜce się naleŜy. Mam nadzieję, ze się Pan ze mną zgodzi .
W miesiąc później zdawało się, Ŝe sprawa recenzji wreszcie znajdzie swój finał.
W liście z 27 czerwca 1967 r. Terlecki pisał do Sambora:
Dziękuję za wiadomości o Hostowcu. Nie mam Ŝadnego prawa do „aprobowania” jego
artykułu, ale marzę o tym, Ŝeby go wreszcie skończył i przesłał Panu. Trwa to juŜ dwa la-
ta. Jego trzeba równieŜ „dusić”. Pisząc do Niego proszę go serdecznie pozdrowić ode
mnie. Jego chorowanie bardzo mnie niepokoi.
Czy to z powodu wspomnianej choroby, czy teŜ z innych przyczyn przygotowanie re-
cenzji po raz kolejny odwlokło się w czasie. Zaniepokojony Terlecki nie ustawał jednak
w przynagleniach i prośbach o interwencję w tej sprawie. We wrześniu pisał do redaktora
„Wiadomości”:
Byłbym Panu bardzo zobowiązany, gdyby Pan jeszcze raz przynaglił Hostowca i osta-
tecznie wyjaśnił sprawę omówienia Literatury. Minęły dwa pełne lata od otwarcia tej
65
sprawy . Gdyby tak długie czekanie na niespiesznego przechodnia okazało się daremne,
zachęcałbym pana do rozwaŜenia mojej propozycji alternatywnej (dr Jadwiga Jurkszus
66
Tomaszewska w Toronto) .
Wreszcie starania Grydzewskiego, Chmielowca i Terleckiego zostały uwieńczone suk-
cesem — na początku października do tego ostatniego dotarła wiadomość, Ŝe recenzja jest
gotowa. W odpowiedzi redaktor Literatury... napisał: „Nie szkodzi, a nawet lepiej, jedynie
dobrze, Ŝe mi Pan nie przysłał artykułu Hostowca przed drukiem”67. Tak długo oczekiwane
omówienie ukazało się w „Wiadomościach” w cztery dni później — 8 października
1967 r.68 Co zaskakujące — nie dotarło ono natychmiast do rąk redaktora Literatury polskiej
na obczyźnie — w liście z 1 listopada 1967 r. pisał do Chmielowca rozŜalony: „Dotąd nie
otrzymałem nr. z artykułem Hostowca. Szkoda Ŝe Pan nie wykosztował się na przesyłkę
lotniczą”. Mimo tego opóźnienia Terlcecki z pewnością nie rozczarował się po przeczytaniu
tekstu Stempowskiego, który na wstępie podsumował dotychczasowe głosy krytyczne pi-
sząc: „KsiąŜka […] nie zyskała jednak Ŝyczliwej oceny krytyków. Wytykano jej róŜne
usterki, z których najwaŜniejsza polegała na niejednolitym i nieco chaotycznym układzie
całości”. Jednocześnie zastrzegł, Ŝe nie będzie „wracał do tych argumentów”, lecz zabierając
głos ostatni, z wdzięcznością wspomina poprzedników, którzy w swym krytycyzmie pozo-
stawili mu prawie nietknięte zasoby pochwał i komplementów. W efekcie Stempowski wy-
powiedział się o pracy w superlatywach, a całość zakończył stwierdzeniem głoszącym, Ŝe

64
List T. Terleckiego do M. Chmielowca z 14.05.1967 r.
65
W rzeczywistości od rozpoczęcia rozmów ze Stempowskim upłynęło niecałe półtora roku,
zaś od chwili podjęcia pierwszych prób zamówienia recenzji do „Wiadomości” trzy lata.
66
List T. Terleckiego do M. Chmielowca z 10.09.1967 r.
67
List T. Terleckiego do M. Chmielowca z 04.10.1967 r.
68
[J. Stempowski] P. Hostowiec, Literatura polska na obczyźnie 1940–1960. Refleksje czytel-
nika, Wiadomości 1967 nr 41 (1123) s. 1.

170
Literatura… jest „nie tylko niezastąpionym źródłem wiadomości, lecz takŜe lekturą, pocią-
gającą czytelnika jako przygoda myśli”69.
W miesiąc po druku recenzji Hostowca, w numerze 45 „Wiadomości” ukazała się
wypowiedź Terleckiego poświecona Literaturze emigracyjnej i potrzebie jej kontynu-
owania70. Była ona poprzedzona odredakcyjnym pytaniem, w którym powoływano się na
sformułowania Hostowca sugerującego konieczność prowadzenia dalszych prac nad —
jak to nazwał recenzent — „inwentaryzowaniem piśmiennictwa emigracyjnego”: „Co pan
sądzi o potrzebie i moŜliwościach takiego «dalszego inwentaryzowania»?” Mimo Ŝe od-
powiedź ukazała się po druku recenzji Stempowskiego, to jednak napisana została zanim
Terlecki się z nią zapoznał. W cytowanym juŜ liście z 4 października napisał:
Przesyłam odpowiedź na pytanie w sprawie Literatury emigracyjnej, choć mi trudno było
się na to zdobyć w gorączce zaczynającego się roku akademickiego. Nie wiem, jak Pan
zamierza prowadzić ten dział, ale na wszelki przypadek sugeruję jeszcze dwóch „odpo-
wiedziodawców”: Kukiel (historyk), Kowalik (bibliograf).
Jednak wbrew sugestiom redaktora Literatury... więcej odpowiedzi na to pytanie juŜ
się nie pojawiło. Tym więc waŜniejszą jest ta, której udzielił on sam Przyznał, Ŝe dwa
opublikowane tomy „mimo swej objętości […] zapewne niejedno przepuściły i zawierają
niejedną pomyłkę”, co tym bardziej utwierdziło go w przekonaniu, Ŝe potrzeba kontynu-
owania zainicjowanych nimi prac jest oczywista. Zaznaczył przy tym, Ŝe ewentualni
kontynuatorzy powinni czerpać z doświadczeń swych poprzedników jednocześnie mody-
fikując i doskonaląc metodę opracowywania i badania literatury emigracyjnej. Swą wy-
powiedź zakończył następująco:
Na początku tej odpowiedzi przejąłem termin uŜyty w pytaniu: potrzeba. Byłbym skłonny
wzmocnić go i zmienić na słowo: konieczność. Inwentaryzacja polskiego dorobku pi-
śmienniczego powstającego poza krajem jest czymś imperatywnym. Ten dorobek rośnie
z roku na rok, zmienia zasięg i charakter, staje się trudniej uchwytny przez fakt ogłaszania
równieŜ w językach obcych, w czasopismach rozproszonych po całym świecie. Doświad-
czenie z Literaturą emigracyjną nauczyło co w naszym połoŜeniu znaczy dystans czasu
pomnoŜony przez dystans przestrzenny. NaleŜałoby wyciągnąć wniosek z tego doświad-
czenia i nie czekać aŜ ktoś zaryzykuje je znowu za lat dziesięć czy dwadzieścia, znajdzie
się w dŜungli i zacznie w niej wyrębywać przesieki. Jeśli — zacznie?
Wymowne pytanie retoryczne postawione przez Terleckiego po dziś dzień nie uzyskało
odpowiedzi. I choć wydawało się, Ŝe będzie ono ostatnim akordem związanym bezpośrednio
z Literaturą polską na obczyźnie 1940–1960, to jednak tak się nie stało. Końcowe zdanie
naleŜało do Danuty Bieńkowskiej, która ogłaszając w 1969 roku recenzję obu tomów tej
pracy uznała je (mimo wielu uwag krytycznych) za wartościowe źródło informacji dla tych
wszystkich, którzy są zainteresowaniu piśmiennictwem emigracyjnym i działalnością kultu-
ralną uchodźstwa polskiego71. Jak się obecnie wydaje, ten sąd ostatecznie określił rangę
i status Literatury…, która zajmuje dziś niekwestionowaną pozycję w, z jednej strony —
dokonaniach, z drugiej zaś — opracowaniach związanych z literaturą emigracyjną.

69
TamŜe.
70
T. Terlecki, Odpowiedź, Wiadomości 1967 nr 45 (1127) s. 1. Tekst ukazał się w rubryce:
Pytania i odpowiedzi.
71
D. Bieńkowska, Polish literature in exile, The Polish Review 1969 t. XIV nr 3 s. 91–95.

171
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
__________________________________________________________

KORESPONDENCJE – DOKUMENTY – ROZMOWY

LISTY DO HEMARYSI

Anna MIESZKOWSKA (Warszawa)

Hemarysia to Maria Modzelewska, która w latach 1936–1939 była Ŝoną Mariana


Hemara. Aktorka wyjechała z Polski we wrześniu 1939 roku. Wróciła w 1994. Przez
ponad 50 lat mieszkała w Stanach Zjednoczonych. Mimo niełatwych warunków Ŝycia,
była czynna w polskim środowisku emigracyjnym. Występowała, pracowała społecznie.
W czasie pracy nad ksiąŜką o Marianie Hemarze, poznałam rodzinę blisko spokrew-
nioną z Marią Modzelewską. Państwo Godziszewscy udostępnili mi pamiątki po wspa-
niałej aktorce. Wśród wielu dokumentów, fotografii, wycinków prasowych, były takŜe
listy. Niestety nie zachowały się te, na których poznanie liczyłam najbardziej. Nie ocalał
ani jeden list od Mariana Hemara. Publikuję więc inne, które adresatka pozostawiła
w swoich zbiorach. Ich nadawcami byli m.in.: Julian Tuwim, Leon Schiller, Antoni Bor-
man, Mieczysław Grydzewski, Juliusz Sakowski, Tymon Terlecki, Kazimierz Wierzyń-
ski, Jan Fryling. Przedstawiam je w układzie chronologicznym, zaznaczając w przypisie
czy jest to rękopis czy maszynopis i wyjaśniając niektóre okoliczności towarzyszące
pisaniu tych listów.

*
Maria Modzelewska urodziła się 15 kwietnia 1903 roku w Sosnowcu, w rodzinie ak-
torskiej. Matka — Józefa z Bednarskich i ojciec — Stanisław byli aktorami. Debiutowała
wcześnie, jako niespełna siedemnastoletnia dziewczyna, w zapomnianej dzisiaj sztuce F.
Friedmanna i H. Kottowa Wuj Bernard1.

1
PoniewaŜ w wielu publikacjach mylnie podawane są okoliczności debiutu aktorki, podaję za
Kroniką „Z Teatrów Krakowskich” w „Krakowskim Przeglądzie Teatralnym” (Tygodnik Art.-Lite-
racki Dla Spraw Teatru, Literat. Dram. i Sztuki) z 28 lutego 1920: „Pod kaŜdym względem szczę-
śliwym debiutem był występ p. M. Modzelewskiej. To prawdziwe dziecko teatru, czuje się na
scenie w swoim Ŝywiole. Młodość, wdzięk i niezaprzeczony talent przy wytrawnej reŜyserii
i sumiennej pracy, otwierają przed p. Modzelewską wiele obiecującą przyszłość. [...] Młoda adept-
ka wyszła daleko poza ramy jakie stawiać moŜna debiutantkom. Wniosła na scenę rzadko widywa-

173
Później wystąpiła w Grubych rybach Bałuckiego, takŜe w krakowskim Teatrze Ba-
gatela. Z tego teatru, po dwóch sezonach, przeniosła się do Teatru im. Słowackiego. Tu
zobaczył ją po raz pierwszy Jan Lechoń. Zachwycony jej urodą i talentem zarekomendo-
wał dyrektorowi Teatru Polskiego w Warszawie, Arnoldowi Szyfmanowi. Okoliczności
poznania Szyfmana i przyjęcia jego propozycji przeniesienia się do stolicy tak wspomi-
nała po latach, juŜ w Ameryce:
W 1924 roku przyjechał do Krakowa Arnold Szyfman. Nie wiem juŜ, jak się poro-
zumiał z Mamą, dość, Ŝe na drugi dzień po jego przyjeździe miałyśmy pójść do mieszka-
nia jego siostry, u której się zatrzymał. Chciał omówić ewentualne zaangaŜowanie nas do
Warszawy. BoŜe, jakeśmy płakały przez tę całą noc dzielącą nas od tej wizyty! Mama na
nowo wymawiała sobie, Ŝe dała się namówić kolegom i pozwoliła mi kiedyś zastąpić na
scenie młodą aktorkę, która nagle zachorowała. Bo od tego zastępstwa wszystko się za-
częło. [...] Rezultat był taki, Ŝe ukrywając jedna przed drugą, postanowiłyśmy robić
wszystko, Ŝeby się Szyfmanowi nie podobać. Przed tą wizytą spytałam Mamę, jak się
mam ubrać. Machnęła ręką. Zmaltretowana powiedziała: — czysto! Wzięłam więc świeŜo
wypraną, starą białą sukienkę, chociaŜ miałam kilka nowych. Mama wzięła czarną, ale
z białym kołnierzykiem, „Ŝeby tam znowu nie iść jak na pogrzeb”.
Szyfman wszystko załatwiał z samą Mamą, mnie tylko obejrzawszy. Po latach po-
wiedział mi, Ŝe się wtedy dziwił Lechonia nade mną zachwytom, bo zobaczył obiecywaną
bardzo młodą, ale chudą, bladą, z czerwonymi oczami dziewczynę, nie aktorkę, bo to ani
pudru, ani róŜu, a na nogach „fildekosowe” pończochy. Mama „na Ŝycie” nie dawała mi
nosić jedwabnych. Wyszłyśmy zadowolone, bo do niczego nie doszło. Mnie się o nic nikt
nie pytał, ale Mama ciągle odpowiadała Szyfmanowi, Ŝe nie wie, Ŝe się musi zastanowić.
Szyfmanowi wydawało się, Ŝe moŜe za małe proponował warunki, więc poprosił Mamę
jeszcze raz (mnie nie, ja juŜ byłam obejrzana), podwyŜszył gaŜe i Mama podpisała kon-
trakty. [...] Skończyło się na tym, Ŝe Mama zapowiedziała, Ŝe jedziemy tylko na rok. Na
rok, Ŝeby tam nie wiem co! Zapakowałyśmy kufry. Mieszkanie ze wszystkim, co w nim
było Mama zamknęła, opłaciła za rok pielęgnowanie grobu Tatusia i wyjechałyśmy. [...]
Pierwsza moja sztuka w Warszawie, to był „Szofer Archibald” Pawlikowskiej-Jasno-
rzewskiej. Była to jej pierwsza sztuka. Obydwie przeŜywałyśmy wielką tremę. Ona duŜo do-
roślej, nawet tym, Ŝe juŜ na dwa dni przed premierą nic przełknąć nie mogła, a mnie nasza
Marcysia dała trzy bułki z szynką, które zjadłam jeszcze przed rozpoczęciem przedstawienia.
Pawlikowska miała wielki sukces. A ja? Ja miałam pierwszy raz na scenie suknie szyte nie
przez Mamę i rozpuszczone włosy. [...] Modliłam się, Ŝeby recenzja o mnie nie doszła do
Krakowa. Bo co z tego, Ŝe napisali, Ŝe od razu widać, Ŝe dziecko teatru, Ŝe droga piękna na
ościeŜ otwarta — kiedy było tam takŜe owo pamiętne, przez Makuszyńskiego napisane:
„Marysiu, nie jesteś juŜ brzdąc, stawiaj nogi od siebie. I te kolana, pamiętaj!”. [...]
W teatrze Szyfmana Ŝyło się jak jedna wielka rodzina. Nie było tam podziału na
wielkich czy małych aktorów. Wszyscy byli sobie oddani i Ŝyczliwi. Martwiliśmy się kło-
2
potami Szyfmana i cieszyli kaŜdym jego sukcesem. [...]

ną werwę, szczery wdzięk, duŜą swobodę sceniczną, dając równocześnie nie tylko dobrą recytację
słów autora, piękną dykcję i umiejętność okrągłych ruchów, na których to kunsztach poprzestają
nie tylko debiutanci, ale i to co jest fundamentem powodzenia gry artysty, to nieokreślone c o ś,
pełne tajników uśmiechu, rozkoszy spojrzenia, czy niespodziewanego tricku temperamentu, które
to cechy indywidualnie stojące z dala od roboty reŜyserskiej, składają się na umiejętną sztukę
czarowania. A kto tę sztukę posiada, rozwiązuje problem powodzenia; tych artystów kocha pu-
bliczność. Jeśli uwzględnimy doskonałe warunki zewnętrzne i wiotką postawę, którą posiada de-
biutantka, oraz zamiłowanie jakie okazuje dla ukochanej przez siebie sztuki, moŜemy jej przepo-
wiedzieć piękną przyszłość”.
2
Fragmenty wspomnień Modzelewskiej (maszynopis) w zbiorach rodzinnych.

174
Premiera warszawskiego debiutu aktorki (w reŜyserii Karola Borowskiego) odbyła
się 17 października 1924 roku. I choć prasa Ŝyczliwie odnotowała to wydarzenie, więk-
szym sukcesem była rola Julki w sztuce Kisielewskiego W sieci, zagrana trzy miesiące
później (premiera 10 stycznia 1925). Ale prawdziwą kreację stworzyła Modzelewska
w roli następnej, jako Ewa Pobratymska, w głośnej inscenizacji Leona Schillera wg
Dziejów grzechu śeromskiego. Popularność przyniosła jej takŜe Polly w Operze za trzy
grosze wg Brechta i Bonny w Artystach Wattersa i Hopkinsa. W tym ostatnim przedsta-
wieniu zaśpiewała szlagiery Mariana Hemara: „Pensylwanię” i „Wspomnij mnie”.
W sumie, do sierpnia 1939 roku zagrała ponad 30 ról teatralnych, osiem filmowych. Wy-
lansowała kilkanaście piosenek, które w Qui Pro Quo, Bandzie, Cyruliku Warszawskim
napisał dla niej Hemar (m.in. „Chciałabym, a boję się”, „Zawołaj mnie”). Poza macierzy-
stym Teatrem Polskim występowała takŜe w Teatrze Letnim (Piękna Helena Offenbacha,
w reŜyserii Hemara), Narodowym (Smugoniowa w Powrocie Przełęckiego Zawieyskiego
w reŜyserii Osterwy), Ateneum, Nowa Komedia (Firma — Hemara, Rodzina — Słonim-
skiego, Płaszcz — Gogola).
W Polskim do legendy przeszły jej role w wielu udanych i waŜnych przedstawie-
niach: Klara w Ślubach panieńskich Fredry, Julia w Wilkach w nocy Rittnera, Lina
w Lekkomyślnej siostrze Perzyńskiego, tytułowa w komedii muzycznej Greya i Newmana
Jim i Jill (grana 111 razy!).
Ostatnią jej rolą w przedwojennej Warszawie była tytułowa w Obronie Ksantypy Lu-
dwika Hieronima Morstina (premiera 10 lutego 1939).
W kwietniu 1936 została Ŝoną Mariana Hemara. On był jej trzecim męŜem (po Alek-
sandrze Lipińskim i Stefanie Norblinie). Zamieszkali w pięknej willi (stoi do dziś!) przy
ulicy Madalińskiego 89.
5 września 1939 Modzelewska opuszcza męŜa, Warszawę, Polskę. Wyjechała w to-
warzystwie przyjaciela, adiutanta ministra Becka, najpierw do Krzemieńca, potem do
Rumunii. Przez Francję i Anglię juŜ w grudniu tego roku dotarła do Stanów Zjednoczo-
nych. Początkowo pracowała fizycznie na kurzej fermie. Ale dość szybko włączyła się
w polonijne Ŝycie artystyczne. Organizowała teatr i występowała na wielu koncertach.
Grała z zespołem Teatru Lidii Pucińskiej, z aktorami Towarzystwa Scena Polska. Nawet
reŜyserowała (m.in. adaptację KrzyŜaków wg Sienkiewicza). Była współorganizatorką
i gwiazdą Polskiego Teatru Artystów (z tego okresu pochodzi znakomita jej rola Marii
w Warszawiance Wyspiańskiego). Blisko zaprzyjaźniona z wieloma poetami, m.in. z Le-
choniem, Wierzyńskim, często brała udział w organizowanych dla nich lub przez nich
wieczorach literacko-muzycznych. Od samego początku pobytu w Stanach, współpraco-
wała z polskimi programami radiowymi, w których czytała wiersze, wygłaszała wspo-
mnieniowe mini pogadanki o teatrze swojej młodości: „Wyspiański głaskał ją po głowie.
Trzciński brał ją na kolana. Pawlikowski kupował jej landrynki u Piaseckiego”. Była
jedną z czterech krakowianek, które podbiły Warszawę, stając się uosobieniem szyku
i uroku stolicy (inne to: Maria Malicka, Karolina Lubieńska, Kazimiera Skalska).
Na zaproszenie ZASP-u za Granicą, gościnnie wystąpiła takŜe w trzech przedstawie-
niach polskiego teatru w Londynie (Pan Tadeusz, 1955; Skiz — Zapolskiej i Cień Nicco-
demiego, 1956). Z tym ostatnim przedstawieniem była takŜe w ParyŜu3.
Na stałe mieszkała aŜ do 1994 w Nowym Jorku, gdzie pracowała jako urzędniczka
w róŜnych polskich instytucjach (m.in. w redakcji „Tygodnika Polskiego”).

3
3 i 4 marca 1956 zespół aktorów z Londynu wystąpił w Domu Kombatanta.

175
Do Polski po raz pierwszy przyjechała w 1966 roku. Była to wizyta prywatna, ro-
dzinna. Spotkała się z dawnymi koleŜankami w Teatrze Polskim. Udzieliła kilku wywia-
dów warszawskiej prasie. Później przyjeŜdŜała jeszcze kilka razy, zawsze prywatnie.
Z Marianem Hemarem spotkała się po wojnie dwukrotnie: w Londynie (1955) i w No-
wym Jorku (1956). Oficjalny rozwód uzyskali dopiero w 1956 dzięki jej staraniom, i to ona
poniosła koszty załatwienia tej sprawy (stąd aluzje w listach A. Bormana!). Marian Hemar
popełnił bigamię, Ŝeniąc się w Londynie, w 1946 roku z Carol Anną Eric (zwaną Cają),
tancerką amerykańską duńskiego pochodzenia. Maria Modzelewska juŜ nigdy z nikim się
nie związała. Stanisław Natanson, bliski towarzysz Ŝycia, zmarł tragicznie zanim mogli się
oficjalnie pobrać.
Po powrocie do Polski zamieszkała w Skolimowie. Zmarła 25 września 1997 roku
w szpitalu w Warszawie. Pochowana została w grobie rodzinnym na warszawskich Sta-
rych Powązkach.
LISTY
_________________________________________

LIST OD JULIANA TUWIMA


New York, 19 listopada 1942
Moi kochani!
Tak się niefortunnie złoŜyło, Ŝe w niedzielę nie będzie mnie w New Yorku (mam wy-
stęp w Hartford), nie zobaczę więc waszej premiery; wybiorę się dopiero na jedno
z następnych przedstawień. Wiecie dobrze, Ŝe nie lubię szumnych słów — ja wiem o was
to samo — nie będę więc częstował was w tym liście Ŝadną uroczystościową frazeologią
ani nie zabrnę w tyrady na temat waŜności i znaczenia waszej pracy na obczyźnie, pracy
w tak trudnych warunkach podjętej. JuŜ gdzie jak gdzie, ale chyba nie tutaj — ani w New
Yorku, ani w tych miasteczkach i przygodnych salach, w których grać będziecie — za-
kwitną wam laury nowej sławy lub spęcznieją portfele. I wiem, Ŝe nikt z was nie marzy tu
o sukcesie osobistym, o wyróŜnieniu indywidualnem, o „duŜej roli” i innych „prywatnych
zaszczytach”, które to czynniki, przyznajmy się z ręką na sercu, bywają nieraz silnemi
bodźcami dla aktora, całkiem zresztą zrozumiałemi, ludzkiemi i dającemi często najlep-
sze wyniki artystyczne. W waszym jednak teatrze, kochani przyjaciele, wszystkie te
względy w kąt poszły — i tylko zespół, tylko całość, tylko suma osiągnięcia na pewno
wam, jako ideał, przyświeca. Wierzę i czuję to, Ŝe pracujecie nie dla siebie, nawet
(w ostatecznym celu) nie dla publiczności, która was będzie słuchać i oklaskiwać — ale
dla największego waszego ukochania: dla samego Teatru, dla nieśmiertelnego Słowa
polskiego, którego olśniewające świetności, z pokolenia na pokolenie, przekazuje dyna-
stja Aktorów Polskich swemu narodowi. Myślę, moi kochani, Ŝe w kaŜdym z was,
w kaŜdej sztuce, w kaŜdej najmniejszej nawet rólce, tlić będzie radosne poczucie tego
posłannictwa: Ŝe JESTEŚCIE — Ŝe TRWACIE — Ŝeście szczerozłoty łańcuch polskiej
sztuki scenicznej znowu przedłuŜyli o jedno ogniwo. Wierzę, Ŝe wspólnemi siłami arty-
stów, pisarzy i polskiego społeczeństwa w Ameryce dociągniemy go do Polski. Oby jak
najprędzej! śyczy wam tego w dniu premiery sługa wasz i przyjaciel
Julian Tuwim
_________________________
Rękopis. List adresowany do powstałego 22 listopada 1942 roku w Nowym Jorku zespołu Pol-
skiego Teatru Artystów, przesłany na ręce Marii Modzelewskiej — prezeski Koła Artystów Sceny
Polskiej.

LIST OD LEONA SCHILLERA


[List bez daty. Najprawdopodobniej z 1947 lub 1948 roku, pisany w Łodzi]

Do Ob. Marii Modzelewskiej


Droga KoleŜanko!
Piszę do Ciebie, nie tylko w imieniu teatrów, których jestem dyrektorem — tj. Pań-
stwowego Teatru Wojska Polskiego i Teatru TUR w Łodzi (są to dziś najlepsze teatry
w Polsce, pod względem zespołu, reŜyserii, inscenizacji plastycznej i repertuaru —
a Łódź jest nie tylko miastem przemysłowym, ale i uniwersyteckim, ponad to b. waŜnym
centrum Ŝycia literackiego i artystycznego), piszę do Ciebie, jako v. Przewodniczący
Rady Teatralnej (przewodniczącym jest Minister Kultury i Sztuki) oraz jako członek

177
Komitetu Doradczego przy Min[nisterstwie] K[ultury] i S[sztuki] Dep[artamentu] Teatru
— a więc jako wyraziciel opinii całego naszego świata teatralnego.
Jeśli o Ciebie chodzi, Droga KoleŜanko, opinia ta jest zgodna: Jesteś Scenie Polskiej
potrzebna, rezerwujemy dla Ciebie czołowe stanowisko w teatrze, w którym zapragniesz
pracować, prosimy Cię z całym poczuciem odpowiedzialności, a szczerze i serdecznie —
wróć do odradzającej się i z dniem kaŜdym potęŜniejącej Ojczyzny!
Wierzymy w Twój patriotyzm, w Twój rozsądek, w siłę Twego artyzmu — one będą
najlepszą busolą na Twej drodze powrotnej do Kraju. Nie przypuszczamy na chwilę,
znając Cię, byś mogła paść ofiarą niepoczytalnej na podłych kłamstwach opartej, propa-
gandy antypolskiej.
Polska jest wolna, demokratyczna — jak nigdy dotąd nie była. Państwo opiekuje się sztuką
i artystami, jak tego nigdy dotąd nie robiło. Nikt, ani wewnątrz Państwa, ani z zewnątrz nie
wywiera na twórczość naszą Ŝadnego nacisku. To brednie o NKWD i o tym, Ŝe Polska jest lub
moŜe być 17 republiką ZSRR. To brednie, Ŝe w Polsce rządzą tylko komuniści.
Po raz pierwszy w dziejach naszych jesteśmy świadkami połączenia się wszystkich
stronnictw demokratycznych reprezentujących interesy zarówno robotnicze, jak chłop-
skie i inteligencji pracującej — w imię jednego, wspólnego ideału: MIŁOŚCI OJCZY-
ZNY!
W Polsce nie ma głodu! Jeśli moŜe być mowa o jakimś głodzie, to o niebywałym
g ł o d z i e k u l t u r y! KsiąŜki i pisma drukuje się w dziesiątkach i setkach tysięcy eg-
zemplarzy, literaci nasi zarabiają znakomicie, gaŜe aktorskie urosły do wysokości przera-
stającej wynagrodzenia wszystkich innych pracowników sztuki. Teatry są w stanie wy-
produkować zaledwie kilka premier w sezonie, gdyŜ sztuki idą minimum 2–3 miesiące.
Wzrósł poziom repertuaru i strony wykonawczej. Pomimo cięŜkich strat, zadanych przez
okupanta, teatr odradza się. Gdybyście mogli czytać, to co się u nas o teatrze pisze, gdy-
byście wiedzieli, ile zdołaliśmy juŜ zrobić w dziedzinie uzdrowienia organizacji i admini-
stracji teatrów, reformy szkolnictwa itp. — bylibyście dumni z Nowej Polski. Gdybyście
zobaczyli, jaka praca buchnęła na ziemiach odzyskanych, jak one z dniem kaŜdym polsz-
czą się — uwierzylibyście w siłę naszego Państwa i naszego Narodu!
Twojemu rozsądkowi, Twojemu sumieniu i Twojemu sercu pozostawiamy decyzję.
Nie wątpimy, Ŝe ona będzie pozytywna i Ŝe niebawem powitamy Cię serdecznie na Scenie
Polskiej.
Łączę wyrazy szczerych uczuć koleŜeńskich i ucałowanie rąk
Leon Schiller
Łódź
Teatr Państwowy Wojska Polskiego
im. Stefana Jaracza
_________________________
Maszynopis z odręcznym facsimile artysty.

LISTY OD MIECZYSŁAWA GRYDZEWSKIEGO


1.
[Londyn] 5.6.51
54 Bloomsbury St. W.C.I.
Droga Marysiu (a raczej Maniu).
Dostałem właśnie tekst Twego doskonałego i bardzo miłego przemówienia — będzie
naturalnie drukowane na miejscu honorowym. Wskrzesiło wiele wspomnień. Dziękuję ci

178
raz jeszcze i łączę najserdeczniejsze pozdrowienia. Mam Twoją fotografię z moimi pie-
skami przed Ipsem*.
Mieczysław Grydzewski
_________________________
*
IPS — Instytut Propagandy Sztuki.

2.
[Londyn] 13.6.56
Droga Marysiu.
Dziękuję Ci za list i za załatwienie sprawy wieńca. Napisz, proszę, ile jesteśmy Ci
winni. Mam nadzieję, Ŝe napiszesz coś do numeru specjalnego, który chcę wydać. Byłem
zupełnie zaskoczony wiadomością o samobójstwie: wyśmiałem Sakowskiego, który od
razu to przypuszczał. Tak się złoŜyło, Ŝe Stefcia1 pokazywała mi fotografię Leszka
u Falenckich2 pracującego w ogrodzie: pani Kara zdaje się nie wspomniała, Ŝe w ogóle
źle się czuje. W piątek będzie Msza św. w Brompton Oratory.
Ściskam Cię serdecznie
Mieczysław Grydzewski

Co mówią lekarze? Czy to prawda, Ŝe było podejrzenie raka? I dlaczego to nagłe załama-
nie psychiczne?
__________________________
1
Stefania Sakowska.
2
Falenccy — małŜeństwo aktorki Karin Tiche i przedsiębiorcy Włodzimierza Falenckiego.

3.
[Londyn] 16.6.56
Droga Marysiu.
Dziękuję Ci za list, ale napisz co oznacza wiersz, przeciw komu jest skierowany. Nic
nie rozumiem: przecieŜ Leszek nie mógł mieć wrogów którzy go wpędzili w połoŜenie
z którego nie miał innego wyjścia tylko śmierć. Nigdy w listach jego nie było tego śladu,
ale moŜe się zmieniło w ostatnich tygodniach.
Uściski serdeczne
Mieczysław Grydzewski

4.
[Londyn] 19.6.56
Droga Marysiu.
Dziękuję Ci za wzruszający list. Fotografie juŜ mam od p. Krzywickiego. Napisz mi
wyraźnie kto go zadenuncjował i czy to mogło się odbić na jego losach. PrzecieŜ przed
laty cofnięto mu subwencję na tym samym tle i nie skończyło się tragicznie.
Ściskam Cię serdecznie
Mieczysław Grydzewski
_________________________
List dotyczy ujawnienia nazwiska osoby podejrzanej o sprowokowanie samobójstwa Jana Le-
chonia.

179
5.
[Londyn] 14.9.56
Droga Marysiu.
Bardzo ładne i wzruszające. I cóŜ to za przyjemny autor, w którym nie ma nic do po-
prawiania. Przypilnuj jeszcze Kazia [Wierzyńskiego], Józia [Wittlina], [Zdzisława]
Czermańskiego, [Tadeusza] Korbońskiego i [Jerzego] Krzywickiego by przysłali. Był
u mnie właśnie Hemar: zapytałem go czy mogę Cię pochwalić. Powiedział, Ŝe mogę.
Zrobiłem to: mam wraŜenie, Ŝe był lekko dumny.
Uściski serdeczne.
Kiedy przyjedziesz? W tym miesiącu przenosimy się do nowego lokalu.
Mieczysław Grydzewski

6.
[Londyn] 24.9.56.
Droga Marysiu.
Wiersz jest wzruszający i bardzo ładny. Jedno mnie razi i myślę, Ŝe trzeba zmienić.
Powinno być Morse’a nie Morsego, bo nie mówimy Morse tylko Mors. Myślę, Ŝe ta prze-
róbka nie sprawi Ci wielkiego kłopotu. Bardzo Cię wychwalałem niedawno przed Maria-
nem. Przyślij tę zmianę. Uściski serdeczne
Mieczysław Grydzewski

7.
[Londyn] 12.10.56
Droga Marysiu.
Dziękuję Ci za uwagi Dorothy Thompson i za Matejkę: pomieszali, bo Matejko nie
był daltonistą, ale krótkowidzem, stąd błędy w perspektywie. Naturalnie zgadzam się na
Morsego. MoŜe przypilisz wielką trójkę (C., W. and W.) by wreszcie napisali o Leszku.
Czekam. Rzecz o Tuwimie idzie w nr 552: przejmujące to co tam pisze o stosunku do
zmarłych. Kiedy przyjedziesz? Borman robi nadzieję. Rozglądam się za smokingiem.
Przeprowadzka jutro: 67 Great Russell St. W.C.I.
Uściski serdeczne
Mieczysław Grydzewski

Kogoś miała na myśli w Twoim wierszu oskarŜycielskim napisanym po śmierci Leszka?


Jeśli Cię to krępuje, podaj trzecią literę imienia i piątą literę nazwiska.

8.
[Londyn] 5.8.56
Droga Marysiu.
Czy napiszesz do numeru specjalnego poświęconego Leszkowi? JeŜeli tak, to proszę
o rękopis do 15 września. Widziałem tu Szyfmana, fantastycznie młody mimo 74 lat, Ŝona
mimo swoich 30 lat wygląda przy nim na staruszkę, ale przystojna*.
Uściski serdeczne
Mieczysław Grydzewski
_________________________
*
Maria Szyfman, obecnie Gordon-Smith.

180
9.
[Londyn] 27.11.60
Droga Marysiu.
Naprawdę doskonale piszesz. To taka ulga poza tym dostać rękopis, w którym nic nie
trzeba zmieniać, który wystarczy przejrzeć i odesłać do drukarni. Mętne gadulstwo pisa-
rzy współczesnych jest czymś nieopisanym. Poza tym przewaŜnie, jak mawiał Nowaczyń-
ski, piszą pod siebie. 90 procent mojego Ŝycia upływa na poprawianiu nędznych wypocin
i wydobywaniu z nich sensu. Nie jestem Ŝadnym redaktorem, tylko nauczycielem polskie-
go w szkole elementarnej.
Ściskam Cię serdecznie
Mieczysław Grydzewski

10.
[Londyn] 28.11.63
Droga Marysiu.
Bardzo, bardzo, takŜe w imieniu Antoniego, dziękuję za Ŝyczliwość, starania i piękne
rezultaty. Proszę tylko o wyjaśnienie w jaki sposób dać nazwiska ofiarodawców. Czy
rzeczywiście nie podawać kto ile dał. Po raz pierwszy mamy do czynienia z taką formą
pomocy i nie chcemy popełnić błędu. Czy np. taka forma byłaby odpowiednia? Naprzód
nazwiska w porządku alfabetycznym a potem taki tekst: składają najlepsze Ŝyczenia
„Wiadomościom” w ich 40-lecie, dołączając zamiast barwnych kwiatów równie barwne
czeki. JeŜeli nie to, moŜe masz jakiś inny pomysł. W kaŜdym razie odpowiedz, proszę,
odwrotnie, bo w ciągu tygodnia muszę skończyć łamanie numeru. Podziękuj takŜe ofiaro-
dawcom, do których naturalnie oddzielnie napiszemy.
Ściskam Cię najserdeczniej i mam nadzieję, Ŝe zobaczymy Cię wreszcie w Londynie,
Mieczysław Grydzewski

11.
[Londyn] 22.8.65
Droga Marysiu,
Dwie prośby. Widziałem teraz niemieckie przedstawienie „Opery za trzy grosze”
i chciałbym abyś mi przypomniała czy to Ty jako Polly śpiewałaś piosenkę pomywaczki,
która czeka na okręt mający pomścić jej krzywdy. Poza tym potrzebne mi są dwie pary
rękawiczek numer sześć i jedna czwarta naszywanych perełkami, białych (nie skórko-
wych), zdaje się bawełnianych czy płóciennych, których tu nie moŜna dostać. Zdaje się
nie są drogie a jeśli będziesz mogła wyłoŜyć tę sumę poproszę aby ktoś szybko Ci to
zwrócił*. Z góry dziękuję i serdecznie ściskam.
Czy juŜ nigdy nie wybierzesz się do Londynu?
[Mieczysław Grydzewski]
* Oczywiście nie czekaj na okazję, ale wyślij pocztą.

12.
[Londyn] 10.9.65
Droga Marysiu.
Jest mi wstyd, Ŝe fatygowałem Cię, ale chciałem koleŜance zrobić przyjemność. Po-
wiedziała, Ŝe takie rękawiczki moŜna dostać tylko w Nowym Jorku, tam sobie kupiła. Nie
dowierzając zwiedziłem sklepy tutejsze i w końcu zdobyłem. Okazały się wiotkie i na

181
jeden raz. Stąd moja prośba. Bardzo dziękuję za trudy. Ale w liście moim było pytanie
w sprawie piosenki pomywaczki w „Operze za trzy grosze”. Chciałbym wiedzieć czyś to
Ty śpiewała. A kiedy odwiedzisz Londyn? Antoni jeszcze na wakacjach, ale niebawem
wraca.
Uściski serdeczne
[Mieczysław Grydzewski]

[Wszystkie listy nadawca pisał na maszynie, na firmowym papierze redakcji londyńskich


„Wiadomości” i wszystkie podpisał nieczytelnie. List nr 12 jest ostatnim zachowanym, ale były na
pewno następne.
W zbiorach Modzelewskiej zachowały się brudnopisy listów do Grydzewskiego, Antoniego Borma-
na, Stefanii i Juliusza Sakowskich, w których opisała okoliczności śmierci i pogrzebu Jana Lechonia.
UwaŜam, Ŝe warto te listy przypomnieć. Minęła przecieŜ 45. rocznica tragicznej śmierci poety.]

LISTY MARII MODZELEWSKIEJ DO PRZYJACIÓŁ W LONDYNIE

1.
[Nowy Jork] 9 VI 1956
Gryziu kochany,
To co zrobił Leszek uderzyło nie tylko w serce, ale i w mózg. Trudno myśli zebrać.
Jeszcze przed moim wyjazdem do Londynu*, widziałam Leszka w doskonałej formie.
Przeraziłam się, co zobaczyłam po powrocie. To juŜ był kłębek nerwów. Rozdygotany,
drŜącymi rękami wyjmował, otwierał i zamykał jakąś flaszeczkę, mówił o diable, którego
nosi w sobie. Przestał sypiać, wyłudzał od ludzi środki nasenne. Coraz częściej mówił
o samobójstwie. AŜ przeraził się tej myśli, bał się samotności. Zostawał na noc to u tych,
to u innych przyjaciół i przegadywał z nimi całe noce. Przez co musiał przechodzić, kiedy
wstawszy w nocy, sam u naszych przyjaciół na wsi, krzyczał, i te jego krzyki przechodziły
w wycie?
Doktór, do którego zaprowadzono Leszka na siłę, znalazł serce w dobrym stanie,
mniejszą ilość cukru ale i konieczność udania się do psychiatry. I znowu, na siłę, do
doktora Bychowskiego. O sanatorium juŜ Leszek słyszeć nie chciał. Ostatnie dni mieszkał
u gen. Kowalskiego. Czuwali nad nim na zmianę, Kowalski, Bortnowski i ks. Tyczkow-
ski, u którego się spowiadał.
Tego rana im znikł. Szukali. Jeszcze przed pierwszą jadł śniadanie z Bejtmanem.
A o drugiej... Z ostatniego piętra Hotelu Hudson. Nie upilnowałby go nikt. MoŜe uzdro-
wiłby go zakład-sanatorium, a moŜe nie odłoŜony na wrzesień wyjazd do ParyŜa?
Pogrzeb Leszka we wtorek o 10 tej rano. Wieniec — dziś rano dostałam Twoją depe-
szę — juŜ zamówiony, odeślę do kaplicy. UłoŜę go sama blisko Leszka.
Marysia
_________________________
*
Maria Modzelewska przyjechała do Londynu 1 grudnia 1955 i była do marca 1956. Lechoń
popełnił samobójstwo 8 czerwca 1956 o drugiej po południu. List ten pisała Modzelewska naza-
jutrz po tragedii.

2.
[Nowy Jork] 12 VI 1956
Stefciu kochana moja,
Nie wiem czy dobrze, czy źle zrobiłam, ale wydawało mi się, Ŝe wśród kwiatów, któ-
re składaliśmy Leszkowi od najbliŜszych jego sercu, najbardziej z nim zaprzyjaźnionych

182
brakowało by kwiatów od Was. Zadzwoniłam do Kary [Falenckiej], która zrozpaczona
i bez głowy zapomniała być moŜe o tem. Zamawiając od siebie, wysłałam i od Was. Sta-
siowi Balińskiemu powiedzcie, proszę, ze zamawiając moje kwiaty, wysłałam i w jego
imieniu. Na szarfach: Drogiemu Leszkowi — Stanisław Baliński.
Wczoraj wieczorem Ŝegnaliśmy Leszka w kaplicy. Dziś tłumy odprowadziły Go na
daleki cmentarz. I nie ma juŜ Leszka. I nie chce się w to wierzyć. Przechodził przez pie-
kło niepokoji, nie umiał sobie z nimi poradzić mimo gorącej wiary i ostatniej spowiedzi.
Trudno i nie czas dzisiaj pisać o wielu rzeczach, ale złośliwość ludzka, która Leszka nie
oszczędziła, jest dziś cięŜko ukarana jego śmiercią.
A od tego co postanowił nie uchroniłby go nikt. A moŜe ten wyjazd do ParyŜa?
Wybrał dalszą drogę.
Marysia

LISTY OD ANTONIEGO BORMANA


1.
Londyn, 31.5.1956
Mania, słodyczy moja!
Choć na mój list jeszcze nie dostałem odpowiedzi — pewno w drodze — a ja znów
piszę interesownie, bo co kogo spotkam w Ognisku albo w okolicy, kaŜdy zadaje tylko
jedno pytanie: „Co pisze Modzelecha?”, a jak coś bąknę, bo przecieŜ nie mogę powie-
dzieć, Ŝe Wajsowa na rudo, to oni zaraz: „A do nas się nie odezwała!...” i widzisz te mi-
ny? OtóŜ chciałem Ci zaproponować kupienie hurtem u Woolwortha paczki najtańszych
pocztówek z niezapominajkami przewiązanymi róŜową kokardą i poślij dla spokoju
wszystkim, gdzieś załapała łyŜkę ciepłej strawy. Dla ułatwienia tej procedury podaję Ci
poniŜej listę amatorów Twoich pozdrowień:
Mr. and Mrs. J. Sakowski, 54 Newlands Park, London, S. E. 26 (pochlebna recenzja)
Mr. and Mrs. W. Czerwiński, 102 Eton Hall, London, N. W. 3 (Milunia właśnie wróciła
ze szpitala a Witold przyniósł Ci od niej bombonierkę!)
Mr. and Mrs. L. Kielanowski, 6 Frognal Lane, London, N. W. 3 — reŜyser
Mr. and Mrs. B. Rand (Kitajewicz), 3 Ranulf Rd., N.W. 2 (ryba po Ŝydowsku)
Mr. and Mrs. T. Horko, 37 Cromwell Rd., London, S.W. 7 (bliny z kawiorem)
Mrs. Irena Anders, 78 Brondersbury Park, London, N.W. (Ŝona Wodza Narodu)
Mr. and Mrs. T. Terlecki, 84 Hazlewell Rd., London, S.W. 15 (zawsze obraza na wszystkich)
Mr. and Mrs. A. Kossowski, 38 Redcliffe Rd., London, S.W. 10 (duŜa kolacja, ona czarna
a on milczący)
Dr Z. Nowakowski, 22 Hollycroft, London, N.W. 3 (wstrząsający felieton i wiele łzawych
przemówień)
Mr. S. Baliński, 51 Eaton Place, London, S.W. 1 (sylwestrowy poemat)
Mr. T. Koper, 16/17 Avery Row, London, W. 1 (popiersie bez piersi)
Mr. A. Borman, 70 Queens Gate, London, S.W. 7 (chronicznie chory na serce)
Koledzy, koleŜanki i Belski pod adresem Ogniska: 55 Princes Gate, London, S. W. 7
Marysia Potocka, 18 Talbot Square, London, W. 2 (teŜ człowiek!)
Mr. M. Grydzewski, 54 Bloomsbury St., London, W. C. 1 (Ŝyczliwy redaktor i amant)
No, i zdałem Ci robotę aŜ do następnego wyjazdu do Londynu. Spiesz się, bo inaczej
Cię nie sprowadzamy.
Całuję Cię najczulej Twój A.

183
2.
[Londyn] 31.5.1957
Mania, słodyczy moja!
Wreszcie po długim wyczekiwaniu dostałem Twój list. Przyznam, Ŝe oko mi załza-
wiło — dziwne, Ŝe mamy podobne odczucia. Bezustannie jestem teraz w takim wyczulo-
nym nastroju, bo ciągle ktoś stamtąd przyjeŜdŜa i z kaŜdym z osobna łączą mnie inne
wspomnienia. Z tych wskrzeszanych wspomnień moŜna by odtworzyć historię Polski na
przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat, bo dawniej juŜ ledwo pamiętam...
Kwiaty załatwię z rozkoszą, ale są „problema” — kiedy posłać? We czwartek jest pre-
miera „MęŜa i Ŝony” z Janką Romanówną (mały zespół) a w piątek „Dom otwarty”* ze
wszystkimi staruszkami, ale bez Janki? Druga sprawa, to koszt. MoŜna mieć za kaŜdą cenę
od funta. Dziś oglądałem w mojej kwiaciarni cudny bukiet jak z obrazu ze wszystkich
kwiatów letnich i we wszystkich kolorach. Specjalnie nadaje się na scenę, bo niebywale
okazały. Cena wraz z garnkiem, bo musi być wniesiony w naczyniu ₤4.10 co znaczy na
Wasze dolary 13.- MoŜe to za drogo, to moŜe być mniejszy. Musisz zdecydować. Uprze-
dzam, Ŝe na wstąŜki z napisem juŜ za późno, bo trzeba wcześniej zamówić i piekielnie dro-
gie. Wyrzucone pieniądze. Albo sam kupię jakąś śliczną kolorową kartę, albo sama mi przy-
ślij. Ewentualnie podaj mi tekst. JeŜeli do środy nie dostanę od Ciebie odpowiedzi, bo moŜe
w czasie się nie zmieścić, decyduję sam za ₤4.10, posyłam na drugie przedstawienie tzn. na
„Dom kobiet”, kupuję prześliczną kartkę i wypisuję co następuje: „Najmilszym moim kole-
Ŝankom — Marysia Modzelewska Nowy Jork. Data”. JeŜeli Ci się nie podoba — telegrafuj,
bo czasu bardzo mało. Liczę Ŝe mój list powinnaś dostać w poniedziałek, a ja Twoją odpo-
wiedź we środę, jeŜeli odwrotnie odpiszesz. MoŜe expressem? Na adres redakcji, bo tutaj
częściej doręczają pocztę a w domu tylko dwa razy dziennie i to niechętnie. JeŜeli będziesz
miała jakieś trudności z wysyłką czeku — odłóŜ na później a ja wyłoŜę.
Dlaczego ani słowa nie piszesz o Swoim przyjeździe do Londynu? Czy odechciało Ci
się teŜ występować u nas? PrzecieŜ wszyscy wyczekują! Kolegom nie odpisujesz na ich listy
w tej sprawie. Podobno wszyscy kolejno do Ciebie pisali. Napisz jakie masz zamiary.
Oczekuję więc odwrotnej odpowiedzi i całuję Cię najczulej i bardzo mocno
Twój A.
Dziś wyszedł numer poświęcony Leszkowi. Twoje wspomnienie — urocze.
_________________________
*
Pomyłka autora listu. Chodzi o przedstawienie „Domu kobiet” Zofii Nałkowskiej.

3.
Londyn, 7.6.1957
Mania najdroŜsza!
Wszystko odbyło się wedle z góry przewidzianego programu, w więc: Twój list przy-
szedł jak przewidziałem w porę, ale niestety nie mogłem ściśle wykonać Twego polecenia,
bo nie ma jeszcze storczyków. Zresztą dobrze się stało, bo w powodzi kwiatów storczyki by
zginęły na scenie. Twój bukiet był najwspanialszy i najokazalszy. Janka się popłakała,
i powiedziała mi, Ŝe „gdyby Marysia podarowała mi drapacza nowojorskiego, nie zrobiłaby
mi takiej przyjemności jak tymi kwiatami!”. Kartkę zresztą zaadresowałem do wszystkich
koleŜanek, ale odebrała Janka, bo na jej ręce. Wszystkie były w teatrze z wyjątkiem Ćwikły.
Nie wyobraŜasz sobie co się działo na widowni po przedstawieniu, jaki entuzjazm i oklaski
niemilknące. Janka grała znakomicie. Pierwszy raz widziałem tę Kreczmarową1, młodziutka,
pełna temperamentu i wdzięku. Urocza! MęŜczyźni teŜ doskonali. Po przedstawieniu wszy-

184
scy znajomi lunęli za kulisy. Tłumy z Heszelesem2 na czele (jego Ŝonusia teŜ). Broniszówna
powiedziała, Ŝe dopiero tutaj w Londynie jest stara Warszawa, bo w Warszawie juŜ nie ma
nikogo. Ogólne szlochy, wzruszenie, kwiaty i tylko Ciebie jednej brakowało. Jaka szkoda,
Ŝe nie zdobyłaś się na przyjazd. Dziś powtórzenie, ale „Dom kobiet”. Oczywiście idę i napi-
szę po przedstawieniu. Janka płaszcza jeszcze nie dostała, ale powiedziała, Ŝe Ty zupełnie
szalejesz z tymi prezentami. PoniewaŜ z Twego czeku zostało mi około trzech funtów, pro-
ponuję kupienie czegoś Jance, albo moŜe innej koleŜance. Napisz jak decydujesz. Gdybyś
zdecydowała Jance, poszedłbym z nią do Marks and Spencera, gdzie moŜna kupić za te
pieniądze prześliczną sukienkę albo coś z bielizny. Nie wiem, czy do Ciebie dotarło, Ŝe
Zosia Terne ma własny i bardzo szykowny klub. Właśnie wczoraj wszyscy po przedstawie-
niu tam byli. Zosia podejmowała koleŜanki. Były: Broniszówna, Janka, Karolina Lubieńska
(najmniej się zmieniła), Kreczmarowa, Zelwerowiczowa, z miejscowych Kitajewicz, Kuła-
kowska i tłumy innych. Ja byłem z Jasiem Brodzkim, który pierwszy raz widział autentyczny
polski teatr. Był nieprzytomny. Natomiast Staś Baliński, widocznie pod wpływem tej ob-
mierzłej starej Kirkienowej, juŜ na przedstawieniu świnił, Ŝe Janka grała histerycznie, a Ŝe
nie słyszał wiersza, a sztuka słaba itd. W tej chwili właśnie przerwał mi pisanie telefonem,
bo posłałem mu urywek o nim z Twego listu. Oszalał z bólu! Twierdzi, Ŝe nigdy o tym nie
wiedział, Ŝe jak to, on przecieŜ natychmiast za wszystko dziękuje a zwłaszcza płaci (Ŝeby
taki zdrów był! On i Heszeles zawsze płacą!!!). śe właśnie szykuje audycję do radia Free
Europe i wspomina polskie tradycje tego teatru (Scala Theatre), gdzie występowała Maria
Modzelewska itd. I Ŝebym koniecznie Tobie to napisał, jak on Ci jest oddany i jak zawsze
tylko o Tobie myśli (Ŝeby taki zdrów był — on i Heszeles!). Natychmiast do Ciebie napisze
i gotów jest nawet zwrócić pieniądze (Heszeles teŜ miał płacić za rozwód śeby obydwaj
tacy zdrowi byli!). Czytałem dziś recenzje w dwóch najpowaŜniejszych dziennikach angiel-
skich. Entuzjastyczne. Daily Telegraph pisze, Ŝe nie potrzeba sztuki rozumieć, bo staropol-
ski erotyzm bije ze sceny. Tylko Polacy umieją tak kochać. Obydwie recenzje w tym tonie.
I znów wielkie przeŜycie w tym szarym i prze nudnym Londynie.
Całuję Cię bbb. Mocno
Twój A.
_________________________
1
Justyna Kreczmarowa grała w „MęŜu i Ŝonie” Justysię.
2
Chodzi oczywiście o Mariana Hemara, którego prawdziwe nazwisko było Hescheles.

4.
Londyn, 11.12.1957
Mania, słodyczy!
Jak mi moŜesz tylko wymyślać? PrzecieŜ wiesz, Ŝe to śmierć na moje serce i to
w dodatku niesprawiedliwie, bo ja pisałem ostatnio i mi nie odpisałaś. Jestem w ciągłej
korespondencji z Janką. Proponowałem jej abyście się razem zjechały w Londynie i zagrały
jakąś sztukę. Bardzo jej się ten pomysł podobał i pyta w czym mogłybyście zagrać. Co Ty
na to? Ale Ty na to jak na lato, bo nigdy mi nie odpisujesz, jak się pytam o Twój przyjazd.
Aktorzy juŜ teŜ przestali się pytać, bo i im nie odpisujesz. Tymczasem polski Londyn szy-
kuje się na Eichlerównę. Jutro przyjeŜdŜa i będzie grała „Profesję pani Warren”, a Ty?
Wstyd mi za Ciebie. Wszyscy się mnie pytają a ja nic nie potrafię odpowiedzieć.
Święta zapowiadają mi się słabiuchno, nawet nie będzie Sylwestra u Julków*, bo
Stefcia ostatnio kilka tygodni leŜała na nogę. Teraz juŜ lepiej, ale musi bardzo uwaŜać
i mało chodzić. Grydz jedzie do ParyŜa. Kossowscy (wiesz, ta mała, czarna, teŜ pisze Big
Beny) nic nie urządzają. Słowem zostałem sam jak palec w nosie. Mam zerwane stosunki

185
z Retingerem o spór, kto występował w „Manewrach jesiennych” — Messalka czy Ka-
wecka. Ja byłem za Kawecką a on odwrotnie i huknął na cały klub Zosi Terne, Ŝe ma
w dupie, ale nie powiedział kogo — mnie, Kawecką czy Messalkę. W lokalu zrobiła się
panika, kobiety mdlały, faceci je cucili, a stary tak się na mnie wściekł, Ŝe zerwał stosunki
po 30 latach. Zupełny ramol. Z przeraŜeniem myślę, Ŝe ja teŜ wkrótce będę taki sam,
jeŜeli natychmiast nie przyjedziesz i mnie nie odmłodzisz.
JeŜeli będziesz miała jakiś ślad choinki i Opłatka, pomyśl sobie o mnie tak czule
i serdecznie jak ja będę w samotności myślał o Tobie.
śyczę Ci bardzo wesołych Świąt i całuję Cię mocno i gorąco.
Twój A.
Verte
Wołkowski nie chce juŜ prenumerować „Wiadomości”. Odmówił! Hańba!!!
Bejtman zalega od 1 grudnia. Napisałem do niego wzruszający list, ale nie odpisał.
Co robić? Szkoda mu wstrzymywać, bo on moŜe płacić. Przedpełska, RoŜek i Victoria
mają wstrzymaną wysyłkę. Słabiuchno! Tylko jedna Frydler płaci.
Od 1 stycznia podnieśliśmy prenumeratę na 3.75 kwartalnie, 7.- półrocznie i 15.- dola-
rów rocznie. Okropnie wszystko zdroŜało. Znów u nas bieda. Boję się, Ŝe ludzie nie będą
chcieli płacić tak duŜo i sporo nam odpadnie. Cholera!!! A Ty nie przyjeŜdŜasz... To juŜ
pełne dwa lata. Mój fotel, jak muzealny mebel, ogrodzony i nikomu nie wolno na nim przy-
siąść. I cóŜ mi z tego, Ŝe latarnia przez okno jeszcze świeci a mnie przed oczami coraz
ciemniej i ciemniej. Jeszcze raz całuję.
_________________________
*
Sakowskich.

5.
Londyn 8.1.1958
Mania, słodyczy!
Jak Ty moŜesz takie rzeczy mówić? PrzecieŜ ja odpowiadam tego samego dnia na kaŜ-
dy list, a na Twój nawet dzień wcześniej, zanim go dostanę. Piszę ciągle i o wszystkim. To
prawda, Ŝe jest Lena, ale to nie to. Widuję ją, ale bez salopy, odwoŜenia i czułości. Ona ma
prywatnego faceta, który jej nie odstępuje. Zresztą nigdy mnie z nią nic „takiego” nie łączy-
ło. Inna rzecz, Ŝe gra znakomicie w „Profesji pani Warren”*. To świetna aktorka, ale teŜ
zupełnie inna na co dzień, smutna i jakaś okropnie przegrana. Wczoraj była wielka kolacja
dla niej u Kitajewicz. Oczywiście staropolskim zwyczajem odstawiliśmy tam „kino”, ale bez
jej udziału (Włada Majewska, Irena Delmar, Jadzia Czerwińska no i ja). Było śmiesznie
i suto. W piątek Grydz zaprosił ją na kolację a w niedzielę była u Toli Korian.
Święta miałem raczej słabiuchne. Kilka nudnych kolacji. Sylwestra w tym roku nie
było u Sakowskich, bo ona była chora. Byłem sam w klubie u Zosi Terne. Było dość
przyjemnie, ale ja sam jak palec w nosie. I w ogóle ja sam i ciągle sam, choć jeszcze mnie
zapraszają, ale cóŜ z tego, kiedy sam. I tak będzie juŜ do końca. Sam!!
Tyś zaczęła, no to i masz te głupie wynurzenia o smutnej samotności. Czas było mi
się przyzwyczaić. Całuję Cię tysiąc razy i kocham Cię niezmiennie mimo Leny i rudej.
Twój Antoni
_________________________
*
Premiera „Profesji pani Warren” G.B. Shawa z Ireną Eichlerówną w roli głównej odbyła się
w Londynie 27 grudnia 1957.

186
6.
Londyn, 20.3.1958
Oj, Mania, słodyczy moja!
Czy nie dałoby się, abyś z Janką bezpośrednio wykorespondowała Wasze granie
w Londynie. To moje pośrednictwo do niczego nie prowadzi. Przede wszystkim Janka
musi definitywnie oświadczyć, Ŝe przyjechać moŜe i ona musi określić termin, bo prze-
cieŜ dla nas Europejczyków, skok z Ameryki do Londynu jest fraszką. Co innego dla nich
z głębokiej Azji. Rozmawiałem tu z ichnim dyrektorem agencji teatralnej „PAGART”,
Zakrzewskim, który podpalił się do tego pomysłu. Zdaje się, Ŝe Ci juŜ to pisałem. I na
tym wszystko utknęło. Ja ze zrozumiałych powodów nie mogę do niego pisać, bo mogę
wszystko popsuć. Zrób ten wysiłek i napisz zaraz do Janki. PrzecieŜ to nie jest waŜne co
będziecie grały, byle byście jednocześnie przyjechały do Londynu. O sztukę najłatwiej.
Powodzenie zapewnione. Forsa teŜ. UwaŜam, Ŝe nie powinnyście się wiązać z Belskim1,
bo to nawalacz. MoŜe Kielanowski nie jest najlepszym reŜyserem, ale na poziomie, szmi-
ry nie zrobi a administracyjnie nigdy nie nawali. Nie mogą przypadkowi agenci na Was
zarabiać i Was nacinać na forsę, bo to hańba!!! Wszelkie wstępne pertraktacje z rozkoszą
przeprowadzę i teren przygotuję a reszta później. NajwaŜniejsze, Ŝeby w Was przełamać
jakąś indolencję. Obydwie chcecie, ale czegoś się boicie („choć chciałabym, boję się...”).
Co robisz na Święta? MoŜe wpadniesz na Wesołe Jajko do mnie? Będzie kilka osób.
Grydz jedzie do Hiszpanii. Z Warszawy przyjeŜdŜa Paweł Hertz. Ja mu zmontowałem
przyjazd a Auberon2 zapłacił za bilet. Nie zapomnij salopy przesypać naftaliną i na tym
kończę pocałunkiem czułym i gorącym
Twój A.
_________________________
1
Stanisław Belski (1900–1960), aktor, reŜyser, prowadził teatr w Londynie.
2
Auberon Herbert.

7.
Londyn, 18. 12. 1958
Mania, słodyczy moja!
Dlaczego Ty mnie tak rugasz? Sama winna a innym wymyśla za milczenie. PrzecieŜ
to ja ostatni do Ciebie pisałem i Tyś mi odpisała. Twój list wspólny z Kaziem [Wierzyń-
skim] potwierdziłem 3 października, opisałem wszystko jak było na letniakach a Ty ani
słowa od tego czasu. Jak Ci nie wstyd? Ale ja mam wielkie polskie serce, nie obraŜam się
i piszę. A jeŜeli komuś „bardzo źle” to raczej mnie, bo tęsknota za Tobą spędza mi sen
z powiek. Mnie piosenka ciśnie się na usta: „Santa Madonna poratuj!”, „Czy pani mieszka
sama, czy razem z nim” — zazdrość mnie podrzuca i „Mały Ŝygolo, stary Ŝygolo” to teŜ
ja — stary i nikt mnie juŜ nie chce, tylko pisać kaŜą a jak przychodzi co do czego np.
przyjechać do Londynu, to juŜ nie do mnie...
Wczoraj posłałem Ci prześliczną malowankę na święta z czułościami i Ŝyczeniami.
Święta zapowiadają się raczej smętnie. Sakowscy wyjeŜdŜają do Manchester do jej ja-
kiejś przyjaciółki, Sylwestra nie będzie, u Terleckich party w najbliŜszą sobotę. I tyle. To
juŜ nie te czasy. MoŜe jak wygram w canastę, pójdę przepić do Zosi Terne do jej klubu.
Właśnie wróciła z Warszawy upojona swoim powodzeniem. Przywiozła nawet sensacyjną
wiadomość, Ŝe podobno Ty się teŜ wybierasz na występy. Czy to prawda? A ja się szy-
kowałem na tę „Panią Dulską” z Janką, ale nigdy mi nie odpisałaś na mój pomysł.
A Janka tylko marzy o przyjeździe do Londynu. MoŜe jednak się zdecydujesz.

187
Mietek [Grydzewski] pojechał „szlakiem kadrówki” do ParyŜa na porcję teatrów.
Pewno znów pobije własny rekord i w ciągu dwóch tygodni będzie w stu teatrach. Tego-
rocznym numerem gwiazdkowym teŜ pobił wszystkie rekordy świata: 36 stron druku
i milion malowanek. Ciesz się na tę lekturę. Lada dzień dostaniesz.
A czy wiesz, Ŝe ta wstrętna Amelia (Szenker) nie zapłaciła za cały rok 1958 i w końcu
wstrzymałem jej wysyłkę. MoŜe przy sposobności przemówisz jej do zatwardziałego sumie-
nia? Piętnaście dolarów nie chodzi piechotą! Porównaj teraz moje pisanie z Twoim. Ja stale
biję moje rekordy a Ty się wykpiwasz kilkoma słowami. Teraz kolej na Szanowną Panią.
Raz jeszcze wszystkiego najlepszego, Wesołych Świąt i kochaj mnie jak dawniej, jak
zawsze i do końca mego Ŝycia.
A co tam słychać na naszych drogach sercowych?
Całuję A.

8.
Londyn, 22. 4. 1959
Mania, słodyczy moja!
„No — nie pisałam, ale...”, tak rozbrajająco zaczynasz swój rękopis. Ale gdybym to
ja nie pisał — dostałbym manto tam i z powrotem.
Prawdą jest, Ŝe „Dziennik Polski” pisał, Ŝe juŜ jesteś w Warszawie i występujesz ze
zmiennym powodzeniem: raz tak, raz inaczej, ale zawsze cudnie, bo to taka nasza, taka
polska gwiazda sceny rodzimej itd., itp.
Nie rozumiem tylko, dlaczego robisz Chaberskiemu* trudności, przecieŜ sama mi
kiedyś pisałaś (nie dostałem później juŜ odpowiedzi), Ŝe gotowa jesteś grać „nawet Dul-
skiego”, byleby występować. A ja ciągle, z uporem Maliniaka, namawiam na występy
w Londynie i właśnie w „Pani Dulskiej”, bo sztuka cudów cud, a Ty mogłabyś stworzyć
fantastyczną kreację. Ale Ty na listy nie odpowiadasz!!! I tak gadał dziad do obrazu...
Koledzy londyńscy, którzy ciągle mnie podejrzewają o jakieś tajemne z Tobą związ-
ki, nie przestają mnie atakować, aŜ w końcu mnie pobiją na środku Ogniska Polskiego,
właśnie o Ciebie. Biedny Belski z tego powodu nawet się groźnie rozchorował i od wielu
miesięcy przebywa w szpitalu. Pozostali na placu Zimand [Zygmunt], Kielanowski [Le-
opold] i Wojtecki [Wojciech]. KaŜdy po kolei, bierze mnie na stronę i coś bałaka na
Twój temat, a ja udaję, Ŝe mam coś do powiedzenia. Pisałem juŜ kilka razy, ze forsa na
wojaŜ do Londynu teŜ się znajdzie. Jest taka kupa teraz najrozmaitszych imprez polskich
tutejszych i krajowych, Ŝe faceci podpalają się do kaŜdej nowej i dorabiają się. Słowem
zdecyduj się wreszcie jeśli chcesz mnie jeszcze przed piachem zobaczyć.
Ty na mnie kamieniem, a ja na Ciebie tasiemcem. Widzisz, jak się rozpisałem? A Ty
co? Świstek papieru jak Ŝyczenia na Purym. Wstydź się! Mimo to kocham Cię sercem
całym i całuję czule i gorąco.
Twój A.
_________________________
*
Chaberski Emil (1891–1967), aktor, reŜyser, dyrektor teatru.

9.
[Londyn] 22.11.1960
Marysiu, kochana moja i najmilsza!
Z całego serca dziękuję Ci za Twoje słowa pocieszenia. Śmierć Hapelki1 rzeczywi-
ście jest straszliwym dla mnie ciosem, bo przez całe Ŝycie była najbliŜszą mi Istotą i do

188
końca wiernym i oddanym Przyjacielem, ale najcięŜszy mój ból jest niczym w porówna-
niu z nieludzkimi cierpieniami, jakie Ona znosiła od wielu lat, a zwłaszcza od pół roku.
Z małymi przerwami, od maja juŜ nie opuszczała szpitala i doskonale zdawała sobie
sprawę z bliskiego końca, o który się modliła. Codziennie chodziłem do szpitala i bezrad-
nie siedziałem przy Jej łóŜku, patrząc na jej cierpienie, któremu niczym ulŜyć nie mo-
głem. Przytomna była do ostatniego dnia. W czasie ostatniej mojej wizyty jeszcze mnie
prosiła, abym Jej czytał „Wiadomości”, a na poŜegnanie, jak co dzień, uśmiechnęła się do
mnie. To był ostatni Jej uśmiech. Nazajutrz rano nie obudziła się.
Prześlicznie napisałaś o Waszym nowym domu2. Czytałem w korekcie. Wczoraj przyje-
chał do Londynu Słonimski. Spędziłem z nim cały wieczór. Dziś idziemy z nim, Grydzem
i Stasiem [Balińskim] na kolację. A pamiętasz naszą ostatnią kolację u Simona? Podarowa-
łaś na drogę Orciowi papierosy. On teŜ juŜ nie Ŝyje. Coraz nas mniej. To okropne.
Czy Ty nigdy nie przyjedziesz do Londynu? PrzecieŜ nie musisz występować, jeśli
nie chcesz, ale moŜesz przyjechać „prywatnie”, do nas — starych przyjaciół, jeśli chcesz
jeszcze te resztki zastać.
Napisz znów kiedyś do mnie, bo ostatnio bardzo zaniedbałaś korespondencję ze mną.
Jeszcze raz dziękuję Ci i całuję Cię czule i gorąco.
Kochający Cię Antoni
________________________
1
Hapelka — Halina Frankowska, była Ŝoną Antoniego Bormana, zmarła w Tel Awiwie.
2
Chodzi o dom Fundacji Kościuszkowskiej.

10.
Londyn, 5.12.1960
Mania, słodyczy moja!
OdŜyły najpiękniejsze tradycje — nowa prenumerata zjednana przez Ciebie!!! JuŜ
myślałem, Ŝe zupełnie zapomniałaś o Swoich najwaŜniejszych „obowiązkach”. Nie cze-
kając Nowego Roku, juŜ dziś rozpoczynamy wysyłkę p. Alfredowej Jurzykowskiej, aby
miała dobre wyobraŜenie o naszym organie.
JeŜeli wierzę, Ŝe p. Alfredowa będzie naszą doŜywotnią prenumeratorką, to wprost
uwierzyć nie mogę Twoim słowom, Ŝe rzeczywiście wybierasz się do Londynu. Czy mó-
wisz na serio? Pytasz kiedy lepiej, czy w maju czy w kwietniu? Ja oczywiście wolę
w kwietniu, bo bliŜej, ale moŜe cieplej będzie w maju... Choć tutaj w tym obrzydliwym
kraju nic nie wiadomo. Czasami właśnie wczesna wiosna piękna, a później juŜ leje bez
przerwy do BoŜego Narodzenia, tak właśnie jak jest w tym roku. Jeszcze nie przestało
lać, a juŜ dawno wiosna minęła!
Napisz mi koniecznie więcej o tym przyjeździe: czy na długo, gdzie chcesz mieszkać
(chyba nie u Marysi?), czy mam coś dla Ciebie przygotować? A moŜe na stałe?
A wiec pakuj sakwojaŜ, zabieraj na drogę pudermantel i siatkę na motyle, bo to juŜ
będzie wiosna i w drogę!!! Całuję Cię bardzo czule i gorąco
Twój A.

11.
Londyn, 10.10.1961
Mania, słodyczy moja!
Zemdliło mnie! Czy prawdę mówisz, ze przyjedziesz na BoŜe Narodzenie? JuŜ myśla-
łem, Ŝe nigdy więcej się nie zobaczymy a tu taka wiadomość!!! I zabierasz salopę?...

189
Gdzie chcesz mieszkać? Ten śmierdzący hotelik Marysi Potockiej juŜ przestał być jej.
Sprzedała i mieszka razem z „narzeczonym”. MoŜe coś przygotować? Ile chciałabyś płacić
i na jak długo? MoŜe coś prywatnego, będzie taniej. MoŜna coś znaleźć w cenie 15 dolarów
tygodniowo. Czy to Cię nie przeraŜa? A moŜe u jakiejś kumy? Mogę negocjować, tylko mi
napisz zawczasu. Czy przyjedziesz aeroplanem czy trakcją motorową? Gdzie czekać? JuŜ
nie śpię po nocach. Oczywiście nigdzie na święta nie pojadę, choć mam zaproszenie do
Hagi, ale wolę z Tobą przy świetle ulicznej latarni przez okno. Pamiętasz?
Egzotyczną Twoją kartkę dostałem, ale nie odpisałem, bo gdzie Cię szukać po pusty-
niach? Listu nie dostałem, chyba masz na myśli ten sprzed pięciu lat, bo od tego czasu do
mnie nie pisałaś. Ty, brzydka.
W Londynie bawi w tej chwili Mania Nagórska. Dziś idę z nią do teatru. Zaprosiła.
W czwartek duŜa kolacja u Stefci Sakowskiej. Ale nic się nie martw, dla Ciebie teŜ urządzi.
Cieszę się, ze wkrótce zobaczysz „Mazowsze”. To wielkie przeŜycie artystyczne.
Ostatnio specjalnie pojechałem na spotkanie z nimi do Holandii, a teraz ich spotkałem
w Southampton w drodze do Kanady. Płynęli „Batorym”. Rozkoszna banda dzieciaków
w podeszłym wieku.
Pisz ciągle i o wszystkich przygotowaniach do wojaŜu, bo czasu zostało juŜ niewiele.
Całuję Cię czule i gorąco, bo kocham sercem całym.
Twój A.

12.
Londyn, 8.1.1963
Mania, słodyczy moja najcudniejsza!
Dostałem długi list od Janki Romanówny, w którym mi pisze, Ŝe za moją namową gra
Dulską. A ja kiedyś marzyłem, abyś się z nią zjechała w Londynie i razem w Dulskiej
zagrały. To byłaby zabawa!... Janka pyta, czy teraz nie udałoby się zrealizować tego po-
mysłu. Co Ty na to? PrzecieŜ sto razy obiecywałaś, Ŝe przyjedziesz i ani śladu. Radzę,
pospiesz się, bo nas juŜ coraz mniej. Teraz mamy prawdziwy teatr w Ognisku, scena,
kurtyna, reflektory — słowem jak opera. W tej chwili grają sztukę dwuosobową Cwoj-
dzińskiego „Hipnoza” z Tolą Korian i Jerzym Kawką (młody aktor, zwiał z Polski). Sztu-
ka — coś na zasadzie „Teorii snów” tegoŜ. Tola znakomita i śpiewa Twoje piosenki
z Qui Pro Quo (Hemara). Kawka gorszy, ale ma duŜo wdzięku i młody. PrzecieŜ wystar-
czyłoby, abyś tylko tu dojechała, a forsa na resztę się posypie. Kapuj się i ruszaj w wojaŜ.
Do serca Cię tulę i pocałunkami obsypuję
Twój kochający Antoni

13.
Londyn, 22 marca 1963
Mania, Słodyczy moja!
Z naszej „Dulskiej” nici. Dostałem właśnie płaczliwy list od Janki, Ŝe te ruskie chamy
dwa razy odmówiły jej paszportu. Widocznie Polska Ludowa Ŝyć nie moŜe bez Janki. Jej
wyjazd na krótki pobyt na Zachodzie moŜe spowodować zalew bliskiego Wschodu przez
daleki Wschód, czego oni najbardziej się boją. JuŜ prędzej by woleli Amerykę niŜ te
Ŝółtka. A tak sobie ślicznie wymyśliłem to widowisko z dwiema moimi najulubieńszymi
gwiazdami sceny polskiej!
Trudno się mówi, ale przecieŜ Ciebie nic nie zatrzymuje na drugiej półkuli i bez
większych trudności moŜesz przyjechać. A jeśli będziesz miała kaprys w czymś wystąpić
— zawsze wymyślimy i znów błyśniesz wszystkimi blaskami swego talentu. O.K.?

190
W poniedziałek przylatuje do Londynu moja znajoma Bronka Gerard. Z pewnością ją
znasz. Z nią omówię Twój przyjazd i pewien jestem, Ŝe nam pomoŜe. Mam jeszcze
w zanadrzu Izę Landsbergerową, która ma kupę forsy i tylko szuka okazji, gdzie by ją
wydać. A okazja nadarza się znakomita!...
Odpisz mi zaraz, co sądzisz o tym wojaŜu i kiedy mogłabyś płynąć, lecieć i nawet je-
chać na rowerze. Byle do nas i byle prędzej.
Czekam więc, bo tęsknię, całuję Cię, bo kocham itd. Twój A.

14.
Londyn, 29 sierpnia 1963.
Mania, słodyczy mego zbolałego serca!
Czy wiesz jaką datą był ozdobiony Twój ostatni do mnie list? 10 stycznia 1963!!!
I nie jest Ci wstyd? Ale ja kocham i wybaczam, bo mam wielkie polskie serce (zbolałe).
Nieubłagana starość jeszcze bardziej mnie ku ziemi pochyliła, a Ŝe stary — dam Ci
jeden tylko dowód: w tym roku przypada czterdziestolecie od chwili załoŜenia naszego
organu, w R.P. 1924!... W związku z tą osobliwą uroczystością mam dla Ciebie propozy-
cję interesowną. Rocznicę chcemy uczcić numerem gwiazdkowym, zdobnym w liczne
malowanki, a co najwaŜniejsze liczne ogłoszenia. I tu zaczyna się interes. Czy nie miała-
byś kaprysu zarobić trochę forsy i zakręcić się wokoło wszystkich Twoich milionerów,
aby ten numer swoimi ogłoszeniami ozdobili? Jeśli nawet nie mają co do sprzedania,
mogą np. składać nam Ŝyczenia drukiem a za to będą sowicie płacili od kaŜdego zajętego
na ten cel centymetra czy cala. Czasu wiele nie zostało, i dlatego zaklinam Cię — odpisz
mi odwrotnie, bo jeśli mi odmówisz, będę szukał kogoś, oczywiście nieporównanie gor-
szego od Ciebie i to pod kaŜdym względem: urodą, wdziękiem i płcią. Ten genialny
zresztą pomysł zawdzięczam Anieli Mieczysławskiej, która właśnie ostatnio prześliznęła
się na moment przez Londyn i znikła jak sen jakiś złoty. A jeśli się zgodzisz, podam Ci
wszystkie warunki i szczegóły jak się do tego zabrać, aby miliony zebrać.
Dwa tygodnie temu wróciłem z letniaków i czuję się doskonale. Wyglądam świetnie,
urosłem, opaliłem się, mam blond pukle i niebieskie oczy. Słowem, cudów cud. PrzyjeŜ-
dŜaj a zobaczysz. A moŜe właśnie na nasz jubileusz? Podobno Kazio Wierz[yński] juŜ
jedzie. Zabierz się z nim.
Czekam więc odpowiedzi. Całuję Cię najczulej, bo kocham niezmiennie. Twój A.

15.
Londyn, 20 września 1963
Najmilsza moja!
Za list bardzo Ci dziękuję, i za to Ŝe gotowa jesteś „zniechęcić się” do mojej prośby.
Znam Twoje wielkie polskie serce i wierzę, Ŝe uczynisz, co będzie w Twojej mocy, aby
w godny sposób uczcić tę naszą rocznicę szczęśliwego poŜycia Grydza ze mną. Czy ist-
nieje przykładniejsze i wierniejsze małŜeństwo na świecie? Czterdzieści lat!... Co?
Ile czasu na to poświęcisz — będę szczęśliwy, ale pod jednym warunkiem, Ŝe na za-
sadach uczciwego handlu — coś za coś, a więc proponuję jedną trzecią dla Ciebie,
a resztę dla nas. Zgoda? A jeśli sobie uzbierasz trochę grosza, czy przyjedziesz do Lon-
dynu? Głównie mi na tym zaleŜy. Kilka bitych stron ogłoszeń i aeroplan zapłacony.
O resztę juŜ się nie martw.
Obojętne czy to będą Ŝyczenia czy handlowe ogłoszenia, byleby były. Chcemy tę
rocznicę obchodzić numerem gwiazdkowym, a wiec najpóźniej do 1 grudnia musimy
mieć wszystkie teksty.

191
śyczenia czy ogłoszenia kosztują według naszego cennika:
Cała strona dol. 420.- (daj nam BoŜe kilka!)
½ strony " 210.-
¼ " " 105.-
⅛ " " 52.50 (niech ręka Boska broni!)
Naddatki mile widziane tzn. małe Ŝyczenie za duŜą sumę. Targować się nie będzie-
my. Ja uczciwy kupiec i aby do wiosny...
Gdyby rzeczywiście czas Ci nie pozwolił na całkowite wyzyskanie rynku amerykań-
skiego, moŜe dobrałabyś sobie jakąś pomoc na pomniejsze stany np. Indiana, Virginia itp.
Oczekuję z radością i niepokojem pierwszych wyników, a tymczasem całuję Cię bar-
dzo czule i gorąco — Twój Antoni
Z góry bardzo dziękuję i cieszę się na zobaczenie w Londynie [Mieczysław Grydzewski]

16.
Londyn, 10.10.1963
Marysiu, słodyczy moja!
Za list gorąco Ci dziękuję. Jestem Twego zdania, Ŝe powinno się akwizycję oddać
komuś, kto mógłby poświęcić cały swój czas, za duŜy nawet procent. Ale skąd wziąć
takiego faceta? Ja tam nikogo nie znam. Byłabyś aniołem, gdybyś razem z Anielą Mie-
czysławską, która bardzo się podpaliła do tego naszego jubileuszu, kogoś odpowiedniego
znalazła. Czas nagli bo zostało juŜ sześć tygodni. Właściwie musimy mieć teksty ogło-
szeń, czy Ŝyczeń, do końca listopada. A więc ratuj, bo nędza w oczy prószy!...
„Wiadomości” wysyłamy do Polski w zamkniętych kopertach i teŜ nie dochodzą.
Przepuszczają tylko do instytucji, uniwersytetów, bibliotek itp. MoŜe ten profesor ma
jakieś oficjalne stanowisko i na adres jego instytucji moŜna by posyłać, bez wymieniania
jego nazwiska? Wówczas jest szansa, Ŝe będzie dostawał. Nie chcę naciągać na prenume-
ratę, wiedząc z góry, Ŝe pisma dostawać nie będzie, chyba, jak się rzekło, na instytucję.
Czekam na odpowiedź.
Jeszcze sobie pomyślałem, Ŝe moŜe Halina Rodzińska, która z pewnością nic nie ro-
bi, zorganizowała by taką zbiórkę ogłoszeniową. Napuść na nią Anielę.
Czekam z utęsknieniem dalszych od Ciebie wiadomości, a tymczasem tulę Cię do
serca i kończyny Twoje całuję. Twój A.
A moŜe istnieje w Nowym Jorku jakieś polskie biuro ogłoszeń? Im moŜna by powie-
rzyć wyłączność. MoŜe na to polecą?
Jutro pogrzeb Zygmunta Nowakowskiego*. Biedak, okropnie się męczył i od lat cho-
rował na wszystkie dopuszczalne choroby, aŜ wreszcie go zmogło. Przytomny był do
ostatniej chwili. Wielki Ŝal tego człowieka.
_________________________
*
Zygmunt Nowakowski zmarł 4 października 1963.

17.
[Londyn] 15.11.1963
Słodyczy moja!
„Cegiełkowy” pomysł sztabowy! Brawo!!! Przykro mi tylko, Ŝe przysporzyłem Ci tyle
kłopotów. Wybacz, ale odcałuję wszystkie trudy, jak tylko przyjedziesz do Londynu. O.K.?

192
Te cegiełki moŜna prześlicznie oprawić w jakąś szatę graficzną. MoŜe uzbiera się na
całą stronę? Dostałem juŜ taką cegiełkę, ale jedną i na całą stronę od Galerii 63. To moja
ostatnia „miłość” — nie galeria, a jej właścicielka. Ciekaw jestem czy ją znasz? To są
dwie siostry: Bronka Gerard i Ziuta Gerst... (po literze „t” ma jeszcze coś; ale nie pamię-
tam). Ostatnio obydwie były w Londynie. Wszystkie przyjeŜdŜają (dziś miałem zapo-
wiedź przyjazdu od Anieli), a TY nigdy. Wstydź się!!!
Ale zanim sama przyjedziesz, błagam o wszystkie cegiełki najpóźniej do 1 grudnia,
bo numer gwiazdkowy wychodzi 10-go.
Czekam więc, z góry dziękuję, gorąco Cię całuję bo kocham sercem całym
Twój Antoni

18.
Londyn, 9.1.1964
Słodyczko moja jedyna!
Wczoraj Grydz pisał do Ciebie, ale zapomniał Cię poprosić o zwrot tego zestawienia
wpłat, a nie zrobił odpisu i juŜ nic nie wie. Zastraszający uwiąd starczy gnębi tego Mietę,
i nic nie pamięta. MoŜe ja teŜ juŜ taki ramol? Zanim odeślesz ten dokument, moŜe sama
z nim przyjedziesz, choć w tej chwili nie namawiam, w przede dniu występów „Mazowsza”.
Zazdroszczę Ci, Ŝe ich zobaczysz beze mnie. Ja mam zupełnego fioła na ich punkcie
i wlokę się za nimi jak maniak! Pogadaj tam z nimi — zobaczysz jak oni mnie „ubó-
stwiają”, a Ty nie, bo nie chcesz za Boga przyjechać.
Co się stało z Anielą Miecz[ysławską]? PrzecieŜ zapowiedziała swój przyjazd i rze-
komo miała posunąć do ołtarza z polskim hrabią, nawet niegdyś ambasadorem. Takie tu
chodzą gadki. Czy to prawda?
Napisz znów słówko, bo kocham i tęsknię — Twój Antoni

19.
Londyn, 24.1.1964
Słodyczy Ty moja!
Za list pięknie Ci dziękuję. Potrzebny mi był do obliczenia w myśl naszej umowy
Twego procentu, co zostało dokładnie wykalkulowane i nie czekając Twego przyjazdu,
czek na sumę dol. 120.- przez bank został dziś wysłany. MoŜe ta drobna sumka zachęci
Cię do wojaŜu i wystarczy na podróŜną nową „salopę”? Ale nie zapomnij przywieźć
nurków, bo moŜe być znów zimno tak jak za poprzednim Twoim pobytem w Londynie.
Chwilowo wiosna i pięknie.
KsiąŜkę Julka Sakowskiego wysyłam oddzielną pocztą. Dostaniesz ją chyba za dwa
tygodnie, bo leci zwykłą pocztą. Aniela juŜ zjechała, ale coś mi się ta miłosna sprawa nie
podoba. Szuka mieszkania oddzielnego i jak twierdzi — na jakieś sześć a moŜe nawet
dwanaście miesięcy. A przecieŜ ten „narzeczony” cały rok czekać na kobierzec ślubny nie
będzie, to chyba ryzykowne. No, ale moŜe się ona doczeka. Widziałem ją juŜ dwa razy
i będziemy się widywali często (tak ona twierdzi) w chwilach wolnych od jej „obowiąz-
ków”. A mnie się wydaje, Ŝe te obowiązki są dość smutne...
„Wiadomości” jako takie Ŝadnych galówek obchodzić nie będą, jedynie „obszedł”
Kozioł (znany restaurator ze Lwowa) i zaprosił do swojej restauracji grono najbliŜszych
przyjaciół organu na fantastyczny obiad. Jedzenie i alkohole jakich w ustach nie miałem
od Warszawy. Cudów cud! Opis tej uczty przeczytasz w najbliŜszym numerze „Wiado-
mości” pióra Big Bena (Stefa Kossowska). Ale przecieŜ i bez galówki moŜesz przyje-
chać? Twój przyjazd będzie najpiękniejszą galówką dla nas wszystkich. A więc Ty się

193
tylko kapuj i siadaj na najbliŜszy parostatek, a ja juŜ w porcie będę oczekiwał z najwięk-
szą radością.
Całuję Cię tysiąc razy i pozdrawiam najserdeczniej. Twój Antoni
Bardzo Ci polecam „Mazowsze”. Pogadaj z nimi o mnie, zobaczysz jak mnie wszyscy
kochają — nie wiadomo za co, ale kochają!

20.
Londyn, 17 lutego 1964.
Mania, słodka moja!
Czyś Ty oszalała, Ŝeby taki cudny czek odsyłać? Jak Ci nie wstyd? PrzecieŜ tak
umówiliśmy się! Chyba masz mój dokument z warunkami handlowej umowy? A teraz co?
Po prostu sztylet w serce!...
Gdybym miał Ci posyłać przez następnych lat czterdzieści wszystkie ksiąŜki, które
juŜ wyszły i moŜe kiedyś wyjdą — nie spłacę tego długu — ani wdzięcznością ani cze-
kami. Nie poniŜaj mojej godności osobistej i przynajmniej jak najczęściej Ŝądaj tych
ksiąŜek, a ja odwrotną pocztą będę Ci wysyłał. A moŜe masz jakieś inne kaprysy? MoŜe
Ci się zdarła Twoja cudna nurkowa „salopa”? Powiedz szczerze, choć ta szczerość nie
pomoŜe, bo ja biedny i skąd do mnie taka „salopa”? Ale gdybyś, zamiast, miała kaprys
i wreszcie przyjechała — gościnności mojej nie będzie granic. Wszystkie juŜ przyjechały,
nawet ostatnio Kazia Skalska, a Ciebie jak nie widać tak nie widać. I po co się draŜnisz?
Nie przeciągaj struny, bo moŜe być za późno, i jak w końcu przyjedziesz — mnie moŜesz
nie zastać i będzie Ci przykro...
Tymczasem raz jeszcze dziękuję za Twoją słodką „Kolaborację” i całuję Cię czule
i serdecznie Twój Antoni
Ja takŜe bardzo dziękuję za piękny dar, ale mam wyrzuty sumienia... Całuję Cię serdecz-
nie i pozdrawiam [Mieczysław Grydzewski]

21.
Londyn, 13.1.1965
Mania, słodyczy Ty moja!
Cudne przysłałaś mi fotki, ale Ty najpiękniejsza. Szkoda, Ŝe są kolorowe, bo chcieli-
byśmy je dać do organu, a z kolorowych nic nie wyjdzie. MoŜe masz odbitki czarne?
Ale na co mi te fotki? Mnie się Ciebie chce w naturze. Uprzytomnij sobie, Ŝe to juŜ
osiem lat upłynęło od Twego pobytu w Londynie!!! Jak Ci nie wstyd? Miliony obróciły
w te i we wte z Ameryki do Europy. Papieru by mi zabrakło na listę w porządku alfabe-
tycznym. Kto tu nie był? I gwiazdy filmowe (Jadzia Smosarska), i gwiazdy sceny polskiej
(Janka Wilczówna), i właścicielki restauracji (Janka Wilczówna), i poeci (Kazio Wie-
rzyński) i pisarze (Kazio Wierzyński), i hipochondrycy (Józio Wittlin), moŜe biegać i za
pisarza, choć jakoś dalszego ciągu „Soli ziemi” nie widać, i młodzieŜ, i staruszki, lesbijki
i pederaści (bez wymieniania nazwisk i adresów), kupcy i piłsudczycy, a Ciebie jak nie
widać, tak nie widać... Czy myślisz, Ŝe uda Ci się mnie utrzymać w tym oczekiwaniu
następnych lat osiem? A czy Ty wiesz, ile ja mam juŜ lat? Oblicz sobie, ile lat upłynęło
od wojny krymskiej, podziel przez dwa i odejmij siedem. Tyle ja jestem!
PrzecieŜ teraz moŜna jechać za byle co, podobno nawet dopłacają, a jeŜeli nawet „się
nie ma złota ani miedzi” — jak skończył Twój kuśnierz, który Cię wrabiał w kupno no-
wego futra? Przerachuj to sobie dobrze, pakuj sakwojaŜ i wsiadaj na jakiś środek loko-

194
mocji, i wreszcie przyjeŜdŜaj, bo serce mi pęknie z Ŝalu i tęsknoty, a nie zapominaj, Ŝe
serce mam delikatne...
Całuję Cię czule i gorąco — Twój kochający Antoni

22.
Londyn, 22.10.1965
Mania, Słodyczy Ty moja!
Ale czy Ty mnie nie nabierasz na ten przyjazd?* Ta wiadomość aŜ mnie zemdliła!
PrzyjeŜdŜaj jak najprędzej i przyrzekam Ci, Ŝe tym razem nie dostanę zawału serca, bo
serce mam jak dzwon i jeszcze będzie lepsze, jak Cię wreszcie zobaczę.
Byłoby najlepiej, gdybyś mogła przyjechać na BoŜe Narodzenie. Miałbym więcej
czasu na pieszczoszki, a i pełno szykuje się przyjęć: Wilia, pierwszy dzień świąt, drugi
teŜ, Sylwester w... Oazie itp. A czy sobie upatrzyłaś jakiś dach nad głową? PrzecieŜ nie
będziesz mieszkała w hotelu? Marysia Potocka juŜ nie posiada swego Palace Hotel, na-
tomiast ma dom i moŜe tam mogłaby Ciebie ulokować. Ja niestety mam ciągle ten sam
jeden pokój a dobrze Ci znane moje łoŜe boleści z czasów choroby jest tak wąskie, Ŝe nie
mógłbym go z Tobą dzielić...
Pewno z innego powodu teŜ!
Napisz dokładnie dzień przyjazdu — czy aeroplanem, czy koleją Ŝelazną i parostat-
kiem? Muszę wiedzieć duŜo wcześniej, bo chcę się odpowiednio przygotować: ułoŜyć
pukle, umyć nogi, zrobić przepitkę kolorów.
Ty się tylko kapuj i uderzaj w ten wojaŜ!!! Grydz daje rzeźbę w organie, a ja tylko ma-
rzę o organiźmie w naturze. W tym miłym oczekiwaniu całuję Cię najczulej i najmocniej.
Resztę czułości osobiście. Twój Antoni
_________________________
*
Maria Modzelewska w drodze powrotnej z podróŜy po Europie przyjechała do Londynu dopiero
za kilka miesięcy. 26 III 1966 r. była na premierze sztuki Mariana Hemara Pierwiastek z minus jeden.

23.
Londyn 28 I 66
Słodyczy Ty moja!
Twoja radosna wiadomość przyszła w samą porę, uzdrawiając moje nadwątlone ser-
ce. Od dwóch tygodni leŜę w betach jak za dawnych dobrych czasów, tylko Ŝe bez Twojej
troskliwej opieki. To co prawda nie zawał, ale „sfatygowane” serce, jak twierdził znany
Ci dr Kryszek. Czym się sfatygowało — nie wiadomo, podejrzewam, Ŝe tęsknotą po To-
bie. Przyrzekam, Ŝe jak Cię odbiorę na lotnisku, znajdziesz mnie ozdrowionego i w pełnej
krasie. MoŜe to nawet lepiej, Ŝe w marcu — będę miał czas na wykurowanie się. W kaŜ-
dym razie moŜesz liczyć na mnie!!! Czy przywieziesz „salopę”, bo ja autko ciągle jeszcze
posiadam, tylko inne, ale „słodkie”. Smutek polegiwania w łóŜku rozjaśnia mi perspekty-
wa zobaczenia Ciebie. JuŜ liczę dni i godziny. Czekam więc i całuję Cię czule i gorąco
i tak mocno jak mocno Kocham. Twój Antoni.

24.
Londyn, 10 maja 1966
Słodyczy Ty moja!
Wzruszyłaś mnie swoim uroczym listem i prześliczną fotką, szkoda tylko, Ŝe została
zeszpecona moim organizmem. Teraz wszystko się wydało — zgrzybiały staruch!!! Na-

195
tomiast oburzyłaś mnie swoim czekiem. Gdybym miał Twój tupet — odesłałbym tak jak
Tyś to zrobiła z moim. Pamiętasz? Ale ja delikatny i ze wstydem przyjmuję. Taki dro-
biazg! PrzecieŜ to było jednorazowe wsparcie dla biednego pielgrzyma (czy bywają piel-
grzymki?).
W ParyŜu było czarownie, zwłaszcza na łonie „Mazowsza” (i Miry!). Występowali
w olbrzymim teatrze, Alhambra, przez trzy tygodnie przy kompletach i entuzjastycznym
przyjęciu publiczności i prasy. Za to Teatr Powszechny (z Warszawy) — klapa. Grali
„Wesele”, „Zbrodnię i karę” i „Kolumbów”. Jedno gorsze od drugiego. Dlaczego przy-
syłają do nas zawsze takie kiepskie teatry? A Tyś mówiła, Ŝe w Warszawie wspaniałe. Jak
to jest? Przyjechali do Londynu na międzynarodowy festiwal teatralny. Wczoraj byłem na
„Idiocie” — teatr moskiewski. Fantastyczne przedstawienie. Pękałem z zazdrości, Ŝe te
ruskie tak grają, i tak wystawiają, a my tacy mizerni.
W tej chwili nie mam jeszcze Ŝadnych planów wakacyjnych. Gdybyś znów miała kaprys
do mnie napisać — byłbym szczęśliwy. Całuję Cię tysiące razy, bo kocham sercem całym.
Twój Antoni

25.
Londyn, 16 maja 1966.
Mania, najsłodsza moja!
List Twój dostałem dziś i natychmiast wysyłam pocztą lotniczą 10 egzemplarzy „Le-
chonia”1.
Cena wraz z wysyłką wynosi $1.50 za 1 egz. MoŜe ta przesyłka dojdzie na 20-go, ale
bardzo wątpię. Poganiam aeroplan jak mogę, ale czy on aby doleci?
List Twój z fotką i czekiem dostałem i natychmiast Ci odpowiadam, dziękując za fot-
kę i wyraŜając oburzenie z powodu czeku. No ale co robić, jak Ty uparta i ciągle mi wty-
kasz jakieś czeki.
Wczoraj były imieniny Zosi Terne. Wielki ochlaj i same „panienki”: Jasia [Jasińska],
[Loda] Halama, Tamara Karren, Beata Artemska i ja jeden jedyny chłopak. Zosia trochę
podlała i cały czas śpiewała Twoją piosenkę: „Santa Madonna poratuj, w czwartek
z kryminału powraca mój mąŜ” bo rzeczywiście Mikuła juŜ wraca we czwartek2. śycie
zaczynamy na nowo!
Dziś odleciał do Chicago Kazik Kranc, a w sobotę przylatują z ParyŜa Słonimscy.
Słowem sezon w pełni „a w środku me złamane serce”, bo Ty tak daleko.
Napisz słówko, czy „Lechoń” przyfrunął na czas.
Całuję Cię milion razy, bo kocham do utraty przytomności
Twój Antoni
_________________________
1
Pamięci Jana Lechonia. Londyn: „Wiadomości”, 1958.
2
Aluzja do popularnej piosenki Hemara „Santa Madonna, poratuj!”. Stanisław Mikuła (1908–
1977), artysta malarz, scenograf, był męŜem Zofii Terne. Odsiadywał kilkuletni wyrok za kradzieŜ
czeków.

26.
Londyn, 8.6.1966.
Kochanko moja najmilsza!
Za list i śliczny czeczek pięknie Ci dziękuję. Cieszę się, Ŝe w porę ksiąŜki nadeszły.
Nie przypuszczałem, Ŝe zostaną sprzedane. Tobie jednocześnie posyłam pocztą zwykłą,
oczywiście jako skromny upominek.

196
Na Ŝadną rocznicę w Londynie jakoś się nie zanosi*. Brak inicjatywy i chętnych wy-
konawców. To powinien zrobić Związek Pisarzy, ale to martwa instytucja. W Londynie
rozeszła się pogłoska o śmierci Jurzykowskiego. Wiadomość podał w zeszłym tygodniu
„New York Herald Tribune” i powtórzyła jakaś gazeta londyńska. Natomiast nie ma Ŝad-
nego potwierdzenia bezpośrednio z Nowego Jorku ani do „Dziennika Polskiego”, ani do
Radia Free Europe. Korespondentem „Dziennika” z Nowego Jorku jest Mossin. Dlaczego
nie podał, a jeśli to nieprawda, dlaczego nie zdementował? Wczoraj powstrzymałem
Grydza, aby nie posyłał depeszy kondolencyjnej do p. Jurzykowskiej dopóki nie nadej-
dzie oficjalna wiadomość. MoŜe Ty napiszesz mi słówko w tej sprawie.
Z Jasią [Romanówną] spędziłem wczoraj poŜegnalny wieczór u Daquis’a. Dziś rano
wyjechała do Polski.
Byłbym szczęśliwy, gdyby rzeczywiście Ci się udało znów przyjechać do Londynu,
ale nie jak bomba — na kilka dni. Ja muszę na bardzo długo, albo na zawsze!...
Całuję Cię czule i gorąco Twój kochający A.
_________________________
*
Borman zwraca uwagę, Ŝe nie było Ŝadnego (symbolicznego nawet!) uczczenia 10. Rocznicy
śmierci Jana Lechonia.

27.
Londyn, 10.10.1966.
Mania, słodyczy Ty moja!
JuŜ mnie nikt nie dogląda, bo zacząłem funkcjonować normalnie, ale com się wycier-
piał, to moje! Nie wiem, przy czym trzymasz i od jakiego momentu mam Ci opowiedzieć.
Nie będę zaczynał od pierwszego ataku, kiedyś to Ty mnie doglądała i w betach pieściła,
bo pewno to stadium mojej choroby pamiętasz. W krótkich, Ŝołnierskich słowach opo-
wiem jak było. A więc udawałem się własnym autkiem i z własnym szoferem, tym He-
niem, którego mi przysyłałaś z hotelu Marysi z własnoręcznie upieczoną kurą w R.P.
1956, na letniaki, ku słońcu Południa, do La Cioty, w objęcia Manety. W połowie drogi,
w małym miasteczku, gdzie mieliśmy spędzić jedną noc, zamiast rozkoszy złapał mnie
taki znany Ci z przeszłości atak serca. Zdecydowałem jechać dalej aŜ do celu tylko
w jednym celu — na chorobę. I rzeczywiście w ciągu dnia dojechałem (500 km!) i wnet
po stwierdzeniu świeŜego zawału odesłali mnie ambulansem do szpitala w Marsylii. Tam
przeleŜałem trzy tygodnie, a następne trzy w domu u Manety. Takie miałem letniaki! Od
dwóch tygodni jestem z powrotem w Londynie, i przyjechałem w samą porę, bo dla od-
miany na chorobę Grydza. On leŜy w szpitalu. W zeszłym tygodniu zaprosił do restauracji
Adasia Nagórskiego i swoją „narzeczoną” (Tolę) i zanim zasiedli do biesiadnego stołu
zaczął rzygać. Przenieśli go w stanie nieprzytomnym do ustronnego miejsca, gdzie rzygał
dalej, wezwano doktora, doktór ambulans i dawaj do szpitala, gdzie jeszcze rzygał. Do-
kładnie nie wiadomo, czy to był mały stroke, czy coś innego. W kaŜdym razie musi zostać
w szpitalu trzy tygodnie. I takie jest to nasze Ŝycie na wygnaniu... Najgorsze, Ŝe juŜ nikt
mną się nie interesuje, a tylko Mieciem. On teraz załapał szmerek, a w około mnie zapa-
nowała cisza. Ale com się wycierpiał, to moje. Gdyby nie anielska Maneta, która na czas
mego pobytu w szpitalu przeniosła się do Marsylii, zginąłbym nędznie gdzieś
w rynsztoku.
Lada dzień przyjeŜdŜa do Londynu Kara [Tiche-Falencka] i będziemy mówili o To-
bie. A kiedy wprost z Tobą? Czas juŜ zjechać na zawsze. W tym miłym oczekiwaniu
całuję Cię czule i gorąco — Twój kochający A.

197
28.
Londyn, 11.11.1966.
Mania, Słodyczy Ty moja!
Krótki list interesowny i to nie mój a Julka, który krępuje się do Ciebie pisać, bo on
nieśmiały zwłaszcza gdy chodzi o kobiety! Podjąłem się więc tej misji pośrednika
i uprzejmie zapytuję, czy otrzymałaś od niego list z propozycją „handlową” i zawiado-
mieniem o zdeponowanej dla Ciebie jakiejś „pokaźnej” sumy w dolarach?
Jeśli tak — błaga o odpisanie, a jeśli tego listu nie dostałaś, napisz szczerze, a on
z radością prześle Ci kopię.
I jak ja mam być zdrów, skoro kaŜą mi się zajmować takimi sprawami, za które
w końcu od jednej ze stron zainteresowanych mogę dostać po mordzie. Kiedyś Twój ex-
-małŜonek (Heszeles) napisał taki wierszyk: „Nie mieszaj się głupi w spór arcybiskupi.
Oni się pogodzą, na Tobie się skrupi”. MoŜe Bóg da, Ŝe się nie skrupi!...
Daj temu dowód i napisz do mnie teŜ kilka słów. Czy przyjeŜdŜasz na karnawał do
Londynu? Zamawiam sobie pierwszego mazura: „dziś, dziś, panie dziejski!”.
Całuję Cię milion razy — Twój A.

29.
Londyn, 6 marca 1967.
Mania, słodyczy Ty moja!
Pięknie Ci dziękuję za list. Zgadłaś, Ŝe mam teraz cholernie duŜo roboty, ale zawsze
chwilę, aby odpisać na Twoje odręczne pismo. Nie mam nawet czasu na zastanawianie się
nad własnym zdrowiem. MoŜe to i lepiej, bo w tej chwili nic mi nie dolega. A inna spra-
wa, Ŝe tysiąc razy wolałbym, zamiast pichcić samemu w domu, czy pędzić do Ognicha —
dostać łyŜkę ciepłej strawy z Twoich białych dłoni. śycie byłoby piękne, ale co tu ma-
rzyć, skoro Ty za Boga nie chcesz tu przyjechać...
Grydz, niestety bez zmiany — lewa ręka w dalszym ciągu martwa. Nogą kapkę za-
czyna ruszać, ale sam bez pomocy nie moŜe zrobić kroku. Najgorsze, Ŝe zanika mu pa-
mięć. Nie pamięta, co się działo rano, czy był na fizjoterapii, natomiast świetnie pamięta
co się działo 50 lat temu. Okropne robi wraŜenie płacz bez najmniejszego powodu. Tele-
fonuje do mnie i nie moŜe powiedzieć słowa, bo szlocha w telefon. Doskonale zdaje sobie
sprawę ze swego stanu. JuŜ trzy miesiące minęły od chwili zachorowania. Wszyscy mamy
nadzieję, Ŝe wróci do normalnego Ŝycia, ale on tej nadziei nie ma. Obawiam się, Ŝe on ma
rację, a nie my.
Oczywiście, na Wielkanoc, nigdzie się nie ruszę, obawiam się, Ŝe w lecie teŜ nie.
Całe „Wiadomości” na mojej starczej głowie. Pomaga mi zresztą dzielnie Michał
Chmielowiec. Chyba nie zauwaŜyłaś Ŝadnej zmiany w redagowaniu pisma?
Jak wyglądają Twoje projekty zjechania na stałe do Londynu? Musisz się pośpieszyć,
jeśli chcesz nas jeszcze zastać w komplecie. Słabiuchno wszyscy wyglądamy. Ty jedna
przywiozłabyś nam trochę „świeŜego” powietrza.
W Ognisku leci nowa sztuka Hemara*. Świetne widowisko, wspaniałe dekoracje
i doskonale wszyscy grają. Z pewnością sztuka będzie szła przez długie miesiące i czekać
będzie na scenie na Twój przyjazd. A wiec zbieraj manatki i uderzaj w ten wojaŜ.
Całuję Cię najczulej i najgoręcej — Twój Antoni.
_________________________
*
Premiera „Pięknej Lucyndy” odbyła się 29 stycznia 1967. Grano ją do maja — 50 razy!

198
30.
Londyn, 30 sierpnia 1967.
Mania, słodyczy Ty moja!
Po powrocie z letniaków zastałem Twój list. Niestety juŜ śladu nie było po Jurzykow-
skiej, ale jak wiem, była tu przyjmowana po „królewsku” przez moich wiernych podda-
nych. Bardzo Ŝałowałem, Ŝe nie było mi dane wzięcie udziału w tych uroczystościach, ale
za to sobie odpocząłem za wszystkie czasy w Cap d’Antibes, gdzie było mi anielsko do-
brze. A teraz znów tyram za siebie i za Miecia, który niezmiennie przebywa w szpitalu
bez najmniejszej poprawy.
Pękałem z zazdrości, Ŝeś Ty była na „wczasach” w Zakopanem. Moje marzenie nie
do spełnienia. Miałem liczne relacje o Twoim tam pobycie. Jeśli na serio mówisz
o przyjeździe na BoŜe Narodzenie do Londynu — czy ucieszę się z Tobą? Zgadnij!!!
A gdzie będziesz „stała”? MoŜe Ci coś przygotować? Napisz zawczasu.
A więc do miłego zobaczenia pod choinką. Całuję Cię milion razy — Twój A.
W tej chwili bawią w Londynie: Wierzyńscy, Wittlinowie, Bronek Kaper, Jan Kott
i pomniejsi.

31.
Londyn, 12.12.1967.
Mania, słodyczy Ty moja!
Pięknie Ci dziękuję za Szyfmanową!1 JuŜ rozpoczęliśmy jej wysyłkę. A propos: czy
pamiętasz starego śyda przy kasie w Teatrze Polskim? „Co to znaczy — pytał — Ŝe Bej-
linowa gra, Szyfmanowa2 gra, tylko Heszelesowa nie gra!”
Tymczasem, nie tylko Heszelesowa nie gra, ale przyrzekła przyjechać do Londynu
i nawaliła. Wstyd! Dać słowo i nie dotrzymać? Tak robi Heszelesowa?
Biedny Grydz — Ŝadnej poprawy. Tyle tylko, Ŝe z zapałem pisze swoją „Silvę”, ale
ani ręką ani nogą nie rusza, a do tego bez powodu płacze, co robi wstrząsające wraŜenie
na odwiedzających. On zdaje sobie sprawę i kaŜdorazowo uprzedza, Ŝe będzie płakał.
Zdaje sobie równieŜ sprawę, Ŝe juŜ nigdy nie nastąpi poprawa.
Daję Ci jeszcze tydzień do namysłu — jedziesz, czy nie, a jeśli nie — przesyłam Ci
moc najlepszych Ŝyczeń świątecznych i noworocznych i pod choinką będę wszystkimi
myślami przy Tobie.
Kochający Cię do utraty przytomności Twój A.
_________________________
1
Chodzi o Marię Szyfmanową, która juŜ wtedy mieszkała w Stanach i zaprenumerowała
(dzięki Modzelewskiej!) „Wiadomości”.
2
Chodzi o Marię Przybyłko-Potocką, przedwojenną towarzyszkę Ŝycia Arnolda Szyfmana.

32.
Londyn, 9 lutego 1968.
Mania, Słodyczy Ty moja!
Pięknie Ci dziękuję za list i donoszę, ze zamówione przez Ciebie ksiąŜki (25 egz.
Leszka) są w drodze i lada dzień z pewnością dostaniesz. Skład Główny tej ksiąŜki jest
u Julka Sakowskiego, tzn. Polska Fundacja Kulturalna, i w tej sprawie, jak równieŜ
w sprawie Twego procentu pisz do niego. JA marzę o Twoim przyjeździe. MoŜe z tego
procentu uzbierasz sobie na przelot, a o resztę w Londynie nic się nie martw. Masz za-
pewnioną łyŜkę ciepłej strawy i ułoŜenie pukli u fryzjera.

199
Tylko jeśli rzeczywiście chcesz uderzyć w ten wojaŜ, nie przed marcem, bo ja
w najbliŜszy poniedziałek lecę do Hiszpanii na krótki urlop. Zaprosili mnie moi znajomi
do swojej posiadłości. Bardzo się cieszę, bo okropnie jestem przemęczony. Choroba
Grydza dobrze nie wpływa na moje zdrowie.
Całuję cię tysiąc razy —
Twój Antoni*.
_________________________
*
Antoni Borman zmarł 16 IX 1968, w szpitalu St. Mary Abbot’s w Londynie. Miał 71 lat. Został
pochowany na cmentarzu Fortune Green w dzielnicy Hampstead (inf. za TP nr 39, 28 IX 1968, s. 7).

[Wszystkie listy (z wyjątkiem jednego, z 28 stycznia 1966) pisał na maszynie. Zawsze na fir-
mowym papierze „Wiadomości”. Dopiero lektura tych listów pozwala zrozumieć powody „rozsta-
nia” z Hemarem, o którym pisał Juliusz Sakowski we wspomnieniu pośmiertnym (Wiadomości
1972 nr 22 s.1). Zarówno Borman, jak i Grydzewski naleŜeli do „obozu Modzelewskiej”.]

WSPOMNIENIE MARII MODZELEWSKIEJ O ANTONIM BORMANIE*


Antoś Kochany,
No i widzisz? Obiecywałam Ci przyjazd do Londynu przez tyle, tyle lat, i nareszcie,
i na pewno przyjadę w końcu października. Więc uwaŜaj na siebie i Ŝebyś mi zdrów był
jak przyjadę. Pójdziemy do Ogniska, do teatrów, do Sakowskich na „kinga”. (Czy Staś
Baliński poduczył się juŜ grać w kierki?) Pochodzimy po Hyde Parku, będziemy szurać
nogami po opadłych liściach i opowiadać sobie o naszych strapieniach i radościach, opo-
wiadać bez końca, bo tyle się tego nazbierało przez te wszystkie lata. Myślę o Tobie czę-
sto i cieszę się, Ŝe zobaczę Cię znowu.
Ale tego listu juŜ nie wysłałam. Zanim dopisałam — „ściskam Cię najserdeczniej jak
zawsze” — zadzwonił telefon. Powiedziano mi, Ŝe Antka juŜ nie ma. Nie lubię słowa
„umarł”. Wierzę, Ŝe gdzieś odchodzimy i spotkamy się znowu. Nie napisze juŜ do mnie
„Mania, słodyczy moja”, ani Ŝe „zwarjatuje z radości” jak przyjadę. Był mi dobrym,
najmilszym przyjacielem i kompanem. A do Londynu chyba nie prędko się wybiorę...
_________________________
*
W zbiorach M. Modzelewskiej zachował się brudnopis tego wspomnienia, opublikowanego
15 grudnia 1968 roku w „Wiadomościach” (1185).

LISTY OD STEFANII SAKOWSKIEJ


1.
[Londyn 9 czerwca 1956]
Moja droga Marysiu!
JakŜesz bardzo serdecznie dziękuję Ci za Twoją czułość i delikatność. Męczyła mnie
właśnie ta myśl bezustannie i nie umiałam sobie z tym poradzić, choć moŜe się to wydać
proste. Od chwili otrzymania Twego telegramu nie przestajemy mówić o Leszku —
i smucić się zupełnie straszliwie. śycie zuboŜało, zszarzało i nie ma juŜ w nim uśmiechu.
Nie umiem pisać i mówić o tym. Jest nam źle i ciągle jednakowo nas to boli i męczy, Ŝe
to nieodwołalne, Ŝe juŜ Leszka nigdy, nigdy nie zobaczymy i nie usłyszymy jego głosu.
Jeszcze raz moja najmilsza dziękujemy Ci.
Całuję Cię najserdeczniej bardzo gorąco — Stefcia.

200
2.
Londyn 15.3.59
Kochana, miła Marysiu!
Ciągle ktoś tu przyjeŜdŜa i mówi, Ŝe juŜ, juŜ zobaczymy Cię tutaj. I tak mijają lata
i wszystko to tylko obiecanki. A Ciebie jak nie ma, tak nie ma, choć solennie obiecywałaś
przyjazd szybki.
Kierki na Ciebie u nas czekają niecierpliwie, a scena ślicznej Marysi!!
Więc nie postponuj nas i przyjedź — bo to naprawdę nieładnie.
Marysiu — ja mam roboty moc. Wiesz, Ŝe przepisałam juŜ 9 tomów Leszka „Dzien-
nika”. Jest ich 24 — więc jeszcze masa do zrobienia — ale juŜ duŜa część zrobiona
i przynajmniej odcyfrowana.
Praca to jest trudna, cięŜka, ale zachwycająca i tak ciekawa, Ŝe z rozpaczą myślę, Ŝe
to się kiedyś skończy. Szczęście, Ŝe to ja z Julkiem robię — tego by nikt prócz nas zrobić
nie mógł, takie to hieroglify, skróty, zagadki. Ktoś kto tak dobrze Leszka znał jak my
oboje, Ŝył w tym otoczeniu, środowisku, zna ludzi, moŜe sobie dośpiewać moc rzeczy,
a przede wszystkim zna pismo — które przy pozorach kaligrafii jest najnieczytelniejsze
w świecie — i odczytać potrafi po prostu zawijasy nie słowa!
Grydz myśli to wydać — ale to taki ogrom, Ŝe boję się czy da radę.
Marysiu kochana — Wesołych, dobrych świąt Ŝyczę i całuję najczulej
Stefcia
[dopisek Juliusza Sakowskiego]

3.59
Marysiu,
Nie mogę sobie darować, Ŝe tak mało Cię miałem podczas Twego londyńskiego po-
bytu (a nawet wcale Cię nie miałem).
Kochana, śliczna, miła! Przyjedź znowu. Tęsknimy. Wspominamy. Zawsze Cię ko-
chałem i obiecuję, Ŝe zawsze będę
Julek

LISTY OD JULIUSZA SAKOWSKIEGO


1.
Londyn 19.6.1956
Marysiu! Jesteś nam bliska, czuła, kochana, najlepsza.
Napisałaś o naszym Leszku prosto, pięknie i wstrząsająco. Wszystkie Twoje listy (pisa-
ne czy to do mnie, czy do Mietka) czytamy przejęci, obolali, ze ściśniętym gardłem...
Wy, którzyście byli z nim wciąŜ razem, mocniej odczuliście tę śmierć, niŜ ludzie tu-
taj. Nie wszyscy go tu znali, nie wiedzą jaki był i czym był dla nas, jemu bliskich. Oboje
ze Stefcią nie moŜemy się uspokoić. Tak myśleliśmy o bliskim jego przyjeździe, o spo-
tkaniu po tylu latach oddalenia. I juŜ go nie ma, i nie będzie. Mnie trudno cokolwiek
wydobyć z siebie, trudno o nim pisać. UwaŜam to za obowiązek, najsmutniejszy ze
wszystkich, i gdy zwracają się o coś do gazety czy do radia, robię to, wiedząc jak to mało
i nieistotne.
Marysiu! Napisz znowu, przyjeŜdŜaj do nas do Londynu. JuŜ nas tak mało, coraz mniej.
Całuję Cię mocno i czule
Twój Julek

201
2.
Hove 8.3.1967
Marysieńko!
Dziękuję. Otrzymałem, o to mi chodziło. Jak indeks będzie gotowy, teŜ o niego po-
proszę.
śałuję, Ŝe nie chcesz zajmować się kolportaŜem „Tygodnia” i ksiąŜek. Miałabyś do-
datkowy dochodzik „na szpilki”.
Były wiadomości, Ŝe się tu do nas wybierasz. To samo mówiono o Czermańskim,
którego nie widziałem od 1939 r. Ucieszymy się jak przyjedziecie.
Hemar ma u nas duŜy sukces z „Piękną Lucyndą”. Stale komplety i rzecz będzie szła
kilka miesięcy. Jak na teatr emigracyjny, to rekord powodzenia.
Z Grydzem — smutek. To przewlekła choroba i nie wiadomo kiedy zacznie chodzić
(i czy?). Na pewno do końca roku zostanie w lecznicy. O powrocie do normalnego Ŝycia
i pracy mowy nie ma. Dla mnie, poza smutkiem, mnóstwo dodatkowych obciąŜeń
w moim aŜ nadto pełnym Ŝyciu.
Całuję Twój (jeśli chcesz)
Julek

3.
Hove 29.2.68

Kochana Marysieńko! Widzisz, piszę do Ciebie jak sam Sobieski do swojej ukocha-
nej królowej. Niepokoi mnie, Ŝe nie mam wiadomości o otrzymaniu przez Ciebie 20 egz.
dawno juŜ stąd wysłanych. Jeśli doszły, jak Ci idzie sprzedaŜ i czy dosłać jeszcze?
Gdy kto zwraca się do mnie od Was, kieruję go do Ciebie. Tak skierowałem J[ózefa]
Wittlina, T[adeusza] Wittlina, [Wacława] Solskiego.
Sądząc z oddźwięku, powinnaś sprzedać co najmniej 50 egz. W indeksie są wszyscy
zainteresowani, więc kaŜdy z nich choćby dlatego ksiąŜkę kupi, by znaleźć w niej siebie.
Serdecznie całuję
Julek

4.
[Hove] 4.11.68
Kochana Marysiu!
Śliczne, wzruszające, dziękuję.
Bez komplementów, mogę Cię zapewnić, Ŝe będzie to najlepsza rzecz w numerze po-
święconym Bormanowi.
Niestety, numer ten opóźnia się, bo musimy czekać na wspomnienie Grydza; poza
tym obiecał coś dać Kazio Wierzyński i jeszcze ktoś (nie pamiętam kto) z dalekich stron.
Ale dobrze, Ŝe Cię nagliłem, bo dzięki temu jest to i śliczne, i tak z serca.
Pomyśl, moja droga, o pisaniu pamiętnika, który chętnie wydam. Piszesz tak ładnie
i tyle przecieŜ masz wspomnień teatralnych. A ksiąŜka to wielka satysfakcja.
Chciałbym kiedyś zająć Cię czym innym (sprzedaŜą ksiąŜek), pisanie — to znacznie
trudniejsza rzecz, ale duŜo więcej daje przyjemności.
Czy tylko do Antka przyjeŜdŜałaś do Londynu? A my, a ja! Całuję
Julek

202
5.
Hove 9.1.69
Kochana Marysiu!
Ślicznie wypadł Twój list w „Wiadomościach” o Antku. Czy piszesz wspomnienia
teatralne, jak radziłem?
Nie wiem czy chcesz od czasu do czasu zająć się sprzedaŜą niektórych ksiąŜek, bo
nowojorscy czytelnicy skarŜą się, nie wiedzą gdzie kupować. Nie namawiam na wszystkie
ksiąŜki, ale akurat wydałem piękny, ozdobnie wydany tom opowiadań Tadeusza Nowa-
kowskiego (440 stron). Wiem, Ŝe ma on u Was wielu przyjaciół. Cena ksiąŜki jest 5$,
a powinna kosztować znacznie więcej, ze względu na oprawę, piękny papier itd. Zresztą,
ksiąŜka jest świetna.
Napisz mi czy miałabyś ochotę tym się zająć, na warunkach oczywiście handlowych
(33 i ⅓% dla Ciebie). Całuję
Julek

6.
16.1.1975
Kochana i najmilsza!
Nie jestem świntuch, Ŝe od razu do Ciebie nie napisałem, ale jestem zaorany jak wo-
łek, a poza tym zdrów jak rybka teŜ nie jestem.
Wdzięczny jestem za Twój piękny gest na cele „Wiadomości” z myślą zresztą o na-
szych obu przyjaciołach: Mietku i Antku. Martwię się, Ŝe nie wiem czy długo utrzymam
nasze „Wiadomości”, mimo doskonałej redakcji w osobie Stefy Kossowskiej, która nie-
spodzianie „wywiązuje” (się).
Nie wiesz, Ŝe nie Ŝyją, bodaj jednocześnie: Zosia Lindorf i Lodzia Pancewiczowa.
Umarły tego samego dnia (L.P. miała 85 lat).
Kiedy zobaczę Cię w Londynie?
Oboje ze Stefcią ściskamy i Ŝyczymy dobrego i bodaj lepszego roku 1975.
Bądź — jak zawsze — dzielna, miła, zabawna, Ŝywa, prawdziwa, urocza i najdoskonal-
sza. Twój Julek

LIST OD TYMONA TERLECKIEGO


Londyn 1.X.1962
Kochana Marysieńko,
Od Mietka i Frylinga wiem, Ŝe brałaś udział w rozmowie o mojej „Pani Helenie”*
i opowiadałaś bardzo interesujące rzeczy. Przyszło mi na myśl czy byś tego nie zechciała
napisać dla Grydzewskiego. On jest bardzo łasy na takie rzeczy. Ja bym się teŜ z tego
uradował, bo teraz mnie interesuje kaŜdy szczegół dotyczący tego fantastycznego, bądź
co bądź, babuna. Gdybyś pisała, niczego nie ukrywaj co wiesz. Ona lubiła siebie przy-
prawiać na słodko i stylizować na anioła. Za bezcenne uwaŜam wszystko co ją uwalnia od
tej przyprawy i wyzwala z tych bibułkowych skrzydełek. A nie zapomnij mnie dedykować
swego dzieła!
Ściskam Cię serdecznie od nas obojga bardzo czule i wiele razy.
Tymon
_________________________
*
„Pani Helena” opowieść biograficzna o Helenie Modrzejewskiej, wydana w 1962 w Londy-
nie („Veritas”).

203
LISTY OD KAZIMIERZA WIERZYŃSKIEGO

1.
P.O. Box 525
[Sag Harbor L.I., N.Y.] 7.XII.59.
Kochana Marysiu,
Nie miałem sposobności zobaczyć Cię po wieczorze i nie mogłem powiedzieć Ci jak
pięknie zadeklamowałaś poemat Wittlina. Zabrzmiał on wstrząsająco, słuchałem Cię
bardzo przejęty i wzruszony — najwyŜsza klasa. Winszuję Ci teraz, moja Kochana
i Wielka — i całuję Cię serdecznie
Twój pies i entuzjasta — Kazimierz

2.
Piazza Caizoli 6, int. 12 tel. 65-95-24
Rzym 23. I. 66.
Kochana Marysiu!
Bardzo mnie podnieciła wiadomość o Twoim wyjeździe do Warszawy. Leć szczęśliwie,
czuj się tam jak najlepiej, ucałuj wszystkich znajomych i nieznajomych.
Równie ucieszyłem się tem, ze mogłabyś nas odwiedzić. Myślę, ze 10–11 marca będziemy
w Rzymie i pokaŜemy Ci coś z tego niepojętego, wspaniałego miasta. Niedaleko nas miesz-
kał teraz, u Palotynów, kilka dni Staś Baliński, którego pewnie zobaczysz w Londynie. Mo-
głabyś tam się zatrzymać. Jest to quasi hotel-pensjonat. Pokój z pół pensją (tzn. ranne śnia-
danie i jeden posiłek w południe albo wieczorem). Kosztował go — o ile dobrze pamiętam
— 3.300 lirów, ekwiwalent 5.50 dolarów, co jak na Rzym nie jest drogo. Adres na wszelki
wypadek: CASA PALOTTI, via PETTINARI 64, tel. 65-68-843.
Oczywiście pokój trzeba zamówić, napisz więc, daj znać zawczasu. Gdyby Ci to nie
odpowiadało, poszukamy czegoś innego.
Do widzenia, kochanie. Całujemy Cię oboje jak najserdeczniej. Halina w mieście, więc
się nie dopisuje. Pozdrów Rudzia, Sierpińskich, panią Wandę i wszystkich w okolicy.
Twój Kazimierz

LISTY OD JANA FRYLINGA1


1.
Toronto, 1.1.1957
Droga Pani,
Mam do Pani wielką prośbę. Ale trudno mi to jakoś od razu napisać, bo za oknem le-
Ŝą masy olbrzymich poduch śniegu, a nie jest to śnieg polski ani nawet himalajski. I za
godzinę zacznie się Nowy Rok, lepszy od innych, bo nie obiecujący juŜ niczego. Jak to
trudno pozbyć się starych nawyczek: Ŝe ten wieczór naleŜy spędzić z kimś bliskim i wypić
trochę wina i pocałować się. No kiedy właśnie nie ma ani z kim wypić ani się z kim po-
całować. Mówi się „trudno” — i to zupełnie nie pomaga.
Kto mnie ostatnio pocałował? OtóŜ to, Ŝe Pani. I stąd jest całą awantura. Chodzę z tym
pocałunkiem jak Ŝołnierz z pierwszym orderem. Albo z ostatnim. NaleŜałoby się jeszcze
zastanowić, który jest droŜszy. Przepraszam — mówiąc ściśle, zaczęła się ta awantura przed
trzydziestu dwoma czy trzema laty. Wtedy to, jak się juŜ Pani domyśliła, zakochałem się
w Pani. Dziwna to była miłość. Nigdy nie starałem się, aby mnie Pani przedstawiono, choć
mogłem to osiągnąć. Mój wuj, brat mojej matki, był aktorem, miałem trochę znajomości

204
w teatrach. Nie było mi to przedstawienie potrzebne. Taka to była dziwna miłość, która wyŜy-
wała się w zachwycie i w pisaniu hymnów o Pani. Na domiar śmieszności po francusku, a piszę
w tym języku licho i nie mogłem się zachwycać fortissimo, potykając się w chwili największe-
go entuzjazmu. Jednym słowem pisywałem przez dwa lata recenzje w „Messager Polonais”2,
o czym nikt prawie nie wiedział. Szyfman się kiedyś przede mną rozczulał na temat tych pisa-
nin, nie przypuszczając ani przez chwilę, Ŝe ja jestem ich autorem.
Miałem wtedy garsonierę na Wilczej, ustronie szaleństw, kapliczkę Astarty i Afro-
dyty Pandemos. Było to atelier malarskie i ze stalug patrzył na mnie tłum jakichś niezna-
nych ludzi, a ja szalałem. Szaleństwo to wyraŜało się bazgraniem po papierze. Pędziłem
na Wilczą prosto z teatru, aby śpiewać moje adoracje, z tą gorzką świadomością, Ŝe nigdy
ich Pani czytać nie będzie. Pisałem o szalonej Julce i myślałem ze smutkiem, Ŝe nieszczę-
sny Jan August Kisielewski, którego znałem tak dobrze, nigdy Pani w tej roli nie zobaczy.
Pisałem o Ewie Pobratymskiej. Pisałem o kaŜdej Pani roli. Zaraz u wstępu tego pisania
ostrzegałem recenzentów warszawskich: „Piszcie ostroŜnie o Modzelewskiej, abyście się
później nie wstydzili swoich słów. To jest wielkie nazwisko polskiej sceny”.
Ewa... Zbrodniarka na pograniczu świętości. Jest parę takich przeŜyć w teatrze, któ-
rych nie zapomnę nigdy. Nie miałem jeszcze dziesięciu lat, kiedy widziałem panią Mo-
drzejewską, obmywającą ręce ze krwi. Nie zapomnę. Wtedy teŜ widziałem ją jako Marię,
a obok niej przesuwał się nieśmiertelnym widmem Wiarus Solski. Nie zapomnę. Miałem
osiemnaście lat kiedy pięćdziesięcioletnia Duse raczyła okazywać mi wiele dobroci. Nig-
dy nie zapomnę kaszlu, drącego na strzępy płuca kameliowej nieszczęśnicy. I nigdy, do
śmierci, nie zapomnę przejścia przez scenę Ewy, broczącej krwią, dygoczącej rozpaczą,
niosącej na śmierć dziecko swojej miłości.
A potem... Proszę Pani, duŜo by o tym gadać. Wyjechałem z Polski do Tokio, tłu-
kłem się po całym świecie, dwadzieścia lat w Azji.
„Po morzach wędrował,
Był takŜe farysem,
Pod palmą nocował,
Pod ciemnym cyprysem,
Odwiedzał proroka grobowce...”
No właśnie. Przejechały nas koła historii. Widziałem Panią ostatni raz w Krzemieńcu. Ry-
czałem wtedy do kogoś w nocy, aby zgasił latarkę elektryczną. Pani była tym kimś.
Historia, mnie wyrwała grunt z pod nóg, Pani scenę. To na jedno wychodzi. AŜ po czte-
rech latach himalajskiej pustelni przyjechałem tu i drugiego dnia po przybyciu znalazłem się
na wieczorze p. Dory Kalinówny. Siedziałem akurat w pierwszym rzędzie i najadłem się
strasznego wstydu, bo ona opowiadała moje szmoncesy, pobudzające ludzi do wybuchów
śmiechu, a ja nie mogłem powstrzymać łez, które ciurkiem płynęły mi po twarzy. Siedział za
mną Józef Wittlin, patrzył na mnie i wiem, co myślał: Ŝem zwariował!
Droga Pani, po raz pierwszy bezpośrednio mogę Pani podziękować za to piękno, któ-
re dzięki Pani mogłem zobaczyć i za najgłębsze wzruszenia, które Pani kazała mi prze-
Ŝyć. (Biją dzwony. Urodził się rok 1957. Bodaj kark skręcił. Przepraszam. Szczęśliwego
Nowego Roku!)
Co tu gadać? Pani była częścią tej Polski, której nie ma, i której juŜ nie będzie. I tej
młodości. Za to wszystko chciałem Pani dziś podziękować. No — i za pocałunek.
Rany Boskie — miałem przecieŜ tylko zapytać, czy zrobi mi Pani zaszczyt i raczy wziąć
udział w audycji, którą sklecę w rocznicę styczniowego powstania?
Ręce Pani całuję
Jan Fryling

205
Jutro wracam do piekła.
Mój adres tam:
808 South 10th Str.
Newark, New Jersey
Albo na Free Europe.
_________________________
List pisany odręcznie.
1
Jan Fryling (1891–1977), prozaik, krytyk literacki.
2
Jan Fryling w latach 1925–1927 w wychodzącym w Warszawie dzienniku francuskim
„Messager Polonais” podpisywał recenzje teatralne jako „H.Z.”. Wspominał o tym w ksiąŜce
W osiemdziesięciu latach naokoło świata (Londyn: PFK, 1978). Tam takŜe informacja, Ŝe w 1918
roku został „po Janie Lorentowiczu — recenzentem «Nowej Gazety» i byłem nim aŜ do końca
istnienia tego dziennika. Podpisywałem te recenzje «Li»”. (s. 65)

2.
[Shruk Park] 18 IX 1961
Kochana Marysiu,
Siedzę tu na wsi i staram się odpoczywać po bardzo cięŜkim roku. Tymczasem trze-
ci dzień po przyjeździe tutaj dostałem tzw. Ivy Poison i nieznośna pokrzywka dręczy
mnie juŜ dwa tygodnie.
Przysłano mi tutaj z Nowego Jorku zaproszenie na zebranie, które urządzasz dla
p. Tymona Terleckiego i p. Toli Korian. Bardzo szczerze Ŝałuję, Ŝe nie będę mógł wziąć
w nim udziału. Panią Korian nieraz oklaskiwałem, ale nie mam zaszczytu znać jej osobi-
ście. Natomiast będę Ci bardzo wdzięczny, jeśli wyrazisz mój Ŝal p. Terleckiemu i prze-
kaŜesz wiele serdecznych słów ode mnie.
Mam tu duŜo czasu na rozmyślanie i taki mi przyszedł pomysł. Raz po raz ukazują
się teraz ksiąŜeczki o poślednich nawet aktorkach i aktorach. Ciebie zawsze uwaŜałem za
jedną z najświetniejszych aktorek (nie uznaję słowa „artysta” zamiast „aktor”, bo „aktor”
czy „aktorka” to dumne słowo), a widziałem ich wiele. Byłem jednym z pierwszych,
którzy dzwonili na Twoją chwałę. MoŜe w Public Library albo Bibliotece Kongresu są
roczniki „Messager Polonais” z lat 1925/26, mogłabyś tam przeczytać moje poematy
o Tobie.
Myślę, Ŝe gdybyśmy usiedli razem do pracy — i jeśli masz trochę recenzji i fotografii
— mogłaby z tego powstać ksiąŜeczka po pięknym tytułem „Maria Modzelewska”. MoŜe
winniśmy to historii polskiego teatru — a ja mojej młodości.
Oboje zasyłamy Ci serdeczne wyrazy, ręce Twoje całuję
Zawsze oddany
Jan Fryling
_________________________
List pisany odręcznie.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

...TWÓRCZOŚĆ W WIEśY
Z KOŚCI SŁONIOWEJ
ROZMOWA ANNY FRAJLICH
Z WACŁAWEM IWANIUKIEM
PRZEPROWADZONA DLA RWE W ROKU 1981

Wacław IWANIUK (Kanada)

Anna Frajlich: Jest Pan autorem kilku tomów poetyckich, laureatem kilku nagród literac-
kich, jednocześnie tworzy Pan od wielu lat, mieszkając w Toronto. Co Pan sądzi o sytuacji
poety, który tworzy będąc oddzielonym od kraju, od języka, od środowiska innych twórców?
Wacław Iwaniuk: Właściwie juŜ pogodziłem się z całą sytuacją. Od zakończenia wojny,
byłem pewny, Ŝe będę musiał Ŝyć na emigracji, będę musiał tworzyć na emigracji. Wiedzia-
łem, Ŝe nie będę mógł wrócić do kraju, i Ŝe będę musiał pisać. A z drugiej strony, sytuacja
nasza była o tyle ułatwiona — pisarzy na emigracji — Ŝe mamy juŜ duŜe zaplecze histo-
ryczne, wiemy to z epoki romantycznej, pisarze byli na emigracji, pisarze tworzyli na emi-
gracji i musieli tworzyć na emigracji. Nieszczęściem moim było, Ŝe musiałem wyjechać aŜ
do Kanady, gdzie rzeczywiście był kraj „zabity deskami” w tym czasie. Przyjechałem tu
w 1948 roku. JeŜeli chodzi o środowisko literackie, czy kulturalne, czy intelektualne to go
wcale nie było, więc pisałem, mając zaplecze londyńskie i paryskie. W ParyŜu była „Kultu-
ra”, która wtedy mnie drukowała i miałem oŜywiony z nią kontakt. W Londynie były „Wia-
domości”, dawne „Wiadomości Literackie”, z Grydzewskim, ich redaktorem. Z czasem
jakoś małe środowisko utworzyło się w Toronto, zaczęliśmy robić wieczory poetyckie,
przyjechali tu pisarze, poeci, którzy uciekli z Polski, aktorzy, którzy pomagali nam tak, Ŝe
sytuacja ta nie była właściwie tragiczna. Z Polską, a zwłaszcza z pisarzami starszego poko-
lenia utrzymywałem duŜy kontakt. Wiem nawet, Ŝe Iwaszkiewicz zaraz po wojnie dopytywał
się, pisząc do Balińskiego, co robię, dlaczego nie wracam, Ŝeby koniecznie się opiekować
mną tu na emigracji. Jak byłem w Londynie spotkałem Balińskiego, który pokazał mi list
Iwaszkiewicza. Wzruszony tym wszystkim, kiedy ukazał się mój tom w „Kulturze” pary-
skiej, dałem znajomemu, Ŝeby zabrał go dla Iwaszkiewicza. On pojechał i na jakiejś uroczy-
stości chciał wręczyć Iwaszkiewiczowi ksiąŜkę ale ten nie chciał jej przyjąć. Potem dopiero
przysłał znajomego po cichu, Ŝeby mu ten tom zwrócić.

207
Czy Pan uwaŜa, Ŝe twórczość pisarza na emigracji jest inna przez to, Ŝe jest on daleko od
swego, powiedzmy, najszerszego czytelnika, daleko od kraju, od języka?
Wydaje mi się, Ŝe twórczość pisarza na emigracji jest całkowicie inna od twórczości
pisarza w kraju. Pisarz w kraju ma bezpośredni kontakt z czytelnikiem. Jest częścią swe-
go kraju. Pisarz na emigracji nie ma tego samopoczucia. Jest wyobcowany. Naturalnie
szuka oparcia we własnym kraju i szuka oparcia w kraju zamieszkania, ale mimo wszyst-
ko pisze trochę w próŜni. Tu są teŜ i plusy bo pisarz na emigracji spotyka się z innym
społeczeństwem i innym środowiskiem. To środowisko oddziaływuje w jakiś sposób na
jego twórczość równieŜ. Nasze doświadczenie, jeŜeli chodzi o pisarza czy poetę jest
właściwie szersze od doświadczenia pisarza w kraju i jest mniej zaleŜne.

MoŜe by Pan więcej powiedział na temat tego b y c i a m n i e j z a l e Ŝ n y m. Mniej za-


leŜnym od czego? Czy od kogo?
Pisarz na emigracji jest mniej zaleŜny od opinii bezpośredniej swoich czytelników, czy
opinii, która się tworzy w kraju, a zwłaszcza w kraju takim, jakim obecnie jest Polska. My
tych wpływów nie czujemy na sobie. Przeciwnie, my myślimy, Ŝe moŜemy wpływać,
powiedzmy na środowisko polskie pisząc na emigracji. Nie mamy Ŝadnych zahamowań,
Ŝadnych politycznych wstrząsów, tych które mają pisarze w kraju. My się nie boimy cen-
zury, my się nie boimy bezpośredniego kontaktu z policją, czy się nie boimy, Ŝe w nocy
ktoś tam przyjdzie i będzie chciał nas aresztować, dlatego jesteśmy tak niezaleŜni i mo-
Ŝemy pisać bardziej swobodnie na tematy współczesne, a zwłaszcza na tematy polityczne.

Mówił Pan o tym, Ŝe pisarz na emigracji moŜe wpływać na twórczość, czy powiedzmy, na
opinię krajową. Jak w Pana doświadczeniu to wygląda? Czy Pan rzeczywiście odczuwa
jakiś oddźwięk krajowego czytelnika, czy krajowego środowiska pisarskiego na swoją
twórczość i czy to jest dostatecznie duŜy oddźwięk, Ŝeby był dla Pana jakimś bodźcem?
Oddźwięk kraju na naszą twórczość nie jest aŜ tak duŜy jaki powinien być, jakiego spo-
dziewalibyśmy się. W moim wypadku — ja mam duŜy kontakt z pisarzami w kraju, od
najmłodszych do prawie najstarszych — te kontakty były od zakończenia wojny. Z grupą
lubelską — pisarzy — miałem kontakt, z grupą Czechowicza, pisywał do mnie stale Pię-
tak, Zagórski, pisuje do mnie Bieńkowski, pisuje OŜóg, pisuje Świrszczyńska, WaŜyk —
ze starszych pisarzy. Z młodszych... bardzo duŜo pisarzy młodych pisuje i przysyłają mi
swoje tomiki. MoŜe dlatego, Ŝe je kiedyś omawiałem w „Kulturze” paryskiej. Tak, Ŝe
w tej chwili mam duŜy kontakt ze środowiskiem literackim w Krakowie i w Gdańsku.
Pisarze w Gdańsku nawet proszą mnie o tomiki. WyjeŜdŜając za granicę, proszą Ŝeby
wysłać tomiki tam i tam, Ŝeby oni mogli przewieźć te tomiki do kraju. JeŜeli chodzi
o normalnych czytelników w kraju, oddźwięk jest mniejszy bo jest mniej bezpośredni.
Powiedzmy, mam kontakty z Komitetem Obrony Robotników i właśnie przez ich wysłan-
ników dowiedziałem się, Ŝe śledzą moją twórczość, Ŝe im się podoba moja twórczość
i bardzo zaleŜy im Ŝebym w dalszym ciągu w ten sposób pisał jeŜeli chodzi o mój stosu-
nek polityczny — obecny stosunek polityczny — jak pisałem do tej pory.

W ankiecie ogłoszonej przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, na temat „Czy


jedna polska literatura czy dwie?”, Pana wypowiedź była jedną z dwóch mówiących, Ŝe
są dwie polskie literatury, tzn. polska literatura w kraju i polska literatura na emigracji1.

1
Ankietę pt. „Jedna czy dwie polskie literatury?” opublikował „Pamiętnik Literacki” (Londyn)
1976 t. 1 s. 9–22. Uwaga nie jest ścisła: podział literatury polskiej na krajową i emigracyjną uznali Jan

208
Czy mógłby Pan coś więcej na ten temat powiedzieć — dlaczego — i czy Pan wciąŜ
utrzymuje to zdanie?
UwaŜam, Ŝe są dwie literatury. Chciałbym, Ŝeby była jedna literatura, teoretycznie istnieje
jedna literatura polska, ale jeŜeli weźmiemy pod uwagę stosunki polityczne, jeŜeli weź-
miemy pod uwagę ograniczenia w jakich powstaje literatura na emigracji i w kraju, to
mimo wszystko jest ten podział na dwie literatury. Pisarze na emigracji mają szerszy
zakres doświadczeń w twórczości. Pisarze krajowi są bardziej ograniczeni i bardziej zo-
bowiązani, jeŜeli chodzi o warunki polityczne. Poza tym literatura emigracyjna nie jest
powszechnie znana w kraju. To co powstaje, powiedzmy, w Londynie, czy w ParyŜu
częściowo tylko jest znane w kraju przez Wolną Europę czy paryską „Kulturę”, ale od-
biorców paryskiej „Kultury” jest w kraju bardzo mało. Natomiast jest duŜo odbiorców
Wolnej Europy. Ja mam wiadomości z jakiegoś Świdnika, czy z Lublina, czy gdzieś
z Krasnego Stawu, moich stron rodzinnych, Ŝe tam słuchają Wolnej Europy, ale nigdy nie
słyszeli o paryskiej „Kulturze”. Chciałbym Ŝeby była jedna literatura, ale uwaŜam, Ŝe są
dwie literatury. Nie mamy na to Ŝadnego wpływu. Ani środowisko w Polsce, ani środowi-
sko emigracyjne nie ma na to wpływu. MoŜliwe, jeŜeli teraz ułoŜą się tak warunki jak
byśmy chcieli, Ŝe będą pisma, które będą właśnie tworzyły jedną literaturę. UwaŜam, Ŝe
takim pismem jest „Zapis”2 i jeŜeli będzie on dalej wychodzić, stworzy jedną literaturę.
Będzie drukował pisarzy emigracyjnych i pisarzy krajowych, niezaleŜnych pisarzy i to
pismo będzie wyraŜało, moŜna powiedzieć, jedną literaturę współczesną polską.

Spodziewa się Pan od „Zapisu”, Ŝe nie tylko otworzy swe łamy dla pisarzy polskich przez
cenzurę zabronionych w kraju, ale dla pisarzy emigracyjnych?
Tak. UwaŜam, Ŝe „Zapis” powinien spełnić tę rolę. „Zapis” powinien otworzyć łamy dla
pisarzy emigracyjnych, powinien tworzyć jedną polską, współczesną, niecenzurowaną
literaturę. „Zapis” powinien przy tym utworzyć wydawnictwo literackie przy sobie, Ŝeby
tam się ukazywały ksiąŜki tak emigracyjne, jak i krajowe niecenzurowane3.

W Pana twórczości, w Pana poezji duŜe odzwierciedlenie znajdują problemy polityczne.


Czy Pan czuje się w tej problematyce, czy w jakimś takim programie, częścią jakiegoś
odłamu polskiej poezji na emigracji, czy w ogóle polskiej poezji w kraju i na emigracji?
Moja twórczość polityczna w poezji prawdopodobnie odzwierciedla moje nastawienie
osobiste jeŜeli chodzi o politykę współczesną polską. No, jestem antykomunistą, jestem
za tym, Ŝeby Polska była niezaleŜna i wolna. Jestem za tym, Ŝeby w Polsce była demokra-
cja, jeŜeli chodzi o ustrój to prawdopodobnie socjalizm, ale socjalizm zbliŜony do socja-
lizmu angielskiego i Ŝeby pisarz mógł pisać to wszystko, co mu się podoba. Tak jak piszą
pisarze angielscy, amerykańscy czy francuscy. Najbardziej mi się podoba w tej chwili,
powiedzmy, ustrój amerykański, gdzie kaŜdy moŜe powiedzieć co chce, napisać co chce,
moŜe nawymyślać prezydentowi, tak jak u nas w Kanadzie często piszę do pism kanadyj-

Fryling, Henryk Grynberg, Wacław Iwaniuk, Józef Łobodowski i Karol Zbyszewski, ale w istocie
stanowili oni mniejszość.
2
„Zapis”, pierwsze niezaleŜne pismo literackie wydawane w PRL poza cenzurą w latach
1977–1981. L. Szaruga, „Zapis” — zarys monograficzny. Bibliografia zawartości. Szczecin 1996.
3
„Zapis” wydawał równieŜ ksiąŜki. Jako osobne zeszyty ukazały się: T. Konwicki, Kompleks
polski (1978); T. Konwicki, Mała Apokalipsa (1979); J. Stryjkowski, Wielki strach (1980),
T. Konwicki, Wschody i zachody księŜyca (1981). Drukująca „Zapis” NiezaleŜna Oficyna Wydaw-
nicza (NOWa), od roku 1977 wydawała ksiąŜki emigracyjne. Przed 1981 r. ukazały się wiersze,
eseje i opowiadania Czesława Miłosza, Kazimierza Wierzyńskiego, Marka Hłaski, Gustawa Her-
linga-Grudzińskiego i Witolda Gombrowicza oraz wspomnienia Józefa Czapskiego.

209
skich i wymyślam panu Trudeau4, co mi się nie podoba. Dlaczego w Polsce nie mamy
pisać tak samo? Polska kultura przecieŜ jest tak stara, polska niepodległość liczy się od
tylu lat. W tej chwili jesteśmy jakimś ciemnym zaściankiem jakby odpryskiem tego
wszystkiego co jest najgorsze na Wschodzie, czyli pozostałość carskiej Rosji i sowieckiej
Rosji. Dlatego w mojej twórczości wyraŜam siebie. Nie naleŜę do Ŝadnego programu
politycznego, nie naleŜę do Ŝadnego ugrupowania pisarzy politycznych, tylko po prostu
to, co czuję, piszę. Ale od siebie. Nie od Ŝadnej grupy, nie od stronnictwa, nie od Ŝadnej
kliki politycznej.

W Pana twórczości odczuwa się równieŜ duŜą wiarę w słowo i w siłę poetyckiego wyrazu.
Pan nazywa siebie, wnętrze poety, tą mennicą, w której się kują mity. Pan mówi o słowie,
Ŝe jest jedyną ostoją we współczesnym Ŝyciu, przy niewielkim zapotrzebowaniu na poezję,
czy powiedzmy przy mniejszej ilości czytelników jednak ta wiara w siłę poetyckiego słowa
u Pana jest bardzo widoczna.
Moje umiłowanie słowa chyba jest naturalne, bo kaŜdy pisarz posługuje się słowem
i kaŜdy pisarz o to dba, by jego słowo było nośne, by jego słowo było przekonywujące
i Ŝywe. Poza tym jest to chyba moja choroba, którą odziedziczyłem czytając poetów ro-
mantycznych. Oni nas nauczyli wiary w słowo i oni to dziedzictwo nam przekazali. JeŜeli
chodzi o współczesne pokrewieństwo skąd wywodzi się moje umiłowanie, czy powiedz-
my mój kult dla słowa, to wydaje mi się, Ŝe właśnie warunki polityczne to sprawiły, Ŝe
jednak słowo, któremu zaufamy, i w które wierzymy, słowo jednak przetrwa i to słowo
powie wszystko, co byśmy chcieli przekazać przyszłości. Dlatego powinniśmy uwaŜać na
to słowo i powinniśmy je tak formułować, by kiedyś pokolenia po nas wiedziały cośmy
przeŜywali i co się działo w naszej historii współczesnej.

Wróćmy do problemu literatury politycznej. W historii literatury polskiej polityka zawsze


odgrywa duŜą rolę. Warunki polityczne określają i kształtują poezję i ma to równieŜ
swoje minusy poniewaŜ bardzo często poezja polska jest nieprzetłumaczalna, niedostępna
obcemu czytelnikowi, który nie jest w stanie tego skomplikowania spraw polskich zrozu-
mieć. Były takie pokolenia, które buntowały się przeciwko polityce w poezji. Co Pan
o tym myśli jako poeta polityczny?
Polityka w poezji jest duŜym grzechem. JeŜeli weźmiemy poezję amerykańską, czy po-
ezję angielską, czy poezję francuską, a nawet niemiecką, widzimy tam, Ŝe poeta nie ma
Ŝadnych innych zadań prócz tworzenia. Nasze warunki, tak się nieszczęśliwie złoŜyły, Ŝe
nasz poeta nie tylko musiał być poetą ale i politykiem. Nie tylko być politykiem, ale mu-
siał jakoś ten naród prowadzić do odrodzenia, do niepodległości. Gdybyśmy mieli dosko-
nałych polityków, gdyby politycy nasi zajęli się sprawą polityczną Polski, wtedy ani Mic-
kiewicz, ani Słowacki czy Norwid nie musieliby właśnie przejmować politycznego orę-
dzia od polityków i uczyć naród wytrwania. Wtedy, przypuszczam, nasza poezja roman-
tyczna byłaby o wiele wyŜsza. Pisałem kiedyś nawet na ten temat w „Kulturze” paryskiej,
Ŝe nasi poeci nie tylko byli i są poetami ale są teŜ przywódcami politycznymi. Co jest,
jeŜeli chodzi o poezję, moŜe nawet ujemne, ale jeŜeli chodzi o Ŝycie narodu, moŜe bardzo
potrzebne.

4
Trudeau Pierre Eliot (1919–2000), premier Kanady, dwukrotnie pełnił funkcję szefa kana-
dyjskiego rządu (1968–1979) i (1980–1984); za jego rządów, w 1982 r., Kanada uchwaliła własną
konstytucję, która zastąpiła działający od 1867 r. Akt o brytyjskiej Ameryce Północnej. Odegrał
wielką rolę w kształtowaniu silnego rządu centralnego i w walce z przejawami separatyzmu.

210
A czy otaczający Pana świat, tutaj w Kanadzie, w Toronto, otaczająca Pana kultura, czy
to takŜe jest tworzywem w Pana poezji?
Kanada wpłynęła na moją twórczość i to bardzo. Bo juŜ w pierwszym tomiku wydanym
tu w Kanadzie Milczenia jest dość długi poemat mówiący o tym, Ŝe poeta-Ja, mieszkam
na Alasce i, powiedzmy, jak to otoczenie na mnie wpływa. Potem pisałem dość często na
tematy kanadyjskie. W moim tomiku kanadyjskim wydanym po angielsku jest dość duŜo
wierszy o Kanadzie. Ostatnio nawet ogłosiłem cykl wierszy „Wieczory nad Jeziorem
Ontario”, który zresztą bardzo się podobał. Jest to początek tomiku, który będzie się
nazywał „Wieczory nad Jeziorem Ontario” i tomik jest juŜ prawie gotowy i chciałbym go
wydać wkrótce. Będą to wiersze tylko pisane pod wpływem kultury kanadyjskiej, pod
wpływem przyrody kanadyjskiej i środowiska kanadyjskiego5.

A jak wygląda sytuacja wydawnicza? Jak Pan ją ocenia?


JeŜeli chodzi o wydawnictwa pisarzy emigracyjnych, to jest to zagadnienie tragiczne.
Pisarz sam musi się ubiegać kiedy napisał ksiąŜkę, Ŝeby ją wydać, a potem jest tylu zna-
jomych, którzy czekają na ksiąŜkę, Ŝeby ją za darmo otrzymać. JeŜeli chodzi o mnie to
sytuacja była trochę łatwiejsza bo pierwsze tomy wydała mi paryska „Kultura”, za które
nie trzeba płacić, potem dwa tomy ukazały się w Oficynie Poetów i Malarzy, ostatni tom,
który się ukazał w Oficynie Gliwy. Trzeba zapłacić za ten tomik, ale ma się tę satysfakcję,
Ŝe bardzo pięknie jest tomik wydany. Ogólnie jednak wydać coś na emigracji jest bardzo
cięŜko.

Proszę powiedzieć na koniec, jakie jest Pana miejsce jako poety na Ziemi i poety polskie-
go tworzącego w Ameryce, w Kanadzie?
Pisarz na emigracji jest nie tylko skazany na milczenie w kraju, ale po części jest skazany
na milczenie na emigracji. Emigracja jest przesiąknięta prądami politycznymi i zagadnie-
niami politycznymi. Wszyscy myślą o kraju, jak mu pomóc, w jaki sposób zmienić ustrój,
czy wpłynąć na zmianę tego ustroju. Wtedy twórczość pisarza, a zwłaszcza poety trafia
w próŜnię. Dlatego pisarz nie ma tu czytelników na emigracji, zwłaszcza poeta. Emigracja
jest w momencie czekania, Ŝeby powrócić do kraju czy powiedzmy, Ŝeby wpłynąć na
warunki polityczne. Dlatego, mimo Ŝe pisarze emigracyjni, a zwłaszcza poeci piszą
i wydają, jednak to jest po prostu twórczość w wieŜy z kości słoniowej. Piszą dlatego, Ŝe
muszą, wydają dlatego, Ŝe trzeba właściwie to wydać jak się napisze. A czy czytelnik
przeczyta to, czy się znajdzie czytelnik, to juŜ właśnie na dwoje babka wróŜyła.

5
W. Iwaniuk, Evenings on Lake Ontario. From my Canadian diary. Toronto 1981.

211
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
______________________________________________________

śYCIE CHOPINA
ROZMOWA JANA WINCZAKIEWICZA
Z KAZIMIERZEM WIERZYŃSKIM
W PARYSKIM STUDIO R.F.I. W 1960 ROKU

Kazimierz WIERZYŃSKI (USA)

Jan Winczakiewicz: Zaprosiliśmy dzisiaj do studia Kazimierza Wierzyńskiego. Natural-


nie, Kazimierz Wierzyński jest znany, przede wszystkim jako poeta, ale w związku z obec-
nymi obchodami 150-lecia urodzin Chopina, chcielibyśmy przeprowadzić z Panem Kazi-
mierzem Wierzyńskim rozmowę o Chopinie, jako Ŝe Pan Wierzyński jest autorem ksiąŜki
pt. „śycie Chopina”. Proszę pana, chcielibyśmy, przede wszystkim zapytać jak zrodził się
pomysł napisania tej ksiąŜki.
Kazimierz Wierzyński: Proszę Pana. O tym jak ten pomysł się zrodził i jak ja tę ksiąŜkę
pisałem, to właściwie mógłbym napisać nową ksiąŜkę. W tej pracy spotkało mnie tyle
rzeczy osobliwych i niespodziewanych, Ŝe to zajęłoby drugą taką rzecz jaką napisałem
o Chopinie. Ale zapomnijmy o tym. śeby konkretnie odpowiedzieć na pana pytanie.
Więc, przede wszystkim, zaczęło się od tego, Ŝe Artur Rodziński1, mój przyjaciel, zmarły
dwa lata temu — znakomity dyrygent — zaproponował mi kiedyś, było to dawno, mia-
nowicie dwa lata przed stuletnią rocznicą urodzin...

Śmierci...
... śmierci Chopina.

W roku 1946.
Zaproponował mi, Ŝebym napisał biografię Chopina. Zaczął mi mówić, Ŝe nie ma takiej
biografii w Ameryce, Ŝe Amerykanie są bardzo łasi na biografie2. I rzeczywiście jest to
rodzaj pisarski, który w Ameryce cieszy się ogromnym powodzeniem. Więc to...

1
Artur Rodziński (1892–1958), dyrygent, po wojnie na emigracji w USA.
2
W archiwum „Wiadomości” znajduje się obszerna dokumentacja starań Mieczysława
Grydzewskiego z lat 1946–1949 o wydanie przygotowanej przez niego angielskiej ksiąŜki o Cho-
pinie. Maszynopis ksiąŜki znajduje się w Bibliotece Polskiej w Londynie.

212
... był pierwszy bodziec.
Był pierwszy bodziec. To był pierwszy człowiek, który mi o tym wspomniał i to była pierw-
sza myśl, którą od niego przejąłem. Muszę powiedzieć, Ŝe nie przyjąłem tego obojętnie. Nie
jestem muzykologiem, nie pisałem nigdy Ŝadnej biografii i nie wiedziałem jak się zabrać do
tej rzeczy. I z początku przyjąłem to raczej opornie, ale juŜ tak niby z nałogu popchnięty
przez niego zacząłem szperać po rozmaitych rzeczach i powoli, powoli się rozpalałem do tej
idei. Przede wszystkim, uderzyło mnie jedno, Ŝe Chopin, mimo jak największego wzięcia na
całym świecie — o czym nie potrzebujemy mówić — w encyklopediach był traktowany
nieodpowiednio, moim zdaniem. I to mnie bardzo rozdraŜniło.

Na przykład w jakich encyklopediach?


Na przykład, proszę Pana, jest taka znakomita encyklopedia muzyczna Grove’a3. I przy-
pominam sobie, przeglądając tę encyklopedię, znalazłem ustęp o Schubercie, który miał
dwadzieścia kilka stronic podzielonych na połowę, podczas gdy Chopin musiał się kon-
tentować kilkoma stronicami. Ja nie zacytuję dokładnie cyfr, ale było to coś tak monstru-
alnego, Ŝe mnie właściwie kolnęło pod sercem. Pomyślałem, cóŜ to za nonsens.

Niesprawiedliwość?
Niesprawiedliwość. Później, pamiętam, wziąłem do ręki encyklopedię uniwersytetu no-
wojorskiego Columbia4. I tam znalazłem krótką notatkę o Chopinie, która oczywiście
podkreślała jego polskie pochodzenie, ale twierdziła, Ŝe on był reprezentantem głównie
wpływów francuskich, co mnie nie odpowiadało i teŜ tak jakoś kolnęło. No, co Panu
więcej powiem? Mnóstwo takich rzeczy spotkałem. Zacząłem potem czytać...

I zaczął Pan odczuwać potrzebę napisania tej ksiąŜki. Pan rzeczywiście zdąŜył z napisa-
niem tej ksiąŜki na 100-lecie śmierci Chopina.
A tak. Miałem datę z góry ustaloną przez wydawcę, mianowicie 1 maja 1949 r. i byłem
gotów na 17 października. W stulecie jego śmierci ksiąŜka była gotowa i była w sprzeda-
Ŝy. Po angielsku. Oczywiście, pisałem ją po polsku, więc trzeba włączyć jeszcze to, Ŝe...

Przekład zabrał pewien czas. KsiąŜka jest juŜ trochę, powiedzmy stara, ale nie jest
przedawniona, jest ciągle aktualna, zwłaszcza, Ŝe potem nie ukazała się Ŝadna inna
ksiąŜka o Chopinie, która by wniosła coś nowego. O aktualności tej ksiąŜki świadczy
równieŜ to, Ŝe została przełoŜona na wiele języków i ostatnio jak słyszałem, ukazał się
przekład na język portugalski. Prawda? A na jakie inne języki była jeszcze przełoŜona?
Dzieje jej są osobliwe, bo była napisana po polsku, a ukazała się po angielsku. Później,
po polsku w Nowym Jorku nakładem Roy’a5. Zaczęło się od tego, Ŝe wyszła ona nasam-
przód w Nowym Jorku, potem wyszła w Londynie po angielsku, potem ukazał się prze-
kład — o ile pamiętam — hiszpański w Buenos Aires, potem francuski, tu w ParyŜu,
potem włoski, potem Japoński, który jest...

3
G. Grove, Grove’s dictionary of music and musicians, ed. by J.A. Fuller Maitland. Philadel-
phia 1918. (Wyd. 4 ukazało się w Londynie w wydaniu Macmillan w 1940 r.)
4
The Columbia encyclopedia, compiled and edited at Columbia University. New York 1935.
5
Wydawnictwo „Roy”, załoŜone przez Hannę i Mariana Kisterów wspólnie z Melchiorem
Wańkowiczem, jako „Rój”, odŜyło w Nowym Jorku (juŜ bez Wańkowicza) w latach wojny.
W 1958 roku, po śmierci Kistera przekształciło się w firmę czysto amerykańską.

213
Nawet egzotyczne języki.
Bardzo śliczne wydanie, na pięknym papierze i tak pięknie zrobiona, jak Japończycy to
robią. Włoskie, gdzie miałem dwa wydania, hebrajskie i teraz ukazało się po portugalsku.

JeŜeli się nie mylę, to juŜ razem, tak liczyłem na palcach jest siedem albo osiem języków.
KsiąŜkę Pan pisał w Nowym Jorku?
Zacząłem ją pisać w Nowym Jorku, ale muszę się przyznać tu otwarcie, Ŝe szybko się
zorientowałem, Ŝe to miasto mi nie sprzyja i Ŝe ja tej ksiąŜki w terminie nie napiszę.
I wtedy zacząłem się głowić co zrobić, bo juŜ się zaangaŜowałem w robotę, juŜ zacząłem
studia, juŜ przygotowałem sobie literaturę, itd. Rzucać tego nagle nie mogłem, a czułem
jedno, Ŝe w Nowym Jorku tego nie napiszę. Tam był rozgardiasz, mnóstwo znajomych,
chodzić by trzeba tędy i owędy. No, powiedziałem sobie, coś trzeba zrobić. Wtedy znów,
drugi raz się Rodziński, jeŜeli się mogę tak wyrazić, nawinął. Mianowicie — ja nie wiem
czy to Pana interesuje. Czy mam o tym mówić?

Oczywiście to interesujące.
On miał posiadłość w stanie Massachusetts w miejscowości Stockbridge. I tę posiadłość
sprzedał swojemu znajomemu, panu Arturowi Parsifalowi. Pan Parsifal zaproponował mi,
Ŝebym... poniewaŜ on wiedział w jakiej jestem sytuacji, czego się podejmuję, jak trudno
mi w Nowym Jorku to idzie... więc zaproponował mi, Ŝebym przyjechał do niego i tam
zamieszkał w tej posiadłości. Myśmy tam pojechali. śegnani przez przyjaciół, jak ludzie
niespełna rozumu, bo nagle rzucić Nowy Jork i pojechać na tę pustynię. To wszystkim się
wydawało takie dziwne. I rzeczywiście była to pustynia, bo ona się znajdowała, przy tzw.
dead-end road tzn. ślepej drodze. Ta droga się kończyła przed naszym domem. Potem
zaczynało się coś takiego, jak puszcza. Puszcza amerykańska: lasy, góry.

Jak długo Pan tam wytrzymał?


Dwa lata. I muszę panu powiedzieć, Ŝe to było jedno z najbardziej... jest to dzisiaj dla
mnie jedno z najbardziej wzruszających wspomnień. Bo naprawdę byłem cały poświęco-
ny pracy, nic mnie więcej nie obchodziło.

Ale przecieŜ pisząc ksiąŜkę o Chopinie, musiał Pan mieć jakąś dokumentację?
No, ładna zabawa. Dwie paki, proszę Pana, woziłem ze sobą. Dwie ogromne paki. Mnó-
stwo ksiąŜek, materiałów itd. Poza tym korzystałem z pomocy biblioteki — Public Libra-
ry w Nowym Jorku — która mnie, mnóstwo wyświadczyła uprzejmości, bo często się
znajdowałem w takiej sytuacji, Ŝe nie wiedziałem co począć z tym lub innym problema-
tem. Więc się zwracałem do ludzi. Doktor Bernstein pamiętam, cytuję to nazwisko, bo
rzeczywiście jestem jemu duŜo dłuŜny, wyświadczył mi wiele uprzejmości. Dał mi mnó-
stwo wiadomości.

Pan miał równieŜ ze sobą płyty, Ŝeby móc słuchać?


Tak, miałem płyty, które grałem bardzo często. To było bardzo szczególne, jednocześnie pisa-
łem wiersze, z których później złoŜyłem taki tomik pt. Korzec maku. A proszę Pana, sama
egzystencja była czymś nieopisanym. Myśmy mieszkali, jak Panu wspominałem na końcu...

świata?
... na końcu polnej drogi, czy jakby to powiedzieć, wiejskiej. I jednocześnie na końcu
świata. I nikogośmy nie mieli za sąsiadów. Tylko lisy zimą przybiegały. Patrzyłem co

214
rana, którędy jaki lis gdzieś się przedarł, ewentualnie, prócz tego przychodziły sarny,
z którymi się przyjaźniłem. To była bardzo przyjemna kompania. PrzyjeŜdŜał farmer,
który pracował na tej farmie pana Parsifala. Tam były trzy konie wierzchowe, zostawione
przez niego, bo w tym czasie państwo Parsifal wyjechali do Europy. OtóŜ ten farmer
przychodził paść konie i Ŝywić te konie, a poza tym, nie mieliśmy Ŝadnego kontaktu
z nikim. NajbliŜsze światło się świeciło od nas o dwie mile.

Czyli jakieś trzy kilometry.


Coś takiego. Jak panu mówię, mieliśmy tylko lisy i sarny.

I w tym skupieniu przez dwa lata napisał Pan tę piękną ksiąŜkę pt. „śycie Chopina”.
Bardzo Panu dziękujemy. I teraz na zakończenie tej rozmowy moŜe posłuchamy jakiegoś
utworu Chopina.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
______________________________________________________

DWUDZIESTOLECIE „KULTURY”
ZAPIS DYSKUSJI W RADIO WOLNA EUROPA,
18.07.1966 ROKU*

Sakowski: Zebraliśmy się w studio londyńskim Rozgłośni Polskiej Radia Wolnej Europy
celem odbycia rozmowy o dwudziestoleciu „Kultury”. W rozmowie biorą udział: Michał
CHMIELOWIEC, Maria DANILEWICZOWA, Juliusz MIEROSZEWSKI, Paweł ZA-
REMBA. Wszyscy, zwłaszcza pan Mieroszewski ściśle związany z „Kulturą”, inni mniej
ściśle, ale współpracujący z „Kulturą”. Przewodniczę ja Juliusz SAKOWSKI przed tą
audycją nic nie mający wspólnego z miesięcznikiem „Kultura”.
Odbywamy tę rozmowę, bo to jest wydarzenie nie byle jakie. Dwadzieścia lat,
w ciągu tych dwudziestu lat powstało dwieście dwadzieścia cztery — jeŜeli mówię ściśle
— moŜe mnie pan Mieroszewski poprawi...
Mieroszewski: Tak... Ściśle.
Sakowski: ...dwieście dwadzieścia cztery numery miesięcznika, sto dwadzieścia osiem
ksiąŜek wydanych przez Instytut Wydawniczy, pod egidą „Kultury” i dwadzieścia lat
istnienia pewnej grupy, która moŜe nie jest jeszcze obozem, ale pewnej grupy ideologicz-
nej. Grupa ta, miesięcznik i ksiąŜki mają to znaczenie, Ŝe są zwrócone przede wszystkim
na Kraj i na zagadnienia krajowe. My wszyscy na emigracji zwróceni jesteśmy w stronę
Kraju. Ale moŜe najsilniej zagadnieniami krajowymi zajmuje się „Kultura” i najlepszym
dowodem, Ŝe kaŜdy rodak przyjezdny z Kraju czy w ParyŜu czy w Londynie, dopytuje się
o numery „Kultury” i o ksiąŜki wydane przez „Kulturę” Chciałbym tę audycję podzielić
na to, Ŝebyśmy mówili i o miesięczniku i o działalności wydawniczej, ale przede wszyst-
kim poproszę pana Mieroszewskiego, jako najbliŜej i najściślej związanego z „Kulturą”,

*
Tekst dyskusji wyemitowanej w ramach programu RWE „Discussion on Art and Literature”
publikowany jest na podstawie kopii transkryptu znajdującego się w archiwum Juliusza Sakow-
skiego (sygn. AE/JS/XV/1). Maszynopis liczy 19 kart. Nieliczne poprawki naniesione są ręką Sa-
kowskiego. Uczestnicy dyskusji w części identyfikowani są przez Sakowskiego; tam, gdzie identy-
fikacja nie była moŜliwa wpisano „Głos”. Zachowano język i interpunkcję oryginalną.

216
Ŝeby nam opowiedział o powstaniu pisma, o stosunkach redakcyjnych, no to wszystko co
moŜe Pan najlepiej powiedzieć. Proszę pan Mieroszewski.
Mieroszewski: Proszę Państwa, to jest tak. Jestem od siedemnastu lat członkiem redakcji
„Kultury” i w skutek tego nie moŜe być moim zadaniem w naszej audycji chwalenie czy
krytykowanie. Jestem bowiem osobiście zbyt zaangaŜowany w tej sprawie. Lecz jako
staremu dziennikarzowi — byłem członkiem Syndykatu Dziennikarzy krakowskich na
wiele lat przed wojną — niech mi będzie wolno wyrazić opinię, Ŝe „Kultura” jest sukce-
sem. Nie tylko jako pismo emigracyjne, ale jako pismo w ogóle. To nie jest sąd warto-
ściujący, tylko opinia obiektywna oparta na faktach i cyfrach. „Kultura” byłaby sukcesem
w normalnych warunkach w Polsce, bo nie mieliśmy miesięcznika tej klasy i poziomu
o nakładzie sześciu tysięcy egzemplarzy, który docierał do pięćdziesięciu sześciu krajów
świata. „Kultura” jest sukcesem równieŜ jako pismo europejskie, poniewaŜ w zachodniej
Europie jest bardzo mało pism tego poziomu i klasy, które by miało nakład sześciu tysię-
cy egzemplarzy i docierało do pięćdziesięciu sześciu krajów świata. Jeszcze jest mniej
pism europejskich tego typu i tej klasy, które by przetrwały lat dwadzieścia. Przez ten
okres czasu, który jestem w Londynie, byłem świadkiem powstawania wielu pism i cza-
sopism literackich i literacko-społecznych, które po bardzo krótkim czasie upadły. Wy-
starczy by wymienić choćby wspaniały „Horizon”.
Sakowski: MoŜe na chwilę przerwiemy jeŜeli pan pozwoli. Ja bym chciał Panów spytać
z czym, z jakim miesięcznikiem innego rodzaju, polskim lub obcym mogliby Państwo
porównać „Kulturę” czy teŜ to porównanie nie wyjdzie dobrze. Czy na przykład moŜna je
porównać — z pism krajowych — z „Twórczością”? MoŜe pani Danilewiczowa by na ten
temat powiedziała?
Danilewiczowa: Mnie się wydaje, Ŝe moŜna porównać z przedwojennym „Pamiętnikiem
Warszawskim”, który miał Ŝywot bardzo krótki, który kiedyś redagował Berent przy
pomocy Lechonia przez pewien czas, to było pismo, które mi się wydaje, Ŝe w ogólnym
takim swoim zarysie miało coś bardzo duŜo, coś bardzo podobnego, ale to była efemery-
da. Jeśli chodzi o pisma krajowe, to tutaj nie widzę wyraźnego odpowiednika, bo „Twór-
czość” jest jednak pismem czysto literackim, bardzo rzadko odchodzącym od literatury
czystej, powiedzmy na podwórko filozoficzne czy socjologiczne. Od czasu do czasu
zdarzały się jakieś małe odstępstwa, ale to nie jest odpowiednik wyraźny. Nie moŜna
takŜe porównywać z „Więzią” czy „Znakiem”, które znów mają tematykę dyktowaną
wyraźną bardzo linią...
Sakowski: Mnie się zdaje, Ŝe nie moŜna porównywać tak samo z „Horizon” ani tymi
pismami-miesięcznikami. MoŜe najbardziej „Encounter”, jeŜeli chodzi o miesięcznik
Berenta, to on nie miał Ŝadnych właściwie, zacięcia ideologicznego, raczej to był czysto
literacki... Pan Chmielowiec.
Chmielowiec: Ja bym paradoksalnie powiedział, Ŝe w moim rozumieniu „Kultura” jest
tygodnikiem, który ukazuje się co miesiąc. To znaczy ma pewne cechy tygodnika, ten
niesłychany zmysł aktualności, tę silną tendencję czy kierunek polityczny, to nie poświę-
canie wiele miejsca studiom o charakterze naukowym czy pół-naukowym, o wiele więcej
publicystyki i eseistyki.
Zaremba: Ja bym powiedział, Ŝe to „Kultura” jest pismem jedynym w swoim rodzaju.
Nie ma właściwie odpowiednika. Jeśli przeglądam powiedzmy prasę zachodnią, pan
wspominał „Encounter”, „Encounter” zresztą jest pismem młodszym niŜ „Kultura”, nie-
porównanie młodszym. MoŜe odwróciłbym nawet sytuację, „Encounter” w pewnym sen-

217
sie na pewnych odcinkach na „Kulturze” się wzoruje. Mnie się wydaje, Ŝe „Kultura” jest
pismem, które właściwie jest zupełnie nieortodoksyjnym w sensie techniki czy metody
dziennikarskiej. Nie zgodziłbym się z panem Chmielowcem, Ŝe to jest tygodnik, po-
wiedzmy w formie miesięcznika, co nie ujmuje oczywiście dąŜenia redaktora do jak naj-
większej aktualności. Nie mniej powiedzmy, zagadnienia, które byśmy nazwali — teore-
tyczne — które by poruszały pewne tezy, „Kultura” załatwia sobie nie zapychając łamów
samego miesięcznika, tylko w swojej akcji wydawniczej między innymi w „Zeszytach
Historycznych”.
Sakowski: Ja poproszę pana Mieroszewskiego, Ŝeby powiedział coś, jakbym to nazwał,
od strony kuchni redakcyjnej. Jak to się odbywa w ogóle, bo pan najlepiej wie, najściślej
jest związany. Zespół redakcyjny, praca w redakcji, dom pod ParyŜem. JeŜeli pan zechce
o tym mówić.
Mieroszewski: Proszę bardzo. Nikt z czytelników i przyjaciół nawet bliskich nie zdawał
sobie sprawy, Ŝe przeniesienie „Kultury” z Rzymu do ParyŜa było w pewnym sensie re-
wolucyjnym eksperymentem. „Kultura” została załoŜona, podobnie jak Instytut Literacki,
w roku 1946 w Rzymie. Rzym był wówczas jeszcze w pełni stolicą 2. Korpusu Polskiego.
Nad Tybrem przebywali pisarze i poeci 2. Korpusu, Herling-Grudziński, Olechowski,
Herminia Naglerowa, Tadeusz Sowiński i wielu innych. Chcę przez to powiedzieć, Ŝe
redagowanie pisma było stosunkowo rzeczą łatwą, bo wszyscy i wszystko było na miej-
scu. Z chwilą kiedy „Kultura” została przeniesiona do ParyŜa, powstało zagadnienie re-
dagowania pisma poprzez korespondencję. Pamiętam dokładnie, Ŝe wielu ludzi bardzo
nam Ŝyczliwych twierdziło, Ŝe to jest po prostu niemoŜliwe.
Sakowski: Co pan nazywa, moŜe pan objaśni bliŜej — przez korespondencję...
Mieroszewski: Najłatwiej będzie to nam uzmysłowić, gdy stwierdzimy, co to jest redak-
cja. Przez redakcję w potocznym tego słowa znaczeniu rozumiemy zespół dziennikarzy
o ile moŜności zawodowych, którzy redagują jakieś pismo. OtóŜ paryska redakcja „Kultu-
ry” stanowi kapitalny wyjątek od reguły. W paryskiej redakcji „Kultury” nie ma ani jed-
nego dziennikarza. Czy to zawodowego, czy niezawodowego. Jerzy Giedroyc, który
w moim przekonaniu jest jednym z najoryginalniejszych i najwybitniejszych redaktorów
polskich jakich mieliśmy w ostatnich pięćdziesięciu latach nie jest ani dziennikarzem, ani
pisarzem.
Sakowski: Czy nigdy nic nie napisał?
Mieroszewski: Nigdy niczego nie napisał. Oświadczył, Ŝe ma organiczną niezdolność do
pisania.
Danilewiczowa: Więc ja protestuję, tutaj muszę votum separatum zgłosić. Giedroyc
pisze listy. Listów tych oczywiście nie moŜna w tej chwili opublikować, ale wróŜę, Ŝe za
pięćdziesiąt lat, jakiś młody polonista czy polonistka wyda tom listów Giedroycia, po-
wiedzmy do mnie czy do pana, i Ŝe to będzie swego rodzaju rewelacja.
Mieroszewski: Proszę Pani, jadąc tu do tego studia obliczyłem sobie w kolejce podziem-
nej, Ŝe przez ubiegłe osiemnaście lat Giedroyc napisał do mnie około 2500 do 2800 li-
stów i ja do niego równieŜ tyle. Więc to daje wolumen około pięciu czy sześciu tysięcy
listów. Gdyby ktoś, co nie daj Panie BoŜe, zechciał to wydać to to by obejmowało kilka
moŜe kilkanaście tomów.

218
Sakowski: Panie kolego, zapytanie: czy nigdy Ŝadna wypowiedź redakcyjna, Ŝaden ano-
nimowy głos czy jakaś notatka w „Kulturze” nie wyszła spod pióra Giedroycia? Bo to jest
zajmujące.
Mieroszewski: Kilkuwierszowa notatka moŜe tak.
Sakowski: Ale Ŝadnej enuncjacji...
Mieroszewski: śadnej enuncjacji nie wydał.
Sakowski: Teraz proszę Pana, czy Pan moŜe powiedzieć, bo panowie są najściślej zwią-
zani. Właściwie poza redaktorem Giedroyciem Pan jest tym przedstawicielem na Anglię
i współpracownikiem głównym politycznym. Jak współpraca się układa?
Mieroszewski: Chciałem właśnie powiedzieć jedną rzecz, Ŝe z jednej strony mamy re-
dakcję „Kultury”, w której nie ma ani jednego zawodowego dziennikarza, z drugiej strony
jeŜeli weźmiemy do ręki bieŜący czy jakikolwiek inny numer „Kultury”, to widzimy
w nim rewię najlepszych piór emigracyjnych, a czasem nawet krajowych. OtóŜ ta rewia
tych najlepszych piór, to jest to co jeden z naszych przyjaciół nazwał „niewidoczną re-
dakcją «Kultury»”.
Zaremba: Ja bym wtrącił tu panie Juliuszu troszkę kontrowersyjnie. Cudów nie ma. Pan
nazywa, Ŝe nie ma zawodowych dziennikarzy. Niemniej jednak „Kultura” co miesiąc się
ukazuje, ukazuje się dobrze złamana, no z nienajgorszą korektą, której mogłoby wiele
innych pism pozazdrościć i to się w jakiś sposób dzieje. Po osiemnastu latach nawet ktoś
kto nie mówi o sobie, Ŝe jest zawodowym dziennikarzem, ale poświęcił całe Ŝycie temu,
staje się jak najbardziej zawodowym i jak najbardziej fachowcem. Tak samo w sensie
technicznym, w którym, no w technicznej dziennikarce Giedroyc, jak wiemy, ma na miej-
scu pomoc bardzo fachową, po tych osiemnastu latach. Choćbym tylko wspomniał obojga
Hertzów, zwłaszcza panią Zofię.
Mieroszewski: Tak, ale Hertzowie, zasługi Hertzów są niezmierne dla „Kultury” i nie
moŜna w ogóle ich przecenić. Ale tak Zofia jak i Zygmunt są wykształceni prawnicy, nie
są ani dziennikarzami, ani pisarzami.
Sakowski: Pan mówił o kwalifikacjach fachowo-zawodowych. To są ludzie, którzy przy-
szli do „Kultury”, zaczęli ją robić, zaczęli robić pismo, nie mając tego fachowego zacię-
cia czy przygotowania, czy wykształcenia.
Zaremba: Tylko bronię jednej tezy. śeby naszym słuchaczom się nie wydawało, Ŝe to
jest cudowny wypadek. To jest cięŜka praca i bardzo zawodowa praca. Ja się uwaŜam za
zawodowego dziennikarza, chociaŜ takŜe jestem prawnikiem i z wykształcenia dzienni-
karskiego nie jestem...
Danilewiczowa: Ja chciałam tylko przypomnieć, Ŝe taki wypadek redagowania pisma na
odległość wydarzył się w XIX wieku. Kraszewski wydawał „Ateneum”, siedząc zdaje się
na Polesiu czy Wołyniu i pismo miało teŜ zasięg bardzo szeroki. No ale to był zupełnie
odosobniony wypadek.
Sakowski: Czy ja mogę teraz małą dygresję? Bo tu oprócz pana Mieroszewskiego najści-
ślej związanego z „Kulturą” jest pani Danilewiczowa i pan Chmielowiec, którzy współ-
pracują i z „Kulturą” i z londyńskimi „Wiadomościami”. Wobec tego, Ŝe tu wspomniano
osobę redaktora Giedroycia, czy państwo mogliby nam swoje doświadczenia ze współ-
pracy w jednym piśmie i w drugim. To znaczy, po prostu, Ŝeby ułatwić — co pani wybie-

219
ra do „Kultury”, a co do „Wiadomości”, dlaczego? Jak się układa współpraca
z redaktorem, gdzie jest łatwiej, no takie osobiste doświadczenia. Najpierw panią, a po-
tem pana Chmielowca poproszę.
Danilewiczowa: Ja przeprowadzam jakąś taką bardzo cenzurę wewnętrzną, nie wiem jak
to nazwać. Ja wiem z góry co nadaję się, co mogę prawda produkować w „Wiadomo-
ściach”, a co mogę posłać Giedroyciowi do „Kultury”. Piszemy trochę pod redaktora.
Muszę powiedzieć, Ŝe ilekroć zdarza się wypadek, Ŝe chcę się wypowiedzieć tak jakoś
bardzo bezpośrednio — śmiało, chcę powiedzieć wszystko na jakiś temat, to raczej wy-
bieram „Kulturę”. Natomiast jestem w nastroju bardziej akademickim, chłodnym, wybie-
ram „Wiadomości”, licząc się jeszcze z tym, Ŝe tekst, który poślę będzie poddany bardzo
surowej skrutynizacji. Najsurowszego z redaktorów.
Chmielowiec: Więc ja uwaŜam, Ŝe jednak pomimo bijących w oczy róŜnic, pomiędzy
tymi dwoma redaktorami, moŜe waŜniejsze są między nimi podobieństwa. Chcę podkre-
ślić najpierw jedno, bo była tutaj mowa o redagowaniu pisma drogą korespondencyjną.
OtóŜ i Grydzewski i Giedroyc mają niesłychanie rzadką u Polaków cechę, Ŝe odpowia-
dają na wszystkie listy. Grydzewski, chociaŜ mieszka w Londynie mało się udziela osobi-
ście, ja sam chociaŜ jestem stałym współpracownikiem „Wiadomości” widziałem go
w Ŝyciu razy moŜe osiem, w kaŜdym razie, myślę, Ŝe nie dziesięć, przewaŜnie korespon-
dujemy i to idzie bardzo gładko. Druga wspólna cecha niesłychanie waŜna, to jest ogrom-
ny liberalizm tych obu redaktorów. Ja myślę, Ŝe z połową tego co napisałem do „Kultu-
ry”, czy do „Wiadomości” redaktorzy się nie godzili. Nie miałem nigdy najmniejszych
zastrzeŜeń, kłopotów, propozycji skreślenia czy złagodzenia czegokolwiek.
Zaremba: ChociaŜ nie byłem proszony o głos w tej właśnie sprawie, chciałbym jednak
tutaj swoje trzy grosze wtrącić. Wydaje mi się, Ŝe nie ujmując broń BoŜe niczego „Wia-
domościom”. „Wiadomości” i „Kultura” i tak samo obydwaj redaktorzy, to są wartości
nieporównywalne. Tego nie moŜna porównywać. Nie tylko dlatego, Ŝe „Wiadomości” są
tygodnikiem z tradycją, no, powiedzmy dobrze nam znaną, ogromną tradycją ciągnącą się
sprzed wojny, a „Kultura” jest miesięcznikiem, który powstał po wojnie. Natomiast wy-
daje mi się, Ŝe „Kultura” jest czymś więcej niŜ pismem, niŜ miesięcznikiem. Dla mnie nie
wystarczy mówić o „Kulturze”, tylko jako o miesięczniku, albo nawet jako o placówce
czy instytucji wydawniczej ksiąŜkowej. „Kultura” sama w sobie jest pewnego rodzaju
instytucją, jak pan słusznie zauwaŜył, ideologiczną, moŜe to jest słowo za daleko idące,
niewątpliwie jest to pew...
Głos: ...nie
Zaremba: no tak, dlaczego nie? Ostatecznie, moŜe być to słowo uŜyte, nie wycofuję się
z niego. Jest, jeŜeli się mówi „Kultura”, to się myśli takŜe nie tylko o tym co „Kultura”
wydała i co w „Kulturze” napisano, ale takŜe o bardzo wielu rzeczach, które „Kultura”
zdziałała swoim wpływem, no, wychodzącym poza słowo drukowane. Dlatego teŜ wydaje
mi się, Ŝe to są dwie róŜne rzeczy nieporównywalne.
Sakowski: Słusznie, o to mi właśnie chodziło, Ŝe to są dwa zupełnie inne pisma, nie tylko
dlatego, Ŝe tygodnik i miesięcznik i dobrze, Ŝe są róŜne, bo gdyby były podobne czy jed-
nakowe, to jedno z nich by było zbędne. Właśnie dobrze tak się stało.
Danilewicz: Mnie się zdaje, Ŝe one się dopełniają.
Chmielowiec: Ja mówiłem tylko o podobieństwach między tymi redaktorami, a nie po-
wiedziałem o jednej bardzo zasadniczej róŜnicy, i poniewaŜ pan zadał osobiste pytanie,

220
jak układa się pana współpraca, co pan posyła tu a co tam, to moja odpowiedź jest bardzo
ostra tutaj, i ja prawie nigdy nie piszę do „Kultury” inaczej jak na propozycje jej redakto-
ra. To znaczy Giedroyc jest redaktorem, który lubi inspirować współpracowników. Nie
narzucać im tematów, ale inspirować, on przysyła ksiąŜki, on podsuwa tematy. Tymcza-
sem Grydzewski nie ma tej — w tym stopniu — nie ma tej ambicji inspiratorskiej. On jest
takim kolektorem, niŜ inspiratorem.
Sakowski: Proszę Państwa, juŜ my za długo te porównania snujemy, bo właściwie tema-
tem naszej audycji jest „Kultura”, więc ja poproszę pana Mieroszewskiego, o powiedze-
nie i na tym tę część zamkniemy, przejdziemy do dalszej. Jak się układały jego, pana
wzajemne stosunki z Giedroyciem, panów jest dwóch, pan jest w Londynie on w ParyŜu.
Współpraca przecieŜ jest bardzo ścisła, bo w kaŜdym numerze pan daje i artykuł poli-
tyczny i róŜne drobiazgi z Ŝycia londyńskiego. Współpraca jest przez korespondencję,
czy telefonicznie?
Mieroszewski: I telefonicznie i przez korespondencję. Ale ja odpowiedź na to pytanie chęt-
nie poprzedziłbym taką ogólniejszą uwagą. Polacy jeszcze dziś dzielą się na wschodnich
i zachodnich. W kaŜdym razie na emigracji ten podział jeszcze odgrywa bardzo znaczną
rolę. Wschodni Polacy są na ogół niezmiernie utalentowanymi ludźmi. Miłosz, Wańkowicz,
bracia Pruszyńscy, Iwaszkiewicz, bracia Zbyszewscy, bracia Mackiewiczowie, Pawlikowski,
to jest tylko cząstka galerii wybitnych Polaków wschodnich. Nie wiem czy Polacy zachodni
mogliby wystawić konkurencyjną, równie efektowną galerię. Chyba nie.
Sakowski: Pan jest z Zachodu?
Mieroszewski: I tak właściwie zawsze było, w kaŜdym razie w XIX wieku. Ja jestem
z Zachodu.
Sakowski: Czyli panowie się uzupełniają.
Mieroszewski: Redaktor „Kultury” jest Polakiem wschodnim, miastem jego dzieciństwa
jest Moskwa, publicysta „Kultury”, czyli niŜej podpisany jest Polakiem zachodnim,
a okolicą mojego dzieciństwa jest Podhale. Giedroyc zna język rosyjski, Rosję i Rosjan
na wylot. JeŜeli mam być szczery, to muszę wyznać, Ŝe wydaje mi się, Ŝe nie zamieniłem
dwóch zdań z autentycznym Rosjaninem w moim Ŝyciu. Wydaje mi się więc, Ŝe tak Gie-
droyc jak i ja jesteśmy typami bardzo przeciwstawnymi. Reprezentujemy nie tylko bardzo
róŜne temperamenty, ale dwie róŜne polskie tradycje i dwa róŜne polskie nurty kulturalne.
Wydawałoby się więc, Ŝe jesteśmy niejako predestynowani do tego, Ŝeby w kaŜdej spra-
wie, a w szczególności w sprawach politycznych, jak chodzi o stosunek do Rosji czy
stosunek do Stanów Zjednoczonych, Ŝeby reprezentować skrajnie przeciwstawne poglą-
dy. Niemniej przez te dwadzieścia lat w „Kulturze” nigdy nie było ani Ŝadnego rozłamu,
ani Ŝadnej secesji, ani Ŝadnych tego rodzaju nieporozumień, które były udziałem wszyst-
kich niemal innych ośrodków emigracyjnych.
Sakowski: Ktoś powiedział, Ŝe dlatego, Ŝe was jest mało i dzieli was kanał.
Mieroszewski: Wystarczy, Ŝeby było do kłótni i do rozejścia, wystarczy.
Sakowski: Ja poproszę pana Zarembę, Ŝeby powiedział o działalności wydawniczej,
musimy przejść do działalności wydawniczej ksiąŜkowej kultury, która jest równie waŜ-
na, niezmiernie waŜna, równie jak miesięcznik. Co pan moŜe o tym powiedzieć?

221
Zaremba: Trudno mi jest mówić w szczegółach, bo byłby to referat bardzo długi. Sto
dwadzieścia osiem ksiąŜek wydanych przez Instytut Literacki, co właściwie to samo zna-
czy co „Kultura”. Są to ksiąŜki o olbrzymim — jak się to mówi — wachlarzu. Są tam
dzieła literackie, są studia polityczne, są studia poświęcone zagadnieniom gospodarczym,
są podręczniki czy ksiąŜki historyczne, jest cykl cały „Zeszytów Historycznych” „Kultu-
ry”, które — jeśli chodzi o najnowszą historię Polski — przynoszą mnóstwo rewelacji, na
które się, powiedzmy powołują historycy. No, i tak samo zresztą w wydawnictwach kra-
jowych i w kraju. No, więc ten wachlarz jest zupełnie ogromny, tempo wydawania tych
ksiąŜek jest nieprawdopodobne i chciałbym tu moŜe poprzeć to, co mówił pan Miero-
szewski, Ŝe to takŜe w sensie technicznym i redakcyjnym załatwia ten sam człowiek, czy
tych samych kilku ludzi, którzy robią takŜe ten miesięcznik. JeŜeli by pan pozwolił, prze-
szedłbym — troszeczkę bym nawiązał do tego, co juŜ powiedziałem, Ŝe „Kultura” znaczy
coś więcej niŜ instytut wydawniczy, niŜ ksiąŜki i miesięcznik. Jest określenie „Dom Kul-
tury”, co powiedzmy dla ludzi nie znających bliŜej sytuacji wydawałoby się, Ŝe to jest coś
w rodzaju jakiejś biblioteki publicznej, względnie zamkniętej, dostępnej tylko dla wybra-
nych. Ten dom jest zwykłym domem mieszkalnym, bardzo duŜym, w małym miasteczku
pod ParyŜem i w tym domu moŜe się zjawić właściwie kaŜdy człowiek, który chce z Gie-
droyciem porozmawiać i z Giedroyciem się naradzić, względnie zasięgnąć jego rady,
nawet jeŜeli jej nie posłucha. Mogę tu mówić troszeczkę personalnie, tak się składa, Ŝe
przez lata naszej znajomości nieraz, jeśli chodzi o odcinek ideologiczny czy polityczny,
reprezentowałem zupełnie inne stanowisko niŜ redaktor Giedroyc, redaguję sam pismo,
które — no — w przynajmniej duŜej mierze reprezentowało zupełnie inną linię politycz-
ną, niemniej z Giedroyciem na skutek tego, Ŝe cechują go dwie rzeczy: nie tylko libera-
lizm, ale ogromny rozsądek, moŜna...
Głos: Tak, tylko Ŝe...
Zaremba: ...porozmawiać i moŜna się radzić i moŜna dostać dobrą radę, której on nigdy nie
wyzyska w jakikolwiek sposób przeciwko człowiekowi, któremu poradził i który — po-
wiedzmy — wręcz coś odmiennego zrobił. No, współpraca, jeśli chodzi o współpracę ze
strony wydawniczej, to tak się składa, Ŝe mam z tym trochę do czynienia, no, po prostu
w sensie rozprowadzania, pomagania w rozprowadzaniu tych ksiąŜek i muszę przyznać, Ŝe
tego rodzaju osiągnięcie, jeŜeli sobie przypominam, lat temu dwanaście czy piętnaście,
kiedy mi Giedroyc powiedział, Ŝe ma zamiar wydać mniej więcej tyle ksiąŜek, Ŝeby była
jedna ksiąŜka na dwa numery „Kultury”, powiedziałem: Panie Jerzy, to jest nieosiągalne,
pan będzie mógł w ciągu dziesięciu lat mieć pozycji dwadzieścia lub trzydzieści.
Sakowski: Wydał sto dwadzieścia osiem, ja poproszę panią Danilewiczową, Ŝeby o tym
powiedziała, jeszcze o tych ksiąŜkach, bo i jeden z plusów tych ksiąŜek, o których nie
wspominał Paweł Zaremba jest to, Ŝe wszystkie właściwie są dobre.
Danilewiczowa: Właśnie ja chciałam powiedzieć to samo, Ŝe Giedroyc ma niewątpliwie
przysłowiowy łut szczęścia. Fakt, Ŝe w tych stu dwudziestu tomach, których objętość jest
w tej chwili naprawdę sprawą zupełnie drugorzędną, czy trzeciorzędną, jest właściwie
prawie cały Miłosz, prawie cały Gombrowicz — to jest — prawie cały Hłasko. I po-
wiedzmy — najlepszy Hłasko.
Głos: I bardzo duŜo szczęśliwych debiutów.
Danilewiczowa: Bardzo duŜo szczęśliwych debiutów. Są tomy doskonałej prozy. Przy-
pomnę tu tylko Chciuka, czy Straszewicza, czy Lipskiego...

222
Chmielowiec: Czy Bobkowskiego.
Danilewiczowa: ...Bobkowskiego. No po prostu jest rzeczą zadziwiającą, jak duŜo spo-
śród tych stu dwudziestu ksiąŜek określić moŜna przymiotnikiem ksiąŜki „Ŝywe”, ksiąŜki,
które są potrzebne, niezbędne, które rozeszły się do ostatniego egzemplarza, i których
przedruków brak nam bardzo dotkliwie.
Sakowski: Ja jeszcze chciałbym zwrócić uwagę na jeden szczegół, bo w nastroju jubile-
uszowym zawsze rozdajemy laurki. Ja muszę dodać, Ŝe „Kultura” w środowisku emigra-
cyjnym jest pismem kontrowersyjnym, co jej niczego nie ujmuje. Sam nieraz nie zgadzam
się z poglądami wypowiadanymi przez pana Mieroszewskiego, bo ośrodkiem tej kontro-
wersji jest on zwykle, ale muszę powiedzieć, Ŝe jest rzeczą zadziwiającą, Ŝeby w kaŜdym
numerze „Kultury” ukazywał się artykuł polityczny pana Mieroszewskiego o sprawie
polskiej na tle sytuacji międzynarodowej, artykuł, z którym moŜna się nie zgadzać, który
moŜna zwalczać, ale to jest zadziwiająca umiejętność wysnuwania oryginalnych wnio-
sków ze sprawy polskiej na tle sytuacji międzynarodowej, nawet jak w tej sytuacji panuje
stagnacja czy marazm. Poproszę pana Chmielowca, który chciał coś powiedzieć o ksiąŜ-
kach jeszcze, a wkrótce musimy kończyć.
Chmielowiec: Gdy mówimy o ksiąŜkach, to mnie się zdaje, nie moŜna pominąć milcze-
niem tego, Ŝe „Kultura” uprawia to co moŜe brzydko zostało nazwane przez zachodnich
dziennikarzy „przemytem”. Przemytem dwustronnym...
Głos: O to chodzi...
Chmielowiec: To znaczy drukuje przemycane ksiąŜki z bloku sowieckiego, prawda —
głośna sprawa ArŜaka i Terca, czyli Daniela i Sinjawskiego — i ksiąŜki jej — wydaje mi się
— docierają w większym stopniu do kraju niŜ inne ksiąŜki wydawane na emigracji.
Głos: Jeszcze Pan powinien dodać Stawara.
Głos: Stawara i Hłaskę.
Chmielowiec: ...pierwsza ksiąŜka Hłaski na emigracji. Jeszcze Swinarski wydał
w „Kulturze”, gdy nie był emigrantem. Mnie się zdaje, Ŝe to jest bardzo waŜne i ten punkt
działalności zwrócił uwagę goniących trochę za sensacją dziennikarzy zachodnich.
Głos: ...dziennikarzy całego świata...
Chmielowiec: ...ale pomijając tę sensację, to jest niesłychanie istotna i waŜna robota.
Danilewiczowa: Niech mi wolno będzie dodać, Ŝe nic tak nie ginie jak „Kultura”. Nie
moŜna po prostu upilnować...
Chmielowiec: ...w bibliotece?
Głos: ...ginie w bibliotece...
Danilewiczowa: Tak. Ja jestem wrogiem formatu „Kultury”, ten format kieszonkowy...
Chmielowiec: ...zbyt kieszonkowy, zbyt kieszonkowy...
Danilewiczowa: ...jest naprawdę bardzo kuszący.
Zaremba: Ja bym chciał powiedzieć parę słów na temat charakterystyki „Kultury” ogól-
nie. Pan zaczął w przemówieniu swoim, panie Juliuszu, Ŝe jest to pismo, które zajmuje się
przede wszystkim...

223
Głos: Tu jest dwóch Juliuszów..., o którym pan mówi?
Zaremba: O przewodniczącym. Pan Sakowski. Przede wszystkim zajmuje się sprawami
krajowymi. Ja bym to sprostował. W moim przekonaniu — przynajmniej z obserwacji
mojej to wynika — Ŝe „Kultura” nie jest pismem emigracyjnym, które zajmuje się spra-
wami krajowymi. Tak się zdarza, Ŝe wychodzi na emigracji, wychodzi poza Polską. Na-
tomiast jest to pismo par excellence polskie, przeznaczone dla Polaków, bez względu na
to, gdzie się w danym momencie znajdują. „Kultura” moŜe sobie pozwalać — i pozwala
sobie na to — Ŝe się nakrywa niekiedy, powiedzmy, nazwijmy, ogonem obojętności
w stosunku do rozmaitych spraw emigracyjnych ściśle. To są dla „Kultury” rzeczy peryfe-
ryjne. Dlatego teŜ nazwałbym, zaryzykowałbym to — nie będąc współpracownikiem
stałym „Kultury”, mogę to śmiało powiedzieć, Ŝe „Kultura” jest czołowym pismem pol-
skim, w języku polskim, polskim pismem, jakie się w tej chwili ukazuje.
Sakowski: Proszę Państwa, chciałbym, dziękując Państwu za wzięcie udziału w tej dys-
kusji, podkreślić, Ŝe „Kultura” jest obecnie wrogiem numer jeden reŜymu w Polsce.
Oprócz tego dostąpiła tego — powiedziałbym nawet — zaszczytu, Ŝe została zaatakowa-
na przez mocodawców tego reŜymu, czyli przez Rosję. Została zaatakowana przez
„Izwiestja” — i to jest równieŜ dosyć cenny laur tego wieńca, który złoŜyliśmy dziś
z okazji dwudziestolecia. Dziękuję Państwu za udział w rozmowie.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

POśEGNANIE JERZEGO SITY


W LONDYNIE*

Florian ŚMIEJA (Kanada)

W imieniu zespołu Kontynentów-Nowego Merkuriusza witam wszystkich najser-


deczniej. Raduję się, Ŝe po długim letargu udało nam się zorganizować wieczór publiczny
poświęcony twórczości literackiej jednego z naszych kolegów. Oby dzisiejszy początek
był pomyślną wróŜbą.
W tym samym miejscu przed bodajŜe rokiem witałem pisarza z kraju (wcześniej, bo
w październiku 1957 roku odbył się wieczór Cz. Miłosza — przyp. F.Ś.). Dzisiaj Ŝegnam
poetę opuszczającego emigrację. MoŜe niektórzy z Państwa zdziwili się, Ŝe mnie przypa-
dła rola przewodniczenia dzisiejszemu wieczorowi.
Gdyby się potrudzić i spróbować zrozumieć wybór, naleŜało by go chyba przypisać
szarmanckiemu gestowi Jerzego Sity, pewnego rodzaju „kochajmy się” ostatniego roz-
działu naszej współpracy. Mogło mu teŜ chodzić o sprowokowanie mnie do publicznego
wypowiedzenia się na temat jego twórczości. Bo jak moŜna coś gorzkiego powiedzieć
o poecie, którego się oficjalnie wprowadza na wieczorze autorskim? Byłby to nietakt
o wiele powaŜniejszy od niewinnego trzymania rąk w kieszeni. Dopuścił się tego jeden
z kolegów w czasie przemawiania na niedawnym pokazie filmów z kraju. Sala przyjęła go
okrzykami: „ręce z kieszeni”. Do linczu jednak nie doszło.
Dziwnym więc zbiegiem okoliczności wypadło mi Jerzego Sitę Ŝegnać, a pamiętam jak
witałem go przed sześcioma laty. W owym czasie powstał pierwszy chyba ośrodek młodych
poetów w Anglii, Koło Polonistów przy Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie. Były to
pierwsze kroki stojące pod urokiem formalizmu bijącego z kart statutu i nazwy: Sekcja
Twórczości Własnej. Jerzy Sito był wówczas młodzieńcem bardzo nieśmiałym, uprzejmym,
skromnym, piszącym sagi o słowiańskich wojach i robotniczo-miejskie wiersze à la Tuwim.
Od tego czasu upłynęło kilka lat. MęŜczyzna, którego dzisiaj Ŝegnamy, wyzbył się dawnej
niepewności. Przestał takŜe pisać o kniaziach Olegach i lokomotywach.
Z jego osiągnięć Ŝyciowych wynika dość jasno, Ŝe mimo wszystko nie wiózł swojego
czasu na ośle. Nie wiózł go takŜe na oślep, jak któryś z niezorientowanych krytyków

*
Słowo wygłoszone w Instytucie im gen. Władysława Sikorskiego w Londynie w listopadzie
1959 roku.

225
krajowych napisał. Moim zdaniem osiągnął on bardzo wiele. Jego poetycki debiut zdobył
poklask w Polsce, a na uchodźstwie jego poezje wdarły się do okopów św. Trójcy
i z powodzeniem straszą poboŜnych czytelników „Wiadomości”. Jako pierwszy z naszego
grona merkuriuszowego napisał sztukę teatralną . Od Października Sito zajmuje się takŜe
publicystyką. Dla mnie jest ona związana z silnym natęŜeniem idealizmu. Jest to postawa
mimo wszelkich pozorów raczej emocjonalna, a jej racjonalizacja jest czymś wtórnym
i dodatkowym. Wielu ludzi postawa ta razi. Ja jej nie podzielam, niemniej szanuję ją
i powaŜam wyciągnięte z niej wnioski.
Bez wątpienia ubytek Jerzego Sity z naszego środowiska jest stratą. Zabraknie nam
jego barwnej osobowości. Brakowało nam będzie w rozhoworze dyskusji jego apodyk-
tycznych sądów. Były one niby głazy pośród miałkich i bojaźliwych sugestii. Śmiem
przypuszczać, Ŝe wśród bogatszego i obfitszego Ŝycia umysłowego i literackiego w Pol-
sce, nieraz pomyśli on, moŜe nawet z nostalgią, moŜe pokiwa głową z politowaniem, nad
znikomością naszych moŜliwości i szarzyzną polskiego Ŝycia emigracyjnego. MoŜe zatę-
skni do kolegów i do okresu, kiedy zdobywał ostrogi jako poeta i wyjeŜdŜał po raz pierw-
szy na publiczne utarczki.
MoŜe wspomni z Ŝalem, Ŝe często w bojowaniu tym był samotny, Ŝe nie potrafił po-
ciągnąć za sobą innych. Ale niechaj równocześnie pocieszy się myślą, Ŝe jego koledzy
bez względu na to, czy się z nim zgadzali czy nie, byli mu lojalni.
Kraj otrzyma młodego wykwalifikowanego technika i zdolnego humanistę. Otrzyma
człowieka ukształtowanego wszechstronnie, władającego piękną polszczyzną. A o to ostat-
nie nie jest tak łatwo za granicą. JeŜeli mu czego zazdrościmy, to zanurzenia się w rzece
Ŝywego języka, to moŜliwości smakowania go do woli. Ci z nas, którzy uczęszczali do pol-
skiej szkoły czy mieli polski dom, nie doceniają waŜnej roli środowiska, jakim się stała
grupa poetycka Merkuriusza. Przyjęła ona na swoje barki troskę o losy tych młodych, którzy
w odcięciu od rodzimego języka postanowili pielęgnować pisanie po polsku, starając się
w trudnych warunkach obiektywnych osiągnąć nie tylko poprawność, ale i własny styl. O ile
łatwo jest drukować na emigracji, o tyle trudno o bodźce do pracy nad sobą i o przykład.
Wystarczy otworzyć jakiekolwiek pismo, Ŝeby stwierdzić wszechobecność cieniutkiego
Ŝargonu inteligenckiego, gdzie słowa jak plastikowe Ŝetony są idealnie wyabstrahowane
z przedmiotu, który oznaczają. Nawet wspomnienia z najbardziej rzeczywistych miejsc i lat
noszą patynę słowników i gładkość rozmówek kawiarnianych. Jakim olśnieniem dla spra-
gnionych świeŜego języka była dla ludzi karmionych inteligencką zupką Dolina Issy! Jakim
ciosem w dętą prozę byli Turyści z bocianich gniazd bez których nie byłoby Hłaski. Dlacze-
go nie mamy więcej Basiek i Barbar czy Obozów Wszystkich Świętych, których miłosna
intymność i Ŝywiołowe odczucie Ŝycia wyrywają się z szarej monotonii emigracyjnej prozy,
której język nie jest ani giętki, ani nie oddaje wszystkiego, co pomyśli głowa. Naszym chle-
bem jest prasa codzienna uŜywająca niechlujnego szwargotu, rojąca się od anglicyzmów jak
„zaczarterowane statki” czy „chory znajduje się poza niebezpieczeństwem”. JeŜeli dodamy
słabą korektę, nieprzestrzeganie jednej pisowni, otrzymamy obraz poŜywki, na której ma
wyrosnąć młody pisarz.
Otoczeni przez obcy Ŝywioł, nie wytrzymujemy jego naporu. Obcym językiem nie
tylko porozumiewamy się na ulicy i w pracy. Często na tematy specjalistyczne nie potra-
fimy juŜ po polsku rozmawiać, a tymczasem przybrany język zaczyna dostarczać nam
wzruszeń artystycznych, korci nas jego uniwersalność, wciąga jego poręczność. Oddale-
nie od naszego kraju, w którym język ma Ŝycie bogate i nie wtórne, stępia jego efekt,
jednocześnie zaś rośnie obcość do powstających w Polsce w specyficznych warunkach
nowotworów i barbaryzmów. Z dystansu zjawiska te traktujemy z pewnością zbyt jedno-

226
stronnie, ale tylko tam, na miejscu, moŜna poznać całą aurę i klimat języka, czuć jego
puls i dostrzegać moŜliwości.
Zaledwie przed godziną byłem w Instituto de España na odczycie o poezji Juana
Ramóna Jimenéza. Prelegentem był były dyrektor Królewskiej Akademii Hiszpańskiej,
José María Pemán, poeta, dramaturg i mówca. Jerzy Sito, z niecierpliwością swoich lat
i czując się nieswojo w warunkach emigracyjnych, dał swojemu pierworodnemu tomiko-
wi wierszy tytuł Wiozę swój czas na ośle. UwaŜa widocznie, Ŝe w naszych czasach naleŜy
uŜywać szybszego środka lokomocji. śyczę mu w Polsce najczystszej krwi Pegaza, choć
dziś koń nie jest tam najmilej widziany. Skoro jednak chce jechać daleko, niech weźmie
przykład z Jiméneza. Jego łagodny, poetycki osiołek, Platero, zawiózł go najpewniej na
Parnas.
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_______________________________________________________

MAŁY LEKSYKON
175 ZNANYCH POLAKÓW
W AMERYCE

Wojciech A. WIERZEWSKI (USA)

„Mały leksykon” obejmuje 175 sylwetek Polaków, którzy trwale zapisali się
w róŜnych okresach historii Ameryki, w Ŝyciu jego polonijnych środowisk. Stanowi on
„czubek góry lodowej”. Przedstawiam miniaturę prawdziwej listy zasług naszych roda-
ków w tym kraju, dla przypomnienia, Ŝe na takie wydawnictwo czekamy wciąŜ bezsku-
tecznie i to od dawna. W trakcie, bez mała, czterech wieków naszej obecności na tym
kontynencie tysiące Polaków dokonywały znaczących czynów i zapisywały się niezwy-
kłymi karierami we wszystkich dziedzinach Ŝycia, od wojskowości, polityki i rządowej
administracji po, sport, naukę, kulturę i sztukę. Postacie zasłuŜonych rodaków powinny
doczekać się sprawiedliwej prezentacji w encyklopediach i leksykonach, a takŜe znaleźć
poczesne miejsce w powszechnej świadomości po obu stronach Oceanu. Niestety, tak się
dotąd nie stało. Mój leksykon ma zachęcić do wysiłku.
Jedyna dostępna na rynku publikacja, Who’s Who in Polish America (wydana przez
Bicentennial Publishing Corp. w Nowym Jorku w 1996) teŜ daleka jest od kompletności.
Zawiera kilkaset haseł i nazwisk wybranych, ale wyłącznie współcześnie Ŝyjących
w Stanach Polaków. To samo dotyczy opracowanego przez A. i Z. Judycckich słownika
biograficznego Polonia (Warszawa 2000). O słynnych rodakach z przeszłości — bliŜszej
i dalszej — nie informuje kompetentnie Ŝadna z dostępnych na rynku amerykańskim —
publikacji czy encyklopedii.
W „Małym leksykonie” brakuje z pewnością bardzo wielu nazwisk tak z przeszłości
jak i ze współczesności — wynika to po prostu z formuły pierwszego, próbnego podej-
ścia, nie zaś z uprzedzeń, czy niedoceniania czyichś zasług. Pełną sprawiedliwość oddać
będą mogły wszystkim Polakom Ŝyjącym w Ameryce przyszłe zbiorowe przedsięwzięcia
i opracowania, na jakie czekamy. Niniejsze opracowanie naleŜy traktować jedynie jako
pierwszy krok.

229
Klucz do nazw i skrótów głównych organizacji polonijnych:
KNAPP — Komitet Narodowy Amerykanów Polskiego Pochodzenia
KON — Komitet Obrony Narodowej
KPA — Kongres Polonii Amerykańskiej
PAHA — Polskie Stowarzyszenie Historyków w Ameryce
PIASA — Polski Instytut Naukowy w Ameryce
SWAP — Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej
ZNP — Związek Narodowy Polski
ZPRKA (PRCUA) — Zjednoczenie Polskie Rzymsko-Katolickie w Ameryce
ZPwA — Związek Polek w Ameryce

***
ABRAMOWICZ Alfred (1919–1999), zasłuŜony dla Polonii, popularny biskup katolicki z Chicago.
Po studiach duchownych w Mundelein (1943), a następnie wieloletnich studiach prawa kanonicznego
w Rzymie (1951) pracował w dziale prawnym kurii watykańskiej. Po powrocie do Stanów kierował
załoŜoną przez siebie Katolicką Ligą Pomocy Polsce (w latach 1960–1968). Od 1968 biskup pomoc-
niczy Archidiecezji Chicago, aktywny współorganizator m.in. polonijnych obchodów milenijnych
w Chicago (1966) i pierwszej wizyty papieŜa Jana Pawła II w Stanach Zjednoczonych (w 1979 r.).
Kierował teŜ pracami komisji do spraw dialogu z śydami i z Polskim Kościołem Narodowym. Obec-
nie powstało w Chicago seminarium dla księŜy polskich Jego imienia. Laureat nagrody Fundacji
Kopernikowskiej w Chicago w 1990 r.
ANDRZEJKOWICZ Juliusz (1821–1898), główny inicjator i załoŜyciel Związku Narodowego
Polskiego w Ameryce Północnej. Emigrant polityczny po powstaniu 1848 r. Po przybyciu do Stanów
brał udział w kalifornijskiej „gorączce złota”. Później pracował jako chemik, producent i dystrybutor
farb w Filadelfii. Po załoŜeniu ZNP, w lutym 1880 r. pełnił rolę pierwszego lidera, a następnie głów-
nego urzędnika (nazwanego „cenzorem”) tej organizacji (1880–1983), nadając kierunek pierwszym
działaniom Związku. Uhonorowany za zasługi dla ZNP w 1897 r.
AZARJEW Andrzej (ur. 1932 w Poznaniu), dziennikarz polonijny, krytyk literacki i teatralny. Po
przybyciu, po wojnie, do Chicago podjął działalność w kręgach młodzieŜy polonijnej, redagując „Zew
Młodych” w latach 1952–1956, występując takŜe w radiowych programach Polonii. Studia dzienni-
karskie odbył na Northwestern University (1957–1961); pracował w redakcji „Dziennika Chicago-
skiego” (1968–1970). W tym samym czasie zasilał tygodnik „Gwiazda Polarna” w Wisconsin. Był
korespondentem Radia Wolna Europa (1974–1979), a następnie redaktorem w „Dzienniku Związko-
wym” (1978–1986). W 1986 objął redakcję organu ZPRKA, „Naród Polski” i prowadził ją do połowy
lat 90. Wieloletni prezes Polskiego Związku Akademików w Chicago (1962–1992).
BARSZCZEWSKI Stefan (1870–1937), dziennikarz polonijny. Przybył do Ameryki w r. 1887.
Pracę znalazł w „Dzienniku Chicagoskim”. Objął następnie redakcję „Sokoła” (1890), a później pro-
wadził „Zgodę” (1897). Autor pierwszej historii Związku Narodowego Polskiego, wydanej na 10-lecie
istnienia tej organizacji (w r. 1894). Po 1901 r. powrócił do kraju i dalej pracował jako dziennikarz
w „Kurierze Warszawskim”, pisał takŜe sceniczne sztuki i krótkie opowiadania.
BARWIG Regis Norbert (ur. 1932 w Chicago), teolog, autor publikacji historycznych. Studiował
w Illinois Benedictine College w Chicago, następnie w Georgetown University w Waszyngtonie
(nauki polityczne, 1956), wreszcie na Papieskim Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie (1959–
1961). W latach 1945–1953 pracował jako tłumacz w „Dzienniku Chicagoskim”. Sekretarz opata
w Lisle (1955–1959), sekretarz generalny Kongresu Jedności Katolickiej w Stanach Zjedno-
czonych (1956–1957), redaktor kwartalnika „The Voice of the Church” (1957–1964). Członek
dyrekcji Inter-Catholic Press Agency w Nowym Jorku (1966–1978). Przeor klasztorów bene-
dyktyńskich w Cedarburgu (1964–1968) oraz w Oshkosh (od 1969), oba w stanie Wisconsin.
Autor i tłumacz siedmiu ksiąŜek kościelnych w języku polskim, angielskim i włoskim. Kawaler
Rycerskiego Zakonu Maltańskiego, oraz Zakonu Rycerskiego BoŜego Grobu w Jerozolimie. Tytu-
larny kanonik Królewskiej Kapituły Kolegialnej w Warszawie.

230
BARZYŃSKI Wincenty (1838–1899), czołowy lider katolicki, wywodzący się z zakonu księŜy
zmartwychwstańców, załoŜyciel Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiej w Chicago, które
powołano do Ŝycia w r. 1873, celem stworzenia w Stanach Zjednoczonych szerokiej sieci polskich
placówek charytatywnych i kościelnych. Wcześniej zakładał polskie parafie w Teksasie; w Chicago
stał na czele parafii św. Stanisława Kostki (1874–1899). Jego brat, Jan, załoŜył „Gazetę Polską Kato-
licką”, w 1875 r., z której wyłonił się z czasem organ ZPRKA, „Naród Polski” (w r. 1896).
BECZKIEWICZ Tomasz Jan (ur. 1936 w South Bend, In), profesor i wykładowca uniwersytecki,
syn polskich emigrantów osiadłych w Indianie. Po studiach historycznych w Waszyngtonie
i psychologicznych w Zurychu pracował w Szwajcarii od r. 1957 jako historyk, a po powrocie do
Stanów Zjednoczonych i rodzinnej Indiany, na Uniwersytecie w Bloomington (1965–1969). Na-
stępnie, jako administrator stanowy na róŜnych stanowiskach związanych z oświatą i kulturą, stwo-
rzył w r. 1979 Międzynarodowy Festiwal Skrzypcowy. W latach 70. rozpoczął karierę jako reali-
zator dokumentalnych filmów telewizyjnych o sztuce (m.in. „Open Your Arts to Spring”, 1984
i „Violin Pressed Against the Heart”, 1989).
BEKKER Mieczysław (1905–1989), absolwent Politechniki Warszawskiej, w latach 1931–1939
pracował jako inŜynier konstruktor czołgów dla Ministerstwa Obrony Narodowej. Po wybuchu
wojny, przez Francję trafił do Kanady, gdzie kontynuował słuŜbę dla armii jako konstruktor. Od
1954 zatrudniony był w U.S. Army Detroit Arsenal. Od 1960 pracował dla programów NASA,
gdzie zasłynął jako konstruktor mechanizmów mobilnych w tym słynnego „łazika”, pojazdu ko-
smicznego poruszającego się po księŜycu i jego metalowych opon.
BEREŹNICKI Bogdan (ur. 1925 w okolicach Lwowa), inŜynier, kombatant, działacz polityczny
Polonii. W czasie wojny wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. Po przyjeździe do Stanów
Zjednoczonych podjął studia techniczne i pracę w zakładach samochodowych Forda w Detroit.
W trakcie wieloletniej pracy wybił się jako wynalazca i twórca nowych rozwiązań konstrukcyjnych
mikrobusów. Aktywny działacz organizacji kombatanckich i Kongresu Polonii Amerykańskiej. Prezes
Koła śołnierzy 2. Korpusu w Detroit, fundacji i centrum kombatanckiego w Orchard Lake, Mi.
BIAŁASIEWICZ Józef (1912–1986), wybitny dziennikarz krajowy i polonijny. Po studiach prawni-
czych na Uniwersytecie Warszawskim rozpoczął pracę w „Gazecie Warszawskiej” (1930), współpra-
cując równieŜ ze „Szczerbcem”. Po wybuchu wojny kontynuował działalność w prasie konspiracyjnej
(„Państwo Polskie”). Aresztowany przez gestapo został zesłany do Oświęcimia. Po wyzwoleniu,
w Bawarii stał na czele Komitetu Polskiego, wydawał „Wiadomości Polskie”, i załoŜył Syndykat
Dziennikarzy Polskich na Zachodzie. Do Stanów przybył w r. 1949; załoŜył Stowarzyszenia Samopo-
mocy Nowej Emigracji, współpracując z „Kulturą” i „Orłem Białym”. Od 1951 r. pracował
w „Dzienniku Chicagoskim”, w 1958 r. został jego naczelnym redaktorem i prowadził gazetę do
r. 1971. ZałoŜył równieŜ w Chicago polską księgarnię, „Polish-American Book”. Od 1968 r. był pre-
zesem wznowionego Syndykatu Polskich Dziennikarzy w Ameryce; w latach 1971–1976 kierował
tygodnikiem „Polonia”, a od 1977 do 1986 pracował w „Dzienniku Związkowym”.
BIAŁASIEWICZ Wojciech (ur. 1940 w Warszawie), dziennikarz, badacz dziejów amerykańskiej
Polonii, syn Józefa. Studiował historię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim (1958–1962).
Bronił doktorat z historii II wojny światowej na Uniwersytecie Warszawskim (1973). Publikował
w lubelskim „Słowie Powszechnym” (1965–1981), „Kurierze Lubelskim” (1965–1981) oraz „Ty-
godniu Zamojskim” (1982–1984). Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych pracował w redakcji
„Panoramy” (1985–1987), „Relaksu” (1985–1987), a następnie „Dziennika Polskiego” w Detroit
(1987–1989). W r. 1989 objął redakcję „Dziennika Związkowego” w Chicago. Wydał ksiąŜki:
Pomiędzy lojalnością a serc porywem. Polonia amerykańska we wrześniu 1939 r. (Chicago, 1989),
a takŜe W kręgu chicagowskiej Polonii (Chicago, 2001).
BIELASKI Aleksander (1811–1861), uczestnik powstania listopadowego, emigrant polityczny,
pracował w Stanach Zjednoczonych jako inŜynier, topograf, budowniczy linii kolejowych na Flo-
rydzie, a następnie w Illinois (od 1832 r.), w latach 1843–1944 pracował w Meksyku. Od 1845
pełnił odpowiedzialne funkcje w Federalnym Urzędzie Ziemskim. Był przyjacielem prezydenta
Abrahama Lincolna, zginął w bitwie pod Belmont, w trakcie Wojny Secesyjnej.

231
BOGDAN Jan (XVII w.), jeden z pierwszych polskich pionierów pracujących w kolonii brytyj-
skiej w Jameston, w Wirginii (1608). Był tym Polakiem, który poznał kapitana Johna Smitha
z polskimi rzemieślnikami, gotowymi wyjechać i pracować w Ameryce. Bogdan pochodził z Ko-
łomyi i specjalizował się w wytwarzaniu smoły i dziegciu. Polscy koloniści w Jamestown nie tylko
zainicjowali przyjazdy dalszych Polaków na prace kontraktorskie w Stanach (i stworzyli kontakty
gospodarcze tego kontynentu z Polską), ale wsławili się równieŜ pierwszym na tej ziemi strajkiem,
zorganizowanym w celu przyznania cudzoziemcom równych praw cywilnych (do głosowania
i wyboru lokalnych władz).
BOLESŁAWSKI Ryszard, wł. Ryszard Średnicki (1897–1937), reŜyser teatralny i filmowy,
najpierw w carskiej Rosji (1908–1917), następnie w Warszawie i Poznaniu. Od r. 1922 zajmował
się reŜyserowaniem w Stanach, przenosząc tu słynną metodę Stanisławskiego, prowadząc szkoły
aktorskie. W Hollywood znalazł się w r. 1932 i wyreŜyserował tam szereg głośnych filmów, m.in.
„Malowaną zasłonę”, ekranizację Nędzników i „Ogrody Allacha” (z Marleną Dietrich).
BRAUN Kazimierz (ur. 1936 w woj. kieleckim), teatrolog, reŜyser i wykładowca uniwersytecki.
Po studiach polonistycznych w Poznaniu (1954–1958) i teatrologicznych w Warszawie (1958–
1962) podjął pracę jako reŜyser, u progu lat 60., na scenach Warszawy, Łodzi i Torunia. Po objęciu
dyrekcji artystycznej Teatru Współczesnego we Wrocławiu (1975–1984) uczynił go czołową sceną
kraju. Jako wykładowca-teatrolog pracował we Wrocławiu i Krakowie. W 1985 r. wyjechał do
Stanów Zjednoczonych jako visiting professor. Wykładał w Nowym Jorku i Kalifornii, osiadając
ostatecznie w Buffalo w r. 1989. Wystawił w Stanach Zjednoczonych wiele głośnych sztuk, opu-
blikował teŜ szereg ksiąŜek, m.in. Helena — rzecz o Modrzejewskiej (1984), A History of Polish
Theater 1939–1989 (1996).
BRODOWSKI Zbigniew (1852–1901), prezes ZNP i naczelny red. „Zgody” (od 1885), obrońca
prawa Polski do niepodległości. W Kalifornii pracował przy budowie linii tramwajowych, przyjaźnił
się z Heleną Modrzejewską i kręgiem jej przyjaciół. Jako komisarz parków publicznych w Chicago
(1890) dał pracę tysiącom emigrantów z Polski. Redagował takŜe „Gazetę Chicagoską” (1884) potem
„Zgodę” (do 1889), przez krótki czas był prezesem ZNP. W r. 1897 został dyplomatą, skierowanym
jako konsul amerykański do Niemiec, co wywołało szereg kontrowersji politycznych.
BRZEZIŃSKI Zbigniew (ur. 1928 w Warszawie), wybitny polityk i politolog. Po studiach
w zakresie ekonomii i nauk politycznych, w Montrealu i na Georgetown University w Waszyngto-
nie, pracował na Harvardzie, następnie dla Departamentu Stanu, od 1962. Od 1973 doradca do
spraw narodowego bezpieczeństwa, w latach 1976–1981 główny doradca prezydenta Jimmy Carte-
ra. Od r. 1988 stał na czele Centrum Studiów Strategicznych w Waszyngtonie. Autor szeregu gło-
śnych politologicznych ksiąŜek — m.in. — Power and Priciple (1971), Game plan (1986), The
Grand Failure (1989), Out of Control (1993).
BURZYŃSKI Stanisław (ur. 1943 w Lublinie), biochemik, odkrywca nowych rewolucyjnych metod
leczenia chorób nowotworowych. Po studiach i doktoracie w Lublinie (1961–1968) uzyskał moŜli-
wość pracy badawczej w Stanach Zjednoczonych i w r. 1972, przeniósł się do Houston, w Teksasie,
gdzie opracował liczne patenty na leczenie nowotworów, AIDS oraz chorobę Parkinsona. Opubliko-
wał ponad 100 artykułów naukowych, występował w czołowych programach telewizyjnych ABC,
NBC oraz CBS. Mimo kontrowersji w świecie medycznym i naukowym, a takŜe długich bojów praw-
nych z przeciwnikami, metody dr. Burzyńskiego budzą wciąŜ ogromne zainteresowanie.
CHMIELIŃSKA Stefania (1866–1939), wybitna działaczka kobieca, „matka Związku Polek
w Ameryce”. Przybyła do Stanów Zjednoczonych w wieku 25 lat, ale szybko ujawniła wielki talent
organizatorski. NaleŜała do ścisłego grona załoŜycielek ZPwA (w 1898 r.) i została pierwszą preze-
ską krajowej kobiecej organizacji Polek w Ameryce. Stworzyła Wydział Oświaty i nawiązała kon-
takty z wybitnymi pisarkami polskimi, m.in. z Marią Konopnicką. W 1910 r. załoŜyła pismo, „Głos
Polek”. W 1931 została Pierwszą Honorową Prezeską ZPwA. 22 maja obchodzony jest w USA
jako jej „Dzień ZałoŜycielki Związku”.

232
CYGANIEWICZ Zbyszko, wł. Stanisław (1881–1967), legendarny polski zapaśnik o światowej
sławie z przełomu wieku, występujący na arenach, zarówno w stylu klasycznym, jak i wolnoamery-
kańskim, trzykrotny zdobywca tytułu mistrza świata (ParyŜ, 1906; Nowy Jork 1921 i 1922).
W 1937 opublikował głośne wspomnienia Na ringach całego świata.
DĄBROWSKI Józef (1842–1903), działacz i duszpasterz polonijny, załoŜyciel Polskiego Semina-
rium, a następnie zespołu polskich szkół w Detroit, Mi. Aktywny uczestnik powstania styczniowe-
go, po jego klęsce zmuszony do emigracji. Z jego inicjatywy sprowadzono do Ameryki Siostry
Felicjanki. Seminarium pod wezwaniem św. Cyryla i Metodego utworzone przez niego w 1885 r.
w Detroit, zostało w 1909 r. przeniesione do Orchard Lake, Michigan.
DERWIŃSKI Edward (ur. 1926 w Chicago), zasłuŜony polityk polonijny, republikanin. Pochodzi
z Chicago, słuŜył w ostatniej fazie II wojny światowej w armii Stanów Zjednoczonych. Studiował
na Loyola University. W 1957 został wybrany do stanowej legislatury w Illinois; w 1959 r. został
krajowym kongresmanem i słuŜył wyborcom przez kolejne 13 kadencji (1959–1983). Pracował
w komisjach Spraw Zagranicznych i SłuŜby Cywilnej Kongresu Stanów Zjednoczonych. W 1970
był delegatem do ONZ, następnie radcą w Departamencie Stanu. W 1989 został sekretarzem stanu
w administracji prezydenta George’a Busha, od spraw weteranów. Pracował w sztabach wybor-
czych republikanów w kolejnych wyborach prezydenckich ostatnich kadencji. Zawsze blisko
współpracował z liderami Polonii i organizacjami zrzeszającymi weteranów.
DIDUR Adam (1874–1946), znakomity śpiewak operowy, jeden najwybitniejszych basów epoki,
solista opery w Warszawie w latach 1899–1904. W początku wieku trafił na czołowe sceny opero-
we Europy (La Scala) i w końcu do nowojorskiej Metropolitan Opera, gdzie odnosił największe
sukcesy. PodróŜował po obu Amerykach, a po 1945 r. zdecydował się powrócić do kraju, organi-
zując m.in. Operę Śląską w Bytomiu.
DMOCHOWSKI Henryk, ps. Sanders (1810–1863), uczestnik powstania listopadowego, emigrant
polityczny do Stanów Zjednoczonych, znalazł tu uznanie głównie jako rzeźbiarz, tworząc popiersia
i pomniki, zarówno wielkich Ojców Rewolucji (Th. Jeffersona) jak i Polaków: K. Pułaskiego i T. Koś-
ciuszki (w Sawannah i Waszyngtonie). Zginął w powstaniu styczniowym, po powrocie do Polski.
DUDZIAK Urszula (ur. 1943), wokalistka jazzowa, w Polsce związana z grupami Krzyszto-
fa Komedy i Michała Urbaniaka, w latach 70. znalazła uznanie w Stanach Zjednoczonych wystę-
pując zarówno z zespołami, jak i solo. Nagrała tu płyty („Urszula”, „Atma”) i występuje z powo-
dzeniem jako wirtuoz-gwiazda śpiewu jazzowego do dziś dnia w klubach i środowiskach amery-
kańskich, głównie nowojorskich.
DUDZIŃSKI Andrzej (ur. 1945 w Sopocie), artysta grafik. Po studiach architektonicznych
w Gdańsku i plastycznych w Warszawie, w końcu lat 60. projektował z sukcesem plakaty filmowe,
malował i wystawiał w kraju. U progu lat 70. wyjechał do Anglii, gdzie publikował swoje prace
w brytyjskich czasopismach. W Stanach Zjednoczonych od 1977; wykładowca szkoły plastycznej
w Nowym Jorku, współpracownik czołowych wydawnictw, takich jak „The New York Times”,
„Rolling Stone”, „Vanity Fair”, „Playboy”. Wykonał szereg projektów plastycznych dla zachod-
nich korporacji we Frankfurcie, w Bonn, Hadze, ParyŜu i Nowym Jorku.
DUTKOWSKI Mieczysław (ur. 1946), działacz „Solidarności” w Polsce, prezes Kongresu Polo-
nii Amerykańskiej w południowej Kalifornii. Wydawca i redaktor pisma „Głos Polonii” („Voice of
Polonia”) w Los Angeles. Skarbnik krajowy KPA od r. 1995, organizator Polskiej Unii Kredytowej
w L.A., Centrum Polskiego w Yorba Linda i Polsko-Amerykańskiego Forum Ekonomicznego.
DYKLA Edward (ur. 1933 w Chicago), działacz polonijny, zasłuŜony prezes Zjednoczenia Pol-
skiego Rzymsko-Katolickiego w Chicago (1986–1999) i krajowy skarbnik Kongresu Polonii Ame-
rykańskiej (1986–1995). Pracował jako nauczyciel w Weber High School, w latach 1957–1974,
następnie działał we władzach PRCUA na róŜnych stanowiskach (sekretarza, skarbnika i prezesa).
Prezes Polskiego Muzeum w Ameryce, Chicago (1986–1998).

233
DYNIEWICZ Władysław (1843–1928), wybitny działacz polonijny w Chicago, uczestnik po-
wstania styczniowego, jeden z załoŜycieli „Gminy Polskiej” w Ameryce, po przybyciu do tego
kraju. Wydawca pierwszej w Chicago, „Gazety Polskiej”, załoŜonej w r. 1873 (zwanej popularnie
„dyniewiczówką”), która dotrwała do 1877 r. Rzecznik zorganizowania ogólno-amerykańskiej
organizacji Polaków w Stanach, orędownik skupionej polskiej kolonizacji w jednym ze stanów
(typował — Arkansas). Działacz ZNP na polu wydawnictw i oświaty. Publikował w Ameryce
zarówno teksty klasyków (Mickiewicz) jak i współczesnych (Sienkiewicz), przede wszystkim
jednak — słowniki, poradniki i ksiąŜki praktyczne, od r. 1876 stojąc na czele spółki wydawniczej
W. Dyniewicz i Ska, która dotrwała do czasów I wojny światowej.
DZIEWANOWSKA Ada (ur. 1917 w Poznaniu), wybitna instruktorka i choreograf zespołów
folklorystycznych w Ameryce. Po studiach w Bostońskim Konserwatorium Muzycznym, w 1961 r.,
została instruktorem polonijnych zespołów w tym mieście, prowadząc równieŜ kursy rytmiki
w Cambridge Adult Center i słuŜąc ekspertyzą w wielu krajach świata, od Kanady po Izrael
i Meksyk. Autorka wielu publikacji na tematy choreografii i folkloru (stroje, tradycje, zwyczaje),
których swoistym podsumowaniem stał się gruby tom Polish Folk Dances and Songs, wydany
w Nowym Jorku w 1997 r.
DZIEWANOWSKI Marian Kamil (ur. 1913 w śytomierzu), historyk. Studia prawnicze odbył na
Uniwersytecie Jagiellońskim (1933–1935), Uniwersytecie Warszawskim (1935–1937) i w Instytucie
Francuskim w Warszawie. Uczestnik kampanii wrześniowej, instruktor w szkole cichociemnych
w Wielkiej Brytanii (1941–1942). Studia na Harvard University, doktorat (1951). Wykładowca Boston
University (1948–1978), a takŜe University of Wisconsin w Milwaukee (1979–1983). Autor siedem-
nastu ksiąŜek, opublikował m.in.: A European Federalist, Józef Piłsudski (1969), 20th Century Poland
(1977), A History of Soviet Russia (1979), War at Any Price (1987), Alexander I (1990), Jedno Ŝycie
to za mało (1994), Lord Wellington (1996), KsiąŜę Adam Czartoryski (1998).
DZIÓB Franciszek (1890–1983), oficer i organizator Armii Błękitnej gen. J. Hallera (w 1atach 1916–
1918), działacz polskiego „Sokolstwa”, następnie Związku Narodowego Polskiego. Prowadził oficer-
skie szkolenie w Alliance College dla zgromadzonej tam kadry ochotników. W trakcie wojny adiutant
gen. J. Hallera i asystent Ignacego J. Paderewskiego w jego akcjach politycznych. Po r. 1918 zajmował
wysokie stanowisko w ruchu weteranów w Stanach, jako jego krajowy dowódca. Radca prasowy
prezesa Karola Rozmarka (1939–1967), autor większości jego słynnych publicznych wystąpień. MąŜ
Wandy Dziób, długoletniej sekretarki prezesów A. Mazewskiego i E. Moskala.
EHRENKREUTZ Andrzej (ur. 1921 w Warszawie), naukowiec, badacz i wybitny działacz politycz-
ny Polonii amerykańskiej (obecnie australijskiej). Po kampanii francuskiej w 1940 r. przebywał
w Anglii, studiując na Uniwersytecie Londyńskim. Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych w latach
1954–1987 prowadził wykłady na Uniwersytecie w Ann Arbor w Michigan. Specjalista w zakresie
dziejów krajów muzułmańskich, opublikował wiele artykułów, studiów i ksiąŜek. W latach 1976–1987
stał na czele Północnoamerykańskiego Studium Spraw Polskich w Ameryce, publikując stały biuletyn
i ściśle współpracując z KPA. W 1987 r. przeniósł się do Australii, pracując na Uniwersytecie w Mel-
bourne, a od 1991 stając na czele Australijskiego Instytutu Spraw Polskich.
FEDERKIEWICZ Stefania Zofia, ps. art. Stephanie Powers (ur. 1942), wzięta filmowa i telewizyjna
aktorka amerykańska polskiego pochodzenia. Debiutowała w latach 60. w seriach telewizyjnych,
takich jak: „The Girl from Uncle”, „Bonanza”, „The Six Milllion Dollar Man”, „The Bionic Woman”,
sławę osiągając w serialu „Heart to Heart” (1979). Grała w wielu filmach m.in.: „McLintock” (1963),
„Love Has Many Faces”, „Die, Die, My Darling”, „Joe Kid” (1966), „The Magnificent Seven Ride”
(1972), „Gone with the West” (1975). Marszałek Parady Pułaskiego w Nowym Jorku w r. 1997.
FUNK Kazimierz (1884–1960), biochemik, badacz i odkrywca roli witamin. Pracował w Instytucie
Pasteura w ParyŜu, w Wielkiej Brytanii i w Warszawie (1923–1927). Po przeniesieniu się do Stanów
Zjednoczonych, w r. 1915, prowadził intensywne badania nad witaminami i hormonami, identyfikując
je, jak teŜ łącząc ich brak z określonymi chorobami, w tym równieŜ chorobami nowotworowymi,
z czasem zajmując z tej racji zupełnie wyjątkowe i wybitne miejsce w nauce amerykańskiej.

234
GABRESKI Francis Stanley (ur. 1919), słynny pilot, bohater II wojny światowej w lotnictwie
brytyjskim i amerykańskim, syn polskich emigrantów, rodziny Gabryszewskich z Oil City w Pen-
sylwanii. Wyznaczony przez amerykańskie dowództwo do współpracy z polskimi pilotami
w Wielkiej Brytanii, zestrzelił rekordową ilość niemieckich samolotów — i stał się przykładem
wybitnej kariery wojskowej Polaka w Stanach Zjednoczonych.
GAŁĄZKA Jacek Michał (ur. 1924 w Wilnie), wydawca. W czasie wojny znalazł się w szeregach
1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka; po studiach na Uniwersytecie w Edynburgu przyje-
chał do Nowego Jorku, gdzie podjął pracę w amerykańskich domach wydawniczych, takich jak St.
Martin’s Press (1955–1963) i Charles Scribner’s Sons (1963–1985), zajmując się marketingiem.
Od 1985 r. pracował w firmie Macmillan, a następnie objął dział polskich przekładów
i wydawnictw w firmie Hippocrene Books, Inc. Wydał szereg zbiorków własnych tłumaczeń myśli
i maksym Stanisława Jerzego Leca oraz przewodnik po polskich miejscach w Stanach Zjednoczo-
nych. Przez wiele lat wydawał równieŜ piękne kalendarze polskiego malarstwa i tradycji (Polish
Heritage Publications).
GELLA Aleksander Jan (ur. 1922 we Lwowie), socjolog, wykładowca uniwersytecki. śołnierz
AK w czasie II wojny światowej. Studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie
(1945–1947), Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie (1947–1949), Uniwersytet Warszawski
(1954–1949). Doktoryzował się w 1958 r. Pracownik Polskiej Akademii Nauk w Zakładzie Nauki,
Historii i Techniki. Po wyjeździe do Kanady wykładał na University of Alberta w Edmonton
(1967), w San Jose University (1967–1969), na University of California w Santa Barbara (1968–
1970), następnie osiadł w Buffalo, NY i pracował tam w latach 1970–1994. W Stanach wydał
ksiąŜki: The Ward–Gumplowicz Correspondence: (1897–1909) (New York, 1971), The
Intelligentsia and the Intellectuals: Theory Method, and Case Study (Beverly Hils, 1976),
Humanism in Sociology (1978), Development of Class Structure in Eastern Europe: Poland and
her Southern Neighbors (Albany, 1989). Oprócz tego opublikował m.in.: Naród w defensywie:
rozwaŜania historyczne (London, 1987), Zagłada Drugiej Rzeczypospolitej: 1945–1947 (War-
szawa, 1998).
GOLASKI Walter (1913–1993), wynalazca sztucznego serca, wybitny innowator i konstruktor,
pracujący w Nowym Jorku. W r. 1972 otrzymał Medal Waszyngtona za osiągnięcia w inŜynierii
biomedycznej w zakresie cyrkulacji krwi. Jego sztuczne serce jest stosowane przez tysiące specjali-
stów na świecie od trzydziestu lat. Był przewodniczącym Rady Fundacji Kościuszkowskiej
w latach 60. i 70.
GOŁEMBIOWSKI Jarosław (ur. 1958 w Bielsku-Białej), kompozytor, pedagog, pianista. Studiował
w Akademii Muzycznej we Wrocławiu (1977–1984). Po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych zaj-
mował się uczeniem gry na pianinie, komponowaniem i wydawaniem muzyki. Jego debiut kompozy-
torski „Primavera” miał miejsce w 1987 r. (wykonanie: zespół The Lira Singers w Chicago). Od 1996
na czele niezaleŜnego wydawnictwa muzycznego w Chicago. Nagrania płytowe: „Walking Through
Chicago” (1986), „In Memoriam of Carinio” (1987), „Kolędy Polskie” (1995). Kompozycje: „Homa-
ge to Paderewski” (1991), „Epitaph” (1993), „Zdrowaś Mario” (1994), „Trzy Mazurki” (1999).
GROMADA Tadeusz (ur. 1929 w Passaic, NJ), historyk, działacz Polskiego Instytutu Naukowego
w Ameryce. Uczeń Oskara Haleckiego, po studiach na nowojorskim Fordham University, w latach
1959–1992 zajmował się koordynowaniem studiów etnicznych w Nowym Jorku. Jako nauczyciel
i wykładowca związany był z Jersey City College i ze stanowym University New Jersey w Trenton
(do r. 1989). Od r. 1985 dyr. wykonawczy PIASA w Nowym Jorku, takŜe prezes PAHA (1990–
1995). Wydawca czasopisma „Orzeł Tatrzański”, od 1947 r., autor Essays on Poland’s Foreign
Policy 1918–1939, współautor tomu Polonia Amerykańska (1988).
GRONOWICZ Antoni (1912–1985), pisarz i poeta. Zanim przybył do Stanów Zjednoczonych,
w r. 1938, kształcił się we Lwowie. Opublikował przez dziesięciolecia serię głośnych i kontrowersyj-
nych „nieoficjalnych” biografii — Chopina, Czajkowskiego, Rachmaninowa i Heleny Modrzejew-
skiej, które zbudowały mu swoistą renomę. Wydał w 1984 r. ksiąŜkę o papieŜu Janie Pawle II God’s
Broker. Jego ostatnia ksiąŜka — biografia Grety Garbo ukazała się juŜ pośmiertnie, w r. 1990.

235
GRYGLASZEWSKI Franciszek (1852–1918), pochodził ze Lwowa, po przyjeździe do Chicago
przystąpił do Gminy Polskiej, a następnie do nowopowstałego Związku Narodowego Polskiego,
którego stał się szybko najaktywniejszym działaczem. Przyczynił się walnie do załoŜenia „Zgody”,
świadom roli polskiej prasy. Został Cenzorem ZNP, w r. 1882. Pracując dla rządu federalnego,
podróŜował wiele, wykorzystując kontakty dla rozszerzania wpływów i członkostwa ZNP. Zajmo-
wał się pomocą dla emigrantów od 1894 i pomógł tysiącom nowoprzybyłych otrzymać własne
działki. W Minneapolis załoŜył odlewnie Ŝelaza, tam teŜ został wybrany na komisarza ZNP.
GRZEGORZEWSKI Adam (ur. 1911 w Warszawie), zasłuŜony, wieloletni radiowiec polonijny.
Jako dziecko, wraz z rodzicami emigrował do Chicago. JuŜ w 1930 zadebiutował programem
radiowym „Quo Vadis” na WSBC, następnie do r. 1950 nadawał ze stacji WGES. Przez kolejne
20 lat pracował na stacji WOPA (dziś WPNA 1490 AM) i nadal prowadzi program radiowy, spon-
sorowany przez ZNP.
GUROWSKI Adam (1805–1866), działacz polityczny na emigracji. Organizator zamachu na cara
Mikołaja I, uczestnik sprzysięŜenia Piotra Wysockiego i powstania listopadowego. Wysłany do
ParyŜa w 1831 r. z ramienia rządu narodowego pozostał na emigracji, gdzie załoŜył Towarzystwo
Demokratyczne Polskie. Do Stanów Zjednoczonych wyjechał w r. 1848, gdzie podjął działalność
publicystyczną w „New York Tribune” jako radykalny abolicjonista, rzecznik uwolnienia Murzy-
nów i ich emancypacji, stając się jedną z najbarwniejszych i najbardziej wpływowych postaci
świata polityki amerykańskiej tamtych czasów.
GZOWSKI Kazimierz Stanisław (1813–1898), emigrant polityczny deportowany za swą działal-
ność do Stanów Zjednoczonych przez Austriaków w r. 1834, gdzie ukończył studia prawnicze.
Zatrudniony w 1842 r. przez rząd kanadyjski stał się głównym projektantem i twórcą sieci linii
kolejowych, mostów i kanałów w zachodniej Kanadzie. Jest autorem projektu m.in. mostu nad
Niagarą k. Buffalo. Z końcem Ŝycia został mianowany administratorem prowincji Ontario.
HAIMAN Mieczysław (1888–1949), historyk, załoŜyciel i kurator Polskiego Muzeum w Amery-
ce, przy ZPRKA w Chicago (1935). Urodzony w Złoczowie, tuŜ przed wybuchem I wojny świato-
wej wyjechał do Ameryki wraz z bratem, Adamem, który został wydawcą pisma „Polacy w Amery-
ce” w Buffalo. W 1932 wydał ksiąŜkę o Polakach, bohaterach Wojny Rewolucyjnej Stanów Zjed-
noczonych. Wydał takŜe pierwszą historię Polaków w Ameryce (Polish Past in America 1608–
1864) oraz szereg prac o amerykańskich dziejach T. Kościuszki.
HALECKI Oskar (1891–1973), wybitny polski historyk, doktoryzowany na UJ w Krakowie, profe-
sor UW w Warszawie. Reprezentował Polskę na wielu międzywojennych kongresach naukowych
w całej Europie. Po przybyciu do Stanów Zjednoczonych na zaproszenie Fundacji Kościuszkowskiej
w 1938 na serię wykładów, po wybuchu II wojny światowej nie wrócił juŜ do kraju. W Nowym Jorku
został jednym z głównych załoŜycieli Polskiego Instytutu Naukowego w 1942 r., i tu, w Ameryce,
opublikował szereg kluczowych ksiąŜek o dziejach Polski: The Millenium of Europe (Notre Dame,
1963), From Florence to Brest, 1439–1596 (New York, 1958), Jadwiga of Anjou and the rise of East
Central Europe (Boulder, 1991), History of Poland (New York, 1956).
HASZLAKIEWICZ Zbigniew Marian (ur. 1922 na Polesiu), architekt, autor ksiąŜek. śołnierz
Związku Walki Zbrojnej w Tuchowie, więzień obozów koncentracyjnych w Oświęcimiu, Buchen-
waldzie, w Dorze, Nordhausen i Bergen-Belsen. W Niemczech podjął po wojnie studia architekto-
niczne w Brunszwiku (1945–1950), które kontynuował po przybyciu do Stanów Zjednoczonych
w Institute of Technology w Chicago (1962–1964). Pracował jako kreślarz, projektant i konstruktor
w ośmiu stanach USA. Zaprojektował ok. 900 budynków przemysłowych, wielokondygnacyjnych
biurowców i hoteli. Dla Polonii w Stanach dokonał m.in. przebudowy Centrum Kopernikowskiego
w Chicago (1980) oraz Kościoła Matki Boskiej Częstochowskiej w Merrillville dla oo. salwatoria-
nów. Autor ksiąŜek: Madness of the XXth Century (1998) i Spod rynny na deszcz (1998).
HODUR Franciszek (1866–1953), twórca polskiego kościoła narodowego w Ameryce, stworzo-
nego w duchu protestu przeciwko dominacji kleru irlandzkiego w tym kraju (1900). Pierwszy
biskup i główny ideolog ruchu, który pociągnął za sobą setki tysięcy polskich katolików w Stanach

236
Zjednoczonych. ZałoŜyciel pisma „StraŜ” w Scranton, Pa. (1897), wspierał czynnie sprawę nie-
podległej Polski w trakcie I wojny światowej.
HOROWITZ Ryszard (ur. 1939 w Krakowie), fotografik i grafik. Jako dziecko trafił do obozu kon-
centracyjnego w Oświęcimiu. Po wyzwoleniu studiował w Krakowie w Akademii Sztuk Pięknych
w latach 1959–1963. W 1963 r. trafił do Nowego Jorku i pracował w CBS. Otworzył własne studio
fotograficzne w 1965 r. Mając duŜe doświadczenie w grafice reklamowej i fotografii wydawniczej
stworzył własny styl plakatu i płócien malarskich, które przyniosły mu światowy rozgłos.
HORSZOWSKI Mieczysław (1892–1993), wybitny pianista ze Lwowa, pierwszy wykonawca
muzyki K. Szymanowskiego. Trafił do Stanów Zjednoczonych w 1906, koncertując w Carnegie
Hall. Po wybuchu II wojny światowej osiadł w Ameryce na stałe. Występował z Pablo Casalsem
w długich tournee artystycznych. Grał teŜ dla papieŜa Piusa X, prezydenta Johna F. Kennedy’ego
i Jimmy Cartera.
JANUSZEWSKI Franciszek (1886–1953), wydawca prasy polonijnej i działacz Polonii po
II wojnie światowej. Przybyły z ŁomŜy, w wyniku politycznych prześladowań w r. 1905 na tere-
nach zaborów, osiadł w Cleveland i podjął działalność w polskim „Sokolstwie”, stając się liderem
ich radykalnego skrzydła, w 1909 r. Po przeniesieniu do Detroit, w roku 1912, podjął pracę
w „Dzienniku Polskim”, współpracując z Komitetem Obrony Narodowej (KON). Z czasem został
właścicielem gazety i wydawcą, a takŜe zajmował wysokie stanowisko w Polskiej Gildii Dziennika-
rzy i Wydawców w Stanach Zjednoczonych. W 1942 załoŜył organizację KNAPP powołaną dla
promowania spraw Polski w Ameryce, która weszła w r. 1944 w skład KPA.
JERZMANOWSKI Erazm (1844–1909), filantrop i działacz polonijny pochodzący z polskiej
arystokracji z Kalisza, zmuszony do emigracji po powstaniu styczniowym do Francji. Tam studio-
wał chemię i stał się specjalistą od paliw płynnych. Po przybyciu do Ameryki w r. 1873, Jerzma-
nowski opatentował lampę gazową i podjął pracę w Nowym Jorku dla Equitable Gas Company,
stając się jednym z pierwszych milionerów polskiego pochodzenia w tym kraju. Stworzył sieć
placówek tej kompanii w stanie Nowy Jork, Indianie i Illinois. Pomagając polskim organizacjom,
w tym ZNP oraz emigrantom, stworzył w Nowym Jorku polskie biuro emigracyjne i bibliotekę dla
rodaków. W 1896 r. wrócił do Europy. Z jego pośmiertnego majątku stworzono Polską Akademię
Umiejętności w Krakowie oraz Polska Nagrodę Literacką.
KAJENCKI Franciszek Kazimierz (ur. 1918 w Erie, PA), historyk wojskowości, zajmujący się
badaniami nad polskim udziałem w dziejach Stanów Zjednoczonych. Studiował w słynnej Akade-
mii Wojskowej w West Point (1939–1941). W czasie II wojny światowej brał udział w operacjach
armii amerykańskiej na Pacyfiku. Po wojnie kontynuował studia, tym razem dziennikarskie,
w Madison, Wi. U progu lat 70. pracował w Departamencie Armii w Waszyngtonie D.C. Po 1977
stanął na czele wydawnictwa Southwest Polonia Press w El Paso, Arizona. Opublikował w nim
ksiąŜki o Polakach w Wojnie Secesyjnej, amerykańskie dzieje własnej rodziny, a takŜe militarne
biografie Tadeusza Kościuszki i Kazimierza Pułaskiego (1998 i 2001).
KAŁUSSOWSKI Henryk (1806–1894), urodzony w Polsce, musiał emigrować z kraju po upadku
powstania listopadowego. Po przybyciu do Ameryki w 1842 r. załoŜył pierwszą polską organizację
w USA pn. Gmina Polska. Brał udział w powstaniu 1848 roku w Wielkopolsce, a kiedy wybuchło
powstanie styczniowe 1863 r. pełnił w Stanach funkcję przedstawiciela jego władz. Był jednym
z duchowych inspiratorów i rzeczników załoŜenia Związku Narodowego Polskiego, któremu przekazał
swoje bezcenne zbiory biblioteczne. Został pierwszym, honorowym członkiem ZNP.
KAPER Bronisław (1902–1983), kompozytor filmowy, zdobywca Oskara za film „Lili” (1953).
W 1935 r. skomponował dla Jana Kiepury piosenkę-przebój, „Ninon”. Urzeczony nią Louis B.
Mayer podpisał z nim kontrakt dla czołowej wytworni filmowej w Hollywood, MGM. Od tamtej
pory Kaper zapisał się znakomitymi partyturami, m.in. do głośnych filmów: „Dwulicowa kobieta”,
„San Francisco”, „Bunt na Bounty”, „Czerwone godło odwagi” i „Lord Jim”. Dla Kiepury i Marty
Eggert napisał specjalnie musical „Polonaise”, z którym dłuŜszy czas, z powodzeniem występowali
oni na Broadwayu.

237
KARGE Józef (1823–1892), wychowany w Polsce. SłuŜył jako oficer królewskiej gwardii pru-
skiej. W 1851 przybył do Ameryki i zajmował się początkowo wykładaniem literatury na amery-
kańskich uniwersytetach. Na apel prezydenta Lincolna wziął udział w Wojnie Secesyjnej i jako
pułkownik słuŜył w armii Północy. CięŜko ranny w bitwach, przeszedł na emeryturę i powrócił do
nauczania literatury w Princetown University.
KARSKI Jan, wł. nazwisko: Kodzielewski (1914–2000), słynny kurier wojenny, który przywiózł do
Ameryki dramatyczne dowody na postępującą w Europie, planową i masową, hitlerowską zagładę
śydów. Kształcił się we Lwowie jako prawnik i dyplomata, kontynuując studia za granica,
w Niemczech, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii. W czasie wojny zasłuŜył się działalnością kurierska,
dwukrotnie otrzymując KrzyŜ Virtuti Militari. Po wojnie zdobył naukowe tytuły na Georgetown
University i opublikował ksiąŜki m.in. Story of a Secret State (1944), The Great Powers and Poland,
1919–1945 (1985).
KENAR Jerzy Szymon (ur. 1948 w Iwoniczu Zdroju), rzeźbiarz. Ukończył WyŜszą Szkołę Sztuk
Plastycznych w Gdańsku (1971–1973). Po serii wystaw w zachodniej Europie (Szwecja) osiadł
w Chicago w 1979 r. otwierając Studio Wooden Gallery, nie tylko jako własną pracownię, ale takŜe
środowiskowe miejsce wydarzeń artystycznych. Specjalizuje się w drewnie i brązie. Wykonał
szereg wnętrz kościołów wg własnych projektów, wiele z nich nagrodzonych (Orlando, Floryda),
Sanktuarium św. Sabiny w Chicago. Wykonał tron dla papieŜa Jana Pawła II podczas pierwszej
wizyty w Chicago (1979). Szereg prac Kenara zdobi instytucje w Chicago (cała wystawa na lotni-
sku O’Hare w Chicago).
KETCHEL Stanley, wł. nazwisko: Kiecal (1886–1910), doskonały polonijny bokser z Grand Rapids,
w stanie Michigan. Karierę boksera rozpoczął w r. 1903 w wieku lat 16, a juŜ w 1908 zdobył tytuł
mistrza świata wagi średniej, pokonując Mike Sullivana. Karierę bokserską kontynuował ze zmiennym
szczęściem w następnych latach, zwycięŜając m.in. z Jackiem O’Brianem i stając się pierwszą polską
gwiazdą w amerykańskim sporcie. Amerykańska prasa fachowa (pismo „Ring Magazine”) stawia
Ketchela na czele listy zawodowych bokserów świata wszystkich czasów.
KIEPURA Jan (1902–1966), słynny tenor z Sosnowca. Po studiach w Warszawie i sukcesach
w Wiedniu i ParyŜu, zadebiutował w 1931 r. w Stanach, śpiewając w Chicago Opera Company.
W 1938 pojawił się na scenie Metropolitan Opera, odnosząc wielkie sukcesy w „La Boheme”,
„Carmen” i w „Rigoletto”. W latach 40. śpiewał na Broadwayu z Martą Eggert w „Wesołej wdów-
ce” i dając 800 przedstawień w musicalu innego rodaka, Bronisława Kapera, „Polonaise”.
KIERKŁO Mieczysław (ur. 1919), poeta, satyryk, publicysta. Był Ŝołnierzem 1. Dywizji Pancer-
nej w czasie II wojny światowej. Po wojnie został nauczycielem języka angielskiego w Lowton,
a następnie podjął pracę w przemyśle tekstylnym w firmie Robert Scotts Sons. Po przyjeździe do
Stanów Zjednoczonych (1949) kontynuował pracę jako operator maszynista w Atlantic Machine
Tool Works w Newington, jednocześnie wspólnie z Czesławem Maliszewskim zaczął redagowanie
„Listów do Polaków”. Pisał w „Gwieździe Polarnej” i w „Nowym Dzienniku”, stając się z czasem
bardzo popularnym satyrycznym komentatorem Ŝycia Polonii. Wydał szereg tomików swoich
wierszy i tekstów, działał teŜ aktywnie w szeregach Kongresu Polonii Amerykańskiej.
KIOŁBASSA Peter (1837–1905), wywodzący się ze Śląska. Wyemigrował wraz z rodziną do
Ameryki w r. 1855 i znalazł się w gronie osadników kolonii Panna Maria w Teksasie. Podczas
Wojny Secesyjnej słuŜył w armii północy Stanów Zjednoczonych w stopniu kapitana i w 1864
osiadł w Chicago, gdzie w 1867 r. objął stanowisko szefa miejscowej policji. Był potem takŜe
pierwszym polskim aldermanem w tym mieście, komisarzem budowlanym, komisarzem robót
publicznych, w końcu został skarbnikiem miasta Chicago w r. 1891. Jeden z załoŜycieli Zjedno-
czenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego w Ameryce, i zarazem jeden z jego pierwszych prezesów
(1880–1885).
KOBELIŃSKI Mitchell (1928–1997), urodzony w Chicago bankier, businessman, polityk i dzia-
łacz polonijny, załoŜyciel Fundacji Kopernikowskiej. Twórca Parkway Bank i Eksport-Import
Bank of Chicago, w r. 1973 wszedł do rządu federalnego za czasów administracji prezydenta For-

238
da, jako specjalista do spraw małego businessu. Członek Krajowego Komitetu Partii Republikań-
skiej, cieszył się zaufaniem kolejnych administracji prezydentów: Forda, Reagana i Busha. Organi-
zował związki miast siostrzanych Chicago z polskimi grodami, zbiórki na pomniki słynnych Pola-
ków (pomnik Kopernika w Chicago), załoŜył teŜ i kierował do śmierci Fundacją Kopernikowską
i jej Centrum (czynnym od 1979 r.). Laureat Nagrody Kopernikańskiej w Chicago.
KONARSKI Feliks ps. Ref-Ren (1907–1991), poeta, satyryk. Od 1928 r. autor wziętych piosenek
i tekstów kabaretowych w Warszawie. Wybuch wojny zastał go we Lwowie, wraz Ŝoną, Niną Leń-
ska. Po podpisaniu układu Sikorski–Majski przedostał się do Armii gen. Władysława Andersa
i przebył z nią szlak 2. Korpusu — z Rosji przez Persję, Palestynę do Włoch. Prowadził przyfron-
towy zespół dla Ŝołnierzy, jest autorem „Czerwonych maków na Monte Cassino”. Po wojnie osiadł
w Londynie, podróŜując z Ŝoną z występami po emigracyjnych i polonijnych środowiskach.
W 1965 r. przeniósł się do Chicago, zapisując się w historii polonijnej sceny jako twórca Teatru
Ref-Rena i licznych przedstawień kabaretowych. Prowadził teŜ własny program radiowy na WO-
PA/WPNA. Autor i kompozytor niezliczonych sztuk i przedstawień muzycznych. Odznaczony
dwukrotnie „Polonia Restituta” i „KrzyŜem Odrodzenia RP”.
KORCZAK-ZIÓŁKOWSKI Janusz (1908–1982), urodzony w Bostonie rzeźbiarz monumental-
ny polskiego pochodzenia. W roku 1939 zatrudniony przy pracach nad „twarzami prezydentów
w skalach”, Mt. Rusmore Memorial w Black Hills w Dakocie, zdobył I nagrodę na Światowych
Targach w Nowym Jorku za swoją rzeźbę Ignacego J. Paderewskiego. Idea stworzenia monumentu
skalnego, na miarę Mt. Rushmore, tym razem ku chwale Indian, a zwłaszcza wodza Crazy Horse,
nie opuszczała go od r. 1940, kiedy spotkał się z wodzem Henrym Standing Bear. W 1947 przybył
do Black Hills i zaczął samotnie pracować w skale. W 1950 oŜenił się i osiedlił z całą rodziną,
kontynuując pracę, którą miał pierwotnie zakończyć w r. 1981. Dzieło samotnika kontynuuje obec-
nie jego 10 osobowa rodzina, Ŝona, synowie i córki.
KORZYBSKI Alfred (1879–1950), wybitny znawca w zakresie semantyki i literatury. Studiował
na Politechnice Warszawskiej przed I wojną światową i jako inŜynier armii rosyjskiej został wysła-
ny do Ameryki, w celu dokonania zakupów broni. Po rewolucji został w Stanach Zjednoczonych.
W latach 1920–1950 wykładał na uniwersytetach w Stanach semantykę i literaturę. W 1938 r. był
załoŜycielem Instytutu Semantyki. Opublikował wiele ksiąŜek i prac z zakresu semantyki, stając się
jej wybitnym znawcą i cenionym specjalistą.
KOSIŃSKI Jerzy (1933–1991), kontrowersyjny, lecz w swym czasie bardzo popularny pisarz ame-
rykański polskiego pochodzenia, barwna postać publiczna z kręgu nowojorskiej cyganerii artystycznej.
Okupację przeŜył z rodzicami na dalekiej prowincji, po studiach na Uniwersytecie Łódzkim pracował
w PAN. Pojawił się w Stanach po r. 1957 tworząc wokół siebie mit „dziecka cudownie ocalonego
z Holokaustu”. Ugruntowaniu legendy słuŜył jego bestseller, Malowany ptak (1965). Opublikował
sporo wziętych ksiąŜek, od Steps (1965), Being There (1968), The Devil Tree (1973), Blind Date
(1977) po Pinball (1982) i The Hermit of 69th Street (1988). Zmarł śmiercią samobójczą na Manhatta-
nie. Był prezesem amerykańskiego PEN Clubu.
KOŚCIUSZKO Tadeusz (1764–1817), bohater narodowy wojny o wolność Stanów Zjednoczonych.
Stąd wiele miejscowości nosi jego imię, a jego pomniki znajdują się w dziesiątkach miast tego kraju.
Przybył do Stanów w 1776 r. jako inŜynier militarny, dokonując szeregu kluczowych prac, waŜnych
dla sukcesu armii gen. George’a Washingtona. Jego koncepcja obrony West Point uchodzi za kluczo-
we osiągnięcie militarne tamtych czasów. Po powrocie do Polski, w 1784 r., jako oficer słuŜył
w kampaniach wojennych przeciwko Rosji, i w 1794 r. po klęsce pod Maciejowicami, cięŜko ranny
dostał się do rosyjskiej niewoli. Uwolniony przez amerykańskich przyjaciół, w 1796 po raz drugi
przybył do Stanów Zjednoczonych osiedlając się w Filadelfii. Rząd amerykański wykorzystywał go do
akcji dyplomatycznych. W 1902 West Point zamieniono na szkołę militarną wystawiając
T. Kościuszce pomnik.
KRAWIEC Walter (1889–1994), ceniony malarz i rysownik polonijny, przybył z rodziną do
Stanów w r. 1891. Mieszkał i studiował w Chicago, gdzie na studiach w Art Institute poznał swoją
Ŝonę, Harriet, równieŜ malarkę. Inspiracje dla jego rodzajowego malarstwa stanowił początkowo

239
świat straŜaków Chicago, następnie świat ludzi cyrku. Obrazy z tych serii naleŜą do najbardziej
poszukiwanych i cenionych w jego dorobku, zebrały teŜ w swoim czasie szereg nagród na dorocz-
nych wystawach malarskich w Chicago. W 1913 został zatrudniony jako rysownik w „Dzienniku
Chicagoskim” i pracował tam aŜ do lat powojennych, by przejść z czasem do „Dziennika Związ-
kowego”. Tam kontynuował z duŜym powodzeniem pracę karykaturzysty w latach 60. i 70.
KRÓL John (1910–1996), pierwszy polski kardynał kościoła rzymsko-katolickiego w Ameryce.
Studiował w Orchard Lake, w latach 1929–1931, następnie na Pontyfikalnym Uniwersytecie Grego-
rianum w Rzymie, by rozpocząć karierę duchowną w Cleveland, w latach 1937–1942. W 1951 r.
został biskupem, w 1967 r. kardynałem. Jako arcybiskup Cleveland objął tę archidiecezję, kończąc
karierę jako arcybiskup-emeryt miasta Filadelfii. Autor wielu dzieł kościelnych i inicjator projektów
i przedsięwzięć pomocnych do awansu publicznego i podniesienia prestiŜu Polonii amerykańskiej.
KRUSZKA Michał (1860–1918) i jego brat Wacław (1868–1937) działacze polonijni. Michał był
aktywnym dziennikarzem i publicystą, pojawił się w Stanach Zjednoczonych w roku 1880. W 1892
został pierwszym w dziejach tego kraju senatorem stanowym, w Wisconsin, a takŜe wydawcą szeregu
gazet polonijnych, m.in. „Dziennika Polskiego”, od 1886 r. oraz „Kuriera Polskiego” w Milwaukee,
od r. 1888. Wacław był księdzem i historykiem Polonii, załoŜycielem polskich parafii w Stanach
Zjednoczonych. Przybył do Ameryki w r. 1893, osiadł w stanie Wisconsin i z czasem spisał swoje
doświadczenia z tamtej epoki w cennej, 13 tomowej Historii polskiej w Ameryce (1905), która, jako
klasyczną pozycję, wznowiło PAHA w latach 90. Pionier walki o awans polskiego duchowieństwa
i nominację polskich biskupów w Stanach.
KRYGIER Marcin (XVII w.), kapitan marynarki holenderskiej, uczestnik wypraw morskich
admirała Arciszewskiego do brzegów Brazylii, naleŜał do najbliŜszego grona współpracowników
Petera Stuyvesanta, który załoŜył i administrował Fortem Amsterdam, dzisiejszym Nowym Jor-
kiem, w połowie XVII w. Krygier trzykrotnie był wybrany burmistrzem Nowego Amsterdamu
i komendantem Fortu Casimir, zbudowanego w 1651 r., a nazwanego tak na cześć polskiego króla,
Jana Kazimierza.
KRZYśANOWSKI Włodzimierz (1824–1887), uczestnik powstania w Wielkopolsce, w r. 1848,
zmuszony do wyemigrowania, wypłynął z Hamburga do Stanów, gdzie początkowo pracował jako
inŜynier przy budowie linii kolejowych w Wirginii. W obliczu Wojny Secesyjnej podjął się rekru-
tacji ochotników w środowiskach polskich i wystawił 58. Pułk Strzelców Nowojorskich, którego
został dowódcą. Po bitwach pod Cross Keys, Bull Run i Gettysburgiem został przez Abrahama
Lincolna mianowany generałem armii. W 1867 r. za swoje zasługi, został rządowym administrato-
rem stanu Alaska i jego pierwszym gubernatorem.
KRZYśEWSKI Michael (ur. 1942 w Chicago), wysoko notowany w Stanach trener koszykówki
na Duke University, związany z nim od r. 1980. Pochodzi z polskiej rodziny w Chicago, studia na
wojskowej akademii w West Point, gdzie wyróŜnił się wybitnymi sukcesami sportowymi w koszy-
kówce. Bobby Knight oferował mu pracę trenera w Indianie, KrzyŜewski wybrał jednak Duke
University, z którym po dziś dzień pozostaje związany. Autor rekordowej serii sukcesów tej druŜy-
ny: co najmniej 23 zwycięstwa w 11 sezonach pod rząd, pięć finałów NCAA. Był teŜ trenerem
olimpijskiej druŜyny USA w Barcelonie (w r. 1992). Uhonorowany w National Polish American
Hall of Fame (w r. 1991).
KUNICZAK Wiesław (1930–2000), pisarz amerykański polskiego pochodzenia i wybitny tłumacz
polskiej klasyki literackiej („Trylogia” H. Sienkiewicza, w latach 1990–1992, Quo vadis w r. 1993).
Urodzony we Lwowie, w rodzinie wojskowej, zdołał wydostać się z Polski do Anglii, po klęsce
w 1939 r. W r. 1950 wyemigrował do Stanów Zjednoczonych podejmując pracę jako dziennikarz
i agent PR w Cleveland, Pittsburgu i Nowym Jorku. W 1966 ukazała się pierwsza część jego epickiej,
wojennej trylogii — The Thousand Hour Day, o wrześniu 1939 r., w ślad za nią The March, w 1979,
oraz Valedictory w 1983. Wydał on równieŜ historię Polaków w Stanach — My Name is Million
(1978), oraz polskie legendy — The Glass Mountain (1992).

240
KURCJUSZ Aleksander Karol (XVII w.), pierwszy polski lekarz i medyczny autorytet w Nowym
Amsterdamie (dziś miasto Nowy Jork) sprowadzony tam przez Dutch West India Company,
w 1658 r. Jego nazwisko i wykaz specjalności widnieją w spisie lekarzy i chirurgów tego miasta
z 1659 r. Akademia medyczna mieściła się na Broad Street na niŜszym Manhattanie. Gubernator
Peter Stuyvesant chwalił działalność Kurcjusza i rozszerzył jego praktykę, co spowodowało przy-
jazd dalszych lekarzy-Polaków: Jana Rutkowskiego i Kazimierza Butkiewicza.
KUSIELEWICZ Eugeniusz (1930–1997), historyk i wybitny działacz polonijny, głośny prezes
Fundacji Kościuszkowskiej (w latach 1970–1980) w Nowym Jorku. Profesor historii na St. John
University, autor szeregu prac i wydawca pisma „Newsletter” Fundacji Kościuszkowskiej. Współ-
autor zbiorowej pracy Polonia Amerykańska: przeszłość i współczesność (Wrocław 1988).
LANDOWSKA Wanda (1877–1959), światowej klasy klawesynistka i kompozytorka. W latach
1925–1940 prowadziła we Francji własną szkołę gry na tym rzadkim, klasycznym instrumencie. Na
amerykańską scenę wprowadził ją Leopold Stokowski w r. 1923 wywołując powszechną sensację.
Wybuch wojny światowej skłonił ją do wyjazdu do Ameryki, gdzie w r. 1941 osiadła na stałe. Tu
zdobyła ogromną sławę i popularność jako odtwórczyni muzyki dawnej nadawanej w radio i nagrywa-
nej na płyty, kompozytorka oraz muzykolog.
LENARD Kazimierz i Myra (1924–2000), wybitnie zasłuŜeni działacze Kongresu Polonii Ame-
rykańskiej. Kazimierz wywodzący się z chicagowskiej rodziny Lenardów był zawodowym oficerem
Armii Amerykańskiej, wysoko odznaczonym za swoją słuŜbę. Od 1960 pracował w Pentagonie, od
1970 prowadził biuro KPA w Waszyngtonie. Myra działała w ZNP i kierowała Polish Women’s
Civic Club. W 1982 r., po długiej działalności w organizacjach charytatywnych i rządowych, prze-
jęła po męŜu, Kazimierzu obowiązki dyrektorki biura KPA w Waszyngtonie, kierując przez niemal
dwie dekady wieloma waŜnymi akcjami lobbingowymi KPA i przedsięwzięciami Kongresu (m.in.
związanych z włączeniem Polski do NATO). Uhonorowana wysokimi odznaczeniami polskimi
i polonijnymi w r. 1995, 1999 i w 2000.
LEWANDOWSKI Robert (ur. 1920 w Warszawie), aktor i radiowiec, zasłuŜony dla polonijnej
radiofonii w Chicago. Po powstaniu warszawskim i niewoli niemieckiej brał udział w inicjatywach
teatralnych w Niemczech, Anglii i we Francji. W 1951 r. przybył do Stanów Zjednoczonych po-
dejmując współpracę z „Głosem Ameryki” i „Wolną Europą”. W 1953 r. rozpoczął nadawanie
popularnych programów radiowych na stacjach WHFC i WSBC w Chicago. ReŜyserował sztuki
w „Naszej Reducie” i brał udział, jako aktor, w licznych przedstawieniach polonijnych. Od 1961 r.
rozpoczął nadawanie własnych polonijnych programów telewizyjnych „Bob Lewandowski Show”
i kontynuował je do połowy lat 90. W tatach 1957–1961 prowadził takŜe ogólno-amerykański
program TV w sieci ABC: „Polka-Go-Around”. Zrealizował szereg dokumentów m.in. o wizycie
Jana Pawła II w Chicago, udziale Polaków w dziejach Ameryki, Czarnej Madonnie w Częstocho-
wie i uroczystościach przeniesienia serca Paderewskiego do Doylestown.
LIBERACE Wladyslaw (1919–1987), pianista, showman amerykańskiej TV. Urodzony w Wi-
sconsin, za radą I.J. Paderewskiego skierowany został przez rodziców, muzyków filharmonii
w Milwaukee, na studia muzyczne. Zadebiutował jako solista w Chicago, w r. 1933 r. Od 1940
występował w Nowym Jorku, od 1950 takŜe w szeregu filmach, wielką popularność i sławę zdobył
jednak występując w serii własnych programów TV, od 1952 r. (otrzymał za nie dwie nagrody
Emmy). W 1953 r. wystąpił w Carnegie Hall i w Madison Square Garden; w 1955 występy w Las
Vegas. Powrócił do TV w 1960, koncertując w Europie, z czasem wystąpił w Radio City Music
Hall, bijąc tam rekordy powodzenia (r. 1984). ZałoŜył za Ŝycia własną fundację artystyczną,
w 1977 r., a po jego śmierci powstało w Las Vegas „Muzeum Liberace”.
LIPCZYŃSKA Waleria (1847–1930), wybitna działaczka polonijna. W młodości pielęgniarka
powstańców styczniowych, wyjechała do Ameryki po jego upadku, w r. 1869. Mieszkała w Grand
Rapids, Michigan i Ŝywo solidaryzowała się z rosnącym ruchem emancypacyjnym kobiet.
W Związku Narodowym Polskim stała się pierwszą liderką kobiecą po r. 1901; wice-cenzorka
ZNP, komisarka kobieca, organizatorka Wydziału Kobiet. Czynnie brała udział w organizacji
Armii Błękitnej i rekrutacji jej Ŝołnierzy (w r. 1917).

241
LIZAKOWSKI Adam (ur. 1956 w DzierŜoniowie), wybijający się poeta pokolenia nowej emigra-
cji. W 1981 r. wyemigrował przez Austrię do San Francisco z pomocą Fundacji Lwa Tołstoja.
Opublikował tomiki poezji: Cannibalism Poetry (1984), Anteroom Poetry (1986). Uwagę zwrócił
tomikiem Złodzieje czereśni (1990) oraz Legenda o poszukiwaniu ojczyzny (2001). Laureat świa-
towego konkursu na pamiętniki „Zachodnie losy Polaków” (I nagroda). Przywódca grup poetyc-
kich „Krak” w Los Angeles i „Niezapłacony rent” w Chicago. Redagował w Kalifornii czasopismo
„Razem” (1985–1990).
LORYŚ Maria (ur. 1916), działaczka polonijna, redaktorka prasy. Urodzona k. Lwowa tam
kształciła się przed wybuchem wojny. Aktywna w AK, prześladowana i więziona przez UB, zdołała
przedostać się na Zachód i przybyła do Stanów Zjednoczonych w 1952 r. Związała się ze Związ-
kiem Kobiet Polskich w Ameryce, zostając redaktorką jego organu, „Głosu Polek” w 1964 r.
i prowadząc pismo aŜ do lat 90. Jest autorką dziejów tej organizacji, Historii Związku Polek
w Ameryce (t. II, wyd. w r. 1980).
LOTARSKI Kazimierz (1918–1999), urodzony w Ameryce, wraz z rodziną wrócił jako dziecko
do niepodległej Polski, gdzie został pilotem, i w 1939 r. walczył w kampanii wrześniowej. Po
niewoli niemieckiej powrócił do Stanów Zjednoczonych. Po wojnie pracował w komitecie pomocy
dla dipisów, pomagając w osiedleniu się i znalezieniu pracy tysiącom Polaków. Pracował
w Buffalo w administracji stanu i stał na czele przyznającej stypendia, tamtejszej Fundacji Koper-
nikowskiej. W r. 1971 został wybrany Cenzorem ZNP i pełnił tę funkcję przez dwie kadencje.
LUKAS Richard Conrad wł. Łukaszewski (ur. 1937), historyk, wykładowca Tennessee Univer-
sity. Opublikował serię waŜnych ksiąŜek z najnowszej historii, ukazujących amerykańskiemu czy-
telnikowi złoŜone stosunki polityczne polsko-amerykańskie, a takŜe zupełnie inny obraz Holocau-
stu oraz roli Polaków w II wojnie światowej, niŜ ten jaki dominował dotąd w mediach amerykań-
skich. Główne ksiąŜki: Eagles East: the Army Air Forces and the Soviet Union, 1941–1945 (Talla-
hassee 1970), The Strange Allies (Knoxville 1978), Bitter Legacy (Lexington 1982), The Forgotten
Holocaust (Lexington 1986), Out of the Inferno Lexington 1989), Did the Children Cry? New
York 1994).
ŁAGODZIŃSKA Adela (1896–1990), prezeska Związku Polek w Ameryce, wiceprezeska Kongresu
Polonii Amerykańskiej. Urodzona w Chicago, objęła przewodnictwo Związku Polek w 1947 r. i pro-
wadziła tę organizację do roku 1971. Pełniła wiodącą rolę w agencji humanitarnej pomocy dla emi-
grantów powojennych, w Radzie Polsko-Amerykańskiej, która pomagała rozpocząć nowe Ŝycie dipi-
som. Była pierwszą działaczką Polonii, która odwiedziła po wojnie kraj. Uczyniła to w r. 1956, wspól-
nie z ks. Fr. Świetlikiem, na czele delegacji Rady.
ŁAZOWSKI Eugeniusz Sławomir (ur. 1913 w Częstochowie), lekarz, wykładowca, pisarz. Po stu-
diach lekarskich w Warszawie, kampanii wrześniowej i słuŜbie w Związku Walki Zbrojnej, osiadł jako
lekarz w Rozwadowie w 1940 r., prowadząc intensywną działalność konspiracyjną. Jako członek
Komendy Sił Zbrojnych AK w powiecie tarnobrzeskim niezaleŜnie od leczenia i operowania rannych
partyzantów, przeprowadził akcję wprowadzania okupanta w błąd przy pomocy fałszywej epidemii
tyfusu plamistego pozwalającej ochronić tysiące partyzantów i mieszkańców okolic. Ta inicjatywa
stała się tematem jego ksiąŜki Prywatna wojna (1993), a takŜe artykułów i dokumentu filmowego
zrealizowanego w Stanach Zjednoczonych (2001). W Stanach od 1960 r.
ŁOPATA (ZNANIECKA) Helena (ur. 1925 w Poznaniu), socjolog, wykładowca uniwersytecki.
Córka wybitnego naukowca, Floriana Znanieckiego. Po studiach na University of Illinois (Urbana)
oraz doktoracie na University of Chicago, rozpoczęła pracę socjologa na Roosevelt University
w Chicago w 1965 r. Opublikowała szereg studiów i prac m.in.: Occupation: Housewife (1971),
Widowhood in an American City (1975), Polish Americans: Status Competition in an Ethnic
Community (1976), Role Changes of American Women (1993) oraz City Women: Work, Jobs,
Occupations, Careers: America (1985).
MACIUSZKO Jerzy Janusz (ur. 1913 w Warszawie), literaturoznawca, wykładowca i wydawca.
Studiował przed wojną na Uniwersytecie Warszawskim. W r. 1952 przybył do Stanów Zjednoczo-

242
nych. W latach 1969–1974 kierował wydziałem studiów polskich w Alliance College w Pensyl-
wanii; zainicjował wymianę studentów polonijnych z Uniwersytetem Jagiellońskim. Następnie
pracował w Baldwin Wallace College w Ohio. Dla amerykańskich wydawnictw przełoŜył na język
angielski zbiór polskich nowel, opracowywał teksty o polskiej literaturze w Stanach, polskich
poetach i twórcach.
MAKOWICZ Adam (ur. 1940 w Czechosłowacji), wybitny polski pianista jazzowy, wysoko
notowany w amerykańskim świecie muzycznym. W Stanach osiadł w r. 1978, po sukcesach
i tournee artystycznych w Europie, Australii, Indiach i Ameryce Południowej. Nagrał 16 płyt
w Stanach (w sumie wydał 40 na świecie), jest autorem licznych kompozycji jazzowych, występo-
wał w Carnegie Hall, na festiwalach w Cleveland i w Warszawskiej Filharmonii.
MANKIEWICZ Joseph (1909–1989), amerykański scenarzysta i reŜyser filmowy polskiego
pochodzenia, brat Herrmana, autora filmu „Obywatel Kane”. Po pobycie w Niemczech, jako
reporter, od 1936 r. pracował w Hollywood jako scenarzysta, wchodząc do czołówki jako reŜyser
szeregu wybitnych filmów psychologicznych, m.in. „Listu do trzech Ŝon”, „House of Strangers”,
„Wszystko o Ewie” (Oskar w r. 1950), „Juliusz Cezar”, „Spokojny Amerykanin”, „Kleopatra”
(1963), „Sleuth” (1968).
MARZYŃSKI Marian (ur. 1937 w Warszawie), dokumentalista, filmowiec. Okupację przetrwał
w klasztorze sióstr w Jeziornej pod Warszawą. Od 1957 reporter Polskiego Radia, autor progra-
mów publicystycznych TV („Wszyscy jesteśmy sędziami” czy „Turniej miast”) oraz filmów doku-
mentalnych („Powrót statku”, I nagroda w Krakowie). Wyemigrował na Zachód w 1969 r., naj-
pierw do Danii, następnie do Stanów Zjednoczonych. Wykładowca szkoły artystycznej w Pro-
vidence R.I. (1971), w Governors State University (1979). Filmy TV zrealizowane w Ameryce,
emitowane w programach „Frontline” oraz „Nova” w sieci PBS: „Return to Poland” (1982), „Wel-
come to America” (1984), „Love It or Leave It” (1985), „Messenger to Poland” (1989), „God Bless
America and Poland Too” (1990), „Shtetl” (1996).
MAZEWSKI Alojzy (1916–1988), czołowy lider polonijny, prezes ZNP i KPA w latach 1967–
1988. W młodości organizował w szkołach polskie kluby i przewodził im w Lane Tech. H.S., był
prezesem Chicago Polish Students Association. Po zdobyciu dyplomu prawnika na De Paul
University pracował w czasie wojny w armii jako oficer wywiadowczy i administrator. W 1947
został dyrektorem krajowym ZNP i kontynuował karierę w tej organizacji, stając na jej czele, po
wyborach w 1967 r. Przewodził Polonii w Stanach Zjednoczonych przez niemal 30 lat.
MICHELSON Albert (1852–1931), ur. w Strzelnie, wybitny fizyk amerykański polskiego pocho-
dzenia. Od 1887 r. przeprowadzał badania nad prędkością światła, przygotowując bazę dla odkryć
następców, m.in. A. Einsteina. Pracował i wykładał na uniwersytetach w Cleveland, Chicago i Wa-
szyngtonie. Za swe odkrycia w dziedzinie spektroskopii i meteorologii, w tym takŜe „kosmicznego
eteru”, otrzymał w 1907 r. Nagrodę Nobla w dziedzinie fizyki.
MIERZWA Stefan Paweł (1892–1971), profesor, działacz polonijny, załoŜyciel Fundacji Kościusz-
kowskiej w Nowym Jorku (1925 r.). Przybył do Stanów Zjednoczonych w 1912 jako dziecko ubogiej
chłopskiej rodziny, dzięki pomocy i uporowi zdobył wyŜsze wykształcenie, wykładał na Drake
University w Iowa City. Myśląc o losie podobnych do siebie i z wdzięczności za pomoc jaką sam
uzyskał, załoŜył istniejącą do dziś, Fundację, która przyznaje studentom stypendia i wspomaga wy-
mianę polsko-amerykańską.
MIGAŁA Józef (1913–1997), działacz ludowy, radiowiec. Po wojnie działał w ruchu wiejskiej spół-
dzielczości. Do Ameryki wyjechał z rodziną w r. 1947. Od 1947 prowadził radiowe programy dla
Polonii ze stacji WLEY i WCRW, zostając producentem stacji WOPA w Oak Park. ZałoŜyciel własnej
stacji WCEV w Chicago, w r. 1979, w której rozwinęły programy „Głosu Polonii” jego dzieci: Lucy-
na, George, Diana. Spisał dzieje polskiej radiofonii w Stanach w ksiąŜce Polish Broadcasting in the
US (1984), za którą przyznano mu doktorat na Uniwersytecie Warszawskim w r. 1981.

243
MIKULSKI Barbara A. (ur. 1936 w Baltomore, MD), senator Stanów Zjednoczonych. Pochodzi
z polskiej rodziny, prowadzącej piekarnię w Baltimore. Po studiach w Mount St. Agnes College
i University of Maryland School of Social Work pracowała w organizacjach charytatywnych Balti-
more. W 1971 wygrała wybory do rady miejskiej, w 1976 zdobyła miejsce w Kongresie Stanów
Zjednoczonych i była pierwszą kobietą w Komitecie do Spraw Energii i Handlu. Wybrana do
Senatu w r. 1986; pierwsza w historii tego kraju kobieta wybrana kolejno do obu izb Kongresu
Stanów Zjednoczonych.
MILEWSKI Stanley (ur. 1929 w Detroit, Mi), Kanclerz Szkół w Orchard Lake, Michigan (1977–
2000). Wychowanek St. Mary’s College swoją pracę kapłańską rozpoczął w Detroit w 1955 r. Od
1957 r. nauczał i wykładał w Orchard Lake, zajmując kolejne stanowiska i pozycje w administracji
szkół i polonijnego centrum. Dzięki wieloletniemu wysiłkowi utrzymał polskie seminarium i uczelnię,
załoŜoną jeszcze w 1886 r., i podniósł ich prestiŜ, tak w Stanach Zjednoczonych, jak i w świecie.
MIŁOSZ Czesław (ur. 1911 na Litwie), poeta, prozaik, profesor uniwersytecki, laureat nagrody
Nobla w r. 1980. Członek grupy poetyckiej śagary w Wilnie, po wojnie trafił do dyplomacji. Po
wybraniu wolności na Zachodzie opublikował głośną rozprawę Zniewolony umysł (1953). Autor
wielu zbiorów poetyckich i eseistyki — m.in. Ziemia Ulro, Ogród nauk, Człowiek wśród skorpio-
nów. Jego wspomnieniową powieść, Dolina Issy, sfilmował T. Konwicki. Autor Historii literatury
polskiej dla amerykańskich studentów Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley.
MOCZYGEMBA Leopold (1825–1901), polonijny lider katolicki, ks. franciszkanin, wyjechał
z Górnego Śląska do Teksasu w 1851 r. Opanowany ideą stworzenia w Stanach ośrodka umoŜli-
wiającego rodakom awans ekonomiczny, zachęcił opolskich chłopów do załoŜenia kolonii polskiej
w Teksasie, pod jego przewodnictwem, w r. 1854. Była to legendarna osada Panna Maria. Trudny
start na obcej ziemi wywołał bunt przybyłych, i ks. Moczygemba kontynuował swą karierę na
północy Stanów, stając się duszpasterzem Polonii w Chicago w r. 1864, będąc kolejno inicjatorem
powstania polskiego seminarium duchownego w Detroit w r. 1886, a takŜe załoŜycielem Zjedno-
czenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego (1876) i jego wczesnym prezesem.
MODJESKI Ralph (1861–1940), wybitny amerykański inŜynier, syn Heleny Modrzejewskiej. Do
Stanów przybył z rodzicami w 1871 i po skończeniu studiów politechnicznych we Francji zasłynął
w Stanach jako konstruktor śmiałych i nowatorskich rozwiązań przy budowie mostów na Missisipi
(w 1904 r.), Missouri, Ohio czy Columbii. Są one uznawane po dziś jako szczyt inŜynieryjnej
sztuki amerykańskiej w budowie wiszących bądź wieloprzęsłowych mostów (np. Benjamin Fran-
klin Bridge nad rzeką Delaware w Filadelfii — długości 533 m). W 1940 r. „New York Time”
przyznał mu tytuł „Pierwszego w świecie budowniczego mostów”.
MODRZEJEWSKA Helena (1840–1909), wybitna aktorka sceniczna (ps. artystyczny Modjeska).
Po sukcesach krajowych w Galicji i Krakowie jako aktorka (1861–1869) wraz z męŜem,
K. Chłapowskim, postanowiła szukać szczęścia w Kalifornii. W 1877 zadebiutowała na scenie
w San Francisco, rozpoczynając swą niezwykłą, długą i prawdziwie gwiazdorską karierę na sce-
nach całych Stanów Zjednoczonych obejmującą 26 tournee. Po przyjęciu obywatelstwa amerykań-
skiego wyjeŜdŜała z występami takŜe do Europy. Swoje Ŝyciowe i aktorskie doświadczenia spisała
w ksiąŜce Wspomnienia i wraŜenia, wydanej w 1910 r.
MOSKAL Edward (ur. 1924 w Chicago), prezes ZNP i KPA od 1988, związany z tą organizacją
od 1963 r., najpierw jako krajowy dyrektor, następnie skarbnik. Po nagłej śmierci prezesa
A. Mazewskiego stanął wobec nowej sytuacji i polityki wobec Polski, tak jak i problemów Polonii.
Prezes Mazewski polecił mu w r. 1987 zorganizowanie stacji radiowej WPNA 1490 AM, patrono-
wał teŜ radiotonom polonijnym, które zatoczyły wielki zasięg (na budowę Centrum PapieŜa Jana
Pawła II, odbudowę bastionów Jasnej Góry i powodzian w Polsce w r. 1997). Jego akcje charyta-
tywne na rzecz polskich szpitali (w Krakowie i Poznaniu) przyniosły mu duŜe uznanie: został
Honorowym Obywatelem Krakowa w 1997 r., a następnie Doktorem Honoris Causa poznańskiej
Akademii Medycznej. Zainicjował pierwszą w dziejach Kongresu Polonii Amerykańskiej wizytę
liderów w nowej Polsce, w 1989 r. Utrzymuje bliskie i stałe kontakty z kolejnymi rządzącymi
ekipami. Znany z kontrowersyjnych akcji w obronie polskości i praw Polaków.

244
MOSTWIN Danuta (ur. 1921 w Lublinie), wybitna pisarka, socjolog polskiej emigracji. Po wydo-
staniu się z rodziną z powojennej Polski i połączeniu z ojcem, który był polskim wojskowym
w Anglii, wyjechała do Stanów w r. 1951, gdzie po studiach podjęła pracę jako społeczny doradca
i konsultant. Obserwacja losów emigrantów skłoniła ją do podjęcia studiów nad losami przybyszy
do Stanów (Transplanted Family, 1980) i po latach przyniosła klasyczne prace, Trzecia wartość
(1985) oraz Emigranci polscy w USA (1991). Jednocześnie stała się kronikarzem losów powojen-
nej Polonii w serii waŜnych ksiąŜek beletrystycznych: Ameryko! Ameryko (ParyŜ 1961), Asteroidy
(Londyn 1965), Ja za wodą, ty za wodą (ParyŜ 1972), Odchodzą moi synowie (Londyn 1977).
MUSIAŁ Stan (ur. 1920 w Donora, Pa), znany jako „Stan the Man”, czołowa gwiazda amerykań-
skiego baseballu, polskiego pochodzenia. W tatach 1941–1963 grał w barwach „Cardinals” ze
St. Louis, osiągając znakomite wyniki (331) w trakcie 22 sezonów sportowych i bijąc 60 rekordów
w skali ligi oraz krajowych osiągnięć. Zdobył siedem krajowych tytułów sportowych i znalazł się
jako jeden z pierwszych Polonusów uhonorowanych w r. 1969 w amerykańskim Baseball Hall of
Fame a w r. 1973 trafił równieŜ do National Polish Hall of Fame w Hamtramck, Michigan. Otwo-
rzył wrota sukcesom polonijnych sportowców, jacy przyszli po nim — Al Simmonsa (Szymańskie-
go), Stana Covaleskiego (Kowalewskiego), Carla Yastrzemskiego i Phila Niekro.
MUSKIE Edmund, wł. Marciszewski (ur. 1920), senator Stanów Zjednoczonych ze stanu Maine
i późniejszy sekretarz stanu w administracji prez. Jimmy Cartera. Po studiach prawniczych w Cornell
University słuŜył w marynarce Stanów Zjednoczonych w II wojnie światowej. Po wojnie wybrany do
legislatury stanowej, w 1954 r. został gubernatorem Maine, a w 1959 senatorem w Kongresie.
W 1968 r. był kandydatem z ramienia demokratów na wiceprezydenta kraju przy Hubercie Hum-
phrey’u; po przegranych wyborach wrócił do Senatu, gdzie odgrywał bardzo aktywną rolę, szczególnie
w trakcie kadencji prezydenta Jimmy Cartera, kiedy pełnił wiele funkcji i urzędów w administracji
demokratycznej.
NEGRI Pola wł. Apolonia Chałupiec (1897–1987), polska aktorka sceniczna i filmowa, po stu-
diach baletowych w St. Petersburgu zadebiutowała na scenach warszawskich w r. 1913, szybko
trafiając do filmu. Stała się pierwszą polską gwiazdą filmową niemego kina („Bestia”, 1916), szyb-
ko wchłonięta przez kinematografie niemiecka, a następnie Hollywood, gdzie pojawiła się juŜ
w r. 1923, występując w serii przebojów takich jak „Madame Dubarry”, „The Spanish Dancer”,
„Flower of Night”. Karierę kontynuowała jeszcze w pierwszych latach kina dźwiękowego i spisała
ciekawe wspomnienia Pamiętnik gwiazdy (Warszawa 1976).
NIR Roman (ur. 1940 k. Częstochowy), historyk i archiwista Polonii, kierujący Zakładami Na-
ukowymi w Orchard Lake, Michigan. Po studiach na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie
pracował początkowo jako wykładowca ATK, a następnie KUL w Lublinie, zdobywając z czasem
specjalizację w archiwistyce. Po przyjeździe do Orchard Lake w r. 1978 zajmował się zbiorami
Centrum Jana Pawła II, a następnie poświęcił się wieloletniej pracy nad badaniem złoŜonych tam
kolekcji i zbiorów polonijnych. Rezultatem tych badań stała się seria publikacji: Katalog Polskich
Archiwów w Orchard Lake (1996), Przewodnik do polskich archiwów w Stanach Zjednoczonych
(1999) i szereg innych prac.
NOWAK-JEZIORANSKI Jan Zdzisław (ur. 1913 w Warszawie), emisariusz podziemia konspira-
cyjnego z lat wojny, dyrektor sekcji polskiej Radia Wolna Europa, polityk, publicysta. Po studiach na
Uniwersytecie Poznańskim i pracy badawczej, którą przerwał wybuch wojny włączył się do działalno-
ści podziemia, opisanej w ksiąŜce Kurier z Warszawy (1978). W latach 1952–1976 był dyrektorem
sekcji polskiej RWE w Monachium. W r. 1979 został dyrektorem Kongresu Polonii Amerykańskiej,
następnie jego wiceprezesem (do r. 1992). Autor wielu ksiąŜek m.in. Wojna w eterze (1986), Polska
z oddali (1988), W poszukiwaniu nadziei (1993).
OLBIŃSKI Rafał (ur. 1945 w Kielcach), malarz i grafik. Po studiach na wydziale architektury Poli-
techniki Warszawskiej wyjechał jako wykładowca do nowojorskiej School of Visual Arts. Od 1981 r.
jego rysunki i grafika ukazują się w czołowych czasopismach amerykańskich: „Atlantic Monthly”,
„New Yorker”, „Playboy”, „Times”. Wykonuje wiele plakatów, ilustracji i grafiki uŜytkowej. Zebrał
za tę działalność liczne nagrody na konkursach i festiwalach w Europie (Stuttgart, Strasburg, ParyŜ,

245
Nowy Jork). Wystawiał swoje płótna w Brazylii, Francji, Wielkiej Brytanii i w Polsce. Jego prace
znajdują się w renomowanych kolekcjach, takich jak Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Nowym Jorku,
Carnegie Foundation w Nowym Jorku, a takŜe Muzeum Plakatu w Wilanowie.
PADEREWSKI Ignacy Jan (1860–1941), światowej sławy pianista, polityk silnie związany
z dziejami Polonii w Stanach Zjednoczonych. Po raz pierwszy Paderewski wylądował w Ameryce
w r. 1891, odbywając długie i rewelacyjne tournee (107 występów). W r. 1913 artysta nabył posia-
dłość w Paso Robles w Kalifornii, co związało go trwale z tym krajem. Od 1913 r. rozpoczął nie
tylko artystyczną, ale równieŜ polityczną kampanię na rzecz odrodzenia i pełnej niepodległości
Polski, gromadząc tłumy na wiecach w Chicago, Nowym Jorku i Detroit. Paderewski odegrał klu-
czową rolę w motywowaniu Polonii do wystąpienia zbrojnego (Armia Błękitna), a jednocześnie
wpłynął na prezydenta W. Wilsona, aby publicznie poparł polskie aspiracje do niepodległego
państwa. Był pierwszym premierem i ministrem spraw zagranicznych odrodzonej Polski. W r. 1921
wrócił do Stanów Zjednoczonych na artystyczne tournee i odpoczynek. Do wybuchu II wojny
światowej stał na czele Rady Narodowej, występując publicznie ze zbiórkami i płomiennymi prze-
mówieniami. Zmarł w Nowym Jorku, a jego prochy długo pozostawały na cmentarzu wojskowym
w Arlington, aŜ w r. 1992 zostały oficjalnie przetransportowane do kraju.
PIASECKA-JOHNSON Barbara (ur. 1937 w Staniewiczach), historyk sztuki, filantrop. Studiowała
historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim (1964–1976), następnie w Rzymie (1967–1968).
W 1971 r. wyszła za mąŜ za J. S. Johnsona, twórcę wielkiej firmy medycznej i kosmetycznej, prowa-
dziła z nim wspólnie światową działalność filantropijną, tworząc szereg fundacji charytatywnych.
W 1982 r. przekazała Kongresowi Polonii Amerykańskiej milion dolarów na działalność i pomoc
w okresie stanu wojennego, na rzecz ludności w kraju. ZałoŜona w Stanach Zjednoczonych w 1984 r.
fundacja jej imienia miała słuŜyć polskim studentom i naukowcom pomocą w prowadzeniu badań.
Fundacja przekazała milion dolarów na Społeczną Fundację Solidarności, celem udzielenia pomocy
społecznej w Polsce, oraz milion dolarów na akcje dobroczynne prymasa Józefa Glempa. Wspierała
równieŜ studia i badania polsko-Ŝydowskie w Oxfordzie. W sumie, jako filantrop przeznaczyła na
podobne inicjatywy przeszło 31,5 miliona dolarów.
PIĄTKIEWICZ Karol (1895–1971), jeden z najwybitniejszych dziennikarzy prasy polonijnej
i związkowej. Przybył do Ameryki w r. 1914, po staŜu we lwowskim „Nowym Wieku”. Pracował
najpierw w Milwaukee w „Kurierze Polskim”, następnie w nowojorskim „Kurierze Narodowym”,
a w 1931 r. objął redakcję „Dziennika Związkowego” w Chicago. Pracował tam aŜ do r. 1968 —
swoisty rekord w dziejach polonijnej prasy — i wyniósł pisma związkowe do największej w ich
dziejach popularności i poczytności. Był równieŜ autorem przemówień prezesa Karola Rozmarka
i cenzora Franciszka Świetlika. Opracował zwięzłą historię ZNP od jego zarania do połowy lat 50.
PIENKOS Donald (ur. 1944 w Chicago), historyk Polonii, politolog, działacz. Wywodzący się
z chicagowskiego środowiska polonijnego, po studiach na De Paul University i doktoracie na
University of Wisconsin w Madison — poza pracą dydaktyczną na University of Wisconsin
w Milwaukee poświęcił się badaniu i wydawaniu ksiąŜek o dziejach kolejnych organizacji polonij-
nych. Wydał w 1984 r. pierwszą w języku angielskim Historię Związku Narodowego Polskiego na
100-lecie tej organizacji, następnie Historię Sokolstwa Polskiego w Stanach (1987) i dzieje Kon-
gresu Polonii Amerykańskiej jako Polish American Efforts on Poland’s Behalf, 1863–1991 (1991).
Pełnił takŜe funkcje krajowego dyrektora ZNP (1987–1996) i archiwisty ZNP, był kolejno dyrekto-
rem organizacji PAHA i PIASA.
PISZEK Edward (ur. 1916 w Chicago), wybitny działacz i filantrop polonijny, z polskiej rodziny
w Chicago. Studiował w czasie wojny na University of Pennsylvania, uzyskał honorowy doktorat
w Alliance College w 1971 r. Osiągnął duŜy sukces w biznesie (produkty „Mrs. Paul’s Kitchens”),
w 1972 załoŜył Copernicus Society w Fort Washington, Pa. następnie Liberty Bell Foundation,
które sponsorowały wiele inicjatyw, m.in. odbudowę Domu T. Kościuszki w Filadelfii, rozbudowę
Amerykańskiej Częstochowy w Dolestown, Pa., budowę Domu Jana Pawła II w Rzymie, Peace
Corps Partners dla nauczania w Polsce angielskiego przez wolontariuszy. Przyjaciel niezwykle

246
popularnego pisarza Jamesa A. Michenera inspirował jego głośną ksiąŜkę Poland. Finansował
takŜe amerykańskie wydanie „Trylogii”, w tłumaczeniu Wiesława S. Kuniczaka.
PITYŃSKI Andrzej (ur. 1947 w Ulanowie), wybitny rzeźbiarz monumentalny, twórca czołowych po-
mników Polonii w Ameryce. Wychowanek krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. W Stanach Zjedno-
czonych, w Nowym Jorku i Mercerville, tworzy i pracuje od 1975 r. Autor m.in. pomników: I.J. Paderew-
skiego (1974), ks. Jerzego Popiełuszki (1987), Marii Curie-Skłodowskiej, papieŜa Jana Pawła II (1989),
gen. Władysława Andersa (1995) oraz pomnika katyńskiego w Doylestown, Pa (1991) i pomnika Armii
Błękitnej w Warszawie (1998).
POGONOWSKI Iwo Cyprian (ur. 1921 we Lwowie), wynalazca, historyk, autor słowników.
Spędził w młodości pięć i pół roku w hitlerowskim obozie Sachsenhausen w czasie wojny. Dzięki
studiom w Belgii i w Stanach, wyspecjalizował się w inŜynierii wiertniczej i pracując w Wenezueli
opracował 50 patentów. Po przejściu na wczesną emeryturę poświecił się dwóm pasjom — wydał
serię słowników polsko-angielskich w Hippocrene Books w Nowym Jorku i kilka cennych albu-
mów poświęconych dziejom Polski: Poland — A Historical Atlas (1987), Jews in Poland —
A Documentary History (1993). Erudyta i polemista zawsze obecny w większości waŜkich debat
i dyskusji polonijnych.
POLAŃSKI Roman (ur. 1933 w ParyŜu), wybitnie utalentowany, wykształcony w Polsce, aktor
i filmowiec. Po ukończeniu łódzkiej szkoły filmowej natychmiast zabłysnął etiudą „Dwaj ludzie
z szafą” (1958) i filmem „NóŜ w wodzie” (1960), który zrobił międzynarodową karierę. Po dwóch
filmach w Wielkiej Brytanii („Wstręt” i „Cul de Sac”) w 1967 r. trafił do Hollywood, gdzie stwo-
rzył serię błyskotliwych przebojów od „Rosemary’s Baby” po „Mackbeth” i „Chinatown”, przyno-
szących mu najwyŜsze notowanie krytyki i nominacje do Oskarów. Po skandalu w r. 1978, opuścił
Stany bez moŜliwości powrotu. Jest twórcą „Tess”, „Pirates” czy „Frantic” oraz aktorem, grając na
scenie Mozarta w „Amadeuszu” Schaffera i występując w filmach („Tenant”).
PUCIŃSKA Lidia wł. Jędrzejowska (1896–1984), aktorka i reŜyser teatralny polonijnego Chica-
go, wybitna postać radia w tym mieście. Urodzona w Krakowie i przybyła do Ameryki w r. 1912.
Poświęciła Ŝycie i energię początkowo scenie, gdzie występowała i wystawiała sztuki od r. 1913
w Detroit, Cicero, Buffalo, Toledo, Cleveland, Erie i w Nowym Jorku oraz radiu polonijnemu,
w którym zasłynęła jako „Słoneczna Pani”. Jej programy nadawane były przez 55 lat, w ostatnim
okresie z jej własnej stacji, WEDC w Chicago.
PUCIŃSKI Roman (ur. 1919 w Chicago), lider i polityk polonijny. Absolwent John Marshall Law
School, słuŜył podczas wojny w lotnictwie Stanów Zjednoczonych na Pacyfiku. Po wojnie działał
jako reporter i dziennikarz „Sun Times” w Chicago i brał udział w kongresowych przesłuchaniach
w sprawie Katynia (1951–1952). W 1958 został kongresmanem Stanów Zjednoczonych i pracował
przez 14 lat na Kapitolu w Waszyngtonie, po czym wybrany aldermanem w Chicago w 41. okręgu
(wardzie) kontynuował polityczną karierę na lokalnym szczeblu. Kierując Wydziałem Illinois KPA
zbudował jedną z najsilniejszych organizacji Kongresu. Jego córka, Aurelia, równieŜ z powodze-
niem poświęciła się karierze politycznej w Chicago.
PUŁASKI Kazimierz (1747–1779), bohater amerykańskiej wojny rewolucyjnej, twórca narodo-
wej kawalerii. Przybył do Ameryki w r. 1777 z legendą wyniesioną z walk z Rosją. Biorąc udział
w serii potyczek i bitew miał rychło sposobność wykazać się talentami militarnymi, osłaniając
odwrót i ratując Ŝycie gen. G. Washingtona pod Brandywine. Mianowany generałem brygady
i otrzymawszy zezwolenie na sformowanie kawalerii Pułaski miał tylko kilka okazji wykazać jej
rolę, zanim zginął pod Sawannah, w brawurowym ataku. Znaczenie jego krótkiej, ale barwnej
kariery w rewolucyjnej armii amerykańskiej polegało na wykazaniu roli jaką odgrywać w niej
mogli cudzoziemcy Ŝyczliwi Ameryce.
RHODE Paul Peter (1871–1945), pierwszy polski biskup w Stanach Zjednoczonych wybitny
działacz niepodległościowy w okresie I wojny światowej. Pochodził z Wejherowa, jako dziecko
przybył do Ameryki z rodzicami. Studia teologiczne odbył w seminarium w Milwaukee i został
wyświęcony w r. 1894. Od 1908 był biskupem pomocniczym archidiecezji Chicago, piastując to

247
stanowisko przez 12 lat. W 1915 został biskupem Green Bay w Wisconsin, gdzie pracował do
końca Ŝycia. ZałoŜył Stowarzyszenie Polskich KsięŜy w Ameryce i był honorowym kapelanem
ZPRKA. W okresie I wojny światowej zajmował czołowe funkcje w patriotycznych organizacjach
Polonii, takich jak Rada Narodowa oraz Centralny Komitet Pomocy Narodowej.
ROGALA Mirosław (ur. 1954 w Krakowie), światowej sławy artysta w dziedzinie eksperymental-
nych technik wideo. Absolwent krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych i prof. Andrzeja Strumiłły,
w 1977 r. wyruszył do Stanów Zjednoczonych aby doskonalić swoje umiejętności w Art Institute
w Chicago, zwłaszcza w nowych technikach graficznych i elektronicznych. Wkrótce stał się wykła-
dowcą tego przedmiotu w Columbia College w Chicago. Stworzył serię widowisk wideo i nowocze-
snych oper („Question to Another Nation”, 1983; „Remote Faces: Outerpretations”, 1986; „Nature is
Leaving US”, 1989, „Human Energy: Outerporetations”, 1991 i wiele innych). PodróŜował ze swoimi
wystawami do Lizbony, Barcelony, San Sebastian, Sao Paolo, Rzymu, ParyŜa. Prezentował prace
w Brooklyn Museum w Nowym Jorku, Museum of Contemporary Art, The Art Insitute w Chicago
oraz w Polsce.
ROGOZIŃSKI Antoni (ur. 1912 w kieleckim), działacz kombatancki, wydawca. Uczestnik kampanii
wrześniowej, kampanii francuskiej i szlaku 1. Dywizji Pancernej gen. St. Maczka. Po przybyciu do
Stanów Zjednoczonych studiował chemię w Instytucie Technicznym w Milwaukee. Pracował
w laboratorium Patrick Cudahy Inc. w latach 1951–1977. Od 1951 r. stały korespondent prasy kom-
batanckiej w Wielkiej Brytanii, a od 1968 r. redaktor naczelny i wydawca pisma „Pancerniak” dla
kombatantów 1. Dywizji Pancernej na całym świecie. WspółzałoŜyciel Stowarzyszenia Kombatantów
Polskich w Milwaukee oraz ich programu radiowego w tym mieście.
ROMASZKIEWICZ Jan (1873–1949), prezes ZNP, twórca „związkowego harcerstwa”, które
przyciągnęło do ZNP, znaczną część Polonii. Urodzony w Polsce, kształcony w Bostonie, Romasz-
kiewicz miał doświadczenie w bankowości, i juŜ w 1907 r. został wice-cenzorem, następnie komi-
sarzem ZNP. Członek Skarbu Narodowego działał aktywnie na rzecz sprawy polskiej w czasie
I wojny światowej. Jako prezes ZNP (w latach 1928–1939) stworzył silną, liczącą 52 tys. młodych
ludzi organizację polskiego harcerstwa w Stanach i zainicjował ogromnie popularne, doroczne
podróŜe delegacji ZNP statkiem do Polski, które oŜywiły i umocniły polskość całych pokoleń
młodej Polonii.
ROSTAFIŃSKI Wojciech (ur. 1921 w Warszawie), inŜynier badań kosmicznych. śołnierz Związku
Walki Zbrojnej i uczestnik powstania warszawskiego, następnie oficer Polskich Sił Zbrojnych we
Francji (1945–1947). Podjął studia inŜynierskie na uniwersytecie w Louvain, a po przyjeździe do
Ameryki w Instytucie Technologicznym w Cleveland. Dalsze studia z zakresu matematyki stosowanej
i doktorat zdobył w latach 60. Po doktoracie pracował w oddziale NASA w Ohio, specjalizując się
w silnikach rakietowych, paliwach oraz kosmicznej akustyce. Brał udział w wielu konferencjach na-
ukowych i międzynarodowych projektach, publikując ok. 300 artykułów naukowych. Jego hobby to
działalność pisarska i edytorska: Niedostrzegalne światy (1989), Listy Marii z Ebertow Rostafinskiej
(1991), Szef sztabu artylerii (1993). Jeździ z odczytami, jest członkiem PIASA, czterokrotnie odzna-
czany przez NASA za osiągnięcia techniczne oraz działalność popularyzatorską.
ROSTENKOWSKI Daniel (ur. 1928 w Chicago), wybitny polityk demokratyczny ze środowiska
polonijnego, urodzony w Chicago. Wnuk prezesa PRCUA i skarbnika Rady Narodowej, Piotra R.,
syn aldermana Josefa R. studia odbył w szkole wojskowej St. John’s oraz prawnicze studia na
Loyola University. Wybrany w r. 1952 do legislatury stanowej, reprezentował 33. dystrykt wybor-
czy w Chicago, następnie został najmłodszym senatorem w Springfield. W 1959 r. wygrał wybory
do Kongresu Stanów Zjednoczonych i przez ponad 30 lat sprawował ten urząd w Waszyngtonie
robiąc jednocześnie błyskotliwą i szybką karierę polityczną. Od 1960 r. brał udział w kaŜdej kon-
wencji demokratycznej. Sprawował bardzo wysokie funkcje w partii demokratycznej (chairman of
caucus, deputy majority whip, członek Steering and Policy Committee) stając się w r. 1977 prze-
wodniczącym wpływowego Komitetu Rozwiązań i Środków (Ways and Means Committee) oraz
członkiem Komisji Podatkowej na Kapitolu. Wplątany w kongresowe dochodzenia finansowe,

248
utracił w połowie lat 90. swoją polityczną pozycję; obecnie prowadzi praktykę adwokacką w Chi-
cago. Pierwszy laureat Nagrody Kopernikańskiej w Chicago (1980).
ROWNY Edward (ur. 1917 w Baltimore), wysoki rangą dowódca armii Stanów Zjednoczonych
(szef sztabu w administracji prezydenta Ronalda Reagana). Po studiach w John Hopkins University
(1937) i Akademii Wojskowej w West Point (1941) słuŜył w Korpusie InŜynierskim Stanów Zjed-
noczonych w Afryce i we Włoszech. Podczas wojny koreańskiej (1950–1952) był rzecznikiem gen.
Douglasa McArthura i kierował tam 38. Dywizją Piechoty w siedmiu kampaniach bojowych. Pod-
czas konfliktu wietnamskiego (1962–1963) był w głównej kwaterze strategicznej. W latach 1965–
1969 stał na czele 24. Dywizji armii amerykańskiej w Niemczech. W 1970 objął dowództwo
1. Korpusu w Korei, od 1971 przeniesiony został do głównej kwatery NATO w Brukseli, biorąc
udział w negocjacjach militarnych. Od 1973 do 1979 był członkiem naczelnego dowództwa skie-
rowanego do rozmów SALT w Genewie, a od 1981 głównym negocjatorem w randze ambasadora.
W 1985 został specjalnym doradcą prezydenta R. Reagana i sekretarzem stanu do spraw redukcji
uzbrojenia. Odznaczony za zasługi w 1989 r. uznany został za „głównego architekta amerykańskiej
polityki na rzecz pokoju”.
ROZMAREK Karol (1897–1973), wybitny lider ZNP i KPA. Z wykształcenia prawnik (Harvard),
od 1931 r. działał w młodzieŜowych organizacjach związkowych i zasiadał w radzie Alliance Col-
lege w Pensylwanii. Wybrany prezesem ZNP w r. 1939. Za jego rządów ZNP osiągnęło najwyŜszą
liczbę członków (ponad 300 tys.) oraz największe wpływy polityczne. Z chwilą powołania do Ŝycia
Kongresu Polonii Amerykańskiej, w 1944 r., Polonia za sprawą Rozmarka stała się partnerem
prezydentów, Kongresu i Senatu Stanów Zjednoczonych. Historyczną zasługą Rozmarka oraz akcji
organizowanych przez ZNP i KPA, było uzyskanie zgody administracji amerykańskiej na imigrację
przeszło 125 tys. Polaków, dipisów, którzy nie chcieli i nie mogli wrócić do Polski.
ROśEK Edward (ur. 1920 k. Sieradza), wybitny politolog i historyk. Po II wojnie światowej,
w trakcie której walczył w ramach 1. Dywizji Pancernej gen. St. Maczka, osiadł w Stanach Zjedno-
czonych. Studiował politologię i sowietologię w Harvard College i University w Cambridge (1951–
1965). Pracował następnie jako wykładowca i dyrektor Instytutu Studiów Ekonomicznych
i Politycznych (1964–1997), profesor Uniwersytetu w Kolorado, prezes i dyrektor Centrum Myśli
Politycznej w Boulder, w latach 1973–1999. Jako badacz i wizytujący wykładowca pracował
w Instytucie Hoovera, w Palo Alto. Główne publikacje: Allied Wartime Diplomacy (1958), Soviet
Foreign Relations and World Communism (1965).
SADOWSCY/SANDUSKY, rozległa rodzina (Antoni, Jakub, James, Jonathan, Emanuel, John)
wczesnych pionierów amerykańskich polskiego pochodzenia, których zasługi w eksplorowaniu
nowego kontynentu i kraju weszły do legendy. Antoni notowany jest w 1712 jako badacz obszarów
Ohio, Kentucky i Tennessee, załoŜyciel wielu osad nad jeziorem Erie. Bracia James i Jakub brali
udział w szeregu ekspedycjach, w 1773 badali tereny Kentucky spływając czółnem wzdłuŜ głów-
nych rzek. Inni bracia — Antoni Jr. i Jonathan załoŜyli Sandusky Station w 1780 r. Dalsi, Emanuel
i John, zapisali się w historii walk stanów Tennessee i Kentucky z Indianami.
SAMOLIŃSKA Teofila (1848–1913), działaczka polonijna, poetka i pisarka. Przybyła do Ameryki
w r. 1866 z falą uchodźców po powstaniu styczniowym. Od 1870 r. zasilała polskie pisma swoimi
wierszami i tekstami, stając się aktywistką na rzecz powstania patriotycznej organizacji zdolnej zjed-
noczyć wszystkich Polaków na tym kontynencie. Uchodzi za „matkę” Związku Narodowego Polskie-
go z racji intensywnej korespondencji z hr. Platerem w Rapperswilu i z Agatonem Gillerem, który
wpłynął ostatecznie na twórców ZNP, w r. 1880. Równie czynna była przy organizowaniu Związku
Polek w Ameryce, podobnie jak wcześniej, Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-Katolickiego. Pisała
sztuki teatralne o Ŝyciu polonijnym, występowała na scenie i walczyła o równe prawa dla kobiet
w organizacjach polonijnych na przełomie XIX i XX wieku.
SAWKO Czesław (ur. 1930 w białostockim), wybitny filantrop polonijny, przedsiębiorczy wyna-
lazca i wytwórca. Wraz z rodziną deportowany na Syberię, przeszedł długą drogę od Archangielska
po Persję, aby znaleźć się w kolonii Santa Rosa w Meksyku, gdzie doczekał końca wojny. SłuŜył
w armii USA w czasie wojny koreańskiej, załoŜył własne przedsiębiorstwo R.C. Coil pod Chicago

249
i dzięki wynalazkom ustabilizował się zawodowo i materialnie. Był członkiem Rady Alliance Col-
lege w Pensylwanii, gdzie otrzymał honorowy doktorat. Hojny sponsor wielu akcji na rzecz pomo-
cy Polsce, fundator pomnika pojednania Jana Pawła II i prymasa S. Wyszyńskiego na Jasnej Górze
w Częstochowie.
SCHREIBER Antoni (1864–1939), po studiach chemicznych i doktoracie w Berlinie przybył do
Ameryki i związał się z ZNP w 1886 r. W 1900 r. otworzył własny browar o nazwie „Manru”
w Buffalo, NY. W 1905 r. został cenzorem ZNP w bardzo aktywnym okresie działań Związku.
Zorganizował zbiórkę na rzecz budowy w Waszyngtonie, obok Białego Domu, pomnika T. Ko-
ściuszki. Dopiął swego celu w r. 1910. Był równieŜ inicjatorem załoŜenia Szkoły Związkowej
w Cambridge Springs w Pensylwanii.
SEMBRICH-KOCHAŃSKA Marcella (1858–1935), wybitna śpiewaczka operowa (sopran) ze
Lwowa. Po występach w Europie (Ateny, Berlin, Mediolan, Londyn) przybyła do Metropolitan
Opera w Nowym Jorku, gdzie w latach 1883–1909 była primadonną. Jako pedagog pracowała
następnie w słynnych szkołach muzycznych w Stanach — Julliard School w Nowym Jorku i Curtis
School w Filadelfii. Dziś nagrodą jej imienia w postaci specjalnych stypendiów wyróŜnia się naj-
zdolniejszą polonijną młodzieŜ muzyczną w nowojorskiej Fundacji Kościuszkowskiej.
SENDZIMIR Michael (ur. 1924 w Szanghaju), potentat stalowy, działacz kulturalny i dobroczynny.
Syn przemysłowca i wynalazcy, Tadeusza Sendzimira. Po pobycie w młodości w Chinach, Polsce,
Szwajcarii i Francji przybył do Stanów Zjednoczonych z końcem lat 30. Walczył podczas II wojny
światowej na Filipinach w mundurze Armii Amerykańskiej. Od 1956 do 1999 prowadził firmę ojca,
T. Sendzimir Inc. w Waterbury, CT. Uzyskał 52 patenty przemysłowe, zajmował czołowe pozycje
w zawodowych organizacjach przemysłu cięŜkiego. Szczególne zasługi oddał Fundacji Kościuszkow-
skiej w Nowym Jorku jako jej wieloletni działacz i prezes (od roku 1968), a takŜe Polskiemu Instytu-
towi Naukowemu (od r. 1978).
SENDZIMIR Tadeusz (1894–1989), znakomity wynalazca technologii metalurgicznych. Karierę
jako inŜynier i wytwórca rozpoczął w Szanghaju, w r. 1917. Po powrocie do Polski, w r. 1924 załoŜył
zakłady cynkowania blach i opracował nową technologię walcowania stali na zimno, która zrewolu-
cjonizowała cały przemysł światowy. W latach 30. przeniósł biura do ParyŜa, następnie do Nowego
Jorku. W Middletown, Ohio a następnie w Waterbury, Ct. załoŜył zakłady i w ciągu lat ogłosił 50
patentów walcarek i technologii, które są dziś stosowane w 80 krajach świata. Patron i prezes rady
patronackiej Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym, Jorku.
SKROWACZEWSKI Stanisław (ur. 1923 we Lwowie), polski kompozytor i wybitny dyrygent,
początkowo związany z filharmoniami w Katowicach i w Krakowie (1949–1956) wygrał konkurs
na dyrygenta w Minneapolis, MN, i od r. 1960 pracuje z wielkim sukcesem w Stanach. W 1970 r.
dyrygował w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Pracował m.in. w Milwaukee, Wi., kierując
Saint Paul Chamber Orchestra. Skomponował szereg utworów symfonicznych, m.in. „Muzyka
nocą” i „Symfonia zwycięstwa”, takŜe balet — „Ugo i Parisina”. Pisze muzykę filmową i teatralną.
SMULSKI Jan (1867–1928), przybył z rodziną do Stanów jako młody człowiek, studiował na
Northwestern University w Chicago w 1890 r. W 1893 został dyrektorem krajowym ZNP, odgry-
wając jednocześnie wielką rolę w lokalnej, amerykańskiej polityce. Był kolejno skarbnikiem sta-
nowym Illinois, kontrolerem Chicago i kandydatem na burmistrza miasta, w 1911 r. W 1906 r.
stworzył Northwestern Trust and Savings i otworzył bank nazwany jego imieniem. W trakcie
I wojny światowej blisko współpracował z I.J. Paderewskim, tworząc Wydział Narodowy, który
domagał się niepodległości Polski i zbierał na ten cel miliony dolarów, zorganizował teŜ 25 tys.
Armię Błękitną — otrzymując w podzięce za zasługi francuską Legię Honorową i order Polonia
Restituta, od rządu RP.
SOBOLEWSKI Edward (1808–1872), kompozytor i dyrygent, autor opery „Imogena” (1833). Po
pracy w berlińskiej Filharmonii przybył do Milwaukee w 1859 r., gdzie wystawił operę o Ŝyciu
i śmierci K. Pułaskiego „Kwiat lasu”. W 1861 za sprawa jego starań powstała w Milwaukee pierw-

250
sza miejscowa filharmonia. Dyrygował równieŜ orkiestrą symfoniczną w Chicago (1862) i innych
miastach amerykańskich. Zmarł w r. 1872 jako główny dyrygent orkiestry w St. Louis, Missouri.
SOBOLEWSKI Paul (1816–1884), poeta, pisarz i wykładowca. Po upadku powstania listopado-
wego emigrował za Ocean, i w r. 1883 osiedlił się w Filadelfii, gdzie pracował w firmie wydawni-
czej. Od 1840 drukował w Nowym Jorku pierwszy polski periodyk (po angielsku) pt. „Poland —
Historical, Monumental and Picturesque”. Następnie przeniósł się do Chicago, gdzie wydał m.in.
pierwszą antologię polskiej poezji — The Poets and Poetry of Poland, w 1881 r.
STARZYŃSKI Teofil (1879–1952), prezes Sokolstwa Polskiego w Ameryce, współzałoŜyciel
Kongresu Polonii Amerykańskiej w r. 1944. Kierował przez 34 lata ruchem „Sokołów”. W okresie
I wojny światowej był głównym organizatorem wysłania 22 tys. ochotników do Armii Błękitnej,
z którymi wspólnie walczył na froncie europejskim i dosłuŜył się rangi majora. W 1920 r. załoŜył
Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej (SWAP), w 1944 został wiceprezesem KPA.
STEFANOWICZ Zygmunt (1886–1978), zasłuŜony działacz Zjednoczenia Polskiego Rzymsko-
Katolickiego w Ameryce (ZPRKA), a takŜe redaktor naczelny ich organu, „Naród Polski” (od
r. 1938), któremu przywrócił prawdziwą rangę. Prowadził równieŜ w tym czasie „Dziennik Zjed-
noczenia”, jedną z głównych gazet codziennych w Chicago. Działał w Wydziale Narodowym pod-
czas I wojny światowej, a takŜe w Polskiej Radzie Pomocy Polonii, i w Radzie Polonii. W r. 1944
naleŜał do grona współzałoŜycieli Kongresu Polonii Amerykańskiej, w którym pełnił przez lata
obowiązki sekretarza krajowego.
STOKOWSKI Leopold (1882–1997), wybitny dyrygent i muzyk urodzony w Londynie. Począt-
kowo był organistą w Nowym Jorku, w 1908 zadebiutował jako dyrygent w ParyŜu, w rok później
kierował juŜ orkiestrą symfoniczną w Cincinnati, tworząc z niej czołowy amerykański zespół
w okresie międzywojennym. Występował w szeregu filmach jako dyrygent („The Big Broadcast of
1937”), a jego wykonania muzyczne towarzyszyły m.in. eksperymentalnej „Fantazji” Walta Di-
sney’a (1940). W ciągu przeszło 70-letniej kariery brał udział w 7 tys. koncertów, będąc zawsze
barwną i podziwianą postacią publiczną.
STRAM Hank (ur. 1923 w Gary, In), renomowany trener zespołów amerykańskiego futbolu, polskie-
go pochodzenia. Po studiach w Gary, Ind. i wybitnych osiągnięciach sportowych, rozpoczął karierę
trenera najpierw w Purdue, Ind., następnie w Notre Dame, Ind. i w Miami na Florydzie. W r. 1960
został głównym trenerem Dallas Texans, i doprowadził ich do tytułu mistrzowskiego w r. 1962. Pro-
wadził następnie zespół The Chiefs w Kansas City (liga NFL) który zdobył tytuł mistrzowski
w r. 1970. W ciągu 17-letniej kariery trenerskiej osiągnął znakomite wyniki: 131 zwycięstw. Później
stał się popularnym komentatorem sportowym — radiowym i telewizyjnym.
STYKA Jan (1858–1925), malarz monumentalny. Po studiach w Wiedniu i w krakowskiej Aka-
demii Sztuk Pięknych osiadł, po 1900 w ParyŜu, gdzie wsławił się zarówno płótnami batalistycz-
nymi jak i portretami. Zasłynął zwłaszcza monumentalnymi panoramami wielkich bitew: „Panora-
ma Racławicka” (z lat 1892–1894), „Męczeństwo pierwszych chrześcijan” (1899) oraz „Golgota”
(1896), której amerykańska kariera stała się głównym fundamentem jego sławy. Przeznaczona na
światową wystawę w Nowym Jorku w r. 1904, z inicjatywy I.J. Paderewskiego, zatrzymana na cle,
doczekała się dopiero pełnej demonstracji w specjalnie wybudowanym audytorium w kalifornij-
skim Forest Lawn, w Glendale, gdzie jest wystawiana od roku 1951 dzięki wysiłkom i duŜym
inwestycjom dr Huberta Eatona.
SZYMANOWICZ Helena (ur. 1909 w Erie, Pa), wybitna liderka Polonii, pierwsza kobieta-
-prezeska w dziejach ZNP („100 dni” jesienią 1988 r. po nagłej śmierci prezesa Alojzego Mazew-
skiego). Wywodząca się z Erie w Pensylwanii dała się wcześnie poznać jako organizatorka i zna-
komita działaczka. Wybrana w r. 1967 na krajową dyrektorkę, a następnie wiceprezeskę Związku
w r. 1971. Zajmowała się działalnością kobiecych wydziałów, oświatą polonijną i pomocą dla
studiującej młodzieŜy, organizacją parad ku czci Konstytucji 3 Maja w Chicago. W 1991 r. prze-
szła na emeryturę, powracając do rodzinnego Erie, Pa.

251
ŚWIETLIK Franciszek Ksawery (1890–1983), wybitny działacz polonijny, wieloletni cenzor ZNP;
Prawnik wywodzący się ze środowiska Milwaukee. Podczas I wojny światowej był w misji ZNP
w Kanadzie, walczył w szeregach Armii Błękitnej, dosługując się rangi kapitana. Objął stanowisko
cenzora ZNP w r. 1931. W 1936 organizował Radę Polonii Amerykańskiej, która dostarczyła w czasie
II wojny światowej największą pomoc materialną Polsce, Polakom, ofiarom wojny (wartości 20 milio-
nów dolarów) oraz odwiedzał obozy przesiedleńcze po wojnie. Ostatnie lata Ŝycia spędził jako sędzia
powiatowy w Milwaukee, wykładowca i dziekan prawa na Marquette University.
TOCHMAN Kasper (1797–1882), major wojsk powstańczych, krewny gen. Jana Skrzyneckiego,
po klęsce w r. 1831 zmuszony był emigrować do Francji, a następnie Ameryki. Po studiach praw-
niczych został przyjęty do adwokatury nowojorskiej i występował przed Sądem NajwyŜszym Sta-
nów Zjednoczonych. Po przeniesieniu do Wirginii, w 1852 r. i nawiązaniu kontaktów z tamtejszy-
mi politykami, znalazł się w szeregach armii konfederackiej w czasie Wojny Secesyjnej jako puł-
kownik, organizując dwa duŜe polskie oddziały, z Teksasu i Nowego Orleanu, za co awansowano
go do stopnia generała brygady. Po wojnie załoŜył w Nowym Jorku Polsko-Słowiańskie Stowarzy-
szenie Literackie.
TRUSZKOWSKA Maria Angela (1825–1899), załoŜycielka organizacji Sióstr Felicjanek
w Stanach Zjednoczonych, głównej bazy dla polonijnej działalności charytatywnej i oświatowej.
W 1874 r., staraniem ks. Józefa Dąbrowskiego siostry Felicjanki przybyły do Ameryki z misją
uczenia i prowadzenia polskich szkół parafialnych. Pierwszą misję załoŜono w Teksasie w 1875 r.
łącząc ze sobą wcześniej działające zakony sióstr Niepokalanego Poczęcia oraz siostry Świętej
Opatrzności. Szybko rosnąca i sprawnie działająca organizacja sióstr Felicjanek pod kierownic-
twem Matki Marii Truszkowskiej objęła z czasem główne środowiska Polonii w Stanach. Stwo-
rzyły one wiele instytucji zajmujących się wychowywaniem sierot oraz szkół dla dziewcząt.
ULAM Adam (1933–2000), znakomity politolog i sowietolog amerykański polskiego pochodzenia.
Od 1959 r. wykładał na Harvard University, publikując kluczowe prace na temat Rosji Sowieckiej i jej
polityki, m.in.: The New Face of Soviet Totalitarianism (Cambridge 1963), Lenin and the Bolsheviks
(London 1965), Dangerous Relations: The Soviet Union in World Politics (New York 1983).
ULAM Stanisław (1909–1984), wybitny matematyk amerykański polskiego pochodzenia, wywodzą-
cy się ze szkoły lwowskiej. Do Stanów wyjechał w r. 1936, od 1941 wykładał w Harvard University,
następnie w Madison, Wisconsin i w Boulder, Colorado. Od 1944 pracował w centrum badań jądro-
wych w Los Alamos, przygotowując wraz z E. Tellerem, pierwszą amerykańska bombę wodorową.
Autor wielu teorii matematycznych, w zakresie teorii mnogości, teorii miary, topologii i rachunku
prawdopodobieństwa. Pionier informatyki i powiązań matematyki z biologią.
URBAN Matt (1919–1995), najbardziej odznaczony Ŝołnierz amerykański II wojny światowej.
Pochodził z polskiej rodziny w Buffalo, NY. Studiował na Cornell University (1937–1941) specja-
lizując się w historii i komunikacji społecznej. Po wybuchu wojny przeszedł kurs oficerski i przy-
gotowanie w Fort Bragg w Północnej Karolinie, następnie trafił na front afrykański w szeregach
60. Dywizji Piechoty. W trakcie kilku kampanii śródziemnomorskich, na frontach: algierskim,
tunezyjskim, sycylijskim, francuskim i belgijskim odznaczył się wyjątkową odwagą i męstwem
zdobywając 29 odznaczeń. Wielokrotnie ranny. Latem 1980 r. rząd Stanów Zjednoczonych przy-
znał mu Medal Honorowy. Wydał ksiąŜkę wspomnieniową The Matt Urban Story: The Hero We
Never Forgot (1989).
VINTON Bobby (ur. 1941 w Pittsburghu, Pa), Popularny piosenkarz, „ksiąŜę polskiej piosenki”,
wywodzący się z polskiej rodziny spod Pittsburga. JuŜ jako 15-latek śpiewał z własną orkiestrą
i stał się idolem nastolatków. Po studiach muzycznych w Dunquesne University opanował wiele
instrumentów, ale pozostał najbardziej lubiany i znany jako piosenkarz, dzięki własnemu telewi-
zyjnemu serialowi, „Bobby Vinton Show” w latach 60. i 70. i kompozycjom takim jak „Roses are
Red”, „Blue Velvet”, „Mr. Lonely”. Występował w filmach „Music Man”, „Big Jake” i „ The Train
Robbers” z Johnem Wayne. Jego polski przebój: „Moja droga ja cię kocham” („My Melody of
Love”, 1973) przyniósł mu wielka sławę i nowy kontakt z rzeszami Polonii. Obecnie występuje we
własnym show w Branston City, w Missouri.

252
WALDO Artur (1896–1985), historyk i dziennikarz polonijny, związany ze Zjednoczeniem Pol-
skim Rzymsko-Katolickim, badacz dziejów Polonii i jej organizacji, zwłaszcza Sokolstwa Polskie-
go. Pochodził z Radomia, po przyjeździe do Ameryki zgłosił się do tworzonej Armii Błękitnej
i walczył w jej szeregach na frontach I wojny światowej. Po jej zakończeniu poświęcił się badaniu
i popularyzowaniu dziejów amerykańskiej Polonii. Czynnie działał takŜe w Kongresie Polonii
Amerykańskiej, reprezentując Arizonę i Kalifornię. Wydał pracę o Pierwszych Polakach w Jame-
ston i monografię Teofili Samolińskiej. Autor wielu opracowań i ksiąŜek, m.in.: Sokolstwo, przed-
nia straŜ narodu oraz Dzieje idei i organizacji w Ameryce (1938).
WALSKA Ganna (1887–1984), śpiewaczka operowa, sopran. Wychowywana i kształcona w St.
Petersburgu, po rewolucji znalazła się w ParyŜu, gdzie studiowała z Janem de Reszke, polskim
śpiewakiem operowym, który równieŜ trafił do nowojorskiej Metropolitan Opera. W Nowym Jorku
występowała wspólnie z Enrico Caruso, śpiewała teŜ na scenach Chicago, Detroit i Filadelfii.
Wyszła za mąŜ za słynnego milionera Harolda McCormicka, właściciela Harvest International
w Chicago. W ParyŜu dysponowała sceną Theatre des Champs Elysees, którą przekazała z czasem
symfonicznej orkiestrze tego miasta. Od 1939 r. Ŝyła w Santa Barbara w Kalifornii, gdzie jej willa
z ogrodami stanowi do dziś atrakcję turystyczną. Opisała swoją karierę i Ŝycie w Always Room at
the Top, wydanej w r. 1943.
WANDYCZ Piotr (ur. 1923 w Krakowie), historyk, wykładowca uniwersytecki. Pochodzi z Kra-
kowa, w czasie wojny walczył w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie. Po wojnie podjął studia
historyczne najpierw w Grenoble we Francji, następnie w Cambridge i w Londynie. Karierę wykła-
dowcy rozpoczął na Uniwersytecie w Indianie (1954–1966) i kontynuował ją na Columbia Univer-
sity w Nowym Jorku; od 1966 na Harvardzie. Opublikował szereg głośnych ksiąŜek i studiów
historycznych, m.in.: France and Her Eastern Allies (1962), Soviet-Polish Relations (1969), Uni-
ted States and Poland (1980), Polish Diplomacy (1988). Obecnie jest prezesem Polskiego Instytutu
Naukowego w Ameryce w Nowym Jorku.
WĘGRZYNEK Maksymilian (1892–1944), wydawca prasy polonijnej, działacz. Przybył do Stanów
w r. 1914, i tu ukończył studia w New York City College. Od 1922 r. wydawał w Nowym Jorku gazetę
„Nowy Świat”, a od 1928 do 1938 takŜe węgierską gazetę etniczną. Wraz z wybuchem II wojny
światowej zaczął działać w Polsko-Amerykańskiej Radzie Pomocy wraz z Frankiem Januszewskim
z Detroit i został pierwszym prezesem Krajowego Komitetu Amerykanów Polskiego Pochodzenia.
Został wybrany na wiceprezesa Kongresu Polonii Amerykańskiej.
WICIK Stefan (1924–2001), wybitny śpiewak operowy zasłuŜony dla środowisk Polonii w Chicago.
Wywieziony do Niemiec na przymusowe roboty trafił do Ameryki w r. 1951. Zaraz po wojnie studio-
wał śpiew w Kolonii, następnie w Chicago w American Music Conservatory. Zadebiutował
w miejscowej operze w 1954 r. Odbył wiele tournee po Stanach i Kanadzie, w latach 1964–1969 był
solistą Chicago Lyric Opera, następnie śpiewał wiele sezonów w tutejszej Operze Litewskiej (od
1982 r.). W 1961 zdobył I nagrodę na konkursie tenorów w Cincinnati. Występował w Europie
w Operze Wiedeńskiej, w Mozarteum w Salzburgu, w Niemczech i w Anglii. W r. 1978 odbył pierw-
sze polskie tournee, które rozpoczął w rodzinnym Poznaniu. Wielokrotnie odwiedzał Polskę w następ-
nych tatach, występując jednocześnie w musicalach, przedstawieniach muzycznych i kabaretach Ref-
Rena w Chicago. Odznaczony Polonia Restituta i KrzyŜem Kawalerskim RP.
WIERZBIAŃSKI Bolesław (ur. 1915 w Bachorzu), dziennikarz, wydawca, działacz polonijny. Po
studiach na Uniwersytecie Jagiellońskim i warszawskiej Akademii Nauk Politycznych podjął pracę
w „Światpolu”, organizacji koordynującej więzi Polonii z krajem. Pracował takŜe dla Polskiego
Radia i Polskiej Agencji Prasowej. Wybuch wojny zastał go na Zachodzie, gdzie do 1945 r. działał
jako korespondent wojenny. Pracował w „Głosie Ameryki” oraz Radio Wolna Europa do 1956 r.
Przybył do Ameryki w 1958, jako korespondent BBC oraz szef Foreign News Service. ZałoŜyciel
„Nowego Dziennika” i „New Horizon” w Nowym Jorku, w 1971 r.
WOŁOWSKA Honorata (1875–1967), prezeska Związku Polek w Ameryce i liderka Polonii.
Przybyła z Torunia do Stanów Zjednoczonych w r. 1890, osiedlając się w Chicago, a następnie
w Pensylwanii. Przygotowana do zawodu nauczycielki spędziła znaczną część Ŝycia ucząc polskich

253
górników w tym regionie. Początkowo związała się z Sokolstwem, ale wraz z powstaniem Związku
Kobiet stanęła na czele lokalnego wydziału tej organizacji. W okresie I wojny światowej pracowała
przy rekrutacji do Armii Błękitnej oraz organizacji słuŜby medycznej Szarych Samarytanek. Za tę
słuŜbę otrzymała od marszałka J. Piłsudskiego KrzyŜ Walecznych. W 1935 r. została wybrana
prezeską ZPwA, by w 1939 organizować dla Polski szeroką pomoc charytatywną. WspółzałoŜy-
cielka KPA, była pierwszą wiceprezeską tej organizacji po r. 1944.
YASTRZEMSKI Carl (ur. 1933 pod Nowym Jorkiem), legenda amerykańskiego baseballu, pol-
skiego pochodzenia. Pasję do sportu odziedziczył po ojcu, organizatorze Bridgehampton White
Eagles. Po studiach w Notre Dame związał się z bostońska druŜyną Red Sox i szybko stał się naro-
dową gwiazdą amerykańskiego sportu. W 1967 r. przewodził całej lidze swoimi wynikami
w uderzeniach i rundach. Po 23 latach w zawodowym baseballu miał na swym koncie trzy tytuły
krajowe, udział w 3308 meczach, 3419 uderzeń i 452 „home runs”; wszedł do National Baseball
Hall of Fame w r. 1989.
ZABŁOCKI Clement (1912–1983), kongresman, działacz polonijny. Wywodził się ze środowiska
polskiego w Milwaukee, w stanie Wisconsin. Tam ukończył studia na Marquette University. Pra-
cował jako nauczyciel w polonijnych szkołach; prowadził teŜ chóry szkolne. W 1942 r. rozpoczął
karierę w polityce amerykańskiej kandydując na stanowisko senatora stanowego. Wybrany ponow-
nie w 1946 r. kandydował następnie na stanowisko kongresmana, którym został w r. 1948. Wybie-
rano go przez następne dziesięciolecia aŜ 18-krotnie. Zwany „Clemem” zdobył duŜy respekt
i pozycję polityczną pracując w komitecie do spraw międzynarodowych (od 1949 r.) i zostając jego
przewodniczącym w r. 1977. Był zwolennikiem siły militarnej Stanów Zjednoczonych i wojny
wietnamskiej, jednocześnie czynnie popierał politykę pomocy innym krajom, akcje charytatywne
i walkę z głodem. Bronił interesów Polonii i weteranów, a w r. 1959 został ich Człowiekiem Roku.
Równie intensywnie pomagał Polsce, realizując w 1984 r. projekt budowy polsko-amerykańskiego
szpitala dla dzieci w Krakowie za sumę 12,5 miliona dolarów.
ZABOROWSCY ps. Zabriskie, rozgałęziona rodzina polska w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy
z tego rodu Albert (1638–1711) przybył do obecnego stanu New Jersey w 1662, gdzie został sędzią
pokoju, a z czasem posiadaczem rozległych ziemskich posiadłości w hrabstwie Bergen County. Syn
Alberta, Jakub wychowywał się wśród Indian, poznał ich Ŝycie i obyczaje, a wnuk John ubiegał się
o reprezentowanie stanu w brytyjskim parlamencie. Ich drzewo genealogiczne liczy przeszło 2000
osób, powiązanych z rodzinami Astorów, Bayardsów, Van Houtenów czy Mornsów. Wiele miej-
scowości w Stanach od New Jersey po Kalifornię nosi ich imię.
ZACHARIASIEWICZ Władysław (ur. 1911 w Krakowie), działacz polonijny. W czasie studiów
prawniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie (1931–1935) aktywny działacz ruchu
Polskiej MłodzieŜy Demokratycznej oraz Związku ZbliŜenia Międzynarodowego „Liga”. Po kam-
panii wrześniowej, więzień sowieckich łagrów w Archangielsku i Bielomorsku. Po stworzeniu
polskiego przedstawicielstwa w Czelabińsku kierownik placówki opieki społecznej, a następnie
delegat Ambasady RP w Kujbyszewie. Pracownik delegatury rządu RP w Londynie w Konstanty-
nopolu, potem w Rzymie (1944–1946). Dyrektor wykonawczy Polskiego Komitetu Emigracyjnego
w Nowym Jorku (1946–1948), a następnie dyrektor do spraw etnicznych Partii Demokratycznej
w Stanach Zjednoczonych. Koordynator polonijnej kampanii budowy Domu Jana Pawła II w Rzy-
mie. Od 1983 r. Członek Rady Administracyjnej Fundacji Jana Pawła II.
ZAKRZEWSKA Maria ElŜbieta (1829–1912), lekarka i postępowa działaczka społeczna, sufra-
Ŝystka, przybyła do Ameryki w r. 1853, po studiach medycznych w Berlinie. Po ukończeniu szkół
medycznych w Cleveland, stała się rzeczniczką i orędowniczką równouprawnienia zawodowego
kobiet w dziedzinie medycyny, zakładając specjalne szpitale kobiece w Nowym Jorku, zupełną
nowość w tamtych czasach. W 1859 r. stanęła na czele takiej placówki w Bostonie i prowadziła ją
przez kilka dziesięcioleci, otwierając studia pielęgniarskie dla dziewcząt róŜnych ras. W 1879
dyplomowała pierwsze czarne pielęgniarki głosząc, Ŝe praca w tym zawodzie przyniesie im „uŜy-
teczność, godność i dumę”.

254
ZALE Tony, wł. Antoni Zaleski (1913–1997), syn polskich emigrantów w Gary, Indiana, od
dziecka pracował w zakładach hutniczych i uprawiał boks. Serię wielkich zwycięstw zapoczątko-
wał w r. 1940 nokautując Al. Hosaka, następnie George Abramsa w Nowym Jorku, w 1942 r. Po
tym zwycięstwie uznany został mistrzem świata wagi średniej i zyskał przydomek „Człowieka ze
stali”. Po wojnie wsławił się kilkoma dramatycznymi walkami z legendarnym później, Rocky
Grazziano o tytuł bokserskiego mistrza świata.
ZAMORA Maria (ur. 1906 w Zaleszczykach), poetka, działaczka kulturalna, nauczycielka. Studio-
wała w Buczaczu w latach 1934–1937, przygotowując się do zawodu nauczycielskiego. Przed wybu-
chem wojny uczyła w Zamościu i Buczaczu. W czasie okupacji kontynuowała swoją pasję na Wę-
grzech, będąc pedagogiem i dyrektorką polskich instytucji edukacyjnych , a po zakończeniu wojny
organizowała polskie szkolnictwo w Niemczech. Po przybyciu do Ameryki, w polonijnym Chicago
(1951–1961) stała się spiritus movens ruchu sobotnich szkół języka i kultury polskiej dla nowej emi-
gracji. Pisała przez lata wiersze i sztuki sceniczne publikując je we Francji, Anglii i w Stanach Zjedno-
czonych. Główne utwory: Kwiaty dla mamy (1991), Obrazki sceniczne (1969), Pastorałka (1969).
Działaczka Komisji Oświatowej KPA, odznaczona Medalem Komisji Edukacji Narodowej.
ZAWODNY Janusz Kazimierz (ur. 1921 w Warszawie), historyk, wykładowca nauk politycznych.
Uczestnik powstania warszawskiego. Od 1945–1948 oficer 2. Korpusu we Włoszech. Studia
z zakresu nauk politycznych w University of Iowa i w Stanford University (1951–1955). Wykładał
na Princetown University, Washington University oraz University of Pennsylvania (1955–1975).
Był szefem Katedry Stosunków Międzynarodowych w Claremont i Pomona College (1975–1982).
Autor głośnych publikacji historycznych: Man and International Relations (1967), Death in the
Forest: The Story of the Katyn Forest Massacre (1967), Nothing but Honor: The Story of the Upri-
sing of Warsaw (1978), Powstanie Warszawskie w walce i dyplomacji (1994).
ZNANIECKI Florian (1882–1958), wybitny polski socjolog, badacz masowej emigracji chłop-
skiej do Stanów Zjednoczonych, współautor fundamentalnej, pięciotomowej pracy The Polish
Peasant in Europe and America, 1918–1920 zbierającej opisowo losy i motywacje przybyszy do
tego kraju z Polski. Przyniosła mu ona międzynarodowy rozgłos i trwałą pozycję w polskiej
i amerykańskiej nauce. ZałoŜyciel „Studiów Socjologicznych” w r. 1930. Doktorat z socjologii
otrzymał na Uniwersytecie Jagiellońskim w r. 1910. Dalsze studia w zakresie wybranej specjalności
prowadził w ParyŜu, Genewie i Zurychu. Wykładał od 1919 do 1939 na Uniwersytecie Poznań-
skim, następnie w Columbia University w Nowym Jorku, a od 1940 na University of Illinois,
Champaign-Urbana do 1951. Jego córka, Helena Znaniecka-Lopata jest wybitnym socjologiem na
Loyola University w Chicago.
ZYGMUND Antoni (1900–1992), wybitny matematyk amerykański polskiego pochodzenia, pra-
cował w Wilnie w latach 1930–1939, w Stanach Zjednoczonych od roku 1940. Od 1947 pracował
na University of Chicago. Specjalizował się w pracach nad teoriami trygonometrycznymi, funkcji
zmiennej rzeczywistej i zespolonej. Rozgłos i pozycję w nauce zapewniły mu szczególnie badania
i prace nad rachunkiem prawdopodobieństwa i teoria całek osobliwych.
śYCHLIŃSKI Kazimierz (1859–1927), lider Sokolstwa Polskiego i działacz Związku Narodo-
wego Polskiego w okresie I wojny światowej. Wychowany w Polsce, trafił do Nowego Jorku
w r. 1876. Jako członek ZNP w 1881 r. przeniósł się do Chicago, gdzie stał się znaną postacią
w świecie Polonii. W r. 1888 zaangaŜował się w ruch Sokolstwa Polskiego, zostając w r. 1894
prezesem tej organizacji, powiązanej wówczas blisko ze Związkiem Narodowym Polskim.
W r. 1912 objął kierownictwo powstającej Szkoły Związkowej w Cambridge Springs w Pensylwa-
nii i został prezesem ZNP do roku 1927. Blisko 25 tys. członków Sokolstwa z chwilą wybuchu
I wojny światowej zgłosiło gotowość walki w szeregach Armii Błękitnej. Sam śychliński odgrywał
duŜą rolę w organizacjach polonijnych na rzecz Polski (Komitet Obrony Narodowej), a po jej
zakończeniu, w Kongresie Polskiej Emigracji. Odznaczony przez Paderewskiego w r. 1921 za
zasługi na rzecz odrodzenia Polski.

255
ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
__________________________________________________________

WSPOMNIENIA – BIOGRAFIE

SZCZEGÓŁY Z śYCIA

HANNA BOGUSŁAWSKA (1907–2001)

W słownikach, które o Hannie Bogusławskiej pamiętają rzadko moŜna przeczytać raczej nie-
wiele: urodziła się 3 maja 1907 roku w Piotrkowie Trybunalskim. W roku 1929 rozpoczęła studia
na Wydziale Humanistycznym UW, a wkrótce potem równoczesną naukę na Wydziale Pedago-
gicznym Wolnej Wszechnicy Polskiej (WWP). Będąc studentką opublikowała pracę Grafika ksiąŜ-
ki a czytanie (Warszawa 1933) i przełoŜyła na polski podręcznik G.L. Andersona pt. Ciche czytanie
w świetle badań psychologicznych i pedagogicznych (1932). Po ukończeniu studiów podjęła na
WWP własne prace badawcze pod kierunkiem Heleny Radlińskiej w zakresie teorii czytania.
Efektem tych prac była ksiąŜka Technika czytania a czytelnictwo (Warszawa 1938). W latach
1938–1939 redagowała pismo młodzieŜy szkolnej „Młody Spółdzielca”; pisywała artykuły i re-
portaŜe do prasy spółdzielczej; redagowała popularne kalendarze ksiąŜkowe „Społem”. W czasie
wojny wstąpiła do AK i na tajnych kompletach uczyła historii i języka polskiego. Brała udział
w powstaniu warszawskim. Wspomnienia powstańcze opublikowała w 1947 roku w ksiąŜce Ludzie
walczącej Warszawy. Po zakończeniu wojny znalazła się w Niemczech i zgłosiła się do słuŜby
w szkolnictwie wojskowym dywizji gen. S. Maczka. W latach 1946–1947 była nauczycielką pro-
pedeutyki filozofii w Liceum 1. Dywizji Pancernej w Niemczech (w Quackenbruck). W 1947 roku
wyjechała do Wielkiej Brytanii. Zamieszkała na stałe w Anglii i rozpoczęła pracę w Londynie jako
kierownik kulturalno-oświatowy w hostelach polskich dla rodzin wojskowych (1948–1951). Od-
była roczny kurs bibliotekarstwa w North Western Polytechnic w Londynie. Od 1951 pracowała
jako nauczycielka w polskich sobotnich szkołach, studiując i pracując fizycznie. Podjęła próby
stworzenia nowej, ułatwionej metody nauki czytania po polsku, czemu słuŜyły opracowane przez
nią elementarze i podręczniki z cyklu „Bawię się i czytam”. Publikowała w fachowej prasie emi-
gracyjnej: „Przewodniku Kulturalno-Oświatowym” (wyd. YMCA), „Wychowaniu Ojczystym”,
które współredagowała w latach 1969–1983 (wyd. Polska Macierz Szkolna) i innych. Była człon-
kiem United Kingdom Reading Association oraz Guild of Teachers of Backward Children. Nale-
Ŝała równieŜ do Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Była autorką kilkunastu podręczników
i elementarzy do nauki czytania i pisania, a takŜe ksiąŜek dla dzieci ułatwiających zabawę i naukę.
W 1961 roku opublikowała teŜ Przyjdę i zagram... Obrazek sceniczny o młodym Chopinie,
a w 1965 rozdział w pomnikowej Literaturze polskiej na obczyźnie 1940–1960 pod redakcją Ty-
mona Terleckiego, poświęcony „Literaturze dla dzieci i młodzieŜy”. W roku 1988 w Warszawie
wydane zostały ksiąŜki do nauki języka polskiego pt. Uczę się i bawię autorstwa Hanny Dobrowol-
skiej-Bogusławskiej dla dzieci Polonii rozrzuconej po całym świecie.

257
W Archiwum Emigracji znajduje się list córki Hanny Bogusławskiej, Ewy Barker z 22 paź-
dziernika 2001 r., z którego moŜna dowiedzieć się o okolicznościach wyjazdu obu kobiet z Polski.
Tekst jest waŜny zwłaszcza w kontekście ksiąŜki Bogusławskiej Na ruchomym gruncie, postrzega-
nej jako autobiografia. Tymczasem Ewa Barker pisała:
w ksiąŜce [Mama] opisuje śmierć ukochanego męŜa. W rzeczywistości przeŜyła taką
śmierć, ale był to brat, ukochany, Lech Dobrowolski, który umarł w marcu 1945. Zmie-
nione są teŜ szczegóły osobiste, ale obserwacje społeczne i polityczne, postacie spotykane
w podróŜy przez krajobraz tych czasów, to wszystko jest zaobserwowane wiernie.
Dalej czytamy:
były teŜ powody osobiste wyjazdu z Polski, o których HB zawsze milczała publicznie.
W roku 1939 wyszła za mąŜ. MąŜ nazywał się Stanisław Wolski, ale juŜ przed urodze-
niem córki (Maji) w marcu 1940 małŜeństwo się rozleciało. Gdy dziecko miało rok, oj-
ciec porwał je i umieścił u drugiej Ŝony. Wszystkie fotografie ojca mojego (nazywałam
się wtedy Maja) rozdała HB detektywom szukając mnie. W końcu, po roku, odnalazła
mnie i odebrała. Było wiele kłopotów, spraw sądowych... Niestety szczegółów juŜ nie
mogę dokładnie opowiedzieć. [...] HB podejrzewała Ŝe to jej własny mąŜ podał jej nazwi-
sko do NKWD i robił ciągłe kłopoty jej ojcu. Były nawet sugestie Ŝe denuncjował wro-
gów osobistych do Gestapo. Nigdy nie mogłam tego sprawdzić, ani potwierdzić, ale póki
on Ŝył (umarł zdaje się w 1980 r.) nie było mowy o powrocie do kraju. Bardzo się go bała.
W roku 1946 nie było mowy o legalnym wyjeździe z Polski. Miałyśmy wyjechać z Gdań-
ska do Szwecji pod węglem. Zdaje się, Ŝe wsadzają podróŜujących do duŜego pudła i za-
kopują węglem. Potem odkopują jak juŜ statek jest na morzu. To się nie udało, bo zacho-
rowałam na odrę. Następny plan przewidywał wyjazd przez Szczecin do Berlina. Jechało
się na barce. Mały holownik ciągnął ze sześć lub osiem takich kanałami. Pamiętam do-
brze drogę do barki. Szło się przez miasto, potem jechało stateczkiem, potem znowu pie-
szo do miejsca gdzie malutką łódeczką marynarz z barki przywiosłował do nas aby zabrać
nas do siebie. Na barce był „gospodarz” z Ŝoną. Byli Niemcy. „PasaŜerów” było kilku, nie
pamiętam dokładnie ile, ale poza mną i mamą jeszcze dwie albo cztery osoby. Niestety,
holownik jakoś nie dochodził. Czekaliśmy na tej barce coraz dłuŜej. Zdaje się, dłuŜej niŜ
tydzień. Mama wypisała adresy kontaktów w Berlinie na skrawkach materiału i wszyła
w podszewkę mojego palta. Napisała list po niemiecku i dała mi go z instrukcję, Ŝeby
„w razie czego” wręczyć go Panu Gospodarzowi. Musiała wrócić do portu po Ŝywność,
bo jedzenia na barce zaczęło braknąć. Powoli traciliśmy towarzyszy podróŜy. Ludzie
zmieniali plany, słyszeli o jakiś innych moŜliwościach, odchodzili. Tylko mama i ja zo-
stałyśmy na barce. Pewnego wieczoru, mała Maja (aha — Maja miała się od tej pory
przeobrazić w Ewę — a Pani Wolska w Panią Bogusławską, dla bezpieczeństwa) więc
mała Ewa, nudząc się strasznie z tych długich dni na pokładzie unieruchomionej barki,
urządziła na pokładzie operę. Garstka guzików słuŜyła jako postacie grające wszystkie
role a Ewa śpiewała za nich pełnym głosem, po Polsku, wśród wieczornej ciszy. Dopiero
po kwadransie ktoś się zorientował, Ŝe polskie dziecko na niemieckiej barce moŜe wyglą-
dać podejrzanie, i wciągnęli mnie pod pokład. Następnego dnia była inspekcja milicyjna.
Matka była schowana pod deskami podłogi. Mnie kazano nie mówić ani słówka. Jakoś
nikogo nie złapali. MoŜe komuś ktoś coś zapłacił. Mama znów musiała wrócić do portu
po zapasy. Ubrała się „po niemiecku” nakupowała jadła, wracała przez miasto pieszo. Na
brzegu przy łódeczce, która miała zabrać ją do barki stał rosyjski Ŝołnierz — czy moŜe
Ŝandarm. Aresztował ją. Tego wieczoru posłali holownik i cały komplet barek ruszył.
Pamiętam niepokój, z jakim siedziałam, owinięta w koc, na pokładzie. Zdawałam sobie
sprawę, Ŝe ruszamy w świat, a mama nie wróciła. [...] Pytałam się potem mamy jak się
wydostała. Opowiedziała mi bajkę, Ŝe na barce Niemcy sprzedawali jakiś ładny serwis
porcelanowy, i tym serwisem i złotą obrączką „wykupiła się”. Miała szczęście, trafiła na
„poczciwszego” milicjanta, puścił ją.
Ruszyła do Berlina za dzieckiem. W Berlinie odnalazła Ewę w sierocińcu prowadzonym przez
zakonnice. Marynarz z barki zajął się obcym dzieckiem i opiekował, a następnie dostarczył je pod

258
wskazany adres w Berlinie. Stamtąd trafiła do sierocińca, gdzie mogła liczyć na wyŜywienie i dach
nad głową. Znalazłszy córkę Hanna (juŜ wtedy) Bogusławska wyruszyła z Berlina kierując się do
strefy brytyjskiej, w której stacjonowały polskie oddziały 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława
Maczka.
Tym razem jadąc jako mydło cięŜarówką — pisała Ewa. CięŜarówka okryta, ludzie scho-
wani tuŜ za kabiną. A stosy pudeł z towarem z tyłu zakrywały „prawdziwy towar”.
Dojechały bezpiecznie.

Mirosław A. Supruniuk
(na podstawie relacji Ewy Barker)
POETA I NAUKOWIEC

JÓZEF BUJNOWSKI (1910–2001)*

Dziesięć lat temu — podczas uroczystości nadania i wręczenia Józefowi Bujnowskiemu nagrody
Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie za całokształt twórczości literackiej — starałam się uzasadnić
szerszym warstwom naszego społeczeństwa emigracyjnego słuszność tego wyróŜnienia i omówić
przede wszystkim jego twórczość poetycką, biorąc pod uwagę cechy charakterystyczne kaŜdego
tomiku, a było tych tomików wtedy trzynaście. Teraz jest ich piętnaście plus krótka powieść poetycka
Koła w Mgławicach, gdzie inferno ziemskiego koszmaru drugiej wojny światowej przeplata się
w onirycznych wizjach z przemoŜną troską i potrzebą serca i duszy poety o ocalenie błękitu nieba
(Wyd. Baran i Suszczyński, Kraków 1993). Za chwilę spróbuję wyjaśnić te słowa, które na razie
brzmią trochę enigmatycznie. Powiedziałam teŜ wtedy, Ŝe profesor Bujnowski jest jednym z filarów
naszego Ŝycia kulturalnego na emigracji, a szczególnie nauki polskiej. MoŜe tym razem powinnam
zamienić określenie „na emigracji” na coś innego, ale nie zmieniam, bo jako poeta nadal jest emi-
grantem ze swoich stron ojczystych, mimo Ŝe jego poezja dawno juŜ przekroczyła emocjonalnie
i intelektualnie granice zarówno jego regionu, jak i Polski. Nigdy zresztą nie pokrzykiwał poetycko
czy inaczej czegoś w rodzaju: „albośmy to jacy tacy chłopcy kresowiacy!” Poczynał sobie Bujnowski
w młodym wieku chwacko, i to, uff — z grubej rury — ale o sztukę mu chodziło, o Sztukę. Awangar-
dową. Tam, na Wileńszczyźnie (w Brasławiu), gdzie wydał przed wojną swoje pierwsze tomiki po-
etyckie. Pierwszy, Pęknięty tor (1937 r.), drugi Pięścią w twarz — kwiatami pod nogi (1939 r.).
Tytuły są co najmniej zastanawiające jak na poetycki debiut; oba tomiki są bowiem przejawem
buntu skierowanego przeciwko tradycyjnej poezji. Buntu jawnego a nawet programowego, gdyŜ poeta
był wówczas prezesem „Klubu Błękitnych”, którego program pokrywał się w pewnej mierze z tezami
Awangardy Krakowskiej z tym, Ŝe „Błękitni” szerzej pojmowali swoją awangardowość, i ich dewizą
było nie uznawanie struktur zamkniętych ustalonych konwencji, a kaŜdy nowy temat winien był
przynosić ze sobą jedyną i niepowtarzalną strukturę. Nazwa klubu „Klub Błękitnych” brzmi niewinnie
i nie zapowiada buntu, a pochodziła od błękitu nieba symbolu sztuki, pojęcia raczej szerokiego. Jeste-
śmy teraz w Anglii i gdyby to ich „niebo” podciągnąć pod idiom angielski the sky is the limit dla
określenia ich creda poetyckiego, to okazałoby się, Ŝe ambicje mieli duŜe, Ŝeby nie powiedzieć nie-
ograniczone. Organem klubu było pismo literackie „Smuga”.
W swoim drugim tomiku (bo w pierwszym lepiej się zachowywał) Bujnowski drwi, kąsa,
miaŜdŜy, pluje, pokonuje, uderza pięścią (metaforyczną) a takŜe bagnetami słów. Walczy. Ale nie
cały tomik jest taki agresywny. Obok tych wierszy ostrych, zawziętych są i wiersze, Ŝe tak powiem
„normalne”, a nawet powiem więcej — piękne np. „Zwidzeniem zjawiam się” lub „Podkowa”.
Wydaje nam się, Ŝe robi to po to, Ŝeby nam pokazać, Ŝe umie pięknie pisać, jeŜeli ma na to ochotę.
Ale Bujnowski nam to wyjaśnia wierszami „Schizofrenia” i „Schizofrenia II”, Ŝe — mówiąc meta-
forycznie — cierpi na rozdwojenie jaźni, Ŝe jest ich dwóch, Ŝe mają róŜne twarze (no, nie tylko
twarze), Ŝe są razem skuci i zawsze rozdarci. Tak, to nam trafia do przekonania; człowiek czujący
i myślący nie moŜe być monolitem.
I odtąd juŜ zawsze będziemy mieli ich dwóch. Z przewagą jednak poezji awangardowej, lecz
pozbawionej juŜ agresywnego tonu wczesnych tomików, którym epatował czytelników w latach 30.
W miarę upływu czasu, jako poeta juŜ nie tylko natus, który zasmakował w etosie awangardy, po
skosztowaniu przedtem futuryzmu, a po drodze róŜnych „izmów” (np. nadrealizmu), ale i jako poeta
doctus świadomie ustawił swój warsztat poetycki w stronę, od której przyszło nowe, a moŜe przede
wszystkim chodziło tu o wyakcentowanie najistotniejszych potrzeb, przeŜyć i uczuć współczesnego
człowieka przy uŜyciu najmniejszej ilości słów. To nowe, jest juŜ stare, bo od paru pokoleń jest chyba
niemal powszechnym sposobem tworzenia poezji. I odbioru. Kiedy współczesna poezja przejęła rolę,
królowej nauk, filozofii. I kiedy Nagrodę Nobla dają nie za poezję piękną, lecz za jej problematykę
metafizyczno-egzystencjalną, za dąŜenie do poznania istoty, zasad i struktury bytu, prawdy, praw

260
rządzących człowiekiem itd. Bujnowski czuje się w tym nurcie jak ryba w wodzie. Buntem nie naje-
Ŝają mu się słowa, kiedy pisze o przemijaniu, w tomiku Spod Gwiazdozbioru Wielkiego Psa (LSW,
Warszawa 1987) pisze natomiast: „Ŝe trzeba zrozumieć porządek rzeczy”.
Józef Bujnowski urodził się w roku 1910 na Wileńszczyźnie, w Okolicy-Rudawie, gdzie ro-
dzina Bujnowskich miała własne szlacheckie gniazdo (cytuję samą siebie, bo od niego, tego wroga
Ŝyciorysów, niczego się przecieŜ nie dowiem, czy to był majątek czy folwark czy pałac). W Wilnie,
na Uniwersytecie Stefana Batorego studiował filologię polską, napisał pracę magisterską i zaczął
pracę doktorską pod kierunkiem profesora Manfreda Kridla. Poglądy i metody profesorów Wóy-
cickiego i Kridla ukształtowały w jakimś stopniu osobowość i późniejszy kierunek zainteresowań
naukowo-badawczych Bujnowskiego, które zresztą poszerzył później o własne przemyślenia
i osiągnięcia. Obaj wyŜej wymienieni profesorowie wpłynęli teŜ na jego profil poetycki.
Najkrócej mówiąc i upraszczając dałoby się moŜe podsumować postawę naukową i poetycką
Józefa Bujnowskiego następująco:
1. Badania nad literaturą jako taką, czyli nad twórczością artystyczną wyraŜoną w słowach, a nie
nad Ŝyciem prywatnym literatów i wpływem ich Ŝyciorysów na jakość słowa poetyckiego.
2. Analiza utworów pod kątem ich wartości estetycznych, pod kątem ich struktury, a nie zaj-
mowanie się wartościowaniem utworów literackich, szczególnie z punktu widzenia ich przy-
datności narodowej czy teŜ tzw. zamówienia społecznego.
3. SłuŜebność sobie a muzom (wierność sobie?), a nie słuŜebność wobec idei/ideologii pozali-
terackich.
4. Bunt przeciwko tradycyjnej poezji.
5. Awangardowość i związane z nią eksperymentowanie słowem, formą i układem graficznym
wiersza.
Wydaje mi się, Ŝe o to chodzi w badaniach naukowych Bujnowskiego, a takŜe Ŝe taka jest
właśnie jego poezja. Trudna raczej, zwięzła, bez ornamentów. Oczekuje współpracy od swego
odbiorcy. Oczekuje nowoczesnego poglądu na współczesną poezję. Domaga się od odbiorcy inte-
lektu. Nie stara się manipulować emocjami czytelnika naduŜywając np. słów: ojczyzna, ojcowizna,
wolność. Jest w głównym, wiodącym nurcie tej poezji jakaś uczciwość, wierność sobie, która nie
chce zejść z raz obranej drogi, nawet za cenę rezygnacji z popularności i oklasków.
Jako pedagog i naukowiec Józef Bujnowski przekroczył emigracyjne bariery, (jako poeta częścio-
wo takŜe, chociaŜ tu przeszkadza dodatkowa bariera językowa). Karierę pedagogiczno-naukową rozpo-
czął od szkolnictwa średniego w Polsce, następnie kontynuował we Włoszech i w Anglii, a ponad
trzydzieści siedem lat pracował jako wykładowca, następnie profesor, dziekan, członek Senatu akade-
mickiego i konsultant na Polskim Uniwersytecie na Obczyźnie w Londynie. Przez lat bez mała dwa-
dzieścia był chyba najbardziej kompetentnym i pręŜnym dziekanem Wydziału Humanistycznego na-
szego Uniwersytetu. Napisał wiele cennych prac naukowo-badawczych i był promotorem wielu prac
naukowych. Był organizatorem Kongresów Kultury Polskiej na Obczyźnie i wkład naukowy jego
samego był w tych kongresach niebagatelny. Jest autorem wielu esejów, szkiców literackich, prac
krytycznych i niezliczonych artykułów w periodykach literackich i w prasie codziennej. Do najwaŜniej-
szych jego prac naleŜą: dwa eseje o Wyspiańskim — „Wyspiański spętany” i „Tragiczny Don Kichot”
(1957); „Ostatnie lata Ŝycia i twórczości Juliusza Kadena-Bandrowskiego” (1965); „The origins of
Polish Literature” (1967); „Zygmunt Lubicz-Zaleski — Ŝycie i twórczość” (1969). Do większych
rozpraw naleŜą: „Esej, szkic literacki i krytyka artystyczna w literaturze polskiej na obczyźnie 1940–
1960” (Londyn, 1964). Był to wkład autora do Literatury polskiej na obczyźnie pod redakcją Tymona
Terleckiego; praca ta ukazała się teŜ osobno, jako nadbitka. W tej ostatnio wymienionej pracy sumien-
nie i z duŜą znajomością przedmiotu badań z zacięciem kronikarza wymienił, wyliczył i zobrazował
wszystkie najwaŜniejsze przejawy Ŝycia literackiego na emigracji w ciągu 20 lat. Dwadzieścia lat, to
tyle — ile liczyła sobie Polska tzw. międzywojenna — od odzyskania niepodległości do wybuchu
wojny w 1939 roku. Następnie waŜną pracą Bujnowskiego były „Przemiany we współczesnej poezji
polskiej” (Zeszyt Naukowy nr 5 Wydziału Humanistycznego, PUNO, 1968), gdzie z kolei pomógł nam
się zorientować w gąszczu tajników warsztatów poetyckich naszych czasów, z rzutem oka wstecz
celem ukazania nam w sposób analityczny procesu przemian. Przy okazji zapoznał nas z nazwiskami
nowych poetów. O przemianach w literaturze i w polskiej poezji informował nas parokrotnie i w póź-
niejszych szkicach poświęconych temu zagadnieniu. Inną ciekawą pracą Bujnowskiego były „Niektóre
uwagi o tzw. IV systemie wersyfikacyjnym” (1973). W 1969 r. Bujnowski był teŜ chyba jedynym na

261
naszym terenie znawcą „Poezji Konkretnej”, której poświęcił obszerny szkic opublikowany w kilku
krajach (np. w Anglii, w Holandii i w Polsce). Szkice te, np. „Przemiany w polskiej poezji poza grani-
cami kraju” (Prace Kongresu Kultury Polskiej na Obczyźnie, Londyn 1988), miały tę zaletę, Ŝe były
napisane przystępnym i Ŝywym językiem, mimo naukowej treści. Niektóre jego prace z zakresu meto-
dologii i teorii literatury były tłumaczone na języki obce: holenderski i niemiecki. Brał czynny udział
w międzynarodowych kongresach i sympozjonach poświęconych literaturze polskiej. Był na Kongresie
Polonistów w Warszawie we wrześniu 1998 roku, aczkolwiek ze względu na stan zdrowia nie brał
w nim czynnego udziału. Zorganizował od podstaw filologię polską na uniwersytecie w Amsterdamie,
a następnie wykładał tam przez osiem lat literaturę polską i teorię literatury. Kontakty naukowe i perso-
nalne z uniwersytetem w Amsterdamie utrzymuje do dzisiejszego dnia. Wykładał takŜe przez jeden
semestr na uniwersytecie w Heidelbergu. Był teŜ przez jakiś czas wykładowcą literatury polskiej
w School of Slavonic & East European Studies Uniwersytetu Londyńskiego. Był współredaktorem
i współpracownikiem czasopism literackich i jest członkiem Polskiego Towarzystwa Naukowego
w Londynie oraz członkiem Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie.
Świadoma rezygnacja z podpierania się Ŝyciorysami innych twórców literatury w badaniach
naukowych jest cechą charakterystyczną prac z zakresu historii i teorii literatury Bujnowskiego.
Sam badacz bowiem nie ma powodu do uciekania od własnego Ŝyciorysu. Powołaniem jego była
poezja; poczynając od poezji bardzo zbuntowanej, buńczucznej, agresywnej, potem ironicznej,
następnie mocno eksperymentalnej, później refleksyjnej (rzadziej na smutno, częściej z domieszką
humoru lub ironii, w tym takŜe autoironii) i ostatnio pełnej zadumy nad Ŝyciem i przemijaniem.
Nadal pisze wiersze, nadal tworzy poezję. Dlaczego więc mówię „Ŝe powołaniem jego była poezja”
w czasie przeszłym? Bo chcę wrócić do jego Ŝyciorysu. śe nie miał powodu od niego uciekać. Od
swego Ŝyciorysu. Spełnił swój obowiązek Polaka i obywatela z nadwyŜką. Walczył w 1939 r.
w obronie Lwowa. Aresztowało go NKWD, był w niewoli sowieckiej, uciekł z niewoli, był
w ZWZ (Związku Walki Zbrojnej), znowu dostał się w łapy NKWD, więzienie i łagier i znowu
ucieczka, ale tym razem do formującego się w ZSRR wojska polskiego. I potem 2. Korpus,
5. Kresowa Dywizja Piechoty. Oficer biorący udział w bitwach o Monte Cassino, Ankonę, Senio.
Nie głaskało go Ŝycie po głowie przez tych kilka lat, a i potem teŜ nie od razu, chociaŜ w porówna-
niu z piekłem sowieckich więzień i łagru, a takŜe z takim Monte Cassino, na którym wtedy nie było
wolnego centymetra kwadratowego na czerwone maki — późniejsza praca w szkolnictwie średnim,
a z czasem w akademickim to było tak zwane małe piwo. MoŜe dobrze, Ŝe Jego tu nie ma na sali,
moŜe by się boczył, Ŝe mu wchodzę „w Ŝyciorys”? Profesor był promotorem mojej pracy doktor-
skiej, w której zajęłam się poezją. Była to praca „zdalnie kierowana”, bo wykładał wtedy w Am-
sterdamie. Porozumiewaliśmy się listownie. JeŜeli za długo nic nie mogłam z siebie wykrzesać
dostawałam od Profesora list-upomnienie, który składał się z daty, „Droga Pani Alicjo!”, duŜego
znaku zapytania i podpisu „J. Bujnowski”. Ta metoda skutkowała Zasiadałam do maszyny do
pisania do trzeciej rano. Gorzej bywało z metodą badań naukowych, bo ja nie wyszłam ze szkoły
Kridl/Bujnowski. Dość późno do mnie dotarło, Ŝe to nie jest zła metoda, a na razie chciałam posta-
wić na swoim. Śmieszne, prawda? Jakoś przebrnęliśmy przez te cięŜkie czasy. On ze mną, a ja —
wstyd się przyznać, bo co to za porównanie — z Nim. Teraz wiem, to znaczy juŜ od dawna wiem,
Ŝe to były dobre czasy i Ŝe miałam świetnego promotora
Nie jestem odosobniona w tym mniemaniu, Ŝe był świetnym promotorem, nauczycielem i pro-
fesorem. Inni Jego studenci i uczniowie teŜ tak czują i myślą. Spotkałam wielu, tutaj i w Polsce.
I nie tylko eks-studenci. W ubiegłym roku państwo Anna Maria Grabania i Frederick Richards, po
dokonaniu selekcji utworów poetyckich i faktów z Ŝycia Profesora, zorganizowali wieczór, w ra-
mach Teatru Małych Form, w języku angielskim pt. „Impressions”, poświęcony w całości Józefowi
Bujnowskiemu. Wieczór ten odbył się 23 września 1997 w Instytucie Kultury Polskiej, przy Port-
land Place w Londynie i był nadzwyczaj udany. Brytyjscy aktorzy grali i recytowali znakomicie
polskiego autora. Słowo zajaśniało błękitem.

Alicja H. Moskalowa (Wielka Brytania)

Kpt. prof. dr (hab.) Józef Bujnowski zmarł spokojnie w domu, w Londynie, po długiej chorobie
15 lutego 2001 r. W pogrzebie (26.2.01) wzięli udział, oprócz najbliŜszej rodziny, przedstawiciele
środowisk naukowych, kulturalnych, kombatanckich, a przede wszystkim liczni eks-studenci.

262
TADEUSZ CHCIUK ― MICHAŁ LASOTA ― MAREK CELT

(1916–2001)

Dziesiątego kwietnia 2001 roku zmarł w Monachium Tadeusz Chciuk. Jego śmierć nie była
dla mnie zaskoczeniem. O tym, Ŝe próbuje się ,,uporać z chorobami”1 pisał do mnie juŜ w maju
1995 roku w odpowiedzi na prośbę o wspomnienie o jego młodszym bracie Andrzeju. Gromadzi-
łam wówczas materiały do jego biografii i bardzo liczyłam na pomoc Tadeusza2.
,,Cieszę się ogromnie, Ŝe pisze Pani pracę o naszym Jędrku i dziękuję Pani za to. MoŜe się
jeszcze «pozbieram» na czas i dorzucę coś do tekstu Pani ksiąŜki, zobowiązać się jednak po harcer-
sku nie mogę ― tłumaczył się. ― Gdyby Panią losy mogły zanieść do Celtowa, sprawa mogłaby
się łatwiej posunąć do przodu. Mam mnóstwo zdjęć, pamiątek, artykułów, listów, które by się Pani
mogły przydać”3 ― dodawał zachęcająco.
Do naszego spotkania doszło w marcu 1996 roku. Przesiedzieliśmy w domu przy 13 Nikolau
Müller Str. w Planegg pod Monachium, przy stole pełnym papierów i albumów z fotografiami kilka
dni. Opowieść Tadeusza o Drohobyczu i o rodzinie Chciuków była jednocześnie opowieścią o nim
samym. śyciorys, który poznałam, okazał się równie ciekawy, jak Ŝyciorys Andrzeja.
Tadeusz Tomasz Chciuk urodził się 17 października 1916 roku w Drohobyczu jako jedno
z pięciorga dzieci Marii (z domu Śpiewak) i Michała Chciuków (Andrzej był od niego młodszy
o trzy i pół roku). Po ukończeniu czteroklasowej Szkoły Powszechnej im. S. Konarskiego przeszedł
do Państwowego Gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły, w którym w maju 1935 roku zdał
maturę. W gimnazjum działał w harcerstwie (doszedł z czasem do stopnia harcmistrza), w kole
PCK, w Sodalicji Mariańskiej, w kółkach naukowych, w chórze i orkiestrze. Pisywał do szkolnego
czasopisma ,,MłodzieŜ”. Był hokeistą, szachistą i narciarzem. Po maturze podjął studia na Uniwer-
sytecie im. Jana Kazimierza we Lwowie uzyskując w czerwcu 1939 roku tytuł magistra praw.
Ukończył takŜe średni kurs Konserwatorium Muzycznego im. K. Szymanowskiego we Lwowie.
Wcześniej uczęszczał do Szkoły Muzycznej im. M. Łysenki w Drohobyczu. Kierował męskim
chórem ,,Echo”, który pod jego batutą odniósł sporo sukcesów.
Po wybuchu wojny przedostał się wraz z bratem Andrzejem i lwowskim batiarem Tońkiem
Krasulskim na Węgry. Jako kurier Związku Walki Zbrojnej przemierzał górskie szlaki pomiędzy
Węgrami a okupowaną przez Sowietów wschodnią Małopolską przeprowadzając przez granice
między innymi Ŝołnierzy do odradzającego się we Francji Wojska Polskiego. O przeŜyciach z tego
okresu, przyjaźni z innymi kurierami, z których większość przepadła w sowieckim nie-świecie,
napisał ksiąŜkę Biali kurierzy (1986), za którą otrzymał nagrodę SPK.
,,Po to mnie, zapewne, Bóg pozostawił na tej ziemi, abym groby naszym przyjaciołom usypy-
wał choć z drukowanych liter, abym utrwalał ich nazwiska dla ludzkiej pamięci”4 ― pisał w po-
słowiu do pierwszego oficjalnego wydania w Polsce. Publikacja tej ksiąŜki dała impuls do wzno-
wienia poszukiwań najmłodszego z białych kurierów ― Władysława Ossowskiego, który w chwili
wpadki w ręce NKWD miał czternaście lat. ,,Mały Władzio” odnalazł się cudem po pięćdziesięciu
latach w głębi Rosji. Podobne poszukiwania innych zaginionych nie dały efektu.
Po przedostaniu się na Zachód Tadeusz Chciuk otrzymał przydział jako ochotnik do artylerii
3. Dywizji. Po upadku Francji dostał się koło St. Nazaire na brytyjski kontrtorpedowiec i wylądo-
wał w Plymouth. W Szkocji ukończył Szkołę PodchorąŜych Artylerii.
W grudniu 1941 roku jako kurier rządu gen. Sikorskiego został zrzucony na terytorium oku-
1
List T. Chciuka z 15 V 1955 r. (z archiwum autorki).
2
Biografia Andrzeja Chciuka (B. śongołłowicz, Andrzej Chciuk. Pisarz z antypodów) ukazała
się nakładem Wydawnictwa Literackiego w Krakowie w 1999 r.
3
TamŜe.
4
M. Celt, Biali kurierzy. Warszawa 1992 s. 348.

263
powanej Polski. Była to jedna z najwcześniejszych i najtragiczniejszych w skutkach operacji spa-
dochronowych (operacja ,,Jacket”). Z sześciu skoczków zrzuconych pomyłkowo tuŜ za granicą
Generalnej Guberni dwóch zginęło w dniu zrzutu, a pozostałych czterech ― w tym Tadeusza
Chciuka ― wzięła do niewoli niemiecka straŜ graniczna. Udało im się jednak po ostrym starciu
z Niemcami dotrzeć do Warszawy i wykonać powierzone zadania. Ten skok T. Chciuk opisał jako
Marek Celt w Koncercie. Opowiadaniu cichociemnego, które po raz pierwszy ukazało się w lon-
dyńskim miesięczniku ,,Nowa Polska” w 1945 roku5.
W okupowanej Polsce T. Chciuk pracował w biurze delegata rządu Cyryla Ratayskiego pro-
wadząc rozmowy z działaczami podziemia, kontaktując się z organizacjami politycznymi, z Armią
Krajową i Batalionami Chłopskimi, ze stronnictwami politycznymi, z organizacjami harcerskimi.
Droga powrotna zabrała mu dwanaście miesięcy. Szedł przez Słowację, Węgry, Chorwację,
Włochy, Szwajcarię, Francję, Hiszpanię, Gibraltar. We Francji PCK, a właściwie Groupement
d’Assistance aux Polonais en France (GAPF), umoŜliwiło mu spotkanie z uwięzionym w Tuluzie
Andrzejem. W Hiszpanii sam wpadł i jako szkocki pilot James Huges spędził kilka miesięcy naj-
pierw w więzieniu w Geronie, a następnie w obozie koncentracyjnym w Miranda de Erbo, z które-
go udało mu się wydostać dzięki pomocy obozowego lekarza. Wszystko to opisał w ksiąŜce Raport
z podziemia ― 1942 (Monachium 1990).
Po powrocie do Londynu, w czerwcu 1943 roku, otrzymał nominację na szefa kurierów w MSW.
Jesienią tego samego roku został członkiem zespołu tajnej rozgłośni polskiej ,,Świt” w Bletchley.
W kwietniu 1944 roku ponownie znalazł się w kraju. Poleciał jako emisariusz premiera Mikołajczyka.
Do Anglii wrócił w lipcu tego samego roku trzecim ,,Mostem” z największą w dziejach podziemia
pocztą od Delegatury Rządu na Kraj dla centrali. Podczas tej akcji miał równieŜ pod opieką Tomasza
Arciszewskiego, desygnowanego na następcę prezydenta RP i Józefa Retingera, wysłannika rządu
z Londynu, a jednocześnie najstarszego (wówczas 56-letniego) cichociemnego. Tą samą Dakotą
lecieli oficerowie AK ze zdobytymi przez wywiad planami i częściami rakiety V 2.
W grudniu 1945 roku T. Chciuk pojechał do Polski w charakterze sekretarza Misji ds. Demo-
bilu, gdzie został aresztowany wraz ze świeŜo poślubioną Ewą Lovellówną (,,Ewąmoją” ― jak ją
nazywał), jako rzekomy agent Intelligence Service i wypuszczony po dwóch miesiącach na skutek
silnych nacisków z zewnątrz.
Szykanowany i nakłaniany do współpracy przez ówczesnego zastępcę komendanta wojewódz-
kiego UB w Krakowie, Józefa Światło, uciekł z Ŝoną i półtoraroczną córeczką jesienią 1948 roku
do Francji, gdzie w trudnych warunkach spędzili trzy i pół roku i gdzie urodził im się pierwszy syn.
Aby utrzymać rodzinę T. Chciuk sprzątał sklepy, pomagał przy wysyłce paczek dla głodnego
wówczas Izraela, zbierał makulaturę. Jednocześnie wstąpił do PSL na Uchodźstwie, został preze-
sem okręgu ParyŜ, redagował ,,Biuletyn Informacyjny PSL we Francji”.
W 1952 roku przeniósł się z rodziną do Monachium i podjął pracę w Rozgłośni Polskiej Radia
Wolna Europa, w której przepracował ponad 30 lat. Słuchacze RWE zapamiętali go jako Michała
Lasotę. Był kierownikiem działu wiejskiego, pisał i nagrywał komentarze, audycje harcerskie
i słuchowiska. Pracę w rozgłośni zakończył na stanowisku wicedyrektora w 1983 roku.
Otrzymał wiele odznaczeń i orderów, wśród nich Order Virtuti Militari klasy V za działalność
kurierską, dwukrotnie KrzyŜ Walecznych, KrzyŜe Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich oraz
KrzyŜ Komandorski Orderu Odrodzenia Polski Polonia Restituta. Ten ostatni ― nadany przez
prezydenta Lecha Wałęsę ― został mu wręczony na początku grudnia 1994 roku w Konsulacie
Generalnym RP w Monachium.
Przez wiele lat był prezesem Syndykatu Dziennikarzy Polskich w Niemczech, kierownikiem
i dyrygentem kościelnego chóru polskiego ,,Lutnia”. Od 1981 roku pełnił funkcję prezesa samo-
dzielnego Oddziału b. śołnierzy AK w Niemczech.
W październiku 2000 r. przysłał mi kartkę z Ŝyczeniami na BoŜe Narodzenie. ,,Droga Chciukom —
Miła! ― napisał drobnym maczkiem ― Piszę Ŝyczenia juŜ dziś, bo boję się, Ŝe w tzw. międzyczasie
moŜe się zdarzyć coś nieprzewidzialnego, choć od dawna przewidywanego. Pomyślności, ZDROWIA,
na B.N. I N.R.”6. Na Wielkanoc 2001 r. kartka nie przyszła. Zdarzyło się to ,,od dawna przewidywane”.
5
T. Chciuk wszystkie wspomniane w tym tekście ksiąŜki, a takŜe nie wymieniony By Para-
chute to Warsaw (Londyn 1945) wydał pod pseudonimem Marek Celt.
6
Kartka świąteczna T. Chciuka z 28 V 2000 r. (z archiwum autorki).

264
Z okazji uroczystości nadania KrzyŜa Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski Polonia Re-
stituta, Tadeusz Nowakowski napisał ,,Alfabet Celta”, który pozwalam sobie niniejszym przyto-
czyć w całości, mówi bowiem o Tadeuszu Chciuku wszystko.

***
Alfabet Celta

A ― Tadeusz to Ŝywa antyteza samochwalstwa pamiętnikarskiego, uosobienie skromności. Nasz


rzetelny świadek Historii nie przepycha się łokciami na narodowy Panteon.

B ― Barski Konfederat Semper Fidelis. Fideista ― w najlepszym słowa znaczeniu, a więc bez
zacietrzewienia.

C ― jak Cichociemny. Emisariusz, legendarny tytuł. Przywodzi na pamięć tradycje łączności


między okupowanym Krajem a wolnym światem.

D ― Drohobyckie dziecię. Światło dzienne ujrzał na ziemi w talenty urodzajnej. Dość wspomnieć
o Kazimierzu Wierzyńskim czy Brunonie Schulzu. Genius Loci zobowiązuje.

E ― Ewy mąŜ, wzorowej towarzyszki Ŝycia.

F ― Frankofil, ale umiarkowany. Czteroletni byt emigranta polskiego we Francji nie był łatwy.

G ― Główny obrońca chłopa, gospodarki indywidualnej, zagroŜonej przez kolektywizację.

H ― Harcmistrz idealny, taki z harcerskiego hymnu: ,,Wszystko co nasze Polsce oddamy”. Czuwaj
druhu hufcowy, bo czasy nadal niespokojne.

K ― Kurier. Podobnie jak Lerski, jak Karski ― naleŜy do legendy Polski Podziemnej. Jak sam wspo-
mina, na nartach, szczytami i dolinami Bieszczadów chodził z Budapesztu do Lwowa i z powrotem,
jako kurier pod okupację sowiecką. Pod okupację niemiecką spływał z nieba z Anglii… i z powrotem.
Udawało się to przez całą wojnę i aŜ do roku 1948, kiedy trzeba było uchodzić za granicę.

L ― Ludowiec. W tym samym stopniu pryncypialny co liberalny. Działacz PSL-u. MąŜ zaufania
premiera Mikołajczyka. Tadeusz, dziś udekorowany, przeszło połowę Ŝycia poświęcił sprawie wsi.
MoŜna go uwaŜać za duchowego spadkobiercę Witosa.

M ― Muzycznie uzdolniony, krzewiciel pieśni, dyrygent chórów polskich, m.in. w Monachium.

N ― Niepodległościowiec, a więc romantyk, taki co domaga się Ojczyzny Wolnej, całej i Suwe-
rennej.

O ― Orędownik tych, którzy ,,Ŝywią i bronią”, szczery demokrata, wyŜej stawiający ideały soli-
darnej wspólnoty nad złudne uroki wodzostwa.

P ― Pamiętnikarz. Prawdomówny, rzetelny, szlachetne pióro.

R ― Radiowiec z powołania. Pracował przez jakiś czas w radiostacji ,,Świt” w Anglii. Przez dłu-
gie lata nasz kolega po piórze i mikrofonie, współtworzył Wolną Europę.

T ― Towarzysz broni w radiowej batalii o przyszłość Kraju, jeden z pierwszych komandosów


w okopach zimnej wojny. 3 maja 1952 roku puszczaliśmy pospołu ,,Głos Wolnej Polski” na fale
eteru. Tadeusz Chciuk i jego dwaj dobrzy znajomi, a więc: Marek Celt i Michał Lasota, stając się
stałymi gośćmi w wielu tysiącach polskich domów, zasłuŜyli się sprawie wolności.

265
W ― Więzień Mirandy, obozu we frankistowskiej Hiszpanii. I… Wytrwałość (teŜ ,,W”), wytrwały
piechur, który ,,Drogą przez Wieś” przez wiele lat maszerował ,,do Kraju tego, gdzie kruszynę
chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie dla darów Nieba”.

I szczęśliwie doczekał się spełnienia marzeń.

I na koniec litera ś. Tytuł najcelniejszy: śołnierz Polski Walczącej! W tym duchu pozdrawiam Cię,
Drogi Komandorze. Szczęść BoŜe! I ad multos annos!7

Bogumiła śongołłowicz (Melbourne)

7
Kopia utworu przesłana przez T. Chciuka (z archiwum autorki).
ODSZEDŁ Z KLANU CHORYCH NA WOLNĄ POLSKĘ

TADEUSZ ANDRZEJ GŁOWACKI (1917–2001)

Po długiej chorobie odszedł śp. Tadeusz Andrzej Głowacki (ur. 30 IX 1917 w Krakowie, zm.
20 VIII 2001 w Sztokholmie) nasz Przyjaciel i Kolega, działacz społeczny oraz mecenas kultury pol-
skiej w Skandynawii. Po śmierci Ŝony Zofii z Czajkowskich w 1995 r., byłej więźniarki Ravensbrück,
zdrowie jego podupadało coraz bardziej. Potomstwa nie pozostawił.
W chwili wybuchu II wojny światowej był radiotelegrafistą w sztabie Dowództwa Floty kontr-
admirała Józefa Unruga na Helu i stamtąd poszedł do niewoli. Po udanej ucieczce z obozu jeniec-
kiego w Niemczech w 1944 r. i z pomocą Tajnej Organizacji Polskiej „Felicja” przez Danię przed-
ostał się do Szwecji. Zgłosił się ponownie do czynnej słuŜby i został skierowany do ataszatu woj-
skowego Poselstwa RP w Sztokholmie, gdzie przebywał aŜ do przejścia do cywila w 1946 r.
Po wojnie podjął studia inŜynieryjno-techniczne w zakresie konstrukcji maszyn. Specjalizował
się w limnologii oraz produkcji papieru. Uzyskał szereg patentów w Niemczech, Francji, Wielkiej
Brytanii oraz w Ameryce Północnej. W karierze zawodowej pełnił stanowisko naczelnego inŜynie-
ra oraz doradcy technicznego szwedzkich koncernów. W latach 1958–1985 był takŜe właścicielem
firmy inŜynieryjno-technicznej.
Fascynowało go badanie historii Polski. W ramach Instytutu Polsko-Skandynawskiego (IPS) spe-
cjalizował się w zakresie mniejszości narodowych na ziemiach przedrozbiorowej Rzeczypospolitej.
Pomagał materialnie w wydawaniu i redagowaniu biuletynu Koła Lwowian „Głos Lwowa”
i „Wiadomości Polskich” w Sztokholmie oraz „Kroniki poświęconej sprawom polskim” w Kopenhadze.
Emigracyjny horyzont Tadeusza Głowackiego obejmował wspólnotę emigracji niepodleglo-
ściowej od Skandynawii i kontynentu europejskiego do Ameryki Północnej. Brał czynny udział na
forum Federacji Światowej Stowarzyszenia Polskich Kombatantów i Stowarzyszenia Marynarki
Wojennej, Rady Koordynacyjnej Polonii Wolnego Świata, Komitetu na Rzecz Wolnej Polski
w Skandynawii oraz Rady Uchodźstwa Polskiego w Szwecji.
Dzięki szerokim kontaktom w szwedzkich sferach politycznych i wojskowych (ppłk Obrony
Terytorialnej), przychodził z pomocą naszej emigracji. W 1970 r. uratował majątek Rady Uchodźstwa
Polskiego, co umoŜliwiło powstanie istniejącego do dzisiaj Ośrodka Polskich Organizacji Niepodległo-
ściowych (OPON) w Sztokholmie; „Wiadomości Polskie” stały się wówczas ponownie miesięcznikiem
i organem Rady. W 1973 r. załoŜył wydawnictwo „Kronika”, które w 1985 r. weszło w skład IPS
z siedzibą w Kopenhadze i kierował nim do 1993 r. będąc równocześnie redaktorem jego publikacji.
Był twórcą (pomysłodawcą, budowniczym i fundatorem) pierwszego pomnika Katyńskiego na
Zachodzie, który w 1975 r. stanął w Sztokholmie oraz prezesem Komitetu Katyńskiego (1975–
1985). Rozrzucenie z samolotu ulotek w języku szwedzkim „Na powitanie Gierka” przez Tadeusza
Głowackiego w Sztokholmie w 1975 r. przeszło do legendy.
Wspierał POSK w Londynie, był jego gorącym orędownikiem i jednym z pierwszych fundato-
rów. Swoją cegiełkę fundacyjną dołoŜył do Fundacji Jana Pawła II w Rzymie, wspomagał Kościół
w róŜnej formie (m.in. Jasną Górę, Bibliotekę KUL).
Powstanie „Solidarności”, a następnie wprowadzenie stanu wojennego w PRL wzmogło jego
działalność na rzecz ruchów niepodległościowych w Kraju. Został przedstawicielem Ruchu Obrony
Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO) na Skandynawię, oraz wydatnie brał udział w akcji pomo-
cy materialnej więźniom i internowanym oraz ich rodzinom w Polsce. Wspomagał Komitet Obrony
Robotników (KOR), Komitet Katyński w Krakowie, a później Polski Uniwersytet w Wilnie i mate-
rialnie akcję „Polacy w Kazachstanie”.
W 1985 r. uczcił pamięć swoich rodziców załoŜeniem naukowej Fundacji Instytutu Polsko-
-Skandynawskiego. Z ramienia Instytutu przez kilka lat troszczył się o polskie zbiory w Muzeum
Pamięci Wojny NCzK w Narwiku, oraz zaprojektował i ufundował epitafium wymieniające imien-
nie wszystkich poległych członków załogi ORP „Grom” we fiordzie Rombak.

267
Tadeusza Głowackiego charakteryzowała ogromna dynamika, młodzieńczy sprzeciw oraz
zamiłowanie do dobrej organizacji i nie uchylanie się od praktycznej działalności. Był prawdziwym
działaczem oraz ofiarnym człowiekiem, realistą wierzącym w ideały.
Był wszędzie tam, gdzie podejmowano działania na rzecz odzyskania przez Polskę niepodle-
głości oraz upamiętniające zarówno wojenny, jak i pokojowy czyn Ŝołnierza polskiego — czyn
Drugiej Wielkiej Emigracji.
Był sceptyczny wobec odznaczania osób spośród emigracji za ich działalność, którą uwaŜał za
słuŜbę na rzecz niepodległej Polski. Cenił sobie jednak społeczne wyróŜnienia: Wielki KrzyŜ
Kombatancki Światowej Federacji SPK (Londyn), Honorową Nagrodę „Złotej RóŜy” Towarzystwa
Miłośników Nauki i Sztuki (Kopenhaga) i Order Międzynarodowego Związku Kawalerów Białego
KrzyŜa za udział w pomocy humanitarnej w okresie stanu wojennego w PRL. Instytut wyróŜnił
swego wielkiego Donatora Medalem Pro Meritis.
Wraz z odejściem Tadeusza Głowackiego niepodległościowa społeczność polska w Skandy-
nawii utraciła jednego z najbardziej konsekwentnych w swej postawie patriotycznej, działaniu
i wielkiej ofiarności przedstawiciela elity niezłomnych na Zachodzie do czasu uwolnienia się naro-
du polskiego od kurateli sowieckiej.
PoŜegnano go 14 IX mszą św. w katolickiej kaplicy na cmentarzu Norra w Solna k. Sztokholmu.
W uroczystości wzięli udział: konsul i attaché wojskowy RP w Sztokholmie, przedstawiciele Instytutu
Polsko-Skandynawskiego w Kopenhadze oraz miejscowych organizacji kombatanckich i społecznych
a takŜe przyjaciele, składając głęboką cześć Jego pamięci ufni, Ŝe miłosierny Pan przyjmie Go do siebie.

Eugeniusz S. Kruszewski (Dania)


ZDZISŁAW JAGODZIŃSKI

(1927–2001)

PoniŜszy szkic to zaledwie krótka osobista winietka o osobie Zdzisława Jagodzińskiego, bibliote-
karza, bibliografa, bibliofila, miłośnika literatury pięknej, a nade wszystko człowieka polskich Kresów
Wschodnich. Szczególnie okolic Krzemieńca na Wołyniu skąd pochodził. To pochodzenie, dokładnie
z Białokrynicy koło Krzemieńca, nadało barwy jego postawie jako człowieka i zakolorowało całe jego
Ŝycie. KaŜda konwersacja z nim, literacka czy polityczna, czy nawet emigracyjna, zwykle obracała się
w końcu wokoło losu Polaków z Kresów. Tych co tam zostali, tych, których tak jak jego, Sowieci
wywieźli w głąb Rosji po 17 września 1939 roku, i tych którzy zostali na Zachodzie. Był szermierzem
specjalnie tych ostatnich, którzy wyszli z Rosji z armią gen. Andersa, przeszli akcje wojenne
2. Korpusu i znaleźli się w Anglii albo w innych krajach Zachodu. Nie zapominał teŜ nigdy o tych,
którzy nie doszli do armii polskiej w Rosji i zostali na „posiołkach” w Kazachstanie i innych odległych
republikach tego kraju. Wszystkim pisarzom, dziennikarzom, redaktorom i historykom, i tym którzy nie
dość, w jego mniemaniu, poświęcali uwagi Polakom kresowym i ich dziejom, nigdy nie darował, ostro
polemizując gdzie tylko mógł. Miał dzięki temu wielu wiernych czytelników.
Dr Jagodziński miał róŜne znamienite cechy charakteru. Jako bibliotekarz i bibliograf miał świetną
pamięć. Lubił katalogi wydawnictw, które cytował z pamięci kiedy pytano go o nowe wydawnictwa
krajowe. Znał teŜ zawartość zbioru Biblioteki Polskiej, a co waŜniejsze, doskonale wiedział czego w niej
nie ma i gdzie moŜna daną ksiąŜkę znaleźć. Jako recenzent literacki, miał wyczucie dobrego stylu choć
cenił często dość zawikłane rozumowania polityczne, wytykając autorom błędy w nie dość pozytywnym
traktowaniu waŜnych zagadnień wschodniej, przygranicznej Polski. Jako doradca historyków poszukują-
cych materiałów do prac naukowych umiał wskazać pułapki archiwalne i przestrzegać przeciwko ła-
twym wyrokom bez odpowiednich dowodów rzeczowych. Jako juror nagród (braliśmy obaj udział
w naradach jury Nagrody Literackiej Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie i jury Nagrody Polskiej
Fundacji Kulturalnej im. Prezydenta Edwarda Raczyńskiego), był sumienny w ocenach uznając kryteria
merytoryczne na równi z tym co mu przypadło do gustu. Tu znowu jego zawsze bezkompromisowa
postawa co do — jak mówił — nie dość pozytywnego nastawienia Polaków na uchodźstwie do „ziem
wschodnich”, miała swoje miejsce. PoniewaŜ nagroda PFK była przeznaczona na prace historyczno-po-
lityczne, dzieła dotyczące tychŜe „ziem wschodnich” były często i licznie reprezentowane. Tu Jagodziń-
ski działał jako rzeczoznawca. Jako pisarz, czy moŜe raczej autor dokumentów historycznych, czy dzien-
nikarz, pozostawił po sobie interesującą pracę Anglia wobec sprawy polskiej w okresie Wiosny Ludów
1848–1849, wydanej w Warszawie w 1997 r. Było to jakoby przypomnienie historyka stosunku Anglii
do naszych spraw sto lat temu. Zdawało się, Ŝe miał na końcu języka pytanie: „co się zmieniło?...”.
Choć widywałem go dość rzadko, istniała pomiędzy nami nić przyjaźni. Nie trzeba było jej nigdy
przypominać, choć wiedzieliśmy obaj, Ŝe tłem jej była postać mego ojca, jednego z załoŜycieli Związku
Bibliotekarzy Polskich w wolnej Polsce po pierwszej wojnie i autora „biblii” tego zawodu „śycia KsiąŜ-
ki”. Nić ta nigdy się nie przerwała. Od czasu do czasu odbierałem dowody jego Ŝyczliwości w mojej
pracy. Biblioteka była warsztatem jego Ŝycia. On sam był częścią Ŝycia polskiego w Londynie i jego
aktywnym uczestnikiem. Spotykając go w róŜnych londyńskich instytucjach mówiliśmy niezmiennie
o przyszłości tych instytucji, a specjalnie przyszłości Biblioteki Polskiej. Jej szef nie był optymistą co do
tej przyszłości. Był, jak sam o sobie mówił, realistą. Głos miał zwykle przyciszony i smutny. Myślę, Ŝe
chciał wierzyć, Ŝe przyszłe pokolenia Polaków na obczyźnie będą miały dość zapału by te instytucje
utrzymać. Dlatego bronił zawsze swojej nieustępliwej pozycji w sprawie nie wysyłania do kraju mate-
riałów archiwalnych publicznych ani prywatnych. Ale czy rzeczywiście wierzył? Nie było by moŜe od
rzeczy, znając jego nastawienie do powojennej historii Polski, uznać, Ŝe jego kategoryczna postawa co
do archiwów była zgodna z jego głębokim przeświadczeniem, Ŝe Polska wyszła z ostatniej wojny nie-
sprawiedliwie okrojona. śe nie było juŜ w niej jego „ziem wschodnich”.
Krzysztof Muszkowski (Wielka Brytania)

269
MECHANIZM PRZYJAŹNI

JAN KOTT (1914–2001)

— Janku! — wołam nie pytając kto mówi, gdy podnoszę słuchawkę i słyszę „Dzień dobry!”.
Głos jest rozpoznawalny skądkolwiek dochodzi, moŜe to być Polska, Japonia, czy dzisiaj Kalifornia.
Tak samo bez Ŝadnych wątpliwości Jan Nowak-Jeziorański poznawał ten głos w Monachium
za czasów Wolnej Europy, gdy usłyszał w telefonie: „Zdzisiek?” Nie był to szyfr, wtedy zrozu-
miały, tylko przyzwyczajenie szkolne, gdy Zdzisław Jeziorański i Jan Kott siedzieli koło siebie
w gimnazjum Mickiewicza w Warszawie.
By nie narazić przyjaciela z PRL, Nowak tajemniczo umawiał się z nim na spotkanie w jakimś
bezpiecznym miejscu, z czego Kott, bezczelny w swojej odwadze, która mu dobrze słuŜyła za
niemieckiej okupacji, trochę się podśmiewał. Choć naleŜeli w tamtych złych czasach do wrogich
sobie światów, ich zaufanie było wzajemne. Z początkiem okupacji, w mieszkaniu gdzie Kott
ukrywał się z Ŝoną, któregoś dnia zjawił się „Zdzisiek”, by zapytać czy i jak mógłby im pomóc.
Poznałam Kotta z początkiem lat 70., gdy redagowałam „Wiadomości”. Przyjechał do Londynu
ze Stanów, gdzie był profesorem na nowojorskim uniwersytecie i miał przyjść wieczorem do redakcji.
Czekałam na to spotkanie z wielką tremą. Choć minęło juŜ wtedy jakieś 10 lat od ukazania się
w Anglii jego rewolucyjnych szkiców o Szekspirze (Shakespeare — our contemporary), Kott był nadal
„współczesny” w Anglii. WciąŜ trafiałam gdzieś na jego nazwisko. Na przedstawieniu Burzy, na które
poszliśmy ze znajomymi Anglikami, w programie przytoczono zdanie o tej sztuce Coleridge’a, Shawa
i Kotta, czym natychmiast pochwaliłam się naszym towarzyszom. W encyklopedii Pearsa, która co
roku wypuszcza nowe wydanie i bez której nie pracuje Ŝaden angielski dziennikarz, czytam, Ŝe znako-
mity reŜyser Peter Brook w swej interpretacji Szekspira „wiele zawdzięcza Janowi Kottowi, polskiemu
krytykowi i profesorowi literatury, który...” itd. Jakaś statystyka informuje, Ŝe Ŝadna z tysięcy ksiąŜek,
napisanych o Szekspirze w całym świecie, nie rozeszła się w takiej ilości egzemplarzy, jak przełoŜony
na 30 języków Szekspir Kotta. A oto Kott na zdjęciu w gazecie z modną młodą aktorką, Helen Mirren,
której przepowiada się wielką przyszłość; gdzie indziej ktoś dowodzi, Ŝe Graham Greene myślał o nim
w swym „Honorowym Konsulu”, pisząc, Ŝe „Szekspir unikał mówienia o współczesnej polityce...
Historia była dla niego środkiem do tego, co nazywam abstrakcją polityczną”.
(Jeszcze dzisiaj, teraz gdy to piszę, czołowy dramaturg angielski, Tom Stoppard — Czech
z pochodzenia — poskarŜył się w wywiadzie radiowym, Ŝe jego sławna później pierwsza sztuka
Rosenkrantz i Guildenstern nie Ŝyją nie mogła liczyć po premierze na naleŜyte powodzenie, gdyŜ
sensacją był wtedy w Londynie Król Lear w interpretacji Kotta.)
Więc gdy wielki profesor Kott zapowiedział, Ŝe przyjdzie do redakcji, nie wiedziałam jak
sobie z tą wielkością poradzę, zwłaszcza, Ŝe byłam nastroszona politycznie.
Stanął na progu, i było tak jakbyśmy się znali od dawna. Bez oficjalnych ceregieli towarzy-
skich, pocałował mnie na przywitanie i od razu zaczął mi mówić po imieniu. Byłam zachwycona.
„Mechanizm historii”, jaki pokazał w swoim Szekspirze, Janek w stosunkach z ludźmi umiał
przerobić na własny „mechanizm przyjaźni”, działający ponad wszelkimi granicami i róŜnicami.
W „reakcyjnych” „Wiadomościach”, ja, z miejscem w peerelowskiej czarnej księdze cenzury,
prowokacyjnie ubrana na czerwono na to pierwsze spotkanie, śmiałam się razem z nim, gdy mi
opowiedział jak kiedyś po reportaŜu z kopalni węgla w Polsce, napisanym w odpowiednio partyj-
nym duchu, przyjechał do Anglii, gdzie zamiast wraŜeń teatralnych czekał na niego program wiel-
kiej tury po kopalniach, przygotowany przez zapraszających go Anglików.
Miewałam do niego róŜne pretensje. Wychowana w kulcie Prusa przez wielkiego jego znawcę,
prof. Zygmunta Szweykowskiego, który mnie uczył w gimnazjum, wypominałam Jankowi co
wypisywał marksistowsko o Lalce. I co mówił o tym. I jeszcze o czymś innym. Ale jednocześnie
pamiętałam jak przemawiał do tysiącznego tłumu studentów w Politechnice Warszawskiej po
Październiku 1956. I Ŝe wystąpił z partii komunistycznej, z którą był związany nie oportunistycznie

270
od wojny, jak tylu innych, ale od wczesnej młodości. Nieraz mi się później wydawało, Ŝe on sam,
wyrafinowany intelektualista, sceptyk, dziwił się jak mógł być tak zauroczony fałszywą wiarą.
W latach 70. duŜo pisał do „Wiadomości” i później te eseje o greckiej tragedii, o „esencji
teatru”, poczynając od japońskiego do Ionesco i Kantora, ukazywały się zebrane w angielskich
ksiąŜkach i róŜnojęzycznych przekładach. Ale on zawsze pamiętał i przypominał, Ŝe „Wiadomo-
ści” były jedynym pismem, gdzie mógł był wtedy drukować po polsku.
Lubiłam dobierać do jego tekstów ilustracje, które doskonale wychodziły na błyszczącym
papierze pisma. Buszowałam po muzeach i antykwariatach w ich poszukiwaniu, wyciągałam je ze
zbiorów mego męŜa, czasem pomagał mi w potrzebie Topolski, który nieodmiennie odpowiadał,
gdy dzwoniłam: „Przyjdź do pracowni i wybierz sobie co zechcesz”. I tak esej Kotta o Rewizorze
był ilustrowany rysunkami Feliksa do dekoracji tej sztuki w londyńskim teatrze.
KaŜda przesyłka z Kamiennego Potoku (na jaki przemienił swój Stony Brook) wywoływała
w redakcji radość i lekką panikę. Esej, wiadomo, będzie piękny, ale jak do niego dotrzeć, jak przebić
się przez maszynopis, najgorszy w świecie? Bez marginesów, bez odstępów, pisany na kulawej ma-
szynie i z poprawkami nieczytelnym pismem, wciśniętymi w kaŜdy wolny skrawek papieru.
Te maszynopisy, po których poznałabym autora, nie przeczytawszy jeszcze słowa, świadczyły
o jego absolutnej pogardzie dla przyziemnych szczegółów, które niepotrzebnie odrywają tylko myśl
od jej biegu. WaŜne jest to co ma do powiedzenia i nie będzie sobie zawracać głowy drobiazgami.
śona, mądra Pani Lidia uśmiecha się: „Janek jest encyklopedią niedokładnych wiadomości”. Trochę
w tym prawdy, ale z poprawką: on wie, ale nie będzie sprawdzał. Szkoda czasu, gdy moŜna myśleć
i pisać dalej. Od poprawiania są inni. Więc sprawdzałam daty, tytuły, odnośniki, czasem coś więcej.
Był zdumiewająco „łatwym” autorem, wzorem dla innych, mniej waŜnych, upierających się
przy swoim, nawet przy swoich błędach∗. Gdy znalazłam u niego cytat z Moliera po angielsku,
srogo zwróciłam mu uwagę, Ŝe moŜe być tylko albo po polsku, albo po francusku. Odpisał mi
rozbrajająco: „Myślałem, Ŝe sama to znajdziesz po polsku”. W Londynie! Moliera po polsku! I to
bez podania tytułu sztuki!
Tylko raz powaŜnie mi się naraził. Wpadłszy do Londynu w drodze do Stanów, opowiedział
mi, Ŝe w ParyŜu był zaproszony do znakomitej restauracji. Zagrały moje pasje kulinarne. „Do
której?”. Nie pamiętał. Trudno. I tak nie pójdę. Ale najwaŜniejsze: „Co było do jedzenia?” „No,
jakaś ryba, mięso i chyba coś słodkiego...” Do dzisiaj mu tego nie przebaczyłam.
Ze spokojem znosił moje adiustatorskie narzekania i nawet uparcie powtarzane apele „Pisz po
ludzku”. Było to głównie w fazie jego fascynacji modą na strukturalizm, semiologię, semiotykę, te
wszystkie umysłowe akrobacje amerykańskich przemądrzalców, w których Kott, zawsze czuły na
nowinki, z pasją uczestniczył. Oczywiście nie próbowałam dyskusji, bezradna w tej lingwistycznej
stratosferze. Tylko raz, w zapale rozmowy w jakimś londyńskim pubie, gdy powiedział, Ŝe bez tych
nauk nie moŜna zrozumieć Dziadów, pamiętając jego zachwyty nad Dziadami od młodości, o czym
mi sam opowiadał, zapytałam jak mógł tak je uwielbiać, gdy się jeszcze nie śniło o tych teoriach.
Wielki Profesor nie znalazł odpowiedzi, co mu się nieczęsto zdarzało.
W swym Ŝyciu, tak bogatym, Ŝe zrobiło niemal thriller z jego autobiografii, Janek nagromadził
więcej przyjaciół, niŜ udało się to zrobić wielu mniej kontrowersyjnym ludziom. Nie pogubił ich po
drodze przez wszystkie lata wędrówek po świecie i odmian losu. Jest im wierny czy Ŝyją, czy juŜ
tylko pamięć po nich została. Pisze do nich, interesuje się ich Ŝyciem, pisze o nich, pamięta.
Pamiętają go teŜ nie tylko oni, ale i tacy, którzy tylko przewinęli się przez jego Ŝycie. Do
Londynu przyjeŜdŜają czasem dawne studentki, starsze panie z Warszawy, z Wrocławia, gdzie był
profesorem i na dźwięk jego nazwiska, rozmarzają się: „Ach, profesor Kott...”. Dyskretnie nie
zadaję pytań. Dziś nie rusza się z Kalifornii, uwięziony tam wyrokiem lekarzy, którzy nie pozwa-
lają mu na podróŜe po rekordowej ilości zawałów. A tak chciałby choć raz jeszcze pojechać do
Polski. Tylko tam jest u siebie.
Czasem dostaję list, czasem odzywa się telefon. Podnoszę słuchawkę, słyszę „dzień dobry”
i wołam z radością — „Janku!”

Stefania Kossowska (Wielka Brytania)



Raz poprawiłam komuś cytat ze Słowackiego, sprawdziwszy w oryginale, na co autor tekstu
gwałtownie zaprotestował, Ŝe on pamięta jak powinno być, i wycofał artykuł — obraŜony.

271
ARTYSTA GRAFIK — FILOZOF

PIOTR ŁABUśEK (1924–1998)

Retrospektywna wystawa prac Piotra ŁabuŜka, pseudonim artystyczny Baro, w Bibliotece Narodo-
wej w Kopenhadze (27 VIII–6 X 2001) była w pewnym sensie oficjalnym poŜegnaniem Artysty przez
ludzi sztuki i prasy w Danii. Otwarcia wystawy dokonał dyrektor i przedstawiciel duńskiego ministra
kultury, prezes Muzeum Grafiki Prasowej wygłosił specjalistyczny referat, a niŜej podpisany scharakte-
ryzował artystę na tle dziejów powojennej Polski i emigracji1. Baro odszedł tak nagle, Ŝe trudno było się
z tą myślą oswoić, iŜ juŜ go nie ma wśród nas. Przez 40 lat był jednym z tych, którzy wzbogacali swą
oryginalną twórczością duńską i europejską kulturę, zwłaszcza w zakresie rysunku prasowego.
Z urodzenia białostoczanin studiował w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknychw latach 1944–
1947. Na studia przyjął go bez egzaminu rektor Eugeniusz Eibisch, a profesorami byli reprezentanci
postimpresjonistycznego koloryzmu Hanna Cybis Rudzka i Zbigniew Pronaszko oraz naleŜący do
grupy Awangardy i Formy, Zygmunt Radnicki. Piotr ŁabuŜek jeszcze jako młody adept malarstwa
i grafiki, z powodzeniem próbował swych sił w słownym przekazywaniu myśli. Krytyk literacki,
prozaik i tłumacz Artur Sandauer pochlebnie wyraził się o jego pisanej twórczości — zwięzły język
podobny do uznanych pisarzy amerykańskich2. ZwycięŜył jednak przekaz graficzny z podtekstem
filozoficznym, który na początku prezentował i zabawiał czytelników „Przekroju” Mariana Eilego.
śakowskie lata w Krakowie takŜe pod względem osobistym okazały się szczęśliwe — spotkał
wybrankę i towarzyszkę Ŝycia Barbarę Konweczyńską, koleŜankę, studentkę Akademii. Próby
ustabilizowania swego Ŝycia w Krakowie, Łodzi i w Warszawie nie udawały się. Specjaliści za-
chwycali się niejednokrotnie oryginalnością twórczości artystycznej — grafiką prasową i uŜytko-
wą, plakatem i ilustracjami ksiąŜkowymi, ale przełoŜeni z namaszczeniem monopartii (pomińmy
znane nazwiska) chcieli, by był jednym z nich. Brak legitymacji partyjnej coraz bardziej utrudniał
im obojgu Ŝycie. Poczucie bycia wolnym człowiekiem miało dla nich bezcenną wartość. Wspo-
mnijmy (nie tylko na marginesie), Ŝe do rzadkości naleŜało, by pismo o wysokim nakładzie było
kierowane przez bezpartyjnych redaktorów naczelnych (poza prasą katolicką), a wyjątkiem był, do
czasu, naczelny redaktor „Problemów” Józef Hurwic i wspomniany wyŜej Eile3.
Baro rysował w „Szpilkach”, dla „Świata Młodych” i „Sztandaru Młodych” oraz „śołnierza
Polskiego”. Był ilustratorem ksiąŜek dla oficyny „KsiąŜka i Wiedza”, Wydawnictwa Artystyczno-
-Graficznego (WAG) i „Nasza Księgarnia”. Mimo talentu, twórczość pisarska pozostała z róŜnych
względów na marginesie. Publikował na łamach „Odrodzenia”, ilustrowanego tygodnika „Świat”,
młodzieŜowego „Dookoła świata” i angielskojęzycznego „Poland”.
Artysta nie mógł narzekać na brak zainteresowania swoimi pracami, a co za tym idzie — na warun-
ki ekonomiczne. Był jednak stale pod presją i naciskami politycznymi dyspozycyjnych wobec monopar-
tii przełoŜonych. Przypomnijmy, Ŝe w latach 1948–1956 szybko zmieniające się warunki społeczno-po-
lityczne oraz cenzura stwarzały coraz trudniejsze Ŝycie, zwłaszcza dla ludzi myślących i mających ambi-
cje samodzielnego pójścia przez Ŝycie i robienia kariery tylko własnym talentem i wysiłkiem.
Wobec nieudanej próby okazania się w PRL-u obywatelem godnym zaufania, ofiarowującym
swój talent narodowej i europejskiej kulturze bez błogosławieństwa PZPR — małŜeństwo ŁabuŜ-
ków w 1957 r. „wybrało wolność”. Duma naszej przedwojennej floty pasaŜerskiej, transatlantyk
„Batory” w drodze do Nowego Jorku (zanim Stany Zjednoczone wprowadziły zakaz przypływania
statku) przeniósł naszych bohaterów z południowych na północne wybrzeŜa Bałtyku. Będąc fak-
tycznie w drodze do Ameryki, małŜeństwo zdecydowało się jednak opuścić statek w Kopenhadze,
1
Na podstawie dokumentacji przechowywanej w archiwum Instytutu Polsko-Skandynawskiego
w Kopenhadze.
2
P. Baro, Oleodruk, Odrodzenie (Warszawa) 1949 nr 9 s. 5 (ilustrował Jan Lenica).
3
J. Hurwic, Wspomnienia i refleksje: szkic autobiograficzny. Toruń 1996 s. 67.

272
która stała się odtąd ich przystanią na dobre i na złe. Chęć Ŝycia w niezaleŜności i wolności była
silniejsza od „przywilejów” narzuconej dyktatury.
Jeszcze w tym samym roku Stefan Bratkowski i Ryszard Wiśniowski relacjonowali to wyda-
rzenie w artykule „70 z Batorego” dziwiąc się, Ŝe zrobili tak nierozwaŜny krok4. Jak wiadomo, od
tego czasu nie tylko Bratkowski, ale i inni zmienili zdanie...
Amerykańskie marzenia Baro zostały wkrótce zrealizowane, ale juŜ z Kopenhagi. Po kilku
miesiącach pobytu w Danii ŁabuŜkowie wyruszyli na podbój Ameryki. Mając zapewnioną moŜli-
wość powrotu do Danii, takŜe do pracy w redakcji, mogli jako wolni obywatele podjąć dowolną
decyzję. Po kilku tygodniach powrócili, a duńskie otoczenie ze zdziwieniem usłyszało, iŜ ich „ma-
rzenia i rzeczywistość jaką zastali w Stanach Zjednoczonych zbytnio odbiegały od siebie, by mogli
pozostać tam na stałe”. Zresztą Baro juŜ na początku emigranckiej drogi wyłoŜył swoją filozofię
Ŝyciową na łamach skandynawskich pism5.
Nawet w tak trudnym połoŜeniu w jakim się znalazł, zachował zimną krew i optymizm. Jed-
nemu z pierwszych rysunków w kopenhaskim dzienniku „Politiken” nadał tytuł „Niezwykłe cza-
sy”. Karykatura przedstawia pasaŜera z „Batorego” wychodzącego z nadbrzeŜa portowego do
miasta z trzema kapeluszami na głowie, dwiema walizkami w ręku, klatką z kanarkiem itd. Stojący
na wachcie marynarz (czytaj — agent SB) pyta: — Czy tak duŜo trzeba zabierać na zwiedzanie
miasta? Na to pasaŜer: — Nigdy nie ma się pewności jaka będzie pogoda!6
Mimo wielu przeszkód, jakie napotyka kaŜdy emigrant, Baro miał jednak niezaprzeczalny atut
— młodość oraz niezachwianą wiarę i wolę urządzenia sobie Ŝycia na własnych, a nie narzuconych
warunkach. Mimo trudności, zwłaszcza dla artystów w wolnym świecie, Baro potrafił zaintereso-
wać swoją twórczością. Jego talent został bardzo szybko dostrzeŜony w nowym środowisku i juŜ
wkrótce otrzymał pracę w swoim zawodzie. Nigdy teŜ nie korzystał z zasiłku dla bezrobotnych czy
pomocy socjalnej. Przez czterdzieści lat był w stołecznych dziennikach stałym prasowym rysowni-
kiem-komentatorem: „Information” (1957–1964), „Berlingske Tidende” (1966–1972), „Politiken”
(1979–1994), „Det frie Aktuelt” (1995). Tematyka obejmowała od zagadnień etycznych i moral-
nych (manipulacja genami) poprzez prawa człowieka i skutki ruchów rewolucyjnych (sowiecka
okupacja państw bałtyckich, Powstanie Węgierskie, rozruchy studenckie 1968 r.) do bieŜących
zagadnień społeczno-politycznych (usprawiedliwianie zbrodni niemieckich czy sowieckich, inte-
gracja Europy). Tak aktualne problemy, jak ochrona środowiska, integracja przedstawicieli róŜnych
kultur, brak obiektywizmu w mediach i inne, które są w dalszym ciągu dyskutowane, miały z re-
guły filozoficzną puentę. Artysta miał wyjątkową ostrość spojrzenia na otaczający go świat i głę-
bokie poczucie sprawiedliwości. Prace Baro są oryginalne w swoim przekazie artystycznym, nie-
łatwe w odbiorze i pobudzające do refleksji. Dodajmy, Ŝe nie wykonywał on rysunków do artyku-
łów, ale według własnej wizji. Duńczycy określali je jako „filozofujące”. Okazjonalnie ukazywały
się jego rysunki w duńskich i zagranicznych pismach satyrycznych, jak francuski „Crises” i „Le
Rire”. Poza tym, tak w kraju jak i w Danii, projektował szereg plakatów, w tym filmowych7.
Baro ma takŜe swój udział w projektowaniu okładek oraz ilustrowaniu ksiąŜek duńskich pisarzy
(Tove Ditlevsen, Bjarne Gaardsvoll, Robert Siveberg, Ingeborg Suhr i inni). Wraz z Ŝoną ilustrował
podręczniki szkolne (Gjellerup, Munksgaard), w tym trudne dla artysty podręczniki do matematyki.
Ich popularność wskazywała jednak, Ŝe zdołał pokonać przeszkodę i przeniknąć psychikę młodzieŜy.
Dość oryginalne zamówienie, dotyczące zilustrowania rozprawy doktorskiej z zakresu psychiatrii
(Jörgen Jung, „Psychologist and Patient), otrzymał w 1996 r. z Uniwersytetu w Bambergu (Niemcy).
W pewnym okresie Baro zajmował się takŜe grafiką uŜytkową — dekorowaniem ceramiki
i projektowaniem opakowań towarów. Wielkim osiągnięciem było uzyskanie zlecenia na dekorację
artystyczną wagonów najnowocześniejszego pociągu kolejowego, będącego jednocześnie duńskim
produktem eksportowym. Wówczas „Politiken” napisała, Ŝe redakcyjny kolega „będzie miał swój
4
S. Bratkowski, R. Wiśniowski, 70 z „Batorego”, Nowa Kultura 1957 nr 48 s. 2,5.
5
P. Baro, Vi ønsker braendende at saaette børn i verden, Dansk familieblad (København) 1957
nr 42 s. 20–21; P. Baro, Min flugt fra Batory, Dansk familieblad (København) 1957 nr 46 s. 2–3, 7,
13, portret; P. Baro, En Polakks vei til friheten, Vi menn (Oslo) 1957 nr 15 s. 15, 29, 31–32, portret.
6
Politiken (København) wrzesień 1957.
7
W dziedzinie plakatu będąc w kraju współpracował z Antonim Uniechowskim (np. plakat do
filmu „Dumna królewna”).

273
własny pociąg”8. Na milenium chrześcijaństwa w Polsce (1966) zaprojektował plakietkę (znaczek)
cieszący się wielką popularnością wśród emigracji i Polonii, a dzisiaj stanowiący cenny polonik.
Motywem są najstarsze stolice biskupie — duńską przedstawia katedra w Roskilde, a polską kate-
dra w Gnieźnie — oraz polski herb narodowy. Ta róŜnorodność dziedzin i przedsięwzięć artystycz-
nych świadczy nie tylko o talencie, lecz takŜe o szerokich zainteresowaniach.
Baro był artystą o unikalnym stylu — pełnym symboliki, figur geometrycznych, prostych kre-
sek, a zarazem nadzwyczaj kompleksowych i surrealistycznych rysunków. Jego figury fascynują,
ale nie stają się powszechną własnością. Przekazywany dowcip często wymaga od czytelnika czy
widza pogłębienia tematów, które są w większości ponadczasowe.
Jednocześnie z pracą artystyczną Baro przekazywał swoje doświadczenia młodym adeptom
sztuki jako wykładowca w zakresie „znaku i formy” w WyŜszej Szkole Graficznej w Kopenhadze
(1969–1979), gdzie zyskał uznanie za umiejętności pedagogiczne. Był kandydatem na profesora
kopenhaskiej Akademii, ale los nie pozwolił mu na zajęcie tego stanowiska.
Jest autorem czterech ksiąŜek specjalistycznych w języku duńskim na temat perspektywy,
trójwymiarowości obrazu, rysunku prasowego i karykatury9. W jednej z nich mówi: „dawniej
upatrywałem w rysunku satyrycznym broń przeciwko złu, a nie komentarz do popełnianych błę-
dów. Dzisiaj ta funkcja się zmieniła i jest faktem, Ŝe rysunek nie ma sądzić i karać, ale stawiać
diagnozę i leczyć”. Jak moŜemy się domyślać od czasu wyjazdu z Polski artysta nie tylko rozwinął
swój talent i warsztat, ale widać takŜe znaczące zmiany w poglądach na otaczający go świat.
Artysta miał wystawy w szeroko znanym w Europie Muzeum Fundacji Carlsberga (1982), na 10-
-lecie Muzeum Karykatury w Warszawie (1988). Kilkakrotnie brał udział w biennale w bułgarskim
Gabrowie (House of Humour and Satire) w latach 1988–1999, gdzie ostatni raz jego rysunki wystawio-
no juŜ pośmiertnie wśród prac 56 artystów z 15 krajów. Na jubileuszową wystawę w Warszawie pt.
„Świat się śmieje” został zaproszony przez Eryka Lipińskiego przesyłając wówczas swoje trzy prace.
Na zapytanie dziennikarza Lipiński podał wówczas „przepis” na zrobienie dobrej wystawy: „Do
udziału w niej zaprasza się najlepszych artystów i mistrzów karykatury z całego świata. Dokłada się do
tego czołówkę karykaturzystów polskich. Rezultat — nadesłano prace 200 rysowników z 33 krajów”10.
Oficyna „Politiken” uhonorowała Baro w dziele Historia Politiken 1884–1984. W ten sposób
został włączony jako jedyny Polak w poczet duńskich rysowników i karykaturzystów prasowych,
który rozpoczyna się Peterem Ch. Klaestrupem (1820–1882), autorem słynnej karykatury filozofa
Sørena Kierkegaarda11. Natomiast polski fotografik (były student anglistyki UW) osiadły w Danii
uwiecznił Baro portretem w albumie, w którym wśród 41 „imigrantów” jest takŜe ksiąŜę małŜonek
królowej Danii — jak wiadomo z pochodzenia Francuz12.
Baro stworzył sobie w Danii świat daleki od wychodźczego getta i był jak swego czasu Kon-
stanty Brandel w ParyŜu. Nie wiem czy rektor krakowskiej Akademii Sztuk w 1944 r. podobnie jak
wcześniej Julian Fałat wołał do młodzieŜy „przysięgajcie wierność sztuce, kochajcie naturę”, ale Baro
wraz z Ŝoną byli wierni temu przesłaniu. Mieszkając w pełnym uroku zakątku największej wyspy
duńskiej Zelanii tworzyli wspólnie jedyne w swoim rodzaju rysunki i ilustracje. Baro miał znaczący
wkład w kulturę tego kraju oraz zyskał uznanie w Europie, ale co waŜniejsze — utrzymał w warun-
kach bardzo silnej konkurencji swoją artystyczną i osobistą niezaleŜność.
Od czasu wyjazdu PRL-u nie odwiedzał, natomiast po 1990 r. do Polski nie powrócił. Spoczął
w ziemi duńskiej na cmentarzu w Hoersholm. Nagrobek został wykonany na podstawie przygoto-
wanego przez niego szkicu. Jego twórczość powstałą na emigracji złoŜono w duńskim Muzeum
Grafiki Prasowej Biblioteki Narodowej w Kopenhadze oraz w Archiwum Emigracji w Toruniu.

Eugeniusz S. Kruszewski (Dania)


8
Politiken (København) 8.01.1991 s. 2–3.
9
Baro tebner. Strange cartoons, København 1959; Perspektiv og tredimensional billeddannel-
se, København 1979; Bladtegning i funktion, København 1986; Bladtegning lige i øjet, 1995.
10
E. Zieleniewicz, Karykatura jest jak muzyka, Kurier (Warszawa) 1988. (Ilustrowane przez
Grzegorza Szumowskiego karykaturą E. Lipińskiego i rysunkiem Baro.)
11
B. Bramsen, Politikens historie set indefra 1884–1984, t. 2: 1934–1934. København 1984
s. 490 (portret).
12
P. Topperzer, I Danmark er jeg. København 1993.

274
KOMUNISTA DO CZASU

BRONISŁAW MOSZKOWICZ (1907–2001)

W Londynie w wieku 94 lat zmarł Bronisław Moszkowicz, autor wspomnieniowej ksiąŜki Na


spotkanie rzeczywistości, która w 1996 r. ukazała się w Wydawnictwie Polonica w Sztokholmie.
KsiąŜka była przyczyną licznych swego rodzaju qui pro quo, gdyŜ bardzo często przypisywano jej
autorstwo Michałowi Moszkowiczowi, synowi Bronisława, który w polskich środowiskach
w Szwecji jest postacią bardzo znaną. Jeden z recenzentów, Tadeusz J. śółciński, napisał nawet:
„Gdybym nie znał jej autora, uwierzyłbym, Ŝe jest to autentyczny zapis wspomnieniowy człowieka,
który urodzony z początkiem naszego stulecia, przeŜył i doświadczył lata pierwszej wojny świato-
wej, dwudziestolecia międzywojennego i drugiej wojny światowej”. śółciński nie skojarzył, Ŝe
chodzi w tym przypadku o zupełnie inną osobę, a samą ksiąŜkę uznał za pamiętnikarski pastisz,
który przeobraŜa się „w jeszcze jedną autentyczną opowieść o losach ludzi, którzy przeszedłszy
gehennę wojenną na terenie Związku Radzieckiego, przestali wierzyć w wielkość komunizmu”*.
Wszystko to prawda. Poza tym, Ŝe autorem ksiąŜki nie był Michał Moszkowicz, ale jego oj-
ciec, Bronisław. A są to wspomnienia jak najbardziej autentyczne. Na spotkanie rzeczywistości to
prawdziwy, ale i stereotypowy, zapis biografii licznych szeregowych komunistów okresu między-
wojennego, wywodzących się z kręgów biedoty Ŝydowskiej.
Gdy po raz pierwszy w Warszawie zaczyna wychodzić w soboty gazeta Ŝydowska, co
było pomyślane jako bunt, wśród kolporterów ulicznych jestem oczywiście równieŜ ja —
pisze Moszkowicz. — Wywołuje to wielkie poruszenie. Zostaję pozbawiony pracy. Rów-
nieŜ Ojciec bojkotowany jest przez środowisko i zarzuca mu się złe wychowanie dzieci.
Wcale nie jest wykluczone, Ŝe miało to jakiś związek z późniejszym wyrzuceniem nas na
bruk przez chasydzkiego gospodarza domu.
Biografia Bronisława Moszkowicza jest typowa dla jego pokolenia. Urodził się 6 maja 1907
roku w biednej rodzinie Ŝydowskiej w Warszawie. Bardzo wcześnie zaangaŜował się w ruch ko-
munistyczny i był członkiem Komunistycznej Partii Polski. Spędził dwa lata w więzieniu na Pa-
wiaku oskarŜony o nielegalną działalność. Po klęsce wrześniowej wraz z Ŝoną i dzieckiem ucieka
z Warszawy i przedostaje się do Białegostoku, a więc na tereny zajęte przez armię sowiecką. Na
ochotnika zapisał się na roboty budowlane do Orska na południowym Uralu. „Wszyscy, dobrowol-
nie, bez Ŝadnych nacisków, zgłosili się na ten wyjazd — czytamy w ksiąŜce. — Byliśmy pełni
nadziei na lepszą przyszłość”. Trafia do Magnitogorska na Uralu. Tam teŜ urodził się później,
w 1941 r., jego syn Michał. Wywózkę, skazanie na prymitywne Ŝycie, pracę ponad siły, niemoŜ-
ność decydowania o sobie, przyjmuje za dobrą monetę.
Lata spędzone w Sowietach to jednak dla Moszkowicza podróŜ na spotkanie komunistycznej
rzeczywistości. I chociaŜ wyleczył się z komunizmu to jednak nigdy, po powrocie do Polski
w 1945 roku, nie przestał być członkiem partii. Na PRL-owską teraźniejszość patrzył jednak zupeł-
nie nowymi oczami. Najpierw mieszkał w Wałbrzychu, później we Wrocławiu. AngaŜuje się
w ruch spółdzielczy. Na Ziemiach Zachodnich organizował śydowskie Rzemieślnicze Spółdzielnie
Pracy. Później mieszkał w Warszawie. Był prezesem — nomen omen — „Solidarności”, Ŝydow-
skiej WielobranŜowej Spółdzielni Pracy, która istniała jeszcze w latach 70. Jeszcze przed wydarze-
niami Marca 1968 roku przeszedł na emeryturę. Na stałe opuścił Polskę w 1984 r. Emigruje do
Szwecji. W 1996 r., po śmierci Ŝony, przenosi się do Londynu, gdzie mieszkają jego córki.
Ten sowiecki fragment Ŝycia, opisany w ksiąŜce Na spotkanie rzeczywistości, wywołał pewne
poruszenie. Krytycy pisali, Ŝe Moszkowicz chciał swoją ksiąŜką pokazać, Ŝe los większości spo-
łeczności Ŝydowskiej, która nie chciała zrezygnować ze swojego przywiązania do Polski, był taki
*
T. śółciński, Kiedy byłem komunistą, Słowo śydowskie, 1996 nr 10–11 s. 29.

275
sam jak i Polaków, którzy w czasie wojny znaleźli się na terenach zajętych przez Związek Sowiec-
ki. Z drugiej strony wypomniano autorowi, Ŝe w złym świetle przedstawia spotkanych przez siebie
przed wojną Ŝołnierzy w błękitnych mundurach z formacji generała Hellera. Większość uznała
jednak ksiąŜkę za rzadki dokument tamtych czasów.
Autor zachęcony dobrym przyjęciem ksiąŜki, przygotował do druku kolejną, tym razem o cza-
sach powojennych, o znanych mu działaczach partyjnych w PRL-u. KsiąŜka nigdy jednak się nie
ukazała. Bronisław Moszkowicz zmarł 26 października 2001 roku w Londynie.

Tadeusz Nowakowski (Szwecja)


„KSIĘGARNIA POLSKA”

EDMUND NEUSTEIN (1917–2001)

Drugiego stycznia 1958 roku otwarta została w podziemnym pasaŜu budynku przy ulicy Al-
lenby 94 w Tel Awiwie nowa księgarnia — „Księgarnia Polska” państwa Ady i Edmunda Neuste-
inów. Wiele — począwszy od uroczystej inauguracji zaanonsowanej uprzednio ogłoszeniem
w gazecie — zdawało się zapowiadać sposoby i formy działania dotąd tu nieznane.
JakoŜ od razu ujawniła się dobra orientacja właścicieli w bieŜących sprawach księgarstwa
w Polsce, z którym jako niedawno stamtąd przybyli fachowcy byli obeznani.
Sprawnie i odpowiedzialnie zorganizowali czynności biurowo-handlowe, co z pewnością
zadecydowało o sukcesie i działalność księgarni nieprzerwanie odtąd wyróŜnia. To właśnie zapew-
nia akuratną realizację przyjmowanych zamówień na ksiąŜki i czasopisma. I to wszystko było tutaj
nowe i nowość ta zyskała sobie z miejsca Ŝyczliwość.
NiezauwaŜalnie i jakoś samorzutnie stawała się księgarnia Neusteinów — z początku zajmują-
ca mały, a następnie znacznie powiększony lokal — czymś więcej niŜ tylko sklepem z ksiąŜkami.
Pewnego rodzaju placówką kulturalną, punktem kontaktowym i uznanym miejscem spotkań.
Od pierwszej chwili była to księgarnia sortymentowa aprowizowana dostawami nowości
z Polski, działająca w łączności z wypoŜyczalnią ksiąŜek beletrystycznych. Zarazem ośrodkiem
sprzedaŜy czasopism z Polski — i po niedługim juŜ czasie takŜe z emigracji. Bo to właśnie „Księ-
garnia Polska” włączyła w systematyczny obieg dotychczas w Izraelu nieobecne publikacje pol-
skich wydawców z ParyŜa i Londynu. Spełnia teŜ rolę — naturalną przecieŜ w istniejącej sytuacji
— centralnego dystrybutora wydawnictw polskich ukazujących się w Izraelu.
Handel ksiąŜkami uŜywanymi, głównie beletrystyką prowadzono tutaj od zawsze. Jednak
dopiero po upływie dwudziestu lat — w r. 1979 — zdecydowano uruchomić z księgarnią złączony,
a jednak osobny — antykwariat naukowy. Na pierwszym etapie był on zaopatrywany w ksiąŜki
bukinistyczne pochodzące głównie z rynku miejscowego. Niebawem przecieŜ stało się moŜliwym
zaopatrywanie antykwariatu u samego źródła — nabywanie równieŜ ksiąŜek starych w Polsce. Co
najwyraźniej asortyment niepomiernie zwiększyło i zróŜnicowało.
Rychło okazało się, Ŝe adresatem nie jest — istotnie kurczące — się miejscowe środowisko
odbiorców, lecz nabywcy zagraniczni. KsiąŜki skomasowano w magazynach niedostępnych do
wglądu. SprzedaŜ prowadzono za pośrednictwem rozsyłanych katalogów. Począwszy od stycznia
1979 r. katalogi takie ukazywały się parokrotnie w roku, w sumie wydano ich ponad sto dwadzie-
ścia — nie licząc katalogów ksiąŜek rosyjskich, których sprzedaŜą takŜe zajmowano się przez
pewien czas. Są to zatem katalogi-cenniki polskich ksiąŜek antykwarsko-bukinistycznych, a takŜe
nowych i najnowszych ze wszystkich dziedzin nauk społecznych i humanistycznych oraz literatury
pięknej — ksiąŜek, odbitek i nadbitek, reprintów, fotokopii róŜnorodnych rozprawek, a nawet
i większych a trudno osiągalnych dzieł. PrzewaŜają katalogi mieszane, towarzyszyły im jednak od
czasu do czasu ogłaszane spisy tematyczne, np. z dziedziny judaiców, historii i polityki, literatury
czy religii.
Ten telawiwski antykwariat jest z pewnością najzasobniejszą księgarnią tego rodzaju poza
granicami Polski. Ilościowo przerasta takŜe niejeden znany mi z autopsji antykwariat w Krakowie
i Warszawie.
Nie na tym — okazuje się — kończyła się handlowa ruchliwość Edmunda Neusteina. Spora-
dycznie bowiem udzielał on takŜe dyrektyw wydawniczych lub uczestniczył w przedsięwzięciach
wydawniczych — w Polsce i w Izraelu. Obok edycji w formacie miniaturowym tekstu Juliana
Tuwima My śydzi polscy (1988) są to reprintowe wznowienia dzieł dawnych: broszurki Józefa
Wolfa z r. 1885, śyd ministrem króla Zygmunta (1988), Majera Bałabana monografii śydzi lwow-
scy na przełomie XVI i XVII wieku (1989) oraz reportaŜu Ksawerego Pruszyńskiego z r. 1933 „Pa-
lestyna po raz trzeci” (1990). Koedycja słownika hebrajsko-polskiego Aleksandra Klugmana

277
w roku 1992, podobnie jak Samouczka języka hebrajskiego Szoszany Ronen i Michała Sobelmana
(2000) wydaje się w tej kolekcji najbardziej naturalna.
Zatem: księgarnia sortymentowa — wypoŜyczalnia — antykwariat naukowy — sporadyczny
wydawca…
„Księgarnia Polska” jest juŜ jedyną polską firmą księgarską w Izraelu. Księgarnia duŜa i bo-
gata, w której — powiedział niegdyś właściciel w wywiadzie prasowym — „mamy do dyspozycji
czytelników ponad 30 tysięcy tomów”. A grono tutejszych czytelników i odbiorców ksiąŜki pol-
skiej topnieje, nowych zaś przybywa niewiele.
Księgarnia efektywna w swoich czynnościach nie zagroŜonych konkurencją — samotna
i z pewnością ostatnia. I nieustannie gościnna dla miejscowych i przyjezdnych jako polski w Tel
Awiwie adres.
Odwiedzają zatem „Księgarnię Polską” przybywający do Izraela lub w nim zamieszkali pisa-
rze polscy. Ich wpisy mogły się były złoŜyć na niezwykle ciekawy album pamiątkowy, gdyby we
właściwym czasie pomyślano o jego załoŜeniu. Utkwiło mi w pamięci — w kwietniu 1969 r. —
pierwsze spotkanie ze Stanisławem Wygodzkim; widziałem — lub widywałem — tutaj Leopolda
Tyrmanda, Artura Sandauera, Jerzego Ficowskiego, Henryka Grynberga, Kazimierza Brandysa,
Stanisława Beńskiego, Józefa Hena, Andrzeja Chciuka, Arnolda Słuckiego, Aleksandra Rozenfel-
da; spotykam Idę Fink. Tutaj właśnie poznałem Juliana Stryjkowskiego.
Sposób promocji ksiąŜek za pośrednictwem spotkań w lokalu księgarni nie wydał się widać
nikomu specjalnie atrakcyjny. Pamiętam wszystkiego kilka takich spotkań.
26 października 1979 r. — zaanonsowany ogłoszeniem w dzienniku hebrajskim — w „Księ-
garni Polskiej” spotkał się z czytelnikami Julian Stryjkowski. Podpisywał Przybysza z Narbony
oraz Austerię i Sen Azriela — takŜe w opublikowanych wówczas tłumaczeniach na język hebrajski.
W kwietniu 1993 r. dedykował tutaj swoje ksiąŜki Ryszard Kapuściński, zaś w marcu 1995 r.
Hanna Krall — i kolejka do jej stolika wiła się daleko poza drzwi wejściowe do księgarni. Takich
spotkań moŜe nawet odbyło się jeszcze parę.
Były i są jeszcze w Izraelu rozmaite polskie księgozbiory prywatne. PrzewaŜają z pewnością
te podręczne zestawy beletrystyki, do której się wraca. Są biblioteki domowe o charakterze nauko-
wym stanowiące po prostu warsztat pracy profesjonalnej ich posiadaczy, a Ŝe mowa w większości
o historykach i filologach — łatwo domyślić się ich bogactwa i waŜności. Są takŜe zbiory ksiąŜek
o nie zawsze ściśle dającym się określić profilu erudycyjnym — nie mające nic wspólnego z zawo-
dem i pracą ich właścicieli. Wiem o nich i niektóre znam. Nie sądzę, by mogły były się rozwinąć
bez ustawicznego kontaktu z „Księgarnią Polską” i osobiście Edmundem Neusteinem.
W okresie przewlekłej choroby Pana Edmunda, księgarnia, która wkroczyła juŜ w piąte dziesię-
ciolecie swojego istnienia, była czynna, otwarta jest obecnie i z całą pewnością będzie funkcjonować
nadal; Ada Neustein pozostaje na posterunku. Coś jednak się w niej zmieniło, nieodwołalnie i bez-
powrotnie; te same półki obłoŜone ksiąŜkami, ci sami czytelnicy i nabywcy, tylko biurko, przy którym
zwykł był zasiadać Szef stoi osamotnione. Zbyt silne piętno odcisnął tutaj swoją osobowością, aŜeby
Jego nieobecność mogła być dobitnie nieodczuwalna. NaleŜał bowiem do tego wielkiego klanu księ-
garzy i antykwariuszy Ŝydowskich — olbrzymia rola, jaką odegrali oni w Ŝyciu ksiąŜki polskiej jest
powszechnie znana — którym fachowość niejednokrotnie zastępował entuzjazm zaś bodźcem do
pracy było przeświadczenie o spełnianym posłannictwie. Takich juŜ nie ma; był ostatnim.

Edmund Neustein — księgarz-antykwariusz — wydawca polski w Izraelu — urodzony


w Drohobyczu 21 października 1917 r. zmarł w Tel Awiwie 9 lutego 2001 roku.

Ryszard Löw (Izrael)

278
POLAK, KTÓRY WSTRZĄSNĄŁ SZWECJĄ
— PROZAIK, PUBLICYSTA, SOWIETOLOG

TADEUSZ JAN NOWACKI (1902–1976)

13 września, od rana zaczęła się niemiecka operacja ogniowa na Płytę Oksywską z lądu, mo-
rza i powietrza z niebywałą siłą. PoŜary rozprzestrzeniały się coraz szybciej. Naszym
2 cywilnym aparatom RWD 13, które z portu lotniczego w Zagórzu schroniły się do ogrodu
w Nowym Babim Dole, groziło spalenie. Szef sztabu, pragnąc je ocalić wydał mi rozkaz od-
prowadzenia ich do Wilna, drogą przez Szwecję i Rygę, jako oficerowi znającemu juŜ daw-
niej stosunki szwedzkie. Na aparacie moim, pilotowanym przez pilota cyw. por. Jereczka, je-
chałem tylko ja, na drugim młody pilot, którego nazwiska nie pamiętam i inŜ. Szpunar
1
z gdańskiej dyrekcji kolejowej, który nie mógł w Ŝaden sposób dostać się w ręce niemieckie .
Tak rozpoczęły się szwedzkie losy Tadeusza Jana Nowackiego — Norwida2, jednej z najbar-
dziej barwnych postaci emigracji polskiej w Szwecji.
Nowacki urodził się 20 stycznia 1902 roku3 w wagonie kolejowym, gdy jego rodzice prze-
mieszczali się z Kaukazu na Wołyń, gdzie jego ojciec Jan, miał objąć nowe stanowisko. InŜynier
Jan Nowacki prowadził budowę kolei Ŝelaznej na Kaukazie. Matka, Stanisława, z domu hrabina
śaboklicka zajmowała się domem i wychowaniem czwórki dzieci — Ignacego i Heleny, starszych
od Tadeusza i młodszej siostry Wandy. Młody Tadeusz ochrzczony został w cerkwi prawosławnej
na Wołyniu, ale był katolikiem podobnie jak ojciec. Matka natomiast była protestantką. Około
1910 roku cała rodzina powróciła do Warszawy.
W latach 1918–1920 Tadeusz Nowacki bierze udział w wojnie polsko-rosyjskiej. Wojna była
dla niego cięŜkim przeŜyciem. Trafia do szpitala. Po wojnie nie rezygnuje jednak z wojska.
W latach 1921–1922 słuŜył w marynarce wojennej i w Państwowej Szkole Morskiej w Tczewie.
W tym czasie ma jedno marzenie — chce zostać kapitanem Ŝeglugi wielkiej. Zaciąga się na „Dar
Pomorza” i płynie do Rio de Janeiro. Był ciekawy świata, ale nie dane mu było opuścić pokładu
Ŝaglowca tak jak planował w Curacao — musiał czyścić pokład — a dopiero w Nowym Yorku.
Atmosfera wielkiego miasta rozbudziła w nim drugie marzenie: postanowił zostać milionerem. Jak
to często bywa z marzeniami, weryfikowało je Ŝycie. CięŜko pracuje w miejskiej rzeźni, gdzie
czyści konie. Wspominał, Ŝe był to jeden z najtrudniejszych okresów w jego Ŝyciu. W pracy nie był
najlepiej traktowany, opowiadał później, Ŝe bił go jakiś Murzyn. Nic więc dziwnego, Ŝe zawiedzio-
ny „wielkim światem” chce wrócić do domu, do Polski. Niestety, nie ma na to pieniędzy. Matka,
być moŜe zmęczona awanturniczym Ŝyciem Tadeusza, odmawia mu przesłania pieniędzy na po-
dróŜ. Wynajduje więc inną pracę — grą na pianinie udaje mu się wreszcie zarobić na bilet powrot-
ny i to w dodatku pierwszą klasą.
Po powrocie do Warszawy podejmuje naukę w WyŜszej Szkole Handlowej (1923–1927).
Mniej więcej w tym czasie zawiera pierwszy związek małŜeński z Henryką (?), w 1928 r. przycho-
dzi na świat córka Anna4. Od 1932 roku pracuje jako naczelnik Wydziału Ekonomicznego Pań-
1
Fragment raportu, jaki ppor. Tadeusz Nowacki przedstawił polskim władzom wojskowym,
po internowaniu go przez Szwedów we wrześniu 1939 r.
2
Nowacki uŜywał pseudonimu Norwid, w późniejszych publikacjach poświęconych jego oso-
bie, biografowie często pisali o nim, jako o Stefanie Tadeuszu Norwidzie.
3
W części opracowań pojawia się inna data urodzenia: 6 czerwca 1900 roku. Według doku-
mentów zatrzymanych przez władze szwedzkie urodził się 20 stycznia 1902 roku.
4
W rodzinie Nowackich wspomina się pierwszą Ŝonę ojca jako Henię — prawdopodobnie więc
miała na imię Henryka, albo Hanna. Córka Anna podobno mieszka po dzień dzisiejszy w Sopocie.

279
stwowego Instytutu Eksportowego w Warszawie. Dwa lata później przenosi się do Gdyni, gdzie
był zatrudniony w spedycji morskiej. Tutaj rozpoczyna się jego przygoda z piórem. W Wydaw-
nictwie J. Przeworskiego ukazuje się w 1934 r. debiutancka powieść Na papierowych szynach,
będąca satyrą stosunków panujących w przedwojennej Polsce. W tym czasie Nowacki współpra-
cował równieŜ z „Cyrulikiem Warszawskim”, gdzie redagował stałą rubrykę „śółtko i Eierweiss”.
Pracę i działalność publicystyczną przerywa wybuch II wojny światowej. Rozpoczyna się drugi, nie
mniej barwny okres Ŝycia Tadeusza Nowackiego.
W górze warczy motor niemieckiego samolotu. Z dalekiego Helu widocznego przez
wody Zatoki Puckiej świeci łuna. Podobno las się pali. Na podwórzu folwarku spostrze-
głem szefa sztabu, którego poznałem kilka dni temu. Major kiwnął na mnie. [...] — Weź-
mie pan jako dowódca dwa aparaty RWD 13, które stoją tu w ogrodzie, pan pilot — tu
wskazał na instruktora wyglądającego w swej cyklistówce i zniszczonej wiatrówce na
ulicznego sprzedawcę biletów loteryjnych — pokaŜe panu, i odprowadzi pan te aparaty
do Wilna, gdzie pan zamelduje się u dowódcy sił lotniczych. Podał mi rękę i spiesznie od-
szedł do swego samolotu. Zostałem sam z pilotem. Kiedy lecimy? — spytałem. — Wcze-
śniej niŜ za 20 minut nie będę gotów — odpowiedział patrząc w niebo. — Czy dolecimy?
5
— Kto to moŜe wiedzieć? Benzyny mamy na jakieś 500 kilometrów .
Do Wilna Nowacki nigdy nie dotarł. W raporcie, sporządzonym prawdopodobnie pod koniec
roku 1939, pisał:
W drodze nad Puckiem zostaliśmy silnie ostrzelani przez niemieckie baterje, przyczem
drugi aparat mojej małej ekipy został zestrzelony. Nam, mimo, Ŝe lecieliśmy bez map
i z zepsutym kompasem, dzięki mgle, która nas zasłaniała przed nieprzyjacielem, udało
się lądować w Visby na wyspie Gotland, gdzie pragnąłem po 3-godz. locie kupić benzynę.
Benzyny nam nie sprzedano, natomiast nas aresztowano. Zostałem internowany, por. Je-
6
reczek, jako cywilny, został zwolniony i wyjechał do Francji .
W czasie II wojny światowej na terytorium Szwecji lądowało awaryjnie bądź przymusowo po-
nad 300 samolotów. Samolot SP-BML, którym leciał Tadeusz Nowacki, był pierwszym. Jak wyni-
ka z raportów policyjnych, które znajdują się obecnie w Landsarkivet w Visby, samolot wylądował
koło Visby w środę 13 września 1939 roku około godziny 17.25. Tadeusz Nowacki i Edmund
Jereczek przesłuchiwani byli przez oficera policji w obecności adwokata Gunnara Kjällmana.
Wkrótce przekazani zostali oni władzom wojskowym z jednostki I 18. pułku Visborgsslätt7. No-
wacki miał ze sobą przesyłki pocztowe dla rodzin wojskowych w Wilnie, w tym równieŜ duŜo
pieniędzy, łącznie ok. 115 tysięcy złotych. Wszystko zostało bardzo skrupulatnie spisane na poste-
runku policji8. Wiadomość o lądowaniu Polaków wywołała oczywiście zainteresowanie prasy
szwedzkiej. W prasie lokalnej „Gotlands Folkblad” informacja znalazła się na czołowym miejscu9.
15 września o godzinie 07.10 Nowacki został poinformowany, Ŝe będzie internowany w Szwecji.
Tego samego dnia o godz. 22.00 odpłynął statkiem do Nynäshamn, gdzie przekazany został po-
czątkowo wydziałowi kryminalnemu policji. Wkrótce przewieziono go do obozu w Roma, stamtąd
na początku listopada do Vaxholmu. Przez krótki czas przybywał w obozie w Rommehed, a na-
stępnie w końcu lipca 1940 roku skierowano go do obozu Främby koło Falun, gdzie pozostał do
15 kwietnia 1944 roku.
JuŜ w 1940 roku nawiązał szereg kontaktów z władzami szwedzkimi. Domagając się zmiany
swojej sytuacji pisał bezpośrednio do króla Gustafa V10. Wytoczył nawet władzom szwedzkim
5
Fragment zbeletryzowanych wspomnień Tadeusza Nowackiego, które zachowały się w ma-
szynopisie i są w posiadaniu rodziny.
6
Fragment raportu, jaki ppor. Tadeusz Nowacki przedstawił polskim władzom wojskowym,
po internowaniu go przez Szwedów we wrześniu 1939 r.
7
Za artykułem: Curt Jacobsson, Andra världskriget har börjat. Polsk flygplan landar på
Visborgsslätt, 1999.
8
Protokół sporządzony na posterunku policji w Visby 15 września 1939 r.
9
Gotlands Folkblad, 1939 nr 212 (14 września).
10
Odpis listu w języku francuskim w posiadaniu rodziny.

280
proces przeciwko — jego zdaniem — bezprawnemu internowaniu. Sprawę prowadził adw. Hugo
Lindberg w Sztokholmie i, ku zaskoczeniu wszystkich, sprawę wygrał. Niestety, nie zmieniło to
jego sytuacji. Pozostawał w internowaniu aŜ do 1944 roku. Zanim jednak uzyskał zwolnienie
z obozu, na podstawie oficerskiego słowa honoru otrzymywał okresowe pozwolenia na pobyt
w Sztokholmie. WyjeŜdŜał równieŜ jako lektor i nauczyciel ekonomii do innych obozów interno-
wania, w których przetrzymywani byli polscy marynarze z okrętów podwodnych. Pozwolenia takie
otrzymywał w zasadzie bez ograniczeń, zazwyczaj były one podpisywane przez hrabiego Folke
Bernadotte, ówczesnego szefa Wydziału dla Internowanych przy Sztabie Generalnym11. Przeby-
wając w Sztokholmie Nowacki mieszkał w dzielnicy Kungsholmen i utrzymywał ścisłe kontakty
z miejscowym poselstwem RP. Przede wszystkim nawiązał kontakt z majorem Witoldem Szyma-
niakiem, który oddelegowany został do Szwecji na stanowisko oficera łącznikowego między do-
wództwem w Londynie a szwedzkim sztabem generalnym.
Jeszcze podczas pobytu w Falun poznał Elvę Eriksson (1905–1981), córkę Carla Gustafa
i Hilmy Frederiki Amalie Lindh. Pracowała ona m.in. wraz z Astrid Lindgren12 na poczcie w dziale
kontroli korespondencji. W czasie wojny obowiązywała bowiem w Szwecji cenzura pocztowa.
Początkowo nikt nie wiedział o jej znajomości z polskim uchodźcą. Sprawa wydała się jednak, gdy
w ręce szefa Elvy wpadł list pisany przez Nowackiego do wybranki serca. Znalazły się w nim
jakieś niezrozumiałe słowa, które wzbudziły podejrzenia. Sprawa szybko się wyjaśniła — był to
bowiem tylko niewinny flirt między zakochanymi — ale Elvę Eriksson zwolniono z pracy i prze-
niesiono do innego działu na poczcie. 13 października 1945 roku zawarli ślub, a dwa lata później
urodził się ich syn Jan Erik Nowacki.
ZbliŜał się koniec wojny. Szwedzi zdając sobie sprawę z nieuniknionej klęski Hitlera zaczęli
wyraźnie sprzyjać aliantom. W kwietniu 1944 roku Nowacki zostaje zwolniony z obozu dla inter-
nowanych ze statusem rezydenta z prawem podjęcia pracy w Szwecji13. Pracę taką podejmuje
początkowo w poselstwie polskim w Sztokholmie. 6 listopada 1944 roku wyjeŜdŜa do Anglii gdzie
nawiązuje kontakt z polskimi władzami wojskowymi w Londynie. W latach 1945–1947 był ofice-
rem łącznikowym w Dywizji Pancernej gen. Maczka na terenie północnych Niemiec. 30 czerwca
1948 roku otrzymuje zaświadczenie demobilizacyjne z Foreign Despatch Centre14. Decyduje się na
powrót do Szwecji.
W Sztokholmie bierze czynny udział w pracach Koła Prawników Polskich i Dyskusyjnego
Klubu Politycznego skupiającego pracowników Poselstwa RP i dziennikarzy-korespondentów poli-
tycznych w Szwecji. Przełomem w jego Ŝyciu staje się wydanie w 1944 roku, w szwedzkim wy-
dawnictwie Albert Bonniers, ksiąŜki Landet utan Quisling (Kraj bez Quislinga) przetłumaczonej na
język szwedzki przez Birger Calleman i Lennarta Kjellberga15. KsiąŜka ta ukazała się pod pseudo-
nimem „Stefan Tadeusz Norwid” a była oparta na relacji Stefana Trębickiego z okupowanej Polski.
21 września 1944 r. Nowicki podpisał umowę z Trębickim, w której ustalono, Ŝe temu pierwszemu
przysługuje 51% „udziałów” w ksiąŜce, a temu drugiemu 49%. KsiąŜka wywołała Ŝywe reakcje
w prasie szwedzkiej. Ukazała się niemal w tym samym momencie co dwie inne: Stefana Szende
Den sista juden fran Polen (Ostatni śyd z Polski) i Polens martyrium, opracowanie przygotowane
przez Polskie Ministerstwo Informacji i Propagandy w Londynie. Wszystkie trzy opracowania
ujawniały nieznane dotąd szwedzkiemu czytelnikowi fakty o warunkach okupacyjnych w Polsce.
Nie wszyscy chcieli w nie uwierzyć — pisze Andrzej Nils Uggla w opracowaniu Den svenska
Polenbilden och polsk prosa i Sverige 1939–1960 (Szwedzki obraz Polski i polska proza w Szwecji
1939–1960). Wiele osób w Szwecji nie chciało bowiem uwierzyć w oskarŜenia formułowane
w ksiąŜce Kraj bez Quislinga przeciwko Niemcom. Jeden z recenzentów pisał:
11
Zachowały się oryginały przepustek podpisanych przez hr. Folke Bernadotte, a takŜe pisma
Nowackiego w tej sprawie do wojskowych władz szwedzkich.
12
Astrid Lindgren (ur. 1907), jedna z najwybitniejszych pisarek szwedzkich, autorka głośnych
ksiąŜek dla dzieci i młodzieŜy.
13
Decyzja Sztabu Głównego Wydziału Obrony Lotniczej skierowana do Stockholms Stads
Kristidsnämnd, Wydział Paszportowy.
14
Zaświadczenie demobilizacyjne podpisane przez chor. Kwaśnego.
15
W ksiąŜce nie ma podanych nazwisk tłumaczy. Wymienia je natomiast Andrzej Nils Uggla
w opracowaniu Den svenska Polenbilden och polsk prosa i Sverige 1939–1960.

281
Nie moŜemy w to uwierzyć. To kłamstwo, kłamstwo angielskiej propagandy. Jeśli byłaby
16
to Rosja, wówczas byłaby to inna sprawa .
KsiąŜka ukazała się równieŜ po polsku. W 1945 roku wydał ją w Rzymie Oddział Kultury
i Prasy 2. Korpusu. Kraj bez Quislinga — zdaniem Zygmunta Markiewicza — był jednak „nieco
zbyt patetyczny”17. Nie przeszkodziło to jednak wielkiej popularności ksiąŜki — ukazała się
w jedenastu tłumaczeniach, nawet po niemiecku.
Zachęcony sukcesem Tadeusz Nowacki pisze kolejną ksiąŜkę. W 1945 roku pod pseudonimem
Stefan Tadeusz Norwid wydaje u Bonniersa Warszawa-rapsodin (Rapsodia warszawska). W 1946
roku ukazały się w Sztokholmie Europa skvallrar (Europa plotkuje) i Inbrott i Kreml (Włamanie na
Kremlu) o systemie sowieckim. W 1948 roku Till Malagas vinstänkta redd (Na redzie Malagi skro-
pionej winem — o Hiszpanii w cieniu Franco); w 1949 roku w Oslo powieść dokumentalna Direkt
fran Ryssland (Bezpośrednio z Rosji) na podstawie materiałów dokumentalnych dostarczonych przez
inŜ. Henryka Eigera o systemie i łagrach sowieckich18. W 1953 roku na zamówienie Utrikespolitiska
institutet (Instytutu Spraw Międzynarodowych) napisał ksiąŜkę Den folkdemokratiska staten (Państwo
demokracji ludowej) wyjaśniającą ustrój i prawodawstwo krajów tzw. demokracji ludowej.
DuŜy wpływ na karierę publicystyczno-dziennikarską Nowackiego miał Arvid Fredborg (ur.
1915), postać niezwykle kontrowersyjna w Szwecji. Był on bowiem oskarŜany o sympatie pronie-
mieckie. Nie tak dawno ukazał się szereg artykułów w prasie szwedzkiej potwierdzających, Ŝe był
on w latach 1935–1937 członkiem Sveriges Nationella Förbund na uniwersytecie w Uppsali, orga-
nizacji wspierającej faszyzm19. Fredborg był w czasie wojny berlińskim korespondentem jednej
z największych gazet prawicowych „Svenska Dagbladet”, a po wojnie niemcoznawcą i wydawcą.
To właśnie w Fredborgs Förlag20 ukazały się dwie ksiąŜki Nowackiego.
Przyjaźń Tadeusza Nowackiego z Arvidem Fredborg była oceniana bardzo róŜnie przez środowi-
sko polskie w Sztokholmie. Nie ulegało jednak wątpliwości, Ŝe właśnie dzięki tej znajomości ukazały
się na rynku szwedzkim dwie ksiąŜki ujawniające strukturę systemu sowieckiego. Nowacki miał
zresztą do Fredborga pełne zaufanie. Twierdził, Ŝe juŜ w czasie wojny zmienił on całkowicie swoje
zdanie na temat nazistowskich Niemiec i stał się prawdziwym demokratą. Sam Arvid Fredborg wspo-
mina Tadeusza Nowackiego w jednej ze swoich ksiąŜek Destination Berlin wspominając swoje kon-
takty z „białymi Polakami” w Sztokholmie, poza Nowackim byli to Norbert śaba i Wiesław Patek21.
W ramach załoŜonej przez siebie agencji specjalizującej się w sprawach sowieckich, Nowacki
opracowuje materiały dla władz szwedzkich. Jednym z jego współpracowników — jak wspomina
Eugeniusz S. Kruszewski — był były poseł RP w Finlandii i Szwecji Henryk Sokolnicki22. Agencja
jest stałym odbiorcą radzieckich raportów gospodarczych, sowieckich gazet m.in. „Izwiestii”
i „Prawdy”, przeprowadza wywiady z radzieckimi marynarzami przypływającymi do Sztokholmu
na statkach handlowych — Nowacki kupuje od nich nie tylko wiadomości o Ŝyciu w Rosji, ale
takŜe alkohol i kawior. Jak wspomina jego syn, Jan Erik — ojciec nigdy nie gardził kieliszkiem
alkoholu i namiętnie palił. Raporty przygotowywane przez Nowackiego trafiają regularnie do szefa
II wydziału szwedzkiego wywiadu, Thele Palma (?).
Był to drugi człowiek, który niezwykle pomógł Nowackiemu w jego karierze. To właśnie on
wciągnął go do stałej współpracy z wywiadem szwedzkim. W 1948 roku wysłany nawet został do
Izraela w celu zbadania okoliczności zabójstwa hr. Folke Bernadotte, mediatora z ramienia Organi-
zacji Narodów Zjednoczonych w konflikcie palestyńskim. 17 września samochód, którym jechał,
16
A.N. Uggla, Den svenska Polenbilden och polsk prosa i Sverige 1939–1960.
17
Z. Markiewicz, Literatura dokumentarna, [w:] Literatura polska na obczyźnie 1940–1960.
Praca zbiorowa, t. 2, pod red. T. Terleckiego. Londyn 1965 s 14.
18
KsiąŜka Direkt från Ryssland ukazała się pod pseudonimem Antoni Ekart. Zachowała się
umowa wydawnicza z 5 kwietnia 1948 r. między Wydawnictwem Alberta Bonniersa i autorami
ksiąŜki: Tadeuszem Norwidem-Nowackim i Henrykiem Eigerem. Honorarium autorskie za tą
ksiąŜkę miało być wypłacone po połowie. Warto przypomnieć, Ŝe część ksiąŜek Nowacki podpisał
jako „Tadeusz Norwid”.
19
Wycinki prasowe: „Aftonbladet” z 28 lipca 1995 r.
20
W wydawnictwie tym ukazała się Europa skvallrar i Inbrott i Kreml.
21
A. Fredborg, Destination Berlin. Stockholm 1985.
22
Wg biografii Tadeusza Nowackiego przygotowanej przez Eugeniusza S. Kruszewskiego.

282
został ostrzelany w Ŝydowskiej części Jerozolimy i hr. Bernadotte zginął. Podejrzenia padły na
Ŝydowską organizację terrorystyczną Abrahama Sterna. Nowacki był jedną z osób, która tę zagadkę
miała wyjaśnić. Po powrocie do Sztokholmu napisał raport, który szybko został utajniony. JuŜ po
jego śmierci znaleziono w jego domu jeszcze jedną kopię raportu, ale rodzina zdecydowała się
przekazać go wywiadowi szwedzkiemu.
Niewiele osób ze środowiska polskiego wiedziało o współpracy Nowackiego z wywiadem.
Jednym z nielicznych był Witold Szymaniak, sam utrzymujący dobre kontakty ze Szwedami. Nie
ma dowodów na to, Ŝe Nowacki był na stałe zatrudniony w wywiadzie, ale — jak potwierdza to
jego syn — od czasu do czasu otrzymywał na działalność swojej agencji fundusze. Natomiast juŜ
po jego śmierci, na adres rodziny zaczęła napływać emerytura z Försvarets Fabriksverket w Arboga
(Zakłady Zbrojeniowe w Arboga).
Tadeusz Nowacki był bardzo zaangaŜowany w działalność polskich środowisk emigracyjnych.
Jako działacz polityczno-społeczny czynny był w Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów Oddział
w Szwecji, gdzie pełnił funkcję prezesa, działał równieŜ w Światowej Federacji SPK z siedzibą
w Londynie, gdzie — jak wspomina była delegatka rządu RP na Uchodźstwie, Zofia Stadors —
spędzał bardzo wiele czasu. Był członkiem zarządu Rady Uchodźstwa Polskiego w Szwecji, Ko-
mitetu na Rzecz Wolnej Polski w Skandynawii oraz Związku Polskich Federalistów w ParyŜu.
W 1963 roku wraz z Jerzym Jankowskim załoŜył pismo Związku Polskich Federalistów „Polska
w Europie” ukazujące się w ParyŜu. Przez 13 lat był korespondentem pisma w Szwecji oraz re-
daktorem odpowiedzialnym za materiały Europejskiej Federacji Polskich Kombatantów.
Był Europejczykiem i federalistą z przekonania — pisze Kruszewski — oraz propagował
wejście Polski po odzyskaniu wolności do jednoczącej się Europy23.
W latach 1948–1973 był redaktorem „Wiadomości Polskich”, pisma wydawanego przez Radę
Uchodźstwa Polskiego w Szwecji. Stale współpracował z „Dziennikiem Polskim i Dziennikiem
śołnierza” oraz tygodnikiem „Wiadomości” ukazującymi się w Londynie. Publikował w paryskiej
„Kulturze” i „Zeszytach Historycznych”. Miał ścisłe kontakty z prasą szwedzką: „Svenska Dagbla-
det”, „Sydsvenska Dagbladet”, „Stockholms Tidningen” oraz kopenhaską „Berlingske Tiden”. JuŜ
w 1947 roku został członkiem Klubu Publicystów Szwedzkich. Przez polskie kręgi emigracyjne
uznawany był za jednego z najlepszych specjalistów od spraw sowieckich. Lidia Ciołkoszowa
wymieniała go wśród najwybitniejszych publicystów emigracyjnych obok Mieroszewskiego, Su-
kiennickiego, Pawła Zaremby i Benedykta Heydenkorna24.
Początkowo rodzina Nowackich mieszkała w Sztokholmie w willi w dzielnicy Saltsjö-Duvnäs
(Rävstigen 6), później dopiero przeprowadziła się do willi w innej dzielnicy, na wyspie Lidingö.
Jego mieszkanie zawsze pełne było gości. Jak wspomina syn Jan Erik, w dymie papierosów toczyły
się zaŜarte dyskusje polityczne. Częstymi gośćmi Nowackiego byli Norbert śaba, były attaché
prasowy polskiego poselstwa w Sztokholmie, Wiesław Patek, były pierwszy sekretarz poselstwa
RP w Sztokholmie, generał Zygmunt Przyjałkowski, redaktor Łukasz Winiarski, konsul Alf de
Pomian Hajdukiewicz i wielu innych, w tym takŜe odwiedzający Szwecję generał Tadeusz Bór
Komorowski i generał Władysław Anders.
Był typowym homo politicus i niejednokrotnie dość wyraźnie prezentował swoje emocje po-
lityczne. Dobrze ilustruje to fakt rozprawy przed Kompletem Oficerskim Sądu Honorowego dla
Oficerów Starszych i Młodszych w czerwcu 1945 roku. W orzeczeniu tegoŜ Sądu uznany został
winnym „naruszenia honoru i godności oficera przez to, Ŝe dnia 20 marca 1941 roku w lokalu
Klubu Polskiego «Ognisko» w Sztokholmie zniewaŜył czynnie przez uderzenie w twarz ppor.
Świtalskiego Ferdynanda”. Jak wynika dalej z uzasadnienia, Sąd Honorowy skazał go jedynie za
„nie wyczerpanie właściwych środków reakcji”, natomiast przychylił się do tego, Ŝe Nowacki miał
powody do wyraŜenia swojego oburzenia25.
23
TamŜe.
24
L. Ciołkoszowa, Publicystyka, [w:] Literatura polska na obczyźnie 1940–1960. Praca zbio-
rowa, t. 2. Londyn 1965 s. 294.
25
Chodziło o artykuły podpisane przez ppor. Ferdynanda Świtalskiego, które ukazywały się
w „Biuletynie”, a które zdaniem Nowackiego „szkodziły Ŝołnierzom internowanym w Szwecji, jak
i Polakom powracającym z ZSSR”.

283
Za Ŝyciu Nowacki doczekał się kilku odznaczeń i wyróŜnień. Jego największą zasługą było to,
Ŝe w sposób bezkompromisowy swoimi ksiąŜkami i publikacjami prasowymi odkrywał prawdę
o zbrodniach nazizmu i komunizmu. Badacz polskiej emigracji w Szwecji, Andrzej Nils Uggla
podkreśla, Ŝe Nowacki, a takŜe Wiesław Patek i Norbert śaba, którzy równieŜ zajmowali się publi-
cystyką polityczną, przyczynili się w sposób niezwykły do tworzenia w społeczeństwie szwedzkim
właściwego obrazu sytuacji w Polsce26. Tadeusz Nowacki, nigdy bowiem nie dał się zwieść propa-
gandzie — do końca Ŝycia nie miał złudzeń co do istoty i perfidii systemu komunistycznego. Jego
syn, Jan Erik, wspomina, Ŝe ostatnie słowa jakie usłyszał od ojca brzmiały: „Pamiętaj synu, komu-
niści to zbrodniarze”. Tadeusz Nowacki zmarł 12 kwietnia 1976 roku w Sztokholmie. Pochowany
został na cmentarzu katolickim w Haga Norra.

Tadeusz Nowakowski (Szwecja)

Materiały źródłowe:
Mały słownik pisarzy polskich na obczyźnie 1939–1980, pod red. B. Klimaszewskiego. Warszawa
1992.
Literatura polska na obczyźnie 1940–1960. Praca zbiorowa, t. 2, pod red. T. Terleckiego. Londyn
1965.
A.N. Uggla, Polacy w Szwecji w latach II wojny światowej. Gdańsk 1996.
A.N. Uggla, Den svenska Polenbilden och polsk prosa i Sverige 1939–1960. Uppsala 1986.
My, z Polski. 400 not biograficznych imigrantów polskich w Szwecji, pod red. T. Nowakowskiego.
Stockholm 1997.
T. Nowakowski, Lexikon över polska författare i Sverige. (Leksykon polskich pisarzy w Szwecji).
Borås 1996.
A. Fredborg, Destination Berlin. Stockholm 1985.
Maszynopis opracowania Eugeniusza S. Kruszewskiego z 1997 r.
Wycinki z prasy szwedzkiej.
Oryginały i kopie dokumentów ze zbiorów rodziny Nowackich.
Relacja ustna Jana Erika Nowackiego (luty 2001).

26
A.N. Uggla, Den svenska Polenbilden och polsk prosa i Sverige 1939–1960.
AUTOR PIERWSZEJ KSIĄśKI O GUŁAGU I KOŁYMIE

KAZIMIERZ ZAMORSKI (1914–2000)

Z nieukrywaną dumą określał siebie jako autora pierwszych powojennych ksiąŜek o Gułagu
i Kołymie. Pierwsza z nich, Sprawiedliwość sowiecka, napisana wspólnie ze Stanisławem Starzew-
skim, ukazała się we Włoszech w 1945 roku pod pseudonimami Sylwester Mora i Piotr Zwierniak.
Wydanie włoskie i francuskie wyszło tegoŜ roku w Rzymie, a hiszpańskie w Bilbao w 1947 roku.
JuŜ z podaniem pełnych nazwisk autorów ksiąŜka została opublikowana w 1989 roku jeszcze
w drugim obiegu w wydawnictwie BAZA w Warszawie, a trzecie uzupełnione wydanie ukazało się
w wydawnictwie ALFA w Warszawie w 1994 roku. Maria Danilewicz Zielińska oceniła Sprawie-
dliwość sowiecką w swoich Szkicach o literaturze emigracyjnej jako „najlepsze wprowadzenie do
problematyki Polaków w Rosji i literatury zsyłkowej”. David J. Dallin, profesor Yale University,
pisze w swej pracy Forced Labor in Soviet Russia z 1947 roku: „Jedną z najwaŜniejszych ksiąŜek
o rosyjskich obozach pracy, jakie się kiedykolwiek ukazały, jest La justice soviétique, wydana
w języku francuskim w Rzymie. Napisali ją dwaj polscy oficerowie, Sylwester Mora i Piotr Zwier-
niak, opierając się z jednej strony na własnych przeŜyciach i doświadczeniach, a z drugiej na licz-
nych relacjach byłych więźniów”. Istotnie, opracowanie to powstało na podstawie osobistych do-
świadczeń i materiałów zebranych w Biurze Dokumentów i Biurze Studiów 2. Korpusu, działają-
cych najpierw na Bliskim Wschodzie, potem w Rzymie, gdzie obaj autorzy pracowali jako referen-
ci. W pierwszej części ksiąŜki szczegółowej analizie poddane są zasady sowieckiego wymiaru
sprawiedliwości; część druga, obszerniejsza, zawiera uporządkowane według określonych zagad-
nień opisy przeŜyć ludzi rozmaitych narodowości, zawodów i wieku, kobiet i męŜczyzn. Auten-
tyczność tych relacji, spisanych świeŜo po wydostaniu się z — jak Józef Czapski w tytule swej
ksiąŜki trafnie określił — „Nieludzkiej ziemi” nadaje ksiąŜce szczególną wagę. Nie dziwi więc, Ŝe
pracownik naukowy Institut d’Histoire Sociale w ParyŜu, Pierre Rigoulot, pisze w cytowanym na
okładce ostatniego wydania liście do autora z 14.10.1985 roku: „Z ogromnym przejęciem czytałem
tę rzecz o sprawiedliwości sowieckiej. To naprawdę pierwsze opracowanie na temat Gułagu.
I Ŝyczyłbym sobie tylko jednego — by w pełni doceniona została jego prawdziwa wartość”. TakŜe
w trzecim, poprawionym wydaniu z 1994 roku ten charakter dokumentu został utrzymany, gdyŜ —
jak czytamy w przedmowie — „ksiąŜka ma przedstawiać stan faktyczny w t e d y, nie dzisiaj.
Uzupełnienia pochodzą od osób, które jeszcze w 1945 roku, tuŜ po przeczytaniu ksiąŜki, nadesłały
nam dodatkowe materiały i uwagi”. Owe materiały zebrane w Biurze Dokumentów i Biurze Stu-
diów 2. Korpusu oraz odpowiedzi na ankietę rozesłaną do odpowiednich placówek i referatów
posłuŜyły Kazimierzowi Zamorskiemu między innymi takŜe jako punkt wyjścia przy opracowaniu
monografii o Kołymie, opublikowanej znów pod pseudonimem Sylwester Mora w języku angiel-
skim w 1949 roku przez Fundację dla Spraw Zagranicznych w Waszyngtonie pt. Kołyma. Gold and
Forced Labor in the USSR. Znany sowietolog Robert Conquest zaliczył to opracowanie do jednego
z czterech podówczas dostępnych powaŜnych źródeł na temat Kołymy.
Nim Kazimierz Zamorski trafił do 2. Korpusu nazbierał niemało doświadczeń Ŝyciowych.
Urodził się 5 lutego 1914 roku w Krasiczynie jako najmłodsze z pięciorga dzieci. Wkrótce rodzina
przeniosła się do Lwowa. Ojca wcześnie stracił a matka z trudem wiązała koniec z końcem. Jako
dziecko zachorował na gruźlicę kości, z której cudem wyszedł. Zdolnym, ale biednym uczniem
zainteresowali się dominikanie przyjmując go do gimnazjum i internatu w śółkwi, gdzie w 1932
roku zdał maturę. Po maturze łapał się róŜnych dorywczych prac, Ŝeby zarobić na Ŝycie — jakieś
korepetycje, potem posada pomocnika kancelaryjnego Państwowego Gimnazjum w Kołomyi,
w latach 1936–1937 Szkoła PodchorąŜych 5. Dywizji we Lwowie, i wreszcie od 1937 do 1939
praca sekretarza gimnazjum we Lwowie oraz nauczyciela przysposobienia wojskowego. W tych
warunkach dopiero w 1938 roku mógł rozpocząć upragnione studia prawnicze na Uniwersytecie
Jana Kazimierza we Lwowie, które z kolei wojna przerwała. Nie dał jednak za wygrane. Gdy wy-

285
dział stosunków międzynarodowych kalifornijskiego uniwersytetu otworzył filię w koszarach
amerykańskich w Monachium, zapisał się w 1974 roku na studia i po pracy w RFE jechał do koszar
na wykłady i zajęcia, uzyskując w 1977 roku tytuł magistra nauk politycznych.
We wrześniu 1939 r. brał udział w obronie Lwowa. W czasie nieudanej próby przedostania się
do Rumunii aresztowany przez NKWD spędził trzy lata w sowieckich więzieniach i łagrach. Po
umowie Sikorski–Majski i ogłoszeniu „amnestii” dostał się na jesieni 1941 roku do Tatiszewa
w Uzbekistanie do formujących się tam Polskich Sił Zbrojnych. Tym, których nieubłagany los
rzucił na „Nieludzką ziemię” i którym udało się dotrzeć do Armii generała Władysława Andersa,
dobrze znany jest szlak przez Persję, którym takŜe i Kazimierz Zamorski wydostał się z obrębu
sowieckiego panowania. Wiosną 1943 roku został odkomenderowany do wyŜej wymienionych
Biura Dokumentów i Biura Studiów, zajmujących się zabezpieczaniem informacji o losach Pola-
ków deportowanych do ZSRR jak teŜ ogólnymi zagadnieniami sowieckimi. Po demobilizacji
w stopniu porucznika w 1948 roku przeszedł juŜ w Anglii jednoroczną szkołę handlu zagraniczne-
go i administracji portowej, po czym pracował jako urzędnik firmy maklerskiej Lloyds’a
w Londynie. W czerwcu 1952 roku rozpoczął pracę w polskiej sekcji amerykańskiego Wydziału
Studiów i Analiz Radia Wolna Europa w Monachium (RFE Research and Analysis Department),
którego szefem był od 1959 roku, do przejścia na emeryturę we wrześniu 1979 roku.
Pisywał szkice, recenzje i analizy polityczne do „Wiadomości” londyńskich, do paryskiej
„Kultury” i do „Zeszytów Historycznych” i innych polskich czasopism oraz do brytyjskiego kwar-
talnika „World Affairs”. Działalność Biura Dokumentów i Biura Studiów opisał krytycznie
w wydanej w Londynie w 1990 roku ksiąŜce Dwa tajne biura 2. Korpusu, która została wyróŜniona
przez Fundację im. J. Łojka przy Instytucie Józefa Piłsudskiego w Ameryce. Angielska, nieco
skrócona wersja tej ksiąŜki ukazała się w tłumaczeniu Antonii Lloyd-Jones cztery lata później
w Londynie pt. Telling the Truth in Secret. The Story of Two Polish Army Research Units. Przed-
stawił tu takŜe, bynajmniej niełatwe, warunki gromadzenia materiału i powstania Sprawiedliwości
sowieckiej oraz dalsze losy tego opracowania — naleŜy pamiętać, Ŝe temat był z wielu powodów
draŜliwy. Konieczna z jednej strony ochrona osób składających relacje ze swoich sowieckich do-
świadczeń i ich przebywających nadal w Rosji rodzin (co tłumaczyło tajność obu instytucji),
a z drugiej strony fakt, Ŝe ksiąŜka ukazała się jeszcze przed zakończeniem wojny, czyli w czasie,
gdy Związek Sowiecki był aliantem naszych aliantów, nie ułatwiał sytuacji. Wszelkie głosy przed-
stawiające wschodniego sojusznika w niekorzystnym świetle były źle widziane. 2. Korpus był
przecieŜ częścią wojsk alianckich i podlegał — póki wojna była w toku — jej rygorom. Był to teŜ
powód, Ŝe pierwsze wydanie ksiąŜki ukazało się z dość enigmatycznym podaniem miejsca wyda-
nia: Włochy 1945, bez określenia wydawcy i nazwy drukarni. Swoje uwagi o pracy w wydziale
Studiów i Analiz RFE zebrał z kolei w ksiąŜce Pod anteną Radia Wolna Europa, która ukazała się
w Poznaniu w 1995 roku. Pióro miał czasem drapieŜne i nie unikał polemik, a — jak sam przyznaje
w swych radiowych wspomnieniach — do pokornych nie naleŜał. Opisując swe poŜegnanie
z Radiem przyznaje, Ŝe „pracę w RFE mile wspominam, dała mi wiele zawodowej satysfakcji,
a i na mych szefów narzekać nie mogę, nie zdziwiłbym się natomiast gdyby się okazało, Ŝe po
mym odejściu odetchnęli z ulgą, pozbywszy się wprawdzie jednego z «najbardziej wartościowych»
(mam to na piśmie), ale równieŜ «trudnych» pracowników”.
Swój nieco zadziorny charakter, ale i umiejętność spojrzenia na siebie z przymruŜeniem oka
uwidocznił w swoistym epitafium, które sam sobie wypisał, i w którym czytamy: „Nie miał dzieci.
Spłodził parę ksiąŜek, w których prawda przewaŜa rozsądek: miast przytakiwać i kadzić pomni-
kom, ułudę, łgarstwa i mity wytykał. śycie miał niełatwe, lecz ciekawe. Zwiedził sporo świata,
w niejednym świętoszku dostrzegł chytrego łajdaka. Cenił dobrą poezję, klasyczną muzykę, chętnie
grywał w brydŜa i remika. Medal za wojnę, Italię, Imperium Obronę, KrzyŜ za ksiąŜkę (tę o Guła-
gu), drugi za Włoską Koronę. To osobliwe epitafium sporządził u nirwany progu ku zgorszeniu
wierzących, zadumie sceptyków i uciesze wrogów”.
Mimo takich przekornych gestów Kazimierz Zamorski był człowiekiem niesłychanie towarzy-
skim, w przyjaźniach szczerze oddany i zawsze pomocny, otwarty na świat i ciekawy ludzi.
W swym, jak sam przyznaje, „niełatwym Ŝyciu” poznał z konieczności nieźle kilka języków. Wy-
korzystywał te umiejętności, aby się cieszyć czytaniem dzieł literatury w miarę moŜności w orygi-
nale. MoŜe właśnie dlatego doceniał takŜe dobrą polszczyznę i denerwowały go wszelkie niechluj-
stwa językowe, niepotrzebne makaronizmy, wszelka nowo-mowa. Tępił to i wyszydzał, a czasem

286
wytykał róŜne błędy czy śmiesznostki językowe w liście do redakcji. Gdy szczególnie w ostatnich
latach zwracali się do niego czasem młodzi naukowcy z Kraju poszukujący dostępu do materiałów
źródłowych, chętnie udzielał informacji. Swoje własne bogate archiwum i pokaźny zbiór ksiąŜek
przekazał do Ossolineum, Biblioteki Jagiellońskiej i Biblioteki Muzeum Polskiego w Rapperswilu.
Daleki bowiem od wszelkiego rodzaju patriotycznego patosu i pustosłowia, które go śmieszyły
i denerwowały, doceniał wagę rzetelnych badań historycznych. A wobec tego na sercu mu leŜało
zabezpieczenie śladów — dokumentów, notatek, wspomnień, korespondencji itp. — oddających
losy ludzkie, a tak często ulegających zniszczeniu, zwłaszcza w warunkach emigracyjnych. ToteŜ
czynnie, choć po cichu, wspierał nasze placówki kulturalne poza Krajem, szczególnie Muzeum
Polskie w Rapperswilu. Chętnie sobie pokpiwał z wszelkich objawów mitomanii: tę na skalę naro-
dową uwaŜał za niebezpieczną, tę — niestety tak częstą — indywidualną potrafił zwalczać niemi-
łosiernie, czym sobie zresztą niemało kłopotów przysparzał. I taki pozostanie w pamięci tych,
którzy go znali — hardy a jednocześnie uczynny, Lwowiak z krwi i kości, odzwierciedlający się
w przeróŜnych lwowskich anegdotach, które z zamiłowaniem opowiadał. Lubił zresztą nie tylko
lwowskie „szmoncesy”, ale w ogóle dowcipy. Czy kryła się za tym chęć złagodzenia ponurych
wspomnień z Gułagu? MoŜe. Nie wiem. Leszek Kołakowski w rozdziale „O śmiechu” swoich
Mini-wykładów o maxi-sprawach nie wyklucza, Ŝe dowcipy i humorystyczne historyjki mogą
spełniać taką funkcję.
Po długiej i z godnością znoszonej walce z nowotworem naczyń limfatycznych zmarł w Mo-
nachium 7 grudnia 2000 roku. Zgodnie z jego Ŝyczeniem prochy zostały złoŜone w styczniu 2001 r.
na monachijskim cmentarzu północnym jedynie w obecności najbliŜszej rodziny.

Nina Kozłowska (Niemcy)


DLACZEGO NIE WRÓCIŁEM „WTEDY”

1. Wcześnie, pewnie w 1940 roku dotarł do mnie list mojej przyjaciółki Krystyny Krahelskiej,
a w nim zdanie: „...Janek jest w Kozielsku. Pisuje”. Kozielsk? Polska miejscowość. Gdzie? Nie
mogłem znaleźć jej na mapie Polski. A po kilku miesiącach nadbiegł drugi list Krystyny: „... od
Janka od dawna nie ma wiadomości. Od kwietnia”. Gdy ten drugi list Krystyna pisała On juŜ był
zabity w Katyniu. Mój brat. Było nas dwóch.
2. Rosja. Zrywa stosunki z naszym rządem w Londynie z racji Katynia.
3. Rosja. Powstanie w Warszawie.
4. Rosja. Marzec 1945. Porwanie Szesnastu Członków Rządu Polskiego i bezczelny „proces”
hańbiący Rosję.
5. Rosja. Październik 1947. Mikołajczyk ucieka z Polski.
6. 1947 — wezwanie mnie przez głowę Rodziny do powrotu i szybkie odwołanie wezwania.
7. Rodzina Ŝony usilnie namawia do powrotu. Zwykłe uczuciowo szkodliwe argumenty. śona
podejmuje tamte sposoby myślenia. „Trzeba ratować dzieci!”. Odpowiadam: „Tam — to prosta
droga do więzienia. Tutaj — myśleć o poŜytecznej pracy na emigracji. Polska potrzebuje emigracji,
silnej emigracji. Teraz i zawsze. Patrz — śydzi.” Do dziś jestem tego samego zdania.
8. Spotkanie z moimi byłymi wykładowcami ze Szkoły PodchorąŜych Lotnictwa w Dęblinie.
Ogromnie patriotyczni. Wracają, by wychować młodzieŜ lotniczą, w odnowionej Szkole. Pytają czy
pojadę z nimi? Odpowiadam: „Temu, kto wyciągnie rękę po młodzieŜ — «oni» ręce obetną”. Wrócili.
Kilku, co najlepszych, najaktywniejszych „oni” rozstrzelali.
9. Leopold Skwierczyński. Jesienią 1947 roku, po ucieczce z Polski wraca do Anglii, były wysłan-
nik rządu londyńskiego, w sprawach łączności lotniczej z podziemną armią. Przyjaźniliśmy się Ŝywo.
Sprowadził takŜe swoją Ŝonę, równieŜ zawodową aktorkę, podobnie jak on. ZałoŜyli teatr objazdowy
„Komedia”, celem jego było podtrzymywanie na duchu i w polskości rozbitków naszych tkwiących
w obozach, gdzie usiłowali formować swą politykę Ŝyciową na resztę przyszłości. Zaprosili mnie do
pomocy, później do współpracy. Opowiadali mi to co przeŜyli pod Niemcami, przed Powstaniem,
w czasie Powstania, po ucieczce Niemców, którzy sprowadzili nam do Polski bolszewików; po areszto-
waniu ich obojga przez bolszewików polskich, jakŜe chętnie wykazujących, Ŝe nie ustępują KGB, trzy-
mali ich przez dziewięć miesięcy w Krakowie. KGB nie udowodniło im „zdrady Polski na rzecz Zacho-
du i szpiegostwa dla Ameryki” i wypuszczono ich. Moi przyjaciele nie czekali na zmianę „linii”. Uciekli.
Potwierdzała się słuszność mojej decyzji w sprawie powrotu „wtedy”.
10. Rozmowa z Jasiem L.
Obóz PKPR w Dunholm Lodge, by przeprowadzić angielską demobilizację. Wtem dowiedziałem
się, Ŝe On tam przyjechał w tym samym celu. Radość! To mój przyjaciel sprzed wojny, bliski mi
jak Ŝaden z przyjaznych kolegów. Przyjaciel. Tym się wyróŜniał, Ŝe oceniał fakty i to co inni o nich
myśleli i spokojnie dobierał słowa decyzji. I, bardzo waŜne, z natury pełen uśmiechów.
Nieco rozedrgany wszedłem do jego kwatery. Bałagan męŜczyzny pakującego się do szybkie-
go wyjazdu. Stałem w drzwiach, patrzyłem na jego plecy pochylone nad zawiniątkami, materiała-
mi, pantoflami, bucikami, spodenkami — dla Ŝony, dla syna, juŜ dziesięcioletniego. No, tak.
Rzekłem: „Jasiu”. Odwrócił się. ZarŜał tym swoim śmieszkiem, jak młody konik, a nie pan
major spod czterdziestki. I juŜ mówił: „Dziś dowiedziałem się, Ŝe tu jesteś, jutro bym do ciebie
przyszedł. Dziś muszę się upakować. Jadę”.
Rozumiałem. On nigdy „nie wyjechał”, więc jedynie „jechał” stąd — tam. Stałem bez słowa.
Nie przyszedłem po radę, ale na gadanie o moim zapieczonym, dławiącym, niemoŜliwym do usu-
nięcia z gardła, poraŜającym całego mnie przymusu niejechania. I... na zbadanie Jego stosunku do
mnie po mojej decyzji.
„No, to do jutra — powiedziałem. — Chce się z Tobą poŜegnać, bo... — Tak — powiedział
Jan. — Potem się nie zobaczymy.” Stwierdzał. Stałem. Myślałem: „W ogóle po co? Tylko moŜe
jemu coś zatruję, coś zaostrzę, załamię, podłamię. Zgniotę. Jak siebie”. Umówiliśmy się na drugi

288
dzień, na obiad w oficerskiej mesie. I zaplanowaliśmy miły wieczór „ku pamięci”, u mnie. Wróci-
łem do swojej kwatery, sprawdziłem, czy mam butelkę whisky i dokupiłem niebieskiego „Stilto-
na”, najlepszego sera Anglii, biskwitów o smaku pieczonego bekonu. I tyle. Na kolację mieliśmy
pójść do kasyna.
Nie poszliśmy. Wypiliśmy od razu po dwa „podwójne whiskacze” i rozgadaliśmy się o kon-
taktach z rodzinami i o swoich lataniach. On był nawigatorem pułkownika Bolesława Orlińskiego,
szczęściarz, na Mosquito latali z Francji. Ja na Bliskim Wschodzie, na Spitfirze, pod koniec na
Dakotach. Rozczmuchaliśmy się. Wspominaliśmy przedwojenne wieczory w Jego domu, gdzie
światłem była jego śliczna Ŝona. Piliśmy za ich bliski pierwszy wieczór po latach i za ich Jędrka.
Piliśmy z wolna, do późna. I stało się nieuniknione — poczęły z nas wyłazić nasze argumenty,
Jego rozgrzana wizja ich dwojga, kolorowa, potem coraz bardziej ogólna, przygaszone „Za”.
I moje „Nie!” Od miesięcy uformowane, zaŜarte na wszystkie okrutne, bezlitosne „ale”, bywało,
nadziane obleśną pychą „Za”. Tych juŜ podających szyję w niewolnicze jarzmo. Przekreślałem je
dla siebie swym wielkim, niosącym ulgę „Nie!” Ale juŜ przestawało działać dobrodziejstwo whi-
sky, rozmach bezsensu. Zmęczyliśmy się, spowaŜnieliśmy, zamilkliśmy. AŜ Jan odsłonił mi swoje
zamykające sprawę „Za”. Obrazowo. Zaczął spokojnie. „Ty — powiedział — nauczyłeś się angiel-
skiego, latałeś z nimi, poznałeś ich trochę, źle ci z nimi nie było. Ja? Nigdy się ich języka nie na-
uczę, nigdy ich nie zrozumiem. Ja znam rosyjski. Znam Rosjan. Wiem jak przeŜyć.” Zapadł się
w siebie i wyrzucił: „Ja chcę być ojcem mego syna, chcę być męŜem mojej Ŝony!”
Milczałem. Cokolwiek bym powiedział wyszedłby z tego platfus, oklepus. On wzruszył ramio-
nami do swoich myśli i powiedział: „Wyobraź sobie, Ŝe jesteśmy Rosjanami. Pijemy. Ta butelka jest
w połowie pełna. Jest nam wesoło! Gadamy sobie o tym co nas boli i przygadujemy sobie ze śmie-
chem, ja «Tak», ty «Nie». I pijemy. A gdy butelka będzie pusta — zaśpiewamy coś Ŝałosnego, za-
szlochamy rozpaczliwie, ja wyciągnę nóŜ i chlasnę cię po szyi, bo ty «Nie»! Bo ty, psia twoja, «Nie»
i «Nie». Zdrajca! A kiedy ty leŜysz zakrwawiony i zipiesz ostatkiem, ja padam na kolana przy tobie
i wołam: O, BoŜe, BoŜesz Ty mój! Ja świnia, ja kryminalista! Ja przyjaciela zabiłem! Nie przebacz
mi, BoŜe! Ja Kain! I przy tobie stygnącym zasnę... — Znasz ich — powiedziałem. — Ja teŜ o nich
wiem dość. — Znam ich — zakończył Janek”.
PrzeŜył.
Koniecznie winienem dodać dwa „elementy” mojej wczesnej decyzji:
a. Rosja. Łubnie. 1917/1918 — tam po raz pierwszy zobaczyłem wozy załadowane rozstrzela-
nymi — bolszewicy weszli do miasta.
b. Rosja? Listopad 1939, statek „Kościuszko”, płyniemy z Pireusu do Marsylii. Poznaje mnie
urzędnik magistratu w Siedlcach. Mój wuj, Sławomir Łaguna, był prezydentem tam i ja mieszka-
łem u Niego przez dwa lata.
Ów pan opowiedział mi co następuje:
W końcu pierwszego tygodnia września 1939, kilka ministerstw przesunięto z Warszawy do
Siedlec. 9-go, 10-go i 11-go naloty niemieckie dały się Siedlcom tak we znaki, Ŝe 12-go prezydent
miasta zadecydował wymarsz całego taboru ministerialnego, oraz personelu magistratu. Wyruszo-
no na Wschód.
Śladu po nich do dziś nie ma. Zwracałem się do „Karty” w Warszawie, jako do ostatniego i moŜe
najlepszego źródła — Ŝadnych informacji nie otrzymałem.
Stanisław Wujastyk (Niemcy)
Z TECZKI ARCHIWALNEJ:

POLSKI ZWIĄZEK AKADEMIKÓW W STANACH ZJEDNOCZONYCH

„Przez młodość ptakiem człowiek przeleci...”


JuŜ od dobrych kilku lat prowadzę podwójne Ŝycie. Jedno bieŜące, realne, wypełnione po
brzegi codziennymi zajęciami, a więc sprzątaniem, gotowaniem, pisaniem, malowaniem, płace-
niem rachunków, podchowywaniem wnucząt, wizytami u dentysty i lekarza (wiek! wiek!), cho-
dzeniem do kościoła, do teatru, na koncerty, robieniem zakupów, wakacjami rodzinnymi, spotka-
niami towarzyskimi z przyjaciółmi i — co najwaŜniejsze — czytaniem ksiąŜek. I drugie, za-
mknięte w teczkach i pudłach, pełne spraw przeszłych, minionych, w którym wszystko co się
miało stać, spełnić i zrealizować juŜ się stało, wypełniło, zrealizowało i zostało zapisane po stro-
nie zysków lub strat.
KaŜdego niemal dnia kursuję między Ŝyciem przedwczorajszym i wczorajszym, a dzisiej-
szym i jutrzejszym. Zdarza się teŜ coraz częściej, Ŝe nie wiem, które Ŝycie waŜniejsze, które
bardziej mnie absorbuje i które bardziej wypełnia moją teraźniejszość. Niech tylko nastąpi jakaś
przerwa w nieustannym potoku spraw bieŜących, a zaraz w tę przerwę wstępuje przeszłość. Rado-
sna, bolesna, bogata i biedna, urodzajna i nieurodzajna, roześmiana i zasmucona. Pełno w niej
wzlotów i upadków, potknięć i osiągnięć, a takŜe zwykłej, szarej nijakości — jak to w Ŝyciu. Nie
po samych tylko szczytach chodzimy, zdarzają się przecieŜ niziny, doliny i przepaście. Z teczek
i pudeł rozmaitych rozmiarów wyciągam papierzyska, zapiski, notatki, wycinki z poŜółkłych
gazet i czasopism. Przeglądam i podejmuję waŜką decyzję: zachować, czy wyrzucić?
Ostatnio sięgnęłam do materiałów przesłanych mi dość dawno przez Jana Piotra Wampuszyca,
z którym przez długie lata współpracowałam w bardzo wartościowej, wysoko kiedyś cenionej,
a dziś niemal zupełnie zapomnianej organizacji o nazwie Polski Związek Akademików w Stanach
Zjednoczonych (w skrócie PZA — przyp. R.N.). Niezwykła to była organizacja, skupiająca ludzi
aktualnie studiujących w pełnym wymiarze za dnia, a pracujących wieczorami lub na nocnej zmia-
nie; pracujących w pełnym wymiarze godzin za dnia, a studiujących na wieczornych kursach uni-
wersyteckich; ludzi z przerwanymi wskutek wojny lub wywózek, więzień lub obozów jenieckich
studiami, a takŜe tych, którzy studia rozpoczęli na kompletach podziemnych w okupowanej Polsce,
lub po wojnie w Niemczech czy Anglii, ale po przybyciu do Ameryki rozpoczętych studiów ze
względów finansowych lub rodzinnych nie mogli chwilowo kontynuować. Mając jednak zamiar
podjęcia ich na nowo, gdy tylko warunki materialne będą sprzyjały, nie chcieli tracić kontaktu ze
świeŜo powstałym środowiskiem akademickim, do którego słusznie się zaliczali. I wreszcie tych po
studiach lub juŜ nie studiujących, którzy przystąpili do PZA, jako członkowie wspierający, wspo-
magający, pragnący ze względów ideowych i z poczucia obowiązku społecznego dopomóc zapra-
cowanym ponad miarę młodym, ambitnym, nowoprzybyłym — jak oni sami — we współorgani-
zowaniu nie tylko spotkań towarzyskich, dyskusyjnych i autorskich, ale takŜe wystaw, koncertów,
prelekcji i wieczorów poetyckich. Wzbogacających Ŝycie wewnętrzne o polskie wartości kulturo-
we. PZA obejmujący swym zasięgiem cztery okręgi: Chicago (Illinois), Detroit (Michigan),
Cleveland (Ohio) i Buffalo (Nowy Jork), stał się w krótkim czasie pręŜną, nadzwyczaj Ŝywotną
organizacją młodej, polskiej inteligencji. Stał się dla wielu szkołą obcowania z innymi, był pierw-
szym w ich Ŝyciu doświadczeniem o charakterze kulturalno-bratniacko-samopomocowym. Pierw-
szym zetknięciem się z kulturą wyŜszą, z jej przeróŜnymi przejawami i obliczami. Poprzez rozlicz-
ne działania, Związek uczył harmonijnej współpracy, poszerzał horyzonty myślowe pomagał
w rozwoju talentów i uzdolnień, pobudzał indywidualne zainteresowania i upodobania. A co moŜe
najwaŜniejsze, stanowił pozadomowy polski punkt oparcia w nowym kraju.

290
„Gaudeamus igitur
juvenes dum sumus!”
Polski Związek Akademików powstał w 1950 roku, w okresie największego napływu powo-
jennej emigracji. Na tę nową emigracyjną, polską społeczność składali się — wywiezieni na przy-
musowe roboty do Niemiec, nie mający zamiaru wracać do Polski — byli więźniowie obozów
koncentracyjnych, byli Ŝołnierze 2. Korpusu generała Władysława Andersa, byli powstańcy war-
szawscy, AK-owcy, NSZ-etowcy, byli więźniowie sowieckich obozów pracy przymusowej, byli
zesłańcy, niedawni jeńcy wojenni uwolnieni z oflagów i stalagów i wreszcie uchodźcy z kraju,
znajdującego się w orbicie sowieckiej, pod rządami komunistycznymi. Dorośli i ich dzieci właśnie
wstępujące w szeregi akademickie, juŜ od wielu lat nie znali normalnego Ŝycia, nie mieli własnych
domów czy mieszkań. Znali tylko Ŝycie obozowe, od obozów koncentracyjnych, sowieckich ła-
grów i obozów jenieckich poczynając a na obozach dipisowskich (Displaced persons), istniejących
pod patronatem dobroczynnych UNRRA i IRO, będących punktem przejściowym, przystankiem
między wojennym i okupacyjnym wczoraj a pokojowym jutrem kończąc.
Polski Związek Akademików nie był organizacją liczebnie silną. Nie mógł być ze względu na
swą wyjątkowość, czy — jak chcieli niektórzy — elitarność. Nie był teŜ organizacją zamoŜną,
zasobną materialnie. Był natomiast organizacją umiejącą zabiegać o fundusze, umiejącą zarabiać
na siebie i swoje potrzeby. Organizacją hojną na dobre cele — z jednym naczelnym: aby pomagać
finansowo studiującym i nostryfikującym swe dyplomy. Dzisiaj te koleŜeńskie, bratniackie wspar-
cia, udzielane z Funduszu Stypendialnego wydają się śmiesznie małe, niemal ubogie, ale w tamtych
latach spełniały swe zadanie a co najwaŜniejsze, dawały poczucie przynaleŜności do polskiej
wspólnoty studenckiej, akademickiej i etnicznej. Ogromnie waŜnej po latach wojny i rozsypki.

Vivat, Floreat, Crescat!


W późnych latach 50. z podszeptu Polskiego Instytutu Naukowego w Nowym Jorku przy
entuzjastycznym poparciu PZA (w osobie wiceprezesa Zbigniewa Antoniego Kruszewskiego),
członkowie organizacji zebrali dane o ponad dwu tysiącach pracowników naukowych polskiego
pochodzenia, zamieszkujących lub przebywających na środkowym zachodzie i na środkowym
wschodzie Stanów Zjednoczonych. A w listopadzie 1963 roku, przy wydatnej pomocy PZA został
zorganizowany pierwszy zjazd z udziałem 80 naukowców polskiego pochodzenia. Na tym zjeździe
utworzono oddział PIN-u na środkowym wschodzie Ameryki. Były to inicjatywy w tamtych latach
niezwykłe, o jakich przedtem nikt nie słyszał, a które przyczyniły się znacznie do zmiany amery-
kańskiej opinii publicznej o Polonii a nowoprzybyłym dopomogły w odnalezieniu i utrwaleniu
własnej toŜsamości, odzyskaniu dumy ze swego polskiego pochodzenia. W tym teŜ okresie, nie-
zmordowany w działaniu Zbigniew Antoni Kruszewski zainicjował wspólnie z Władą Chałko
(prezeską Legionu Młodych Polek) utworzenie istniejącej do dziś katedry polskiej na uniwersytecie
chicagowskim.
Przez długie lata cztery okręgi PZA współdziałały ze sobą tak dynamicznie, podejmowały
z rozmachem tak róŜnorodne inicjatywy, Ŝe nie jestem w stanie, w ramach jednego, wspomnienio-
wego artykułu, wszystkich ich wymienić. Przypomnę tylko, Ŝe gośćmi-prelegentami, mówcami
a w rezultacie przyjaciółmi i poplecznikami braci akademickiej stali się m.in. Aleksander Janta-
-Połczyński, ks. prałat Walery Jasiński (opiekun duchowy, kapelan PZA), Anna Mortka, ks. prałat
Zdzisław Peszkowski, Jan Rostworowski, prof. Tymon Terlecki (doradca PZA w sprawach kultu-
ralnych), Kazimierz Wierzyński i pianista koncertowy Jan Wojnar.
Jak z tego co powyŜej napisałam wynika, młoda organizacja akademicka miała nie byle jakich
mentorów, doradców, mecenasów i opiekunów. Nic dziwnego, Ŝe impreza goniła imprezę, Ŝe duch
działania był silny a entuzjazm i zapał w propagowaniu sztuki i kultury polskiej — wielkie. Do-
równywały im osiągnięcia uniwersyteckie. Polscy studenci zaliczali się na wyŜszych uczelniach do
najlepszych, najzdolniejszych i najpracowitszych. Nic teŜ dziwnego, Ŝe w sprzyjających warunkach
kwitło Ŝycie koleŜeńskie, towarzyskie, stanowiące przedmiot wspólnej radości.
Biorąc pod uwagę rozwój organizacji i osiągnięcia ogólne, zdobyte w tak krótkim czasie,
w nowych warunkach, w nowym kraju, Zarząd Główny PZA (wybierany co dwa lata) w liście
kurtuazyjnym wystosowanym w roku 1964 do wielu organizacji staro-polonijnych, mógł śmiało
napisać:

291
jesteśmy młodą organizacją, owianą duchem nowych idei, patrzącą w przyszłość, pracującą
konsekwentnie dla przyszłości, oceniającą realistycznie nasze zadania i obowiązki. Przyj-
mujemy i łączymy w twórczą całość najlepsze tradycje amerykańskie, szczytne dziedzictwo
kultury polskiej i religii chrześcijańskiej. [...] Pragniemy słuŜyć nie części ale całej Polonii
a silniejsi duchowo i intelektualnie, pragniemy słuŜyć Ameryce. [...] W Stanach Zjednoczo-
nych wykształcenie określa powodzenie materialne i jest miarą wartości świadczonych spo-
łeczeństwu. Wykształcenie średnie, jest ogólnie dostępne. Nieodzowną jest jednak pomoc
wartościowym jednostkom w osiągnięciu wykształcenia wyŜszego. Przez udzielanie stypen-
diów PZA spełnia waŜną rolę w tym zakresie. [...] Zasięg działania PZA obejmuje takie
dziedziny, jak: badania naukowe, publikacje, wykłady, odczyty, audycje radiowe, pokazy
filmów, wystawy artystyczne, wieczory dyskusyjne, przedstawienia teatralne, nadscenki ka-
baretowe oraz najbardziej popularne wieczory literacko-muzyczne.
Ale na tym nie koniec. Polski Związek Akademików od początku zabiegał o dobre stosunki
z polonijną prasą i radiem. W bardzo krótkim czasie, dzięki przychylności i zrozumieniu załoŜeń PZA,
redaktor naczelny detroickiego „Dziennika Polskiego”, Stanisław Krajewski (związany przed wojną ze
„Światpolem”), udostępnił łamy swego pisma akademikom, przeznaczając w kaŜdy poniedziałek kilka
szpalt na rubrykę pod hasłem „Sprawy akademickie”. W rubryce tej moŜna było znaleźć informacje
dotyczące działań Zarządu Głównego i kaŜdego z czterech Okręgów. Nie tylko informacje, ale krótkie
recenzje, zawiadomienia o mających się odbyć imprezach, zbiórkach, balach, zjazdach, odczytach,
akademiach narodowych i demonstracjach patriotycznych. A takŜe o stypendiach.
Charakter kroniki był w zasadzie powaŜny, ale zdarzało się, Ŝe w okresie kanikuły autorka kroniki
pozwalała sobie na Ŝartobliwe, zabawne przerywniki. Jak dla przykładu — wierszowane, utrzymane
w stylu K.I. Gałczyńskiego sprawozdanie z podróŜy wakacyjno-słuŜbowej do Nowego Jorku:
Czas poza domem się nie dłuŜy —
jestem juŜ trzeci dzień w podróŜy…
Wielka wystawa w Nowym Jorku
w której jest wszystko jak we worku.
KaŜdy wystawia to, co moŜe,
Szanowny Panie Redaktorze…
Boli mnie duma narodowa
Ŝe na światowym tym ryneczku
o Polsce nie ma ani słowa
w najmniejszym choć pawilloneczku,
więc ból mój w Pana ręce złoŜę,
Szanowny Panie Redaktorze
[...]
Byłam teŜ w West Point, gdzie nad dróŜką
stoi Tadeusz, nasz Kościuszko
więc serca zaraz poszły w górę,
bo taką mamy juŜ naturę.
W nas ciągle patriotyzm gorze
Szanowny Panie Redaktorze…
[...]
Weszłam tu w kontakt z „Nowym Światem”
który ma „stronę” nam drukować
zimą i wiosną, takŜe latem
byśmy PZA mogli propagować.
Więc teraz z nami nie najgorzej,
Szanowny Panie Redaktorze…
[...]
Wakacje dobiegają końca
Dnie coraz krótsze, noce chłodne

292
I coraz słabszy promień słońca,
Choć niebo nadal jest pogodne.
JuŜ coraz bledsze świecą zorze
Szanowny Panie Redaktorze…
Obdarzony duŜym poczuciem humoru red. Stanisław Krajewski ten pół-prywatny a pół-spra-
wozdawczy list zamieścił w całości (ja podaję wersję skróconą) a co więcej w sześćsetlecie Uni-
wersytetu Jagiellońskiego w Krakowie oddał do dyspozycji PZA cały dwunastostronicowy „Doda-
tek Niedzielny” pisma (coś w rodzaju miniaturowego „Przeglądu Polskiego”), który zapełniliśmy
materiałami historycznymi, poezją, fotografiami Uczelni i obszernymi rozmowami z dawnymi
wychowankami Wszechnicy Krakowskiej. Za dość niecodzienny w tamtych latach u n i w e r -
s y t e c k i dodatek, PZA zebrał mnóstwo pochwał a „Dziennik Polski” zaskarbił sobie wdzięcz-
ność licznej społeczności nowo przybyłych Polaków.
Jak z wspomnianej trochę wyŜej, wierszowanej korespondencji wynika, weszliśmy teŜ w kontakt
z prestiŜowym, najpopularniejszym na wschodnim wybrzeŜu, nowojorskim „Nowym Światem”.
Podczas mojej wizyty w redakcji „naczelny” dr Tadeusz Siuta rozmawiał ze mną wprawdzie przez
ramię, nie odwracając ani razu głowy w moją stronę, ale jednak uwaŜnie słuchał i przychylił się do
naszej prośby, przyznając nam w dodatku „Ogniwo”, raz w miesiącu, całą stronę (zaznaczając, aby
była to strona akademicka a nie kabaretowa…) drukując przesyłane materiały bez ingerencji w ich
treść. Ambitna grupa, redagująca „Stronę”, z wielkim zapałem zbierała ciekawostki, dotyczące m.in.
osiągnięć Polaków na amerykańskim rynku kulturalnym. Na tej właśnie „Stronie” ukazały się —
jedyne w tamtych czasach — rozmowy w polskim języku z kompozytorami i twórcami muzyki fil-
mowej: Henrykiem Warsem („Miłość ci wszystko wybaczy”, „Tylko we Lwowie”, „Flipper”,
„A Little Shepard of the Kingdom Come” i inne) i Bronisławem Kaperem („Ninon, ach uśmiechnij
się”, „Carnival”, „Lord Jim”, „Green Dolphin Street”, „Mutiny on the Bounty” i inne); z Anetą Stra-
kacz-Appleton o jej ojcu Sylwinie Strakaczu i Ignacym Janie Paderewskim; z Danutą Mostwin o jej
pisarstwie; z Ryszardem Kubińskim o przekładach poezji itd., itd.
Bardzo Ŝyczliwie odnosił się teŜ do działań akademickich chicagowski „Dzienik Związkowy”,
organ prasowy Związku Narodowego Polskiego (redaktorzy: Józef Białasiewicz, Jan Krawiec,
Wojciech Białasiewicz) — zamieszczając na swych łamach informacje o urządzanych przez PZA
imprezach i obszerne recenzje z tychŜe imprez. Dla okręgu chicagowskiego ta serdeczna pomoc
była nie do przecenienia. W gorszej sytuacji znalazły się Okręgi w Cleveland i w Buffalo, nie
mające Ŝadnego zaplecza prasowo-informacyjnego. A bez poparcia prasowego i radiowego —
o czym za chwilę — po kilkunastoletniej, pięknej działalności, Ŝycie akademickie w tych miastach
zaczęło zamierać. Pozostały jednak dwa dynamiczne, pełne społecznego wigoru i zapału Okręgi:
chicagowski i detroicki. I te dwa przetrwały…
Ale było jeszcze radio i ten środek masowego przekazu Zarząd Główny i poszczególne okręgi
postanowiły pozyskać dla swej działalności kulturalno-społecznej. Przodował w tym pozyskiwaniu
Okręg detroicki, który przyjął od początku nazwę „Akademia”. Dzięki uprzejmości i zrozumieniu
celów i zadań Związku przez dyrektorów pięciogodzinnego, codziennego programu, druha Euge-
niusza Konstantynowicza i red. Jana Mariana Kreutza, PZA uzyskał własną, cotygodniową, piętna-
stominutową audycję o nazwie „Gaudeamus”. Głównym tematem audycji — obok informacji
o mających się odbyć imprezach — była kultura polska i konieczność jej podtrzymania
i propagowania wśród starej, średniej i młodej Polonii. Słuchacze zapoznawali się z fragmentami
poezji i prozy, wysłuchiwali rozmów na nurtujące młodzieŜ akademicką tematy. Audycja prze-
trwała całe lata, aŜ do likwidacji programu (śmierć obu dyrektorów…). Tak było w Detroit. Nato-
miast Okręg chicagowski korzystał niejednokrotnie z zaproszeń dyrektora codziennego programu
radiowego i godzinnego, niedzielnego programu telewizyjnego Roberta Lewandowskiego do roz-
mów i wywiadów na tematy związane z zamierzeniami, dokonaniami i zainteresowaniami PZA.
Miał teŜ Polski Związek Akademików w Stanach Zjednoczonych dobre stosunki koleŜeńskie
ze Zrzeszeniem Studentów i Absolwentów Polskich na Uchodźstwie z siedzibą w Londynie i uka-
zującym się tam „Merkuriuszem” pismem młodej inteligencji mieszkającej nad Tamizą. (O „Mer-
kuriuszu” w rozmowie przeprowadzonej przez Beatę Tarnowską mówi obszernie poeta Bolesław
Taborski w trzecim zeszycie toruńskiego „Archiwum Emigracji”.)
A w roku 1964 na Walnym Zjeździe w Buffalo, otwarto Związkowi mikrofony „Głosu Ame-
ryki”, nadając do Polski obszerne sprawozdanie zjazdowe i rozmowy o celach, zadaniach i osią-

293
gnięciach młodej polskiej inteligencji Ŝyjącej wprawdzie na drugiej półkuli, ale uczuciowo związa-
nej z krajem pochodzenia. Jednym z najwaŜniejszych tematów był bratniacki fundusz stypendialny,
stworzony samorzutnie przez studentów, dla studentów. Transmisja z Buffalo zaowocowała licz-
nymi listami od słuchaczy w Polsce, poruszonych najwyraźniej ambicjami i niezaleŜnością młode-
go pokolenia w Ameryce, podtrzymującego przekonanie Antoniego Słonimskiego, Ŝe „świat nie
jest piłką footbolową, świat się podbija głową!”

„Na Pięterku”, „Na Pięterku”


Wszak ten lokal kaŜdy zna,
„Na Pięterku”, „Na Pięterku”
Co niedzielę „szafa gra”…
Starając się odtworzyć — z konieczności bardzo pobieŜnie — dzieje PZA, pragnę podkreślić,
Ŝe znając dość dobrze całość działalności, najbardziej czułam się związana z Okręgiem detroickim.
Był to jedyny Okręg posiadający w tamtych latach rzecz bezcenną, a mianowicie — własny lokal,
zwany „Na Pięterku”. Tutaj właśnie, przy głównej arterii polskiej dzielnicy o nazwie Hamtramck,
koncentrowało się Ŝycie organizacyjne i kulturalne PZA. Prawie kaŜdy weekend, jak rok okrągły,
cztery obszerne pokoje — a bywało, Ŝe i klatkę schodową — wypełniała doborowa publiczność,
która z zainteresowaniem i Ŝyczliwością przysłuchiwała się popisom recytatorskim, odczytom,
muzyce, pieśni i poezji. Brała gromadny udział w kiermaszach sztuki ludowej, wystawach ksiąŜki
polskiej i spotkaniach autorskich. Największym jednak powodzeniem cieszyły się „podwieczorki
kabaretowe” i „wieczory poetycko-muzyczne” (ktoś nawet ukuł powiedzenie, Ŝe PZA to „Poetycki
Związek Akademików”…). Podwieczorki i wieczory przynosiły wielką radość wykonawcom
(„młodość się musi wyszumieć!”) i publiczności, a organizatorom wcale niezły dochód, zasilający
Fundusz Stypendialny. W kabaretowym repertuarze prezentowano utwory: Mariana Hemara, Ry-
szarda Kiersnowskiego, Feliksa Konarskiego, Anatola Krakowieckiego, Antoniego Słonimskiego
i Juliana Tuwima. Sięgano teŜ do Aleksandra hr. Fredry i biskupa Ignacego Krasickiego. Próbowali
teŜ swoich sił w tekstach „aktualnych”: Zdzisław Jachulski i — ja.
Współzawodnictwo — w najlepszym tego słowa znaczeniu — między Okręgiem chicagow-
skim a detroickim było wręcz legendarne, w związku z czym w „Podwieczorkach kabaretowych”
prezentowaliśmy takie oto fraszki:
W Chicago mówią, Ŝe co zrobią, to zawsze jest wszystko wspaniałe
Na guziczek ostatni zapięte, od „A” do „Zet” doskonałe.

A jakŜe być moŜe inaczej, gdy szczęścia ich taka jest miarka,
Ŝe na dwa „A”* zaczyna się prezes — a na dwa „Zet” — sekretarka!**

***
W Detroit kaŜdy się zachwyca
Postawą Jana Wampuszyca —
śe to jest prezes jakich mało,
śe więcej takich by się zdało.
Czy zawsze rację ma? rzecz sporna,
Odmienność zdań jest przeogromna!
W opiniach wielka jest róŜnica
Co do prezesa Wampuszyca!
Jedno wszak pewne: nikt nie wątpi
Od swych zamiarów nie odstąpi.
A zamiar ma (czy mu się uda?)
By w „Akademii” zdziałać cuda,
*
Andrzej Azarjew.
**
Zofia Zatyrka.

294
By „Akademia” sięgła nieba,
Bo taka właśnie jest potrzeba
I by przerosła wszystkie góry,
Za jego super-prezesury!
Rywalizacja nie przeszkadzała owocnemu współdziałaniu i koleŜeńskiej współpracy, takŜe na
polu rozrywkowym. Gdy w Chicago miał powstać teatrzyk satyryczny, to „podwieczorkowi kaba-
reciarze” detroiccy podesłali pomysłodawczyni Ewie Buchowskiej taki wierszyk:
Był malarz, co innym malarzom nie zazdrościł sławy;
Był poeta dla innych poetów w krytyce łaskawy;
Był aktor, co o innych aktorach dobrze się wyraŜał;
Był działacz, co się nigdy w Ŝyciu nie obraŜał.
Był pieśniarz, który innym swe teksty poŜyczał;
I był nierób co o innych nieróbstwie nie krzyczał;
Była jedna, co w innych widziała zalety,
Choć były młode, ładne i takŜe kobiety…
Spytacie: CóŜ za bajka? wszystko to być moŜe…
Lecz pozwólcie, Ŝe ja to między bajki włoŜę…
(Wówczas wiadomo było, o które osoby chodziło!)

W Chicago teŜ — Ŝeby było śmieszniej — detroiczanie zaprezentowali po raz pierwszy (Alek-
sandrowi Jancie-Połczyńskiemu) piosenkę o „Akademii” śpiewaną na melodię „Deep in the Heart
of Texas”:
Piosenka ta, objaśnić ma, co to jest Akademia
Być moŜe ktoś z was nie wie co, to jest ta Akademia
Dziewczęcy gwar, dziewczęcy czar, to właśnie Akademia
I chłopców rój, ach BoŜe mój, to właśnie Akademia
W przepychu sal, wspaniały bal, to właśnie Akademia
I wina dzban i skoczny tan, to właśnie Akademia
I mądrość ksiąg i uścisk rąk, to właśnie Akademia
I w późną noc, nauki moc, to właśnie Akademia!
Śpiewajmy wraz, po wieczny czas, niech Ŝyje Akademia
Niech słyszy świat: aby sto lat, Ŝyła nam Akademia!
Sto lat, sto lat, niech Ŝyje, Ŝyje nam…
Więc jeszcze raz, śpiewajmy wraz: niech Ŝyje Akademia
śyczymy iŜ, by rosła wzwyŜ, ta właśnie Akademia!
Piosenki i fraszki rosły dosłownie jak przysłowiowe grzyby po deszczu. Ale większość z nich
przepadła — bo nikomu nie przychodziło do głowy, stworzenie prawdziwej kroniki i zachowanie na
wieczną rzeczy pamiątkę, jakie to były zabawy akademickie w tamtych jakŜe dawnych latach…
Klub „Na Pięterku” funkcjonował znakomicie przez dobrych parę lat. Jego wpływ na społecz-
ność polską (polonijną) w Detroit był nie do przecenienia. Było to w całym tego słowa znaczeniu
ognisko polskości promieniujące kulturą i sztuką polską, gromadzące pod jednym dachem najlep-
szych twórców i wykonawców i najciekawsze postacie tamtych, odległych dziś czasów.
Nie mam zamiaru czynić z mego wspomnieniowego artykułu alfabetycznej wyliczanki, ani teŜ
przysłowiowej (przestarzałej!) ksiąŜki telefonicznej. Niemniej, pragnę przypomnieć niektóre po-
dejmowane przez PZA inicjatywy, dla propagowania sztuki polskiej i nazwiska osób z nimi zwią-
zanych, jak: koncerty Teresy Garbulińskiej i Jana Wojnara; wystawy malarskie: Barbary Dąbrow-
skiej, Krystyna Dudkiewicza, Ireny Hałko, Zbigniewa Leśniaka, Tadeusza Łady, Rafała Malczew-
skiego, Zdzisława Nowińskiego, Jerzego Ochockiego, Romy Starczewskiej (wycinanki), Ludwika
Wiecheckiego, Stanisława Wcisło (rzeźba) i Kazimierza śurka. Spotkania autorskie: z ks. prof.
Stanisławem Bełchem (Londyn), językoznawcą prof. Zbigniewem Gołąbem, red. Jerzym Jankow-
skim, red. Janem Dunin-Karwickim (Australia); pisarzem Jerzym Krzysztoniem, o. Zdzisławem

295
Kozłowskim, załoŜycielem PZA, który poświęcił się słuŜbie boŜej wstępując do zakonu
oo. Kapucynów, Stanisławem Latoszyńskim, prof. Tymonem Terleckim, Leopoldem Tyrmandem,
pisarzem; Bogusławem Ustaborowiczem, harcerzem i społecznikiem itd., itd. Występy estradow-
ców: Tadeusza Łuczaja, Marii Maliszewskiej, Leszka Kobylińskiego, Zygmunta Kossakowskiego
i Stefana Wicika. Przedstawienia i sztuki czytane: „Tygrys” Murray’a Schisgala, „Madame X-ow”
i „Słoneczniki” Teodozji Lisiewicz. Wieczory poezji: Romana Brandsteattera, Zbigniewa Chałko,
Mariana Hemara, Ryszarda Kubińskiego, Jana Lechonia, Jana Leszczy, Aleksandra Janty-Połczyń-
skiego, Jana Rostworowskiego, Andrzeja Lecha Sowulewskiego, Kazimierza Wierzyńskiego
i Józefa Wittlina. Imprez artystycznych było oczywiście duŜo, duŜo więcej, ale zawodna pamięć
nic mi w tej chwili nie podpowiada…

Dla Ciebie, Polsko


i dla twej chwały…
Pozostała jeszcze do omówienia zakrojona na szeroką skalę działalność patriotyczna PZA. Przez
wszystkie lata istnienia organizacji, nie było zbiórki na polskie cele, obchodów jedenasto-listopadowych,
trzecio-majowych, Dni Pułaskiego czy rocznicy bitwy o Monte Cassino, w których by PZA nie uczestni-
czył. Nie było demonstracji anty-reŜymowej, anty-komunistycznej, aby akademicy nie brali w niej
udziału. We wszystkich akcjach, w których domagano się wolności dla Polski lub ochrony jej dobrego
imienia, Akademicy byli na pierwszym miejscu. Wolna, niepodległa, samorządna Polska była stale na
uwadze młodej inteligencji, która w słowie i czynie dawała wyraz miłości i przywiązaniu do kraju ojczy-
stego i jego kultury. Zebrania i zjazdy odbywały się w języku polskim. W pierwszych dziesięciu latach
pobytu w nowym kraju, dość często mówiło się o chęci powrotu do Polski i przeszczepieniu demokra-
tycznych doświadczeń amerykańskich na ojczysty grunt. „Gdy tylko Polska będzie wolna…” Ale czas
upływał i nic się nie zmieniało. Młoda inteligencja przestała Ŝyć złudzeniami, tkwić pamięcią w prze-
szłości a wybiegała myślą w przyszłość. W przyszłość w Stanach Zjednoczonych. Była to nieunikniona,
normalna kolej rzeczy. Polska spisała na straty dziesiątki tysięcy młodych, dobrze wykształconych lu-
dzi… Niemniej, gdy zaistniała „Solidarność”, Akademicy udzielili jej entuzjastycznego poparcia, nie
tylko moralnego! ChociaŜ…

…juŜ się mówiło tylko


w czasie przeszłym…
Lata biegły. Wczorajsza, ambitna studenteria, z dyplomami w ręku weszła w dorosłe Ŝycie. Rozbie-
gła się po Ameryce. Pozakładała rodziny. Podjęła starania o jak najkorzystniejsze miejsca na amerykań-
skim rynku pracy. Weszła do najwyŜszych sfer Ŝycia zawodowego.
Najpierw przestały istnieć najsłabsze liczebnie Okręgi: Buffalo i Cleveland. Chicago zuboŜało
pod względem organizacyjnym z chwilą, gdy Zbigniew Antoni Kruszewski wyjechał (wraz z Ŝoną
Jadwigą) do Teksasu, aby objąć najpierw katedrę a potem dziekanat Wydziału Nauk Politycznych
na uniwersytecie w El Paso. Teksas zabrał teŜ inŜyniera Stanisława Garczyńskiego (z Ŝoną Marią),
aby powierzyć mu zaplanowanie, wykonanie i nadzorowanie budowy podziemnego metra w Hou-
ston. Z tzw. „Ŝyciowych powodów” odeszli teŜ inni i chociaŜ na miejscu zostali tak znakomici
społecznicy jak na przykład Leszek Kapturski i Witold Pawlikowski, coraz bardziej brakowało rąk
do pracy. Organizacja zaczęła się kurczyć, a młodego narybku nie przybywało. Z końcem lat 80.
nastąpił w Okręgu chicagowskim kryzys organizacyjny. Ostatnim — jeśli się nie mylę — wspól-
nym przedsięwzięciem akademików było spotkanie z laureatem Nagrody Nobla Czesławem Miło-
szem. śycie akademickie, tak bujne kiedyś w stolicy Polonii amerykańskiej — zamarło. Do dnia
odzyskania przez Polskę niepodległości dotrwała — i to tylko dzięki uporowi Jana Piotra Wampu-
szyca — jedynie detroicka „Akademia”, której oficjalna likwidacja nastąpiła w 1998 roku.
Polski Związek Akademików w Stanach Zjednoczonych istniał i działał przez blisko pięćdzie-
siąt lat i pięknie się zapisał w bogatych dziejach Polonii amerykańskiej. Wydaje mi się, Ŝe to pra-
cowite półwiecze warto przypomnieć, odnotować, aby ułatwić pracę przyszłym archiwistom
i historykom, którzy — być moŜe — zechcą opracować dokładniej ode mnie działania polskiej
młodzieŜy akademickiej w nowym kraju, który stał się ich drugą ojczyzną.

RóŜa Nowotarska (USA)

296
KONFRATERNIA „ZŁOTEJ RÓśY”

W latach 1968–1971 przybywali do Kopenhagi wygnańcy z peerelu, przewaŜnie z całymi rodzi-


nami. Stanie na kołyszącym się przy nabrzeŜu portowym statku „St. Laurence” — miejscu pierwsze-
go zakwaterowania — było w rzeczywistości odzwierciedleniem poczucia niepewnej przyszłości
w obcym kraju. Często przywoływało równieŜ refleksje na temat nie tak dalekiej przeszłości.
Dni wyczekiwania na załatwianie formalności, zwłaszcza przez ludzi nawykłych do działania,
były wypełnione nawiązywaniem kontaktów z przybyłymi z róŜnych stron Polski — Warszawy,
Krakowa, Łodzi, Lublina, Poznania, Wrocławia... Wśród uchodźców były osoby, które rozpozna-
wano z widzenia lub z nazwiska — pisarze, dziennikarze, muzycy. W pośpiesznie zorganizowa-
nym przez Duńczyków klubie dla emigrantów organizowano spotkania, odczyty itd. W ten sposób
zamiast przesiadywania w kajutach na statku lub hotelowych pokojach, długie wieczory jesienno-
-zimowe moŜna było — o ile nerwy na to pozwalały — wypełnić rozmowami ze współtowarzy-
szami niedoli, muzyką, poezją czy satyrą.
Pustkę kulturalną i brak działalności niepodległościowej wśród wcześniej osiadłych w okręgu
stołecznym Polaków, zaczęto wkrótce wypełniać odczytami i wystawami malarskimi (np. w 1971 r.
poety i artysty malarza Jana Winczakiewicza z ParyŜa, czy teŜ młodych adeptów malarstwa przyby-
łych z Polski), spotkania przy świecach, a nawet zorganizowaną (M. Marczyński) audycją w duńskiej
telewizji z „czarnym aniołem” z Krakowa — Ewą Demarczyk.
Z inicjatywy redaktora „Kroniki poświęconej sprawom polskim”, 1 lipca 1972 r., w gronie przy-
jaciół postanowiono utworzyć bractwo „Art et Sciencia” — Towarzystwo Miłośników Nauki i Sztuki.
Prezesem została znakomita wiolonczelistka, Halina Kowalska-Zalewska. Znana solistka Filharmonii
Warszawskiej i Teatru Wielkiego podzieliła los tysięcy innych wygnańców. W ten sposób kraj nasz
zuboŜał, a w Kopenhadze znaleźli się wybitni pracownicy nauki (fizycy, chemicy, biolodzy itd.),
lekarze, inŜynierowie, studenci róŜnych kierunków i inni. Byli wśród nich: reŜyser Aleksander Ford
(„Chopin”), operator filmowy Władysław Forbert („Kronika filmowa”), Mariusz Marczyński (znany
z „Teleturnieju miast”), Tadeusz Polanowski (ze „Szpilek”), kompozytor Zygmunt Karasiński, reŜyser
teatralny Włodzimierz Herman, krytyk literacki Janina Katz, śpiewak operowy Andrzej Orłowicz
i wybitna skrzypaczka Henryka Trzonek, oraz młody poeta Andrzej Zalewski.
Towarzystwo „Art. et Sciencia” skupiało grono osób, które zawodowo zajmowały się twór-
czością artystyczną i publicystyczną. Z niewielkiej dokumentacji jaka się zachowała, moŜemy
w zarysie odtworzyć działalność Towarzystwa z lat 1971–1986(?), która głównie polegała na orga-
nizowaniu otwartych posiedzeń tematycznych lub odczytów, oraz współudziale w imprezach orga-
nizowanych przez inne środowiska niepodległościowe lub Polską Misję Katolicką.
Pierwszą większą imprezą jaka została zorganizowana przez konfraternię, był poranek literac-
ki w dniu 26 listopada 1972 r. poświęcony Ŝyciu i twórczości poety Jana Sztaudyngera. Odczyt
wygłosił Eugeniusz S. Kruszewski, a utwory recytowali — Ewa Młodecka i Andrzej Zalewski. Jak
podano w zaproszeniu, wstęp w wysokości dwóch koron był przeznaczony na fundusz wydawni-
czy. Trudno dzisiaj dokładnie podać jaka za tym kryła się myśl, ale był to początek pobytu na
emigracji. Pieniędzy brakowało nawet na wydanie zaproszeń, a sponsorów nie było.
25 lutego 1973 r. odbyło się posiedzenie poświęcone Mikołajowi Kopernikowi, a w kwietniu
tegoŜ roku na uroczystości rocznicy Katynia przedstawiono wyjątki ze sztuki „Świadek” Romana
Orwida-Bulicza (1902–1973)1.
Z kolei 15 czerwca 1973 r. odbyło się posiedzenie poświęcone pamięci wybitnego psychiatry
i filozofa prof. Antoniego Kępińskiego (1918–1972) z Krakowa. Prelekcję wygłosił Eugeniusz
S. Kruszewski, a wyjątki z ksiąŜki Rytm Ŝycia czytał Andrzej Zalewski2.
1
R. Orwid-Bulicz, Świadek. Sztuka w 3 aktach. Londyn 1953.
2
A. Jakubik, J. Masłowski, Antoni Kępiński — człowiek i dzieło. Warszawa 1981; Kronika po-
święcona sprawom polskim (Kopenhaga) 1973 nr 30 s. 89; A. Kępiński, Rytm Ŝycia. Kraków 1972.

297
Jedną z waŜniejszych imprez było Sympozjum Kultury Wolnych Polaków, które odbyło się
w Roku Kopernika, w dniach 13 i 14 października 1973 r., w Kopenhadze pod protektoratem Edwar-
da Raczyńskiego3. W liście skierowanym do uczestników Patron Sympozjum napisał: „Traktuję to
jako zaszczytne wyróŜnienie dla siebie, a zarazem podkreślenie więzi łączącej mnie z Danią od czasu
kiedy spędziłem tam pogodne dwa lata młodości. Wierzę, Ŝe dzięki energii Państwa oŜywi się Ŝycie
kulturalne polskie w Danii i zacieśni współŜycie między rodakami tam rozsianymi”4. W sympozjum
uczestniczyło dwadzieścia jeden osób. Wygłoszono osiem referatów, w tym na tematy: „Tycho Bra-
che i Mikołaj Kopernik” prof. Leona Koczego (Glasgow), „Duszpasterstwo polskie w Danii” rektora
o. Jana Szymaszka CSSR, „Wizja teatru Stefana śeromskiego” Andrzeja Zalewskiego i „Teraźniej-
szość i przyszłość współpracy polskiej emigracji niepodległościowej” Andrzeja Jachowicza (Oslo).
W drugim dniu sympozjum, w kościele św. Anny została odprawiona msza św. za poległych
i pomordowanych pracowników nauki i kultury polskiej, a następnie odbył się koncert z udziałem
Haliny Kowalskiej — wiolonczela, Władysława Marchwińskiego — skrzypce i Czeszki, Bohumily
Jedlickovej — fortepian. Na koncert przybyło około 200 osób.
Na jednym z zebrań zarządu Towarzystwa, w dniu 25 lutego 1973 r., ustanowiono honorową
nagrodę „Złotej RóŜy”. Nagroda składała się z pozłacanej jedwabnej róŜy z biało-czerwoną kokardą
i dyplomu. Regulamin — łącznie trzy paragrafy — przewidywał przyznanie nagrody za „osiągnięcia
i wybitne zasługi dla wolnej kultury, nauki i sztuki”. Nagroda mogła być przyznana osobom naleŜą-
cym do niepodległościowej emigracji polskiej, osobom zamieszkałym w Kraju oraz przyjaciołom
niepodległej Polski.
Pierwszą „Złotą RóŜę” przyznano pośmiertnie w 1973 r. Antoniemu Kępińskiemu (Kraków),
absolwentowi Polskiego Wydziału Lekarskiego w Edynburgu, który sam przeszedł okropności
obozu w Miranda del Ebro (Hiszpania), a po powrocie do kraju, był człowiekiem-legendą wśród
pacjentów, oraz uznanym autorytetem w środowisku specjalistów w Polsce i zagranicą.
W dniu 12 kwietnia 1975 r. E.S. Kruszewski wygłosił odczyt nt. „Prasa wychodźstwa polskie-
go w Danii w latach 1893–1975”.
Dopiero po dziesięciu latach przyznano kolejne nagrody. W 1984 r. otrzymała ją Halina Ko-
walska-Zalewska (Kopenhaga) obchodząca jubileusz 50-lecia pracy artystycznej, który zorganizo-
wano w dniu święta 3 Maja. Z tej okazji Wydawnictwo „Kronika” opublikowało broszurkę z frag-
mentami biografii jubilatki oraz programem wieczoru słowno-muzycznego, w którym Halina Ko-
walska wystąpiła w towarzystwie Liliany Bondarczuk-Elmborg — fortepian, Elsbeth Brodersen —
fortepian i Annelise Bensen — sopran. Konferansjerem wieczoru był Andrzej Zalewski5.
Jubilatka ukończyła studia w klasie Elego Kochańskiego w Konserwatorium Warszawskim.
Podczas okupacji brała udział w wielu podziemnych wieczorach muzycznych. Od 1945 r. była
związana z Filharmonią Narodową i Polskim Radiem. Jej występy solowe, w Kwartecie Polskiego
Radia i sekstecie Stefana Rachonia, stanowisko koncertmistrza oraz liczne nagrania płytowe spra-
wiły, Ŝe była najpopularniejszą wiolonczelistą w kraju. Po zwolnieniu z pracy („na własną prośbę”)
zdecydowała się na emigrację do Danii w 1970 r., gdzie do emerytury, przez dwanaście lat, była
etatowym członkiem Orkiestry Duńskiego Radia.
Towarzystwo zorganizowało równieŜ jubileusz 50-lecia pracy naukowej prof. Józefowi Parna-
sowi (1908–1998), więźniowi PRL i emigrantowi z Lublina. W uroczystości 15 czerwca 1984 r., obok
członków Towarzystwa i innych stowarzyszeń niepodległościowych, brali udział polscy i duńscy
pracownicy naukowi.
W liście gratulacyjnym do jubilata rektor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie prof. Jerzy
Gawenda (1917–2000) podkreślił jego wkład w rozwój nauk ścisłych i rozpowszechniania ogólnej
kultury narodowej, natomiast dziekan Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego prof. Władysław
Skiba (1912–1988) uwypuklił wielkość jego zasług dla nauki polskiej i światowej, zwłaszcza jako
autora ponad 400 rozpraw i recenzji. Profesor otrzymał liczne gratulacje od uczniów, kolegów
3
E.S. Kruszewski, Sympozjum Kultury Wolnych Polaków w Danii, fragment działalności nie-
podległościowej, [w:] Idea niepodległości i suwerenności narodowej w działalności Polaków
w kraju i na obczyźnie (1918–1998). Prace naukowe, t.4. Gorzów Wlkp. 2000 s. 180–184.
4
Korespondencja z amb. E. Raczyńskim. Archiwum IPS.
5
Jubileusz 50-lecia pracy artystycznej Haliny Kowalskiej-Zalewskiej. Kopenhaga 1984; Złoty
jubileusz, Kronika... 1984 nr 5/6 s. 20–21.

298
i naukowców z róŜnych stron świata, do których naleŜy dodać list z Międzynarodowej Akademii
Przyrody w Rzymie. Delegat Rządu RP w Danii powiedział wówczas, Ŝe dzisiejsza uroczystość
„odbywa się w tej okazałej i historycznej sali (królowej Dagmary) w Kopenhadze, zamiast w ma-
cierzystej auli Almae Matris, ale jest to los wielu emigrantów. Nie tracimy jednak nadziei, Ŝe wcze-
śniej czy później Polska znowu będzie wolna”6.
Na uroczystości prof. Parnas wygłosił odczyt (w j. polskim i angielskim) na temat: „Przyczynek
do polskiej nauki w zakresie nauk przyrodniczych i lekarskich”. Po okolicznościowych przemówie-
niach profesorów, prezes Towarzystwa wręczyła jubilatowi Nagrodę „Złotej RóŜy”. Wydawnictwo
„Kronika” opublikowało broszurę „Sylwetki moich nauczycieli” autorstwa Jerzego Gawendy7.
We wrześniu 1984 r. przybył do Kopenhagi z San Francisco lwowianin prof. Jerzy Lerski
(1917–1992). 21 września w sali „Ogniska” wygłosił odczyt „O potrzebie dialogu polsko-Ŝydow-
skiego”, a następnie na spotkaniu w delegaturze Rządu R.P. w Kopenhadze, prezes Towarzystwa
wręczyła mu honorową Nagrodą „Złotej RóŜy”. W uzasadnieniu podano, Ŝe laureat otrzymał ją „za
wkład w dzieło przyjaźni między narodami i ksiąŜkę Emisariusz Jur”8.
Prof. Lerski, z wykształcenia prawnik i historyk, był oficerem rezerwy artylerii przeciwlotni-
czej. W 1939 r. przedostał się do Francji, a następnie do Anglii. Był emisariuszem premiera i Wo-
dza Naczelnego oraz czterech stronnictw politycznych wysłanym do kraju. Po rocznym pobycie
i pracy w strukturach Podziemnego Państwa, wrócił do Londynu. Był sekretarzem osobistym pre-
miera Tomasza Arciszewskiego i w dramatyczny wieczór 13 lutego 1945 r. otrzymał surowy tekst
komunikatu do ostatniej redakcji. Historyczną zasługą Lerskiego pozostaną włączone do tekstu
komunikatu następujące słowa: „Rząd polski oświadcza, Ŝe decyzje Konferencji Trzech Mocarstw
dotyczące Polski nie mogą być uznane przez rząd polski i n i e m o g ą o b o w i ą z y w a ć
n a r o d u p o l s k i e g o”. Fakt uhonorowania Lerskiego został odnotowany zarówno w biuletynie
PAT-a (Londyn), jak i w innych pismach9.
W tym samym czasie Towarzystwo uhonorowało „Złotą RóŜą” wilniankę Alicję Pomian-Po-
Ŝerską Matulewiczową (1910– ), poetkę i publicystkę z San Francisco, która otrzymała ją za dwa
tomy liryki oraz płytę gramofonową „Koncert E-mol”10. Nieobecnej laureatce nagrodę miał prze-
kazać, na prośbę zarządu, Jerzy Lerski.
Alicja Matulewiczowa debiutowała w Wilnie przed wojną. Od 1950 r. publikuje lirykę i prozę
w pismach polskich i polsko-amerykańskich, a kilka jej utworów ukazało się takŜe w kopenhaskiej
„Kronice” i „Notatkach skandynawskich”.
W święto niepodległości 11 listopada 1985 r. „Złotą RóŜą” uhonorowano inŜ. Tadeusza Gło-
wackiego (Sztokholm). Nagrodzono go za wybitny udział w szerzeniu polskiej kultury na terenie
Skandynawii, szczególnie przez objęcie swoim mecenatem niezaleŜnych wydawnictw w Kraju
(zwłaszcza Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela) i na emigracji. Własnym nakładem przez
prawie piętnaście lat redagował miesięcznik „Kronika poświęcona sprawom polskim” (Kopenhaga,
1971–1985). Wydał równieŜ osiem ksiąŜek popularnych i popularno-naukowych, oraz wybór
poezji Andrzeja Zalewskiego11. Obrońca Helu w 1939 r., po ucieczce z obozu jenieckiego w Niem-
czech przedostał się do Szwecji, gdzie ponownie zgłosił się do słuŜby wojskowej. Po demobilizacji
w 1946 r. w Londynie, i zdobyciu pozycji zawodowej na emigracji, poświęcił czas i pieniądze na
działalność niepodległościową. Zasłynął m.in. walką o prawdę dotyczącą Katynia, budując pierwszy
w świecie (poza Polską) pomnik na wykupionej przez siebie prywatnej posesji. Mimo protestów
sowieckich pomnik stanął 16 listopada 1975 r. w Sztokholmie12.
6
50-lecie pracy naukowej. Kronika... 1984 nr 7/8 s. 25; Tydzień Polski (Londyn) 1984 nr 28
s.15; Historia Medicinae Veterinariae (Kopenhaga) 1984 nr 9 s. 2.
7
J. Parnas, Sylwetki moich nauczycieli. Kopenhaga 1984.
8
J. Lerski, Emisariusz Jur. Londyn 1984; Jewish-Polish coexistence, 1772–1939. A Topical
Bibliography. New York 1986.
9
Polska Agencja Telegraficzna 1984 nr 4(84) s. 3; Dziennik Polski (Londyn) 9.10.1984;
Rzeczpospolita Polska (Londyn) 1984 nr 11 s. 8; Kronika... 1984 nr 9/10 s. 26.
10
A. Pomian-PoŜerska, Najlonowe skrzydła. London 1974; Koncert E-mol i wiersze inne. San
Francisco 1974.
11
A. Zalewski, Fuga na cztery pory roku — wybór poezji. Kopenhaga 1984.
12
J. Sikorski, Pierwszy w świecie Pomnik Katyński, Jutro Polski (Londyn) 1975 nr 12 s. 1.

299
Dodać trzeba, Ŝe przez cały okres działalności Konfraterni, jej członkowie brali czynny udział
w uroczystościach narodowych (3 Maja, 11 Listopada), zabronionych w kraju, a kultywowanych na
emigracji, organizowanych przez Kościół i środowiska niepodległościowe.
Kilkakrotnie Towarzystwo zajmowało takŜe publicznie stanowisko w sprawach kultury w Da-
nii, np. w sprawie finansowania przez socjaldemokratyczny rząd „antykulturalnego” i „antymoral-
nego” filmu „Jezus” anarchisty Jens Joergen Thorsena. Na ten protest, wbrew oczekiwaniom,
premier rządu duńskiego odpisał i rzeczowo się do niego ustosunkował13.
Towarzystwo poparło natomiast wysiłek utworzenia katolickiego diecezjalnego muzeum
w Kopenhadze, m.in. przez zbiorowe członkostwo Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Katedralnego
św. Ansgara. Publikacje firmowane przez Towarzystwo zostały wydane i sfinansowane przez
Wydawnictwo „Kronika” w Sztokholmie.
Towarzystwo z braku funduszy, nigdy nie miało własnego lokalu na spotkania, zwłaszcza na
posiedzenia otwarte. Jednak, dzięki zrozumieniu rektora Polskiej Misji Katolickiej o. Jana Szy-
maszka (1901–1989) — do 1939 r. dyrektora Gimnazjum oo. Redemptorystów w Toruniu, a na-
stępnie więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych — dla połoŜenia uchodźców niejedna
poŜyteczna inicjatywa mogła się rozwinąć. Z gościnności Polskiej Misji Katolickiej w Kopenha-
dze, której drzwi były szeroko otwarte dla wszystkich, takŜe tych z kościołem nie związanych,
często korzystano.
Śmierć wielu członków oraz wyjazdy do róŜnych miejscowości w Danii i innych krajów w po-
szukiwaniu pracy spowodowały, Ŝe Towarzystwo choć formalnie nigdy się nie rozwiązało, zawie-
siło działalność.

Eugeniusz S. Kruszewski (Dania)

13
Premier rządu duńskiego. Protest z 2.09.1973 r.; Kronika... 1973 nr 31 s. 97, nr 32 s. 112.
„LISTY DO POLAKÓW” — ORGAN „NIEZŁOMNYCH”

W wyniku zwycięskiej wojny z Niemcami w krajach Zachodu akcje sowieckiego prestiŜu


wzrosły niepomiernie. Odwrotnie miała się rzecz u tych, którzy wymknęli się z krajów sowieckiej
supremacji, szukając miejsca w świecie. Kraj Rad był postrachem dla tych, którzy mieli pecha
zetknąć się z jego zachwalaną rzeczywistością. TuŜ po wojnie robotnicze miasteczka Francji były
udekorowane czerwonymi flagami jak zagon czerwonymi piwoniami, a z głośników płynęły tony
Internacjonału. Dla Francuzów, którym mundur wojskowy ani imponuje, ani jest świętością, mun-
dur z napisem „Poland” na rękawie był prawie mundurem wroga dla francuskiego robotnika. Prze-
cieŜ Czerwona Armia przyniosła Polsce wolność, dlaczego nie wracają?
W Anglii to uwielbienie dla Sowietów było cokolwiek mniej odczuwane i eksponowane. Ale
teŜ po przesunięciu oddziałów 2. Korpusu gen. Andersa z Włoch do Anglii wyraźnie nasiliła się
i tak często okazywana niechęć do Polaków. Angielskie związki zawodowe, silnie skomunizowane,
postawiły twardo, Ŝe jedyne dziedziny, w których mogą pracować Polacy, to kopalnie, farmerstwo
i przemysł bawełniany, który w tym czasie przynosił znaczne zyski krajowi. Zwłaszcza nieprzejed-
nana była unia elektryków. Jak zwykle sowiecka propaganda szukała sympatyków wśród ludzi
pracy i tam odnosiła sukcesy. Po ubikacjach fabrycznych podrzucano stosy „Daily Workera” —
organu partii komunistycznej, który po wyroku wykonanym na parze szpiegów Juliuszu i Ethel
Rosenbergów tytułową stronę opatrzył jednym słowem Murder — morderstwo! W odniesieniu do
robotników cudzoziemskich, a więc i do Polaków, angielskie związki zawodowe wykuły znane
motto: Last in, first out — ostatni do przyjęcia (w razie braku rąk do pracy), pierwsi do zwolnienia
(w razie braku pracy). Niechęć do naszych zmieniła się gdy Anglię zalała, w kilka lat później, fala
„obywateli imperium” — Pakistańczyków, Hindusów, itp. Niemniej w Wielkiej Brytanii pozostało
wielu, zwłaszcza starszych oficerów z emigracji Ŝołnierskiej.
Inna była atmosfera polityczna Stanów Zjednoczonych. Głośne afery szpiegowskie tych czasów
— wykradzenie tajemnic bomby atomowej, ucieczka szyfranta ambasady sowieckiej w Ottawie Igora
Guzienki, głośny proces i skazanie za zdradę tajemnic państwowych Algera Hissa prawnika i admini-
stratora w amerykańskim ministerstwie rolnictwa, sprawiedliwości. Zdradził i oskarŜył go inny ko-
munista Whittaker Chambers. Hiss otrzymał i odsiedział pięcioletni wyrok. W tym czasie działał
niekwestionowany szef FBI Edgar Hoover, który odnosił wiele sukcesów w wykrywaniu agentów
obcego wywiadu. Afery te nagłaśniała prasa. Blokada Berlina w 1948 r. oraz rozpoczęty z tym wyścig
zbrojeń nie dawały podstawy do przyjaźni i współpracy. Po śmierci prezydenta Roosevelta, który
eufemistycznie nazywał Stalina good uncle Joe — dobry wujaszek Joe, prezydentem został wybrany
Harry S. Truman, który bynajmniej nie podzielał entuzjazmu swego poprzednika w stosunku do
Związku Sowieckiego. Za jego kadencji został utworzony Senacki Komitet do Działalności Antyame-
rykańskiej (Committee on Un-American Activities), w którego gestii było wyszukiwanie w kołach
rządowych sympatyków i cichych przyjaciół Sowietów. Kampanii tej przewodził wybrany senatorem
Joseph McCarthy, którego na tym punkcie opanowała prawie obsesja, niemniej zdobył krzesło senato-
ra w ponownych wyborach i dotrwał do końca drugiej kadencji.
W takie Stany Zjednoczone w latach 1948–1951 wlały się fale uchodźców ze starganej wojną
Europy. Część z tej masy była z pewnością emigracją polityczną, więcej szukało spokoju i chleba
ale wszyscy w swej masie byli wrogami Rosji Stalina. Pierwsze, większe grupki Polaków-emi-
grantów rekrutowały się z amerykańskich Kompanii Wartowniczych w Niemczech. Drugą większą
grupą było 18 tysięcy Ŝołnierzy ze zdemobilizowanych oddziałów Polskich Sił Zbrojnych na Za-
chodzie, którym uchwała Kongresu ułatwiła przyjazd (później dodatkowo 2 tysiące więcej).
W międzyczasie mnoŜyły się liczne ucieczki „zza Ŝelaznej kurtyny”. Na początku lat 60. Kongres
uchwalił ustawę o łączeniu się rodzin, na mocy której zaczęli przybywać z Polski Ludowej krewni
do swoich rodzin w Stanach.
Emigracja tych pierwszych lat była rzeczywiście nieprzychylna Sowietom. Zbyt wielu ze-
tknęło się osobiście z zakłamanym komunizmem, by w niego wierzyć. Trudno było nie spostrzec,

301
Ŝe komunizm był tylko narzędziem do budowy imperium, o którym marzył Stalin. Z taką wiarą
była równieŜ nastawiona prawie cała prasa emigracyjna kaŜdej grupy narodowościowej. Nie inną
była i nasza. Od brazylijskiego „Ludu”, po „Dziennik Polski” w Anglii, „Ostatnie Wiadomości”
w Monachium, „Głos Polski” w Argentynie po „Nowy Świat”, „Dziennik dla Wszystkich” i długi
szereg innych w Kanadzie i Stanach. Prócz większego kalibru gazet, była drukowana wielka liczba
pism mniejszych — biuletynów, organów organizacyjnych i róŜnych grup, które były wyraziciela-
mi opinii tych, którzy je czytali.
Z końcem 1969 roku w liczbie tych ostatnich narodziło się pisemko, które początkowo nie
wróŜyło swego późniejszego rozkwitu. Jego twórcą, redaktorem i wydawcą w jednej osobie był
równieŜ emigrant powojenny Czesław Maliszewski. Student czwartego roku prawa na Uniwersyte-
cie w Poznaniu, zmobilizowany przed kampanią wrześniową, dostał się do niewoli, którą częścio-
wo przesiedział w Niemczech. Częściowo, bo został fałszywie oskarŜony przez jednego Niemca, Ŝe
rzekomo zamordował jego ziomka. Gdyby sprawa toczyła się przed sądem na wschodzie Rzeszy,
względnie na terenach anektowanych — opowiadał później — niewątpliwie skończyłaby się
śmiercią. A na zachodzie Niemiec otrzymał rok więzienia i zesłanie do pracy w kopalni. Po oswo-
bodzeniu osiadł we Francji, gdzie ze względu na stosunkowo dobrze opanowany język francuski
dostał pracę księgowego w jednym z przedsiębiorstw.
W 1952 roku zdecydował się na emigrację do Stanów. Osiadł w New Britain — miasteczku
w środkowym Connecticut, zwanego „stolicą Polonii” z racji wielkiej ilości przed- i powojennej
imigracji do tego miasta. Pierwsze kroki — pierwsze kłopoty kaŜdego przybysza. Z czasem znalazł
pracę w małym warsztacie metalurgicznym, kupił skromny dom, w którym zamieszkał z Ŝoną,
i w którym zaczął wprowadzać w czyn swój dawno przemyśliwany zamiar — wydawanie niepod-
ległościowego pisma.
Na kilku kartkach papieru standardowego wymiaru odbił na powielaczu kilka dziesiątków
egzemplarzy pisma, które nazwał „Listy do Polaków”. Na wewnętrznej stronie pierwszej okładki
umieścił uwagę: „«Listy do Polaków» są czasopismem prywatnym, niezaleŜnym i prawdziwie
polskim”. Te pierwsze puszczone w teren, nie przepowiadały sukcesu. Artykuły były, które sam
napisał, trochę o sprawach lokalnych, trochę przedruków. Pierwsze egzemplarze były bezpłatne —
zresztą takie zostały do końca — i koszty ponosił z własnej kieszeni. Wkrótce jednak zaczęły
nadchodzić datki na pokrycie kosztów. Pierwsza lista ofiarodawców ukazała się w numerze z wrze-
śnia 1970 r. i odtąd stała się juŜ stałą rubryką. Pismo nabierało tempa i objętościowo zaczęło się
powiększać. Gdy numer z maja 1970 r. miał 16 stron, to juŜ następne wzrosły do dwudziestu
i kilku. Maliszewski zwracał uwagę na objętość i wagę, od której była zaleŜna kosztowna opłata
pocztowa. W styczniu 1971 r. prof. Jędrzejewicz z Instytutu Józefa Piłsudskiego z Nowego Jorku
prosi Maliszewskiego o stałe nadsyłanie miesięcznika do Instytutu. JuŜ w tym roku „Listy” są
wysyłane do odbiorców w Kanadzie, Australii, Ameryki Południowej i Europy. Sposobem łań-
cuszkowym — jeden przekazywał drugiemu. Na wewnętrznej stronie ostatniej okładki była
umieszczana prośba: „Ten «List» nie spełnił jeszcze swego zadania. Po przeczytaniu prosimy
o przekazanie go swym krewnym, przyjaciołom, znajomym”.
Ze wzrostem nakładu jął wzrastać i fundusz prasowy. Jeśli w lutym 1971 r. wyniósł on 43
dolary to w połowie następnego roku juŜ 107 dolary a w lutym 1973 r. 214 dolary i wzrastał tak juŜ
dalej. Oczywiście wartość dolara była w tych latach dość znaczna. Zdarzały się sporadyczne wy-
padki, Ŝe jakiś entuzjasta „Listów” wpłacał większe sumy, nawet i tysiąc dolarów.
Maliszewski był tytanem pracy. Drukowanie, składanie i wysyłka na czas były czasochłonnym
zajęciem. ToteŜ pracował długie godziny od rana do późnej nocy. Dobierał i selekcjonował mate-
riał, starannie przepisując go na zwykłej maszynie do pisania. Gotowe strony przepuszczał przez
powielacz, układając je w stosy na stołach według kolejności stron, by łatwiej było je składać.
Pracownia mieściła się w piwnicy jego domu. Po kilku latach stary powielacz zastąpiła — teŜ nie
pierwszej młodości — drukarenka ofiarowana przez miejscowego drukarza, który często przycho-
dził by ją naprawiać, niemniej jednak bardzo usprawniła pracę. Maliszewski miał kilku oddanych
sobie ludzi, którzy słuŜyli mu radą i pomocą. Gdy wszystkie strony były wydrukowane, tego dnia
dwoje lub troje osób zjawiało się by luźne kartki składać w zeszyt. Maliszewski spinał je i obcinał.
Praca ta trwała od czterech do sześciu godzin. Gotowe egzemplarze pakował w potrzebnej ilości
i zawoził na pocztę. Jak juŜ zostało wspomniane wyŜej, najbardziej kosztowna była opłata poczto-
wa. Po kilku latach i staraniach Maliszewski uzyskał pocztowe zezwolenie na wysyłkę pism po

302
cenie hurtowej (bulk price). To odciąŜyło jego budŜet, jednak ta wysyłka miała ostre wymogi pod
względem wagi, wymiarów, daty, itd.
Pierwszym stałym współpracownikiem „Listów” był przybyły do Stanów w 1961 roku z Bra-
zylii Jan Wójcik, współpracownik tamtejszej gazety „Lud”, który pisał artykuły — w zasadzie
redakcyjne — od pierwszego egzemplarza w 1970 r. do 1987 r. Drugim stałym, którego po kilku
rozmowach telefonicznych namówił Maliszewski, był Mieczysław Kierkło. Pierwszy pisał pod
pseudonimem Janusz Muchawiec, drugi miał pseudonim „Emka”. Pierwszy artykuł i satyra „Em-
ki”, przedrukowana z nowojorskiego „Nowego Dziennika” ukazały się w maju 1972 r., następnie
były drukowane sporadycznie, aŜ we wrześniu 1974 roku weszły w stałą, wielce poczytną saty-
ryczną rubrykę „W moim zwierciadle” prowadzoną do 1986 r.
Bardzo wcześnie, bo juŜ w pierwszych numerach „Listów”, zaczęły się ukazywać artykuły
opracowane przez wykształconych i zdolnych pisarzy. Pierwszy związał się z pismem młody,
zdolny poeta E. Dusza, późniejszy redaktor „Gwiazdy Polarnej”, następnie wielu z naukowymi
tytułami jak dr J. Morelewski, prof. A.S. Ehrenkreutz, dr A. Matejko z uniwersytetu w Albercie
(Kanada), dr K. Sienkiewicz z Rio de Janeiro, prof. J. Fryling, senator Tadeusz Katelbach, poetka
Alicja Pomian-PoŜerska z Kalifornii i inni, którzy wskutek wojny znaleźli się poza granicami
Polski. Maliszewski szybko nawiązał kontakty z wieloma ludźmi nie tylko w Stanach ale wielu
krajach zachodniej Europy i prawie wszystkich kontynentów świata za wyjątkiem Azji. Wysyłał
teŜ miesięcznik i do Polski Ludowej. Tu pomagali mu marynarze, a takŜe ten i ów wyjeŜdŜając
zabierał kilka sztuk z myślą „najwyŜej zabiorą”, jednakŜe wsuniętych kilka dolarów porterowi na
Okęciu wystarczyło by towar przewieźć.
W 1973 roku Maliszewski zaczął prowadzić pogadanki radiowe w ramach programu Ireny Wa-
chulewicz jednej z lokalnych stacji radiowych w Hartford. Pogadanki nosiły nazwę „Kronika kultural-
na”, zawsze na tematy niepodległościowe i zakończyły się w 1975 r.
W związku z wydawaniem pisma, do redakcji nadchodziło bardzo wiele listów od czytelni-
ków, z całego świata. Niektóre komentował w „Listach”, na niektóre odpowiadał osobiście, a jesz-
cze inne zbywał krótkim podziękowaniem, ale zawsze była odpowiedź. śadnych listów ani kore-
spondencji nie zbierał. Szczupłość miejsca nie pozwalała mu na to. Cała piwnica była zawalona
kartonami papieru, przyborami drukarskimi i zbywającymi egzemplarzami pisma.
Staraniem Maliszewskiego zostały wydrukowane trzy wydania broszurki „1940 Katyń”. Wydał
teŜ broszurkę własnego autorstwa w języku angielskim „The curse of Yalta” (Przekleństwo Jałty).
Broszurkę tę rozesłał do wielu kongresmanów i senatorów w Stanach otrzymując liczne odpowiedzi.
W środkowym Connecticut, a nawet i w całym stanie w grupie polskiej, Maliszewski zdobył
naleŜne powaŜanie. Spokojny, elokwentny, o duŜej wiedzy, był często zapraszany na wygłaszanie
przemówień. Kiedy w pewnym czasie zaczął ubolewać, Ŝe psuje mu się maszyna do pisania,
w miejscowej placówce kombatanckiej (weterańskiej) urządzono przyjęcie dla zebrania funduszy.
Była potrzebna suma 800 dolarów. Zebrano ponad 1200 pierwszy raz i kilkaset drugi raz. RównieŜ
na 10-lecie „Listów” weterani w sąsiednim Hatford urządzili podobną popołudniówkę i wręczyli
redaktorowi znaczny czek. Nowa, zakupiona maszyna oszczędziła redaktorowi mnóstwo czasu,
chociaŜ zajęło to mu blisko trzy miesiące dobrze ją opanować.
Miesięcznik ten był solą w oku nowojorskiego konsulatu oraz osób z nim współpracujących
czyli zwolenników status quo tych czasów, to jest Polski Ludowej. Takim był między innymi prof.
Eugene Kusielewicz, prezes Fundacji Kościuszkowskiej w Nowym Jorku, a takŜe Chester Grabow-
ski, wydawca anglojęzycznego „Post Eagle” w stanie New Jersey. Dla zwalczania „Listów” kon-
sulat, względnie organa, w których gestii leŜało zwalczanie opozycji, opracował wielostronicowe
pismo zwane „Biuletynem Informacyjnym”, w którym przedstawiano Maliszewskiego jako tępo-
głowego dziwaka, mało inteligentnego, itp. Wydań tych było kilka. Konsulat wysłał dwóch swoich
agentów nazwiskiem Ewa i Józef Pióro do New Britain, gdzie biuletyny te były rozdawane lu-
dziom, którzy wychodzili po skończonym naboŜeństwie, przed dwoma polskimi kościołami. Pew-
nej niedzieli zostali oni poturbowani i przegnani z tej misji, odtąd więcej jej nie powtarzając.
„Biuletyn Informacyjny” pisany drobnym drukiem, pełen kłamstw i pomówień, nie odniósł zamie-
rzonych skutków. W amerykańskich dziennikach po przegnaniu Piórów ukazały się na ten temat
obszerne artykuły po przeprowadzonych wywiadach. Redakcje tych pism („The Herald” i „Hart-
ford Courant”) zwróciły się telefonicznie do konsulatu z zapytaniami ale otrzymały odpowiedź, Ŝe
konsulat nic o tym nie wie.

303
Ludzi, którzy stali mocno na stanowisku niepodległości Polski, nazywano w Stanach „nie-
złomnymi”. Maliszewski był właśnie klasycznym typem tej grupy. Pisarzy, ściśle z nim współpra-
cujących, zawsze prezentował jako „Koło niezaleŜnych dziennikarzy”. Na adres redakcji oprócz
pieniędzy na fundusz prasowy, nadsyłano wiele datków na inne cele, jak np. na „Ruch Oporu
w Polsce”, na „Solidarność walczącą”, dla rodzin aresztowanych solidarnościowców, itp. Pieniądze
te przekazywał Maliszewski do Instytutu Literackiego w ParyŜu, a potwierdzenie odbioru ukazy-
wało się w paryskiej „Kulturze”.
Maliszewski przemyśliwał i wielokrotnie dawał temu wyraz na łamach swego miesięcznika,
o stworzeniu w Stanach „Ośrodka Myśli Polskiej” — niewielkiej grupy ludzi, której zadaniem
byłaby walka o wolną Polskę. Jednak do zrealizowania tego pomysłu nigdy nie doszło.
Jednego razu na zwołanym zebraniu swoich lokalnych współpracowników, znalazła się spra-
wa podpisania listu lub ulotki i głowiono się czyj to ma być podpis. Jeden z obecnych w Ŝartobli-
wym tonie rzucił ni stąd, ni zowąd nazwę „Polski Komitet Koordynacyjny”. Tak i podpisano.
Nazwa nieistniejącego komitetu utrzymała się długi czas i była celem dociekań oraz zagadką dla
nowojorskiego konsulatu, bo ten na ogół wszystko wiedział co się działo w terenie, przede wszyst-
kim przez polonijne biura podróŜy.
W drugiej połowie lat 80. Maliszewski dwukrotnie przerywał i wznawiał wydawanie pisma.
Śmierć Ŝony w 1985 r. oraz zmniejszanie się liczby odbiorców z przyczyn naturalnych i rosnące
koszta były tego przyczyną. JednakŜe na prośbę wciąŜ Ŝyjących prenumeratorów i nadesłane więk-
sze fundusze przedłuŜyły o kilka lat Ŝycie miesięcznika. Ostatecznie zamknął wydawanie w 1991
roku. O ile wiadomo autorowi tego opracowania, na terenie Stanów Zjednoczonych dwie instytucje
posiadają pełny komplet „Listów do Polaków” — Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku
oraz archiwum Biblioteki Stanowego Uniwersytetu w New Britain, Connecticut.
Czesław Maliszewski zmarł 22 stycznia 1993 roku.

Mieczysław Kierkło (USA)


ARCHIWUM EMIGRACJI
Studia – Szkice – Dokumenty
Toruń, Rok 2001, Zeszyt 4
_________________________

RECENZJE – OMÓWIENIA – POLEMIKI

„Kultura” w pigułce

Wizja Polski na łamach „Kultury” 1947–1976. T. 1–2, do druku przygotowała, wstępem, przypisami i indek-
sem opatrzyła G. Pomian. Lublin: Wydaw. UMCS; Towarzystwo Opieki nad Archiwum Instytutu Literackiego
w ParyŜu, 1999 441; 455 s. (brak recenzentów).

„Kultura” wydawana przez Jerzego Giedroycia w ParyŜu była w warunkach wychodźczych zja-
wiskiem wyjątkowym i w dziejach polskiej emigracji dwudziestowiecznej nie miała sobie równego.
Redaktor konsekwentnie kształtował własną linię programową pisma, której podporządkowywał
wybór autorów i tematów. Od chwili wydania pierwszego rzymskiego numeru w 1947 roku stał się
jedynym „reŜyserem” „Kultury” i na jej łamach kreował wizję przyszłej niepodległej Polski. Zadawał
trudne, często niewygodne pytania i szukał na nie odpowiedzi w publicystyce politycznej, filozofii,
krytyce, literaturze. Często podkreślał w wywiadach, pytany o arkana swego warsztatu redakcyjnego,
iŜ kryteriami, jakimi się kierował przy doborze autorów i tematów były: temat oraz jego ujęcie.
Baczną uwagę zwracał takŜe na formę artykułów, ich stronę warsztatową. Dbał równieŜ o utrzymanie
wysokiego poziomu pisma, starał się publikować artykuły skłaniające do refleksji, czy nawet dyskusji.
Często były to teksty kontrowersyjne, opinie, z którymi nie do końca się identyfikował. Ta właśnie
immanentna cecha „Kultury”, jej otwarcie na róŜnorodność postaw, poglądów, opinii, wyróŜniała pi-
smo Giedroycia spośród innych pism emigracyjnych. Było to wynikiem niezłomnej postawy twórcy
„Kultury”, jego obsesyjnej wręcz niezaleŜności, a przede wszystkim poczucia uczciwości politycznej.
Często powtarzał, iŜ naleŜy umieć zachowywać zasady i zmieniać poglądy. UwaŜał przy tym, iŜ
polityka powinna „przylegać” do zmieniającej się rzeczywistości. To credo Ŝyciowe redaktora znaj-
dowało odbicie na łamach pisma, o czym łatwo się przekonać zapoznając się z ewolucją publicystyki
„Kultury” w ciągu pierwszego trzydziestolecia jej istnienia.
Rozwój tych wszystkich koncepcji politycznych, społecznych, poszukiwań światopoglądo-
wych, filozoficznych „Kultury” prezentuje w swojej antologii GraŜyna Pomian. Ukazanie się na
rynku wydawniczym tej waŜnej publikacji umoŜliwia wielu, którzy często nie znają pisma Giedro-
ycia z czasów, kiedy było w Polsce prohibitem, kontakt z „Kulturą”. Warto tu zauwaŜyć, Ŝe do tej
pory nie ukazała się pełna monografia „Kultury” paryskiej, chociaŜ w ostatnim czasie pojawiło się
wiele istotnych publikacji, dotyczących pisma. NaleŜy tu przypomnieć chociaŜby Autobiografię na
cztery ręce Jerzego Giedroycia w opracowaniu Krzysztofa Pomiana1 oraz niezmiernie starannie
wydaną ksiąŜkę Andrzeja Stanisława Kowalczyka Giedroyc i „Kultura”2. Interesującym dopełnie-
1
J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce. Warszawa 1999.
2
A. S. Kowalczyk, Giedroyc i „Kultura”. Wrocław 1999.

305
niem informacji na temat pisma i jego czołowych publicystów oraz atmosfery, w jakiej tworzyła się
powoli legenda „Kultury”, stała się korespondencja Jerzego Giedroycia z Witoldem Gombrowi-
czem3, Konstantym Aleksandrem Jeleńskim4, Andrzejem Bobkowskim5, Jerzym Stempowskim6,
Juliuszem Mieroszewskim7, Melchiorem Wańkowiczem8, wydawana w serii „Archiwum «Kultu-
ry»”. Nie sposób nie wspomnieć teŜ o ksiąŜce Krzysztofa Pomiana W kręgu Giedroycia9.
Wizja Polski na łamach „Kultury” 1947–1976 to starannie przemyślana pod względem kon-
strukcji praca. Wybór tych, a nie innych, wątków skłania do przemyśleń i do wyrobienia sobie poglą-
du na przedstawioną w publikacji ewolucję programową pisma. Autorka łączy wyśmienitą znajomość
historii z wiedzą socjologiczną i politologiczną. Zwarta konstrukcja tej publikacji: kaŜdy z rozdziałów
poprzedza wstęp o charakterze eseistycznym, rozdziały natomiast zawierają kompletne zazwyczaj
przedruki artykułów „Kultury”, pozwala na szybką orientację w wybranych zagadnieniach. Wszystkie
teksty autorka zgrupowała w siedmiu rozdziałach: „Polska z bliska i z daleka”, „Oceny i prognozy”,
„Inteligent w Polsce Ludowej”, „Kościół a współczesność”, „Swoi i obcy”, „Polska — sąsiedzi —
Europa”, „Emigracja i Kraj o PRL”. W kaŜdym z tych obszarów GraŜyna Pomian wyeksponowała
najbardziej charakterystyczne nurty publicystyczne tamtej epoki. Widać wyraźnie, Ŝe kaŜdy z cyto-
wanych w antologii publicystów wypracował odmienną retorykę, styl wypowiedzi, sposób argumen-
tacji i formowania swoich poglądów. W antologii GraŜyny Pomian znalazły miejsce tak odmienne
stylistycznie i gatunkowo teksty, jak: „Nie” Czesława Miłosza, „Mój testament” Stefana Kisielew-
skiego, „Tezy o nadziei i beznadziejności” Leszka Kołakowskiego, „Koniec Małej Stabilizacji” Peli-
kana (Zbigniewa Florczaka), „Kordian i Cham” Juliusza Mieroszewskiego, „Klasa najbardziej nieza-
dowolona” Gastona de Cerizay (Stanisława Cata-Mackiewicza).
Zgrupowane w siedmiu rozdziałach artykuły stanowią zwartą, spójną kompozycyjnie całość.
Z tego obrazu Polski lat 1947–1976 wyłania się kilka głównych wątków publicystyki „Kultury”.
Oscylują one wokół następujących tematów: postaw inteligencji w PRL, szarej rzeczywistości
pogrąŜonego w zapaści gospodarczej i zniewoleniu politycznym kraju, roli Kościoła w walce z sys-
temem, zadań emigracji w obliczu przemian politycznych, a takŜe ksenofobii i antysemityzmu.
Niezmiernie waŜna dla linii programowej pisma była wnikliwa obserwacja sytuacji politycznej
w ZSRR i krajach satelickich.
Kluczowe miejsce w publicystyce „Kultury” zawsze zajmowała inteligencja, bowiem na niej
spoczywał główny cięŜar walki o niepodległość i projektowanie przyszłego niezaleŜnego państwa.
Jej część zwana „kordianowską”, jak nazywał inteligencję o genezie szlacheckiej Juliusz Miero-
szewski, stała się nośnikiem najbardziej trwałych wartości i tradycji polskich, brała na siebie rolę
„straŜnika moralności”. Wątek inteligencki przewijał się właściwie w większości artykułów, jako
Ŝe publicyści ujmowali wszystkie zagadnienia przez pryzmat własnych doświadczeń i osądów.
Zazwyczaj poruszano temat wpływu transformacji politycznych i społecznych w PRL na postawę
i mentalność tej grupy społecznej. Często były to teksty o charakterze filozoficznym, poświęcone
bardzo szeroko pojmowanej myśli politycznej i społecznej. Publicyści „Kultury” zazwyczaj zaj-
mowali się analizą inteligencji opozycyjnej, twórczej, zaangaŜowanej, poniewaŜ w niej upatrywano
ideologów i konstruktorów przyszłej rzeczywistości. Dlatego postulowano rozliczenie się z prze-
szłością pewnej grupy inteligencji, co niewątpliwie pozytywnie miało wpłynąć na jej wizerunek
w społeczeństwie, a takŜe utrudnić władzom zniesławianie poszczególnych jej przedstawicieli.
Znaczące przemiany dokonały się w strukturach tej grupy społecznej w drugiej połowie lat 70.
Wtedy właśnie sprawy krajowe zaczęły być ujmowane z perspektywy uczestników wydarzeń
w kraju, a nie tylko obserwatorów z emigracji. W tym czasie publicystów interesowała inteligencja
opozycyjna. Stało się to w następstwie zmian, jakie dokonały się wtedy w polskim Ŝyciu politycz-
nym i których szczególnie jaskrawym przykładem jawiło się powstanie Komitetu Obrony Robotni-
ków. Podjęto wtedy odwaŜnie i otwarcie problem robotników oraz na szeroką skalę zakrojoną
3
J. Giedroyc, W. Gombrowicz, Listy 1950–1969. Warszawa 1993.
4
J. Giedroyc, K. A. Jeleński, Listy 1950–1987. Warszawa 1995.
5
J. Giedroyc, A. Bobkowski, Listy 1946–1961. Warszawa 1997.
6
J. Giedroyc, J. Stempowski, Listy 1946–1969. Cz. 1–2. Warszawa 1998.
7
J. Giedroyc, J. Mieroszewski, Listy 1949–1956. Cz. 1–2. Warszawa 1999.
8
J. Giedroyc, M. Wańkowicz, Listy 1945–1963. Warszawa 2000.
9
K. Pomian, W kręgu Giedroycia. Warszawa 2000.

306
akcję edukacji społeczeństwa poprzez samodzielne akcje wydawnicze, intensyfikowało się zjawi-
sko publikowania za granicą pod prawdziwym nazwiskiem, jak równieŜ powstał „Latający Uniwer-
sytet”. Społeczeństwo polskie obserwowało uwaŜnie działania opozycji i w znacznej większości je
popierało, nie włączając się jednakŜe w aktywny nurt działań kontestacyjnych. Powód takiej bier-
nej postawy, jak równieŜ wyraźny podział na linii społeczeństwo-opozycja, „Kultura” upatrywała
w braku koordynacji działań pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami, tworzącymi opozycję
w PRL. Pismo wzięło na siebie rolę mediatora, który obserwując sytuację z zewnątrz miał duŜe
szanse na uporządkowanie chaotycznych sporów politycznych oraz ideologicznych. Na łamach
„Kultury” ścierały się zatem róŜne opinie i poglądy, często nie w pełni popierane przez redakcję
(dopiski takie towarzyszyły wielu artykułom Kisiela). JednakŜe zawsze odznaczały się owe teksty
oryginalnym, nowatorskim spojrzeniem na nurtujące w owym czasie inteligencję „opozycyjną”
problemy. Nie unikano kontrowersji, poruszano tematy draŜliwe, zmuszające czytelników do okre-
ślenia swego stosunku do konkretnego zagadnienia. Publikowano artykuły inicjujące dyskusje,
często bardzo burzliwe, na tematy uwaŜane przez redaktora za zasadnicze dla polskiej racji stanu.
Teksty „wychowawcze” miały pobudzić do aktywnego działania jeszcze jawnie nie zdeklarowaną
część polskiej inteligencji.
Rozdział zaprojektowany przez GraŜynę Pomian jako „Polska z bliska i z daleka” przedstawia
teksty, będące zazwyczaj relacjami odwiedzających Polskę emigrantów. W miarę zwiększającej się na
łamach pisma aktywności publicystów krajowych oraz ewolucji sytuacji politycznej i gospodarczej
kraju, ujawniał się kontrast pomiędzy egzystującymi na co dzień w państwie totalitarnym a wyobra-
Ŝeniami emigrantów o rzeczywistości krajowej. Podkreślanie podobieństw PRL do innych państw
„bloku”, jak napisała autorka antologii, było odbierane jako lekcewaŜenie wysiłków i poświęcenia
inteligencji opozycyjnej. Istotną rolą „Kultury” stało się takŜe demaskowanie rządowego sita informa-
cyjnego, które cenzurowało wiadomości o nieudanych inwestycjach, niedokończonych z braku fundu-
szy budowach, falami powracających deficytach podstawowych przedmiotów codziennego uŜytku,
środków czystości, Ŝywności na kartki. Prasa krajowa mogła opisywać tylko poszczególne wycinki
z Ŝycia PRL, bowiem cenzura skutecznie blokowała informacje o rzeczywistej sytuacji gospodarczej.
Prasa niezaleŜna natomiast, według mnie, próbowała spełniać raczej doraźne funkcje interwencyjne
niŜ podejmować się systematycznego opisu całości Ŝycia społecznego.
Temat religii i Kościoła w Polsce prezentowano w szerszym kontekście przemian świadomo-
ści religijnej społeczeństwa, zachodzących w następstwie rozwoju cywilizacji przemysłowej, ale
próbowano określić takŜe rolę tej instytucji w Ŝyciu społeczno-politycznym kraju. Kościół stał się
właściwie jedynym silnym przeciwnikiem ideologicznym i politycznym partii. Najczęściej jednak
„Kultura” sprowadzała zagadnienie instytucji kościelnej do jego wpływu na społeczeństwo zgnę-
bione i relacji stosunków z władzami komunistycznymi. UwaŜnie śledzono i szeroko komentowano
wszelkie posunięcia partii wobec kleru i Episkopatu. Dla wielu przedstawicieli opozycji, publikują-
cych w „Kulturze”, najwaŜniejszym zadaniem Kościoła było spowodowanie presji społeczeństwa
na komunistów, bezkompromisowa walka o niepodległość i demokrację. Oczywiście poza tym
uwaŜano tę instytucję za straŜnika wartości moralnych i rzecznika przestrzegania praw zagwaran-
towanych przez konstytucję PRL oraz Karty Praw Człowieka, układów helsińskich. Analizowano
politykę Watykanu wobec Polski i tutejszego Kościoła. W tym miejscu naleŜy podkreślić znaczenie
publicystyki Dominika Morawskiego, który interpretował politykę kościelną dla „Kultury” i stał się
niejako rzecznikiem Episkopatu na jej łamach. Problem roli Kościoła w uciemięŜonym społeczeń-
stwie polskim rozpatrywano zazwyczaj w kontekście jego współistnienia z opozycją. Powiązania
duchowieństwa z lewicą laicką stanowiły w opinii redakcji pisma waŜną część strategii dla przy-
szłej wyzwolonej Polski. Temat ten podjął równieŜ Adam Michnik w kontrowersyjnej ksiąŜce
Kościół, lewica, dialog10, wydanej przez Instytut Literacki. Publicysta zawarł w niej sąd, iŜ załoŜe-
nia etyki chrześcijańskiej stały się fundamentem porozumienia i dialogu, nie zaś jedynie argumen-
tem politycznym czy propagandowym. Wspólny dla obydwu stron przeciwnik spowodował konso-
lidację działań i utworzenie sojuszu, nie utoŜsamianego jednak, co podkreślała „Kultura”, z poro-
zumieniem politycznym. Odcięcie się Kościoła od polityki, a jednocześnie koncentracja na walce
o prawa człowieka i umacnianie etycznych postaw stanowiła według redakcji pisma o sile i auto-
rytecie tej instytucji w PRL. Zasadniczym przełomem w tej dziedzinie okazał się wybór na papieŜa
10
A. Michnik, Kościół, lewica, dialog. ParyŜ 1977.

307
przedstawiciela episkopatu Europy Wschodniej. Wobec tak doniosłego wydarzenia na nowo rozgo-
rzały nieco juŜ wtedy przycichłe nadzieje na szybkie zmiany za „Ŝelazną kurtyną”. Widziano
w Janie Pawle II męŜa opatrznościowego, dobrze przecieŜ obeznanego ze specyfiką wschodnich
Kościołów, polityką wyznaniową komunistów oraz olbrzymią potencjalną siłą opozycyjną zgrupo-
wanych wokół niego instytucji i ugrupowań. Interpretacje roli Kościoła i katolicyzmu w Ŝyciu
społecznym, publikowane na łamach „Kultury” czasem róŜniły się od siebie. Niemniej sam Jerzy
Giedroyc nie uwaŜał Kościoła za czynnik sprawczy przemian w Polsce. W literaturze przedmiotu
uwaŜa się, Ŝe wynikało to ze względów ideowych: „Redaktor znajdował się w zdecydowanej opo-
zycji wobec formuły «Polaka-katolika» i «mentalności endeckiej»”11.
Odpowiedzialnością za przyszłe losy Polski w równym stopniu „Kultura” obciąŜała emigran-
tów, jak i działaczy opozycyjnych w PRL. Dopiero obydwa te fronty, połączone wspólną troską
o los Ojczyzny i ideą wolności, mogły stworzyć warunki ku realizacji tych pragnień. Dlatego teŜ
poznanie jakości funkcjonowania emigrantów, ich egzystencji w obcych, często niezbyt przyja-
znych środowiskach, stosunek wychodźców do PRL, obserwacja kontaktów z krajem, w opinii Je-
rzego Giedroycia miały kluczowe znaczenie dla stosunków z opozycją za Ŝelazną kurtyną. „Kultu-
ra” apelowała o pomoc materialną dla opozycjonistów w Polsce, często sama ją organizowała.
Zdaniem redaktora podstawowe przesłanie istnienia emigracji stanowił tworzony przez nią „drugi
front” opozycji, tworzenie nowych nurtów ideowych, odrzucenie nieprzejednanej postawy „odręb-
ności”, co powodować musiało izolacjonizm i nierealność postulatów przez nich wysuwanych.
Często powodem kultywowania takich postaw stawał się brak wyobraźni, często świadome uchyla-
nie się od przyjęcia odpowiedzialności, a nierzadko po prostu niewiara w celowość owych działań
„wolnościowych”, zwątpienie w moŜliwość upadku pojałtańskiego podziału świata, lub teŜ od-
wrotnie, wiara w szybki wybuch trzeciej wojny światowej i odzyskanie Polski na kształt Drugiej
Rzeczypospolitej. Na łamach „Kultury” ostrzegano przed kultywowaniem popularnego na zacho-
dzie poglądu, Ŝe walka o ograniczone zdobycze, ale w warunkach danego czasu realne do uzyska-
nia, oznaczała odstąpienie od głównego i priorytetowego celu, jakim było odzyskanie w bliŜej
nieokreślonej przyszłości niepodległego bytu państwowego. „Ulepszanie” systemu prowadzić
miało w rzeczywistości, według sceptyków, do jego akceptacji i biernego wyczekiwania. Antagoni-
ści, jak Jan Nowak-Jeziorański, przekonywali, iŜ codzienna walka o częściowe cele utrzymywała
społeczeństwo w stanie gotowości i aktywności.
Kolejny wątek stale obecny w „Kulturze” odnosi się do wydarzeń i opinii o krajach „satelic-
kich” i ZSRR. Pismo relacjonowało istotne dla polskich sąsiadów wydarzenia, ewolucję ruchów
dysydenckich, dyskusje na temat mniejszości narodowych. Pozwalało to na projektowanie rozwią-
zań tymczasowych oraz dalekosięŜnych, niemniej realnych. Absolutnie podstawowym załoŜeniem
redaktora stało się uświadomienie czytelników pisma o europejskiej akceptacji dla pojałtańskiego
porządku świata, a co się z tym wiąŜe, zaakceptowaniu ustalonych przez mocarstwa granic Polski.
Apelowano na łamach „Kultury” o odnowienie przyjaznych stosunków z sąsiadami, a przede
wszystkim Ukrainą, Litwą i Białorusią. Redakcja pisma podkreślała, iŜ istnienie tych niezawisłych
państw leŜy w Ŝywotnym interesie Polski i konieczne było popieranie idei ich państwowości. Jerzy
Giedroyc konsekwentnie wieszczył upadek reŜimu i rozpad ZSRR, odwaŜnie przeciwstawiając się
powszechnej opinii o trwałości systemu. Szczególnie ostro redaktor krytykował politykę PRL
wobec Niemiec, wytykając jej krótkowzroczność i podporządkowanie doraźnym interesom poli-
tycznym. Niezmiernie istotnym warunkiem przyszłej wyzwolonej Europy było dla Jerzego Giedro-
ycia ułoŜenie dobrosąsiedzkich stosunków ze zjednoczonymi Niemcami. Publikowanie artykułów
polemicznych takŜe przedstawicieli inteligencji opozycyjnej z innych państw demokracji ludowej
niewątpliwie spowodowało przełamanie wielu barier i stereotypów, a takŜe ewolucję poglądów
czytelników „Kultury”.
Pismo Jerzego Giedroycia od początku swojego istnienia piętnowało wszelkie przejawy nie-
tolerancji religijnej i narodowościowej. Szczególnie wiele uwagi poświęcano zwalczaniu antyse-
mityzmu, który postrzegano jako niebezpieczny i niekorzystny dla polskiego wizerunku w świecie.
Zjawisko to nasiliło się po roku 1968, kiedy to niechęć manifestowana wobec śydów nabrała rangi
urzędowej. Fala emigracji „marcowej” została przyjęta chłodno przez środowiska wychodźcze, nie
11
A. Friszke, Jerzego Giedroycia praca u podstaw (1956–1976), [w:] Spotkania z paryską
„Kulturą”. Warszawa 1995.

308
próbowano rozdzielić argumentów politycznych od uprzedzeń narodowościowych. Sztandarową
rolą „Kultury” stało się przełamywanie wzajemnej niechęci Polaków i sąsiadów zza wschodniej
granicy, szczególnie Ukraińców i Litwinów, piętnowanie przejawów asymilacyjnej polityki pol-
skiej wobec Białorusinów, śydów i Mazurów. „Kultura” obserwowała takŜe z niepokojem postę-
pującą politykę wynaradawiania na obszarze ZSRR. Przejawy ksenofobii i nacjonalizmu szczegól-
nie zajadle atakował Konstanty A. Jeleński, który umieszczał tolerancję religijną i narodowościo-
wą, a takŜe praworządność w niezbywalnej części dziedzictwa kulturowego Polski.
Wydaje się jednak, iŜ w tym szerokim przeglądzie zagadnień, na których skoncentrowała się au-
torka antologii, zabrakło osobnego rozdziału poświęconego kulturze sensu stricto. GraŜyna Pomian
we wstępie zastrzega:
Antologia przeznaczona dla polskiego czytelnika musiała podlegać innym kryteriom.
Pierwszym z nich było usunięcie tematów znanych przeciętnemu polskiemu czytelnikowi
z innych publikacji. NaleŜała do nich przede wszystkim proza, poezja i krytyka, jednym
słowem literatura. KsiąŜki Miłosza, Gombrowicza, Herlinga-Grudzińskiego czy Czap-
skiego ukazywały się, niezaleŜnie od Instytutu Literackiego, w wydawnictwach podziem-
nych, a od 1989 roku są nieprzerwanie publikowane w róŜnych oficynach wydawniczych.
Na rynku pojawia się równieŜ coraz więcej ksiąŜek pisarzy-emigrantów mniej znanych
publiczności. Publikacjom ksiąŜek pisarzy towarzyszą informacje i krytyczne eseje.
Z tych właśnie względów literatura została wyeliminowana z antologii, choć stanowi nie-
zaprzeczalny dorobek „Kultury”, będąc jednym z jej najbardziej atrakcyjnych działów. Pi-
sarze, których nazwiska pojawiają się w antologii, występują wyłącznie w roli osób zabie-
rających głos w sprawach polityczno-społecznych12.
Przyznając rację autorce co do zasadności przytaczania w antologii tekstów literackich, histo-
rycznoliterackich lub teŜ krytyki literackiej, naleŜy jednocześnie przypomnieć, iŜ zamieszczano
takŜe w „Kulturze” artykuły dotyczące kondycji kultury polskiej, jej recepcji społecznej, stosunku
władz PRL do twórców, działalności Związku Literatów Polskich itd. Co prawda niektóre teksty
z działów: „Polska z bliska i z daleka”, „Oceny i prognozy”, „Emigracja i Kraj o PRL” dotykają tej
problematyki, niemniej warto byłoby poświęcić temu istotnemu zagadnieniu osobny rozdział.
Pisząc o antologii naleŜy równieŜ zwrócić uwagę na pewien istotny szczegół: wśród tekstów
cytowanych zabrakło waŜnych artykułów podpisanych „tajemniczym” pseudonimem „Redakcja”,
pod którym zazwyczaj „ukrywał się” Jerzy Giedroyc. (W publikacji występuje tekst sygnowany
hasłem „Redakcja”, zatytułowany: „Problem antysemityzmu. Ankieta «Kultury»”, ale autorstwa
Konstantego Jeleńskiego.) Szkoda, Ŝe w antologii nie znalazły miejsca deklaracje zamieszczone
w dwóch pierwszych numerach pisma, określające przesłanie „Kultury” i zadania, jakie stawiała
sobie Redakcja u progu powstania Instytutu, a takŜe słynnego tekstu: „Do krajowych czytelników
«Kultury»”, w którym Jerzy Giedroyc, odpowiadając na ataki pism komunistycznych i zamknięcie
tygodnika „Po prostu” w końcu 1957 roku, określił rolę emigracji w nowej rzeczywistości i wyco-
fał swoje poparcie dla Gomułki.
UwaŜam teŜ, Ŝe publicystyka najbliŜszego współpracownika Jerzego Giedroycia i współtwór-
cy linii programowej pisma, Juliusza Mieroszewskiego, nie została przedstawiona w reprezenta-
tywnym dla rangi jego pisarstwa wymiarze. Autorka antologii zaznacza wprawdzie we wstępie, iŜ
celowo ograniczyła wybór tekstów tego publicysty do minimum, bowiem w roku 1997 ukazał się
w Lublinie wybór tekstów Mieroszewskiego pod tytułem Finał klasycznej Europy w opracowaniu
Rafała Habielskiego. Jednak dotkliwy wydaje się brak programowych dla publicystyki „Kultury”
artykułów, jak chociaŜby „Dramat polskich klerków” z 1955 roku, który piętnował uległość, opor-
tunizm polskiej inteligencji, a takŜe wątpliwą moralnie postawę kierownictwa Związku Literatów
Polskich, albo credo politycznego Mieroszewskiego, sformułowanego w „Tematach do refleksji”
(1972), czy teŜ słynnego programowego tekstu „Ewolucja czy rewolucja” (1968).
Zawsze przy tego typu wyborze musi pojawić się niedosyt spowodowany brakiem innych
waŜnych tekstów. Szkoda, Ŝe pominięto waŜny w historii myśli społeczno-politycznej „Kultury”
tekst Zbigniewa Florczaka, późniejszego Pelikana, zatytułowany „PodróŜ na horyzonty” z 1949
roku, który dał początek koncepcji „Klubu Trzeciego Miejsca” (artykułowi poświęcono zaledwie
12
Wizja Polski na łamach „Kultury”, t. 1. Lublin 1999 s. 16.

309
wzmiankę we wstępie do rozdziału „Polska z bliska i z daleka”). śal, Ŝe nie ma tu takŜe bezpośred-
nio nawiązującego do tekstu Z. Florczaka dyskusyjnego artykułu Melchiora Wańkowicza właśnie
pod tytułem „Klub Trzeciego Miejsca”. Niezrozumiałe wydaje się równieŜ przeoczenie „Manifestu
demokratycznego” o. Innocentego Bocheńskiego, podpisanego przez Zespół „Kultury”, opubliko-
wanego w 1951 r., a projektującego wizję przyszłej zjednoczonej Europy.
Wszystkie te zastrzeŜenia nie umniejszają jednak rangi tej publikacji. GraŜyna Pomian ujęła
w niej właściwie wszystkie istotne dla publicystyki „Kultury” owego czasu zagadnienia, zaprezen-
towała rozmaite poglądy, urozmaiciła antologię róŜnorodnością form wypowiedzi literackiej, obok
artykułów znajdujemy tu takŜe eseje i reportaŜe. Na koniec moŜna wyrazić nadzieję, iŜ publikacja
doczeka się kontynuacji i za jakiś czas otrzymamy antologię poświęconą kolejnemu trzydziestole-
ciu tego legendarnego pisma.

Ewelina Godlewska (Warszawa)

Sztuka pisarska Włodzimierza Odojewskiego

Odojewski i krytycy. Antologia tekstów. Wybór i oprac. S. Barć. Lublin: Wydaw. UMCS, 1999, 416 s. (brak
recenzentów).

Niewielu współczesnych pisarzy pochwalić się moŜe tak szerokim odzewem krytycznym jak
Włodzimierz Odojewski. Zebrana przez Stanisława Barcia antologia tekstów zawiera 62 eseje,
a załączony wybór poświęconych Odojewskiemu prac nie włączonych do antologii liczy 133 pozy-
cje. Mamy zatem przeszło dwieście pozycji opublikowanych w latach 1955–1996, przy czym
niektóre z nich są powaŜnymi, dogłębnymi studiami krytycznymi, zasadniczymi dla poznania
i zrozumienia twórczości pisarza. Obecnie, po ogłoszeniu Oksany (1999, III wydanie 2000) i posze-
rzonego zbioru opowiadań „Jedźmy, wracajmy…” (2000) ilość ta znacznie się powiększyła.
Dodajmy jeszcze nieco więcej danych statystycznych, rzutują one bowiem na problem kry-
tycznej percepcji dzieła Odojewskiego. Około pięćdziesięciu prac ogłoszono poza Polską (30
w językach angielskim, francuskim i niemieckim), przy czym większość z nich stanowiły krótkie,
dziennikarskie wzmianki o ukazaniu się obcojęzycznych tłumaczeń powieści Odojewskiego,
a zaledwie kilka naleŜy do niewielkiej grupy, w całej antologii ogółem około 15 pozycji, esejów
o duŜym cięŜarze gatunkowym. Sześć polskich tekstów napisanych przez krytyków emigracyjnych
(jeden ogłoszony w Polsce) znalazło się w antologii, pozostałe 56 to rzeczy pisane i publikowane
w kraju. Warto zwrócić uwagę na charakterystyczny fakt: na mój artykuł „The Land of No Salva-
tion” ogłoszony w „The Polish Review” (New York, 1978) powołuje się pięciu krajowych kryty-
ków, ale robią to dopiero po roku 1991, sądzić naleŜy, Ŝe nie tylko ze względu na wcześniejszą
niedostępność tego tekstu, gdyŜ opublikowany został takŜe po polsku w tomie Legenda Somosierry
i inne prace krytyczne (Warszawa, 1987).
Omówienie antologii w Archiwum Emigracji nie jest przypadkowe, bowiem dzieło Odojewskie-
go, który tak jak większość pisarzy emigracyjnych drukuje od ostatnich dziesięciu lat wyłącznie
w kraju, moŜna i naleŜy zaliczać przede wszystkim do literatury emigracyjnej, bez względu na to, jak
współczesne czy historyczne są to kryteria. Pisarz debiutował i publikował w kraju przez lat dwadzie-
ścia, do roku 1971, potem, po osiedleniu się w Niemczech, utwory swoje ogłaszał w wydawnictwach
i prasie emigracyjnej, skąd róŜnymi drogami przeciekały do Polski, by po roku 1989 powrócić na
krajowy rynek oficjalnie i tryumfalnie, w pełni uzyskanej przez pisarza za granicą sławy.
W tekście specjalnie napisanym do antologii, a więc najaktualniejszym czasowo, Jerzy Smul-
ski zauwaŜa: „Zacznijmy od przypomnienia banalnej prawdy: Odojewski funkcjonuje w świado-
mości krytycznej przede wszystkim jako autor cyklu podolskiego; o cyklu mowa w większości
wypowiedzi krytycznych i historycznoliterackich dotyczących pisarstwa autora Wyspy ocalenia”
(s. 14). Uwaga o tyle cenna, Ŝe główne dzieło cyklu, powieść Zasypie wszystko, zawieje…, napisana
wprawdzie była w Polsce, ale odrzucenie jej przez krajowych wydawców spowodowało decyzję

310
emigracji pisarza i ogłoszenie jej przez Instytut Literacki, w latach 70. centralne pod kaŜdym
względem polskie wydawnictwo na Zachodzie. Podjąwszy pracę w rozgłośni Radia Wolna Europa
w Monachium Odojewski związał się tym samym z dwoma najwaŜniejszymi ośrodkami myśli
politycznej i działalności kulturalnej na emigracji. Dwie, tematycznie nie mniej waŜne od wspo-
mnianej powieści pozycje, to zbiór opowiadań Zapomniane, nieuśmierzone, wydany w roku 1987
w Berlinie, oraz zbiór poprzedni, Zabezpieczanie śladów, ogłoszony w 1984 r. nakładem Instytutu
Literackiego. Tym samym Odojewski osiągnął najwyŜszy poziom swojej twórczości jako pisarz
emigracyjny i dopiero wtedy zaczął w pełni „funkcjonować w świadomości krytycznej”. Przypo-
mnijmy, Ŝe prawie połowa — dokładnie 82 pozycje — wymienionych w bibliografii prac powstała
po roku 1989, a więc po licznych wznowieniach ksiąŜek Odojewskiego na rynku krajowym, gdzie
wrócił w glorii pisarza emigracyjnego.
Sprawy te, zasadnicze dla zrozumienia pozycji pisarza we współczesnej literaturze polskiej,
nie znajdują prawie Ŝadnego odbicia w antologii, a wspomniane są tylko skrótowo w posłowiu
napisanym przez redaktora tomu. Antologia bowiem poświęcona jest głównie, a moŜe nawet wy-
łącznie, sztuce pisarskiej Odojewskiego. Nawet najbliŜszy — zdawałoby się — kwestiom politycz-
nym esej GraŜyny Królikiewicz „Wyjechać: czy to romantyczne?”, ogłoszony w ParyŜu w 1996 r.,
rozpoczyna się nadającym kierunek jej przemyśleń akapitem: „W dziele pisarskim Odojewskiego
w szczególnie uderzający sposób realizuje się «emigracyjność» literatury. Mniej znany europejskiej
publiczności literackiej od strony własnych emigracyjnych losów niŜ Gombrowicz czy Miłosz,
Odojewski jest tym z polskich pisarzy, którego proza osnuta jest wokół idei nazwanej kiedyś przez
Wiktora Hugo «exil — chose morale»” (s. 294). A zatem wybór moralny a nie polityczny, literatu-
ra a nie działalność, pisarz a nie polityk.
A mimo to pamiętać naleŜy, Ŝe la chose morale to reakcja pisarza na Katyń i masowe deporta-
cje do Rosji, na zniewolenie Polski przez system komunistyczny, na zniszczenie wolnej myśli
u ludzi w systemie tym Ŝyjącym. Wszystkim tym sprawom poświęca Odojewski ogromną ilość
miejsca w swoich nie tylko emigracyjnych utworach, są one w wielu przypadkach osią jego sztuki
pisarskiej, której podstawę stanowi wierna, nieubłagana i nie podlegająca selektywnym nakazom
pamięć. Przekonać się o tym nie trudno, gdy czyta się zamieszczone w antologii prace, poczynając
od otwierającej ich listę recenzji Jarosława Iwaszkiewicza z opublikowanych w 1955 r. Opowieści
leskich (s. 11), gdzie stary majster trafnie dostrzega zarówno „wyobraźnię młodego pisarza czy teŜ
pamięć dzieciństwa” jak i „upolitycznianie tych opowiadań nieco za włosy ciągnione”. ToteŜ
wszyscy późniejsi krytycy wyobraźnią, pamięcią i sztuką oddania ich w formie literackiej zajmo-
wać się będą przede wszystkim.
Antologia podzielona została na trzy części (Proza, Dramaturgia, Pisma krytyczne), przy czym
część pierwsza, najobszerniejsza, zawiera dziesięć rozdziałów, z których kaŜdy przynosi eseje
krytyczne poświęcone poszczególnym etapom rozwoju prozy Odojewskiego — od „przygody
z socrealizmem” lat 50. po „Przekroje”, będące najczęściej próbami analitycznego omówienia
powieści i opowiadań Odojewskiego. W części tej znalazły się prace tak pamiętne, jak Zbigniewa
Bieńkowskiego „Ten raj jest piekłem” (1965) i „Odojewszczyzna” (1991), Marii Janion „Cierń
i róŜa Ukrainy” (1984–1989), Ingi Iwasiów „PodąŜając za Katarzyną” (1997) oraz szereg cennych
prac m.in. Tomasza Burka, Bogdana Wojdowskiego, Ewy Wiegandt, Wojciecha Tomasika i wielu
innych autorów licznych nieraz prac o Odojewskim, z których tylko wybrane trafiły do antologii.
W sumie otrzymaliśmy moŜliwie pełny przegląd omówień jego twórczości, zakończony sumują-
cym posłowiem redaktora tomu.
Staranna lektura zamieszczonych prac pozwala poznać warsztat pisarski — a raczej sztukę pi-
sarską — autora moŜliwie dokładnie. Niektórzy krytycy, zwłaszcza w okresie początkowym, za-
rzucali mu uleganie wpływom pisarzy zachodnich, a jeden z nich posunął się nawet do zatytułowa-
nia swego eseju „Kwarantanna na Polach Elizejskich” (1960), zarzucając młodemu pisarzowi
fascynację modnym wówczas w Warszawie francuskim egzystencjalizmem. Janina Katz określiła
którąś z jego ksiąŜek (Czas odwrócony) jako „Thriller egzystencjalny” (s. 78–79); inni widzieli
u niego i krytykowali wpływy Schultza, Kafki, Faulknera („naśladowanie z Faulknera, doskonale
wtórne i niesamodzielne”, pisał Wacław Sadkowski, s. 99). W kilkanaście lat później Zbigniew
Bieńkowski prostował ten sąd: „Faulkneryzm prozy Odojewskiego nie jest zadłuŜeniem, lecz prze-
dłuŜeniem faulknerowskiego etosu” (s. 239). W miarę upływu czasu i pojawiania się nowych to-
mów prozy autora głosy krytyczne cichną, zastępowane coraz bardziej wnikliwymi analizami

311
tekstów pisarza, podkreślaniem jego samodzielnych, wyjątkowych osiągnięć artystycznych. „W tej
wszechobejmującej kontroli autorskiego stylu — pisze Andrzej Werner — wyraŜa się chyba takŜe
pewna intencja natury psychologicznej: autor chciałby pomóc postaciom w wyraŜaniu własnych
przeŜyć, własnego sposobu widzenia, a zarazem podkreślić jedność i powiedzieć: to wszystko
moje. Moje co? Osiągnięcie czy moŜe inaczej — zobowiązanie?” (s. 337).
Śledząc chronologię zamieszczonych w tomie esejów widzi się wyraźnie jak Odojewski udo-
skonala swoją sztukę i jak stosownie do tego zmieniają się sądy recenzentów i badaczy — z po-
uczających na coraz bardziej entuzjastyczne. Zwłaszcza ostatnie dziesięciolecie przyniosło szereg
prac krytycznych stawiających pisarza wśród najwybitniejszych twórców przełomu nowego wieku.
Jego sztuka, jak pisał Tomasz Burek przed przeszło trzydziestu laty, wyzwala bowiem „nie nastroje
frustracyjne, nie potok ciemnej rozpaczy, nie lament, lecz strumień czystego artyzmu” (Zamiast
powieści, 1971).

Jerzy R. KrzyŜanowski (USA)

Arcymistrz, fraszkopis, kabareciarz

Anna Mieszkowska, Marian Hemar — od Lwowa do Londynu. Szkic do biografii artysty. Londyn: PFK, 2001,
254 s., il., tabl. 12. (brak recenzentów).

Od czego zacząć recenzję z ksiąŜki o Marianie Hemarze i jego drodze Od Lwowa do Londynu?
Autorka ksiąŜki, Anna Mieszkowska radzi: „JeŜeli nie wiesz od czego zacząć, zacznij od począt-
ku”. Więc, słuchając jej rady, zaczynam od mojego niezapomnianego, niepowtarzalnego, cudow-
nego domu w Krakowie, w którym kultywowano z zapałem ksiąŜki, teatr, muzykę i śpiew.
W którym — obok niezbędnych mebli uŜytkowych, najwaŜniejszymi sprzętami były: fortepian,
skrzypce, radio a potem gramofon, patefon, adapter, no i — płyty. W jednym z pokoi był nawet
tzw. kącik muzyczny z głębokim fotelem dla słuchającego, pragnącego się wyłączyć z dość ruchli-
wego i gwarnego, sześcioosobowego Ŝycia rodzinnego.
W tym to cichym kąciku (nie mylić z miejscem znajdującym się przy Błoniach, na końcu
krakowskiego deptaku) zawarłam znajomość z Marianem Hemarem. To znaczy nie z nim samym,
osobiście a z jego świetnymi poetycko i muzycznie piosenkami. Dziś, nie potrafiłabym juŜ połą-
czyć piosenek z ich wykonawcami i odpowiedzieć na pytanie kto tę lub tamtą piosenkę śpiewał:
Andrzej Bogucki, Zofia Terne, Hanka Ordonówna, Mira Zimińska, Maria Modzelewska, Mieczy-
sław Fogg, Adam Aston, Stefan Witas, Janusz Popławski, Chór Dana, Konrad Tom, czy ktoś zu-
pełnie inny. Ale pamiętam, jakby to wczoraj było, moje zachwyty i zauroczenia, moje sentymenty
i wzruszenia. Słuchając nagrań płytowych przeŜywałam rozkosz intelektualną, nabierałam smaku
artystycznego, który zawaŜył na moich przyszłych gustach muzycznych i estradowych. A w roku
1936 otrzymałam od ojca w imieninowym prezencie tom wierszy satyrycznych Koń Trojański,
który przypieczętował mój bezgraniczny podziw dla kunsztu poetycko-artystycznego autora, Ma-
riana Hemara.
W trzy lata i jeden dzień potem wybuchła wojna i wśród rzeczy, które utraciliśmy nagle, było
m.in. radio, patefon, adapter i blisko dwieście płyt z nagraniami polskimi i zagranicznymi. Nie były
to największe, niemniej jednak, bolesne straty. W 1939 roku straciliśmy teŜ ojca, dom i szczęśliwe
lata niepodległej Ojczyzny.
Idąc za radą Anny Mieszkowskiej zaczęłam od początku, od najdawniejszych, najpiękniejszych
krakowskich czasów, w których Marian Hemar, lwowiak i warszawiak równocześnie w jednej oso-
bie, porwał moją wyobraźnię i skłaniał do podejmowania młodocianego, pensjonarskiego moŜe,
niemniej zdecydowanego postanowienia, Ŝe będę szła w jego ślady. Nie tylko pisarskie, ale — jeśli
okoliczności okaŜą się sprzyjające — estradowe i kabaretowe. Ile z tych postanowień udało mi się
zrealizować — na ile udało mi się w pisaniu i w wykonawstwie estradowo-kabaretowym iść hema-

312
rowskim traktem, nie mnie oceniać ani opiniować. Jedno jest pewne: podczas wojny i potem na
emigracji, arcymistrz słowa, poezji i satyry towarzyszył mi swą twórczością, zachwycał tym co
tworzył, wywoływał najczulsze drgnienia serca i najczystsze uniesienia intelektu.
PoniewaŜ początki i dalszy ciąg były właśnie takie, jak je pobieŜnie opisałam, nic dziwnego, Ŝe
z wielkim wzruszeniem (i wdzięcznością!) odebrałam przesłaną mi przez Annę Mieszkowską ksiąŜkę,
mającą w podtytule skromną informację: „szkic do biografii artysty”. Jeśli zaaprobujemy informację,
Ŝe jest to szkic, to pozwolę sobie dodać moją opinię, Ŝe jest to szkic doskonały, oddający w pełni
osobowość człowieczą i twórczą Mariana Hemara. I skrótowe dzieje jego oszałamiającej kariery.
Anna Mieszkowska przytacza w swej ksiąŜce wspomnienia osób, które miały szczęście przy-
jaźnić się, kolegować, współpracować lub zetknąć przypadkowo z Hemarem. Z tych wspomnień
dowiadujemy się, Ŝe był postacią dynamiczną, obdarzoną absolutnym słuchem, nieprawdopodob-
nym wręcz poczuciem humoru, Ŝywiołowym temperamentem, zjadliwym — gdy zaszła potrzeba
— politycznym dowcipem. Był teŜ —
autorem doskonałych sztuk scenicznych — w tym ślicznych, mało znanych jednoaktówek
o Kochanowskim, Fredrze, Chopinie, Krasickim — świetnym tłumaczem Szekspira i ód
Horacego, celnym polemistą, poetą, który umiał w jasnej i prostej formie wyrazić głębo-
kie prawdy o sobie i innych. (Stefania Kossowska)*
Natomiast Józef Mackiewicz, pisząc o Hemarze podkreślił jego:
jasność, artystyczną doskonałość i komunikatywność. MoŜe dlatego — mimo, Ŝe Hemar był
poetą, dramaturgiem, satyrykiem, oratorem, fraszkopisarzem, lirykiem, osobiście ceniłem
szczególnie jego prozę, klarowność jego artykułów, esejów: ich Ŝywotność, wszechstron-
ność, precyzję wyrazu.
Przedwojenny wykonawca piosenek Hemara — Andrzej Bogucki opowiadał, Ŝe —
Hemar Ŝył teatrem. Teatr był jego światem, jego Ŝyciem. Pisał i komponował dla te-
atru, reŜyserował, ustawiał aktorom głos i ich wejścia na scenę, muzykom objaśniał
akompaniament... Hemar, który świetnie grał na fortepianie, tłumaczył czy raczej poka-
zywał nawet bardzo muzykalnym aktorom, jak naleŜy zaśpiewać jego tekst, Ŝeby się
u ł o Ŝ y ł pod muzykę... Narzucał jednocześnie formę interpretacji — zawsze takiej, jaka
powinna być. Był demonem pracy. śył Ŝyciem podwójnym: prawdziwym i pisanym. Był
człowiekiem o ogromnej wiedzy i kulturze muzycznej.
Do września 1939 roku Hemar napisał ponad tysiąc piosenek i do większości z nich miał stosunek
niezwykle emocjonalny. I to bez względu na wartość artystyczną piosenki. Sam o sobie napisał kiedyś:
Ja sam nie wiem, czy ja liryk,
Czy piosenkarz, czy satyryk,
Czy poeta, czy kupleciarz,
Tyle wiem, Ŝem KABARECIARZ.
Do kabareciarza powrócę jeszcze... a teraz powtórzę za Anną Mieszkowską, Ŝe —
w sumie napisał około trzech tysięcy piosenek. Dla kabaretu, filmu, radia. Ocalało nie-
wiele. Większość zaginęła w czasie drugiej wojny światowej. Hemar pisał piosenki li-
ryczne, sentymentalne, Ŝartobliwe, smutne i wesołe. Satyryczne i polityczne. Ale przede
wszystkim — miłosne. Te najpiękniejsze powstawały w okresach jego największych
uczuciowych fascynacji. Im bardziej był zakochany, tym Ŝarliwsze pisał piosenki. Nie
byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, Ŝe te najdoskonalsze pisał gdy był — n i e -
s z c z ę ś l i w i e zakochany! [...] A kochał swoje piosenki jak kochał kwiaty i zwierzęta.
I jak kochał kobiety, z myślą o których powstała większość piosenek sentymentalnych.
Jak się dowiadujemy z ksiąŜki, miał Marian Hemar — oprócz piosenek, teatru i kobiet, jeszcze
dwie wielkie, niewygasłe miłości. Lwów i Warszawę. Lwów znaczył dla niego:
*
Cytaty pochodzą z ksiąŜki Anny Mieszkowskiej.

313
dzieciństwo pełne słońca i zabawy, młodość zieloną, dom rodzinny i miasto serdeczne,
ludzi miłych, śliczne lwowskie dziewczęta i panie, dobrych przyjaciół, poetów młodych
i pianistów, wszystkie marzenia i krzywdy, których nie moŜna zapomnieć.
Swą tęsknotę do rodzinnego miasta wyraził w niezliczonych utworach, piosenkach i skeczach. Do
legendarnych przedstawień londyńskiego „Teatru Hemara” naleŜała rewia, w której niezrównana od-
twórczyni lwowskich piosenek Włada Majewska zaśpiewała przy akompaniamencie Jerzego Kropiw-
nickiego „Chlib kulikowski”. Interpretacja Majewskiej była tak przejmująca, tak wzruszająca, Ŝe pu-
bliczność — nie tylko lwowska — rozczulała się do łez. Hemar utrzymywał, Ŝe napisał tę piosenkę —
aby samemu sobie zrobić przyjemność. Kto płakał słuchając tej piosenki, płakał po sa-
mym sobie, który juŜ nie wróci, do którego nie ma powrotu, do którego drogę zamknął
wróg gorszy niŜ Moskal — czas.
Karol Zbyszewski w recenzji z jednej z licznych rewii, która była „szczodrze naszpikowana
sentymentem o Wysokim Zamku, o doroŜce w Alejach i znów o Lwowie” napisał, Ŝe do „Teatru
Hemara” „zamiast z chustką do nosa naleŜałoby przychodzić na przedstawienia — z prześcieradłem”.
Była to ze strony recenzenta krotochwilna złośliwość, zawierająca nie ziarnko, a cały snop prawdy!
„O doroŜce w Alejach...”. Warszawa to była druga po Lwowie wielka miłość Mariana Hemara.
W stolicy Polski spędził najszczęśliwsze lata, rozwinął swój niepospolity talent.
Pisał piosenki, sztuki, tłumaczył obce teksty, przerabiał, adaptował i reŜyserował, był kie-
rownikiem literackim, muzycznym, artystycznym a nawet dyrektorem.
Odnosił sukcesy i poraŜki. Musiały być jedne i drugie przy zawrotnym tempie wszystkich jego
teatralnych i kabaretowych poczynań. Zgromadził wokół siebie najlepszych wykonawców teatralnych
i estradowych, których w krótkiej recenzji nie sposób wyliczyć. Współpracował z Julianem Tuwimem
i z najdoskonalszym z konferansjerów, Fryderykiem Járosym. Kazimierz Wierzyński, poeta i krytyk
teatralny po premierze „Pięknej Heleny” Offenbacha z librettem i w reŜyserii Hemara napisał:
[Operetka] stanowi swego rodzaju arcydzieło... [przedstawienie] jest opracowane do naj-
drobniejszych szczegółów. [...] Dyscyplina godna najlepszych majstrów. Tekst iskrzy się
najprzedniejszym dowcipem, kalamburem, persyflaŜem. Jest zaktualizowany w sposób
śmiały i udany. Talent piosenkarski Hemara błysnął najświetniej w utworach śpiewanych
i doskonałych kupletach Dymszy. Obok satyry znalazło się miejsce na sentyment i mgieł-
ki poetyzujące w przyjemny sposób. Ale to wszystko, to tylko jedna część sukcesu. Druga
część nazywa się Maria Modzelewska. Jest śliczna, mądra po aktorsku, śpiewa tak, Ŝe
słychać wyraźnie kaŜdą sylabę. Wszystko jest jej ozdobą — aparycja, prostota, wdzięk.
Hemar kłaniał się ze sceny, szczerze i długo oklaskiwany. Szczęście miał Offenbach do
Hemara i Hemar do Offenbacha.
Na najszczęśliwsze lata warszawskie złoŜyły się nie tylko pochlebne recenzje, nieustanny
przypływ weny poetyckiej i hołdy jakie mu składała zachwycona publiczność. Ale takŜe Ŝycie
osobiste. W roku 1936 oŜenił się z Marią Modzelewską.
Mieszkali na Mokotowie w pięknie urządzonej willi przy ulicy Madalińskiego 89. Byli
młodzi, popularni, zapracowani, bogaci i szczęśliwi —
— pisze Anna Mieszkowska. A w wiele lat później, po wojnie, kiedy małŜeństwo z Hemarem było
juŜ tylko bolesnym wspomnieniem, starsza i bardziej doświadczona Hemarysia powie w przystępie
szczerości, Ŝe „za duŜo było tego szczęścia na tylko ich dwoje”.
Londyńskie, emigracyjne lata Mariana Hemara po gorzkich początkach były jednym pasmem
wielkich sukcesów. Zdarzały się wprawdzie potknięcia, nieporozumienia, rozejścia i drobne kłót-
nie, ale w sumie Ŝycie było łaskawe, podróŜe interesujące, hołdy i dowody szacunku i uznania —
wielkie. Zaplecze materialne teŜ nie byle jakie. Drugie małŜeństwo z piękną Carol Eric, zwaną
popularnie Kają — szczęśliwe, uładzone, spokojne, sprzyjające twórczości poetyckiej, satyrycznej
i dramaturgicznej. Otoczenie koleŜeńskie, towarzyskie, Ŝyczliwe i przyjazne. Nieprzyjazny okazał
się jedynie upływający nieustannie, bezwzględnie — czas, który zabierał mu najbliŜszych przyja-
ciół: Konrada Toma, Wojciecha Wojteckiego, Kazimierza Wajdę, Zygmunta Nowakowskiego, gen.

314
Władysława Andersa, Jerzego Kropiwnickiego, Fryderyka Járosy’ego, Mieczysława Grydzewskie-
go, Kazimierza Wierzyńskiego. PrzeŜywał te śmierci buntowniczo. Uderzały one jak grom w jego
nadwraŜliwe jestestwo, osłabiały eksploatowane przez całe lata do granic wytrzymałości serce.
Autor, któremu „Muzy powierzyły h u m o r Polaków” śmiał się coraz rzadziej a pewnego
dnia znalazł się w szpitalu, skąd pisał do przyjaciół (Sakowskich):
Ledwie daję sobie radę z pisaniem tego listu, pióro mi się plącze w palcach. Najbardziej
mi Ŝal w tym wszystkim Kaji, sama w domu, zgubiona, zmaltretowana. No, mam nadzie-
ję, Ŝe to jeszcze przetrzymam i wrócę do domu...
Przetrzymał, powrócił. A 14 grudnia 1971 Jan Fryling, Juliusz Sakowski i Karol Zbyszewski
odwiedzili Hemara w domu. Fryling zanotował:
Zwlókł się z łóŜka i starannie ubrał na nasze przyjęcie, podejmował wraz z Ŝoną gościn-
nie, po pięknym domu oprowadzał, psom i kotom zaprezentował. Ale widać było, Ŝe
„srogi kapral” snuje się w ślad za nim i Ŝe przedwczesny cień juŜ pada na niego. Hemar
czasem podniecał się jeszcze w rozmowie, unosił mówiąc o jakiejś naszej dziennej spra-
wie — a za oknami zachodzące słońce zapalało łunę na cięŜkich obłokach. Dał mi wtedy
swoje Wiersze staroświeckie — podarunek świąteczny. Są te wiersze poŜegnaniem z Ŝy-
ciem i przywitaniem śmierci. Są równieŜ skierowanym do Ŝycia wyznaniem miłosnym
i są buntem — z góry przegranym buntem — przeciw śmierci. Ich piękno wracać do nas
będzie nie milknącym refrenem.
W roku 1972, w roku dla Mariana Hemara jubileuszowym (50 lat od wydania pierwszej ksiąŜ-
ki) 21 stycznia przyznano mu tytuł Kawalera Orderu Odrodzenia Polski „w uznaniu zasług dla
Polski i za całokształt twórczego wkładu do jej literatury”. A w trzy tygodnie później — 11 lutego
prasa emigracyjna informowała na pierwszych stronach:
[...] po długiej i cięŜkiej chorobie zmarł w szpitalu w Dorking pod Londynem znakomity
poeta i publicysta śp. Marian Hemar. śył lat 70. [...] Tysiące czytelników znają jego wier-
sze, w których szczery sentyment i gorący patriotyzm łączył z niezawodnym wyczuciem
chwili. Znają jego ostry język, który chłostał biczem satyry komunistycznych władców
Polski. Wielbiciele jego talentu mieli wielki szacunek dla bojowej postawy szermierza,
nieustającego w walce o wspólne cele. Wysoko cenili rzadki dar słowa, które umiało
uchwycić sens wydarzeń i ukazać je w ostrym świetle.
18 lutego w Dorking odbył się pogrzeb a w dzień później obszerne wspomnienie na pierwszej
stronie (londyńskiego) „Tygodnia Polskiego” ogłosił Leopold Kielanowski, przyjaciel i wieloletni
współpracownik poety w emigracyjnym teatrze i studiu radiowym: „Hemar był jedną z najbardziej
kolorowych postaci na emigracji. [...] Pisał zawsze w temperaturze wrzenia...”. A 27 lutego cytatem
z Horacjusza „w pięknym przekładzie Mariana Hemara, pogrąŜone w Ŝałobie — «Wiadomości» —
Ŝegnały świetnego pisarza, szlachetnego człowieka, niezłomnego patriotę, wiernego syna Lwowa”.
Wzniosłem sobie monument
Bardziej niŜ spiŜ niepoŜyty
I wyŜszy niźli Piramid
Królewskie szczyty.
Ani powodzi łapczywość
Ani burzy wichura
JuŜ go z oblicza ziemi
Nie zniesie. I nic nie wskóra.
Lat pochód niepoliczony,
Gdy rok po roku jak listek
W nicość ulata. Ja
Nie umrę wszystek.
Idąc za dobrą radą Anny Mieszkowskiej, recenzję z jej ksiąŜki Marian Hemar — od Lwowa do
Londynu zaczęłam od osobistego wspomnienia z moich najszczęśliwszych, krakowskich czasów.

315
Osobistym wspomnieniem pragnę teŜ recenzję zakończyć. OtóŜ tak się w moim Ŝyciu złoŜyło, Ŝe
podczas okupacji niemieckiej wraz z pianistą i kompozytorem Zbigniewem Dronką, z jego siostrą,
piosenkarką Hanką Dronkówną i z Jerzym Passendorferem załoŜyliśmy czteroosobowy „teatrzyk
w salonie”. Na zaproszenie osób, posiadających większe mieszkanie i fortepian, prezentowaliśmy
poezję i piosenki przedwojenne „ku pokrzepieniu serc”. PoniewaŜ nie miałam głosu do śpiewania,
wyspecjalizowałam się w melorecytacjach tekstów Mariana Hemara. „Teatrzyk w salonie” istniał
przez prawie cztery lata, dopóki warunki materialne i tzw. „zewnętrzne” nie zmusiły nas do zaprze-
stania tej artystycznej działalności. A po wojnie, na emigracji, najpierw w Niemczech (wówczas
Zachodnich, w amerykańskiej strefie okupacyjnej) w Regensburgu a potem w Ameryce, w Detroit
w „Podwieczorkach przy mikrofonie”, w lokalu akademickim „Na Pięterku” w „Kabarecie pod
parasolem”, a takŜe w klubie nocnym „Gay Haven” i wieczorach literacko-muzycznych organizo-
wanych przez Towarzystwo Przyjaciół Sztuki Polskiej, prezentowałam wiersze sentymentalne
i satyryczne... Mariana Hemara. Numerem popisowym w moim dość bogatym hemarowskim re-
pertuarze, był niezmiennie wiersz, zaczynający się od słów:
Tęsknota rozmaicie w człowieku się wyraŜa,
Czasami tęsknię do Kraju tęsknotą — kabareciarza.
Czasami, wieczór zwłaszcza, koło ósmej godziny,
Kiedy na całym świecie podnoszą się kurtyny
Z aksamitu i pluszu, brokatu i purpury,
Kurtyna moich marzeń takŜe idzie do góry...
Słyszę dawne piosenki, wraca tango po tangu
I śarty, uśmiechy, bon-moty, jakby na bumerangu
Tęsknoty, co uleciał w krąŜek światła jaskrawy
I znowu wraca do mnie... wraca z t a m t e j Warszawy...
Przy akompaniamencie znakomitego pianisty Jana Wojnara melodiami i poezją prowadziłam
publiczność w aleje, pachnące kwitnącymi białymi bzami, obiecywałam, Ŝe nadejdą kiedyś takie dni...
A w roku 1966 w Waszyngtonie, u progu moich długoletnich związków z „Głosem Ameryki”
znalazłam się w towarzystwie redaktora Szczęsnego Leśniewicza, Marka Święcickiego i Feliksa
Bronieckiego na wieczorze powitalnym dla Mariana Hemara. Czekaliśmy — wzruszeni — na
wyraŜenie mu naszych zachwytów i sentymentów. Gdy wreszcie Hemar podszedł do nas, Leśnie-
wicz powiedział: „a to doskonała wykonawczyni pana tekstów, RóŜa Nowotarska...”.
Hemar przechylił głowę, przypatrując mi się niedowierzająco spod cięŜkich brwi i z przekorą
w głosie zapytał:
— A pani, z których Nowotarskich?
Więc ja pospiesznie, bo publiczność napierała ze wszystkich stron:
— Z tych gorszych, oczywiście...
— Aaa, jeśli z tych gorszych, to bardzo dobrze. Lubię tych gorszych! MoŜe potem sobie po-
rozmawiamy? Co trzeba opowiemy?
Ale do tego „potem” nie doszło. Porwali go, ciągnąc niecierpliwie za rękaw ci najlepsi, naj-
znakomitsi, najwaŜniejsi...
Ostatnim akordem w mojej „hemariadzie” (jak dziwnie splatają się i przenikają ludzkie biogra-
fie!) stało się — w okresie stanu wojennego — odczytanie przed mikrofonem „Głosu Ameryki”
w ramach mojej autorskiej audycji „Czwartkowe spotkania z poezją i prozą” jednoaktówki Hemara
pt. Fraszkopis. Bogusław Jerke był biskupem Ignacym Krasickim a ja panią Rajecką z Rajec. Jak
się później z setek listów dowiedziałam słuchacze nagrywali te audycje na kasety magnetofonowe,
odtwarzając je na zebraniach rodzinnych i towarzyskich. W listach upartym refrenem powtarzało
się pytanie: „kto to jest Marian Hemar?”
Teraz, odpowiedź na to i na inne pytania znajdujemy w ksiąŜce, do której Anna Mieszkowska
zbierała materiały przez wiele, wiele lat, a którą napisała w morderczym tempie, w trzydziestu sześciu
dniach, dając jej podtytuł: „szkic do biografii”. Czytając szkic Ŝyczyć by sobie naleŜało, aby właśnie
spod jej pióra wyszła obszerna biografia o niezrównanym, niepowtarzalnym arcymistrzu słowa po-
etyckiego, fraszkopisie i kabareciarzu, aby zapewnić mu wieczne Ŝycie. Aby „nie umarł wszystek”.

RóŜa Nowotarska (USA)

316
KsiąŜka o Polakach w Indiach

Polacy w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień, red. L. Bełdowski i in., Londyn: Koło Pola-
ków z Indii 1942–1948, 2000, 758 s. (brak recenzentów).

Tytuł ksiąŜki zdaje się precyzyjnie określać jej zawartość. Tak jednak nie jest… Praca Polacy
w Indiach 1942–1948 w świetle wspomnień i dokumentów to coś więcej niŜ relacje i listy, zdjęcia
i zapiski. Co prawda rzut oka na spis treści pozwala czytelnikowi zorientować się, Ŝe biorąc do ręki
opasły tom znajdzie w nim opracowania podchodzące do zasygnalizowanego w tytule tematu
z wielu róŜnych punktów widzenia (znaleźć tu moŜna szkice historyczne, socjologiczne, bibliogra-
ficzne, a nawet dotyczące spraw ekonomicznych i religijnych), jednak dopiero wnikliwa lektura
pozwala mu na odkrycie, Ŝe za dyskursem naukowym kryje się coś więcej. Emocje przebijające się
przez tkankę tekstu są na tyle wyraziste, Ŝe często zza długich kolumn cyfr i nazwisk wyłaniają się
te elementy i wartości, które stanowiły o klimacie i (mimo grozy lat wojennych!) uroku tamtego
okresu kilkuletniego przymusowego pobytu na obcej, choć juŜ nie nieludzkiej, ziemi. Wyjaśnienie
tego fenomenu przynosi Słowo wstępne pióra ks. prałata Zdzisława J. Peszkowskiego, w którym
czytamy m.in.:
Kochani Czytelnicy, pragnąłbym, abyście czytając słowa tego wstępu zdali sobie sprawę,
Ŝe były to najpiękniejsze lata naszego Ŝycia, bo mogliśmy we wszystkim, co nam dawała
nasza młodość, polskość juŜ wypróbowana, Kościół, harcerstwo, szkoła, umacniać się
i uszlachetniać. […] Niczego nie zamieniłbym za tamte chwile. Wtedy dojrzewała w nas
prawda naszego Ŝycia i nasza przyjaźń […] (s. xi).
O tym, jak silna musiała być ta ostania, niech świadczy choćby to, Ŝe w 50. lat po tym, jak
wówczas kilku i kilkunastoletnie dzieci opuszczały Indie (los rozproszył je po wszystkich konty-
nentach — w pracy znajdujemy informacje i wspomnienia o osiedlaniu się m.in. w Stanach Zjed-
noczonych, Kanadzie i Argentynie, Anglii, Francji i Belgii, Ugandzie i Kenii, Australii i Azji Środ-
kowej, wreszcie pozostawaniu w Indiach czy powrotach do Polski) juŜ jako dorośli ludzie zdołali
oni powołać do istnienia w 1990 roku Koło Polaków z Indii 1942–1948 z siedzibą w Londynie.
Owocem pracy tej organizacji mającej swe filie w USA, Kanadzie, Australii i Polsce, a zrzeszającej
w chwili obecnej 453 członków zamieszkałych w dziesięciu krajach jest właśnie wspomniana
ksiąŜka.
Została ona podzielona na cztery zasadnicze części, z których kaŜda składa się z rozdziałów
omawiających wybrane kwestie pogrupowane tematycznie i chronologicznie. Część pierwsza
przynosi przypomnienie okoliczności wywoŜenia w czasie pierwszych lat II wojny światowej
ludności polskiej w głąb ZSRR oraz jej dalsze losy zakończone pospieszną ewakuacją do Indii
i Iranu w 1942 roku, a takŜe opis stosunków brytyjsko-indyjskich, zakończonych uzyskaniem
niepodległości przez Indie w 1947 roku. Część druga omawia funkcjonowanie i finansowanie
polskich ośrodków w Indiach — z jednej strony mowa tu o działalności polskich placówek dyplo-
matycznych, z drugiej zaś o obozach i miejscach czasowego pobytu uchodźców (gł. koło Karachi).
Uzupełnieniem tej części jest rozdział poświęcony polonikom indyjskim. Trzecia — najobszerniej-
sza koncentruje się wokół osiedla Valivade w księstwie Kolhapur. Z pewnością jest to najbardziej
frapująca część pracy, bowiem obok informacji historycznych związanych z samym księstwem,
danych dotyczących powstania osiedla, przynosi ona szereg interesujących rozdziałów poświęco-
nych zagadnieniom funkcjonowania i zorganizowania Ŝycia w obozie — od informacji dotyczą-
cych zaopatrzenia osiedla w Ŝywność i odzieŜ, poprzez omówienie zagadnień związanych ze słuŜbą
zdrowia, oświatą i róŜnorodnymi działającymi tam stowarzyszeniami i organizacjami, aŜ do przy-
wołania danych na temat religijności i kryminogenności Ŝyjących tam uchodźców. Część czwarta
omawia powojenne losy „Indian” — obok danych na temat miejsc ostatecznego osiedlenia odna-
leźć tu moŜna historię powstania i działalności Koła Polaków z Indii, a takŜe rozdział poświęcony
powrotom do Indii — wizytom, wycieczkom itp. Całość uzupełniają: wykaz skrótów, glosariusz
będący rodzajem podręcznego słownika indyjsko-polskiego, bibliografia przedmiotowa, wykaz
indyjskich poloników, indeks osobowy, wreszcie listy osób, które przewinęły się przez Indie
w latach 1942–1948 oraz wykaz przedwojennych miejscowości, z jakich osoby te pochodziły.

317
Układ pracy w zasadzie jest przejrzysty i czytelny. Co prawda umiejscowienie niektórych roz-
działów nie wydaje się zbyt przekonujące (np. Polonika indyjskie: wydawcy i wydawnictwa, które
powinny raczej otwierać część czwartą), to jednak całość sprawia dobre wraŜenie. Równocześnie, jak
widać z powyŜszego zestawienia zawartości, zakres tematyczny i chronologiczny materiału opraco-
wanego w ksiąŜce znacznie przekracza ramy, jakie wyznacza jej tytuł. I mimo iŜ w efekcie moŜe on
być mylący, to jednak ten nadmiar jest tu niewątpliwą zaletą. Podstawowej wartości ksiąŜki Polacy
w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień upatrywać naleŜy właśnie w warstwie
dokumentacyjnej. Ogrom informacji zawartych w poszczególnych rozdziałach poraŜa. Najsłabiej na
tym tle wypadają rozdziały ogólne — wprowadzające kontekst historyczny opisywanych wydarzeń
oraz te, które sięgają w przeszłość Indii. Naturalnie decyzje redakcji są tu w pełni zrozumiałe, jednak
szkice te stanowiące rodzaj uzupełnienia i mające zapewne na celu nakreślenie tła pomagającego
w pełniejszy sposób zrozumieć okoliczności i warunki, w jakich przyszło funkcjonować uchodźcom
polskim, bądź to powielają informacje powszechnie znane, bądź teŜ są na tyle wybiórcze, Ŝe nie
w pełni wywiązują się ze swego zadania. Abstrahując jednak od tego, naleŜy stwierdzić, Ŝe lektura tej
pracy przytłacza, ale przytłacza pozytywnie. Stanowi ona bowiem doskonały punkt wyjścia i zarazem
materiał do dalszych badań omawianych w niej tematów, których rozmiary i skalę zjawisk z nimi
związanych moŜna w pełni docenić przeglądając niekończące się zestawienia, tabele, wykazy danych
statystycznych, listy nazwisk, biogramy, fragmenty uchwał i postulatów, wreszcie dokumenty przyta-
czane w całości (np. Statut uchodźcy polskiego w Indiach, s. 244–249 czy Statut Koła Polaków z Indii,
s. 667–668). JeŜeli do tego doliczyć kilkaset fotografii, map, listów, fragmentów publikacji zwartych
i czasopism, planów i szkiców, świadectw szkolnych, zarządzeń, oświadczeń itp., których zdjęcia
i kopie wplecione w zasadniczy dyskurs stanowią ilustrację omawianych kwestii, to okaŜe się, Ŝe
dokumentacja zdecydowanie dominuje nad dyskursem wspomnieniowym.
Naturalnie, w ksiąŜce moŜna znaleźć wiele ocen i interpretacji przywoływanych faktów. Jałta,
niechęć władz brytyjskich i indyjskich, trudności pojawiające się w czasie realizacji spraw najprost-
szych — wszystko to wzbudzało wiele emocji, a i obecnie — jak wynika z ksiąŜki — nie jest autorom
obojętne. Oczywiście, Polacy w Indiach nie są ksiąŜką sensu stricto historyczną czy nawet historycz-
no-socjologiczną, stanowią raczej dokument, zapis pewnego czasu i okoliczności, w którym fakt
przeplata się z emocją a relacja i sprawozdanie z Ŝywym wspomnieniem. W tym kontekście za zna-
komity naleŜy uznać pomysł wprowadzania po kaŜdym rozdziale partii pamiętnikarskich, które pisane
przez osoby w róŜnym wieku i z róŜnej perspektywy obudowują „suche” fakty „Ŝywą” tkanką. Od-
naleźć w niej moŜna wiele humoru i ciepła, niekiedy nieco Ŝalu czy smutku. NaleŜy przy tym podkre-
ślić, Ŝe dobór materiałów wspomnieniowych został przeprowadzony z naleŜytą pieczołowitością —
do publikacji wybrano jedynie niezbędne minimum (niektóre wspomnienia składają się z kilkunastu
zdań) dbając o to, aby ksiąŜka nie stała się zbiorowym pamiętnikiem.
Dzięki temu jednak praca ta, obok solidnego dokumentowania, w pewnych swych partiach jest
ksiąŜką do czytania, lekturą zajmującą i wartościową. Naturalnie nie wszystkie fragmenty utworów
literackich przywoływane w tekście (takŜe zasadniczym) aspirują do miana wybitnych dzieł, jednak
co do tego nie mają złudzeń sami autorzy. Ich celem bowiem było — jak słusznie napisał o tym
zespół redakcyjny — „naświetlenie i utrwalenie naszej indyjskiej przygody, by nie poszła w zapo-
mnienie”. Z całą odpowiedzialnością moŜna stwierdzić, Ŝe zadanie to zostało zrealizowane w pełni.
Polacy w Indiach z pewnością dla czytelników nie zajmujących się wcześniej tym zagadnieniem
będą rodzajem odkrycia. Odkrycia tej karty naszej historii, która dotychczas znana zbyt mało lub
zgoła wcale, okazuje się być wielce interesująca. Do podobnego wniosku doszli sami autorzy,
którzy — jak moŜna wnosić ze wstępu — sami byli nieco zaskoczeni wynikami swej pracy:
Przeszło pół wieku temu, jako dzieci czy młodzieŜ, nie zdawaliśmy sobie sprawy w tego,
jak wyjątkowy był nasz pięcioletni pobyt w Indiach. JuŜ jako ludzie dorośli postanowili-
śmy dotrzeć do dokumentów archiwalnych, kronik osiedlowych, wspomnień i dziennicz-
ków […] Późno zabraliśmy się do tej pracy, bo dopiero gdy większość autorów osiągnęła
wiek emerytalny, znaleźliśmy czas na odszukiwanie i studiowanie rozproszonych po
świecie materiałów (s. ix).
MoŜna powiedzieć, Ŝe na szczęście pomysł ten nie pojawił się zbyt późno.
Chciałbym w tym miejscu zwrócić uwagę na jeszcze dwie sprawy związane ze sposobem na-
pisania tej ksiąŜki, które świadczą o jej specyfice. Po pierwsze w czasie lektury uderza wyraźnie

318
pewne przesunięcie akcentów, obserwowalne zwłaszcza w tekstach bezpośrednio dotyczących
pobytu w Indiach. W części trzeciej ksiąŜki, poświęconej osiedlu Valivade, bardzo widocznym jest
to, Ŝe autorzy poszczególnych opracowań w trakcie pobytu w Indiach byli dziećmi, bowiem to
sytuacja dzieci i ich potrzeb stanowi w wielu tekstach jeden z głównych ośrodków zainteresowania.
Naturalnie pisząc o poszczególnych zjawiskach z perspektywy lat uzupełniają swą wiedzę o doku-
menty i materiały, których wówczas nie znali, jednak perspektywa dziecka jest w tych opracowa-
niach wyraźnie zaznaczana. I rzecz druga — lektura poszczególnych rozdziałów potwierdza zało-
Ŝenie redakcji, która na wstępie zadeklarowała, Ŝe „starała się dotrzeć do prawdy i przedstawić ją
moŜliwie bezstronnie” (s. ix). I rzeczywiście — ksiąŜka sprawia takie wraŜenie. Pisząc o róŜnorod-
nych aspektach uchodźczego Ŝycia autorzy niczego nie ukrywają, nawet jeŜeli sprawy, które
wspominają, nie naleŜą do pozytywnych (jak choćby prostytucja, kradzieŜe czy pomysł stworzenia
„polskiego obozu koncentracyjnego” — s. 252–258). Oczywiście ocena merytoryczna zawartości
ksiąŜki pozostaje nadal sprawą otwartą. Ogrom danych przywoływanych w poszczególnych roz-
działach wymusza konieczność szczegółowego i precyzyjnego zweryfikowania kaŜdego z nich
z osobna. Niech więc wolno mi będzie odstąpić od tego i pozostawić osobom zawodowo zajmują-
cym się historią stosunków polsko-indyjskich (nie polując na potknięcia znalazłem w tej pracy
zaledwie dwa błędy polegające na nieprecyzyjnym podaniu danych — jeden dotyczył biografii
Michała Chmielowca, drugi — twórczości Wandy Dynowskiej). Chciałbym natomiast zwrócić
uwagę na stronę technicznego przygotowania ksiąŜki i konsekwencję z tego wynikające.
I tu dochodzimy do przysłowiowej łyŜki dziegciu. Niestety wspomniana strona techniczna
ksiąŜki pozostawia bardzo wiele do Ŝyczenia. Nie wdając się w nadmierne szczegóły wymieńmy
tylko najwaŜniejsze przewinienia, jakich w tej materii dopuścili się redaktorzy Polaków w Indiach.
Pominięcia nazwisk w indeksie (np. Brońska M., s. 662; Sowiński Kazimierz, s. 77), niepełne
zestawienia stron przy juŜ wymienionych (np. Charuba Barbara, s. 662; Bukowski Stefan, s. 663),
wadliwy skład — powtarzanie całych fragmentów czy wręcz stron (por. s. 708) lub ich pomijanie
(por. s. 255–256 — brak dwóch stron (?) przy zachowaniu numeracji), błędy edycyjno-korektorskie
— od nadmiaru (braku) spacji i znaków interpunkcyjnych, wreszcie potknięcia ortograficzne (por.
s. 79, 320) czy znaczeniowe (por. s. 406). Irytujące są takŜe uchybienia w zakresie niekonsekwen-
cji zapisu nazwisk, dat itp., wreszcie przytaczanie tych samych danych w róŜnych miejscach ksiąŜ-
ki (por. np. s. 255 i 324, 275–277 i 324). Dodajmy, Ŝe załączona do ksiąŜki errata niestety nie
koryguje tych potknięć. Konsekwencje takiego stanu rzeczy są oczywiste — badacze poszukujący
danych o wybranych osobach są pozbawieni dobrych narzędzi (indeks!) i muszą samodzielnie
wertować całą ksiąŜkę sprawdzając, czy odnaleźli wszystkie niezbędne im informacje, natomiast
inne osoby sięgające po tę pracę mogą niekiedy popadać w irytację.
Jednak mimo tych braków chciałbym jeszcze raz wyraźnie zaznaczyć, Ŝe praca zbiorowa Polacy
w Indiach 1942–1948 w świetle dokumentów i wspomnień stanowi waŜne uzupełnienie obrazu losów
powojennego uchodźstwa polskiego, który bez tej części — jak się wydaje dotychczas niedostatecznie
zbadanej — z pewnością był zuboŜały i niepełny.

Rafał Moczkodan (Toruń)

„Ali” — czyli Józef Mackiewicz

Józef Mackiewicz, Bulbin z jednosielca, Londyn: wyd. KONTRA, 2001. (Dzieł J. Mackiewicza tom 14)

Odkąd Ŝona pisarza, Barbara Toporska, ujawniła, Ŝe pierwszym napisanym przez Józefa Mac-
kiewicza i wydrukowanym utworem był „opis Puszczy Białowieskiej”, trwały poszukiwania owego
zapomnianego debiutu. O ile mi wiadomo, „mackiewiczolodzy” sprawdzili karta po karcie całą prasę
z początków lat dwudziestych XX wieku, nigdzie jednak nie natrafili na tekst o puszczy sygnowany
kryptonimem „J.M.” albo nazwiskiem autora. Jedyne co pozostało, to snucie przypuszczeń, Ŝe przy-
szły powieściopisarz debiutował w jakimś mało znaczącym, „kameralnym” pisemku, którego zasoby

319
nie zachowały się do naszych czasów. Tymczasem obszerny artykuł pt. Z ostępów leśnych BiałowieŜy,
wraz z dopełniającym go tekstem O zwierzostanie na Litwie i Białorusi, cierpliwie czekał na odkryw-
ców na szpaltach wileńskiego „Słowa”, rocznik 1922! Rzecz w tym, iŜ pozostawał niewidzialny dla
tych wszystkich, którzy wertując prasę wileńską przyglądali się jedynie tytułom utworów i umiesz-
czonym pod nimi sygnaturom. Mackiewicz-debiutant, o czym nie wiedziano, uŜywał bowiem pseu-
donimu „Ali”. By to odkryć, trzeba zatem było skrupulatnej lektury wszystkich publikacji zamiesz-
czonych w „Słowie”, nie tylko tych o „podejrzanych” sygnaturach. Innymi słowy — nie w podpisach,
a wewnątrz utworów naleŜało szukać znaków atrybucji, dowodów autorstwa.
PowyŜsze uwagi pozwalają, przynajmniej w jakimś stopniu, na wyobraŜenie trudu, ogromu
pracy, jaką trzeba było wykonać, by przygotować ksiąŜkowy wybór opowiadań i artykułów Józefa
Mackiewicza z lat 1922–1936, zawierający m. in. wczesne publikacje „Alego”, a takŜe teksty podpi-
sywane „Z. O.”, „m.”, „aŜ.”, „M. J.”, wreszcie — „oczywistym” „J. M.”. KsiąŜka wyszła pod intry-
gującym (a przejętym z jednego z drukowanych w niej opowiadań) tytułem, jako czternasty juŜ tom
Dzieł J. Mackiewicza, serii publikowanej przez londyńskie wydawnictwo KONTRA, rozprowadzanej
takŜe na rynku księgarskim w Polsce. Jest to zarazem pierwszy z trzech tomów przypominających
publikacje prasowe pisarza, wybrane z jego całoŜyciowego dorobku dla uczczenia setnej rocznicy
urodzin, która przypada na rok 2002. Zapowiadany trzeci tom wyboru (16. t. Dzieł) przyniesie takŜe
szczegółowe informacje na temat kryptonimów i pseudonimów oraz bibliografię, nad której opraco-
waniem od lat kilkunastu pracuje w Londynie Michał Bąkowski. On teŜ wybrał teksty do omawianej
tu ksiąŜki, zaś powinności edytora dopełniła Nina Karsov, prowadząca wydawnictwo KONTRA, co
warto wyraźnie powiedzieć, jako Ŝe w słowie wstępnym wydawca, z rzadką dziś skrupulatnością
i nadmierną — jak się zdaje — grzecznością, umieszcza podziękowania dla kilkudziesięciu osób,
które „przyczyniły się do powstania” publikacji. Lista obejmuje tych wszystkich, którzy udzielili
jakichś pomocnych informacji czy materiałów oraz osoby, którym zlecano „zdalnie kierowane” kwe-
rendy, jak i tych, którzy w minionych latach poczynili jakieś ustalenia w „mackiewiczologii”.
W Ŝadnym wypadku nie naleŜy szukać w tym gronie współautorów opracowania, mamy bowiem do
czynienia z efektem pracy dwóch osób — edytora i bibliografa.
Czytelnik, sięgając po ten wybór podpisywanych róŜnymi kryptonimami tekstów, z łatwością
wyzbędzie się wątpliwości, Ŝe ich autorem jest rzeczywiście Józef Mackiewicz. Wystarczy znać
biografię pisarza, choćby w takim zakresie, w jakim poznać ją moŜna zapoznając się z kalendarium
dołączonym do tomu, by bez trudu odnaleźć w tych artykułach masę wiadomości autobiograficz-
nych, ich autor bowiem zwykł często powoływać się na swoje rzeczywiste doświadczenia, wspo-
minać przeŜycia, objaśniać własne relacje z przedstawianymi osobami, odwoływać się do innych
tekstów przez siebie napisanych. Co ciekawsze, ci wszyscy, którzy znają powieści Mackiewicza,
odnajdą tu niejeden zawiązek przedstawień powieściowych, zrealizowanych w późniejszych latach
zamierzeń epickich. Kto pamięta, w jakie to ciemne interesy uwikła się piastujący godność leśni-
czego bohater Karierowicza, uśmiechnie się czytając w debiutanckim artykule „Alego” uwagi
o wydawaniu zezwoleń na pozyskiwanie drewna z puszczy, uzyskiwanych pod pretekstem „walki
z kornikiem”. Ten sam „Ali” w nowelę Wspomnienia wojenne wplata opowieść kaprala W. o „złym
człowieku”, Rosjaninie zwanym Griszą, bardzo przypominającym owego Flora, który Leszka
z Karierowicza namówi na wyprawę w puszczańskie ostępy. Wspomnienie „Alego” o rekruckim
okresie w wojsku polskim w Pietkowie koło Łap w 1919 roku, o nudzie szkolenia i wyczekiwania
na pierwszy bojowy wymarsz, jako Ŝywo przypomina odpowiedni fragment Lewej wolnej. Podpi-
sany „aŜ” felieton W 105-ym orenburskim dowodzi, Ŝe juŜ w roku 1935 Mackiewicz miał skom-
pletowaną dokumentację losów pułkownika Miasojedowa, tytułowego bohatera wydanej w 1962
powieści! Nie sposób tu kontynuować tego wyliczenia; dość powiedzieć, Ŝe tego rodzaju dowodów
na to, iŜ niektóre przedstawienia literackie zamyślał J. Mackiewicz przez lat kilkadziesiąt znajdzie
czytelnik omawianego tomu o wiele więcej.
Swoistą rewelacją jest teŜ obecność w ksiąŜce tekstów w ścisłym słowa znaczeniu literackich,
pochodzących z okresu początków kariery dziennikarskiej przyszłego powieściopisarza. Dotych-
czas wydawało się, Ŝe Mackiewicz przez lat kilka był wyłącznie publicystą, potem dopiero zaczął
snuć plany pisarskie. Tymczasem najwcześniejsza nowela tu prezentowana pochodzi z 1922 roku,
zaś tytułowy Bulbin z jednosielca, utwór nowelistyczny najwyŜszej próby, tak bowiem skonstru-
owany, Ŝe oczywistą wydaje się potencjalna moŜliwość rozwinięcia go do rozmiarów obszernej
opowieści epickiej, powstał w roku 1926, a więc dziesięć lat przed ogłoszeniem pierwszego zbioru

320
nowel Mackiewicza 16-go między trzecią i siódmą. Z 1924 pochodzi Droga przez las, zdumiewają-
ca impresja, którą po zastanowieniu uznać moŜna za ćwiczenie stylistyczne podjęte przez kogoś,
kto ma zamiar być w przyszłości epikiem, teraz zaś pisze wprawki, ćwiczy sztukę sprawnej narra-
cji. Jest w tej miniaturze i kunsztowny opis, i przytoczenie chłopskich opowieści, są aluzje literac-
kie, a wszystko to razem wplecione w rytm kunsztownej i wartkiej, chciałoby się rzec — szlachec-
kiej, gawędy. Przytaczam drobny urywek z pięknym odwołaniem aluzyjnym do najsłynniejszego
polsko-litewskiego sonetu.
Nic to wszystko. Czernieje głębia lasu, jak okiem rzucić. Las wszystkich ukryje, nikogo
nie wyda. Na mile długie w bok od drogi pokryta jest ziemia tajemnicą. Co się tam dzie-
je? KtóŜ odgadnie. Nadsłuchiwać... nic, Ŝadnego dźwięku. Dzień juŜ minął, ale sowa nie
krzyczy, puszczyk nie śmieje, wilk nie zawyje. — Jedziemy dalej.
Mackiewicz najwyraźniej stara się być, pewnie ostatnim w Polsce, pisarzem szlacheckim.
Przejawia się to nie tylko w starannie cyzelowanej rytmice gawędziarskiej narracji literackich
utworów. TakŜe w tekstach publicystycznych, w których z lubością buduje drzewa genealogiczne
szlachty siedzącej na lokalnych, litewskich gniazdach. Widać to takŜe w koncepcjach politycznych,
choćby prezentowanej parokrotnie zaskakującej tezie, iŜ w trudzie budowania kontaktów państwo-
wych pomiędzy Polską a Litwą strona polska nie powinna stawiać na litewskich chrześcijańskich
demokratów ani ludowców, lecz na — zdawałoby się — najtrudniejszego partnera, narodowców
A. Voldemarasa, poniewaŜ tylko oni nie wyrzekli się „imperializmu”, zatem nie dąŜą do Litwy
w granicach etnicznych i nie chcą wyrzec się dziedzictwa Litwy szlacheckiej. Tylko tradycje szla-
checkie natomiast mogą, zdaniem Mackiewicza, oŜywiać ideę powrotu do wspólnoty Wielkiego
Księstwa. W tym teŜ duchu pisarz polemizował z „Przeglądem Wileńskim”, organem najbliŜszych
mu ideowo tzw. Krajowców.
[...] istotą tego, co my zowiemy — Litwą, była tylko i wyłącznie szlachta i dzieje [...] Litwy
kreśliła w historii wieków — szlachta. [...] Wielkie Księstwo Litewskie tak długo istniało,
jak długo istniała materialna potęga szlachty. [...] Ale jeŜeli obecnie powstała Polska, to je-
dynie zawdzięczając współpracy wszystkich stanów. [...] Gdyby Polskę budowali wyłącznie
chłopi, uwaŜający szlachtę swoją za wroga — to dzisiejsza Rzeczpospolita obejmowałaby
jedynie teren etnograficznie polski, zupełnie tak, jak republika litewska.
Z tego przekonania wychodząc, sprzeciwiał się Mackiewicz pomysłom reformy rolnej, twierdząc
Ŝe dalsze zuboŜenie szlachty tylko pogorszy ogólną sytuację „wileńskiego kraju”. Opowiadał się
natomiast w licznych wystąpieniach za zlikwidowaniem przyczyn obecnej stagnacji gospodarczej
Wileńszczyzny, odciętej granicami od swych Ŝywotnych ekonomicznych powiązań. Domagał się
uznania przez władze warszawskie całkowitej odrębności kulturowej tych ziem i dąŜenia do ich scale-
nia przez polityczne próby reaktywacji Wielkiego Księstwa. Odrębność tę ilustrował i unaoczniał
opinii polskiej w licznych reportaŜach, o czym łatwo się przekonać, przeglądając zawartość omawia-
nego tomu. Bywało, Ŝe przekonując czytelników o odrębności kulturowej rodzinnego „kraju”, sięgał
w argumentacji nawet po „regionalne” stereotypy, jak chociaŜby przekonanie o wybitnej serdeczności
i gościnności, która jakoby odróŜnia mieszkańców terenów byłego Księstwa od ludności Polski cen-
tralnej ( np. Staropolska gościnność). W takim operowaniu stereotypem moŜna się oczywiście dopa-
trywać intelektualnej łatwizny, moŜna jednak dostrzec w nim pewien polityczny zamysł Mackiewi-
cza-dziennikarza. W końcu schlebiając ludności własnego „kraju” — w niej właśnie chciał obudzić
poczucie „inności”, które mogłoby stać się fundamentem powodzenia krajowej ideologii.
Są teŜ w tej ksiąŜce liczne teksty poświęcone zagroŜeniu ze strony sowieckiej, metodom walki
z komunizmem — zwracam uwagę zwłaszcza na artykuł Bierzmy przykład z „Cichego Donu”,
w którym czytelnik dojrzy fundamenty powojennej publicystyki politycznej autora Zwycięstwa
prowokacji, o czym niech zaświadczy choćby następujące przytoczenie:
Powinniśmy prowadzić walkę z komunizmem na śmierć i Ŝycie. To nie jest walka
o piłkę w tenisie, ani o bilę w bilardzie lub wieŜę w szachach. To jest walka o najszczyt-
niejsze ideały ludzkości. A w walce na śmierć i Ŝycie nie udziela się „forów”.
A takim właśnie udzielaniem „forów” byłaby z naszej strony wojna z komunizmem,
bez stosowania równie groźnej broni, jaką jest metoda wojującego „internacjonału” —

321
bezwzględność i bezkompromisowość. [...] My musimy komunizm wyniszczyć, wyple-
nić, wystrzelać! śadnych względów, Ŝadnego kompromisu! [...] nie moŜemy stwarzać ta-
kich warunków walki, które z góry przesądzają na naszą niekorzyść. Musimy zastosować
ten sam Ŝelazno-konsekwentny system. A tym bardziej posiadamy ku temu prawo, po-
niewaŜ jesteśmy nie stroną zaczepną, a obronną!
Są takŜe w tym tomie waŜne i interesujące polemiki z modnym wówczas „regionalizmem”
(np. Pomyślmy o własnej Naprawie), jest teŜ sporo przykładów typowego dziennikarstwa interwen-
cyjnego, obrony prostoty miejscowej przed urzędniczą samowolą i samowładztwem starostów.
KaŜdy z prezentowanych w tym wyborze tekstów daje jakieś pojęcie o formowaniu się nieza-
leŜnej umysłowości Józefa Mackiewicza i motywacji jego późniejszych poczynań. Dotyczy to
takŜe tych prasowych wystąpień, które w pierwszym odruchu dzisiejszy czytelnik uzna za błahe,
moŜe nawet niewarte przypominania. — Jak choćby artykułu Refleksje po dniu akademika (1922),
przynoszącego dziennikarskie narzekania na kwestę „Bratniej Pomocy”. Zrazu czytelnik odnosi
wraŜenie, Ŝe dziennikarz zwyczajnie „czepia się” studentów i ich organizacji samopomocowej, bo
nie znalazł lepszego tematu dla wypracowania wierszówki. Dalej jednak pojawia się zaskakująca
teza, Ŝe lepiej byłoby nie kwestować na pomoc socjalną dla studentów, lecz wyłącznie — na roz-
wój nauki uniwersyteckiej. Artykulik kończy się zaś refleksją — aforyzmem, który sam w sobie
stanowi dostateczne uzasadnienie sensowności przypominania dzisiaj tej zapomnianej publikacji
sprzed lat. — „Lepiej jest dla kraju, gdy posiada dobrze postawiony uniwersytet o małej liczbie
słuchaczy, niŜ duŜą ilość studentów na biednym uniwersytecie”.

Wacław Lewandowski (Bydgoszcz)

„Acta Polonica Monashiensis”

„Acta Polonica Monashiensis”. Monash University, 2001 wol. 1 nr 1, 147 s.

We wrześniu 2001 r., nakładem oficyny uniwersyteckiej Leros Press ukazał się pierwszy nu-
mer czasopisma „Acta Polonica Monashiensis”. Wydział Studiów Słowiańskich Monash Univeristy
w Melbourne rozpoczął tym samym wydawanie rocznika naukowego, najogólniej rzecz ujmując,
poświęconego sprawom polskim. Fakt ten ma na pewno dla niego znaczenie prestiŜowe jako dla
ośrodka badawczego i podmiotu wymiany myśli humanistycznej, świadczy teŜ o zaawansowaniu
prowadzonych tam studiów polskich, których dokumentacja wyradza się w odrębny — nie gene-
ralnie slawistyczny — periodyk.
We wstępnej notce, redaktor naczelna, dr Lila Zarnowski określiła charakter czasopisma —
krótkie rozprawy, szkice czy recenzje mają dotyczyć wszelkich aspektów polskiej kultury, zwłasz-
cza literatury, historii, nauk politycznych i społecznych, sztuki, filmu i teatru. Na numer inaugura-
cyjny składa się dziewięć artykułów-poloników, podejmujących kwestie z rozmaitych obszarów.
Choć dominuje problematyka literacka, moŜna się teŜ zapoznać z krytyczną rewizją historiogra-
ficznych przedstawień przebiegu bitwy pod Słobodyszczami, z poglądami Francuzów na polską
mentalność, z interpretacją twórczości plastycznej Wacława Obrzydowskiego czy z utrzymanym
w tonie regularnego akademickiego wykładu szkicem z historii języka.
Czasopismo jest dwujęzyczne, zawiera część artykułów po angielsku, a część po polsku,
w zaleŜności od woli autora. Ma to oczywiście swoje uzasadnienie, ale nie wydaje mi się najszczę-
śliwszym pomysłem, zwłaszcza Ŝe w omawianym numerze jedynie naukowcy z Monash piszą
w języku, w którym najprawdopodobniej myślą studenci, dla których „Acta Polonica...” mają się
stać pomocą w zgłębianiu polskich spraw. Autorzy z krajowych i innych zagranicznych (Uppsala,
Marne-la-Vallee) ośrodków uniwersyteckich zaprezentowali tu teksty po polsku, którym niestety
nie towarzyszą nawet angielskie streszczenia, co przecieŜ powinno być w tej sytuacji standardem.
Numer otwiera przysłany ze Szwecji szkic Michała Legierskiego, pt. „Wola i ból istnienia”,

322
który okazuje się być swoistą esencją (streszczeniem?) znakomitej zresztą pracy doktorskiej tego
badacza13. Autor określa jako cel swojego szkicu wskazanie głównych idei w historii kultury, które
doprowadziły do zaistnienia modernizmu. Najwięcej uwagi poświęca w związku z tym intelektual-
nym sylwetkom Schopenhauera, Nietzschego, Darwina i Dostojewskiego, nie wikłając się zarazem
w roztrząsanie dyskusyjności zawartości znaczeniowej samego terminu „modernizm”. Sposób
prowadzenia analizy samorzutnie ujawnia jakie zjawiska uznawane są tu za konstytutywne dla
takiego a nie innego ukształtowania się formacji ideowej, której skutki obecne są w kulturze do
dziś. Pytanie o rację umieszczenia artykułu podejmującego problematykę o zakroju co najmniej
ogólnoeuropejskim w piśmie o jasno przecieŜ określonej specyfice, wyjaśnia autor odpowiadając
z rozbrajającą dwuznacznością: „Wszystkie kierunki myślowe zmierzają w tym eseju do Witolda
Gombrowicza”. Tym samym szkic o modernizmie staje się szkicem o Gombrowiczu, jako o twórcy
najpełniej wcielającym tę właśnie ideę (choć sformułowanie „wcielanie idei” brzmi w sąsiedztwie
tego nazwiska trochę dziwnie). Na istotność pozycji tego pisarza w nurcie modernistycznym wska-
zywano juŜ przed Legierskim (np. M. Kundera czy M. Delaperriere). Autor Modernizmu Witolda
Gombrowicza wykłada to jednak w sposób systematyczny, a w omawianym eseju równieŜ esencjo-
nalnie syntetyczny, za centralne przyjmując koncepcje proweniencji nietzscheańsko-schopenhauer-
owskiej — czyli kategorię woli oraz, pozostających z nią w związku, walki o dominację i cierpie-
nia. DuŜą zaletą szkicu jest przedstawienie oryginalności opracowania myśli modernistycznej przez
autora Pornografii, a implicite takŜe potwierdzenie bogactwa i waŜkości całego nurtu. NaleŜy teŜ
moŜe wspomnieć, Ŝe wkradła się do tekstu pewna, z perspektywy celu pracy drugorzędna, ale
jednak dezinformacja, na podstawie której początkujący australijski student moŜe wywnioskować,
Ŝe pierwszy rozbiór Polski nastąpił w 1782 r. (Chyba, Ŝe jako początkujący w ogóle nie będzie
czytał tak skomplikowanych tekstów w języku polskim).
W kręgu problematyki literackiej, mieści się krótki artykuł Marka Pytasza „Literatura mniej-
sza/literatura większa. Pomysły na marginesach polskich teorii literatury emigracyjnej”, który na
wstępie deklaruje pogląd o niemoŜliwości teoretycznego opisania istoty literatury emigracyjnej, by
w rozwinięciu przedstawić własną, szkicową co prawda, teorię, po skrytykowaniu innych koncepcji,
nie tylko zresztą zapowiadanych w podtytule — polskich. Autor nadaje swoim przemyśleniom status
zaproszenia do dyskusji, a podjęcie tego zaproszenia przez środowisko naukowe moŜe się okazać —
zdaniem Marka Pytasza — dla nauki o literaturze bardzo korzystne i uwolnić twórczość emigrantów
od snującej się za nią zmory upośledzających ją stereotypów. Przedstawione w tekście obserwacje
z zakresu psychologii twórczości, psychologii społecznej i socjologii mają na pewno w perspektywie
przyszłej, adekwatnej do rzeczywistości konstrukcji teoretycznej niebagatelne znaczenie. Upatrywanie
źródeł opisywanego w artykule pęknięcia literackiej twórczości wygnańców jedynie w decyzjach
egzystencjalnych pisarzy jest jednak moim zdaniem nieuprawnionym uproszczeniem, zwłaszcza Ŝe na
całość rozwaŜań badacza rzutuje dość powszechnie zresztą pokutujące w refleksji nad literaturą prze-
konanie o nadrzędnym miejscu tzw. funkcji estetycznej (której fantomatyczności nie będę tu udowad-
niać z powodu braku miejsca). Zaś stwierdzenie, Ŝe koncepcja literatury mniejszej (rozumianej nieco
inaczej niŜ zaproponowana przez J. Kryszaka kategoria emigracyjnego pisarstwa minorum gentium)14
„uwalnia nas od konieczności oceny estetycznej”, pozostawię bez komentarza w nadziei, Ŝe jego
złoŜona nieprawdziwość ujawni się w postulowanej przez badacza dyskusji. Co zaś do pewnej meta-
fory, którą autor pragnie aby mu wybaczyć, to lepiej te parę linijek ominąć wzrokiem, Ŝeby powstały
niesmak nie zakłócał odbioru wartościowej skądinąd całości.
Kontrowersje budzić teŜ moŜe szkic związanego z australijskim uniwersytetem Lecha Kellera
— „Stanisław Lem as a political writer”, i to nie tylko w zasadniczej, obwieszczonej w tytule kwe-
stii, ale teŜ przy okazji rzucanych tonem oczywistości, a w gruncie rzeczy mocno dyskusyjnych
twierdzeń na przykład o historycznych konfabulacjach w twórczości Sienkiewicza czy o przyczy-
nach „stosunkowo szybkiej” klęski kampanii wrześniowej. Hipotezy interpretacyjne przedstawiane
przez niewątpliwego znawcę twórczości Lema zmierzają do rewizji całościowego sensu dzieła tego
jednego z czołowych przedstawicieli światowego SF, który w myśl nowej, niemalŜe objawionej
w omawianym artykule prawdy okazuje się być przede wszystkim pisarzem politycznym. Keller,
13
M. Legierski, Modernizm Witolda Gombrowicza: wybrane zagadnienia. Warszawa 1999.
14
J. Kryszak, Peryferia literatury: poeci minorum gentium, [w:] śycie literackie drugiej emi-
gracji niepodległościowej, t. 1, pod red. J. Kryszaka i R. Moczkodana. Toruń 2001 s. 43–48.

323
wyrzucając dotychczasowej profesjonalnej krytyce rzekome niedostrzeganie bogactwa dzieła Le-
ma, sam je w sumie, zapamiętale i zbyt jednostronnie rewidując, zuboŜa.
O przemianach w pisarstwie innego pierwszoplanowego polskiego prozaika pisze redaktor
Lila Zarnowski. Szkic pt. „Tadeusz Konwicki — promise of confession” w ciekawy sposób sygna-
lizuje napięcia pomiędzy Ŝywiołem tradycyjnego „opowiadania historii” a literackim wyraŜaniem
prawdy wewnętrznej pisarza jako podmiotu. Sferę tego napięcia między biegunami motywującymi
specyficzną formę twórczości Konwickiego wypełnia znacząca i współkonstytuująca pustka. Na tle
pozostałych poświęconych literaturze artykułów fakt, Ŝe w skromnym objętościowo kształcie,
udało się autorce uniknąć fałszujących uproszczeń wart jest odnotowania.
Podobne wraŜenie moŜna odnieść po zapoznaniu się z tekstem Romualda Cudaka z Uniwer-
sytetu Śląskiego — „Współczesna polska kolęda poetycka. Prolegomena”. Niedosyt pozostawia
jedynie część podsumowująca, której właściwie prawie nie ma, podczas gdy dobór i sposób opra-
cowania przykładów, wręcz wołają o dopełnienie w postaci głębokiej całościowej interpretacji.
Godne uwagi są teŜ artykuły poświęcone kwestiom innym niŜ literackie. Szkic socjologiczny
Joanny Nowicki z Uniwersytetu Marne-la-Vallee — „O postrzeganiu przez Francuzów mentalności
wschodnioeuropejskiej”, daje odpowiedź na istotne dla przedstawicieli próŜnego gatunku ludzkie-
go, w tym wypadku wschodnich Europejczyków, pytanie: „Jak nas widzą?” i jest to odpowiedź
niemalŜe z pierwszej ręki, bo autorka przebywa w środowisku francuskiej inteligencji na co dzień.
Oczywiście przy okazji referowania ewolucji i stanu świadomości tej grupy w odnośnej kwestii nie
chodzi tylko, a nawet nie przede wszystkim o zaspokojenie próŜnej ciekawości, ale o istotność
dialogu ogólnoeuropejskiego w dobie postępującej integracji. Największy nacisk w swoim syste-
matycznym i bogatym wywodzie autorka kładzie na aspekt polski. Zainteresowanych, zwłaszcza
tym, w czym odnośnie nas Francuzi błądzą (niekoniecznie tylko z własnej winy) i do czego ewen-
tualnie naleŜałoby ich przekonać odsyłam do wspomnianego artykułu.
Miłośnicy sensacji historycznych z przyjemnością zapoznają się z tekstem Łukasza Ossolińskie-
go z Uniwersytetu Warszawskiego, rewidującym z nacechowaniem emocjonalnym przebieg polsko-
-kozackiej bitwy pod Słobodyszczami. Sposób rekonstrukcji zdarzeń moŜe się kojarzyć z sytuacją
komentowania ekscytujących wydarzeń sportowych, co nie obniŜa wartości poznawczej szkicu jako
hipotezy (spiskowej). Autor wyraźnie nie podziela opisanych we wspomnianym wyŜej artykule dyle-
matów intelektualistów francuskich odnośnie przynaleŜności Rosji do Europy. Jego stosunek do tego
problemu jest jednoznacznie negatywny, z jakimś swoiście młodzieńczym zapałem.
Równie samodzielną postawę, choć wobec zupełnie innej kwestii prezentuje Zygmunt Jasłow-
ski z Uniwersytetu Monash w szkicu „Obrzydowski — kitsch against modernity”, gdy wyprowa-
dzając argumenty z twórczości antyakademickiego krakowskiego prekursora neoekspresjonizmu,
przewartościowuje ideę kiczu i dialektyzuje ją. Kicz okazuje się być nie tylko zagroŜeniem dla
sztuki, ale teŜ z drugiej strony potencjalnym czynnikiem wartościotwórczym, choć moŜna dysku-
tować, czy mamy tu do czynienia z toŜsamością istoty zjawisk.
Atutem zamykającego numer artykułu Jolanty Tambor z Uniwersytetu Śląskiego, pt. „Zmiany zna-
czeniowe w języku odbiciem przemian społeczno-politycznych. Na przykładzie polskiej terminolo-
gii chrześcijańskiej”, są interesujące egzemplifikacje w gruncie rzeczy oczywistej, zawartej
w tytule tezy. Powinien się on okazać przydatny w ramach prowadzonego na uniwersytecie kursu
historii języka.
Reasumując, moŜna stwierdzić, Ŝe poziom naukowy zawartych w pierwszym numerze tekstów
dobrze rokuje dla przyszłości periodyku i australijskiej polonistyki.

Karolina Famulska (Toruń)

You might also like